9143
Szczegóły |
Tytuł |
9143 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9143 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gardner Dozois
�a�cuchy morza
Pewnego dnia, tak, jak si� ka�dy tego od dawna spodziewa�, Obcy po prostu wyl�dowali. Spadli z b��kitnego nieba w sam �rodek pogodnego, ch�odnego dnia listopadowego; cztery statki, cztery obce statki opadaj�ce niczym p�atki �niegu, na kt�ry zanosi�o si� ju� od przesz�o tygodnia. Wyl�dowali w Ameryce, wchodz�cej w�a�nie w nowy, jasny dzie�. Jeden osiad� w Dolinie Delaware, oko�o dwudziestu pi�ciu kilometr�w na p�noc od Filadelfii, drugi w Ohio, trzeci na pustynnych terenach Colorado, a czwarty, nie wiedzie� czemu, w Wenezueli, na polu trzciny nie opodal Caracas. Ci, kt�rzy widzieli sam moment l�dowania, odnie�li wra�enie, �e statki nie tyle opuszczaj� si� pod czyj�� �wiadom� kontrol�, co raczej spadaj� na o�lep. Niczym czarny gw�d�, wbity nagle w niebo, nie wiadomo sk�d ani kiedy, niczym zawieszona wysoko w powietrzu ska�a, b�yszcz�ca przera�liwie jasno w promieniach s�o�ca: w pewnym momencie chwyta j� si�a grawitacji i ska�a zaczyna spada�, z pocz�tku jeszcze dostojnie i powoli jak we �nie, ro�nie, robi si� coraz wi�ksza, ogromna, jak g�ra ci�ni�ta z nieba na ziemi�; spada z niesamowit� pr�dko�ci�, obracaj�c si� w powietrzu raz, drugi, coraz ni�ej... i stoi ju�, jakby nigdy nic, na ziemi; nie rozbi�a si� i chocia� ani nie zahamowa�a, ani si� nie zatrzyma�a, po prostu jest i nawet p�atek �niegu nie osiad�by na zamarzni�tym b�ocie l�ej od niej.
Natomiast dla tych samolot�w zwiadu lotniczego, kt�re akurat wtedy przelatywa�y nad wschodnim wybrze�em na wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy metr�w, dla sterowanych komputerami radar�w we Wschodniej Bazie USADCOM* [* Unhed Siates Aerospace Defense Command - Dow�dztwo Obrony Powietrznej Stan�w Zjednoczonych (przyp. t�um.).] oraz dla tych z Kwatery G��wnej USADCOM w Colorado Springs, chocia� tam akurat nie mieli �adnych samolot�w, kt�re mogliby wys�a� w celu dokonania jeszcze jednej serii zdj��, przebieg wydarze� wygl�da� zupe�nie inaczej.
Szybkie kamery zarejestrowa�y l�dowanie jako proce s; wygl�da�o to tak, jakby obce statki istnia�y jednocze�nie w ka�dym punkcie swej trajektorii l�dowania, od stratosfery a� do samej powierzchni gruntu, jak p�atki konfetti wyrzucone z okna, albo jak uczennice �e�skiego liceum, kt�re ko�ysz�c biodrami schodz� po schodach. Na filmach statki oddala�y si� od samolot�w rozpoznania, zmniejszaj�c si� zgodnie z prawami perspektywy, i to by�o w porz�dku, ale zmniejsza�y si� tak�e z punktu widzenia obserwator�w we Wschodniej Bazie, a to ju� zupe�nie nie by�o w porz�dku. Najbardziej konstruktywna uwaga, jak� kto� wyg�osi� na temat owego zjawiska, brzmia�a: �To dziwne�. Dziwne by�o tak�e to, �e zbli�aj�cych si� statk�w nie wykry�y ani stacje obserwacyjne na Ksi�ycu, ani satelity; tego te� nikt nie potrafi� wyt�umaczy�.
Od chwili pierwszego kontaktu do l�dowania podb�j Ziemi zaj�� niespe�na dziewi�� minut. Po nieca�ych dziesi�ciu minutach cztery wielkie statki sta�y pewnie w czterech r�nych miejscach, otoczone g�st� par� - ale nie by�a to wcale para pochodz�ca z zetkni�cia ich rozgrzanych przej�ciem przez atmosfer� pancerzy z ch�odnym powietrzem, jak pocz�tkowo przypuszczano; w�a�ciwie by�a to nie tyle para, co raczej mg�a: w promieniu pi�tnastu metr�w od statk�w grunt zosta� zamro�ony na sztywno, a teraz l�d topi� si� pod wp�ywem temperatury otoczenia. Przez obejmuj�c� ca�y kontynent sie� komunikacyjn� USADCOM przebiega�y alarmuj�ce informacje; wybuch globalnej wojny atomowej wisia� na w�osku. Podczas gdy oszo�omieni ludzie gadali o tym, czego nie rozumieli. Sztuczna Inteligencja (SI) stworzona przez MIT i Laboratoria Bella w��czy�a si� do sieci superszybkich komputer�w dwudziestej generacji oddanej na jej u�ytek z chwil� og�oszenia Czerwonego Alarmu; przez p�torej minuty opracowywa�a dost�pne jej dane, po czym postanowi�a skontaktowa� si� ze swoim odpowiednikiem w Zwi�zku Radzieckim. Dysponowa�a w tym celu w�asnymi, samodzielnie stworzonymi rozwi�zaniami i uda�o si� jej nawi�za� ��czno�� niemal od razu, cho� w tym czasie Pentagon nie zdo�a� jeszcze po��czy� si� z Kremlem - ale to nie mia�o �adnego znaczenia, bo i tu, i tam byli tylko ludzie, to za�, co naprawd� wa�ne, rozgrywa�o si� na zupe�nie innej p�aszczy�nie. SI �rozmawia�a� z systemem radzieckim przez siedem minut, co w elektronicznej skali jest wr�cz niewyobra�alnie d�ugim okresem czasu, i dzi�ki temu nie dosz�o do wybuchu trzeciej wojny �wiatowej. Obie Sztuczne Inteligencje ustali�y ostatecznie, �e nie maj� poj�cia, co si� w�a�ciwie dzieje. W�adze ziemskie dosz�y do tego wniosku dopiero wiele godzin p�niej, ale nigdy si� do tego nie przyzna�y.
Jedyny przejaw dzia�ania, jaki nast�pi� w ci�gu trzech minut, kt�re min�y od l�dowania obcych statk�w do chwili, kiedy SI przej�a kontrol� nad ca�ym systemem obronnym, zosta� wywo�any przez spanikowanego genera�a w Kwaterze G��wnej USADCOM oraz usterk� w systemie zabezpieczaj�cym (nigdy dot�d nie u�ywanym), kt�ra umo�liwi�a mu odpalenie ma�ego taktycznego pocisku j�drowego w kierunku statku, co wyl�dowa� w Colorado. Pocisk trafi� dok�adnie w cel, tu� przy burcie statku, ale nie pojawi�a si� ani kula ognia, ani nie nast�pi�a eksplozja. Zamiast tego kad�ub statku rozjarzy� si� do o�lepiaj�cej, gor�cej bieli, by potem zbledn��, sczerwienie�, a� wreszcie przez fiolet powr�ci� do swego poprzedniego stanu. Identyczne zmiany barw nast�pi�y w tym samym czasie w bezpo�rednim s�siedztwie statku. Sam kad�ub nie dozna� najmniejszych uszkodze�. Wszystko odby�o si� w idealnej, niczym nie zm�conej ciszy. Pocisk by� uzbrojony w g�owic� neutronow�, ale instrumenty nie zarejestrowa�y �adnego, �ladowego cho�by promieniowania.
Da�o to Dow�dztwu Obrony Powietrznej wiele do my�lenia.
Tommy Nolan powinien ju� od p� godziny by� w szkole, ale mimo to wcale mu si� nie �pieszy�o. Szed� powoli boczn� drog�, wspinaj�c� si� na wzg�rze ko�o starego tartaku, i obserwowa� dym wznosz�cy si� z komin�w stoj�cych ni�ej dom�w grubymi, czarnymi krechami, prostymi i nieruchomymi niczym ma�ni�cia p�dzla po czystym, porannym niebie. Szare i czerwone dach�wki b�yszcza�y w promieniach s�o�ca; spojrzenie ch�opca ze�lizgn�o si� po nich dalej, a� do portu, nad kt�rym chmary mew zatacza�y szerokie kr�gi, wznosi�y si� i opada�y. Ich krzyki dociera�y a� do niego, przelatuj�c nad niezliczonymi dachami, kominami, antenami i zwichrzonymi przez wiatr koronami drzew. Za portem, niczym zmru�one b��kitne oko wygl�daj�ce zza kraw�dzi �wiata, b�yszcza� ocean. Tommy kopn�� jaki� kamie�, potem jeszcze raz, by wreszcie zamieni� go na star� puszk�, kt�ra brz�cz�c i klekoc�c toczy�a si� przed nim po drodze. Powia� mocniejszy wiatr, targaj�c futro jego kurtki i przynosz�c ze sob� g�o�niejsze ni� dot�d wrzaski mew, by zaraz zabra� je z powrotem, nad dachy, a potem nad ocean. Tommy kopn�� puszk� tak, �e potoczy�a si� poza kraw�d� drogi, i zatrzyma� si� na moment, nas�uchuj�c, jak kozio�kuje w d� po zboczu. Pogwizduj�c bezg�o�nie, zdj�� r�kawiczki i wsadzi� je do kieszeni, chocia� jego matka specjalnie powtarza�a, �eby tego nie robi�, bo jest bardzo zimno jak na listopad. Ciekawe, co czuje taka puszka, przemkn�a mu przez g�ow� my�l, kiedy tak spada po skarpie, obijaj�c si� o krzaki i kamienie, by wreszcie znale�� spokojne miejsce pod wymytymi z ziemi korzeniami jakiego� drzewa. Maszerowa� przed siebie, szuraj�c g�o�no butami po �wirze. Kiedy znajdowa� si� ju� w po�owie wzg�rza, w tartaku po drugiej stronie drogi uruchomiono pi�� tarczow�. Jej j�k i metaliczny jazgot przeci�� porann� cisz�, wbijaj�c si� ch�opcu �widruj�cym b�lem w z�by, by potem przycichn�� zamieniaj�c si� w brz�cz�cy pomruk, podobny do tego, jaki mo�e wydawa� rozgniewany olbrzym. Albo jakie� zwierz�, pomy�la� Tommy, chocia� wiedzia� doskonale, �e to tylko pi�a.
Mo�e dinozaur. Cia�em ch�opca wstrz�sn�� rozkoszny dreszcz. Dinozaur!
Tommy by� dzisiaj specjaln� maszyn� przeznaczon� do przeskakiwania ka�u�. Dlatego w�a�nie droga z domu zaj�a mu a� tyle czasu. W nocy spad� niewielki deszcz pozostawiaj�c po sobie rozrzucone tu i �wdzie ka�u�e; Tommy skrupulatnie przeskoczy� przez wszystkie, kt�re dostrzeg� po drodze z domu. Wymaga�o to sporo czasu, ale on by� niezwykle skrupulatny. Wyobra�a� sobie, �e jest maszyn�, pojazdem do przeskakiwania ka�u�. Niewa�ne, �e zamiast k� mia� nogi, a opr�cz tego jeszcze r�ce i g�ow�; siedzia� we wn�trzu maszyny wygl�daj�c na zewn�trz przez oczy i steruj�c ni� za pomoc� ca�ego zestawu peda��w i d�wigni. Manewruj�c ostro�nie podje�d�a� do ka�u�y, a kiedy znajdowa� si� ju� w odpowiednim miejscu, prze��cza� skrzyni� bieg�w na pozycj� SKOK, naciska� z ca�ej si�y na gaz i zwalnia� hamulec. Wiuuu, startowa� jak z katapulty, ka�u�a ledwo co zd��y�a mign�� pod spodem, �uuup, z powrotem na ziemi�, wzbijaj�c spod k� fontanny �wiru. Zazwyczaj skoki by�y bezb��dne. Tylko raz zamiast �wiru polecia�y w g�r� fontanny wody, a przecie� niekt�re ka�u�e mia�y ponad p� metra szeroko�ci. Potem chwila przerwy na sprawdzenie, czy gdzie� na tablicy przyrz�d�w nie zapali�y si� czerwone �wiat�a awaryjne. Wszystko w porz�dku. Lewarek zmiany bieg�w na pozycj� JAZDA i do przodu, powoli, rozgl�daj�c si� uwa�nie w poszukiwaniu nast�pnej ka�u�y. Wszystko to zabiera�o sporo czasu, ale nic dziwnego; nie mo�na by�o przecie� robi� tego ot, tak sobie, na odczepnego.
Mama znowu b�dzie w�ciek�a, przemyka�a mu od czasu do czasu niewyra�na my�l, ale nigdy nie zostawa�a na d�u�ej, porwana byle podmuchem wiatru. Nawet poranne �niadanie wydawa�o si� ju� czym�, co wydarzy�o si� przed milionami lat - stary, promieniuj�cy ciep�em piecyk gazowy, sycz�cy co� z zadowoleniem do samego siebie, ciep�a kasza ze smakowitymi zg�stkami, radio brz�cz�ce cicho o sprawach, o kt�rych nigdy nie chcia�o mu si� s�ucha�, szare, zimne �wiat�o padaj�ce przez okno na kuchenny st�.
Mama mia�a zapuchni�te oczy i ca�y czas kas�a�a. Znowu wieczorem do p�na ogl�da�a telewizj� i zasn�a na kanapce, nakryta swoim p�aszczem jak kocem. Wygl�da�a bardzo staro, kiedy Tommy przyszed� obudzi� j� na �niadanie i wy��czy� szumi�cy obraz kontrolny w telewizorze. Ojciec znowu krzycza� na ni� przy �niadaniu i Tommy poszed� do �azienki, gdzie my� d�ugo i starannie r�ce, dop�ki nie us�ysza�, �e ojciec wychodzi do pracy. Matka udawa�a, �e wcale nie p�acze, kiedy przygotowywa�a mu kasz� i �kaw�, rozcie�czon� bezlito�nie szklank� zimnej wody oraz ton� mleka i cukru, �dla dziecka�, chocia� sama pi�a j� dok�adnie tak� sam�. Zd��y�a ju� z powrotem w��czy� telewizor, jak tylko ucich�y kroki m�a, zupe�nie jakby nie mog�a znie�� nawet chwili ciszy. Telewizor mrucza� sam do siebie w du�ym pokoju, przeciskaj�c si� przez poranny program dla dzieci. Nawet Tommy nie by� w stanie si� zmusi�, �eby to ogl�da�. Matka twierdzi�a, �e w��cza telewizor po to, by wiedzie�, kt�ra jest godzina i by wys�a� Tommy�ego do szko�y na tyle wcze�nie, aby si� nie sp�ni�, ale to nie by�a prawda. Tommy zawsze musia� jej przypomina�, �e ju� czas zapakowa� go w palto, ciep�e getry i kalosze - to ostatnie wtedy, kiedy pada�o. Nigdy nie umia� ich sam za�o�y�, chocia� pr�bowa� i to nie raz. Zawsze jako� wszystko mu si� pl�ta�o.
Kiedy dotar� do szczytu wzg�rza, pi�a zakas�a�a raz i drugi, po czym umilk�a, pozostawiaj�c brz�cz�c�, wibruj�c� cisz�. Tommy stwierdzi�, �e ka�u�e si� sko�czy�y, wobec czego natychmiast przeistoczy� si� w wielki czo�g - taki, jakie pokazywali nieraz w migawkach z r�nych front�w - kt�ry m�g� si� porusza� na g�sienicach albo na ko�ach, a nad zupe�nie niedost�pnymi terenami tak�e na poduszce powietrznej. Z rykiem silnika zjecha� ze �wirowej drogi w g�sty las jod�owy. Jecha� w�sk� �cie�k�, obalaj�c drzewa i wduszaj�c ich pnie w ziemi� swymi pot�nymi g�sienicami. To go troch� zaniepokoi�o, bo bardzo lubi� drzewa, wi�c zdecydowa�, �e tylko przygina je do ziemi, a one prostuj� si� od razu po jego przeje�dzie, ale co� mu si� nie zgadza�o. Zatrzyma� si�, by to sprawdzi�. W lesie rozbrzmiewa� delikatny, ledwie s�yszalny pomruk, jakby wszystko, co w nim �y�o, oddycha�o spokojnie i rytmicznie. Tommy czu� si� tak, jakby po�kn�a go jaka� ogromna, przyjemnie zielona istota, nie po to, �eby go zje��, tylko by da� mu w swym �o��dku schronienie. Nawet kilkuletnie siewki by�y ju� wy�sze od niego. Ws�uchuj�c si� w odg�osy lasu poczu� nagle wielk� potrzeb�, �eby wej�� jeszcze g��biej i porozmawia� z Thantami, ale wtedy w og�le nie dotar�by do szko�y. Korzenie mog� wpl�ta� si� w ko�a, pomy�la� i w��czy� turbiny wytwarzaj�ce pod czo�giem powietrzn� poduszk�. Sun�� nad �cie�k� z maksymaln� pr�dko�ci�, jak� m�g� rozwin�� jego pojazd, poniewa� zaczyna� si� ju� lekko niepokoi�, co si� stanie, je�eli sp�ni si� troch� za bardzo.
Na skraju lasu wysun�� znowu ko�a i wypad� prosto na Highland Avenue. Ruch by� bardzo du�y, po szosie w jedn� stron� do Bostonu, w przeciwn� do Portland, mkn�y jedna za drug� ogromne ci�ar�wki. Dopiero po dziesi�ciu minutach uda�o mu si� przemkn�� na przeciwleg�y chodnik. Matka powtarza�a mu ci�gle, �eby �nigdy nie chodzi� t� drog� do szko�y, wi�c chodzi� t�dy prawie zawsze. W�a�ciwie mieszka� niewiele ponad kilometr od szko�y, na tej samej Walnut Street, ale zawsze wybiera� niesamowicie wr�cz skomplikowan� tras�. On sam wcale tak o niej nie my�la� - po prostu odwiedza� swoje ulubione miejsca.
Teraz toczy� si� �wawo obok szosy. Po tej stronie znajdowa�o si� du�o ��k poro�ni�tych traw� i zdzicza�ym zbo�em, zamieszkiwanych przez rodziny Jebling�w, kursuj�cych bezustannie mi�dzy drog� (kt�rej nigdy nie odwa�a�y si� przekroczy�) a lasem po drugiej stronie ��ki. Krzykn�� do nich wychylaj�c si� z wie�yczki swego czo�gu, ale Jeblingi s� bardzo nie�mia�e, a dzisiaj dodatkowo wydawa�y si� czym� sp�oszone. Trudno by�o je dostrzec, podobnie jak w og�le ca�y Inny Ludek; czasem tylko miga�y gdzie� na skraju pola widzenia wrzecionowate cia�a, przypominaj�ce troch� kszta�tem kolby kukurydzy, ogromne g�owy, w�skie b�yszcz�ce oczy, niesamowicie d�ugie i ruchliwe palce. Bezustannie znajdowa�y si� w ruchu - s�ysza�, jak buszuj� w g�stej trawie, a ich chrapliwy, nerwowy chichot odprowadzi� go spory kawa�ek drogi. �aden jednak nie wyszed�, by z nim porozmawia�. Ciekawe, co by�o przyczyn� tego poruszenia.
Kiedy zobaczy� przed sob� szko��, w g�rze, bardzo wysoko i bardzo szybko przemkn�� klucz my�liwc�w. Pozostawi�y za sob� r�wne bia�e kreski i g�uchy grzmot, kt�ry dotar� do uszu Tommy�ego dobrych par� sekund po ich przelocie. Wkr�tce potem pojawi�a si� spora formacja wi�kszych maszyn, lec�cych nieco wolniej. Bombowce? - domy�li� si� z dreszczem podniecenia i chyba strachu Tommy, odprowadzaj�c wzrokiem samoloty. Mo�e b�dzie wojna. Ojciec ci�gle m�wi� o wojnie, �e wszystko si� sko�czy - a Tommy�emu taka perspektywa wydawa�a si� bardzo interesuj�ca. Mo�e w�a�nie dlatego Jeblingi by�y tak podniecone.
W tej samej chwili rozleg� si� dzwonek oznajmiaj�cy koniec pierwszej lekcji. Jego d�wi�k podci�� Tommy�ego niczym uderzenie biczem i przestraszy� znacznie bardziej ni� jakiekolwiek rozwa�ania o wojnie. No, ale dostan�, pomy�la� zrywaj�c si� do biegu, zbyt przera�ony, by sta� si� czym� innym, a nie ma�ym ch�opcem, lub zauwa�y� nast�pn� formacj� ci�kich bombowc�w, nadci�gaj�c� z p�nocnego wschodu.
Kiedy dotar� do szko�y, przerwa ju� si� sko�czy�a i od prawie pi�ciu minut trwa�a druga lekcja. Jasne, puste, rozbrzmiewaj�ce wielokrotnym echem korytarze przypomina�y o�wietlone jarzeni�wkami wn�trze jakiego� grobowca. Tommy bieg� jeszcze przez chwil�, ale ha�as, jaki powodowa�, by� tak przera�aj�cy, �e czym pr�dzej zwolni� do marszu. To i tak nie mia�o ju� �adnego znaczenia. Dostanie za swoje.
Kiedy wszed� do sali, zapad�a w niej �miertelna cisza i wszystkie oczy skierowa�y si� prosto na niego. Obezw�adniony strachem Tommy stan�� w drzwiach, marz�c o tym, by zapa�� si� pod ziemi� albo sta� si� niewidzialnym, albo cho�by st�d uciec. Nie m�g� jednak nic zrobi�; sta� bez ruchu z rumie�cem wstydu na twarzy, patrz�c na tych, kt�rzy mu si� przygl�dali. Na twarzach koleg�w malowa�a si� tylko z�o�liwa uciecha, rado��, pogarda i wyczekiwanie. Jego dwaj koledzy, Steve Edwards i Bobbie Williamson, u�miechali si� obrzydliwie, uwa�aj�c jednak, by nie dostrzeg�a tego nauczycielka. Wszyscy wiedzieli, co zaraz nast�pi, i nie mogli si� tego doczeka�, czuj�c z jednej strony �wi�toszkowat� wy�szo��, z drugiej za� zadowolenie, �e to nie ich z�apano. Panna Fredricks, nauczycielka, mierzy�a go bez s�owa zimnym spojrzeniem. Tommy zamkn�� za sob� drzwi; drgn�� nerwowo, wydawa�o mu si� bowiem, �e zrobi� to nieprawdopodobnie g�o�no. Panna Fredricks pozwoli�a mu doj�� do �awki i usi��� - na moment ogarn�a go gor�ca fala nadziei - i dopiero wtedy podesz�a do niego i kaza�a mu wsta�.
- Sp�ni�e� si�, Tommy - powiedzia�a lodowatym tonem.
- Wiem, prosz� pani.
- Bardzo si� sp�ni�e�.
Na jej biurku le�a�a karta sp�nie� z poprzedniej lekcji. Kiedy m�wi�a, jej palce bawi�y si� ni�, zwijaj�c j� i rozprostowuj�c. By�a to wysoka, przera�liwie chuda kobieta oko�o czterdziestki, chocia� nie mia�o to �adnego znaczenia: r�wnie dobrze mog�a mie� dwadzie�cia albo sze��dziesi�t lat; jej �yciowe soki wysch�y ju� dawno temu, pozostawiaj�c j� niezmienn�, niezniszczaln�, nie starzej�c� si� - po prostu mumi�. W�a�ciwie to wydawa�a si� nie tyle zasuszona, co raczej upieczona w starym piecu �ycia; zosta�a z niej tylko twarda, sk�rzana substancja, podobnie jak z pozostawionego na s�o�cu �wie�ego mi�sa zostaje wyschni�ty wi�r. Jej sk�ra przypomina�a drobnoziarnisty, wysuszony, lekko ��tawy pergamin, a obwis�e piersi wybrzusza�y materia� sukienki tu� nad paskiem, niczym jakie� tajemnicze naro�l� czy guzy. Zamiast twarzy mia�a g�adk�, gumow� mask�.
- W tym tygodniu sp�ni�e� si� ju� dwa razy - powiedzia�a dobitnie, otwieraj�c usta tylko na tyle, na ile by�o to rzeczywi�cie niezb�dne. - I trzy razy w zesz�ym tygodniu. - Napisa�a co� na kartce papieru i wezwa�a go skinieniem r�ki, by podszed� do biurka. - Daj� ci kolejn� uwag�. Masz j� pokaza� matce i tym razem przynie�� mi podpisan�. Rozumiesz? - Patrzy�a prosto na Tommy�ego. Jej oczy by�y jak tunele, przez kt�re mog�o si� dostrzec pusty ocean lodu. - A je�li znowu si� sp�nisz albo b�d� z tob� jakie� inne k�opoty, po�l� ci� na d�, do psychiatry szkolnego. On ju� si� tob� zajmie. Teraz wracaj na miejsce, stracili�my przez ciebie wystarczaj�co du�o czasu.
Tommy jak automat usiad� w �awce. Nie s�ysza� z�o�liwych chichot�w ani nie widzia� spojrze�, jakimi obrzucali go koledzy z prawej i z lewej. Kartka papieru z uwag� nauczycielki pali�a go przez kiesze� �ywym ogniem. Dopiero pod koniec lekcji uda�o mu si� oderwa� od niej my�li, za spraw� dochodz�cego zza okien, narastaj�cego ha�asu. Inny Ludek mrowi� si� w lesie za szko��, przenosz�c si� z miejsca na miejsce, niczym fala przyp�ywu, kt�ra nie mo�e znale�� uj�cia. Zwykle tak si� nie zachowywali. Panna Fredricks i pozosta�e dzieci niczego nie s�yszeli, ale Tommy wiedzia�, �e co� si� �wi�ci, i pomimo swoich k�opot�w stara� si� wyjrze� za okno w ch�odny, szary ranek. Co� by�o nie tak...
Pierwsze dzia�ania podj�te przez rz�dy sk�adaj�ce si� z ludzi - w odr�nieniu od prawdziwej w�adzy, czyli SI i jej odpowiednik�w - polega�y na pr�bie ukrycia ca�ego wydarzenia. Tendencja do utajniania wszystkiego by�a tak silna i tak powszechna, �e przerodzi�a si� niemal w tropizm, wywo�uj�c odruch r�wnie automatyczny i niemo�liwy do opanowania, jak ziewanie. Jest faktem, �e Bia�y Dom chcia� ukry� fakt l�dowania obcych statk�w, jeszcze zanim by�o wiadomo, �e chodzi w�a�nie o l�dowanie, a dok�adniej - jeszcze zanim ktokolwiek wiedzia�, co w�a�ciwie ukrywa. Zdarzy�o si� co� donios�ego i bardzo nieoficjalnego, wi�c instynktowna reakcja rz�du sprowadza�a si� do tego, by czym pr�dzej to schowa�, zanim kto� si� dowie. Czterdzie�ci lat zam�tu koncentruj�cego si� wok� �rodk�w masowego przekazu nauczy�o rz�d jednego: ludzie nie powinni wiedzie� o niczym co nie by�o jasno i wyra�nie przewidziane w scenariuszu. Jest r�wnie� faktem, �e pierwsi oficjalni przedstawiciele rz�du, kt�rzy dotarli do miejsca l�dowania, zajmowali si� g��wnie wyciszaniem szumu wok� tego wydarzenia, podczas gdy oddzia�y wojska maj�ce broni� ludno�� przed ewentualnym atakiem przyby�y znacznie p�niej - w jednym przypadku dopiero po czterdziestu pi�ciu minutach - nie mo�e wi�c by� �adnych w�tpliwo�ci co do priorytet�w ustanowionych przez administracj�. By� to przecie� rok wybor�w i cia�o musia�o pozosta� szczelnie przykryte a� do chwili, kiedy podejmie si� decyzj�, czy pokazanie go nie oka�e si� przypadkiem zbyt wielk� niezr�czno�ci�.
�Okaza�o si� jednak, �e utrzymanie wszystkiego pod przykrywk� nie jest takie �atwe. L�dowanie w Dolinie Delaware widzia�o na w�asne oczy setki tysi�cy mieszka�c�w Pensylwanii i New Jersey, w Ohio za� obserwowa�a je wi�kszo�� ludno�ci tr�jk�ta P�nocny Canton - Canton - Akron. Pierwszymi lud�mi, kt�rzy dotarli do obcego statku - pierwszymi w og�le, jak si� p�niej okaza�o - by�a ekipa telewizyjna du�ej stacji z Filadelfii, kt�ra akurat kr�ci�a olbrzymi i nudny wiec kandydata w miejscowych wyborach. Kiedy nagle niebo rozdar�o si� nad ich g�owami, nie zwlekaj�c za�adowali kamery do wozu transmisyjnego i pop�dzili na miejsce l�dowania, maj�c nadziej� zrobi� kilka uj�� prawdziwych potwor�w, chocia� lata sp�dzone przed telewizorem w p�nych godzinach nocnych, kiedy nadawano zwykle r�ne dreszczowce science fiction, nauczy�y ich, co zwykle dzieje si� z tymi, kt�rzy przybywaj� na miejsce jako pierwsi, akurat wtedy, gdy z g�uchym szcz�kiem otwiera si� klapa i z w�azu wyp�ywaj� stwory zbrojne w olbrzymie, chwytne macki. Mimo to postanowili zaryzykowa�. Zaparkowali w bezpiecznym oddaleniu od statku, wystawili ostro�nie kamery zza dachu jakiej� opuszczonej szopy i dali milionom abonent�w sieci Eastern Seaboard pi�tna�cie minut transmisji na �ywo, okraszonej histerycznym komentarzem. Potem zjawi�a si� policja.
Policja, w sile pi�ciu radiowoz�w i lekkiego transportera, stwierdzi�a, �e sytuacja przerasta ich co najmniej o dwie g�owy. Str�e porz�dku byli w�ciekli i przera�eni, nie potrafili podj�� �adnej decyzji i mieli tylko jedno �yczenie: �eby kto� wreszcie si� zjawi� i uwolni� ich od odpowiedzialno�ci. Wreszcie postanowili otoczy� ca�y teren szczelnym kordonem i czeka� na rozw�j wypadk�w. Zignorowany w�z transmisyjny nadawa� jeszcze przez ponad dziesi�� minut. Kiedy wreszcie przyby�a poduszkowcem rz�dowa ekipa specjalna i kaza�a zaprzesta� transmisji, podniecona ekipa powiedzia�a im bardzo dos�ownie, co mog� sobie zrobi� z tym poleceniem, chocia� wszystkim gro�ono za to wi�zieniem federalnym. Uciszy� ich dopiero, a i to nie bez trudno�ci, oddzia� wojska, kt�ry zjawi� si� kilka minut p�niej. Wtedy jednak zdecydowana wi�kszo�� mieszka�c�w Wschodniego Wybrze�a tkwi�a ju� przed telewizorami i nag�e przerwanie transmisji wywo�a�o dwa razy wi�ksz� panik� ni� wiadomo�� o l�dowaniu.
W Ohio statek wyl�dowa� w polu kukurydzy, wprawiaj�c w pop�och pas�ce si� na pobliskiej ��ce stado kr�w rasy Guernsey oraz farmersk� rodzin� Fundamentalist�w, kt�ra by�a pewna, �e widzi archanio�a zst�puj�cego z nieba w Dniu S�du. Tutaj policja i wojsko zjawili si� jako pierwsi, je�li nie liczy� kilkuset miejscowych farmer�w, kt�rych natychmiast zaaresztowano i zamkni�to w pustym magazynie. W�adze mia�y nadziej�, �e w ten spos�b uda�o im si� zapanowa� nad sytuacj�, ale ju� po godzinie musia�y zacz�� walczy�, z malej�c� w zastraszaj�cym tempie skuteczno�ci�, ze zmotoryzowanymi tabunami ciekawskich z Cantonu i Akronu. Na kilka g��w spad�y pa�ki, skrzecz�ce g�o�niki grozi�y surowymi konsekwencjami, ale przecie� nie spos�b by�o aresztowa� wszystkich, a wygl�da�o na to, �e stawi�o si� osobi�cie na miejscu ca�e p�nocne Ohio.
Oko�o po�udnia szosy by�y zakorkowane a� do P�nocnego Cantonu i Mansfield. Dow�dca przerzuconego na ten teren oddzia�u stopniowo musia� zrezygnowa� z planu oczyszczenia z ludzi ca�ego rejonu, a wkr�tce potem, pod naciskiem fakt�w, by� zmuszony przyzna�, �e nie jest w stanie oczy�ci� nawet s�siedniego miasteczka. Zdaj�c sobie spraw�, �e jego �o�nierze s� przestraszeni i podenerwowani dok�adnie tak samo jak wszyscy inni, a poza tym z ca�� pewno�ci� nie s� jedynymi, kt�rzy maj� bro� - wi�kszo�� gapi�w, s�dz�c, �e zobacz� typowy lataj�cy spodek, przyby�a na miejsce uzbrojona - wycofa� swoich ludzi w bezpo�rednie s�siedztwo statku, dop�ki jeszcze nie dosz�o do powa�niejszego rozlewu krwi.
Uwolnieni z magazynu farmerzy rzucili si� natychmiast do telefon�w, by po skonsultowaniu si� ze swoimi prawnikami ��da� olbrzymich odszkodowa� od ka�dego, kto im si� nawin�� pod r�k�.
W Caracas sprawy przybra�y jeszcze gorszy obr�t, czemu trudno si� by�o dziwi�, wzi�wszy pod uwag� sytuacj�, jaka w�wczas panowa�a w Wenezueli. W mie�cie wybuch�y rozruchy, wywo�ane w r�wnej mierze plotkami o maj�cej nast�pi� lada moment obcej interwencji po��czonej z atakiem nuklearnym, co pog�oskami o nadprzyrodzonych odwiedzinach. Kilka organizacji rewolucyjnych i tyle� ��dnych w�adzy frakcji dzia�aj�cych w �onie legalnego rz�du podj�o kroki na drodze do osi�gni�cia swoich cel�w, zwielokrotniaj�c w ten spos�b powszechne zamieszanie. Nie min�o kilka godzin, a p� Caracas stan�o w p�omieniach. Po po�udniu armia zdecydowa�a si� na �podj�cie zdecydowanych �rodk�w�, co sprowadzi�o si� do otwarcia ognia z ci�kich karabin�w maszynowych do zbitego t�umu demonstrant�w, kt�ry wyleg� na g��wny plac stolicy. Karabiny strzela�y nieprzerwanie przez dziesi�� minut, w wyniku czego ponad sto pi��dziesi�t os�b straci�o �ycie, a dwa razy tyle odnios�o rany. Trosk� o ich los armia pozostawi�a cywilnym si�om policyjnym, gdy� zajmowanie si� takimi sprawami le�a�o poni�ej jej godno�ci. Policja rozwi�za�a ten problem wysy�aj�c na plac uzbrojone oddzia�y, kt�re po prostu dobija�y wszystkich rannych. Zaj�o to co prawda ca�� godzin�, ale mia�o t� dobr� stron�, �e definitywnie za�atwi�o sytuacj�. �ycie publiczne przenios�o si� do ko�cio��w; te z nich, kt�rych jeszcze nie ogarn�a po�oga, ja�nia�y r�wnie intensywnie od p�on�cych w nich tysi�cy �wiec.
Jedyne l�dowanie, z kt�rego wszyscy byli zadowoleni, mia�o miejsce w Colorado, gdzie statek osiad� po�rodku w�a�ciwie nie zamieszkanej p�pustyni. Dzi�ki temu wojsko, pos�uszne rozkazom Kwatery G��wnej USADCOM, mog�o spokojnie otoczy� statek kilkoma pier�cieniami piechoty, artylerii i czo�g�w, a z g�ry przykry� go parasolem nieustannie kr���cych my�liwc�w, bombowc�w i helikopter�w. A wszystko to bez �adnego ciekawskiego cywila lub dziennikarza. Podobno z ust pewnego ni�szego rang� funkcjonariusza rz�dowego pad�a nawet uwaga, �e za�ogi pozosta�ych statk�w mog�yby zachowa� si� cho�by w po�owie tak rozs�dnie.
Kiedy zabrzmia� ostatni dzwonek, Tommy pozosta� na swoim miejscu, dop�ki nie podszed� do niego Bobbie Williamson.
- Ch�opie, ale panna Fredricks da�a ci do wiwatu! - powiedzia� Bobbie.
Tommy wsta� z �awki. Zwykle wychodzi� ze szko�y jako pierwszy. Ale nie dzisiaj. Czu� si� jako� dziwnie, jakby obecna by�a tylko jego cz��, podczas gdy druga chowa�a si� gdzie�, nie wiadomo gdzie, przed pann� Fredricks. Dzieje si� co� niedobrego, pomy�la� Tommy. Wyszed� z klasy w towarzystwie opowiadaj�cego o czym� Bobbiego, ale nic z tej gadaniny nie dociera�o do jego uszu. Czu� si� kompletnie wymi�ty i z trudem porusza� zdr�twia�ymi ko�czynami.
Przy wyj�ciu spotkali Steve�a Edwardsa i Eddiego Franklina.
- Ale� oberwa�! Na strz�py - powiedzia� na powitanie Eddie. Steve u�miechn�� si�, a Bobbie powt�rzy�:
- Ale mu da�a do wiwatu!
Tommy kiwn�� tylko g�ow�, czuj�c, �e rumieni si� ze wstydu.
- Niech no tylko wr�ci do domu - dorzuci� z domy�ln� min� Steve. - Dostanie mu si� jeszcze od mamy.
Prze�cigali si� w uszczypliwo�ciach, �miej�c si� za ka�dym razem coraz g�o�niej. Tommy znosi� to ze stoickim spokojem, tak jak tego od niego oczekiwano, i po jakim� czasie poczu� si�, o dziwo, troch� lepiej. Zas�b z�o�liwo�ci wreszcie si� wyczerpa� i Steve powiedzia�:
- Nie przejmuj si� ni�. To tylko g�upia, stara baba. Wszyscy wsp�czuj�co pokiwali g�owami.
- Wcale si� nie przejmuj� - odpar� Tommy. Jednak ci�gle jeszcze w jego �o��dku tkwi� sopel lodu. Dla nich ca�a sprawa przesta�a istnie� - wzi�li w niej sw�j udzia� i koniec, nie ma problemu. Ale dla Tommy�ego wydarzenie by�o jeszcze zupe�nie �wie�e, a jego konsekwencje ci�gn�y si� daleko w przysz�o��, a� do gro�nego wa�u chmur burzowych, zasnuwaj�cych powoli jego osobisty horyzont. Wbi� r�ce w kieszenie i zacisn�� palce, by odstraszy� pecha. Je�eli mo�na go by�o w og�le odstraszy�.
- Niewa�ne - stwierdzi� Bobbie, krzywi�c si� w wymy�lny spos�b. - Chcecie wiedzie�, czego si� dowiedzia�em? Kosmici wyl�dowali!
- Nabierasz nas? - zapyta� podejrzliwie Steve.
- S�owo, �e nie. Ludzie z Kosmosu s� w Nowym Jorku, razem z cholernie du�ym lataj�cym talerzem i w og�le ze wszystkim.
- (Gdzie�e� to us�ysza�? - za��da� dok�adniejszych informacji Eddie.
- Pods�uchiwa�em pod pokojem nauczycielskim. Wszyscy tam byli, ogl�dali telewizj�. M�wili, �e to lataj�cy talerz. A pan Brogan powiedzia�, �e ma nadziej�, �e nie ma w nim �adnych potwor�w. Potwory, kapujesz!
- Eee... - skrzywi� si� cynicznie Steve.
- Potwory! Chwytasz? Za�o�� si�, �e s� du�e, naprawd� du�e, tak na jakie� trzydzie�ci metr�w. Olbrzymie, wstr�tne potwory z jednym okiem, mackami i w og�le. I maj� miotacze i inne takie. I wszystkich wyt�uk�.
- Gadanie - parskn�� Steve.
Wcale nie s� tacy, pomy�la� Tommy. Nie wiedzia�, jacy s�, nie potrafi� ich sobie nawet wyobrazi�, ale by� pewien, �e na pewno nie s� tacy. Ten temat jako� dziwnie go poruszy�, wytr�caj�c z r�wnowagi; chcia�, �eby przestali o tym m�wi�. Apatycznie przys�uchiwa� si� rozmowie, staraj�c si� us�ysze� tak ma�o, jak tylko by�o mo�liwe.
Za milcz�c� zgod� wszystkich skierowali si� w d�, ku pla�y. Jeszcze przez pewien czas roztrz�sali spraw� Obcych, powtarzaj�c w r�nych wariantach to, co powiedzieli ju� wcze�niej. Ka�dy, nawet podchodz�cy do wszystkiego z wystudiowanym cynizmem Steve uwa�a�, �e w �rodku b�d� potwory. Pragn�li gor�czkowo, �eby by�y, nawet gro�ne i niebezpieczne; stanowi�oby to wspania�e obalenie wszystkiego, co im wk�adano do g��w i co powtarzali im rodzice. Rozmowa o potworach wymaga�a ich wymy�lenia, a to z kolei odpowiedniego ich odegrania, tote� wkr�tce ka�dy z nich mia� ju� swoj� rol�, akcja za�, nap�dzana komentarzem narracyjnym prowadz�cego zabaw�, rozwija�a si� w osza�amiaj�cym tempie. Rola narratora przypada�a zwykle Tommy�emu, ale dzisiaj nie znajdowa� si� w odpowiednim nastroju, wi�c za milcz�c� zgod� pozosta�ych przej�� j� Steve, kt�ry poprowadzi� ich prosto w wir nieskomplikowanych, goni�cych si� wydarze�. Zabawa by�a niez�a, ale brakowa�o jej przewodniej my�li, g��bszej motywacji i szczeg��w, kt�rych zwykle dostarcza�a barokowa wyobra�nia Tommy�ego.
Po�owa by�a potworami, po�owa za� �o�nierzami i zawzi�cie strzelali do siebie z laser�w, wyskakuj�c znienacka zza ska� i kamieni.
Tommy bra� gorliwie udzia� w zabawie, celuj�c z wyprostowanego palca, strzelaj�c z typowym dla lasera odg�osem �fffzzzsss...� i krzycz�c rado�nie �Zabity! Zabity!�. W g��bi duszy jednak my�la� o czym innym. Bawili si� w Obcych, a ten temat od dawna go intrygowa�. W dodatku rozprasza� go narastaj�cy niepok�j Innego Ludku, mrowi�cego si� w�r�d otaczaj�cych go drzew i szeleszcz�cego w li�ciach, niczym nieustaj�cy, zafrasowany czym� deszcz. K�tem oka Tommy dostrzeg� grup� Kem�w wychodz�cych spod poskr�canych korzeni d�b�w i orzech�w rosn�cych u podn�a stromego, trawiastego zbocza. Gromadka zatrzyma�a si�, przypatruj�c si� ponuro rozbawionym dzieciom. Kernowie byli kr�pymi, pe�nymi powagi istotami o wyrazistych twarzach - melancholijnych, groteskowych i pi�knym zarazem. Eddie i Bobbie, strzelaj�c do siebie z zapa�em, przebiegli tu� ko�o nich, omal nie wpadaj�c na jednego. Kernowie nie zareagowali; stali w miejscu, poruszaj�c delikatnie ramionami, przygarbieni i skuleni blisko ziemi niczym pnie starych d�b�w, przy kt�rych si� zatrzymali. Jeden z nich spojrza� wprost na Tommy�ego i smutno, powa�nie potrz�sn�� g�ow�. Jego oczy by�y koloru lanego z�ota, a sk�ra - starego, za�niedzia�ego br�zu. Odwr�cili si� i ruszyli wolno pod g�r�, zgarbieni; ich ramiona porusza�y si� rytmicznie w prz�d i w ty�, w prz�d i w ty�, i zdawali si� stapia� z ziemi�, moleku�a po molekule, a� wreszcie znikn�li zupe�nie. Tommy z zastanowieniem wystrzeli� ze swego lasera. Pami�ta� - a raczej widzia� w czystej bursztynowej po�wiacie, kt�r� dla m�odych istot jest czas, nie przesz�o��, ale po prostu czas - �e reszta dzieci tak�e kiedy� dostrzega�a Inny Ludek. Teraz ju� ich nie widzia�y, nie rozmawia�y z nimi, ba, nawet nie pami�ta�y, �e kiedy� potrafi�y to robi�. Tommy zastanawia� si�, dlaczego tak si� dzia�o. Nie potrafi�by wskaza�, kiedy nast�pi�a zmiana, ale powoli, stopniowo uczy� si�, �e jednak tak si� sta�o i �e nie mo�e ju� nikomu m�wi� o Innym Ludku, nawet kolegom, a ju� szczeg�lnie nie wolno mu tego robi� przy doros�ych. Mimo wszystko ci�gle si� nie posiada� ze zdumienia, �e tylko on - w og�le tylko on, zdaje si� - widzi Inny Ludek. �wiadomo�� tego faktu ci�gle jeszcze go przerasta�a i czu� si� bardzo nieswojo, kiedy o tym my�la�.
Zabawa w Kosmit�w zaprowadzi�a ich przez w�ski pas lasu w d�, do ma�ej zatoczki, do kt�rej wpada� ma�y, �wawy strumyk. To by� ju� ocean, ale jeszcze nie pla�a, tote� nie zatrzymywali si�, lecz biegli dalej po szczycie tamy chroni�cej l�d przed fal� przyp�ywu, zeskakuj�c od czasu do czasu na le��ce u jej podn�a, ods�oni�te teraz kamienie. Kilkaset metr�w dalej znale�li miejsce, w kt�rym oceanowi uda�o si� wcisn�� w g��b l�du w�sk� mack�. Znajdowa�a si� tam opuszczona fabryka o pozabijanych deskami oknach i drzwiach oraz ��cz�cy si� z zatok� kana� przelewowy, kt�rego zadaniem by�o przechwytywanie cz�ci wody podczas przyp�ywu. Miejscowi ci�gle jeszcze nazywali to miejsce Hut� O�owiu, chocia� tylko najstarsi pami�tali czasy, kiedy maszyny rzeczywi�cie dzia�a�y. Ch�opcy wspi�li si� na stromy brzeg, pokonali w�ski mostek spinaj�cy brzegi kana�u i pobiegli w d�, wzd�u� suchego koryta odprowadzaj�cego niegdy� wod� z huty, a� do otoczonego ska�ami basenu, r�wnie� znanego pod nazw� Huta O�owiu, kt�ry w lecie by� ich ulubionym miejscem k�pieli. Wed�ug kr���cych w�r�d dzieci legend, w basenie tym �y�y aligatory, przyniesione z zatoki przez podziemn� rzek�; cudownie by�o odczuwa� dreszcz strachu i emocji, skacz�c do wody, w kt�rej mog�a czai� si� wyg�odnia�a, niewidzialna �mier�. Teraz na wodzie unosi�y si� kawa�ki lodu i Steve zastanawia� si� g�o�no, co si� dzieje z aligatorami, kiedy jest tak zimno.
- Chowaj� si� - wyja�ni� Tommy. - Maj� takie du�e jaskinie pod ska�ami, jak... - Ju� chcia� powiedzie� �jak Daleorowie�, ale ugryz� si� w j�zyk. Ch�opcy rzucali przez jaki� czas w wod� kamieniami, ale nie uda�o im si� wywabi� na powierzchni� �adnego aligatora, wi�c Eddie zaproponowa� zabaw� w upadki. Nikt nie przejawia� specjalnego entuzjazmu, ale mimo to podj�li wezwanie, wymy�laj�c co chwila jakie� nowe �mierciono�ne zdarzenia - na przyk�ad wybuch bomby - i oceniaj�c, kto z nich popisze si� najwspanialszym upadkiem w agonii. Jak zwykle w wi�kszo�ci wypadk�w wygrywa� albo Steve, jako najlepiej wysportowany, albo Tommy, jako obdarzony najbujniejsz� wyobra�ni�, tote� zabawa stawa�a si� nieco nu��ca. Tommy jednak by� bardzo zadowolony, bo przynajmniej nie my�la� przez chwil� ani o Obcych, ani o Innym Ludku, a poza tym przy okazji szli ca�y czas wzd�u� kana�u. Chcia� koniecznie przed p�j�ciem do domu zajrze� cho� na chwil� na pla��.
Przeszli przez koryto kana�u nie opodal przerzuconego przeze� niskiego, kolejowego mostu i ruszyli dalej wzd�u� starych, niemal teraz nie u�ywanych tor�w, ��cz�cych tartak ze stacj� prze�adunkow� w mie�cie. Co prawda szyny i podk�ady znikn�y prawie zupe�nie pod g�stymi chwastami, ale wci�� jeszcze �ywe by�y mro��ce krew w �y�ach opowie�ci o poci�tych na kawa�ki dzieciach, kt�re wpad�y tutaj pod poci�g. Opowie�ci te mia�y dostatecznie wiele wsp�lnego z rzeczywisto�ci�, by rodzice kategorycznie zabronili swoim pociechom zbli�a� si� do tor�w, tote� nie by�o nic dziwnego w tym, �e wszyscy t�dy w�a�nie chodzili na pla��. Szli mi�dzy szynami prowadzeni przez Steve�a, kt�ry zapewnia�, �e wyczuje wibracj� tor�w na d�ugo przedtem, zanim poci�g zbli�y si� do nich na niebezpieczn� odleg�o��, chocia� w g��bi duszy on sam wcale nie by� tego taki pewien. Naprawd� niespokojny by� tylko Tommy, ale zmusi� si�, by i�� wraz z innymi i nie my�le� o pokrwawionych, rozwleczonych wzd�u� tor�w strz�pach. Przeskakiwali z podk�adu na podk�ad, udaj�c, �e mi�dzy nimi otwieraj� si� bezdenne otch�anie, i jako� mi�dzy jednym skokiem a drugim Tommy u�wiadomi� sobie niespodziewanie, i� Eddie i Bobbie byli zbyt ograniczeni na to, �eby si� ba�, Steve za� musia� robi� to, co robi�, by udowodni�, �e nale�y mu si� przyw�dztwo. Za�wita�o mu r�wnie�, �e on sam to robi, poniewa� boi si� ba�, chocia� nie by� w stanie jasno uj�� tej my�li w s�owa. Tor bieg� pocz�tkowo skrajem pola golfowego, ale wkr�tce zag��bi� si� w las; g�sto rosn�ce drzewa utworzy�y w�ski tunel, natomiast towarzysz�ce linii kolejowej s�upy telefoniczne skry�y si� niemal do po�owy w wysokiej trawie i zaro�lach. W tunelu by�o ciemno i zewsz�d rozlega� si� tajemniczy, niepokoj�cy szelest. Przyspieszyli kroku. Teraz z kolei Tommy by� jedynym, kt�ry si� nie ba�. Wiedzia� doskonale, co dzieje si� w lesie, kto spo�r�d Innego Ludku spowodowa� ten, a kto - inny ha�as i w jakim stopniu kt�rzy z nich s� niebezpieczni. Znacznie bardziej ni� ich obawia� si� poci�g�w. Tor zaprowadzi� ich na wysoki cypel ograniczaj�cy z jednej strony ma�� zatoczk�, a potem w poprzek tego cypla, nad ocean. Opu�cili tory w miejscu, gdzie skr�ca�y szerokim �ukiem w kierunku nast�pnego miasteczka, i przeszli ha sam skraj cypla, na otoczon� z trzech stron morzem pla��. Woda, szara i zimna, przypomina�a jaki� ci�ki, p�ynny metal. Podrygiwa�y na niej ma�e, bia�e kry, a w oddali niewielki statek do po�owu ostryg przeciska� si� przez ich znacznie wi�ksze skupisko na g��bokiej wodzie g��wnego kana�u wej�ciowego do portu. Jeszcze dalej tuli�o si� do siebie kilka skalistych wysepek, nad kt�re wyskakiwa�y co chwila pi�ropusze piany; za nimi woda mia�a ju� inny, g��bszy i zimniejszy kolor: to zaczyna� si� p�nocny Atlantyk. A dalej ju� nic, tylko dwa tysi�ce mil zimnej, mokrej pustki, a� do l�du po drugiej stronie, do Francji.
Kiedy schodzili w d�, ku kamienistej pla�y, Bobbie wda� si� w skomplikowan�, nieprawdopodobn� opowie�� o tym, jak to kiedy�, kiedy nurkowa� razem z ojcem, zaatakowa�a go olbrzymia o�miornica. Pozostali s�uchali bez wi�kszego zainteresowania. Bobbie by� mrukliwym, niesympatycznym dzieckiem, mo�e dlatego, �e jego ojciec pi� bez przerwy, a historie, kt�re ch�opak opowiada�, albo wszystkich �miertelnie nudzi�y, albo budzi�y obrzydzenie. Ta akurat wywo�a�a obydwie reakcje. Wreszcie nie wytrzyma� Eddie.
- Bzdury gadasz. Wszystko to nieprawda. M�j tata m�wi, �e tw�j ojciec nawet nie mo�e usta� na nogach, to gdzie mu do p�ywania?
Zacz�li si� k��ci� i Steve kaza� im si� zamkn��. W milczeniu wdrapali si� na d�ug� skaln� �aw� przecinaj�c� skosem pla�� i nikn�c� w wodzie.
Tommy wszed� na wielki g�az i wdycha� g��boko wilgotne, s�one powietrze. Tam, na powierzchni i pod powierzchni� morza, �yli Daleorowie; wiatr ni�s� ze sob� strz�py ich atonalnego, ch�ralnego �piewu. Wylegli na powierzchni� ca�� chmar�, podobnie jak Ludek z lasu - widzia� ich pomykaj�cych po falach, nurkuj�cych pod wod� i pojawiaj�cych si� znowu na powierzchni. Zupe�nie nagle Tommy poczu�, jak wst�puje w niego energia, i rozpocz�� swoj� opowie��:
- By� taki smok, kt�ry mieszka� daleko w g��bi oceanu, dalej ni� st�d wida�, w og�le w najg��bszym miejscu, gdzie nie ma �adnego dna, wi�c je�li si� tam utonie, to spada si� w d� i w d�, bez ko�ca. Ale ten smok potrafi� dobrze p�ywa�, wi�c nic mu nie by�o.
M�g� pop�yn�� wsz�dzie, gdzie tylko chcia�, w og�le wsz�dzie! Po prostu p�ywa� tu i tam i wszystko widzia�, wiecie? Choroba! M�g� nawet pop�yn�� do Chin, je�li by chcia�, albo nawet na Ksi�yc!
Ale kiedy� tak p�ywa� i p�ywa�, a� w ko�cu si� zgubi�. By� zupe�nie sam i podp�yn�� do portu, tu gdzie te wyspy. Do tej porycie zbli�a� si� tak bardzo do miejsc, gdzie mieszkaj� ludzie. To by� bardzo du�y smok i wygl�da� jak prawdziwy, ogromny w�� z �uskami i w og�le, i wp�yn�� do naszego portu. - Tommy niemal widzia� olbrzymiego, poruszaj�cego si� w�owym ruchem smoka o czerwonych oczach, zawieszonego w zimnej, czarnej wodzie.
- Wyp�yn�� na powierzchni� i zobaczy� ��dk�, tak� sam�, jak� ma ojciec Eddiego. Nigdy w �yciu czego� podobnego nie widzia�, wi�c podp�yn�� do niej, otworzy� paszcz� i przeci�� j� na p�, dok�adnie na p�, a wszyscy ludzie, kt�rzy w niej siedzieli, powpadali do wody...
- Zjad� ich? - chcia� wiedzie� Bobbie. Tommy zastanowi� si� i doszed� do wniosku, �e my�l o smoku zjadaj�cym rybak�w wcale mu si� nie podoba, wi�c powiedzia�:
- Nie, nie zjad� ich, bo wcale nie by� g�odny, oni zreszt� i tak byli dla niego za mali, wi�c pozwoli� im odp�yn��, a oni wdrapali si� na inn� ��dk�...
- Teraz ju� na pewno ich zjad� - stwierdzi� z filozoficzn� pewno�ci� siebie Steve.
- ... no wi�c potem odp�yn�� i zbli�y� si� do l�du, ale wtedy zacz�� go �ciga� okr�t wojenny, taki du�y, jak ten, na kt�rym byli�my Trzydziestego Maja*, [* Memoria� Day, obchodzone w Stanach Zjednoczonych �wi�to upami�tniaj�ce poleg�ych na polu chwa�y (przyp. t�um.).] i zacz�� do niego strzela� za to, ze smok zjad� im ��dk�. Smok p�yn�� coraz szybciej, �eby uciec, ale okr�t by� ca�y czas tu� za nim, a� wreszcie zap�dzi� go na p�ycizn�. - Tommy wyobrazi� sobie wynurzonego niemal w ca�o�ci na powierzchni� potwora, tocz�cego wok� czerwonymi oczami w poszukiwaniu drogi ucieczki, i nagle zrobi�o mu si� go �al.
- P�yn�� dalej, a� wreszcie woda prawie si� sko�czy�a, a statek by� ci�gle za nim. Ale smok by� m�dry i zanim statek zd��y� okr��y� cypel, rzuci� si� na pla��, na t� pla�� i zamieni� w ska��, w t� ska��, na kt�rej stoimy. I kiedy statek przyp�yn��, nie zobaczy� �adnego smoka, tylko ska��, wi�c zawr�ci�. Kiedy�, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, pe�nia ksi�yca czy co�, ska�a zamieni si� w smoka i odp�ynie na ocean, tak �e nie b�dzie tu ju� �adnej ska�y. Mo�e zamieni si� nawet tera z... - Zadr�a� na my�l o tym, niemal czuj�c, jak kamie� chwieje si� i topi pod jego stopami. By� w tej chwili niezmiernie rad, �e w swojej opowie�ci nie narazi� si� niczym smokowi. - No, a na razie jest ci�gle ska�� i w�a�nie w ten spos�b uda�o mu si� uciec.
- Wcale nie uciek�! - wybuchn�� z gniewem Steve. - Bzdura! Przed nimi nie mo�na tak �atwo uciec. Za�atwili go, m�wi� wam, za�atwili go! Z�apali go i rozwalili na kawa�ki!
Umilk� i odwr�ci� g�ow�, by nie napotka� spojrzenia Tommy�ego. Steve, chocia� zazwyczaj pogodnego usposobienia, miewa� napady zgorzknia�ej w�ciek�o�ci, po kt�rych przez wiele godzin wstydzi� si� spojrze� komukolwiek w oczy. Dwa lata temu jego ojciec zgin�� na wojnie w Boliwii.
Tommy poczu�, jak ogarnia go fala ch�odu. Opu�ci�o go radosne podniecenie, a w jego miejsce pojawi�o si� znowu przeczucie, �e wkr�tce nast�pi co� niedobrego, co�, czego w �aden spos�b nie uda mu si� unikn��. Mia� wra�enie, �e jest w �rodku pusty i chory, i wiatr zacz�� go nagle k�sa� igie�kami zimna. Zadr�a�.
- Musz� wraca� na obiad - oznajmi� po chwili milczenia Eddie. Bobbie i Steve powiedzieli, �e oni te�. S�o�ce zamieni�o si� ju� w czerwone, wisz�ce nad samym horyzontem oko, ale mogli jeszcze zd��y�, gdyby ruszyli od razu - id�c po Shor� Road dotr� z powrotem trzy razy szybciej, ni� szli w t� stron�. Zeskoczyli ze ska�y na piasek, ale Tommy nie ruszy� si� z miejsca.
- Idziesz? - zapyta� Steve.
Tommy potrz�sn�� g�ow�. Steve wzruszy� ramionami i odwr�ci� si�. Na jego twarzy ci�gle kwit�y rumie�ce wstydu.
Trzej ch�opcy ruszyli pla�� w kierunku drogi. Bobbie i Eddie raz czy drugi obejrzeli si� za siebie, a Steve ani razu.
Tommy patrzy� za nimi, a� znikn�li mu z oczu. Wcale nie by� z�y na Steve�a, po prostu mia� jeszcze co� do zrobienia. Chcia� porozmawia� z jakim� Thantem, a to w�a�nie by�o jedno z Miejsc, do kt�rych przychodzili, ale tylko wtedy, je�eli on by� tu sam. Musia� porozmawia� z nim o sprawach, o kt�rych nie m�g�by m�wi� z nikim innym. A w ka�dym razie na pewno, z �adnym z ludzi.
Czeka� jeszcze ponad trzy kwadranse. S�o�ce schowa�o si� ju� zupe�nie za horyzontem, pozbawiaj�c �wiat swego �wiat�a i ciep�a. Thant nie przyszed�. Tommy wreszcie straci� wszelk� nadziej�; czu�, jak ogarnia go niewypowiedziana rozpacz. Ju� nie przyjdzie. Do tej pory nigdy jeszcze tak si� nie zdarzy�o, a na pewno nie wtedy, kiedy czeka� sam w jednym z Miejsc.
By�a ju� niemal noc. Marzn�cy na kamieniu Tommy spojrza� w g�r� akurat w momencie, kiedy wysoko i bardzo szybko przemkn�� po ciemniej�cym niebie jaki� samolot pozostawiaj�c za sob� bia��, nikn�c� szybko smug�. Dopiero wtedy ch�opiec przypomnia� sobie o spoczywaj�cej w kieszeni kartce z uwag� od panny Fredricks.
I jakby p�k�a przytrzymuj�ca go w miejscu niewidzialna struna, pop�dzi� przed siebie pla��.
P�nym popo�udniem dywizja pancerna oraz dywizja piechoty wraz ze wspieraj�c� je artyleri� zaj�y pozycje doko�a miejsca l�dowania w Dolinie Delaware, a my�liwce z bazy McGuire dokonywa�y bez przerwy lot�w zwiadowczych nad tym rejonem. Na ca�ym Wybrze�u og�oszono mobilizacj� i przerzucono dodatkowe jednostki do Waszyngtonu i Nowego Jorku na wypadek, gdyby kto� podj�� jakie� wrogie kroki przeciwko tym miastom. Pozostaj�ce pod rozkazami USADCOM bombowce strategiczne przeniesiono do znajduj�cych si� blisko miejsca ewentualnej akcji baz na lotniskach McGuire, Kennedy�ego i Port Newark; Logan International w Bostonie mia� s�u�y� jako lotnisko zapasowe. Odwo�ano wszystkie loty pasa�erskie. Doko�a statku Obcych utworzono czterystumetrowej �rednicy kr�g nagiej ziemi, niszcz�c przy okazji star� szop�, kt�ra rano s�u�y�a za schronienie ekipie telewizyjnej. Zaraz za tym pasem zaj�y pozycj� czo�gi, za nimi piechota, a na ko�cu artyleria, kt�ra okopa�a si� w odleg�o�ci oko�o kilometra od punktu zero. Szykuj�c si� do nadej�cia zmroku instalowano liczne baterie pot�nych reflektor�w. Podobne przygotowania czyniono r�wnie� w Ohio i Colorado.
Kiedy wojskowi zabezpieczyli ju� wszystko, co by�o do zabezpieczenia, w pobli�e statk�w, a szczeg�lnie tego, kt�ry wyl�dowa� w Dolinie Delaware, zacz�li �ci�ga� naukowcy - nieprzerwany strumie� rozczochranych, p�przytomnych ludzi, wyrwanych z laboratori�w i instytut�w w ca�ym kraju. Wsz�dzie wygl�da�o to tak samo: nieludzko uprzejmi �o�nierze czekali cierpliwie, a� biegaj�cym nerwowo po pokoju uczonym uda si� uspokoi� rozhisteryzowane �ony lub m��w. Zdecydowana wi�kszo�� naukowc�w ma�o �e nie mia�a za z�e tak obcesowego traktowania, ale wr�cz nie posiada�a si� z rado�ci, �e zwr�cono si� w�a�nie do nich; byli w�r�d nich tak�e i ci znani do tej pory z wy��cznie krytycznego stosunku do sprawuj�cego nad nimi kontrol� rz�du. �aden z nich nie zrezygnowa�by z tej okazji, nawet gdyby przysz�o mu zapisa� dusz� diab�u.
A tymczasem obce statki sta�y bez ruchu w miejscu jak ogromne czarne jaja.
Do tej pory jeszcze nikt nie podszed� do �adnego ze statk�w bli�ej ni� na sto metr�w; ograniczono si� do wywrzaskiwanych przez g�o�niki wezwa� i pozdrowie�. Nie uzyskano �adnej odpowiedzi, �adnego potwierdzenia, �e kto� t� gor�czkow� aktywno�� ludzi dostrzeg� i na ni� zareagowa�. W�a�ciwie nie uzyskano r�wnie� �adnego dowodu na to, �e we wn�trzu statk�w znajduj� si� jakie� inteligentne czy cho�by my�l�ce istoty. Same statki by�y jajowatego kszta�tu i mia�y zupe�nie g�adk� powierzchni� - �adnych okien, w�az�w, ozd�b, anten czy �ladu jakiegokolwiek wyposa�enia. Sta�y w zupe�nej ciszy, nie promieniuj�c ani ciep�em, ani �wiat�em. Nie emitowa�y �adnych sygna��w radiowych. Nie by�o ich nawet wida� na ekranach urz�dze� rejestruj�cych wszelkie metalowe obiekty, a to ju� dawa�o podstawy do lekkiego niepokoju. W zwi�zku z tym kto� zaproponowa�, by sprawdzi�, czy ich obecno�� rejestruje radar; nie rejestrowa�, co wywo�a�o ju� znacznie wi�kszy niepok�j. �adne instrumenty nie by�y w stanie wychwyci� jakiejkolwiek aktywno�ci elektronicznej b�d� magnetycznej w ich wn�trzu, co oznacza�o, �e albo co� zak��ca dzia�anie tych instrument�w, albo te� w �rodku naprawd� nic nie funkcjonuje, w��czaj�c w to uk�ady regulacji biologicznej, lub te� wreszcie, �e wyposa�enie tych statk�w funkcjonuje na zasadach diametralnie r�nych od wszystkiego, co jest znane na Ziemi. Mierniki podczerwieni wykaza�y, �e kad�uby statk�w maj� dok�adnie tak� sam� temperatur� jak otoczenie. Nie zarejestrowa�y ciep�a emitowanego przez za�og� ani nawet tego, jakie powinna wydziela� tak olbrzymia masa plastyku, metalu, czy jakiegokolwiek innego materia�u, nawet je�li przyj�� za�o�enie, �e statki s� jedynie pustymi w �rodku skorupami. Kiedy skierowano na nie baterie reflektor�w, rozgrza�y si� jedynie w takim stopniu, w jakim wzros�a temperatura otaczaj�cego je powietrza. Czasem statki odbija�y padaj�cy na nie blask, jakby ich kad�uby wy�o�one by�y olbrzymimi lustrami, a czasem znowu poch�ania�y niemal ca�e �wiat�o staj�c si� niemal niewidzialne; mo�na je by�o �dostrzec� tylko wychwytuj�c k�tem oka zarys powsta�ej wok� nich, wsysaj�cej wszystko czerni. W tych przeskokach nie uda�o si� stwierdzi� �adnej regularno�ci. Nawet komputery nie potrafi�y odnale�� w tym chaosie �adnej rozs�dnej regularno�ci.
Jeden z naukowc�w stwierdzi� autoryt