9050
Szczegóły |
Tytuł |
9050 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9050 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9050 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9050 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur C. Clarke
Nie b�dzie jutra
- Ale� to straszne! - my�la� Najwy�szy Uczony. - Na pewno co� mo�emy zrobi�!
- Tak, Ja�nie O�wiecony, ale to nies�ychanie trudne. Ta planeta znajduje si� w odleg�o�ci ponad pi�ciuset lat �wietlnych i bardzo trudno si� z ni� skontaktowa�. Uwa�amy jednak, �e mo�emy przerzuci� most. Niestety, to nie jedyny problem. Dotychczas w og�le nie mogli�my porozumie� si� z tymi istotami. Ich zdolno�ci telepatyczne s� nadzwyczaj szcz�tkowe... mo�e nawet nie istniej�. A je�li nie mo�emy z nimi rozmawia�, nie ma sposobu udzielenia im pomocy.
Mi�dzy umys�ami obu m�czyzn zapad�o d�ugie milczenie, podczas kt�rego Najwy�szy Uczony analizowa� sytuacj� i, jak zwykle, doszed� do w�a�ciwego wniosku.
- W ka�dej inteligentnej rasie musi by� cho� kilku osobnik�w ze zdolno�ciami telepatycznymi - rozmy�la�. - Trzeba wys�a� setki obserwator�w, nastrojonych na uchwycenie �lad�w pierwszej zb��kanej my�li. Je�li znajdziecie cho� jeden reaguj�cy umys�, na nim skoncentrujcie wszystkie swe wysi�ki. Musimy przekaza� t� wiadomo��.
- Doskonale, Ja�nie O�wiecony, tak zrobimy.
Przez otch�a�, wskro� przestrze�, kt�r� �wiat�o pokonuje w ci�gu p� tysi�ca lat, umys�y mieszka�c�w planety Thaar s�a�y wici w rozpaczliwym poszukiwaniu cho� jednej istoty ludzkiej zdolnej odczu� ich obecno��. Szcz�liwie si� z�o�y�o, �e trafi�y na Billa Crossa.
Przynajmniej w�wczas tak uwa�ali, lecz p�niej nie byli tego pewni. W ka�dym razie nie mieli wyboru. Zbieg okoliczno�ci, kt�ry otworzy� przed nimi umys� Billa, trwa� zaledwie kilka sekund i by�o nieprawdopodobne, aby m�g� zn�w si� powt�rzy� po tej stronie wieczno�ci.
Na ten cud z�o�y�y si� trzy czynniki i trudno powiedzie�, kt�ry z nich odegra� najwa�niejsz� rol�. Pierwszy z nich to przypadek, kt�ry zadecydowa� o pozycji. Butelka z wod�, kiedy pada na ni� �wiat�o s�o�ca, mo�e sta� si� naturaln� soczewk�, skupiaj�c� promienie na niewielkim obszarze. Na niepor�wnywalnie wi�ksz� skal� g�ste j�dro Ziemi skupi�o fale docieraj�ce z Thaar. Promienie wysy�ane przez my�l zwykle nie ulegaj� wp�ywom materii - przechodz� przez ni� z �atwo�ci� jak �wiat�o przez szk�o. Lecz na ka�dej planecie jest raczej mn�stwo materii i Ziemia sta�a si� gigantyczn� soczewk�. Tak si� z�o�y�o, �e Bill znajdowa� si� akurat w jej ognisku, kiedy s�abe impulsy my�li z Thaaru osi�gn�y tysi�ckrotne skupienie.
Wprawdzie miliony innych ludzi przebywa�y w r�wnie dogodnych miejscach, lecz nie byli oni in�ynierami buduj�cymi rakiety i przez d�ugie lata nie zajmowali si� my�leniem i marzeniami o Kosmosie, kt�re by si� sta�y cz�ci� ich istnienia.
Nie spili si� te� tak kompletnie, prawie do utraty resztek �wiadomo�ci, jak Bill pr�buj�cy uciec przed rzeczywisto�ci� w �wiat marze�, w kt�rym nie by�o rozczarowa� i niepowodze�.
Rozumia� oczywi�cie wojskowy punkt widzenia.
- P�acimy panu, doktorze Cross - powiedzia� mu genera� Potter z niepotrzebnym naciskiem - za projektowanie pocisk�w, a nie, hm, statk�w kosmicznych. Co pan robi w wolnym czasie, to pa�ska sprawa, ale musz� pana prosi�, aby nie u�ywa� pan urz�dze� przedsi�biorstwa dla w�asnego hobby. Od dzi� wszystkie zlecenia dla sekcji komputerowej musz� by� zatwierdzone przeze mnie. To wszystko.
Oczywi�cie nie mogli go wyla� - by� im za bardzo potrzebny. Ale nie mia� pewno�ci, czy sam chce tam pozosta�. Tak naprawd� nie by� pewien niczego poza tym, �e praca ta wywar�a niepo��dany wp�yw na jego sprawy osobiste, bo w ko�cu Brenda odesz�a z Johnnym Gardnerem - by zacz�� od najwa�niejszego wydarzenia.
Troch� za�amany, podpieraj�c brod� d�o�mi, Bill wpatrywa� si� bezmy�lnie w pomalowan� na bia�o �cian�, pod kt�r� sta� st�. Jedyn� jego ozdob� stanowi� kalendarz Lockheeda oraz b�yszcz�ca poczt�wka Aerojetu, przedstawiaj�ca start L�il�Abner Mark l z dopalaczem. Bill patrzy� pos�pnie w punkt le��cy w po�owie mi�dzy tymi obrazkami, opr�niwszy umys� z wszelkiej my�li. Nie by�o ju� �adnych barier...
W tym momencie zmasowane umys�y Thaaru wyda�y bezg�o�ny okrzyk triumfu i �ciana przed Billem z wolna rozp�yn�a si� w wiruj�cej mgle. Zdawa�o mu si�, �e patrzy w g��b tunelu ci�gn�cego si� w niesko�czono��. I rzeczywi�cie tak by�o.
Bill patrzy� na to zjawisko z umiarkowanym zainteresowaniem. Mia�o w sobie co� nowego w por�wnaniu z poprzednimi halucynacjami. A kiedy w jego umy�le przem�wi� ten g�os, pozwoli� mu tam b��dzi� przez jaki� czas, zanim cokolwiek uczyni�. Nawet kiedy by� pijany, �ywi� staromodne uprzedzenie do rozm�w z samym sob�.
- Bill - zacz�� ten g�os - pos�uchaj uwa�nie. Mamy ogromne trudno�ci z kontaktowaniem si� z wami, a jest to niezwykle wa�ne. Bill w�tpi� w to z zasady. Dla niego nic ju� nie by�o wa�ne.
- M�wimy do ciebie z bardzo dalekiej planety - ci�gn�� dalej g�os po przyjacielsku nagl�cym tonem. - Jeste� jedyn� istot� ludzk�, z kt�r� uda�o nam si� nawi�za� kontakt, musisz wi�c zrozumie�, co do ciebie m�wimy.
Bill zaniepokoi� si� nieco, cho� raczej bezosobowo, gdy� trudno mu by�o skoncentrowa� si� teraz na w�asnych sprawach. Zastanawia� si�, czy stan jego jest a� tak powa�ny, �e s�yszy g�osy? C�, najlepiej zachowa� spok�j. Mo�esz ich s�ucha�, albo nie, doktorze Cross, pomy�la�. Pos�uchamy sobie, p�ki nie stan� si� niezno�ne.
- W porz�dku - odezwa� si� tonem znudzonej oboj�tno�ci. - M�wcie dalej. Nie mam nic przeciwko temu, je�li to b�dzie interesuj�ce.
Nast�pi�a przerwa. Potem g�os m�wi� dalej w spos�b zdradzaj�cy pewne zaniepokojenie.
- Nie bardzo rozumiemy. To, co chcemy powiedzie�, nie jest ot tak, po prostu interesuj�ce. To sprawa najwy�szej wagi dla ca�ej waszej rasy i musisz niezw�ocznie zawiadomi� o tym rz�d.
- S�u�� uprzejmie - rzek� Bill. - To mnie troch� zajmie.
W odleg�o�ci pi�ciuset lat �wietlnych Thaarowie spiesznie si� naradzali. Co� by�o nie w porz�dku, lecz nie mogli dok�adnie ustali� co. Niew�tpliwie nawi�zali kontakt, lecz nie oczekiwali takiej reakcji. Mogli wi�c tylko przyst�pi� do rzeczy i mie� nadziej�, �e wszystko p�jdzie dobrze.
- S�uchaj, Bill - kontynuowali. - Nasi naukowcy w�a�nie odkryli, �e wasze s�o�ce wkr�tce wybuchnie. Nast�pi to za trzy dni, a dok�adnie za siedemdziesi�t cztery godziny. Nic nie mo�e powstrzyma� eksplozji. Ale nie trzeba wpada� w panik�. Mo�emy was uratowa�, je�li zrobicie, co powiemy.
- No, to jazda - rzek� Bill. Ta halucynacja by�a nawet zabawna.
- Mo�emy stworzy� co�, co wy nazywacie mostem. Jest to rodzaj tunelu w przestrzeni jak ten, kt�ry teraz widzisz. Jego podstawy teoretyczne s� bardzo skomplikowane i trudno je wyt�umaczy� nawet waszym najlepszym matematykom.
- Zaraz, zaraz! - zaprotestowa� Bill. - Ja sam jestem matematykiem i to cholernie dobrym, nawet po trze�wemu. Przeczyta�em wszystko na ten temat w czasopismach fantastyczno-naukowych. Przypuszczam, �e m�wicie o czym� w rodzaju skr�tu przez jaki� wy�szy wymiar w przestrzeni. Stara historia, jeszcze sprzed Einsteina.
Do m�zgu Billa z wolna dociera�o wra�enie wyra�nego zaskoczenia.
- Nie wiedzieli�my, �e jeste�cie tak zaawansowani - powiedzieli Thaarowie. - Ale nie mamy czasu na teoretyczne rozwa�ania. Kr�tko m�wi�c, je�li wejdziesz w otw�r, kt�ry widzisz przed sob�, natychmiast znajdziesz si� na innej planecie. To jest w�a�nie, jak ty to okre�li�e�, skr�t, w tym wypadku przez trzydziesty si�dmy wymiar.
- I prowadzi na wasz� planet�?
- Ale� sk�d�e! Tutaj nie mogliby�cie �y�. Ale we wszech�wiecie jest mn�stwo planet podobnych do Ziemi i znale�li�my tak�, kt�ra b�dzie dla was odpowiednia. Takie mosty przerzucimy do r�nych punkt�w na ca�ej Ziemi i wystarczy, �e wasi ludzie przez nie przejd�, by si� uratowa�. Oczywi�cie, w nowym miejscu b�d� musieli od pocz�tku budowa� cywilizacj�, ale to ich jedyna nadzieja. Musisz dalej przekaza� t� wiadomo�� i powiedzie� im, co maj� robi�.
- Akurat mnie pos�uchaj� - odpar� Bill. - Dlaczego nie idziecie z tym do prezydenta?
- Bo tylko z twoim umys�em mogli�my si� skontaktowa�. Pozosta�e wydaj� si� dla nas zamkni�te. Nie rozumiemy dlaczego.
- M�g�bym wam powiedzie� - rzek� Bill.
Popatrzy� na stoj�c� przed nim prawie pust� butelk�. Z pewno�ci� warto by�o j� kupi�. Umys� ludzki jest wspania�y! W tym dialogu nie by�o oczywi�cie nic oryginalnego - wiadomo, sk�d si� to wszystko wzi�o. Zaledwie tydzie� temu czyta� opowiadanie o ko�cu �wiata, a te mosty i tunele to tylko pobo�ne �yczenia, b�d�ce najwyra�niej nagrod� za pi�cioletnie borykanie si� z krn�brnymi rakietami.
- A je�li s�o�ce wybuchnie - spyta� nagle Bill, pr�buj�c zaskoczy� halucynacj� - to co si� stanie?
- Te� pytanie. Wasza planeta natychmiast si� stopi. W�a�ciwie wszystkie planety, ��cznie z Jowiszem.
Bill uzna� to za doskona�y pomys�. Jego umys� bawi� si� t� my�l�. Im d�u�ej si� nad tym zastanawia�, tym bardziej mu si� podoba�o.
- Moja kochana halucynacyjko - odezwa� si� z politowaniem. - Gdybym ci wierzy�, wiesz, co bym ci powiedzia�?
- Ale ty musisz nam wierzy�! - wykrzykn�� zrozpaczony g�os z odleg�o�ci pi�ciuset lat �wietlnych.
Bill zignorowa� go. Coraz bardziej zapala� si� do tego pomys�u.
- I tak ci powiem. To najlepsze, co mog�oby si� wydarzy�. Tak, to by oszcz�dzi�o ca�ego mn�stwa cierpie�. Nikt ju� nie musia�by przejmowa� si� Rosjanami, bomb� atomow� i rosn�cymi kosztami utrzymania. Ach, jak by�oby cudownie! Tego w�a�nie ka�dy naprawd� pragnie! To mi�o, �e przyszli�cie nam to powiedzie�, ale wracajcie do domu i zabierajcie ten wasz g�upi most ze sob�.
Na Thaarze zapanowa�a konsternacja. M�zg Najwy�szego Uczonego, unosz�c si� jak wielka masa korala w zbiorniku z roztworem od�ywczym, lekko z��k� na brzegach, czego nie robi� od czasu inwazji z Xantil przed pi�cioma tysi�cami lat. Co najmniej pi�tnastu psycholog�w za�ama�o si� nerwowo i nigdy ju� nie by�o sob�. G��wny komputer Instytutu Kosmo-fizyki zacz�� dzieli� przez zero ka�d� liczb� zakodowan� w obwodach swej elektronicznej pami�ci i przepali�y mu si� wszystkie bezpieczniki.
A na Ziemi Bill Cross by� w swoim �ywiole.
- Sp�jrzcie na mnie - rzek�, wskazuj�c dr��cym palcem na sw� pier�. - Przez ca�e lata stara�em si�, by rakiety robi�y co� po�ytecznego, a oni m�wi�, �e wolno mi tylko budowa� pociski kierowane, �eby�my mogli wysadzi� si� wzajemnie w powietrze. S�o�ce zrobi to lepiej od nas, a gdyby�cie dali nam inn� planet�, zaczniemy to ca�e dra�stwo od pocz�tku.
Przerwa� ze smutkiem, porz�dkuj�c niezdrowe my�li.
- A teraz Brenda wyje�d�a z miasta, nie zostawiaj�c nawet kartki. Wybaczcie mi wi�c brak entuzjazmu dla tej waszej harcerskiej akcji.
Bill u�wiadomi� sobie, �e nie mo�e wym�wi� s�owa �entuzjazm�, lecz w my�lach powtarza� je z �atwo�ci�, co by�o dla� interesuj�cym odkryciem naukowym. A je�li b�dzie coraz bardziej pijany, to czy w ko�cu zacznie my�le� s�owami jednosylabowymi? Oj, niemal zbi�o go to z panta�yku!
W ostatnim, rozpaczliwym wysi�ku Thaarowie wys�ali swe my�li korytarzem w�r�d gwiazd.
- Chyba naprawd� tak nie my�lisz, Bill! Czy wszystkie istoty ludzkie s� takie jak ty?
No, nareszcie interesuj�ca kwestia filozoficzna! Bill zastanowi� si� nad tym g��boko, albo raczej na tyle g��boko, na ile pozwala�a mu ciep�a, r�owa mgie�ka, kt�ra teraz zacz�ta go otacza�. Mimo wszystko mog�o by� gorzej. Chyba poszuka innej pracy, cho�by tylko dla samej przyjemno�ci powiedzenia genera�owi Potterowi, gdzie mo�e sobie wsadzi� swoje trzy gwiazdki. A je�li idzie o Brend� - c�, kobiety s� jak tramwaje: za minut� b�dzie nast�pna.
Doskonale, �e jest ta druga butelka whisky w segregatorze z napisem ��ci�le tajne�. Ach, co za wspania�y dzie�! Niepewnie wsta� i zatoczy� si� po pokoju.
Thaar przem�wi� do Ziemi po raz ostatni.
- Bill! - powt�rzy� rozpaczliwie. - Na pewno nie wszyscy ludzie s� tacy jak ty!
Bill odwr�ci� si� i spojrza� w wiruj�cy tunel. Dziwne - zdawa� si� jarzy� plamkami �wiat�a gwiazd i wygl�da� naprawd� pi�knie. Bill by� dumny z siebie: nie ka�dego sta� na wyobra�enie sobie czego� takiego.
- Jak ja? - rzek�. - Nie, nie s�.
Pos�a� u�miech zadowolenia z siebie przez lata �wietlne, kiedy rosn�ca fala euforii wyrwa�a go z przygn�bienia.
- Jak si� nad tym zastanowi� - doda� - to kupie ludzi powodzi si� znacznie gorzej ni� mnie. Tak, chyba mimo wszystko nale�� do szcz�liwc�w.
Lekko zdziwiony zamruga� oczami, bo tunel nagle si� zapad� i Bill zn�w ujrza� pomalowan� na bia�o �cian�, dok�adnie w tym samym miejscu, co zawsze. Thaar umia� przegrywa� z honorem.
- No i po halucynacji - pomy�la� Bill. - W ka�dym razie zaczyna�a mnie ju� troch� m�czy�. Zobaczymy, jaka b�dzie nast�pna.
Tak si� sk�ada, �e nie by�o nast�pnej halucynacji, gdy� pi�� sekund p�niej Bill zupe�nie straci� przytomno�� podczas nastawiania szyfru zamka szafy z segregatorami.
Przez nast�pne dwa dni chodzi� jak b��dny z zaczerwienionymi oczami i ca�kiem zapomnia� o tej rozmowie.
Trzeciego dnia co� w g��bi umys�u nie dawa�o mu spokoju i mo�e wszystko by sobie przypomnia�, gdyby zn�w nie pojawi�a si� Brenda i nie zaj�a go udzielaniem jej przebaczenia.
A czwartego dnia oczywi�cie nie by�o.