9140

Szczegóły
Tytuł 9140
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9140 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9140 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9140 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Herbert Lawrence Zakochane kobiety T�umaczy�a Irena Szyma�ska Pos�owie napisa� Piotr Kuhiwczak Czytelnik Warszawa 1986 Tytu� orygina�u angielskiego Women in Love Opracowanie graficzne W�adys�aw Brykczy�ski Copyright for the Polish edition "Czytelnik". Warszawa 1986. Wydanie I. Printed in Poland ISBN 83-07-01064-0 ROZDZIA� I SIOSTRY Pewnego ranka Ursula i Gudrun BrangWen siedzia�y we wn�ce okiennej ojcowskiego domu w Beldover, zaj�te prac� i rozmow�. Ursula wyszywa�a barwny haft, Gudrun rysowa�a na desce wspartej o kolano. Odzywa�y si� do siebie tylko wtedy, gdy im co� przysz�o na my�l. - Ursulo - powiedzia�a Gudrun - czy ty naprawd� nie chcesz wyj�� za m��? Ursula od�o�y�a na kolana haft i spojrza�a na siostr�. Jej twarz by�a spokojna i zamy�lona. - Nie wiem. Zale�y, co przez to rozumiesz. Gudrun, troch� zdziwiona, przygl�da�a si� siostrze przez chwil�. -C� - rzek�a ironicznie - to zwykle oznacza tylko jedno. Czy nie s�dzisz, �e by�aby� - spochmurnia�a lekko - w lepszej sytuacji ni� teraz? Po twarzy Ursuli przemkn�� cie�. - By� mo�e. Ale nie jestem pewna. Gudrun zamilk�a, nieco zirytowana. Chcia�a by� dok�adna. - Nie uwa�asz, �e ka�dy potrzebuje do�wiadczenia, jakie przynosi ma��e�stwo? - zapyta�a. - My�lisz, �e to istotnie jest do�wiadczenie? - W jakim� sensie na pewno tak - o�wiadczy�a Gudrun ch�odno. - Mo�e i niepo��dane, ale niew�tpliwie jest to swego rodzaju do�wiadczenie. - Niekoniecznie - rzek�a Ursula.- Mo�e to by� te� koniec do�wiadcze�. Gudrun siedzia�a bez ruchu, zamy�lona. - Oczywi�cie - przyzna�a. - Trzeba i to wzi�� pod uwag�. Rozmowa urwa�a si�. Gudrun prawie ze z�o�ci� chwyci�a gum� i zacz�a wyciera� fragment swego rysunku. Ursula poch�oni�ta by�a haftem. - Nie rozwa�y�aby� nawet ciekawej propozycji? - spyta�a Gudrun. - Par� ju� odrzuci�am. - Naprawd�? - Gudrun zarumieni�a si� mocno. - I by�o w�r�d nich co� interesuj�cego? Naprawd� to zrobi�a�? - Tysi�c funt�w rocznie i bardzo mi�y cz�owiek. Ogromnie go lubi�am. - No popatrz! I wcale ci� nie kusi�o? - Teoretycznie tak, ale nie w praktyce. Kiedy nast�puje moment decyzji, 2 pokusa znika. Gdyby mnie kusi�o, wysz�abym za m�� natychmiast. Ale mnie kusi tylko, �eby nie. Twarze obu si�str rozja�ni�y si� nagle rozbawieniem. - Czy to nie zadziwiaj�ce - zawo�a�a g�o�no Gudrun -jak silnie kusi, �eby nie? - Roze�mia�y si�, przygl�daj�c si� sobie nawzajem. W g��bi serca obie czu�y l�k. Nast�pi�a d�u�sza pauza. Ursula haftowa�a, Gudrun dalej zajmowa�a si� rysunkiem. Ursula sko�czy�a dwadzie�cia sze��, a Gudrun dwadzie�cia pi�� lat. By�y ju� dojrza�ymi kobietami. Obydwie jednak mia�y ch�odny, dziewiczy wygl�d nowoczesnych dziewcz�t, si�str raczej Artemidy ni� Hebe. Gudrun by�a bardzo pi�kna, mi�kka, wiotka, o g�adkiej sk�rze. Mia�a na sobie sukni� z ciemnoniebieskiego jedwabiu, z riuszkami z niebieskiej i zielonej koronki przy szyi i mankietach; na nogach trawiaste po�czochy. Jej mina, wyra�aj�ca jednocze�nie wiar� i niewiar� we w�asne si�y, kontrastowa�a z pe�n� nadziei twarz� Ursuli. Prowincjusze, onie�mieleni doskona�� sang froid Gudrun i wyszukan� prostot� jej manier, m�wili o niej: "To wytworna kobieta!" Wr�ci�a w�a�nie z Londynu, gdzie studiuj�c przez kilka lat w szkole sztuk pi�knych, wiod�a �ycie malarskich pracowni. - Liczy�am na to, �e teraz pojawi si� jaki� m�czyzna - powiedzia�a Gudrun, przygryzaj�c nagle doln� warg� w dziwnym grymasie ni to rozbawienia, ni to smutku. Ursula si� przestraszy�a. - I wr�ci�a� do domu s�dz�c, �e go tu zastaniesz? - za�mia�a si�. - O, moja droga! - zawo�a�a Gudrun. - Nie zboczy�abym z drogi, �eby go szuka�. Ale gdyby nawin�� si� atrakcyjny osobnik o wystarczaj�cych dochodach, no to... - zawiesi�a ironicznie g�os, po czym przyjrza�a si� badawczo Ursuli, jakby stara�a si� j� przenikn��. - Czy nie czujesz, �e ogarnia ci� nuda? �e nic si� nie dzieje? Nic si� nie dzieje! Wszystko wi�dnie, nim si� zd��y rozwin��. - Co wi�dnie? - Och, wszystko doko�a... My same... Wszystko, na cokolwiek spojrzysz. - Zapad�a cisza. Obie siostry niejasno zamy�li�y si� o swoim losie. - Przera�a mnie to - powiedzia�a Ursula i znowu przerwa�a. - Masz nadziej�, �e osi�gniesz co� wychodz�c po prostu za m��? - Wygl�da na to, �e jest to nieunikniony nast�pny krok - rzek�a Gudrun. Ursula posmutnia�a. Sama od paru lat by�a nauczycielk� w szkole w Willey Green. - Wiem - powiedzia�a - tak si� wydaje. Ale wyobra� to sobie realnie. Wyobra� sobie kt�rego� ze znanych ci m�czyzn, wyobra� sobie, �e wraca co wiecz�r do domu i ca�uje ci� na powitanie. 3 Zamilk�y. - Tak - powiedzia�a Gudrun st�umionym g�osem. - To niemo�liwe. Przez tego m�czyzn�... - Oczywi�cie s� jeszcze dzieci - doda�a Ursula niepewnie. Twarz Gudrun st�a�a. - Czy ty naprawd� chcesz mie� dzieci, Ursulo? - spyta�a ch�odno. Ursula zmiesza�a si�. - Mnie to wci�� jeszcze wydaje si� nies�ychanie odleg�e. - Tak to odczuwasz? Ja w og�le nic nie czuj� na my�l o w�asnym dziecku. - Patrzy�a na siostr� z twarz� jak maska, pozbawion� wyrazu. Ursula zmarszczy�a czo�o. - Bo mo�e to w og�le nie jest uczucie autentyczne. Mo�e w g��bi duszy wcale si� dzieci nie pragnie. Tylko powierzchownie... Gudrun spochmurnia�a. Nie chcia�a precyzowa� swoich my�li. - Kiedy patrzy si� na cudze dzieci... - podj�a Ursula. Gudrun zn�w spojrza�a na siostr� prawie wrogo. - W�a�nie - uci�a rozmow�. Siostry pracowa�y w milczeniu. Ursul� zawsze roz�wietla� wewn�trzny p�omie�, tak istotny, cho� wi�ziony, t�umiony, ograniczany. �y�a przewa�nie sama i dla siebie, pracuj�c, sp�dzaj�c tak dzie� po dniu, ci�gle pogr��ona w my�lach, staraj�ca si� zrozumie� �ycie, uchwyci� jego sens. Jej w�asna aktywno�� by�a jakby zawieszona, lecz w g��bi, w ciemno�ci, co� si� dzia�o. Gdyby tylko uda�o jej si� przedrze� przez ostatnie warstwy tego mroku! Przecie� pr�bowa�a, wyci�ga�a r�ce jak p��d w �onie matki i nie mog�a, nie, jeszcze nie. Ale teraz opanowa�o j� dziwne uczucie, prze�wiadczenie, �e co� si� zdarzy. Od�o�y�a haft i spojrza�a na siostr�. Uwa�a�a, �e Gudrun jest czaruj�ca przez sw� mi�kko��, przez wspania��, niezr�wnan� cer� i subtelno�� rys�w. By�a w niej r�wnie� jaka� weso�o��, dowcipna i ironiczna, tyle nie tkni�tych jeszcze rezerw. Ursula podziwia�a j� ca�� dusz�. - Dlaczego wr�ci�a� do domu, Prune? spyta�a. Gudrun czu�a, �e jest podziwiana. Oderwa�a si� od rysunku i spojrza�a na Ursul� spod �licznie podwini�tych rz�s. - Dlaczego wr�ci�am, Ursulo? - powt�rzy�a - Sama tysi�ce razy zadawa�am sobie to pytanie. - I nie wiesz? - Chyba wiem. My�l�, �e m�j powr�t do domu to po prostu reculer pour mieux sauter. - I obrzuci�a Ursul� przeci�g�ym spojrzeniem kobiety do�wiadczonej. 4 - Rozumiem! - zawo�a�a Ursula zmieszana i troch� nienaturalna, jakby w�a�nie nie rozumia�a. - Ale gdzie cz�owiek mo�e skoczy�? - To nie ma znaczenia - stwierdzi�a Gudrun z pewn� wynios�o�ci�. - Kiedy skacze si� z urwiska, zawsze si� gdzie� wyl�duje. - Czy to jednak nie jest zbyt ryzykowne? Drwi�cy u�miech pojawi� si� na twarzy Gudrun. - Ach - rzek�a ze �miechem - to tylko s�owa! - I na tym zako�czy�a rozmow�. Ale Ursula wci�� nad czym� medytowa�a. - I jak si� czujesz w domu teraz, po powrocie? - zagadn�a. Gudrun odczeka�a par� chwil, po czym sucho i zdecydowanie stwierdzi�a: - Ca�kiem obco. - A jak z ojcem? Gudrun spojrza�a na Ursul� z uraz�, jak cz�owiek przyciskany do muru. - Nie my�la�am o nim, unika�am tego - rzek�a zimno. - Tak... - niepewnie b�kn�a Ursula; i rozmowa ostatecznie si� urwa�a. Siostrom wyda�o si�, �e maj� przed sob� pr�ni�, jakby spogl�da�y z urwiska w straszn� przepa��. Zn�w przez chwil� pracowa�y w milczeniu. Policzki Gudrun zarumieni�y si� pod wp�ywem t�umionej emocji. By�a z�a, �e wida� to po niej. - Mo�e p�jdziemy popatrze� na �lub? - spyta�a w ko�cu przesadnie oboj�tnym tonem. - Tak! - zgodzi�a si� z nadmiernym zapa�em Ursula i odrzucaj�c haft, zerwa�a si�, jakby chcia�a przed czym� uciec. Ujawni�o to jej napi�cie, co zdenerwowa�o Gudrun i wzbudzi�o w niej niech��; Id�c na g�r� Ursula by�a pe�ni �wiadoma, �e jest u siebie w domu, �e otaczaj� j� znajome sprz�ty. Nienawidzi�a tego ponurego, zbyt dobrze znanego miejsca. I niepokoi�a j� g��boka wrogo�� do rodzinnego domu, do atmosfery i warunk�w tego staro�wieckiego, trybu �ycia. W�asne uczucia j� przera�a�y. Niebawem dziewcz�ta sz�y szybko g��wn� arteri� Beldover, szerok� ulic�, wzd�u� kt�rej ci�gn�y si� sklepy i domy mieszkalne pozbawione charakteru, obskurne, cho� niebiedne. W Gudrun, maj�cej �wie�o w pami�ci Chelsea i Sussex, amorficzna brzydota ma�ego, g�rniczego miasteczka budzi�a dreszcz odrazy. Sz�a jednak naprz�d d�ug�, nudn�, piaszczyst� ulic�, przez brzydki ci�g pospolito�ci. Wystawiona na spojrzenia gapi�w, doznawa�a istnych katuszy. Jakie� to dziwne, �e zdecydowa�a si� na powr�t, na szok wywo�any zetkni�ciem z t� nag�, bezkszta�tn� brzydot�. Dlaczego si� na to narazi�a? Dlaczego chcia�a si� znowu narazi� na niezno�n� udr�k� kontaktu z brzydkimi, nijakimi lud�mi i 5 zeszpecon� okolic�? Mia�a wra�enie, �e jak chrab�szcz grzebie si� w pyle. Przepe�nia� j� wstr�t. Skr�ci�y z g��wnej ulicy za czarn� plam� publicznego ogrodu, gdzie bezwstydnie stercza�y zakopcone g��by kapusty. Nikomu tu nie przysz�o na my�l wstydzi� si� czegokolwiek. Nikt tu nie wstydzi� si� niczego. - Zupe�nie jak kraj w podziemnym �wiecie - rzek�a Gudrun. - G�rnicy wynosz� go z sob� na powierzchni� i tu wy�adowuj�. Ursulo, to wspania�e, naprawd� wspania�e, naprawd� cudowne - inny �wiat. Ludzie to upiory i wszystko jest upiorne. Upiorna kopia prawdziwego �wiata, koszmar, w kt�rym wszystko jest brudne i plugawe. Jakby cz�owiek zwariowa�. Siostry przechodzi�y czarn� �cie�k� przez za�miecone pole. Na lewo rozci�ga� si� rozleg�y krajobraz - szyby g�rnicze w dolinie, naprzeciw pag�rki pokryte lasem i polami kukurydzy. Wszystko ciemnia�o w dali, jakby widziane przez welon �a�obny. Bia�e i czarne dymy wznosi�y si� prostymi kolumnami, magiczne w szarym powietrzu. Tu� obok d�ugie rz�dy dom�w, przedtem ci�gn�ce si� w d�ugich, r�wnych liniach, rozprasza�y si� na zboczu. Domy, pokryte dach�wk�, zbudowane by�y z ciemnoczerwonej, krusz�cej si� ceg�y. �cie�ka, kt�r� sz�y siostry, by�a czarna, wydeptana stopami g�rnik�w, oddzielona od pola �elaznym ogrodzeniem, bariera prze�azu wyszlifowana do po�ysku g�rniczymi spodniami. Teraz dziewcz�ta znalaz�y si� mi�dzy dwoma szeregami ubo�szych dom�w. Kobiety, kt�re z r�kami za�o�onymi na zgrzebnych fartuchach sta�y plotkuj�c przy ko�cu bloku, patrzy�y w �lad za siostrami Brangwen natarczywym, zaci�tym wzrokiem tubylc�w; dzieci obrzuca�y je wyzwiskami. Gudrun porusza�a si� nie ca�kiem przytomnie. Je�li to by�o ludzkie �ycie, je�li to by�y ludzkie istoty, �yj�ce we w�asnym, normalnym �wiecie, czym wobec tego by� jej �wiat, nie maj�cy z tym nic wsp�lnego? Mia�a �wiadomo��, �e ma na sobie trawiaste po�czochy, wielki, zielony, aksamitny kapelusz, lu�ny, mi�kki p�aszcz w kolorze intensywnego b��kitu. Wydawa�o si� jej, �e sunie w powietrzu pozbawiona oparcia, z sercem �ci�ni�tym, jakby ka�dej chwili mog�a by� str�cona na ziemi�. Ba�a si�. Trzyma�a si� kurczowo Ursuli, zahartowanej przez d�ugoletnie przebywanie w tym ciemnym, wrogim, nierzeczywistym �wiecie. Ale przez ca�y czas dr�czy�a j� uporczywa my�l: "Chc� wr�ci�, chc� st�d uciec, nie chc� tego zna�, nie chc� wiedzie�, �e to istnieje". Musia�a jednak i�� naprz�d. Ursula czu�a jej cierpienie. - Nienawidzisz tego, prawda? - spyta�a. - To mnie wprawia w os�upienie - wyj�ka�a Gudrun. - Nie zostaniesz tu d�ugo. 6 I Gudrun sz�a dalej pocieszaj�c si� nadziej� wyzwolenia. Min�y rejon kopalni, wspi�y si� na wzg�rze i zesz�y w czystsze okolice, po drugiej stronie, w kierunku Willey Green. Ci�gle jeszcze lekki py� czerni unosi� si� nad polami i zalesionymi wzg�rzami - zdawa�o si�, �e po�yskuje ciemno w powietrzu. Dzie� by� wiosenny, ch�odny, chwilami ukazywa�o si� s�o�ce. Jask�cze ziele ��ci�o si� u podn�y �ywop�ot�w, w ogr�dkach Willey Green na krzakach porzeczek wida� ju� by�o listki, drobne kwiaty smagliczki rozkwita�y bia�o na szarych �ody�kach, zwisaj�cych z kamiennych �cian. Skr�ciwszy, posz�y w d� szos�, kt�ra prowadzi�a do ko�cio�a. Tam, na najni�szym zakr�cie drogi, pod drzewami, sta�a gromadka gapi�w, czekaj�cych na orszak weselny. C�rka najbogatszego w�a�ciciela kopal� w okolicy, Thomasa Cricha, wychodzi�a za m�� za oficera marynarki. - Wracajmy - Gudrun skr�ci�a w bok. - Straszny tu t�um. I zatrzyma�a si� z wahaniem. - Nie zwracaj na nich uwagi - rzek�a Ursula. - To przyzwoici ludzie. Wszyscy mnie znaj�, nie ma si� czym przejmowa�. - Ale czy musimy przej�� mi�dzy nimi? - To naprawd� przyzwoici ludzie - powiedzia�a Ursula id�c naprz�d. Siostry zbli�y�y si� do gromady onie�mielonej, podejrzliwej gawiedzi. By�y to przewa�nie proste kobiety, �ony g�rnik�w. Mia�y czujne spojrzenia ludzi z podziemnej krainy. Obie siostry z podniesionymi g�owami posz�y wprost do bramy. Kobiety rozst�powa�y si� przed nimi zaledwie na tyle, by dziewcz�ta mog�y przej��, jakby nie chcia�y ust�pi� im miejsca. Siostry min�y w milczeniu kamienn� bram� i po stopniach,� pod okiem przygl�daj�cego si� im policjanta, wesz�y na �cie�k� wys�an� czerwonym dywanem. - Ile te� kosztuj� takie po�czochy! - odezwa� si� g�os za plecami Gudrun. Nagle dziewczyn� ogarn�� dziki gniew, gwa�towny i morderczy. Mia�aby ochot� unicestwi� ich wszystkich usun�� ze �wiata, kt�ry pozosta�by dla niej czysty. Jak�e cierpia�a, �e patrz� na ni�, kiedy po czerwonym dywanie idzie ko�cielnym dziedzi�cem. - Nie wejd� do ko�cio�a - rzek�a nagle i tak zdecydowanie, �e Urszula natychmiast zatrzyma�a si� i skr�ci�a na �cie�k� prowadz�c� od ty�u, przez ma�� furtk�, do szko�y, kt�rej teren s�siadowa� z ko�cio�em. Tu� za furtk�, w szk�ce le�nej przylegaj�cej do cmentarza, Ursula na chwil� usiad�a, by odpocz�� na niskim, kamiennym murku pod krzewami wawrzynu. Za ni� wznosi� si� obszerny, czerwony budynek szko�y z oknami szeroko otwar- 7 tymi w dzie� wolny od zaj��. Przed ni�, nad krzakami, wida� by�o blade dachy i wie�e starego ko�cio�a. Dziewcz�ta os�ania�o g�ste listowie. Gudrun siedzia�a w milczeniu z zaci�ni�tymi ustami. �a�owa�a gorzko, �e w og�le wr�ci�a. Ursula patrz�c na ni� pomy�la�a, jak zadziwiaj�co pi�knie wygl�da z rumie�cem niezadowolenia na twarzy. Ale wytwarza�a atmosfer� przymusu, skr�powania. Ursula wola�aby by� sama, wolna od napi�cia, jakie narzuca�a jej obecno�� siostry. - Zostajemy tu? - spyta�a Gudrun. - Chcia�am tylko troch� odpocz��. - Ursula wsta�a, jakby przywo�ano j� do porz�dku. - Zatrzymamy si� ko�o boiska, stamt�d b�dziemy wszystko widzia�y. S�o�ce o�wietla�o teraz jaskrawo cmentarz, w powietrzu unosi�a si� wo� mleczy, wiosny i mo�e fio�k�w rosn�cych na grobach. Rozkwit�y ju� tu i �wdzie bia�e stokrotki, jasne jak anio�y. Wysoko czerwieni�y si� krwawo m�ode, bukowe listki. Punktualnie o jedenastej zacz�y przybywa� pojazdy. T�umek przy bramie o�ywi� si� otaczaj�c ciasno ka�d� karet�; go�cie weselni wysiadali i szli po czerwonym dywanie do ko�cio�a. Wszyscy w blasku s�o�ca byli weseli i podnieceni. Gudrun przygl�da�a si� im uwa�nie z obiektywnym zainteresowaniem. Ka�dego widzia�a osobno, jako ca�o�� sam� w sobie, posta� z ksi��ki, model do obrazu czy marionetk� w teatrze - zamkni�ty �wiat. Lubi�a rozpoznawa� r�ne cechy tych ludzi, ustawia� ich we w�a�ciwym �wietle, umieszcza� w odpowiednim �rodowisku, okre�la� raz na zawsze, gdy mijali j�, wchodz�c do ko�cio�a. Zna�a ich. Byli sko�czeni, zapiecz�towani, postemplowani, za�atwieni. Wszystko by�o z g�ry wiadome, nikt nie kry� w sobie �adnych niespodzianek, dop�ki nie pojawili si� Crichowie. Zainteresowali j�. Nareszcie co� niezupe�nie do przewidzenia. Oto sz�a matka, pani Crich, z najstarszym synem Geraldem. Dziwaczna i zaniedbana, mimo widocznych wysi�k�w, by w takiej chwili stan�� na wysoko�ci zadania. Pochylona lekko do przodu mia�a blad�, ��taw� twarz o przejrzystej cerze, �adne wydatne rysy, niewidz�ce, napi�te spojrzenie drapie�nego ptaka. Bezbarwne kosmyki potarganych w�os�w, wymykaj�ce si� spod niebieskiego kapelusza, opada�y na p�aszcz z granatowego jedwabiu. Wygl�da�a jak kobieta ogarni�ta monomani�, kt�ra chce ukry� si� przed lud�mi, lecz jednocze�nie pe�na jest nieposkromionej dumy. Jej syn by� przystojnym m�czyzn�; opalony blondyn, wzrostu powy�ej �redniego, zgrabny, ubrany a� nadto dobrze. I w nim jednak by�o co� dziwnego, jakby si� mia� na baczno�ci, bezwiednie roztacza� blask wyr�niaj�cy go z t�umu. Jego widok natychmiast o�ywi� Gudrun. P�nocny urok Geralda Cricha przy- 8 ci�ga� j� jak magnes. Jasna, p�nocna sk�ra i z�ote w�osy l�ni�y jak s�o�ce w kryszta�kach lodu. Zdawa� si� tak �wie�y i nietkni�ty, tak arktycznie czysty. Mia� trzydzie�ci lat, mo�e troch� wi�cej. Blask jego urody, m�sko�ci, jego wygl�d m�odego, dobrodusznie u�miechni�tego wilka, nie zwi�d� jej; czu�a w nim znamienny, z�owrogi spok�j, przyczajone niebezpiecze�stwo nieopanowanego gniewu. "Jego totem to wilk - powtarza�a w my�li - a jego matka to stara, nieoswojona wilczyca". Dozna�a gwa�townego wstrz�su, ogarn�o j� uniesienie, jakby to ona jedna na �wiecie dokona�a nies�ychanego odkrycia. W porywie nag�ego wzruszenia krew uderzy�a jej do g�owy. "Dobry Bo�e! - przerazi�a si�. - Co to?!" Lecz ju� po chwili zapewni�a sam� siebie: "Pozna�am go, i to dobrze". Dr�czy�o j� pragnienie, by go ujrze� znowu, nostalgiczna konieczno��, by go zobaczy�, upewni� si�, �e to wszystko jej si� zdarzy�o, �e nie �udzi si�, �e prawd� jest owo niepoj�te, przemo�ne, zwi�zane z nim prze�ycie, jej wewn�trzna wiedza o nim, najpe�niejsze zrozumienie jego istoty. "Czy naprawd� jestem mu w jaki� spos�b przeznaczona? Czy rzeczywi�cie kr�g bladoz�otego, arktycznego �wiat�a zamyka tylko nas dwoje?" Zadawa�a sobie te pytania i nie mog�a uwierzy�, trwa�a w zadumie, ledwie �wiadoma, co dzieje si� woko�o. Druhny ju� si� zjawi�y, nie by�o jeszcze pana m�odego. Ursula zastanawia�a si�, czy aby co� si� nie sta�o i czy �lub w og�le si� odb�dzie. Czu�a si� zak�opotana, jakby to ona ponosi�a odpowiedzialno��. Przyjecha�y pierwsze druhny. Ursula przygl�da�a si�, jak wchodz� po schodach. Jedn� z nich zna�a - powoln�, niezbyt sympatyczn� kobiet� z mas� jasnych w�os�w nad blad�, d�ug� twarz�. By�a to zaprzyja�niona z Crichami Hermione Roddice. Sz�a z podniesion� g�ow�, balansuj�c ogromnym, p�askim kapeluszem z jasno��tego aksamitu, ozdobionym strusimi pi�rami w kolorze szarobe�owym. Sun�a przed siebie, niepomna na to, co j� otacza, z pod�u�n�, blad� twarz�, kt�r� unios�a do g�ry, �eby nic nie widzie�. By�a bogata. Mia�a na sobie sukni� z jedwabistego, cienkiego weluru w kolorze jasno��tym i nios�a nar�cze ma�ych, r�owych cyklamen�w. Jej pantofle i po�czochy mia�y odcie� szarobe�owy jak pi�ra zdobi�ce kapelusz; sz�a nie poruszaj�c biodrami, jakby posuwa�a si� naprz�d bez udzia�u woli. By�a imponuj�ca w tej pi�knej gamie barw jasno��tych i br�zowor�owych, ale jednocze�nie niesamowita i odpychaj�ca. Ludzie milkli, gdy ich mija�a; byli przej�ci, podnieceni, sk�onni do kpin, a jednak stali cicho. Z d�ug�, blad� twarz� uniesion� do g�ry, jak na obrazach Rossettiego, robi�a wra�enie odurzonej narkotykami, jak gdyby w ciemno�ciach jej duszy k��bi� si� nat�ok my�li, od kt�rych nie by�o ucieczki. Ursula obserwowa�a j� zafascynowana. Pozna�a j� przelotnie. By�a to najwybitniejsza kobieta w Midlands. Jej ojciec, baronet z Derbyshire, uchodzi� za 9 cz�owieka o staro�wieckich pogl�dach, ona za� by�a na wskro� nowoczesn� intelektualistk� o zszarpanych nerwach, przyt�oczon� nadmiarem �wiadomo�ci. Pasjonowa�y j� reformy, ca�� dusz� oddana by�a sprawom publicznym. Ale interesowa�a si� tylko m�czyznami, poci�ga� j� m�ski �wiat. Podtrzymywa�a wiele r�nych przyja�ni duchowych czy intelektualnych z m�czyznami utalentowanymi. Spo�r�d nich Ursula zna�a tylko Ruperta Birkina, jednego z inspektor�w szkolnych hrabstwa. Lecz Gudrun zetkn�a si� i z innymi w Londynie. Obracaj�c si� wraz z gronem zaprzyja�nionych artyst�w w r�norodnych �rodowiskach, Gudrun pozna�a wiele s�awnych i wybitnych osobisto�ci. Dwa razy spotka�a Hermione, ale nie poczu�y do siebie sympatii. Dziwne b�dzie spotyka� w Midlands, gdzie ich pozycja towarzyska jest tak odmienna, podczas gdy w mie�cie widywa�y si� u rozmaitych znajomych na zasadzie pe�nej r�wno�ci. Gudrun by�a popularna w towarzystwie i mia�a przyjaci� w�r�d arystokrat�w ceni�cych cyganeri� artystyczn�. Hermione wiedzia�a, �e jest �wietnie ubrana; wiedzia�a, �e co najmniej dor�wnuje, a najcz�ciej przewy�sza ka�dego, kogo mo�e spotka� w Willey Green, Wiedzia�a te�, �e jest akceptowana w �wiecie kultury i intelektu. By�a Kulturtr�gerem, po�redniczy�a w rozpowszechnianiu kultury. W towarzystwie, w naukach humanistycznych, w dzia�alno�ci spo�ecznej czy nawet w sztuce - by�a w pierwszym szeregu, za pan brat z najlepszymi. Nikt nie m�g� jej poni�y� ani z niej zakpi�, poniewa� nale�a�a do elity, a ci, kt�rzy mieliby jej co� do zarzucenia, stali od niej niepor�wnanie ni�ej towarzysko, maj�tkowo czy wreszcie w sferze my�li, pracy dla post�pu i porozumienia. By�a wi�c nietykalna. O to stara�a si� przez ca�e �ycie: chcia�a by� nietykalna, niedosi�na, niezale�na od s�d�w �wiata. A jednak jej bezbronna dusza cierpia�a katusze. Nawet id�c teraz �cie�k� do ko�cio�a, pewna, �e nie podlega �adnym wulgarnym os�dom, �e jej wygl�d jest doskona�y i nieskazitelny wed�ug najwy�szych kanon�w, cierpia�a, gdy� mimo tej pewno�ci siebie i dumy, dr�czy�o j� uczucie, �e jest wystawiona na ciosy, drwiny i zniewagi. Zawsze czu�a si� zagro�ona, zawsze w jej zbroi by�y jakie� ukryte szczeliny. Sama nie rozumia�a, na czym to polega. Brakowa�o jej t�yzny, nie by�a w naturalny spos�b samowystarczalna, mia�a w sobie straszliw� pustk�, niedob�r, skaz� osobowo�ci. Chcia�a, by kto� wype�ni� t� pustk�, wype�ni� na zawsze. Marzy�a o Rupercie Birkinie. Przy nim czu�a si� pewnie, umia�a sprosta� �yciu, stawa�a si� ca�o�ci�. Bez niego by�a jak dom ustawiony na piasku, zbudowany nad przepa�ci�; mimo jej zarozumia�o�ci i pozycji, byle s�u��ca, krzepka i pewna siebie, mog�a j� wtr�ci� najl�ejsz� krytyk� czy drwin� w otch�a� zw�tpienia. Ci�gle wi�c, udr�- 10 czona i �a�osna, gromadzi�a �rodki obrony: znawstwo sztuki, og�ln� kultur�, w�asn� wizj� �wiata i oboj�tno��. Nigdy jednak nie potrafi�a wyzby� si� poczucia mniejszej warto�ci. Gdyby Birkin zwi�za� si� z ni� blisko i trwale, czu�aby si� bezpiecznie podczas tej m�cz�cej podr�y przez �ycie. M�g� j� uzdrowi� i zapewni� triumf- nawet nad anio�ami w niebie. Gdyby tylko chcia�! N�ka�y j� jednak obawy i z�e przeczucia. Stara�a si� by� pi�kna, wszelkimi sposobami usi�owa�a osi�gn�� ten stopie� urody i doskona�o�ci, kt�remu nie m�g�by si� oprze�. Ale zawsze by�y w niej jakie� skazy. Birkin by� przewrotny. Odpycha� j�, zawsze j� odpycha�. Im bardziej stara�a si� go przyci�gn��, tym skuteczniej si� przed tym broni�. Byli kochankami od lat. Jak�e to by�o m�cz�ce, jak bardzo bolesne; tak ju� j� to znu�y�o. Ci�gle jednak nie traci�a wiary w siebie. Wiedzia�a, �e pr�buje j� porzuci�. Chce z ni� zerwa�, chce by� wolny. Lecz nadal wierzy�a, �e ma do�� si�y, by go zatrzyma�, ufa�a swojej inteligencji. I on jest inteligentniejszy od innych, lecz kamieniem probierczym prawdy jest ona. Musi tylko z nim si� po��czy�. I w�a�nie tego zwi�zku, kt�ry i dla niego by�by najdoskonalszym spe�nieniem, odmawia� przewrotnie jak krn�brne dziecko. Z uporem z�o�liwego dziecka chcia� zerwa� ��cz�c� ich �wi�t� wi�. Ma by� na tym �lubie dru�b� pana m�odego. Powinien czeka� w ko�ciele. Zobaczy j�, jak tylko wejdzie. Dr�a�a z nerwowego podniecenia i ��dzy. B�dzie tam, na pewno zauwa�y, jak wspaniale jest ubrana, na pewno domy�li si�, �e to dla niego chcia�a by� pi�kna. Zrozumie, uzna wreszcie, �e jest dla niego stworzona, �e to ona jest pierwsza, niezr�wnana i najlepsza. I na pewno w ko�cu pogodzi si� z wyrokiem losu i ju� jej nie odtr�ci. Rozdygotana, w paroksyzmie bezgranicznie wyczerpuj�cej t�sknoty, wesz�a do ko�cio�a i ukradkiem poszuka�a go wzrokiem. Jej szczup�a posta� dr�a�a z podniecenia. Jako dru�ba, powinien sta� tu� przy o�tarzu. Rozejrza�a si� bez po�piechu, tak niezachwiana w swej pewno�ci, �e nie l�ka�a si� zwleka�. A przecie� go nie by�o. Zala�a j� fala gwa�townej rozpaczy, czu�a, �e w niej tonie. Zdruzgotana beznadziejnym smutkiem, machinalnie zbli�y�a si� do o�tarza. Nigdy jeszcze nie dozna�a rozpaczy tak ostatecznej, beznadziejnej. Otoczy�a j� nico��, pustka gorsza ni� �mier�. Pan m�ody i dru�ba jeszcze nie nadeszli. Na zewn�trz ko�cio�a narasta�a konsternacja. Ursula niemal czu�a si� za to odpowiedzialna. Nie mog�a znie�� my�li, �e panna m�oda przyjedzie i nie zastanie pana m�odego. �lub nie mo�e by� fiaskiem, po prostu nie mo�e. Ale oto nadjecha�a kareta panny m�odej ozdobiona wst��kami i kokardami. 11 Siwe konie w weso�ych podskokach stan�y u celu przed wrotami ko�cio�a; w tym ca�ym zamieszaniu wszystko by�o �miechem i rado�ci�. Drzwi karety otwarto, za chwil� uka�e si� kwiat dnia. Od drogi, gdzie zebrali si� ludzie, dobieg�y ciche pomruki zawiedzionego t�umu. Ojciec, kt�ry wysiad� pierwszy, jak cie� zamajaczy� w powietrzu poranka. By� to wysoki, chudy, zatroskany m�czyzna ze spiczast�, czarn�, ju� nieco siwiej�c� brod�. Czeka� u drzwi karety cierpliwie, usuwaj�c si� na drugi plan. Teraz drzwiczki karety wype�ni�a kaskada delikatnych li�ci i kwiat�w, biel jedwabiu i koronek. Weso�y g�os zapyta�: -Jak ja si� st�d wydostan�? Dreszcz zadowolenia przeszed� przez oczekuj�cy t�umek. Ludzie cisn�li si�, by j� powita�, z satysfakcj� ogl�daj�c pochylon�, jasn� g�ow�, ozdobion� p�kami kwiat�w, i delikatn�, bia��, niepewn� n�k� usi�uj�c� trafi� na stopie� karety. Nagle zapieni�o si�, panna m�oda, jak unoszona fal�, ca�a w bieli, sp�yn�a ku ojcu w poranny cie� drzew, w welonie faluj�cym od �miechu. - Uda�o si�! - powiedzia�a. Opar�a r�k� na ramieniu strapionego, mizernego ojca i wyg�adzaj�c spienione fa�dy sukni, wst�pi�a na czerwony chodnik. Ojciec, milcz�cy, o ��tawej cerze i z czarn� brod�, kt�ra nadawa�a mu jeszcze bardziej zafrasowany wygl�d, wchodzi� na schody sztywno, jakby nieobecny my�lami; lecz chmurka �miechu, jaka osnu�a krocz�c� obok niego pann� m�od�, bynajmniej si� nie rozwia�a. A pana m�odego wci�� nie ma! To by�o nie do zniesienia. Ursula, z sercem �ci�ni�tym niepokojem, spogl�da�a na niedalekie wzg�rze, na bia��, biegn�c� w d� drog�, na kt�rej powinien si� ukaza� pow�z. Ju� go wida�. Tak, to pan m�ody. Ursula zwr�ci�a si� ku pannie m�odej i wydala ze swojego punktu obserwacyjnego nieartyku�owany okrzyk. Chcia�a ich uprzedzi�, �e si� zbli�a. Ale okrzyk by� niewyra�ny, niedos�yszalny, a ona zarumieni�a si� mocno w rozterce mi�dzy ch�ci� okazania pomocy a hamuj�cym j� zmieszaniem. Pow�z turkota� na zboczu wzg�rza i by� ju� blisko. W t�umie rozleg�y si� g�osy. Panna m�oda, kt�ra w�a�nie dotar�a na szczyt schod�w, odwr�ci�a si� weso�o, chc�c widzie�, co wywo�a�o zamieszanie. Zobaczy�a o�ywionych ludzi, pow�z, kt�ry w�a�nie stan��, i ukochanego, kt�ry z niego wyskakiwa�. Ju� torowa� sobie drog� w�r�d koni i gapi�w. - Tibs, Tibs! - zawo�a�a w nag�ym, �artobliwym podnieceniu. Sta�a w s�o�cu, wysoko na �cie�ce, wymachuj�c bukietem. Pan m�ody, przeciskaj�cy si� przez t�um z kapeluszem w r�ku, nie dos�ysza� jej wo�ania. - Tibs! - krzykn�a zn�w. Przypadkowo spojrza� w g�r� i zobaczy� na �cie�ce swoj� narzeczon� i jej ojca. 12 Przez jego twarz przemkn�� szczeg�lny wyraz jakby zaskoczenia. Zawaha� si� chwil� i rzuci� naprz�d, �eby j� dogoni�. - Ach! - zabrzmia� jej osobliwy, zd�awiony okrzyk; odruchowo odwr�ci�a si� i rzuci�a w stron� ko�cio�a z nies�ychanie szybkim tupotem bia�ych pantofelk�w i szelestem bia�ych jedwabi. M�odzieniec niczym ogar pobieg� jej �ladem, przeskoczy� stopnie, wymin�� ojca, pracuj�c gi�tkimi biodrami jak pies, kt�ry dopada zwierzyny. - Hej tam, za ni�, za ni�! - pokrzykiwa�y proste kobiety, porwane zabaw�. Siej�c za sob� kwiaty jak pian�, wyprostowa�a si�, �eby okr��y� naro�nik ko�cio�a. Obejrza�a si� za siebie i z dzikim wybuchem przekornego �miechu zmieni�a kierunek, odzyska�a r�wnowag� i skry�a si� za przys�upem z szarego kamienia. Niemal jednocze�nie pan m�ody, pochylony naprz�d w biegu, chwyci� r�k� kamienny wyst�p, skoczy� i jego silne, gibkie biodra znikn�y w po�cigu. W t�umie u bramy rozbrzmia�y okrzyki pe�ne podniecenia. Uwag� Ursuli zn�w zwr�ci�a ciemna, nieco pochylona sylwetka pana Cricha, kt�ry czeka� na �cie�ce i z twarz� bez wyrazu obserwowa� ucieczk� do ko�cio�a. Po sko�czonej gonitwie, obejrza� si� i poszuka� wzrokiem Ruperta Birkina, kt�ry natychmiast podszed� i stan�� obok. - B�dziemy w ariergardzie - rzek� u�miechaj�c si� niewyra�nie. - Tak jest - odpar� lakonicznie ojciec. I obaj m�czy�ni ruszyli w g�r� �cie�k�. Birkin by� r�wnie chudy jak pan Crich, blady i mizerny. Cho� tak szczup�y,.by� �adnie zbudowany. Szed�, pow��cz�c z lekka nog�, co by�o jedynie wynikiem nie�mia�o�ci. Ubrany by� stosownie do swej roli, kolidowa�o to jednak z jego natur�, wygl�da� wi�c nieco �miesznie. Intelektualista i orygina�, czu� si� nieswojo w sytuacjach konwencjonalnych. Ulega� jednak powszechnym obyczajom i zachowywa� pozory. Udawa�, �e jest ca�kiem przeci�tny, doskonale i nieskazitelnie banalny. Tak dobrze i szybko przystosowa� si� do otoczenia, do tonu swego rozm�wcy i do okoliczno�ci, �e osi�ga� znakomite rezultaty, czym zwykle zjednywa� sobie ludzi i rozbraja� ich, �eby nie atakowali go za oryginalno��. Teraz, id�c z panem Crichem, rozmawia� z nim mi�o i swobodnie; rozgrywa� sytuacj� jak cz�owiek chodz�cy po linie; zawsze chodz�c po linie udawa�, �e jest mu tam bardzo wygodnie. - Przepraszam, �e tak si� sp�nili�my - m�wi� w�a�nie. - Zapodzia� si� gdzie� zapinacz do but�w, mn�stwo czasu zaj�o nam uporanie si� z ka�dym guzikiem. Wy byli�cie tu co do minuty. 13 - My zwykle jeste�my punktualni - rzek� pan Crich. - A ja zawsze si� sp�niam - stwierdzi� Birkin - dzi� jednak naprawd� zd��y�bym, gdyby nie przypadek. Bardzo mi przykro. Panowie oddalili si�. Na razie nie by�o na co patrze�. Ursula zosta�a z g�ow� zaprz�tni�t� Birkinem. Podnieca� j�, poci�ga� i dra�ni�. Chcia�a go pozna� bli�ej. Rozmawia�a z nim raz czy dwa razy, ale tylko oficjalnie, jako z inspektorem. I on, tak jak ona, zdawa� si� uwa�a�, �e istnieje mi�dzy nimi co� w rodzaju powinowactwa, milcz�cego porozumienia, �e u�ywaj� tego samego j�zyka. Na pog��bienie tego porozumienia zabrak�o czasu. I. co� sprawia�o, �e trzyma�a si� od niego z daleka, cho� jednocze�nie wyra�nie j� poci�ga�. By�a w nim jaka� wrogo��, najg��biej skryta, zimna i nieprzyst�pna. A jednak pragn�a go pozna�. - Co my�lisz o Rupercie Birkinie? - zapyta�a z pewnym wahaniem. W�a�ciwie nie mia�a ochoty o nim rozmawia�. - Co my�l� o Rupercie Birkinie? - powt�rzy�a Gudrun. - S�dz�, �e jest atrakcyjny, zdecydowanie atrakcyjny. Czego nie mog� w nim znie��, to jego stosunku do otoczenia - ma zwyczaj traktowa� ka�dego g�upca z najwy�szym szacunkiem. Cz�owiek czuje si� wystrychni�ty na dudka. - Dlaczego tak post�puje? - Poniewa� nie ma zdolno�ci krytycznych - w ka�dym razie wobec ludzi. M�wi� ci, byle g�upca traktuje jak mnie lub ciebie... To jest po prostu obra�liwe! - O, tak! Trzeba by� wybrednym. - Koniecznie - potwierdzi�a Gudrun. - Pod innymi wzgl�dami jest zreszt� nadzwyczajny... Niezwyk�a osobowo��. Ale nie mo�na mu ufa�. - Masz racj� - rzek�a niepewnie Ursula. Zawsze czu�a si� obowi�zana do potakiwania Gudrun, nawet gdy si� z ni� nie w pe�ni zgadza�a. Siostry siedzia�y w milczeniu, czekaj�c na ukazanie si� �lubnego orszaku. Gudrun nie mia�a cierpliwo�ci do rozmowy. Chcia�a my�le� o Geraldzie Crichu. Chcia�a zda� sobie spraw�, czy silne uczucie, kt�re w niej wzbudzi�, jest prawdziwe. Chcia�a by� gotowa. W ko�ciele uroczysto�� �lubna by�a w toku. Hermione Roddice my�la�a o Birkinie. Sta� nie opodal. Jak gdyby grawitowa�a fizycznie w jego kierunku. Chcia�a trzyma� si� blisko, chcia�a go dotyka�. Inaczej nie by�a pewna jego obecno�ci. Nie przysun�a si� jednak przez ca�y czas uroczysto�ci. Dop�ki si� nie zjawi� w ko�ciele, cierpia�a tak straszliwie, �e ci�g�e jeszcze by�a p�przytomna, obola�a jak w ataku newralgii, udr�czona mo�liwo�ci� jego nieobecno�ci. Czeka�a na niego w oszo�omieniu torturowanych nerw�w. Gdy tak 14 sta�a przyt�oczona ci�arem swych my�li, jej skupione spojrzenie, kt�re wydawa�o si� uduchowione jak u anio�a, a by�o przecie� wynikiem cierpienia, nadawa�o jej wygl�d tak przejmuj�cy, �e Birkinowi lito�� rozdziera�a serce. Widzia� jej schylon� g�ow�, jej napi�t� twarz z wyrazem diabolicznej niemal ekstazy. Czuj�c jego wzrok, wyprostowa�a si�, jej pi�kne, szare oczy poszuka�y jego oczu i przes�a�y im p�omienny sygna�. Kiedy umkn�� spojrzeniem, schyli�a g�ow� w cierpieniu i wstydzie, znowu z niezno�nym uciskiem w sercu. Ruperta r�wnie� dr�czy� wstyd, przemo�na niech�� i dotkliwa lito��, poniewa� nie chcia� spotka� jej wzroku, nie chcia� przyj�� sygna�u porozumienia. �lub si� odby�, orszak przeszed� do zakrystii. W �cisku Hermione odruchowo przysun�a si� do Birkina, �eby go dotkn��. Pozwoli� jej na to. Przed ko�cio�em Ursula i Gudrun nas�uchiwa�y, kiedy ich ojciec zacznie gra� na organach. Z rado�ci� zagra marsza weselnego. Oto nadchodzi m�oda para! Dzwony bi�y, a� dr�a�o powietrze. Ursula zastanawia�a si�, czy drzewa i kwiaty odczuwaj� wibracj� i co my�l� o dziwnym ruchu powietrza. Panna m�oda sz�a powa�nie, wsparta na ramieniu pana m�odego, on za� wpatrywa� si� w niebo, bezwiednie otwieraj�c i zamykaj�c oczy, jakby nie bardzo zdawa� sobie spraw� z tego, gdzie si� znajduje. Przedstawia� troch� �mieszny widok, gdy tak mrugaj�c stara� si� dobrze gra� swoj� rol�, a w g��bi duszy buntowa� si� przeciw obra�liwej ciekawo�ci t�umu. Wygl�da� jak typowy oficer marynarki - m�ski i zawsze na wysoko�ci zadania. Ukaza� si� Birkin u boku Hermione, kt�ra mia�a ekstatyczn�, triumfaln� min�, jak upad�y anio� przywr�cony do bo�ej chwa�y, lecz jednocze�nie subtelnie diaboliczn� teraz, kiedy ju� trzyma�a Birkina pod rami�. On, z twarz� pozbawion� wyrazu, by� zoboj�tnia�y, zagarni�ty przez ni�, jak gdyby z wyroku losu. Pojawi� si� Gerald Crich, jasny, przystojny, zdrowy, pe�en spr�onej energii. Trzyma� si� prosto, nieskazitelny, sympatyczny; wygl�da� rado�nie, ale by�o w nim te� co� dziwnego. Gudrun zerwa�a si� gwa�townie i odesz�a. Nie mog�a tego znie��. Chcia�a by� sama, �eby pomy�le� o tej niezwyk�ej, gwa�townej szczepionce, kt�ra ca�kowicie zmieni�a jej usposobienie. 15 ROZDZIA� II SHORTLANDS Panny Brangwen wr�ci�y do Beldover. Go�cie weselni zebrali si� w Shortlands, posiad�o�ci Crich�w. By� to stary dom, niski i obszerny, rodzaj szlacheckiego dworku, stoj�cego na zboczu wzg�rza tu� za ma�ym, w�skim jeziorem Willey Water. Okna domu poprzez spadzist� ��k�, kt�ra mog�a uchodzi� za park dzi�ki rosn�cym tu i �wdzie wielkim, samotnym drzewom, spogl�da�y na drugi brzeg w�skiego jeziora i pokryte lasem wzg�rze, kt�re szcz�liwie zas�ania�o le��ce dalej zag��bie g�rnicze, nie mog�o jednak ca�kowicie odgrodzi� dworu od unosz�cego si� stamt�d dymu. Mimo to sceneria by�a sielska i malownicza, a dom mia� swoisty urok. W tej chwili t�oczy�a si� w nim rodzina i zaproszeni go�cie. Ojciec czu� si� niezbyt dobrze i odpoczywa� u siebie. Gospodarzem by� Gerald. Przyjazny i swobodny, stal w przytulnym hallu, podejmuj�c m�czyzn. Obowi�zki towarzyskie zdawa�y si� sprawia� mu przyjemno��, u�miecha� si� i by� wylewnie go�cinny. Panie, troch� bezradne, kr�ci�y si� tu i �wdzie, nieustannie �cigane przez trzy zam�ne c�rki domu. Ci�gle s�ysza�o si� w�adczy, charakterystyczny g�os kt�rej� z dawnych panien Crich: "Helen, chod� tu na chwil�!" "Marjorie, jeste� mi potrzebna!", "Prosz� pos�ucha�, pani Witham..." Wsz�dzie szele�ci�y sp�dnice, wida� by�o eleganckie damy, jakie� dziecko ta�czy�o w hallu, s�u��ca wesz�a i wysz�a po�piesznie. Tymczasem m�czy�ni, w ma�ych grupkach, spokojnie gaw�dzili pal�c papierosy i na poz�r nie zwracali uwagi na szeleszcz�ce o�ywienie w �wiecie kobiet. Ale naprawd� nie mogli rozmawia�, przeszkadza�a im krystaliczna mieszanina ch�odnych, podnieconych �miech�w i nie milkn�cych, kobiecych g�os�w. Czekali wi�c niepewni, skr�powani, nieco znudzeni. Tylko Gerald zachowywa� si� jakby nigdy nic; nadal weso�y i towarzyski nie u�wiadamia� sobie, �e czeka lub �e nie ma nic do roboty, gdy� wiedzia�, �e jest tutaj g��wn� osob�. Nagle do pokoju wesz�a bezszelestnie pani Crich i z pogodnym wyrazem twarzy rozejrza�a si� badawczo. Ci�gle jeszcze mia�a na sobie kapelusz i jedwabny p�aszcz. - Szukasz czego�, mamo? - zapyta� Gerald. 16 - Nie, nie szukam - odpar�a niewyra�nie i podesz�a wprost do Birkina, kt�ry rozmawia� z jednym z jej zi�ci�w. - Dzie� dobry panu - rzek�a niskim g�osem, jakby wy��czaj�c innych go�ci ze swego pola widzenia. Wyci�gn�a do niego r�k�. - Dzie� dobry! - Birkin �atwo zmienia� rozm�wc�. - Przepraszam, nie mog�em podej�� do pani wcze�niej. - Nie znam po�owy obecnych tu os�b - o�wiadczy�a. Jej zi�� oddali� si� speszony. - A nie lubi pani nieznajomych? - roze�mia� si� Birkin. - Ja te� nie mog� poj��, czemu mam si� liczy� z lud�mi wy��cznie dlatego, �e znale�li si� w tym samym pokoju co ja: dlaczego musz� przyjmowa� ich obecno�� do wiadomo�ci. - No w�a�nie - potwierdzi�a pani Crich niskim, pe�nym napi�cia g�osem - tylko �e oni s� tutaj. Nie znam ludzi, kt�rych spotykam we w�asnym domu. Moje dzieci mi ich przedstawiaj�. "Mamo, to pan taki a taki". Nic mi to nie daje. Co wsp�lnego ma pan taki a taki ze swoim nazwiskiem? I co mnie ��czy z jego nazwiskiem czy z nim samym? Podnios�a wzrok na Birkina. By� zaskoczony. Pochlebia�o mu, �e podesz�a, by z nim porozmawia�, gdy� nikogo prawie nie zauwa�a�a. Patrzy� na jej napi�t�, jasn� twarz o wydatnych rysach, ale ba� si� napotka� surowe spojrzenie niebieskich oczu. Widzia� za to nieporz�dne, zlepione kosmyki w�os�w nad pi�knymi uszami, niezbyt czystymi, jak zd��y� zauwa�y�. Szyj� te� mia�a niedomyt�. Nawet pod tym wzgl�dem czu� si� bli�szy jej ni� reszcie towarzystwa; chocia� sam my� si� starannie, w ka�dym razie uszy i szyj�. U�miechn�� si� do swoich my�li. Odczuwa� jednak pewne skr�powanie, �e oboje - on i ta stara, inna ni� wszyscy kobieta - rozmawiaj� ze sob� jak zdrajcy, jak wrogowie w obcym obozie. Przypomina� troch� jelenia, kt�ry jedna ucho nastawia do ty�u, gdzie zostawi� �lady, a drugie do przodu, �eby wiedzie�, co go czeka. - Ludzie w�a�ciwie si� nie licz�. - Nie mia� ochoty dalej prowadzi� rozmowy. Spojrza�a na niego z nag��, pos�pn� podejrzliwo�ci�, jakby zw�tpi�a w jego szczero��. - Co pan przez to rozumie? - zapyta�a ostro. - Niewielu jest ludzi, kt�rzy co� znacz� - musia� pog��bia� temat bardziej, ni� zamierza�. - Brz�cz� i chichocz�. By�oby znacznie lepiej zmie�� ich z powierzchni ziemi. W gruncie rzeczy nie istniej�, nie ma ich. Obserwowa�a go uwa�nie. - Przecie� to nie my ich sobie wyobra�amy - rzek�a szorstko. - Nie ma co sobie wyobra�a� i dlatego w�a�nie nie istniej�. 17 - Nie posun�abym si� tak. daleko. S� tu, bez wzgl�du na to, czy istniej�, czy nie. Nie ja decyduj� o ich istnieniu. Jedno wiem: nie mo�na oczekiwa�, �e b�d� ich wszystkich bra�a pod uwag� ani �e b�d� ich zna�a tylko dlatego, �e przypadkiem tu si� znale�li. Je�li idzie o mnie, r�wnie dobrze mog�oby ich nie by�. - W�a�nie. - Mog�oby tu ich nie by�? - nalega�a. - R�wnie dobrze. Przez chwil� milczeli. - Tylko �e oni tu s� i to mnie m�czy - rzek�a. - Na przyk�ad moi zi�ciowie - ci�gn�a monolog. - Teraz Laura wysz�a za m�� i przyby� jeszcze jeden, a ja naprawd� do tej pory nie odr�niam Johna od Jamesa. M�wi� do mnie "mamo". Z g�ry wiem, co powiedz�: "Jak si� czujesz, mamo ?" Powinnam odpowiedzie�: "Bynajmniej nie jestem twoj� matk�". Ale na co by si� to zda�o. S� tutaj. Mia�am w�asne dzieci. Chyba je umiem odr�ni� od dzieci innej kobiety? - Najprawdopodobniej - powiedzia�. Spojrza�a na niego zdziwiona; zd��y�a ju� zapomnie�, �e z nim rozmawia. Zgubi�a w�tek. Rozejrza�a si� niezbyt przytomnie po pokoju. Birkin nie m�g� odgadn��, czego szuka ani o czym my�li. Bo przecie� na pewno zauwa�y�a swoich syn�w. - Czy s� tu wszystkie moje dzieci? - spyta�a go nagle. Roze�mia� si�, ale to go zaskoczy�o, mo�e si� nawet przestraszy�. - Z wyj�tkiem Geralda prawie ich nie znam - odrzek�. - Gerald! - wykrzykn�a. - On z nich wszystkich jest najbardziej upo�ledzony, najbardziej potrzebuje pomocy. Nigdy by pan tego nie pomy�la�, patrz�c teraz na niego, prawda? - Na pewno nie - potwierdzi� Birkin. Matka utkwi�a wzrok w najstarszym synu. - Ech! - mrukn�a co� niewyra�nie. Zabrzmia�o to wr�cz cynicznie. Birkin poczu� l�k przed czym�, czego jakby nie mia� odwagi sobie u�wiadomi�. Pani Crich odesz�a, ju� nie pami�taj�c o nim. Ale natychmiast wr�ci�a. - Chcia�abym, �eby mia� przyjaciela - powiedzia�a. - Nigdy nie mia� przyjaciela. Birkin spogl�da� w jej niebieskie, czujnie obserwuj�ce go oczy. Nie bardzo rozumia� ich wymow�. "Azali� jestem str�em brata mego?" - pomy�la� wr�cz lekcewa��co. 18 Z lekkim wstrz�sem u�wiadomi� sobie, �e s� to s�owa Kaina. A Gerald by� przecie� Kainem bardziej ni� ktokolwiek. To znaczy naprawd� Kainem nie by�, chocia� zabi� swego brata. Zdarzaj� si� przecie� czyste przypadki i cz�owiek nie mo�e za nie ponosi� konsekwencji, nawet je�li zabity by� jego bratem. Gerald jako ch�opiec zabi� przypadkiem brata. I co z tego? Po co naznacza� pi�tnem czy obci��a� przekle�stwem tego, kto spowodowa� wypadek? Cz�owiek mo�e istnie� przypadkiem i przez przypadek umrze�. A je�li nie? Czy �ycie ka�dego cz�owieka zale�y od przypadku i tylko rasa, rodzaj, gatunek s� zdeterminowane przez powszechne prawa natury? A je�li to nieprawda? Je�li czysty przypadek nie istnieje? Czy wszystko, co si� dzieje, ma powszechne znaczenie? Czy w og�le ma znaczenie? Birkin, pogr��ony w my�lach, zapomnia� o pani Crich, tak jak ona zapomnia�a o nim. Nie, nie wierzy�, �e istnieje co� takiego jak przypadek. W najg��bszym sensie wszystko jest z sob� powi�zane. By� tego prawie pewien, kiedy podesz�a do nich jedna z dawnych panien Crich m�wi�c: - Mamo droga, mo�e by� zdj�a kapelusz? Za chwil� siadamy do sto�u i b�d� co b�d� to wa�na uroczysto��, kochanie. - Wzi�a matk� pod r�k� i oddali�y si�. Birkin natychmiast wda� si� w rozmow� z najbli�ej stoj�cym m�czyzn�. Odezwa� si� gong wzywaj�cy do sto�u. M�czy�ni podnie�li g�owy, lecz nikt nie ruszy� si� w stron� jadalni. Panie domu zachowywa�y si� tak, jakby ten sygna� nie mia� dla nich najmniejszego znaczenia. Min�o pi�� minut. W drzwiach ukaza� si� stary s�u��cy, Crowther, wyra�nie zrozpaczony. Spojrza� prosz�co na Geralda. M�odzieniec wzi�� z p�ki wielk� muszl� w kszta�cie rogu i na nic nie bacz�c, zad�� przera�liwie. Rozleg� si� dziwny, dra�ni�cy ha�as przyprawiaj�cy o bicie serca. Zew odni�s� magiczny wr�cz skutek. Wszyscy, jak na d�wi�k pobudki, hurmem ruszyli do jadalni. Gerald odczeka� chwil� w nadziei, �e siostra odegra rol� gospodyni. Wiedzia�, �e matka nie wywi��e si� ze swoich obowi�zk�w. Ale siostra po prostu usiad�a przy stole. Wobec tego, nieco zbyt po dyktatorsku, zacz�� kierowa� go�ci na przeznaczone dla nich miejsca. Na chwil� uciszy�o si�, go�cie przygl�dali si� przystawkom, kt�re roznoszono wok� sto�u. Cisz� przerwa�a trzynasto- czy czternastoletnia dziewczynka o d�ugich, rozpuszczonych w�osach, kt�ra rzek�a spokojnym, opanowanym tonem: - Geraldzie, narobi�e� nieludzkiego ha�asu, nie pami�ta�e� o ojcu. - Ale� pami�ta�em - zwr�ci� si� do ca�ego towarzystwa. - Ojciec le�y, niezbyt dobrze si� czuje. -Jak naprawd� jest z jego zdrowiem? - zapyta�a jedna z zam�nych c�rek, 19 wygl�daj�c spoza pot�nego tortu weselnego, wznosz�cego si� jak wie�a po�rodku sto�u, z kt�rego sypa�y si� sztuczne kwiaty. - Nic go nie boli, ale jest zm�czony - odpowiedzia�a Winifred, dziewczynka z rozpuszczonymi w�osami. Rozlano wino i rozmowa si� o�ywi�a. U drugiego ko�ca sto�u Birkin siedzia� obok potarganej pani Crich, kt�ra od czasu do czasu obrzuca�a dzikim spojrzeniem pochylone i gapi�ce si� bezceremonialnie twarze. Po cichu pyta�a Birkina: - Kto to jest ten m�ody cz�owiek?. - Nie mam poj�cia - brzmia�a dyskretna odpowied�. - Czy ju� go kiedy� spotka�am? - Nie s�dz�. Ja w ka�dym razie go nie znam. To j� zadowoli�o. Przymkn�a zm�czone oczy, twarz jej ogarn�� spok�j, wygl�da�a jak wypoczywaj�ca kr�lowa. Nagle jakby si� ockn�a, na jej ustach pojawi� si� uprzejmy u�miech, przez chwil� sprawia�a wra�enie mi�ej pani domu, �askawie sk�ania�a g�ow�, jakby ka�dy by� dla niej po��danym i czaruj�cym go�ciem. Lecz natychmiast powraca� cie�. Wygl�da�a jak pos�pny orze�. Rzuca�a pe�ne nienawi�ci spojrzenia spode �ba, niby drapie�nik schwytany w potrzask. - Mamo! - zawo�a�a Diana, �adna dziewczynka, nieco starsza od Winifred. - Czy mog� napi� si� wina? - Tak, mo�esz - odpar�a matka jak automat, by�o jej to bowiem zupe�nie oboj�tne. Diana da�a znak s�u��cemu, �eby nape�ni� jej kieliszek - Nawet Gerald mi nie zabroni - stwierdzi�a spokojnie, zwracaj�c si� do ca�ego towarzystwa. - W porz�dku, Di - powiedzia� mi�o jej brat. Podnios�a kieliszek do ust, patrz�c na niego z wyzwaniem. W domu panowa� osobliwy nastr�j swobody granicz�cej z anarchi�. By� to raczej op�r wobec w�adzy ni� wolno��. Gerald cieszy� si� pewnym autorytetem dzi�ki silnej osobowo�ci, a nie z powodu zajmowanej pozycji. Tonem grzecznym, lecz stanowczym, umia� narzuci� swoj� wol� m�odszemu rodze�stwu. Hermione dyskutowa�a z panem m�odym problem narodowo�ci. - Nie - powiedzia�a. - My�l�, �e odwo�ywanie si� do patriotyzmu to b��d. Zupe�nie jakby jedno przedsi�biorstwo rywalizowa�o z drugim. - Jak mo�esz tak m�wi�?! - wykrzykn�� Gerald, kt�ry nami�tnie lubi� dyskusje. - Nie mo�na przyr�wnywa� rasy do przedsi�biorstwa. A narodowo�� i rasa to mniej wi�cej to samo. Tak mi si� wydaje. 20 Nast�pi�a ma�a pauza. Gerald i Hermione byli wobec siebie dziwnie i niezmiennie, cho� grzecznie, wrodzy. - Wi�c uwa�asz, �e rasa odpowiada narodowo�ci? - zapyta�a z namys�em i z pewnym wahaniem. Birkin wiedzia�, �e oczekuje, by wzi�� udzia� w dyskusji. Pos�usznie spe�ni� jej �yczenie. - Moim zdaniem Gerald ma racj�. Rasa jest podstawowym elementem narodowo�ci, przynajmniej w Europie. Hermione milcza�a chwil�, jakby czekaj�c, a� s�owa ostygn�. Wreszcie odezwa�a si� z akcentem niespodziewanie autorytatywnym. . - Lecz je�li nawet tak jest, to czy, apeluj�c do uczu� patriotycznych, apelujemy do instynktu rasowego? Czy nie jest to raczej odwo�anie si� do instynktu posiadania, do instynktu kupieckiego? I czy to w�a�nie nie oznacza dla nas narodowo�ci? - By� mo�e - rzek� Birkin, kt�ry uwa�a�, �e jest to dyskusja nie na miejscu i nie na czasie. Ale Gerald by� ju� na tropie nowych argument�w. - Rasa te� pewne sprawy traktuje po kupiecku. To nieuniknione. Jak w rodzinie. Trzeba przecie� si� zabezpieczy�, a �eby to uczyni�, musi si� walczy� z innymi rodzinami, z innymi narodami. Dlaczego mia�oby by� inaczej? Hermione, ch�odna i w�adcza, zn�w odczeka�a chwil�, zanim zabra�a g�os. - Tak, my�l�, �e wywo�ywanie ducha rywalizacji zawsze jest nies�uszne. To powoduje z�� krew. A z�a krew jest zara�liwa. - Ale przecie� nie mo�na wykluczy� ducha wsp�zawodnictwa? - zaprotestowa� Gerald. - To jeden z podstawowych bod�c�w produkcji i post�pu. - A ja uwa�am - orzek�a nonszalancko Hermione - �e mo�na si� bez tego oby�. - We mnie duch wsp�zawodnictwa budzi odraz� - o�wiadczy� Birkin. Hermione odgryz�a k�s chleba, wyci�gaj�c palcami kromk� z ust powolnym, lekko kpi�cym ruchem. Zwr�ci�a si� do Birkina. - Tak, ty tego nienawidzisz - potwierdzi�a z poufal� satysfakcj�. - Czuj� do tego odraz� - powt�rzy�. - Tak - mrukn�a pewna siebie i zadowolona. - Przecie� - nalega� Gerald - cz�owiekowi nie wolno zabija� drugiego cz�owieka. Czy mo�na wi�c dopu�ci�, by jeden nar�d pozbawia� �ycia drugi nar�d? Hermione przez d�u�sz� chwil� mrucza�a co� do siebie, zanim odezwa�a si� z pow�ci�gliw� oboj�tno�ci�: 21 - To chyba nie jest zawsze kwestia stanu posiadania? Problem maj�tku? Geralda zirytowa�o, �e insynuuje mu a� tak wulgarny materializm. - Owszem, mniej czy wi�cej. Je�li zerw� komu� kapelusz z g�owy, ten kapelusz stanie si� symbolem jego wolno�ci. Walcz�c ze mn� o sw�j kapelusz, b�dzie walczy� o wolno��. Hermione speszy�a si�. - Mo�liwe - rzek�a z rozdra�nieniem. - Ale wymy�lone przyk�ady to nie s� w�a�ciwe argumenty. Nikt nikomu nie zrywa kapelusza z g�owy. - Tylko dlatego, �e prawo tego zabrania. - Nie tylko dlatego - wtr�ci� Birkin. - Dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu ludzi na stu nie chce mojego kapelusza. - To kwestia gustu - rzek� Gerald. - Albo kapelusza - roze�mia� si� pan m�ody. - A je�li kto� naprawd� chce mie� m�j kapelusz taki, jaki jest - ci�gn�� Birkin - to przecie� do mnie nale�y decyzja, co wol� straci�, kapelusz czy wolno�� i neutralno��. Je�li jestem zmuszony do walki, trac� wolno��. Problem polega na tym, co wi�cej ceni�, mi�� swobod� dzia�ania czy kapelusz. - Tak - Hermione dziwnie wpatrywa�a si� w Birkina. - W�a�nie. - Ale czy pani pozwoli�aby komukolwiek, �eby zerwa� pani kapelusz z g�owy? - zapyta�a j� panna m�oda. Wysoka i sztywna obr�ci�a si� wolno, jak pod dzia�aniem narkotyk�w, do nowej uczestniczki dyskusji. - Nie - odrzek�a niskim, twardym g�osem, w kt�rym pobrzmiewa� zduszony chichot. - Nie, nikomu bym na to nie pozwoli�a. - Jak by� temu zapobieg�a? - spyta� Gerald. - Nie wiem - odpowiedzia�a z namys�em Hermione. - Mo�e bym go zabi�a. M�wi�a z dziwnym chichotem, tonem nie pozbawionym humoru, ale i gro�nym. - Oczywi�cie - rzek� Gerald - rozumiem punkt widzenia Ruperta. Dla niego to problem, co wa�niejsze - jego kapelusz czy jego spok�j ducha. - Spok�j cia�a