9126

Szczegóły
Tytuł 9126
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9126 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9126 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9126 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBIN COOK NOSICIEL Prze�o�y� Jacek Wietecki Data wydania oryginalnego:1999 Data wydania polskiego:199 Dla Jean z wyrazami mi�o�ci, szacunku i wdzi�czno�ci Podzi�kowania dla: Dr. Kena Alibeka, kierownika programu w Batelle Memoria� Institute w Arlington, Wirginia. Dawniej, pod nazwiskiem Kanatjan Alibekov, wiceszef ofensywnego programu biologicznego Zwi�zku Radzieckiego. Pu�kownika dr. Edwarda M. Eitzena, juniora, naczelnego komendanta G��wnego Operacyjnego Wojskowego Departamentu Bada� Medycznych Chor�b Zaka�nych Armii Stan�w Zjednoczonych w Fort Detrick, Maryland. Jerome�a M. Hauera, szefa Sztabu Kryzysowego przy burmistrzu Nowego Jorku. Dr. Jacki Lee, specjalisty patologa z Waszyngtonu, Dystrykt Kolumbii. Dr. Raissy Rubensztajn z oddzia�u ginekologicznego miejskiego szpitala nr 8 w Worone�u w by�ym Zwi�zku Radzieckim. Dr. Charlesa Wetliego, specjalisty patologa w hrabstwie Suffolk, Nowy Jork. Kto pod kim do�ki kopie - sam w nie wpada PRZYS�OWIE ROSYJSKIE Prolog 15 pa�dziernika, pi�tek Jason Papparis handlowa� dywanami od blisko trzydziestu lat. Zacz�� w ate�skiej dzielnicy Plaka pod koniec lat sze��dziesi�tych, sprzedaj�c ameryka�skim turystom ko�le i owcze sk�ry oraz futrzaki. Jason dobrze sobie radzi�, a najwi�kszym powodzeniem cieszy� si� u m�odych studentek, kt�rym z wdzi�kiem pokazywa� nocne �ycie swego ukochanego miasta. Dop�ki do sprawy nie wmiesza� si� los. W upalny letni wiecz�r do sklepu Jasona wesz�a Helen Herman, mieszkanka Queens w stanie Nowy Jork, i z roztargnieniem pog�adzi�a kilka wspania�ych dywan�w. Jak przysta�o na romantyczk�, Helen straci�a g�ow� dla Jasona, jego rozmarzonych oczu i sk�adanych jej ho�d�w. Jason zapa�a� do niej r�wnie silnym uczuciem. Kiedy Helen wyjecha�a do Stan�w, poczu� si� niesko�czenie samotny. Wymienili nami�tne listy, potem dosz�o do wizyty. Podr� Jasona do Nowego Jorku roznieci�a w nim p�omie� po��dania. W ko�cu wyemigrowa�, po�lubi� Helen i przeni�s� interes na Manhattan. Jego biznes rozkwit�. Szerokie kontakty, kt�re przez lata nawi�za� z producentami w Grecji i Turcji, teraz bardzo si� op�aci�y, pozwalaj�c mu na stworzenie swego rodzaju monopolu. Zamiast otwiera� sklep detaliczny w Nowym Jorku, Jason - bardzo rozs�dnie - postanowi� zaj�� si� sprzeda�� hurtow�. W firmie nie by�o �ladu biurokracji, gdy� Jason nikogo nie zatrudnia�. Mia� tylko biuro na Manhattanie i hurtowni� w Queens. Transport i uzupe�nianie zapas�w le�a�y w gestii innych przedsi�biorstw, czasem jedynie Jason wynajmowa� kogo� do prac biurowych. Transakcje odbywa�y si� za po�rednictwem telefonu i faksu. W rezultacie drzwi biura Jasona by�y zawsze zamkni�te. Pewnego pi�tkowego wieczoru przez otw�r w drzwiach wpad�y jak zwykle listy. Siedz�cy za biurkiem Jason po�o�y� swoje nieodst�pne cygaro na kraw�dzi wype�nionej niedopa�kami popielniczki i wsta�, aby odebra� poczt�. Spodziewa� si� znacznej liczby czek�w, kt�re by wyr�wna�y powi�kszaj�ce si� ujemne saldo jego firmy. Wr�ciwszy na miejsce, Jason przerzuci� korespondencj�, odk�adaj�c ka�dy dokument na w�a�ciw� kupk�, ulotki za� wrzucaj�c do kosza na �mieci. Kiedy si�ga� po przedostatni� kopert�, zawaha� si�. By�a gruba i kwadratowa, nie prostok�tna. Jason wymaca� w �rodku ma��, nieregularn� wypuk�o��. Po op�acie pocztowej zorientowa� si�, �e nie jest to list handlowy, tylko polecony. W lewym dolnym rogu widnia� odcisk piecz�ci z napisem: Delikatna zawarto��! Jason odwr�ci� kopert� w palcach. By�a wykonana z grubego, g�adkiego papieru wysokiej jako�ci. Nie by� to papier, w jaki zwykle pakuje si� reklamy, adres na odwrocie g�osi�: Zak�ad Czyszczenia ACME: Powierz nam sw�j kurz. Firma mie�ci�a si� na dolnym Broadwayu. Ponownie obr�ci� kopert� i zauwa�y�, �e jest zaadresowana na jego nazwisko, nie na Korynckie Przedsi�biorstwo Dywanowe. Pod adresem widnia�y s�owa: Osobiste i poufne. Kciukiem i palcem wskazuj�cym spr�bowa� ustali�, czym jest ta wypuk�o��, ale nic nie wsk�ra�. W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a - Jason wzi�� no�yk do list�w i przeci�� g�rn� kraw�d� koperty. W �rodku dostrzeg� z�o�on� na p� kartk� papieru r�wnie dobrej jako�ci, jak koperta. - Co za licho? - spyta� na g�os. Z pewno�ci� nie by�a to zwyczajna ulotka. Wyci�gn�� kartk�, zdziwiony, �e jaki� spec od reklamy zdo�a� nam�wi� zak�ad czyszczenia, by rozes�a� do klient�w tak drog� zabawk�. Kartka by�a zalakowana. Jej �rodek zajmowa�o jedno s�owo: Niespodzianka! Gdy Jason z�ama� piecz��, kartka podskoczy�a mu nagle w d�oniach i otworzy�a si�. Jednocze�nie ukryta spr�ynka rozrzuci�a w powietrzu chmurk� py�u wraz z gar�ci� malutkich kolorowych gwiazdeczek. Ten niespodziewany ruch zaskoczy� Jasona; py� sprawi�, �e kichn�� par� razy. Zaraz jednak si� u�miechn��. Wewn�trz kartki by�o wezwanie: Zadzwo� - my posprz�tamy ten ba�agan! Jason pokr�ci� g�ow� w zdumieniu. Musia� przyzna�, �e pomys�owo�� reklamy ACME wywar�a na nim wra�enie. By�a rzeczywi�cie oryginalna, sprytnie obmy�lona - i skuteczna. Jason stwierdzi�, �e gdyby potrzebowa� tego typu us�ug, ch�tnie wci�gn��by firm� na swoj� list�, ale tym zajmowa� si� gospodarz domu. Jason wrzuci� kartk� i kopert� do kosza, a potem pochyli� si�, �eby pozbiera� b�yszcz�ce gwiazdki z koszuli. Poczu�, �e kr�ci go w nosie - zn�w kichn�� parokrotnie, a� �zy nap�yn�y mu do oczu. Jak zwykle w pi�tek Jason sko�czy� wcze�nie. Poniewa� by�a pi�kna jesienna pogoda, poszed� pieszo do Grand Central Station, aby wsi��� do podmiejskiego poci�gu o pi�tej pi�tna�cie. Czterdzie�ci pi�� minut p�niej, zbli�aj�c si� do swojej stacji, poczu� k�ucie w klatce piersiowej. Odruchowo prze�kn�� �lin�, lecz nic to nie da�o. Odchrz�kn�� mocno, ale i to okaza�o si� nieskuteczne. Wtedy poklepa� si� po piersi i zacz�� g��boko oddycha�. Siedz�ca obok niego kobieta opu�ci�a nieco p�acht� gazety. - Czy dobrze si� pan czuje? - spyta�a. - O tak, nic mi nie jest - odpar� Jason zak�opotanym g�osem. Zastanawia� si�, czy wypali� dzi� wi�cej ni� zazwyczaj papieros�w. Wieczorem usi�owa� zlekcewa�y� �askotanie w piersi, ale dziwne uczucie nie ust�powa�o. Helen zda�a sobie spraw�, �e co� si� sta�o, kiedy Jason zamiast je��, rozgrzebywa� jedzenie na talerzu. Jak co pi�tek byli na kolacji w swoim ulubionym lokalu - greckiej restauracji. Przychodzili tu co najmniej raz w tygodniu po tym, jak ich jedyna c�rka wyjecha�a na studia. - Co� dziwnego dzieje si� z moj� klatk� piersiow� - przyzna� wreszcie Jason w odpowiedzi na pytanie Helen. - Mam nadziej�, �e to nie kolejna grypa. - Mimo �e Jason by� w zasadzie zdrowy, s�abo�� do papieros�w sprawi�a, �e do�� cz�sto zapada� na choroby uk�adu oddechowego, zw�aszcza gryp�. Trzy lata temu przeszed� powa�ne zapalenie p�uc. - To nie mo�e by� grypa - zaoponowa� Jason. - Przecie� nie zacz�� si� jeszcze okres zachorowa� na gryp�, prawda? - Mnie o to pytasz? Nie wiem. Ale czy nie w tym samym czasie z�apa�e� gryp? w zesz�ym roku? - To by�o w listopadzie - poinformowa� Jason. Kiedy wr�cili do domu, Helen nalega�a, �eby Jason zmierzy� temperatur�. Mia� trzydzie�ci osiem stopni gor�czki. Po dyskusji, czy powinni zadzwoni� do doktora Goldsteina, ich domowego lekarza, w ko�cu si� na to nie zdecydowali. Nie chcieli podczas weekendu zawraca� lekarzowi g�owy. - Czemu co� takiego zawsze si� trafia w pi�tek wieczorem? - spyta�a Helen ze smutkiem. Jason spa� kiepsko. W nocy tak si� spoci�, �e musia� wzi�� prysznic. Kiedy si� wyciera�, dosta� zimnych dreszczy. - Dosy� tego - stwierdzi�a Helen. Owin�a trz�s�cego si� m�a w kilka koc�w. - Rano telefonujemy do doktora. - A co on poradzi? - wychrypia� Jason. - Mam gryp�, i tyle. Ka�e mi siedzie� w domu, �yka� aspiryn�, pi� du�o p�yn�w i wypoczywa�. - Mo�e przepisze ci jakie� antybiotyki - zasugerowa�a Helen. - Zosta�o troch� antybiotyk�w z zesz�ego roku - przypomnia� sobie Jason. - S� w apteczce. Przynie� je! Nie trzeba mi lekarza. W sobot� by�o jeszcze gorzej. P�nym popo�udniem Jason przyzna�, �e mimo aspiryny, p�yn�w i antybiotyk�w czuje si� o wiele gorzej. Nieprzyjemne uczucie w piersi przesz�o w b�l. Gor�czka podskoczy�a mu do czterdziestu dw�ch stopni, dusi� go r�wnie� kaszel. Ale najbardziej uskar�a� si� na dotkliwy b�l g�owy i b�le mi�ni. Pr�by kontaktu z doktorem Goldsteinem spe�z�y na niczym. Lekarz wyjecha� na weekend do Connecticut. Nagrana na sekretarce wiadomo�� radzi�a kierowa� si� do najbli�szego dy�uruj�cego szpitala. Po d�ugim czekaniu na swoj� kolej Jason zosta� w ko�cu zbadany przez lekarza z ostrego dy�uru. Doktor nie kry� swego zdumienia stanem zdrowia Jasona, zw�aszcza po prze�wietleniu jego klatki piersiowej. Helen odetchn�a z ulg�, gdy lekarz przyj�� Jasona do szpitala i przekaza� go doktorowi Heitmanowi, kt�ry zajmowa� si� pacjentami doktora Goldsteina. Orzeczenie brzmia�o: grypa i pocz�tek zapalenia p�uc. Jasonowi zacz�to do�ylnie podawa� antybiotyki. Gdy tu� przed p�noc� przywieziono go do pokoju szpitalnego, czu� si� tak �le jak nigdy w �yciu. Skar�y� si� na b�l w piersi, kt�ry przy ka�dym kaszlni�ciu stawa� si� nie do zniesienia, i na uporczywy b�l g�owy. Kiedy doktor Heitman przyszed� go odwiedzi�, Jason b�aga� go o jaki� �rodek przeciwb�lowy; dano mu Percodan. Lekarstwo zadzia�a�o po niemal p�godzinie. Doktor Heitman zd��y� ju� opu�ci� szpital. Jason le�a� na ��ku wyczerpany, ale niezdolny zasn��. Czu�, �e w jego ciele toczy si� �miertelna bitwa. Przechyli� g�ow� na bok, spojrza� w p�mroku na Helen i u�cisn�� jej d�o�. �ona czuwa�a przy nim w ciszy. Po policzku Jasona sp�yn�a samotna �za. Oczami wyobra�ni ujrza� Helen jako m�od� kobiet�, kt�ra wiele lat temu wesz�a do jego sklepu w dzielnicy Plaka. W miar� jak upragnione odr�twienie ogarnia�o jego cia�o, obraz Helen zacz�� blakn�� i gasn��. O dwunastej trzydzie�ci pi�� nad ranem Jason Papparis po raz ostatni w �yciu zapad� w sen. Na szcz�cie by� nieprzytomny, kiedy b�yskawicznie odwieziono go na oddzia� intensywnej opieki, gdzie doktor Kevin Fowler podj�� nieudan� pr�b� uratowania mu �ycia. Rozdzia� 1 18 pa�dziernika, poniedzia�ek, 4.30 Silniki ma�ego samolotu pasa�erskiego pracowa�y nier�wno. Raz wy�y, gdy maszyna spada�a nieuchronnie ku ziemi, to znowu dziwnie milk�y, jakby pilot niechc�cy je wy��czy�. Jack Stapleton patrzy� na to z trwog�, wiedz�c, �e na pok�adzie jest jego rodzina, a on nie mo�e nic zrobi�. Samolot lada moment si� rozbije! Jack krzykn�� bezsilnie: NIE! NIE! NIE! Krzyk wyrwa� go z obj�� powtarzaj�cego si� co noc koszmaru - Jack wyprostowa� si� w ��ku. Oddycha� z wysi�kiem, jak gdyby sko�czy� w�a�nie gra� w koszyk�wk�, a pot sp�ywa� mu ciurkiem po nosie. Nie wiedzia�, gdzie jest, dop�ki jego oczy nie prze�lizgn�y si� po sypialni. �r�d�em przerywanego d�wi�ku by� nie samolot, ale telefon. G�o�ny dzwonek bezlito�nie wdziera� si� w noc. Jack spojrza� na budzik radiowy. Cyferki wy�wietlacza p�on�y w ciemnym pokoju. By�a czwarta trzydzie�ci! Nikt nigdy nie dzwoni� do Jacka o tej porze. Si�gaj�c po s�uchawk�, wyra�nie przypomnia� sobie noc przed o�miu laty, kiedy zbudzi� go telefon z informacj�, �e jego �ona i c�reczki zgin�y w katastrofie lotniczej. Chwyci� gwa�townie s�uchawk� i odezwa� si� nerwowym, suchym g�osem. - Oho, co� mi si� wydaje, �e ci� obudzi�am - powiedzia� kobiecy g�os. Na linii by�y zak��cenia. - Nie wiem, sk�d ci to wpad�o do g�owy? - zripostowa� Jack, przytomniej�c na tyle, by przybra� ton sarkazmu. - Kto m�wi? - Tu Laurie. Przepraszam, �e ci� zbudzi�am, ale nie mog�am czeka�. - Zachichota�a. Jack zamkn�� oczy, a potem znowu spojrza� na zegarek, aby wykluczy� mo�liwo�� pomy�ki. Bez w�tpienia: czwarta trzydzie�ci nad ranem! - S�uchaj, b�d� si� streszcza�. Dzi� wiecz�r chc� si� z tob� um�wi� na kolacj�. - To pewnie dowcip - odpar� Jack. - Bynajmniej - zapewni�a Laurie. - To powa�na sprawa. Musz� z tob� porozmawia� i chcia�abym to uczyni� przy kolacji. Na m�j rachunek. Ty masz tylko powiedzie�: �Tak!� - No dobrze - odpar� bez przekonania Jack. - Przyjmuj� to za znak zgody - o�wiadczy�a Laurie. - Jak si� spotkamy w biurze, powiem ci, gdzie si� spotkamy. Okay? - Chyba. - Nie by� jednak tak przytomny, jak s�dzi�. Jego umys� pracowa� nadal na zwolnionych obrotach. - �wietnie - skwitowa�a Laurie. - Do widzenia. Jack zamruga� oczami, s�ysz�c, �e Laurie przerwa�a po��czenie. Od�o�y� s�uchawk� i po ciemku wpatrywa� si� w telefon. Zna� Laurie Montgomery od przesz�o czterech lat. Razem pracowali w Biurze G��wnego Inspektora Zak�adu Medycyny S�dowej dla Miasta Nowy Jork. By�a te� jego przyjaci�k�, w istocie kim� wi�cej ni� przyjaci�k�, ale przez ca�y okres ich znajomo�ci nigdy nie dzwoni�a tak wcze�nie rano. I to bez powodu. Jack wiedzia�, �e Laurie nie jest rannym ptaszkiem. Czyta�a ksi��ki do p�na w nocy, tote� poranne wstawanie by�o dla niej codzienn� pr�b� charakteru. Jack opad� z powrotem na poduszk�, mia� zamiar przespa� nast�pne p�torej godziny. W przeciwie�stwie do Laurie lubi� wcze�nie wstawa�, ale wp� do czwartej to by�o odrobin� za wcze�nie. Nawet dla niego. Niestety, szybko skonstatowa�, �e sen ju� nie wr�ci. Telefon i koszmar sprawi�y, �e nie m�g� zasn��. Przez p� godziny rzuca� si� i miota� w ��ku, po czym odrzuci� ko�dr� i powl�k� si� do �azienki. Zapali� �wiat�o i przyjrza� si� sobie w lustrze, skrobi�c si� po zaro�ni�tej twarzy. Mimo woli spojrza� na wyszczerbiony lewy siekacz i blizn� na czole - pami�tki po prywatnym �ledztwie, jakie przeprowadzi� w zwi�zku z seri� tajemniczych zgon�w. Mia�o to ten nieoczekiwany skutek, �e Jack sta� si� w Biurze specjalist� od chor�b zaka�nych. U�miechn�� si�. Ostatnio zda� sobie spraw�, �e gdyby osiem lat temu ujrza� siebie w kryszta�owej kuli, nie pozna�by si� w obecnej postaci. W�wczas by� rumianym, miejskim okulist� ze �rodkowego Zachodu, nosz�cym konserwatywne ubrania. Teraz by� szczup�ym, energicznym patologiem s�dowym z Nowego Jorku, o kr�tko przyci�tych, szpakowatych w�osach, wyszczerbionym z�bie i z blizn� na twarzy. Co za� do stroju, w tej chwili preferowa� sk�rzane kurtki, wytarte d�insy i p��cienne koszule. �eby nie my�le� o rodzinie, Jack zastanowi� si� nad dziwnym zachowaniem Laurie. Zupe�nie do niej nie pasowa�o. Laurie zawsze przyk�ada�a wag�, mo�e nawet zbyt du��, do etykiety. Bez istotnej przyczyny nigdy by nie zadzwoni�a do niego o tak wczesnej porze. Jack by� ciekaw, co to za przyczyna. Ogoli� si� i wszed� pod prysznic, pr�buj�c si� domy�li�, dlaczego telefonowa�a w �rodku nocy, by um�wi� si� z nim na kolacj�. Co prawda cz�sto jedli razem kolacj�, lecz zazwyczaj decydowali si� na ni� spontanicznie. Po co Laurie zaklepywa�a spotkanie ju� teraz? Wycieraj�c si�, Jack postanowi� do niej zadzwoni�. Zgadywanie zamiar�w Laurie mija�o si� z celem. Skoro ju� przerwa�a mu sen, powinna si� przynajmniej wyt�umaczy� ze swego post�pku. Gdy jednak Jack wybra� jej numer, odezwa�a si� automatyczna sekretarka. Przypuszczaj�c, �e Laurie bierze prysznic, Jack zostawi� wiadomo�� z pro�b�, aby oddzwoni�a. Zanim zjad� �niadanie, min�a sz�sta. Poniewa� Laurie wci�� si� nie zg�asza�a, Jack zadzwoni� po raz wt�ry. Ku jego rozdra�nieniu, zn�w odezwa�a si� automatyczna sekretarka. Jack od�o�y� s�uchawk� w p� zdania. Na dworze by�o ju� jasno i Jack wpad� na pomys�, �eby wcze�nie wyruszy� do pracy. Wtedy przysz�o mu do g�owy, �e by� mo�e Laurie telefonowa�a z biura. Cho� by� pewien, �e Laurie nie ma dy�uru, nie mo�na by�o wykluczy�, i� pojawi� si� przypadek, kt�ry szczeg�lnie j� zainteresowa�. Zadzwoni� do Biura. Zg�osi�a si� Marjorie Zankowski, telefonistka z nocnej zmiany. Powiedzia�a, �e jest pewna na dziewi��dziesi�t procent, �e doktor Laurie Montgomery nie ma w biurze. Doda�a, �e jedynym obecnym tam lekarzem jest pe�ni�cy dy�ur patolog. Z frustracj� blisk� z�o�ci Jack da� za wygran�. Obieca� sobie, �e nie b�dzie ju� trwoni� energii na rozszyfrowywanie, co Laurie chodzi po g�owie. Poszed� do pokoju dziennego, skuli� si� na tapczanie i zacz�� czyta� jedno z wielu zaleg�ych czasopism z zakresu medycyny s�dowej. Za pi�tna�cie si�dma wsta�, rzuci� pismo na ziemi� i wzi�� sw�j rower g�rski Cannondale, stoj�cy pod �cian�. Przerzuci� go sobie przez rami� i zacz�� schodzi� z trzeciego pi�tra. Tylko dlatego, �e by� wczesny ranek, z mieszkania 2B nie dochodzi�y odg�osy awantury. Na parterze Jack musia� kluczy� mi�dzy stertami �mieci, kt�re kto� wyrzuci� na klatk� schodow�. Na Sto Sz�stej Zachodniej wci�gn�� do p�uc pa�dziernikowe powietrze. Po raz pierwszy tego dnia poczu� si� �wie�o. Wsiad� na sw�j fioletowy rower i ruszy� w kierunku Central Parku, mijaj�c po lewej puste osiedlowe boisko do koszyk�wki. Kilka lat temu, w dniu, kiedy cios w z�by wyszczerbi� mu lewy siekacz, Jackowi skradziono jego pierwszy g�rski rower. Id�c za rad� koleg�w, zw�aszcza Laurie, kt�rzy ostrzegali go przed niebezpiecze�stwami jazdy na rowerze w wielkim mie�cie, Jack opar� si� pokusie, aby sprawi� sobie drugi. Jednak po tym, jak napadni�to go w metrze, zdecydowa� si� wr�ci� do roweru. Gdy rower by� nowy, Jack je�dzi� stosunkowo ostro�nie. Niebawem jednak to si� zmieni�o. Teraz powr�ci� w pe�ni do starych nawyk�w. W drodze do i z pracy dawa� uj�cie swoim autodestrukcyjnym pop�dom - dwa razy na dzie� odbywa� mro��cy krew w �y�ach spacer po linie nad przepa�ci�. Uwa�a�, �e nie ma nic do stracenia. Je�d��c po wariacku i ci�gle kusz�c los, Jack jakby chcia� powiedzie�, �e skoro jego rodzina musia�a zgin��, on powinien by� umrze� wraz z ni� i mo�e wkr�tce do niej do��czy. Zanim dotar� do Biura na rogu Pierwszej Avenue i Trzydziestej Ulicy, wda� si� w dwie pysk�wki z taks�wkarzami i mia� ma�� kolizj� z miejskim autobusem. Niewzruszony, oddychaj�c spokojnie, Jack zostawi� rower na parterze, obok trumien z Hart Island, i uda� si� na g�r� do strefy dla personelu. Wi�kszo�� ludzi by�aby podekscytowana tego rodzaju przepraw�. Ale nie Jack. Utarczki i wysi�ek fizyczny przynosi�y mu uspokojenie, przygotowywa�y go do codziennej biurokratycznej mord�gi. Przechodz�c, musn�� kraw�d� gazety Vinniego Amendoli, technika medycznego, kt�ry siedzia� na swoim ulubionym miejscu tu� za drzwiami. Jack przywita� si�, ale Vinnie go zlekcewa�y�. Jak zwykle wkuwa� na pami�� wyniki rozgrywek sportowych z poprzedniego dnia. Vinnie pracowa� w Biurze G��wnego Inspektora d�u�ej ni� Jack. By� dobrym fachowcem, cho� raz omal nie wylano go z pracy za przeciek informacji, kt�ry okry� biuro wstydem i wystawi� Jacka i Laurie na niebezpiecze�stwo. To, �e zosta� tylko zawieszony, a nie zwolniony, zawdzi�cza� niejasnym okoliczno�ciom, w jakich dzia�a�. W wyniku przeprowadzonego �ledztwa ustalono, �e Vinnie by� szanta�owany przez niemi�ych pan�w ze �wiata przest�pczego. Jego ojciec utrzymywa� swego czasu lu�ne kontakty z mafi�. Jack przywita� si� z doktorem George�em Fontworthem, korpulentnym koleg� patologiem, kt�ry w biurowej hierarchii wyprzedza� go o siedem lat. George zaczyna� akurat dy�ur. Przez tydzie� do niego nale�a�o przegl�danie raport�w dotycz�cych zej�� �miertelnych z zesz�ej nocy i decydowanie, kt�re przypadki b�d� poddane autopsji i kto b�dzie j� wykonywa�. Dlatego tak wcze�nie zjawi� si� w biurze. Zazwyczaj przychodzi� na szarym ko�cu. Wszyscy patolodzy kolejno pe�nili takie dy�ury. - Sympatyczne powitanie - mrukn�� Jack, kiedy George zignorowa� go podobnie jak przed chwil� Vinnie. Nala� sobie do kubka kawy, kt�r� Vinnie zrobi� tu� po przyj�ciu. Przychodzi� wcze�niej od innych technik�w, �eby w razie potrzeby asystowa� dy�uruj�cemu lekarzowi. Do jego obowi�zk�w nale�a�o mi�dzy innymi parzenie kawy we wsp�lnym czajniku. Z kubkiem w r�ce Jack podrepta� do George�a i zerkn�� mu Przez rami�. - Wypraszam sobie! - rzuci� opryskliwie George. Zas�oni� le��ce przed nim papiery. Z�o�ci� si�, kiedy kto� zagl�da� mu przez rami�. Jack i George nie bardzo za sob� przepadali. Jack nie tolerowa� przeci�tniak�w i z zasady nigdy nie kry� si� ze swymi pogl�dami. George m�g� mie� wspania�e rekomendacje - studiowa� pod kierunkiem jednego z mistrz�w patologii s�dowej - lecz zdaniem Jacka po prostu odrabia� pa�szczyzn�. Tote� Jack nie darzy� go szacunkiem. U�miechn�� si� w odpowiedzi na reakcj� George�a. Dra�nienie go sprawia�o mu perwersyjn� przyjemno��. - Jest co� superciekawego? - spyta�. Obszed� biurko i stan�� przed George�em. Palcem wskazuj�cym zacz�� kartkowa� teczki, odczytuj�c wst�pne diagnozy. - S� u�o�one po kolei! - warkn�� George. Odepchn�� r�k� Jacka i przywr�ci� swoje sterty do poprzedniej postaci. Porz�dkowa� teczki wed�ug przyczyny i rodzaju �mierci. - Masz co� dla mnie? - zapyta� Jack. W pracy patologa s�dowego lubi� to, �e nigdy nie wiedzia�, co przyniesie kolejny dzie�. Kiedy pracowa� jako okulista, by�o zupe�nie inaczej. Wtedy ju� trzy miesi�ce naprz�d wiedzia�, jak b�dzie wygl�da� jego nast�pny dzie�. - Owszem, mam jeden przypadek infekcji - przyzna� George. - Chocia� nie wiem, czy jest �superciekawy�. Bierz go, je�li chcesz. - Dlaczego si� tu znalaz�? Bez diagnozy? - Jest tylko wst�pne rozpoznanie. Prawdopodobnie to grypa przechodz�ca w zapalenie p�uc. Ale pacjent zmar�, zanim kultury wr�ci�y z laboratorium. Sprawa jest skomplikowana o tyle, �e barwnik Grama nic nie wykaza�. Na dodatek jego lekarz wyjecha� na weekend. Jack wzi�� teczk�. Zmar�y nazywa� si� Jason Papparis. Jack wysun�� bloczek informacyjny wype�niony przez Janice Jaeger, wywiadowc� s�dowego wsp�pracuj�cego z patologami. Przebieg� arkusz wzrokiem i skin�� g�ow� z podziwem. Janice raz jeszcze udowodni�a, �e jest sumienn� pracownic�. Odk�d Jack zasugerowa�, by w przypadkach infekcji dowiadywa�a si� o podr�e i kontakty ze zwierz�tami, Janice zawsze to czyni�a. - Jaka� piekielna grypa! - skomentowa� Jack. Zauwa�y�, �e zmar�y przebywa� w szpitalu nieca�e dwadzie�cia cztery godziny. Ale stwierdzi� r�wnie�, �e m�czyzna by� na�ogowym palaczem i cierpia� na dolegliwo�ci dr�g oddechowych. Rodzi�o to pytanie, czy czynnik zaka�ny by� tak silny, czy te� pacjent wyj�tkowo s�aby. - Bierzesz to czy nie? - spyta� George. - Dzi� rano mamy mn�stwo zej��. Wpisa�em ci� ju� na par� innych, w tym na zmar�ego w areszcie wi�nia. - Oj! - j�kn�� Jack. Wiedzia�, �e tego rodzaju przypadki z regu�y maj� polityczny i spo�eczny wyd�wi�k. - Jeste� pewny, �e Calvin, nasz nieustraszony wiceszef, nie b�dzie chcia� wzi�� tej sprawy? - Dzwoni� wcze�niej i kaza� mi przypisa� j� tobie - poinformowa� George, - Zg�osi� si� do niego jaki� policyjny wa�niak i Calvin uzna�, �e ty najlepiej nadasz si� do tej roboty. - A to ci ironia - stwierdzi� Jack. Co� tu si� nie zgadza�o. Zar�wno zast�pca inspektora, jak i sam g��wny inspektor bez przerwy skar�yli si� na jego brak dyplomacji i lekcewa�enie politycznych i spo�ecznych aspekt�w zawodu lekarza s�dowego. - Jak nie chcesz tej infekcji, to dam ci przedawkowanie - zaproponowa� George. - Wezm� infekcj� - rzek� Jack. Nie lubi� przedawkowa�. Wszystkie wygl�da�y tak samo, a Biuro by�o nimi wr�cz zarzucone. Nie stanowi�y �adnego wyzwania dla intelektu. - �wietnie - skwitowa� George i zrobi� adnotacj� na ko�cowej li�cie. Jack, got�w rzuci� si� w wir pracy, podszed� do Vinniego i odchyli� kraw�d� gazety. Vinnie spojrza� na niego sm�tnie swoimi czarnymi jak w�giel oczami. Skrzywi� si�. Wiedzia�, co go czeka. Niemal ka�dego dnia by�o to samo. - Tylko mi nie m�w, �e chcesz dzi� zacz�� wcze�niej - j�kn�� b�agalnie. - Kto rano wstaje, temu Pan B�g daje - odpar� Jack. To wy�wiechtane przys�owie by�o jego sta�� odpowiedzi� na poranny marazm Vinniego. Mimo �e technik dobrze wiedzia�, �e Jack nie omieszka go powt�rzy�, zawsze doprowadza�o go do sza�u. - Za nic nie mog� poj��, czemu nie przychodzisz o tej samej porze co wszyscy - wymrucza� Vinnie. Wbrew pozorom Jack i Vinnie rozumieli si� doskonale. Z powodu sk�onno�ci Jacka do wczesnego zjawiania si� w pracy zwykle pracowali razem i stworzyli zgrany zesp�. Jack wola� Vinniego od pozosta�ych technik�w, Vinnie za� wola� Jacka. Mawia�, �e Jack �nie opieprza si�. - Czy widzia�e� doktor Montgomery? - zapyta� Jack, kiedy szli w stron� windy. - Ona jest zbyt inteligentna, �eby przychodzi� tak wcze�nie - odrzek� Vinnie. - Jest normalna, czego nie mo�na powiedzie� o tobie. Gdy przechodzili przez sal� ��czno�ci, Jack spostrzeg�, �e w pokoju sier�anta Murphy�ego pali si� �wiat�o. Sier�ant by� cz�onkiem Biura Os�b Zaginionych przy Nowojorskim Departamencie Policji. Przydzielono go do Biura G��wnego Inspektora wiele lat temu. Niecz�sto pokazywa� si� przed dziewi�t�. Zdziwiony, �e tryskaj�cy energi� Irlandczyk ju� przyszed�, Jack zboczy� z drogi i zerkn�� do jego ciasnego biura. Opr�cz Murphy�ego ujrza� tam tak�e innych. Na wprost sier�anta siedzia� detektyw porucznik Lou Soldano z wydzia�u zab�jstw - sta�y go�� w murach kostnicy. Jack zna� go stosunkowo dobrze, bo porucznik przyja�ni� si� z Laurie. Przy nim siedzia� drugi ubrany po cywilnemu d�entelmen, kt�rego twarz nic Jackowi nie m�wi�a. - Jack! - zawo�a� Lou na jego widok. - Wejd� na chwilk�. Chcia�bym, �eby� kogo� pozna�. Jack wszed� do malutkiego pokoju. Lou podni�s� si�. Jak zwykle sprawia� wra�enie, jakby nie spa� przez ca�� noc. Mia� podkr��one oczy i nie ogolony podbr�dek, kt�ry wygl�da� jak usmarowany sadz�. Ubranie le�a�o na nim byle jak, g�rny guzik szarobia�ej koszuli by� rozpi�ty, a krawat poluzowany. - To jest agent specjalny Gordon Tyrrell - oznajmi� Lou, wskazuj�c gestem siedz�cego obok m�czyzn�. Tamten wsta� i wyci�gn�� r�k�. - To znaczy FBI? - spyta� Jack, �ciskaj�c d�o� m�czyzny. - W rzeczy samej - potwierdzi� Gordon. Jack nigdy nie wita� si� z przedstawicielem Federalnego Biura �ledczego. Nieco inaczej wyobra�a� sobie podobne do�wiadczenie. Gordon mia� drobn�, wiotk�, prawie kobiec� d�o�, a jego u�cisk by� s�aby. By� niskim cz�owiekiem o delikatnych rysach twarzy, kt�ry bynajmniej nie przypomina� stereotypu silnego m�czyzny znanego Jackowi z dzieci�stwa. Jego ubi�r by� konserwatywny i dobrany z dba�o�ci�. Wszystkie trzy guziki marynarki by�y zapi�te. W niemal ka�dym szczeg�le Gordon stanowi� przeciwie�stwo Lou. - Co tu si� dzieje? - zdziwi� si� Jack. - Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widzia�em sier�anta tak wcze�nie w pracy. Murphy roze�mia� si� i zacz�� protestowa�, ale Lou wpad� mu w s�owo. - Wczoraj w nocy dokonano zab�jstwa, kt�re bardzo niepokoi FBI - wyja�ni� porucznik. - Mamy nadziej�, �e autopsja rzuci na nie troch� �wiat�a. - Co spowodowa�o zgon? - spyta� Jack. - Strza� z broni czy pchni�cie no�em? - Wszystko po trochu - odpar� Lou. - Cia�o jest zmasakrowane. Do tego stopnia, �e nawet tobie mo�e si� zrobi� niedobrze. - Znaleziono jaki� dow�d to�samo�ci? - pyta� Jack. Czasami, w wypadku ci�ko uszkodzonych zw�ok, najwi�ksz� trudno�� sprawia�a identyfikacja. Lou podni�s� brwi i spojrza� na Gordona. Nie wiedzia�, ile mo�na ujawni� w tej sprawie. - W porz�dku - przytakn�� Gordon. - Tak, znale�li�my dow�d to�samo�ci - odpar� Lou. - M�czyzna nazywa� si� Brad Cassidy. Lat dwadzie�cia dwa, bia�y skinhead. - Jeden z tych rasistowskich oberwa�c�w? - spyta� Jack. - Tych dzieciak�w z nazistowskimi tatua�ami, w sk�rzanych kurtkach i czarnych buciorach? - Od czasu do czasu widywa� takie typy wa��saj�ce si� po miejskich parkach. Jeszcze cz�ciej widywa� skin�w na �rodkowym Zachodzie, kiedy odwiedza� matk�. - Dok�adnie - potwierdzi� Lou. - Nie wszyscy nosz� nazistowskie symbole - zauwa�y� Gordon. - Tak, to prawda - rzek� Lou. - W rzeczywisto�ci niekt�re z tych dzieciak�w przesta�y ju� nawet goli� g�owy. Ich styl te� ulega zmianom. - Ale nie muzyka - stwierdzi� George. - To prawdopodobnie najbardziej sta�a cecha tego ruchu, z pewno�ci� tworz�ca jego styl. - Na tym kompletnie si� nie znam - wyzna� Lou. - Nigdy nie by�em melomanem. - No c�, znaczenie muzyki dla ameryka�skich skinhead�w jest nie do przecenienia - oznajmi� George. - Ona da�a temu ruchowi ideologi� nienawi�ci i przemocy. - Serio? - zdziwi� si� Lou. - To si� wzi�o z muzyki? - Nie przesadzam. W Stanach, inaczej ni� w Anglii, ruch skinhead�w zacz�� si� jako moda w stylu punk�w, �eby szokowa� wygl�dem i zachowaniem. Ale z chwil� pojawienia si� takich grup jak Skrewdriver i Brutal Attack nast�pi�a wyra�na zmiana. Tre�ci ich piosenek promowa�y wypaczon� filozofi� buntu i przetrwania. W tym w�a�nie maj� swoje korzenie nienawi�� i przemoc. - A wi�c jest pan swego rodzaju ekspertem od skinhead�w? - zapyta� Jack. By� pod wra�eniem. - Wy��cznie z konieczno�ci - wyja�ni� Gordon. - Tak naprawd� zajmuj� mnie ultraprawicowe, ekstremistyczne boj�wki. Musia�em jednak rozszerzy� swoje pole zainteresowa�. Niestety, Bia�y Aryjski Ruch Oporu zacz�� mod� na rekrutowanie skinhead�w do oddzia��w szturmowych, zbieraj�c plony z ziarna nienawi�ci i przemocy, kt�re zasia�a muzyka. Wiele neofaszystowskich ugrupowa� posz�o ich �ladem, zrzucaj�c na m�odzie� ca�� brudn� robot� i wci�gaj�c j� w neonazistowsk� propagand�. - Czy to nie te dzieciaki zwykle bij� przedstawicieli mniejszo�ci narodowych? - zapyta� Jack. - Co si� sta�o temu facetowi? Czy kto� go zabi� w samoobronie? - Skini r�wnie cz�sto bij� si� mi�dzy sob�, jak i atakuj� obcych - wyja�ni� Gordon. - Tutaj mamy do czynienia z tym pierwszym. - Sk�d takie zainteresowanie Bradem Cassidym? - spyta� Jack. - My�la�em, �e jeden skinhead mniej u�atwi wam �ycie. Vinnie wsun�� g�ow� do pokoju, �eby poinformowa� Jacka, i� je�li ten zamierza dalej k�apa� paszcz�, to on wraca do lektury �New York Posta�. Jack zby� go machni�ciem r�ki. - Brad Cassidy zosta� przez nas zwerbowany na potencjalnego informatora - wyja�ni� Gordon. - Cofn�li�my mu zarzuty o par� wykrocze� w zamian za wsp�prac�. Stara� si� nawi�za� kontakt i podj�� pr�b� infiltracji organizacji zwanej Ludowa Armia Aryjska, w skr�cie LAA. - Nie s�ysza�em o niej - przyzna� Jack. - Ani ja - doda� Lou. - Dzia�aj� w konspiracji - powiedzia� Gordon. - Wiemy o nich jedynie to, co zdo�ali�my przechwyci� przez Internet, kt�ry, nawiasem m�wi�c, sta� si� g��wnym kana�em komunikacyjnym tych neonazistowskich oszo�om�w. Wiemy, �e LAA dzia�a gdzie� na obszarze nowojorskiej metropolii i �e wci�gn�a do wsp�pracy paru miejscowych skinhead�w. Ale bardziej niepokoj� nas niejasne aluzje do zbli�aj�cej si� akcji. Obawiamy si�, �e mog� planowa� jaki� zamach. - Co� na kszta�t wysadzenia w powietrze budynku Alfreda P. Murraha w Oklahoma City - wyja�ni� Lou. - Grubszy terrorystyczny numer. - Wielki Bo�e! - zawo�a� Jack. - Nie mamy poj�cia, co, gdzie ani kiedy - wyzna� Gordon. - Mamy nadziej�, �e to zwyk�e szpanowanie i przechwa�ki, co jest typowe dla tych grup. Jednak nie chcemy ryzykowa�. Poniewa� jedyn� skuteczn� obron� przed terroryzmem jest kontrwywiad, robimy, co w naszej mocy. Zawiadomili�my ju� ludzi ze Sztabu Kryzysowego, ale niestety, nie potrafimy im udzieli� zbyt wielu informacji. - Ten martwy skin to na razie nasz jedyny �lad - stwierdzi� porucznik. - Dlatego interesuj� nas wyniki autopsji. Mamy nadziej� co� znale��, cho�by jaki� drobiazg, - Czy mam natychmiast zrobi� sekcj�? - spyta� Jack, - W�a�nie szed�em do przypadku infekcji, ale to mo�e zaczeka�. - Ju� poprosi�em Laurie, aby si� tym zaj�a - odpar� Lou. Zarumieni� si�, na ile pozwala�a mu na to jego ciemna karnacja. - Zgodzi�a si� to zrobi�. - Kiedy rozmawia�e� z Laurie? - zapyta� Jack. - Dzi� rano - odrzek� Lou. - Naprawd�? Gdzie j� z�apa�e�? W domu? - Prawd� m�wi�c, zadzwoni�a do mnie na kom�rk�. - O kt�rej godzinie? Lou zawaha� si�. - Mo�e oko�o wp� do pi�tej rano? - podsun�� Jack. Zachowanie Laurie stawa�o si� coraz bardziej tajemnicze. - Mniej wi�cej - potwierdzi� Lou. Jack uj�� porucznika za rami�. - Przepraszam - powiedzia� do Gordona i sier�anta Murphy�ego. Wprowadzi� Lou do sali ��czno�ci. Marjorie Zankowski zerkn�a na nich, a potem wr�ci�a do swojej pracy. Centralka telefoniczna milcza�a. - Do mnie te� Laurie dzwoni�a o wp� do pi�tej - wyszepta� Jack. - Obudzi�a mnie. Nie powiem, �ebym si� skar�y�. W�a�ciwie dobrze si� sta�o: akurat �ni� mi si� koszmar. Ale jestem pewien, �e by�o dok�adnie wp� do pi�tej, bo spojrza�em na zegarek. - No, do mnie dzwoni�a mo�e za pi�tna�cie pi�ta - powiedzia� Lou. - Nie pami�tani dok�adnie. Mia�em ci�k� noc. - A po co? - spyta� Jack. - To do�� dziwna pora na telefon, nie s�dzisz? Lou prze�widrowa� Jacka swoimi czarnymi oczami. Wyra�nie si� waha�, czy zdradzi� mu, dlaczego Laurie do niego zatelefonowa�a. - Okay, to nieuczciwe pytanie - pospieszy� Jack, unosz�c r�ce w obronnym ge�cie. - Pozw�l wi�c, �e ja ci opowiem, dlaczego dzwoni�a do mnie. Chcia�a um�wi� si� ze mn� na kolacj� dzi� wiecz�r. Stwierdzi�a, �e ma wa�n� spraw� i musi ze mn� porozmawia�. Czy to ci cokolwiek wyja�nia? Lou wypu�ci� powietrze przez wyd�te wargi. - Nie - odpar�. - Zupe�nie nic. Mnie powiedzia�a dok�adnie to samo. I te� zaprosi�a mnie na kolacj�. - Chyba mnie nie nabierasz? - spyta� Jack. To wszystko nie trzyma�o si� kupy. Lou pokr�ci� g�ow�. - Co jej odpowiedzia�e�? - �e p�jd�. - Czy domy�lasz si�, o czym chce z tob� m�wi�? Lou zawaha� si�. Znowu by�o wida�, �e czuje si� nieswojo. - Mia�em nadziej� us�ysze�, �e t�skni za mn�. No wiesz, co� w tym gu�cie. Jack pacn�� si� d�oni� w czo�o. By� wzruszony. Najwyra�niej Lou kocha� si� w Laurie. By�a to r�wnie� pewna komplikacja, gdy� on sam darzy� j� podobnym uczuciem, cho� niech�tnie si� do tego przyznawa�. - Nie musisz nic m�wi� - doda� Lou. - Sam wiem, �e jestem ba�wanem. Ale c�, od czasu do czasu czuj� si� samotny i lubi� jej towarzystwo. Poza tym Laurie uwielbia moje dzieciaki. Jack zdj�� r�k� z czo�a i po�o�y� j� na ramieniu Lou. - Nie uwa�am ci� za ba�wana. Wcale. Mia�em tylko nadziej�, �e o�wiecisz mnie w sprawie zamys��w Laurie. - B�dziemy j� musieli po prostu zapyta�. Powiedzia�a, �e dzi� rano troch� si� sp�ni. - Jak znam Laurie, pewnie przetrzyma nas do wieczora - oznajmi� Jack. - Czy m�wi�a, ile si� sp�ni? - Nie. - To te� jest dziwne. Skoro o wp� do pi�tej by�a na nogach, to czemu przyjdzie p�niej? Lou wzruszy� ramionami. Jack wr�ci� do pomieszcze� dla personelu; przez g�ow� przemyka�y mu my�li dotycz�ce Laurie i terroryzmu. By�o to osobliwe po��czenie. U�wiadomiwszy sobie, �e w tym momencie nie dowie si� niczego wi�cej, po raz drugi oderwa� Vinniego od gazety i postanowi� wzi�� si� do pracy. Nie m�g� si� doczeka� chwili, kiedy b�dzie m�g� skoncentrowa� si� na konkretnym problemie. Gdy obaj mijali pok�j Janice Jaeger, Jack wychyli� si� i zajrza� do �rodka. - Hej, �adnie opisa�a� ten przypadek Papparisa - odezwa� si� Jack. Janice podnios�a wzrok znad biurka. Jak zwykle mia�a oczy podkr��one ze zm�czenia. Jack mimo woli zastanowi� si�, czy ta kobieta w og�le �pi. - Dzi�ki - rzek�a Janice. - Lepiej odpocznij troch�. - Wyjd�, jak sko�cz� ten przypadek. - Czy masz co� nowego na temat Papparisa? - spyta� Jack. - My�l�, �e wszystko jest w raporcie - odpar�a Janice. - Mo�e jeszcze to, �e lekarz, z kt�rym rozmawia�am, by� dosy� zdenerwowany. Powiedzia�, �e nigdy nie spotka� si� z tak agresywn� infekcj�. Prosi� ci� nawet o telefon, kiedy przeprowadzisz autopsj�. Jego nazwisko i numer s� na odwrocie karty informacyjnej. - Przekr�c� do niego, jak tylko co� znajdziemy - obieca� Jack. Gdy weszli do windy, Vinnie odezwa� si�: - Ten przypadek przyprawia mnie o g�si� sk�rk�. Przypomina mi si� ta d�uma, kt�r� odkryli�my par� lat temu. Mam nadziej�, �e nie jest to pocz�tek jakiej� kolejnej epidemii. - To jest nas ju� dw�ch - wyzna� Jack. - Mnie przypomina to bardziej przypadki zapalenia p�uc, kt�re widzieli�my po wybuchu zarazy. Pilnujmy si�, �eby nie dosz�o do zara�enia. - Ma si� rozumie� - stwierdzi� Vinnie. - Gdyby to by�o mo�liwe, w�o�y�bym dwa skafandry jeden na drugi. Kiedy Jack uda� si� do szatni, by zrzuci� z siebie ubranie wyj�ciowe, Vinnie w�o�y� kombinezon i wszed� do prosektorium, potocznie zwanego �kana�em�. Jack ponownie przejrza� materia�y umieszczone w teczce, a zw�aszcza s�dowy raport Janice Jaeger. Po bacznym jego przestudiowaniu zauwa�y� co�, co za pierwszym razem mu umkn�o. Zmar�y handlowa� dywanami. Jack by� ciekaw, jakiego rodzaju by�y to dywany i sk�d pochodzi�y. Zapisa� sobie w pami�ci, aby poruszy� t� kwesti� podczas spotkania z wywiadowcami s�dowymi. Wsun�� wykonane w kostnicy rentgenowskie zdj�cie Papparisa do przegl�darki. Prze�wietlenie ca�ego cia�a nie pomog�o mu zbytnio w diagnozie. Szczeg�y w obr�bie klatki piersiowej denata by�y niewyra�ne. Mimo to dwie sprawy zwr�ci�y uwag� Jacka. Po pierwsze, by�o niewiele �lad�w zapalenia p�uc, co wydawa�o si� dziwne wobec szybko post�puj�cej niewydolno�ci oddechowej u pacjenta. I po drugie, �rodkowa cz�� klatki piersiowej, �r�dpiersie, zdawa�a si� nieco rozszerzona. Zanim Jack wcisn�� si� w szczelny skafander z kapturem, z plastikow� mask� na twarz i filtrowanym systemem wentylacji nap�dzanym przez baterie, Vinnie zd��y� ju� u�o�y� denata na stole sekcyjnym i ustawi� s�oiki na pr�bki. - Do diaska! Czemu� tak d�ugo marudzi�? - poskar�y� si� Vinnie na jego widok. - Ju� dawno by�my sko�czyli. Jack roze�mia� si�. - Nie wygl�da najlepiej - doda� Vinnie. - A na bal przebiera�c�w chyba si� nie wybiera�. - Dobra pami�� - pochwali� Jack. Tak samo skomentowa� podczas ogl�dzin przypadek d�umy, o kt�rym Vinnie wspomnia� wcze�niej; s�owa te wesz�y do ich prywatnej skarbnicy czarnego humoru. - To nie wszystko, co zapami�ta�em - zapewni� Vinnie. - Podczas gdy ty si� tam ochrzania�e�, ja obejrza�em cia�o, szukaj�c �lad�w po uk�szeniu przez stawonogi. Nic nie znalaz�em. - Doskonale! - oznajmi� Jack. - Jestem pod wra�eniem. - W czasie tamtej autopsji Jack poinformowa� Vinniego, �e stawonogi, a zw�aszcza owady i paj�czaki, s� nosicielami wielu chor�b zaka�nych. Sekcja zw�ok w takich przypadkach nie mog�a si� oby� bez poszukania �lad�w ich dzia�a�. - Jeszcze troch�, a zast�pisz mnie. - Starczy, �e przejm� twoj� pensj� - odrzek� Vinnie. - Prac� mo�esz sobie zatrzyma�. Jack sam dokona� ogl�dzin zewn�trznych. Vinnie mia� racje: nie by�o �lad�w uk�sze�. Nie by�o tak�e plamicy, czyli podsk�rnych wylew�w, chocia� sk�ra mia�a jakby lekko purpurowe zabarwienie. Za to ogl�dziny wewn�trzne to by�a zupe�nie inna historia. Gdy Jack usun�� przedni� �cian� klatki piersiowej, zmiany patologiczne ukaza�y si� z ca�� wyrazisto�ci�. P�uca pokrywa�a krew, objaw ten nazywa� si� wysi�kiem op�ucnowym krwistym. Ponadto krew i �lady zapalenia widnia�y na organach mi�dzyp�ucnych: prze�yku, tchawicy, oskrzelach i w�z�ach ch�onnych. By�o to tak zwane krwotoczne zapalenie �r�dpiersia i t�umaczy�o obecno�� rozleg�ego cienia, kt�ry Jack widzia� wcze�niej na zdj�ciu rentgenowskim. - Ho, ho! - zawo�a� Jack. - Przy takim krwotoku nie s�dz�, aby to mog�a by� grypa. Cokolwiek to by�o, rozprzestrzenia�o si� jak po�ar lasu. Vinnie nerwowo zerkn�� na Jacka. Mia� trudno�ci z dojrzeniem jego twarzy, poniewa� w kasku Jacka odbija�y si� refleksy fluorescencyjnych lamp sufitowych. Vinniemu nie podoba� si� ton jego g�osu. Jack rzadko reagowa� emocjonalnie na to, co widzia� w prosektorium, teraz jednak wydawa� si� poruszony. - Jak my�lisz, co to jest? - zapyta� Vinnie. - Nie wiem - wyzna� Jack. - Ale wsp�wyst�powanie zapalenia �r�dpiersia i wysi�ku op�ucnowego z czym� mi si� kojarzy. Tak, gdzie� o tym czyta�em. Nie pami�tam gdzie. Zarazki, kt�re tego dokona�y, musia�y by� piekielnie agresywne. Vinnie cofn�� si� instynktownie od cia�a denata. - Dobrze, dobrze, nie strachaj si� - uspokoi� go Jack. - Chod� tutaj i pom� mi wyj�� organy z jamy brzusznej. - Okay, ale obiecaj, �e b�dziesz ostro�ny - odpar� Vinnie. - Czasami za szybko machasz no�em. - Zrobi� niepewny krok w stron� sto�u. - Zawsze jestem ostro�ny. - Jasne! - przyzna� Vinnie z nut� sarkazmu. - Dlatego je�dzisz po mie�cie rowerem. Gdy obaj m�czy�ni skupili si� na pracy, do sali wjecha�y inne cia�a, przywiezione przez technik�w medycznych. Umieszczono je na w�a�ciwych sto�ach, gdzie oczekiwa�y na autopsj�. Wreszcie zacz�li te� nap�ywa� pozostali lekarze patolodzy - zanosi�o si� na pracowity dzie� �na kanale�. - Co tam macie? - rozleg� si� czyj� g�os nad ramieniem Jacka. Jack wyprostowa� si� i odwr�ci�. Ujrza� doktora Cheta McGoverna, z kt�rym dzieli� pok�j w biurze. Jack i Chet zatrudnili si� w Biurze G��wnego Inspektora niemal w tym samym czasie. Obaj zgadzali si� we wszystkim, g��wnie dlatego, �e lubili i szanowali swoj� prac�. Obaj pr�bowali szcz�cia w innych dziedzinach medycyny, zanim przerzucili si� na patologi� s�dow�. Ca�kiem natomiast r�nili si� osobowo�ciami. Chet nie by� tak ironiczny jak Jack, nie mia� te� jego problem�w z karno�ci�. Jack w kilku s�owach opisa� Chetowi przypadek Papparisa i wskaza� mu zmiany patologiczne w klatce piersiowej zmar�ego. Pokaza� mu nawet naci�t� powierzchni� p�uca nosz�c� minimalne �lady pneumonii. - Interesuj�ce - powiedzia� Chet. - Zaka�enie musia�o nast�pi� drog� powietrzn�. - Bez w�tpienia - potwierdzi� Jack. - Ale dlaczego tak nik�e zapalenie p�uc? - Poj�cia nie mam - odpar� Chet. - Ty jeste� specjalist� od chor�b zaka�nych. - Chcia�bym, �eby tak by�o - rzek� Jack. Delikatnie wsun�� p�uco z powrotem do miski. - Jestem pewien, �e s�ysza�em ju� gdzie� o krwistym zapaleniu �r�dpiersia z wysi�kiem op�ucnowym. Tyle �e nie mog� sobie przypomnie� gdzie. - Na pewno to rozgryziesz - zapewni� Chet. Po�egna� si�, ale Jack zawo�a� za nim, czy nie widzia� Laurie. Chet pokr�ci� g�ow�. - Jeszcze nie. Jack spojrza� na zegar �cienny. Dochodzi�a dziewi�ta. Laurie powinna tu by� od godziny. Wzruszy� ramionami i podj�� przerwan� prac�. Nast�pny krok polega� na usuni�ciu m�zgu. Jack i Vinnie pracowali z sob� tak cz�sto, �e potrafili rozci�� czaszk� bez konieczno�ci porozumiewania si� ze sob�. Chocia� Vinnie wykonywa� spor� cz�� pracy, to Jack zawsze zdejmowa� pokryw� czaszki. - No, no! - zawo�a� Jack, gdy zobaczy� m�zg. Pokrywa�a go, tak jak p�uca, znaczna ilo�� krwi. W przypadku infekcji oznacza�o to zazwyczaj zapalenie opon m�zgowych prowadz�ce do krwotoku. - Facet musia� mie� paskudny b�l g�owy - zauwa�y� Vinnie. - Oraz mia�d��cy b�l w piersi - doda� Jack. - Biedaczyna czu� si� pewnie, jakby przejecha� po nim walec. - Co pan tam ma, doktorze? - odezwa� si� niski, tubalny g�os. - P�kni�ty t�tniak czy przypadek traumy? - Ani jedno, ani drugie - odpar� Jack. - To infekcja. - Obr�ci� i spojrza� na imponuj�c�, dwumetrow� sylwet� doktora Calvina Washingtona, zast�pcy szefa. - Dobrze si� sk�ada - zauwa�y� Calvin. - Zaraza to pa�ska dzia�ka. Ma pan ju� wst�pne orzeczenie? Calvin pochyli� si� nad sto�em, aby lepiej si� przyjrze�. W por�wnaniu z jego masywnym, umi�nionym korpusem kr�pe cia�o Jacka wygl�da�o na malutkie. Ten wysportowany czarnosk�ry gigant m�g�by zrobi� karier� w futbolu ameryka�skim, gdyby nie upar� si� studiowa� medycyny. Jego ojciec by� znanym filadelfijskim chirurgiem i Calvin zapragn�� p�j�� w jego �lady. - Dwie sekundy temu nie mia�em - odpar� Jack. - Ale widok krwi na m�zgu od�wie�y� mi pami��. Kiedy� podczas bada� choroby zaka�nej przeczyta�em o inhalacyjnej drodze zaka�enia w�glikiem. - W�glikiem? - Calvin zachichota� z niedowierzaniem. Jack mia� talent do stawiania diagnoz nie z tej planety. Wprawdzie cz�sto okazywa�o si�, �e ma s�uszno��, jednak w�glik wydawa� si� wr�cz nieprawdopodobny. Calvin w swojej karierze spotka� si� tylko z jednym przypadkiem, u hodowcy byd�a w Oklahomie, i na dodatek w�glik nie mia� wtedy postaci p�ucnej. By�a to - znacznie cz�stsza - posta� sk�rna. - W tej chwili s�dz�, �e to w�glik - powt�rzy� Jack. - Ciekawe, czy laboratorium to potwierdzi. Oczywi�cie, mo�e si� okaza�, �e pacjent mia� obni�on� odporno��, o czym lekarze nie wiedzieli. �eby si� zakazi�, wystarczy byle zarazek z ogrodu. - Smutne do�wiadczenie nauczy�o mnie, �eby si� z panem nie zak�ada�, niemniej jednak wybra� pan nader rzadko spotykan� chorob�, przynajmniej w Stanach. - No c�, nie pami�tam, jak cz�sto si� pojawia - wyzna� Jack. - Ale pami�tam, �e wi��e si� z krwotokiem, zapaleniem �r�dpiersia i meningitis. - A meningokok? - zapyta� Calvin. - Czemu nie wybra� pan czego� cz�ciej spotykanego? - Nie mo�na wykluczy� meningokoka - przyzna� Jack. - Ale bior�c pod uwag� krwotoczne zapalenie �r�dpiersia, stawia�bym raczej na zapalenie opon m�zgowo- rdzeniowych. Poza tym nie by�o plamicy, no i przy meningokoku spodziewa�bym si� wi�kszej ilo�ci ropy na m�zgu. - C�, je�li to w�glik, niech pan da mi zna� raczej pr�dzej ni� p�niej - poprosi� Calvin. - Jestem pewien, �e pani pe�nomocnik do spraw zdrowia chcia�aby o tym wiedzie�. Co si� za� tyczy pa�skiego nast�pnego przypadku, zakomunikowano ju� panu, �e chc�, aby pan si� nim zaj��. - Tak - potwierdzi� Jack. - Ale czemu akurat ja? Pan i szef zawsze narzekacie, �e nie jestem dobrym dyplomat�. Zgon w areszcie policyjnym zwykle rozp�tuje polityczn� burz�. Czy na pewno mnie chce pan zleci� t� spraw�? - Z pro�b�, aby skorzysta� z pa�skich us�ug, zwr�ci�y si� do nas osoby spoza departamentu - o�wiadczy� Calvin. - Najwyra�niej pa�ski dyplomatyczny nietakt spotka� si� z uznaniem spo�eczno�ci murzy�skiej. By� mo�e jest pan niezno�ny dla mnie i dla szefa, lecz u innych wyrobi� pan sobie opini� bezstronnego profesjonalisty. - To pewnie dzi�ki moim wyczynom na boisku - zauwa�y� Jack. - Nigdy nie oszukuj� w koszyk�wce. - Dlaczego pan zawsze dyskwalifikuje komplementy? - spyta� roze�lony Calvin. - Mo�e dlatego, �e nie przepadam za nimi. Wol� krytyk�. - O Bo�e, daj mi cierpliwo�� - poprosi� Calvin. - Zlecaj�c panu t� autopsj�, by� mo�e uda nam si� unikn�� oskar�e�, �e nasze biuro jest zamieszane w jakie� matactwa. - Ofiar� jest Murzyn, czy tak? - spyta� Jack. - Oczywi�cie - odpar� Calvin. - A policjant jest bia�y. Rozumiemy si�? - W zupe�no�ci. - To dobrze. Niech pan do mnie zadzwoni, kiedy b�dzie pan got�w. B�d� panu pomaga�. �ci�lej bior�c, obejrzymy sobie ten przypadek razem. Calvin oddali� si�. Jack spojrza� na Vinniego i j�kn��. - Ta autopsja potrwa ze trzy godziny! Calvin jest pedantyczny, ale powolny jak ��w. - Czy w�glik �atwo si� przenosi? - spyta� Vinnie. - Spokojnie! - krzykn�� Jack. - Niczego si� nie nabawisz. O ile sobie przypominam, w�glikiem nie mo�na si� zarazi� od cz�owieka. - Nigdy nie wiem, czy mam ci wierzy� czy nie - przyzna� Vinnie. - Czasem nie wierz� samemu sobie - stwierdzi� Jack z autoironi�. - Ale tym razem mo�esz mi wierzy�. Dalsze ogl�dziny Papparisa przebieg�y w milczeniu. Kiedy Jack zbiera� pr�bki do laboratorium, w sali autopsyjnej pojawi�a si� Laurie. Jack rozpozna� j� po charakterystycznym �miechu; jej twarz okrywa� ochronny kaptur. Najwyra�niej by�a w szampa�skim nastroju. Towarzyszy�o jej dw�ch ludzi - Jack domy�li� si�, �e jednym z nich jest Lou, a drugim agent FBI. Wszyscy byli ubrani w skafandry. Jack skorzysta� z pierwszej nadarzaj�cej si� okazji, �eby podej�� do sto�u, przy kt�rym wszyscy troje zbili si� w gromadk�. Nagle �miechy umilk�y. - M�wisz, �e ten ch�opiec zosta� ukrzy�owany? - spyta�a Laurie. Trzyma�a praw� r�k� denata. Jack dostrzeg� wielki szesnastocalowy �wiek wystaj�cy z jego d�oni. - Tak jest - potwierdzi� Lou. - Zreszt� to by� dopiero pocz�tek. Przybili krzy� do s�upa telefonicznego, a potem przygwo�dzili do niego dzieciaka. - O Bo�e - westchn�a Laurie. - P�niej pr�bowali obedrze� go ze sk�ry - ci�gn�� Lou. - Przynajmniej z przodu. - To straszne - powiedzia�a Laurie. - Czy pani zdaniem ch�opak jeszcze �y�, kiedy to uczyniono? - odezwa� si� Gordon. - Obawiam si�, �e tak. Potwierdzaj� to rozmiary krwawienia. Nie ma w�tpliwo�ci, �e w dalszym ci�gu �y�. Jack podszed� bli�ej, chc�c zagai� rozmow� z Laurie, lecz w tym momencie jego wzrok pad� na cia�o. My�la�, �e �aden widok �mierci nie zrobi ju� na nim wra�enia, jednak cia�o Brada Cassidy�ego zapar�o mu dech w piersi. M�ody m�czyzna zosta� powieszony na krzy�u i cz�ciowo obdarty ze sk�ry, wy�upiono mu te� oczy i odci�to genitalia. Ca�e cia�o nosi�o liczne �lady ran k�utych. �ci�gni�ta z klatki piersiowej sk�ra opada�a mu a� na nogi. Widnia� na niej ogromny tatua� przedstawiaj�cy wikinga. Po�rodku czo�a by�a wytatuowana ma�a nazistowska swastyka. - Dlaczego wiking? - zapyta� Jack. - Witaj, Jack, skarbie - odezwa�a si� weso�o Laurie. - Sko�czy�e� ju� sw�j pierwszy przypadek? Czy znasz agenta Gordona Tyrrella? Jak ci si� dzi� jecha�o przez miasto? - Ca�kiem nie�le - odpar� Jack. Pytania posypa�y si� tak szybko, �e odpowiedzia� jedynie na ostatnie z nich. - Jack z uporem je�dzi na rowerze po mie�cie - wyt�umaczy�a Laurie. - M�wi, �e to oczyszcza mu umys�. - Podejrzewam, �e nie jest to najbezpieczniejszy �rodek transportu - zauwa�y� Gordon. - Fakt - zgodzi� si� Lou. - Ale przy tym nat�eniu ruchu czasem sam mam ochot� przesi��� si� na rower. - Daj spok�j, Lou! - zawo�a�a Laurie. - Chyba nie m�wisz tego powa�nie? Jack nagle poczu�, �e ca�a ta rozmowa jest nierealna. Wydawa�o mu si� czym� absurdalnym, �e mo�na ucina� sobie towarzysk� pogaw�dk�, stoj�c w ci�kim skafandrze przed zma