9110

Szczegóły
Tytuł 9110
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9110 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9110 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9110 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Elizabeth Haydon REQUIEM ZA S�O�CE Requiem for the Sun Prze�o�y�a Anna Reszka Wydanie oryginalne: 2002 Wydanie polskie: 2003 Bo widzia� Rapsodi� w papilotach i maseczce, ale nie zatrzasn�� r�kopisu Bo jest got�w wzi�� na siebie ryzyko, kt�rego inni nie chc� podj�� Bo przyjmuje ode mnie tylko to, co najlepsze Bo ta ksi��ka jest dla niego r�wnie wa�na jak dla mnie Dedykuj� j� z wdzi�czno�ci� i uczuciem Jamesowi Minzowi Wizjonerowi Wydawcy Przyjacielowi PODZI�KOWANIA Serdeczne dzi�ki Mus�e des beaux-arts de Montreal; galerii Sinclair i The Cloisterz Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku; Getty Museum w Los Angeles; Corning Glassworks w Corning w stanie Nowy Jork; Hicks Collection i Lindtfelder Collection z Louisville w Kentucky; Henry Mercer Museum w Doylestown w Pensylwanii za pomoc w studiach nad �redniowiecznymi technikami wytapiania szk�a. Szczere wyrazy uznania Jamesowi Meekerowi z marynarki Stan�w Zjednoczonych za pomoc w sprawdzaniu fakt�w z dziedziny �eglugi morskiej. Dzi�kuj� Shane�owi McKinnesowi za wypo�yczenie nazwiska. Wyrazy mi�o�ci moim przyjacio�om i rodzinie, bez kt�rych nic by si� nie wydarzy�o. I jak zwykle ca�ej wspania�ej ekipie z wydawnictwa Tor. Oda To my - muzyk� tworzymy, snujemy na jawie marzenia, my, na przybrze�nej fali w�drujemy, siadamy obok wyschni�tego strumienia Wyrzutkowie �wiata i nieudacznicy, na kt�rych promie� ksi�yca pada, to my, co w�adz� trzymamy, czy ju� na zawsze, tego �wiata. Z nie�mierteln� piosnk� na naszych ustach, wzmacniamy najwi�ksze na �wiecie miasta, i poprzez pradawn� legend� kszta�tujemy olbrzymi� pot�g�: Jeden cz�owiek mia� okrutne upodobanie w szalonym p�dzie koron� zaw�adnie. Tr�jka sw� pie�ni� odprawi czarowanie zdusi imperium i w otch�a� zepchnie. My, przez wieki le�ymy, w pogrzebanej ziemi przesz�o�ci, w�asnym westchnieniem Niniw� budujemy, i nawet Babel z naszej rado�ci; a zburzymy przepowiadaj�c staremu �wiatu wy�szo�� nowego, Bo ka�dy wiek to marzenie, co umiera lub takie, kt�re rodzi si� dopiero. Autor: Arthur O�Shaughnessy T�umaczenie: Iwona �uber Siedem dar�w Stw�rcy Siedem barw �wiat�a Siedem m�rz �wiata Siedem dni tygodnia Siedem miesi�cy roku Siedem kontynent�w Siedem epok historii W oku Boga. Pie�� o Niebieskim Kro�nie O, nasza matko ziemio; O, nasz ojcze niebosk�onie, Waszymi dzie�mi jeste�my, Ze zgarbionymi plecami Przynosimy wam dary, kt�re lubicie. Wi�c utkajcie nam szat� z jasno�ci... Niech osnow� b�dzie bia�e �wiat�o poranka, Niech w�tkiem b�dzie czerwony blask wieczoru, Niech fr�dzlami b�dzie padaj�cy deszcz, Niech obr�bkiem b�dzie kolorowa t�cza. Zatem tkajcie nam szat� z jasno�ci, By�my mogli p�j�� tam, gdzie �piewaj� ptaki; By�my mogli p�j�� tam, gdzie trawa zielona. O, nasza matko ziemio; O, nasz ojcze niebosk�onie. - Tradycyjna pie�� Tewa Czas to gobelin Spleciony z trzech nici. Oto one, od pierwszej do ostatniej, Przysz�o��, tera�niejszo�� i przesz�o��. Tera�niejszo�� i przysz�o�� to w�tki Nietrwa�e i zmienne, Ale ich kolory si� ��cz� I raduj� serce. Przesz�o�� to osnowa, Wytycza �cie�k� historii, Ka�d� chwil� pod s�o�cem, Ka�d� bitw�, przegran� lub zwyci�sk� Przeplata si� z trzeci� nici� Trwa�ej pami�ci czasu. Los, tkaczka Trzyma w r�kach wszystkie nici I splata sznur, kt�ry mo�e by� Lin� ratunkow�, sieci�... albo p�tl�. PIERWSZA NI� Osnowa Jeden cz�owiek mia� okrutne upodobanie w szalonym p�dzie koron� zaw�adnie. Tr�jka sw� pie�ni� odprawi czarowanie zdusi imperium i w otch�a� zepchnie. Argaut, Northland Migotliwe �wiat�o pochodni odbija�o si� od wody i tworzy�o na nocnym niebie blade imitacje ksi�yca, kt�ry wisia� nad kra�cem molo, co rusz chowaj�c si� za chmury gnane wiatrem. Mimo p�nej godziny po nabrze�u kr�cili si� robotnicy portowi. Wchodzili do �adowni statk�w przycumowanych do pirsu i wyci�gali z nich skarby w postaci bel, skrzy� i beczek z towarami przeznaczonymi na targ w Ganth. Nast�pnie wrzucali je na furgony albo taszczyli na platformy, przeklinaj�c, sapi�c i spluwaj�c. Konie poci�gowe niespokojnie ta�czy�y w uprz�ach; wyczuwa�y nadci�gaj�c� burz�. Kiedy wreszcie nabrze�e opustosza�o, a pochodnie zgas�y, Quinn wyszed� spod pok�adu �Korony� i ruszy� w d� po trapie. Id�c, obejrza� si� kilka razy. Dokerzy schronili si� w ciep�ych tawernach i upijali do nieprzytomno�ci z za�ogami statk�w albo wdawali w b�jki na pi�ci. Quinn wiedzia�, �e nast�pnego ranka w ich kwaterach zapanuje straszny od�r, ale i tak przyjemniejszy od tego, kt�ry czeka� go na ko�cu ciemnego nabrze�a. Zawsze mia� bystre oczy �eglarza, nawyk�ego do przeszukiwania horyzontu i wypatrywania najdrobniejszych zmian w monotonnej niebieskawej szaro�ci. Z bocianiego gniazda potrafi� w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca odr�ni� mew� od rybo��wki. Ale zbli�aj�c si� do um�wionego miejsca spotkania, nieodmiennie zaczyna� w�tpi� w sw�j wzrok. Nigdy nie by� do ko�ca pewny, a jedynie odnosi� wra�enie, �e tamten cz�owiek nabiera cia�a, d�ugie, cienkie palce robi� si� grubsze, a ramiona okryte dobrze skrojonym p�aszczem wyra�nie szersze. Raz wydawa�o mu si�, �e dostrzeg� w jego oczach czerwony b�ysk, ale gdy podszed� bli�ej, stwierdzi�, �e s� niebieskie i czyste jak letnie niebo. Ich ciep�y wyraz niezawodnie rozprasza� ch��d, kt�ry zawsze ogarnia� �eglarza w obecno�ci zarz�dcy kr�lewskiego dworu i s�dziego. - Witaj, Quinn. - G�os r�wnie� by� ciep�y. - Milordzie. - Mam nadziej�, �e podr� si� uda�a. - Tak. Seneszal nie zaszczyci� go spojrzeniem, tylko wpatrywa� si� w fale obmywaj�ce molo. - To ona? Quinnowi nagle zasch�o w gardle. Prze�kn�� �lin�. - Tak, milordzie. Dostojnik wreszcie si� odwr�ci� i zmierzy� go wzrokiem. I wtedy Quinn poczu� ten smr�d. Zapach spalonego ludzkiego mi�sa. Zna� go dobrze. - Sk�d wiesz? Nie chcia�bym na darmo p�yn�� przez p� �wiata. Chyba si� ze mn� zgadzasz. - Nosi medalion, milordzie, bardzo skromny w por�wnaniu z reszt� jej klejnot�w. Seneszal przez chwil� przygl�da� mu si� w zadumie, a nast�pnie skin�� g�ow�. - C�, w takim razie pora z�o�y� jej wizyt�. �eglarz kiwn�� bez s�owa. W tym momencie na deski molo spad�y pierwsze krople deszczu. - Dzi�kuj�, Quinn. To wszystko. Jakby na znak entuzjastycznej zgody niebo nad portem rozja�ni�a b�yskawica, a chwil� potem w oddali hukn�� grzmot. Quinn uk�oni� si� pospiesznie i ruszy� z powrotem na �Koron�, do swojej ma�ej, ciemnej kajuty. Gdy dotar� do trapu i obejrza� si�, zobaczy� tylko mrok i ulew�. Haguefort, Navarne Po drugiej stronie �wiata te� pada�o. Nadchodzi�a noc, a wraz z ni� coraz gwa�towniejsza ulewa, kt�ra o �wicie zacz�a si� od lekkiej, ale uporczywej m�awki, psuj�cej humor Berthy. Niemal co godzina do drzwi b�bni� jaki� podr�ny, prosi� o schronienie i wnosi� b�oto na �wie�o wypastowan� pod�og�. Pod wiecz�r by�a ju� naprawd� z�a. Ostatniego cz�owieka zwymy�la�a takim j�zykiem, �e sam szambelan j� skarci� i przypomnia�, �e niedawno zosta�a przyj�ta do pracy, ale powinna wiedzie�, �e pani Cymrian oczekuje przestrzegania zasad grzeczno�ci w Haguefort. W�adczyni ju� od wielu tygodni nie by�o w twierdzy z r�owo-br�zowego kamienia, co nie wp�ywa�o dobrze na nastr�j jej m�a. Lord Gwydion, kt�ry dogl�da� budowy kr�lewskiego pa�acu, ca�e noce sp�dza� na rozmowach z doradcami. Ci, bardzo ju� zm�czeni i zaniepokojeni jego stanem ducha, prywatnie wyra�ali nadziej�, �e ostatnie dwa tygodnie szybko min�. Bertha nigdy nie spotka�a kr�lowej, ale w przeciwie�stwie do reszty personelu wcale nie modli�a si� o jej szybki powr�t. W ci�gu dziesi�ciu dni swojej pracy w Haguefort zd��y�a si� zorientowa�, �e lady Cymrian jest dziwn� osob�, sk�onn� do najdzikszych pomys��w. Teraz w du�ej kuchni panowa� spok�j, kamienna pod�oga nareszcie l�ni�a, w�gle w palenisku dogasa�y. Na pi�trze g��wnego skrzyd�a, w sali narad, jeszcze pali�y si� lampy i od czasu do czasy dociera�y stamt�d podniesione g�osy albo �miechy. Bertha opar�a si� o �cian� przy piecu i westchn�a g��boko. W tym momencie jak na z�o�� rozleg� si� stukot ko�atki. - Id� do diab�a - burkn�a pomywaczka. Po chwili ciszy znowu us�ysza�a pukanie, tym razem g�o�niejsze. - Odejd�! - wrzasn�a Bertha i natychmiast obejrza�a si� w pop�ochu. Kiedy si� upewni�a, �e w pobli�u nie ma szambelana ani nikogo, kto m�g�by na ni� donie�� wa�nej osobie, podnios�a zasuw� i otworzy�a drzwi. Zamiast strudzonego w�drowca zobaczy�a jedynie ciemno�� paskudnej nocy. Sapn�a z irytacj� i ju� mia�a zamkn�� drzwi, gdy raptem niebo przeci�a b�yskawica. W jej blasku Bertha ujrza�a zakapturzonego cz�owieka, kt�rego jeszcze przed chwil� nie widzia�a. Przebieg� j� dreszcz. Musia�a wyt�a� wzrok, �eby przez kurtyn� deszczu dojrze� zarys postaci. Gdyby nie b�yskawica, niczego by nie zauwa�y�a. Czym pr�dzej zagrodzi�a drog� intruzowi, kt�ry zamierza� wej�� do jej wypucowanej kuchni. - Niedaleko st�d jest gospoda - powiedzia�a gderliwym tonem. - Tutaj wszyscy ju� �pi�. Spi�arnia zamkni�ta. Nie b�d� przez ca�� noc trzyma� ludzi na nogach. - Wpu�� mnie, prosz�. Jest bardzo zimno. By� to g�os m�odej kobiety, �agodny, ale troch� zdesperowany i wyra�nie znu�ony. - Czego chcesz? Jest �rodek nocy. Odejd�. - Bertha na pr�no sili�a si� na uprzejmo��, kt�rej kr�lowa wymaga�a nawet wobec posp�lstwa. - Chc� zobaczy� si� z panem Cymrian. - Odpowied� brzmia�a tak, jakby przem�wi�a sama ciemno��. - Dni Pr�b s� w przysz�ym miesi�cu - warkn�a Bertha, pr�buj�c zamkn�� drzwi. - Pan i pani rozpoczynaj� audiencje o �wicie pierwszego dnia nowiu. - Zaczekaj. Powiedz panu, �e tu jestem. S�dz�, �e mnie przyjmie. Bertha splun�a w brudn� ka�u��, kt�ra utworzy�a si� przed wej�ciem. Mia�a ju� do czynienia z takimi kobietami. Jej poprzedni pracodawca, lord Dronsdale, zgromadzi� ca�e stadko, po jednej na ka�d� noc tygodnia. Czeka�y przy stajni, a� lady Dronsdale uda si� na spoczynek, i wtedy zaczyna�y paradowa� pod balkonem, z kt�rego obserwowa� je pan. Do Berthy nale�a�o przeganianie kokot, kt�re nie zosta�y przez niego wybrane. S�dzi�a, �e w Haguefort nie b�dzie musia�a wykonywa� tego uci��liwego zadania. - Uparta dziewucha - burkn�a, zapominaj�c o niedawnej reprymendzie. - Ju� po p�nocy, a ty zjawiasz si� niezapowiedziana. Kim jeste�, �eby pan chcia� si� z tob� zobaczy� o tej porze? - Jego �on�. Bertha dopiero po chwili u�wiadomi�a sobie, �e stoi z rozdziawionymi ustami. Pospiesznie otworzy�a ci�kie drzwi, a� zaskrzypia�y zawiasy. - Prosz� o wybaczenie, milady. Nie mia�am poj�cia, �e to pani. Kto by si� spodziewa�, �e kr�lowa Cymrian zapuka w �rodku nocy do kuchennych drzwi, ubrana jak wie�niaczka? Ciemno�� si� poruszy�a i zakapturzona posta� szybko wesz�a do �rodka. W blasku dogasaj�cego ognia Bertha zobaczy�a, �e lady Cymrian jest niska i szczup�a. Pomywaczka, dr��c, patrzy�a, jak w�adczyni rozwi�zuje kaptur i zdejmuje szaroniebieski p�aszcz. Ze zwyczajnego podr�nego okrycia unosi�a si� mg�a. Najpierw Bertha zobaczy�a w�osy koloru s�o�ca, przewi�zane czarn� wst��k�, i twarz, jakiej nigdy w �yciu nie widzia�a. Cho� malowa� si� na niej wyraz niezadowolenia, pani Cymrian w milczeniu powiesi�a paruj�cy p�aszcz, ko�czan ze strza�ami i �uk przy piecu, a nast�pnie spojrza�a na pomywaczk�. W jej oczach, g��bokich i zielonych jak szmaragdy, nie by�o �ladu gniewu. Kr�lowa otrzepa�a kropelki deszczu z br�zowych p��ciennych spodni i odwr�ci�a si� do paleniska. Ogie� skoczy� na jej powitanie, ogrza� zzi�bni�te r�ce. - Mam na imi� Rapsodia - powiedzia�a w�adczyni, zerkaj�c na sp�oszon� kobiet�. - Chyba jeszcze si� nie znamy. S�u��ca otworzy�a usta, ale nie wydoby� si� z nich �aden d�wi�k. Prze�kn�a �lin� i spr�bowa�a ponownie. - Jestem Bertha, nowa pomywaczka. Jeszcze raz pokornie przepraszam, milady. Nie mia�am poj�cia, �e to pani. Lady Cymrian skrzy�owa�a r�ce na piersi. - Nie musia�a� tego wiedzie�, Bertho. Ka�dy, kto puka do tych drzwi, ma zosta� wpuszczony i powitany z otwartymi ramionami. - Dostrzeg�szy przera�enie na pomarszczonej twarzy s�u��cej, odruchowo pow�drowa�a d�oni� do z�otego medalionu wisz�cego na szyi i doda�a pospiesznie: - Szkoda, �e nikt ci tego nie wyja�ni�, kiedy zaczyna�a� prac�. I przepraszam, �e sprawi�am k�opot, zjawiaj�c si� o tak p�nej porze. Witaj w Haguefort. Mam nadzieje, �e ci si� tu spodoba. - Tak, milady - wymamrota�a Bertha. - P�jd� powiedzie� szambelanowi, �eby zawiadomi� lorda Gwydiona o pani przybyciu. Lady Cymrian u�miechn�a si�. - Nie trzeba. On ju� wie. W tym momencie drzwi kuchni otworzy�y si� z takim impetem, �e Bertha drgn�a gwa�townie. Czym pr�dzej uskoczy�a w bok, kiedy lord Cymrian min�� j� jak burza, z rozwian� szat�. Jego rude w�osy l�ni�y w �wietle buzuj�cego ognia. Pomywaczka nerwowo unios�a d�o� do gard�a, gdy w�adca, kt�ry podobno mia� w �y�ach krew smoka, chwyci� swoj� drobn� �on� w ramiona. Wcale by si� nie zdziwi�a, gdyby oderwa� jej r�ce i nogi albo po�ar� j� na miejscu. Chwil� p�niej drzwi znowu stan�y otworem. Ujrzawszy szambelana i kr�lewskich go�ci st�oczonych w progu, Bertha cofn�a si� pod �cian�. Niekt�rzy trzymali bro� w pogotowiu. Pobru�d�ona twarz Geralda Owena rozpogodzi�a si� na widok lady Cymrian. - Witamy w domu, milady - powiedzia� szambelan, ocieraj�c chustk� zroszone czo�o. - Spodziewali�my si� pani dopiero za dwa tygodnie. Kr�lowa pr�bowa�a uwolni� si� z obj�� m�a, ale zdo�a�a jedynie wystawi� g�ow� ponad jego rami�. - Dzi�kuj�, Geraldzie - wykrztusi�a i skin�a g�ow� pozosta�ym m�czyznom. - Panowie. - Milady - odpowiedzieli ch�rem. W�adczyni szepn�a co� do ucha m�owi, a ten si� roze�mia� i wypu�ci� j� z u�cisku, a nast�pnie spojrza� na doradc�w. - Dzi�kuj�, panowie. Dobranoc. - Ale� nie, nie skracajcie narady z mojego powodu - zaprotestowa�a Rapsodia. - Ch�tnie si� do was przy��cz�. Jest kilka wa�nych spraw do om�wienia. - Przenios�a wzrok na m�a, wy�szego od niej o g�ow�. - Melisande i Gwydion Navarne s� ju� w ��kach? - Melly oczywi�cie tak, natomiast Gwydion obraduje razem z nami. Poczyni� wiele cennych uwag. Pani Cymrian u�miechn�a si� rado�nie i wyci�gn�a r�ce do imiennika m�a, kt�ry kiedy� mia� zosta� diukiem Navarne. Wysoki, chudy ch�opiec utorowa� sobie drog� przez �cisk i podbieg� do kr�lowej. Gdy si� przywitali i zacz�li cicho rozmawia�, lord Cymrian poprosi� doradc�w: - Zr�bmy sobie kr�tk� przerw�. Spotkamy si� za p� godziny. Szlachcice pos�usznie wycofali si� z kuchni i zamkn�li za sob� drzwi. Bertha pytaj�co zerkn�a na szambelana. Kiedy Gerald Owen skin�� g�ow�, uk�oni�a si� niezr�cznie i czym pr�dzej uciek�a do swojego pokoju, zastanawiaj�c si� po drodze, czy lady Dronsdale nie przyj�aby jej z powrotem na s�u�b�. Tymczasem Gerald Owen, kt�ry by� szambelanem w Haguefort jeszcze za rz�d�w dziadka Gwydiona Navarne, p�niej jego ojca, a teraz mimo wieku wiernie s�u�y� dzieciom Stephena i ich opiekunom, podszed� do Rapsodii. Nie przerywaj�c rozmowy lady Cymrian z podopiecznym, wzi�� od niej pas z mieczem, a nast�pnie zdj�� z ko�ka mglisty p�aszcz i dyskretnie opu�ci� kuchni�. - Dwadzie�cia strza��w w �rodek tarczy w jednej kolejce. �wietnie! - ucieszy�a si� Rapsodia. - Przywioz�am ci z Tyrianu wi�cej liri�skich strza�, kt�re tak lubisz. Nawet pi�rka maj� w twoich kolorach. Powa�na twarz Gwydiona rozpromieni�a si� w jednej chwili. - Dzi�kuj�. Lord Cymrian dotkn�� ramienia �ony i wskaza� na drzwi, przez kt�re wyszed� Gerald Owen. - Po�yczy�em ci mglisty p�aszcz, �eby ci� chroni� przed rabusiami i zb�jcami, a nie po to, �eby� mog�a niepostrze�enie wr�ci� do domu - skarci� j� z udawan� surowo�ci�. - Najpierw i tak musz� porozmawia� z Ihrmanem Karsickiem, zanim wr�ci do Yarim. Chyba widzia�am go w drzwiach? - Tak. - To dobrze. - Rapsodia wsun�a d�o� pod rami� m�a. - Teraz zajmijmy si� sprawami pa�stwowym, a potem udamy si� do naszych komnat i... om�wimy inne kwestie. Gdy sz�a z Gwydionem wysokimi korytarzami Haguefort, mijaj�c stare rze�by i dobrze zachowane arrasy z epoki cymria�skiej, k��bi�y si� w niej sprzeczne uczucia: mi�e i bolesne, wszystkie g��boko ukryte, nie z�agodzone przez up�yw czasu. Mimo �e od �mierci lorda Stephena, ojca Gwydiona Navarne i najbli�szego przyjaciela jej m�a, up�yn�y ju� trzy lata, nadal cierpieli z powodu straty. Nie mo�na by�o chodzi� po twierdzy, kt�r� z tak� pieczo�owito�ci� odrestaurowa� i wype�ni� cennymi pami�tkami, ani opiekowa� si� stworzonym przez niego cymria�skim muzeum, �eby nie wspomina� ze smutkiem m�odego diuka i jego wielkiej rado�ci �ycia. Za ka�dym razem, gdy wyje�d�a�a z Haguefort, po powrocie stwierdza�a, �e syn coraz bardziej przypomina zmar�ego. Kiedy teraz spojrza�a na Gwydiona Navarne, kt�ry z pierwszego stopnia schod�w podawa� jej r�k�, a� zak�u�o j� serce. Ch�opiec wygl�da� zupe�nie jak ojciec. W tym momencie Ashe lekko �cisn�� jej d�o�; zrozumia�. Rapsodia odwzajemni�a gest, po czym wzi�a podopiecznego pod rami� i ruszy�a do biblioteki, gdzie odbywa�a si� narada. Id�c po schodach o�wietlonych przez kandelabry z witra�owego szk�a, w kt�rych osadzono dziesi�tki smuk�ych �wiec, Rapsodia pomy�la�a o tym, jak starannie Stephen wybiera� pi�kne ozdoby do swojej twierdzy i eksponaty do muzeum. Westchn�a cicho. Po �mierci przyjaciela postanowili zosta� w Haguefort i zaopiekowa� si� Gwydionem oraz jego m�odsz� siostr� Melisande. Stephen, owdowia�y, kiedy dzieci by�y ma�e, robi� wszystko, �eby zast�pi� im matk�. Lord i lady Cymrian starali si� go na�ladowa�, ale nieuchronnie zbli�a� si� czas przej�cia przez Gwydiona tytu�u po ojcu. Patrz�c teraz na wychowanka, Rapsodia u�wiadomi�a sobie z �alem, �e ten dzie� nadejdzie pr�dzej, ni�by chcia�a. Gdy w pewnym momencie wesz�a w kr�g niebieskiego �wiat�a, zje�y�y si� jej w�oski na karku, a po plecach przebieg� zimny dreszcz. Zatrzyma�a si� raptownie i odwr�ci�a. W migotliwym blasku kandelabr�w dostrzeg�a jaki� ruch, ale po chwili stwierdzi�a, �e to tylko ta�cz�ce cienie. - Ario, wszystko w porz�dku? - zapyta� Ashe, �ciskaj�c jej �okie�. L�k, od dawna pogrzebany w krypcie pami�ci, chwyci� j� za gard�o, ale znikn�� jeszcze szybciej, ni� si� pojawi�. Rapsodia dotkn�a z�otego medalionu przez cienkie p��tno koszuli i potrz�sn�a g�ow�, jakby budzi�a si� z niedobrego snu. Od dzieci�stwa nawiedza�y j� czasem wizje przesz�o�ci. Teraz poczu�a tylko przelotny ch��d. Spojrza�a na m�a i u�miechn�a si�, �eby rozproszy� niepok�j, kt�ry dostrzeg�a w b��kitnych oczach z pionowymi �renicami, oznak� smoczej krwi p�yn�cej w jego �y�ach. - Tak - powiedzia�a. - Chod�my. Nie dajmy czeka� naszym go�ciom. DRUGA NI� W�tek Fabryka Ceramiki, Yarim Paar, Prowincja Yarim Jak rzeki sp�ywaj� do morza, tak w Yarim Paar wszelkie tajemnice, du�e i ma�e, wcze�niej czy p�niej dociera�y do uszu Esten. Slith dobrze o tym wiedzia�. Gdy sekret wychodzi� na jaw - czy to w jasnym s�o�cu, kt�re latem bezlito�nie pra�y�o brunatn� glin�, czy w mrocznych, ch�odnych zau�kach Targu Z�odziei, egzotycznego i niebezpiecznego bazaru, t�tni�cego �yciem w dzie� i w nocy - Esten w ko�cu si� o nim dowiadywa�a. By�o to nieuniknione jak �mier�. A poniewa� w�a�nie ona czeka�a ka�dego, kto pr�bowa� ukry� nowin�, najlepiej wychodzi�o si� na tym, �e samemu zanosi�o j� Esten. Cho� nie zawsze. Slith rozejrza� si� nerwowo. Czeladnik Bonnard, kt�ry mia� dogl�da� pracy uczni�w, wyci�gn�� si� w cieniu otwartych piec�w, szukaj�c ucieczki przed �arem, i nie zwraca� na nich uwagi. By� wykwalifikowanym ceramikiem, zr�cznie pos�uguj�cym si� szczypcami i kostkami mozaikowymi, ale kiepskim nadzorc�. Slith odetchn�� g��boko i ostro�nie si�gn�� do dzbanka z niewypalonej gliny, stoj�cego na dolnej p�ce. Rzecz, kt�r� wczoraj wymaca�, nadal tkwi�a zaklinowana na dnie naczynia. Zerkn�� ukradkiem na Bonnarda oraz koleg�w zaj�tych podtrzymywaniem ognia i mieszaniem masy ceramicznej, i upewniwszy si�, �e na niego nie patrz�, zr�cznym ruchem zdj�� urn� z p�ki, schowa� j� pod koszul� i ruszy� do drzwi. Przyzwyczajony do odoru panuj�cego w wychodku, staranie zasun�� za sob� przegni�� jutow� zas�on� i wilgotn� r�k� si�gn�� do naczynia. Mocno poci�gn�� tajemniczy przedmiot, wyj�� go z dzbana i uni�s� do ksi�ycowego �wiat�a, kt�re przes�cza�o si� przez szczeliny. W p�mroku zobaczy� l�ni�cy czarno-niebieski dysk, cienki jak skrzyd�o motyla. Gdy obr�ci� go w palcach, srebrny blask odbi� si� od idealnie r�wnej kraw�dzi, ostrej jak brzytwa. Poprzedniego dnia �ci�� sobie kilka warstw nask�rka, gdy przenosz�c niewypalone naczynia z zakurzonego magazynku do hali piecowej, niechc�cy w�o�y� do jednego r�k�. Pewnie ograniczy�by si� do przekle�stwa wymamrotanego pod nosem i uzna�, �e dziwny metalowy dysk to nieznane narz�dzie do golenia, gdyby nie ciemna plama, kt�r� dostrzeg� na jego g�adkiej powierzchni. Dr��c� r�k� odwr�ci� tajemniczy przedmiot. Nadal tam by�a. Plama dawno zaschni�tej krwi. W jego pami�ci od�y�o wspomnienie sprzed trzech lat, kiedy to pierwszoroczni uczniowie zostali wyrwani ze snu przez dzwonki alarmowe, kt�re jak oszala�e brz�cza�y w g��bi fabryki. On i jego koledzy pobiegli zobaczy�, co si� dzieje, ale zostali odepchni�ci przez p�dz�cych czeladnik�w. To, co ujrzeli po wej�ciu do g��wnej hali, wraca�o do niego w koszmarnych snach jeszcze wiele miesi�cy p�niej. Ogromne kadzie z mas� ceramiczn� by�y przechylone, a ich wrz�ca zawarto�� rozla�a si� po ca�ym pomieszczeniu. Trzech uczni�w pracuj�cych na nocnej zmianie znikn�o bez �ladu. Jednego odkryto p�niej pod g�r� stygn�cej gliny. Cia� pozosta�ych dw�ch: Ometa, �ysego ucznia pi�tego roku, kt�rego Slith lubi�, i Vincane�a, brutalnego ch�opaka ze sk�onno�ci� do okrutnych �art�w, nigdy nie znaleziono. Zgin�o r�wnie� kilkunastu czeladnik�w. Ale najgorsze ze wszystkiego by�o to, �e gor�ca, p�ynna masa wype�ni�a nisz� z wlotem do tunelu, kt�ry w tajemnicy kopali mali niewolnicy, w jaki� spos�b zapali�a si� i utworzy�a nieprzeniknion� ceramiczn� �cian�. W tamt� tragiczn� noc Slith po raz drugi w �yciu widzia� Esten, w�a�cicielk� fabryki i szefow� Gildii Kruka, oficjalnie stowarzyszenia ceramik�w, szklarzy, kaflarzy i innych rzemie�lnik�w, a w rzeczywisto�ci bandy najgorszych zbir�w i z�odziei. Pierwszy raz zobaczy� j� w dniu, gdy zosta� przyj�ty na ucznia do fabryki p�ytek. Cho� Esten mia�a pi�kn� twarz, drobn� posta� i ol�niewaj�cy u�miech, by�o w niej co� tak z�owieszczego, �e Slith, wtedy dziewi�cioletni, zacz�� si� trz��� jak li�� osiki, kiedy go do niej przyprowadzono. Kobieta zmierzy�a go wzrokiem od st�p do g��w, jak prosiaka na targu, i kiwn�a g�ow�. Nast�pnie podpisano stosowny dokument i Slith utraci� mo�liwo�� decydowania o swoim �yciu. Od tamtej pory strach nie opuszcza� go ani na chwil�. Co najwy�ej r�s�. W noc wypadku ujrza� pracodawczyni� po raz drugi. Ch��d i oboj�tno��, kt�re cechowa�y jej zachowanie pierwszego dnia, teraz zast�pi� straszliwy gniew. Slith a� za dobrze pami�ta�, jak Esten obchodzi�a g�ry stygn�cej gliny, kopa�a �ar, otwiera�a z trzaskiem drzwi piec�w, w napadach niepohamowanej w�ciek�o�ci zrzuca�a z p�ek garnki i przewraca�a stojaki z gotowymi p�ytkami. Czeladnicy krzywili si� w milczeniu na te wybuchy, ale w miar�, jak furia w�a�cicielki fabryki przeradza�a si� w ch�odne skupienie, ich twarze wyra�a�y coraz wi�kszy niepok�j. Wreszcie, po jakiej� godzinie, Esten odwr�ci�a si� i zmierzy�a wszystkich lodowatym wzrokiem. - To nie by� wypadek - stwierdzi�a ze spokojem, od kt�rego Slitha przebieg� dreszcz. Czeladnicy i uczniowie zbledli. Od tamtej pory min�y trzy lata, ale nie znaleziono �adnych �lad�w, nie rozwi�zano zagadki. Wcze�niej pracownicy �yli w ci�g�ym napi�ciu z powodu tego, co si� dzia�o w tunelach. Teraz dosz�a do niego niepewno��, kto o�mieli� si� zak��ci� prowadzone w tajemnicy wykopy, kto by� na tyle lekkomy�lny, �eby zniszczy� w�asno�� szefowej Gildii Kruka. Nie mia�o znaczenia, czy winowajc� oka�e si� sprytny i pot�ny wr�g, czy te� wyj�tkowy szcz�ciarz i zarazem g�upiec. Bo jak rzeki sp�ywaj� do morza, tak wszystkie sekrety wcze�niej czy p�niej dociera�y do uszu Esten. A Slith w�a�nie jeden odkry�. Kocio�, Ylorc Ogie�, kt�ry p�on�� w wielkim kominku pokoju narad, trzaska� i hucza� gniewnie, jakby wyczuwa� nastr�j kr�la Firbolg�w. Achmed W��, Wielki Wojownik, Po�eracz Ziemi, Bezlitosny, kt�remu poddani nadali z szacunku i strachu jeszcze wiele innych gro�nie brzmi�cych przydomk�w, pochyli� si� na krze�le i cisn�� w ogie� od�amki szk�a, mamrocz�c pod nosem brzydkie bolga�skie przekle�stwa. Nast�pnie spl�t� d�ugie, chude palce niczym imad�o i utkwi� wzrok - jedno oko by�o jasne, drugie ciemne - w p�omieniach. Twarz mia� jak zwykle zas�oni�t� czarn� chust�. Omet w milczeniu opar� si� o �cian� i pog�adzi� brod�. Zawsze wola� raczej obserwowa�, ni� wyrywa� si� z dobrymi radami, a poza tym po trzech latach sp�dzonych w Ylorc wiedzia�, �e kr�l sam przem�wi, kiedy uporz�dkuje my�li, plany, kontrplany, obrazy i niezliczone bod�ce, atakuj�ce jego nadwra�liwe zmys�y. Zak��canie tego procesu na og� by�o niezbyt dobrze przyjmowane przez w�adc�. W przeciwie�stwie do swoich koleg�w po fachu, w wi�kszo�ci Bolg�w, Omet lubi� milcze�. Podczas gdy oni pocili si� i przest�powali nerwowo z nogi na nog�, schyli� si� i wzi�� z pod�ogi okruch szk�a. Uni�s� go do �wiat�a i obr�ci� w palcach. Kr�l ma racj�, pomy�la�. Jest za grube. Gdy po kilku d�ugich minutach Achmed wreszcie opu�ci� z�o�one d�onie, Omet, kt�ry nauczy� si� rozpoznawa� subtelne oznaki wskazuj�ce na zmian� nastroju monarchy, odchrz�kn�� cicho i powiedzia�: - Za du�o skalenia. W�adca zby� jego uwag� milczeniem. - Smalta? - b�kn�� niepewnie Shaene, krzepki ceramik z Canderre, mn�c sk�rzany fartuch. Kr�l przeni�s� wzrok na Ometa, a kiedy ten pokr�ci� g�ow�, Shaene prychn�� ze zniecierpliwieniem. - Wi�c mo�e emalia szklista, co, Sandy? - Nie do�� mocna. - Do pioruna! - warkn�� Canderianin, rzucaj�c poplamion� kwasem sk�rzan� r�kawic� na ogromny st�. W pokoju nagle zapad�a cisza. - W takim razie co? - spyta� chrapliwym g�osem murarz Rhur, kt�ry jako jedyny z Firbolg�w nie okazywa� cienia strachu. Omet przeni�s� wzrok z Shaene�a na Rhura, a nast�pnie na kr�la. - Nie mo�emy d�u�ej eksperymentowa� - stwierdzi� w ko�cu. - Potrzebujemy fachowca od barwionego szk�a. Mistrza cechowego. Zd��y� naliczy� dziesi�� uderze� serca, zanim kr�l bez s�owa wsta� i wyszed� z pokoju cicho jak duch. Gdy Omet uzna�, �e w�adca go nie us�yszy, zwr�ci� si� do Canderianina. - Mistrzu Shaene, moja rodzina pochodzi z Canderre, wi�c nie jest wykluczone, �e nasze matki by�y w dzieci�stwie przyjaci�kami - powiedzia� z szacunkiem nale�nym du�o starszemu m�czy�nie. - W imi� tej przyja�ni m�g�by� si� powstrzyma� od wystawiania na pr�b� cierpliwo�ci kr�la, gdy ja stoj� najbli�ej niego. Id�c mrocznymi korytarzami wydr��onymi w g�rze, Achmed nagle poczu�, �e musi zaczerpn�� powietrza. �o�nierze i robotnicy, kt�rych mija� w g��wnym tunelu Kot�a, k�aniali mu si� nisko. Gdy dotar� do jednej z platform widokowych p�ek i spojrza� z g�ry na staro�ytne Canrif, odnawiane ju� czwarty rok, ciep�y podmuch, nios�cy ha�asy i wibracje z licznych plac�w budowy, uderzy� go w r�ce, czo�o i oczy, jedyne miejsca nie os�oni�te przez chust�. Wra�liwa podsk�rna sie� naczy� krwiono�nych i nerw�w, odziedziczona po drackiej matce, odbiera�a najs�absze bod�ce. Bezustannie dra�nione zmys�y przyprawia�y go o udr�k�, ale nauczy� si� z tym �y�. Kiedy tu przyby� przed czterema laty, ogromne miasto, rozci�gaj�ce si� teraz u jego st�p i wznosz�ce wysoko nad g�ow�, by�o grobowcem niszczej�cym w st�ch�ym powietrzu, zamkni�tym we wn�trzu g�ry. Po zrujnowanych tunelach i opuszczonych ulicach grasowa�y bandy Firbolg�w, p�ludzi, kt�rzy najechali Canrif pod koniec wojny cymria�skiej i teraz w nim mieszkali, nie�wiadomi jego dawnej chwa�y. Tysi�c lat wcze�niej skalna twierdza, wyciosana w Z�bach wed�ug projektu Gwylliama Wizjonera, kt�ry mianowa� si� kr�lem tych niego�cinnych g�r, stanowi�a �wiadectwo jego geniuszu i prawdziwy cud architektury. Teraz by�o na najlepszej drodze, �eby znowu sta� si� arcydzie�em. Po czterech latach wyt�onej pracy tysi�cy Firbolg�w, kierowanych przez drogich rzemie�lnik�w spoza Ylorc, przywr�cono do dawnej �wietno�ci po�ow� miasta. Jego tw�rca m�g�by jednak nie zrozumie� priorytet�w w�adcy Bolg�w, kt�ry rozpocz�� odbudow�. Zapewne przyklasn��by wzmocnieniu funkcji obronnych i poprawie infrastruktury, ale dodanie k��w i innych cech firboldzkich do staro�ytnych cymria�skich pos�g�w raczej by go rozgniewa�o. Tumult dobiegaj�cy z do�u nagle przycich�. Robotnicy, kt�rzy taszczyli kamienie, uk�adali dach�wki i ceg�y oraz wykonywali setki innych czynno�ci zwi�zanych z rekonstrukcj� Canrif, raptem zamarli w bezruchu, wlepiaj�c we� wzrok. Parali� rozprzestrzenia� si� z ka�d� chwil�, w miar� jak kolejni Bolgowie przerywali swoje zaj�cia. Achmed cofn�� si� pospiesznie i ruszy� dalej korytarzem. Niebawem us�ysza�, �e praca znowu wre. Blisko wyj�cia z tunelu jego twarz owia�o czyste powietrze. Kiedy wyszed� na skaln� p�k�, wiatr szarpn�� p�aszczem i chust�, nios�c ze sob� r�ne wibracje, zapachy ognisk obozowych, g�osy i kroki �o�nierzy. Kr�l spojrza� w d�. Tysi�c st�p pod nim, w suchym w�wozie, zmienia�y si� warty. Migotliwe �wiate�ka pochodni ta�czy�y na dnie kanionu niczym ogniste w�e, podczas gdy �o�nierze odbywali wieczorn� musztr�. Do Achmeda dociera�y strz�py rozkaz�w. Zadowolony, popatrzy� w g�r�. Niebo pociemnia�o, tu i �wdzie chmury przes�ania�y mrugaj�ce gwiazdy. Nast�pnie pow�drowa� wzrokiem ku miejscu, gdzie w�w�z skr�ca� na po�udniowy wsch�d. �ci�gn�� chust� i zamkn�� oczy, wystawiaj�c twarz i szyj� na �askotanie wiatru. Otworzy� usta. Mia� wrodzony dar wyczuwania rytm�w �yciowych os�b, kt�re urodzi�y si� na jego rodzinnej wyspie Serendair, od p�tora tysi�ca lat spoczywaj�cej na dnie morza. By�o ich teraz raptem kilka tysi�cy, wci�� pozostaj�cych w wieku, w jakim opu�ci�y wysp�. Niemal od razu znalaz� to, czego szuka�. Odetchn�� cicho. Jego puls zwolni�, dostosowuj�c si� do r�wnomiernego, silnego bicia serca najstarszego przyjaciela. Cowieczorny rytua� przynosi� Achmedowi co� w rodzaju ukojenia. Grunthor �yje, pomy�la�. Po kr�tkiej chwili zacz�� nas�uchiwa� innego t�tna, l�ejszego i szybszego. Zna� je tak dobrze jak swoje w�asne. Z jego w�a�cicielk� by� zwi�zany przyja�ni�, proroctwem, przysi�g�. Te� szybko je odnalaz�, daleko za Z�bami i bezkresn� r�wnin� Krevensfield, za faluj�cymi wzg�rzami Rolandii, prawie nad morzem. Dociera�o z oddali niczym koj�ca pie��, tykanie zegara, szmer strumyka. Z ulg� g��boko odetchn��. Dobranoc, Rapsodio. Wyczu� obecno�� Ometa, nim us�ysza� dyskretne chrz�kni�cie. Patrz�c na kanion, czeka�, a� rzemie�lnik stanie u jego boku. Omet poszed� za jego wzrokiem. - Spokojna noc - powiedzia�. W�adca skin�� g�ow�. - S� ju� najnowsze przesy�ki? - Tak. Wr�czy� kr�lowi sk�rzan� sakiewk� i odgarn�� w�osy, kt�re wiatr cisn�� mu na oczy. Uros�y od czasu, kiedy terminowa� w fabryce ceramicznej w Yarim. Na wspomnienie jej gro�nej w�a�cicielki zadr�a� mimo woli. P�niej sta� w milczeniu, podczas gdy w�adca czyta� listy przyniesione przez skrzydlatego pos�a�ca. Ptasia poczta by�a r�wnie niezawodna jak wschody i zachody s�o�ca. - Nadal nic z Canderre - stwierdzi� Achmed, rozwijaj�c ma�e �wistki welinu. Szczeg�lnie jeden wzbudzi� jego zainteresowanie. - Francis Pratt ostatnio chorowa�, tak s�ysza�em. - Od Shaene�a? - Tak. - Wi�c ambasador pewnie zabawia si� w burdelu. Jeszcze nie spotka�em osobnika, kt�ry myli�by si� cz�ciej ni� Shaene. - Achmed kopn�� kamyk w przepa��, wiedz�c, �e nie us�yszy odg�osu jego uderzenia o ziemi�. - Podejrzewam, �e Pratt ma k�opoty ze znalezieniem rzemie�lnika w zachodnich prowincjach. - Prawdopodobnie. - S�owo zawis�o w powietrzu, unoszone przez wiatr. Kr�l Bolg�w obr�ci� w r�kach ostatni li�cik. - Je�li Prattowi nie uda si� w Canderre, mo�e w Sorboldzie znajdzie si� kto� godny zaufania. Albo na Manosse. Omet westchn�� cicho. - Mo�emy spr�bowa� w Yarim. Tam s� najwi�ksi mistrzowie. W�adca w ko�cu si� odwr�ci� i spojrza� na niego z lekkim u�miechem. - Ciekawe, �e wspomnia�e� o Yarim, bo w�a�nie dosta�em wiadomo�� od Rapsodii. Chcia�aby, �eby�my si� z ni� spotkali za dwa tygodnie. Grunthor, ty i ja. Roze�mia� si�, dostrzeg�szy przera�enie na twarzy m�odzie�ca. - Kto� powinien dogl�da� prac, gdy wasza wysoko�� i sier�ant wyjad� - rzek� pospiesznie Omet, odzyskuj�c g�os. - Tak w�a�nie przypuszcza�em. Skoro wolisz zosta� z Rhurem i tym idiot� Shaene�em... Omet westchn��. - Jako� wytrzymam. Achmed pokiwa� g�ow�. - Tw�j wyb�r. Ja natomiast ch�tnie skorzystam z okazji, �eby uciec od Shaene�a. Nasun�� chust� na twarz, jeszcze raz spojrza� na g�ry, kanion i Przekl�te Wrzosowisko, a potem odwr�ci� si� i ruszy� z powrotem w g��b Kot�a. W drodze do swoich komnat zajrza� do odnowionej ku�ni Gwylliama, w kt�rej dzie� i noc p�on�y ogniska kowalskie. Na ka�dej zmianie, w o�lepiaj�cym blasku i piekielnym �arze, trzy tysi�ce Bolg�w wyrabia�o ze stali bro�, narz�dzia, zbroje i elementy budowlane. Z ka�dym uderzeniem m�ota i sapni�ciem miech�w ros�a pot�ga Ylorc. W zast�pstwie Grunthora Achmed sprawdzi�, czy kto� nie dobra� si� do stosu z brakami, czy kowale nie dodaj� za du�o rudy �elaza do stopu, co im si� do niedawna zdarza�o, czy zgadza si� liczba svard�w - tr�jgraniastych no�y do rzucania - kt�re Bolgowie eksportowali do Rolandii. Stwierdziwszy, �e ku�nia pracuje jak nale�y, po�egna� si� z mistrzem i ruszy� do wyj�cia. Po drodze zatrzyma� si� na chwil� przy �wie�o wykutych pociskach do cwellana, oryginalnej broni, kt�r� sam zaprojektowa�. Wygl�da�a jak asymetryczna kusza, ale zamiast strza� miota�a, seriami po trzy, cienkie metalowe dyski, ostre jak brzytwa; ka�dy kolejny coraz g��biej wbija� si� w cia�o ofiary. Kr�l Firbolg�w uni�s� jeden do �wiat�a i przez chwil� patrzy�, jak blask p�omieni odbija si� od niebiesko-czarnej powierzchni rysinu. Nagle ogarni�ty zm�czeniem pospieszy� do komnat. TRZECIA NI� Jierna Tal, Waga, Sorbold Kr�lestwo Sorboldu by�o krain� spalon� przez bezlitosne s�o�ce. G�rzyste i suche, rozci�ga�o si� na po�udniowy zach�d od Manteid�w, g�rskiego pasma znanego bardziej jako Z�by. Nagie wzg�rza niczym artretyczne palce si�ga�y przez ja�ow� pustyni� do skalistych step�w i dalej do upiornego wybrze�a, gdzie na czarnej pla�y le�a�y wraki statk�w zaginionych przed wiekami, spowite mg�� nap�ywaj�c� znad ciep�ego morza. Zim� lodowate wiatry omiata�y kraj, roznosi�y kryszta�ki �niegu, zawodzi�y po�r�d wydm, zmienia�y krajobraz jak dziecko bawi�ce si� w piaskownicy. ��ty piasek, kt�ry nocami wzbija�y pod niebo, przez chwil� dryfowa� w�r�d gwiazd, odbijaj�c ich �wiat�o, a nast�pnie spada� na bezkresn� pustyni� pe�n� ech. Mimo wra�enia, �e Stw�rca zapomnia� o tej krainie, Sorbold by� kr�lestwem magii. Surowy klimat i trudne warunki �ycia nie zaszczepi�y go�cinno�ci w jej mieszka�cach. Sorboldczycy s�yn�li z wybuchowego usposobienia i niesta�o�ci. Wydawa�o si�, �e ich jedyn� trwa�� cech� jest pami�tliwo��. Nie zapominali o �adnej bitwie, zdradzie, doznanej niesprawiedliwo�ci, nawet po latach, stuleciach i tysi�cleciach. Wieki i dynastie przemija�y wraz z ruchomymi piaskami pustyni, ale pami�� �y�a, ukryta g��boko w kryptach Czasu. Od trzech czwartych wieku Sorboldem rz�dzi�a jej wysoko�� Leitha, cesarzowa wdowa. Ta ponura kobieta, od kt�rej bi� ch��d kontrastuj�cy z gor�cym klimatem, trzyma�a kr�lestwo w ma�ej, ale �elaznej gar�ci. W�adczyni by�a drobna i krucha, ale mia�a stalow� wol�. W chwili koronacji jej figura przypomina�a niemal idealn� kule. W miar�, jak mija�y lata panowania, sch�a niczym jab�ko, jakby �ar Sorboldu wysysa� z niej wod�, t�uszcz i tkank� mi�niow�, zmieniaj�c j� na koniec w pomarszczon� staruszk�. Ale ten proces uczyni� j� jeszcze silniejsz�, tward� jak stal hartowana w ogniu albo sk�ra w�dzona w dymie. S�siednie pa�stwa nie ufa�y jej ojcu, czwartemu imperatorowi, a otwarcie ba�y si� jego c�rki, kt�ra chyba postanowi�a �y� wiecznie i robi�a wszystko, �eby osi�gn�� wyznaczony sobie cel. Przeciwnicy i najodwa�niejsi poddani m�wili o cesarzowej, oczywi�cie za jej plecami, Szara Zab�jczyni, od rzadkiego paj�ka zamieszkuj�cego ciemne i ch�odne miejsca w g�rach. Szeptano, �e podobnie jak on, w�adczyni tylko raz si� parzy�a. Jej ma��onka, szlachcica z Hintervoldu, znaleziono martwego nazajutrz po weselu. Le�a� w ubraniu w kr�lewskiej sypialni na starannie zas�anym �o�u, z potwornym grymasem na twarzy, utrwalonym przez st�enie po�miertne. W tym czasie w�adczyni za�ywa�a porannej przeja�d�ki konnej. Owocem nocy po�lubnej by� jedyny potomek Leithy, ksi��� Yyshla, kt�ry w krainie �niadych ludzi odziedziczy� po ojcu blad� cer�. �o�nierze cesarskich kolumn wy�miewali si� z jego r�k i cia�a mi�kkiego jak u kobiety, ale szybko si� przekonali, �e g�ry, a nawet pustynia maj� uszy. Ich trupy pozbawione oczu i zmumifikowane przez suchy, gor�cy wiatr, zwisa�y przez ponad rok z blank�w pa�acu Jierna Tal, zanim ksi��� kaza� je usun��, �eby nie szpeci�y ulic przyozdobionych z okazji wiosennego �wi�ta. Autorem tego ponurego ornamentu by� nie on, tylko jego matka. Yyshla pozosta� kawalerem przez ca�e �ycie. Za granic� plotkowano, �e przyczyn� tego stanu rzeczy s� jego wymagania, za du�e dla zwyk�ej �miertelniczki. W miar�, jak mija�y kolejne lata, w gospodach przy piwie albo w domach przy rob�tkach wymy�lano inne powody. M�wiono, �e ksi��� ma paskudny charakter, jest kapry�ny, �atwo si� obra�a i wybucha bezsilnym gniewem. Napomykano te� o innych rodzajach niemocy. Ale cho� nast�pca tronu rzeczywi�cie by� dziecinny i irytuj�cy, brak przyjemnej osobowo�ci i charyzmy nigdy wcze�niej nie stanowi� przeszkody do zawarcia kr�lewskiego ma��e�stwa. Dowodzono wr�cz, �e najbardziej po��danym atrybutem m�czyzny z panuj�cego rodu jest ber�o. P�niej uznano, �e starokawalerstwu i bezpotomno�ci ksi�cia Yyshla jest winna jego matka. Zazdrosna i osch�a kobieta, kt�ra rz�dzi Sorboldem od ponad siedemdziesi�ciu pi�ciu lat, skutecznie odpiera ataki wrog�w, trzyma armi� w gotowo�ci, zmieni�a kraj pozbawiony bogactw naturalnych w prawdziw� pot�g�. Twierdzono, �e po prostu w og�le nie my�la�a o zapewnieniu ci�g�o�ci dynastii, bo nie zamierza�a ust�pi� z tronu. Jedna z bardziej przesadzonych plotek g�osi�a, �e cesarzowa kaza�a powiesi� nieszcz�snych �o�nierzy, kt�rzy o�mielili si� �artowa� z jej syna, bo chcia�a sprawdzi�, w jaki spos�b najlepiej zakonserwowa� cia�o, �eby po �mierci nadal sprawowa� w�adz�. Mimo �elaznych rz�d�w samowystarczalnej monarchini i zepsucia jej syna jedno wydarzenie z najnowszej historii �wiadczy�o, �e oboje s� rozs�dnymi w�adcami, kt�rzy prowadz� m�dr� polityk� zagraniczn� i dzia�aj� w interesie Sorboldu. Bardziej lub mniej ch�tnie podpisali umowy handlowe i pakty o nieagresji z nowym Sojuszem Cymria�skim. Najpierw powa�nie si� zaniepokoili, kiedy benison, g��wny kap�an Sorboldu i osobisty spowiednik cesarzowej, wr�ci� z Sepulvarty, niezale�nego miasta-pa�stwa i zarazem religijnej stolicy kr�lestwa, z wie�ci� o sojuszu mi�dzy Rolandi� le��c� na p�nocy, le�nymi Lirinami mieszkaj�cymi na zachodzie i Ylorc, pa�stwem Firbolg�w po�o�onym na wschodzie, za g�rsk� barykad�. Na w�adc�w lu�nego zwi�zku suwerennych kr�lestw rada ocala�ych Cymrian i ich potomk�w wybra�a now� kr�low� Lirin�w Rapsodi�, o kt�rej r�k� Yyshla kiedy� stara� si� bez przekonania, oraz Gwydiona z Manosse, dziedzica cymria�skiej dynastii, przed tysi�cem lat rz�dz�cej Rolandi�, Ylorc i Sorboldem. Zamiast sprawdza� trwa�o�� aliansu ludzi, Lirin�w i Bolg�w, cesarzowa dostrzeg�a korzy�� w utrzymywaniu z nim dobrych stosunk�w. Obdarzona umiej�tno�ci� przewidywania zrozumia�a, �e dobrowolna wsp�praca zapewni jej w p�niejszym czasie bezpiecze�stwo. Jak wi�kszo�� wizjoner�w nie zauwa�y�a tego, co czai�o si� tu� za jej plecami. Ksi�yc w czwartej kwadrze o�wietli� ogrody i dobrze utrzymane ulice, pokryte cienk� warstewk� piasku, wci�� przypominaj�cego o bezkresnej pustyni, kt�ra z dw�ch stron otacza�a Jierna�sid, stolic� Sorboldu. Wiatr zdawa� si� �mia� ze srebrnego globu, p�dz�c chmury po bladym niebie, pohukuj�c nad u�pionym miastem. Spr�buj mnie okie�zna�, dra�ni� si�. No, spr�buj. W odpowiedzi ksi�yc obla� wyj�tkowo silnym blaskiem centralny punkt miasta i naj�wi�tszy obiekt kraju. Nad pa�acem Jierna Tal g�rowa�a gigantyczna staro�ytna Waga. Jej drewnian� kolumn� i belk� rzemie�lnicy cymria�skiego imperium wyciosali przed tysi�cem lat albo jeszcze dawniej. Z�ote szale by�y jeszcze starsze; przyp�yn�y na statkach, kt�re uciek�y z Serendair, a tutaj zahartowa�o je s�o�ce i wiatr. Do powzi�cia wa�nej decyzji u�yto ich ostatnio przed trzema laty, kiedy zmar� patriarcha Sepulvarty, kt�ry przed �mierci� wyrazi� �yczenie, �eby jego nast�pc� wybra�a Waga. Tak wi�c podlegli mu benisonowie zebrali si� w Jierna Tal na Wa�enie, prastary rytua�, w trakcie kt�rego oceniano kandydata. Niegdy� w�a�nie w ten spos�b przes�dzano o obsadzie wielu stanowisk, o niewinno�ci lub winie oskar�onych przest�pc�w, a tak�e o s�uszno�ci traktat�w. Ostatnimi czasy radzono si� Wagi tylko w najwa�niejszych sprawach pa�stwowych. Za tak� w�a�nie uznano wyb�r nowego patriarchy. Na szali zwi�zanej z leukiem, zachodnim wiatrem sprawiedliwo�ci, umieszczono Pier�cie� M�dro�ci. Na wschodni� kolejno wchodzili benisonowie. Szala za ka�dym razem przechyla�a si� gwa�townie i bezceremonialnie wyrzuca�a kandydata na ziemi�, tym samym uznaj�c go za niegodnego urz�du. Najm�odszy z czterech benison�w, Ian Steward, kt�ry odwa�nie zgodzi� si� p�j�� na pierwszy ogie�, z g�o�nym hukiem wyl�dowa� u podstawy ogromnego rusztowania po�r�d �miech�w i okrzyk�w gawiedzi. Najstarszy dostojnik Colin Abernathy postanowi� zrezygnowa� z ubiegania si� o stanowisko g�owy ko�cio�a. Kiedy pozosta�ych benison�w spotka� los taki sam jak m�odszego koleg�, wyst�pi� jeszcze jeden cz�owiek. Cho� posuni�ty w latach, by� wysoki i barczysty, a jego brod� i blond w�osy przetyka�y nitki siwizny. Wszed� na szal� pewnym krokiem i stan�� z uniesion� g�ow�, jakby nas�uchiwa� g�osu dobiegaj�cego z chmur. Gigantyczne rami� unios�o go wysoko nad g�owy zgromadzonych ludzi. Gdy oniemia�y t�um otrz�sn�� si� ze zdumienia i rykiem wyrazi� sw�j entuzjazm, m�czyzna wypowiedzia� cicho tylko jedno s�owo: - Constantin. Ha�as ucich�. Imi� by�o dobrze znane w Sorboldzie. Takie samo nosi� s�ynny gladiator z miasta-pa�stwa Jakar, kt�ry przed kilkoma miesi�cami znikn�� z tamtejszego kompleksu sportowego. Gdy zebrani dowiedzieli si�, �e �wi�ty starzec wybrany na zwierzchnika ko�cio�a i najwi�kszego uzdrowiciela w kraju nosi takie samo imi� jak ��dny krwi zab�jca z areny, fala �miechu przetoczy�a si� nad miejskim placem i poruszy�a dzwony na wie�ach Jierna Tal. Wiele godzin po tym, jak decyzj� Wagi zapisano oficjalnie w �wi�tych ksi�gach Sepulvarty i t�umy si� rozesz�y, nowy patriarcha nadal sta� pod �wi�tym instrumentem, a na jego twarzy malowa�o si� zdziwienie i szacunek. W srebrnym blasku ubywaj�cego ksi�yca inny m�czyzna patrzy� na Wag� z tak� sam� czci�. Opalone r�ce mia� zwieszone po bokach i obraca� w palcach jaki� g�adki przedmiot. Podczas gdy on czeka� w cieniu Jierna Tal, zmieni�a si� ostatnia nocna warta. �o�nierze Drugiej Kolumny Stepowej, spoceni pod he�mami ze stali i wyprawionej sk�ry, nie zauwa�yli jego obecno�ci, cho� min�li go w odleg�o�ci zaledwie kilku krok�w. Teraz na ulicy panowa�a cisza, �wiat�a w pa�acu zgas�y. M�czyzna zaczerpn�� gor�cego, suchego powietrza i wolno wszed� po stopniach prowadz�cych do gigantycznej Wagi. W zamy�leniu spojrza� na l�ni�ce z�ote talerze, na kt�rych zmie�ci�by si� w�z zaprz�ony w dwa wo�y. Czas i niepogoda naznaczy�y ich powierzchni� drobnymi rysami. By�o to miejsce narodzin wielu pocz�tk�w. M�czyzna otworzy� lew� d�o�. Znajdowa� si� w niej odwa�nik w kszta�cie tronu. Samo wykonanie przedmiotu mog�o budzi� podziw, jako �e artysta w najdrobniejszych szczeg�ach, ��cznie z mieczem i s�o�cem, odtworzy� staro�ytny ozdobny fotel, obecnie zaj�ty przez cesarzow� wdow�. Ale jeszcze bardziej godny uwagi by� materia�, z jakiego go wyrze�biono. Zimny w dotyku mimo ciep�ej nocy, mieni� si� r�nymi kolorami: zieleni�, fioletem, br�zem i cynobrem. Emanowa� �yciem. M�czyzna ostro�nie umie�ci� go na zachodniej szali, obszed� wielki instrument i stan�wszy przed drugim talerzem, otworzy� praw� r�k�. W tym momencie ksi�yc znikn��, ale po chwili, jakby zaciekawiony, wychyn�� zza chmury i o�wietli� regularny owal o fioletowej barwie. Jego g�adka powierzchnia zaiskrzy�a si� niczym p�omyki tysi�cy ma�ych �wiec. By� na niej wygrawerowany run z j�zyka wyspy od dawna spoczywaj�cej na dnie morza. M�czyzna po�o�y� odwa�nik na pustej szali, podziwiaj�c fale fioletowego �wiat�a, kt�re toczy�y si� ku jego brzegom niczym kr�gi po wrzuceniu kamienia do spokojnej wody. Nast�pnie si�gn�� po sztylet wisz�cy u boku, podwin�� r�kaw belaque, szybko przeci�gn�� ostrzem po zewn�trznej stronie nadgarstka i przytrzyma� go nad szal�. Dok�adnie odliczy� siedem czerwonych kropel. Potem wyprostowa� si�, nie zwa�aj�c na krew ciekn�c� w g��b r�kawa, i utkwi� wzrok w Wadze. Ogromny talerz poruszy� si� wolno, pow�drowa� w g�r�, l�ni�c w blasku ksi�yca, i znieruchomia�. Tron wyrze�biony z �ywego Kamienia, spoczywaj�cy na drugiej szali, zaj�� si� p�omieniem i obr�ci� w popi�. M�czyzna sta� przez chwil� nieruchomo, a nast�pnie uni�s� ramiona do ksi�yca w triumfalnym ge�cie. Nie rzuca� cienia. Ksi��� miota� si� na ��ku w ciemnej sypialni, dr�czony koszmarami. Spocony, zacz�� walczy� o oddech. Granica Ylorc i Sorboldu, Kriis Dar Sier�ant-major Grunthor przez ca�� noc jazdy do Kot�a nie odezwa� si� s�owem, tylko patrzy� na drog� i bez lito�ci pop�dza� wierzchowca ostrogami. Wcze�niej, kiedy jecha� wzd�u� flanki i wykrzykiwa� po bolga�sku �artobliwe obelgi pod adresem powa�nych sorboldzkich stra�nik�w, u�miecha� si� szeroko i macha� r�k�. Robi� wszystko, �eby wytr�ci� ich z r�wnowagi, ale nie sprowokowa� do gwa�townej reakcji. Jego wystaj�ce k�y l�ni�y w blasku obozowych ognisk. - Hej, skarbie! Moja klacz chce zamieni� z tob� s�owo! Par� dni temu urodzi�a mu�a i s�dzi, �e to ty mo�esz by� os�em, kt�ry go sp�odzi�! By� to jego ulubiony spos�b patrolowania granicy. Sorboldczycy, szkoleni, �eby nie reagowa�, je�li nie s� bezpo�rednio atakowani, karnie patrzyli na wsch�d, na ziemie Ylorc. Zielonosk�ry gigant �ci�gn�� wodze, zawr�ci� ci�kiego bojowego rumaka i stan�� w strzemionach. - A skoro ju� mowa o ojcach, wiesz, �e to ja m�g�bym by� twoim tat�, gdyby pies nie wyprzedzi� mnie na schodach? �aden Sorboldczyk nawet nie mrugn�� okiem, tylko Bolgowie parskn�li �miechem. W oczach sier�anta pojawi� si� z�o�liwy b�ysk, �wiadcz�cy o tym, �e do g�owy przysz�a mu kolejna zniewaga. Zsiadaj�c z Rockslide, rzuci� do stra�nik�w o kamiennych twarzach: - A przy okazji, dlaczego macie takie obola�e... Dotkn�wszy nog� trawy, znieruchomia�. Jego szeroka twarz koloru starego siniaka tak zblad�a, �e podw�adni dostrzegli to nawet w migotliwym blasku ognia. Grunthor ukl�k� szybko, po�o�y� r�ce na ziemi i a� si� zachwia� pod wp�ywem piekielnego ha�asu, kt�ry rozbrzmia� w jego uszach. Omal nie zwin�� si� w k��bek z b�lu i rozpaczy. Tylko cudem nie straci� przytomno�ci. Ziemia pod jego d�o�mi j�cza�a z przera�enia. Bo ka�dy wiek to marzenie, kt�re umiera, Albo takie, kt�re si� rodzi. G�PLOWANIE NICI Czerwona Ratuj�cy Krew, Przelewaj�cy Krew Lisele-ut l Haguefort Cz�onkowie rady, kt�rzy zebrali si� ponownie w bogato wyposa�onej bibliotece Haguefort, i przegl�dali dokumenty lub cicho rozmawiali w dwu - albo trzyosobowych grupkach, umilkli i wstali jak na komend�, gdy do pokoju weszli pan i pani Cymrian. Pierwszy przywita� kr�low� Tristan Steward, ksi��� Bethany, najpot�niejszej z prowincji Rolandii, kt�ry sta� samotnie przy drzwiach, z dala od towarzyszy. Wyst�pi� przed Rapsodi� i sk�oni� si� uprzejmie nad pier�cieniem zdobi�cym jej lew� r�k�. - Witaj w domu, milady - powiedzia� g�osem zachrypni�tym od najlepszej brandy z piwnic Haguefort. W �wietle lamp jego kasztanowe w�osy l�ni�y jak u Ashego, cho� nie takim metalicznym po�yskiem, kt�ry lord Cymrian zawdzi�cza� smoczemu dziedzictwu. Rapsodia poca�owa�a ksi�cia w policzek. - Witaj, Tristanie - odpar�a mi�ym tonem, uwalniaj�c d�o� z jego u�cisku. - Mam nadziej�, �e lady Madeleine i ma�y Malcolm czuj� si� dobrze? Steward zamruga� zielono-niebieskimi oczami, charakterystycznymi dla cymria�skiego rodu kr�lewskiego. - Tak, dobrze, dzi�kuj�, milady - rzek� po chwili z powag�. - Madeleine b�dzie zaszczycona, �e o ni� pyta�a�, pani. - Panicz Malcolm zapewne nied�ugo zrobi pierwszy krok - zauwa�y�a Rapsodia. - Lada dzie�. Jakie to mi�e, �e o nim pami�ta�a�, milady. - Pami�tam ka�de dziecko, kt�remu �piewa�am na ceremonii nadania imienia. Dobry wiecz�r, Martinie. Ivenstrand, diuk Avonderre, u�miechn�� si� i uk�oni� z szacunkiem. W�adczyni skin�a g�ow� pozosta�ym doradcom i usiad�a przy d�ugim stole, przy kt�rym Ashe spotyka� si� z diukami Rolandii, ambasadorami Manosse i Gaematrii, Wyspy Morskich Mag�w. Id�c za przyk�adem pana Cymrian, przedstawiciele narod�w wchodz�cych w sk�ad Sojuszu Cymria�skiego, te� zaj�li swoje miejsca. - Widz�, �e w czasie mojej nieobecno�ci d�ugo trzyma�e� naszych przyjaci� po nocach - stwierdzi�a Rapsodia, kie