9126
Szczegóły |
Tytuł |
9126 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9126 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9126 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9126 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBIN COOK
NOSICIEL
Prze�o�y� Jacek Wietecki
Data wydania oryginalnego:1999
Data wydania polskiego:199
Dla Jean z wyrazami mi�o�ci, szacunku i wdzi�czno�ci
Podzi�kowania dla:
Dr. Kena Alibeka, kierownika programu w Batelle Memoria� Institute w Arlington,
Wirginia. Dawniej, pod nazwiskiem Kanatjan Alibekov, wiceszef ofensywnego
programu
biologicznego Zwi�zku Radzieckiego.
Pu�kownika dr. Edwarda M. Eitzena, juniora, naczelnego komendanta G��wnego
Operacyjnego Wojskowego Departamentu Bada� Medycznych Chor�b Zaka�nych Armii
Stan�w Zjednoczonych w Fort Detrick, Maryland.
Jerome�a M. Hauera, szefa Sztabu Kryzysowego przy burmistrzu Nowego Jorku.
Dr. Jacki Lee, specjalisty patologa z Waszyngtonu, Dystrykt Kolumbii.
Dr. Raissy Rubensztajn z oddzia�u ginekologicznego miejskiego szpitala nr 8 w
Worone�u w by�ym Zwi�zku Radzieckim.
Dr. Charlesa Wetliego, specjalisty patologa w hrabstwie Suffolk, Nowy Jork.
Kto pod kim do�ki kopie - sam w nie wpada
PRZYS�OWIE ROSYJSKIE
Prolog
15 pa�dziernika, pi�tek
Jason Papparis handlowa� dywanami od blisko trzydziestu lat. Zacz�� w ate�skiej
dzielnicy Plaka pod koniec lat sze��dziesi�tych, sprzedaj�c ameryka�skim
turystom ko�le i
owcze sk�ry oraz futrzaki. Jason dobrze sobie radzi�, a najwi�kszym powodzeniem
cieszy� si�
u m�odych studentek, kt�rym z wdzi�kiem pokazywa� nocne �ycie swego ukochanego
miasta.
Dop�ki do sprawy nie wmiesza� si� los. W upalny letni wiecz�r do sklepu Jasona
wesz�a Helen Herman, mieszkanka Queens w stanie Nowy Jork, i z roztargnieniem
pog�adzi�a
kilka wspania�ych dywan�w. Jak przysta�o na romantyczk�, Helen straci�a g�ow�
dla Jasona,
jego rozmarzonych oczu i sk�adanych jej ho�d�w.
Jason zapa�a� do niej r�wnie silnym uczuciem. Kiedy Helen wyjecha�a do Stan�w,
poczu� si� niesko�czenie samotny. Wymienili nami�tne listy, potem dosz�o do
wizyty. Podr�
Jasona do Nowego Jorku roznieci�a w nim p�omie� po��dania. W ko�cu wyemigrowa�,
po�lubi� Helen i przeni�s� interes na Manhattan.
Jego biznes rozkwit�. Szerokie kontakty, kt�re przez lata nawi�za� z
producentami w
Grecji i Turcji, teraz bardzo si� op�aci�y, pozwalaj�c mu na stworzenie swego
rodzaju
monopolu. Zamiast otwiera� sklep detaliczny w Nowym Jorku, Jason - bardzo
rozs�dnie -
postanowi� zaj�� si� sprzeda�� hurtow�. W firmie nie by�o �ladu biurokracji,
gdy� Jason
nikogo nie zatrudnia�. Mia� tylko biuro na Manhattanie i hurtowni� w Queens.
Transport i
uzupe�nianie zapas�w le�a�y w gestii innych przedsi�biorstw, czasem jedynie
Jason
wynajmowa� kogo� do prac biurowych. Transakcje odbywa�y si� za po�rednictwem
telefonu i
faksu. W rezultacie drzwi biura Jasona by�y zawsze zamkni�te.
Pewnego pi�tkowego wieczoru przez otw�r w drzwiach wpad�y jak zwykle listy.
Siedz�cy za biurkiem Jason po�o�y� swoje nieodst�pne cygaro na kraw�dzi
wype�nionej
niedopa�kami popielniczki i wsta�, aby odebra� poczt�. Spodziewa� si� znacznej
liczby
czek�w, kt�re by wyr�wna�y powi�kszaj�ce si� ujemne saldo jego firmy. Wr�ciwszy
na
miejsce, Jason przerzuci� korespondencj�, odk�adaj�c ka�dy dokument na w�a�ciw�
kupk�,
ulotki za� wrzucaj�c do kosza na �mieci. Kiedy si�ga� po przedostatni� kopert�,
zawaha� si�.
By�a gruba i kwadratowa, nie prostok�tna. Jason wymaca� w �rodku ma��,
nieregularn�
wypuk�o��. Po op�acie pocztowej zorientowa� si�, �e nie jest to list handlowy,
tylko polecony.
W lewym dolnym rogu widnia� odcisk piecz�ci z napisem: Delikatna zawarto��!
Jason odwr�ci� kopert� w palcach. By�a wykonana z grubego, g�adkiego papieru
wysokiej jako�ci. Nie by� to papier, w jaki zwykle pakuje si� reklamy, adres na
odwrocie
g�osi�: Zak�ad Czyszczenia ACME: Powierz nam sw�j kurz. Firma mie�ci�a si� na
dolnym
Broadwayu.
Ponownie obr�ci� kopert� i zauwa�y�, �e jest zaadresowana na jego nazwisko, nie
na
Korynckie Przedsi�biorstwo Dywanowe. Pod adresem widnia�y s�owa: Osobiste i
poufne.
Kciukiem i palcem wskazuj�cym spr�bowa� ustali�, czym jest ta wypuk�o��, ale nic
nie wsk�ra�. W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a - Jason wzi�� no�yk do list�w i
przeci�� g�rn�
kraw�d� koperty. W �rodku dostrzeg� z�o�on� na p� kartk� papieru r�wnie dobrej
jako�ci, jak
koperta.
- Co za licho? - spyta� na g�os. Z pewno�ci� nie by�a to zwyczajna ulotka.
Wyci�gn��
kartk�, zdziwiony, �e jaki� spec od reklamy zdo�a� nam�wi� zak�ad czyszczenia,
by rozes�a�
do klient�w tak drog� zabawk�. Kartka by�a zalakowana. Jej �rodek zajmowa�o
jedno s�owo:
Niespodzianka!
Gdy Jason z�ama� piecz��, kartka podskoczy�a mu nagle w d�oniach i otworzy�a
si�.
Jednocze�nie ukryta spr�ynka rozrzuci�a w powietrzu chmurk� py�u wraz z gar�ci�
malutkich kolorowych gwiazdeczek.
Ten niespodziewany ruch zaskoczy� Jasona; py� sprawi�, �e kichn�� par� razy.
Zaraz
jednak si� u�miechn��. Wewn�trz kartki by�o wezwanie: Zadzwo� - my posprz�tamy
ten
ba�agan!
Jason pokr�ci� g�ow� w zdumieniu. Musia� przyzna�, �e pomys�owo�� reklamy
ACME wywar�a na nim wra�enie. By�a rzeczywi�cie oryginalna, sprytnie obmy�lona -
i
skuteczna. Jason stwierdzi�, �e gdyby potrzebowa� tego typu us�ug, ch�tnie
wci�gn��by firm�
na swoj� list�, ale tym zajmowa� si� gospodarz domu.
Jason wrzuci� kartk� i kopert� do kosza, a potem pochyli� si�, �eby pozbiera�
b�yszcz�ce gwiazdki z koszuli. Poczu�, �e kr�ci go w nosie - zn�w kichn��
parokrotnie, a� �zy
nap�yn�y mu do oczu.
Jak zwykle w pi�tek Jason sko�czy� wcze�nie. Poniewa� by�a pi�kna jesienna
pogoda,
poszed� pieszo do Grand Central Station, aby wsi��� do podmiejskiego poci�gu o
pi�tej
pi�tna�cie. Czterdzie�ci pi�� minut p�niej, zbli�aj�c si� do swojej stacji,
poczu� k�ucie w
klatce piersiowej. Odruchowo prze�kn�� �lin�, lecz nic to nie da�o. Odchrz�kn��
mocno, ale i
to okaza�o si� nieskuteczne. Wtedy poklepa� si� po piersi i zacz�� g��boko
oddycha�.
Siedz�ca obok niego kobieta opu�ci�a nieco p�acht� gazety.
- Czy dobrze si� pan czuje? - spyta�a.
- O tak, nic mi nie jest - odpar� Jason zak�opotanym g�osem. Zastanawia� si�,
czy
wypali� dzi� wi�cej ni� zazwyczaj papieros�w.
Wieczorem usi�owa� zlekcewa�y� �askotanie w piersi, ale dziwne uczucie nie
ust�powa�o. Helen zda�a sobie spraw�, �e co� si� sta�o, kiedy Jason zamiast
je��,
rozgrzebywa� jedzenie na talerzu. Jak co pi�tek byli na kolacji w swoim
ulubionym lokalu -
greckiej restauracji. Przychodzili tu co najmniej raz w tygodniu po tym, jak ich
jedyna c�rka
wyjecha�a na studia.
- Co� dziwnego dzieje si� z moj� klatk� piersiow� - przyzna� wreszcie Jason w
odpowiedzi na pytanie Helen.
- Mam nadziej�, �e to nie kolejna grypa. - Mimo �e Jason by� w zasadzie zdrowy,
s�abo�� do papieros�w sprawi�a, �e do�� cz�sto zapada� na choroby uk�adu
oddechowego,
zw�aszcza gryp�. Trzy lata temu przeszed� powa�ne zapalenie p�uc.
- To nie mo�e by� grypa - zaoponowa� Jason. - Przecie� nie zacz�� si� jeszcze
okres
zachorowa� na gryp�, prawda?
- Mnie o to pytasz? Nie wiem. Ale czy nie w tym samym czasie z�apa�e� gryp? w
zesz�ym roku?
- To by�o w listopadzie - poinformowa� Jason.
Kiedy wr�cili do domu, Helen nalega�a, �eby Jason zmierzy� temperatur�. Mia�
trzydzie�ci osiem stopni gor�czki. Po dyskusji, czy powinni zadzwoni� do doktora
Goldsteina, ich domowego lekarza, w ko�cu si� na to nie zdecydowali. Nie chcieli
podczas
weekendu zawraca� lekarzowi g�owy.
- Czemu co� takiego zawsze si� trafia w pi�tek wieczorem? - spyta�a Helen ze
smutkiem.
Jason spa� kiepsko. W nocy tak si� spoci�, �e musia� wzi�� prysznic. Kiedy si�
wyciera�, dosta� zimnych dreszczy.
- Dosy� tego - stwierdzi�a Helen. Owin�a trz�s�cego si� m�a w kilka koc�w. -
Rano
telefonujemy do doktora.
- A co on poradzi? - wychrypia� Jason. - Mam gryp�, i tyle. Ka�e mi siedzie� w
domu,
�yka� aspiryn�, pi� du�o p�yn�w i wypoczywa�.
- Mo�e przepisze ci jakie� antybiotyki - zasugerowa�a Helen.
- Zosta�o troch� antybiotyk�w z zesz�ego roku - przypomnia� sobie Jason. - S� w
apteczce. Przynie� je! Nie trzeba mi lekarza.
W sobot� by�o jeszcze gorzej. P�nym popo�udniem Jason przyzna�, �e mimo
aspiryny, p�yn�w i antybiotyk�w czuje si� o wiele gorzej. Nieprzyjemne uczucie w
piersi
przesz�o w b�l. Gor�czka podskoczy�a mu do czterdziestu dw�ch stopni, dusi� go
r�wnie�
kaszel. Ale najbardziej uskar�a� si� na dotkliwy b�l g�owy i b�le mi�ni.
Pr�by kontaktu z doktorem Goldsteinem spe�z�y na niczym. Lekarz wyjecha� na
weekend do Connecticut. Nagrana na sekretarce wiadomo�� radzi�a kierowa� si� do
najbli�szego dy�uruj�cego szpitala.
Po d�ugim czekaniu na swoj� kolej Jason zosta� w ko�cu zbadany przez lekarza z
ostrego dy�uru. Doktor nie kry� swego zdumienia stanem zdrowia Jasona, zw�aszcza
po
prze�wietleniu jego klatki piersiowej. Helen odetchn�a z ulg�, gdy lekarz
przyj�� Jasona do
szpitala i przekaza� go doktorowi Heitmanowi, kt�ry zajmowa� si� pacjentami
doktora
Goldsteina. Orzeczenie brzmia�o: grypa i pocz�tek zapalenia p�uc. Jasonowi
zacz�to do�ylnie
podawa� antybiotyki.
Gdy tu� przed p�noc� przywieziono go do pokoju szpitalnego, czu� si� tak �le
jak
nigdy w �yciu. Skar�y� si� na b�l w piersi, kt�ry przy ka�dym kaszlni�ciu stawa�
si� nie do
zniesienia, i na uporczywy b�l g�owy. Kiedy doktor Heitman przyszed� go
odwiedzi�, Jason
b�aga� go o jaki� �rodek przeciwb�lowy; dano mu Percodan.
Lekarstwo zadzia�a�o po niemal p�godzinie. Doktor Heitman zd��y� ju� opu�ci�
szpital. Jason le�a� na ��ku wyczerpany, ale niezdolny zasn��. Czu�, �e w jego
ciele toczy si�
�miertelna bitwa. Przechyli� g�ow� na bok, spojrza� w p�mroku na Helen i
u�cisn�� jej d�o�.
�ona czuwa�a przy nim w ciszy. Po policzku Jasona sp�yn�a samotna �za. Oczami
wyobra�ni
ujrza� Helen jako m�od� kobiet�, kt�ra wiele lat temu wesz�a do jego sklepu w
dzielnicy
Plaka.
W miar� jak upragnione odr�twienie ogarnia�o jego cia�o, obraz Helen zacz��
blakn��
i gasn��. O dwunastej trzydzie�ci pi�� nad ranem Jason Papparis po raz ostatni w
�yciu zapad�
w sen. Na szcz�cie by� nieprzytomny, kiedy b�yskawicznie odwieziono go na
oddzia�
intensywnej opieki, gdzie doktor Kevin Fowler podj�� nieudan� pr�b� uratowania
mu �ycia.
Rozdzia� 1
18 pa�dziernika, poniedzia�ek, 4.30
Silniki ma�ego samolotu pasa�erskiego pracowa�y nier�wno. Raz wy�y, gdy maszyna
spada�a nieuchronnie ku ziemi, to znowu dziwnie milk�y, jakby pilot niechc�cy je
wy��czy�.
Jack Stapleton patrzy� na to z trwog�, wiedz�c, �e na pok�adzie jest jego
rodzina, a on
nie mo�e nic zrobi�. Samolot lada moment si� rozbije! Jack krzykn�� bezsilnie:
NIE! NIE!
NIE!
Krzyk wyrwa� go z obj�� powtarzaj�cego si� co noc koszmaru - Jack wyprostowa�
si�
w ��ku. Oddycha� z wysi�kiem, jak gdyby sko�czy� w�a�nie gra� w koszyk�wk�, a
pot
sp�ywa� mu ciurkiem po nosie. Nie wiedzia�, gdzie jest, dop�ki jego oczy nie
prze�lizgn�y si�
po sypialni. �r�d�em przerywanego d�wi�ku by� nie samolot, ale telefon. G�o�ny
dzwonek
bezlito�nie wdziera� si� w noc.
Jack spojrza� na budzik radiowy. Cyferki wy�wietlacza p�on�y w ciemnym pokoju.
By�a czwarta trzydzie�ci! Nikt nigdy nie dzwoni� do Jacka o tej porze. Si�gaj�c
po s�uchawk�,
wyra�nie przypomnia� sobie noc przed o�miu laty, kiedy zbudzi� go telefon z
informacj�, �e
jego �ona i c�reczki zgin�y w katastrofie lotniczej.
Chwyci� gwa�townie s�uchawk� i odezwa� si� nerwowym, suchym g�osem.
- Oho, co� mi si� wydaje, �e ci� obudzi�am - powiedzia� kobiecy g�os. Na linii
by�y
zak��cenia.
- Nie wiem, sk�d ci to wpad�o do g�owy? - zripostowa� Jack, przytomniej�c na
tyle, by
przybra� ton sarkazmu. - Kto m�wi?
- Tu Laurie. Przepraszam, �e ci� zbudzi�am, ale nie mog�am czeka�. -
Zachichota�a.
Jack zamkn�� oczy, a potem znowu spojrza� na zegarek, aby wykluczy� mo�liwo��
pomy�ki. Bez w�tpienia: czwarta trzydzie�ci nad ranem!
- S�uchaj, b�d� si� streszcza�. Dzi� wiecz�r chc� si� z tob� um�wi� na kolacj�.
- To pewnie dowcip - odpar� Jack.
- Bynajmniej - zapewni�a Laurie. - To powa�na sprawa. Musz� z tob� porozmawia� i
chcia�abym to uczyni� przy kolacji. Na m�j rachunek. Ty masz tylko powiedzie�:
�Tak!�
- No dobrze - odpar� bez przekonania Jack.
- Przyjmuj� to za znak zgody - o�wiadczy�a Laurie. - Jak si� spotkamy w biurze,
powiem ci, gdzie si� spotkamy. Okay?
- Chyba. - Nie by� jednak tak przytomny, jak s�dzi�. Jego umys� pracowa� nadal
na
zwolnionych obrotach.
- �wietnie - skwitowa�a Laurie. - Do widzenia.
Jack zamruga� oczami, s�ysz�c, �e Laurie przerwa�a po��czenie. Od�o�y� s�uchawk�
i
po ciemku wpatrywa� si� w telefon. Zna� Laurie Montgomery od przesz�o czterech
lat. Razem
pracowali w Biurze G��wnego Inspektora Zak�adu Medycyny S�dowej dla Miasta Nowy
Jork. By�a te� jego przyjaci�k�, w istocie kim� wi�cej ni� przyjaci�k�, ale
przez ca�y okres
ich znajomo�ci nigdy nie dzwoni�a tak wcze�nie rano. I to bez powodu. Jack
wiedzia�, �e
Laurie nie jest rannym ptaszkiem. Czyta�a ksi��ki do p�na w nocy, tote� poranne
wstawanie
by�o dla niej codzienn� pr�b� charakteru.
Jack opad� z powrotem na poduszk�, mia� zamiar przespa� nast�pne p�torej
godziny.
W przeciwie�stwie do Laurie lubi� wcze�nie wstawa�, ale wp� do czwartej to by�o
odrobin�
za wcze�nie. Nawet dla niego.
Niestety, szybko skonstatowa�, �e sen ju� nie wr�ci. Telefon i koszmar sprawi�y,
�e
nie m�g� zasn��. Przez p� godziny rzuca� si� i miota� w ��ku, po czym odrzuci�
ko�dr� i
powl�k� si� do �azienki.
Zapali� �wiat�o i przyjrza� si� sobie w lustrze, skrobi�c si� po zaro�ni�tej
twarzy.
Mimo woli spojrza� na wyszczerbiony lewy siekacz i blizn� na czole - pami�tki po
prywatnym �ledztwie, jakie przeprowadzi� w zwi�zku z seri� tajemniczych zgon�w.
Mia�o to
ten nieoczekiwany skutek, �e Jack sta� si� w Biurze specjalist� od chor�b
zaka�nych.
U�miechn�� si�. Ostatnio zda� sobie spraw�, �e gdyby osiem lat temu ujrza�
siebie w
kryszta�owej kuli, nie pozna�by si� w obecnej postaci. W�wczas by� rumianym,
miejskim
okulist� ze �rodkowego Zachodu, nosz�cym konserwatywne ubrania. Teraz by�
szczup�ym,
energicznym patologiem s�dowym z Nowego Jorku, o kr�tko przyci�tych,
szpakowatych
w�osach, wyszczerbionym z�bie i z blizn� na twarzy. Co za� do stroju, w tej
chwili preferowa�
sk�rzane kurtki, wytarte d�insy i p��cienne koszule.
�eby nie my�le� o rodzinie, Jack zastanowi� si� nad dziwnym zachowaniem Laurie.
Zupe�nie do niej nie pasowa�o. Laurie zawsze przyk�ada�a wag�, mo�e nawet zbyt
du��, do
etykiety. Bez istotnej przyczyny nigdy by nie zadzwoni�a do niego o tak wczesnej
porze. Jack
by� ciekaw, co to za przyczyna.
Ogoli� si� i wszed� pod prysznic, pr�buj�c si� domy�li�, dlaczego telefonowa�a w
�rodku nocy, by um�wi� si� z nim na kolacj�. Co prawda cz�sto jedli razem
kolacj�, lecz
zazwyczaj decydowali si� na ni� spontanicznie. Po co Laurie zaklepywa�a
spotkanie ju�
teraz?
Wycieraj�c si�, Jack postanowi� do niej zadzwoni�. Zgadywanie zamiar�w Laurie
mija�o si� z celem. Skoro ju� przerwa�a mu sen, powinna si� przynajmniej
wyt�umaczy� ze
swego post�pku. Gdy jednak Jack wybra� jej numer, odezwa�a si� automatyczna
sekretarka.
Przypuszczaj�c, �e Laurie bierze prysznic, Jack zostawi� wiadomo�� z pro�b�, aby
oddzwoni�a.
Zanim zjad� �niadanie, min�a sz�sta. Poniewa� Laurie wci�� si� nie zg�asza�a,
Jack
zadzwoni� po raz wt�ry. Ku jego rozdra�nieniu, zn�w odezwa�a si� automatyczna
sekretarka.
Jack od�o�y� s�uchawk� w p� zdania.
Na dworze by�o ju� jasno i Jack wpad� na pomys�, �eby wcze�nie wyruszy� do
pracy.
Wtedy przysz�o mu do g�owy, �e by� mo�e Laurie telefonowa�a z biura. Cho� by�
pewien, �e
Laurie nie ma dy�uru, nie mo�na by�o wykluczy�, i� pojawi� si� przypadek, kt�ry
szczeg�lnie
j� zainteresowa�.
Zadzwoni� do Biura. Zg�osi�a si� Marjorie Zankowski, telefonistka z nocnej
zmiany.
Powiedzia�a, �e jest pewna na dziewi��dziesi�t procent, �e doktor Laurie
Montgomery nie ma
w biurze. Doda�a, �e jedynym obecnym tam lekarzem jest pe�ni�cy dy�ur patolog.
Z frustracj� blisk� z�o�ci Jack da� za wygran�. Obieca� sobie, �e nie b�dzie ju�
trwoni�
energii na rozszyfrowywanie, co Laurie chodzi po g�owie. Poszed� do pokoju
dziennego,
skuli� si� na tapczanie i zacz�� czyta� jedno z wielu zaleg�ych czasopism z
zakresu medycyny
s�dowej.
Za pi�tna�cie si�dma wsta�, rzuci� pismo na ziemi� i wzi�� sw�j rower g�rski
Cannondale, stoj�cy pod �cian�. Przerzuci� go sobie przez rami� i zacz��
schodzi� z trzeciego
pi�tra. Tylko dlatego, �e by� wczesny ranek, z mieszkania 2B nie dochodzi�y
odg�osy
awantury. Na parterze Jack musia� kluczy� mi�dzy stertami �mieci, kt�re kto�
wyrzuci� na
klatk� schodow�.
Na Sto Sz�stej Zachodniej wci�gn�� do p�uc pa�dziernikowe powietrze. Po raz
pierwszy tego dnia poczu� si� �wie�o. Wsiad� na sw�j fioletowy rower i ruszy� w
kierunku
Central Parku, mijaj�c po lewej puste osiedlowe boisko do koszyk�wki.
Kilka lat temu, w dniu, kiedy cios w z�by wyszczerbi� mu lewy siekacz, Jackowi
skradziono jego pierwszy g�rski rower. Id�c za rad� koleg�w, zw�aszcza Laurie,
kt�rzy
ostrzegali go przed niebezpiecze�stwami jazdy na rowerze w wielkim mie�cie, Jack
opar� si�
pokusie, aby sprawi� sobie drugi. Jednak po tym, jak napadni�to go w metrze,
zdecydowa� si�
wr�ci� do roweru.
Gdy rower by� nowy, Jack je�dzi� stosunkowo ostro�nie. Niebawem jednak to si�
zmieni�o. Teraz powr�ci� w pe�ni do starych nawyk�w. W drodze do i z pracy dawa�
uj�cie
swoim autodestrukcyjnym pop�dom - dwa razy na dzie� odbywa� mro��cy krew w
�y�ach
spacer po linie nad przepa�ci�. Uwa�a�, �e nie ma nic do stracenia. Je�d��c po
wariacku i
ci�gle kusz�c los, Jack jakby chcia� powiedzie�, �e skoro jego rodzina musia�a
zgin��, on
powinien by� umrze� wraz z ni� i mo�e wkr�tce do niej do��czy.
Zanim dotar� do Biura na rogu Pierwszej Avenue i Trzydziestej Ulicy, wda� si� w
dwie pysk�wki z taks�wkarzami i mia� ma�� kolizj� z miejskim autobusem.
Niewzruszony,
oddychaj�c spokojnie, Jack zostawi� rower na parterze, obok trumien z Hart
Island, i uda� si�
na g�r� do strefy dla personelu. Wi�kszo�� ludzi by�aby podekscytowana tego
rodzaju
przepraw�. Ale nie Jack. Utarczki i wysi�ek fizyczny przynosi�y mu uspokojenie,
przygotowywa�y go do codziennej biurokratycznej mord�gi.
Przechodz�c, musn�� kraw�d� gazety Vinniego Amendoli, technika medycznego,
kt�ry siedzia� na swoim ulubionym miejscu tu� za drzwiami. Jack przywita� si�,
ale Vinnie go
zlekcewa�y�. Jak zwykle wkuwa� na pami�� wyniki rozgrywek sportowych z
poprzedniego
dnia.
Vinnie pracowa� w Biurze G��wnego Inspektora d�u�ej ni� Jack. By� dobrym
fachowcem, cho� raz omal nie wylano go z pracy za przeciek informacji, kt�ry
okry� biuro
wstydem i wystawi� Jacka i Laurie na niebezpiecze�stwo. To, �e zosta� tylko
zawieszony, a
nie zwolniony, zawdzi�cza� niejasnym okoliczno�ciom, w jakich dzia�a�. W wyniku
przeprowadzonego �ledztwa ustalono, �e Vinnie by� szanta�owany przez niemi�ych
pan�w ze
�wiata przest�pczego. Jego ojciec utrzymywa� swego czasu lu�ne kontakty z mafi�.
Jack przywita� si� z doktorem George�em Fontworthem, korpulentnym koleg�
patologiem, kt�ry w biurowej hierarchii wyprzedza� go o siedem lat. George
zaczyna� akurat
dy�ur. Przez tydzie� do niego nale�a�o przegl�danie raport�w dotycz�cych zej��
�miertelnych
z zesz�ej nocy i decydowanie, kt�re przypadki b�d� poddane autopsji i kto b�dzie
j�
wykonywa�. Dlatego tak wcze�nie zjawi� si� w biurze. Zazwyczaj przychodzi� na
szarym
ko�cu. Wszyscy patolodzy kolejno pe�nili takie dy�ury.
- Sympatyczne powitanie - mrukn�� Jack, kiedy George zignorowa� go podobnie jak
przed chwil� Vinnie.
Nala� sobie do kubka kawy, kt�r� Vinnie zrobi� tu� po przyj�ciu. Przychodzi�
wcze�niej od innych technik�w, �eby w razie potrzeby asystowa� dy�uruj�cemu
lekarzowi.
Do jego obowi�zk�w nale�a�o mi�dzy innymi parzenie kawy we wsp�lnym czajniku.
Z kubkiem w r�ce Jack podrepta� do George�a i zerkn�� mu Przez rami�.
- Wypraszam sobie! - rzuci� opryskliwie George. Zas�oni� le��ce przed nim
papiery.
Z�o�ci� si�, kiedy kto� zagl�da� mu przez rami�.
Jack i George nie bardzo za sob� przepadali. Jack nie tolerowa� przeci�tniak�w i
z
zasady nigdy nie kry� si� ze swymi pogl�dami. George m�g� mie� wspania�e
rekomendacje -
studiowa� pod kierunkiem jednego z mistrz�w patologii s�dowej - lecz zdaniem
Jacka po
prostu odrabia� pa�szczyzn�. Tote� Jack nie darzy� go szacunkiem.
U�miechn�� si� w odpowiedzi na reakcj� George�a. Dra�nienie go sprawia�o mu
perwersyjn� przyjemno��.
- Jest co� superciekawego? - spyta�.
Obszed� biurko i stan�� przed George�em. Palcem wskazuj�cym zacz�� kartkowa�
teczki, odczytuj�c wst�pne diagnozy.
- S� u�o�one po kolei! - warkn�� George. Odepchn�� r�k� Jacka i przywr�ci� swoje
sterty do poprzedniej postaci. Porz�dkowa� teczki wed�ug przyczyny i rodzaju
�mierci.
- Masz co� dla mnie? - zapyta� Jack. W pracy patologa s�dowego lubi� to, �e
nigdy nie
wiedzia�, co przyniesie kolejny dzie�. Kiedy pracowa� jako okulista, by�o
zupe�nie inaczej.
Wtedy ju� trzy miesi�ce naprz�d wiedzia�, jak b�dzie wygl�da� jego nast�pny
dzie�.
- Owszem, mam jeden przypadek infekcji - przyzna� George. - Chocia� nie wiem,
czy
jest �superciekawy�. Bierz go, je�li chcesz.
- Dlaczego si� tu znalaz�? Bez diagnozy?
- Jest tylko wst�pne rozpoznanie. Prawdopodobnie to grypa przechodz�ca w
zapalenie
p�uc. Ale pacjent zmar�, zanim kultury wr�ci�y z laboratorium. Sprawa jest
skomplikowana o
tyle, �e barwnik Grama nic nie wykaza�. Na dodatek jego lekarz wyjecha� na
weekend.
Jack wzi�� teczk�. Zmar�y nazywa� si� Jason Papparis. Jack wysun�� bloczek
informacyjny wype�niony przez Janice Jaeger, wywiadowc� s�dowego
wsp�pracuj�cego z
patologami. Przebieg� arkusz wzrokiem i skin�� g�ow� z podziwem. Janice raz
jeszcze
udowodni�a, �e jest sumienn� pracownic�. Odk�d Jack zasugerowa�, by w
przypadkach
infekcji dowiadywa�a si� o podr�e i kontakty ze zwierz�tami, Janice zawsze to
czyni�a.
- Jaka� piekielna grypa! - skomentowa� Jack. Zauwa�y�, �e zmar�y przebywa� w
szpitalu nieca�e dwadzie�cia cztery godziny. Ale stwierdzi� r�wnie�, �e
m�czyzna by�
na�ogowym palaczem i cierpia� na dolegliwo�ci dr�g oddechowych. Rodzi�o to
pytanie, czy
czynnik zaka�ny by� tak silny, czy te� pacjent wyj�tkowo s�aby.
- Bierzesz to czy nie? - spyta� George. - Dzi� rano mamy mn�stwo zej��. Wpisa�em
ci� ju� na par� innych, w tym na zmar�ego w areszcie wi�nia.
- Oj! - j�kn�� Jack. Wiedzia�, �e tego rodzaju przypadki z regu�y maj�
polityczny i
spo�eczny wyd�wi�k. - Jeste� pewny, �e Calvin, nasz nieustraszony wiceszef, nie
b�dzie
chcia� wzi�� tej sprawy?
- Dzwoni� wcze�niej i kaza� mi przypisa� j� tobie - poinformowa� George, -
Zg�osi� si�
do niego jaki� policyjny wa�niak i Calvin uzna�, �e ty najlepiej nadasz si� do
tej roboty.
- A to ci ironia - stwierdzi� Jack. Co� tu si� nie zgadza�o. Zar�wno zast�pca
inspektora, jak i sam g��wny inspektor bez przerwy skar�yli si� na jego brak
dyplomacji i
lekcewa�enie politycznych i spo�ecznych aspekt�w zawodu lekarza s�dowego.
- Jak nie chcesz tej infekcji, to dam ci przedawkowanie - zaproponowa� George.
- Wezm� infekcj� - rzek� Jack.
Nie lubi� przedawkowa�. Wszystkie wygl�da�y tak samo, a Biuro by�o nimi wr�cz
zarzucone. Nie stanowi�y �adnego wyzwania dla intelektu.
- �wietnie - skwitowa� George i zrobi� adnotacj� na ko�cowej li�cie.
Jack, got�w rzuci� si� w wir pracy, podszed� do Vinniego i odchyli� kraw�d�
gazety.
Vinnie spojrza� na niego sm�tnie swoimi czarnymi jak w�giel oczami. Skrzywi�
si�. Wiedzia�,
co go czeka. Niemal ka�dego dnia by�o to samo.
- Tylko mi nie m�w, �e chcesz dzi� zacz�� wcze�niej - j�kn�� b�agalnie.
- Kto rano wstaje, temu Pan B�g daje - odpar� Jack. To wy�wiechtane przys�owie
by�o
jego sta�� odpowiedzi� na poranny marazm Vinniego. Mimo �e technik dobrze
wiedzia�, �e
Jack nie omieszka go powt�rzy�, zawsze doprowadza�o go do sza�u.
- Za nic nie mog� poj��, czemu nie przychodzisz o tej samej porze co wszyscy -
wymrucza� Vinnie.
Wbrew pozorom Jack i Vinnie rozumieli si� doskonale. Z powodu sk�onno�ci Jacka
do wczesnego zjawiania si� w pracy zwykle pracowali razem i stworzyli zgrany
zesp�. Jack
wola� Vinniego od pozosta�ych technik�w, Vinnie za� wola� Jacka. Mawia�, �e Jack
�nie
opieprza si�.
- Czy widzia�e� doktor Montgomery? - zapyta� Jack, kiedy szli w stron� windy.
- Ona jest zbyt inteligentna, �eby przychodzi� tak wcze�nie - odrzek� Vinnie. -
Jest
normalna, czego nie mo�na powiedzie� o tobie.
Gdy przechodzili przez sal� ��czno�ci, Jack spostrzeg�, �e w pokoju sier�anta
Murphy�ego pali si� �wiat�o. Sier�ant by� cz�onkiem Biura Os�b Zaginionych przy
Nowojorskim Departamencie Policji. Przydzielono go do Biura G��wnego Inspektora
wiele
lat temu. Niecz�sto pokazywa� si� przed dziewi�t�.
Zdziwiony, �e tryskaj�cy energi� Irlandczyk ju� przyszed�, Jack zboczy� z drogi
i
zerkn�� do jego ciasnego biura. Opr�cz Murphy�ego ujrza� tam tak�e innych. Na
wprost
sier�anta siedzia� detektyw porucznik Lou Soldano z wydzia�u zab�jstw - sta�y
go�� w
murach kostnicy. Jack zna� go stosunkowo dobrze, bo porucznik przyja�ni� si� z
Laurie. Przy
nim siedzia� drugi ubrany po cywilnemu d�entelmen, kt�rego twarz nic Jackowi nie
m�wi�a.
- Jack! - zawo�a� Lou na jego widok. - Wejd� na chwilk�. Chcia�bym, �eby� kogo�
pozna�.
Jack wszed� do malutkiego pokoju. Lou podni�s� si�. Jak zwykle sprawia�
wra�enie,
jakby nie spa� przez ca�� noc. Mia� podkr��one oczy i nie ogolony podbr�dek,
kt�ry wygl�da�
jak usmarowany sadz�. Ubranie le�a�o na nim byle jak, g�rny guzik szarobia�ej
koszuli by�
rozpi�ty, a krawat poluzowany.
- To jest agent specjalny Gordon Tyrrell - oznajmi� Lou, wskazuj�c gestem
siedz�cego
obok m�czyzn�. Tamten wsta� i wyci�gn�� r�k�.
- To znaczy FBI? - spyta� Jack, �ciskaj�c d�o� m�czyzny.
- W rzeczy samej - potwierdzi� Gordon.
Jack nigdy nie wita� si� z przedstawicielem Federalnego Biura �ledczego. Nieco
inaczej wyobra�a� sobie podobne do�wiadczenie. Gordon mia� drobn�, wiotk�,
prawie
kobiec� d�o�, a jego u�cisk by� s�aby. By� niskim cz�owiekiem o delikatnych
rysach twarzy,
kt�ry bynajmniej nie przypomina� stereotypu silnego m�czyzny znanego Jackowi z
dzieci�stwa. Jego ubi�r by� konserwatywny i dobrany z dba�o�ci�. Wszystkie trzy
guziki
marynarki by�y zapi�te. W niemal ka�dym szczeg�le Gordon stanowi� przeciwie�stwo
Lou.
- Co tu si� dzieje? - zdziwi� si� Jack. - Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio
widzia�em sier�anta tak wcze�nie w pracy.
Murphy roze�mia� si� i zacz�� protestowa�, ale Lou wpad� mu w s�owo.
- Wczoraj w nocy dokonano zab�jstwa, kt�re bardzo niepokoi FBI - wyja�ni�
porucznik. - Mamy nadziej�, �e autopsja rzuci na nie troch� �wiat�a.
- Co spowodowa�o zgon? - spyta� Jack. - Strza� z broni czy pchni�cie no�em?
- Wszystko po trochu - odpar� Lou. - Cia�o jest zmasakrowane. Do tego stopnia,
�e
nawet tobie mo�e si� zrobi� niedobrze.
- Znaleziono jaki� dow�d to�samo�ci? - pyta� Jack. Czasami, w wypadku ci�ko
uszkodzonych zw�ok, najwi�ksz� trudno�� sprawia�a identyfikacja.
Lou podni�s� brwi i spojrza� na Gordona. Nie wiedzia�, ile mo�na ujawni� w tej
sprawie.
- W porz�dku - przytakn�� Gordon.
- Tak, znale�li�my dow�d to�samo�ci - odpar� Lou. - M�czyzna nazywa� si� Brad
Cassidy. Lat dwadzie�cia dwa, bia�y skinhead.
- Jeden z tych rasistowskich oberwa�c�w? - spyta� Jack. - Tych dzieciak�w z
nazistowskimi tatua�ami, w sk�rzanych kurtkach i czarnych buciorach? - Od czasu
do czasu
widywa� takie typy wa��saj�ce si� po miejskich parkach. Jeszcze cz�ciej widywa�
skin�w na
�rodkowym Zachodzie, kiedy odwiedza� matk�.
- Dok�adnie - potwierdzi� Lou.
- Nie wszyscy nosz� nazistowskie symbole - zauwa�y� Gordon.
- Tak, to prawda - rzek� Lou. - W rzeczywisto�ci niekt�re z tych dzieciak�w
przesta�y
ju� nawet goli� g�owy. Ich styl te� ulega zmianom.
- Ale nie muzyka - stwierdzi� George. - To prawdopodobnie najbardziej sta�a
cecha
tego ruchu, z pewno�ci� tworz�ca jego styl.
- Na tym kompletnie si� nie znam - wyzna� Lou. - Nigdy nie by�em melomanem.
- No c�, znaczenie muzyki dla ameryka�skich skinhead�w jest nie do przecenienia
-
oznajmi� George. - Ona da�a temu ruchowi ideologi� nienawi�ci i przemocy.
- Serio? - zdziwi� si� Lou. - To si� wzi�o z muzyki?
- Nie przesadzam. W Stanach, inaczej ni� w Anglii, ruch skinhead�w zacz�� si�
jako
moda w stylu punk�w, �eby szokowa� wygl�dem i zachowaniem. Ale z chwil�
pojawienia si�
takich grup jak Skrewdriver i Brutal Attack nast�pi�a wyra�na zmiana. Tre�ci ich
piosenek
promowa�y wypaczon� filozofi� buntu i przetrwania. W tym w�a�nie maj� swoje
korzenie
nienawi�� i przemoc.
- A wi�c jest pan swego rodzaju ekspertem od skinhead�w? - zapyta� Jack. By� pod
wra�eniem.
- Wy��cznie z konieczno�ci - wyja�ni� Gordon. - Tak naprawd� zajmuj� mnie
ultraprawicowe, ekstremistyczne boj�wki. Musia�em jednak rozszerzy� swoje pole
zainteresowa�. Niestety, Bia�y Aryjski Ruch Oporu zacz�� mod� na rekrutowanie
skinhead�w
do oddzia��w szturmowych, zbieraj�c plony z ziarna nienawi�ci i przemocy, kt�re
zasia�a
muzyka. Wiele neofaszystowskich ugrupowa� posz�o ich �ladem, zrzucaj�c na
m�odzie� ca��
brudn� robot� i wci�gaj�c j� w neonazistowsk� propagand�.
- Czy to nie te dzieciaki zwykle bij� przedstawicieli mniejszo�ci narodowych? -
zapyta� Jack. - Co si� sta�o temu facetowi? Czy kto� go zabi� w samoobronie?
- Skini r�wnie cz�sto bij� si� mi�dzy sob�, jak i atakuj� obcych - wyja�ni�
Gordon. -
Tutaj mamy do czynienia z tym pierwszym.
- Sk�d takie zainteresowanie Bradem Cassidym? - spyta� Jack. - My�la�em, �e
jeden
skinhead mniej u�atwi wam �ycie.
Vinnie wsun�� g�ow� do pokoju, �eby poinformowa� Jacka, i� je�li ten zamierza
dalej
k�apa� paszcz�, to on wraca do lektury �New York Posta�. Jack zby� go
machni�ciem r�ki.
- Brad Cassidy zosta� przez nas zwerbowany na potencjalnego informatora -
wyja�ni�
Gordon. - Cofn�li�my mu zarzuty o par� wykrocze� w zamian za wsp�prac�. Stara�
si�
nawi�za� kontakt i podj�� pr�b� infiltracji organizacji zwanej Ludowa Armia
Aryjska, w
skr�cie LAA.
- Nie s�ysza�em o niej - przyzna� Jack.
- Ani ja - doda� Lou.
- Dzia�aj� w konspiracji - powiedzia� Gordon. - Wiemy o nich jedynie to, co
zdo�ali�my przechwyci� przez Internet, kt�ry, nawiasem m�wi�c, sta� si� g��wnym
kana�em
komunikacyjnym tych neonazistowskich oszo�om�w. Wiemy, �e LAA dzia�a gdzie� na
obszarze nowojorskiej metropolii i �e wci�gn�a do wsp�pracy paru miejscowych
skinhead�w. Ale bardziej niepokoj� nas niejasne aluzje do zbli�aj�cej si� akcji.
Obawiamy
si�, �e mog� planowa� jaki� zamach.
- Co� na kszta�t wysadzenia w powietrze budynku Alfreda P. Murraha w Oklahoma
City - wyja�ni� Lou. - Grubszy terrorystyczny numer.
- Wielki Bo�e! - zawo�a� Jack.
- Nie mamy poj�cia, co, gdzie ani kiedy - wyzna� Gordon. - Mamy nadziej�, �e to
zwyk�e szpanowanie i przechwa�ki, co jest typowe dla tych grup. Jednak nie
chcemy
ryzykowa�. Poniewa� jedyn� skuteczn� obron� przed terroryzmem jest kontrwywiad,
robimy,
co w naszej mocy. Zawiadomili�my ju� ludzi ze Sztabu Kryzysowego, ale niestety,
nie
potrafimy im udzieli� zbyt wielu informacji.
- Ten martwy skin to na razie nasz jedyny �lad - stwierdzi� porucznik. - Dlatego
interesuj� nas wyniki autopsji. Mamy nadziej� co� znale��, cho�by jaki�
drobiazg,
- Czy mam natychmiast zrobi� sekcj�? - spyta� Jack, - W�a�nie szed�em do
przypadku
infekcji, ale to mo�e zaczeka�.
- Ju� poprosi�em Laurie, aby si� tym zaj�a - odpar� Lou. Zarumieni� si�, na ile
pozwala�a mu na to jego ciemna karnacja. - Zgodzi�a si� to zrobi�.
- Kiedy rozmawia�e� z Laurie? - zapyta� Jack.
- Dzi� rano - odrzek� Lou.
- Naprawd�? Gdzie j� z�apa�e�? W domu?
- Prawd� m�wi�c, zadzwoni�a do mnie na kom�rk�.
- O kt�rej godzinie?
Lou zawaha� si�.
- Mo�e oko�o wp� do pi�tej rano? - podsun�� Jack. Zachowanie Laurie stawa�o si�
coraz bardziej tajemnicze.
- Mniej wi�cej - potwierdzi� Lou.
Jack uj�� porucznika za rami�.
- Przepraszam - powiedzia� do Gordona i sier�anta Murphy�ego.
Wprowadzi� Lou do sali ��czno�ci. Marjorie Zankowski zerkn�a na nich, a potem
wr�ci�a do swojej pracy. Centralka telefoniczna milcza�a.
- Do mnie te� Laurie dzwoni�a o wp� do pi�tej - wyszepta� Jack. - Obudzi�a
mnie. Nie
powiem, �ebym si� skar�y�. W�a�ciwie dobrze si� sta�o: akurat �ni� mi si�
koszmar. Ale
jestem pewien, �e by�o dok�adnie wp� do pi�tej, bo spojrza�em na zegarek.
- No, do mnie dzwoni�a mo�e za pi�tna�cie pi�ta - powiedzia� Lou. - Nie
pami�tani
dok�adnie. Mia�em ci�k� noc.
- A po co? - spyta� Jack. - To do�� dziwna pora na telefon, nie s�dzisz?
Lou prze�widrowa� Jacka swoimi czarnymi oczami. Wyra�nie si� waha�, czy zdradzi�
mu, dlaczego Laurie do niego zatelefonowa�a.
- Okay, to nieuczciwe pytanie - pospieszy� Jack, unosz�c r�ce w obronnym ge�cie.
-
Pozw�l wi�c, �e ja ci opowiem, dlaczego dzwoni�a do mnie. Chcia�a um�wi� si� ze
mn� na
kolacj� dzi� wiecz�r. Stwierdzi�a, �e ma wa�n� spraw� i musi ze mn� porozmawia�.
Czy to ci
cokolwiek wyja�nia?
Lou wypu�ci� powietrze przez wyd�te wargi.
- Nie - odpar�. - Zupe�nie nic. Mnie powiedzia�a dok�adnie to samo. I te�
zaprosi�a
mnie na kolacj�.
- Chyba mnie nie nabierasz? - spyta� Jack. To wszystko nie trzyma�o si� kupy.
Lou pokr�ci� g�ow�.
- Co jej odpowiedzia�e�?
- �e p�jd�.
- Czy domy�lasz si�, o czym chce z tob� m�wi�?
Lou zawaha� si�. Znowu by�o wida�, �e czuje si� nieswojo.
- Mia�em nadziej� us�ysze�, �e t�skni za mn�. No wiesz, co� w tym gu�cie.
Jack pacn�� si� d�oni� w czo�o. By� wzruszony. Najwyra�niej Lou kocha� si� w
Laurie.
By�a to r�wnie� pewna komplikacja, gdy� on sam darzy� j� podobnym uczuciem, cho�
niech�tnie si� do tego przyznawa�.
- Nie musisz nic m�wi� - doda� Lou. - Sam wiem, �e jestem ba�wanem. Ale c�, od
czasu do czasu czuj� si� samotny i lubi� jej towarzystwo. Poza tym Laurie
uwielbia moje
dzieciaki.
Jack zdj�� r�k� z czo�a i po�o�y� j� na ramieniu Lou.
- Nie uwa�am ci� za ba�wana. Wcale. Mia�em tylko nadziej�, �e o�wiecisz mnie w
sprawie zamys��w Laurie.
- B�dziemy j� musieli po prostu zapyta�. Powiedzia�a, �e dzi� rano troch� si�
sp�ni.
- Jak znam Laurie, pewnie przetrzyma nas do wieczora - oznajmi� Jack. - Czy
m�wi�a,
ile si� sp�ni?
- Nie.
- To te� jest dziwne. Skoro o wp� do pi�tej by�a na nogach, to czemu przyjdzie
p�niej?
Lou wzruszy� ramionami.
Jack wr�ci� do pomieszcze� dla personelu; przez g�ow� przemyka�y mu my�li
dotycz�ce Laurie i terroryzmu. By�o to osobliwe po��czenie. U�wiadomiwszy sobie,
�e w tym
momencie nie dowie si� niczego wi�cej, po raz drugi oderwa� Vinniego od gazety i
postanowi� wzi�� si� do pracy. Nie m�g� si� doczeka� chwili, kiedy b�dzie m�g�
skoncentrowa� si� na konkretnym problemie.
Gdy obaj mijali pok�j Janice Jaeger, Jack wychyli� si� i zajrza� do �rodka.
- Hej, �adnie opisa�a� ten przypadek Papparisa - odezwa� si� Jack.
Janice podnios�a wzrok znad biurka. Jak zwykle mia�a oczy podkr��one ze
zm�czenia.
Jack mimo woli zastanowi� si�, czy ta kobieta w og�le �pi.
- Dzi�ki - rzek�a Janice.
- Lepiej odpocznij troch�.
- Wyjd�, jak sko�cz� ten przypadek.
- Czy masz co� nowego na temat Papparisa? - spyta� Jack.
- My�l�, �e wszystko jest w raporcie - odpar�a Janice. - Mo�e jeszcze to, �e
lekarz, z
kt�rym rozmawia�am, by� dosy� zdenerwowany. Powiedzia�, �e nigdy nie spotka� si�
z tak
agresywn� infekcj�. Prosi� ci� nawet o telefon, kiedy przeprowadzisz autopsj�.
Jego nazwisko
i numer s� na odwrocie karty informacyjnej.
- Przekr�c� do niego, jak tylko co� znajdziemy - obieca� Jack.
Gdy weszli do windy, Vinnie odezwa� si�:
- Ten przypadek przyprawia mnie o g�si� sk�rk�. Przypomina mi si� ta d�uma,
kt�r�
odkryli�my par� lat temu. Mam nadziej�, �e nie jest to pocz�tek jakiej� kolejnej
epidemii.
- To jest nas ju� dw�ch - wyzna� Jack. - Mnie przypomina to bardziej przypadki
zapalenia p�uc, kt�re widzieli�my po wybuchu zarazy. Pilnujmy si�, �eby nie
dosz�o do
zara�enia.
- Ma si� rozumie� - stwierdzi� Vinnie. - Gdyby to by�o mo�liwe, w�o�y�bym dwa
skafandry jeden na drugi.
Kiedy Jack uda� si� do szatni, by zrzuci� z siebie ubranie wyj�ciowe, Vinnie
w�o�y�
kombinezon i wszed� do prosektorium, potocznie zwanego �kana�em�. Jack ponownie
przejrza� materia�y umieszczone w teczce, a zw�aszcza s�dowy raport Janice
Jaeger. Po
bacznym jego przestudiowaniu zauwa�y� co�, co za pierwszym razem mu umkn�o.
Zmar�y
handlowa� dywanami. Jack by� ciekaw, jakiego rodzaju by�y to dywany i sk�d
pochodzi�y.
Zapisa� sobie w pami�ci, aby poruszy� t� kwesti� podczas spotkania z
wywiadowcami
s�dowymi.
Wsun�� wykonane w kostnicy rentgenowskie zdj�cie Papparisa do przegl�darki.
Prze�wietlenie ca�ego cia�a nie pomog�o mu zbytnio w diagnozie. Szczeg�y w
obr�bie klatki
piersiowej denata by�y niewyra�ne. Mimo to dwie sprawy zwr�ci�y uwag� Jacka. Po
pierwsze, by�o niewiele �lad�w zapalenia p�uc, co wydawa�o si� dziwne wobec
szybko
post�puj�cej niewydolno�ci oddechowej u pacjenta. I po drugie, �rodkowa cz��
klatki
piersiowej, �r�dpiersie, zdawa�a si� nieco rozszerzona.
Zanim Jack wcisn�� si� w szczelny skafander z kapturem, z plastikow� mask� na
twarz i filtrowanym systemem wentylacji nap�dzanym przez baterie, Vinnie zd��y�
ju� u�o�y�
denata na stole sekcyjnym i ustawi� s�oiki na pr�bki.
- Do diaska! Czemu� tak d�ugo marudzi�? - poskar�y� si� Vinnie na jego widok. -
Ju�
dawno by�my sko�czyli.
Jack roze�mia� si�.
- Nie wygl�da najlepiej - doda� Vinnie. - A na bal przebiera�c�w chyba si� nie
wybiera�.
- Dobra pami�� - pochwali� Jack. Tak samo skomentowa� podczas ogl�dzin przypadek
d�umy, o kt�rym Vinnie wspomnia� wcze�niej; s�owa te wesz�y do ich prywatnej
skarbnicy
czarnego humoru.
- To nie wszystko, co zapami�ta�em - zapewni� Vinnie. - Podczas gdy ty si� tam
ochrzania�e�, ja obejrza�em cia�o, szukaj�c �lad�w po uk�szeniu przez stawonogi.
Nic nie
znalaz�em.
- Doskonale! - oznajmi� Jack. - Jestem pod wra�eniem. - W czasie tamtej autopsji
Jack
poinformowa� Vinniego, �e stawonogi, a zw�aszcza owady i paj�czaki, s�
nosicielami wielu
chor�b zaka�nych. Sekcja zw�ok w takich przypadkach nie mog�a si� oby� bez
poszukania
�lad�w ich dzia�a�. - Jeszcze troch�, a zast�pisz mnie.
- Starczy, �e przejm� twoj� pensj� - odrzek� Vinnie. - Prac� mo�esz sobie
zatrzyma�.
Jack sam dokona� ogl�dzin zewn�trznych. Vinnie mia� racje: nie by�o �lad�w
uk�sze�.
Nie by�o tak�e plamicy, czyli podsk�rnych wylew�w, chocia� sk�ra mia�a jakby
lekko
purpurowe zabarwienie.
Za to ogl�dziny wewn�trzne to by�a zupe�nie inna historia. Gdy Jack usun��
przedni�
�cian� klatki piersiowej, zmiany patologiczne ukaza�y si� z ca�� wyrazisto�ci�.
P�uca
pokrywa�a krew, objaw ten nazywa� si� wysi�kiem op�ucnowym krwistym. Ponadto
krew i
�lady zapalenia widnia�y na organach mi�dzyp�ucnych: prze�yku, tchawicy,
oskrzelach i
w�z�ach ch�onnych. By�o to tak zwane krwotoczne zapalenie �r�dpiersia i
t�umaczy�o
obecno�� rozleg�ego cienia, kt�ry Jack widzia� wcze�niej na zdj�ciu
rentgenowskim.
- Ho, ho! - zawo�a� Jack. - Przy takim krwotoku nie s�dz�, aby to mog�a by�
grypa.
Cokolwiek to by�o, rozprzestrzenia�o si� jak po�ar lasu.
Vinnie nerwowo zerkn�� na Jacka. Mia� trudno�ci z dojrzeniem jego twarzy,
poniewa�
w kasku Jacka odbija�y si� refleksy fluorescencyjnych lamp sufitowych. Vinniemu
nie
podoba� si� ton jego g�osu. Jack rzadko reagowa� emocjonalnie na to, co widzia�
w
prosektorium, teraz jednak wydawa� si� poruszony.
- Jak my�lisz, co to jest? - zapyta� Vinnie.
- Nie wiem - wyzna� Jack. - Ale wsp�wyst�powanie zapalenia �r�dpiersia i
wysi�ku
op�ucnowego z czym� mi si� kojarzy. Tak, gdzie� o tym czyta�em. Nie pami�tam
gdzie.
Zarazki, kt�re tego dokona�y, musia�y by� piekielnie agresywne.
Vinnie cofn�� si� instynktownie od cia�a denata.
- Dobrze, dobrze, nie strachaj si� - uspokoi� go Jack. - Chod� tutaj i pom� mi
wyj��
organy z jamy brzusznej.
- Okay, ale obiecaj, �e b�dziesz ostro�ny - odpar� Vinnie. - Czasami za szybko
machasz no�em. - Zrobi� niepewny krok w stron� sto�u.
- Zawsze jestem ostro�ny.
- Jasne! - przyzna� Vinnie z nut� sarkazmu. - Dlatego je�dzisz po mie�cie
rowerem.
Gdy obaj m�czy�ni skupili si� na pracy, do sali wjecha�y inne cia�a,
przywiezione
przez technik�w medycznych. Umieszczono je na w�a�ciwych sto�ach, gdzie
oczekiwa�y na
autopsj�. Wreszcie zacz�li te� nap�ywa� pozostali lekarze patolodzy - zanosi�o
si� na
pracowity dzie� �na kanale�.
- Co tam macie? - rozleg� si� czyj� g�os nad ramieniem Jacka.
Jack wyprostowa� si� i odwr�ci�. Ujrza� doktora Cheta McGoverna, z kt�rym
dzieli�
pok�j w biurze. Jack i Chet zatrudnili si� w Biurze G��wnego Inspektora niemal w
tym
samym czasie. Obaj zgadzali si� we wszystkim, g��wnie dlatego, �e lubili i
szanowali swoj�
prac�. Obaj pr�bowali szcz�cia w innych dziedzinach medycyny, zanim przerzucili
si� na
patologi� s�dow�. Ca�kiem natomiast r�nili si� osobowo�ciami. Chet nie by� tak
ironiczny
jak Jack, nie mia� te� jego problem�w z karno�ci�.
Jack w kilku s�owach opisa� Chetowi przypadek Papparisa i wskaza� mu zmiany
patologiczne w klatce piersiowej zmar�ego. Pokaza� mu nawet naci�t� powierzchni�
p�uca
nosz�c� minimalne �lady pneumonii.
- Interesuj�ce - powiedzia� Chet. - Zaka�enie musia�o nast�pi� drog� powietrzn�.
- Bez w�tpienia - potwierdzi� Jack. - Ale dlaczego tak nik�e zapalenie p�uc?
- Poj�cia nie mam - odpar� Chet. - Ty jeste� specjalist� od chor�b zaka�nych.
- Chcia�bym, �eby tak by�o - rzek� Jack. Delikatnie wsun�� p�uco z powrotem do
miski. - Jestem pewien, �e s�ysza�em ju� gdzie� o krwistym zapaleniu �r�dpiersia
z wysi�kiem
op�ucnowym. Tyle �e nie mog� sobie przypomnie� gdzie.
- Na pewno to rozgryziesz - zapewni� Chet. Po�egna� si�, ale Jack zawo�a� za
nim, czy
nie widzia� Laurie.
Chet pokr�ci� g�ow�.
- Jeszcze nie.
Jack spojrza� na zegar �cienny. Dochodzi�a dziewi�ta. Laurie powinna tu by� od
godziny. Wzruszy� ramionami i podj�� przerwan� prac�.
Nast�pny krok polega� na usuni�ciu m�zgu. Jack i Vinnie pracowali z sob� tak
cz�sto,
�e potrafili rozci�� czaszk� bez konieczno�ci porozumiewania si� ze sob�.
Chocia� Vinnie
wykonywa� spor� cz�� pracy, to Jack zawsze zdejmowa� pokryw� czaszki.
- No, no! - zawo�a� Jack, gdy zobaczy� m�zg. Pokrywa�a go, tak jak p�uca,
znaczna
ilo�� krwi. W przypadku infekcji oznacza�o to zazwyczaj zapalenie opon m�zgowych
prowadz�ce do krwotoku.
- Facet musia� mie� paskudny b�l g�owy - zauwa�y� Vinnie.
- Oraz mia�d��cy b�l w piersi - doda� Jack. - Biedaczyna czu� si� pewnie, jakby
przejecha� po nim walec.
- Co pan tam ma, doktorze? - odezwa� si� niski, tubalny g�os. - P�kni�ty t�tniak
czy
przypadek traumy?
- Ani jedno, ani drugie - odpar� Jack. - To infekcja. - Obr�ci� i spojrza� na
imponuj�c�,
dwumetrow� sylwet� doktora Calvina Washingtona, zast�pcy szefa.
- Dobrze si� sk�ada - zauwa�y� Calvin. - Zaraza to pa�ska dzia�ka. Ma pan ju�
wst�pne
orzeczenie?
Calvin pochyli� si� nad sto�em, aby lepiej si� przyjrze�. W por�wnaniu z jego
masywnym, umi�nionym korpusem kr�pe cia�o Jacka wygl�da�o na malutkie. Ten
wysportowany czarnosk�ry gigant m�g�by zrobi� karier� w futbolu ameryka�skim,
gdyby nie
upar� si� studiowa� medycyny. Jego ojciec by� znanym filadelfijskim chirurgiem i
Calvin
zapragn�� p�j�� w jego �lady.
- Dwie sekundy temu nie mia�em - odpar� Jack. - Ale widok krwi na m�zgu
od�wie�y�
mi pami��. Kiedy� podczas bada� choroby zaka�nej przeczyta�em o inhalacyjnej
drodze
zaka�enia w�glikiem.
- W�glikiem? - Calvin zachichota� z niedowierzaniem. Jack mia� talent do
stawiania
diagnoz nie z tej planety. Wprawdzie cz�sto okazywa�o si�, �e ma s�uszno��,
jednak w�glik
wydawa� si� wr�cz nieprawdopodobny. Calvin w swojej karierze spotka� si� tylko z
jednym
przypadkiem, u hodowcy byd�a w Oklahomie, i na dodatek w�glik nie mia� wtedy
postaci
p�ucnej. By�a to - znacznie cz�stsza - posta� sk�rna.
- W tej chwili s�dz�, �e to w�glik - powt�rzy� Jack. - Ciekawe, czy laboratorium
to
potwierdzi. Oczywi�cie, mo�e si� okaza�, �e pacjent mia� obni�on� odporno��, o
czym
lekarze nie wiedzieli. �eby si� zakazi�, wystarczy byle zarazek z ogrodu.
- Smutne do�wiadczenie nauczy�o mnie, �eby si� z panem nie zak�ada�, niemniej
jednak wybra� pan nader rzadko spotykan� chorob�, przynajmniej w Stanach.
- No c�, nie pami�tam, jak cz�sto si� pojawia - wyzna� Jack. - Ale pami�tam, �e
wi��e si� z krwotokiem, zapaleniem �r�dpiersia i meningitis.
- A meningokok? - zapyta� Calvin. - Czemu nie wybra� pan czego� cz�ciej
spotykanego?
- Nie mo�na wykluczy� meningokoka - przyzna� Jack. - Ale bior�c pod uwag�
krwotoczne zapalenie �r�dpiersia, stawia�bym raczej na zapalenie opon m�zgowo-
rdzeniowych. Poza tym nie by�o plamicy, no i przy meningokoku spodziewa�bym si�
wi�kszej ilo�ci ropy na m�zgu.
- C�, je�li to w�glik, niech pan da mi zna� raczej pr�dzej ni� p�niej -
poprosi�
Calvin. - Jestem pewien, �e pani pe�nomocnik do spraw zdrowia chcia�aby o tym
wiedzie�.
Co si� za� tyczy pa�skiego nast�pnego przypadku, zakomunikowano ju� panu, �e
chc�, aby
pan si� nim zaj��.
- Tak - potwierdzi� Jack. - Ale czemu akurat ja? Pan i szef zawsze narzekacie,
�e nie
jestem dobrym dyplomat�. Zgon w areszcie policyjnym zwykle rozp�tuje polityczn�
burz�.
Czy na pewno mnie chce pan zleci� t� spraw�?
- Z pro�b�, aby skorzysta� z pa�skich us�ug, zwr�ci�y si� do nas osoby spoza
departamentu - o�wiadczy� Calvin. - Najwyra�niej pa�ski dyplomatyczny nietakt
spotka� si� z
uznaniem spo�eczno�ci murzy�skiej. By� mo�e jest pan niezno�ny dla mnie i dla
szefa, lecz u
innych wyrobi� pan sobie opini� bezstronnego profesjonalisty.
- To pewnie dzi�ki moim wyczynom na boisku - zauwa�y� Jack. - Nigdy nie oszukuj�
w koszyk�wce.
- Dlaczego pan zawsze dyskwalifikuje komplementy? - spyta� roze�lony Calvin.
- Mo�e dlatego, �e nie przepadam za nimi. Wol� krytyk�.
- O Bo�e, daj mi cierpliwo�� - poprosi� Calvin. - Zlecaj�c panu t� autopsj�, by�
mo�e
uda nam si� unikn�� oskar�e�, �e nasze biuro jest zamieszane w jakie� matactwa.
- Ofiar� jest Murzyn, czy tak? - spyta� Jack.
- Oczywi�cie - odpar� Calvin. - A policjant jest bia�y. Rozumiemy si�?
- W zupe�no�ci.
- To dobrze. Niech pan do mnie zadzwoni, kiedy b�dzie pan got�w. B�d� panu
pomaga�. �ci�lej bior�c, obejrzymy sobie ten przypadek razem.
Calvin oddali� si�. Jack spojrza� na Vinniego i j�kn��. - Ta autopsja potrwa ze
trzy
godziny! Calvin jest pedantyczny, ale powolny jak ��w.
- Czy w�glik �atwo si� przenosi? - spyta� Vinnie.
- Spokojnie! - krzykn�� Jack. - Niczego si� nie nabawisz. O ile sobie
przypominam,
w�glikiem nie mo�na si� zarazi� od cz�owieka.
- Nigdy nie wiem, czy mam ci wierzy� czy nie - przyzna� Vinnie.
- Czasem nie wierz� samemu sobie - stwierdzi� Jack z autoironi�. - Ale tym razem
mo�esz mi wierzy�.
Dalsze ogl�dziny Papparisa przebieg�y w milczeniu. Kiedy Jack zbiera� pr�bki do
laboratorium, w sali autopsyjnej pojawi�a si� Laurie. Jack rozpozna� j� po
charakterystycznym
�miechu; jej twarz okrywa� ochronny kaptur. Najwyra�niej by�a w szampa�skim
nastroju.
Towarzyszy�o jej dw�ch ludzi - Jack domy�li� si�, �e jednym z nich jest Lou, a
drugim agent
FBI. Wszyscy byli ubrani w skafandry.
Jack skorzysta� z pierwszej nadarzaj�cej si� okazji, �eby podej�� do sto�u, przy
kt�rym
wszyscy troje zbili si� w gromadk�. Nagle �miechy umilk�y.
- M�wisz, �e ten ch�opiec zosta� ukrzy�owany? - spyta�a Laurie. Trzyma�a praw�
r�k�
denata. Jack dostrzeg� wielki szesnastocalowy �wiek wystaj�cy z jego d�oni.
- Tak jest - potwierdzi� Lou. - Zreszt� to by� dopiero pocz�tek. Przybili krzy�
do s�upa
telefonicznego, a potem przygwo�dzili do niego dzieciaka.
- O Bo�e - westchn�a Laurie.
- P�niej pr�bowali obedrze� go ze sk�ry - ci�gn�� Lou. - Przynajmniej z przodu.
- To straszne - powiedzia�a Laurie.
- Czy pani zdaniem ch�opak jeszcze �y�, kiedy to uczyniono? - odezwa� si�
Gordon.
- Obawiam si�, �e tak. Potwierdzaj� to rozmiary krwawienia. Nie ma w�tpliwo�ci,
�e
w dalszym ci�gu �y�.
Jack podszed� bli�ej, chc�c zagai� rozmow� z Laurie, lecz w tym momencie jego
wzrok pad� na cia�o. My�la�, �e �aden widok �mierci nie zrobi ju� na nim
wra�enia, jednak
cia�o Brada Cassidy�ego zapar�o mu dech w piersi. M�ody m�czyzna zosta�
powieszony na
krzy�u i cz�ciowo obdarty ze sk�ry, wy�upiono mu te� oczy i odci�to genitalia.
Ca�e cia�o
nosi�o liczne �lady ran k�utych. �ci�gni�ta z klatki piersiowej sk�ra opada�a mu
a� na nogi.
Widnia� na niej ogromny tatua� przedstawiaj�cy wikinga. Po�rodku czo�a by�a
wytatuowana
ma�a nazistowska swastyka.
- Dlaczego wiking? - zapyta� Jack.
- Witaj, Jack, skarbie - odezwa�a si� weso�o Laurie. - Sko�czy�e� ju� sw�j
pierwszy
przypadek? Czy znasz agenta Gordona Tyrrella? Jak ci si� dzi� jecha�o przez
miasto?
- Ca�kiem nie�le - odpar� Jack. Pytania posypa�y si� tak szybko, �e odpowiedzia�
jedynie na ostatnie z nich.
- Jack z uporem je�dzi na rowerze po mie�cie - wyt�umaczy�a Laurie. - M�wi, �e
to
oczyszcza mu umys�.
- Podejrzewam, �e nie jest to najbezpieczniejszy �rodek transportu - zauwa�y�
Gordon.
- Fakt - zgodzi� si� Lou. - Ale przy tym nat�eniu ruchu czasem sam mam ochot�
przesi��� si� na rower.
- Daj spok�j, Lou! - zawo�a�a Laurie. - Chyba nie m�wisz tego powa�nie?
Jack nagle poczu�, �e ca�a ta rozmowa jest nierealna. Wydawa�o mu si� czym�
absurdalnym, �e mo�na ucina� sobie towarzysk� pogaw�dk�, stoj�c w ci�kim
skafandrze
przed zma