921
Szczegóły |
Tytuł |
921 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
921 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 921 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
921 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
Brulion Bebe B. Wyd.2
Instytut Wydawniczy "Nasza Ksi�garnia",
Warszawa 1991
Na dysk przepisa� F. Kwiatkowski
Sobota,27 sierpnia 1988
1.
Cz�sto mnie zdumiewa, jak zawi�e s� linie kre�lone palcem
Przypadku i jak bardzo losy nasze zale�� od tych popl�tanych
bazgro��w.
Gdyby na przyk�ad ulica Armii Czerwonej nie by�a w sierpniu
rozkopana do imentu, Bebe i Dambo nie spotkaliby si� ko�o
fontanny. Zapewne spotkaliby si� nieco p�niej, w innym punkcie
miasta, ale kto wie, czy wtedy zwr�ciliby na siebie uwag�?
Gdyby ulica Armii Czerwonej, ta smrodliwa arteria w centrum
Poznania, nie by�a rozkopana, samoch�d nysa, kt�ry zabra�
zakurzonego autostopowicza pod Kluczborkiem, nie by�by zmuszony
zatrzyma� si� w Poznaniu akurat na Placu M�odej Gwardii. Natomiast
ci�ar�wka, wioz�ca Bebe Bitner wraz z grup� m�odzie�y wprost z
Mazur, dotar�aby z pewno�ci� dalej ni� do Placu Wiosny Lud�w.
Ale Armii Czerwonej by�a rozkopana na ca�ej d�ugo�ci. Przed samym
Domem Partii (r�g Ko�ciuszki) dziwaczny silnik dygota� z rykiem w
swej brudno��tej obudowie, a kopczyki gliniastej (na oko
nieurodzajnej) ziemi znaczy�y lini� zagadkowego rowu. Wobec
oczywistego faktu, �e �aden pojazd nie potrafi si� porusza� po
torach zasypanych glin� i brukowcami, kursowanie tramwaj�w ulic�
Armii Czerwonej zosta�o - po dyskusjach i naradach - okresowo
wstrzymane. Po obu stronach rozrytej jezdni chodniki wype�nione
by�y drepcz�c� ci�b�, ale zar�wno zakurzony autostopowicz, jak
dziewczyna znale�li si� akurat po tej samej stronie.
On szed� jakie� pi��dziesi�t metr�w przed ni�. Oboje byli w
d�insach, oboje z plecakami, oboje przybrudzeni i mocno zgrzani, z
tym �e ona nieco bardziej ni� on. Bebe mia�a za sob� d�u�sz�
tras�. Po wielogodzinnej podr�y musia�a teraz, z pe�nym
obci��eniem, przeby� ca�� d�ugo�� piekielnej ulicy - w skwarze, w
zaduchu beztlenowym, w pos�pnej rzece ludzkich istot, z kt�rych
ka�da by�a spocona, a niemal ka�da taszczy�a jaki� tob� (zjawisko
charakterystyczne dla czas�w kryzysu, prze�omu, rozpadu i
rozk�adu, jak te� wci�� nowych wstrz�s�w spo�ecznych). Bebe
d�wiga�a plecak na aluminiowym stela�u z doczepion� mena�k� i
wci�ni�tym pod klap� zawini�tkiem zawieraj�cym �piw�r, z rulonem
"karimatki" i z dyndaj�cymi po obu stronach pionierkami. Damazy -
tak mia� na imi� autostopowicz - kt�ry o spory kawa�ek drogi przed
ni� przeciska� si� przez wsp�ci�b� wsp�obywateli, mia� baga�
podobny, tyle �e spod klapy plecaka wystawa�y mu w�dki w
brezentowym pokrowcu.
W chwili gdy on skr�ca� pod star� wierzb� p�acz�c�, min�wszy
pomnik Czerwca 56 oraz statu� Mickiewicza, Bebe osi�ga�a dopiero
pocz�tek najgorszego odcinka trasy, wkraczaj�c w zg�szczony zaduch
przed Pa�acem Kultury. Mniej wi�cej w tym samym miejscu, co
uprzednio Damazemu, przysz�o jej do g�owy, �e z placu mog�aby
sobie skr�ci� w oaz� zieleni, w skupisko starych drzew, kt�re, o
ile nic si� nie zmieni�o w tych nerwowych czasach, zapewne si�
paraj� fotosyntez�. Tam b�dzie mog�a usi��� na trawie i zdj��
wreszcie z biednych plec�w ten przekl�ty stela�.
Przeci�a plac, pokryty gor�c� �usk� granitu, spojrza�a z uczuciem
na Mickiewicza (patrza� spod ci�kich powiek kamiennym pos�pnym
wzrokiem, jakby to, co widzia�, powa�nie go niepokoi�o) - i da�a
nura pod prze�wietlon� kopu�� wielkiej wierzby p�acz�cej, kt�rej
ga��zki zwisa�y a� do ziemi. Jeszcze kawa�ek - i ju� aleja starych
platan�w pospieszy�a ku niej ze swym o�ywionym szumem pe�nym
ruchliwych cieni. Bebe poczu�a, �e z wolna od�ywa.
O niczym bardziej nie marzy�a w tym momencie ni� o k�pieli. Trzeba
jednak zaznaczy�, �e ani kurz, kt�ry j� powleka�, ani pot
rz�sisty, ani pielgrzymie, wyszarza�e d�insy, ani wys�u�ony
podkoszulek - nic nie zdo�a�o ca�kowicie ukry� jej niew�tpliwej,
promiennej urody.
Na prawo, uj�ty z trzech stron podw�jn� ram� platan�w, wielki
trawnik pochyla� si� ku Operze. Ju� na nim le�a�o par� os�b - a
koce, termosy, torby pla�owe i pi�ki b�yszcza�y w�r�d zieleni
jaskrawymi plamami kolor�w. Bebe stan�a po�rodku trawnika, zdj�a
plecak i pad�a.
Trawnik, uformowany w rozleg�� podkow�, otacza� p�ytk�,
regularnego kszta�tu sadzawk� o betonowym dnie i obrze�eniu z
kamienia. Po�rodku sadzawki bi�a fontanna, ze �wistem i pluskiem
wznosz�c swe zimne pi�ropusze na tle kolumn, schod�w i kamiennych
rze�b Opery. Bebe pomy�la�a, �e ma na pewno b�ble na plecach, a
ju� z pewno�ci� - na pi�tach; zdrowy rozs�dek nakazywa�by teraz
zdj�� trampki, wyrzuci� skarpetki i wle�� do sadzawki przynajmniej
po kolana.
Ale szale�stwa, cho�by nawet i nakazywane przez zdrowy rozs�dek,
by�y dla Bebe Bitner czym� niewykonalnym. Mog�a tylko z zazdro�ci�
przygl�da� si� nieskr�powanym poczynaniom tych, co zwykli ulega�
swym zachciankom. W ten oto spos�b jej wzrok odszuka� Damazego,
kt�ry od pewnego ju� czasu sta� w wodzie po kolana, nie zdj�wszy
nawet plecaka, i wystawia� szeroki u�miech pod o�ywcz� mg��
kropelek.
Damazy wygl�da� na mi�ego w��czykija i wzrok Bebe przylgn�� do
niego na dobre. Ten ch�opak by� jaki� niezwyk�y, cho� nie z
powierzchowno�ci bynajmniej. D�ugi, ko�cisty i muskularny, by� -
jak to blondyn - spalony na kolor czerwonomiedziany. Jego nos
przypomina� zdeformowan� gruszk�, a uszy by�y wyj�tkowo dorodne.
Wtr�c� tu przy okazji, �e w szkole podstawowej nazwano go Dambo i
od tej pory nikt ju� nigdy nie zwraca� si� do niego inaczej, gdy�
nawet w tych ci�kich czasach wszyscy jakim� cudem zdo�ali�my si�
zapozna� z wi�kszo�ci� nie�miertelnych arcydzie� Walta Disneya. A
Damazy czym� s�onika Dumbo przypomina�, czym� jeszcze opr�cz uszu.
Mia� z niego co� w oczach: otwart�, czu�� ufno��.
No, dobrze. Dambo sta� pod fontann�, Bebe siedzia�a zgrabnie na
trawniku tu� przed kamiennym parapetem sadzawki. On trzyma�
tenis�wki w rozpostartych r�kach, a ona przygl�da�a si� temu ze
zdumieniem, poniewa�, cho� je zdj��, tenis�wki by�y mokre. I tak
przedstawia�y si� sprawy o godzinie czternastej dwadzie�cia, je�li
mieliby�my �lepo wierzy� zegarowi o poz�acanych rzymskich cyfrach,
kt�ry spokojnie robi� swoje na wie�y Pa�acu Kultury.
I mog�yby tak si� nadal przedstawia�, gdyby nie trzyletni osobnik
w czerwonych majtkach, kt�remu, nawiasem m�wi�c na imi� by�o
Sebastian, a kt�rego mama, ta co w�a�nie opala�a si� na trawie,
nazywa�a Mucykiem.
- Mucyku! - wrzasn�a teraz przera�liwie, a wszyscy wok�
wzdrygn�li si� nerwowo. Zamiast wrzeszcze� poniewczasie, lepiej by
pilnowa�a swego potomka. Sebastian, pozbawiony jej uwagi, opieki i
troski pomaszerowa� ku fontannie krokiem zdobywcy, wlaz� na
kamienny parapet i zacz�� na nim weso�o podskakiwa�, robi�c do
Damba porozumiewawcze miny.
- Jezus, Maria, ratunku! - zaapelowa�a jego mama o pomoc do
niebios. - Ludzie, trzymajcie go! - doda�a nast�pnie rzucaj�c si�
biegiem w stron� sadzawki. Widz�c to Sebastian, w obawie, �e
przygoda za chwil� zostanie przerwana, nim osi�gnie punkt
kulminacyjny, nie zwleka� z rzuceniem si� w wodne odm�ty, co
wygl�da�o niezwykle dramatycznie, zw�aszcza ze wzgl�du na plusk i
pot�ne rozbryzgi.
Bebe, kt�r� przera�enie poderwa�o na r�wne nogi, bez sekundy
namys�u rzuci�a si� przed siebie, przesadzi�a kamienny parapet i
skoczy�a do wody, ku kwicz�cemu dziecku. Poniewa� jednak Dambo te�
si� ku niemu rzuci�, spotkanie ich obojga sta�o si� nieuniknione:
ka�de z nich z�apa�o po jednej r�ce Mucyka. Zaraz potem, w
ratowniczej euforii wznosz�c g�owy, zderzyli si� czo�ami z tak�
si��, �e omal nawzajem nie zbili si� z n�g.
By�o to bardzo bolesne.
Zanim Bebe min�o dzwonienie w uszach i zanim gwiazdy oraz
p�ksi�yce znikn�y jej sprzed oczu, zrozpaczona matka dopad�a
swego mokrego male�stwa i najpierw porwa�a je w obj�cia, a
nast�pnie, widz�c, �e nic si� nie sta�o, na�o�y�a mu porz�dnie po
zadku, daj�c w ten spos�b, oczywi�cie, upust przede wszystkim
w�asnemu poczuciu winy.
Bebe, pod kt�r� ugi�y si� kolana, usiad�a na szerokim, kamiennym
parapecie. Potar�a obola�e czo�o, przerzuci�a nogi z sadzawki na
parapet i zacz�a rozsup�ywa� mokre sznurowad�a.
- Przepraszam - powiedzia� Dambo, siadaj�c obok.
Bebe u�miechn�a si� blado, nawet nie patrz�c. Za to on nie
odwraca� wzroku ani na chwil�. Musia�a w ko�cu - po zdj�ciu
tenis�wek i skarpet - spojrze� na niego.
Mia� bardzo �adne oczy. Ich t�cz�wki by�y jasnoszare, usiane
jeszcze ja�niejszymi punkcikami, kt�re wygl�da�y jak magiczne
�wiate�ka. Z nosa z�azi�a mu sk�ra. Mia� szczup��, d�ug� twarz o
mocnym podbr�dku i zaleczon� ju� febr� na dolnej wardze. Siedzia�,
patrza� i nic nie m�wi�. Kiedy si� odezwa�, Bebe omal nie
podskoczy�a.
- To nie m�g� by� przypadek - powiedzia�.
Bebe milcza�a. Milczenie by�o najbardziej zgodne z jej
usposobieniem i upodobaniami. Lubi�a milcze�. To jej dawa�o
poczucie bezpiecze�stwa.
- Jak ci na imi�? - spyta� on i zaraz doda� szybko:Zreszt�,
niewa�ne. Czy imi� m�wi cokolwiek o cz�owieku? Jest tylko kwesti�
przypadku. A czy przypadek mo�e decydowa� o tym, kim jeste�my?
"Pewnie, �e mo�e, i to jak jeszcze" - pomy�la�a Bebe.
- Nie, nie mo�e - rzek� on, jakby s�ysza� to, co pomy�la�a.
Spojrza�a na niego ze zdumieniem.
- Ja mam na imi� Damazy, ale m�wi� na mnie Dambo. To przez te
uszy. Ty powinna� si� nazywa� Krynica.
Bebe spojrza�a zaskoczona. Czy on kpi?
Nie, raczej nie kpi�.
- Krynica-Zdr�j - powiedzia�. - Albo: �r�de�ko. �r�de�ko-Zdr�j.
Na kr�tko zapad�o milczenie, a Dambo po�wi�ci� te chwile na
przenikanie wzrokiem duszy Bebe Bitner.
Nagle wyci�gn�� r�k� i palcem obrysowa� w powietrzu jej oczy i
czo�o.
- Tu si� to mie�ci - powiedzia�. - Ta zagadka. Pi�kna twarz, a w
oczach labirynt. O, ale si� czerwienisz. Dlaczego? Ja tylko
bezinteresownie patrz� sobie. No, zaraz, no siadaj - bo Bebe, w
dziwnym pop�ochu, zacz�a si� ju� podnosi�. - Dlaczego ludzie tak
reaguj� na otwarto��? Ja lubi� m�wi� to, co my�l�.
"B�dziesz mia� chyba k�opoty" - pomy�la�a Bebe, ale nie
powiedzia�a nic, tylko u�miechn�a si� wymijaj�co.
- B�d� mia� k�opoty? - powt�rzy� on i tym razem Bebe zatka�o z
wra�enia. Co, czy on naprawd� czyta w my�lach? Nie szkodzi -
dorzuci�. - K�opoty s� fajne. Lubi� mie� k�opoty. - Umilk� na
chwil� i zn�w ze skupieniem przypatrzy� si� Bebe. - A ty nie
lubisz k�opot�w, bo sama do�� ich sobie stwarzasz - powiedzia�
tonem odkrycia. - Chcia� j� z�apa� za r�k�, ale nie zd��y�. Bebe
podnios�a si� szybko i w stanie paniki zeskoczy�a na trawnik.
Chwyci�a plecak za szelk� i wlok�c go po trawie, oddali�a si� na
bosaka ku platanowej alei.
Dambo zacz�� nierozs�dnie wo�a� za ni�, �eby poczeka�a, potem j��
szuka� skarpetek, wdziewa� mokre tenis�wki - ale zanim to zrobi�,
ona ju� odesz�a. Znikn�a w cienistej g��bi alei, a potem ca�kiem
si� zgubi�a w rozpra�onym blasku, wype�niaj�cym przestrze� za
platanami. Damazy, kt�ry doku�tyka� tam z pewnym op�nieniem, w
jednej tylko tenis�wce, stwierdzi�, �e dziewczyny ju� nie wida�.
Usiad� wi�c na kraw�niku jezdni i spokojnie wdzia� oraz
zasznurowa� drug� tenis�wk�.
2.
Mniej wi�cej w po�owie ulicy Krasi�skiego - tej mi�ej,
romantycznej uliczki na ty�ach Roosevelta - staro�wieckie wille i
domy w ma�ych ogr�dkach rozst�puj� si� nagle, tworz�c podjazd. Na
rogu stoi niedu�y r�owawy dom o spadzistym dachu i w�skich
oknach. T� przybrudzon� i dziwaczn� chatk� wynajmuje dla swoich
pracownik�w teatr miejski. J�zefina Bitner, aktorka, gwiazda,
samotna matka dwojga dzieci, od pocz�tku by�a na li�cie
przydzia��w. Bez trudu otrzyma�a p�tora pokoju z kuchni� i
�azienk�, na wysokim parterze. I na tym w�a�nie wysokim parterze
up�yn�y ostatnie trzy z szesnastu lat �ycia Bebe.
Teraz te w�skie okna by�y szczelnie zamkni�te, a zaci�gni�te story
z szafirowego p��tna �wiadczy�y o wakacyjnej przerwie w �yciu
rodziny.
W rzeczy samej, Bebe pierwsza wr�ci�a z wakacji. Jej matka mia�a
bilet powrotny z Nowego Jorku na drugiego wrze�nia, a Konrada
nale�a�o odebra� po po�udniu wprost z poci�gu kolonijnego.
3.
W ciemnym przedsionku zn�w nawali�a �ar�wka. Mi�o pachnia�o stare
drewno i pasta do pod��g. Bebe po omacku wyj�a klucze i otworzy�a
drzwi. By�y one zaopatrzone w trzy wymy�lne zamki, lecz zamkni�te
wy��cznie na zatrzask. Ca�a J�zefina.
Os�abiony, lecz wci�� �ywy zapach jej perfum "Vivre" przemkn�� na
fali powietrza, wywo�anej r�nic� temperatur. W mieszkaniu by�o
ch�odno, cho� zarazem duszno. By�o te� nieporz�dnie. Jakim� cudem
J�zefina potrafi�a zaba�agani� nawet tak ascetycznie umeblowane
wn�trze. Rozproszone �wiat�o zza szafirowych zas�on zaciera�o
kontury nielicznych mebli - poprzestawianych i poprzewracanych;
krzes�a i stolik przycupn�y, jak przy�apane na gor�cym uczynku;
wielkie kryszta�owe lustro m�y�o tajemnicz� po�wiat�. W rogu
przytai�a si� szafa, jej rozwarte drzwi pol�niewa�y star�
politur�, a wn�trze ukazywa�o zastyg��, pastelow� fal� bluzek,
sukienek i szali - widocznie J�zefina, jak zwykle, pakowa�a si� na
ostatni� chwil�, p�acz�c ze zdenerwowania, wci�� zmieniaj�c zdanie
oraz zawarto�� walizki - po czym wybieg�a, zostawiaj�c wszystko
nie domkni�te, nie dopi�te i nie dokr�cone (z kuchni rzeczywi�cie
dobiega�o jednostajne ciurkanie). Dobrze, �e przy najmniej
wy��czy�a gaz i pr�d.
Bebe zrzuci�a z ulg� plecak i podnios�a zas�ony. Uchyli�a okno, z
kt�rego chuchn�� �ar. I natychmiast je przy mkn�a, poniewa�
ujrza�a - z uczuciem irracjonalnego l�ku jaki ka�dy z nas odczuwa
w obliczu Fatum - tego niesamowitego Damba. Nadchodzi� od strony
przeciwnej, ni� nadesz�a ona, i wl�k� si� ku ulicy Roosevelta.
Woda sika�a mu z tenis�wek przy ka�dym kroku, w�osy by�y jeszcze
mokre, lecz uszy ju� mu wysch�y, pewnie dlatego, �e mia� du��
powierzchni� parowania.
Przeszed�, uwa�nie patrz�c na dom, kt�ry mija�. Bebe odnios�a
wra�enie, �e jego wzrok przenika zas�ony, wi�c odruchowo cofn�a
si� w g��b pokoju.
"Co za dziwny cz�owiek" - pomy�la�a i przeszy� j� dreszcz.
W�a�ciwie mia�a ochot� wychyli� si� z okna, zawo�a� go i na
przyk�ad zaprosi� na herbat�. Ale, oczywi�cie, nie zrobi�a tego.
Ba�a si� jak ognia post�pk�w impulsywnych i nie przemy�lanych. Od
post�pk�w impulsywnych i nie przemy�lanych by�a w tym domu
J�zefina. A to naprawd� do��.
Bebe posz�a w��czy� gaz i pr�d.
W zlewie spoczywa�y od miesi�ca trzy fili�anki po herbacie,
kieliszek po koniaku i ma�a fili�aneczka po kawie wszystkie ze
�ladami tej samej ciemnej szminki. Bebe dokr�ci�a kran w kuchni, a
odkr�ci�a w �azience nad wann� uprzednio z niej wyjmuj�c
przejrzyst� fioletow� bluzeczk� i powykr�cany od wilgoci
maszynopis scenariusza filmowego.
Wyk�pa�a si� w oceanie ch�odnej wody i dopiero wtedy poczu�a, �e
�yje i �e wr�ci�a do domu.
4.
Dziwny, ascetyczny i wyrafinowany zarazem, nigdy do ko�ca nie
urz�dzony - ale by� to przecie� dom, czyli miejsce, gdzie mo�na
si� schowa� przed �wiatem, rzecz dla Bebe bardzo wa�na. J�zefina,
Bebe i Konrad mieszkali tu zaledwie od lat trzech. Przedtem
wynajmowali pok�j na Osiedlu ZMP, jeszcze przedtem - w Kaliszu
albo w Gnie�nie. Ale gdziekolwiek by to by�o, dom pozostawa�
zawsze taki sam, gdy� stanowi� wierne odbicie usposobienia
J�zefiny Bitner, kobiety fascynuj�cej, jednej z tych niezwyk�ych
istot, kt�re przy pomocy starego lustra, ciemnego portretu na
�cianie, draperii z tiulu i popiersia Beli Bartoka potrafi�
wyczarowa� wn�trze pe�ne finezji, osch�ej elegancji i malowniczego
nie�adu zarazem. Kwesti� porz�dk�w, napraw i remont�w J�zefina
pomija�a z czysto kobiecym wdzi�kiem. Wszystkie pi�kne stare meble
w tym domu mia�y kulawe n�ki albo obluzowane zawiasy, wszystkie
drzwi skrzypia�y, wszystkie krany ciek�y, a Bela Bartok zazwyczaj
mia� kurz w oczach i w�osach.
Liczni przyjaciele i znajomi J�zefiny ograniczali si� do zachwyt�w
nad tym tajemniczym, pe�nym czaru wn�trzem, natomiast pana domu,
kt�ry by zap�dzi� dzieci do systematycznego odkurzania i
ponaprawia� wreszcie te krany, po prostu nie by�o tu od lat. Kiedy
Konrad mia� si� urodzi�, ich ojciec wyjecha� do Brazylii i tam ju�
pozosta�. Przeprowadzi� rozw�d per procura, za�o�y� now� rodzin� i
po prostu nie dawa� znaku �ycia. Od tej pory J�zefina mia�a trwa�y
uraz do stanu ma��e�skiego, co dla Bebe i Kozia oznacza�o brak
m�skiej r�ki w domu, gdzie zawsze kr�lowa�a J�zefina (wola�a ona,
by nie nazywa� jej mam�, zw�aszcza przy go�ciach). Ka�de
mieszkanie, jakie mieli, by�o wype�nione po brzegi jej kapry�n�,
zmienn� osobowo�ci�, matowym g�osem, znacz�cym �miechem, jej
szalami, kapeluszami, kostiumami i perukami, jej przyjaci�mi i
przyjaci�kami, jej szale�cz� eufori� i napadami depresji na
przemian, a wszystko to by�o tak intensywne, �e Bebe i Kozio mogli
tylko przycupn�� na boczku i przygl�da� si� swej matce z
uwielbieniem i odrobin� l�ku. �ywili te� wobec niej uczucia
opieku�cze - by�a taka niezaradna i roztargniona! Czasem Bebe
mia�a wra�enie, �e to ona jest matk� J�zefiny, tej drobnej,
dziecinnej, egotycznej istoty, kt�ra tak �atwo si� m�czy i p�acze
o byle co. �e to ona, Bebe, musi si� ni� opiekowa� i dba�, by
J�zefina zjad�a �niadanie i nie zapomnia�a o ciep�ym szaliku.
Prosz�, zn�w to samo.
Bebe zakr�ci�a kran i z pob�a�liwym u�miechem wyj�a naszyjnik z
pere�ek, spoczywaj�cy na dnie jej szklanki do mycia z�b�w.
5.
Smuk�a, spokojna blondynka o ciemnych oczach w kszta�cie migda��w
i dumnym nosie - oto jak wygl�da�a Bebe Bitner, zw�aszcza po
k�pieli. Kiedy ostr� szczotk� zszorowa�a z siebie mazurski osad,
jej opalona sk�ra zal�ni�a jak miedziany rondel, a g�owa, schn�c
szybko w upalnym powietrzu, zaja�nia�a srebrzyst� grzywk�. Nawet
rysy jej twarzy sta�y si� pod wp�ywem myd�a i wody bardziej
wyraziste. Kr�tko m�wi�c, po zastosowaniu �rodk�w czysto�ci wysz�o
na jaw, �e Bebe dysponuje autentyczn�, szlachetn�, bij�c� w oczy
urod�.
�adna z was, moje czytelniczki, kt�re patrz�c w lustro doznajecie
zwyk�ego w m�odo�ci napadu rozpaczy, �adna, powtarzam, nie
uwierzy�aby, �e taka pi�kna dziewczyna, jak Bebe, te� go doznaje,
tak�e, nawiasem m�wi�c, przed lustrem. Kt� da�by wiar�, �e osoba
posiadaj�ca wszystkie atuty mo�e si� zadr�cza� niewiar� w siebie,
�e �yje jak skr�powana ciasnym gorsetem, w kt�ry w dodatku sama
si� wcisn�a i osobi�cie zasznurowa�a tak, �e ju� bardziej nie
mo�na.
Pewien Piotrek na mazurskim sp�ywie powiedzia� Bebe, �e spok�j jej
i opanowanie s� nienormalne i nawet z lekka straszne. Powiedzia�,
�e specjalnie obserwowa�, ile razy w ci�gu dnia zmieni si� wyraz
jej twarzy. Powiedzia�, �e przysi�ga, i� nie zmieni� si� on ani
razu.
Co za g�upstwa. Po pierwsze, rzecz si� mia�a tak, �e on by�
ura�ony, poniewa� nie zmienia�a wyrazu twarzy na jego widok, cho�
Piotrek robi� wszystko w tym celu, do najg�upszych dowcip�w
w��cznie. Po drugie, nie wiedzia�, �e Bebe to w�a�nie stara�a si�
osi�gn��: idealne opanowanie. �yj�c u boku swej wspania�ej,
pi�knej, ekscentrycznej i egotycznej matki, kt�ra w dodatku mia�a
tyle� osobowo�ci, co r�l - Bebe musia�a wypracowa� sobie jaki�
system obronny, �eby jej nie star�o na miazg�.
Zdecydowa�a si� na spos�b bycia ca�kowicie r�ny od matczynego.
Wystarczy�o ju�, �e by�a do niej podobna zewn�trznie - po c�
jeszcze przez upodobnienie wewn�trzne produkowa� gorsz� kopi�
J�zefiny? Bebe nie by�a specjalnie szcz�liwa ze swym wypracowanym
sposobem bycia: zauwa�y�a te�, �e nie podoba si� on nikomu. Ale
c� robi�. J�zefina mia�a wszystkie mo�liwe cechy charakteru i
usposobienia, opr�cz ch�odu, spokoju i opanowania. Je�li cz�owiek
chcia� si� od niej r�ni�, nie mia� zbyt du�ego wyboru �rodk�w.
6.
Konrad by� inny ni� siostra, a jednak jako� do niej podobny. On
te� mia� sw�j system obronny, ale nie polega�o to na �wiczeniu
spokoju i opanowania. Kozio chyba niczego nie bra� na serio.
Jak dot�d, oczywi�cie.
Kiedy poci�g kolonijny, czarny od brudu, wtoczy� si� na zat�oczony
peron stacji Pozna� G��wny, Bebe zl�k�a si�, czy w tym �cisku
dostrze�e swego ma�ego brata. Lecz zaraz ujrza�a go w oknie
wagonu, jak �yw� reklam� czego�, co na pewno nie zginie w t�umie.
U�miechni�ty, pi�knie upozowany, Kozio tkwi� w bezruchu jedn� r�k�
wspieraj�c na obramowaniu okna, drug� trzymaj�c po napoleo�sku na
w�skiej piersi, obci�gni�tej �nie�nobia�ym podkoszulkiem. Gdy
nagle oszala�y t�um rodzic�w i bab� rzuci� si� do okien i drzwi
wagon�w, Kozio jeden nie da� si� porwa� emocjom. Podczas gdy za
nim i przed nim wzmaga�a si� histeria, gdy zza jego ramion
wyrywa�y si� drobne postacie, wymachuj�c r�czkami i wrzeszcz�c:
Mamo, tato, ratunku! Tutaj jestem! - Kozio, nieporuszony, tkwi� w
miejscu, nie dawa� si� wypchn�� ni przestawi�, tylko z uprzejmym,
lekko ironicznym rozbawieniem obserwowa� sceny na peronie.
Gdy dostrzeg� zbli�aj�c� si� siostr�, porozumia� si� z ni�
spojrzeniem, napr�y� w�t�e musku�ki i bez po�piechu pocz��
zbiera� swe baga�e. Z poci�gu wysiad� ostatni - a Bebe omal si� nie
roze�mia�a, widz�c spory plecak schodz�cy na zwinnych n�kach ze
stopni wagonu.
- Cze��, siostro - powiedzia� Kozio, stawiaj�c plecak na jednym z
sanda�k�w, by nie zbruka� go peronowym paskudztwem. By� lekko
opalony, jego ciemne w�osy uros�y i jedwabnym skrzyd�em spada�y z
wypuk�o�ci czo�a wprost w ciemne oko. Ma�y jak na sw�j wiek i
wyj�tkowo w�t�y, Kozio mia� oczy podkr��one, ostry nosek i
tr�jk�tn� twarz o nieco zapadni�tych policzkach. Ale te podkr��one
oczy l�ni�y dowcipem i �yw� inteligencj�, a drobne, wypuk�e usta
umia�y si� u�miecha� na tysi�c sposob�w - najcz�ciej jednym
k�cikiem, kpiarsko i przem�drzale.
- A wi�c jestem - dorzuci� teatralnie; nie opanowa� si� i
rozejrza� kr�tko po bokach, oceniaj�c, czy ma publiczno��. Nie
mia�. Wszyscy obecni na peronie woleli wpatrywa� si� w swoich
w�asnych, cudem odzyskanych ch�opc�w czy dziewczynki. Wobec tego
Kozio leciutko si� odpr�y�, po czym uchylaj�c si� od poca�unku, w
zamian obdarzy� siostr� kr�tkim, m�skim u�ciskiem d�oni.
- Odmelduj mnie u wychowawczyni, z �aski swojej - powiedzia� - i
mo�emy i�� do domu. Nie k�pa�em si� przez ca�y miesi�c, bo jeden
idiota zatka� odp�yw par�wk�.
- Co? - spyta�a Bebe, zdumiona. - Czym?
- Tak, wyobra� sobie, nie mam poj�cia, z jakiego powodu, ale on
wrzuci� par�wk� do wanny, to znaczy do dziury w wannie, i potem
tam sta�a taka zielona woda.
- Popatrz, to znaczy, �e karmili was par�wkami? - mile zdziwi�a
si� Bebe.
- Sk�d, on dosta� par�wki w paczce. Starzy mu przys�ali paczk� ze
Szwecji, bo oni tam pracuj� - to on je potem rozdawa� albo
rozrzuca�, zw�aszcza jak ju� by�y nie�wie�e.
W tej chwili dopad�a go wychowawczyni - t�ga pani o oszala�ym,
biegaj�cym na wszystkie strony spojrzeniu.
- Bebe, pozw�l - zachowa� si� jak lord Kozio. - Przedstawi� ci�
naszej pani Sznytek.
- Ty jeste� jego siostr�? - upewni�a si� pani Sznytek, chwiej�c
si� na absurdalnie wysokich obcasach. - Czy kto� z rodzic�w te�
przyszed�?
Na wie��, �e nie, wychowawczyni bezradnie machn�a r�k�, chwilk�
pomy�la�a, po czym wydoby�a z torby zardzewia�y bagnet, nosz�cy
�lady ofiarnego czyszczenia.
- To - powiedzia�a, trzymaj�c go w dw�ch palcach - skonfiskowa�am
Konradkowi ju� na trzeci dzie�.
- Tak, niestety - przy�wiadczy� Kozio, kiwaj�c wsp�czuj�co g�ow�
i �l�c wychowawczyni spojrzenia pe�ne �lepego oddania.
- Gonili si� z tym po pokoju, skakali po ��kach - wspomnia�a
wychowawczyni, a wzrok jej zaszkli� si� groz�. - Mogli si�
pozabija� jak nic. A Gustawek...
- Konradek - poprawi� Kozio z ujmuj�c� grzeczno�ci�.
- Konradek rzuci� tym w Jareczka i Bogu dzi�ki trafi� go tylko w
kolanko. Mogli si� pozabija� jak nic albo powyk�uwa� sobie oczka,
albo...
- popodrzyna� t�tniczki - us�u�nie podrzuci� Kozio.
- Popo... O, matko!
- Przecie� to by�a tylko zabawa - wyja�ni� Kozio pob�a�liwie,
zwracaj�c si� do siostry. - Znale�li�my bagnet na pla�y, tam obok
s� tereny wojskowe. No i grali�my sobie w naszej sali sceny z
"Makbeta". Czy wiesz, �e niekt�rzy ch�opcy nigdy w �yciu nie
s�yszeli o Makbecie?
- Powiedz to, moja droga, makbu... mamusi - wychowawczyni
spojrza�a rozbieganym spojrzeniem na Bebe, po czym nag�ym ruchem
wr�czy�a jej bagnet i odruchowo wytar�a palce w sp�dnic�.
- Nie wiem, czy w og�le nie powinnam tego odda� na milicj�, ale co
ja b�d� donosi�, i to jeszcze na dziecko. W ka�dym razie, powiedz
to rodzicom. Ten ch�opiec nie jest normalny - pog�aska�a Kozia po
g�owie takim ruchem, jakby si� zmusza�a do dotkni�cia myszy.
Powstrzymawszy si� od wytarcia palc�w w sp�dnic�, odfajkowa�a
Konrada na li�cie uczestnik�w kolonii. Potem obdarzy�a oboje
ostatnim spojrzeniem pe�nym pop�ochu i ruszy�a w inn� stron�,
grzebi�c w wypchanej torbie.
- Wariatka - burkn�a Bebe, ale Kozio zachowa� si� nad podziw
lojalnie.
- Pani Sznytek jest OK - powiedzia� obronnym tonem. - Uwa�am, �e
to naprawd� mi�o, kiedy wychowawczyni troszczy si� o dzieci. Nie
jestem do tego przyzwyczajony. Do widzenia, Izabello. Do widzenia.
Spotkamy si� jeszcze, na pewno - ostatnie zdania skierowane by�y
do objuczonej plecakiem grubaski o �abich oczkach.
- He? Do widzenia? Do widzenia? A kto mia� da� adres? - roz�ali�a
si� grubaska, p�on�c ceglastym rumie�cem i szarpi�c szelki
plecaka.
- Ach, adres... - rzuci� Kozio nerwowo, z roztargnionym u�miechem
ruszaj�c przed siebie. - Hm, rzeczywi�cie...
- Ja chcem do ciebie wpa��... - wyst�ka�a grubaska z min� wielce
nieszcz�liw�. Zastrzyg�a oczami w stron� Bebe i doda�a znacz�co:
- Przecie� m�wi�e�!
Kozio szed� dalej.
- No, no, Izabello, b�d��e rozs�dna - rzuci� wymijaj�co przez
rami�.
- Dasz adres? - rykn�a Izabella zaciskaj�c pi�ci.
- Musz� ju� i�� - rzek� Kozio pr�dko, przyspieszaj�c kroku. A wi�c
pa, Izabello. Pa. Pa. - Zacz�� wyci�ga� nogi. Bebe, z
konieczno�ci, te�.
Za ich plecami Izabella rozdar�a si� skrzekliwym p�aczem.
- Chod�my szybciej - sykn�� Kozio przez rami�, z niesmakiem. Ona
si� strasznie afiszuje.
�cigani bekiem Izabelli, kt�ra drepta�a za nimi jeszcze jaki�
czas, opu�cili wreszcie peron. W tunelu natkn�li si� na drobn�
blondyneczk� z plecakiem, kt�ra, gdy tylko ich ujrza�a, run�a ku
nim, wo�aj�c:
- A adres? A adres?
Kozio sapn��, ruszy� szybciej i zawo�a�:
- Napisz� do ciebie, Kamilko, czekaj na list! Pa. Pa. - I ju� sun��
naprz�d, szybkim truchtem, a Bebe, coraz bardziej zaintrygowana,
pod��a�a za nim. W po�owie tunelu braciszek si� zatrzyma� i rzuci�
propozycj�, by nie wychodzi� do hali g��wnej, lecz przedosta� si�
do wyj�cia na dworcu zachodnim. Bebe spojrza�a tam, gdzie on. Przy
schodach wiod�cych do hali g��wnej sta�a dziewczynka z plecakiem i
dorodnym tatusiem.
- Kozio, o co chodzi? - spyta�a Bebe spokojnie, krocz�c za nim ku
zachodniemu wyj�ciu. - Co� ty narozrabia�?
- Co ja narozrabia�em? - powt�rzy� Kozio tonem pe�nym urazy. - Co
ja mog�em narozrabia�? Czy ja w og�le kiedykolwiek rozrabiam?
- Popatrz na mnie - za��da�a Bebe, ale Kozio tylko �ypn��
czekoladowym okiem i natychmiast odwr�ci� wzrok.
- To te dziewczyny - rzek� z min� pe�n� nieufno�ci. - Znasz
dziewczyny. Uwielbiaj� mnie, poczciwe.
- Zawsze lubi�e� by� uwielbiany - zauwa�y�a Bebe.
- Ale bez przesady! - sykn�� Kozio, popychaj�c szklane drzwi i
wydostaj�c si� na upaln� ulic� G�ogowsk�. Tu� obok niego jaki�
malec, kt�remu powiedzieli, �e nie dostanie loda z automatu,
wybuchn�� p�aczem. Kozio podskoczy� z przestrachu i wyrazi� ch��
szybkiego powrotu do domu, najlepiej taks�wk�.
7.
W domu by�o ju� przyjemnie, bo Bebe posprz�ta�a. Pouk�ada�a w
szafie pachn�ce suknie J�zefiny, podomyka�a szuflady, zamiot�a i
odkurzy�a co si� da�o, nakry�a serwetk� kulawy stoliczek i
postawi�a na nim czarn� mis� pe�n� zielonych jab�ek (300 z� za
kilo na dworcowym straganie!) oraz bukiecik blador�owych dalii.
Te drobne zabiegi sprawi�y, �e pok�j J�zefiny wygl�da� ju� jak
zwykle - elegancko i tajemniczo, ze sw� l�ni�c� pod�og�, ciemnym
dywanem, �cianami w szerokie czarne i szafirowe pasy i biegn�c�
przez ca�y pok�j wst�g� czarnego tiulu, zaczepionego u starej
lampy z meluzyn�, a opadaj�cego na wezg�owie �o�a. �o�e to, godne
Cruelii Demon, mi�kkie, obszerne, nakryte czarnym aksamitem,
zajmowa�o wi�ksz� cz�� pokoju. Obok widmowe zwierciad�o mno�y�o w
swej kryszta�owej g��bi alchemiczny t�umek flakon�w i buteleczek
oraz kosmetyk�w w s�oiczkach. �eby Koziowi by�o bardziej
przytulnie, Bebe ustawi�a w okolicy fotela J�zefiny par� jej
domowych pantofli. Wytworne te cacka ze z�otawego jedwabiu sta�y
sobie na tle czarnego aksamitu fotela i zdawa�y si� oczekiwa�
chwili, gdy zn�w b�d� stuka� lekkimi obcasami po deskach pod�ogi.
Za drzwiami znajdowa� si� pok�j Bebe i Kozia. To niedu�e
pomieszczenie by�o zapchane do szcz�tu ksi��kami, szaf� i ��kiem
pi�trowym oraz kolekcj� lalek, kukie�ek, pacynek i masek, kt�re
osobi�cie wykona� Konrad. Kozio mia� dok�adnie sprecyzowane plany
na przysz�o��: zamierza� za�o�y� w�asny teatr, o�eni� si� z
najpi�kniejsz� aktork�, gra� u jej boku g��wne role m�skie, a
tak�e wykonywa� kukie�ki i prowadzi� scen� dla dzieci - w�asnych i
cudzych. Na drodze do realizacji tych plan�w Kozio wykonywa�
maniakalnie dziesi�tki bardzo udanych obiekt�w. Patrz�c na t� jego
pasj� Bebe doznawa�a smutnego uczucia zazdro�ci. Ona nie mia�a
�adnej pasji. By�a zbyt zm�czona szko��. Nie mia�a te� �adnych
plan�w, a przysz�o�� rysowa�a si� przed ni� beznadziejnie i
ponuro.
Rok sp�dzony w liceum przekona� j�, �e jest niezdolna, t�pa i
nieporadna, poniewa�, mimo wysi�k�w, z najwy�szym trudem zdo�a�a
przej�� do klasy drugiej. Przez ten rok spotka�y j� dziesi�tki
upokorze� i przykro�ci, nic si� jej nie udawa�o, �aden z
wyk�adanych przedmiot�w nie mia� szans sta� si� jej �yciowym
powo�aniem.
Ale lubi�a ksi��ki. To do niej nale�a�a poka�na biblioteka, wci��
uzupe�niana, zawalaj�ca p� pokoju oraz biurko. Na biurku Kozia
panowa� zorganizowany nie�ad innego rodzaju: wi�ry, glina,
miseczki z klejem, farby i dzbanki z p�dzlami. Pod �cian�, na
specjalnej p�eczce, wyeksponowano najlepsze dzie�o Konrada:
g��wk� Pinokia, wystrugan� oczywi�cie z lipowego klocka i
pomalowan� w spos�b nadzwyczaj udatny.
Ledwie weszli, ju� Kozio zapomnia� o k�pieli. Od�o�y� plecak i
rzuci� si� ogl�da� i wita� swoje dzie�a, przek�ada� i przymierza�
liczne maski z papier-mache. Wreszcie, w�o�ywszy sztuczny nos z
doczepionymi w�sami, zm�czy� si� i pad� na ��ko, poziewuj�c i
szklanym wzrokiem patrz�c w okno.
- Mam nadziej� - powiedzia� znu�onym g�osem - �e ta Izabella mnie
nie �ledzi�a.
- Straci�a dla ciebie g�ow� - za�artowa�a Bebe.
Kozio obla� si� rumie�cem.
- Mo�liwe - rzuci� pospiesznie i bez przekonania. Zerkn�� boczkiem
na siostr�. - W ka�dym razie, gdyby kiedy� przysz�a lub
dzwoni�a... kt�ra� z nich... to mnie nie ma. Pami�taj! Bo dojdzie
do tragedii.
Z tymi s�owy uda� si� do �azienki. Zabawi� tam oko�o kwadransa -
chlapi�c, pluskaj�c i wy�piewuj�c domnieman� angielszczyzn�
domniemane utwory grupy Depeche Mode.
8.
Podczas gdy Kozio miauczy pod prysznicem, a Bebe przygotowuje
bratu prowizoryczny posi�ek, z�o�ony z radzieckiej konserwy rybnej
w tomacie oraz pierniczk�w lukrowanych "Katarzynki lubuskie"
(niczego innego nie uda�o si� jej zdoby� przy sobocie, nawet w
restauracji dworcowej) - my skorzystajmy z przys�uguj�cego nam
prawa do swobodnych w�dr�wek w czasie i przestrzeni. Przyjrzyjmy
si� zatem przez chwil� ulicy Krasi�skiego z jej w�sk� jezdni�,
pustymi chodnikami i zesz�owiecznymi domami, kt�rym pewne
zaniedbanie przydaje tylko szyku, nic tak bowiem nie sprzyja
modernistycznym witra�ykom i eklektycznym balustradkom jak up�yw
lat. Przestrze� tej ulicy, jak�e zmy�lnie przed laty
zagospodarowana, ma wdzi�k i charakter. I oto w tej przestrzeni
pojawi� si� kto�, o kim mo�na by powiedzie� to samo. Wdzi�k i
charakter - oto, co cechuje t� szczup�� ekstrawaganck� osob� o
bosych nogach i rozwianej grzywie czarnych lok�w. M�oda kobieta,
odziana mi�dzy innymi w sut� czerwon� i powiewn� sp�dnic� oraz
bardzo oryginalne i bardzo liczne naszyjniki, paciorki, �a�cuszki
i bransoletki, przyciska do brzucha plastykow� torb�, mocno
wypchan�. Zadzierzysty nos tej osoby oraz jej og�lny wygl�d istoty
postrzelonej mog� si� komu� skojarzy� z Aniel� Kowalik, zwan�
ongi� K�amczuch�. I s�usznie. Ona to jest, ona - we w�asnej,
dwudziestopi�cioletniej osobie.
Ma�a dygresja na temat K�amczuchy, podczas gdy mokry Kozio obcina
paznokcie u n�g, wrzeszcz�c: Przez ca�y miesi�c nie obcina�em
paznokci u n�g!!! - a Bebe otwiera butelk� soku pomidorowego i
przypomina sobie, �e w kredensie powinno by� jeszcze troch�
czekolady. Ot� Aniela Kowalik sko�czy�a rok temu wydzia� grafiki
w Pa�stwowej Wy�szej Szkole Sztuk Plastycznych, gdzie studiowa�a
dlatego, �e nie przyj�to jej na wymarzony wydzia� aktorski
Pa�stwowej Wy�szej Szko�y Teatralnej. Rok temu zrobi�a dyplom z
grafiki warsztatowej - i nic jej z tego nie przysz�o. Kiedy
stwierdzi�a, �e czeka j� bezrobocie (komu potrzebne s� m�ode
graficzki w rok po dyplomie, kiedy kraj grz�nie w kryzysie
gospodarczym, politycznym i spo�ecznym?), K�amczucha uda�a si� po
rad� do dalekiej kuzynki swej matki - kt�r� to kuzynk� by� nie kto
inny, jak s�awna J�zefina Bitner, od niedawna osiad�a w Poznaniu.
J�zefina za�atwi�a Anieli etat suflera w teatrze. Nie by�o to
jeszcze to, o czym mog�a marzy� m�oda graficzka w rok po dyplomie
- ale w ko�cu ka�da praca w teatrze jest mi�a i ciekawa, tote�
Aniela by�a uszcz�liwiona. Nie ustawa�a te� w obsypywaniu swej
dobrodziejki i jej dzieci dowodami swej wdzi�czno�ci w postaci
przedmiot�w poszukiwanych i trudnych do zdobycia, a to jest
naprawd� co� w tych ci�kich czasach, kiedy w�a�ciwie wi�kszo��
przedmiot�w jest poszukiwana i trudna do zdobycia. Nic dziwnego,
�e J�zefina te� by�a uszcz�liwiona.
Jej dzieci doprowadza�o to do md�o�ci. Kiedy do pokoiku wpada�
Kozio z wywalonym j�zykiem i wyrazem obrzydzenia na twarzy,
st�kaj�c ohydnie: Y-y-yyyh! - Bebe mog�a by� pewna, �e za �cian�
znajduje si� w�a�nie Aniela z jakim� prezentem, na przyk�ad
rajstopami dzieci�co-m�odzie�owymi lub patelni�, a J�zefina
rozwi�zuje kokardki i odwija bibu�ki, przejawiaj�c po trochu
mi�ego zaskoczenia, podziwu i przygany (wszystko w jednym
kunsztownym okrzyku) i �e zaraz si� b�d� ca�owa� w policzki, z
daleka, �eby nie wysmarowa� si� wzajemnie szminkami.
J�zefina, ta sama, kt�ra twierdzi�a, �e dzieci nie nale�y
rozpuszcza�, i potrafi�a ofiarowa� Bebe na imieniny podr�cznik
geografii i nic wi�cej - co jaki� czas rewan�owa�a si� swej
wielbicielce hojnymi w zamy�le prezentami (jedwabna bluzka w
nielubianym kolorze i z plamk�, nieco wystrz�piony szal indyjski,
klipsy zbyt ci�kie dla wytwornego ucha). Bebe by�a tym okropnie
skr�powana i wci�� si� obawia�a, �e te �askawe dary ura�� Anielin�
godno��. Nic takiego jednak nie nast�powa�o. Aniela wci�� by�a w
stanie euforii, J�zefina wci�� demonstrowa�a pe�ne szcz�cie,
natomiast niech�� do tej pierwszej wzrasta�a z wolna, lecz
systematycznie, w duszach zgodnego rodze�stwa.
Aniela by�a cienka, gibka, �niada, pe�na niesamowitej energii i
werwy. Mia�a o�lepiaj�cy u�miech i �ywe, czarne oczy o nieco
roztargnionym wejrzeniu (pow�d: by�a kr�tkowidzem, lecz pr�no��
nie pozwala�a jej nosi� okular�w, chyba �e ju� koniecznie by�o
trzeba). Zachowywa�a si� nieodpowiedzialnie i impulsywnie, wcale
nie jak doros�a osoba. Teraz te�, p�dz�c na bosaka, z rozwianymi
lokami, wpad�a do pokoju J�zefiny, przewr�ci�a jakie� krzes�o i
znalaz�a si� tu� przy Bebe, wydaj�c zdyszane okrzyki:
- Ha! Jaka opalona! Ha! Co za czekolada! S�uchaj, Beata, jest taka
sprawa, �e J�zefina przys�a�a dla was paczk� i list.
Bebe wcale jeszcze nie poczu�a niepokoju.
- Paczk� i list? - powt�rzy�a ch�odno, zgodnie ze swymi zasadami
nie okazuj�c zdziwienia. - Po co? Przecie� przyje�d�a za pi�� dni!
- I tu si� mylisz! - zakrzykn�a Aniela pogodnie. - Nie przyje�d�a
wcale!
Bebe nagle wysch�o w gardle. Zaczerwieni�a si� w spos�b
niekontrolowany, ale za to nie powiedzia�a ani s�owa.
Z �azienki wypad� Kozio w slipkach, z w�osami mokrymi jeszcze i
spi�trzonymi na czubku g�owy w kszta�t dziwacznej kupki.
- Co: nie przyje�d�a? - zdenerwowa� si�. - Bilet powrotny ma,
kole�anki poodwiedzane, a za chwil� pocz�tek roku! Powinna by� tu!
A nie w Ameryce!
- Zaraz wam wszy�ciute�ko opowiem - obieca�a Aniela takim tonem,
jakby rozmawia�a z grupk� przedszkolak�w. - Siadajcie, raz-dwa! -
dorzuci�a tonem dobrej cioteczki, obejmuj�c Kozia wp�, ku jego
widocznej irytacji. - Beatko, ty te� siadaj, kochanie, i s�uchaj.
Bebe usiad�a, milcz�c jak g�az. Kozio pokas�ywa� teatralnie,
udaj�c chore biedactwo. Aniela w�o�y�a r�ce do kieszeni sutej
sp�dnicy, kt�ra wygl�da�a, jakby j� uszyto z p�atk�w maku. Kiwaj�c
si� na pi�tach, doda�a z o�ywieniem i s�odycz�, jakby chcia�a
podtrzyma� na duchu ca�e stado sierotek:
- Przecie� ju� nie raz zostawali�cie sami. Co prawda, nigdy na tak
d�ugo. J�zefina zaanga�owa�a si� tam na trzy miesi�ce. B�dzie
�piewa� w jakiej� kawiarni.
Kozio zacz�� porywczo wyciera� sobie w�osy r�cznikiem. Bebe
milcza�a.
- Pisze, �e jest pewna, i� mo�e mnie poprosi� o pewn� przys�ug� -
oznajmi�a Aniela. - Ma ca�kowit� racj�. Uwielbiam j� i do �mierci
b�d� jej wdzi�czna za pomoc. C� ja, bez dachu nad g�ow�, bez
pracy, bez sta�ego zameldowania, bez...
- Przepraszam - przerwa�a jej Bebe. - A co jeszcze pisze?
Kozio cisn�� r�cznik w k�t, w�o�y� koszulk� i zacz�� sobie nerwowo
obmacywa� w�z�y ch�onne pod brod� i za uszami.
- Na pewno b�d� chory - oznajmi�. - W og�le, jestem dziwnie
zdenerwowany. Dlaczego ja jestem taki dziwnie zdenerwowany?
- Nie wiem - rzuci�a kr�tko Aniela. - Jednym s�owem: J�zefina
prosi, �ebym zamieszka�a z wami. Tutaj.
Zapanowa�a z�owieszcza cisza.
- Ju� wiem, dlaczego jestem taki dziwnie zdenerwowany - przerwa�
cisz� Kozio.
- No, no? - zainteresowa�a si� Aniela.
Kozio nie odpowiedzia�. Usiad�, westchn�� wymownie, zrobi� ma�pi�
warg� i opu�ci� bia�e powieki do po�owy ga�ek ocznych. By�a to,
podpatrzona i na�ladowana z du�� wierno�ci�, jedna z najbardziej
charakterystycznych min J�zefiny, maj�ca wyra�a� wymijaj�c�
zadum�.
- J�zefina jest moim anio�em opieku�czym! - wrzasn�a nagle Aniela
i przycisn�a d�o� do piersi. Musieli po raz kolejny wys�ucha�
opowie�ci o tym, jak to po �mierci ciotki Lili i po wyje�dzie
stryja Mamerta wraz z rodzin� (kontrakt w Tunezji) Aniela,
pozbawiona przez okrutny los pokoiku u Mamert�w, musia�a sypia� na
waleta w akademiku. - Ach! Gdyby nie J�zefina! - zako�czy�a Aniela
ze zwyk�ym wzruszeniem.
Kozio zajrza� do ameryka�skiej torby i wy�owi� czekolad� z
rodzynkami.
- A teraz te� mieszkasz w akademiku?
Aniela westchn�a i odrzuci�a loki z czo�a.
- To babsko, co mi wynajmowa�o pok�j, by�o strasznie konfliktowe.
Wym�wi�o mi. Teraz, przez wakacje, mieszkam u Borejk�w, to tacy
starzy znajomi.
- Znam Natali� Borejko - powiedzia�a Bebe. - Jest w mojej klasie.
Mieszka na Roosevelta, tak?
- No w�a�nie, ca�kiem blisko teatru, ale co z tego. Oni wyjechali
tylko do Czaplinka, pod namiot. I zostawili mi klucze. Ale ju�
zaraz wracaj� i nie wiem, co bym zrobi�a, gdyby nie propozycja
J�zefiny. Jak z nieba! Mam tu zamieszka� i dba� o was jak matka.
Kozio parskn�� nagle �miechem i r�wnie nagle umilk�.
- My�l�, �e to b�dzie d�u�ej ni� trzy miesi�ce - dorzuci�a Aniela
z tak� min�, jakby si� z trudem powstrzymywa�a od zatarcia r�k. -
Mog� jej przed�u�y� kontrakt, jak si� im spodoba. A czy J�zefina
mog�aby si� nie spodoba�? Zobaczycie, zarobi mn�stwo pieni�dzy.
Czy to wszystko nie jest cudowne?
Nie wygl�da�o na to, by ktokolwiek poza ni� uwa�a�, �e to wszystko
jest cudowne. Bebe siedzia�a cicho i nie m�wi�a nic, a jej twarz
by�a jak zwykle oboj�tna i pozbawiona wyrazu. Kozio natomiast mia�
mokre rz�sy. Ale z nim nigdy nie by�o wiadomo, czy gra, czy
prze�ywa naprawd�, czy te� jedno i drugie naraz.
9.
Drodzy B. i K. Tylko kilka s��w, bo ta okazja czeka. �yj� tu jak
we �nie i nie chce mi si� wierzy�, �e tam, gdzie�, na jawie,
istnieje Pozna� i zatruta rzeka Warta. Tu rzeki nie s� zatrute i
zdumiewaj�ce jest, �e mo�na wyprodukowa� tyle jedzenia, odzie�y i
but�w, nie m�wi�c ju� o papierze toaletowym. Przyjaci�ki
prowadzaj� mnie po teatrach i zdaje si�, �e mam ju� wy�upiaste
oczy, tak bardzo wci�� mi wychodz� na wierzch z podziwu. Wracam za
trzy miesi�ce, ale mo�e to b�dzie troszk� d�u�ej, w ka�dym razie -
nie przejmujcie si�. Przez trzy miesi�ce nic z�ego zdarzy� si� nie
mo�e, w ko�cu to tylko dwana�cie tygodni, prawda? Albo troszk�
wi�cej. B�d�cie grzeczni i uczcie si�. Aniela zajmie si� wami,
niech si� urz�dzi w moim pokoju, pieni�dze na �ycie znajdziecie w
portfeliku, pod t� jedwabn� sukni� w jask�ki na dnie mojej szafy.
Je�li nie, to zajrzyjcie do kredensu w kuchni i wtedy nie w
portfeliku, tylko w puszce po kawie, tej najwi�kszej. A jak nie w
puszce, to w szufladzie nocnego stolika, w takiej plastykowej
kopercie pod t� szar� bluzk� z w�skimi r�kawami, co to je chcia�am
poszerzy�. Posy�am wam troch� drobiazg�w, tu jest tyle �licznych
rzeczy, �e wprost nie wiadomo, co kupi�. Zarobi� pieni�dze,
wiecie? wtedy wam kupi� �wietne d�insy. Zawsze chcieli�cie mie�
�wietne d�insy, prawda? No, to b�dziecie mieli. Tylko si� uczcie i
b�d�cie grzeczni.
Musz� ko�czy�, okazja ju� jedzie. Aha, sprawy urlopu itd. za�atwi
w teatrze Aniela, wy si� tym nie przejmujcie. Uczcie si� tylko i
b�d�cie grzeczni. Pa. J.
10.
Aniela posz�a po swoje rzeczy, a tymczasem Bebe i Kozio zasiedli
przy biurkach. Ale jako� �le im si� czyta�o, wi�c najpierw Bebe
posz�a zobaczy�, co w telewizji, a zaraz po niej przywl�k� si�
Kozio, z r�kami w kieszeniach, z w�osami na oczach, z nosem na
kwint�. Usiedli na dywanie w pokoju J�zefiny i zagapili si� na
kolorowe wizerunki dw�ch aroganckich wa�niak�w o obrz�k�ych
twarzach i workach pod oczami. Wa�niacy ubrani byli, mimo upa�u, w
garnitury i siedzieli w fotelach, a blady, cwany blondynek o
��tej brodzie zadawa� im grzeczne pytania. Mimo to Bebe nie
wy��czy�a aparatu, tylko siedzia�a, patrz�c w dywan, a Kozio, ma�y
i biedny, podpiera� pi�ci� podbr�dek i wlepia� niewidz�ce oczy w
okno.
Wa�niacy snuli dr�tw� gadanin� o kryzysie, obraz �yska� rozrzutnie
r�ami i fioletami, pok�j za� powoli pogr��a� si� w zmierzchu. Za
oknem, kt�re nareszcie mo�na by�o otworzy�, powietrze coraz
bardziej styg�o, zapach spalin rozwiewa� si� z wolna, cich� ruch
uliczny, coraz rzadziej stuka�y czyje� kroki po p�ytach chodnika.
Bebe mia�a wra�enie, �e ca�y �wiat odp�ywa powoli i
niepostrze�enie, a oni w tym pokoju malej� i nikn� - tacy
niewa�ni, nikomu niepotrzebni i tacy samotni, mimo �e we dwoje.
J�zefina nigdy nie zajmowa�a si� nimi przesadnie, ale wystarczy�o,
�e by�a w domu, by �adne z nich nie czu�o si� samotnie. Nawet nie
musieli rozmawia� ze sob�; ona i Kozio - J�zefina wype�nia�a tak�e
przestrze� mi�dzy nimi dwojgiem. Teraz kiedy jej zabrak�o w spos�b
tak nag�y i nieoczekiwany, kiedy zapad�a klamka, kiedy si�
wiedzia�o, �e jeszcze przez wiele tygodni dom b�dzie pusty i cichy
- Bebe i Kozio, ka�de na swoj� r�k�, stwierdzili, �e nie bardzo
maj� o czym rozmawia�. Wi�c siedzieli cicho przed ekranem, a
smutek wpe�za� pomi�dzy nich jak podst�pnie wznosz�ce si� warstwy
truj�cego dymu.
- Przecie� ja nie potrzebuj� �adnych d�ins�w - przem�wi� nagle
Kozio p�kni�tym g�osikiem.
Bebe milcza�a.
- Trzy razy napisa�a "uczcie si� i b�d�cie grzeczni" - ci�gn��
Kozio. - Jakby nie wiedzia�a, �e ja mam okropne k�opoty z matm� i
�e si� boj� magister Stachowiak, bo ona mnie nie cierpi. Wi�c jak
ja si� mog� uczy� tej matmy, skoro magister Stachowiak mnie nie
cierpi? Jak ja mog� by� grzeczny, skoro ona na mnie wrzeszczy?
J�zefina... mama... nie powinna tego robi�, powinna szybko wr�ci�.
Obieca�a, �e mnie przeniesie do innej klasy, tam gdzie nie ma
magister Stachowiak. A teraz wcale nie spieszy si� z powrotem.
Dobrze jej tam. Bez nas.
- Kozio!
- Co?
- Nie p�acz.
- Ja nie p�acz�. Boj� si� tylko, �e ona ju� nie wr�ci. Wszyscy
st�d uciekaj�. Najpierw jad� na troch�, popracowa�, a potem
zostaj�. Tam jest chyba bardzo wspaniale. Nikt nie chce mieszka� w
Polsce. M�wi� ci, ona ju� nie wr�ci.
- Wr�ci!
- Nie wr�ci. A ja nie b�d� m�g� robi� swoich lalek - ci�gn�� Kozio.
- Maski... mo�e. Ale lalek i kukie�ek na pewno nie.
- Dlaczego? - spyta�a Bebe i przysun�a si� bli�ej, chc�c zajrze�
bratu w twarz. Ale Kozio odwr�ci� g�ow� do okna, za kt�rym
niebieski zmierzch coraz bardziej si� zlewa� z kolorem zas�on.
- Zawsze ka�d� ogl�da�a - szepn��. - I nadawa�a im imiona.
Bebe chcia�a zawo�a�, �eby si� nie martwi�, �e teraz ona to b�dzie
robi�, �e nic si� nie zmieni - ale milcza�a. Po pierwsze,
wiedzia�a, �e dla Kozia na pewno nie b�dzie to to samo. A po
drugie, nie umia�a prze�ama� swojej rezerwy.
Milczeli chwil� oboje, wreszcie Kozio wsta�.
- Chyba napij� si� soku - powiedzia� z�amanym g�osem.
I poszed� do kuchni. W chwil� potem da�o si� stamt�d s�ysze�
cichutkie pochlipywanie.
Bebe wsta�a, zrobi�a krok w kierunku kuchni, ale zaraz si�
rozmy�li�a. Podesz�a do telewizora i nastawi�a go g�o�niej.
Teraz ju� nic nie by�o s�ycha�, poza gadaniem wa�niak�w.
11.
Kilka s��w o Poznaniu lat osiemdziesi�tych, podczas gdy Bebe,
strapiona, siedzi zn�w przed telewizorem, w kt�rym Adam
Hanuszkiewicz czyta "Dzienniki" Gombrowicza. Ot� Pozna� zanurza
si� powoli w letni wiecz�r, rozlewaj�c w jego mi�kkim powietrzu
��te i bia�e �wiat�a. Wida� to do�� dobrze przez okno do po�owy
tylko przes�oni�te p��tnem. Na fragmencie nieba, wysoko, ga�nie
zielonkawy blask, a� po pasmo rozrzedzonego mroku, gdzie ju�
popiskuje cieniutko pierwsza gwiazda. Od Dworca G��wnego niesie
si� wyra�ne dudnienie dalekich megafon�w i co jaki� czas
elektroniczny akord poprzedzaj�cy kolejn� zapowied� nawiedza
wszystkie okoliczne mieszkania, w kt�rych uchylono okna. Z okien
wydobywaj� si� w zamian "Dzienniki" Gombrowicza. Pod oknami
szczekaj� psy, wyprowadzane w�a�nie na trawniczki i trotuary. W
w�wozach ulic trywialni m�odzie�cy eksploduj� rado�ci� �ycia, a
ich towarzyszki, podzwaniaj�c klipsami i potykaj�c si� o
nier�wno�ci terenu w lakierkach z butiku, jazgotliwym chichotem
wyra�aj� swe uczucia i my�li. Niekt�re pojazdy zapalaj� ju�
reflektory, cho� jest jeszcze w miar� jasno. Ruch na ulicach
niedu�y. Pozna� lat osiemdziesi�tych to miasto spokojne, werwa
wzbiera w nim na kr�tko, by niebawem rozp�yn�� si� w narastaj�cej
ciszy i pustce, chyba �e akurat jaki� autobus zatrzyma si� na
przystanku, bolesnym j�kiem obwieszczaj�c nieweso�e nowiny o
stanie swych hamulc�w. Wkr�tce noc ogarnie zar�wno parki, jak
dzielnice centralne i przedmie�cia, i tylko tynki b�d�
r�wnomiernie krusza�y, rdza b�dzie nieprzerwanie po�era� wszystko,
co nie zabezpieczone, a wszechobecny py� z radioaktywnymi
pierwiastkami pokrywa� b�dzie ka�dy centymetr ods�oni�tej
powierzchni, wciskaj�c si� do mieszka� i osiadaj�c na nylonowych
firankach. Wkr�tce te� ksi�yc, kt�ry niezale�nie od kryzysu
pojawi si� na niebie ze zwyk�� punktualno�ci�, wydob�dzie z mroku
niejeden szczeg�, za dnia niewidoczny, gdy� s� rzeczy, kt�rych w
pe�nym s�o�cu si� nie dostrzega, a kt�re potrzebuj� po prostu
p�mroku i specjalnego o�wietlenia. Podobnie jak s� ludzie, rzeczy
i zjawiska, kt�rych nie zauwa�a si� w czasach pogodnych,
dostatnich i szcz�liwych. Jakie to, swoj� drog�, ciekawe.
12.
Aniela zjawi�a si� oko�o dziesi�tej wiecz�r, taszcz�c swe baga�e:
dwie walizki, plecak, kilka tekturowych tubus�w na kalki i papiery
oraz sw� ulubion� ksi��k�, z kt�r� si� nie rozstawa�a nigdy:
"Kr�tk� histori� teatru polskiego" Zbigniewa Raszewskiego. Aniela
mia�a zwyczaj wraca� do niej przynajmniej raz dziennie, nurza� si�
w ukochanej dziedzinie i uczy� wci�� nowych rzeczy. Nigdy bowiem
nie zrezygnowa�a ostatecznie z marze� o teatrze.
Baga�e by�y ci�kie, ksi��ka te�. Kiedy Aniela wpakowa�a si� z tym
wszystkim do pokoju J�zefiny i bezceremonialnie zwali�a to na jej
�o�e - Bebe i Kozio a� zaniem�wili ze zgorszenia. Ta uni�ona dot�d
istota, wielbi�ca niemal na kl�czkach J�zefin�, mia�a czelno��
rozk�ada� si� teraz na jej poduszkach i falbanach, podtyka� sobie
pod kark jej ulubiony jasieczek, i wyznawa� w�r�d zdyszanych
chichot�w, �e ledwo �yje! Ale najgorsze mia�o dopiero nast�pi�,
kiedy Aniela wysz�a z �azienki po czterdziestu minutach moczenia
si� w wannie (przez ca�y czas deklamowa�a na g�os fragmenty
ostatniej roli J�zefiny, to jest - Racheli z "Wesela") i bosa,
owini�ta tylko w prze�cierad�o k�pielowe, przebieg�a figlarnie
przez pok�j, by wskoczy� wprost w z�ociste, jedwabne pantofle
J�zefiny. Potem stan�a przed zwierciad�em i zacz�a si� ogl�da�
to z jednego boku, to z drugiego, jedn� r�k� przytrzymuj�c
prze�cierad�o, a drug� unosz�c w�osy wysoko nad kark.
Najgorsze za� by�o to, �e wci�� si� kiwa�a i wykrzywia�a obcasy.
Jej �wi�tokradcze post�powanie wzburzy�o Kozia do tego stopnia, �e
wyszed� z pokoiku, gdzie oboje z Bebe tkwili w swych szlafrokach i
kapciach, przemierzy� ca�y pok�j i zatrzyma� si� dopiero przed
nosem Anieli.
- To s� pantofle mojej matki! - wyrzek� g�osem dr��cym z
oburzenia.
- Po�yczy�am je tylko - prychn�a Aniela, kt�ra by�a w irytuj�co
�wietnym humorze. - Moje s� w walizce.
- To je wyjmij.
- Ale one s� na samym dnie.
- To si� przekop do dna. A te zdejmij. To s� pantofle mojej matki.
- Ojej, no dobra ju�, dobra. Ju� je zdejmuj�, te� co� - mityguj�co
zamamrota�a Aniela. - Prosz� ci� bardzo, ju� zdj�am, ju� jestem
bosa, ju� lec� do walizki. Wszystko w porz�dku, skarbie kochany? -
Jej u�miech, s�odki jak mi�d sztuczny, pozwala� si� domy�la�, jaka
furia ni� miota.
- Bynajmniej - rzek� Kozio. - Ale nie b�dziemy p�aka� nad rozlanym
mlekiem, gdy r�e p�on�. Dobranoc. Pozw�l, �e pantofle J�zefiny
zabior� do siebie i schowam. �eby si� nie kurzy�y. Przez te trzy
miesi�ce.
- Dobranoc, skarbie - wyszepta�a Aniela machinalnie, wlepiaj�c w
Konrada zdumione czarne oczy. - I dobranoc, Beatko, kochanie. I
przepraszam za ten... tego.., - w tym momencie oni powiedzieli
razem "dobranoc" i w po�owie jej przeprosin zamkn�li za sob� drzwi
pokoiku.
13.
Noc poczyna�a sobie ca�kiem �mia�o, zagarniaj�c wci�� d