9205
Szczegóły |
Tytuł |
9205 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9205 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9205 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9205 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Drzewi�ski
Intryga
Wdrapa�em si� na pok�ad spacerowy; szcz�liwie jeden z le�ak�w by� pusty. Obok spoczywa� �ysy osobnik z g�st� czarn� brod�. �u� nie zapalone cygaro. Gdy siada�em, �ypn�� na mnie zza roz�o�onej gazety. Z ulg� rozprostowa�em ko�ci, gdy� podr� kolej�, a potem szale�cza jazda taks�wk� w upale bardzo mnie zm�czy�y.
Na statku panowa� ruch i krz�tanina, jak zwykle w chwili odej�cia z portu. Baga�owi roznosili walizy i bukiety kwiat�w, wsz�dzie biega�y podekscytowane dzieciaki i g�o�niki s�czy�y ckliwe melodie. Na szcz�cie, wraz z gwizdem syren, przylecia� znad morza lekki, s�ony wiatr. Po raz ostatni da�y si� s�ysze� okrzyki po�egna� i po chwili pok�ad spacerowy zape�ni� si� lud�mi. Akurat gdy min�li�my g��wki falochronu, powietrze zahucza�o od ich g�os�w. Gadali, paplali, mruczeli i szczebiotali s�ycha� by�o tylko miarow� wibracje d�wi�k�w. Zdesperowany przykry�em twarz tygodnikiem. Gong na obiad by� ostatni� rzecz�, kt�r� zarejestrowa�em.
Kto� potrz�sa� moim ramieniem, delikatnie, lecz stanowczo. Otworzy�em oko i senne jeszcze zmys�y zawiod�y mnie w pierwszej chwili. W ko�cu pozna�y le�ak i szum wody.
- Jest ju� wp� do si�dmej, prosz� pana - oznajmi� cichy szept. - Za p� godziny kolacja.
U�miechni�ty m�czyzna znikn�� w cieniu nadbud�wki. Jeszcze przez moment �ledzi�em biel jego uniformu. Na pok�adzie wszystkie le�aki by�y posk�adane i przypi�te pasami. Musia�em spa� kilka godzin, gdy� niebo si� zachmurzy�o, a s�o�ce le�a�o bardzo nisko. Z zam�tem w g�owie wsta�em i przypominaj�c sobie numer kajuty, zszed�em po schodkach, poganiany ch�odnym wiatrem. Do�� d�ugo b��dzi�em po kr�tych korytarzach szukaj�c swojej klitki. Niestety, nie sta� mnie by�o na pierwsz� klas�.
Zg�stnia�e i md�e powietrze uderzy�o mnie w twarz zapomnia�em w��czy� wentylator. Naprawi�em sw�j b��d i poszed�em pod prysznic. Po k�pieli na zegarku brakowa�o dziesi�ciu minut do si�dmej. Wentylator �omota�, jak ob��kany motyl. Wol� to ni� zaduch.
W lustrze w korytarzu prezentowa�em si� wspaniale: czarne bawe�niane spodnie, czarna koszula z bia�ymi lam�wkami, be�owe buciki i mi�ciutka sk�rzana kurtka. Mija�em w�a�nie zakr�t ci�gle pustego korytarza, gdy kto� za mn� otworzy� drzwi. Przystan��em i delikatnie odchyli�em g�ow� do ty�u. Kobieta. Wygl�da�a jak aktorka, kt�rej karier� z�ama�o ob�arstwo. By� to okaz wr�cz laboratoryjny. Blondynka, d�ugie sztuczne rz�sy, przesadny makija� i chybotliwy krok. Du�a lalka w tandetnym gu�cie. Ju� mia�em ruszy� dalej, gdy us�ysza�em, jak zwraca si� do kogo� w kajucie.
- Martin, pospiesz si� - g�os mia�a szorstki, przepity. Id� pierwszy. Wiesz, jak nie lubi� ps�w. Mo�e i tu p�ta si� jakie� g�wno i jeszcze b�d� musia�a je kopn��.
U�miechn��em si� z�o�liwie. Nigdy nie wolno przepu�ci� takiej okazji. Zreszt� facet, do kt�rego przemawia�a, nie m�g� by� gro�ny, je�eli taki maszkaron m�g� mu rozkazywa�. Przycupn��em, zawarcza�em i zaszczeka�em g�o�no. S�dz�, �e nawet bernardyn by si� mnie nie powstydzi�. T�umi�c �miech k�usowa�em na wy�szy poziom, s�ysz�c z ty�u histeryczne wrzaski.
Na sali by�em r�wno z gongiem. Nie czu�em g�odu, ale pragn��em widoku ludzi gdy� podr�e zawsze nastrajaj� mnie nostalgicznie. Prawie wszyscy siedzieli ju� przy ma�ych stolikach i cicho rozmawiali. Obj��em ich szybkim spojrzeniem. Twarze m�czyzn nie wywo�a�y �adnych skojarze�. Kobiety by�y takie, �e mog�oby ich nie by�. Kelner przyni�s� p�misek. Obok kto� przesun�� krzes�a. Drgn��em. M�j wsp�towarzysz wygl�da� na zwyk�ego turyst� i zaraz zabra� si� do w�dlin. Na wszelki wypadek �ci�gn��em z du�ego p�miska swoj� cz��. Z ty�u na podium dla orkiestry kto� gra� na fortepianie. Figlarne frazy skaka�y z miejsca na miejsce stanowi�c swoisty akompaniament dla ludzkich g�os�w. Sufit pokrywa�o tandetne niebieskie malowid�o przedstawiaj�ce ugwie�d�one niebo. Po wyeksponowanej smudze Mlecznej Drogi p�yn�y znaki zodiaku: gruba Panna, zezowaty Strzelec i niesamowicie powykr�cane Bli�ni�ta.
Przy wej�ciu us�ysza�em szmer przechodz�cy w g�o�ny ha�as. Jego �r�d�o zbli�a�o si� do �rodka sali. By�a nim owa okropna blondynka.
- Chod�cie szybko. Tam w telewizorze jest jakie� dra�stwo - krzycza�a. - Szybko! To �wi�stwo nam grozi i m�wi, �e wszyscy mamy go wys�ucha�.
Ludzie otoczyli j�, �miali si�, ale byli te� przestraszeni. Szybko prze�yka�em ostatnie k�sy. Zbiorowisko ros�o w oczach. Po chwili wszyscy ruszyli do sali telewizyjnej. Podrepta�em za nimi.
Do ma�ej salki wepcha�o si� ju� ponad dwie�cie os�b. Panowa�a kamienna cisza. Wszyscy bez wzgl�du na to, czy stali, czy siedzieli - w nabo�nym skupieniu wpatrywali si� w telewizor - jedyne �r�d�o �wiat�a na sali. Nie widzia�em �adnego obrazu. Twarze ludzi nabra�y gipsowej tonacji. Nagle, idealnie bia�y dot�d prostok�t zmieni� barw� na zgni�ozielon�. Z os�upieniem stwierdzi�em, �e kamera pokazuje olbrzymi�, przelewaj�c� si� masa. Metaliczny g�os przem�wi� z ekranu.
- Uwa�amy, �e ju� wi�kszo�� z was s�ucha, b�d� ogl�da nas teraz. To wystarczy, gdy� reszta dowie si� od was. Wy zgni�ki! Jeste�my przedstawicielami tak wysoce rozwini�tej cywilizacji, �e nigdy nie pojmiecie nawet cz�ci tego, co umiemy. Macie szcz�cie, gnidy, �e wasz poziom rozwoju przekroczy� pierwszy pr�g intelektualny. W przeciwnym razie nie cackaliby�my si� z wami. Aha, to co m�wimy nie jest �artem jakiej� waszej krety�skiej stacji radiowej, b�d� telewizyjnej. Sprawd�cie na innych pasmach. Tam jest to samo.
Kto� bli�ej siedz�cy przelecia� palcem po klawiaturze kana��w. Wsz�dzie przelewa�a si� obrzydliwa bryja chrypi�c w r�nych j�zykach.
- Przekonali�cie si�. A teraz, do rzeczy! Poddamy was testowi, kt�ry zadecyduje o waszym losie. Je�li go zdacie, to odlecimy z tej planety, kt�ra jest zbyt pi�kna, by�cie na niej �yli. Ale nie obawiajcie si� jaskiniowcy zdanie testu uczyni was bezpiecznymi. Lecz, gdy go oblejecie, biada wam! Usuniemy was. Po prostu zdezynfekujemy glob od tak cudacznych istot. Wy ssaki! - tu g�os na moment urwa�, jakby dla podkre�lenia ostatniej uwagi. - Test polega na tym, �e musicie znale�� jednego z nas. Dziesi�ciu moich wsp�braci opanowa�o psychik� dziesi�ciu z was i pos�uguje si� ich cia�ami. Zamiany dokonali�my ju� kilka godzin temu i jak na razie nic nie wzbudzi�o waszego podejrzenia, wy trz�sad�a. Ta dziesi�tka jest rozrzucona po ca�ej planecie. Macie czterdzie�ci osiem godzin od ko�ca tego komunikatu na zdemaskowanie przynajmniej jednego z naszych. Gdy go unieszkodliwicie, zaliczamy wam test, wy gnypy! To nie jest �art. Ci, kt�rzy s� po ciemnej obecnie stronie globu b�d� mogli ujrze� za pi�� minut ciekawe zjawisko. Zabarwimy �wiartk� Ksi�yca na zielono. Id�cie to zobaczy�, niedowiarki. A p�niej szukajcie naszej dziesi�tki. Pami�tajcie, to mo�e by� ka�dy z wasi - G�os zamilk� a na ekranie pojawi� si� obraz Ziemi z du�ej odleg�o�ci.
Zawis�a w�r�d nas upiorna, niczym nie o�ywiona pustka. Kto� za�mia� si� idiotycznie, ale dosta� zaraz po g�bie i krztusz�c si� zamilk�. Kto� wali� pi�ci� w telewizor. Cz�owiek w mundurze wbieg� z okrzykiem: �...w radiu by�o to samo�. Ka�dy chcia� co� powiedzie�, b�d� zrobi� i dopiero po chwili wszyscy wpadli na pomys�, �e nale�y jednak obejrze� Ksi�yc. Jak wariat bieg�em na g�ra. Nagle pociemnia�o mi w oczach. Kto� musia� wy��czy� albo uszkodzi� o�wietlenie pok�adu; po omacku dotar�em do burty. Zadar�em g�ow�, mocno zaklinowany w ci�bie ludzkiej.
Nigdy nie widzia�em takiego nieba. Wr�cz namacalnie odczuwa�em zawieszenie w�r�d niewyobra�alnej mnogo�ci gwiazd. Z dalekiej pustki bi�y strugi srebrnego �wiat�a, a po popielatym niebie sun�� bia�y kr�g Ksie�yca. Szczyty komin�w i nadbud�wek migota�y w fosforycznym tle; trac�c swoje kontury; zdawa�y si� zwisa� i p�yn�� nad nami. Nad st�oczonymi lud�mi wi�a si� para oddech�w. Raptem wszyscy westchn�li. Dolna cze�� tarczy Ksi�yca nabra�a dziwnego, nasycaj�cego si� koloru. By�a to barwa �wie�ego og�rka.
Tak to wygl�da�o. Bali�my si� kiedy� Przybysz�w, modlili�my si� do nich, m�wili�my, �e nie istniej�. A tu takie co� 1 Zostaniemy poddani testowi, kt�ry rozstrzygnie czy mamy dalej istnie�. Wt�ruj�c moim my�lom, jaki� m�ski g�os zaj�cza�:
- Chc� dezynfekowa� rozumiecie! Jeste�my robactwem, brudnym robactwem. Ach wy! - rykn��, nie wiadomo czy do nas, czy do nich. - I nadszed� dzie�, kiedy Pan mia� nad do�� - g�os wzni�s� si� do pisku. - Pacem in tenis! Wo�ajcie �ajdacy! Mo�e us�ysz� nas i odejd�.
- Morda w kube�! - zawy� kto� w drugim ko�cu sali. W stron� kaznodziei poszybowa�a butelka.
Zaraz odezwa�y si� przekle�stwa.
- Po��czcie mnie z ambasad� - histeryzowa�a niedosz�a aktorka i w ge�cie ekshibicjonizmu zerwa�a z g�owy peruk�, kt�r� pocz�a ok�ada� stoj�ce wok� niej osoby.
Na moich plecach wisia�a chuda nastolatka. Kopa�a mnie po kostkach i wrzeszcza�a, �e mamy mn�stwo bomb, kt�rymi rozwalimy zielone paskudztwo. Go�� o wygl�dzie hippisa wspi�� si� na daszek nad pomostem i zacz�� ta�czy� co� po�redniego miedzy ta�cem �w. Wita a hulagul�. Nied�ugo to trwa�o. Daszek si� za�ama�, akrobata w�r�d wyzwisk i trzasku szk�a wyl�dowa� na czyich� g�owach. Znowu nad t�umem przelecia�a butelka. Nagle pojawi� si� na pok�adzie cz�owiek z megafonem. Nosi� kapita�skie szlify.
- Prosz� si� uspokoi�, m�wi do pa�stwa kapitan statku. Opanujmy nerwy, wszystko b�dzie w porz�dku. - Pewny g�os zdradza�, �e kapitanowi ju� si� zdarza�o uspokaja� histeryk�w. Szamotanina ucich�a. - Moim obowi�zkiem jest przedstawienie fakt�w. Transmisja, kt�ra pa�stwa tak wzburzy�a, by�a nadawana na wszystkich pasmach radiowych i telewizyjnych.
- To wiemy!
- Obserwowali�my Ksi�yc. Wyst�pi�o rzeczywi�cie zabarwienie powierzchni naszego satelity. Przed minut� powr�ci�a ��czno�� radiowa; z pierwszych komunikat�w wynika, �e na ca�ej Ziemi zdarzy�o si� to samo. Teraz w eterze panuje taki chaos, �e ka�dy musi liczy� tylko na siebie. Prosz� pa�stwa, kontakt z inn� cywilizacj� zosta� nawi�zany. Musimy wi�c stan�� na wysoko�ci zadania. Poka�emy, �e �Ludzko�� brzmi dumnie - zako�czy� kapitan pompatycznie.
- Poka�emy tej zielonej zgnili�nie! - krzykn�� garbaty facet z diamentow� szpilk� w krawacie i zacz�� skandowa�. - W mord� ich, w morda ich...
Zn�w podnosi� si� rejwach.
- Spokojnie, tylko spokojnie - wtr�ci� kapitan. - Naukowcy z pewno�ci� co� wymy�l�. Nie dajmy si� zwariowa�.
Zauwa�y�em dopiero teraz, �e coraz silniej rzuca na falach. Mokry wiatr uderza� mnie po plecach. Mimo to, niebo by�o czyste.
- Rewizj� zrobi�! Dorwiemy zielo�ca!
Okrzyk podchwycili inni. Wymachiwali r�koma i podskakiwali po trzeszcz�cym pok�adzie. Kapitan si� cofn��..
- Nie, prosz� pa�stwa. Nie jeste�my do tego uprawnieni. Zag�uszyli go.
- Najpierw kapitana. Sprawdzimy kolor jego ty�ka wy�a nastolatka z moich plec�w.
Kapitan zadziwi� mnie.
- Nie. Nie zgadzam si�! - krzykn�� rozpaczliwie i pr�bowa� czmychn��. Ci�ba zast�pi�a mu drog�.
Chwila zawieszenia, kiedy spojrzenia dw�ch setek os�b krzy�owa�y si� ze spojrzeniem faceta w mundurze i, jak na komend�, rzucili si� na niego. Rykn�� przykryty t�umem i po chwili zobaczy�em go ju� bez uniformu. Tumult by� taki, �e przyci�ni�ty do barierki o ma�o przez ni� nie przekozio�kowa�em. Jeszcze s�ycha� by�o trzask tratowanych le�ak�w, gdy rozni�s� si� okrzyk triumfu.
- To on! Patrzcie - wo�a� jeden z facet�w trzymaj�cych kapitana.
Ten przesta� si� wyrywa�. Z g�upkowatym u�miechem tkwi� w uchwycie czterech elegancko ubranych d�entelmen�w. By� rozebrany do skarpet i... damskich koronkowych majtek.
- To jest dow�d, �e jeste� zielo�cem - powiedzia� kategorycznie najstarszy z d�entelmen�w. - Nawet nie wiesz, jak si� ziemianie ubieraj�, zaprza�cu!
- Ludzie, ja po prostu lubi� chodzi� w damskiej bieli�nie - zaj�cza� kapitan.
- Gadanie!
- Nie s�uchajcie go!
- Za burt� parcha! - wy�a t�uszcza. - Niech si� pomoczy. Chwila i wlekli go po pok�adzie. Czepia� si� ich n�g, prosi�, zaklina�; na pr�no. Ostro�nie przesuwa�em si� do ty�u, gdy� wiedzia�em ju� co tu nast�pi. �a�o�nie rozci�gni�ta w powietrzu sylwetka kapitana zatrzepota�a jeszcze i z jakiem polecia�a w noc.
G�o�ny plusk potwierdzi� oczekiwania wszystkich, ale nic poza tym. �adnego b�ysku, g�osu z g�ry �OK, rozgry�li�cie nas�. Nic! Wszystko by�o, jak przedtem. Ludzie stali zbaraniali. Spogl�dali za burt�. Kto� zakl��.
- Cholera, st�d do brzegu kilkana�cie mil. Nie dop�ynie.
- Pi��dziesi�t mil - poprawi� marynarz.
Zapad�o milczenie. Zdawa�o mi si�, �e s�yszy walenie setki serc. Pierwsza ockn�a si� czw�rka oprawc�w.
- On by� w porz�dku, tyle �e zboczeniec. Ale co do reszty to niczego nie jeste�my pewni.
Gdyby w �rodku wybuch� granat, lepszego efektu by nie wywo�a�. Ludzie rozbiegli si� po statku, paru starych m�czyzn podbieg�o do czw�rki i dobrowolnie si� rozebra�o. Str�ci�em z plec�w nastolatki. Pad�em na pok�ad i zacz��em si� czo�ga� w kierunku drzwi, gdzie w �wietle korytarza dziarska czw�rka dokonywa�a przegl�du. Na pok�adzie natomiast zebra�o si� kilka os�b, kt�re po kr�tkiej dyskusji zacz�y wy�amywa� oparcia od le�ak�w, robi�c z tego podr�czne pa�ki. O ma�y figiel nie zdekonspirowa�em si�, gdy� trykn��em g�ow� w jakie� �elastwo. Masuj�c czo�o, przy�o�y�em ucho do desek pok�adu. S�ycha� by�o tupot biegn�cych ludzi. Czw�rka d�entelmen�w zacz�a si� podpisywa� na r�kach tych, kt�rych ju� sprawdzili. Idiotyzm, przecie� Obcy nie s� na tyle g�upi, aby da� sil rozpozna� przy powierzchownym ogl�daniu. Nag�y ryk obwie�ci� mi, �e ci od le�ak�w zaatakowali czw�rki d�entelmen�w. Trzaski. �omoty. Kto� krzykn��
- Moje oko! Moje oko!
P�k� klosz i dalej walka odbywa�a si� w ciemno�ciach. Nie mog�em tego obserwowa�, gdy� czyja� ciep�a d�o�, znienacka w�lizgn�a mi si� za koszule. Nastolatka przyczo�ga�a si� za mn� i teraz szepta�a mi do ucha.
- Kochajmy si�. To nasza ostatnia noc.
Sapa�a. Obraz walki musia� j� niezdrowo podnieci�. Zrzuci�em j� z siebie, gdy� nie lubi� podfruwajek.
- Sp�ywaj, idiotko - warkn��em.
- Ty stary kap�onie - zrewan�owa�a si�. - Zieloniec, mam zielo�ca, ratunku! - zapiszcza�a.
Teraz chcia�em j� powstrzyma�, ale uciek�a i wrzeszcza�a dalej. S�ysz�c tupot nadbiegaj�cych m�czyzn da�em nurka w ciemno��. Nie zwa�aj�c na zwoje lin i �elastwa, rwa�em do przodu, przesadzi�em jak�� barierk� i ju� by�em w cz�ci dziobowej.
By�o tu pusto, nad moj� g�ow� wisia�y gwiazdy. Odg�osy pogoni ucich�y. Po�o�y�em si� na p�ask i wyjrza�em w d�, wodny py� zrasza� mi twarz. P�ug okr�tu ci�� fale i skiby piany. Jak zafascynowany patrzy�em na gin�ce w ciemno�ciach stru�ki wody sp�ywaj�ce z metalowej powierzchni. Ju� zapomnia�em, gdzie jestem, gdy pad�o na mnie �wiat�o latarki.
- Wstawaj - warkn�� z g�ry jej w�a�ciciel. - �apy na kark!
Podnios�em si�, �ciskaj�c w d�oni zardzewia�� �rub�, kt�ra mi si� akurat napatoczy�a. Uda�em haniebne przera�enie.
- O co chodzi? Jestem zupe�nie normalny.
- Dobra, dobra. Chod� tu, musz� to sprawdzi�.
Statek drgn�� silnie, osobnikiem zachwia�o i mog�em dostrzec, �e nosi str�j marynarski. Ale zn�w pochwyci�o mnie �wiat�o latarki.
- No... - ponagli�.
Stan��em pod drabink�.
- Boje si� - powiedzia�em.
- Cholera - zakl�� marynarz. - Jak mog�e� zle��; to i wleziesz.
- Jasne! - Z ca�ej si�y rzuci�em we� �rub�.
Celowa�em w brzuch. St�kn�� i usiad� na deskach. Ruszy�em w p�mroku. Bez trudu odnalaz�em drog� na pok�ad spacerowy. Wiatr �wista� na daszku i gdyby nie po�amane le�aki, porzucone marynarki i kawa�ki szk�a nie uwierzy�bym w�asnej pami�ci. Z g��bi statku dochodzi�y podniesione g�osy. Znowu? Rozejrza�em si� w panice, ci�gle pami�taj�c o marynarzu i przykucn��em za jedynym nie uszkodzonym le�akiem.
- Zostawcie mnie! Jestem niewinny - krzycza� kolejny nieszcz�nik niesiony za burt�.
By� to �ysy brodacz, kt�rego widzia�em po po�udniu. Run�� za barier�, jak kamie�.
- Cholera, zn�w nie ten - sykn�� jeden z oprawc�w, gdy tylko plusn�a woda.
Na korytarzu rozleg� si� huk broni palnej. M�czy�ni bez s�owa pobiegli z powrotem. Najwy�szy zrzuci� po drodze paskudnie rozdart� marynark�, kt�ra spad�a ko�o mej kryj�wki. Gdy znikn�li, pod��y�em za nimi najciszej, jak tylko mog�em. Kilka metr�w dalej o�wietlenie dzia�a�o i mog�em podziwia� porzucone na chodniku drobiazgi. Omin��em korytarz, sk�d dochodzi�y dzikie wrzaski, i nie zaczepiony przez nikogo dotar�em do baru.
Na kontuarze siedzia�o dw�ch zalanych. Dojrzeli mnie, grubszy wyci�gn�� flaszk� �Scotta� w moj� stron�.
- Chod� si� napi�. B�dziesz mia� alilibi... gdy� zieloo... �ce nie pij� - czkn�� i o ma�y w�os nie polecia� na twarz.
Popuka�em si� w czo�o i wyszed�em. Zaraz za rogiem zwali� mnie z n�g pot�ny strumie� wody. O�lepiony upad�em na pod�og� i na czworakach stara�em si� odczo�ga� w bezpieczne miejsce. Niechlujny typ z koszul� rozpi�t� do p�pka, dzier�y� w r�ce ko�c�wk� w�a od hydrantu.
- Mam ci�, mam ci� - porykiwa�.
By�em w rozpaczy. Na �liskim chodniku nie mia�em �adnego oparcia. Kolejne uderzenia wody rzuca�y mnie na kolana. Zabawa d�ugo by pewnie trwa�a, gdyby kto� nie chwyci� mnie za stop� nie wyci�gn�� z pola ra�enia. Szoruj�c brzuchem wyjecha�em za za�om korytarza. Porykiwania mego wodnego tresera nie ustawa�y:
- Chod�cie, chod�cie tu, ka�dego tak za�atwi�!
Stan��em na nogi, wytrz�sn��em wod� z uszu i przyjrza�em si� wybawcy. Nienagannie ubrany starszy pan. Dziwny by� tylko jego krawat, r�wno obci�ty w po�owie. Musia� zauwa�y� moje zdziwienie, gdy� wyja�ni�:
- Nieodpowiedzialny m�ody cz�owiek rzuci� si� na mnie z no�em i takie s� skutki.
Pokiwa�em g�ow�.
- Tu si� kreci mn�stwo nieodpowiedzialnych ludzi.
- Ma pan racje - zgodzi� si� i gestem d�oni pokaza� mi schody. Ruszy�em pierwszy. Mokre ubranie zaczyna�o mi ci��y�. Nagle uczu�em jak na wysoko�ci si�dmego kr�gu wciska si� w moje plecy co� t�pego.
- Podnie� r�ce - sykn�� facet - trzymam brauninga, je�li masz w�tpliwo�ci.
Nie �mia�em ich mie� i unios�em r�ce, a namoczone r�kawy zjecha�y mi do �okci. Z do�u dochodzi�a lekka wo� spalenizny, ale zbadanie jej �r�d�a od�o�y�em na p�niej...
- Jestem cz�owiekiem... - zacz��em, ale on zniecierpliwiony uci��.
- Cicho! Praw� r�k� wyjmij portfel i upu�� go na pod�og�. Tylko powoli.
Zrobi�em co kaza�.
- Niech ci� cholera we�mie! Wszystko mokre - kw�ka� zagl�daj�c do portfela. Nacisk lufy, os�ab�. Korzystaj�c z tego, odbi�em si� od stopnia i przerzuci�em cia�o nad por�cz�. Wyl�dowa�em na pode�cie i pobieg�em przed siebie.
- St�j, bo ci� r�bne!
Na szcz�cie nie strzela�. Przebieg�em jeszcze kilkana�cie metr�w i wpad�em w �rodek walki. W korytarzyku prowadz�cym do ster�wki cze�� pasa�er�w, pod wodz� znanej mi czw�rki d�entelmen�w, szturmowa�a wej�cie, kt�rego broni�a za�oga. Nacieraj�cy u�ywali szcz�tk�w krzese� i butelek. Za�oga mia�a pod r�k� sprz�t przeciwpo�arowy i za jego pomoc� odpiera�a ataki. Kolejne strumienie piany z ga�nicy uspokoi�y w�a�nie nacieraj�cych, kt�rzy okropnie blu�ni�c odst�pili na bezpieczn� odleg�o��. Dwaj najsilniej ra�eni po omacku cz�apali w stron� �azienki. Ale ju� ga�nica zach�ysn�a si�, zabulgota�a i ju� umilk�a. Napastnicy natychmiast rzucili si� do natarcia. W ciasnym korytarzyku mog�y sta� ko�o siebie tylko dwie osoby. Nie przygl�da�em si� bezsensownej walce, tylko ostro�nie si� wycofa�em.
Omin��em wy�amane drzwi do kajuty, przed kt�r� tli�y si� szmaty i papiery. Co za idiota sfajczy� futro z karaku��w. Przez uchylone drzwi by�o wida� czyj�� nogawk�. Stopa by�a u�o�ona pod tak nieprawdopodobnym k�tem do reszty nogi, �e jej w�a�ciciel by� akrobat�, b�d� trupem. Wzdrygn��em si� i podrepta�em dalej. Moja kabina, o dziwo, by�a nienaruszona. Z ulg� zmieni�em przemoczone ubranie. Potem porwa�em z ��ka koc z ko�dr� i wyrzuci�em na korytarz. S�siednie dwie kabiny by�y otwarte, tak wiec m�j �up zwi�kszy� si� o nast�pne koce i ko�dry. Zwin��em wszystko w pakunek i czujnie zerkaj�c na boki, dotar�em na pok�ad. By�o ch�odno, ale deszcz, kt�rego najbardziej si� obawia�em, nie pada�. Fala r�wnie� jakby zmala�a. Podszed�em do ciemnych sylwetek �odzi ratunkowych i odci�gaj�c pokrowiec wrzuci�em m�j dobytek. Wiatr po�wistywa� cicho na linkach, wt�ruj�c s�abemu stukotowi, gdy burta �odzi obija�a si� o wysi�gniki. Umie�ci�em si� wygodnie. By�em zm�czony. Z wn�trza okr�tu wci�� dobiega�y ha�asy a ja wpatrzony w migotanie gwiazd sam nie wiem, kiedy zasn��em:
Dziki ryk syreny obudzi� mnie. Wchodzili�my do portu. Brzeg by� nie dalej, jak p� kilometra. Lecz nie tylko mg�a psu�a widoczno��. Z przera�eniem obserwowa�em k��by dymu bij�ce s�upami w wielu miejscach nad dachami dom�w. Du�y budynek portu morskiego pali� si� �ywym ogniem, a po lewej stronie, zanurzony do po�owy, tkwi� przy rozbitym nabrze�u uszkodzony frachtowiec. Syrena wy�a a� do b�lu uszu. Z ty�u po pok�adzie b�bni�y kroki.
- Statek nasz! Ster�wka zdobyta, zielo�ce... - zacz�� ma�y jegomo�� i urwa� na m�j widok.
Chwil� sta� nieruchomo, a wiatr powiewa� jego porwan� garderob�. Pod okiem mia� du�ego fioletowego si�ca.
- Kapu�, mam kapusia! - krzykn�� i pobieg� z powrotem.
Czasu by�o ma�o. Ze skrytki w �odzi wyj��em kamizelk� ratunkow�. �ci�gn��em mocno zapi�cia, wiedz�c, �e ma�o jest rzeczy tak przykrych przy skoku z du�ej wysoko�ci, jak lu�na kamizelka. Przy uderzeniu o powierzchni� wody podrywaj� w g�ry i mo�na straci� z�by b�d� ca�� szcz�k�. Chcia�em jednak unikn�� innego niebezpiecze�stwa, dlatego s�ysz�c tupot krok�w, skoczy�em jak najdalej od burty. �wist powietrza, stalowy p�aszcz wody, uderzenie, ziele� oceanu, b�ble powietrza i mokry wyp�ywam na powierzchni�. Wysoka ska�a statku z kilkoma figurkami, kt�re wymachuj� pi�ciami, oddala sil. Odwracam si� do niej plecami i zaczynam metodycznie rozgarnia� wody. Do brzegu mam dwie�cie metr�w.
Nie p�yn��em d�ugo. Akurat z chlupotem wdrapywa�em si� po stopniach nabrze�a, gdy dobieg� mnie daleki trzask. Odwr�ci�em si�. M�j statek wbija� si� w beton falochronu. Ma�e sylwetki skaka�y do wody; nawet tutaj dochodzi�y ich krzyki. Zgi��em r�k� w wymownym ge�cie. Sforsowa�em jaki� p�ot. Zrzuci�em kamizelk�, wykr�ci�em nogawki spodni. Przemkn��em alejk� wysadzan� akacjami i dotar�em do ulicy. Niestety, od razu dostrzeg�em, kilka rozbitych woz�w i t�g� bijatyk� pod domem towarowym. Unios�em g�ow� do g�ry - ta sama zabawa dw�ch typ�w goni�o trzeciego po dachu domu. Za nimi bieg�a naga kobieta z no�ami w d�oniach. To mi wystarczy�o. Mia�em do��.
Na rogu by� bar. Kuta tablica przedstawia�a konia, by� tam te� napis �Czarny rumak�. Drzwi zostawiono uchylone. By�o pusto i schludnie. Mimo kilkakrotnego chrz�kni�cia nikt si� nie zjawia�. Wszed�em za kontuar, drzwi prowadz�ce na zaplecze by�y zamkni�te. Rad nierad, musia�em obs�u�y� si� sam. Wyci�gn��em butelk� koniaku, sok pomara�czowy i tacki z kanapkami. Na ladzie roz�o�y�em golf, aby troch� wysech�. Par� �yk�w alkoholu rozgrza�o �o��dek i pobudzi�o spostrzegawczo��, gdy� dopiero po nich zauwa�y�em aparat telewizyjny stoj�cy na p�ce. Dotkn��em w��cznika.
- Ludzie wybaczcie i opanujcie si�. Prosimy was - dobieg� znajomy g�os.
Zastyg�em z nieprze�kni�tym k�sem.
- To by� tylko �art. Chcieli�my was troch� przestraszy�. Nie my�leli�my, �e we�miecie to tak dos�ownie. Opanujcie si�. W�r�d was nie ma �adnego z moich wsp�braci. My tylko �artowali�my. Wys�uchajcie nas. Za godzin� nasze statki wyl�duj� w kilkunastu punktach waszego globu i pomo�emy wam doj�� do �adu. Czekajcie spokojnie. Oczywi�cie, �e to wszystko nasza wina, ale nie spodziewali�my si�...
G�os perorowa� dalej, ale ju� nie s�ucha�em. Sp�uka�em sobie gard�o, przeci�gn��em si� i rzucaj�c okiem na be�kocz�c� zielon� bryj� wybieg�em na ulice. Tak! Mia�em godzin� aby si� odku�. Tak. O ile mnie pami�� nie myli, to zaraz naprzeciwko by� jubiler, a kawa�ek dalej salon samochodowy. Musia�em si� pospieszy�. Chwyci�em krzepko ceg�y le��c� przy kraw�niku i stanowczym krokiem ruszy�em na drug� stron� jezdni.