9162
Szczegóły |
Tytuł |
9162 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9162 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9162 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9162 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot
Czarodziej z Manhattanu
Jest rzecz� og�lnie wiadom�, �e magii nie by�o, nie ma i nie b�dzie, i st�d zajmuj� si� ni� jedynie ewidentni pomyle�cy, szarlatani, wr�ki, uk�adacze horoskop�w oraz inne wyrzutki spo�ecze�stwa, �yj�ce z nabijania w butelk� naiwnych. Niemniej, gdyby nawet magia istnia�a, to jest rzecz� dowiedzion�, �e nie mo�na: - zrobi� na niej kasy (ju� dawno kto� by spr�bowa�); - zosta� w�adc� �wiata (w ostatniej chwili i tak co� sknocisz); - za�atwi� sobie nawet porz�dnego obiadu (spr�buj ot tak sobie wyczarowa� stek i dobrze si� nim naje��).
Za to z ca�� pewno�ci� za pomoc� czar�w mo�na obrzydzi� �ycie bli�nim i sobie. Kto nie wierzy, niech przeczyta zamieszczone ni�ej opowiadanie - uprasza si� o niestosowanie przytoczonych w nim zakl��.
Wszystko zacz�o si� w maju. Wiadomo, dziwny miesi�c... Kwiaty kwitn�, dziewczyny wk�adaj� kr�tsze sukienki, a gruczo�y pracuj� intensywniej. W�a�nie ko�czy� mi si� anga� w ��wiecie Fantastyki�, gdzie od roku walczy�em bohatersko z materia�em na trzeciej od ko�ca stronie. Wiecie, jak to jest w tym dziale z pogranicza: kolejne UFO nad Bronxem i staruszka, kt�rej po raz trzeci wyros�y z�by, zbiorowe dziewor�dztwo w klasie maturalnej i odnalezione przepowiednie Sybilli. Ohyda... Najbardziej jednak irytowali mnie domoro�li popularyzatorzy, kt�rym nie wystarcza� bierny odbi�r tych bzdet�w - koniecznie musieli si� z kim� podzieli� p�odami swojej spaczonej i zazwyczaj ubogiej wyobra�ni. Ten list przyszed� w zwyk�ej, bia�ej kopercie. Jedynie moje nazwisko kto� dwukrotnie podkre�li� r�owym flamastrem.
- Kate wspomnia�a, �e ko�czy si� twoja umowa. - Levi rzuci� przesy�k� na biurko. - Chyba jest w tobie zakochana.
Coleman, stary niechluj, uwielbiaj�cy siorba� kaw�, trzymaj�c nogi na stole, zarechota� i si�gn�� do szuflady. Opieka nad dzia�em debiut�w stanowi�a dla� nieustaj�ce �r�d�o rado�ci.
- Jaki� tytan pi�ra sp�odzi� kolejny odcinek przyg�d ulubie�ca naszej starej. - Potrz�sn�� papierami. - Oto arcydzie�o pod tytu�em �Conan deflorator�.
Wszyscy odruchowo zerkn�li na przeszklone drzwi z napisem �redaktor naczelna�. Pozostawa�y zamkni�te ju� dobry kwadrans. Dok�adnie od chwili, kiedy szefowa zamkn�a si� z plastykiem, aby om�wi� makiet� nowego numeru.
- Podobne lianom z d�ungli Zamorry, w�laste sploty mi�ni zadrga�y na ramionach Cymmeryjczyka. Jeszcze moment i zamkn�� jasnow�os� Izabel w swoich obj�ciach. Westchn�a, a potem gibkim ruchem przesun�a omdla�� d�o� w d� jego p�askiego brzucha, a�...
Nie s�ucha�em dalej, maj�c niezbit� pewno��, co mog�a tam znale��. Znacznie ciekawiej przedstawia�a si� zawarto�� koperty. Kilkana�cie kartek, pisanych drobnym, odr�cznym pismem. W dobie edytor�w komputerowych stanowi�o to pewn� niespodziank�, mimo �e trac�c� myszk�. Z przodu du�ym spinaczem przypi�to kr�tki list.
�Magia stanowi furtk� do innego, ukrytego przed nami �wiata. �wiata, kt�ry rz�dzi si� w�asnymi prawami, opartego na zwartej logice, st�d poznanie go, cho� alternatywne poznaniu naukowemu, jest tak samo mo�liwe i realne...�
Dzisiaj wiem, �e ca�y ten tekst nale�a�o podrze�, spali�, resztki spu�ci� z wod� w miejscu ustronnym, a potem do niczego si� nie przyznawa�. Niestety, tamtego dnia przejrza�em, na swoje nieszcz�cie, kilka kartek i jedyne, co z tego dobrego wynik�o, to pewno��, �e pseudonaukowego �argonu pana Miltona nikt nie zechce czyta�. Ci�ko podpar�em g�ow�.
- I rozwar�a uda alabastrowe, po��daniem tchn�ce, przyzywaj�ce niczym mroczne oczy stygijskich w�y...
- Coleman nie zamierza� przesta�.
Poszuka�em wzrokiem Matea, cierpieli�my obydwaj. Odsun��em papiery w k�t biurka, wsta�em i wtedy, jak na zam�wienie, zadzwoni� telefon. Brodski zamrucza� co� do s�uchawki i wycelowa� we mnie palec. Niech�tnie da�em mu znak, �e przejd� do pustego teraz sekretariatu.
- Redaktor Gades? Dosta� pan m�j artyku�?
- Artyku�? Kto m�wi? - Pomacha�em do Matea, �e ju� schodz� do baru.
- Alec Milton. Pisa�em o magii.
- A... magii. - Mina mi si� wyd�u�y�a. Zawsze, skurczybyki, dzwoni�. - Rozumiem. Z tym, �e my si� tym nie zajmujemy.
- Nie...? A tekst z ostatniego numeru, zatytu�owany �Czarne zmory�? - S�ysza�em, jak co� zawzi�cie kartkuje.
- A �Laleczki doktora Mobiusa� z listopadowego?
- Ale� to by�y opowiadania.
- W�a�nie. Tym cenniejszy jest rzetelny wyk�ad. Ju� dawno zauwa�y�em indolencj� waszych autor�w, nie maj� poj�cia, o czym pisz�. W moim artykule znajd� sporo wskaz�wek, na przyk�ad kwestia technik zamawiania...
- Ale nas artyku�y o tej tematyce nie interesuj� - zniecierpliwi�em si�, gdy� m�j �o��dek wyra�nie zapragn�� strawy, bynajmniej nie intelektualnej. - R�wnie dobrze mogliby�my prowadzi� kurs pilota�u UFO.
- Pan nie wierzy w magi�? - domy�li� si� wreszcie. W jego g�osie brzmia�a nutka zawodu.
- Oczywi�cie, �e nie. - Jak ka�dy mitoman zaczyna� mnie irytowa�. - A pan?
Nie odpowiada�, tylko sapa� w s�uchawk�, jakby co� sobie kombinowa�.
- S�ysza� pan? Spiesz� si� na lunch. - Przez takich maniak�w grozi�a mi nadkwasota.
- Lunch... Dobrze, porozmawiamy p�niej. Smacznego.
- Dzi�kuj� - powiedzia�em odruchowo i od�o�y�em s�uchawk�. Gdybym wtedy wiedzia�...
- Nie mia� wyboru. Konar jego mocarnego cz�onka, schwytany w nied�wiedzi� pa��, wi�zi� pewniej ni� zakl�cie, a czas mija� nieub�aganie. W ko�cu, uj�wszy stylisko topora, pewn� r�k� uni�s� go w g�r�. Trudno, szepn��, p� �okcia b�dzie musia�o wystarczy�...
Z ulg� zamkn��em drzwi za sob�.
Piwko... Wraz ze strug� z�ocistego napoju spok�j pocz�� op�ywa� nasze dusze. Mateo z wyra�n� lubo�ci� przy�o�y� do czo�a puszk� dobrze sch�odzonego heineckena.
- Wygl�da na to, �e szefowej zosta�y jedynie dwie dziewice, ty i ja - stwierdzi�.
Zacz��em przelewa� do szklanki zawarto�� kolejnej puszki. Moja ulubiona obj�to�� to dwie trzecie litra; jedna p�litrowa nie wystarcza�a, aby wytworzy� w m�zgu ten luby szmerek.
- Czego w�a�ciwie si� boisz? - mrukn��em, zaj�ty t� odpowiedzialn� czynno�ci�. - AIDS?
- Co ty...? - wzruszy� ramionami. - Julia dba o swoje zdrowie.
Na moment umilk�, gdy� kelnerka zabra�a puste opakowania, da�a podstawki i na dok�adk� tack� s�onych krakers�w.
- Podczas polowania z nagonk� nie lubi� by� zwierzyn�. - Uni�s� piwo. - Scool.
- Scool.
Upi�em spory �yk i o ma�o go nie wyplu�em, bowiem stan�� mi w gardle. Piwo smakowa�o jak stuprocentowa nalewka z pio�unu.
- Jezu - wycharcza�em. - To trucizna.
- Czemu? - Mateo obliza� wargi. - Dobrze sch�odzone.
- Ale gorzkie... - Wymaca�em jeden z krakers�w.
- Musia�o by� przeterminowane. O! Chocia� te ciastka s� niez�e - wymrucza�em i spostrzeg�em w oczach kumpla os�upienie. - Poczu�e�, nie..?
Pokr�ci� g�ow�.
- Co tyjesz?
- Krakersa... - umilk�em, gdy� w d�oni dziarsko trzyma�em na wp� obgryzion� tekturow� podstawk� pod piwo.
Wyplu�em wszystko do popielniczki.
- Co� mi si� sta�o ze smakiem - wymamrota�em.
Stojaczek z przyprawami okaza� si� tym razem niezwykle przydatny. Mateo z wyra�nym zaciekawieniem obserwowa�, jak po kolei pr�buj� zawarto�ci torebek. S�l by�a s�odko-mdl�ca, cukier s�ono-kwa�ny, a wanilia zaje�d�a�a smalcem. Widz�c wzrok jegomo�cia spod okna, zrezygnowa�em z degustacji chili; z pewno�ci� przypomina�aby sezamki.
- Czy ty przypadkiem nie udajesz wariata? - Mateo nachyli� si� nad stolikiem i badawczo spojrza� mi w oczy.
Trzymaj�c si� z bole�ci� za twarz, pokr�ci�em przecz�co g�ow�.
- Ale� tak - za�mia� si�, zadowolony z w�asnego odkrycia. - My�lisz, �e niewy�yta Julia zostawi ci� w spokoju? Ch�opie, wariaci podniecaj� j� jeszcze bardziej!
Nawet nie usi�owa�em odpowiedzie�. Gwa�townie wsta�em i, potykaj�c si� o krzes�a, wpad�em do toalety. �omot otwieranych drzwi poderwa� stoj�cego przy umywalce redakcyjnego plastyka. Nie mia�em czasu cokolwiek mu t�umaczy�, zatrzasn��em za sob� drzwi kabiny i z du�� przyjemno�ci� rozsta�em si� z lunchem. Dopiero po d�u�szej chwili, gdy wyciera�em twarz papierowym r�cznikiem, zrozumia�em, co kolega plastyk wyczynia� nad umywalk�. To, co tak pracowicie usi�owa� zmy� z koszuli, by�o karmazynowymi �ladami po szmince. Co za wampir, pomy�la�em, aby uciec z jej �ap, warto nawet udawa� wariata. Ba, ale je�li Mateo ma racj�?
Schyli�em si� i zaryzykowa�em �yk wody z kranu. Wszystko by�o w porz�dku, nie poczu�em na j�zyku octu czy p�ynu po og�rkach. Troch� uspokojony uzna�em, �e kojarzenie smakowych fenomen�w z telefonem Miltona by�oby przesad�. Przypuszczalnie jakie� �wi�stwo dosta�o si� w browarze do mojego piwa, na przyk�ad zdech�y szczur. Czary... Popuka�em si� w czo�o i wyszed�em na sal�.
Nasz stolik zasta�em pusty. Wida� Mateo polecia� ju� do redakcji, podzieli� si� nowinami na temat mojego naiwnego planu. Nie pozosta�o mi nic innego, jak pojecha� do domu od�wie�y� si� przed wieczornym spotkaniem ze sta�ymi prenumeratorami naszego pisma. Pytania, odczyty, podpisywanie ksi��ek, s�odkie bla-bla... Nie musz� m�wi�, kto wpad� na pomys� takiej imprezy. Wiem nawet, czym si� kierowa�. Ju� kilku osobnik�w zawdzi�cza�o debiut osobistemu zapoznaniu naczelnej. Jak to zwyk� mawia� Coleman: grunt to dobrze ulokowa� interes.
Zimny prysznic, lampka koniaku i godzinna drzemka w ca�kowitej ciszy sprawi�y, �e odpocz��em jak nigdy. Ca�y dom by� pusty. �ona z dzieckiem i te�ciowie trzy dni wcze�niej odlecieli do Europy na promocyjn� wycieczk�, wygran� przeze mnie w redakcyjnej loterii. O ile dobrze zrozumia�em z nocnego telefonu, wyl�dowali w Wiedniu i zwiedzali Prater; taki tamtejszy Disneyland. Cholerny �wiat, liczy�em na par� dni �wi�tego spokoju.
W�a�nie mia�em wychodzi�, kiedy zadzwoni� telefon.
- Redaktor Gades?
Od razu pozna�em skurwysyna po g�osie.
- Sk�d ma pan m�j telefon?!
- Z ksi��ki telefonicznej, panie redaktorze. Jak uda� si� lunch?
- Wy�mienicie - wysycza�em. - Pan mnie chyba nie zrozumia�. Ten artyku� si� nie nadaje. Przeczyta�em go i odrzuci�em.
- Szkoda. Mia�em nadziej�, �e problemy ze smakiem przekonaj� pana do paru moich tez.
Zrobi�o mi si� gor�co. Jednak to ten dra� wrzuci� do piwa jakie� �wi�stwo... albo przekupi� kelnerk�.
- O czym pan m�wi?
- Prosz� nie udawa�. By� mo�e m�j urok by� prosty, ale jak�e skuteczny. Przekona� si� pan o pot�dze smaku?
Jego protekcjonalny ton doprowadza� mnie do pasji. - Bydlaku! - Nie wytrzyma�em. - Ten tw�j urok to zwyk�y chuliga�ski wybryk.
- Jest pan zatwardzia�ym niedowiarkiem, zadzwoni� jutro. - Nie wydawa� si� przej�ty mymi obelgami.
- Niech si� pan nie wa�y! - rykn��em w s�uchawk�, lecz zd��y� si� roz��czy�.
W�ciek�o�� parowa�a ze mnie przez ca�� drog�. Co za natr�tny gnojek, z takim si� jeszcze nie spotka�em. Ten maniak by� gorszy od typa, kt�ry od p� roku przysy�a mi absolutnie pewn� informacj� o sprzeda�y Golden Gate Japo�czykom i podstawieniu w to miejsce idealnej plastykowej atrapy. Do��cza� nawet jakie� plastykowe �cinki. Pokr�ci�em z westchnieniem g�ow� - co robi� w tym kraju psychiatrzy? A co do piwa, to na drugi raz trzeba wzi�� pr�bk� do zbadania.
Ju� na miejscu, przed wej�ciem na sal�, strzeli�em sobie w pokoju organizator�w jednego blue stara. Nawet nie przeszkodzi�o mi, �e by� z puszki, czego zwykle nie lubi�. Przypad�o to do gustu Colemanowi, gdy� klepn�� mnie po plecach i spyta�, czy chc� przeczyta� nast�pn� opowie�� o herosie ery przedlodowcowej. Tym razem nosi�a tytu� �Conan perforator�. Nie chcia�em.
Sala, gdzie zgromadzono stoiska, prezentowa�a si� tego wieczoru szokuj�co elegancko. Dopiero Brodski wyja�ni� mi, �e jutro zaczyna si� w naszym mie�cie konferencja jubileuszowa Arrow Oil Company. Julia nie zgodzi�a si� na przesuni�cie dzisiejszej imprezy i teraz udawa�a, �e wszystko, od grafik modernist�w na �cianach do kryszta�owych spluwaczek, jest jej wy��czn� zas�ug�. W silnym �wietle lamp wida� by�o efekty codziennych wizyt u kosmetyczki, ton witamin i systematycznych masa�y. Na twarzy czy ods�oni�tych ramionach najbystrzejsze oko nie zdo�a�oby dostrzec ani jednej zmarszczki. C�reczka magnata prasowego Johna Kirsta, maj�ca trzydzie�ci pi�� lat i przyjemn� powierzchowno��, mog�aby rwa� facet�w na p�czki, gdyby nie skandalicznie nimfoma�ski charakter. Do cholery, kto lubi czu� si� jak wyci�ni�ta cytryna?
No, g�ra osiemdziesi�t procent m�skiej populacji.
Docisn��em si� wreszcie do w�asnego stolika. Sta� pod schodami i tylko obok toalet mo�na by�o znale�� gorsze miejsce. Proporczyk z nazwiskiem wisia� krzywo, poprawi�em go i zaj��em wyczekuj�c� pozycj�. Po up�ywie dziesi�ciu minut zmieni�em j� na inn�, mniej eksponowan�; �okie� zdr�twia� mi paskudnie. Z cich� nienawi�ci� w sercu �ypn��em na d�ugie kolejki przy sto�ach autor�w, szczeg�lnie ci od fantasy mieli powodzenie. Spora grupa t�oczy�a si� tak�e ko�o wy�ysia�ego blondyna o wygl�dzie prowincjonalnego pastora metodyst�w. Regularnie co kwadrans unosi� si� z krzes�a i powa�nym g�osem sk�ada� o�wiadczenie, �e jest przedstawicielem wysoce rozwini�tej cywilizacji z Tau Wieloryba. Z regu�y przyjmowano to brawami, jedynie typ w koszulce z napisem Nienawidz� ludzi u�miecha� si� szyderczo. Wida� za Obcymi tak�e nie przepada�.
- Przepraszam. - Us�ysza�em raptem ko�o siebie. - M�g�by pan z�o�y� podpis?
Starsza kobieta u�miechn�a si�, pokazuj�c r�wne z�by protezy. W r�ku trzyma�a ostatni numer naszego pisma otwarty na �mojej� stronie.
- Z przyjemno�ci�. - Si�gn��em po cienkopis. - Komu zadedykowa�?
- Mojej wnuczce Emilii.
�ci�gn��em obsadk�, pochyli�em si� i, ku mojemu zdziwieniu, poczu�em, �e nie mog� obr�ci� d�oni. R�ka od �okcia po czubki palc�w by�a jak z kamienia. Kobieta spojrza�a na mnie pytaj�co.
- Prosz� poczeka�. - Trudno przeczy�, �e zale�a�o mi na tej jedynej wielbicielce. - Zaraz przejdzie, to pewnie skurcz.
Potrz�sn��em par� razy d�oni�, wreszcie spr�bowa�em j� rozprostowa� z pomoc� drugiej. Bez efektu. Ju� par� os�b pocz�o si� przygl�da� mojej szamotaninie z niesforn� ko�czyn�. Mimo mych rozpaczliwych wysi�k�w parali� nie ust�powa�. W t�umie kto� pyta� o lekarza reumatologa. W chwili, gdy moja wielbicielka spr�bowa�a masa�u, poczu�em, �e musz� si� odezwa�.
- Dupa.
Przesta�a masowa�.
- Cipe�ka. - Ponownie wysz�o z moich ust. - Dupy i g�upie cipy.
Z przera�eniem poj��em, �e wypowiadam obce, nie wiadomo sk�d pochodz�ce, s�owa. Moje ulubione inwektywy brzmia�y zupe�nie inaczej.
- ...syny �mierdz�ce - zabulgota�em niewyra�nie. - Wyp... fiuty i matko...
Okulary starszej kobiety zjecha�y na czubek nosa, chyba przesta�em by� jej ulubie�cem. T�um wyra�nie zg�stnia�. Mog�em mie� pewno��, �e teraz zajmuj� najbardziej oblegane stoisko na sali. Nie czu�em jednak specjalnej satysfakcji.
- Dupy, od... - Z trudem zas�ania�em usta zdrow� r�k�. - Dupoli�cy!
By�em jak op�tany przez szatana, jakby co� gada�o przeze mnie. Milton! Znowu mi wsypa� do piwa jakie� cholerstwo. Bo�e, do ko�ca �ycia zostan� abstynentem.
- ...tasy, kastraty! - Pr�bowa�em ugry�� si� w j�zyk, ale nie za bardzo mi to sz�o.
W t�umie mign�a burza blond w�os�w. Nadchodzi�a Nemezis, Julia. Blada, z furi�w oku, z�akniona krwi winowajcy. Niestety, m�j op�tany j�zyk dostrzeg� j� pierwszy.
- Zdzira z rozpalon�...
Jeszcze moment i moja kariera zostanie definitywnie pogrzebana. Drog� mi�dzy sto�ami zastawiali gapie. Desperacko popatrzy�em za siebie. A�urowa krata dawa�a szans� wspi�cia si� na schody i ucieczki do windy. Ruszy�em ku niej, �piewaj�c marynarsk�, nad wyraz spro�n� piosenk� o bosmanie i pi�ciu dziwkach z Veracruz, w tym jednej o imieniu Julia. Jaki� idiota klaska� do taktu.
- G�upie wypierdki - sykn��em na po�egnanie i skoczy�em przed siebie.
Na poz�r solidna konstrukcja okaza�a si� drewnian� atrap�. Z efektownym trzaskiem polecia�em wi�c p� pi�tra w d� i, na szcz�cie, solidnie waln��em si� w ten m�j g�upi �eb.
Je�li spodziewacie si�, �e zosta�em wyrzucony z pracy, albo chocia� zamkni�ty w tym cudownym miejscu, gdzie trawa zielona a drzwi bez klamek, to si� mylicie. Mateo zawi�z� mnie do szpitala, gdzie prze�wietlono mi g�ow�, zaaplikowano dwie fiolki kolorowych pigu�ek i zabroniono na drugi raz miesza� alkohol z farmaceutykami. Dobre sobie... Zosta�em odwieziony do domu i z kompresem na g�owie leg�em w ��ku. Mia�em o czym my�le�. Mateo wr�ci� na spotkanie, gdzie wci�� trwa�a burzliwa dyskusja. Mimo waha�, czy zakwalifikowa� m�j wyst�p jako pijacki wyczyn czy artystyczny happening, uznano go za o�ywczy punkt wieczoru. Jedyn� wymiern� strat� okaza�o si� dziewictwo Matea, kt�ry tak usilnie przekonywa� Juli� do moich wy�szych cel�w, �e wyl�dowa� z ni� w ��ku. Nazajutrz z przera�eniem opowiada�, i� by� eksploatowany ponad cztery godziny, z jedn� tylko przerw� na papierosa i ma�� czarn�. Trzeba przy tym wiedzie�, �e jest naprawd� nami�tnym palaczem i koneserem kawy, jak zreszt� ka�dy Meksykanin. Nie�wiadom tego, spokojnie przespa�em noc i dopiero rano obudzi� mnie telefon.
- Redaktor Gades?
Mo�e gdybym by� mniej zaspany i nie �mi�o mi w g�owie, zachowa�bym si� rozs�dniej. A tak, dotykaj�c plastra na czole, powiedzia�em kr�tko:
- Kretyn.
Milton za�mia� si� nieszczerze.
- My�l�, �e dzisiaj bardziej wierzy pan w magi�.
- Nie wiem, jak robisz te swoje sztuczki, ale jeste� kretyn. To ju� go nieco zirytowa�o i g�os mu raptem stwardnia�, cho� wci�� brzmia� spokojnie.
- Redaktorku, lepiej nie podskakuj.
- S�uchaj, ty... - Unios�em si� na �okciu i nabra�em powietrza w p�uca. - Ten krety�ski artyku� nigdy nie ujrzy �wiat�a dziennego - wyrecytowa�em dobitnie.
- Do diaska, dupku. - G�os w s�uchawce straci� sw�j wystudiowany spok�j. - Jakiego dowodu jeszcze oczekujesz?
- Nigdy, jasne?
- Nie zmuszaj mnie do ostateczno�ci. - To pachnia�o gro�b�, ale si� nie przej��em.
- �egnam.
- Gades, ty idioto!
Od�o�y�em s�uchawk�, wy��czaj�c na wszelki wypadek dzwonek, i obr�ci�em si� na drugi bok, pr�buj�c z�apa� co� z porannego snu. Przed samym za�ni�ciem us�ysza�em dziwny, stukotliwy odg�os. To ze strachu szcz�ka�y mi z�by.
- S�yszeli�cie o tej nagrodzie dla faceta w ci��y?! - zawy� Coleman. - Rockefeller znowu daje sto kawa�k�w temu, kt�ry pierwszy urodzi bachora.
Przycisn��em silniej s�uchawk� do ucha, pr�buj�c domkn�� nog� drzwi od sekretariatu.
- Nie. - G�os po drugiej stronie kabla by� ledwie s�yszalny. - W naszym dziale popularnonaukowym nigdy nie zajmowali�my si� magi�.
- Ale mo�e kto� z�o�y� propozycj�?
- Nie, nigdy. Z ca�� pewno�ci�.
Kolejna pr�ba i znowu niewypa�. Nie wierzy�em, �eby Milton, niew�tpliwy maniak, wyp�yn�� ni st�d, ni zow�d. Kto� musia� o nim s�ysze�. Cwaniak na kopercie z listem nie poda� adresu zwrotnego, wida� w og�le nie zale�a�o mu na honorarium. Je�li chcia�em, aby policja czy jacy� specjali�ci dobrali si� do niego, musia�em faceta sam namierzy�. W ksi��ce telefonicznej zbyt wiele os�b figurowa�o pod tym nazwiskiem, a na policji nie mia�em co szuka�. Wola�em tak�e nie dzwoni� wi�cej po r�nych sektach czy innych m�tnych organizacjach spod znaku New Age. Klub �Astralny Kr�g� okaza� si� burdelem z wysy�k�, �Magiczny miecz� zaoferowa� kompletne wyposa�enie �o�nierza piechoty morskiej, za� pod numerem �P�on�cego Tulipana� kto�, najwyra�niej niezr�wnowa�ony, proponowa� mi zlanie ja�ni i mentaln� wycieczk� na Aldebarana. Strasznie przy tym sepleni�, wi�c by� mo�e chodzi�o mu o co� innego. Pozosta�y jedynie redakcje pism popularnonaukowych.
- Przynie�� ci col� albo kaw�?
Kate proponowa�a mi to dzi� po raz pi�ty. Wida� spodziewa�a si�, �e po wczorajszych ekscesach b�d� mia� kaca giganta. Podzi�kowa�em, wcale mnie nie suszy�o. W spisie nast�pna by�a redakcja �Nauki�.
- O, to bardzo ciekawe. - Zastrzyg�em uchem przy pierwszych s�owach odpowiedzi. - M�g�bym porozmawia� z redaktorem... nie ma... to fatalnie - g�os po drugiej stronie co� komu� klarowa�. - Spr�bujcie go z�apa�, �wietnie... podam te� domowy telefon.
Wolno od�o�y�em s�uchawk�, informacja okaza�a si� interesuj�ca. Dwa miesi�ce temu otrzymali propozycj� cyklu artyku��w po�wi�conych rzucaniu urok�w. Autor, nie tylko pos�ugiwa� si� oryginaln� terminologi�, lecz by� przy tym niezwykle pewny siebie. Pami�tano o nim, gdy� list wzbudzi� spore rozbawienie na kolegium. Niestety, redaktor, kt�ry bezpo�rednio zajmowa� si� spraw�, wyjecha� na urlop. Do pokoju wszed� bez pukania Coleman i po�o�y� przede mn� kopert�.
- W�a�nie przynie�li - mrukn�� enigmatycznie i wyszed�.
Unios�em przesy�k�. Tak jak poprzednio nazwisko zosta�o podkre�lone, lecz tym razem ze �rodka wypad�a tylko jedna kartka. Czuj�c sucho�� w ustach, zacz��em czyta�.
�Przepraszam za poprzednie �arty. Prosz� uwa�nie przeczyta� rymowank�, a sam Pan zobaczy, jakie walory literackie odnale�� mo�na w magii. By� mo�e nada si� do rubryki �SF w poezji�. Z pozdrowieniami, Milton�.
Nic z tego nie rozumia�em, lecz machinalnie przeczyta�em. Kala gona, rachtum don... Bez sensu, niczym niezwi�zany zbitek s��w.
- Rozchmurz si�. - Do sekretariatu zajrza�a roze�miana g�ba Brodskiego. - Wszyscy wiedz�, �e wczoraj wyg�upia�e� si� ze wzgl�du na star�. Naprawd� tak na ni� lecisz?
Nie widz�c reakcji, wyszed� z obra�on� min�. Rzuci�em list na biurko. Cholera... Co� nie gra�o w tym li�cie czarodzieja. Znowu przysz�a mi na my�l ksi�garnia, do kt�rej tak nieopatrznie wdepn��em rano. Z kieszeni bluzy wysun��em kolorow� ksi��eczk� o naukowo brzmi�cym tytule: �Uroki i zakl�cia magii wsp�czesnej�. Swoj� drog�, nigdy nie s�dzi�em, �e istnieje co� takiego jak magia wsp�czesna. Strona pi�tnasta:...wywodzi si� jeszcze z magii chaldejskiej. Mo�e by� nakierowany na konkretn� potraw�, b�d� wszystkie posi�ki - wtedy z regu�y powoduje drastyczn� zmian� odczuwanych smak�w...; strona dwudziesta si�dma: Parali� r�ki, nogi czy innej cz�ci cia�a naj�atwiej osi�gn�� przez zastosowanie woskowych figurek. Nieprawd� jest, �e potrzeba w tym celu posiada� w�osy lub �cinki paznokci osoby, na kt�r� urok ma by� rzucony; strona sze��dziesi�ta: Op�tany j�zyk nale�y do trudniejszych kl�tw i wymaga du�ej praktyki zamawiaj�cego. Nieudolne zastosowanie mo�e sprawi�, �e ofiara zacznie si� jedynie j�ka�, b�d� powtarza� przypadkow� zg�osk�... Autora nie by�o, jedynie inicja�y A. M. W�a�ciciel ksi�garni, zapytany, czy wie o nim co� wi�cej, popatrzy� na mnie wymownie. Tego typu makulatur� przysy�ali mu na wag�, stwierdzi� i uzna� odpowied� za wyczerpuj�c�. Szkoda, �e nie spyta�em, kto mu przysy�a. Nie musia�em jednak d�ugo si� nad tym g�owi�, bowiem zadzwoni� telefon.
- Redaktor Gades?
Serce pocz�o bi� mi szybciej.
- S�ucham.
- Czyta� pan m�j wierszyk?
- Tak. Mimo najszczerszych ch�ci my�l�, �e si� nie nadaje.
- Nadaje, nadaje... - Za�mia� si� cicho.
- Nie rozumiem. - Naprawd� nie wiedzia�em, o co tym razem mo�e temu skurczysynowi chodzi�.
- Zaraz zrozumiesz, redaktorku. To nie �aden wierszyk, tylko silna kl�twa najczystszej pr�by. - Z jego g�osu przebija�a niek�amana satysfakcja.
- Pan zwariowa�.
- Naprawd� tak s�dzisz? - Ponownie si� roze�mia�.
- Zmieni�e� zdanie i tylko przez g�upi up�r nie chcesz mnie drukowa�. Twoja wola...
- Panie Milton, prosz� si� nie wyg�upia� - pr�bowa�em dzia�a� perswazj�.
- Za p�no, kochany, za p�no... Chyba, �e w ci�gu dwudziestu czterech godzin podsuniesz to komu� do przeczytania. Ale wiem, �e tego nie zrobisz. Za porz�dny z ciebie go��, prawda?
Dreszcz przebieg� mi po plecach. Lodowaty, gdyby kto� si� pyta�.
- Mo�e jednak si� dogadamy..? - Rozpaczliwie usi�owa�em podtrzyma� rozmow�. Je�li Milton si� roz��czy, b�dzie po mnie.
- Nic z tego. Jutro w po�udnie wyja�ni� ci szczeg�y.
- Roze�mia� si� raz jeszcze i przerwa� po��czenie.
Po kwadransie, kiedy do pokoju wszed� Brodski z Juli�, nadal siedzia�em ze s�uchawk� przy uchu, zas�uchany w bucz�cy sygna�. Szefowa tr�ci�a mnie w rami�.
- Hej, stary, wiesz, �e siwiejesz?
Kiedy unios�em nieprzytomne oczy, uszczypn�a pieszczotliwie m�j policzek.
- Ale i tak od wczoraj jeszcze bardziej mi si� podobasz. Zrozumia�em, co mia� na my�li autor przys�owia m�wi�cego, �e nieszcz�cia chodz� parami.
Pierwsz� pobrano mi krew, potem kolejno mocz i limf�, nast�pnie �lin�, sperm� i szpik, nast�pnie zabrali si� za poziom elektrolit�w i mocznika, wreszcie odczyny w�trobowe i ultrasonografia... Kiedy prze�y�em pi��dziesi�t takich zabieg�w, u�miechni�ty od ucha do ucha lekarz poklepa� serdecznie moje skatowane ig�ami rami�. Wida� nie m�g� si� powstrzyma�.
- Bardzo interesuj�cy przypadek. Jest pan absolutnie zdrowy, ale ca�y czas szukamy.
Faceci w kitlach uwielbiaj�, kiedy ofiara przychodzi i m�tnie t�umaczy, �e ma wra�enie... jakby co� j� bola�o... A kiedy zobacz�, �e posiada najdro�sze ubezpieczenie - ekstaza. Ten wierny syn Asklepiosa, niestety, nie nale�a� do wyj�tk�w.
- Proponujemy seri� stu bada�, ��cznie z p�ynem rdzeniowym. - Homo medicus podnieca� si� niezdrowo. - Potem ode�lemy pana do centralnego laboratorium. Jeszcze si� nie zdarzy�o, aby czego� nie znaleziono.
To by�o bez sensu. Wiedzia�em, �e co� we mnie tkwi, jaka� zaszczepiona przez tego magika zadra, a oni nie potrafili jej nawet dostrzec. Podzi�kowa�em grzecznie za dalsz� pomoc i zrozumia�em, �e nale�y jednak skoczy� w obj�cia ciemnogrodu. Taks�wkarzowi poleci�em znale�� sklep, zajmuj�cy si� zielarstwem, magi� i... zamacha�em znacz�co r�koma. Wystarczy�o, facet musia� by� oblatany w tych tematach. Chi�ska dzielnica, w�skie ulice, obwieszone charakterystycznymi lampionami, co jaki� czas mija�y nas riksze, ci�gni�te przez sko�nookich ch�opak�w ze s�uchawkami walkman�w na uszach. W powietrzu unosi� si� zapach ry�owego makaronu i mistycznych tajemnic Wschodu.
Stan�li�my przy czynszowej kamienicy, chyba najokazalszej w promieniu �wierci mili, a ju� na pewno posiadaj�cej najokazalsze witryny, pe�ne ozd�b, masek i kolorowych, koszmarnych fetyszy. Te mia�y odstrasza� z�e duchy.
- Mistrz Wung pomo�e - stwierdzi� kierowca.
W drzwiach min�y mnie dwie niczego sobie Chinki. Zerkn��em na nie ukradkiem i odnios�em wra�enie, �e chichota�y za moimi plecami.
- Co sprowadza szanownego pana w nasze skromne progi?
Kilka rz�d�w gablot, olbrzymie rega�y, kolorowe katalogi na sto�ach oraz trzech sprzedawc�w w tle stanowi�o pewne zaprzeczenie wizji ma�ego i spokojnego sklepiku, do jakiej zd��y�em przywykn�� podczas lektur z dzieci�stwa. Jedynie tajemniczy u�miech, b��kaj�cy si� na ustach stoj�cego przede mn� sprzedawcy, by� na miejscu. Sk�oni� si� raz jeszcze.
- Czym mo�emy s�u�y�?
- Mam powody przypuszcza� - rozejrza�em si� niepewnie - �e rzucono na mnie urok.
Nie potrafi�c lepiej wyrazi� my�li, wyci�gn��em z kieszeni broszurk� o magii i pr�bowa�em znale�� w�a�ciw� stron�.
- Ach... - Jego westchnienie nios�o b�l ca�ego �wiata. - Chod�my do mistrza. - Uprzejmie wskaza� drzwi, wiod�ce na zaplecze.
Nast�pny Chi�czyk, zasuszony mandaryn w dobrze skrojonym garniturze, cierpliwie wys�ucha� s��w sprzedawcy. Nie wiem jakich, bowiem wyg�oszono je bodaj po kanto�sku. Sam nie pr�bowa�em niczego wyja�nia�.
- Mam niezawodny �rodek. - Ju� po chwili upier�cieniona d�o� mistrza Wunga podawa�a pakiecik przypominaj�cy torebk� ekspresowej herbaty. - Najnowszy i najlepszy.
Mimowolnie zacisn��em go w d�oni, o�ywiony nag�� nadziej�.
- Ale przecie�... Sk�d ma pan pewno��, �e o to w�a�nie chodzi?
- Pa�ska twarz wszystko zdradza. - Jego oddech pachnia� lawend�, a ciemne oczy promieniowa�y m�dro�ci� taoistycznych filozof�w.
- I to wystarcza?
- Naturalnie. - U�miechn�� si� do sprzedawcy, a ten odpowiedzia� seri� rytmicznych potakni��. - Prosz� zanurzy� na chwil� we wrz�tku, a potem wypi�. Dzia�a prawie natychmiast.
Przez moment mu zaufa�em. W ko�cu to autentyczni Chi�czycy, autentyczny sklep i autentyczna chi�ska medycyna - ta, kt�ra czyni cuda. Odk�oni�em si� g��boko, zap�aci�em i wyszed�em.
Metrem trafi�em na Czterdziest� Drug� ulic�, gdzie wypad�o mi par� spraw do za�atwienia w agencji reklamowej, ale, czuj�c g��d, przede wszystkim postanowi�em co� zje��. Gdy tylko siad�em, z kart� w r�ku, w znanej mi od dawna restauracji, spostrzeg�em po niejakiej chwili, �e w lokalu musia�o doj�� ostatnio do zmiany w�a�ciciela. Ani �ladu �limak�w czy oliwnych sa�at, za to du�o makaronu, kluseczek i pizzy. Zerkn��em na ok�adk� menu: w�osko brzmi�ce nazwisko nie pozostawia�o w�tpliwo�ci. Zanim zdecydowa�em si� zmieni� lokal, kelner zd��y� z nienagann� poprawno�ci� przyj�� zam�wienie. Mo�e jednak to plotki, pomy�la�em, ten ba�agan i niehigieniczne zwyczaje w kuchniach lokali, gdzie w�a�ciciel jest nowy i chce si� szybko dorobi�. Po paru minutach, gdy przegl�da�em projekty graficzne, wpad�a mi w r�ce torebeczka z zio�ami. Ci�ko westchn��em. W sklepie ju� by�em zdecydowany wypr�bowa� specyfik mistrza Wunga, ale teraz... W�a�nie wchodzi�a spora grupa turyst�w. S�dz�c po ha�asie, ostrym akcencie i ilo�ci aparat�w fotograficznych, pochodzili z kraju mi�dzy Renem a Odr�. Nie, stanowczo nie tworzyli atmosfery, w kt�rej m�g�bym uwierzy� w magi�. Chocia�... odruchowo zgi��em i wyprostowa�em r�k�.
- Zupa rybna i krokieciki. - Kelner postawi� paruj�c� miseczk�. - Mam nadziej�, �e b�dzie panu smakowa�o.
Odszed�, dostojnie powiewaj�c serwet�. Pow�cha�em zawarto�� naczynia. Pachnia�o apetycznie i wygl�da�o na to, �e smak zupy mo�e zag�uszy� wszystko. Rozerwawszy foliowe opakowanie, zanurzy�em zio�a w miseczce. Nie wywo�a�o to na nikim wra�enia. A je�li to trucizna... Nie, trucizna nie, ale na przyk�ad narkotyk. Ten Chi�czyk m�g� mnie uzna� za typowego znerwicowanego nowojorczyka, czyli p�-�wira, od �witu spragnionego uspokajaj�cego kopa. Jak mnie sieknie, to usn� na stole, z twarz� w krokietach. Zdecydowanym ruchem odsun��em zup� i zawo�a�em kelnera.
- Prosz� to zabra�. - Po�o�y�em d�o� na brzuchu, symuluj�c niestrawno��. - Zjem tylko drugie.
Uk�oni� si� i bez s�owa wykona� polecenie. Ponownie zacz��em si� zastanawia� nad dyspozycjami, jakie zamierza�em zostawi� adwokatowi. Teraz wydawa�y mi si� bez sensu. A nu� urok b�dzie taki, �e jego skutk�w nie b�d� chcia� ujawnia�. Unios�em g�ow�, gdy� mia�em wra�enie, �e na sali co� si� zmieni�o. Jakie� nieuchwytne fluidy zawis�y w powietrzu. Powiod�em wzrokiem po ludziach. Poza Germanami, zgodnie siorbi�cymi zup� rybn�, nic szczeg�lnego si� nie dzia�o. Mo�e tylko kierownik sali, z kwa�n� min� licz�cy wolne stoliki, sprawia� wra�enie bardziej ni� zwykle zniech�conego. Klimatyzacja...? Otar�em czo�o, by�o suche.
Ju� mia�em wr�ci� do piero�k�w, kiedy dostrzeg�em, �e facet, siedz�cy dwa stoliki dalej, nie ma spodni. U g�ry wspania�a koszula, po kt�rej od razu wida�, gdzie j� kupiono, apaszka z dystyngowan� spink�, ostatni model okular�w w poz�acanej oprawie, a ni�ej nic... no, jedynie blade nogi i po�ladki. Z trudem prze�ykaj�c k�s, zerkn��em za siebie. Dwaj kelnerzy i kierownik sali debatowali nad miseczkami z zup�. Niedobre przeczucie zago�ci�o pod moj� czaszk�. Zup� je tak�e ca�a wycieczka!
Odwr�ci�em si� gwa�townie. Nie powiem, �eby ujrzany obraz kojarzy� si� automatycznie z ekscesami, lecz widok trzydziestu osobnik�w p�ci mieszanej, z regu�y po pi��dziesi�tce, sk�adaj�cych starannie ubrania w kostki, m�g� wstrz�sn�� nawet facetem o nerwach Schwarzeneggera. Wreszcie poj��em! Ten mandaryn w garniturze uzna� mnie za impotenta i zaaplikowa� jaki� azjatycki superafrodyzjak, a kucharz-niechluj wla� zup� na powr�t do gara.
W tym momencie z �oskotem waln�y drzwi od zaplecza i na sal� wbieg� personel kuchenny w samych tylko czapkach. Id�cy na przedzie t�gi m�czyzna trzyma� przed sob� wielk� warz�chew... Dopiero po chwili zrozumia�em, �e si� myl�, zwiedziony og�lnym kszta�tem przyrz�du. Na ten widok jeden z Niemc�w, wida� Bawarczyk, nie zdzier�y�. Zajod�owa� przera�liwie i pocz�� czym� twardym �omota� o st�. Kiedy przesta�o go to rajcowa�, rzuci� si� w pogo� za najt�sz� z kucharek. Pisku by�o co niemiara. Wtoczyli si� pod bufet, zerwali zas�on�, a� w ko�cu spocz�li na stercie �wie�o podgrzanych talerzy.
Zabawa ruszy�a na ca�ego. Poza kilkoma osobnikami, kt�rych uratowa�a awersja do ryb, reszta gania�a po sali, ob�apiaj�c si� i mi�tosz�c. Ze zgroz� poczu�em, �e i mnie wzi�o. Wsadzi�em d�o� do kieszeni - jak kamie�. Wida� sama para unosz�ca si� z zupy... Mistrz Wung nie przesadza�, specyfik okaza� si� szata�sko skuteczny.
Zas�aniaj�c si� akt�wk�, aby nikogo nie prowokowa�, ruszy�em spiesznie ku wyj�ciu. Na zewn�trz par� dziesi�tek os�b, przyciskaj�c nosy do szyb, stara�o si� cokolwiek dojrze� przez szpary w kotarach. A� sapn�li z zachwytu i obrzydzenia, kiedy pewien typ mikro w samym podkoszulku �ci�gn�� ze sto�u du�� kur� - co sprawdzi� z uwag� - i wlaz� z ni� pod stolik. Nie ma granic ludzki upadek... W tym momencie kto� ucapi� si� moich spodni. T�ga Niemka mlaska�a nieapetycznie, pr�buj�c zerwa� ze mnie przyodziewek.
- Ich nicht liebe Damen - wyst�ka�em rozpaczliwie �aman� niemczyzn�.
Jej oczy b�ysn�y chytrze.
- Hans! - Potoczy�a wzrokiem po sali, jakby kogo� szukaj�c. - Komm hier, er liebt Manner.
- Nein! - wrzasn��em, wyrywaj�c si� z jej straszliwych �ap.
Wykona�em szybki zygzak i szcz�liwie zgubi�em podstarza�� sylfid�. Przelecia�a kilka metr�w, l�duj�c na ow�osionym brzuchu kierownika sali. Obydwoje wygl�dali na zadowolonych z takiego obrotu wypadk�w. Hans, �ylasty staruch, niczym wy�ysia�y King-Kong uczepi� si� �yrandola i rycza� za mn� co� czule. Wybieg�em na zewn�trz, omal nie t�uk�c szyby w drzwiach. Dwudziestu policjant�w odpycha�o gapi�w od okien, ale �e zarazem starali si� zagl�da� do �rodka, sz�o im to opornie. Nikt nie zwraca� na mnie uwagi, wida� ubrani nie budzili zainteresowania. Obok sta�o dw�ch starszych rang� umundurowanych.
- Wchodzimy? - spyta� ni�szy.
- Co� ty...? Poczekamy, a� sko�cz�.
Porz�dne ch�opy, pomy�la�em, i ruszy�em w g��b ulicy. Najbli�sza budka telefoniczna by�a nie dalej jak pi��dziesi�t jard�w.
- Tu automatyczna sekretarka. Jeff Gades jest nieobecny.
Wcisn��em numer kodu i automat pocz�� odtwarza� nagrane rozmowy. Mia�em nadziej� na wiadomo�� o Miltonie. Nie pomyli�em si�.
- M�wi Zawada, redaktor �Nauki�. Podobno szuka pan faceta, kt�ry nades�a� nam artyku� o magii. O ile dobrze pami�tam, zaprasza� mnie kiedy� do Theatre at The Edge. Zdaje si�, �e ci wariaci maj� tam spotkania. Powodzenia.
Sta�em przez jaki� czas w budce i dopiero krzywe spojrzenie wysokiego Latynosa ze z�otym z�bem, kt�ry pewnie chcia� zam�wi� wizyt� u dentysty lub jubilera, zmusi�o mnie do wyj�cia na chodnik. Co� si� ruszy�o, pomy�la�em i zatar�em w duchu r�ce. Musi by� jaki� spos�b na tego typa. Jak nie si��, to podst�pem, tako rzecze Zaratustra.
W czasach rozkwitu teatr�w offowych na Broadwayu ulica musia�a posiada� co najmniej kilka tego typu obiekt�w. Obecnie by�a to ju� chwalebna, lecz odleg�a przesz�o��, o czym �wiadczy�y ciemne, niemyte okna, stary afisz w gablocie i ob�amany napis na daszku nad wej�ciem - tyle zosta�o z dni, gdy zbijano tu prawdziw� fors�. Z nieprzyjemnym k�uciem w sercu skr�ci�em w w�ski przesmyk mi�dzy budynkami. Prowadzi� na ty�y teatru, gdzie w oknie nad stert� drewnianych skrzynek �wieci�o �wiat�o. Kto� za mn� szed�. Wychowany na filmach sensacyjnych, sprawnie skoczy�em w najbli�sz� wn�k�. M�czyzna z kobiet� min�li mnie o centymetry, p�niej us�ysza�em ciche pukanie.
- Houdini - powiedzieli i zostali wpuszczeni.
Ruszy�em za nimi, z niefrasobliw� min� godn� Jamesa Bonda.
- Houdini - powt�rzy�em ros�emu blondasowi patrz�cemu nieufnie spoza drzwi.
- Do kogo?
Opanowuj�c nerwowy dreszcz, spojrza�em surowo w jego blisko osadzone oczy.
- Do mistrza.
Ruszyli�my w g��b teatru. W paru nast�pnych pomieszczeniach musia�a si� poprzednio mie�ci� rekwizytornia. Pod �cian� sta�y fragmenty dekoracji, a spod sufitu zwisa�y zakurzone worki ze strojami. Nie przygl�da�em si� im dok�adniej, gor�czkowo obmy�la�em szczeg�y rozmowy z Miltonem. Czu�em si� jak przed piekielnie trudnym egzaminem u wyk�adowcy, kt�ry poza parszywym charakterem ma pistolet i lubi strzela�. Zw�aszcza do nie do�� bystrych student�w.
Wreszcie dotarli�my na widowni�. Po usuni�ciu rz�d�w foteli ledwie rozpozna�em to miejsce. Niedaleko estrady ustawiono st� z kryszta�owymi dzbankami, a ka�da z kilkunastu obecnych tu os�b trzyma�a w r�ku ciemn� czark�. Ubrany w pow��czyst� szat� m�czyzna rozlewa� krwistoczerwony p�yn, po czym wkrusza� do� jaki� proszek z woreczka zawieszonego na szyi. Z boku, na chyba jedynym ocala�ym fotelu, siedzia� m�czyzna o poci�g�ej twarzy i w�osach przypr�szonych siwizn�. Obraca� w palcach drewnian� ko�atk�. Mia�em niejasne wra�enie, �e ju� go gdzie� widzia�em.
- Ten cz�owiek chce widzie� mistrza.
Co� na kszta�t u�miechu musn�o wargi siedz�cego. Zakr�ci� ko�atk�.
- To prowad�. - Machn�� d�oni� gdzie� za siebie. - Prowad�.
Kilka lat wcze�niej ten pok�j z pewno�ci� zajmowa� g��wny aktor, a do drzwi stuka�y stada roznami�tnionych wielbicielek. Teraz, gdy przekracza�em na dr��cych nogach pr�g, ujrza�em starszego cz�owieka o ascetycznej twarzy. Nie za bardzo pasowa� do mojego wyobra�enia Miltona. M�czyzna przegl�da� rulony pokryte drobnym, czerwonym pismem. Na m�j widok wsun�� manuskrypty do wysokiego dzbana i spl�t� r�ce na brzuchu. W milczeniu siad�em na twardym krze�le, otworzy�em akt�wk� i rzuci�em na stolik wyszargany egzemplarz podr�cznika magii wsp�czesnej.
- To pan napisa�? - spyta�em zduszonym g�osem.
Jego twarz przybra�a wyraz autentycznej troski.
- Nie. Kim pan jest?
- Pracuj� w redakcji jednego z czasopism. - Przez moment wa�y�em odpowied�. - Potrzebuj� rady.
Po�o�y� palec na ustach.
- Nic nie m�w. Wszystko rozumiem. - Zepchn�� ksi��k� ze stolika niczym obrzydliwego robala. - To zdolny cz�owiek, tylko pr�ny.
Zawaha� si�, niepewny, czy mo�e dalej m�wi�.
- Nauczy�em Aleca wszystkiego, ale on zdradzi� nasz cech i zapragn�� s�awy. Szanta�uje ci�, prawda?
Niemo przytakn��em. Ciekawe, ilu ludzi przychodzi�o do niego ze skarg� na Miltona.
- Pisa� do wielu ludzi, instytucji, gazet... - westchn��. - Wsz�dzie go odrzucano, lekcewa�ono, a� w ko�cu zacz�� si� m�ci�. Magia i pr�no�� to diabelska mieszanka.
Prze�kn��em dramatycznie �lin�.
- Mam termin do jutrzejszego po�udnia.
- Zawsze lubi� teatralne gesty. - Mistrz roz�o�y� bezradnie r�ce. - Nie mog� ci pom�c. Jest za silny, za m�ciwy...
- Czy to ten? - Wskaza�em kciukiem za siebie, gdzie siedzia� facet z ko�atk�.
- Naturalnie. Skierowa� ci� do mnie. - Nachyli� si�, zni�aj�c g�os. - Ten urok... pewnie to by� jaki� kr�tki tekst?
Potwierdzi�em skinieniem g�owy.
- Ci�ka sprawa. Musia�by go sam przeczyta�.
- Nawet je�li pod�o�� jako� kartk�, rozpozna pismo.
- Fakt, i pismo, i tre��. To beznadziejne - westchn�� z rezygnacj� i zapad� g��biej w fotel. - Widzisz, ja ju� tylko z nazwy jestem mistrzem.
Chcia�o mi si� p�aka�. Wsta�em z krzes�a i bez po�egnania wyszed�em na korytarz. Stary piernik, Milton zje go z kopytami. Z sali dochodzi�y odg�osy czyjej� namaszczonej oracji. Odruchowo zajrza�em do �rodka. Na estradzie, z r�koma za�o�onymi do ty�u, dostojnie kroczy� m�j dr�czyciel. Ponownie mia�em wra�enie, �e t� twarz ju� gdzie� widzia�em. Z rosn�c� irytacj� zacz��em ws�uchiwa� si� w jego przemow�.
- Je�li b�dziecie pod��a� moj� drog�, osi�gniecie w�adz� nad duchem i cia�em. - Przystan�� i przeszy� sal� wzrokiem. - Ale nie mo�ecie w�tpi�. Jak dziecko nie pyta ojca o drog�, tak i wy tylko s�uchajcie i b�d�cie mi pos�uszni.
- A mistrz? - Dobieg� cichy g�os spod �ciany.
Milton wbi� wzrok w pytaj�cego. Mia� w oczach co� naprawd� niesamowitego.
- Mistrz jest wielki, lecz wzrok za�miony i s�uch st�pia�y zawodz� go zbyt cz�sto. - Po raz pierwszy uni�s� r�ce, jakby b�ogos�awi� zebranych. - Naprawd� chcecie i�� za nim?
Kaznodzieja, psiama�. Szlag mnie trafia�, jak na niego patrzy�em. Za zmarnowany czas, za strach, za wszystkie numery... I wtedy jakby w natchnieniu poj��em, �e jest spos�b, aby przechytrzy� tego zarozumia�ego magika. Spos�b banalnie prosty. Ju� id�c w stron� estrady, wymaca�em w kieszeni list. Ludzie sykaj�c i mrucz�c pod nosem inwektywy, podwa�aj�ce prowadzenie si� mojej matki, robili mi niech�tnie przej�cie.
- Szanujemy twoj� wielko��, ale my�l�, �e przeceniasz si�y. Tutaj - wyszarpn��em z kieszeni list - u�yto wielkiego czaru. Ka�dy, kto go przeczyta, zaniem�wi. Zobacz... Zmierz si� z nim.
Nie m�g� odm�wi� na oczach swoich wyznawc�w. Oczywi�cie, ju� pierwszy rzut oka przekona go, z czym ma do czynienia, ale nie odwa�y si� wycofa�. Za bardzo zale�y mu na ich podziwie i uznaniu, jak ka�demu megalomanowi. A urok... Je�li sam go rzuca�, to i sam potrafi odczyni�. Potem wszystko jedno, co b�dzie, spr�buj� zwia�, licz�c na �ut szcz�cia. Milton schyli� si� i spojrza� niech�tnie na wskazany fragment. Jakbym przez moment dojrza� w jego wzroku �lad szacunku.
- Kala gona, rachtum don... - zacz��, a ja prawie przesta�em oddycha�.
Ca�y spi�ty, z ka�dym jego s�owem czu�em, �e rosn�. Ten siwy diabe� czyta�, da� si� z�apa�. I pewnie p�k�bym z triumfu jak balon, gdyby nie jego g�o�ny �miech. Niczym kube� zimnej wody, zaserwowany �piochowi w puchowej po�cieli, tak i jego rechot przywr�ci� mnie do rzeczywisto�ci.
- I ty my�la�e�, �e mnie z�apiesz?! - Omal�e nie p�aka� ze �miechu. - Cz�owieczku, daleko ci do tego.
Zszokowany odwr�ci�em si� do ludzi. Skompromitowa�, zgnoi� na oczach wszystkich... Wytrzeszczy�em oczy i tym razem naprawd� poczu�em, �e si� dusz�. W sali nie by�o nikogo, tylko ja i ten szalony prestidigitator.
- Nieprzyjemnie by� myszk�, tak� ma�� myszk�. - Ledwo do mnie dociera�y jego s�owa. - My�la�e�, g�upku, �e ci� nie rozpoznam?
Stoj�c wci�� na estradzie, tr�ci� mnie w rami�. Be�owymi p�butami, zapinanymi na guziki, z twardymi noskami.
- Od razu pozna�em pana redaktora i postanowi�em zabawi� si� nieco. Odes�a�em ludzi, aby� m�g� pozna� uroki hipnozy.
Mia�em wra�enie, �e jego g�os odp�ywa, �ciany zmieniaj� kszta�ty i bia�y woal owija moje cia�o.
- Nie masz szans. Nikt ze mn� nie wygra. - Prawie go nie s�ysza�em, jakby znajdowa� si� po drugiej stronie ulicy. - A teraz co� gratis.
Zatrzepota�em rozpaczliwie r�koma. Wra�enie, �e spadam, okaza�o si� zbyt silne. Kolejny numer, pomy�la�em, pr�buj�c cokolwiek dojrze� w po�yskliwej mgle. W ko�cu pochyli�em si�, by zmaca� pod�og�, i wtedy troch� si� przeja�ni�o. Nigdy nie odr�ni�bym Hindukuszu od Alp, wi�c i tym razem mia�em k�opoty. Niemniej za spraw� jakiej� diabelskiej sztuczki wygl�da�o na to, �e jestem wysoko w g�rach. P�uca z niech�ci� przyj�y rozrzedzone i paskudnie zimne powietrze. Spojrza�em na bry�� lodu, gdzie spoczywa�a d�o�. Gwa�townie otar�em j� o spodnie. Znowu si� ba�em. Ten facet potrafi� nap�dzi� pietra.
- Milton! Do�� tych wyg�up�w.
Zerkn��em pod nogi i zadygota�em, spazmatycznie zaciskaj�c z�by. Iluzja zalicza�a si� do wyj�tkowo sugestywnych. Stromy stok opada� w kilkumilow�przepa��. Wy�ej, na intensywnie granatowym niebie, ostro �wieci�o s�o�ce. Teraz zrozumia�em, dlaczego alpini�ci nosz� ciemne okulary. Rozb�yski w kryszta�kach lodu prawie uniemo�liwia�y patrzenie. W�a�nie! Je�li to iluzja, wystarczy zamkn�� oczy i wymaca� najbli�sz� �cian�. Spr�bowa�em. Ju� przy pierwszym kroku potkn��em si� i przeszorowa�em kilka jard�w po lodzie. Iluzja wygl�da�a na nadzwyczaj sugestywn�. Ku�tykaj�c, pod��y�em w d� zbocza, z braku tlenu kr�ci�o mi si� w g�owie. Po paru chwilach dojrza�em g��bok� szczelin� lodowcow�.
- Milton! - M�j g�os nikn�� w przestrzeni, zasysany przez �nieg i l�d.
Wzruszy�em ramionami i wst�pi�em na przecinaj�cy przepa�� �nie�ny most. Podejrzanie zatrzeszcza�, w d� pocz�y si� sypa� kawa�ki lodu. Cienkie buty nie tylko nie dawa�y pewnego oparcia, ale jeszcze sprawia�y, �e stopy straszliwie marz�y. Post�pi�em mo�e pi�� krok�w, kiedy ca�o�� raptownie zadygota�a. Skoczy�em w prz�d, lecz by�o ju� za p�no. Most st�kn�� i straci�em grunt pod nogami. Z w�ciek�ym �omotem i brz�kiem t�uczonego szk�a spad�em na chodnik.
Chodnik...?! Gramol�c si� niezdarnie, dostrzeg�em woko�o zaciekawione twarze gapi�w. Zadar�em g�ow� i zerkn��em do g�ry. Nie spad�em z Mount Everestu, a jedynie ze szklanego daszku nad wej�ciem do �Theatre at The Edge�. Par� porysowanych szybek, pogi�tych k�townik�w, a na ko�cu du�a wyrwa dok�adnie pokazywa�y moj� himalajsk� tras�.
- Lunatyk - wybe�kota�em, wskazuj�c na siebie. - Jestem lunatykiem.
Spojrzenia z�agodnia�y, ludzie pocz�li si� rozchodzi�, kiwaj�c z politowaniem g�owami. Z trudem powsta�em. Co za szcz�cie, �e Milton nie wyci�� mi tego numeru w ruchliwszym miejscu, na przyk�ad na skrzy�owaniu Pi�tej z Broadwayem. Nie zwa�aj�c na pot�uczenia, ruszy�em dziarsko przed siebie. Dopiero kiedy mia�em pewno��, �e nikt mnie nie obserwuje, opad�em na �awk�. Zdj��em buty i z sapni�ciem ulgi zacz��em masowa� stopy. By�y piekielnie zmarzni�te.
Zapowiada� si� smutny ranek, najsmutniejszy ranek mego �ycia. Wszystko niby jak zwykle: Julia zamkn�a si� z debiutantem, Coleman chichota� nad gazet�, opisuj�c� wczorajsze zaj�cia w restauracji, Brodski pracowicie pisa� recenzj�... Tylko ja co pi�� minut sprawdza�em czas. Zadzwoni, czy nie? Zadzwoni, jasna sprawa, i powie, �e wyrosn� mi w�osy na czole albo �e b�dzie ode mnie jecha� czosnkiem z miejsc intymnych, albo... Pomys�owo�� tego drania wydawa�a si� niewyczerpana. Nie, do��, zaj�cza�em i punkt jedenasta zszed�em do baru, t�umacz�c si� pocz�tkami migreny. Potr�jna porcja piwa rozja�ni�a nieco horyzonty i po powrocie do redakcji prawie doszed�em do siebie. Niestety, znowu podkusi�o mnie spojrze� na zegarek. Za dziesi�� dwunasta. Poczu�em, jak oko�o tuzina szpil wbija si� w moje cia�o, a ka�da dobrze wymoczona w cykucie, kt�r� otruto Sokratesa. Oklap�y, zsun��em si� na fotel. Niech si� dzieje wola nieba.
- Jeff. - Coleman d�gn�� mnie w plecy ko�cistym palcem. - Julia pragnie z tob� pogada�.
Nie zwa�aj�c na jego wymowne gesty i ostrzegawcze psykni�cia, powlok�em si� w stron� legowiska naszej lwicy. A niech mnie nawet zgwa�ci, a czort z tym, mo�e to ostatnia szansa... Na dr��cych nogach stan��em przed jej biurkiem, w�a�ciwie pogodzony z losem. Pos�a�a mi u�miech prawie macierzy�ski.
- Przeczyta�am ten tekst. - Zerkn�a na plik kartek. - Miltona i... Hej, co z tob�?
Strach i ulga chwyci�y mnie za gard�o. Ta idiotka wzi�a wierszyk za artyku�. Przeczyta�a! Unios�em mankiet - zosta�o jeszcze pi�� minut.
- Dlaczego? - Pochyli�em si� gwa�townie, chwytaj�c j� za ramiona. - Kto pozwoli�?!
- Spokojnie, Jeff. - Spojrza�a na mnie z przestrachem i ukradkiem zerkn�a w stron� pokoju redakcyjnego.
- Le�a� na biurku. Wczoraj rozmawia�am z tym facetem i obieca�am...
Mia�em niezbit� pewno��, �e zaraz stanie si� co� strasznego. Rozerwie bab� na strz�py albo ze�wiruje i w szale odgryzie mi nog� lub inny r�wnie istotny cz�onek. Na wszelki wypadek zacz��em si� wycofywa�. Julia odebra�a to po swojemu.
- W�a�nie. - Na powr�t usiad�a i poprawi�a bluzk�.
- To nie nadaje si� do druku, kompletny bzdet.
Za moimi plecami zadzwoni� telefon. Wystartowa�em do niego chy�o, niczym t�um w supermarkecie po przecenione chi�skie trampki podczas �wi�tecznej wyprzeda�y. Coleman cofn�� d�o� jak oparzony.
- Redaktor Gades?
Rzucaj�c kolegom gro�ne spojrzenia, wcisn��em si� ze s�uchawk� w k�t mi�dzy �cian� a przepierzeniem. - Tak.
- Mam nadziej�, �e nie odmrozi�e� sobie uszu. Milcza�em, czekaj�c, a� przejdzie do konkret�w. Zachichota� szyderczo.
- Obieca�em, �e czeka ci� dzisiaj co� ekstra. Co�, czego za choler� nie mo�na teraz ju� odmieni�, prawda?
Zerkn��em przez rami�. Julia sta�a w drzwiach i, przygl�daj�c mi si� podejrzliwie, zapala�a papierosa od us�u�nie podanej zapalniczki Colemana.
- A wi�c uwa�aj. - Jego g�os sta� si� szczeg�lnie jadowity. - Oka�e si�, �e wszystkie kobiety, z kt�rymi spa�e� w ci�gu ostatniego p� roku, s� w ci��y. I nie b�dzie najmniejszych w�tpliwo�ci, za czyj� spraw�. Zrozumia�e�?
Czu�em, �e brakuje mi powietrza. Zacharcza�em i rozerwa�em zapi�cie u koszuli. A m�wi�, �e celibat to straszna rzecz.
- Wszystkie te baby b�d� mia�y z tob� dziecko i wyko�cz� ci� alimentami. B�dziesz harowa� na nie do ko�ca �ycia, jasne?
Dopiero za trzecim razem uda�o mi si� prze�kn�� �lin�.
- G�wno, dupku.
- Co m�wisz?
- Nic z tego - zni�y�em g�os do szeptu. - Julia, moja szefowa, pomyli�a si� i zamiast listu przeczyta�a tw�j wierszyk. Co� mi si� wydaje, �e kupa facet�w b�dzie mia�a przez to k�opoty. Dobrze m�wi�?
Po drugiej stronie co� za�ka�o, wida� trafi�em. Wyszczerzy�em z�by, tocz�c wzrokiem po moich, nic nierozumiej�cych, kolegach, i wtedy poj��em wszystko do ko�ca. Ju� wiedzia�em, gdzie wcze�niej widzia�em Miltona. W�a�nie tut