902
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 902 |
Rozszerzenie: |
902 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 902 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 902 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
902 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
KS. MIECZYS�AW MALI�SKI
ZAK�ADANIE FUNDAMENT�W
Trzydziesta rocznica urodzin Jezusa
- Jezusie, synu J�zefa, czy ja Ci broni�? Ja Ci nie broni�. Ja Ci nie m�wi�: nie. Ty sobie czytaj Pismo �wi�te. Ka�dy �yd ma do tego prawo, a tym bardziej Ty, kt�ry jeste� z rodu Dawidowego. Co prawda z do�� ubogiej linii, ale nie przecz�, z rodu Dawida. A wi�c Ty sobie mo�esz czyta� Pismo �wi�te.
Prze�o�ony synagogi sta� nad Nim ju� tak od chwili i m�wi� bez przerwy. Zna� to ju� na pami��.
- Ale czy to nie �atwiej czyta� Talmud - pisma uczonych w Pi�mie - a nawet nie czyta�, ale s�ucha� tego, co m�wi�. Ja Ci� zapewniam: o wiele �atwiej. Oni s� uczeni, oni wiedz�, jak nale�y rozumie� ka�de s�owo, ka�de zdanie, ka�dy rozdzia�. A co Ty? Przecie� Ty nie uczony. A kto nie uczony, to jemu takie czytanie mo�e zaszkodzi�. Jak mu mo�e zaszkodzi�? G�owa go rozboli, w�troba go rozboli, albo nawet zwariuje. Czy to ma�o mamy takich myszygene? My takich mamy bardzo du�o. Nie wszystkie one zwariowa�y od czytania Pisma �wi�tego, ale s� i takie. A wi�c lepiej Ty nie czytaj, bo a nu� zostaniesz takim myszygene.
- Rebe - powiedzia� mu na po�y �artobliwie - czy mog� ci co� powiedzie�?
Zapytany, cho� wyra�nie ucieszy� si�, �e nazwa� go takim tytu�em, a� podskoczy� z niepokoju:
- Nie chc� s�ysze� o �adnych Twoich trudno�ciach religijnych, ju� ich mam do��. Ty si� do mnie z nimi wi�cej nie zwracaj.
- Chc� ci zada� tylko jedno pytanie: Czy mi w ko�cu wolno, czy nie wolno czyta� Pismo �wi�te?
Rabin wyra�nie odetchn�� i ju� spokojnie, jak dziecku, zacz�� t�umaczy�:
- Ty jeste� dobrym cie�l�. Niekt�rzy m�wi�, �e bardzo dobrym. Ty nawet jeste� najlepszym cie�l� na ca�� okolic�. Ty mo�esz mie� tak� robot�, jak� Ty zechcesz. Ty mo�esz tyle pieni�dzy ��da� za
robot� jak �aden inny cie�la. Po co Tobie czyta� Pismo �wi�te? Bo Ty potem masz jakie� w�tpliwo�ci. Nie powiem, �e g�upie. O nie. One nie s� g�upie. One s� trudne. Nawet ja nie mog� Ci wszystkiego wyt�umaczy�, bo nie potrafi�. Chocia� ja si� uczy�em u bardzo m�drego rebe. On by� taki m�dry, �e do niego przychodzi�y inne rebe, �eby si� go radzi� w swoich trudno�ciach, a on odpowiada� na wszystkie. No, prawie na wszystkie. A ja Tobie nie potrafi� pom�c nawet w po�owie, a i z tej po�owy Ty� i tak nie jest zadowolony.
- Nie chcesz, �ebym si� do ciebie zwraca� ze swoimi k�opotami? - znowu za�artowa�.
- Bo �eby� Ty si� mnie pyta� naprawd�. Ty tego nie robisz. Jak Ty si� nawet pytasz, to ja wiem, �e Ty wiesz i wcale nie potrzebujesz wyja�nie�. Ja Ci mog� nawet okre�li�, jakie to s� te Twoje pytania. To s� pytania retoryczne. Ty si� do mnie zwracasz z nimi po to, �ebym ja Ci nie m�g� odpowiedzie�.
- Nie, nie po to - zaprzeczy� - ale po to, �eby si� podzieli� z tob� spostrze�eniem, �e nie wszystko jest w porz�dku. Rabin znowu podskoczy�:
- Co znowu nie jest w porz�dku? Co znowu dla Ciebie nie jest w porz�dku? Tobie si� zdaje, �e nie jest co� w porz�dku. Wszystko jest w najwi�kszym porz�dku. Przynajmniej to, czego my, faryzeusze, nauczamy. Je�eli jest co� nie w porz�dku, to tylko to czego ucz� kap�ani albo te g�upie esse�czyki. One ca�kiem pog�upia�y.
Przeczeka� a� si� rabin wygada�, dopiero teraz przeszed� do kontynuowania swojej my�li:
- Mnie tylko o to chodzi, �e nas nazywaj� inne narody narodem Ksi�gi.
- I one bardzo dobrze nas nazywaj� - znowu rabin Mu przerwa�. - One bardzo s�usznie nas nazywaj�. My wierzymy w to, co jest zawarte w Pi�mie �wi�tym i wed�ug tej Ksi�gi �yjemy.
- W�a�nie, i tu ja mam trudno�ci - teraz On wszed� w zdanie rabina. - Ja ci�gle natrafiam na rozbie�no�ci pomi�dzy tym, co jest w naszej �wi�tej Ksi�dze a tym, czego nas ucz� nasi nauczyciele i jak nam nakazuj� �y�. Czy ja ci mog� da� jaki� przyk�ad?
- Nie, nie musisz mi dawa� przyk�adu. Ty ten przyk�ad mo�esz zachowa� dla siebie - broni� si� rabin.
- Ale ja si� chc� podzieli� z tob� moimi zdumieniami. Ja si� pytam ciebie, co znaczy zdanie proroka Ozeasza: "Mi�osierdzia chc�,
a nie ofiary". Dzisiaj na nie natrafi�em -powiedzia�, z g�ry ju� spodziewaj�c si�, jaka b�dzie reakcja.
- To si� dobrze pytasz, teraz to Ty si� bardzo dobrze pytasz. Tylko tak si� powiniene� pyta�. Ja chcia�bym Ci zada� jedno pytanie. Czy chodzisz czasem do Jerozolimy? Bo ja nie wiem, czy w og�le tam chodzisz.
- Jak to czy chodz�. Przecie� jestem tam zawsze wiosn� na �wi�to Paschy.
- A Nowy Rok?
- Jak tylko mog�, to id� z ko�cem wrze�nia na Nowy Rok.
- A na �wi�to Chanuka?
- Z ko�cem grudnia, jak tylko mi czas pozwala, tam �wi�tuj� �wi�to Chanuka albo, jak wolisz, rocznic� oczyszczenia �wi�tyni przez Jud� Machabeusza.
- A �wi�to Purim? - wypytywa� Go rabin.
- Przyznam, �e rzadko bywam w Jerozolimie na �wi�to Purim. To jest �wi�to ocalenia judajskiego narodu od niewoli babilo�skiej, a wi�c jest to bardziej �wi�to �yd�w ni� Galilejczyk�w czy innych lud�w izraelskich. Ale dlaczego mnie o to pytasz?
- Bo je�eli chodzisz na �wi�ta do �wi�tyni jerozolimskiej, Ty si� mnie o takie rzeczy nie pytaj. Ty si� spytaj kap�an�w. Tak, id� sobie do Jerozolimy i tam si� spytaj kap�an�w.
- Owszem, nawet pyta�em, ale dawali do�� mgliste odpowiedzi.
- Ty� si� naprawd� o to pyta� w �wi�tyni? - rabin znowu wyra�nie si� zaniepokoi�.
- Tak. Rozmawia�em nie tylko o tym, ale ju� o niejednym.
- To ja Ci na przysz�o�� tego nie radz�, je�eli chcesz po�y� na tym �wiecie.
- Widz�, �e nie bardzo kochasz kap�an�w oraz �e chcesz zamyka� synagog�. Chod�my, to ch�tnie ci co� poka��.
Zdj�� z g�owy ta�es i z�o�y� go starannie - r�wnie� przez szacunek dla swojej Matki, kt�ra Mu t� modlitewn� chustk� przyozdobi�a - zsun�� z czo�a tefilin. Rzemyk, kt�ry opasywa� g�ow�, owin�� wok� kostki sk�rzanej z zawartym w niej tekstem przykaza� Bo�ych i schowa� do kieszeni na piersi.
R�wnocze�nie przygl�da� si�, jak rabin jeszcze raz starannie roluje zw�j Pisma �wi�tego, kt�ry przed chwil� mu odda�, owija go aksamitn� sukienk� haftowan� srebrnymi i z�otymi ni�mi, wsuwa na
szczyt rulonu z�ot� zabytkow� koron� - dum� ca�ej spo�eczno�ci nazareta�skiej - i wk�ada go do drewnianej szaty-arki pi�knie rze�bionej, przyozdobionej z�otem i srebrem. Wreszcie jak zasuwa pi�kn� zas�on�, odcinaj�c �wi�t� szaf� od reszty synagogi. Teraz ju� mogli wychodzi�.
- Wiesz, o czym my�l�? - spyta� rabina.
- O czym my�lisz, to mnie wcale nie obchodzi - powiedzia� zaniepokojony znowu rabin.
- Ja my�l� o tym, �e ty wci�� mnie uwa�asz za nie bardzo ortodoksyjnego Izraelit�. Mam pi�kny ta�es? Mam. Zak�adam zawsze tefilin? Zak�adam. Chodz� do Jerozolimy? Chodz�. Czytam Pismo �wi�te? Czytam. A tobie i tak si� to wszystko nie podoba - m�wi� p� �artem, p� serio. - A ty si� wci�� o mnie boisz.
- �e mnie si� nie podobasz? Mam by� szczery? Ja si� nie o Ciebie boj�. Ja si� Ciebie boj�! Czy wiesz, co Ty mi przypominasz?
- A c� takiego? - za�artowa�. Ale dla rabina to nie by� czas �art�w.
- Ty mi przypominasz wci�� pochodni�, kt�ra jeszcze nie p�onie, ale kt�ra jest gotowa do zapalenia. Mo�esz mi powiedzie�, �e ja jestem do Ciebie uprzedzony i dlatego ja o Tobie tak �le my�l�. A wi�c mog� Ci o�wiadczy�, �e nie tylko ja tak my�l�. Tak my�li o Tobie nasz kaha�. Tak. Ca�y.
S�ucha� go uwa�nie, czekaj�c, co jeszcze rabin Mu powie.
- Ty si� na mnie tak nie patrz. Ja wiem, co m�wi�. Nasza starszyzna Nazaretu, kt�ra si� tu, w tej synagodze, zbiera, a kt�rej obowi�zkiem jest strzec dobrych tradycji i dobrych obyczaj�w, ona si� bardzo Tob� martwi. Nie tylko si� martwi. Ona nie wie, jak sobie ma z Tob� poradzi�. Powiem Ci w zaufaniu: kaha� si� Ciebie boi. On nie wie, co jeszcze nas czeka z Twojej strony.
Musia� przyzna�, �e jeszcze nigdy dot�d rabin tak szczerze do Niego nie przemawia�.
Wyszli na drog�. Min�li przylegaj�cy placyk z sadzawk� i bie��c� wod� potrzebn� do rytualnych oczyszcze�, �a�ni�, przy kt�rej, jak zwykle, wci�� kr�cili si� ludzie. Zaraz te� przypl�ta�y si� dzieci, kt�re w�a�nie wychodzi�y z chederu, znajduj�cego si� tu� obok synagogi. Musia� je pog�aska�, przytuli� - domaga�y si� tej serdeczno�ci, do kt�rej je zd��y� przyzwyczai�. Najm�odsze wzi�� na r�ce.
Jego towarzysz widz�c to odsun�� si� od Niego i zacz�� wrzeszcze�:
- Przep�d� te bachory! Nie dotykaj ich!
- Dlaczeg� to? - spyta� i dalej g�aska� je po g�owinach.
- Czy Ty wiesz, czyje one s�?
- Czy to takie wa�ne - t�umaczy� mu.
- A je�eli ja Ci powiem, �e celnika albo innego grzesznika?
- C� temu dziecko jest winne, �e ma ojca celnika czy, jak to m�wisz, innego grzesznika.-
- Co Ty takie g�upstwa opowiadasz! Oczywi�cie, �e winne: nosi na sobie grzechy swoich rodzic�w.
Ju� nie chcia� zaostrza� sprzeczki. Wobec tego po�egna� si� z malcami. Zbli�ali si� w�a�nie do domu jednego z miejscowych bogaczy. Przy bramie, w pozycji na wp� le��cej, drzema� na ziemi �ebrak.
- Popatrz na �azarza.
- Nie musz� patrze�. Widz� go dobrze.
- A co o nim my�lisz?
- My�l�, �e cierpi, bo na to zas�u�y�. B�g skara� go za grzechy - Jego towarzysz m�wi� to ze z�o�ci�.
- Czy ty naprawd� tak my�lisz? Przecie� znasz go ca�e lata, mo�e nawet od dziecka. Jakie grzechy? O czym ty m�wisz?
- Je�eli on ich nie pope�ni�, to mo�e cierpi za grzechy swoich rodzic�w.
- Ale� przecie� zna�e� jego rodzic�w, to byli uczciwi ludzie.
- To mo�e zawinili jego dziadkowie albo praojcowie.
- A czy Pan B�g mo�e kara� cz�owieka za cudze grzechy? No, a we� tego bogacza, przed kt�rego domem �azarz �ebrze.
- Pan B�g mu wynagradza bogactwem i dobrym zdrowiem jego cnotliwe �ycie - powiedzia� z tak� sam� zawzi�to�ci�.
- Jak mo�esz to m�wi�. Przecie� wcale tak nie jest. Bo wiesz, wszyscy wiedz�, �e du�o na jego sumieniu nieuczciwo�ci, r�wnie� wobec tego �azarza. Jeszcze mo�e dopowiesz, �e po �mierci �azarz p�jdzie do piek�a, a bogacz do nieba.
- Oczywi�cie, �e tak! - wykrzykn��. - Tak uczy Talmud.
- A przecie� B�g jest sprawiedliwy i dobry, jak chcesz to pogodzi� z tym, co powiedzia�e�.
-- Ja wiem, �e masz uprzedzenie do bogatych i wci�� na nich nastajesz - prze�o�ony synagogi uciek� od odpowiedzi.
- Nie do wszystkich.
Odszed� od swojego rozm�wcy, zbli�y� si� do �azarza, pochyli� si� nad nim. Psy li��ce rany odskoczy�y. Nie chcia� go budzi�, ale pog�aska� go z mi�o�ci� po g�owie.
Us�ysza� g�os prze�o�onego:
- Teraz ju� na pewno sta�e� si� nieczysty. Nie zbli�aj si� do mnie, ale id� i oczy�� si�.
- Zosta� z Bogiem - powiedzia� do prze�o�onego synagogi skr�ci� w boczn� dr�k� i zacz�� pi�� si� �cie�k�, kt�ra wiod�a do Jego domu.
Matka - jak to cz�sto bywa�o - sta�a ju� przed furtk�, czekaj�c na Niego. Poca�owa� J� na przywitanie w policzek.
- Szed�em z prze�o�onym synagogi, ale nie zd��y�em mu powiedzie� tego, co chcia�em, a wi�c Ty b�dziesz musia�a tego wszystkiego wys�ucha� - powiedzia� �miej�c si�.
- Dobrze, kochany, ale mo�e najpierw przywitaj si� z kolegami, kt�rzy czekaj� na Ciebie. Przecie� to Twoje dzisiaj urodziny. Trzydzie�ci lat ko�czysz.
- O, ju� s�? Ciesz� si�, �e przyszli. Pogadamy. Ale dzisiaj spodziewamy si� jeszcze naszego Jana. Gdy by�em ostatni raz u niego, obieca�, �e przyjdzie na moje urodziny.
- Ju� jest i on, czeka na Ciebie.
- To jeszcze lepiej, to jemu te� powiem.
Wszed� do domu. Jak zwykle dotkn�� mezuzy. Zatrzyma� si� przy niej. "Trzeba j� b�dzie jako� przyozdobi�, no i zagl�da� do niej. Co� mi si� zdaje, �e tam mr�wki zachodz�. Mog�y zniszczy� zawarto�� pude�eczka".
- O czym my�lisz? - zapyta�a Go Maria.
- O tym, �e je�eli mr�wki zjad�y przepisy dotycz�ce domu rodzinnego, jakie Pan B�g nam da�, to by to bardzo �le o nas �wiadczy�o - za�artowa�.
Przeszed� przez kuchni�, znalaz� si� w ma�ym ogr�dku, gdzie czekali Jego przyjaciele. Ogarn�� ich wzrokiem, zauwa�y� siedz�cego osobno, opartego o mur, czarnego jak heban Jana i z u�miechem do nich zawo�a�:
- Witajcie, ch�opcy! Witaj, Janie, synu Zachariasza - zwr�ci� si� do swojego kuzyna.
- No, wreszcie jeste�. Doczeka� si� na Ciebie nie mo�emy - odezwa�o si� kilka g�os�w.
_ Chyba si� nie nudzili�cie. Mieli�cie towarzystwo mojej najlepszej Mamy.
_ JU� Twoja Mama zd��y�a nas pocz�stowa� tym i owym.
- Ciesz� si�, �e� przyszed�, Janie. Jaka by�a droga?
- Dzi�kuj�, spokojna.
_ Dawno ci� nie widzieli�my. St�sknili�my si� za tob�. - Spojrza� na obficie zastawiony st�. - To najwy�szy czas, aby�my usiedli i wreszcie troch� porozmawiali wsp�lnie. Nie spodziewa�em si�, �e Mama moja przygotuje tyle wspania�o�ci. Dla Niej rezerwujemy najbardziej dostojne miejsce, bo przecie� to Ona mnie porodzi�a. Jan, prosz�, na drugim wa�nym miejscu, jako �e tu jeste� rzadkim go�ciem, a zreszt� zajmujemy miejsca, do kt�rych przyzwyczaili�my si� przez tyle lat.
M�wi� serdecznie, z u�miechem, pomaga� w sadowieniu si� kolejnym ludziom, wreszcie zaj�� sam miejsce obok Jana i zaproponowa�:
- A teraz zapraszam do modlitwy.
Stoj�c od�piewali psalm, odm�wili modlitw� i dopiero wtedy zasiedli do uczty. Na pocz�tku, swoim zwyczajem, wzi�� chleb - placek jeszcze ciep�y i pulchny, �ama� go i rozdawa� siedz�cym, na znak przyja�ni i jedno�ci. Potem powr�ci� do przerwanej rozmowy:
- Ale najpierw nasze k�opoty. Nie by�o mnie par� dni a ju� jest nowa sprawa: to nie mo�e by� tak, �e �azarz le�y przed domem bogacza, a my na to patrzymy. Nie ma si� nim kto zaj��, to my si� nim zajmijmy.
- Jak ka�esz - odpowiedzia� kt�ry� z koleg�w. - Ale wiesz, �e to wcale nie b�dzie takie �atwe. Co na to ludzie powiedz�, gdy my zaczniemy chodzi� do niego i nim si� opiekowa�. Wyobra�asz sobie, jaka si� burza zwali na nasz�, ale zw�aszcza na Twoj� g�ow�.
- Nie pierwsza i, daj Bo�e, nie ostatnia - powiedzia� pob�a�liwie. - Trzeba systematycznie prze�amywa� te uprzedzenia i te zabobony, �e ludzie biedni, chorzy, kt�rych spotykaj� jakie� nieszcz�cia, wypadki, w ten spos�b s� karani przez Boga za swoje grzechy.
- To nie taka �atwa rzecz z �azarzem - odezwa� si� ch�opiec z najbli�szego s�siedztwa. - Rozmawia�em z nim. Chcia�em go nawet wzi�� do siebie do domu. - Wszyscy s�uchali tego z zainteresowaniem. - Ale si� nie zgodzi�.
- Dlaczego? - odezwa�o si� kilka g�os�w.
- Odpowiedzia� mi, �e bogacz go zniszczy� i on b�dzie siedzia�
pod bram� jego pa�acu tak d�ugo, a� ten mu krzywd� wynagrodzi.
- O, to skomplikowana sprawa. Trzeba, �eby kto� z nas poszed� do bogacza i pogada� z nim. A potem i z �azarzem. Mog� i�� sam.
- Id� Ty. On Ciebie najbardziej us�ucha,
- Je�eli sko�czy�e�, Jezu, pozw�l, �e ja zabior� g�os - odezwa� si� jeden z jego koleg�w, siedz�cy na drugim ko�cu sto�u.
- Ale� oczywi�cie - odpowiedzia� lekko zaskoczony.
- Ot�, by� taki zwyczaj, �e przem�wienia zawsze wyg�asza�e� Ty. Ale zg�d� si�, �e z okazji Twoich urodzin ja wyg�osz� przem�wienie. My�l�, �e nie b�d� jedyny. Po mnie zabior� chyba g�os inni m�wcy. Przem�wienie b�dzie troch� podobne do Twojego - nie na darmo tyle lat nas wychowujesz. A wi�c powiem to, co my�l�. Wzgl�dnie to, co my�limy, bo s�dz�, b�d� m�wi� w imieniu tu zebranych. Przem�wienie b�dzie na Tw�j temat i z g�ry uprzedzam, �e b�dzie przykre dla Ciebie. Zaczn� od dzisiejszego zdarzenia, z kt�rym przyszed�e�, a wi�c od �azarza i bogacza. Nie, nie mam nic przeciwko temu. Ale to jest kolejna nowo��, kt�r� nam dzisiaj dostarczy�e�. Ile� ich ju� by�o. I nic albo niewiele z tego wynika. Pytam si� Ciebie: Co to ma by�? Pouczenie dla nas? Dobrze; jeszcze jedno, chocia� ju� to brali�my. Nie jest to dla nas �adna rewelacja. Zadanie do wykonania? W porz�dku. Sta� nas na to i potrafimy to lepiej czy gorzej za�atwi�.
S�ucha� go z narastaj�cym przej�ciem. Bo ju� to, co dot�d us�ysza�, �wiadczy�o, �e to nie b�dzie �aden urodzinowy panegiryk. A tymczasem Jego wierny druh, trzymaj�c kubek z winem i wpatruj�c si� w niego, po to chyba, by lepiej si� skoncentrowa�, m�wi� dalej:
- I teraz ja si� Ciebie pytam: To ma by� wszystko? Czy tylko nasza grupka ma by� obiektem Twojej troski? Do tego masz si� ograniczy�? Wybacz, ale Ty jeste� cz�owiekiem ogromnego formatu. Jeste� stworzony do tego, �eby poprowadzi� ca�y nar�d.
�wierszcze ju� zacz�y swoje muzykowanie. Chwilami fala ich �piewu tak wzrasta�a, �e zdawa�o si�, zag�usz� m�wi�cego.
- A tymczasem co? Jan - tu zwr�ci� si� do tkwi�cego sztywno pos�gu - siedzi gdzie� w Judei na pustyni. Ty bawisz si� w ciesielk�. Nam lata lec�, tak jak i wam. Pozak�adali�my ju� rodziny. Najpierw, owszem, czekali�my. Ale potem trzeba si� by�o bra� za jakie� zwyczajne �ycie.
M�wi�, coraz cz�ciej potykaj�c si� o s�owa, robi�c przerwy mi�-
dzy zdaniami. Chyba dlatego, �e za du�o chcia� powiedzie�, nikomu nie robi�c krzywdy. S�ucha� go uwa�nie. Ale ju� wiedzia�, do czego on zmierza.
- Bo sam powiedz: ju� Ci m�odo�� min�a, masz trzydziestk�. To samo i Jan. Nie sko�czy�e� ani Ty, ani Jan �adnej szko�y rabinackiej. Teraz jest ju� chyba na to za p�no. Ja wiem, �e to Ci nie jest potrzebne. Jeste� od nich wszystkich razem wzi�tych rabin�w sto razy m�drzejszy. Ale c� z tego, �eby �wiat zmieni�, trzeba... Nie obrazi�em Ci�, nie czujesz si� dotkni�ty?
- Nie, nie, m�w dalej.
- A wi�c zgodzi�e� si�, to m�wi� dalej. Jak chcia�e� zmienia� �wiat, trzeba by�o zdoby� odpowiednie stanowisko, a tymczasem jeste� nikim. I Ty, i Jan. Nie zajmujecie �adnej pozycji spo�ecznej. Ty przez wiele lat by�e� dobrze zapowiadaj�cym si� m�odzie�cem, kt�rego pogl�dy wywo�ywa�y kaskady podziwu z jednej strony, a gromy oburzenia z drugiej strony. Od pewnego czasu zegar Tw�j stan��. Wkr�tce b�dziesz �miesznym, zgrzybia�ym staruszkiem, kt�rego opinie ju� ani nikogo nie b�d� zachwyca�, ani gorszy�, najwy�ej wzbudza� u�miech politowania.
M�wi�cy przerwa�, bo wesz�a Maria z tac�, na kt�rej nios�a kolejny posi�ek dla nich. Z pewno�ci� nie chcia�, by us�ysza�a te gorzkie s�owa, kt�re mia� zamiar Jej Synowi jeszcze powiedzie�. Odczeka� a� wysz�a. Zreszt� Ona to wyczu�a, bo opu�ci�a ogr�dek z po�piechem.
- Powtarzam, na nas ju� nie licz. Jeste�my Twoimi wiernymi przyjaci�mi w tym sensie, �e Ci� podziwiamy. Rozumiemy Ci� cz�sto z trudem, a bywa, �e nie rozumiemy wcale, ale z czasem przekonujemy si� do Twoich odkry�. Ale i wsp�czujemy, �e si� tak marnujesz - przepraszam: �e� si� tak zmarnowa�. Jedynie na kogo mo�esz naprawd� liczy�, to na Jana. On zosta� Ci wierny do ko�ca. Jest samotny i czeka cierpliwie. B�dzie czeka� a� do �mierci. Twojej czy swojej. Nas na to nie by�o sta�, wybacz. Ale to i Twoja wina. Za d�ugo kaza�e� czeka�.
Znowu wesz�a Matka wnosz�c nast�pn� parti� jedzenia. Przemawiaj�cy znowu odczeka� a� wyjdzie, a wtedy kontynuowa�:
- Nawet nie zrobi�e� kariery w tym ma�ym grajdole, jakim jest nasz Nazaret. No bo sam popatrz. My, Twoi oddani przyjaciele, stanowimy niewielk� garstk�. Dodajmy innych, kt�rzy przyznaj� Ci
racj�, ale milcz� schowani po k�tach - bo chc� �y� i nie chc� si� nara�a�. A ta ogromna reszta jest Ci przeciwna. Gorsz� si� Tob�, wy�miewaj� si� z Ciebie i gardz� nawet. Ju� nie m�wi� o prze�o�onym synagogi, kt�ry by Ci� w �y�ce wody utopi�, kt�ry si� Ciebie boi, �eby� go nie skompromitowa� przed lud�mi, a nienawidzi Ci� zawodowo. I na Nazarecie si� Tw�j wp�yw ko�czy. Mo�e si�ga jeszcze troch� dalej. Ale przecie� nie tak daleko. Kana Galilejska, Nain. W�tpi�, czy wiedz� co� o Tobie nad brzegiem Jeziora w Tyberiadzie, Magdali, Genezaret czy Kafarnaum. Powiedzieli�my sobie, �e Ci dzisiaj, przy tym Twoim �wi�cie, wy�o�ymy prawd� na st�. �e to by�oby nieuczciwe z naszej strony tak d�u�ej milcze�. Mo�e rzeczywi�cie nie m�wi si� przykrej prawdy z takiej okazji. Ale czy� jest lepsza okazja, by podsumowa� dotychczasowe �ycie, jak rocznica urodzin i to w�a�nie trzydziesta?
Urwa� niespodzianie. Chyba sko�czy�. Zapad�o przykre milczenie. Wtedy zabra� g�os Jego s�siad. Chyba po to, aby wskaza�, �e wypowied� poprzednika to nie jego indywidualne zdanie, lecz opinia wszystkich:
- Sam siebie pyta�em nieraz, gdzie by� Tw�j b��d. Jak� inn� drog� trzeba Ci by�o i��. I przyznam si�, �e nie umia�em sobie da� odpowiedzi. Chyba rzeczywi�cie jedyn� drog� by�o: wej�� w te struktury, jakie stworzy�o nasze spo�ecze�stwo, osi�gn�� odpowiednie stanowisko w Jerozolimie i wtedy zacz�� przeprowadza� reformy. A wi�c i�� od wewn�trz, a nie od zewn�trz. Dlatego nale�a�o na pocz�tku zamilcze�, ukry� swoje pogl�dy, zatai� to, co si� rzeczywi�cie my�li i dopiero, gdy si� uzyska pozycj�, zrzuci� zas�on� i pokaza�, kim si� jest naprawd�. Ale Ty� od samego pocz�tku zdradzi�, �e my�lisz inaczej i �e Ci si� nie podoba stan faktyczny.
Zapanowa�a grobowa cisza. Wszyscy siedzieli jak zmartwiali. Chyba nikt si� nie spodziewa� a� takiego wybuchu szczero�ci. A nawet ci, kt�rzy si� na ni� zdecydowali, teraz si� jej przestraszyli. Nagle odezwa� si� Jan. Ju� kogo jak kogo, ale jego nie podejrzewa�, �e zabierze g�os.
- Wielu by�o takich, co tego pr�bowali. I �adnemu si� nie uda�o. Ani si� nie zorientowali, kiedy przestali by� sob� i stali si� takimi jak ci, do kt�rych do��czyli. I gdy ju� mieli stanowisko, okazywa�o si�, �e nic nie maj� do powiedzenia ani do zaproponowania. Najwy�ej zmian� sosu w kr�lewskiej kuchni.
U�miechn�� si� na to Janowe por�wnanie. U�miechn�li si� z ulg� wszyscy. Jan sko�czy� i znowu zapad� w bezruch, w kt�rym przedtem trwa�. Z przymkni�tymi oczami, jak pos�g z czarnego prawie marmuru - gdyby nie d�uga broda i d�ugie w�osy, gdyby nie przepaska na biodrach ze sk�ry wielb��dziej. Nie spodziewa� si�, �e Jana b�dzie sta� na to wyst�pienie. Wiedzia� z w�asnego do�wiadczenia, co pustynia z cz�owiekiem robi. Wystarczy�o by� na osobno�ci przez kilka dni. A ten przecie� by� na niej, praktycznie bior�c, ca�e �ycie. I nagle taka swobodna wypowied�! Trwa�a cisza, kt�ra narasta�a z sekundy na sekund�. A� wreszcie kto� zdecydowa� si� j� przeci��:
- Jezu, czekamy na Twoj� odpowied�. Powiedz, co my�lisz. Powiedz, �e jeszcze nie wszystko stracone, �e s� jakie� szans�!
Znowu odezwa� si� Jan, chocia� zdawa�o si�, �e b�dzie milcza� do ko�ca:
- Nic nigdy nie jest stracone, je�eli cz�owiek got�w jest odda� siebie dla sprawy.
Znowu zapad�a cisza, ale ju� na kr�tko. Kto� zaprotestowa�:
- Czas robi swoje i wiek robi swoje. Potem ju� ani ochota na ryzyko, ani si� na to nie ma.
Ale Jan jakby tego nie zauwa�y� i podejmuj�c swoj� my�l dopowiedzia�:
- Tylko trzeba wybra� bardzo dok�adnie czas swojego dzia�ania i dok�adnie obmy�li� form� dzia�ania, nie pope�ni� �adnego b��du i spieszy� si�, �eby zd��y� wszystko przekaza�, co B�g zleci�.
Znowu zapad�a cisza. Wszyscy zgromadzeni zdali sobie spraw�, �e maj� do czynienia z cz�owiekiem przygotowanym w pe�ni do takiego dzia�ania, jakie opisa� w tym jednym kr�tkim zdaniu.
- No, to teraz mo�emy si� rozej�� do dom�w - przerwa� �artobliwie to milczenie. - Wszystko, co mia�o by� powiedziane, powiedziane zosta�o. A jak nie chcecie i�� do dom�w, to mo�emy zabra� si� do owoc�w, kt�rych nam moja Matka tak wiele przynios�a.
- Nie gniewasz si� o to, co us�ysza�e�?
- Gniewa� si�? Gdyby�cie mnie nie kochali, nie troszczyliby�cie si� o mnie tak, jak si� troszczycie. Wdzi�czny wam za to jestem. I ja kocham was jak braci. Znam was dobrze ju� tyle lat i wiem, co m�wi�.
Zaszczeka� pies.
- Kog� tam Pan B�g prowadzi?
- Z pewno�ci� go�ci.
Zobaczy� wychodz�cych z ciemno�ci swoich kuzyn�w. Szli po kolei - J�zef, Judasz i Szymon. Sztywni, powa�ni zbli�ali si� do Niego. Emanowa�a z nich oficjalno�� i urz�dowo��. U�miechn�� si� do nich serdecznie:
- Jak�e si� ciesz�, �e przyszli�cie na moje urodziny. A co z rodzicami? Nie przyjd�?
- S� zaj�ci - odpowiedzia� Szymon wymijaj�co:
- �a�uj� bardzo.
- A my przyszli�my Ci z�o�y� �yczenia.
- Ale� siadajcie, prosz�, czym chata bogata, tym rada. Cz�stujcie si� - zaprasza�a Maria, kt�ra wesz�a za nimi.
- Z�o�ymy Ci �yczenia i wracamy. Tak nam rodzice polecili. Odrzucali ka�d� propozycj�. Nie ukrywali niech�ci, a mo�e nawet to ju� nie by�a niech��, mo�e nawet pogarda. Stan�li pod �cian� - trzy czarne s�upy, odczekali nieco i wtedy zacz�� swoj� przemow� Szymon:
- A wi�c przekazujemy Ci �yczenia rodzic�w, do kt�rych do��czamy i nasze. �eby� uporz�dkowa� jak najpr�dzej swoje �ycie, bo ju� na to najwy�szy czas, �eby� si� o�eni� - dziewcz�t w Nazarecie jest do�� i mimo to, �e jeste� dziwakiem, to kt�ra� mo�e si� zdecyduje wyj�� za Ciebie za m��.
Od pierwszej chwili, gdy ich zobaczy�, by� pewien, �e nie spotka Go z ich strony nic mi�ego, jednak nie spodziewa� si�, �e odwa�� si� takie rzeczy m�wi� przy ludziach, przecie� dla nich obcych. Ale on jeszcze nie sko�czy�:
- �ycz� Ci nasi rodzice i my wraz z nimi, �eby� nie ulega� namowom fa�szywych ludzi, kt�rzy nie chc� Twego dobra, a kusz� Ci� do z�ego, �eby� si� oderwa� od Jana, jak to on si� nazywa, pustelnika...
- Przepraszam ci� - usi�owa� mu przerwa� - mnie mo�esz m�wi�, co chcesz, ale moich go�ci...
Ale nie pozwolili na to. Szymon podni�s� g�os i m�wi� dalej:
- Najpierw sko�czymy nasze �yczenia, a potem b�dziesz m�wi�, co zechcesz.
Teraz zabra� g�os J�zef:
- �yczymy Ci, �eby� zaj�� si� swoim ciesielskim zawodem, a nie robi� z siebie nauczyciela, przem�drza�ego niby-filozofa, po�al
si� Bo�e, za kt�rego musimy przed lud�mi �wieci� oczami, przez kt�rego wstydzimy si� wychodzi� na ulice, bo wci�� nas ludzie zaczepiaj� i zagaduj� o Ciebie, czy� Ty ju� ca�kiem zwariowa�, komentuj� Twoje powiedzenia i poczynania. Nie ma dnia, �eby by�o inaczej. I my tego mamy po dziurki w nosie - doda�, ju� najwyra�niej tym razem tylko od siebie.
Zako�czy� Judasz:
- Mieliby�my jeszcze wiele do powiedzenia, ale to innym razem. Z tym, �e je�eli nie pomo�e inaczej, to u�yjemy si�y. Mamy do tego prawo, bo czy chcemy, czy nie chcemy, Ty jeste� naszym kuzynem i musimy Ci� sprowadzi� na drog� normalnych ludzi.
Wykr�cili si� na pi�cie i nie czekaj�c na to, co On powie, odeszli. Jeszcze dobrze kuzyni nie znikn�li w ciemno�ci, gdy przyjaciele - troch� rozbawieni a zreszt� oburzeni - zasypali Go swoimi uwagami:
- Ale masz kochaj�c� rodzink�!
- Ju� byli wszyscy, czy jeszcze paru innych kuzynk�w przyjdzie?
- Widz�, �e b�dziesz musia� wkr�tce chodzi� z obstaw�. Ch�tnie si� zg�aszam jako pierwszy.
- Ale co oni tak Jana znielubili. Przecie� on jest te� ich, dalszym bo dalszym, ale jakim� kuzynem.
- Wa�niejsze od pokrewie�stwa fizycznego jest pokrewie�stwo duchowe, ju� to Jezus wam niedawno m�wi� - odpowiedzia� Jan.
- No, to jeszcze jedna herezja. Ale niech to ju� tak b�dzie. Przyzwyczaili�my si� do tego.
Rozgadali si� na dobre, chc�c najwyra�niej zatrze� to fatalne wra�enie, jakie zrobili Jego krewni ze swoimi �yczeniami.
- Czy jeszcze potrafimy powr�ci� do tego, co nam przerwano, czy te� rozchodzimy si� do dom�w? - spyta� ich nieoczekiwanie.
- Nieeee! - wykrzykn�li zgodnym ch�rem.
- �eby paru ba�wan�w mia�o nam zak��ci� nasz wiecz�r! Na to si� nie zgadzamy. Przepraszam za tych "ba�wan�w", ale jak inaczej nazwa� ich zachowanie si�.
- Pozwolicie zrobi� ma�� przerw�? Mog� wam co� zagra�? - odezwa� si� Kuba, specjalista od fleta.
- Dobry pomys�, ale� prosz�.
- To jest na Twoj� cze��.
I pop�yn�a pi�kna melodia wyczarowana z fletu. S�ucha� jej, ale uparcie powraca�y zdania wypowiedziane przez Jego kuzyn�w.
"Sk�d u nich ten pomys�. Chyba chcieli zademonstrowa� swoje stanowisko wobec Jana, kt�ry tylko z rzadka tu si� pojawia". Tak si� zamy�li�, �e ani si� nie spostrzeg� jak Kuba sko�czy�.
- Ja jestem tylko jednego ciekaw - odezwa� si� ch�opiec siedz�cy obok Niego, gdy ju� umilk� flet - czy Jan przyszed� do Ciebie na urodziny, czy te� dlatego, �e co� we dw�jk� razem planujecie.
U�miechn�� si�:
- Jak widz�, to masz nosa. Ale nie odpowiem ci, tylko zadam pytanie: A czy twoim zdaniem obecny czas by�by czasem sposobnym do jakich� dzia�a�?
Ch�opiec zrozumia� pytanie i wag� problemu:
- Sytuacja polityczna jest ustabilizowana. To ju� kilkana�cie lat rz�d�w cesarza Tyberiusza. Poncjusz Pi�at, gubernator, trzyma si� mocno w Jerozolimie. Podobnie Herod Antypas jako tetrarcha Perei i Galilei, czy jak m�wi�: "kr�l", rz�dzi nami. Filip, jego brat przyrodni, bo z matki Kleopatry jerozolimskiej - tetrarcha w Iturei i w regionie trachonickim. Lizaniasz - tetrarch� Abileny. No, c� jeszcze mo�na powiedzie�: najwy�szym kap�anem jest Kajfasz,,. wspierany przez wielkiego spryciarza, te�cia swego, Annasza...
- A mo�e trzeba by�o si� do��czy� do esse�czyk�w w Qumran? Czy to nie by�oby jakim� rozwi�zaniem dla Ciebie, Jezu, i dla nas? - kt�ry� nagle wypali� i przerwa� ich rozmow� w p� zdania. - Nikt by si� nami nie gorszy�. Siedzieliby�my tam jak u Pana Boga za piecem.
- Masz ty dobrze w g�owie? I bawi� si� w obmywania tak jak oni - odpowiedzia� mu s�siad.
- By�e� tam, widzia�e� jak �yj�?
- Pewnie �e by�em i to kilkakrotnie. Chyba jeden raz z Jezusem. Przecie� to niedaleko Jerozolimy, nad Morzem Martwym.
- Ty wiesz, jakie oni sobie miejsce wybrali? Przecie� tam gor�c, �e ci�ko wytrzyma�. Gorsze miejsce trudno sobie wyobrazi� ni� w�a�nie tam, nad Morzem Martwym.
- Ale maj� spok�j. Nikt im nie przeszkadza. Nikt im si� nie wtr�ca.
- Nie, nie! Nie jest tak u nich gor�co. Widzia�e�, jak potrafili nawodni� teren? Jakie maj� bujne plantacje wszelakich ro�lin?
- Mo�e szkoda, �e�my si� do nich nie do��czyli.
- A ten swoje. Do kogo? Popatrz, co si� z nimi sta�o. Uciekli,
�eby �y� w wolno�ci i zaraz zgotowali sobie niewol�. Stworzyli nowe " getto. Znowu przepisy, przepisy, przepisy. Nie. My nie zmie�ciliby�my si� tam. A tym bardziej Jezus. Zreszt� Tobie - tu zwr�ci� si� wprost do Niego - chodzi o to, �eby ogarn�� ca�y nasz nar�d, a nie ucieka� od ludzi.
- Ja osobi�cie nie zni�s�bym tego ichniejszego nauczyciela. Widzia�e� go?
- Nie tylko widzia�em, ale s�ysza�em jak przemawia. To nie nauczyciel a prorok. Zupe�nie niemo�liwy cz�owiek. On uwa�a, �e jest natchniony przez Ducha i koniec. Dla niego nie Pismo �wi�te jest wa�ne, tylko on jest wa�ny. Nie Pismo �wi�te jest natchnione przez Ducha �wi�tego, tylko on sam.
- No to nic innego nie pozostaje jak do��czy� do faryzeusz�w.
- Id��e, id��e! Do faryzeusz�w! Co oni z Pismem �wi�tym zrobili. Mieli by� jego obro�cami i interpretatorami, a stworzyli w�asne przepisy i t� g�upot� wtykaj� ludziom do g�owy.
- Poczekaj, poczekaj. Faryzeusz faryzeuszowi nier�wny. A we� takiego Hilela. Umar�, ju� b�dzie chyba dwadzie�cia lat temu, a ludzie go ch�tnie wspominaj�. By� te� za m�odu rzemie�lnikiem, jak Jezus, tylko chyba murarzem, a potem zacz�� wyk�ada� Pismo �wi�te.
- Co ty mi tutaj z Hilelem. Spokojny, dobroduszny staruszek, chcia� wszystkim dogodzi�. Tolerancyjny, a jak�e. I poucza�, jak post�powa�, �eby ludziom nie dokucza�. Nie por�wnuj go z Jezusem, kt�ry �ciany wywala, stawia �wiat na g�owie, robi rewolucj� w podstawowych poj�ciach naszej wiary, zreszt� wci�� powo�uj�c si� na Pismo �wi�te, wykazuj�c, �e by�o w�a�nie fa�szywie interpretowane. A wi�c nie Hilei, nie. Precz z r�owiutkim staruszkiem o dobrotliwym spojrzeniu.
- Ja bym z tym dobrotliwym si� nie bardzo zgadza�. Przecie� on nie uznawa� innych Izraelit�w poza Judejczykami. Czy� to nie on kiedy� gdzie� si� wyrazi�, �e takim jak Galilejczycy mo�na wsadzi� n� w plecy bez grzechu, nawet w szabat? Chyba to on. A wi�c znowu nie taki on dobrotliwy.
Przys�uchiwa� si� tym rozmowom swoich koleg�w z u�miechem, ale i z satysfakcj�, bo musia� stwierdzi�, �e ich rozeznania by�y wnikliwe i trafne.
- Jak widz�, dzielicie sk�r� na �yj�cym jeszcze tygrysie.
- A co, chcia�by� zamieszka� w Oumran?
- Albo do��czy� do faryzeusz�w?
- Albo zosta� dobrotliwym Hilelem? - napadli na Niego.
- Nie. Nie. Nie. Po trzykro� nie.
- Ani nie chcesz by� zelot� i z no�em w z�bach lata� za Rzymianami i zabija� ich?
- Ani nie chcesz by� saduceuszem i wsp�pracowa� z Rzymianami?
- Tak�e nie.
- Wi�c co pozostaje?
- Zosta� Jezusem! - wykrzykn�li ch�rem. - Mistrzem z Nazaretu.
- Jedynym na �wiecie.
- Najm�drzejszym.
- Najlepszym.
- Maj�cym najlepsz� Matk� - przerwa� im - kt�ra Synowi i Jego przyjacio�om przygotowa�a tak �wietn� uczt� na Jego trzydzieste urodziny.
- Niech �yje sto lat! Niech �yje! Niech �yje! - zawo�ali znowu razem.
- No i po tym przyd�ugim wst�pie doszli�my do punktu wyj�ciowego. Mamy Jezusa w Nazarecie, z kt�rym nam jest dobrze. A mia�o by�: co dalej.
- "Co dalej", to si� dowiemy od Ciebie, Jezu, czy nie tak?
- A wi�c s�uchamy.
- Jeszcze nie dzi�. Ale chyba dowiecie si� wkr�tce. Znowu zaszczeka� pies.
- Kto� idzie - powiedzia�a Maria. - P�jd� zobaczy�. Ale zanim zd��y�a si� podnie��, ju� da� si� s�ysze� glos tu� od wej�cia:
- Pok�j z wami. Pok�j z wami.
- A, to prze�o�ony synagogi.
- Jeszcze jego brakowa�o - kto� mrukn��. A ten by� prawie w drzwiach. I jeszcze dobrze nie wszed�, a ju� m�wi�:
- No i nie pomyli�em si�! Tu jest wielkie �wi�to. A nawet bardzo wielkie �wi�to. Ja wszystkich tu zebranych najuprzejmiej witam
i przepraszam, �e przeszkadzam. Ach, kog� to jeszcze moje oczy widz�? Jana, syna El�biety i Zachariasza.
- To ty znasz Jana? - spyta� zdziwiony.
_ Kt� by nie zna� s�ynnego pustelnika, przecie� waszego krewnego. Ale, ale. Jak us�ysza�em na dole "niech �yje", to siebie spyta�em, kto "niech �yje"? Je�eli jestem prze�o�onym synagogi, to powinienem to wiedzie�, komu tak dobrze �ycz�. Czy mog� spyta�, jakie to jest �wi�to?
_ Urodziny mojego Syna. Ju� trzydzieste - powiedzia�a Ma-
na.
- Och, ju� trzydzieste. No, kto by to pomy�la�. A Jezus wci�� tak m�odo wygl�da. Ja bym Mu da� dwadzie�cia dwa lata. No, mo�e dwadzie�cia cztery. No, niechbym Mu da� dwadzie�cia sze��. To jest moje ostatnie s�owo. Ale ju� trzydzie�ci? Jak te lata lec�.
- Ano lec�. Wszystkim nam ich przybywa - powiedzia�a Maria.
- A ja Go wci�� pami�tam jako ma�ego ch�opca, kt�rego uczy�em czyta� i pisa�. Jaki On by� wtedy grzeczny ch�opiec! Chocia� ju� wtedy by� ciekawy i o wszystko si� pyta�. Czy ja mog� na chwil� usi���?
- Ale� bardzo prosz�. Prosz� usi���. I cz�stowa� si� - zaprasza�a Maria.
- O, jaki� pi�knie st� przygotowany. Nie na darmo s�ynie Twoja Matka w ca�ym miasteczku jako wspania�a gospodyni. I wino jest. Czy ja mog� wznie�� toast? - zapyta� nieoczekiwanie.
- Oczywi�cie, zapraszamy.
Wsta�, wzi�� kielich w r�ce, ale si� zawaha� i spyta�:
- A czy on, ten kielich, by� rytualnie obmywany? Bo tu taki dziwny dom... - i wzrok skierowa� w stron� Marii.
- Tak - odpowiedzia�a - bo spodziewali�my si�, �e mog� przyj�� rozmaici go�cie, a wi�c i tacy, kt�rzy szczeg�lnie na to zwracaj� uwag�. - Ale nie sko�czy�a na tym: - Dlaczego m�wisz "dziwny dom". Pozw�l do kuchni, poka�� ci moje garnki. W innych gotuj� mleko, w innych mi�so. My jemy koszernie. Ja dbam o to. - Po kr�tkiej przerwie dorzuci�a: - Do�� mamy k�opot�w. Jeszcze nam takich potrzeba, �eby m�wiono, �e nie jemy koszernie.
Rabin, jakby nie s�ysz�c tego, co Maria doda�a, wzni�s� kielich w g�r� i zwracaj�c si� do Niego zacz�� m�wi�:
21- Ja Ci �ycz� wszystkiego dobrego, to znaczy, niech Ci B�g Najwy�szy b�ogos�awi. I ustrze�e Ci� od wszelkiego z�a i wszelkiego niebezpiecze�stwa. Ja m�wi�: niebezpiecze�stwa. To ja m�wi� nie na darmo. Bo s� ludzie, kt�rzy bardzo uwa�nie patrz� na Twoje �ycie i s�uchaj� bardzo uwa�nie Twojej mowy. I oni Ci maj� du�o za z�e. Bo je�eli Ty sobie co innego my�lisz ni� wszyscy prawowierni Izraelici, to Ty sobie my�l. Ale je�eli Ty to m�wisz, to Ty uwa�aj, co Ty m�wisz.
Powia�o ch�odem. Prawie odczu� to na sobie. Jakby wiatr uderzy� skrzyd�em w ich ogr�dek.
- Bo u nas dop�ki dobrze, dop�ty dobrze, ale jak si� zacznie niedobrze, to mo�e by� bardzo niedobrze. Ty mo�esz m�wi� do siebie. To ju� jest �le. Ty mo�esz m�wi� w domu. To jest gorzej. Ty mo�esz m�wi� do koleg�w Twoich. To jeszcze gorzej. Ale jak Ty m�wisz co� publicznie albo tym bardziej w synagodze, to jest ju� najgorzej. To wtedy mo�e Ci si� zdarzy� jakie� nieszcz�cie. A ja Ci �ycz�, jak Twoi tu zebrani, �eby� d�ugo �y�. I Ty, i ja, i my wszyscy.
Podni�s� kielich jeszcze wy�ej, wychyli� do dna, nie czekaj�c na innych. A potem, jakby tego nie zauwa�y�, �e post�pi� nietaktownie, powiedzia�:
- Dobre wino. Lepszego w Jerozolimie nawet nie pi�em. Czemu si� zreszt� nie dziwi�. Co ci ludzie widz� w tej Jerozolimie? Ale ja ju� p�j d�. Tyle cz�owiek ma jeszcze spraw na g�owie.
Odszed�. Mieszanina pokory i pychy. Uni�ono�ci i bezczelno�ci. �agodno�ci i brutalno�ci. "A wi�c przyszed� mnie ostrzec. Kt�ry� to ju� raz z rz�du".
Dopiero gdy umilk�y jego kroki na �cie�ce wiod�cej w d�, wszyscy jakby odetchn�li. Naraz wsta�a Jego Matka i ze �zami w g�osie zacz�a m�wi�:
- Synu m�j, nie mog� tak pozostawi� tamtych �ycze�, przecie� to Twoje trzydzieste urodziny. - Wsta�a, wzi�a sw�j kielich w r�ce. - �ycz� Ci, �eby� by� takim, jak jeste� dot�d: najcudowniejszym cz�owiekiem. Nie powiem wcale: najlepszym Synem - bo to niewa�ne dla nikogo, cho� dla mnie najcenniejsze - ale najwspanialszym cz�owiekiem. M�wi� to nie jako matka, ale jak kto�, kto patrzy na Ciebie nie tylko z najwi�ksz� mi�o�ci�, lecz i obiektywizmem. I �eby� si�, tak jak dot�d, nie ba� nikogo. I r�b to, co uwa�asz, �e� robi� powinien i m�w to, co uwa�asz, �e m�wi� powiniene�, i wiedz, �e...
Utkn�a. Ju� od chwili mo�na by�o wyczu� wzbieraj�ce w Niej wzruszenie. Ju� od chwili zacz�� si� �ama� Jej g�os. A teraz nie po- -trafi�a wykrztusi� ani jednego s�owa wi�cej. Podszed� szybko do Niej, obj�� J� ramieniem. A Ona wybuchn�a p�aczem. Przytuli� J� do siebie, g�aska� po w�osach i powiedzia� Jej:
- A ja Ci� przepraszam, �e wci�� przysparzam Ci tyle k�opot�w.
- Nie, nie - zaprzecza�a przez �zy. - Przysparzaj mi k�opot�w tyle, ile tylko zechcesz. Ja je przyjmuj� wszystkie, bo to od Ciebie, m�j kochany ch�opcze.
Ju� u�miecha�a si� przez �zy, ju� by�o dobrze.
Po sko�czonej uroczysto�ci, gdy wszyscy si� rozeszli, jeszcze jaki� czas rozmawia� z Janem. Dotychczasowe ustalenia zamkn�� o�wiadczeniem:
- Zaczynasz, kiedy uznasz za stosowne. Z kolei ja dojd� do ciebie.
Po�egna� si� z nim. Gasi� lampki oliwne rozwieszone w ogr�dku, gdy us�ysza� cichy odg�os krok�w na �cie�ce. Kto� wraca� lub dopiero przychodzi�. Przyjaciel czy wr�g? W dobrych czy z�ych zamiarach? W paru susach by� przy �cianie, przylepi� si� do niej i wpatrywa� si� w otw�r drzwiowy. Zobaczy� przybysza i odetchn��. To by� Kuba - dalszy kuzyn - przyjaciel, jedyny z rodziny, kt�ry przyja�ni� si� z Nim.
- Wybacz, wiem, �e jest p�no, ale jestem bardzo niespokojny, st�d jeszcze pytanie. Po pierwsze, czy Ty naprawd� chcesz g�osi� w�r�d ludzi Palestyny to, co� do nas m�wi�, co by�o przedmiotem naszych spor�w i dyskusji?
- Tak jak to ju� m�wi�em: gdy tylko nadejdzie czas sposobny.
- Nie r�b tego - zmieni� ton swojej mowy na prosz�cy. - Ty w swojej nauce atakujesz wszystkich. Tak faryzeuszy, jak saduceuszy, esse�czyk�w jak i zelot�w. A to jest nietaktyczne. Jednych przynajmniej powiniene� mie� za sob�.
- A kt�rych ty proponujesz?
- Faryzeuszy. Czasem tak si� ludziom zdaje, �e jeste� jednym z faryzeuszy - m�wi� pospiesznie, nerwowo, do�� chaotycznie. S�ucha� go cierpliwie.
- Do czego zmierzasz? - spyta� go wreszcie.
- Cz�owieku, zrozum, przecie� w tej naszej dziurze, w kt�rej
nic si� od wiek�w nie dzieje, bo wszystkich jedynie co interesuje, to tylko pieni�dze, potrafi�e� doprowadzi� wszystkich do gor�czki.
Pojawi�a si� w drzwiach Matka, chyba zaniepokojona go�ciem, kt�ry tak p�no zawita�, ale zobaczywszy, kto to jest, wr�ci�a do kuchni. "Ona te� si� o mnie wci�� boi" - pomy�la�.
A Jego nocny go�� m�wi� dalej:
- Nawi�zuj� do tego, co w swoim toa�cie powiedzia� prze�o�ony synagogi. Bo on mia� racj�. Gdy Ty zaczniesz g�osi� oficjalnie swoje pogl�dy, wyst�puj�c w charakterze samozwa�czego nauczyciela... - zamilk�, czekaj�c na odpowied�, kt�r� zreszt� powinien zna�.
Nie chcia� go zby� i powiedzie� chocia�by: ju� jest p�no, id� spa�, jutro na spokojnie pogadamy, teraz jeste� i ty zm�czony, i ja. Tym bardziej, i� wiedzia�, �e to mo�e ju� jedna z ostatnich rozm�w, �e trzeba traktowa� ka�d� z takich okazji zupe�nie zasadniczo.
Niespodziewanie Kuba wybuchn��:
- Ja sobie nie wyobra�am �ycia w Nazarecie bez Ciebie.
- Ach, o to ci chodzi - powiedzia� u�miechaj�c si�. Ale on ci�gn�� dalej:
- Chwileczk�, czy sobie z tego zdajesz spraw�, jak bardzo Ty� wr�s� w horyzont tego miasta, jak bardzo do niego nale�ysz. Gdy Ty z niego znikniesz, czym my b�dziemy �yli? Zapanuje marazm. Dzi�ki Tobie co� si� dzia�o. Pod ka�dym wzgl�dem. Przecie� nie by�o tematu, kt�ry by�my pomijali. A teraz, co?
- Czy ty my�lisz, �e nie mam takich pokus, by zosta� w domu. Czy naprawd� s�dzisz, �e ja nie zdaj� sobie sprawy, co mi grozi, gdy b�d� tego naucza�. Czy ty nie domy�lasz si�, �e nie raz straszy mnie po nocach moja �mier� przez kamienowanie czy te� krzy�owanie. Czasem - przyznam ci si� - wola�bym mniej wiedzie� ni� wiem, mniej czu� ni� czuj�.
- A wi�c zosta� - przerwa� Mu Jego rozm�wca. - W Nazarecie jeste� naprawd� potrzebny. Dla tego �rodowiska naprawd� jeste� jak dro�d�e w cie�cie.
Ale on kontynuowa� swoj� my�l:
- Mo�e tu wr�c� do zarzutu pierwszego, jaki mi jeden z naszych koleg�w dzi� wieczorem postawi�. Ot� przyznaj�: korzystniej by�oby, gdybym zacz�� publiczne nauczanie przed kilkoma laty. Ale on zapomnia�, �e J�zef d�ugo i ci�ko chorowa�. Nie mog�em odej�� z domu pozostawiaj�c go opiece Marii. Lata p�yn�y, choroba trwa�a.
Ograniczy�em moj� dzia�alno�� do kontakt�w z wami. Na nic innego wi�cej nie mia�em po prostu czasu. Pracowa�em od rana do wieczora. Lekarze s� drodzy. Lekarstwa te�.
- A wi�c Pan B�g w ten spos�b Ci wskazywa�, �e chce Ci� mie� u nas, w Nazarecie.
Nie da� si� wytr�ci� z toku my�li i m�wi� dalej:
- I ja do takiego wniosku doszed�em. Poza tym - mo�e w�a�nie z tego powodu, �e tak by�em obci��ony prac�, jak i chorob� J�zefa - d�ugo dorasta�em do tego, co teraz jest dla mnie oczywiste. Chyba nawet za d�ugo. Ale pyta�em wci�� siebie, czy si� nie myl�. Czy to nie wybuja�a fantazja, czy nie pretensje bez pokrycia. Wci�� wraca�em do Pisma �wi�tego, szukaj�c w nim potwierdzenia. Dopiero teraz - zreszt� ju� od d�ugiego czasu - jestem przekonany, �e tak to jest i �e nie mog� ju� d�u�ej czeka�.
- Chwileczk�, na co nie mo�esz d�u�ej ju� czeka�?
- Czy mam ci powtarza� to, o czym tyle razy m�wili�my: jest �le z naszym narodem i wci�� coraz gorzej. To, �e nazywamy si� wci�� jeszcze "narodem wybranym", jest fikcj� czy nawet parodi�. Odeszli�my dawno od tego, co nazywa si� Przymierzem z Bogiem.
- Przyznasz, �e to ta praca u nas da�a Ci takie mo�liwo�ci.
- Dok�adnie tak. Dopiero przez to w�drowanie jako cie�la mog�em pozna�, co ludzie my�l�, w co wierz�, jak post�puj�, jaka motywacja nimi kieruje. Moimi klientami byli ludzie pro�ci, inteligencja, biedni i bogaci, r�wnie� faryzeusze.
- Ale tym z�ym duchem, kt�ry Ci� od nas wyci�ga, jest Jan. To jego wina, �e Ty idziesz w �wiat, od nas.
- Jan pom�g� mi przede wszystkim zobaczy�, jak przedstawia si� sytuacja w Jerozolimie i w Judei. Przecie� w tamtych stronach si� urodzi� i ma wci�� kontakty z lud�mi, zw�aszcza z Jerozolimy.
- Z tym, �e on ma wi�ksze znaczenie w Twoim �yciu ni� tylko informatora.
Znowu u�miechn�� si� do niego:
- Tak, masz racj�. On zawsze bardziej ni� ja sam widzia�, �e jestem potrzebny naszemu narodowi. On wi�cej si� po mnie spodziewa ni� ja sam.
- Tote� w tym sensie racj� mieli kuzynkowie, �e go tak ostro zaatakowali.
- Tak jest. Maj� nosa. Tylko nie maj� racji. Jan to m�� Bo�y,
to cz�owiek opatrzno�ciowy. Tylko powtarzam ci, gdybym nie wiedzia�, w jakim stanie znajduje si� nasz nar�d, m�g�bym ze spokojnym sumieniem siedzie� do �mierci w Nazarecie. Ale wiem. Dlatego nie mam wyt�umaczenia. Musz� go ratowa�. Musz�. Cho�by za cen� w�asnego �ycia. Musz�. To m�j obowi�zek zawr�ci� go z drogi b��du.
- Chwileczk�, ale czy to masz by� akuratnie Ty? - powiedzia� Jego rozm�wca prawie z rozpacz� w g�osie.
- Widzisz, ka�dy cz�owiek dla czego� si� narodzi� i dla czego� �yje. Ja ju� teraz wiem dok�adnie, �e po to si� narodzi�em i po to przyszed�em na �wiat, aby da� �wiadectwo prawdzie. Naszej prawdzie.
- Sam jeden przeciwko ca�emu narodowi? I to przeciwko narodowi ukszta�towanemu, zorganizowanemu, kt�ry ma swoje tradycje, zwyczaje, instytucje, cho�by �wi�tyni�, cho�by synagogi. A na stra�y tego porz�dku stoj� ludzie, kt�rzy pilnuj�, by wszystko by�o tak w�a�nie wykonane, gdy� z tego �yj�. A nar�d nasz, cho� czasem na to bardzo narzeka, ju� sobie siebie inaczej nie wyobra�a. I Ty jeden chcesz to obali�?
- Mo�e powoli znajd� sobie uczni�w, kt�rzy mi w tym pomog�.
- Po pierwsze - powiedzia� gorzko - ile lat potrzebowa�e�, �eby nas ukszta�towa�? Ca�e swoje �ycie - odpowiedzia� sobie sam. - Kiedy zd��ysz to zrobi�. My, kt�rzy z Tob� wci�� jeste�my, i to tyle lat przecie�, bez przerwy jeste�my przez Ciebie zaskakiwani. Przecie� dot�d ja sam nie wszystko rozumiem z tego, co Ty m�wisz, czego Ty chcesz. A co sobie wyobra�asz, jak d�ugo pozwol� Ci naucza�? Zd��ysz nowym uczniom przekaza� to wszystko, co nam przekaza�e�? Nie chce mi si� w to wierzy�. I dlatego mam propozycj�:
P�jd� z Tob�.
Wybuchn�� �miechem:
- Kuba, Kuba. I tak wysz�o szyd�o z worka. Wreszcie wydusi�e� z siebie to, z czym przyszed�e�. Czemu nie powiedzia�e� tego od razu?
- Z jednym zastrze�eniem. Jak wiesz, mam tu rodzic�w. Od czasu do czasu chcia�bym si� tu pokazywa�.
- S�uchaj, �eby nie by�o nieporozumienia. Tu nie chodzi o wycieczk� krajoznawcz� czy spacer po Palestynie perypatetyk�w dyskutuj�cych na temat bytu. Tutaj czuje si� krew.
- Dlaczego krew? - zaprzeczy� gwa�townie. - Dlaczego Ty jeste� taki pesymista.
- Wiesz co, um�wmy si� - powiedzia� mu stanowczo. - Ty na razie zostajesz w Nazarecie i b�dziesz obserwowa�, jak to si� potoczy. I wtedy dopiero namy�lisz si� czy tak, czy nie. Jak si� zdecydujesz, bardzo si� uciesz�. A na razie id� spa�. Dobranoc.
hrzest Jezusa
W pierwszej chwili nie zwr�ci� uwagi na paplanin�, kt�ra znowu wybuch�a w pobli�u. By� zbyt skupiony na swojej robocie i chyba zbyt zm�czony - pracowa� przecie� od wczesnego rana, a zbli�a�o si� po�udnie. A� zatrzyma�o Go s�owo "Jan", kt�re pad�o niespodziewanie. A w�a�ciwie spodziewanie, bo gospodarz - r�wnie gadatliwy jak jego go��, kt�ry si� niedawno pojawi� - zada� pytanie:
"A jakie jest jego imi�?" To wszystko sobie u�wiadomi� przez to imi� "Jan".
Przerwa� prac�. Odgi�� schylony grzbiet, wyprostowa� si�. Przygl�dn�� si� parze rozm�wc�w. I z trudem wraca� pami�ci� do tego, co zosta�o ju� powiedziane, a r�wnocze�nie stara� si� nic nie utraci�" z tego, co m�ody cz�owiek, kt�ry dopiero co przyby�, opowiada z szybko�ci� stukania dzi�cio�a.
- Ludzie m�wi�, �e to oczekiwany Mesjasz.
- A sk�d pochodzi? - gospodarz zatrzyma� ten rozp�dzony potok s��w.
- Nie pami�tam, ale gdzie� spod Jerozolimy.
- Z Betlejem?
- Nie pami�tam, ale chyba nie.
- Jak nie z Betlejem, to nie Mesjasz. A cuda czyni?
- Nie s�ysza�em - ch�opiec przygasa�, cho� przed chwil� jeszcze by� taki pewny swego. - A nawet m�wi, �e on przygotowuje �cie�ki dla tego, kto po nim przyjdzie - dorzuci� z rezygnacj�.
- A widzisz. To nie jest Mesjasz.
Ch�opiec teraz znowu si� poderwa� do obrony:
- Ale wszyscy tak m�wi�, �e to Mesjasz. Widzia�em go. Ogromny, gro�ny, spalony od s�o�ca jak heban. D�ugie w�osy, d�uga broda - ch�opiec pokazywa� r�kami to, o czym m�wi�. - Pe�no ludzi. Schodz� do niego z ca�ej Jerozolimy i z okolicy. S�uchaj� jego przem�wie� ca�ymi godzinami, ca�ymi dniami. A on chrzci.
- Co robi? Chrzci? - zdumia� si� gospodarz. - A c� to znaczy?
- Wchodzi do rzeki i leje wod� na g�ow� ludziom.
- Ka�demu?
- Ka�demu, kto o to prosi, kto si� nawr�ci, kto postanawia zmieni� �ycie, przesta� grzeszy�.
Wci�� jeszcze s�ucha�, co ch�opiec opowiada. Ale ju� od�o�y� siekier�. Teraz powoli zdejmowa� fartuch, odwi�zywa� sznurek. Wci�� czeka� jeszcze na jedno pytanie. I ono pad�o:
- Ale jeszcze dot�d nie wiem, gdzie to wszystko si� dzieje?
- Przecie� m�wi�.
- Nic nie powiedzia�e�.
- Na przeje�dzie pod Jerozolim�. Niedaleko, gdzie Jordan wpada do Morza Martwego - doda�, �eby nie by�o w�tpliwo�ci.
Jednym ruchem przerzuci� fartuch przez g�ow� i zacz�� go sk�ada�.
- A Ty dok�d, Jezusie? - us�ysza� g�os gospodarza.
- Na mnie ju� czas - odpowiedzia�. - Przepraszam ci�, �e nie sko�cz� ci tej roboty. Ale to nie jest nic szczeg�lnie trudnego. Znajdziesz kogo�, kto ci sko�czy. Niewiele zreszt� zosta�o.
Nie zwraca� ju� uwagi na biadolenie, kt�rym chcia� Go gospodarz zatrzyma�. Tylko mu przerwa�, gdy ten doszed� do wynagrodzenia:
- Nie. Wynagrodzenia �adnego nie chc�. Ja zrywam umow�, wobec tego nic mi si� nie nale�y. Pok�j niech b�dzie z tob�. Jeszcze s�ysza� rzucane pytania:
- Co si� sta�o? Dlaczego tak nagle? Ma�o Ci obieca�em pieni�dzy? A mo�e z�e otrzymywa�e� jedzenie? Czy� Ty si� na mnie obrazi�? Przecie� szanowali�my Ciebie. Wiemy, �e� najlepszy cie�la. Nie ma drugiego takiego na ca�� okolic�. Zosta� przecie�. A mo�e i Ty idziesz do Jana?
Ale na �adne z tych pyta� ju� nie odpowiedzia�. Z fartuchem przerzuconym przez rami� szed� spokojnie do domu. W�a�ciwie sam si� sobie dziwi�, �e tak mo�e i�� spokojnie, �e nie biegnie, albo �e nie stoi zmartwia�y. Jedno i drugie by�oby bardziej zrozumia�e ni� to spokojne powracanie do domu. Tym bardziej, �e serce Mu si� t�uk�o jakby po jakim� d�ugim biegu albo po ci�kiej robocie. "A wi�c to ju� na mnie czas. Zgodnie z umow�. Jan zacz��, teraz ja". Tyle lat czeka� na t� chwil�. Nie spodziewa� si�, �e ona przyjdzie tak nagle i tak po prostu.
Na �cie�k�, kt�r� podchodzi� do domu, wybieg� ich pies z radosnym szczekaniem, �asi� si�, liza� Go po r�kach, wyskakiwa� w g�r�, chc�c dosi�gn�� twarzy. Przystan��, pochyli� si�, g�aska� go po g�owie, drapa� za uszami. Z domu wysz�a Matka.
- O, jeste�? - spyta�a, ale bez specjalnego zdziwienia. "Ju� wie, dlaczego wr�ci�em". Pozna� to po Jej oczach. Przywita� si� z Ni� jak zawsze, gdy powraca� do domu po pracy.
- Dawno Ci� nie by�o tak wcze�nie z pracy - powiedzia�a prawie prowokuj�c Go, by wszystko wyja�ni�.
- Sko�czy�em z ciesielk�.
- Czekam na Ciebie z obiadem - odpowiedzia�a.
- Spodziewa�a� si�, �e wcze�niej wr�c�? S�ysza�a�, �e Jan zacz�� naucza� pod Jerozolim�? - teraz On J� zapyta�.
- Tak - odpowiedzia�a pospiesznie. - Kiedy chcesz wyruszy�? Jeszcze dzisiaj?
Dopiero teraz zwr�ci� uwag� na Jej lekko zaczerwienione oczy. "P�aka�a" - pomy�la�.
- Nie. Jutro skoro �wit.
Zdawa�o Mu si�, jakby odetchn�a z ulg�.
- Chcia�bym troch� posprz�ta�, uporz�dkowa� swoje rzeczy. Mo�e jeszcze wpadn� do kt�rego� z moich ch�opc�w, chyba �e sami przyjd� - wyja�nia�.
- Co Ci przygotowa� na drog�? - spyta�a tak naturalnie, jakby wychodzi� na jeden dzie�, najwy�ej na par�.
- To, co uwa�asz. Ale nie za du�o, bo ci�ko mi b�dzie d�wiga� - za�artowa�.
Podczas posi�ku prawie nie rozmawiali. Tylko zauwa�y�, �e Jej dr�� leciutko r�ce.
- Jak si� dowiedzia�e�? - spyta�a Go w kt�rym� momencie.
- Jaki� ch�opiec przyni�s� t� wiadomo�� cz�owiekowi, u kt�rego pracowa�em -