918
Szczegóły |
Tytuł |
918 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
918 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 918 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
918 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
Dziecko pi�tku
Akapit Press,
��d�, 1996
Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski
Pi�tek - 25 czerwca 1993
1.
Od razu cz�owiekowi l�ej si� oddycha.
Dopiero p� godziny min�o od uroczystego zako�czenia roku, a ju�
si� czu�o efekty: b�oga cisza, spok�j. Jeszcze tylko trzej ostatni
liceali�ci z ma�pim wrzaskiem przepychali si� w drzwiach
wej�ciowych, jakby nie mogli przej�� przez nie pojedynczo i po
kolei. Jeszcze dwie ostatnie uczennice przemkn�y obok portierni,
chichocz�c piskliwie i stukaj�c obcasami po p�ytach posadzki. I
ju�. Po wszystkim. Uff.
A! - nie. Jeszcze nie.
Na pi�trze ci�ko �upn�y drzwi auli, �oskot poni�s� si� przez
wszystkie kondygnacje.
Ciekawe, kto tam jeszcze �obuzuje.
Pan Jankowiak dopi� herbat� i op�uka� szklank� nad malutk�
umywalni� zamontowan� w k�cie portierni. Trzeba i��, zobaczy�, co
si� dzieje. Poprawi� przed lustrem krawat, stwierdzaj�c
mimochodem, �e od sprania ko�nierzyk koszuli ma ju� postrz�pione
ro�ki. Musn�� �ysin�, zgarniaj�c na ni� kosmyki pozosta�e z boku
nad uszami. E, pr�ny trud. Taki ju� cz�owiek stary, paskudny.
Odwr�ci� si� z niezadowoleniem od lustra i wyszed�, zamykaj�c za
sob� drzwi na klucz.
Pocz�apa� na spuchni�tych nogach przez ogromny hall. Panie Bo�e,
ale te� na�miecili na po�egnanie! Zn�w sprz�taczki b�d� narzeka�,
wsz�dzie pe�no papierk�w i kulek gumy do �ucia. Co za m�odzie�,
rzucaj� pod siebie, gdzie stoj�. �adnego wychowania. Szyba w
g�rnej cz�ci drzwi do pracowni chemicznej zn�w wybita, czwarty
raz w tym roku. Ano, pewnie, trzaska si� drzwiami bez opami�tania
albo zostawia si� pootwierane drzwi i okna naraz. �adnej kultury,
�adnego zrozumienia. Ale co tu si� dziwi�. Takie czasy. Rodzice
zalatani, ka�dy si� uwija za groszem, jak mo�e, a dzieci wychowa�
nie ma komu.
- A ty co, panna? Jeszcze tu siedzisz? - zagadn�� surowo, z
niezadowoleniem. Chuda, czarniawa dziewczynina kuli�a si� na �awce
pod witra�owym oknem. Co ona tu jeszcze robi? Ma�o jeszcze
na�miecili, na�obuzowali? No, chcia�by on kiedy� zobaczy�, jak
ucze� albo uczennica, zamiast nudzi� si� bezczynnie -zbiera wok�
siebie papierki i ogryzki. Ale tego si�, oczywi�cie, do samej
�mierci nie doczeka. Nie to im w g�owie.
Smarkata wlepi�a w niego czarne oczy, a� za wielkie w tej chudej
buzi.
- Deszcz pada - wyja�ni�a l�kliwie.
- Ale tam, pada. Ju� przesta�. No, dalej, le� do domu, poka� matce
�wiadectwo - gderliwie nakaza� pan Jankowiak i a� si� zdziwi�: tak
si� smarkata wstrz�sn�a, jakby j� kto uderzy�. Bo�e wielki, czego
to si� gapi tymi okr�g�ymi oczyskami, brzydactwo jedno, pewnie si�
zaraz rozbeczy. Nic, tylko dosta�a z�e oceny i teraz si� boi
wraca� do domu - o, prosz�, naturalnie, �wiadectwo zwini�te w
tr�bk�, wygniecione, �e a� wstyd, le�y na parapecie.
Wzruszy� ramionami. No, pewnie. Uczy� im si� nie chce, wszystko
inne wa�niejsze, a potem - od razu tragedia. Dobrze, w ko�cu to
nie jego sprawa. Powiedzia� jej, �eby sz�a do domu. Je�li tu wci��
jeszcze b�dzie tkwi�a, kiedy on p�jdzie z powrotem, to j� zgarnie
po drodze i wyprosi.
Ruszy� powoli dalej, ci�gn�c obola�e nogi. Ale po paru krokach co�
mu kaza�o si� obejrze�.
No, patrzcie pa�stwo. Siedzi, jak siedzia�a. Jakby nie kaza� jej
i�� do matki. O, oni wszyscy teraz rodzic�w maj� za nic, matka dla
nich niewiele znaczy, a ju� ojciec! - szkoda gada�. Ile to si�
cz�owiek naogl�da� tego przez te wszystkie lata pracy w szkole.
R�nie bywa�o, ale teraz to ju� jest najgorzej. O, wci�� siedzi,
tylko �e teraz wyci�gn�a przed siebie cienkie nogi w czarnych
po�czochach. A jak to si� garbi, krzywi, co te� ona tam tak ogl�da
na tej posadzce, nie ma tam chyba czego paskudnego? ! Brudz� i
brudz�, armia sprz�taczek mog�aby my� i szorowa� , i zamiata� od
rana do nocy, a zaraz zn�w by by�o nabrudzone. Co za �ycie. I
czego ta smarkata tak wypatruje?
2.
Deszcz naprawd� nie pada�, no, jak mog�a nie zauwa�y�. Przecie�
rzeczywi�cie ju� usta� ten jedwabisty szum za oknem. Strza�ka
s�o�ca przeszy�a witra�, posadzk� poci�y kolorowe romby, a na
d�oni Aurelii usiad�a ciep�a plamka w kolorze kurcz�tka.
Wyci�gn�a nogi jeszcze dalej, poruszy�a rozstawionymi stopami
tak, by w klamerkach czarnych pantofli zapali�y si� refleksy
�wiat�a - szafirowe w jednej, zielone w drugiej. Kiedy wystawi�a
przed siebie r�k�, s�o�ce prze�wietli�o kryszta� g�rski w
pier�cionku mamusi. Aurelia nosi�a go na �rodkowym palcu, a i tak
by� jeszcze za lu�ny, musia�a go od spodu omota� nitk�, bo ba�a
si�, �e go zgubi. Teraz kryszta� zajarzyl si� gor�cym ogie�kiem,
a� Aurelia Jedwabi�ska u�miechn�a si� do niego, siedz�c tak w tym
kolorowym, czarodziejskim blasku, nareszcie sama.
Ten stary wo�ny, taki podobny do nad�sanego je�a, taki srogi ze
swoimi nastroszonymi czarnymi brwiami i nastroszonym siwym w�sem,
by� strasznie nietaktowny. No c�, nie m�g� wiedzie�, �e jej
mamusia umar�a rok temu i �e nie ma teraz nikogo na �wiecie, kto
interesowa�by si� �wiadectwem Aurelii.
�liczny by� ten ogieniek w pier�cionku. Poruszy�a palcami, �eby
odrobin� zmieni� po�o�enie. Strasznie lubi�a tak �owi� �wiat�o.
Kusi�y j� lusterka, kraw�dzie kieliszk�w, dna szklanek, skuwki
d�ugopis�w i wiecznych pi�r. Najpierw d�ugo nie wiedzia�a, co j�
nagle napad�o, sk�d bierze si� ten przymus i dlaczego kojarzy si�
jej z czym� mi�ym. Ale par� dni temu, nad ranem, obudzi�a si�
nagle i spojrza�a ze swojego ��ka pod oknem wprost w bledn�ce
czerwcowe niebo. I w tej samej chwili przypomnia�a sobie taki sam
widok sprzed roku.
By�o to w pierwsz� noc po �mierci mamusi.
Mieszka�a wtedy u Kreski i Ma�ka, bo mamusia ju� od kilku tygodni
le�a�a w szpitalu onkologicznym. I kiedy wieczorem nadesz�a ta
wiadomo�� - to w�a�nie Kreska wezwa�a lekarza do Aurelii. Da� jej
zastrzyk na uspokojenie, �eby tak nie krzycza�a.
Sen po tym zastrzyku by� ci�ki, przypomina� jakie� ciemne,
oleiste tonie. Nad ranem, kiedy si� w�a�nie z nich wydobywa�a,
przy�ni�a si� jej mamusia. Nie taka spi�ta, osch�a i zdenerwowana,
jak zwykle (biedna, nie umia�a by� inna - chocia� naprawd� wci��
pr�bowa�a...). We �nie mamusia by�a mi�a i u�miecha�a si�
rado�nie. Wok� niej by�a ��ka, zalana srebrnym blaskiem, i
wsz�dzie unosi�y si�, jak dmuchawce, l�ni�ce kule. Mamusia �mia�a
si� i przesuwa�a je tak, �eby przenika�y przez nie promienie
�wiat�a.
Radosny sen si� urwa�, bo Aurelia niepotrzebnie podnios�a powieki
(�eby lepiej widzie�) i utkwi�a wzrok w rozja�niaj�cym si� niebie.
Potem ju� sn�w nie by�o - zapad�a w t� sam� co przedtem czarn�
otch�a�.
Nie mog�a p�aka�. Wcale. Na pogrzebie pojawi� si� ojciec -sam
oczywi�cie, bez swojej nowej rodziny. Aurelia widzia�a go wtedy po
raz pierwszy od pi�ciu lat. By� taki zak�opotany. Spojrzenie
umyka�o mu w bok, jakby je kto przeci�ga� na niewidzialnym
sznureczku. Aurelia, kt�rej �atwo udziela�y si� nastroje, i tym
razem przej�a zak�opotanie ojca. Speszy�a si� na dobre i
w�a�ciwie do dzi� jej to uczucie nie min�o. Ojciec wtedy tak si�
zaczerwieni�, �e a� mu �zy stan�y w oczach.
- Spakuj si� - powiedzia�, patrz�c w bok. - Pojedziesz do... do...
do mnie. Do... do nas. Do, hm, do domu.
I pojecha�a, co mia�a zrobi�. Dok�d mia�a p�j��. Zamkn�li na trzy
spusty to zimne, czyste mieszkanie przy Norwida, zostawili za
szarymi drzwiami wszystkie sukienki mamusi, otwart� ksi��k� na jej
poduszce, tabletki w szklanym flakoniku, jej szczotk� do w�os�w i
jej ulubiony obraz - ten gro�ny, prawie pusty, bia�y, z czarn�
plam� w kszta�cie nietoperza. Aurelia nigdy nie lubi�a tego
obrazu, ba�a si� go. By� mo�e przez to w�a�nie nigdy tak naprawd�
nie polubi�a mieszkania przy Norwida, to jest - domu.
Nie mog�a te� w �aden spos�b polubi� domu ojca, to jest
-mieszkania pani Moniki. Co prawda, obrazy wisia�y tu ca�kiem
pogodne, w salonie - reprodukcja S�onecznik�w van Gogha, a w
pokoju Mariusza, syna tej pani, na �cianach wisia�y takie jak
wsz�dzie plakaty z Michaelem Jacksonem i Madonn�. Dziwna rzecz
by�a w kuchni: zawieszono tam dwa kalendarze, ten z kotami nad
sto�em, a ten z psami - nad szafk� z talerzami. Oba by�y na rok
1992 i Aurelia zastanawia�a si� ca�ymi tygodniami, po co komu a�
dwa kalendarze na ten sam rok. Taka by�a wci�� rozbita, od
pogrzebu ci�gle bola�a j� g�owa, mo�e dlatego, �e w �aden spos�b
nie mog�a zap�aka�. Straci�a ca�� energi� i lekko�� rozumowania, w
og�le my�lenie sz�o jej gorzej ni� kiedy�, tak �e dopiero po p�
roku uda�o si� jej wymy�li� pow�d: �e ten kalendarz z kotami jest
zapewne na dni weso�e, a ten z psami - na smutne. Ale wtedy
w�a�nie kalendarze zdj�to i zast�piono je trzema nowymi, na rok
1993. Na jednym zn�w by�y koty, na drugim - ryby, a trzeci, z
przyczyn niepoj�tych, przedstawia� kolekcj� starych samochod�w, po
dwa na ka�dy miesi�c. Dociekanie sensu tej nowej konfiguracji
zm�czy�o j� - ale nie odwa�y�a si� zapyta�, o co w tym wszystkim
chodzi. By�a onie�mielona i jako� nie mog�a si� zadomowi�. Ojca
nie by�o ca�ymi dniami (dok�adnie tak samo, jak wtedy, gdy jeszcze
mieszka� z nimi, przy Norwida). Kiedy wieczorem wraca� z
instytutu, pisa� do p�nej nocy na komputerze albo prowadzi�
d�ugie rozmowy przez telefon. A je�li nie rozmawia� przez telefon
- milcza�. Patrza� w telewizor. Ci�ko wzdycha�. Wychodzi� na
taras, siada� w wiklinowym fotelu i niewidz�cym wzrokiem wpatrywa�
si� w ma�y ogr�dek, pe�en sztywnych jaskrawoczerwonych r�.
Aurelia
nie mia�a odwagi podej�� do niego. Nigdy nie umia�a rozmawia� z
ojcem, zbyt si� ba�a jego wybuch�w gniewu - zawsze nie do
przewidzenia i nie do poj�cia. Teraz za� zbli�y� si� do niego tym
bardziej nie potrafi�a. Mia�a wra�enie, �e wszystkim tu
przeszkadza i wszystkich irytuje. Na widok ojca ucieka�a po prostu
do swego pokoiku na pi�trze, po�o�onego tu� obok strychu.
A ta pani Monika - zgrabna brunetka o czerwonych, b�yszcz�cych
ustach i ci�kich powiekach - onie�miela�a Aureli� jeszcze
bardziej.
Mo�e pani Monika nie by�a z�a czy nie�yczliwa. Mo�e tylko mia�a w
sobie co� takiego, co kaza�o cz�owiekowi trzyma� si� na dystans.
Aurelia zreszt� nie zamierza�a zmniejsza� tego dystansu. Przez
wierno�� wobec mamusi.
Tak �e w�a�ciwie - nie by�o do kogo spieszy� si� z tym
�wiadectwem, naprawd�. Pan wo�ny (�mieszny i nawet mi�y z tymi
��tawymi policzkami i jasnym spojrzeniem) niechc�cy sprawi� jej
przykro��, ale sk�d mia�, biedak, wiedzie�. Przecie� nie jest
przezroczysta. Nie wida� z wierzchu, co j� boli, o czym my�li, nad
czym cierpi. Ani - za czym t�skni.
S�o�ce ju� chyba ca�kiem wydosta�o si� zza chmur, bo witra� z
kolorowego szk�a rozjarzy� si� za jej plecami pe�nym blaskiem.
Przesun�a r�k�, tak �eby �wiat�o pada�o na kryszta� nieco z
ukosa. O! Zn�w jej si� uda�o zatrzyma� promie� �wiat�a w biegu i
przez chwil� mia�a wra�enie, �e z�apa�a po��czenie z jak��
Tajemnic�. Gdyby tak wznie�� si� teraz po tym prostym promieniu,
przeby� jego drog� w odwrotnym kierunku - mo�e uda�oby si� tam
dotrze�.
3.
Pan Jankowiak szed� powoli na pierwsze pi�tro, trzyma� si�
por�czy, odpoczywa� - ale i tak z�apa�a go zadyszka.
Wielkie drzwi auli by�y rzeczywi�cie zamkni�te, dobiega�a zza nich
g�o�na muzyka. O, to mu si� nie podoba�o. Zupe�nie. Ju� tam nikogo
by� nie powinno, sam pootwiera� okna, �eby wywietrzy�, sam podpar�
skrzyd�o drzwi ko�eczkiem, �eby nie zatrzasn�� ich przeci�g.
Nacisn�� ci�k� mosi�n� klamk� i wkroczy� do auli.
No, prosz�. Patrzcie pa�stwo. Gra muzyka z magnetofonu, a na
wysokiej scenie, w miejscu, z kt�rego niedawno przemawia� sam pan
dyrektor i przedstawicielka kuratorium, ta�cuje jaka� pokraka w
czarnym odzieniu. Na twarzy ma okropn� mask�, w�osy jak ogie�.
Istny diabe�.
Podszed� bli�ej sceny.
- A wy tu co?! - spyta� gro�nie, ale ledwie si� rozejrza�
-stwierdzi�, �e winowajca jest tylko jeden. Popisywa� si� przed
pustymi rz�dami krzese�! - i nawet nie zauwa�y�, �e kto� wszed� do
auli. Te dzieciaki robi� si� coraz dziwniejsze, z roku na rok. To
musi by� chyba wp�yw telewizji. Tych wszystkich horror�w.
Pan Jankowiak podszed� do magnetofonu stoj�cego z boku pod ramp�.
Nie bardzo umia� sobie radzi� z tymi, jak to teraz nazywaj�,
wie�ami. Ale odgad�, gdzie trzeba przycisn��, �eby ta okropna
muzyka przesta�a j�cze�. No, cisza. Od razu pokraka na scenie
zatrzyma�a si� w po�owie dziwacznego gestu.
- No?! Co ty tu wyprawiasz?! - spyta� pan Jankowiak. Potrafi� by�
gro�ny, kiedy by�o trzeba, o, tak.
- Ta�cz� sobie - odpar�a posta� ch�opi�cym g�osem.
-Ta�czysz?!... A to dlaczego?
Ch�opak zdj�� t� obrzyd�� mask�. Dzieciak jeszcze, chudzina,
uczesany na boczek, tak jak to teraz modne - wszystkie w�osy w
jedn� stron� i prosto w oko. Dziwi� si� potem, �e tyle wad wzroku
w tym pokoleniu.
- No?! Co jest?! Nie wiesz, �e ju� po wszystkim?! - rozgniewa� si�
pan Jankowiak, bo ju� naprawd� straci� cierpliwo��. Z tymi
dzisiejszymi dzieciakami nie da si� normalnie rozmawia�.
Prosz�, on tu stoi, spuchni�te nogi go rw�, a przecie� - �eby nie
ten ch�opak - m�g�by sobie siedzie� w portierni i niczym si� nie
denerwowa�. Ale, ho - ho, jedna zwyczajna uwaga i prosz�, nasz
m�ody cz�owiek od razu obra�ony, robi min� ministra. - Pakuj
manatki i jazda st�d! - hukn�� wo�ny.
Pozamyka� starannie okna, odczeka�, a� smarkacz zbierze swoje
rzeczy i wyjmie kaset� ze szkolnego magnetofonu. O! W�a�nie! -
Dobrze, �e go tkn�o i przyszed�, jeszcze by czasem magnetofon
znik� - i co wtedy? Ch�opak niby grzeczny, u�o�ony, mi�y - ale kto
go tam wie. Tyle si� teraz s�yszy o kradzie�ach i napadach, czysta
zgroza. Do�y� cz�owiek czas�w, kiedy w Polsce grasuj� bandyci i
nawet dzieciaki z porz�dnych dom�w bior� si� za z�odziejsk�
robot�.
Gniewny - bardziej nawet na �wiat ni� na tego ma�ego - wyprowadzi�
ch�opca z auli, �ciskaj�c go mocno za rami�, s�abe jak u kurczaka.
Zatrzasn�� drzwi i zamkn�� je na klucz. Winowajca, chuchro jedno,
cierpliwie czeka�.
W milczeniu zeszli po szerokich schodach. Ch�opak co chwila zerka�
bokiem, jakby si� ba�, �e oberwie po uchu. No, no - nie ma
strachu. Stary Jankowiak nigdy dzieci nie bi�. Ale na wszelki
wypadek odpowiedzia� ch�opcu surowym spojrzeniem i chrz�kn��
gro�nie.
Kiedy zeszli na parter, ujrzeli t� czarniaw�, kt�ra siedzia�a
dok�adnie tak samo jak przedtem: nogi na ca�� d�ugo�� wyci�gni�te,
r�ka wystawiona przed siebie, w powietrze. Istny dom wariat�w.
Panie Bo�e, co to za dziwad�a dzi� rosn�, na tych wszystkich
zagranicznych witaminach.
- No, ma�a, zbieraj si� - rozkaza� z ca�� surowo�ci�.
Poderwa�a g�ow�, popatrza�a na niego, a potem przenios�a wzrok na
ch�opca, jego mask� i peruk�. Nie do wiary - wci�� trzyma�a t�
chud� r�k� przed sob�.
- Prosz�?... - spyta�a g�upio. - Pan co� m�wi�?
Czy on co� m�wi�! No, nie, tego ju� za wiele.
- Do domu, m�wi�em! Jazda! - hukn�� wyprowadzony z r�wnowagi pan
Jankowiak. Zdenerwowa�o go dodatkowo niesamowite podobie�stwo tych
dwojga: drobne blade twarze, du�e oczy, oboje chudzi i ubrani na
czarno.
- Jeste�cie rodze�stwem? - spyta� ze z�o�ci�.
Spojrzeli po sobie z zaskoczeniem, po czym jednocze�nie si�
u�miechn�li i jednog�o�nie powiedzieli:
- Nie! - I zn�w si� za�miali, patrz�c na siebie.
Pan Jankowiak uspokoi� si� dopiero, kiedy ich wyprowadzi� z
budynku i zamkn�� za nimi g��wne drzwi.
Ju� chcia� wraca� do portierni - ale nie wytrzyma� i jeszcze
wyjrza� przez w�skie, okute okienko umieszczone obok wyj�cia.
Stali ko�o furtki! - tu� przy wyj�ciu na ulic�. Rozmawiali sobie,
a raczej - on gada�, a ona patrza�a na niego spokojnie, bez ruchu.
Wreszcie - czy kto widzia� kiedy co� podobnego? - on jej za�o�y�
na g�ow� t� czerwon� peruk� - i poszli sobie.
Wo�ny patrza� za nimi przez d�u�sz� chwil�, cmokaj�c z
niezadowoleniem i kr�c�c g�ow�, p�ki nie znikli za pawilonem sali
gimnastycznej. Zatrzyma� wzrok na tym ohydnym aerozolowym napisie,
wysmarowanym przez kt�rego� m�odego wandala na drzwiach i tynku
wok� nich: "Bo�e, zatrzymaj �wiat, ja wysiadam!" - o, ludzie, czy
na tych paskud�w nie ma ju� �adnej rady? Ilekro� wo�ny patrza� na
ten napis, tylekro� czu�, �e przenigdy ju� nie zrozumie tego
�wiata, w kt�rym przyjdzie mu umiera�. Burkn�� jak zwykle: -
Wysiada! Patrzcie go! �atwo powiedzie�! - po czym odwr�ci� si� i
pocz�apa� z powrotem na obch�d szko�y, my�l�c, �e o wiele trudniej
ni� "wysiada�" jest po prostu - �y�.
Dopiero kiedy szed� przez hall, zauwa�y�, �e ta smarkata gapa nie
zabra�a swojego �wiadectwa. Zwini�te w tr�bk�, le�a�o wci�� na
parapecie.
4.
Co do Konrada - nigdy nie przepada� za tym gatunkiem s�u�bistych
starc�w, jaki reprezentowa� szanowny pan wo�ny. Strzeg�c porz�dku,
naruszaj� ustawicznie wolno�� osobist� jednostki. W swej
pryncypialno�ci starcy ci bywaj� niekiedy gro�ni. Szczerze m�wi�c
- mo�na si� go by�o wystraszy�, gdy tak wpad� do auli jak
boj�wkarz. Autorytarny typ, bez w�tpienia. Wystarczy spojrze� na
te zaci�ni�te usta i masywny podbr�dek, na te wojskowe w�sy. I na
t� g��bok� zmarszczk� mi�dzy brwiami - typow� zmarszczk� kaprala.
No i, naturalnie, jak mo�na si� by�o spodziewa� - zero zrozumienia
dla sztuki.
Teraz, po fakcie, Konrad troch� sobie wyrzuca�, �e nie da�
szanownemu panu wo�nemu do zrozumienia, jak ubogi jest �wiat jego
kapralskich dozna�. Ale mo�e i lepiej, �e zachowa� wynios�e
milczenie. S�u�bisty starzec mia� w oczach ognie niewys�owionych
podejrze�, roztropniej by�o nie stawia� oporu.
Zachowuj�c godn� postaw�, Konrad zszed� za wo�nym na parter,
staraj�c si� ju� tylko o jedno: nie da� starcowi wi�cej okazji do
stosowania przemocy fizycznej.
W hallu g��wnym (od pierwszej chwili, gdy znalaz� si� w tej
szkole, polubi� j� w�a�nie za ten hall - niski, o pseudogotyckich
sklepieniach i bielonych �cianach, z ci�kimi drzwiami) natkn�li
si� na jak�� ekscentryczk�, co Konradowi natychmiast poprawi�o
humor. Ciekawe, jak to zaraz daje si� wyczu� pokrewn� dusz�.
Du�a doza wytworno�ci. Szczup�a figurka ca�a w czerni, lakierki,
l�ni�ca czarna g��wka, dobrze ostrzy�ona. �a�owa�, �e nie ma ze
sob� swojego kodaka z kolorowym filmem - �wietne by�oby zdj�cie:
male�ka czarna sylwetka w magicznej pozie wr�ki, pod wysokim,
p�on�cym kolorami witra�em, no i te barwne �wiat�a, sun�ce przez
powietrze, pe�ne wiruj�cych drobin py�u kosmicznego. Tytu�
zdj�cia: "Sybilla". Tak.
Z bliska okaza�o si�, �e Sybilla nale�y do kategorii "ciekawa
brzydula". Odstaj�ce du�e uszy, szerokie usta, spiczasty nosek. I
b�yszcz�ce oczy o pi�knym kolorze je�yn. Te oczy by�y zdecydowanie
jej atutem.
Szanowny pan wo�ny by� �askaw wystawi� ich oboje za wrota uczelni,
lecz Konrad powstrzyma� si� roztropnie od przekazania starcowi
wyraz�w swego pot�pienia. Szkoda energii. Poza tym -starzec m�g�by
okaza� si� przykry. Sybilla wpatrywa�a si� w niego - Konrada - z
pewn� przychylno�ci�, c�, nie od dzisiaj wiedzia�, �e dziewczyny
maj� do niego s�abo��.
Ta by�a, co prawda, starszawa. Na oko - szesna�cie, z dobrym
kawa�kiem.
Przesz�a� do drugiej klasy, prawda? - spyta� j�, jak tylko
znale�li si� ko�o furtki.
Potwierdzi�a. G�os mia�a zdecydowanie bardzo interesuj�cy -niski,
zgaszony i matowy, a intonacj� osoby inteligentnej.
- Wiedzia�em - o�wiadczy�. - Zauwa�y�bym ci� przecie� w gronie
kandydat�w.
Przyjrza�a mu si� uwa�nie - ale� wymowne by�y te je�ynowe oczy! -
i zapyta�a, czy on si� boi egzamin�w wst�pnych.
- Ale� dziewczyno - odpar�, kr�c�c m�y�ca rud� peruk� i tak
ustawiaj�c mask�, �eby na pewno Aurelia j� dojrza�a - ja w og�le
nie b�d� zdawa�. Olimpijczycy nie musz�.-Nie zaimponowa� jej, tak
jak oczekiwa�. Mo�e dlatego, �e patrza�a, zamy�lona, na mask�.
Mia�a d�ugie, proste rz�sy - dwa jedwabiste, czarne wachlarzyki.
Dorzuci�: - Wygra�em dwie olimpiady - z polskiego i angielskiego.
Pozw�l, �e si� przedstawi�: Konrad Bitner.
- Jedwabi�ska - powiedzia�a nieco apatycznie.
Troch� go dotkn�o, �e nie robi� na niej takiego wra�enia, jak na
innych dziewczynach. �adnego strzelania oczami, zach�caj�cych
chichot�w, �apania za r�kaw, zarzucania zwierzeniami i wypytywania
o jego osobiste �ycie.
- A ty? - spyta�. - Jak masz na imi�?
Zrobi�a �mieszn� min�, rozci�gaj�c zaci�ni�te usta od ucha do
ucha.
- Ge-no-we-fa - powiedzia�a takim tonem, jakby to mia� by�
dowcip.
- Genowefa?
- Nie. Nie Genowefa. Aurelia.
- A wi�c Aurelia?
- To dosy� skomplikowane. Po co ci ta maska?
- I peruka.
- I peruka.
- Och, wiesz - pr�bowa�em si� zadomowi�. Je�li mam sp�dzi� w tym
gmachu najbli�sze cztery lata, to musz� mie� pogl�d na to, jaka
jest scena. W mojej szkole mia�em do dyspozycji tylko ma�e podium
w �wietlicy. Tu, musz� przyzna�, jest ca�kiem inaczej. I ta pi�kna
stara aula! B�d� tu wyst�powa�. Ju� postanowi�em.
- �wietna ta maska - powiedzia�a nareszcie.
- Sam j� robi�em, moja panno.
-Naprawd�? Poka�.
Mia�a dziwny u�miech - troch� drwi�cy, a troch� tragiczny. K�ciki
ust nie unosi�y si� w tym u�miechu, tylko rozci�ga�y si� w
poziomie. Jak u Gelsominy w filmie La Strada.
Przypatrywa� si� jej, kiedy uwa�nie ogl�da�a oblicze demona, kt�re
wylepi� z papier - mache i pomalowa� akrylami. Niestety, musia�
troszk� zadziera� g�ow� - Aurelia by�a od niego wy�sza o kilka
centymetr�w. Ale to nic. Napoleon te� by� niezbyt wysoki, zreszt�
- nie od niego zale�a�o, czy ro�nie, czy nie. To, co zale�a�o od
niego, Konrad, podobnie jak Napoleon, mia� opanowane do perfekcji.
Podoba�a mu si� fryzura Aurelii - je�yk z mocnych, l�ni�cych
w�os�w - i jej niewymuszona elegancja, takiej nie mo�na si�
nauczy�, ma si� to po prostu we krwi. J�zefina, jego matka, ma t�
w�a�nie cech�. Zreszt� ma te� inn�, w�a�ciw� tylko urodzonym
aktorkom: zdecydowanie najlepiej wygl�da w charakteryzacji i w
kostiumie. Odmienia si�. Rozkwita. Staje si� pe�niejszym
cz�owiekiem.
Niewiele my�l�c, Konrad za�o�y� na g�ow� Aurelii swoj� peruk�,
wykonan� z w�ziutkich paseczk�w pomara�czowego i czerwonego
jedwabiu. Odsun�� si� o kilka krok�w. Tak. Tak jak przypuszcza�,
wygl�da�a fantastycznie z t� matow�, bia�� twarz�, czarnymi
dziurami oczu i p�omienn� strzech�, kt�ra jarzy�a si� jak kropka
nad czarnym "i" jej postaci.
- Mo�liwe, �e jeste� urodzon� aktork� - powiedzia�, patrz�c na ni�
z zachwytem. - Sp�jrz, ta peruka po prostu przyros�a ci do g�owy.
Nie zdejmuj jej chwilowo, bo szkoda tego widoku. Idziemy.
5
By� taki �adny i staranny. W�osy spada�y mu z wypuk�ego czo�a, jak
ciemny tr�jk�t atlasu. Mia� pod�u�ne oczy koloru czekolady i
wygl�da� jak ma�e ksi���tko. M�wi� - nie, raczej: przemawia� -z
pe�nym wy�szo�ci rozbawieniem, z lekko ironicznym przek�sem, a
jednak ani przez chwil� nie by� przykry. Mo�e z powodu tej swojej
ujmuj�cej uprzejmo�ci.
Mi�y by�.
Posz�a za nim pos�usznie, z t� pomara�czow� peruk� na g�owie.
W�a�ciwie nie mia�a nic do roboty. Powr�t do domu pani Moniki nie
by� specjalnie kusz�c� perspektyw�. Zreszt� - by� tam teraz pewnie
tylko ten okropny Mariusz, kt�remu usta si� nie zamyka�y,
wyrzucaj�c potoki brzydkich s��w i przekle�stw. Aurelia mia�a sw�j
pokoik, ale go nie lubi�a. Jego �ciany by�y wy�o�one jasnymi
drewnianymi listwami, l�ni�cymi od chemolaku, kt�ry wci�� jeszcze
przesyca� powietrze �widruj�cym, dra�ni�cym zapachem. By� tam
jeszcze tapczanik, szafa na odzie�, stolik i dwa krzes�a. Ojciec i
pani Monika starali si� urz�dzi� jej przytulny k�cik. Ba�a si�
zmieni� cokolwiek w uk�adzie mebli, �eby ich tym nie urazi� - ale
ustawiono je wyj�tkowo niezgrabnie, wci�� si� o co� obija�a. A
wystarczy�oby po prostu przestawi� szaf� do wn�ki, stolik usun��
pod �cian� - i ju�. Ach, urz�dzi�aby ten pokoik tak �licznie! -
gdyby tylko mog�a. P�ki zi� i suszonych kwiat�w, du�o pi�knego
kolorowego szk�a, �eby �wiat�o mia�o w co wpada�, i kryszta�owe
wisiorki uwieszone w oknie, i pi�kne obrazy na �cianach...
Ale przecie� nie by�a u siebie. Nie zmieni�a wi�c w pokoiku
niczego, nie wbi�a nawet gwo�dzia, a ksi��ki i pami�tki trzyma�a w
walizce. Wszystkie swoje ulubione obrazy i tak mia�a - jak zawsze
- na poczt�wkach i w albumach. Na przyk�ad ten miejski pejza�
Giorgio de Chirico: pusta ulica poci�ta ��tym �wiat�em i br�zowym
cieniem, a na ulicy - samotna dziewczynka tocz�ca przed sob�
k�ko, proste linie wik�aj� perspektyw� ulicy i nie wiadomo, kto
w�a�ciwie rzuca zza rogu domu ten d�ugi, gro�ny cie� z kijem (a
mo�e mieczem).
Konrad maszerowa� przodem, nieustannie gadaj�c i pop�dzaj�c j�, to
s�owem, to gestem. Przesta�a my�le� o bezbronnej dziewczynce de
Chirico: ten obraz - Tajemnica i melancholia ulicy -nale�a� do jej
ulubionych, a przecie� chwilami si� go ba�a. Potrz�sn�a szybko
g�ow�, �eby uwolni� si� od tego obrazu, chocia� nie by�o to �atwe,
bo w�a�nie szli d�ug� ulic� o niejasnej perspektywie, a domy
rzuca�y ostre cienie na b�yszcz�c� jezdni�. Aurelia zmusi�a si�,
by s�ucha�, o czym m�wi jej nowy znajomy.
Po nied�ugim czasie wiedzia�a ju� o nim ca�kiem sporo: �e mieszka
ze starsz� siostr�, studentk�; �e ich matka, J�zefina Bitner, jest
wybitn� aktork�, �e przenios�a si� do Bostonu, bo tam wysz�a za
m��; Konrad by� u niej dwa razy, J�zefina te� czasem przyje�d�a na
�wi�ta albo na wakacje. Przysy�a pieni�dze na �ycie, ale oni z
siostr� nie najlepiej sobie radz�, wi�c te� ci�gle im brakuje
fundusz�w. Ale to, oczywi�cie, nie problem, bo on w�a�nie od
przesz�o p� roku zarabia, i to nie�le, urz�dzaj�c przedstawienia
uliczne.
- Uliczne? Po prostu na ulicy? - zdziwi�a si� Aurelia.
- Tak jest. - Konrad, wci�� energicznie maszeruj�c, obejrza� si�
przez rami� i rzuci� jej u�miech pe�en wy�szo�ci oraz zadowolenia
z siebie. - Nied�ugo zobaczysz, jak to wygl�da. Daj� jednoosobowe
spektakle, �piewam albo gram, albo recytuj�, ale najcz�ciej
u�ywam moich marionetek. Oczywi�cie - wystawiam cylinder na datki
- i, wyobra� sobie, ludzie ca�kiem hojnie mi p�ac�.
-A co na to twoja mama?
Zatrzyma� si�.
- Ciekawe pytanie - rzek� karc�co. - A dlaczego niby mia�aby co� o
tym wiedzie�? Nie zamierzam jej denerwowa� na odleg�o��. Sam sobie
poradz�. Jestem dobry w tak wielu dziedzinach, �e sam sobie si�
dziwi�. - A kiedy Aurelia u�miechn�a si� troch� kpi�co na te
s�owa, Konrad dorzuci� energicznie, �e nie chcia�by, rzecz jasna,
wyda� si� jej zarozumia�ym pysza�kiem, ale �e s�dzi, i� jest,
ca�kiem po prostu, typowym cz�owiekiem Renesansu.
Aurelia przyjrza�a mu si� z zastanowieniem. Wyznanie brzmia�o do��
zabawnie, ale - z drugiej strony - ten ch�opiec by� na sw�j spos�b
niezwyk�y. Cz�owiek Renesansu? No, no. Wszystko mo�liwe.
Przeszli na ukos przez D�browskiego i Aurelia stwierdzi�a w nag�ym
pop�ochu, �e Konrad prowadzi j� pro�ciutko w d� ulic� Roosevelta,
wzd�u� rz�du pi�knych secesyjnych kamienic.
- Dlaczego zdejmujesz peruk�? - zgani� j�, ogl�daj�c si� zn�w
przez rami�. - Prosi�em, �eby� tego nie robi�a!
Aurelia milcza�a. Nie mog�aby mu przecie� powiedzie�, dlaczego za
nic nie chce, by j� zobaczono w tej �miesznej peruce z okien na
czwartym pi�trze. Spojrza�a w g�r�, gdzie na balkonie, pod samym
ju� szczytem kamienicy numer sze��, suszy�y si� pieluchy.
Podniszczony masyw budynku, zwie�czony spadzistym dachem, wyrasta�
przed ni� w zawrotnej perspektywie, jak u Giorgio de Chirico.
Aurelia potrz�sn�a g�ow� i zacisn�a mocno powieki. Nie, nie,
nie.
- Mieszkasz gdzie� tutaj? - spyta�a szybko, byle co� powiedzie�.
Us�ysza�a, �e Konrad mieszka tu�, za rogiem, przy Krasi�skiego.
Naburmuszony, odebra� jej peruk�, jakby pozbawia� j� orderu.
6
W kuchni Borejk�w przepi�knie pachnia�o. Pachnia�o nawet na ulicy
Roosevelta, bo na parapecie parterowego okna styg�a forma
wype�niona z�ocistym plackiem dro�d�owym z kruszonk�. Tw�rczyni
placka, Gabriela, trzydziestolatka o mi�ej, piegowatej twarzy i
jasnej czuprynce - sta�a w oknie. Wypatrywa�a w�a�nie, bardzo
niecierpliwie, swoich c�reczek. Na kilka tygodni przed ko�cem roku
szkolnego uleg�a wreszcie ich pro�bom i zgodzi�a si�, by wraca�y
ze szko�y same, bez opieki doros�ej osoby. Teraz �a�owa�a. Owszem,
wiedzia�a, �e dziewczynki maj� s�uszno��, domagaj�c si�
zwi�kszenia zakresu samodzielno�ci, lecz odk�d si� zgodzi�a - nie
zazna�a spokoju. Starsza c�reczka, Pyza, by�a naprawd� solidnym i
odpowiedzialnym jedenastoletnim cz�owiekiem i gdyby to ona w�a�nie
mia�a wraca� sama, bez opieki, nie by�oby czego si� obawia�. Ale
Laura, zwana Tygryskiem, by�a zupe�nie inn� odmian� c�reczki.
Gabrysia nieraz zastanawia�a si�, jakim to przedziwnym kombinacjom
gen�w zawdzi�cza takie dziecko -jedn� wielk� tajemnic� i
nieustann� niespodziank�. Laura k�ama�a bez wysi�ku i z wdzi�kiem,
a jej fantazja nie zna�a wprost granic, podobnie jak jej wieczna
sk�onno�� do wybryk�w.
Solidna i zr�wnowa�ona Pyza nie mia�a, naturalnie, �adnego
pos�uchu u Laury. Ale c�, pos�uchem u Laury cieszy� si� ma�o kto
spo�r�d doros�ych, c� dopiero siostrzyczka, cho�by i starsza o
trzy lata. Mo�na wi�c by�o obawia� si� wszystkiego - na przyk�ad
tego, �e Tygrysek wyrwie si� Pyzie akurat na �rodku skrzy�owania
albo ucieknie jej i przepadnie w mrocznych zau�kach dzielnicy
Je�yce.
Gabrysia zadr�a�a i wychyli�a si� z okna. Ch�odne powietrze
pi�knie pachnia�o po deszczu, s�o�ce zapala�o ostre b�yski w
rozleg�ych ka�u�ach. Ulica Roosevelta, sp�ukana do czysta ulew�, z
jednej strony pi�trzy�a swe masywne kamienice, z drugiej
-otwiera�a si� na zachwaszczone tereny dawnych ogr�dk�w
dzia�kowych. Dalej by�y tory kolejowe i g�ste czupryny kasztan�w
przy Teatralce, nad kt�rymi wznosi� si� budynek Opery oraz
charakterystyczne wie�e ko�cio�a Dominikan�w.
Szko�a Pyzy i Tygryska znajdowa�a si� o przecznic� za ko�cio�em, a
wi�c niedaleko. Akademi� z okazji zako�czenia roku wyznaczono na
dziesi�t�. Teraz by�a prawie pierwsza - a dziewczynek ani �ladu.
Gabrysia dzwoni�a ju� do �ak�w, pytaj�c, czy wr�ci�a Ulka, ich
wnuczka, kole�anka z klasy Tygryska. Okaza�o si�, �e wr�ci�a, i to
dawno. Uroczysto�ci sko�czy�y si� o wp� do dwunastej i droga do
domu zaj�a Ulce, jak zwykle, kwadrans.
Gabrysia wywiesi�a si� przez parapet i wyt�y�a wzrok, zas�aniaj�c
oczy r�k�. Patrza�a w prawo, ku widniej�cemu u szczytu ulicy
skrzy�owaniu (bez sygnalizacji �wietlnej). Dziewczynki mia�y zakaz
wracania "g�r�", przez most Teatralny, ale naprawd� - zakazy nic
nie znaczy�y dla Tygryska. A tymczasem po mo�cie Teatralnym mogli
si� porusza� tylko piesi i tramwaje, te ostatnie -bardzo powoli.
Nadje�d�a�y wi�c cicho i podst�pnie, pewnego razu Gabriela sama o
ma�y w�os nie dosta�a si� pod ko�a, czytaj�c ksi��k�.
- Nie, no przecie� to �mieszne - skarci�a sam� siebie. -Wszystkie
inne matki spokojnie czekaj� na powr�t dzieci, ufaj�c, �e instynkt
samozachowawczy powstrzyma je przed wpychaniem si� pod tramwaje
oraz ci�ar�wki.
Oho - ho, ale� si� uspokoi�a, doprawdy. Gabrysia, kt�r� w ka�dej
sytuacji �yciowej cechowa�o poczucie humoru - zw�aszcza na sw�j
temat - teraz te� u�miechn�a si� nad sob�. Pokr�ci�a g�ow�.
Nerwowo obesz�a kuchni�, wyj�a z lod�wki kartonik soku
jab�kowego, sprawdzi�a, czy nie za zimny, i zajrza�a niepotrzebnie
pod pokryw� rondelka, gdzie czeka�y, skromnie do siebie
przytulone, go��bki w sosie pomidorowym. Za chwil�, sama nie
wiedz�c, jak i kiedy, zn�w znalaz�a si� przy oknie.
Turkusowy, wytworny tramwaj, zdobny w przebogat� reklam� myd�a Fa,
przejecha� w d� ulicy Roosevelta, a Gabrysia odprowadzi�a go
wzrokiem przepe�nionym niech�ci�, po czym raz jeszcze spojrza�a w
kierunku przeciwnym. Ruch si� wzmaga�. W t�umie przechodni�w,
drepcz�cych coraz g�ciej, Gabrysia dostrzeg�a dwie dziwaczne,
drobne figurki w czerni, id�ce krokiem do�� energicznym. Kiedy
pierwsza z figurek mija�a kamienic� numer sze��, ta druga zdar�a z
g�owy p�omienn� peruk� - i Gabrysia rozpozna�a Aureli�
Jedwabi�sk�. Dziewczyna sz�a z zadart� g�ow�, wci�� gapi�c si� na
okna mieszkania Dmuchawca. Omal nie wpad�a w wielk� ka�u��
po�rodku chodnika. Towarzysz�cy jej drobny ch�opiec w czerni
podtrzyma� j� i pom�g� z�apa� r�wnowag�.
- Geniusia! - krzykn�a impulsywnie Gabriela, wychylaj�c si�
jeszcze bardziej i machaj�c r�k�.
Aurelia zatrzyma�a si� i spojrza�a w g�r�, na borejkowski wysoki
parter, u�miechaj�c si� jak s�o�ce, wprost tryskaj�c
wdzi�czno�ci�, rado�ci� i przywi�zaniem - po tym dziecku zawsze
by�o wida� wszystkie jego dobre uczucia.
- Dzie� dobry! - odkrzykn�a �ywio�owo, wymachuj�c ramionami,
jakby mia�a zamiar ulecie� w powietrze. - Dzie� dobry, dzie�
dobry, dzie� dobry!
- Chod��e do nas, nie widzia�am ci� od miesi�cy - zaprasza�a
Gabrysia. Towarzysz�cy Aurelii ch�opiec te� uni�s� g�ow� i z uwag�
przyjrza� si� Gabrieli, po czym lekko si� sk�oni� i przeni�s�
pytaj�ce spojrzenie na Aureli�.
- Idziesz?! - spyta� tonem do�� w�adczym.
- Ja? O, ja id� do Gabrysi - odpowiedzia�a u�miechni�ta, nieuwa�na
Aurelia, nie patrz�c na niego. Ale Gabrysia patrza�a -i dostrzeg�a
cie� zawodu na wyrazistej twarzy ch�opca, wi�c zawo�a�a
natychmiast:
- Ale� chod�cie tu oboje, szybko - i ruszy�a otwiera� drzwi. Ju�
kiedy si� do nich zbli�a�a, us�ysza�a nier�wny, radosny �omot,
jakby na schodki wbiega�o niezgrabne ciel�tko, pl�cz�c nogi.
Otworzy�a - i ju� Aurelia rzuci�a si� jej na szyj�, �ciskaj�c
zapami�tale, ze wszystkich si�, i ca�uj�c j� w policzki mocno,
g�o�no i serdecznie.
Zatoczy�y si� tak a� do kuchni, �miej�c si� i wykrzykuj�c, a
ch�opiec, zdumiony, szed� za nimi. Teraz zosta� jej przedstawiony
(syn J�zefiny Bitner! - ho, ho! �wietna by�a jako Rachela w
Weselu) i wszyscy troje zasiedli za solidnym, du�ym sto�em.
Gabrysia, nalewaj�c go�ciom ch�odnego soku do b��kitnych kubk�w,
kraj�c puszyste ciasto, przygl�da�a si� przede wszystkim
dziewczynie.
Biedaczka, strasznie zmizernia�a. Biedny, biedny dzieciak.
Buzia jej si� wyci�gn�a, nabra�a wyrazu goryczy i roztargnienia
zarazem, oczy lekko zapad�y i posmutnia�y. Ale przecie� by�a to
wci�� ta sama, towarzyska, z�akniona uczucia Geniusia, kt�ra przed
laty zacz�a przychodzi� na obiadki do nieznajomych mieszka�c�w
ulicy Roosevelta, stopniowo zmieniaj�c ich w swoich przyjaci�.
- Nie by�o ci� tu chyba przez rok, Geniusiu! - powiedzia�a
Gabriela, siadaj�c bli�ej niej i opieraj�c twarz na d�oni.
- Bo... ja teraz daleko mieszkam - b�kn�a Aurelia. Ale oczywi�cie
nie poda�a prawdziwego powodu. Gabrysia przypadkiem wiedzia�a, �e
Aurelia mieszka z ojcem na �wierczewie. Gdyby chcia�a przyj�� na
Roosevelta, nie by�oby to trudne.
Ale najwyra�niej, z jakich� powod�w - nie chcia�a.
By� mo�e, zbyt wiele wspomnie� wi�za�o si� jej z tymi k�tami.
Gabrysia powinna by�a zmilcze�, ale spyta�a:
- Czy u Kreski te� nie by�a� od roku?
- Te� - odpowiedzia�a Aurelia, czerwieni�c si�, jak to ona,
gwa�townie i mocno, po same uszy. Jej wymowne spojrzenie prosi�o:
"Nie pytaj!" - wi�c Gabrysia umilk�a.
Aurelia te� milcza�a, zbieraj�c okruszki z talerza i ugniataj�c je
w g�adk� szar� kulk�.
W tym momencie rozleg�y si� d�ugie, przera�aj�ce sygna�y dzwonka i
Gabrysia rzuci�a si� otwiera�. Z ulg� ujrza�a obie swe zguby w
wymi�tych, mokrych i zazielenionych traw� strojach apelowych. Na
bia�ej bluzeczce Pyzy widnia�y liczne kapki w kolorze jag�d, a na
jej zacnej buzi - �lady po czekoladzie. Tajemnicza twarzyczka
Tygryska nie by�a usmarowana niczym, za to na jej ciemnow�osej
g��wce spoczywa� okaza�y wieniec z kwiat�w polnych, li�ci i traw.
Poddane gradowi pyta�, c�reczki wyjawi�y, �e sp�dzi�y b�ogie
chwile na Teatralce, przeczekuj�c najpierw deszcz pod os�on�
kasztan�w, a nast�pnie grzebi�c si� w piaskownicy, �a��c po
drabinkach i figluj�c po�r�d krzew�w ziele�ca. Ukoronowaniem
spaceru by�y lody od Brody - in summo gradu (W najwy�szym stopniu)
pyszniutkie -zakupione w budce przy mo�cie Teatralnym - kt�r� to
drog� wr�ci�y, bo przecie� bli�ej.
- Nie gniewaj si�, mamu�! - poprosi�a Pyza, zerkaj�c
przepraszaj�co spod miedzianej grzywki i przytuli�a ciep�y,
rumiany, kr�g�y jak jab�uszko policzek do ramienia Gabrysi.
- Gniewam si� - o�wiadczy�a Gabrysia, kt�rej serce momentalnie
stopnia�o, a ostatnie �lady gniewu ulecia�y. - Mog�y�cie chocia�
zadzwoni�, �e si� sp�nicie!
- Ale�, moja droga, na Teatralce nie ma telefonu! - za�mia�a si�
Laura i - przechodz�c w swym wonnym wie�cu - musn�a
pieszczotliwie czubkami palc�w d�o� matki. - Dzie� dobry -rzuci�a
z wdzi�kiem wkraczaj�c do kuchni i mierz�c wzrokiem Konrada. (Na
Aureli� prawie nie zwr�ci�a uwagi). Zaraz te� zacz�a �yw� z nim
rozmow�, wtr�caj�c co chwila zwroty �aci�skie (ojciec Gabrysi,
Ignacy Borejko, filolog klasyczny, z zami�owaniem uczy� wnuczki
�aciny, obiecuj�c, �e w przysz�o�ci wpoi im i grek� staro�ytn�).
Gabrysia dopilnowa�a, by dzieci umy�y r�ce przed jedzeniem, i z
wielk� uwag� obejrza�a ich �wiadectwa, zastanawiaj�c si�, jak to
mo�liwe, by istoty tak r�ne jak Pyza i Tygrysek mia�y do tego
stopnia identyczne oceny: celuj�ce od g�ry do do�u. Ta monotonia i
jednolito�� dawa�y jej sporo do my�lenia na temat niedostatecznej
rozpi�to�ci skali ocen: prawd� m�wi�c, �eby w pe�ni oceni�
Tygryska, trzeba by u�y� ca�ej palety stopni, mniej wi�cej oko�o
trzydziestu. Od�o�y�a arkusiki do specjalnej teczki, wyca�owa�a
bohaterki dnia i da�a im je�� oraz pi�, a podczas gdy ona si�
krz�ta�a, do kuchni zacz�a po trochu schodzi� rodzina - a raczej
ma�a jej reprezentacja, bo mama i tata zostali wyekspediowani na
dwutygodniowe wczasy nad morzem, za� Ida i jej m�� Marek wyruszyli
maluchem w podr� po Europie.
- Geniusia! - zawo�a�a rado�nie Natalia, trzecia z kolei
Borejk�wna, wchodz�c do kuchni z �ubiank� pe�n� truskawek, za� w
chwil� p�niej identyczny okrzyk wznios�a najm�odsza z si�str,
Patrycja, kt�ra przyby�a na obiad wraz ze swym ukochanym Florianem
(pseudo Baltona).
Gabriela ju� niejednokrotnie zastanawia�a si�, jakim to cudownym
w�a�ciwo�ciom tego lokalu nale�y zawdzi�cza� fakt, �e ilekro� w
kuchni jest co� do zjedzenia, natychmiast pojawia si� t�um
g�odnych ludzi i - co najdziwniejsze - zawsze jako� starcza dla
wszystkich. Tak�e i teraz uda�o si� jej pocz�stowa� wszystkich
obecnych, cho� do dyspozycji mia�a zaledwie kartonik zsiad�ego
mleka, cztery sztuki drobnych go��bk�w w sosie pomidorowym, dwa i
p� kilo truskawek oraz placek dro�d�owy.
Na ostatnie dwa kawa�ki ciasta za�apa� si� jeszcze s�siad, Maciek
Ogorza�ka, kt�ry wraz z c�reczk� Kasi� wpad� odda� prasowalnic� do
bielizny i naturalnie zosta� natychmiast zaproszony do sto�u.
7.
Konradowi bardzo, ale to naprawd� bardzo, smakowa� placek
dro�d�owy. Dawno nie jad� czego� tak niewiarygodnie pysznego.
Bebe, jego siostra, zazwyczaj kupowa�a jakie� gotowe babki czy
pierniki i nawet nie przypuszcza�, �e domowe ciasto mo�e by� takie
dobre. Zjad�by wi�cej, naprawd�, ale nie wypada�o: mi�a pani o
jasnych w�osach i dobrym spojrzeniu krz�ta�a si�, zak�opotana,
dziel�c mizerny posi�ek pomi�dzy gromad� ludzi.
Konrad poprzesta� na trzech kawa�kach, a i tak mia� wra�enie, �e
skompromitowa� si� okazuj�c �akomstwo niegodne d�entelmena. Inna
rzecz, �e nikt nie zwraca� na niego szczeg�lnej uwagi; to go
dziwi�o. Lubi� by� podziwiany i umia� skupia� na sobie
zainteresowanie rozm�wc�w. A tu - rzecz dziwna. Aurelia, na kt�rej
opinii zale�a�o mu chwilowo najbardziej, zdawa�a si� w og�le o nim
nie my�le� - najpierw kr�ci�a ga�eczki z ciasta, potem wita�a si�
burzliwie z dwiema uroczymi m�odymi kobietami, kt�re kolejno
wkroczy�y do tej obszernej kuchni. Bardzo podoba�a mu si�
zw�aszcza ta pierwsza - Natalia: mia�a subteln� twarz i mn�stwo
marchewkowych lok�w i u�miecha�a si� tak mi�o, patrz�c na niego.
Druga z si�str, bardzo cielesna blondynka o r�owej cerze, zwana
trafnie Pulpecj�, koncentrowa�a sw� uwag� wy��cznie na facecie o
weso�ej minie, ostrzy�onym na zero. Nie szkodzi. Konrad i tak
uwa�a�, �e r�owe blondynki s� trywialne w kolorycie.
Patrza� na t� ca�� ludzk� gromad� i cieszy� si� ciep�em, kt�re
��czy�o ich wszystkich, gdy tak rozmawiali, jedli, wybuchali
�miechem lub popadali w zadum�.
Poniewa� i tak ju� nie jad�, ust�pi� grzecznie miejsca przy stole
tej cielesnej Pulpecji. Dziwi� si�, w jak naturalny spos�b go tu
przyj�to. Nikt go nie pyta�, kim jest i sk�d przychodzi. Aurelia
nawet nie wszystkim zd��y�a go przedstawi� - a przecie� nie czu�
si� obcy. Natychmiast zosta� przyj�ty - m�g� by� z nimi, �mia�
si�, rozmawia�, opowiada� dowcipy, wymienia� opinie. Usiad�
opodal, na parapecie wielkiego okna z widokiem na Roosevelta -i z
przyjemno�ci� odda� si� obserwowaniu twarzy.
Uwielbia� interesuj�ce twarze. A tu w�a�nie mia� ich pod
dostatkiem. Uwielbia� �ledzi� niewidzialne impulsy i po��czenia
pomi�dzy lud�mi - najcz�ciej kry�o si� to w spojrzeniach, ruchach
r�k lub nieznacznych drgnieniach mi�ni wok� ust. A bywa�o i tak,
�e uczucie czy my�l emanowa�y z cz�owieka, mimo �e nie drgn�� w
nim �aden mi�sie� - wszystko wyra�a�y oczy albo uk�ad cia�a.
Pomy�la�, �e kiedy ju� b�dzie zawodowym re�yserem, w�a�cicielem
teatru (bo takie w�a�nie mia� �yciowe plany), spr�buje te�
nakr�ci� film ca�kowicie pozbawiony dialog�w, z akcj� pe�n�
nies�ychanego napi�cia, zawartego wy��cznie w tych niezauwa�alnych
impulsach.
Zacz�� od obserwacji Aurelii, bo ona w�a�nie fascynowa�a go
najbardziej. Siedzia�a na brze�ku sto�ka, w rogu sto�u, staraj�c
si� zajmowa� sob� jak najmniej miejsca, ale jej poza by�a swobodna
i na luzie. Rezerwa, a mo�e nawet skromno�� - przy zupe�nym braku
poszanowania dla konwenansu, ciekawe po��czenie. Aurelia mia�a
bardzo bogat� mimik� - zdawa�o si�, �e �adne uczucie nie mo�e
przep�yn�� przez ni� bez �ladu. Kiedy patrza�a na pani� Gabriel�,
jej twarz wyra�a�a mi�o�� i oddanie. Zazdrosnym b�yskiem oczu
skwitowa�a przybycie dwu dziewczynek, a kiedy starsza z nich, ta
miedzianow�osa, tuli�a si� do matki - Aurelia odwr�ci�a wzrok.
Bezcielesna Natalia i cielesna Patrycja, mimo dziel�cych je r�nic
fizycznych i psychicznych, po��czone by�y siln� wi�zi� uczuciow�,
kt�ra ogarnia�a i Gabriel�. Wszystkie trzy za� lubi�y Aureli�: z
ich spojrze� i u�miech�w, drobnych gest�w i porusze� emanowa�a
�yczliwo�� i wyrozumia�o�� - tyle �e br�zowe, ciep�e oczy pani
Gabrysi przy spojrzeniu na Aureli� wyra�a�y trosk�.
I wszystkie m�wi�y do niej: Geniusiu!
Ciekaw by�, co to ma znaczy�.
Konrad przeni�s� wzrok na c�reczki Gabrysi - gadatliwe, �adne
m�drale, sypi�ce cytatami �aci�skimi, niebywale, jak na siostry,
r�ne. Pyza, miedzianow�osa z grzywk� i szerokimi brwiami swojej
matki, to by�a ta dobra i odpowiedzialna. To ona tuli�a si� do
matki - nie ta druga, kapry�na, ciemnow�osa i krucha. A jednak,
chocia� pani Gabrysia obejmowa�a Pyz� - jej my�li by�y przy
niedobrym Tygrysku, wida� to by�o z kierunku spojrze�.
Nagle rozleg� si� dzwonek, cielesna Pulpecja leniwie kaza�a
siostrze otworzy� i po chwili Natalia wprowadzi�a do kuchni
wysokiego, beztroskiego faceta z jasnym w�sem. Facet wi�d� za
r�czk� ma�� dziewczynk� i na jego widok wszyscy ucieszyli si� i
u�miechn�li, zrobi�o si� poruszenie. �cie�niono si�, by oboje
mogli usi��� przy stole, i tylko jedna osoba siedzia�a bez ruchu i
bez s�owa, a t� osob� by�a Aurelia - bia�a, kredowo bia�a,
przera�ona, jakby nagle stan�a oko w oko z upiorem. Konrad
patrza� na ni� zadziwiony, bo nie umia� okre�li� wyrazu jej
twarzy.
Nagle ujrza�, jak tajemnicze uczucie w jednej sekundzie ka��ce
Aurelii bledn��, w nast�pnej - skrapla si� w postaci dwu �ez w jej
czarnych oczach.
Ale na tym si� sko�czy�o.
Wykaza�a nadzwyczajn� przytomno�� umys�u i zr�czno��, wstaj�c i
wymykaj�c si� ze swego k�cika w takim gwarnym momencie, �e chyba
nikt nie zauwa�y� jej wyj�cia. Ju� po chwili by�a w ciemnawym
przedpokoju, ciasnym i zapchanym ksi��kami po sufit. Konrad
ze�lizgn�� si� z parapetu i wyszed� po angielsku, zabieraj�c po
drodze swoj� mask� i peruk�.
8.
Aurelia pchn�a ci�kie, opatrzone szybkami drzwi bramy i wypad�a
na Roosevelta. Przez chwil� sta�a, mru��c mokre oczy, o�lepiona
ostrym blaskiem s�o�ca, a potem ruszy�a z miejsca -i wpad�a na
kogo�, kto wysiad� w�a�nie z furgonetki ford transit, ustawionej z
fantazj� w poprzek chodnika.
- Genowefa! - krzykn��, zaskoczony.
-O, dzie� dobry, dzie� dobry, panie Piotrusiu! - wyj�ka�a ona,
zarazem uradowana i zak�opotana. Brodaty Piotr Ogorza�ka, starszy
brat Ma�ka, odziany w bluz� i d�insy, wes� jak szczygie� i
rozsiewaj�cy wok� siebie aur� sukcesu, nie m�g� si� nacieszy�
niespodziewanym spotkaniem.
- Kiedy ja ciebie ostatnio widzia�em?! - wykrzykiwa�. -Szmat
czasu! Ale� si� zmieni�a, dziewczyno! - poklepywa� j� po plecach
tak mocno, �e prawie poczu�a jego �ap� na ko�ciach kr�gos�upa.
- A gdzie� ty tak nagle znik�a, powiedz?
- Przecie� to pan si� wyprowadzi� - przypomnia�a mu przekornie. -
Nie s�ucha� pan moich rad, nie o�eni� si� pan z Gabrysi�...
Piotr Ogorza�ka wybuchn�� �miechem:
- O, swata�a� ty mnie, swata�a� - niech ci� licho! Ale w ko�cu ci�
pos�ucha�em i o�eni�em si�, wiesz o tym chyba?
Aurelia wiedzia�a. �lub Piotra odby� si� latem zesz�ego roku. Ale
ona na nim nie by�a z powodu �a�oby.
- A wiesz o tym, �e syn mi si� urodzi�?! - p�ka� z dumy Piotr. - A
jaki �adny, a jaki m�dry! Nie chcia�bym by� �mieszny, ale mam
wra�enie, �e to jest najpi�kniejsze dziecko, jakie widzia�em, a
wierz mi - widzia�em ich krocie!
Z bramy kamienicy numer pi�� wyszed� Konrad, pos�pny jak Hamlet,
nios�c w wyci�gni�tej oskar�ycielsko r�ce peruk� i mask�.
- Widz� - rzek� - �e ju� o mnie ca�kiem zapomnia�a� -zwr�ci� si�
do Aurelii tonem pe�nym wyrzutu. - Dlaczego tak nagle uciek�a�,
czy przestraszy�a� si� tego faceta z w�sami?
Aurelia zdenerwowa�a si� tak, �e a� w oczach si� jej za�mi�o.
- Nie uciek�am - wyrzek�a z trudem, walcz�c z zawrotem g�owy. - Ja
- tylko - przypomnia�am sobie co� - �wiadectwo! Zostawi�am je w
szkole!
- Maciek wci�� siedzi u Borejk�w? - spyta� pogodnie Piotr
Ogorza�ka. - Dobra, nie b�d� czeka�, a� wyjdzie, musz� jecha� do
Pobiedzisk, do rodziny.
I ledwie wyrzek� s�owo: Pobiedziska - Aurelia dozna�a ol�nienia.
Cz�sto jej si� to zdarza�o. Uwa�a�a, �e ludzie obdarzeni
tajemnicz� intuicj� - jak ona - powinni takie ol�nienia traktowa�
jako widom� wskaz�wk� od Opatrzno�ci. Wskaz�wk� by�o w tym
momencie s�owo "Pobiedziska" - i dreszcz, jaki ono wywo�a�o.
Wiedzia�a, �e musi pojecha� tam z Piotrem - nie przypadkiem te�
spotka�a go w�a�nie tu i teraz.
W Pobiedziskach mieszka�a przecie� jej babcia, matka ojca.
Oczywi�cie. Oczywi�cie. Nagle, jak w �amig��wce po znalezieniu
ostatniego, zagubionego kawa�ka, w jednej chwili wszystko u�o�y�o
si� na swoim miejscu.
- Prosz� - powiedzia�a z �arem, patrz�c w roze�miane, szczere i
przyjazne, znane od zawsze brodate oblicze. - Czy mog� pojecha� z
panem?
Zgodzi� si�, oczywi�cie, z mi�� ch�ci�. Powiedzia�, �e teraz to
dopiero si� nagadaj�, za wszystkie czasy. B�dzie, zreszt�, wraca�
do Poznania jeszcze dzi�, musi tylko odebra� od matki kosz jajek i
wiadro czere�ni.
Konrad, stoj�cy obok z tak� min�, jakby mu kto robi� dotkliw�
krzywd�, zawo�a� w tym momencie:
- Wspaniale! To ja te� chcia�bym jecha� - czy mog�?
Kiedy pan Piotr zgodzi� si� i na towarzystwo Konrada, Aurelia
zadba�a o to, by go przedstawi�. - Kolega ze szko�y - powiedzia�a,
a Konrad spyta� uprzejmie, czy m�g�by wpa�� tylko na minutk� do
domu, za rogiem, na Krasi�skiego, �eby zawiadomi� o wyje�dzie
siostr� i zabra� par� rekwizyt�w.
- Rekwizyt�w? Ho - ho - powiedzia� pan Piotru�, unosz�c weso�o
k�dzierzawe brwi i poklepa� Konrada po �opatce.
Dom Konrada by� staro�wieckim pa�acykiem z poobijanym, r�owawym
tynkiem zdobnym w zacieki i plamy. Kiedy czekali w furgonetce, a�
ch�opak wr�ci, Aurelia wpatrywa�a si� bezmy�lnie w ozdobne linie
dachu i balkonu. Milcza�a, nie reaguj�c na dobrotliwe docinki pana
Piotrusia, kt�re kr�ci�y si� wok� tematu zasadniczego ("szkolna
mi�o��, wiem, wiem, sam przechodzi�em"), obrastaj�c w aluzje i
kpinki na temat przem�drza�ych, ma�oletnich adorator�w.
Gdyby� ty wiedzia� - my�la�a Aurelia. Na szcz�cie nikt, nikt na
ca�ym �wiecie nie domy�la� si�, jaka straszna tajemnica j� dr�czy.
Nikt. Nawet sam Maciek Ogorza�ka.
Zna�a Ma�ka i Kresk� ju� tyle lat! Pokocha�a ich ca�ym sercem -
samotne, sze�cioletnie dziecko - a oni bez namys�u otoczyli j�
przyja�ni�, opiek� i trosk�. Kiedy uciek�a z domu, po tej
awanturze o Pieska, zamieszka�a u Kreski w�a�nie. I potem zn�w
mieszka�a u nich, ilekro� mamusia wyje�d�a�a lub chorowa�a. Kiedy
w zesz�ym roku zabrano mamusi� do szpitala - to zn�w Kreska
zaofiarowa�a Aurelii k�t u siebie, pomoc i opiek�, chocia� z
trojgiem ma�ych dzieci naprawd� nie mia�a lekko. Ale to by�a ca�a
Kreska - hojna, kochana, niezawodna. I Maciek by� taki - dobry,
serdeczny. Lubi�a mieszka� u nich, ich dom oddycha� mi�o�ci�.
Stare mieszkanie profesora Dmuchawca, przebudowane tak pi�knie
przez Ma�ka, by�o obszerne i przytulne. Spa�a w du�ym pokoju
profesora, za parawanem, na rozk�adanym ��eczku. Nigdy i nigdzie
nie czu�a si� tak bardzo w domu, tak bardzo u siebie, jak w tym
ciemnym k�ciku. Profesor s�ucha� Mozarta, czytaj�c w swym zielonym
fotelu, a za drzwiami, w dwupoziomowym pomieszczeniu przerobionym
z obszernej kuchni, gwarzy�y, piszcza�y i ha�asowa�y dzieci, cicho
warcza�a maszyna do szycia, Kreska czyta�a Kasi bajki albo karmi�a
i usypia�a bli�niaczki, a Maciek, pochylony nad sto�em, kre�li� do
p�na w noc rysunki, jaskrawo o�wietlony lamp� techniczn�. Nikomu
tam Aurelia nie przeszkadza�a, by�a na swoim miejscu. Wszyscy j�
lubili, akceptowali nawet jej wady.
I wszystko to ona sama, w�asnymi r�kami, popsu�a!
Na kilka dni przed �mierci� mamusi wr�ci�a ze szpitala,
nieprzytomna z �alu, udr�czona jej cierpieniem - i ledwie wesz�a
do du�ego pokoju - rozp�aka�a si�. Usiad�a w pluszowym fotelu
profesora i nie mog�a si� uspokoi�, wyp�akiwa�a z siebie ca�y b�l
i strach. Nagle z g��bi mieszkania przybieg� Maciek, przestraszony
tymi odg�osami, ukl�k� przy fotelu i pog�aska� j� po g�owie. Nic
nie powiedzia�, tylko patrza� ze wsp�czuciem, wiernie, ca�a
dobro� malowa�a mu si� na twarzy i wygl�da�, jakby wszystko -
wszystko wszystko rozumia�.
Zaryczana, rzuci�a mu si� na szyj�, �ciskaj�c go rozpaczliwie, ze
wszystkich si� - ach, jak mog�a! Jak mog�a? Maciek obj�� j�
odruchowo, poklepa� po �op