907
Szczegóły |
Tytuł |
907 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
907 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 907 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
907 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Colleen McCullough
Ptaki ciernistych krzew�w
"Ksi��ka i wiedza"
PWZN
"Print 6"
Lublin 1995
Prze�o�y�y:
Ma�gorzata Grabowska
Iwona Zych
Adaptacja na podstawie
ksi��ki wydanej przez
wydawnictwo
"Ksi��ka i wiedza"
Pewna legenda opowiada o ptaku, kt�ry �piewa jedynie raz w �yciu,
pi�kniej ni� jakiekolwiek stworzenie na Ziemi. Z chwil� gdy opu�ci rodzinne
gniazdo, zaczyna szuka� ciernistego drzewa i nie spocznie, dop�ki go nie
znajdzie. A wtedy, wy�piewuj�c po�r�d okrutnych ga��zi, nadziewa si� na
najd�u�szy, najostrzejszy cier�. Konaj�c wznosi si� ponad sw�j b�l, �eby
prze�cign�� w radosnym trelu s�owika i skowronka. Jedyn� naj�wietniejsz�
pie�ni�, za cen� �ycia. Ca�y �wiat zamiera, aby go wys�ucha�, u�miecha si�
nawet B�g w Niebie. Bo to, co najlepsze, trzeba okupi� ogromnym
cierpieniem...
Przynajmniej tak g�osi legenda.
`pk-
`tc
�Cz�� pierwsza:
Meggie 1915-1917
`tc
`tc
Rozdzia� pierwszy
`tc
�smego grudnia 1915 roku Meggie Cleary sko�czy�a cztery lata. Po
�niadaniu matka, od�o�ywszy na miejsce pozmywane naczynia, bez s�owa poda�a
jej du�y pakunek i wys�a�a na dw�r. Meggie przykucn�a za ostrokrzewem ko�o
bramy i zacz�a niecierpliwie szarpa� opakowanie. Gruby papier nie poddawa�
si� �atwo niezdarnym palcom. Pachnia� troch� sklepem w Wahine, wi�c
zorientowa�a si�, �e cokolwiek mie�ci si� w �rodku, jakim� cudem zosta�o
kupione, a nie podarowane przez kogo� ani zrobione w domu.
Przez rozdarcie w rogu wy�oni�a si� jaka� z�ota mgie�ka. Meggie rzuci�a
si� na papier, po�piesznie oddzieraj�c d�ugie, nier�wne kawa�ki.
- Agnes! Och, Agnes! - powiedzia�a z zachwytem, mrugaj�c oczami na widok
lalki le��cej w postrz�pionym papierowym gniazdku.
Zdarzy� si� cud. Tylko raz w �yciu Maggie pojecha�a do Wahine. Dawno
temu, w maju, w nagrod� za to, �e by�a bardzo grzeczna. Usadowiona w
bryczce ko�o matki, sprawuj�c si� najlepiej, jak umia�a, z przej�cia prawie
nic nie zobaczy�a ani nie zapami�ta�a. Z wyj�tkiem Agnes, pi�knej lalki
siedz�cej na ladzie sklepowej w krynolinie z r�owej satyny obszytej
falbankami z kremowej koronki. Tam w sklepie od razu nada�a jej imi� Agnes,
nie znaj�c innego, odpowiednio eleganckiego i godnego tak niezr�wnanej
istoty. Jednak w ci�gu nast�pnych miesi�cy t�skni�a za Agnes bez krzty
nadziei. Nie mia�a takiej zabawki w domu i nie przypuszcza�a, �e lalki s�
przeznaczone dla dziewczynek. Z przyjemno�ci� bawi�a si� fujarkami, procami
i poobijanymi �o�nierzykami, kt�re rzucili w k�t bracia, brudzi�a sobie
r�ce i buciki.
Nawet na my�l jej nie przysz�o, �e Agnes s�u�y do zabawy. Pog�adzi�a
l�ni�ce r�owe fa�dy sukienki, wspanialszej od wszystkich, jakie widzia�a
kiedykolwiek na �ywej kobiecie, i delikatnie podnios�a lalk�. Agnes mia�a
r�ce i nogi przyczepione do tu�owia tak, �e mo�na by�o nimi swobodnie
rusza�. Nawet szyj� i w�sk� kibi� te� mia�a ruchome. Z�ote w�osy przybrane
pere�kami pi�trzy�y si� wysoko nad czo�em, a spod zwiewnej chusteczki na
szyi, spi�tej per�ow� spink�, wyziera� jasny dekolt. Starannie pomalowana
porcelanowa twarz nie by�a pokryta szkliwem, dzi�ki temu subtelny odcie�
cery zachowa� naturaln� matowo��. Zadziwiaj�co �ywe niebieskie oczy
ja�nia�y mi�dzy prawdziwymi rz�sami, a pr��kowane t�cz�wki okala�a
ciemniejsza b��kitna obw�dka. Zafascynowana Meggie odkry�a, �e Agnes, je�li
j� odpowiednio odchyli� do ty�u, zamyka oczy. Na zar�owionym policzku
mia�a czarn� muszk�, a lekko rozchylone p�sowe usta ods�ania�y ma�e bia�e
z�bki. Meggie usadowi�a si� wygodnie i trzymaj�c lalk� przed sob� patrzy�a
na ni� jak urzeczona.
Wci�� jeszcze siedzia�a za ostrokrzewem, gdy trawa, rosn�ca zbyt blisko
p�otu, by dosi�g�a j� kosa, zaszele�ci�a i zjawi� si� Jack i Hughie. W�osy
Meggie z daleka przyci�ga�y wzrok, gdy� wszystkie dzieci w rodzinie
Clearych, opr�cz Franka, cierpia�y z powodu mniej lub bardziej ognistorudej
czupryny. Jack tr�ci� �okciem brata i rozradowany wskaza� r�k�. Posy�aj�c
sobie porozumiewawcze u�miechy rozdzielili si� i zamienili w �andarm�w na
tropie maoryskiego odszczepie�ca. Ale nuc�ca sobie cichutko Meggie tak by�a
poch�oni�ta Agnes, �e ich nie us�ysza�a.
- Co tam masz, Meggie? - krzykn�� Jack, doskakuj�c do niej. - Poka�!
- Tak, poka�! - zawt�rowa� mu z chichotem Hughie, zachodz�c z drugiej
strony.
Przycisn�a lalk� do piersi i potrz�sn�a g�ow�.
- Nie, ona jest moja! Dosta�am j� na urodziny!
- Poka� nam, no! Chcemy j� tylko obejrze�.
Duma i rado�� wzi�y g�r�. Meggie unios�a lalk� tak, �eby bracia dobrze
j� widzieli.
- Zobaczcie, prawda, �e pi�kna? Nazywa si� Agnes.
- Agnes? Agnes!? - Jack realistycznie uda�, �e zbiera mu si� na md�o�ci.
- Co za g�upie imi�! Dlaczego nie nazwiesz jej Margaret albo Betty?
- Dlatego, �e to jest Agnes!
Hughie spostrzeg� ruchomy staw przy nadgarstku lalki i gwizdn��.
- Ej, Jack, zobacz! Ona rusza r�k�!
- Gdzie? Chc� zobaczy�.
- Nie! - Meggie ze �zami w oczach zn�w mocno przytuli�a lalk�. - Nie,
zepsujecie j�! Jack, nie zabieraj mi jej... zepsujecie j�!
- Phi! - Brudne opalone d�onie brata chwyci�y j� za nadgarstki i
zacisn�y si�. - Zrobi� ci chi�skie oparzenie? I nie b�d� taka p�aksa, bo
powiem Bobowi. - Wykr�ci� jej r�ce, a� pobiela�a napr�ona sk�ra, a Hughie
chwyci� lalk� za sukienk� i ci�gn��. - Dawaj, bo naprawd� b�dzie bola�o!
- Nie! Nie, Jack, prosz� ci�! Zepsujecie j�, na pewno zepsujecie! Och,
prosz�, zostawcie j�! Nie zabierajcie mi jej, prosz� was!
Trzyma�a lalk� pomimo okrutnych kleszczy zaciskaj�cych si� na jej
przegubach, �kaj�c i wierzgaj�c nogami.
- Mam j�! - zatriumfowa� Hughie, kiedy lalka wysun�a si� ze
skrzy�owanych r�k Meggie.
Jacka i Hughiego zafascynowa�a ona nie mniej ni� siostr�. Lalka straci�a
sukienk�, halki i d�ugie majtki z falbankami. Le�a�a naga, podczas gdy
ch�opcy popychali i ci�gn�li jej cz�onki, zak�adaj�c jej na si�� nog� za
g�ow�, zmuszaj�c do ogl�dania w�asnych plec�w, wykr�caj�c j� na wszystkie
mo�liwe strony. Nie zwracali najmniejszej uwagi na p�acz�c� Meggie. A jej
nie przysz�o do g�owy szuka� pomocy, bo w rodzinie Clearych nawet
dziewczynka, je�li nie potrafi�a walczy� sama, nie mog�a zbytnio liczy� na
wsp�czucie.
Kunsztowna fryzura Agnes rozpad�a si�, spadaj�ce per�y zamigota�y i
rozsypa�y si� w wysokiej trawie. Zakurzony but oboj�tnie zdepta� porzucon�
sukienk� i powala� satyn� smarem z ku�ni. Meggie pad�a na kolana,
gor�czkowo wyszukuj�c i zbieraj�c miniaturowe cz�ci garderoby, �eby
uchroni� je przed uszkodzeniem, a potem zacz�a rozgarnia� traw� tam, gdzie
spad�y per�y. O�lepia�y j� �zy, nieznana �a�o�� �ciska�a serce, poniewa�
nigdy dot�d nie mia�a rzeczy na tyle cennej, �eby z jej powodu rozpacza�.
Podkowa wpad�a z sykiem do zimnej wody i Frank wyprostowa� plecy; teraz
ju� go nie bola�y, wi�c widocznie przywyk� do kowalstwa. Najwy�szy czas,
powiedzia�by ojciec, po sze�ciu miesi�cach pracy w ku�ni. Frank doskonale
wiedzia�, ile czasu min�o, odk�d stan�� po raz pierwszy przy kowadle;
mierzy� ten czas gorycz� i nienawi�ci�. Cisn�� m�ot do skrzyni, dr��c� r�k�
odgarn�� z czo�a pozlepiane kosmyki i �ci�gn�� przez g�ow� stary sk�rzany
fartuch. Koszula le�a�a w k�cie na stercie s�omy. Pow��cz�c nogami podszed�
tam i sta� przez chwil� wpatruj�c si� znieruchomia�ymi oczami w pop�kan�
drewnian� �cian� stodo�y.
By� bardzo niski i nadal szczup�y jak wyrostek, ale od pracy z m�otem
zaw�li�y mu si� mi�nie na r�kach i ramionach. Jasna, g�adka sk�ra l�ni�a
od potu. Ciemne w�osy i oczy nadawa�y twarzy egzotyczny posmak, pe�ne usta
i szeroki nos odbiega�y kszta�tem od typowych dla rodziny rys�w: to w�a�nie
da�a o sobie zna� domieszka krwi maoryskiej ze strony matki. Mia� ju�
prawie szesna�cie lat, podczas gdy Bob zaledwie jedena�cie, Jack dziesi��,
Hughie dziewi��, Stuart pi��, a ma�a Meggie trzy. Wtem przypomnia� sobie,
�e dzi�, �smego grudnia, Meggie ko�czy cztery. W�o�y� koszul� i wyszed� ze
stodo�y.
Dom sta� na szczycie niewielkiego pag�rka, nieco powy�ej stodo�y i
stajni. Podobnie jak wszystkie domy w Nowej Zelandii by� drewniany,
parterowy i rozbudowany nieregularnie, zgodnie z za�o�eniem, �e w razie
trz�sienia ziemi jaka� jego cz�� mo�e si� osta�. Wsz�dzie doko�a ros�y
ostrokrzewy, w�a�nie teraz oblepione dorodnym ��tym kwieciem, �cieli�a si�
trawa, bujna jak w ca�ej Nowej Zelandii. Trawa nie rudzia�a nawet w samym
�rodku zimy, kiedy w cieniu szron nie topnia� czasem przez ca�y dzie�, a
d�ugie, �agodne lato tylko przydawa�o jej soczysto�ci. Deszcze delikatnie
zrasza�y ziemi�, nie pozbawiaj�c niczego, co ro�nie, s�odkiej �wie�o�ci,
nie pada� �nieg, a s�o�ce grza�o z o�ywcz� si��, nigdy nie wysysajac sok�w.
Plagi nawiedzaj�ce Now� Zelandi� nie spada�y z nieba, lecz wzbiera�y we
wn�trzno�ciach ziemi i stamt�d uderza�y. Wyczuwa�o si� tu zawsze jakie�
d�awione wyczekiwanie, ledwie uchwytne dr�enie i dudnienie pod stopami. Bo
pod powierzchni� ziemi czai�a si� przera�aj�ca moc, moc tak pot�na, �e
przed trzydziestoma laty zmiot�a ca�� wynios�� g�r�. Para bucha�a z wyciem
i �wistem przez szczeliny na zboczach niewinnych wzg�rz, wulkany i �wistem
przez szczeliny na zboczach niewinnych wzg�rz, wulkany plu�y dymem w niebo,
w wysokog�rskich strumieniach p�yn�a ciep�a woda. W rozlewiskach wrza�a
t�usta ma�, morze niepewnie oblewa�o ska�y, kt�re mog�y nie dotrwa� do
nast�pnego przyp�ywu. A jednak by�a to �agodna, �askawa kraina. Za domem
rozpo�ciera�a si� pofa�dowana r�wnina, zielona jak szmaragd w pier�cionku
zar�czynowym Fiony Cleary, usiana tysi�cami kremowych k��bk�w - z bliska
wida� by�o, �e to owce. Tam gdzie �uk wzg�rz ozdabia� kraw�d� jasnego
nieba, nikn�a w chmurach strzelista g�ra Egmont, na kt�rej zboczach biela�
jeszcze �nieg. Jej symetryczna sylwetka zachwyca�a wci�� na nowo nawet
tych, kt�rzy, jak Frank, widzieli j� codziennie od urodzenia.
Cho� od stodo�y do domu sz�o si� niez�y kawa�ek pod g�r�, Frank
przy�pieszy� kroku wiedz�c, �e nie powinien tam i��: polecenia ojca nie
pozostawia�y w�tpliwo�ci. Po chwili, wychodz�c zza rogu domu, zobaczy�
tr�jk� rodze�stwa ko�o ostrokrzewu.
To Frank zawi�z� matk� do Wahine, �eby kupi�a tam lalk� dla Meggie, i do
tej pory dziwi� si�, co j� do tego sk�oni�o. Nie mia�a zwyczaju obdarowywa�
ich niepraktycznymi prezentami urodzinowymi, nie starcza�o na nie
pieni�dzy, i jeszcze nigdy �adnemu z dzieci nie da�a zabawki. Wszyscy
dostawali ubrania. Urodziny i �wi�ta Bo�ego Narodzenia stanowi�y okazj� do
uzupe�nienia sk�pej garderoby. Ale widocznie Meggie zobaczy�a lalk� w
czasie swojej jedynej wyprawy do miasta i Fiona nie zapomnia�a o tym. Kiedy
Frank spyta� j� o to, b�kn�a, �e dziewczynce potrzebna jest lalka, i
szybko zmieni�a temat.
Na dr�ce od frontu Jack i Hughie trzymali lalk�, bezlito�nie manipuluj�c
jej cz�onkami. Frank widzia� tylko plecy stoj�cej Meggie, kt�ra patrzy�a,
jak jej bracia bezczeszcz� Agnes. Bia�e skarpetki opada�y nieporz�dnie nad
czarnymi bucikami, ods�aniaj�c r�owe n�ki widoczne spod r�bka niedzielnej
sukienki z br�zowego aksamitu. Na plecy bujn� kaskad� sp�ywa�y starannie
uczesane loki, po�yskuj�c w s�o�cu czerwono-z�oto. Kokarda z bia�ej tafty,
przytrzymuj�ca loki z przodu, �eby nie opada�y na twarz, oklap�a i zwisa�a
sm�tnie; sukienka by�a uwalona ziemi�. W jednej r�ce Meggie �ciska�a
ubranka lalki, drug� na pr�no popycha�a Hughiego. - Cholerne szczyle!
Jack i Hughie zerwali si� na r�wne nogi i rzucili do ucieczki,
zapominaj�c o lalce; kiedy Frank kl��, rozs�dek nakazywa� znikn�� mu z
oczu.
- Je�eli jeszcze raz j� dotkniecie swoimi brudnymi �apami, to sk�r� wam z
ty�k�w pozdzieram, zasra�ce! - wrzasn�� za nimi Frank.
Pochyli� si� i uj�� Meggie za ramiona, potrz�saj�c ni� lekko.
- No, no, nie trzeba p�aka�! Uspok�j si�, ju� ich nie ma i nigdy nie
dotkn�� twojej lalki, przyrzekam. A teraz u�miechnij si� do mnie, bo dzi�
twoje urodziny, tak?
Z opuchni�tej, zalanej �zami twarzyczki wielkie szare oczy patrzy�y na
Franka z takim bezmiarem rozpaczy, �e a� �cisn�o go w gardle. Wyci�gn�� z
kieszeni spodni brudn� chustk�, niezdarnie otar� jej twarz, a potem chwyci�
przez materia� za nos.
- Dmuchnij!
Us�ucha�a go, szlochaj�c g�o�no, ale ju� bez �ez.
- Och, Fra-Fra-Frank, oni mi za-za-zabrali Agnes! - wykrztusi�a
poci�gaj�c nosem. - W�o-w�o-w�osy jej si� rozlecia�y i zgu-gu-gubi�a
wszystkie te �li�ne pe-pe-pere�ki! Spad�y na tra-tra-traw� i nie mog� ich
znale��.
�zy zn�w wezbra�y, kapi�c na r�k� Franka; przygl�da�a si� przez chwil�
wilgotnej d�oni, a potem zliza� s�one krople.
- Wi�c poszukamy ich razem, dobrze? Ale nie b�dziesz mog�a nic znale��,
je�eli b�dziesz p�aka�, wiesz, no i po co m�wisz jak dzidziu�? Ju� od p�
roku nie s�ysza�em, �eby� m�wi�a "�li�ny" zamiast "�liczny"! Prosz�,
wytrzyj jeszcze raz nos, a potem we� biedn�... Agnes? Je�eli jej nie
ubierzesz, s�o�ce j� popatrzy.
Posadzi� Meggie ko�o dr�ki, ostro�nie poda� lalk�, a potem na kolanach
zacz�� przeczesywa� traw�, a� wreszcie z triumfalnym okrzykiem podni�s� z
ziemi jedn� per��.
- Prosz�! Pierwsza! Znajdziemy wszystkie, zobaczysz.
Meggie z uwielbieniem patrzy�a na swojego najstarszego brata, kt�ry
rozgarnia� �d�b�a trawy i pokazywa� jej ka�d� znalezion� per��. Potem
przypomnia�a sobie, �e Agnes ma przecie� tak� delikatn� sk�r� i �atwo mo�e
j� oparzy� s�o�ce, wi�c zaj�a si� ubieraniem lalki. Wygl�da�o na to, �e
Agnes jest ca�a. W�osy mia�a wprawdzie rozrzucone w nie�adzie, a wykr�cane
przez ch�opc�w r�ce i nogi brudne, ale nic nie zosta�o uszkodzone. We
w�osach Meggie tkwi�y szylkretowe grzebienie. Jeden z nich uda�o jej si�
wyj�� i zacz�a nim czesa� Agnes, kt�ra mia�a wprawdzie ludzkie w�osy,
zr�cznie poprzywi�zywane do cienkiej siateczki i rozja�nione na z�oto.
Meggie niewprawnie szarpa�a grzebieniem du�y k�ak w�os�w, gdy wtem sta�a
si� rzecz straszna. W�osy odpad�y, wszystkie naraz, przyczepi�y si�
zmierzwion� k�p� do z�b�w grzebienia. Nad wysokim czo�em Agnes nie by�o
nic, ani g�owy ani nagiej czaszki, tylko okropn�, ziej�ca dziura. Przej�ta
trwog� Meggie pochyli�a si�, �eby zajrze� do �rodka. Majaczy�y tam wkl�s�e
policzki i broda, mi�dzy rozchylonymi ustami migota�o �wiat�o uwydatniaj�c
ciemny, zwierz�cy zarys z�b�w, a nad tym wszystkim wisia�y oczy Agnes dwie
przera�aj�ce kule ko�ysz�ce si� z cichym trzaskiem na drucie, kt�ry w
okrutny spos�b przebija� g�ow� lalki.
Meggie wyda�a przeszywaj�cy krzyk, ca�kiem nie jak dziecko. Cisn�a Agnes
precz i dr��c na ca�ym ciele krzycza�a dalej, z twarz� zakryt� d�o�mi.
Potem poczu�a, �e Frank ci�gnie j� za palce i bierze w ramiona przyciskaj�c
jej g�ow� do swojej szyi. Oplot�a go ramionami, czerpi�c pociech� z jego
blisko�ci, a� wreszcie uspokoi�a si� na tyle, �e dotar�o do niej jak Frank
przyjemnie pachnie - ko�mi, potem i �elazem.
Kiedy ucich�a, kaza� jej powiedzie�, co si� sta�o. Podni�s� lalk� i
zadziwiony wpatrywa� si� w puste wn�trze jej g�owy, usi�uj�c przypomnie�
sobie, czy jego te� w dzieci�stwie osacza�o tyle dziwnych strach�w... Nie,
jego dr�czy�y przykre wizje innych ludzi, ich szepty i zimne spojrzenia.
Wychudzona, zapad�a twarz matki, dr�enie jej r�ki, obejmuj�cej jego r�k�,
pochylenie ramion.
Co zobaczy�a Meggie, �e tak si� przej�a? Pomy�la�, �e mniej by si�
zdenerwowa�a, gdyby biedna Agnes straciwszy w�osy zacz�a krwawi�. Krew to
co� naturalnego; przynajmniej raz na tydzie�, kt�ry� z cz�onk�w rodziny
Clearych krwawi� obficie.
- Jej oczy, oczy! - szepn�a Meggie, za nic nie chc� spojrze� na lalk�.
- Ale� to prawdziwe cudo, Meggie - mamrota�, wtulaj�c twarz w jej w�osy.
Jakie� by�y pi�kne, g�ste, jaki mia�y kolor!
Przez ca�e p� godziny musia� j� zach�ca�, �eby wreszcie spojrza�a na
Agnes, a drugie p� godziny min�o, zanim uda�o mu si� j� nam�wi�, �eby
zerkn�a w oskalpowan� dziur�. Pokaza� jej, w jaki spos�b ruszaj� si� oczy,
jak precyzyjnie zosta�y umocowane, jak dok�adnie pasuj� do otwor�w, a mimo
to �atwo si� obracaj� - otwieraj� i zamykaj�.
- A teraz chod� ju�, pora i�� do domu - powiedzia� bior�c Meggie na r�ce,
a lalk� wciskaj�c mi�dzy siebie a siostr�. - Poprosimy mam�, �eby si� ni�
zaj�a, dobrze? Upierzemy i uprasujemy ubranka, przykleimy jej w�osy. A z
tych pere�ek zrobi� ci prawdziwe spinki, kt�re nie b�d� wypada�, i b�dziesz
mog�a j� czesa�, jak tylko zechcesz. Fiona Cleary obiera�a ziemniaki w
kuchni. By�a bardzo przystojn�, jasn� blondynk� wzrostu nieco mniej ni�
�redniego, o surowych, do�� ostrych rysach. Mimo sze�ciokrotnej ci��y
zachowa�a �wietn� figur�, ani troch� nie pogrubia�a. Sukienk� z szarego
perkalu, zamiataj�c� idealnie czyst� pod�og�, ochrania� z przodu wielki,
nakrochmalony fartuch, w�o�ony na szyj� i zawi�zany z ty�u na r�wn�
kokard�. Od �witu do nocy pracowa�a w kuchni i w ogrodzie na ty�ach domu,
solidnymi czarnymi trzewikami wydeptuj�c �cie�k� od kuchennego pieca do
pralni, potem do grz�dek z warzywami, potem do sznura na bielizn� i z
powrotem do pieca.
Fee od�o�y�a n� na st� i popatrzy�a na Franka i Meggie z nieprzyjemnym
grymasem pi�knych usta.
- Meggie, pozwoli�am ci w�o�y� dzi� najlepsz� sukienk� pod jednym
warunkiem, �e jej nie pobrudzisz. A teraz sp�jrz! Jaki z ciebie ma�y
niechluj!
- Mamo, to nie jej wina - uj�� si� za siostr� Frank. - Jack i Hughie
zabrali jej lalk�, �eby zobaczy�, jak rusza r�kami i nogami. Obieca�em
Meggie, �e zajmiemy si� lalk� i zn�w b�dzie jak nowa. Zajmiemy si�, prawda?
- Poka� - powiedzia�a Fee wyci�gaj�c r�k�.
By�� ma�om�wna, nigdy nie odzywa�a si� bez powodu. Nikt nie wiedzia�, o
czym my�li, nawet jej m��. Jemu pozostawia�a utrzymanie dzieci w karno�ci i
sama by�a mu ca�kowicie pos�uszna, wyra�aj�c swoje zdanie tylko w
nadzwyczaj wyj�tkowych okoliczno�ciach. Meggie s�ysza�a kiedy�, jak ch�opcy
szeptali mi�dzy sob�, �e mama boi si� taty tak samo jak oni; je�eli
rzeczywi�cie tak by�o, ukrywa�a to pod nieprzeniknion� mask� ponurawego
spokoju. Nigdy si� nie �mia�a, nigdy te� nie wybuchn�a gniewem.
Po sko�czonych ogl�dzinach Fee po�o�y�a Agnes na kredensie ko�o pieca i
spojrza�a na Meggie.
- Jutro rano uczesz� j� i upior� ubranka. Dzi� wieczorem po kolacji Frank
b�dzie chyba m�g� j� wyk�pa� i przyklei� jej w�osy.
Zabrzmia�o to bardziej jak rzeczowe stwierdzenie ni� s�owa pocieszenia.
Meggie kiwn�a g�ow� u�miechaj�c si� niepewnie. Nieraz tak bardzo pragn�a
us�ysze�, jak mama si� �mieje, ale ona nie �mia�a si� nigdy. Wyczuwa�a, �e
��czy je obie co� szczeg�lnego, co odr�nia je od taty i ch�opc�w, ale
onie�miela�y j� sztywno wyprostowane plecy i drepcz�ce nieustannie stopy.
Mama z roztargnieniem kiwa�a g�ow�, zgarnia�a szerokie sp�dnice i kr��y�a
mi�dzy piecem i sto�em, ani na chwil� nie przestaj�c pracowa�.
Spo�r�d wszystkich dzieci jedynie Frank zdawa� sobie spraw� z tego, �e
Fee jest wiecznie zm�czona. Tyle by�o wci�� do zrobienia, pieni�dzy c kot
nap�aka�, za ma�o czasu i tylko jedna para r�k. Fee z ut�sknieniem czeka�a
dnia, kiedy Meggie zacznie jej pomaga�. Dziewczynka ju� wykonywa�a proste
czynno�ci, ale w �aden spos�b nie mog�a zmniejszy� ci�aru obowi�zk�w.
Sze�cioro dzieci i z tego tylko jedno, w dodatku najm�odsze, by�o
dziewczynk�. Wszystkie znajome Fee okazywa�y jej wsp�czucie przemieszane z
zazdro�ci�, ale od tego pracy nie ubywa�o. W koszyku pi�trzy� si� stos
skarpet do zacerowania, na drutach tkwi�a kolejna dziergana przez ni�
skarpetka. Hughie wyrasta� ze swetr�w, a Jack nie ur�s� jeszcze tyle, �eby
odda� mu swoje.
Padraic Cleary przez czysty przypadek znalaz� si� w domu w czasie, kiedy
wypada�y urodziny Meggie. Poniewa� sezon strzy�y jeszcze si� nie rozpocz��,
mia� prac� w okolicy przy orce i sadzeniu. Z zawodu by� postrzygaczem
owiec, ale to sezonowe zaj�cie trwa�o od po�owy lata do ko�ca zimy, po czym
przychodzi�a pora kocenia si� owiec. Zwykle udawa�o mu si� znale�� do��
pracy, �eby przetrwa� wiosn� i pierwsze miesi�ce lata; pomaga� przy
jagni�tach, orce i wyr�cza� miejscowego hodowc� kr�w w dojeniu - �wi�tek,
pi�tek, dwa razy dziennie. Szed� tam, gdzie czeka�a na niego praca,
zostawiaj�c rodzin� bez opieki w du�ym starym domu, co tylko z pozoru
�wiadczy�o o nieczu�ym sercu. Kto�, kogo los nie uszcz�liwi� w�asn�
ziemi�, tak w�a�nie musia� post�powa�.
Kiedy przyszed� nied�ugo po zachodzie s�o�ca, w domu zapalono ju� lampy i
na wysokim suficie igra�y cienie. Ch�opcy, zbici w gromadk� na werandzie,
bawili si� ropuch� - wszyscy opr�cz Franka. Padraic wiedzia�, gdzie jest
jego najstarszy syn, poniewa� s�ysza� miarowe stukanie siekiery. Przystan��
na werandzie, �eby obdarzy� kopniakiem Jacka i trzepn�� w ucho Boba.
- Id�cie pom�c Frankowi, leniuchy. I macie sko�czy�, zanim mama postawi
kolacj� na stole, bo inaczej z�oj� wam sk�r�.
Skin�� g�ow� krz�taj�cej si� ko�o pieca Fionie. Nie poca�owa� jej ani nie
przytuli�, gdy� uwa�a�, �e jedynym w�a�ciwym miejscem dla okazywania uczu�
��cz�cych m�a i �on� jest sypialnia. Kiedy zzu� oblepione b�otem buty,
Meggie podbieg�a w podskokach nios�c mu kapcie, a wtedy u�miechn�� si�
spogl�daj�c na ni� z uczuciem zadziwienia, kt�re widok tej ma�ej
dziewczynki zawsze w nim wywo�ywa�. By�a taka �adna, mia�a takie pi�kne
w�osy; uj�� w palce jeden lok, rozci�gn�� go na ca�� d�ugo��, a potem
pu�ci�, �eby zobaczy�, jak spr�y�cie zwija si� z powrotem. Uni�s� c�rk� do
g�ry i podszed� do jedynego w kuchni wygodnego krzes�a z oparciem i
poduszk� przywi�zan� w kuchni wygodnego krzes�a z oparciem i poduszk�
przywi�zan� do siedziska. Z cichym westchnieniem usiad�, wyci�gn�� fajk� i
niedbale wystuka� tytoniowe resztki prosto na pod�og�. Meggie usadowi�a si�
ojcu na kolanach zaplataj�c mu r�czki na szyi i z ufn� twarzyczk� obr�con�
ku jego twarzy oddawa�a si� ulubionej wieczornej zabawie polegaj�cej na
patrzeniu, jak �wiat�o przesiewa si� przez kr�tki zarost.
- Jak si� czujesz, Fee? - spyta� �on� Padraic Cleary.
- Dobrze, Paddy. Upora�e� si� z dolnym polem?
- Tak, sko�czy�em z dolnym. Jutro z samego rana mog� zaczyna� na g�rnym.
Bo�e, ale� jestem zm�czony!
- Wierz�! Czy MacPherson da� ci zn�w t� star� koby��?
- A jak�e! Nie my�lisz chyba,, �e sam by j� wzi��, a mnie da� deresza?
Czuj� si� tak, jakby mi kto r�ce ze staw�w powyrywa�. Got�w jestem
przysi�c, �e to najtwardsza w pysku koby�a w ca�ej Nowej Zelandii.
- Nie martw si�. Nied�ugo pojedziesz do starego Robertsona, a on ma same
dobre konie.
- Nie mog� si� doczeka�.
Nabi� fajk� grubym tytoniem i z du�ego dzbanka przy piecu wyci�gn�� knot
do zapalania. Szybkim ruchem wetkn�� go za drzwiczki paleniska, gdzie
natychmiast zaj�� si� od �aru; potem rozpar� si� w krze�le i ssa� fajk�, a�
bulgota�a.
- Jak si� czuje nasza czterolatka? - spyta� c�rk�.
- Dobrze, tato.
- Czy mama da�a ci prezent?
- Och, tato, sk�d wiedzieli�cie, �e chcia�am mie� Agnes?
- Agnes? - powt�rzy� z u�miechem i rzuci� pytaj�ce spojrzenie w stron�
Fee? - Tak ma na imi�, Agnes?
- Tak. Jest pi�kna, tato. Chcia�abym na ni� patrze� od rana do wieczora.
- Ca�e szcz�cie, �e w og�le ma jeszcze na co patrze� - powiedzia�a
ponuro Fee. - Jack i Hughie z�apali lalk�, zanim biedna Meggie zd��y�a j�
dobrze obejrze�.
- No tak, jak to ch�opcy. Mocno j� uszkodzili?
- Nie na tyle, �eby nie da�o si� naprawi�. Frank ich w por� przy�apa�.
- Frank? A co on tu robi�? Mia� przez ca�y dzie� pracowa� w ku�ni. Hunter
czeka na bramy.
- Pracowa� przez ca�y dzie� w ku�ni. Przyszed� tylko po jakie� narz�dzie
- odpowiedzia�a pr�dko Fee; Padraic zbyt ostro traktowa� Franka.
- Och, tato, Frank to najlepszy brat! Uratowa� moj� Agnes przed �mierci�,
a po kolacji przyklei jej w�osy.
- To dobrze - sennym g�osem powiedzia� ojciec, odchylaj�c g�ow� do ty�u i
zamykaj�c oczy.
Od pieca bucha� �ar, ale jemu jakby to nie przeszkadza�o; po�yskliwe
kropelki potu zrosi�y mu czo�o. Za�o�y� r�ce za g�ow� i zapad� w drzemk�.
To w�a�nie po nim dzieci odziedziczy�y g�ste wij�ce si� rude w�osy w
r�nych odcieniach, chocia� �adne nie mia�o r�wnie p�omiennej czupryny.
Padraic Cleary by� niski, ale silny, jakby zbudowany ze spr�ystej stali, a
poniewa� od dziecka dosiada� koni, wykrzywi�y mu si� nogi, r�ce za�
wyd�u�y�y po latach sp�dzonych na strzy�eniu owiec. Klatk� piersiow� i r�ce
pokrywa� mu matowy z�oty meszek, kt�ry by�by brzydki przy ciemnej cerze.
Zmarszczki wok� jasnoniebieskich oczu, kt�re mru�y� stale jak marynarz,
zastyg�y od ci�g�ego wpatrywania si� w dal, a na twarzy o przyjemnym
wyrazie go�ci� p�ochliwy u�miech, kt�ry sprawia�, �e inni m�czy�ni lubili
go od pierwszego wejrzenia. Wspania�y nos o prawdziwie rzymskim kszta�cie
musia� dziwi� irlandzkich pobratymc�w - ale kt� zliczy statki, jakie
rozbi�y si� u brzeg�w Irlandii. By� cz�owiekiem szcz�liwym, kt�ry znosi�
ci�k� dol� wyrobnika lepiej ni� wielu innych, i cho� trzyma� dzieci bardzo
kr�tko, nie �a�uj�c, kiedy trzeba, kopniaka, uwielbia�y go wszystkie, pr�cz
jednego. Je�eli nie starcza�o chleba, obywa� si� bez, je�eli trzeba by�o
wybiera� mi�dzy nowym ubraniem dla niego a nowym ubraniem dla kt�rego� z
potomk�w, obywa� si� bez. Mo�na powiedzie�, �e to pewniejszy dow�d mi�o�ci
ni� milion �atwych poca�unk�w. Mia� bardzo wybuchowy temperament i kiedy�
nawet zabi� cz�owieka. Dopisa�o mu szcz�cie: cz�owiek ten by� Anglikiem, a
w zatoce Dun Laoghaire czeka� na fal� odp�ywu statek do Nowej Zelandii.
Fiona podesz�a do drzwi wychodz�cych na podw�rko i zawo�a�a:
- Kolacja!
Ch�opcy zjawili si� jeden po drugim, a na samym ko�cu przyszed� Frank
ob�adowany drewnem, kt�re wrzuci� do du�ej skrzyni ko�o pieca. Padraic
zestawi� Meggie na pod�og�, podszed� do sto�u dla domownik�w i zaj��
miejsce u jego szczytu, podczas gdy ch�opcy usadowili si� p jego bokach, a
Meggie wdrapa�a si� na drewnian� skrzynk�, kt�r� ojciec po�o�y� na stoj�cym
najbli�ej krze�le.
Przy swoim stole podr�cznym Fee nak�ada�a jedzenie od razu na talerze,
szybciej i sprawniej ni� kelner; nosi�a po dwa, najpierw dla Paddy'ego i
Franka, a na ko�cu dla Meggie i dla siebie.
- Kchrr! Znowu stew! - powiedzia� Stuart robi�c miny i bior�c do r�ki n�
i widelec. - Dlaczego dali�cie mi tak na imi�?
- Jedz - warkn�� ojciec.
Na du�ych talerzach jedzenie dos�ownie si� pi�trzy�o: ziemniaki z wody,
gulasz z jagni�cia i fasolka, zerwana w ogr�dku tego samego dnia, wszystko
w du�ych ilo�ciach. Mimo t�umionych j�k�w i st�kni�� wyra�aj�cych
obrzydzenie, wszyscy, tak�e Stu, wyczy�cili talerze do czysta chlebem, a
potem jeszcze zjedli kilka pajd posmarowanych grubo mas�em i domowej roboty
d�emem z agrestu. Fee usiad�a i zjad�a w po�piechu, po czym zn�w si�
zerwa�a, podesz�� do podr�cznego sto�u i tam na�o�y�a do du�ych g��bokich
talerzy wielkie kawa�y zwijanego ciasta, kt�re przygotowywa�a nie �a�uj�c
cukru i smaruj�c je ca�e d�emem. Ka�da porcja zosta�a obficie polana
gor�cym sosem budyniowym i Fee zn�w nosi�a talerze do sto�u po dwa naraz.
Wreszcie z westchnieniem usiad�a; to danie mog�a zje�� w spokoju.
- O, pycha! Ciasto z d�emem! - wykrzykn�a Meggie i zacz�a ugniata�
�y�eczk� ��ty budy�, a� zabarwi�y go r�owe smugi d�emu s�cz�cego si� ze
�rodka.
- Tak, Meggie. dzi� twoje urodziny, wi�c mama przygotowa�a twoj� ulubion�
legumin� - powiedzia� ojciec z u�miechem.
Tym razem nikt nie narzeka�. Deser, jaki b�d�, konsumowano zawsze z
zapa�em. Ca�a rodzina Clearych mia�a s�abo�� do s�odyczy.
Nikt nie mia� ani funta nadwagi, mimo du�ych ilo�ci po�ywienia
zawieraj�cego skrobi�. Wszystko co jedli, spalali do ostatka w czasie pracy
i zabawy. Warzywa i owoce jedzono dla zdrowia, ale to chleb, ziemniaki,
mi�so i gor�ce m�czne leguminy broni�y ich przed wyczerpaniem.
Kiedy Fee z olbrzymiego czajnika nala�a wszystkim po fili�ance herbaty,
siedzieli jeszcze rozmawiaj�c i czytaj�c przez ponad godzin�. Paddy pyka� z
fajki z nosem w wypo�yczonej z biblioteki ksi��ce, Fee wci�� komu� dolewa�a
herbaty, Bob pogr��y� si� w lekturze innej ksi��ki z biblioteki, a m�odsze
dzieci snu�y plany na jutro. Szko�a zosta�a zamkni�ta na d�ugie letnie
wakacje i ch�opcy odzyskawszy swobod� palili si� do tego, �eby rozpocz��
przydzielone im prace w domu i w ogrodzie. Bob musia� odmalowa� zewn�trzne
�ciany domu tam, gdzie z�uszczy�a si� farba, Jack i Hughie mieli zaj�� si�
sk�adem drewna, budynkami gospodarczymi i dojeniem, a Stuartowi powierzono
piecz� nad warzywami; igraszka w por�wnaniu z okropie�stwami szko�y. Od
czasu do czasu Paddy unosi� g�ow� znad ksi��ki i dodawa� jakie� zaj�cie do
tej listy, Fee nie odzywa�a si�, a Frank siedzia� przygarbiony ze zm�czenia
i pi� herbat� fili�anka za fili�ank�.
Wreszcie Fee skin�a na Meggie, �eby usiad�a na wysokim sto�ku, nawin�a
jej loki na ga�ganki, a potem odes�a�a do ��ka razem ze Stu i Hughiem.
Jack i Bob spytali, czy mog� wsta� od sto�u, i wyszli nakarmi� psy. Frank
zani�s� lalk� Meggie do drugiego sto�u i zabra� si� za przyklejanie
oderwanych w�os�w. Przeci�gaj�c si� Padraic zamkn�� ksi��k� i od�o�y� fajk�
do wielkiej, mieni�cej si� t�czowo muszli paua, kt�ra s�u�y�a mu za
popielniczk�.
- No, matko, id� spa�.
- Dobranoc, Paddy.
Fee zebra�a naczynia ze sto�u, przy kt�rym jedli, i zdj�a z haka wisz�c�
na �cianie ocynkowan� bali�. Postawi�a j� na drugim ko�cu sto�u, przy
kt�rym pracowa� Frank, d�wign�a z pieca �eliwny czajnik i nape�ni�a bali�
gor�c� wod�. Ostudzi�a zimn� wod� ze starej puszki po nafcie. P�awi�c w
k�pieli myd�o zamkni�te w drucianym koszyku, Fee zacz�a my� i p�uka�
naczynia.
Frank pochyla� si� pracowicie nad lalk�, ale kiedy ur�s� stos talerzy,
wsta� bez s�owa, przyni�s� �cierk� i zacz�� je wyciera�. Kr��y� mi�dzy
sto�em a kredensem z wpraw� �wiadcz�c�, �e zaj�cie to od dawna nie jest mu
obce. Obydwoje ukradkiem, pe�ni l�ku grali w t� gr�, gdy� najsurowsza
zasada w domu rz�dzonym przez Paddy'ego dotyczy�a w�a�ciwego podzia�u
obowi�zk�w. Prowadzenie domu nale�a�o do kobiety, koniec, kropka. �adnemu
cz�onkowi rodziny p�ci m�skiej nie wolno by�o przy�o�y� r�ki do kobiecego
zaj�cia. Ale co wiecz�r, kiedy Paddy szed� spa�, Frank pomaga� matce, a Fee
dzia�a�a z nim w cichej zmowie, odk�adaj�c zmywanie a� do chwili, kiedy
us�yszeli stuk spadaj�cych na pod�og� kapci. Kiedy Paddy zrzuci� kapcie,
nie przychodzi� ju� potem do kuchni.
Fee popatrzy�a �agodnie na Franka.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobi�a, Frank - powiedzia�a. - Nie
powiniene� mi pomaga�. B�dziesz rano zm�czony.
- Drobiazg, mamo. Nie umr� od tego, �e powycieram par� talerzy. A tobie
b�dzie cho� troch� l�ej.
- To m�j obowi�zek, Frank. Przywyk�am.
- Tak bym chcia�, �eby�my si� kiedy� wzbogacili i �eby� mia�a s�u��c�.
- To dopiero czcze marzenia! - Wytar�a w �cierk� czerwone, ociekaj�ce
mydlan� wod� r�ce i z westchnieniem wzi�a si� pod boki. Spojrza�a na syna
z trosk�, wyczuwa�a bowiem w jego g�osie gorycz i niezadowolenie silniejsze
ni� to, z jakim parobek zwykle narzeka na sw�j los. - Lepiej odp�d� te
wielkopa�skie my�li, Frank. Z tego mog� by� tylko k�opoty. Jeste�my
robotnikami rolnymi, a to znaczy, �e si� nie bogacimy ani nie trzymamy
s�u��cych. B�d� zadowolony z tego, kim jeste� i co masz. Kiedy m�wisz takie
rzeczy, obra�asz tat�, a on na to nie zas�uguje. Wiesz o tym. Nie pije, nie
hazarduje si� i strasznie ci�ko na nas pracuje. Ani grosza z tego co
zarobi, nie chowa do w�asnej kieszeni. Wszystko oddaje dla nas.
Smag�a twarz matki nabra�a zaci�tego, ponurego wyrazu, ramiona pochyli�y
si� do przodu w ge�cie zniecierpliwienia.
- Ale dlaczego �ycie ma by� tylko har�wk�? Nie rozumiem, co w tym z�ego,
�e wyrazi�em �yczenie, �eby� mia�a s�u��c�.
- To jest z�e, bo niemo�liwe do spe�nienia! Wiesz, �e nie mamy pieni�dzy
na twoj� nauk�, a je�eli nie mo�esz si� uczy�, to jakim sposobem m�g�by�
zosta� kim� wi�cej ni� parobkiem? Twoja mowa, twoje ubranie, twoje r�ce
wreszcie �wiadcz� o tym, �e utrzymujesz si� z pracy fizycznej. To nie ha�ba
mie� r�ce zgrubia�e od pracy. Jak m�wi tata, kiedy cz�owiek ma spracowane
r�ce, wiadomo, �e jest uczciwy.
Frank wzruszy� ramionami i nie powiedzia� nic wi�cej. Naczynia zosta�y
od�o�one na miejsce; Fee wyj�a koszyk z przyborami do szycia i usiad�a na
krze�le Paddy'ego ko�o pieca, a Frank zaj�� si� zn�w reperacj� lalki.
- Biedna Meggie! - odezwa� si� raptem.
- Czemu biedna?
- Kiedy ci dwaj smarkacze szarpali jej lalk�, ona sta�a obok i p�aka�a
tak, jakby ca�y �wiat rozpad� si� na kawa�ki. - Spojrza� na lalk�,
ustrojon� na powr�t we w�osy. - Agnes! Sk�d, u licha wytrzasn�a takie
imi�?
- S�ysza�a pewno, jak m�wi�am o Agnes Fortescue-Smythe.
- Kiedy zwr�ci�em jej lalk�, zajrza�a do g�owy i omal nie umar�a ze
strachu. Przerazi�y j� chyba jej oczy, sam nie wiem dlaczego.
- Ci�gle ma jakie� przywidzenia.
- Szkoda, �e nie ma do�� pieni�dzy, �eby m�odsze dzieci mog�y si� uczy�
dalej. S� takie inteligentne.
- Och, Frank! Gdyby gruszki ros�y na wierzbie... - powiedzia�a znu�onym
g�osem matka. Przesun�a po oczach dr��c� r�k� i wetkn�a ig�� do cerowania
g��boko w k��bek szarej w��czki. - Ju� wi�cej nie mog�. Taka jestem
zm�czona, �e nie widz� dobrze.
- Id� spa� mamo. Ja zgasz� lampy.
- Tylko jeszcze pod�o�� do pieca.
- Ja to zrobi�.
Wsta� od sto�u i ostro�nie po�o�y� delikatn� porcelanow� lalk� na
kredensie za blaszanym pude�kiem na ciastka, gdzie by�a bezpieczna. Nie
martwi� si� o to, �e ch�opcy mogliby zn�w j� porwa�; bardziej si� bali jego
zemsty ni� ojcowskiej kary, gdy� Frank potrafi� by� m�ciwy. Przy matce czy
siostrze nigdy tego nie okazywa�, ale wszyscy bracia ucierpieli z tego
powodu.
Fee patrzy�a na niego z b�lem serca. Frank mia� w sobie co�
nieokie�znanego, co�, co zapowiada�o k�opoty. Gdy� tylko on i Paddy lepiej
si� rozumieli! Ale oni nigdy si� ze sob� nie zgadzali i stale k��cili. Mo�e
Frank za bardzo si� o ni� troszczy�, zanadto by� do niej przywi�zany. Je�li
tak, to z jej winy. A przecie� �wiadczy�o to o jego kochaj�cym sercu, jego
dobroci. Chcia� tylko troch� jej ul�y�. I zn�w ogarn�a j� t�sknota za
dniem, kiedy Meggie doro�nie na tyle, �eby zdj�� ten ci�ar z bark�w
Franka.
Wzi�a ze sto�u ma�� lamp�, a potem odstawi�a j� i podesz�a do
przykucni�tego przed piecem Franka, kt�ry �adowa� szczapy do du�ego
paleniska i porusza� zasuw� w kominie. Sznury �y� uwydatnia�y si� na bia�ym
przedramieniu, a brud na szczup�ych d�oniach w�ar� si� tak g��boko, �e nie
dawa� si� ju� zmy�. Fee nie�mia�o wyci�gn�a rek� i leciutko odgarn�a
proste, ciemne w�osy opadaj�ce mu na oczy; na wi�ksz� pieszczot� nie
potrafi�a si� zdoby�.
- Dobranoc, Frank. Dzi�kuj� ci.
Cienie przetacza�y si� i odskakiwa�y przed zbli�aj�cym si� �wiat�em,
kiedy Fee po cichu wychodzi�a przez drzwi prowadz�ce do frontowej cz�ci
domu.
Frank i Bob zajmowali pierwsz� sypialni�. Bezszelestnie pchn�a drzwi i
unios�a lamp�, o�wietlaj�c stoj�ce w k�cie podw�jne ��ko. Bob le�a� na
plechach z rozchylonymi ustami, wzdrygaj�c si� i dr��c jak pies. Podesz�a
do ��ka i przekr�ci�a go na prawy bok, zanim senny koszmar zaw�adn�� nim
ca�kowicie, a potem przygl�da�a mu si� jeszcze przez chwil�. Jaki� by�
podobny do Paddy'ego!
W s�siednim pokoju Jack i Hughie le�eli niemal spleceni ze sob�. Okropne
�obuziaki! Nie przestawali psoci� ani na chwil�, ale nie mieli w sobie
z�o�liwo�ci. Na pr�no usi�owa�a ich rozdzieli� i jako tako uporz�dkowa�
po�ciel, dwaj k�dzierzawi rudzielcy nie pozwolili na to. Z cichym
westchnieniem da�a im spok�j. Nie mog�a poj��, jakim cudem odzyskiwali si�y
po takim nocnym wypoczynku, niemniej s�u�y� im znakomicie.
Pok�j, w kt�rym spa�a Meggie ze Stuartem, by� za ciemny i za smutny jak
dla ma�ych dzieci; ca�y pomalowany na nieciekawy br�zowy kolor, z br�zowym
linoleum na pod�odze i bez cho�by jednego obrazka na �cianie. Dok�adnie
taki sam jak pozosta�e sypialnie. Stuart przekr�ci� si� na brzuch i wida�
by�o tylko jego ma��, okryt� nocn� koszul� pup�, kt�ra wystawa�a spod
okrycia tam, gdzie powinien mie� g�ow�. Okaza�o si�, �e g�ow� ma przy
kolanach i Fee jak zwykle dziwi�a si� w duchu, �e si� nie udusi�. Ostro�nie
przesun�a r�k� po prze�cieradle i znieruchomia�a. Zn�w mokro! Trudno,
poczeka z tym do rana, kiedy z pewno�ci� mokra b�dzie r�wnie� poduszka.
Zawsze to robi�, odwraca� si� i siusia� jeszcze raz. Trudno, jeden na
pi�ciu mocz�cy si� ch�opiec to nie tak �le.
Zwini�ta w k��bek Meggie ssa�a palec, loki nawini�te na ga�ganki
rozsypa�y si� wko�o. Jedyna c�rka. Przed odej�ciem Fee obrzuci�a j�
przelotnym spojrzeniem; Meggie nie kry�a w sobie �adnej tajemnicy, by�a
dziewczynk�. Wiedzia�a, jaki czeka j� los, nie zazdro�ci�a jej ani nie
wsp�czu�a. Co innego ch�opcy; cuda alchemii, mali m�czy�ni wyczarowani z
jej kobiecego cia�a. Ci�ko jej by�o bez pomocy w domu, ale op�aca�o si�
sowicie. W m�skim gronie, fakt, �e Paddy posiada� syn�w, stanowi� najlepsz�
r�kojmi� jego charakteru. M�czyzna, kt�ry p�odzi syn�w, to prawdziwy
m�czyzna.
Fee cicho zamkn�a drzwi do swojej sypialni i odstawi�a lamp� ma komod�.
Zwinne palce sfrun�y wzd�u� kilkudziesi�ciu guziczk�w od wysokiego
ko�nierzyka a� do bioder sukni, kt�r� nast�pnie �ci�gn�a z r�k. Fee
zsun�a te� z ramion koszulk� i przytrzymuj�c j� starannie przy piersiach
narzuci�a na siebie d�ug� flanelow� koszul� nocn�. Dopiero w�wczas,
przyzwoicie okryta, uwolni�a si� od koszulki, reform i lu�no zasznurowanego
gorsetu. Ciasno upi�te z�ote w�osy opad�y na d�, kiedy wyj�a
przytrzymuj�ce je szpilki i po�o�y�a je na komod�. Lecz nawet one, cho� tak
pi�kne, g�ste b�yszcz�ce i zupe�nie proste, nie zazna�y wolno�ci. Fee
unios�a �okcie w g�r�, si�gaj�c d�o�mi na kark, i zacz�a szybko splata�
warkocz. Potem obr�ci�a si� w stron� ��ka, odruchowo wstrzymuj�c oddech;
Paddy spa�, wi�c westchn�a g��boko z ulg�. Owszem, odczuwa�a przyjemno��,
gdy Paddy w mi�osnym nastroju obdarza� j� nie�mia�ymi i czu�ymi
pieszczotami troskliwego kochanka, ale zanim Meggie troch� nie podro�nie,
by�oby naprawd� ci�ko mie� jeszcze jedno dziecko.
`tc
Rozdzia� drugi
`tc
Kiedy rodzina Clearych sz�a w niedziel� do ko�cio�a, Meggie zostawa�a w
domu z kt�rym� ze starszych ch�opc�w, z ut�sknieniem wyczekuj�c dnia, kiedy
b�dzie na tyle du�a, �eby p�j�� razem ze wszystkimi. Padraic Cleary uwa�a�,
�e ma�e dzieci nie powinny przebywa� w �adnym domu opr�cz swojego, i zasada
ta rozci�ga�a si� nawet na dom bo�y. Wszyscy wiedzieli, Ze Meggie p�jdzie
do ko�cio�a dopiero wtedy, kiedy zacznie chodzi� do szko�y i b�dzie si� po
niej mo�na spodziewa�, �e usiedzi w miejscu. Nie wcze�niej. Dlatego co
niedziela Meggie sta�a rano niepocieszona przy bramie ko�o ostrokrzewu,
podczas gdy rodzina �adowa�a si� na star� dwuko��wk�, a brat pozostawiony
do przypilnowania jej udawa� zachwyconego tym, �e ominie go msza. Jedynym
w�r�d Clearych, kt�ry rozstawa� si� z rado�ci� z reszt� rodziny, by� Frank.
Religia stanowi�a nieod��czny sk�adnik �ycia Paddy'ego. Zanim wzi��
katolicki �lub z Fee, musia� zabiega� o zgod�, gdy� Fee nale�a�a do
ko�cio�a anglika�skiego. Porzuci�a wprawdzie swoj� wiar� dla Paddy'ego, ale
odm�wi�a przej�cia na katolicyzm. Trudno powiedzie� dlaczego, mo�e dlatego,
�e stary pionierski r�d Armstrong�w wywodzi� si� z nieskazitelnie
anglika�skiego pnia, podczas gdy Paddy by� ubogim imigrantem z gorszej
cz�ci Irlandii, po drugiej stronie rzeki Pale. Armstrongowie �yli w Nowej
Zelandii na d�ugo przed przybyciem pierwszych "oficjalnych" osadnik�w, a to
stanowi�o przepustk� do kolonialnej arystokracji. Z punktu widzenia
Armstrong�w mo�na by�o stwierdzi� tylko tyle, �e Fee pope�ni�a szokuj�cy
mezalians.
Roderick Armstrong za�o�y� nowozelandzki klan w przedziwnych
okoliczno�ciach.
Wszystko zacz�o si� od pewnego wydarzenia, kt�re mia�o poci�gn�� za sob�
nieprzewidziane skutki dla osiemnastowiecznej Anglii, mianowicie od
ameryka�skiej wojny o niepodleg�o��. Do 1776 rokrocznie ponad tysi�c
brytyjskich przest�pc�w skazanych za drobne przewinienia l�dowa�o w
Wirginii i obu Karolinach, gdzie sprzedawano ich na s�u�b� niewiele
r�ni�c� si� od niewolniczej, co potwierdza�a umowa. Brytyjski wymiar
sprawiedliwo�ci by� w owych czasach surowy i nieugi�ty: morderstwo,
podpalenie, przest�pstwo tajemniczo okre�lane jako "cyga�stwo" oraz
kradzie�e na sum� powy�ej szylinga podlega�y karze szubienicy. L�ejsze
przewinienia karano wywiezieniem skaza�ca do Ameryki P�nocnej albo
Po�udniowej, gdzie mia� pozosta� do ko�ca �ycia.
Ale kiedy w 1776 roku obie Ameryki zamkn�y granice, Anglia zosta�a
obarczona szybko rosn�c� popularno�ci� kryminalist�w, z kt�r� nie mia�a co
pocz��. Wi�zienia przepe�ni�y si� ponad wszelk� miar�, a tych, kt�rzy si� w
nich nie pomie�cili, upychano do butwiej�cych statk�w zacumowanych w
uj�ciach rzek. Nale�a�o co� z tym fantem zrobi�, wi�c zrobiono. Bardzo
niech�tnie, gdy� oznacza�o to wydatek kilku tysi�cy funt�w, rozkazano
kapitanowi Arthurowi Phillipowi, by wyruszy� w podr� do Wielkiego
Po�udniowego L�du. By� rok 1787. Flotylla sk�adaj�ca si� z jedenastu
statk�w wioz�a ponad tysi�c skaza�c�w, a pr�cz tego marynarzy, oficer�w
marynarki i kontyngent piechoty morskiej. W niczym nie przypomina�o to
wspania�ej wyprawy w poszukiwaniu wolno�ci. Pod koniec stycznia 1788 roku,
osiem miesi�cy po opuszczeniu brzeg�w Anglii, flota wp�yn�a do zatoki
Botany. Jego Ob��kana Wysoko�� Jerzy Trzeci m�g� si� odt�d pozbywa�
przest�pc�w odsy�aj�c ich na nowe ziemie, do kolonii o nazwie Nowa Walia.
W 1801, w wieku zaledwie dwudziestu lat, Roderick Armstrong zosta�
skazany na do�ywotnie zes�anie. Potomkowie Armstronga utrzymywali, �e
pochodzi� z rodziny szlacheckiej w Somerset, kt�ra straci�a maj�tek na
skutek rewolucji ameryka�skiej, oraz �e nie pope�ni� �adnego przest�pstwa,
jednak nikt z nich nie do�o�y� stara�, �eby wyja�ni� pochodzenie
znakomitego przodka. Cieszyli si� odbitym blaskiem jego chwa�y i troch�
fantazjowali. Niezale�nie od tego, sk�d si� wywodzi� i w jakich obraca� si�
sferach w Anglii, m�ody Roderick Armstrong by� cz�owiekiem dzikim i
nieokie�znanym. Przez ca�e osiem miesi�cy odbywaj�cej si� w warunkach nie
do opisania podr�y do Nowej Po�udniowej Walii da� si� pozna� jako uparty,
trudny wi�zie�, zaskarbiaj�c sobie wzgl�dy oficer�w statku dodatkowo tym,
�e za nic nie chcia� umrze�. Kiedy przyby� do Sydney w 1803 roku, jego
zachowanie jeszcze si� pogorszy�o, wi�c wyekspediowano go na wysp� Norfolk,
do wi�zienia dla zatwardzia�ych przest�pc�w. Nie sprawowa� si� ani troch�
lepiej mimo r�nych zabieg�w, jakim go poddawano. G�odzono go; wi�ziono w
ciasnej celi, w kt�rej nie m�g� ani siedzie� ani sta�, ani le�e�; ch�ostano
do �ywego mi�sa; przykuto do ska�y w morzu, gdzie omal nie uton��. Ale on
�mia� si� w nos swoim prze�ladowcom, cho� wygl�da� jak bezz�bny szkielet
obleczony w sk�r� i brudne �achmany, od st�p do g��w pokryty bliznami,
o�ywiany wewn�trznym ogniem goryczy i buntu, kt�rego nic nie mog�o ugasi�.
Z pocz�tkiem ka�dego dnia postanawia�, �e nie umrze, a pod koniec dnia
�mia� si� triumfalnie z tego, �e �yje.
W 1810 odes�ano go do Kraju Van Diemena, gdzie po��czony �a�cuchem z
grup� innych wi�ni�w mia� wykuwa� drog� w twardym jak �elazo piaskowcu za
osad� Hobart. Przy pierwszej okazji u�y� kilofa po to, �eby zrobi� nim
dziur� w piersiach podoficera pilnuj�cego rob�t. Wraz z dziesi�cioma innymi
skaza�cami zmasakrowali dalszych pi�ciu stra�nik�w, po kawa�eczku odcinaj�c
im cia�o od ko�ci, dop�ki z przera�liwym krzykiem i wij�c si� z b�lu nie
wyzion�li ducha. Albowiem zar�wno skaza�cy, jak ich stra�nicy stali si�
potworami, istotami prymitywnymi, w kt�rych obumar�y wszelkie ludzkie
uczucia. Roderick Armstrong jak nigdy nie m�g� pogodzi� si� z dol�
skaza�ca, tak nie m�g� rzuci� si� do ucieczki pozostawiaj�c swych oprawc�w
bez uszczerbku czy te� zadaj�c im szybk� �mier�.
Z zapasem rumu, chleba i suszonego mi�sa, zabranym stra�nikom, jedenastu
wi�ni�w przedziera�o si� wiele mil przez lodowat� d�ungl�. Kiedy
uciekinierzy dotarli do przystani wielorybnik�w Hobart, ukradli tam szalup�
i wyruszyli na Morze Tasmana bez jedzenia, bez wody i �agli. Kiedy ��d�
dobi�a do dzikiego zachodniego wybrze�a nowozelandzkiej Wyspy Po�udniowej,
przy �yciu pozosta�o trzech zbieg�w, w�r�d nich Roderick Armstrong. Nigdy
nie opowiada� o tej nieprawdopodobnej podr�y, ale kr��y�y pog�oski, �e ci,
kt�rzy prze�yli, zabili i zjedli s�abszych wsp�towarzyszy.
Sta�o si� to zaledwie w dziesi�� lat po wyekspediowaniu Armstronga z
Anglii. By� jeszcze m�odym cz�owiekiem, cho� wygl�da� na sze��dziesi�t lat.
Do roku 1840, kiedy przybyli do Nowej Zelandii pierwsi pe�noprawni
osadnicy, wykarczowa� dla siebie pola na bogatej nizinie Cantenbury na
Wyspie Po�udniowej, "o�eni� si�" z Maorysk� i sp�odzi� trzyna�cioro �adnych
dzieci, p�krwi Polinezyjczyk�w. Za� w roku 1860 Armstrongowie nale�eli ju�
do kolonialnej arystokracji, wysy�ali syn�w do ekskluzywnych szk� w
Anglii, a swoim sprytem i stale powi�kszanym maj�tkiem przekonywuj�co
dowiedli, �e s� rzeczywi�cie potomkami wyj�tkowego, budz�cego respekt
cz�owieka. Wnuk Rodericka, James, w 1880 roku zosta� ojcem Fiony, jedynej
c�rki w�r�d jego pi�tna�ciorga dzieci.
Je�eli Fee brakowa�o surowszych protestanckich obrz�d�w jakie pami�ta�a z
dzieci�stwa, to nigdy o tym nie m�wi�a. Tolerowa�a religijne przekonania
Paddy'ego i chodzi�a z nim do ko�cio�a, a tak�e pilnowa�a, �eby jej dzieci
wielbi�y wy��cznie katolickiego Boga. Poniewa� jednak nie zmieni�a
wyznania, zabrak�o w ich domu drobnych akcent�w, takich jak modlitwa przed
posi�kami, wieczorne pacierze, pobo�no�� na co dzie�.
Je�li nie liczy� tej jednej wyprawy do Wahine przed p�tora rokiem,
Meggie nie oddali�a si� nigdy od domu dalej ni� do stodo�y i ku�ni w
kotlinie. W dniu, kiedy mia�a po raz pierwszy i�� do szko�y, by�a tak
podekscytowana, �e po �niadaniu zwymiotowa�a i Fee musia�a j� szybko zabra�
do sypialni, umy� i przebra�. �ci�gn�a z niej �liczny, nowy granatowy
mundurek, z du�ym bia�ym marynarskim ko�nierzem i zamiast niego za�o�y�a
okropn� br�zow� sukienk�, kt�ra zapina�a si� tak wysoko na ma�ej szyi
Meggie, �e gruby materia� zawsze j� dusi�.
- Na lito�� bosk�, Meggie, kiedy zn�w poczujesz, �e ci niedobrze, powiedz
mi o tym! Nie sied� i nie czekaj, a� b�dzie za p�no, a na mnie spadnie
dodatkowe sprz�tanie! Teraz b�dziecie si� musieli po�pieszy�, bo jak
przyjdziecie po dzwonku, siostra Agata na pewno sprawi ci lanie. B�d�
grzeczna i s�uchaj braci.
Kiedy Fee wypchn�a wreszcie Meggie przez drzwi razem ze starym
tornistrem, w kt�rym by�y kanapki z d�emem na drugie �niadanie, Bob, Jack,
Hughie i Stu podskakiwali ko�o bramy od frontu.
- Chod�, Meggie, bo si� sp�nimy! - krzykn�� Bob, ruszaj�c naprz�d drog�.
Meggie pu�ci�a si� biegiem za oddalaj�cymi si� bra�mi.
By�o nieco po si�dmej, a �agodne poranne s�o�ce �wieci�o ju� od kilku
godzin; tylko w g��bokim cieniu trawa nie obesch�a jeszcze z rosy. Drog� do
Wahine tworzy�y wyci�ni�te w glinianej ziemi koleiny, dwie czerwonobrunatne
wst�gi rozdzielone szerokim pasmem jasnozielonej trawy. Po obu stronach
traktu, gdzie porz�dne drewniane ogrodzenia okolicznych posiad�o�ci broni�y
wst�pu na teren prywatny, w wysokiej trawie kwit�y obficie lilie i
pomara�czowe nasturcje.
Bob szed� zawsze do szko�y po p�otach z prawej strony, balansuj�c
sk�rzanym tornistrem na g�owie, zamiast zarzuci� go na plecy. P�ot po lewej
stronie nale�a� do Jacka, co pozostawia�o �rodek drogi we w�adaniu trojga
najm�odszych z rodze�stwa. Szli d�ugo pod g�r�, od kotliny z ku�ni� a� do
miejsca, gdzie droga do posiad�o�ci Robertsona ��czy�a si� z drog� do
Wahine, a tam, u szczytu stromego wzniesienia, zatrzymali si� na chwil�
zdyszani - pi�� g��w w rudych aureolach na tle pokrytego ob�okami nieba.
Najprzyjemniej schodzi�o si� ze wzg�rza. �a�uj�c, �e nie maj� czasu, �eby
przekra�� si� pod p�otem pana Chapmana i sturla� si� w d�, wzi�li si� za
r�ce i pogalopowali trawiastym poboczem nikn�cym w g�stwinie kwiat�w.
Dom Clearych dzieli�a od Wahine odleg�o�� pi�ciu mil, nic wi�c dziwnego,
�e kiedy Meggie zobaczy�a w oddali s�upy telegraficzne, nogi, z kt�rych
opad�y skarpetki, dr�a�y pod ni� z wysi�ku. Bob, wyt�aj�c s�uch w
oczekiwaniu na dzwonek wzywaj�cy do zbi�rki, zerka� ze zniecierpliwieniem
na Meggie, kt�ra z trudem sz�a naprz�d podci�gaj�c majtki i od czasu do
czasu rozpaczliwie chwytaj�c powietrze otwartymi ustami. Wyzieraj�ca spod
puszystych w�os�w twarz by�a zar�owiona, a zarazem dziwnie blada. Bob z
westchnieniem poda� sw�j tornister Jackowi i otar� r�ce o spodnie.
- Chod�, Meggie, ponios� ci� dalej na barana - powiedzia� szorstko,
obrzucaj�c braci gro�nym spojrzeniem, �eby przypadkiem nie pomy�leli, �e
zmi�k�o mu serce.
Meggie wdrapa�a si� na plecy, podci�gn�a tak, �eby uj�� go w pasie
nogami, i z b�og� ulg� wspar�a g�ow� na jego chudym ramieniu. Teraz mog�a
wygodnie przygl�da� si� miasteczku.
Nie by�o wiele do ogl�dania. Miasteczko Wahine, troch� wi�ksze od du�ej
wsi, ci�gn�o si� po obu stronach drogi utwardzonej po�rodku �u�lem.
Najwi�kszy budynek, miejscowy hotel, wyrasta� na wysoko�ci pierwszego
pi�tra, a przed nim ocienia� chodnik daszek wsparty na s�upach ustawionych
wzd�u� rynsztoka