9140
Szczegóły |
Tytuł |
9140 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9140 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9140 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9140 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David Herbert Lawrence
Zakochane kobiety
T�umaczy�a Irena Szyma�ska
Pos�owie napisa� Piotr Kuhiwczak
Czytelnik Warszawa 1986
Tytu� orygina�u angielskiego
Women in Love
Opracowanie graficzne
W�adys�aw Brykczy�ski
Copyright for the Polish edition "Czytelnik". Warszawa 1986. Wydanie I.
Printed in Poland
ISBN 83-07-01064-0
ROZDZIA� I
SIOSTRY
Pewnego ranka Ursula i Gudrun BrangWen siedzia�y we wn�ce okiennej ojcowskiego domu
w Beldover, zaj�te prac� i rozmow�. Ursula wyszywa�a barwny haft, Gudrun rysowa�a
na desce wspartej o kolano. Odzywa�y si� do siebie tylko wtedy, gdy im co� przysz�o
na my�l.
- Ursulo - powiedzia�a Gudrun - czy ty naprawd� nie chcesz wyj�� za m��?
Ursula od�o�y�a na kolana haft i spojrza�a na siostr�. Jej twarz by�a spokojna i
zamy�lona.
- Nie wiem. Zale�y, co przez to rozumiesz.
Gudrun, troch� zdziwiona, przygl�da�a si� siostrze przez chwil�. -C� - rzek�a ironicznie
- to zwykle oznacza tylko jedno. Czy nie s�dzisz, �e by�aby� - spochmurnia�a lekko
- w lepszej sytuacji ni� teraz? Po twarzy Ursuli przemkn�� cie�.
- By� mo�e. Ale nie jestem pewna.
Gudrun zamilk�a, nieco zirytowana. Chcia�a by� dok�adna.
- Nie uwa�asz, �e ka�dy potrzebuje do�wiadczenia, jakie przynosi ma��e�stwo? - zapyta�a.
- My�lisz, �e to istotnie jest do�wiadczenie?
- W jakim� sensie na pewno tak - o�wiadczy�a Gudrun ch�odno. - Mo�e i niepo��dane,
ale niew�tpliwie jest to swego rodzaju do�wiadczenie.
- Niekoniecznie - rzek�a Ursula.- Mo�e to by� te� koniec do�wiadcze�. Gudrun siedzia�a
bez ruchu, zamy�lona.
- Oczywi�cie - przyzna�a. - Trzeba i to wzi�� pod uwag�.
Rozmowa urwa�a si�. Gudrun prawie ze z�o�ci� chwyci�a gum� i zacz�a wyciera� fragment
swego rysunku. Ursula poch�oni�ta by�a haftem.
- Nie rozwa�y�aby� nawet ciekawej propozycji? - spyta�a Gudrun.
- Par� ju� odrzuci�am.
- Naprawd�? - Gudrun zarumieni�a si� mocno. - I by�o w�r�d nich co� interesuj�cego?
Naprawd� to zrobi�a�?
- Tysi�c funt�w rocznie i bardzo mi�y cz�owiek. Ogromnie go lubi�am.
- No popatrz! I wcale ci� nie kusi�o?
- Teoretycznie tak, ale nie w praktyce. Kiedy nast�puje moment decyzji,
2
pokusa znika. Gdyby mnie kusi�o, wysz�abym za m�� natychmiast. Ale mnie kusi tylko,
�eby nie.
Twarze obu si�str rozja�ni�y si� nagle rozbawieniem.
- Czy to nie zadziwiaj�ce - zawo�a�a g�o�no Gudrun -jak silnie kusi, �eby nie? -
Roze�mia�y si�, przygl�daj�c si� sobie nawzajem. W g��bi serca obie czu�y l�k.
Nast�pi�a d�u�sza pauza. Ursula haftowa�a, Gudrun dalej zajmowa�a si� rysunkiem.
Ursula sko�czy�a dwadzie�cia sze��, a Gudrun dwadzie�cia pi�� lat. By�y ju� dojrza�ymi
kobietami. Obydwie jednak mia�y ch�odny, dziewiczy wygl�d nowoczesnych dziewcz�t,
si�str raczej Artemidy ni� Hebe. Gudrun by�a bardzo pi�kna, mi�kka, wiotka, o g�adkiej
sk�rze. Mia�a na sobie sukni� z ciemnoniebieskiego jedwabiu, z riuszkami z niebieskiej
i zielonej koronki przy szyi i mankietach; na nogach trawiaste po�czochy. Jej mina,
wyra�aj�ca jednocze�nie wiar� i niewiar� we w�asne si�y, kontrastowa�a z pe�n� nadziei
twarz� Ursuli. Prowincjusze, onie�mieleni doskona��
sang froid
Gudrun i wyszukan� prostot� jej manier, m�wili o niej: "To wytworna kobieta!" Wr�ci�a
w�a�nie z Londynu, gdzie studiuj�c przez kilka lat w szkole sztuk pi�knych, wiod�a
�ycie malarskich pracowni.
- Liczy�am na to, �e teraz pojawi si� jaki� m�czyzna - powiedzia�a Gudrun, przygryzaj�c
nagle doln� warg� w dziwnym grymasie ni to rozbawienia, ni to smutku. Ursula si�
przestraszy�a.
- I wr�ci�a� do domu s�dz�c, �e go tu zastaniesz? - za�mia�a si�.
- O, moja droga! - zawo�a�a Gudrun. - Nie zboczy�abym z drogi, �eby go szuka�. Ale
gdyby nawin�� si� atrakcyjny osobnik o wystarczaj�cych dochodach, no to... - zawiesi�a
ironicznie g�os, po czym przyjrza�a si� badawczo Ursuli, jakby stara�a si� j� przenikn��.
- Czy nie czujesz, �e ogarnia ci� nuda? �e nic si� nie dzieje? Nic si� nie dzieje!
Wszystko wi�dnie, nim si� zd��y rozwin��.
- Co wi�dnie?
- Och, wszystko doko�a... My same... Wszystko, na cokolwiek spojrzysz. - Zapad�a
cisza. Obie siostry niejasno zamy�li�y si� o swoim losie.
- Przera�a mnie to - powiedzia�a Ursula i znowu przerwa�a. - Masz nadziej�, �e osi�gniesz
co� wychodz�c po prostu za m��?
- Wygl�da na to, �e jest to nieunikniony nast�pny krok - rzek�a Gudrun. Ursula posmutnia�a.
Sama od paru lat by�a nauczycielk� w szkole w Willey
Green.
- Wiem - powiedzia�a - tak si� wydaje. Ale wyobra� to sobie realnie. Wyobra� sobie
kt�rego� ze znanych ci m�czyzn, wyobra� sobie, �e wraca co wiecz�r do domu i ca�uje
ci� na powitanie.
3
Zamilk�y.
- Tak - powiedzia�a Gudrun st�umionym g�osem. - To niemo�liwe. Przez tego m�czyzn�...
- Oczywi�cie s� jeszcze dzieci - doda�a Ursula niepewnie. Twarz Gudrun st�a�a.
- Czy ty naprawd� chcesz mie� dzieci, Ursulo? - spyta�a ch�odno. Ursula zmiesza�a
si�.
- Mnie to wci�� jeszcze wydaje si� nies�ychanie odleg�e.
- Tak to odczuwasz? Ja w og�le nic nie czuj� na my�l o w�asnym dziecku. - Patrzy�a
na siostr� z twarz� jak maska, pozbawion� wyrazu.
Ursula zmarszczy�a czo�o.
- Bo mo�e to w og�le nie jest uczucie autentyczne. Mo�e w g��bi duszy wcale si� dzieci
nie pragnie. Tylko powierzchownie...
Gudrun spochmurnia�a. Nie chcia�a precyzowa� swoich my�li.
- Kiedy patrzy si� na cudze dzieci... - podj�a Ursula. Gudrun zn�w spojrza�a na
siostr� prawie wrogo.
- W�a�nie - uci�a rozmow�.
Siostry pracowa�y w milczeniu. Ursul� zawsze roz�wietla� wewn�trzny p�omie�, tak
istotny, cho� wi�ziony, t�umiony, ograniczany. �y�a przewa�nie sama i dla siebie,
pracuj�c, sp�dzaj�c tak dzie� po dniu, ci�gle pogr��ona w my�lach, staraj�ca si�
zrozumie� �ycie, uchwyci� jego sens. Jej w�asna aktywno�� by�a jakby zawieszona,
lecz w g��bi, w ciemno�ci, co� si� dzia�o. Gdyby tylko uda�o jej si� przedrze� przez
ostatnie warstwy tego mroku! Przecie� pr�bowa�a, wyci�ga�a r�ce jak p��d w �onie
matki i nie mog�a, nie, jeszcze nie. Ale teraz opanowa�o j� dziwne uczucie, prze�wiadczenie,
�e co� si� zdarzy.
Od�o�y�a haft i spojrza�a na siostr�. Uwa�a�a, �e Gudrun jest czaruj�ca przez sw�
mi�kko��, przez wspania��, niezr�wnan� cer� i subtelno�� rys�w. By�a w niej r�wnie�
jaka� weso�o��, dowcipna i ironiczna, tyle nie tkni�tych jeszcze rezerw. Ursula podziwia�a
j� ca�� dusz�.
- Dlaczego wr�ci�a� do domu, Prune? spyta�a.
Gudrun czu�a, �e jest podziwiana. Oderwa�a si� od rysunku i spojrza�a na Ursul� spod
�licznie podwini�tych rz�s.
- Dlaczego wr�ci�am, Ursulo? - powt�rzy�a - Sama tysi�ce razy zadawa�am sobie to
pytanie.
- I nie wiesz?
- Chyba wiem. My�l�, �e m�j powr�t do domu to po prostu reculer pour mieux sauter.
- I obrzuci�a Ursul� przeci�g�ym spojrzeniem kobiety do�wiadczonej.
4
- Rozumiem! - zawo�a�a Ursula zmieszana i troch� nienaturalna, jakby w�a�nie nie
rozumia�a. - Ale gdzie cz�owiek mo�e skoczy�?
- To nie ma znaczenia - stwierdzi�a Gudrun z pewn� wynios�o�ci�. - Kiedy skacze si�
z urwiska, zawsze si� gdzie� wyl�duje.
- Czy to jednak nie jest zbyt ryzykowne? Drwi�cy u�miech pojawi� si� na twarzy Gudrun.
- Ach - rzek�a ze �miechem - to tylko s�owa! - I na tym zako�czy�a rozmow�. Ale Ursula
wci�� nad czym� medytowa�a.
- I jak si� czujesz w domu teraz, po powrocie? - zagadn�a.
Gudrun odczeka�a par� chwil, po czym sucho i zdecydowanie stwierdzi�a:
- Ca�kiem obco.
- A jak z ojcem?
Gudrun spojrza�a na Ursul� z uraz�, jak cz�owiek przyciskany do muru.
- Nie my�la�am o nim, unika�am tego - rzek�a zimno.
- Tak... - niepewnie b�kn�a Ursula; i rozmowa ostatecznie si� urwa�a. Siostrom wyda�o
si�, �e maj� przed sob� pr�ni�, jakby spogl�da�y z urwiska w straszn� przepa��.
Zn�w przez chwil� pracowa�y w milczeniu. Policzki Gudrun zarumieni�y si� pod wp�ywem
t�umionej emocji. By�a z�a, �e wida� to po niej.
- Mo�e p�jdziemy popatrze� na �lub? - spyta�a w ko�cu przesadnie oboj�tnym tonem.
- Tak! - zgodzi�a si� z nadmiernym zapa�em Ursula i odrzucaj�c haft, zerwa�a si�,
jakby chcia�a przed czym� uciec. Ujawni�o to jej napi�cie, co zdenerwowa�o Gudrun
i wzbudzi�o w niej niech��;
Id�c na g�r� Ursula by�a pe�ni �wiadoma, �e jest u siebie w domu, �e otaczaj� j�
znajome sprz�ty. Nienawidzi�a tego ponurego, zbyt dobrze znanego miejsca. I niepokoi�a
j� g��boka wrogo�� do rodzinnego domu, do atmosfery i warunk�w tego staro�wieckiego,
trybu �ycia. W�asne uczucia j� przera�a�y.
Niebawem dziewcz�ta sz�y szybko g��wn� arteri� Beldover, szerok� ulic�, wzd�u� kt�rej
ci�gn�y si� sklepy i domy mieszkalne pozbawione charakteru, obskurne, cho� niebiedne.
W Gudrun, maj�cej �wie�o w pami�ci Chelsea i Sussex, amorficzna brzydota ma�ego,
g�rniczego miasteczka budzi�a dreszcz odrazy. Sz�a jednak naprz�d d�ug�, nudn�, piaszczyst�
ulic�, przez brzydki ci�g pospolito�ci. Wystawiona na spojrzenia gapi�w, doznawa�a
istnych katuszy. Jakie� to dziwne, �e zdecydowa�a si� na powr�t, na szok wywo�any
zetkni�ciem z t� nag�, bezkszta�tn� brzydot�. Dlaczego si� na to narazi�a? Dlaczego
chcia�a si� znowu narazi� na niezno�n� udr�k� kontaktu z brzydkimi, nijakimi lud�mi i
5
zeszpecon� okolic�? Mia�a wra�enie, �e jak chrab�szcz grzebie si� w pyle. Przepe�nia�
j� wstr�t.
Skr�ci�y z g��wnej ulicy za czarn� plam� publicznego ogrodu, gdzie bezwstydnie stercza�y
zakopcone g��by kapusty. Nikomu tu nie przysz�o na my�l wstydzi� si� czegokolwiek.
Nikt tu nie wstydzi� si� niczego.
- Zupe�nie jak kraj w podziemnym �wiecie - rzek�a Gudrun. - G�rnicy wynosz� go z
sob� na powierzchni� i tu wy�adowuj�. Ursulo, to wspania�e, naprawd� wspania�e, naprawd�
cudowne - inny �wiat. Ludzie to upiory i wszystko jest upiorne. Upiorna kopia prawdziwego
�wiata, koszmar, w kt�rym wszystko jest brudne i plugawe. Jakby cz�owiek zwariowa�.
Siostry przechodzi�y czarn� �cie�k� przez za�miecone pole. Na lewo rozci�ga� si�
rozleg�y krajobraz - szyby g�rnicze w dolinie, naprzeciw pag�rki pokryte lasem i
polami kukurydzy. Wszystko ciemnia�o w dali, jakby widziane przez welon �a�obny.
Bia�e i czarne dymy wznosi�y si� prostymi kolumnami, magiczne w szarym powietrzu.
Tu� obok d�ugie rz�dy dom�w, przedtem ci�gn�ce si� w d�ugich, r�wnych liniach, rozprasza�y
si� na zboczu. Domy, pokryte dach�wk�, zbudowane by�y z ciemnoczerwonej, krusz�cej
si� ceg�y. �cie�ka, kt�r� sz�y siostry, by�a czarna, wydeptana stopami g�rnik�w,
oddzielona od pola �elaznym ogrodzeniem, bariera prze�azu wyszlifowana do po�ysku
g�rniczymi spodniami. Teraz dziewcz�ta znalaz�y si� mi�dzy dwoma szeregami ubo�szych
dom�w. Kobiety, kt�re z r�kami za�o�onymi na zgrzebnych fartuchach sta�y plotkuj�c
przy ko�cu bloku, patrzy�y w �lad za siostrami Brangwen natarczywym, zaci�tym wzrokiem
tubylc�w; dzieci obrzuca�y je wyzwiskami.
Gudrun porusza�a si� nie ca�kiem przytomnie. Je�li to by�o ludzkie �ycie, je�li to
by�y ludzkie istoty, �yj�ce we w�asnym, normalnym �wiecie, czym wobec tego by� jej
�wiat, nie maj�cy z tym nic wsp�lnego? Mia�a �wiadomo��, �e ma na sobie trawiaste
po�czochy, wielki, zielony, aksamitny kapelusz, lu�ny, mi�kki p�aszcz w kolorze intensywnego
b��kitu. Wydawa�o si� jej, �e sunie w powietrzu pozbawiona oparcia, z sercem �ci�ni�tym,
jakby ka�dej chwili mog�a by� str�cona na ziemi�. Ba�a si�.
Trzyma�a si� kurczowo Ursuli, zahartowanej przez d�ugoletnie przebywanie w tym ciemnym,
wrogim, nierzeczywistym �wiecie. Ale przez ca�y czas dr�czy�a j� uporczywa my�l:
"Chc� wr�ci�, chc� st�d uciec, nie chc� tego zna�, nie chc� wiedzie�, �e to istnieje".
Musia�a jednak i�� naprz�d.
Ursula czu�a jej cierpienie.
- Nienawidzisz tego, prawda? - spyta�a.
- To mnie wprawia w os�upienie - wyj�ka�a Gudrun.
- Nie zostaniesz tu d�ugo.
6
I Gudrun sz�a dalej pocieszaj�c si� nadziej� wyzwolenia.
Min�y rejon kopalni, wspi�y si� na wzg�rze i zesz�y w czystsze okolice, po drugiej
stronie, w kierunku Willey Green. Ci�gle jeszcze lekki py� czerni unosi� si� nad
polami i zalesionymi wzg�rzami - zdawa�o si�, �e po�yskuje ciemno w powietrzu. Dzie�
by� wiosenny, ch�odny, chwilami ukazywa�o si� s�o�ce. Jask�cze ziele ��ci�o si�
u podn�y �ywop�ot�w, w ogr�dkach Willey Green na krzakach porzeczek wida� ju� by�o
listki, drobne kwiaty smagliczki rozkwita�y bia�o na szarych �ody�kach, zwisaj�cych
z kamiennych �cian.
Skr�ciwszy, posz�y w d� szos�, kt�ra prowadzi�a do ko�cio�a. Tam, na najni�szym
zakr�cie drogi, pod drzewami, sta�a gromadka gapi�w, czekaj�cych na orszak weselny.
C�rka najbogatszego w�a�ciciela kopal� w okolicy, Thomasa Cricha, wychodzi�a za m��
za oficera marynarki.
- Wracajmy - Gudrun skr�ci�a w bok. - Straszny tu t�um. I zatrzyma�a si� z wahaniem.
- Nie zwracaj na nich uwagi - rzek�a Ursula. - To przyzwoici ludzie. Wszyscy mnie
znaj�, nie ma si� czym przejmowa�.
- Ale czy musimy przej�� mi�dzy nimi?
- To naprawd� przyzwoici ludzie - powiedzia�a Ursula id�c naprz�d. Siostry zbli�y�y
si� do gromady onie�mielonej, podejrzliwej gawiedzi. By�y to
przewa�nie proste kobiety, �ony g�rnik�w. Mia�y czujne spojrzenia ludzi z podziemnej
krainy.
Obie siostry z podniesionymi g�owami posz�y wprost do bramy. Kobiety rozst�powa�y
si� przed nimi zaledwie na tyle, by dziewcz�ta mog�y przej��, jakby nie chcia�y ust�pi�
im miejsca. Siostry min�y w milczeniu kamienn� bram� i po stopniach,� pod okiem
przygl�daj�cego si� im policjanta, wesz�y na �cie�k� wys�an� czerwonym dywanem.
- Ile te� kosztuj� takie po�czochy! - odezwa� si� g�os za plecami Gudrun. Nagle dziewczyn�
ogarn�� dziki gniew, gwa�towny i morderczy. Mia�aby
ochot� unicestwi� ich wszystkich usun�� ze �wiata, kt�ry pozosta�by dla niej czysty.
Jak�e cierpia�a, �e patrz� na ni�, kiedy po czerwonym dywanie idzie ko�cielnym dziedzi�cem.
- Nie wejd� do ko�cio�a - rzek�a nagle i tak zdecydowanie, �e Urszula natychmiast
zatrzyma�a si� i skr�ci�a na �cie�k� prowadz�c� od ty�u, przez ma�� furtk�, do szko�y,
kt�rej teren s�siadowa� z ko�cio�em.
Tu� za furtk�, w szk�ce le�nej przylegaj�cej do cmentarza, Ursula na chwil� usiad�a,
by odpocz�� na niskim, kamiennym murku pod krzewami wawrzynu. Za ni� wznosi� si�
obszerny, czerwony budynek szko�y z oknami szeroko otwar-
7
tymi w dzie� wolny od zaj��. Przed ni�, nad krzakami, wida� by�o blade dachy i wie�e
starego ko�cio�a. Dziewcz�ta os�ania�o g�ste listowie.
Gudrun siedzia�a w milczeniu z zaci�ni�tymi ustami. �a�owa�a gorzko, �e w og�le wr�ci�a.
Ursula patrz�c na ni� pomy�la�a, jak zadziwiaj�co pi�knie wygl�da z rumie�cem niezadowolenia
na twarzy. Ale wytwarza�a atmosfer� przymusu, skr�powania. Ursula wola�aby by� sama,
wolna od napi�cia, jakie narzuca�a jej obecno�� siostry.
- Zostajemy tu? - spyta�a Gudrun.
- Chcia�am tylko troch� odpocz��. - Ursula wsta�a, jakby przywo�ano j� do porz�dku.
- Zatrzymamy si� ko�o boiska, stamt�d b�dziemy wszystko widzia�y.
S�o�ce o�wietla�o teraz jaskrawo cmentarz, w powietrzu unosi�a si� wo� mleczy, wiosny
i mo�e fio�k�w rosn�cych na grobach. Rozkwit�y ju� tu i �wdzie bia�e stokrotki, jasne
jak anio�y. Wysoko czerwieni�y si� krwawo m�ode, bukowe listki.
Punktualnie o jedenastej zacz�y przybywa� pojazdy. T�umek przy bramie o�ywi� si�
otaczaj�c ciasno ka�d� karet�; go�cie weselni wysiadali i szli po czerwonym dywanie
do ko�cio�a. Wszyscy w blasku s�o�ca byli weseli i podnieceni.
Gudrun przygl�da�a si� im uwa�nie z obiektywnym zainteresowaniem. Ka�dego widzia�a
osobno, jako ca�o�� sam� w sobie, posta� z ksi��ki, model do obrazu czy marionetk�
w teatrze - zamkni�ty �wiat. Lubi�a rozpoznawa� r�ne cechy tych ludzi, ustawia�
ich we w�a�ciwym �wietle, umieszcza� w odpowiednim �rodowisku, okre�la� raz na zawsze,
gdy mijali j�, wchodz�c do ko�cio�a. Zna�a ich. Byli sko�czeni, zapiecz�towani, postemplowani,
za�atwieni. Wszystko by�o z g�ry wiadome, nikt nie kry� w sobie �adnych niespodzianek,
dop�ki nie pojawili si� Crichowie. Zainteresowali j�. Nareszcie co� niezupe�nie do
przewidzenia.
Oto sz�a matka, pani Crich, z najstarszym synem Geraldem. Dziwaczna i zaniedbana,
mimo widocznych wysi�k�w, by w takiej chwili stan�� na wysoko�ci zadania. Pochylona
lekko do przodu mia�a blad�, ��taw� twarz o przejrzystej cerze, �adne wydatne rysy,
niewidz�ce, napi�te spojrzenie drapie�nego ptaka. Bezbarwne kosmyki potarganych w�os�w,
wymykaj�ce si� spod niebieskiego kapelusza, opada�y na p�aszcz z granatowego jedwabiu.
Wygl�da�a jak kobieta ogarni�ta monomani�, kt�ra chce ukry� si� przed lud�mi, lecz
jednocze�nie pe�na jest nieposkromionej dumy.
Jej syn by� przystojnym m�czyzn�; opalony blondyn, wzrostu powy�ej �redniego, zgrabny,
ubrany a� nadto dobrze. I w nim jednak by�o co� dziwnego, jakby si� mia� na baczno�ci,
bezwiednie roztacza� blask wyr�niaj�cy go z t�umu. Jego widok natychmiast o�ywi�
Gudrun. P�nocny urok Geralda Cricha przy-
8
ci�ga� j� jak magnes. Jasna, p�nocna sk�ra i z�ote w�osy l�ni�y jak s�o�ce w kryszta�kach
lodu. Zdawa� si� tak �wie�y i nietkni�ty, tak arktycznie czysty. Mia� trzydzie�ci
lat, mo�e troch� wi�cej. Blask jego urody, m�sko�ci, jego wygl�d m�odego, dobrodusznie
u�miechni�tego wilka, nie zwi�d� jej; czu�a w nim znamienny, z�owrogi spok�j, przyczajone
niebezpiecze�stwo nieopanowanego gniewu. "Jego totem to wilk - powtarza�a w my�li
- a jego matka to stara, nieoswojona wilczyca". Dozna�a gwa�townego wstrz�su, ogarn�o
j� uniesienie, jakby to ona jedna na �wiecie dokona�a nies�ychanego odkrycia. W porywie
nag�ego wzruszenia krew uderzy�a jej do g�owy. "Dobry Bo�e! - przerazi�a si�. - Co
to?!" Lecz ju� po chwili zapewni�a sam� siebie: "Pozna�am go, i to dobrze". Dr�czy�o
j� pragnienie, by go ujrze� znowu, nostalgiczna konieczno��, by go zobaczy�, upewni�
si�, �e to wszystko jej si� zdarzy�o, �e nie �udzi si�, �e prawd� jest owo niepoj�te,
przemo�ne, zwi�zane z nim prze�ycie, jej wewn�trzna wiedza o nim, najpe�niejsze zrozumienie
jego istoty. "Czy naprawd� jestem mu w jaki� spos�b przeznaczona? Czy rzeczywi�cie
kr�g bladoz�otego, arktycznego �wiat�a zamyka tylko nas dwoje?" Zadawa�a sobie te
pytania i nie mog�a uwierzy�, trwa�a w zadumie, ledwie �wiadoma, co dzieje si� woko�o.
Druhny ju� si� zjawi�y, nie by�o jeszcze pana m�odego. Ursula zastanawia�a si�, czy
aby co� si� nie sta�o i czy �lub w og�le si� odb�dzie. Czu�a si� zak�opotana, jakby
to ona ponosi�a odpowiedzialno��. Przyjecha�y pierwsze druhny. Ursula przygl�da�a
si�, jak wchodz� po schodach. Jedn� z nich zna�a - powoln�, niezbyt sympatyczn� kobiet�
z mas� jasnych w�os�w nad blad�, d�ug� twarz�. By�a to zaprzyja�niona z Crichami
Hermione Roddice. Sz�a z podniesion� g�ow�, balansuj�c ogromnym, p�askim kapeluszem
z jasno��tego aksamitu, ozdobionym strusimi pi�rami w kolorze szarobe�owym. Sun�a
przed siebie, niepomna na to, co j� otacza, z pod�u�n�, blad� twarz�, kt�r� unios�a
do g�ry, �eby nic nie widzie�. By�a bogata. Mia�a na sobie sukni� z jedwabistego,
cienkiego weluru w kolorze jasno��tym i nios�a nar�cze ma�ych, r�owych cyklamen�w.
Jej pantofle i po�czochy mia�y odcie� szarobe�owy jak pi�ra zdobi�ce kapelusz; sz�a
nie poruszaj�c biodrami, jakby posuwa�a si� naprz�d bez udzia�u woli. By�a imponuj�ca
w tej pi�knej gamie barw jasno��tych i br�zowor�owych, ale jednocze�nie niesamowita
i odpychaj�ca. Ludzie milkli, gdy ich mija�a; byli przej�ci, podnieceni, sk�onni
do kpin, a jednak stali cicho. Z d�ug�, blad� twarz� uniesion� do g�ry, jak na obrazach
Rossettiego, robi�a wra�enie odurzonej narkotykami, jak gdyby w ciemno�ciach jej
duszy k��bi� si� nat�ok my�li, od kt�rych nie by�o ucieczki.
Ursula obserwowa�a j� zafascynowana. Pozna�a j� przelotnie. By�a to najwybitniejsza
kobieta w Midlands. Jej ojciec, baronet z Derbyshire, uchodzi� za
9
cz�owieka o staro�wieckich pogl�dach, ona za� by�a na wskro� nowoczesn� intelektualistk�
o zszarpanych nerwach, przyt�oczon� nadmiarem �wiadomo�ci. Pasjonowa�y j� reformy,
ca�� dusz� oddana by�a sprawom publicznym. Ale interesowa�a si� tylko m�czyznami,
poci�ga� j� m�ski �wiat.
Podtrzymywa�a wiele r�nych przyja�ni duchowych czy intelektualnych z m�czyznami
utalentowanymi. Spo�r�d nich Ursula zna�a tylko Ruperta Birkina, jednego z inspektor�w
szkolnych hrabstwa. Lecz Gudrun zetkn�a si� i z innymi w Londynie. Obracaj�c si�
wraz z gronem zaprzyja�nionych artyst�w w r�norodnych �rodowiskach, Gudrun pozna�a
wiele s�awnych i wybitnych osobisto�ci. Dwa razy spotka�a Hermione, ale nie poczu�y
do siebie sympatii. Dziwne b�dzie spotyka� w Midlands, gdzie ich pozycja towarzyska
jest tak odmienna, podczas gdy w mie�cie widywa�y si� u rozmaitych znajomych na zasadzie
pe�nej r�wno�ci. Gudrun by�a popularna w towarzystwie i mia�a przyjaci� w�r�d arystokrat�w
ceni�cych cyganeri� artystyczn�.
Hermione wiedzia�a, �e jest �wietnie ubrana; wiedzia�a, �e co najmniej dor�wnuje,
a najcz�ciej przewy�sza ka�dego, kogo mo�e spotka� w Willey Green, Wiedzia�a te�,
�e jest akceptowana w �wiecie kultury i intelektu. By�a
Kulturtr�gerem,
po�redniczy�a w rozpowszechnianiu kultury. W towarzystwie, w naukach humanistycznych,
w dzia�alno�ci spo�ecznej czy nawet w sztuce - by�a w pierwszym szeregu, za pan brat
z najlepszymi. Nikt nie m�g� jej poni�y� ani z niej zakpi�, poniewa� nale�a�a do
elity, a ci, kt�rzy mieliby jej co� do zarzucenia, stali od niej niepor�wnanie ni�ej
towarzysko, maj�tkowo czy wreszcie w sferze my�li, pracy dla post�pu i porozumienia.
By�a wi�c nietykalna. O to stara�a si� przez ca�e �ycie: chcia�a by� nietykalna,
niedosi�na, niezale�na od s�d�w �wiata.
A jednak jej bezbronna dusza cierpia�a katusze. Nawet id�c teraz �cie�k� do ko�cio�a,
pewna, �e nie podlega �adnym wulgarnym os�dom, �e jej wygl�d jest doskona�y i nieskazitelny
wed�ug najwy�szych kanon�w, cierpia�a, gdy� mimo tej pewno�ci siebie i dumy, dr�czy�o
j� uczucie, �e jest wystawiona na ciosy, drwiny i zniewagi. Zawsze czu�a si� zagro�ona,
zawsze w jej zbroi by�y jakie� ukryte szczeliny. Sama nie rozumia�a, na czym to polega.
Brakowa�o jej t�yzny, nie by�a w naturalny spos�b samowystarczalna, mia�a w sobie
straszliw� pustk�, niedob�r, skaz� osobowo�ci.
Chcia�a, by kto� wype�ni� t� pustk�, wype�ni� na zawsze. Marzy�a o Rupercie Birkinie.
Przy nim czu�a si� pewnie, umia�a sprosta� �yciu, stawa�a si� ca�o�ci�. Bez niego
by�a jak dom ustawiony na piasku, zbudowany nad przepa�ci�; mimo jej zarozumia�o�ci
i pozycji, byle s�u��ca, krzepka i pewna siebie, mog�a j� wtr�ci� najl�ejsz� krytyk�
czy drwin� w otch�a� zw�tpienia. Ci�gle wi�c, udr�-
10
czona i �a�osna, gromadzi�a �rodki obrony: znawstwo sztuki, og�ln� kultur�, w�asn�
wizj� �wiata i oboj�tno��. Nigdy jednak nie potrafi�a wyzby� si� poczucia mniejszej
warto�ci.
Gdyby Birkin zwi�za� si� z ni� blisko i trwale, czu�aby si� bezpiecznie podczas tej
m�cz�cej podr�y przez �ycie. M�g� j� uzdrowi� i zapewni� triumf- nawet nad anio�ami
w niebie. Gdyby tylko chcia�! N�ka�y j� jednak obawy i z�e przeczucia. Stara�a si�
by� pi�kna, wszelkimi sposobami usi�owa�a osi�gn�� ten stopie� urody i doskona�o�ci,
kt�remu nie m�g�by si� oprze�. Ale zawsze by�y w niej jakie� skazy.
Birkin by� przewrotny. Odpycha� j�, zawsze j� odpycha�. Im bardziej stara�a si� go
przyci�gn��, tym skuteczniej si� przed tym broni�. Byli kochankami od lat. Jak�e
to by�o m�cz�ce, jak bardzo bolesne; tak ju� j� to znu�y�o. Ci�gle jednak nie traci�a
wiary w siebie. Wiedzia�a, �e pr�buje j� porzuci�. Chce z ni� zerwa�, chce by� wolny.
Lecz nadal wierzy�a, �e ma do�� si�y, by go zatrzyma�, ufa�a swojej inteligencji.
I on jest inteligentniejszy od innych, lecz kamieniem probierczym prawdy jest ona.
Musi tylko z nim si� po��czy�.
I w�a�nie tego zwi�zku, kt�ry i dla niego by�by najdoskonalszym spe�nieniem, odmawia�
przewrotnie jak krn�brne dziecko. Z uporem z�o�liwego dziecka chcia� zerwa� ��cz�c�
ich �wi�t� wi�.
Ma by� na tym �lubie dru�b� pana m�odego. Powinien czeka� w ko�ciele. Zobaczy j�,
jak tylko wejdzie. Dr�a�a z nerwowego podniecenia i ��dzy. B�dzie tam, na pewno zauwa�y,
jak wspaniale jest ubrana, na pewno domy�li si�, �e to dla niego chcia�a by� pi�kna.
Zrozumie, uzna wreszcie, �e jest dla niego stworzona, �e to ona jest pierwsza, niezr�wnana
i najlepsza. I na pewno w ko�cu pogodzi si� z wyrokiem losu i ju� jej nie odtr�ci.
Rozdygotana, w paroksyzmie bezgranicznie wyczerpuj�cej t�sknoty, wesz�a do ko�cio�a
i ukradkiem poszuka�a go wzrokiem. Jej szczup�a posta� dr�a�a z podniecenia. Jako
dru�ba, powinien sta� tu� przy o�tarzu. Rozejrza�a si� bez po�piechu, tak niezachwiana
w swej pewno�ci, �e nie l�ka�a si� zwleka�.
A przecie� go nie by�o. Zala�a j� fala gwa�townej rozpaczy, czu�a, �e w niej tonie.
Zdruzgotana beznadziejnym smutkiem, machinalnie zbli�y�a si� do o�tarza. Nigdy jeszcze
nie dozna�a rozpaczy tak ostatecznej, beznadziejnej. Otoczy�a j� nico��, pustka gorsza
ni� �mier�.
Pan m�ody i dru�ba jeszcze nie nadeszli. Na zewn�trz ko�cio�a narasta�a konsternacja.
Ursula niemal czu�a si� za to odpowiedzialna. Nie mog�a znie�� my�li, �e panna m�oda
przyjedzie i nie zastanie pana m�odego. �lub nie mo�e by� fiaskiem, po prostu nie
mo�e.
Ale oto nadjecha�a kareta panny m�odej ozdobiona wst��kami i kokardami.
11
Siwe konie w weso�ych podskokach stan�y u celu przed wrotami ko�cio�a; w tym ca�ym
zamieszaniu wszystko by�o �miechem i rado�ci�. Drzwi karety otwarto, za chwil� uka�e
si� kwiat dnia. Od drogi, gdzie zebrali si� ludzie, dobieg�y ciche pomruki zawiedzionego
t�umu.
Ojciec, kt�ry wysiad� pierwszy, jak cie� zamajaczy� w powietrzu poranka. By� to wysoki,
chudy, zatroskany m�czyzna ze spiczast�, czarn�, ju� nieco siwiej�c� brod�. Czeka�
u drzwi karety cierpliwie, usuwaj�c si� na drugi plan.
Teraz drzwiczki karety wype�ni�a kaskada delikatnych li�ci i kwiat�w, biel jedwabiu
i koronek. Weso�y g�os zapyta�:
-Jak ja si� st�d wydostan�?
Dreszcz zadowolenia przeszed� przez oczekuj�cy t�umek. Ludzie cisn�li si�, by j�
powita�, z satysfakcj� ogl�daj�c pochylon�, jasn� g�ow�, ozdobion� p�kami kwiat�w,
i delikatn�, bia��, niepewn� n�k� usi�uj�c� trafi� na stopie� karety. Nagle zapieni�o
si�, panna m�oda, jak unoszona fal�, ca�a w bieli, sp�yn�a ku ojcu w poranny cie�
drzew, w welonie faluj�cym od �miechu.
- Uda�o si�! - powiedzia�a.
Opar�a r�k� na ramieniu strapionego, mizernego ojca i wyg�adzaj�c spienione fa�dy
sukni, wst�pi�a na czerwony chodnik. Ojciec, milcz�cy, o ��tawej cerze i z czarn�
brod�, kt�ra nadawa�a mu jeszcze bardziej zafrasowany wygl�d, wchodzi� na schody
sztywno, jakby nieobecny my�lami; lecz chmurka �miechu, jaka osnu�a krocz�c� obok
niego pann� m�od�, bynajmniej si� nie rozwia�a.
A pana m�odego wci�� nie ma! To by�o nie do zniesienia. Ursula, z sercem �ci�ni�tym
niepokojem, spogl�da�a na niedalekie wzg�rze, na bia��, biegn�c� w d� drog�, na
kt�rej powinien si� ukaza� pow�z. Ju� go wida�. Tak, to pan m�ody. Ursula zwr�ci�a
si� ku pannie m�odej i wydala ze swojego punktu obserwacyjnego nieartyku�owany okrzyk.
Chcia�a ich uprzedzi�, �e si� zbli�a. Ale okrzyk by� niewyra�ny, niedos�yszalny,
a ona zarumieni�a si� mocno w rozterce mi�dzy ch�ci� okazania pomocy a hamuj�cym
j� zmieszaniem.
Pow�z turkota� na zboczu wzg�rza i by� ju� blisko. W t�umie rozleg�y si� g�osy. Panna
m�oda, kt�ra w�a�nie dotar�a na szczyt schod�w, odwr�ci�a si� weso�o, chc�c widzie�,
co wywo�a�o zamieszanie. Zobaczy�a o�ywionych ludzi, pow�z, kt�ry w�a�nie stan��,
i ukochanego, kt�ry z niego wyskakiwa�. Ju� torowa� sobie drog� w�r�d koni i gapi�w.
- Tibs, Tibs! - zawo�a�a w nag�ym, �artobliwym podnieceniu. Sta�a w s�o�cu, wysoko
na �cie�ce, wymachuj�c bukietem. Pan m�ody, przeciskaj�cy si� przez t�um z kapeluszem
w r�ku, nie dos�ysza� jej wo�ania.
- Tibs! - krzykn�a zn�w.
Przypadkowo spojrza� w g�r� i zobaczy� na �cie�ce swoj� narzeczon� i jej ojca.
12
Przez jego twarz przemkn�� szczeg�lny wyraz jakby zaskoczenia. Zawaha� si� chwil�
i rzuci� naprz�d, �eby j� dogoni�.
- Ach! - zabrzmia� jej osobliwy, zd�awiony okrzyk; odruchowo odwr�ci�a si� i rzuci�a
w stron� ko�cio�a z nies�ychanie szybkim tupotem bia�ych pantofelk�w i szelestem
bia�ych jedwabi. M�odzieniec niczym ogar pobieg� jej �ladem, przeskoczy� stopnie,
wymin�� ojca, pracuj�c gi�tkimi biodrami jak pies, kt�ry dopada zwierzyny.
- Hej tam, za ni�, za ni�! - pokrzykiwa�y proste kobiety, porwane zabaw�. Siej�c
za sob� kwiaty jak pian�, wyprostowa�a si�, �eby okr��y� naro�nik
ko�cio�a. Obejrza�a si� za siebie i z dzikim wybuchem przekornego �miechu zmieni�a
kierunek, odzyska�a r�wnowag� i skry�a si� za przys�upem z szarego kamienia. Niemal
jednocze�nie pan m�ody, pochylony naprz�d w biegu, chwyci� r�k� kamienny wyst�p,
skoczy� i jego silne, gibkie biodra znikn�y w po�cigu.
W t�umie u bramy rozbrzmia�y okrzyki pe�ne podniecenia. Uwag� Ursuli zn�w zwr�ci�a
ciemna, nieco pochylona sylwetka pana Cricha, kt�ry czeka� na �cie�ce i z twarz�
bez wyrazu obserwowa� ucieczk� do ko�cio�a. Po sko�czonej gonitwie, obejrza� si�
i poszuka� wzrokiem Ruperta Birkina, kt�ry natychmiast podszed� i stan�� obok.
- B�dziemy w ariergardzie - rzek� u�miechaj�c si� niewyra�nie.
- Tak jest - odpar� lakonicznie ojciec. I obaj m�czy�ni ruszyli w g�r� �cie�k�.
Birkin by� r�wnie chudy jak pan Crich, blady i mizerny. Cho� tak szczup�y,.by� �adnie
zbudowany. Szed�, pow��cz�c z lekka nog�, co by�o jedynie wynikiem nie�mia�o�ci.
Ubrany by� stosownie do swej roli, kolidowa�o to jednak z jego natur�, wygl�da� wi�c
nieco �miesznie. Intelektualista i orygina�, czu� si� nieswojo w sytuacjach konwencjonalnych.
Ulega� jednak powszechnym obyczajom i zachowywa� pozory.
Udawa�, �e jest ca�kiem przeci�tny, doskonale i nieskazitelnie banalny. Tak dobrze
i szybko przystosowa� si� do otoczenia, do tonu swego rozm�wcy i do okoliczno�ci,
�e osi�ga� znakomite rezultaty, czym zwykle zjednywa� sobie ludzi i rozbraja� ich,
�eby nie atakowali go za oryginalno��.
Teraz, id�c z panem Crichem, rozmawia� z nim mi�o i swobodnie; rozgrywa� sytuacj�
jak cz�owiek chodz�cy po linie; zawsze chodz�c po linie udawa�, �e jest mu tam bardzo
wygodnie.
- Przepraszam, �e tak si� sp�nili�my - m�wi� w�a�nie. - Zapodzia� si� gdzie� zapinacz
do but�w, mn�stwo czasu zaj�o nam uporanie si� z ka�dym guzikiem. Wy byli�cie tu
co do minuty.
13
- My zwykle jeste�my punktualni - rzek� pan Crich.
- A ja zawsze si� sp�niam - stwierdzi� Birkin - dzi� jednak naprawd� zd��y�bym,
gdyby nie przypadek. Bardzo mi przykro.
Panowie oddalili si�. Na razie nie by�o na co patrze�. Ursula zosta�a z g�ow� zaprz�tni�t�
Birkinem. Podnieca� j�, poci�ga� i dra�ni�.
Chcia�a go pozna� bli�ej. Rozmawia�a z nim raz czy dwa razy, ale tylko oficjalnie,
jako z inspektorem. I on, tak jak ona, zdawa� si� uwa�a�, �e istnieje mi�dzy nimi
co� w rodzaju powinowactwa, milcz�cego porozumienia, �e u�ywaj� tego samego j�zyka.
Na pog��bienie tego porozumienia zabrak�o czasu. I. co� sprawia�o, �e trzyma�a si�
od niego z daleka, cho� jednocze�nie wyra�nie j� poci�ga�. By�a w nim jaka� wrogo��,
najg��biej skryta, zimna i nieprzyst�pna. A jednak pragn�a go pozna�.
- Co my�lisz o Rupercie Birkinie? - zapyta�a z pewnym wahaniem. W�a�ciwie nie mia�a
ochoty o nim rozmawia�.
- Co my�l� o Rupercie Birkinie? - powt�rzy�a Gudrun. - S�dz�, �e jest atrakcyjny,
zdecydowanie atrakcyjny. Czego nie mog� w nim znie��, to jego stosunku do otoczenia
- ma zwyczaj traktowa� ka�dego g�upca z najwy�szym szacunkiem. Cz�owiek czuje si�
wystrychni�ty na dudka.
- Dlaczego tak post�puje?
- Poniewa� nie ma zdolno�ci krytycznych - w ka�dym razie wobec ludzi. M�wi� ci, byle
g�upca traktuje jak mnie lub ciebie... To jest po prostu obra�liwe!
- O, tak! Trzeba by� wybrednym.
- Koniecznie - potwierdzi�a Gudrun. - Pod innymi wzgl�dami jest zreszt� nadzwyczajny...
Niezwyk�a osobowo��. Ale nie mo�na mu ufa�.
- Masz racj� - rzek�a niepewnie Ursula. Zawsze czu�a si� obowi�zana do potakiwania
Gudrun, nawet gdy si� z ni� nie w pe�ni zgadza�a.
Siostry siedzia�y w milczeniu, czekaj�c na ukazanie si� �lubnego orszaku. Gudrun
nie mia�a cierpliwo�ci do rozmowy. Chcia�a my�le� o Geraldzie Crichu. Chcia�a zda�
sobie spraw�, czy silne uczucie, kt�re w niej wzbudzi�, jest prawdziwe. Chcia�a by�
gotowa.
W ko�ciele uroczysto�� �lubna by�a w toku. Hermione Roddice my�la�a o Birkinie. Sta�
nie opodal. Jak gdyby grawitowa�a fizycznie w jego kierunku. Chcia�a trzyma� si�
blisko, chcia�a go dotyka�. Inaczej nie by�a pewna jego obecno�ci. Nie przysun�a
si� jednak przez ca�y czas uroczysto�ci.
Dop�ki si� nie zjawi� w ko�ciele, cierpia�a tak straszliwie, �e ci�g�e jeszcze by�a
p�przytomna, obola�a jak w ataku newralgii, udr�czona mo�liwo�ci� jego nieobecno�ci.
Czeka�a na niego w oszo�omieniu torturowanych nerw�w. Gdy tak
14
sta�a przyt�oczona ci�arem swych my�li, jej skupione spojrzenie, kt�re wydawa�o
si� uduchowione jak u anio�a, a by�o przecie� wynikiem cierpienia, nadawa�o jej wygl�d
tak przejmuj�cy, �e Birkinowi lito�� rozdziera�a serce. Widzia� jej schylon� g�ow�,
jej napi�t� twarz z wyrazem diabolicznej niemal ekstazy. Czuj�c jego wzrok, wyprostowa�a
si�, jej pi�kne, szare oczy poszuka�y jego oczu i przes�a�y im p�omienny sygna�.
Kiedy umkn�� spojrzeniem, schyli�a g�ow� w cierpieniu i wstydzie, znowu z niezno�nym
uciskiem w sercu. Ruperta r�wnie� dr�czy� wstyd, przemo�na niech�� i dotkliwa lito��,
poniewa� nie chcia� spotka� jej wzroku, nie chcia� przyj�� sygna�u porozumienia.
�lub si� odby�, orszak przeszed� do zakrystii. W �cisku Hermione odruchowo przysun�a
si� do Birkina, �eby go dotkn��. Pozwoli� jej na to.
Przed ko�cio�em Ursula i Gudrun nas�uchiwa�y, kiedy ich ojciec zacznie gra� na organach.
Z rado�ci� zagra marsza weselnego. Oto nadchodzi m�oda para! Dzwony bi�y, a� dr�a�o
powietrze. Ursula zastanawia�a si�, czy drzewa i kwiaty odczuwaj� wibracj� i co my�l�
o dziwnym ruchu powietrza. Panna m�oda sz�a powa�nie, wsparta na ramieniu pana m�odego,
on za� wpatrywa� si� w niebo, bezwiednie otwieraj�c i zamykaj�c oczy, jakby nie bardzo
zdawa� sobie spraw� z tego, gdzie si� znajduje. Przedstawia� troch� �mieszny widok,
gdy tak mrugaj�c stara� si� dobrze gra� swoj� rol�, a w g��bi duszy buntowa� si�
przeciw obra�liwej ciekawo�ci t�umu. Wygl�da� jak typowy oficer marynarki - m�ski
i zawsze na wysoko�ci zadania.
Ukaza� si� Birkin u boku Hermione, kt�ra mia�a ekstatyczn�, triumfaln� min�, jak
upad�y anio� przywr�cony do bo�ej chwa�y, lecz jednocze�nie subtelnie diaboliczn�
teraz, kiedy ju� trzyma�a Birkina pod rami�. On, z twarz� pozbawion� wyrazu, by�
zoboj�tnia�y, zagarni�ty przez ni�, jak gdyby z wyroku losu.
Pojawi� si� Gerald Crich, jasny, przystojny, zdrowy, pe�en spr�onej energii. Trzyma�
si� prosto, nieskazitelny, sympatyczny; wygl�da� rado�nie, ale by�o w nim te� co�
dziwnego. Gudrun zerwa�a si� gwa�townie i odesz�a. Nie mog�a tego znie��. Chcia�a
by� sama, �eby pomy�le� o tej niezwyk�ej, gwa�townej szczepionce, kt�ra ca�kowicie
zmieni�a jej usposobienie.
15
ROZDZIA� II
SHORTLANDS
Panny Brangwen wr�ci�y do Beldover. Go�cie weselni zebrali si� w Shortlands, posiad�o�ci
Crich�w. By� to stary dom, niski i obszerny, rodzaj szlacheckiego dworku, stoj�cego
na zboczu wzg�rza tu� za ma�ym, w�skim jeziorem Willey Water. Okna domu poprzez spadzist�
��k�, kt�ra mog�a uchodzi� za park dzi�ki rosn�cym tu i �wdzie wielkim, samotnym
drzewom, spogl�da�y na drugi brzeg w�skiego jeziora i pokryte lasem wzg�rze, kt�re
szcz�liwie zas�ania�o le��ce dalej zag��bie g�rnicze, nie mog�o jednak ca�kowicie
odgrodzi� dworu od unosz�cego si� stamt�d dymu. Mimo to sceneria by�a sielska i malownicza,
a dom mia� swoisty urok.
W tej chwili t�oczy�a si� w nim rodzina i zaproszeni go�cie. Ojciec czu� si� niezbyt
dobrze i odpoczywa� u siebie. Gospodarzem by� Gerald. Przyjazny i swobodny, stal
w przytulnym hallu, podejmuj�c m�czyzn. Obowi�zki towarzyskie zdawa�y si� sprawia�
mu przyjemno��, u�miecha� si� i by� wylewnie go�cinny.
Panie, troch� bezradne, kr�ci�y si� tu i �wdzie, nieustannie �cigane przez trzy zam�ne
c�rki domu. Ci�gle s�ysza�o si� w�adczy, charakterystyczny g�os kt�rej� z dawnych
panien Crich: "Helen, chod� tu na chwil�!" "Marjorie, jeste� mi potrzebna!", "Prosz�
pos�ucha�, pani Witham..." Wsz�dzie szele�ci�y sp�dnice, wida� by�o eleganckie damy,
jakie� dziecko ta�czy�o w hallu, s�u��ca wesz�a i wysz�a po�piesznie.
Tymczasem m�czy�ni, w ma�ych grupkach, spokojnie gaw�dzili pal�c papierosy i na
poz�r nie zwracali uwagi na szeleszcz�ce o�ywienie w �wiecie kobiet. Ale naprawd�
nie mogli rozmawia�, przeszkadza�a im krystaliczna mieszanina ch�odnych, podnieconych
�miech�w i nie milkn�cych, kobiecych g�os�w. Czekali wi�c niepewni, skr�powani, nieco
znudzeni. Tylko Gerald zachowywa� si� jakby nigdy nic; nadal weso�y i towarzyski
nie u�wiadamia� sobie, �e czeka lub �e nie ma nic do roboty, gdy� wiedzia�, �e jest
tutaj g��wn� osob�.
Nagle do pokoju wesz�a bezszelestnie pani Crich i z pogodnym wyrazem twarzy rozejrza�a
si� badawczo. Ci�gle jeszcze mia�a na sobie kapelusz i jedwabny p�aszcz.
- Szukasz czego�, mamo? - zapyta� Gerald.
16
- Nie, nie szukam - odpar�a niewyra�nie i podesz�a wprost do Birkina, kt�ry rozmawia�
z jednym z jej zi�ci�w.
- Dzie� dobry panu - rzek�a niskim g�osem, jakby wy��czaj�c innych go�ci ze swego
pola widzenia. Wyci�gn�a do niego r�k�.
- Dzie� dobry! - Birkin �atwo zmienia� rozm�wc�. - Przepraszam, nie mog�em podej��
do pani wcze�niej.
- Nie znam po�owy obecnych tu os�b - o�wiadczy�a. Jej zi�� oddali� si� speszony.
- A nie lubi pani nieznajomych? - roze�mia� si� Birkin. - Ja te� nie mog� poj��,
czemu mam si� liczy� z lud�mi wy��cznie dlatego, �e znale�li si� w tym samym pokoju
co ja: dlaczego musz� przyjmowa� ich obecno�� do wiadomo�ci.
- No w�a�nie - potwierdzi�a pani Crich niskim, pe�nym napi�cia g�osem - tylko �e
oni s� tutaj. Nie znam ludzi, kt�rych spotykam we w�asnym domu. Moje dzieci mi ich
przedstawiaj�. "Mamo, to pan taki a taki". Nic mi to nie daje. Co wsp�lnego ma pan
taki a taki ze swoim nazwiskiem? I co mnie ��czy z jego nazwiskiem czy z nim samym?
Podnios�a wzrok na Birkina. By� zaskoczony. Pochlebia�o mu, �e podesz�a, by z nim
porozmawia�, gdy� nikogo prawie nie zauwa�a�a. Patrzy� na jej napi�t�, jasn� twarz
o wydatnych rysach, ale ba� si� napotka� surowe spojrzenie niebieskich oczu. Widzia�
za to nieporz�dne, zlepione kosmyki w�os�w nad pi�knymi uszami, niezbyt czystymi,
jak zd��y� zauwa�y�. Szyj� te� mia�a niedomyt�. Nawet pod tym wzgl�dem czu� si� bli�szy
jej ni� reszcie towarzystwa; chocia� sam my� si� starannie, w ka�dym razie uszy i
szyj�.
U�miechn�� si� do swoich my�li. Odczuwa� jednak pewne skr�powanie, �e oboje - on
i ta stara, inna ni� wszyscy kobieta - rozmawiaj� ze sob� jak zdrajcy, jak wrogowie
w obcym obozie. Przypomina� troch� jelenia, kt�ry jedna ucho nastawia do ty�u, gdzie
zostawi� �lady, a drugie do przodu, �eby wiedzie�, co go czeka.
- Ludzie w�a�ciwie si� nie licz�. - Nie mia� ochoty dalej prowadzi� rozmowy. Spojrza�a
na niego z nag��, pos�pn� podejrzliwo�ci�, jakby zw�tpi�a w jego
szczero��.
- Co pan przez to rozumie? - zapyta�a ostro.
- Niewielu jest ludzi, kt�rzy co� znacz� - musia� pog��bia� temat bardziej, ni� zamierza�.
- Brz�cz� i chichocz�. By�oby znacznie lepiej zmie�� ich z powierzchni ziemi. W gruncie
rzeczy nie istniej�, nie ma ich.
Obserwowa�a go uwa�nie.
- Przecie� to nie my ich sobie wyobra�amy - rzek�a szorstko.
- Nie ma co sobie wyobra�a� i dlatego w�a�nie nie istniej�.
17
- Nie posun�abym si� tak. daleko. S� tu, bez wzgl�du na to, czy istniej�, czy nie.
Nie ja decyduj� o ich istnieniu. Jedno wiem: nie mo�na oczekiwa�, �e b�d� ich wszystkich
bra�a pod uwag� ani �e b�d� ich zna�a tylko dlatego, �e przypadkiem tu si� znale�li.
Je�li idzie o mnie, r�wnie dobrze mog�oby ich nie by�.
- W�a�nie.
- Mog�oby tu ich nie by�? - nalega�a.
- R�wnie dobrze. Przez chwil� milczeli.
- Tylko �e oni tu s� i to mnie m�czy - rzek�a. - Na przyk�ad moi zi�ciowie - ci�gn�a
monolog. - Teraz Laura wysz�a za m�� i przyby� jeszcze jeden, a ja naprawd� do tej
pory nie odr�niam Johna od Jamesa. M�wi� do mnie "mamo". Z g�ry wiem, co powiedz�:
"Jak si� czujesz, mamo ?" Powinnam odpowiedzie�: "Bynajmniej nie jestem twoj� matk�".
Ale na co by si� to zda�o. S� tutaj. Mia�am w�asne dzieci. Chyba je umiem odr�ni�
od dzieci innej kobiety?
- Najprawdopodobniej - powiedzia�.
Spojrza�a na niego zdziwiona; zd��y�a ju� zapomnie�, �e z nim rozmawia. Zgubi�a w�tek.
Rozejrza�a si� niezbyt przytomnie po pokoju. Birkin nie m�g� odgadn��, czego szuka
ani o czym my�li. Bo przecie� na pewno zauwa�y�a swoich syn�w.
- Czy s� tu wszystkie moje dzieci? - spyta�a go nagle. Roze�mia� si�, ale to go zaskoczy�o,
mo�e si� nawet przestraszy�.
- Z wyj�tkiem Geralda prawie ich nie znam - odrzek�.
- Gerald! - wykrzykn�a. - On z nich wszystkich jest najbardziej upo�ledzony, najbardziej
potrzebuje pomocy. Nigdy by pan tego nie pomy�la�, patrz�c teraz na niego, prawda?
- Na pewno nie - potwierdzi� Birkin. Matka utkwi�a wzrok w najstarszym synu.
- Ech! - mrukn�a co� niewyra�nie. Zabrzmia�o to wr�cz cynicznie. Birkin poczu� l�k
przed czym�, czego jakby nie mia� odwagi sobie u�wiadomi�. Pani Crich odesz�a, ju�
nie pami�taj�c o nim. Ale natychmiast wr�ci�a.
- Chcia�abym, �eby mia� przyjaciela - powiedzia�a. - Nigdy nie mia� przyjaciela.
Birkin spogl�da� w jej niebieskie, czujnie obserwuj�ce go oczy. Nie bardzo rozumia�
ich wymow�. "Azali� jestem str�em brata mego?" - pomy�la� wr�cz lekcewa��co.
18
Z lekkim wstrz�sem u�wiadomi� sobie, �e s� to s�owa Kaina. A Gerald by� przecie�
Kainem bardziej ni� ktokolwiek. To znaczy naprawd� Kainem nie by�, chocia� zabi�
swego brata. Zdarzaj� si� przecie� czyste przypadki i cz�owiek nie mo�e za nie ponosi�
konsekwencji, nawet je�li zabity by� jego bratem. Gerald jako ch�opiec zabi� przypadkiem
brata. I co z tego? Po co naznacza� pi�tnem czy obci��a� przekle�stwem tego, kto
spowodowa� wypadek? Cz�owiek mo�e istnie� przypadkiem i przez przypadek umrze�. A
je�li nie? Czy �ycie ka�dego cz�owieka zale�y od przypadku i tylko rasa, rodzaj,
gatunek s� zdeterminowane przez powszechne prawa natury? A je�li to nieprawda? Je�li
czysty przypadek nie istnieje? Czy wszystko, co si� dzieje, ma powszechne znaczenie?
Czy w og�le ma znaczenie? Birkin, pogr��ony w my�lach, zapomnia� o pani Crich, tak
jak ona zapomnia�a o nim.
Nie, nie wierzy�, �e istnieje co� takiego jak przypadek. W najg��bszym sensie wszystko
jest z sob� powi�zane.
By� tego prawie pewien, kiedy podesz�a do nich jedna z dawnych panien Crich m�wi�c:
- Mamo droga, mo�e by� zdj�a kapelusz? Za chwil� siadamy do sto�u i b�d� co b�d�
to wa�na uroczysto��, kochanie. - Wzi�a matk� pod r�k� i oddali�y si�. Birkin natychmiast
wda� si� w rozmow� z najbli�ej stoj�cym m�czyzn�.
Odezwa� si� gong wzywaj�cy do sto�u. M�czy�ni podnie�li g�owy, lecz nikt nie ruszy�
si� w stron� jadalni. Panie domu zachowywa�y si� tak, jakby ten sygna� nie mia� dla
nich najmniejszego znaczenia. Min�o pi�� minut. W drzwiach ukaza� si� stary s�u��cy,
Crowther, wyra�nie zrozpaczony. Spojrza� prosz�co na Geralda. M�odzieniec wzi�� z
p�ki wielk� muszl� w kszta�cie rogu i na nic nie bacz�c, zad�� przera�liwie. Rozleg�
si� dziwny, dra�ni�cy ha�as przyprawiaj�cy o bicie serca. Zew odni�s� magiczny wr�cz
skutek. Wszyscy, jak na d�wi�k pobudki, hurmem ruszyli do jadalni. Gerald odczeka�
chwil� w nadziei, �e siostra odegra rol� gospodyni. Wiedzia�, �e matka nie wywi��e
si� ze swoich obowi�zk�w. Ale siostra po prostu usiad�a przy stole. Wobec tego, nieco
zbyt po dyktatorsku, zacz�� kierowa� go�ci na przeznaczone dla nich miejsca.
Na chwil� uciszy�o si�, go�cie przygl�dali si� przystawkom, kt�re roznoszono wok�
sto�u. Cisz� przerwa�a trzynasto- czy czternastoletnia dziewczynka o d�ugich, rozpuszczonych
w�osach, kt�ra rzek�a spokojnym, opanowanym tonem:
- Geraldzie, narobi�e� nieludzkiego ha�asu, nie pami�ta�e� o ojcu.
- Ale� pami�ta�em - zwr�ci� si� do ca�ego towarzystwa. - Ojciec le�y, niezbyt dobrze
si� czuje.
-Jak naprawd� jest z jego zdrowiem? - zapyta�a jedna z zam�nych c�rek,
19
wygl�daj�c spoza pot�nego tortu weselnego, wznosz�cego si� jak wie�a po�rodku sto�u,
z kt�rego sypa�y si� sztuczne kwiaty.
- Nic go nie boli, ale jest zm�czony - odpowiedzia�a Winifred, dziewczynka z rozpuszczonymi
w�osami.
Rozlano wino i rozmowa si� o�ywi�a. U drugiego ko�ca sto�u Birkin siedzia� obok potarganej
pani Crich, kt�ra od czasu do czasu obrzuca�a dzikim spojrzeniem pochylone i gapi�ce
si� bezceremonialnie twarze. Po cichu pyta�a Birkina:
- Kto to jest ten m�ody cz�owiek?.
- Nie mam poj�cia - brzmia�a dyskretna odpowied�.
- Czy ju� go kiedy� spotka�am?
- Nie s�dz�. Ja w ka�dym razie go nie znam.
To j� zadowoli�o. Przymkn�a zm�czone oczy, twarz jej ogarn�� spok�j, wygl�da�a jak
wypoczywaj�ca kr�lowa. Nagle jakby si� ockn�a, na jej ustach pojawi� si� uprzejmy
u�miech, przez chwil� sprawia�a wra�enie mi�ej pani domu, �askawie sk�ania�a g�ow�,
jakby ka�dy by� dla niej po��danym i czaruj�cym go�ciem. Lecz natychmiast powraca�
cie�. Wygl�da�a jak pos�pny orze�. Rzuca�a pe�ne nienawi�ci spojrzenia spode �ba,
niby drapie�nik schwytany w potrzask.
- Mamo! - zawo�a�a Diana, �adna dziewczynka, nieco starsza od Winifred. - Czy mog�
napi� si� wina?
- Tak, mo�esz - odpar�a matka jak automat, by�o jej to bowiem zupe�nie oboj�tne.
Diana da�a znak s�u��cemu, �eby nape�ni� jej kieliszek
- Nawet Gerald mi nie zabroni - stwierdzi�a spokojnie, zwracaj�c si� do ca�ego towarzystwa.
- W porz�dku, Di - powiedzia� mi�o jej brat. Podnios�a kieliszek do ust, patrz�c
na niego z wyzwaniem.
W domu panowa� osobliwy nastr�j swobody granicz�cej z anarchi�. By� to raczej op�r
wobec w�adzy ni� wolno��. Gerald cieszy� si� pewnym autorytetem dzi�ki silnej osobowo�ci,
a nie z powodu zajmowanej pozycji. Tonem grzecznym, lecz stanowczym, umia� narzuci�
swoj� wol� m�odszemu rodze�stwu.
Hermione dyskutowa�a z panem m�odym problem narodowo�ci.
- Nie - powiedzia�a. - My�l�, �e odwo�ywanie si� do patriotyzmu to b��d. Zupe�nie
jakby jedno przedsi�biorstwo rywalizowa�o z drugim.
- Jak mo�esz tak m�wi�?! - wykrzykn�� Gerald, kt�ry nami�tnie lubi� dyskusje. - Nie
mo�na przyr�wnywa� rasy do przedsi�biorstwa. A narodowo�� i rasa to mniej wi�cej
to samo. Tak mi si� wydaje.
20
Nast�pi�a ma�a pauza. Gerald i Hermione byli wobec siebie dziwnie i niezmiennie,
cho� grzecznie, wrodzy.
- Wi�c uwa�asz, �e rasa odpowiada narodowo�ci? - zapyta�a z namys�em i z pewnym wahaniem.
Birkin wiedzia�, �e oczekuje, by wzi�� udzia� w dyskusji. Pos�usznie spe�ni� jej
�yczenie.
- Moim zdaniem Gerald ma racj�. Rasa jest podstawowym elementem narodowo�ci, przynajmniej
w Europie.
Hermione milcza�a chwil�, jakby czekaj�c, a� s�owa ostygn�. Wreszcie odezwa�a si�
z akcentem niespodziewanie autorytatywnym. .
- Lecz je�li nawet tak jest, to czy, apeluj�c do uczu� patriotycznych, apelujemy
do instynktu rasowego? Czy nie jest to raczej odwo�anie si� do instynktu posiadania,
do instynktu kupieckiego? I czy to w�a�nie nie oznacza dla nas narodowo�ci?
- By� mo�e - rzek� Birkin, kt�ry uwa�a�, �e jest to dyskusja nie na miejscu i nie
na czasie.
Ale Gerald by� ju� na tropie nowych argument�w.
- Rasa te� pewne sprawy traktuje po kupiecku. To nieuniknione. Jak w rodzinie. Trzeba
przecie� si� zabezpieczy�, a �eby to uczyni�, musi si� walczy� z innymi rodzinami,
z innymi narodami. Dlaczego mia�oby by� inaczej?
Hermione, ch�odna i w�adcza, zn�w odczeka�a chwil�, zanim zabra�a g�os.
- Tak, my�l�, �e wywo�ywanie ducha rywalizacji zawsze jest nies�uszne. To powoduje
z�� krew. A z�a krew jest zara�liwa.
- Ale przecie� nie mo�na wykluczy� ducha wsp�zawodnictwa? - zaprotestowa� Gerald.
- To jeden z podstawowych bod�c�w produkcji i post�pu.
- A ja uwa�am - orzek�a nonszalancko Hermione - �e mo�na si� bez tego oby�.
- We mnie duch wsp�zawodnictwa budzi odraz� - o�wiadczy� Birkin. Hermione odgryz�a
k�s chleba, wyci�gaj�c palcami kromk� z ust powolnym,
lekko kpi�cym ruchem. Zwr�ci�a si� do Birkina.
- Tak, ty tego nienawidzisz - potwierdzi�a z poufal� satysfakcj�.
- Czuj� do tego odraz� - powt�rzy�.
- Tak - mrukn�a pewna siebie i zadowolona.
- Przecie� - nalega� Gerald - cz�owiekowi nie wolno zabija� drugiego cz�owieka. Czy
mo�na wi�c dopu�ci�, by jeden nar�d pozbawia� �ycia drugi nar�d?
Hermione przez d�u�sz� chwil� mrucza�a co� do siebie, zanim odezwa�a si� z pow�ci�gliw�
oboj�tno�ci�:
21
- To chyba nie jest zawsze kwestia stanu posiadania? Problem maj�tku? Geralda zirytowa�o,
�e insynuuje mu a� tak wulgarny materializm.
- Owszem, mniej czy wi�cej. Je�li zerw� komu� kapelusz z g�owy, ten kapelusz stanie
si� symbolem jego wolno�ci. Walcz�c ze mn� o sw�j kapelusz, b�dzie walczy� o wolno��.
Hermione speszy�a si�.
- Mo�liwe - rzek�a z rozdra�nieniem. - Ale wymy�lone przyk�ady to nie s� w�a�ciwe
argumenty. Nikt nikomu nie zrywa kapelusza z g�owy.
- Tylko dlatego, �e prawo tego zabrania.
- Nie tylko dlatego - wtr�ci� Birkin. - Dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu ludzi na stu
nie chce mojego kapelusza.
- To kwestia gustu - rzek� Gerald.
- Albo kapelusza - roze�mia� si� pan m�ody.
- A je�li kto� naprawd� chce mie� m�j kapelusz taki, jaki jest - ci�gn�� Birkin
- to przecie� do mnie nale�y decyzja, co wol� straci�, kapelusz czy wolno�� i neutralno��.
Je�li jestem zmuszony do walki, trac� wolno��. Problem polega na tym, co wi�cej ceni�,
mi�� swobod� dzia�ania czy kapelusz.
- Tak - Hermione dziwnie wpatrywa�a si� w Birkina. - W�a�nie.
- Ale czy pani pozwoli�aby komukolwiek, �eby zerwa� pani kapelusz z g�owy?
- zapyta�a j� panna m�oda.
Wysoka i sztywna obr�ci�a si� wolno, jak pod dzia�aniem narkotyk�w, do nowej uczestniczki
dyskusji.
- Nie - odrzek�a niskim, twardym g�osem, w kt�rym pobrzmiewa� zduszony chichot. -
Nie, nikomu bym na to nie pozwoli�a.
- Jak by� temu zapobieg�a? - spyta� Gerald.
- Nie wiem - odpowiedzia�a z namys�em Hermione. - Mo�e bym go zabi�a. M�wi�a z dziwnym
chichotem, tonem nie pozbawionym humoru, ale i gro�nym.
- Oczywi�cie - rzek� Gerald - rozumiem punkt widzenia Ruperta. Dla niego to problem,
co wa�niejsze - jego kapelusz czy jego spok�j ducha.
- Spok�j cia�a