921

Szczegóły
Tytuł 921
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

921 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 921 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

921 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ma�gorzata Musierowicz Brulion Bebe B. Wyd.2 Instytut Wydawniczy "Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1991 Na dysk przepisa� F. Kwiatkowski Sobota,27 sierpnia 1988 1. Cz�sto mnie zdumiewa, jak zawi�e s� linie kre�lone palcem Przypadku i jak bardzo losy nasze zale�� od tych popl�tanych bazgro��w. Gdyby na przyk�ad ulica Armii Czerwonej nie by�a w sierpniu rozkopana do imentu, Bebe i Dambo nie spotkaliby si� ko�o fontanny. Zapewne spotkaliby si� nieco p�niej, w innym punkcie miasta, ale kto wie, czy wtedy zwr�ciliby na siebie uwag�? Gdyby ulica Armii Czerwonej, ta smrodliwa arteria w centrum Poznania, nie by�a rozkopana, samoch�d nysa, kt�ry zabra� zakurzonego autostopowicza pod Kluczborkiem, nie by�by zmuszony zatrzyma� si� w Poznaniu akurat na Placu M�odej Gwardii. Natomiast ci�ar�wka, wioz�ca Bebe Bitner wraz z grup� m�odzie�y wprost z Mazur, dotar�aby z pewno�ci� dalej ni� do Placu Wiosny Lud�w. Ale Armii Czerwonej by�a rozkopana na ca�ej d�ugo�ci. Przed samym Domem Partii (r�g Ko�ciuszki) dziwaczny silnik dygota� z rykiem w swej brudno��tej obudowie, a kopczyki gliniastej (na oko nieurodzajnej) ziemi znaczy�y lini� zagadkowego rowu. Wobec oczywistego faktu, �e �aden pojazd nie potrafi si� porusza� po torach zasypanych glin� i brukowcami, kursowanie tramwaj�w ulic� Armii Czerwonej zosta�o - po dyskusjach i naradach - okresowo wstrzymane. Po obu stronach rozrytej jezdni chodniki wype�nione by�y drepcz�c� ci�b�, ale zar�wno zakurzony autostopowicz, jak dziewczyna znale�li si� akurat po tej samej stronie. On szed� jakie� pi��dziesi�t metr�w przed ni�. Oboje byli w d�insach, oboje z plecakami, oboje przybrudzeni i mocno zgrzani, z tym �e ona nieco bardziej ni� on. Bebe mia�a za sob� d�u�sz� tras�. Po wielogodzinnej podr�y musia�a teraz, z pe�nym obci��eniem, przeby� ca�� d�ugo�� piekielnej ulicy - w skwarze, w zaduchu beztlenowym, w pos�pnej rzece ludzkich istot, z kt�rych ka�da by�a spocona, a niemal ka�da taszczy�a jaki� tob� (zjawisko charakterystyczne dla czas�w kryzysu, prze�omu, rozpadu i rozk�adu, jak te� wci�� nowych wstrz�s�w spo�ecznych). Bebe d�wiga�a plecak na aluminiowym stela�u z doczepion� mena�k� i wci�ni�tym pod klap� zawini�tkiem zawieraj�cym �piw�r, z rulonem "karimatki" i z dyndaj�cymi po obu stronach pionierkami. Damazy - tak mia� na imi� autostopowicz - kt�ry o spory kawa�ek drogi przed ni� przeciska� si� przez wsp�ci�b� wsp�obywateli, mia� baga� podobny, tyle �e spod klapy plecaka wystawa�y mu w�dki w brezentowym pokrowcu. W chwili gdy on skr�ca� pod star� wierzb� p�acz�c�, min�wszy pomnik Czerwca 56 oraz statu� Mickiewicza, Bebe osi�ga�a dopiero pocz�tek najgorszego odcinka trasy, wkraczaj�c w zg�szczony zaduch przed Pa�acem Kultury. Mniej wi�cej w tym samym miejscu, co uprzednio Damazemu, przysz�o jej do g�owy, �e z placu mog�aby sobie skr�ci� w oaz� zieleni, w skupisko starych drzew, kt�re, o ile nic si� nie zmieni�o w tych nerwowych czasach, zapewne si� paraj� fotosyntez�. Tam b�dzie mog�a usi��� na trawie i zdj�� wreszcie z biednych plec�w ten przekl�ty stela�. Przeci�a plac, pokryty gor�c� �usk� granitu, spojrza�a z uczuciem na Mickiewicza (patrza� spod ci�kich powiek kamiennym pos�pnym wzrokiem, jakby to, co widzia�, powa�nie go niepokoi�o) - i da�a nura pod prze�wietlon� kopu�� wielkiej wierzby p�acz�cej, kt�rej ga��zki zwisa�y a� do ziemi. Jeszcze kawa�ek - i ju� aleja starych platan�w pospieszy�a ku niej ze swym o�ywionym szumem pe�nym ruchliwych cieni. Bebe poczu�a, �e z wolna od�ywa. O niczym bardziej nie marzy�a w tym momencie ni� o k�pieli. Trzeba jednak zaznaczy�, �e ani kurz, kt�ry j� powleka�, ani pot rz�sisty, ani pielgrzymie, wyszarza�e d�insy, ani wys�u�ony podkoszulek - nic nie zdo�a�o ca�kowicie ukry� jej niew�tpliwej, promiennej urody. Na prawo, uj�ty z trzech stron podw�jn� ram� platan�w, wielki trawnik pochyla� si� ku Operze. Ju� na nim le�a�o par� os�b - a koce, termosy, torby pla�owe i pi�ki b�yszcza�y w�r�d zieleni jaskrawymi plamami kolor�w. Bebe stan�a po�rodku trawnika, zdj�a plecak i pad�a. Trawnik, uformowany w rozleg�� podkow�, otacza� p�ytk�, regularnego kszta�tu sadzawk� o betonowym dnie i obrze�eniu z kamienia. Po�rodku sadzawki bi�a fontanna, ze �wistem i pluskiem wznosz�c swe zimne pi�ropusze na tle kolumn, schod�w i kamiennych rze�b Opery. Bebe pomy�la�a, �e ma na pewno b�ble na plecach, a ju� z pewno�ci� - na pi�tach; zdrowy rozs�dek nakazywa�by teraz zdj�� trampki, wyrzuci� skarpetki i wle�� do sadzawki przynajmniej po kolana. Ale szale�stwa, cho�by nawet i nakazywane przez zdrowy rozs�dek, by�y dla Bebe Bitner czym� niewykonalnym. Mog�a tylko z zazdro�ci� przygl�da� si� nieskr�powanym poczynaniom tych, co zwykli ulega� swym zachciankom. W ten oto spos�b jej wzrok odszuka� Damazego, kt�ry od pewnego ju� czasu sta� w wodzie po kolana, nie zdj�wszy nawet plecaka, i wystawia� szeroki u�miech pod o�ywcz� mg�� kropelek. Damazy wygl�da� na mi�ego w��czykija i wzrok Bebe przylgn�� do niego na dobre. Ten ch�opak by� jaki� niezwyk�y, cho� nie z powierzchowno�ci bynajmniej. D�ugi, ko�cisty i muskularny, by� - jak to blondyn - spalony na kolor czerwonomiedziany. Jego nos przypomina� zdeformowan� gruszk�, a uszy by�y wyj�tkowo dorodne. Wtr�c� tu przy okazji, �e w szkole podstawowej nazwano go Dambo i od tej pory nikt ju� nigdy nie zwraca� si� do niego inaczej, gdy� nawet w tych ci�kich czasach wszyscy jakim� cudem zdo�ali�my si� zapozna� z wi�kszo�ci� nie�miertelnych arcydzie� Walta Disneya. A Damazy czym� s�onika Dumbo przypomina�, czym� jeszcze opr�cz uszu. Mia� z niego co� w oczach: otwart�, czu�� ufno��. No, dobrze. Dambo sta� pod fontann�, Bebe siedzia�a zgrabnie na trawniku tu� przed kamiennym parapetem sadzawki. On trzyma� tenis�wki w rozpostartych r�kach, a ona przygl�da�a si� temu ze zdumieniem, poniewa�, cho� je zdj��, tenis�wki by�y mokre. I tak przedstawia�y si� sprawy o godzinie czternastej dwadzie�cia, je�li mieliby�my �lepo wierzy� zegarowi o poz�acanych rzymskich cyfrach, kt�ry spokojnie robi� swoje na wie�y Pa�acu Kultury. I mog�yby tak si� nadal przedstawia�, gdyby nie trzyletni osobnik w czerwonych majtkach, kt�remu, nawiasem m�wi�c na imi� by�o Sebastian, a kt�rego mama, ta co w�a�nie opala�a si� na trawie, nazywa�a Mucykiem. - Mucyku! - wrzasn�a teraz przera�liwie, a wszyscy wok� wzdrygn�li si� nerwowo. Zamiast wrzeszcze� poniewczasie, lepiej by pilnowa�a swego potomka. Sebastian, pozbawiony jej uwagi, opieki i troski pomaszerowa� ku fontannie krokiem zdobywcy, wlaz� na kamienny parapet i zacz�� na nim weso�o podskakiwa�, robi�c do Damba porozumiewawcze miny. - Jezus, Maria, ratunku! - zaapelowa�a jego mama o pomoc do niebios. - Ludzie, trzymajcie go! - doda�a nast�pnie rzucaj�c si� biegiem w stron� sadzawki. Widz�c to Sebastian, w obawie, �e przygoda za chwil� zostanie przerwana, nim osi�gnie punkt kulminacyjny, nie zwleka� z rzuceniem si� w wodne odm�ty, co wygl�da�o niezwykle dramatycznie, zw�aszcza ze wzgl�du na plusk i pot�ne rozbryzgi. Bebe, kt�r� przera�enie poderwa�o na r�wne nogi, bez sekundy namys�u rzuci�a si� przed siebie, przesadzi�a kamienny parapet i skoczy�a do wody, ku kwicz�cemu dziecku. Poniewa� jednak Dambo te� si� ku niemu rzuci�, spotkanie ich obojga sta�o si� nieuniknione: ka�de z nich z�apa�o po jednej r�ce Mucyka. Zaraz potem, w ratowniczej euforii wznosz�c g�owy, zderzyli si� czo�ami z tak� si��, �e omal nawzajem nie zbili si� z n�g. By�o to bardzo bolesne. Zanim Bebe min�o dzwonienie w uszach i zanim gwiazdy oraz p�ksi�yce znikn�y jej sprzed oczu, zrozpaczona matka dopad�a swego mokrego male�stwa i najpierw porwa�a je w obj�cia, a nast�pnie, widz�c, �e nic si� nie sta�o, na�o�y�a mu porz�dnie po zadku, daj�c w ten spos�b, oczywi�cie, upust przede wszystkim w�asnemu poczuciu winy. Bebe, pod kt�r� ugi�y si� kolana, usiad�a na szerokim, kamiennym parapecie. Potar�a obola�e czo�o, przerzuci�a nogi z sadzawki na parapet i zacz�a rozsup�ywa� mokre sznurowad�a. - Przepraszam - powiedzia� Dambo, siadaj�c obok. Bebe u�miechn�a si� blado, nawet nie patrz�c. Za to on nie odwraca� wzroku ani na chwil�. Musia�a w ko�cu - po zdj�ciu tenis�wek i skarpet - spojrze� na niego. Mia� bardzo �adne oczy. Ich t�cz�wki by�y jasnoszare, usiane jeszcze ja�niejszymi punkcikami, kt�re wygl�da�y jak magiczne �wiate�ka. Z nosa z�azi�a mu sk�ra. Mia� szczup��, d�ug� twarz o mocnym podbr�dku i zaleczon� ju� febr� na dolnej wardze. Siedzia�, patrza� i nic nie m�wi�. Kiedy si� odezwa�, Bebe omal nie podskoczy�a. - To nie m�g� by� przypadek - powiedzia�. Bebe milcza�a. Milczenie by�o najbardziej zgodne z jej usposobieniem i upodobaniami. Lubi�a milcze�. To jej dawa�o poczucie bezpiecze�stwa. - Jak ci na imi�? - spyta� on i zaraz doda� szybko:Zreszt�, niewa�ne. Czy imi� m�wi cokolwiek o cz�owieku? Jest tylko kwesti� przypadku. A czy przypadek mo�e decydowa� o tym, kim jeste�my? "Pewnie, �e mo�e, i to jak jeszcze" - pomy�la�a Bebe. - Nie, nie mo�e - rzek� on, jakby s�ysza� to, co pomy�la�a. Spojrza�a na niego ze zdumieniem. - Ja mam na imi� Damazy, ale m�wi� na mnie Dambo. To przez te uszy. Ty powinna� si� nazywa� Krynica. Bebe spojrza�a zaskoczona. Czy on kpi? Nie, raczej nie kpi�. - Krynica-Zdr�j - powiedzia�. - Albo: �r�de�ko. �r�de�ko-Zdr�j. Na kr�tko zapad�o milczenie, a Dambo po�wi�ci� te chwile na przenikanie wzrokiem duszy Bebe Bitner. Nagle wyci�gn�� r�k� i palcem obrysowa� w powietrzu jej oczy i czo�o. - Tu si� to mie�ci - powiedzia�. - Ta zagadka. Pi�kna twarz, a w oczach labirynt. O, ale si� czerwienisz. Dlaczego? Ja tylko bezinteresownie patrz� sobie. No, zaraz, no siadaj - bo Bebe, w dziwnym pop�ochu, zacz�a si� ju� podnosi�. - Dlaczego ludzie tak reaguj� na otwarto��? Ja lubi� m�wi� to, co my�l�. "B�dziesz mia� chyba k�opoty" - pomy�la�a Bebe, ale nie powiedzia�a nic, tylko u�miechn�a si� wymijaj�co. - B�d� mia� k�opoty? - powt�rzy� on i tym razem Bebe zatka�o z wra�enia. Co, czy on naprawd� czyta w my�lach? Nie szkodzi - dorzuci�. - K�opoty s� fajne. Lubi� mie� k�opoty. - Umilk� na chwil� i zn�w ze skupieniem przypatrzy� si� Bebe. - A ty nie lubisz k�opot�w, bo sama do�� ich sobie stwarzasz - powiedzia� tonem odkrycia. - Chcia� j� z�apa� za r�k�, ale nie zd��y�. Bebe podnios�a si� szybko i w stanie paniki zeskoczy�a na trawnik. Chwyci�a plecak za szelk� i wlok�c go po trawie, oddali�a si� na bosaka ku platanowej alei. Dambo zacz�� nierozs�dnie wo�a� za ni�, �eby poczeka�a, potem j�� szuka� skarpetek, wdziewa� mokre tenis�wki - ale zanim to zrobi�, ona ju� odesz�a. Znikn�a w cienistej g��bi alei, a potem ca�kiem si� zgubi�a w rozpra�onym blasku, wype�niaj�cym przestrze� za platanami. Damazy, kt�ry doku�tyka� tam z pewnym op�nieniem, w jednej tylko tenis�wce, stwierdzi�, �e dziewczyny ju� nie wida�. Usiad� wi�c na kraw�niku jezdni i spokojnie wdzia� oraz zasznurowa� drug� tenis�wk�. 2. Mniej wi�cej w po�owie ulicy Krasi�skiego - tej mi�ej, romantycznej uliczki na ty�ach Roosevelta - staro�wieckie wille i domy w ma�ych ogr�dkach rozst�puj� si� nagle, tworz�c podjazd. Na rogu stoi niedu�y r�owawy dom o spadzistym dachu i w�skich oknach. T� przybrudzon� i dziwaczn� chatk� wynajmuje dla swoich pracownik�w teatr miejski. J�zefina Bitner, aktorka, gwiazda, samotna matka dwojga dzieci, od pocz�tku by�a na li�cie przydzia��w. Bez trudu otrzyma�a p�tora pokoju z kuchni� i �azienk�, na wysokim parterze. I na tym w�a�nie wysokim parterze up�yn�y ostatnie trzy z szesnastu lat �ycia Bebe. Teraz te w�skie okna by�y szczelnie zamkni�te, a zaci�gni�te story z szafirowego p��tna �wiadczy�y o wakacyjnej przerwie w �yciu rodziny. W rzeczy samej, Bebe pierwsza wr�ci�a z wakacji. Jej matka mia�a bilet powrotny z Nowego Jorku na drugiego wrze�nia, a Konrada nale�a�o odebra� po po�udniu wprost z poci�gu kolonijnego. 3. W ciemnym przedsionku zn�w nawali�a �ar�wka. Mi�o pachnia�o stare drewno i pasta do pod��g. Bebe po omacku wyj�a klucze i otworzy�a drzwi. By�y one zaopatrzone w trzy wymy�lne zamki, lecz zamkni�te wy��cznie na zatrzask. Ca�a J�zefina. Os�abiony, lecz wci�� �ywy zapach jej perfum "Vivre" przemkn�� na fali powietrza, wywo�anej r�nic� temperatur. W mieszkaniu by�o ch�odno, cho� zarazem duszno. By�o te� nieporz�dnie. Jakim� cudem J�zefina potrafi�a zaba�agani� nawet tak ascetycznie umeblowane wn�trze. Rozproszone �wiat�o zza szafirowych zas�on zaciera�o kontury nielicznych mebli - poprzestawianych i poprzewracanych; krzes�a i stolik przycupn�y, jak przy�apane na gor�cym uczynku; wielkie kryszta�owe lustro m�y�o tajemnicz� po�wiat�. W rogu przytai�a si� szafa, jej rozwarte drzwi pol�niewa�y star� politur�, a wn�trze ukazywa�o zastyg��, pastelow� fal� bluzek, sukienek i szali - widocznie J�zefina, jak zwykle, pakowa�a si� na ostatni� chwil�, p�acz�c ze zdenerwowania, wci�� zmieniaj�c zdanie oraz zawarto�� walizki - po czym wybieg�a, zostawiaj�c wszystko nie domkni�te, nie dopi�te i nie dokr�cone (z kuchni rzeczywi�cie dobiega�o jednostajne ciurkanie). Dobrze, �e przy najmniej wy��czy�a gaz i pr�d. Bebe zrzuci�a z ulg� plecak i podnios�a zas�ony. Uchyli�a okno, z kt�rego chuchn�� �ar. I natychmiast je przy mkn�a, poniewa� ujrza�a - z uczuciem irracjonalnego l�ku jaki ka�dy z nas odczuwa w obliczu Fatum - tego niesamowitego Damba. Nadchodzi� od strony przeciwnej, ni� nadesz�a ona, i wl�k� si� ku ulicy Roosevelta. Woda sika�a mu z tenis�wek przy ka�dym kroku, w�osy by�y jeszcze mokre, lecz uszy ju� mu wysch�y, pewnie dlatego, �e mia� du�� powierzchni� parowania. Przeszed�, uwa�nie patrz�c na dom, kt�ry mija�. Bebe odnios�a wra�enie, �e jego wzrok przenika zas�ony, wi�c odruchowo cofn�a si� w g��b pokoju. "Co za dziwny cz�owiek" - pomy�la�a i przeszy� j� dreszcz. W�a�ciwie mia�a ochot� wychyli� si� z okna, zawo�a� go i na przyk�ad zaprosi� na herbat�. Ale, oczywi�cie, nie zrobi�a tego. Ba�a si� jak ognia post�pk�w impulsywnych i nie przemy�lanych. Od post�pk�w impulsywnych i nie przemy�lanych by�a w tym domu J�zefina. A to naprawd� do��. Bebe posz�a w��czy� gaz i pr�d. W zlewie spoczywa�y od miesi�ca trzy fili�anki po herbacie, kieliszek po koniaku i ma�a fili�aneczka po kawie wszystkie ze �ladami tej samej ciemnej szminki. Bebe dokr�ci�a kran w kuchni, a odkr�ci�a w �azience nad wann� uprzednio z niej wyjmuj�c przejrzyst� fioletow� bluzeczk� i powykr�cany od wilgoci maszynopis scenariusza filmowego. Wyk�pa�a si� w oceanie ch�odnej wody i dopiero wtedy poczu�a, �e �yje i �e wr�ci�a do domu. 4. Dziwny, ascetyczny i wyrafinowany zarazem, nigdy do ko�ca nie urz�dzony - ale by� to przecie� dom, czyli miejsce, gdzie mo�na si� schowa� przed �wiatem, rzecz dla Bebe bardzo wa�na. J�zefina, Bebe i Konrad mieszkali tu zaledwie od lat trzech. Przedtem wynajmowali pok�j na Osiedlu ZMP, jeszcze przedtem - w Kaliszu albo w Gnie�nie. Ale gdziekolwiek by to by�o, dom pozostawa� zawsze taki sam, gdy� stanowi� wierne odbicie usposobienia J�zefiny Bitner, kobiety fascynuj�cej, jednej z tych niezwyk�ych istot, kt�re przy pomocy starego lustra, ciemnego portretu na �cianie, draperii z tiulu i popiersia Beli Bartoka potrafi� wyczarowa� wn�trze pe�ne finezji, osch�ej elegancji i malowniczego nie�adu zarazem. Kwesti� porz�dk�w, napraw i remont�w J�zefina pomija�a z czysto kobiecym wdzi�kiem. Wszystkie pi�kne stare meble w tym domu mia�y kulawe n�ki albo obluzowane zawiasy, wszystkie drzwi skrzypia�y, wszystkie krany ciek�y, a Bela Bartok zazwyczaj mia� kurz w oczach i w�osach. Liczni przyjaciele i znajomi J�zefiny ograniczali si� do zachwyt�w nad tym tajemniczym, pe�nym czaru wn�trzem, natomiast pana domu, kt�ry by zap�dzi� dzieci do systematycznego odkurzania i ponaprawia� wreszcie te krany, po prostu nie by�o tu od lat. Kiedy Konrad mia� si� urodzi�, ich ojciec wyjecha� do Brazylii i tam ju� pozosta�. Przeprowadzi� rozw�d per procura, za�o�y� now� rodzin� i po prostu nie dawa� znaku �ycia. Od tej pory J�zefina mia�a trwa�y uraz do stanu ma��e�skiego, co dla Bebe i Kozia oznacza�o brak m�skiej r�ki w domu, gdzie zawsze kr�lowa�a J�zefina (wola�a ona, by nie nazywa� jej mam�, zw�aszcza przy go�ciach). Ka�de mieszkanie, jakie mieli, by�o wype�nione po brzegi jej kapry�n�, zmienn� osobowo�ci�, matowym g�osem, znacz�cym �miechem, jej szalami, kapeluszami, kostiumami i perukami, jej przyjaci�mi i przyjaci�kami, jej szale�cz� eufori� i napadami depresji na przemian, a wszystko to by�o tak intensywne, �e Bebe i Kozio mogli tylko przycupn�� na boczku i przygl�da� si� swej matce z uwielbieniem i odrobin� l�ku. �ywili te� wobec niej uczucia opieku�cze - by�a taka niezaradna i roztargniona! Czasem Bebe mia�a wra�enie, �e to ona jest matk� J�zefiny, tej drobnej, dziecinnej, egotycznej istoty, kt�ra tak �atwo si� m�czy i p�acze o byle co. �e to ona, Bebe, musi si� ni� opiekowa� i dba�, by J�zefina zjad�a �niadanie i nie zapomnia�a o ciep�ym szaliku. Prosz�, zn�w to samo. Bebe zakr�ci�a kran i z pob�a�liwym u�miechem wyj�a naszyjnik z pere�ek, spoczywaj�cy na dnie jej szklanki do mycia z�b�w. 5. Smuk�a, spokojna blondynka o ciemnych oczach w kszta�cie migda��w i dumnym nosie - oto jak wygl�da�a Bebe Bitner, zw�aszcza po k�pieli. Kiedy ostr� szczotk� zszorowa�a z siebie mazurski osad, jej opalona sk�ra zal�ni�a jak miedziany rondel, a g�owa, schn�c szybko w upalnym powietrzu, zaja�nia�a srebrzyst� grzywk�. Nawet rysy jej twarzy sta�y si� pod wp�ywem myd�a i wody bardziej wyraziste. Kr�tko m�wi�c, po zastosowaniu �rodk�w czysto�ci wysz�o na jaw, �e Bebe dysponuje autentyczn�, szlachetn�, bij�c� w oczy urod�. �adna z was, moje czytelniczki, kt�re patrz�c w lustro doznajecie zwyk�ego w m�odo�ci napadu rozpaczy, �adna, powtarzam, nie uwierzy�aby, �e taka pi�kna dziewczyna, jak Bebe, te� go doznaje, tak�e, nawiasem m�wi�c, przed lustrem. Kt� da�by wiar�, �e osoba posiadaj�ca wszystkie atuty mo�e si� zadr�cza� niewiar� w siebie, �e �yje jak skr�powana ciasnym gorsetem, w kt�ry w dodatku sama si� wcisn�a i osobi�cie zasznurowa�a tak, �e ju� bardziej nie mo�na. Pewien Piotrek na mazurskim sp�ywie powiedzia� Bebe, �e spok�j jej i opanowanie s� nienormalne i nawet z lekka straszne. Powiedzia�, �e specjalnie obserwowa�, ile razy w ci�gu dnia zmieni si� wyraz jej twarzy. Powiedzia�, �e przysi�ga, i� nie zmieni� si� on ani razu. Co za g�upstwa. Po pierwsze, rzecz si� mia�a tak, �e on by� ura�ony, poniewa� nie zmienia�a wyrazu twarzy na jego widok, cho� Piotrek robi� wszystko w tym celu, do najg�upszych dowcip�w w��cznie. Po drugie, nie wiedzia�, �e Bebe to w�a�nie stara�a si� osi�gn��: idealne opanowanie. �yj�c u boku swej wspania�ej, pi�knej, ekscentrycznej i egotycznej matki, kt�ra w dodatku mia�a tyle� osobowo�ci, co r�l - Bebe musia�a wypracowa� sobie jaki� system obronny, �eby jej nie star�o na miazg�. Zdecydowa�a si� na spos�b bycia ca�kowicie r�ny od matczynego. Wystarczy�o ju�, �e by�a do niej podobna zewn�trznie - po c� jeszcze przez upodobnienie wewn�trzne produkowa� gorsz� kopi� J�zefiny? Bebe nie by�a specjalnie szcz�liwa ze swym wypracowanym sposobem bycia: zauwa�y�a te�, �e nie podoba si� on nikomu. Ale c� robi�. J�zefina mia�a wszystkie mo�liwe cechy charakteru i usposobienia, opr�cz ch�odu, spokoju i opanowania. Je�li cz�owiek chcia� si� od niej r�ni�, nie mia� zbyt du�ego wyboru �rodk�w. 6. Konrad by� inny ni� siostra, a jednak jako� do niej podobny. On te� mia� sw�j system obronny, ale nie polega�o to na �wiczeniu spokoju i opanowania. Kozio chyba niczego nie bra� na serio. Jak dot�d, oczywi�cie. Kiedy poci�g kolonijny, czarny od brudu, wtoczy� si� na zat�oczony peron stacji Pozna� G��wny, Bebe zl�k�a si�, czy w tym �cisku dostrze�e swego ma�ego brata. Lecz zaraz ujrza�a go w oknie wagonu, jak �yw� reklam� czego�, co na pewno nie zginie w t�umie. U�miechni�ty, pi�knie upozowany, Kozio tkwi� w bezruchu jedn� r�k� wspieraj�c na obramowaniu okna, drug� trzymaj�c po napoleo�sku na w�skiej piersi, obci�gni�tej �nie�nobia�ym podkoszulkiem. Gdy nagle oszala�y t�um rodzic�w i bab� rzuci� si� do okien i drzwi wagon�w, Kozio jeden nie da� si� porwa� emocjom. Podczas gdy za nim i przed nim wzmaga�a si� histeria, gdy zza jego ramion wyrywa�y si� drobne postacie, wymachuj�c r�czkami i wrzeszcz�c: Mamo, tato, ratunku! Tutaj jestem! - Kozio, nieporuszony, tkwi� w miejscu, nie dawa� si� wypchn�� ni przestawi�, tylko z uprzejmym, lekko ironicznym rozbawieniem obserwowa� sceny na peronie. Gdy dostrzeg� zbli�aj�c� si� siostr�, porozumia� si� z ni� spojrzeniem, napr�y� w�t�e musku�ki i bez po�piechu pocz�� zbiera� swe baga�e. Z poci�gu wysiad� ostatni - a Bebe omal si� nie roze�mia�a, widz�c spory plecak schodz�cy na zwinnych n�kach ze stopni wagonu. - Cze��, siostro - powiedzia� Kozio, stawiaj�c plecak na jednym z sanda�k�w, by nie zbruka� go peronowym paskudztwem. By� lekko opalony, jego ciemne w�osy uros�y i jedwabnym skrzyd�em spada�y z wypuk�o�ci czo�a wprost w ciemne oko. Ma�y jak na sw�j wiek i wyj�tkowo w�t�y, Kozio mia� oczy podkr��one, ostry nosek i tr�jk�tn� twarz o nieco zapadni�tych policzkach. Ale te podkr��one oczy l�ni�y dowcipem i �yw� inteligencj�, a drobne, wypuk�e usta umia�y si� u�miecha� na tysi�c sposob�w - najcz�ciej jednym k�cikiem, kpiarsko i przem�drzale. - A wi�c jestem - dorzuci� teatralnie; nie opanowa� si� i rozejrza� kr�tko po bokach, oceniaj�c, czy ma publiczno��. Nie mia�. Wszyscy obecni na peronie woleli wpatrywa� si� w swoich w�asnych, cudem odzyskanych ch�opc�w czy dziewczynki. Wobec tego Kozio leciutko si� odpr�y�, po czym uchylaj�c si� od poca�unku, w zamian obdarzy� siostr� kr�tkim, m�skim u�ciskiem d�oni. - Odmelduj mnie u wychowawczyni, z �aski swojej - powiedzia� - i mo�emy i�� do domu. Nie k�pa�em si� przez ca�y miesi�c, bo jeden idiota zatka� odp�yw par�wk�. - Co? - spyta�a Bebe, zdumiona. - Czym? - Tak, wyobra� sobie, nie mam poj�cia, z jakiego powodu, ale on wrzuci� par�wk� do wanny, to znaczy do dziury w wannie, i potem tam sta�a taka zielona woda. - Popatrz, to znaczy, �e karmili was par�wkami? - mile zdziwi�a si� Bebe. - Sk�d, on dosta� par�wki w paczce. Starzy mu przys�ali paczk� ze Szwecji, bo oni tam pracuj� - to on je potem rozdawa� albo rozrzuca�, zw�aszcza jak ju� by�y nie�wie�e. W tej chwili dopad�a go wychowawczyni - t�ga pani o oszala�ym, biegaj�cym na wszystkie strony spojrzeniu. - Bebe, pozw�l - zachowa� si� jak lord Kozio. - Przedstawi� ci� naszej pani Sznytek. - Ty jeste� jego siostr�? - upewni�a si� pani Sznytek, chwiej�c si� na absurdalnie wysokich obcasach. - Czy kto� z rodzic�w te� przyszed�? Na wie��, �e nie, wychowawczyni bezradnie machn�a r�k�, chwilk� pomy�la�a, po czym wydoby�a z torby zardzewia�y bagnet, nosz�cy �lady ofiarnego czyszczenia. - To - powiedzia�a, trzymaj�c go w dw�ch palcach - skonfiskowa�am Konradkowi ju� na trzeci dzie�. - Tak, niestety - przy�wiadczy� Kozio, kiwaj�c wsp�czuj�co g�ow� i �l�c wychowawczyni spojrzenia pe�ne �lepego oddania. - Gonili si� z tym po pokoju, skakali po ��kach - wspomnia�a wychowawczyni, a wzrok jej zaszkli� si� groz�. - Mogli si� pozabija� jak nic. A Gustawek... - Konradek - poprawi� Kozio z ujmuj�c� grzeczno�ci�. - Konradek rzuci� tym w Jareczka i Bogu dzi�ki trafi� go tylko w kolanko. Mogli si� pozabija� jak nic albo powyk�uwa� sobie oczka, albo... - popodrzyna� t�tniczki - us�u�nie podrzuci� Kozio. - Popo... O, matko! - Przecie� to by�a tylko zabawa - wyja�ni� Kozio pob�a�liwie, zwracaj�c si� do siostry. - Znale�li�my bagnet na pla�y, tam obok s� tereny wojskowe. No i grali�my sobie w naszej sali sceny z "Makbeta". Czy wiesz, �e niekt�rzy ch�opcy nigdy w �yciu nie s�yszeli o Makbecie? - Powiedz to, moja droga, makbu... mamusi - wychowawczyni spojrza�a rozbieganym spojrzeniem na Bebe, po czym nag�ym ruchem wr�czy�a jej bagnet i odruchowo wytar�a palce w sp�dnic�. - Nie wiem, czy w og�le nie powinnam tego odda� na milicj�, ale co ja b�d� donosi�, i to jeszcze na dziecko. W ka�dym razie, powiedz to rodzicom. Ten ch�opiec nie jest normalny - pog�aska�a Kozia po g�owie takim ruchem, jakby si� zmusza�a do dotkni�cia myszy. Powstrzymawszy si� od wytarcia palc�w w sp�dnic�, odfajkowa�a Konrada na li�cie uczestnik�w kolonii. Potem obdarzy�a oboje ostatnim spojrzeniem pe�nym pop�ochu i ruszy�a w inn� stron�, grzebi�c w wypchanej torbie. - Wariatka - burkn�a Bebe, ale Kozio zachowa� si� nad podziw lojalnie. - Pani Sznytek jest OK - powiedzia� obronnym tonem. - Uwa�am, �e to naprawd� mi�o, kiedy wychowawczyni troszczy si� o dzieci. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Do widzenia, Izabello. Do widzenia. Spotkamy si� jeszcze, na pewno - ostatnie zdania skierowane by�y do objuczonej plecakiem grubaski o �abich oczkach. - He? Do widzenia? Do widzenia? A kto mia� da� adres? - roz�ali�a si� grubaska, p�on�c ceglastym rumie�cem i szarpi�c szelki plecaka. - Ach, adres... - rzuci� Kozio nerwowo, z roztargnionym u�miechem ruszaj�c przed siebie. - Hm, rzeczywi�cie... - Ja chcem do ciebie wpa��... - wyst�ka�a grubaska z min� wielce nieszcz�liw�. Zastrzyg�a oczami w stron� Bebe i doda�a znacz�co: - Przecie� m�wi�e�! Kozio szed� dalej. - No, no, Izabello, b�d��e rozs�dna - rzuci� wymijaj�co przez rami�. - Dasz adres? - rykn�a Izabella zaciskaj�c pi�ci. - Musz� ju� i�� - rzek� Kozio pr�dko, przyspieszaj�c kroku. A wi�c pa, Izabello. Pa. Pa. - Zacz�� wyci�ga� nogi. Bebe, z konieczno�ci, te�. Za ich plecami Izabella rozdar�a si� skrzekliwym p�aczem. - Chod�my szybciej - sykn�� Kozio przez rami�, z niesmakiem. Ona si� strasznie afiszuje. �cigani bekiem Izabelli, kt�ra drepta�a za nimi jeszcze jaki� czas, opu�cili wreszcie peron. W tunelu natkn�li si� na drobn� blondyneczk� z plecakiem, kt�ra, gdy tylko ich ujrza�a, run�a ku nim, wo�aj�c: - A adres? A adres? Kozio sapn��, ruszy� szybciej i zawo�a�: - Napisz� do ciebie, Kamilko, czekaj na list! Pa. Pa. - I ju� sun�� naprz�d, szybkim truchtem, a Bebe, coraz bardziej zaintrygowana, pod��a�a za nim. W po�owie tunelu braciszek si� zatrzyma� i rzuci� propozycj�, by nie wychodzi� do hali g��wnej, lecz przedosta� si� do wyj�cia na dworcu zachodnim. Bebe spojrza�a tam, gdzie on. Przy schodach wiod�cych do hali g��wnej sta�a dziewczynka z plecakiem i dorodnym tatusiem. - Kozio, o co chodzi? - spyta�a Bebe spokojnie, krocz�c za nim ku zachodniemu wyj�ciu. - Co� ty narozrabia�? - Co ja narozrabia�em? - powt�rzy� Kozio tonem pe�nym urazy. - Co ja mog�em narozrabia�? Czy ja w og�le kiedykolwiek rozrabiam? - Popatrz na mnie - za��da�a Bebe, ale Kozio tylko �ypn�� czekoladowym okiem i natychmiast odwr�ci� wzrok. - To te dziewczyny - rzek� z min� pe�n� nieufno�ci. - Znasz dziewczyny. Uwielbiaj� mnie, poczciwe. - Zawsze lubi�e� by� uwielbiany - zauwa�y�a Bebe. - Ale bez przesady! - sykn�� Kozio, popychaj�c szklane drzwi i wydostaj�c si� na upaln� ulic� G�ogowsk�. Tu� obok niego jaki� malec, kt�remu powiedzieli, �e nie dostanie loda z automatu, wybuchn�� p�aczem. Kozio podskoczy� z przestrachu i wyrazi� ch�� szybkiego powrotu do domu, najlepiej taks�wk�. 7. W domu by�o ju� przyjemnie, bo Bebe posprz�ta�a. Pouk�ada�a w szafie pachn�ce suknie J�zefiny, podomyka�a szuflady, zamiot�a i odkurzy�a co si� da�o, nakry�a serwetk� kulawy stoliczek i postawi�a na nim czarn� mis� pe�n� zielonych jab�ek (300 z� za kilo na dworcowym straganie!) oraz bukiecik blador�owych dalii. Te drobne zabiegi sprawi�y, �e pok�j J�zefiny wygl�da� ju� jak zwykle - elegancko i tajemniczo, ze sw� l�ni�c� pod�og�, ciemnym dywanem, �cianami w szerokie czarne i szafirowe pasy i biegn�c� przez ca�y pok�j wst�g� czarnego tiulu, zaczepionego u starej lampy z meluzyn�, a opadaj�cego na wezg�owie �o�a. �o�e to, godne Cruelii Demon, mi�kkie, obszerne, nakryte czarnym aksamitem, zajmowa�o wi�ksz� cz�� pokoju. Obok widmowe zwierciad�o mno�y�o w swej kryszta�owej g��bi alchemiczny t�umek flakon�w i buteleczek oraz kosmetyk�w w s�oiczkach. �eby Koziowi by�o bardziej przytulnie, Bebe ustawi�a w okolicy fotela J�zefiny par� jej domowych pantofli. Wytworne te cacka ze z�otawego jedwabiu sta�y sobie na tle czarnego aksamitu fotela i zdawa�y si� oczekiwa� chwili, gdy zn�w b�d� stuka� lekkimi obcasami po deskach pod�ogi. Za drzwiami znajdowa� si� pok�j Bebe i Kozia. To niedu�e pomieszczenie by�o zapchane do szcz�tu ksi��kami, szaf� i ��kiem pi�trowym oraz kolekcj� lalek, kukie�ek, pacynek i masek, kt�re osobi�cie wykona� Konrad. Kozio mia� dok�adnie sprecyzowane plany na przysz�o��: zamierza� za�o�y� w�asny teatr, o�eni� si� z najpi�kniejsz� aktork�, gra� u jej boku g��wne role m�skie, a tak�e wykonywa� kukie�ki i prowadzi� scen� dla dzieci - w�asnych i cudzych. Na drodze do realizacji tych plan�w Kozio wykonywa� maniakalnie dziesi�tki bardzo udanych obiekt�w. Patrz�c na t� jego pasj� Bebe doznawa�a smutnego uczucia zazdro�ci. Ona nie mia�a �adnej pasji. By�a zbyt zm�czona szko��. Nie mia�a te� �adnych plan�w, a przysz�o�� rysowa�a si� przed ni� beznadziejnie i ponuro. Rok sp�dzony w liceum przekona� j�, �e jest niezdolna, t�pa i nieporadna, poniewa�, mimo wysi�k�w, z najwy�szym trudem zdo�a�a przej�� do klasy drugiej. Przez ten rok spotka�y j� dziesi�tki upokorze� i przykro�ci, nic si� jej nie udawa�o, �aden z wyk�adanych przedmiot�w nie mia� szans sta� si� jej �yciowym powo�aniem. Ale lubi�a ksi��ki. To do niej nale�a�a poka�na biblioteka, wci�� uzupe�niana, zawalaj�ca p� pokoju oraz biurko. Na biurku Kozia panowa� zorganizowany nie�ad innego rodzaju: wi�ry, glina, miseczki z klejem, farby i dzbanki z p�dzlami. Pod �cian�, na specjalnej p�eczce, wyeksponowano najlepsze dzie�o Konrada: g��wk� Pinokia, wystrugan� oczywi�cie z lipowego klocka i pomalowan� w spos�b nadzwyczaj udatny. Ledwie weszli, ju� Kozio zapomnia� o k�pieli. Od�o�y� plecak i rzuci� si� ogl�da� i wita� swoje dzie�a, przek�ada� i przymierza� liczne maski z papier-mache. Wreszcie, w�o�ywszy sztuczny nos z doczepionymi w�sami, zm�czy� si� i pad� na ��ko, poziewuj�c i szklanym wzrokiem patrz�c w okno. - Mam nadziej� - powiedzia� znu�onym g�osem - �e ta Izabella mnie nie �ledzi�a. - Straci�a dla ciebie g�ow� - za�artowa�a Bebe. Kozio obla� si� rumie�cem. - Mo�liwe - rzuci� pospiesznie i bez przekonania. Zerkn�� boczkiem na siostr�. - W ka�dym razie, gdyby kiedy� przysz�a lub dzwoni�a... kt�ra� z nich... to mnie nie ma. Pami�taj! Bo dojdzie do tragedii. Z tymi s�owy uda� si� do �azienki. Zabawi� tam oko�o kwadransa - chlapi�c, pluskaj�c i wy�piewuj�c domnieman� angielszczyzn� domniemane utwory grupy Depeche Mode. 8. Podczas gdy Kozio miauczy pod prysznicem, a Bebe przygotowuje bratu prowizoryczny posi�ek, z�o�ony z radzieckiej konserwy rybnej w tomacie oraz pierniczk�w lukrowanych "Katarzynki lubuskie" (niczego innego nie uda�o si� jej zdoby� przy sobocie, nawet w restauracji dworcowej) - my skorzystajmy z przys�uguj�cego nam prawa do swobodnych w�dr�wek w czasie i przestrzeni. Przyjrzyjmy si� zatem przez chwil� ulicy Krasi�skiego z jej w�sk� jezdni�, pustymi chodnikami i zesz�owiecznymi domami, kt�rym pewne zaniedbanie przydaje tylko szyku, nic tak bowiem nie sprzyja modernistycznym witra�ykom i eklektycznym balustradkom jak up�yw lat. Przestrze� tej ulicy, jak�e zmy�lnie przed laty zagospodarowana, ma wdzi�k i charakter. I oto w tej przestrzeni pojawi� si� kto�, o kim mo�na by powiedzie� to samo. Wdzi�k i charakter - oto, co cechuje t� szczup�� ekstrawaganck� osob� o bosych nogach i rozwianej grzywie czarnych lok�w. M�oda kobieta, odziana mi�dzy innymi w sut� czerwon� i powiewn� sp�dnic� oraz bardzo oryginalne i bardzo liczne naszyjniki, paciorki, �a�cuszki i bransoletki, przyciska do brzucha plastykow� torb�, mocno wypchan�. Zadzierzysty nos tej osoby oraz jej og�lny wygl�d istoty postrzelonej mog� si� komu� skojarzy� z Aniel� Kowalik, zwan� ongi� K�amczuch�. I s�usznie. Ona to jest, ona - we w�asnej, dwudziestopi�cioletniej osobie. Ma�a dygresja na temat K�amczuchy, podczas gdy mokry Kozio obcina paznokcie u n�g, wrzeszcz�c: Przez ca�y miesi�c nie obcina�em paznokci u n�g!!! - a Bebe otwiera butelk� soku pomidorowego i przypomina sobie, �e w kredensie powinno by� jeszcze troch� czekolady. Ot� Aniela Kowalik sko�czy�a rok temu wydzia� grafiki w Pa�stwowej Wy�szej Szkole Sztuk Plastycznych, gdzie studiowa�a dlatego, �e nie przyj�to jej na wymarzony wydzia� aktorski Pa�stwowej Wy�szej Szko�y Teatralnej. Rok temu zrobi�a dyplom z grafiki warsztatowej - i nic jej z tego nie przysz�o. Kiedy stwierdzi�a, �e czeka j� bezrobocie (komu potrzebne s� m�ode graficzki w rok po dyplomie, kiedy kraj grz�nie w kryzysie gospodarczym, politycznym i spo�ecznym?), K�amczucha uda�a si� po rad� do dalekiej kuzynki swej matki - kt�r� to kuzynk� by� nie kto inny, jak s�awna J�zefina Bitner, od niedawna osiad�a w Poznaniu. J�zefina za�atwi�a Anieli etat suflera w teatrze. Nie by�o to jeszcze to, o czym mog�a marzy� m�oda graficzka w rok po dyplomie - ale w ko�cu ka�da praca w teatrze jest mi�a i ciekawa, tote� Aniela by�a uszcz�liwiona. Nie ustawa�a te� w obsypywaniu swej dobrodziejki i jej dzieci dowodami swej wdzi�czno�ci w postaci przedmiot�w poszukiwanych i trudnych do zdobycia, a to jest naprawd� co� w tych ci�kich czasach, kiedy w�a�ciwie wi�kszo�� przedmiot�w jest poszukiwana i trudna do zdobycia. Nic dziwnego, �e J�zefina te� by�a uszcz�liwiona. Jej dzieci doprowadza�o to do md�o�ci. Kiedy do pokoiku wpada� Kozio z wywalonym j�zykiem i wyrazem obrzydzenia na twarzy, st�kaj�c ohydnie: Y-y-yyyh! - Bebe mog�a by� pewna, �e za �cian� znajduje si� w�a�nie Aniela z jakim� prezentem, na przyk�ad rajstopami dzieci�co-m�odzie�owymi lub patelni�, a J�zefina rozwi�zuje kokardki i odwija bibu�ki, przejawiaj�c po trochu mi�ego zaskoczenia, podziwu i przygany (wszystko w jednym kunsztownym okrzyku) i �e zaraz si� b�d� ca�owa� w policzki, z daleka, �eby nie wysmarowa� si� wzajemnie szminkami. J�zefina, ta sama, kt�ra twierdzi�a, �e dzieci nie nale�y rozpuszcza�, i potrafi�a ofiarowa� Bebe na imieniny podr�cznik geografii i nic wi�cej - co jaki� czas rewan�owa�a si� swej wielbicielce hojnymi w zamy�le prezentami (jedwabna bluzka w nielubianym kolorze i z plamk�, nieco wystrz�piony szal indyjski, klipsy zbyt ci�kie dla wytwornego ucha). Bebe by�a tym okropnie skr�powana i wci�� si� obawia�a, �e te �askawe dary ura�� Anielin� godno��. Nic takiego jednak nie nast�powa�o. Aniela wci�� by�a w stanie euforii, J�zefina wci�� demonstrowa�a pe�ne szcz�cie, natomiast niech�� do tej pierwszej wzrasta�a z wolna, lecz systematycznie, w duszach zgodnego rodze�stwa. Aniela by�a cienka, gibka, �niada, pe�na niesamowitej energii i werwy. Mia�a o�lepiaj�cy u�miech i �ywe, czarne oczy o nieco roztargnionym wejrzeniu (pow�d: by�a kr�tkowidzem, lecz pr�no�� nie pozwala�a jej nosi� okular�w, chyba �e ju� koniecznie by�o trzeba). Zachowywa�a si� nieodpowiedzialnie i impulsywnie, wcale nie jak doros�a osoba. Teraz te�, p�dz�c na bosaka, z rozwianymi lokami, wpad�a do pokoju J�zefiny, przewr�ci�a jakie� krzes�o i znalaz�a si� tu� przy Bebe, wydaj�c zdyszane okrzyki: - Ha! Jaka opalona! Ha! Co za czekolada! S�uchaj, Beata, jest taka sprawa, �e J�zefina przys�a�a dla was paczk� i list. Bebe wcale jeszcze nie poczu�a niepokoju. - Paczk� i list? - powt�rzy�a ch�odno, zgodnie ze swymi zasadami nie okazuj�c zdziwienia. - Po co? Przecie� przyje�d�a za pi�� dni! - I tu si� mylisz! - zakrzykn�a Aniela pogodnie. - Nie przyje�d�a wcale! Bebe nagle wysch�o w gardle. Zaczerwieni�a si� w spos�b niekontrolowany, ale za to nie powiedzia�a ani s�owa. Z �azienki wypad� Kozio w slipkach, z w�osami mokrymi jeszcze i spi�trzonymi na czubku g�owy w kszta�t dziwacznej kupki. - Co: nie przyje�d�a? - zdenerwowa� si�. - Bilet powrotny ma, kole�anki poodwiedzane, a za chwil� pocz�tek roku! Powinna by� tu! A nie w Ameryce! - Zaraz wam wszy�ciute�ko opowiem - obieca�a Aniela takim tonem, jakby rozmawia�a z grupk� przedszkolak�w. - Siadajcie, raz-dwa! - dorzuci�a tonem dobrej cioteczki, obejmuj�c Kozia wp�, ku jego widocznej irytacji. - Beatko, ty te� siadaj, kochanie, i s�uchaj. Bebe usiad�a, milcz�c jak g�az. Kozio pokas�ywa� teatralnie, udaj�c chore biedactwo. Aniela w�o�y�a r�ce do kieszeni sutej sp�dnicy, kt�ra wygl�da�a, jakby j� uszyto z p�atk�w maku. Kiwaj�c si� na pi�tach, doda�a z o�ywieniem i s�odycz�, jakby chcia�a podtrzyma� na duchu ca�e stado sierotek: - Przecie� ju� nie raz zostawali�cie sami. Co prawda, nigdy na tak d�ugo. J�zefina zaanga�owa�a si� tam na trzy miesi�ce. B�dzie �piewa� w jakiej� kawiarni. Kozio zacz�� porywczo wyciera� sobie w�osy r�cznikiem. Bebe milcza�a. - Pisze, �e jest pewna, i� mo�e mnie poprosi� o pewn� przys�ug� - oznajmi�a Aniela. - Ma ca�kowit� racj�. Uwielbiam j� i do �mierci b�d� jej wdzi�czna za pomoc. C� ja, bez dachu nad g�ow�, bez pracy, bez sta�ego zameldowania, bez... - Przepraszam - przerwa�a jej Bebe. - A co jeszcze pisze? Kozio cisn�� r�cznik w k�t, w�o�y� koszulk� i zacz�� sobie nerwowo obmacywa� w�z�y ch�onne pod brod� i za uszami. - Na pewno b�d� chory - oznajmi�. - W og�le, jestem dziwnie zdenerwowany. Dlaczego ja jestem taki dziwnie zdenerwowany? - Nie wiem - rzuci�a kr�tko Aniela. - Jednym s�owem: J�zefina prosi, �ebym zamieszka�a z wami. Tutaj. Zapanowa�a z�owieszcza cisza. - Ju� wiem, dlaczego jestem taki dziwnie zdenerwowany - przerwa� cisz� Kozio. - No, no? - zainteresowa�a si� Aniela. Kozio nie odpowiedzia�. Usiad�, westchn�� wymownie, zrobi� ma�pi� warg� i opu�ci� bia�e powieki do po�owy ga�ek ocznych. By�a to, podpatrzona i na�ladowana z du�� wierno�ci�, jedna z najbardziej charakterystycznych min J�zefiny, maj�ca wyra�a� wymijaj�c� zadum�. - J�zefina jest moim anio�em opieku�czym! - wrzasn�a nagle Aniela i przycisn�a d�o� do piersi. Musieli po raz kolejny wys�ucha� opowie�ci o tym, jak to po �mierci ciotki Lili i po wyje�dzie stryja Mamerta wraz z rodzin� (kontrakt w Tunezji) Aniela, pozbawiona przez okrutny los pokoiku u Mamert�w, musia�a sypia� na waleta w akademiku. - Ach! Gdyby nie J�zefina! - zako�czy�a Aniela ze zwyk�ym wzruszeniem. Kozio zajrza� do ameryka�skiej torby i wy�owi� czekolad� z rodzynkami. - A teraz te� mieszkasz w akademiku? Aniela westchn�a i odrzuci�a loki z czo�a. - To babsko, co mi wynajmowa�o pok�j, by�o strasznie konfliktowe. Wym�wi�o mi. Teraz, przez wakacje, mieszkam u Borejk�w, to tacy starzy znajomi. - Znam Natali� Borejko - powiedzia�a Bebe. - Jest w mojej klasie. Mieszka na Roosevelta, tak? - No w�a�nie, ca�kiem blisko teatru, ale co z tego. Oni wyjechali tylko do Czaplinka, pod namiot. I zostawili mi klucze. Ale ju� zaraz wracaj� i nie wiem, co bym zrobi�a, gdyby nie propozycja J�zefiny. Jak z nieba! Mam tu zamieszka� i dba� o was jak matka. Kozio parskn�� nagle �miechem i r�wnie nagle umilk�. - My�l�, �e to b�dzie d�u�ej ni� trzy miesi�ce - dorzuci�a Aniela z tak� min�, jakby si� z trudem powstrzymywa�a od zatarcia r�k. - Mog� jej przed�u�y� kontrakt, jak si� im spodoba. A czy J�zefina mog�aby si� nie spodoba�? Zobaczycie, zarobi mn�stwo pieni�dzy. Czy to wszystko nie jest cudowne? Nie wygl�da�o na to, by ktokolwiek poza ni� uwa�a�, �e to wszystko jest cudowne. Bebe siedzia�a cicho i nie m�wi�a nic, a jej twarz by�a jak zwykle oboj�tna i pozbawiona wyrazu. Kozio natomiast mia� mokre rz�sy. Ale z nim nigdy nie by�o wiadomo, czy gra, czy prze�ywa naprawd�, czy te� jedno i drugie naraz. 9. Drodzy B. i K. Tylko kilka s��w, bo ta okazja czeka. �yj� tu jak we �nie i nie chce mi si� wierzy�, �e tam, gdzie�, na jawie, istnieje Pozna� i zatruta rzeka Warta. Tu rzeki nie s� zatrute i zdumiewaj�ce jest, �e mo�na wyprodukowa� tyle jedzenia, odzie�y i but�w, nie m�wi�c ju� o papierze toaletowym. Przyjaci�ki prowadzaj� mnie po teatrach i zdaje si�, �e mam ju� wy�upiaste oczy, tak bardzo wci�� mi wychodz� na wierzch z podziwu. Wracam za trzy miesi�ce, ale mo�e to b�dzie troszk� d�u�ej, w ka�dym razie - nie przejmujcie si�. Przez trzy miesi�ce nic z�ego zdarzy� si� nie mo�e, w ko�cu to tylko dwana�cie tygodni, prawda? Albo troszk� wi�cej. B�d�cie grzeczni i uczcie si�. Aniela zajmie si� wami, niech si� urz�dzi w moim pokoju, pieni�dze na �ycie znajdziecie w portfeliku, pod t� jedwabn� sukni� w jask�ki na dnie mojej szafy. Je�li nie, to zajrzyjcie do kredensu w kuchni i wtedy nie w portfeliku, tylko w puszce po kawie, tej najwi�kszej. A jak nie w puszce, to w szufladzie nocnego stolika, w takiej plastykowej kopercie pod t� szar� bluzk� z w�skimi r�kawami, co to je chcia�am poszerzy�. Posy�am wam troch� drobiazg�w, tu jest tyle �licznych rzeczy, �e wprost nie wiadomo, co kupi�. Zarobi� pieni�dze, wiecie? wtedy wam kupi� �wietne d�insy. Zawsze chcieli�cie mie� �wietne d�insy, prawda? No, to b�dziecie mieli. Tylko si� uczcie i b�d�cie grzeczni. Musz� ko�czy�, okazja ju� jedzie. Aha, sprawy urlopu itd. za�atwi w teatrze Aniela, wy si� tym nie przejmujcie. Uczcie si� tylko i b�d�cie grzeczni. Pa. J. 10. Aniela posz�a po swoje rzeczy, a tymczasem Bebe i Kozio zasiedli przy biurkach. Ale jako� �le im si� czyta�o, wi�c najpierw Bebe posz�a zobaczy�, co w telewizji, a zaraz po niej przywl�k� si� Kozio, z r�kami w kieszeniach, z w�osami na oczach, z nosem na kwint�. Usiedli na dywanie w pokoju J�zefiny i zagapili si� na kolorowe wizerunki dw�ch aroganckich wa�niak�w o obrz�k�ych twarzach i workach pod oczami. Wa�niacy ubrani byli, mimo upa�u, w garnitury i siedzieli w fotelach, a blady, cwany blondynek o ��tej brodzie zadawa� im grzeczne pytania. Mimo to Bebe nie wy��czy�a aparatu, tylko siedzia�a, patrz�c w dywan, a Kozio, ma�y i biedny, podpiera� pi�ci� podbr�dek i wlepia� niewidz�ce oczy w okno. Wa�niacy snuli dr�tw� gadanin� o kryzysie, obraz �yska� rozrzutnie r�ami i fioletami, pok�j za� powoli pogr��a� si� w zmierzchu. Za oknem, kt�re nareszcie mo�na by�o otworzy�, powietrze coraz bardziej styg�o, zapach spalin rozwiewa� si� z wolna, cich� ruch uliczny, coraz rzadziej stuka�y czyje� kroki po p�ytach chodnika. Bebe mia�a wra�enie, �e ca�y �wiat odp�ywa powoli i niepostrze�enie, a oni w tym pokoju malej� i nikn� - tacy niewa�ni, nikomu niepotrzebni i tacy samotni, mimo �e we dwoje. J�zefina nigdy nie zajmowa�a si� nimi przesadnie, ale wystarczy�o, �e by�a w domu, by �adne z nich nie czu�o si� samotnie. Nawet nie musieli rozmawia� ze sob�; ona i Kozio - J�zefina wype�nia�a tak�e przestrze� mi�dzy nimi dwojgiem. Teraz kiedy jej zabrak�o w spos�b tak nag�y i nieoczekiwany, kiedy zapad�a klamka, kiedy si� wiedzia�o, �e jeszcze przez wiele tygodni dom b�dzie pusty i cichy - Bebe i Kozio, ka�de na swoj� r�k�, stwierdzili, �e nie bardzo maj� o czym rozmawia�. Wi�c siedzieli cicho przed ekranem, a smutek wpe�za� pomi�dzy nich jak podst�pnie wznosz�ce si� warstwy truj�cego dymu. - Przecie� ja nie potrzebuj� �adnych d�ins�w - przem�wi� nagle Kozio p�kni�tym g�osikiem. Bebe milcza�a. - Trzy razy napisa�a "uczcie si� i b�d�cie grzeczni" - ci�gn�� Kozio. - Jakby nie wiedzia�a, �e ja mam okropne k�opoty z matm� i �e si� boj� magister Stachowiak, bo ona mnie nie cierpi. Wi�c jak ja si� mog� uczy� tej matmy, skoro magister Stachowiak mnie nie cierpi? Jak ja mog� by� grzeczny, skoro ona na mnie wrzeszczy? J�zefina... mama... nie powinna tego robi�, powinna szybko wr�ci�. Obieca�a, �e mnie przeniesie do innej klasy, tam gdzie nie ma magister Stachowiak. A teraz wcale nie spieszy si� z powrotem. Dobrze jej tam. Bez nas. - Kozio! - Co? - Nie p�acz. - Ja nie p�acz�. Boj� si� tylko, �e ona ju� nie wr�ci. Wszyscy st�d uciekaj�. Najpierw jad� na troch�, popracowa�, a potem zostaj�. Tam jest chyba bardzo wspaniale. Nikt nie chce mieszka� w Polsce. M�wi� ci, ona ju� nie wr�ci. - Wr�ci! - Nie wr�ci. A ja nie b�d� m�g� robi� swoich lalek - ci�gn�� Kozio. - Maski... mo�e. Ale lalek i kukie�ek na pewno nie. - Dlaczego? - spyta�a Bebe i przysun�a si� bli�ej, chc�c zajrze� bratu w twarz. Ale Kozio odwr�ci� g�ow� do okna, za kt�rym niebieski zmierzch coraz bardziej si� zlewa� z kolorem zas�on. - Zawsze ka�d� ogl�da�a - szepn��. - I nadawa�a im imiona. Bebe chcia�a zawo�a�, �eby si� nie martwi�, �e teraz ona to b�dzie robi�, �e nic si� nie zmieni - ale milcza�a. Po pierwsze, wiedzia�a, �e dla Kozia na pewno nie b�dzie to to samo. A po drugie, nie umia�a prze�ama� swojej rezerwy. Milczeli chwil� oboje, wreszcie Kozio wsta�. - Chyba napij� si� soku - powiedzia� z�amanym g�osem. I poszed� do kuchni. W chwil� potem da�o si� stamt�d s�ysze� cichutkie pochlipywanie. Bebe wsta�a, zrobi�a krok w kierunku kuchni, ale zaraz si� rozmy�li�a. Podesz�a do telewizora i nastawi�a go g�o�niej. Teraz ju� nic nie by�o s�ycha�, poza gadaniem wa�niak�w. 11. Kilka s��w o Poznaniu lat osiemdziesi�tych, podczas gdy Bebe, strapiona, siedzi zn�w przed telewizorem, w kt�rym Adam Hanuszkiewicz czyta "Dzienniki" Gombrowicza. Ot� Pozna� zanurza si� powoli w letni wiecz�r, rozlewaj�c w jego mi�kkim powietrzu ��te i bia�e �wiat�a. Wida� to do�� dobrze przez okno do po�owy tylko przes�oni�te p��tnem. Na fragmencie nieba, wysoko, ga�nie zielonkawy blask, a� po pasmo rozrzedzonego mroku, gdzie ju� popiskuje cieniutko pierwsza gwiazda. Od Dworca G��wnego niesie si� wyra�ne dudnienie dalekich megafon�w i co jaki� czas elektroniczny akord poprzedzaj�cy kolejn� zapowied� nawiedza wszystkie okoliczne mieszkania, w kt�rych uchylono okna. Z okien wydobywaj� si� w zamian "Dzienniki" Gombrowicza. Pod oknami szczekaj� psy, wyprowadzane w�a�nie na trawniczki i trotuary. W w�wozach ulic trywialni m�odzie�cy eksploduj� rado�ci� �ycia, a ich towarzyszki, podzwaniaj�c klipsami i potykaj�c si� o nier�wno�ci terenu w lakierkach z butiku, jazgotliwym chichotem wyra�aj� swe uczucia i my�li. Niekt�re pojazdy zapalaj� ju� reflektory, cho� jest jeszcze w miar� jasno. Ruch na ulicach niedu�y. Pozna� lat osiemdziesi�tych to miasto spokojne, werwa wzbiera w nim na kr�tko, by niebawem rozp�yn�� si� w narastaj�cej ciszy i pustce, chyba �e akurat jaki� autobus zatrzyma si� na przystanku, bolesnym j�kiem obwieszczaj�c nieweso�e nowiny o stanie swych hamulc�w. Wkr�tce noc ogarnie zar�wno parki, jak dzielnice centralne i przedmie�cia, i tylko tynki b�d� r�wnomiernie krusza�y, rdza b�dzie nieprzerwanie po�era� wszystko, co nie zabezpieczone, a wszechobecny py� z radioaktywnymi pierwiastkami pokrywa� b�dzie ka�dy centymetr ods�oni�tej powierzchni, wciskaj�c si� do mieszka� i osiadaj�c na nylonowych firankach. Wkr�tce te� ksi�yc, kt�ry niezale�nie od kryzysu pojawi si� na niebie ze zwyk�� punktualno�ci�, wydob�dzie z mroku niejeden szczeg�, za dnia niewidoczny, gdy� s� rzeczy, kt�rych w pe�nym s�o�cu si� nie dostrzega, a kt�re potrzebuj� po prostu p�mroku i specjalnego o�wietlenia. Podobnie jak s� ludzie, rzeczy i zjawiska, kt�rych nie zauwa�a si� w czasach pogodnych, dostatnich i szcz�liwych. Jakie to, swoj� drog�, ciekawe. 12. Aniela zjawi�a si� oko�o dziesi�tej wiecz�r, taszcz�c swe baga�e: dwie walizki, plecak, kilka tekturowych tubus�w na kalki i papiery oraz sw� ulubion� ksi��k�, z kt�r� si� nie rozstawa�a nigdy: "Kr�tk� histori� teatru polskiego" Zbigniewa Raszewskiego. Aniela mia�a zwyczaj wraca� do niej przynajmniej raz dziennie, nurza� si� w ukochanej dziedzinie i uczy� wci�� nowych rzeczy. Nigdy bowiem nie zrezygnowa�a ostatecznie z marze� o teatrze. Baga�e by�y ci�kie, ksi��ka te�. Kiedy Aniela wpakowa�a si� z tym wszystkim do pokoju J�zefiny i bezceremonialnie zwali�a to na jej �o�e - Bebe i Kozio a� zaniem�wili ze zgorszenia. Ta uni�ona dot�d istota, wielbi�ca niemal na kl�czkach J�zefin�, mia�a czelno�� rozk�ada� si� teraz na jej poduszkach i falbanach, podtyka� sobie pod kark jej ulubiony jasieczek, i wyznawa� w�r�d zdyszanych chichot�w, �e ledwo �yje! Ale najgorsze mia�o dopiero nast�pi�, kiedy Aniela wysz�a z �azienki po czterdziestu minutach moczenia si� w wannie (przez ca�y czas deklamowa�a na g�os fragmenty ostatniej roli J�zefiny, to jest - Racheli z "Wesela") i bosa, owini�ta tylko w prze�cierad�o k�pielowe, przebieg�a figlarnie przez pok�j, by wskoczy� wprost w z�ociste, jedwabne pantofle J�zefiny. Potem stan�a przed zwierciad�em i zacz�a si� ogl�da� to z jednego boku, to z drugiego, jedn� r�k� przytrzymuj�c prze�cierad�o, a drug� unosz�c w�osy wysoko nad kark. Najgorsze za� by�o to, �e wci�� si� kiwa�a i wykrzywia�a obcasy. Jej �wi�tokradcze post�powanie wzburzy�o Kozia do tego stopnia, �e wyszed� z pokoiku, gdzie oboje z Bebe tkwili w swych szlafrokach i kapciach, przemierzy� ca�y pok�j i zatrzyma� si� dopiero przed nosem Anieli. - To s� pantofle mojej matki! - wyrzek� g�osem dr��cym z oburzenia. - Po�yczy�am je tylko - prychn�a Aniela, kt�ra by�a w irytuj�co �wietnym humorze. - Moje s� w walizce. - To je wyjmij. - Ale one s� na samym dnie. - To si� przekop do dna. A te zdejmij. To s� pantofle mojej matki. - Ojej, no dobra ju�, dobra. Ju� je zdejmuj�, te� co� - mityguj�co zamamrota�a Aniela. - Prosz� ci� bardzo, ju� zdj�am, ju� jestem bosa, ju� lec� do walizki. Wszystko w porz�dku, skarbie kochany? - Jej u�miech, s�odki jak mi�d sztuczny, pozwala� si� domy�la�, jaka furia ni� miota. - Bynajmniej - rzek� Kozio. - Ale nie b�dziemy p�aka� nad rozlanym mlekiem, gdy r�e p�on�. Dobranoc. Pozw�l, �e pantofle J�zefiny zabior� do siebie i schowam. �eby si� nie kurzy�y. Przez te trzy miesi�ce. - Dobranoc, skarbie - wyszepta�a Aniela machinalnie, wlepiaj�c w Konrada zdumione czarne oczy. - I dobranoc, Beatko, kochanie. I przepraszam za ten... tego.., - w tym momencie oni powiedzieli razem "dobranoc" i w po�owie jej przeprosin zamkn�li za sob� drzwi pokoiku. 13. Noc poczyna�a sobie ca�kiem �mia�o, zagarniaj�c wci�� d