9019
Szczegóły |
Tytuł |
9019 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9019 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9019 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9019 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kate Chopin
PRZEBUDZENIE
Warszawa, 1980
ROZDZIA� 1
Zielono��ta papuga wisz�ca w klatce przy drzwiach powtarza�a w k�ko:
- Allez vous-en! Allez vous-en! Sapristi! Ju� dobrze!
Zna�a troch� hiszpa�ski, a tak�e j�zyk nie znany nikomu z wyj�tkiem zapewne drozda
w klatce po drugiej stronie wej�ciowych drzwi, kt�ry z ob��dnym uporem wy�piewywa�
g�osem fletu melodie unoszone przez wiatr.
Pan Pontellier nie mog�c w spokoju przeczyta� gazety wsta� z oburzonym wyrazem twarzy,
burkn�� co� pod nosem i skierowa� si� ku galeryjce, kt�ra za pomoc� "mostk�w" ��czy�a
poszczeg�lne pawilony pensjonatu pani Lebrun. Siedzia� by� na ganku g��wnego domu.
Papuga i drozd jako w�asno�� pani Lebrun mia�y pe�ne prawo czynienia zgie�ku o ka�dej
porze. Panu Pontellier pozosta� przywilej opuszczenia tego towarzystwa z chwil�,
gdy przesta�o go bawi�.
Dotar� do swego domku, kt�ry by� czwartym - licz�c od g��wnego budynku - i przedostatnim
w szeregu. Rozsiad� si� w plecionym fotelu na biegunach i jeszcze raz przyst�pi�
do lektury. By�a niedziela; mia� gazet� z soboty. Niedzielna prasa nie dotar�a jeszcze na
2
Grand Isle. Zdo�a� ju� zaznajomi� si� z raportem gie�dowym, przebieg� wi�c teraz
pobie�nie artyku� wst�pny i te z wiadomo�ci, kt�rych nie mia� czasu przeczyta� przed
wyjazdem z Nowego Orleanu.
Pan Pontellier nosi� szk�a. Mia� lat czterdzie�ci, by� m�czyzn� �redniego wzrostu
i raczej smuk�ej budowy, lekko si� garbi�. W�osy mia� br�zowe, proste, z przedzia�kiem
na boku; brod� kr�tko przystrzy�on� i starannie utrzyman�.
Raz po raz podnosi� wzrok sponad gazety i rozgl�da� si� doko�a. Jaki� niezwyk�y ha�as
panowa� w domu. "Domem" nazywano g��wny budynek w odr�nieniu od "domk�w". Ptaki
nadal gada�y i gwizda�y. Para podlotk�w - bli�niaczki Farival - gra�a na pianinie
duet z
Zampy.
Madame Lebrun krz�ta�a si� to w domu, to na podw�rzu; z pokoju rzuca�a dono�nym,
piskliwym g�osem polecenia ch�opcu stajennemu, a z podw�rka - r�wnie dono�nie - komenderowa�a
s�u��c� w jadalni. Pani Lebrun by�a wdzi�czn�, pon�tn� niewiast�, ubran� zawsze w
bia�� sukni� z r�kawami ods�aniaj�cymi �okcie. Jej wykrochmalone sp�dnice g�o�no
szele�ci�y przy ka�dym kroku. Nieco dalej, za jednym z domeczk�w przechadza�a si�
po �cie�ce dama w czerni i z min� nabo�n� odmawia�a r�aniec. Wi�kszo�� os�b mieszkaj�cych
w tym
pension
uda�a si� lugrem Beaudeleta do Cheni�re Caminada na msz�. M�odzie� gra�a w krokieta
pod d�bami. By�o tam
3
r�wnie� dwoje dzieci pana Pontellier - malcy w wieku lat czterech i pi�ciu. Dogl�da�a
ich nia�ka p�-Mulatka z twarz� powleczon� wyrazem g��bokiej zadumy.
Pan Pontellier zapali� wreszcie cygaro, pu�ci� jeden i drugi k��b dymu i pozwoli�
gazecie leniwie wysun�� si� z jego r�ki. Utkwi� wzrok w bia�ej plamie parasola, zbli�aj�cego
si� w �limaczym tempie od strony pla�y. Ujrza� parasol najpierw pomi�dzy s�katymi
pniami d�b�w, potem na tle ��ki poro�ni�tej z�ocistymi rumiankami. W dali zatoka
stapia�a si� mgli�cie z b��kitem horyzontu. Parasol powoli si� przybli�y�. Okryta
jego cieniem, zar�owionym od jedwabnej podszewki, sz�a pani Pontellier z m�odym
Robertem Lebrun. Gdy dotarli do domeczku, osun�li si� oboje z wyrazem znu�enia na
najwy�szy stopie� ganku i zwr�ceni do siebie twarzami oparli plecy o s�upy podtrzymuj�ce
daszek.
- Ale� to prawdziwe szale�stwo! K�pa� si� o tej porze, w taki upa�! - wykrzykn��
pan Pontellier. On sam wzi�� k�piel o �wicie. Z tego te� powodu tak mu si� d�u�y�
poranek.
- Opali�a� si�, �e trudno ci� pozna� - doda� patrz�c na �on�, jak si� patrzy na cenn�
w�asno��, kt�ra dozna�a pewnego uszczerbku. �ona w odpowiedzi unios�a w g�r� ramiona
- mocne, kszta�tne - i podwijaj�c mankiety przyjrza�a si� krytycznie swym d�oniom.
Widok ten przypomnia� jej, �e przed p�j�ciem na pla�� zostawi�a m�owi wszystkie
pier�cionki.
4
Bez s�owa wyci�gn�a r�k�; zrozumia� jej gest, si�gn�� do kieszonki kamizelki i opu�ci�
pier�cienie w otwart� d�o� �ony Wsun�a jeden po drugim na palce; potem obj�wszy
kolana spojrza�a na Roberta i wybuchn�a �miechem. Pier�cionki zab�ys�y na jej palcach.
Robert u�miechem odpowiedzia� na jej �miech.
- O co chodzi? - zapyta� pan Pontellier przenosz�c leniwe, rozbawione spojrzenie
z �ony na Roberta. Chodzi�o o co� zupe�nie niedorzecznego - jaki� �mieszny epizod
w wodzie, o kt�rym pr�bowali oboje jednocze�nie opowiedzie�. W opowiadaniu wcale
nie wypad� zabawnie. By�o to oczywiste dla ca�ej tr�jki. Pan Pontellier ziewn�� i
przeci�gn�� si�. Potem wsta� m�wi�c, �e ma ochot� zajrze� do hotelu Kleina i pogra�
w bilard
- Chod� ze mn�, Lebrun - zaproponowa� Robertowi. Lecz Robert otwarcie przyzna�, �e
woli pozosta� na miejscu i porozmawia� z pani� Pontellier.
- Trudno. Odpraw go, Edno, kiedy zacznie ci� nudzi� - pouczy� �on� zabieraj�c si�
do odej�cia.
- Czekaj! We� to! - zawo�a�a si�gaj�c po parasol. Wzi�� go z r�k �ony, z rozpi�tym
nad g�ow� parasolem zszed� po stopniach ganku i oddali� si�.
- Czy wr�cisz na kolacj�? - krzykn�a za nim. Przystan�� na moment i wzruszy� ramionami.
D�oni� przeci�gn�� po kamizelce, wymaca� w kieszeni banknot dziesi�ciodolarowy. Nie
5
by� zdecydowany: by� mo�e wr�ci na wczesn� kolacj�, by� mo�e nie. Wszystko zale�a�o
od tego, jakie zastanie u Kleina towarzystwo i jak mu p�jdzie gra. Nic z tego nie
powiedzia�, lecz domy�li�a si�, roze�mia�a i kiwn�a mu g�ow� na po�egnanie.
Obaj ch�opcy chcieli i�� z ojcem, gdy ujrzeli, �e odchodzi. Uca�owa� dzieci i przyrzek�,
�e przyniesie im cukierk�w i orzeszk�w.
ROZDZIA� 2
Oczy pani Pontellier by�y b�yszcz�ce i ruchliwe; mia�y jasnobr�zowy odcie� jej w�os�w,
Z charakterystyczn� bystro�ci� kierowa�a spojrzenie na przedmiot zainteresowania,
a potem zatrzymywa�a na nim wzrok znieruchomia�y przez chwil�, jakby pod wp�ywem
nat�oku my�li lub g��bokiej zadumy.
Brwi mia�a odrobin� ciemniejsze od w�os�w. Tworzy�y grub� i prawie prost� lini�,
podkre�laj�c� g��bi� oczu. By�a raczej urodziwa ni� pi�kna. Twarz jej zniewala�a
swym szczerym wyrazem, w rysach czai�a si� subtelna gra wewn�trznych sprzeczno�ci.
Spos�b bycia mia�a ujmuj�cy.
Robert skr�ci� papierosa. Pali� papierosy, poniewa� - tak twierdzi� - nie m�g� pozwoli�
sobie na cygara. Mia� w kieszeni jedno cygaro, otrzymane w podarunku od pana Pontel-
6
lier, ale chowa� je na popo�udnie. By�o to s�uszne i naturalne w jego sytuacji.
Robert przypomina� kolorytem sw� towarzyszk�. Wzajemne podobie�stwo wzmaga�a jego
g�adko wygolona twarz - by�oby inaczej, gdyby mia� zarost.
Otwarte oblicze tego m�odego m�czyzny nie zdradza�o najmniejszego �ladu jakiejkolwiek
troski. Oczy jego wch�ania�y i odbija�y blask i ospa�o�� letniego dnia.
Pani Pontellier si�gn�a po le��cy na ganku wachlarz z palmowego li�cia i zacz�a
si� wachlowa�. Robert puszcza� wargami k��by dymu z papierosa. Gwarzyli bez przerwy:
o tym, co ich otacza; o �miesznym incydencie nad morzem - odzyska� teraz sw�j zabawny
aspekt;
o wietrze, o drzewach, o osobach, kt�re wybra�y si� do Cheni�re; o dzieciach graj�cych
w krokieta pod d�bami i o bli�niaczkach Farival�w, kt�re gra�y dla odmiany uwertur�
do
Ch�opa i poety.
Robert wiele m�wi� o sobie. By� bardzo m�ody i nie zna� lepszego tematu. Z tego samego
powodu pani Pontellier r�wnie� m�wi�a o sobie. S�uchali si� nawzajem z ciekawo�ci�.
Robert zwierzy� si� z zamiaru podr�y do Meksyku jesieni�; w Meksyku na pewno czeka�a
go fortuna. Wybiera� si� od dawna, lecz dziwnie jako� nie m�g� tam dotrze�. Zamiast
tego trzyma� si� skromnej posadki w domu handlowym w Nowym Orleanie, gdzie bieg�a
znajomo�� zar�wno angielskiego, jak i francuskiego i hiszpa�skiego zapewnia�a mu nie najgorsz�
7
rang� urz�dnika prowadz�cego korespondencj� firmy.
Sp�dza� letnie wakacje, jak zwykle, u matki na Grand Isle. Dawniej, w czasach, kt�rych
Robert nie m�g� pami�ta�, dom ten by� luksusow� letni� rezydencj� rodziny Lebrun.
Obecnie, powi�kszony o tuzin lub wi�cej letnich pawilon�w, zawsze wynajmowanych przez
wytwornych go�ci z Quartier Fran�ais, zapewnia� Madame Lebrun utrzymanie, a nawet
egzystencj� pe�n� wyg�d, do kt�rych - we w�asnym przekonaniu - mia�a prawo przyrodzone.
Pani Pontellier opowiada�a o plantacji swego ojca w stanie Missisipi i o latach dziewcz�cych
sp�dzonych w rodzinnym domu w Kentucky, kochanym starym kraju, poro�ni�tym b��kitn�
traw�. By�a Amerykank�, a niewielka domieszka krwi francuskiej chyba ca�kowicie ju�
rozpu�ci�a si� w jej �y�ach. Przeczyta�a list od swej siostry bawi�cej na Wschodzie,
kt�ra mia�a niebawem po�lubi� swego narzeczonego. Robert s�ucha� z zainteresowaniem,
pragn�� wiedzie�, jakie by�y siostry pani Pontellier, jaki by� jej ojciec i kiedy
umar�a jej matka.
Gdy pani Pontellier z�o�y�a odczytany list, pora by�a przebra� si� do wczesnej kolacji.
- Widz�, �e L�once nie wraca - zauwa�y�a rzuciwszy spojrzenie w stron�, w kt�rej
8
znikn�� jej m��. Robert przytakn��; u Kleina zebra�o si� sporo bywalc�w nowoorlea�skich
klub�w.
Pani Pontellier opu�ci�a Roberta i uda�a si� do swego pokoju; m�ody cz�owiek zszed�
po stopniach ganku, skierowa� si� ku gromadce m�odzie�y graj�cej w krokieta i przez
p� godziny, a� do kolacji, bawi� si� z dzie�mi pa�stwa
Pontellier, kt�re za nim przepada�y.
ROZDZIA� 3
Min�a ju� jedenasta, kiedy pan Pontellier powr�ci� od Kleina. By� w �wietnym humorze
i w nastroju do pogaw�dki. Wej�cie jego zbudzi�o Edn�, kt�ra ju� mocno spa�a. Gada�
rozbieraj�c si�, powtarza� anegdoty, wiadomo�ci i plotki zas�yszane w ci�gu dnia.
Wyj�� z kieszeni spodni gar�� pomi�tych banknot�w i srebrnego bilonu i niedbale po�o�y�
to wszystko na biurku wraz z kluczami, scyzorykiem, chusteczk� i innymi drobiazgami,
kt�re nosi� w kieszeniach. Edna rozespana odpowiada�a mu monosylabami.
Poczu� si� dotkni�ty faktem, i� �ona, kt�rej po�wi�ca� wszystkie swe starania, okaza�a
tak ma�o ciekawo�ci dla spraw dotycz�cych jego osoby i tak ma�o sobie ceni�a rozmow�
z w�asnym m�em.
Pan Pontellier zapomnia� przynie�� ch�opcom cukierki i orzeszki, niemniej - kocha�
9
ich bardzo i uda� si� do przyleg�ego pokoju, aby rzuci� okiem na syn�w i upewni�
si�, �e �pi� spokojnie. Rezultat tej inspekcji wcale go nie zadowoli�. Musia� poprawi�
po�ciel i u�o�y� ch�opc�w - jeden z nich bryka� przez sen i mamrota� o jakim� koszyku
pe�nym krab�w.
Pan Pontellier powr�ci� do �ony z wiadomo�ci�, �e Raoul ma gor�czk� i trzeba si�
nim zaj��. Powiedziawszy to zapali� cygaro i usiad� przy otwartych drzwiach, �eby
spokojnie je wypali�.
Pani Pontellier by�a zupe�nie pewna, �e Raoul nie ma �adnej gor�czki. Poszed� spa�
w doskona�ym zdrowiu, odrzek�a, i nic go nie bola�o przez ca�y dzie�. Pan Pontellier
zbyt dobrze zna� symptomy gor�czki, by si� myli�. Zapewni� �on�, �e gdy tu rozmawiaj�
ze sob�, dziecko le�y w s�siednim pokoju rozpalone.
Zarzuci� �onie brak troskliwo�ci i typowe dla niej zaniedbywanie dzieci. Je�li nie
matka powinna opiekowa� si� dzie�mi, to kt�, na Boga, b�dzie to robi�! Przecie�
nie on, kt�ry ma prac� na gie�dzie! Nie mo�e by� w dw�ch miejscach naraz; zarabia�
na dom i jednocze�nie siedzie� w tym domu i pilnowa�, by nic z�ego si� nie sta�o.
Rozprawia� wytrwale, ton g�osu mia� nudny i natarczywy.
Pani Pontellier wyskoczy�a z po�cieli i pobieg�a do s�siedniego pokoju. Po chwili
wr�ci�a, przysiad�a na brzegu ��ka i bez s�owa sk�oni�a g�ow� na poduszk� odmawiaj�c
odpowiedzi m�owi, gdy zada� jej pytanie. Pan
10
Pontellier wypali� cygaro, po�o�y� si� i po minucie spa� twardo.
Tymczasem jego �ona ca�kowicie wybi�a si� ze snu. Zacz�a cicho pop�akiwa�, potem
otar�a oczy r�kawem peniuaru. Zgasi�a zostawion� przez m�a �wiec�, wsun�a bose
stopy w satynowe
mules
stoj�ce przy ��ku i wysz�a na ganek; tam usiad�a w trzcinowym fotelu na biegunach,
kt�ry si� lekko pod ni� ko�ysa�.
By�o po p�nocy. We wszystkich pawilonach zaleg�a ciemno��. S�abe, przymglone �wiat�o
dobiega�o z hallu domu. Cisz� panuj�c� doko�a przerywa�o pohukiwanie starej sowy
na szczycie d�bu i odwieczny g�os morza st�umiony w tej spokojnej godzinie. Przenika�
noc niczym echo sm�tnej ko�ysanki.
�zy la�y si� tak obficie z oczu pani Pontellier, �e nie wystarcza� do ich otarcia
zupe�nie ju�
mokry r�kaw peniuaru. Zarzuci�a rami� za oparcie fotela - rami�, kt�re wyjrza�o nagie
z szerokiego r�kawa, mokr� i spocon� twarz wcisn�a w zgi�cie �okcia i p�aka�a nie
dbaj�c ju� o otarcie twarzy, oczu, r�k. Nie umia�aby powiedzie�, dlaczego p�acze.
Takie sceny jak tej nocy by�y czym� zwyk�ym w jej ma��e�skim �yciu i raczej pozbawione
znaczenia wobec ogromnej dobroci m�a i przyk�adnego wprost jego oddania, o kt�rym
zreszt� przesta� ju� zapewnia�, jako o czym�, co si� samo przez si� rozumie.
11
Uczucie nieopisanego przygn�bienia, kt�re zdawa�o si� rodzi� gdzie� w niezbadanych
warstwach jej �wiadomo�ci, nape�ni�o ca�e jestestwo tej kobiety nieokre�lonym l�kiem.
By�o jak cie�, jak mg�a, kt�ra spad�a na letni dzie� jej duszy. Dziwne to by�o i
niesamowite; przedziwne ogarn�o j� uczucie. Siedz�c na ganku nie z�orzeczy�a w duchu
swemu m�owi, nie lamentowa�a nad Przeznaczeniem, kt�re skierowa�o jej kroki na t�,
a nie inn� �cie�k�. Po prostu pragn�a wyp�aka� si� w samotno�ci. Ta�cz�ce w powietrzu
moskity k�u�y jej kr�g�e, j�drne ramiona i k�sa�y go�e podbicia st�p.
Te jadowite i brz�cz�ce stwory zdo�a�y w ko�cu zniszczy� nastr�j, kt�ry zdolny by�by
zatrzyma� j� w mroku jeszcze przez p� nocy.
Nast�pnego ranka pan Pontellier wsta� o stosownej porze, by dojecha� bryczk� na przysta�
statku.
Powraca� do miasta, do swych interes�w i zjawi si� na wyspie dopiero w sobot�. Odzyska�
panowanie nad sob�, kt�re ubieg�ej nocy zdawa�o si� nieco zachwiane. Pragn�� czym
pr�dzej wyjecha�, czeka� go tydzie� o�ywionej dzia�alno�ci na ulicy Carondelet.
Pan Pontellier da� �onie po�ow� pieni�dzy, kt�re przyni�s� z hotelu Kleina poprzedniego
wieczoru. Lubi�a pieni�dze, jak wi�kszo�� kobiet, i przyj�a je z niema�ym zadowoleniem.
12
- Kupi� za to pi�kny prezent �lubny dla Janet! - orzek�a wyg�adzaj�c i przeliczaj�c
pomi�te banknoty.
- Och, moja droga! Twoj� siostr� Janet po traktujemy z wi�ksz� hojno�ci� - roze�mia�
si� pan Pontellier nachylony do po�egnalnego poca�unku.
Malcy skakali doko�a ojca, obejmowali go za nogi, dopominaj�c si� o przywiezienie
r�nych drobiazg�w. Pan Pontellier cieszy� si� og�ln� sympati� i nigdy nie brakowa�o
pa� pan�w, dzieci i nawet nianiek spiesz�cych go po�egna�. �ona z u�miechem kiwa�a
mu r�k�, a ch�opcy krzyczeli, gdy stara bryka, w kt�rej siedzia�, znika�a za zakr�tem
piaszczystej drogi.
Par� dni p�niej nadesz�a poczt� przesy�ka dla pani Pontellier od m�a z Nowego Orleanu,
a w niej pud�o pe�ne friandises
- najlepsze owoce i
pates, pr�cz tego kilka butelek pysznego syropu i mn�stwo cukierk�w.
Pani Pontellier szafowa�a zawsze zawarto�ci� takich przesy�ek, kt�re przywyk�a otrzymywa�,
gdy bawi�a poza domem. Pates
i owoce znalaz�y si� w jadalni, cukierki zosta�y rozdane. A panie - ma�e �akomczuszki
- wybieraj�c �akocie delikatnymi, wybrednymi paluszkami o�wiadczy�y, �e pan Pontellier
jest najlepszym na �wiecie m�em. Pani Pontellier pod naciskiem przyzna�a, �e lepszego
istotnie nie zna.
13
ROZDZIA� 4
Pan Pontellier nie�atwo m�g�by okre�li� w spos�b zadowalaj�cy jego i innych, w czym
w�a�ciwie �ona jego uchybia�a swym obowi�zkom wobec dzieci. Chodzi�o o co�. co raczej
wyczuwa�, ni� spostrzega�, i gdy zdarzy�o mu si� da� g�o�ny wyraz swym odczuciom,
to potem zawsze cierpia� �al i wielk� skruch�.
Gdy kt�ry� z malc�w nabi� sobie guza przy zabawie, wcale nie by� sk�onny biec z p�aczem
do matki, �eby w jej ramionach znale�� pociech�; bardziej by�o prawdopodobne, �e
wstanie i o w�asnych si�ach, po�knie �zy, otrze buzi� z piasku i powr�ci do zabawy. Cho� by�a
to jeszcze para malc�w, nie ust�powali nikomu w dziecinnych potyczkach, z krzykiem
i zaci�ni�tymi pi�ciami rzucali si� na wszystkich maminsynk�w. Nia�k� p�-Mulatk�
uwa�a�a za
wielk� zawad� - dobra by�a do zawi�zania fartuszka i wci�gni�cia majtek, wyszczotkowania
w�os�w i rozczesania przedzia�ka - skoro ju� obowi�zki towarzyskie domaga�y si� jednego
i drugiego.
Kr�tko m�wi�c, pani Pontellier nie by�a kobiet�-matk�, Kobiety-matki zdawa�y si�
przewa�a� tego lata na Grand Isle. �atwo mo�na je
by�o rozpozna� - kr���ce z opieku�czo rozpostartymi skrzyd�ami, gdy tylko jakie�
niebezpiecze�stwo, prawdziwe lub wyimaginowane, zagra�a�o ich cennemu potomstwu.
By�y to kobiety, kt�re ub�stwia�y swe dzieci, czci�y
14
swych m��w i uwa�a�y za �wi�ty przywilej wyzbycie si� wszelkiej indywidualno�ci
w za mian za skrzyd�a anio�a str�a.
Wiele kobiet odznacza�o si� w tej roli nie ma�ym urokiem, jedna z nich by�a wr�cz
wcieleniem kobiecego wdzi�ku i czaru Gdyby m�� jej nie uwielbia�, to by�by brutalem
zas�uguj�cym na �mier� w powolnych torturach. Nazywa�a si� ta pani Adele Ratignolle.
Brak s��w doprawdy, by j� opisa�, chyba �e si�gniemy po owe staro�wieckie okre�lenia
s�u��ce niegdy� do odmalowania bohaterki starego romansu lub wy�nionej damy naszego
serca. Nie by�o nic wyrafinowanego lub tajemniczego w jej wdzi�kach; by�a to uroda
jawna, bujna: w�osy jak z�ote runo, nie daj�ce si� ujarzmi� ani grzebieniem, ani
szpilkami, oczy niebieskie jak prawdziwe szafiry, wargi pe�ne i tak p�sowe, �e przywo�ywa�y
na my�l wi�nie albo jaki� inny smakowity czerwony owoc. Zaczyna�a lekko ty�, lecz
nie odejmowa�o to ani odrobiny lekko�ci i wdzi�ku jej krokom, postawie, ruchom. I
nikt by chyba nie pragn��, aby ten bia�y karczek by� cho� o jot� mniej pulchny lub
pi�kne ramiona smuklejsze. R�ce o kszta�cie bardziej doskona�ym trudno by�oby znale��
i wielk� zaiste przyjemno�� sprawia� ich widok, gdy nawleka�a ig�� albo wk�ada�a
z�oty naparstek na wskazuj�cy paluszek szyj�c z zapa�em par� ma�ych �pioszk�w lub
kroj�c stanik czy �liniaczek.
Madame Ratignolle lubi�a pani� Pontellier
15
i cz�sto przychodzi�a z rob�tk�, by sp�dzi� popo�udnie w towarzystwie przyjaci�ki.
By�a u niej r�wnie� tego dnia, gdy zjawi�o si� pud�o z Nowego Orleanu. Siedzia�a
w bujanym fotelu zaj�ta szyciem pary male�kich �pioszk�w.
Przynios�a ich wykr�j dla pani Pontellier - arcydzie�o konstrukcji niebywale zr�cznej:
okryte a� po" oczy niemowl� wygl�da�o w nich jak ma�y Eskimos; str�j na zim�, gdy
poprzez komin docieraj� zdradliwe przeci�gi i przez dziurk� od klucza wnika zab�jczy
ch��d.
W sprawie bie��cych potrzeb materialnych swych dzieci pani Pontellier sumienie mia�a
spokojne i nie widzia�a powodu do przesadnej zapobiegliwo�ci - bo czemu� by, zaiste,
ubranka przeznaczone na zim� mia�y zaprz�ta� jej umys� w czasie letnich medytacji...
By jednak nie okaza� braku �yczliwo�ci i zainteresowania, przynios�a gazety, rozpostar�a
je na pod�odze i pod kierunkiem Madame Ratignolle wyci�a patron owego okrycia, co
tak dobrze chroni przed zimnem.
By� przy tym Robert, jak poprzedniej niedzieli; pani Pontellier siad�a naprzeciw
niego na najwy�szym stopniu i leniwie przylgn�a plecami do s�upa ganku. Obok niej
le�a�o pud�o s�odyczy, kt�re raz po raz podsuwa�a Madame Ratignolle.
Dama ta d�ugo zwleka�a z wyborem, wreszcie zdecydowa�a si� na kawa�ek nugatu, zaniepokojona,
czy nie nazbyt po�ywny, czy jej nie
16
zaszkodzi. Madame Ratignolle od siedmiu lat by�a m�atk�. Mniej wi�cej co drugi rok
rodzi�a dziecko. W owym czasie mia�a ju� ich troje i zaczyna�a my�le� o czwartym,
Wiecznie m�wi�a o swym "stanie". Jej obecny "stan" wcale nie rzuca� si� w oczy i
nikt by si� niczego nie domy�li�, gdyby uparcie nie powraca�a do tego tematu.
Robert zacz�� pociesza� j� zapewniaj�c, �e zna� pewn� dam�, kt�ra �ywi�a si� wy��cznie
nugatem przez ca�y czas swej... - lecz ugryz� si� w j�zyk widz�c rumieniec na twarzy
pani Pontellier i zmieni� temat.
Pani Pontellier, jakkolwiek po�lubi�a Kreola, troch� nieswojo czu�a si� w�r�d Kreol�w.
a tak si� z�o�y�o, �e zdana tu by�a wy��cznie na ich towarzystwo. U Lebrun�w tego
lata byli wy��cznie Kreole. Znali si� wszyscy i czuli si� jedn� wielk� rodzin�, zespolon�
uczuciem szczerej serdeczno�ci. Cechowa� ich wszystkich charakterystyczny, a dla
pani Pontellier niezwykle kr�puj�cy, brak jakiejkolwiek pruderii. Z pocz�tku �mia�o��
ich rozm�w by�a dla niej wprost niepoj�ta, jakkolwiek bez trudu godz�ca si� z wrodzon�
Kreolkom nieskaziteln� czysto�ci� moraln�.
Nigdy nie potrafi�a zapomnie� uczucia zak�opotania, z jakim s�ucha�a Madame Ratignolle,
gdy ta raczy�a kiedy� starego pana Farival nie pozbawion� najintymniejszych
17
szczeg��w opowie�ci� o udr�ce jednego ze swych accouchements
. Z biegiem czasu Edna zasmakowa�a nawet w s�uchaniu r�nych �mia�ych historyjek,
cho� nie potrafi�a jeszcze za panowa� nad rumie�cem barwi�cym jej policzki przy podobnych
okazjach Nierzadko swym nadej�ciem przerywa�a pieprzne anegdotki, kt�rymi Robert
bawi� grono rozweselonych m�atek.
W pension
kr��y�a z r�k do r�k pewna ksi��ka. Gdy trafi�a do Edny, ta czyta�a j� z najwy�szym
zdumieniem, a nawet - w przeciwie�stwie do innych os�b - instynktownie kry�a si�
z lektur� i na odg�os zbli�aj�cych si� krok�w pospiesznie chowa�a ksi��k�. Krytykowano
otwarcie takie post�powanie i bez �enady omawiano je przy stole. Pani Pontellier
przywyk�a wreszcie do miejscowych obyczaj�w doszed�szy do wniosku, �e dziwnym rzeczom
nigdy nie ma ko�ca.
ROZDZIA� 5
Tworzyli zgrane towarzystwo siedz�c na ganku owego letniego wieczoru. Madame Ratignolle
zaj�ta by�a szyciem, kt�re nierzadko przerywa�a, by opowiedzie� jak�� historyjk�
czy wydarzenie z pe�nym ekspresji gestem swych pi�knych r�k; Robert i pani Pontellier
18
siedzieli bezczynnie; raz po raz wymieniali to jak�� kr�tk� uwag�, to spojrzenie
lub u�miech dowodz�ce do�� daleko posuni�tej za�y�o�ci i prawdziwej
camaraderie.
Przez ostatni miesi�c Robert �y� w cieniu pani Pontellier. Nikt nie mia� mu tego
za z�e. Wiele os�b przepowiedzia�o, �e gdy przyjedzie pani Pontellier, to Robert
odda si� w jej s�u�b� ca�kowicie. Od bardzo dawna, od czasu gdy mia� pi�tna�cie lat,
Robert sp�dza� ka�de lato na Grand Isle i sam siebie mianowa� adiutantem pi�knych
pa� lub panien: nieraz by�a to m�oda dziewczyna, to zn�w jaka� wdowa, lecz najcz�ciej
- interesuj�ca m�atka.
Przez dwa kolejne sezony grza� si� w s�o�cu obecno�ci Mademoiselle Duvign�. Lecz
umar�a nie doczekawszy kolejnego lata; nieutulony w �alu Robert rzuci� si� w�wczas
do st�p Madame Ratignolle po okruchy wsp�czucia i pocieszenia, kt�rych w swej �askawo�ci
mu nie po�a�owa�a.
Pani Pontellier lubi�a siedzie� i patrze� na swoj� �liczn� towarzyszk� jak na pe�en
doskona�o�ci wizerunek Madonny.
- I kto by przypuszcza�, �e tyle jest okrucie�stwa pod pow�ok� takiej pi�kno�ci -
szepn�� Robert. - Wiedzia�a, �e kiedy� j� uwielbia�em i pozwala�a si� uwielbia�.
"Robercie, chod� tu, id� tam; siadaj, zr�b to, zr�b tamto; zobacz, czy ma�y �pi;
m�j naparstek, je�li �as-
19
ka, nie mam poj�cia, gdzie si� zapodzia�. Chod� i poczytaj mi Daudeta, a ja zajm�
si� szyciem."
- Par exemple! Nigdy nie musia�am prosi�. By�e� zawsze u moich st�p, jak natr�tne
kocisko.
- Raczej jak pe�en oddania pies. I jak psa mnie traktowano, gdy na horyzoncie pojawia�
si� Ratignolle.
"Passez! Adieu! Allez vous-en!"
- Mo�e ba�am si� obudzi� zazdro�� w moim m�u - wtr�ci�a z
niewinn� mink�. Roz�mieszy�o to ca�� tr�jk�. Prawa r�ka zazdrosna o lew�! Serce zazdrosne
o dusz�! Lecz je�li ju� o to chodzi, to Kreol nie zna zazdro�ci o �on� - truj�ca
ta nami�tno�� skarla�a w nim do cna wskutek braku podniety.
Tymczasem Robert, zwracaj�c si� do pani Pontellier, m�wi� dalej o swym dawnym, beznadziejnym
uwielbieniu dla Madame Ratignolle; o bezsennych nocach, trawi�cych go takim ogniem,
�e morze sycza�o, gdy wchodzi� do rannej k�pieli. Dama przy igle raz po raz przerywa�a
mu pogardliwym s��wkiem:
- Blaguer, farceur, gros bete, va!
�w ton p� �artem, p� serio znika�, gdy Robert by� sam na sam z pani� Pontellier.
Ona za� nigdy nie wiedzia�a, co w�a�ciwie
20
oznacza�; niezdolna by�a odgadn��, ile w tym by�o swawoli, a ile powagi- Rozumia�o
si� samo przez si�, �e Robert m�wi�c Madame Ratignolle s�owa mi�o�ci nie s�dzi� ani
przez chwil�, �e mog� by� wzi�te powa�nie. Pani Pontellier by�a zadowolona, �e nie
przybiera� identycznej pozy wobec niej. By�oby to nie do przyj�cia, sprawi�oby jej
przykro��.
Pani Pontellier przynios�a sw�j szkicownik, kt�rym lubi�a si� bawi� zupe�nie po amatorsku.
Znajdowa�a w tym satysfakcj�, kt�rej nie dawa�o jej �adne inne zaj�cie.
Od dawna pragn�a wypr�bowa� swe si�y na pani Ratignolle Nigdy jeszcze przyjaci�ka
nie wydawa�a jej si� bardziej pon�tnym modelem jak w�a�nie w tym momencie - gdy odblask
gasn�cego dnia nasyci� t� posta� zmys�owej Madonny niepor�wnanym kolorytem
Robert przeni�s� si� na drug� stron� ganku i usiad� o stopie� ni�ej od pani Pontellier,
by m�c obserwowa� jej prac�. Pos�ugiwa�a si� p�dzlem z niejak� wpraw� i fantazj�,
id�c� nie tyle ze znajomo�ci rzemios�a, co z wrodzonego talentu. Robert w skupieniu
�ledzi� ruchy jej r�ki nie szcz�dz�c mimowiednych okrzyk�w zachwytu, kt�re w j�zyku
francuskim kierowa� do pani Ratignolle
- Mais ce n'est pas mal! Elle s'y connait, elle a de la force,
21
W tym zapami�taniu opar� lekko g�ow� o rami� pani Pontellier. R�wnie delikatnie j�
odtr�ci�a. Jeszcze raz powt�rzy� poufa�y gest. Wierzy�a, �e by� to z jego strony
gest nieumy�lny, niemniej trudno by�o co� takiego tolerowa�. Bez wyrzutu czy uwag
zn�w t� g�ow� odepchn�a spokojnie, lecz stanowczo. Robert ani s�owem jej nie przeprosi�.
Uko�czony szkic nie zdradza� najmniejszego podobie�stwa do Madame Ratignolle. By�a
ogromnie rozczarowana, gdy to stwierdzi�a. Lecz obrazek sam w sobie by� �adny i pod
wielu wzgl�dami stanowi� dzie�o ca�kiem zadowalaj�ce.
Pani Pontellier my�la�a jednak inaczej. Przyjrzawszy si� swej pracy krytycznie, nag�ym
poci�gni�ciem p�dzla przekre�li�a wszystko i zgniot�a papier w d�oniach.
Obydwaj malcy wbiegli po stopniach na ganek, niania nadci�ga�a za nimi w przyzwoitym
oddaleniu - rzecz, kt�rej ch�opcy wymagali od niej z ca�� surowo�ci�. Pani Pontellier
kaza�a im wnie�� do domu farby i ca�y sw�j warsztat malarski. Pragn�a zatrzyma�
dzieci, by z nimi troch� porozmawia� i po�artowa�. Lecz ch�opcy miny mieli powa�ne.
Przyszli jedynie po to, by zbada� zawarto�� pud�a z �akociami. Ka�dy z nich wyci�gn��
obydwie r�czki w pr�nej nadziei, �e zostan� nape�nione cukierkami, lecz przyj�li
bez szemrania to, co matka da� im raczy�a, i odeszli.
S�o�ce wisia�o nisko na zachodzie, delikatny,
22
leniwy powiew z po�udnia nape�ni� powietrze urzekaj�cym zapachem morza. Pod d�bami
zebra�y si� dzieci na zabaw�. Przenikliwe ich g�osy nios�y si� daleko.
Madame Ratignolle z�o�y�a swoje szycie, naparstek, no�yczki i nici starannie zawin�a
w materia� i zawini�tko spi�a szpilkami. Powiedzia�a, �e �le si� czuje. Pani Pontellier
pobieg�a po wod� kolo�sk� i wachlarz. Obmy�a jej twarz, podczas gdy Robert z wr�cz
przesadn� gorliwo�ci� porusza� wachlarzem.
Napad s�abo�ci wkr�tce min�� i pani Pontellier nie mog�a si� powstrzyma� od podejrzenia,
�E przyczyn� by�a tu imaginacja, gdy� kolory z twarzy przyjaci�ki nie znikn�y ani
na chwil�.
Edna wsta�a odprowadzaj�c wzrokiem pi�kn� kobiet�, kt�ra sz�a przez galeri� z wdzi�kiem
i dostoje�stwem prawdziwie kr�lewskim. M�odsze dzieci wybieg�y na spotkanie matki.
Dwoje z nich chwyci�o si� jej bia�ych sp�dnic, trzecie wzi�a od nia�ki i obsypuj�c
pieszczotami nios�a w czu�ych ramionach. Jakkolwiek lekarz - o czym wszyscy wiedzieli
- nie pozwoli� jej podnosi� nawet szpilki!
- Czy p�jdzie si� pani k�pa�? - spyta� Robert pani� Pontellier. By�o to nie tyle
pytanie, co przypomnienie.
- Chyba nie - odrzek�a tonem niezdecydowanym. - Jestem zm�czona; raczej nie p�jd�.
- Spojrzenie jej pobieg�o ku zatoce, kt�-
23
rej d�wi�czny szept dociera� do niej niby czu�e, lecz natarczywe b�aganie.
- Chod�my! - nalega�. - Nie powinna pani opuszcza� k�pieli. Chod�my. Woda musi by�
cudowna, nie zaszkodzi pani. Chod�my.
Si�gn�� po jej du�y s�omkowy kapelusz wisz�cy zawsze na ko�ku przy drzwiach i w�o�y�
jej na g�ow�. Zeszli po stopniach i poszli razem na pla��. S�o�ce ju� zachodzi�o,
powiewa� ciep�y, �agodny wiatr.
ROZDZIA� 6
Edna Pontellier nie potrafi�aby powiedzie�, dlaczego pomimo ch�ci p�j�cia z Robertem
na pla�� najpierw uwa�a�a, �e powinna mu odm�wi�, a nast�pnie uleg�a jednemu z dw�ch
tak sprzecznych ze sob� impuls�w.
Zacz�o si� w niej budzi� jakie� mgliste �wiat�o, kt�re wskazuj�c drog� jednocze�nie
jej wzbrania�o.
W tym wczesnym okresie powodowa�o to jedynie oszo�omienie, sk�onno�� do marze�, zamy�le�,
do owego mrocznego l�ku, co ogarn�� j� kiedy� w �rodku nocy, gdy podda�a si� fali
p�aczu.
Kr�tko m�wi�c, pani Pontellier zaczyna�a u�wiadamia� sobie, jakie miejsce - b�d�c
cz�owiekiem - zajmuje we wszech�wiecie i jaki jest jej indywidualny stosunek do tego
�wiata kt�ry nosi w sobie, i do �wiata, kt�ry j�
24
otacza. By� mo�e zbyt ci�kie jest to brzemi� dla umys�u m�odej kobiety licz�cej
lat dwadzie�cia osiem - by� mo�e wi�kszym, ni� Duch �wi�ty raczy zazwyczaj zsy�a�
kobiecie
Lecz ka�dy pocz�tek, zw�aszcza pocz�tek jakiego� �wiata, z konieczno�ci jest niejasny
pogmatwany, chaotyczny i w najwy�szym stopniu niepokoj�cy. Ma�o kto z nas posuwa
si� poza ten pocz�tek! Ile� to dusz ginie na progu, unicestwionych przez chaos!
G�os morza uwodzi; nigdy nie milknie, szepcz�c co�, skar��c si� cichym szmerem, wabi�c
dusz� cho� na chwil� w przepa�� samotno�ci, by zatraci�a si� w labiryncie wewn�trznej
kontemplacji.
G�os morza kieruje si� ku duszy; dotyk morskich fal jest zmys�owy - obejmuje cia�o
mi�kkim, ciasnym u�ciskiem.
ROZDZIA� 7
Pani Pontellier nie nale�a�a do kobiet, kt�re si� zwierzaj�; cecha ta - jak dot�d
- sprzeczna by�a z jej natur�. Nawet jako dziecko �y�a swym w�asnym, ma�ym �yciem
wewn�trznym, skryta, zamkni�ta w sobie Bardzo wcze�nie wyczu�a dwoisto�� �ycia -
sprzeczno�� pomi�dzy zewn�trzn� egzystencj� cz�owieka, godz�c� si� na wszystko, i
�yciem duszy, kt�ra wiecznie pyta.
Owego lata na Grand Isle Edna zacz�a
25
z wolna rozlu�nia� �w pancerz rezerwy, w kt�rym by�a zakuta. Prawdopodobnie istnia�y
- nawet na pewno musia�y istnie� - jakie� czynniki subtelne i jednocze�nie dostrzegalne,
dzia�aj�ce na ni� w tym kierunku; lecz najbardziej oczywisty by� wp�yw Adeli Ratignolle.
Poci�ga� Edn�, bardzo wra�liw� na pi�kno, nieodparty urok fizyczny tej Kreolki. Nast�pnie
szczero�� i otwarto�� jej natury, oczywista dla wszystkich i tak mocno kontrastuj�ca
ze skryto�ci� Edny. To r�wnie� mog�o zawa�y� na ich zbli�eniu. Zreszt� kt� wie,
z
jakiego metalu bogowie kuj� owe subtelne wi�zy, kt�re nazywamy sympati� lub - r�wnie
dobrze - mi�o�ci�.
Pewnego ranka obydwie kobiety wzi�wszy si� pod r�k� posz�y na pla�� os�oni�te du�ym
bia�ym parasolem. Edna nak�oni�a Madame Ratignolle do pozostawienia dzieci, natomiast
musia�a si� zgodzi� na zabranie r�cznej rob�tki, kt�r� Adela po usilnych b�aganiach
wsun�a do przepastnej kieszeni sukni. Szcz�liwie uda�o im si� uciec przed Robertem.
Spacer na pla�� wcale nie nale�a� do najkr�tszych, sz�o si� do�� d�ugo piaszczyst�
drog�, od kt�rej wiod�y na prawo i na lewo �cie�ynki przecinaj�ce rzadkie k�py spl�tanej
zieleni; za pasem tej zieleni ci�gn�y si� z obydwu stron drogi ca�e �any ��tych
rumiank�w, a jeszcze dalej - ogrody warzywne i w�r�d nich ma�e plantacje pomara�czy
i cytryn. Na
26
ciemnych kopu�ach tych drzew l�ni� w dali blask s�o�ca.
Obydwie kobiety by�y do�� s�usznego wzrostu; kszta�ty Madame Ratignolle nieco wi�cej
mia�y w sobie kobieco�ci i cech macierzy�skich. Urok cielesny Edny Pontellier dzia�a�
dyskretniej. Mia�a cia�o o d�ugich cz�onkach, pi�knej symetrycznej sylwetce, samorzutnie
przybieraj�ce pe�n� swobody szlachetn� poz�; nie by�o w nim nic ze sztywnych stereotyp�w
epoki. Przypadkowy i oboj�tny widz m�g�by przechodz�c nie rzuci� nawet jednego spojrzenia
na t� posta�; lecz patrz�c uwa�niej i z zastanowieniem, rozpozna�by szlachetne pi�kno
modelunku i wdzi�czn� powag� ruch�w, kt�re wyr�nia�y Edn� Pontellier w t�umie.
Mia�a na sobie owego ranka przewiewny bia�y mu�lin przetkany poprzecznie falist�
kresk� br�zu; ozdabia� sukni� bia�y lniany ko�nierz. Du�y s�omkowy kapelusz, wisz�cy
zawsze na ko�ku u wej�cia do domu, okrywa� niedbale jej wij�ce si�, ci�kie, g�ste
ciemnoblond w�osy.
Bardziej dba�a o sw� cer� Madame Ratignolle otuli�a g�ow� welonem z gazy. Na�o�y�a
r�wnie� d�ugie sk�rkowe r�kawiczki si�gaj�ce a� po nadgarstek. By�a ca�a w bieli
i falbankach, bardzo dla niej stosownych. Rzeczy powiewne, lu�no udrapowane zgodniejsze
by�y z jej bujn�, zmys�ow� urod� ni� suknie o surowym kroju.
Wzd�u� ca�ej pla�y sta�y rz�dem drewniane
27
kabiny, solidnie zbudowane, zabezpieczone od strony morza w�skimi pomostami. Kabiny
sk�ada�y si� z dw�ch pomieszcze� i ka�da rodzina mieszkaj�ca u Lebrun�w mia�a dla
siebie jedno takie pomieszczenie, wyposa�one w podstawowy sprz�t i przybory do morskiej
k�pieli. Obydwie kobiety nie zamierza�y si� k�pa�; przysz�y tu, �eby si� nacieszy�
samotno�ci� i blisko�ci� morza. Kabiny Pontellier�w i Ratignoll�w mie�ci�y si� pod
jednym dachem.
Pani Pontellier z przyzwyczajenia zabra�a ze sob� klucz do kabiny. Otwar�a j�, wesz�a
do �rodka, sk�d wynios�a koc i dwie du�e poduszki ze zgrzebnego p��tna wypchane ko�skim
w�osiem; koc roz�o�y�a na pomo�cie, poduszki opar�a o �cian�.
Kobiety usiad�y ocienione daszkiem kabiny, opar�y wygodnie plecy o poduszki i wyci�gn�y
przed siebie nogi. Madame Ratignolle zdj�a welon, otar�a twarz cieniutk� chusteczk�
i zacz�a si� wachlowa� - zawsze mia�a przy sobie wachlarz zawieszony u boku na d�ugiej,
w�skiej wst��ce. Edna zdj�a ko�nierz i rozpi�a sukni� pod szyj�. Wyj�a z r�ki
przyjaci�ki wachlarz i zacz�a wachlowa� j� i siebie. By�o bardzo gor�co i przez
d�u�sz� chwil� obydwie kobiety ograniczy�y si� do uwag na temat upa�u, s�o�ca, doskwieraj�cego
�aru. Lecz powia� nagle silny wiatr, pop�dzi� przed sob� bia�e grzywy fal, a kobietom
szarpn�� i wyd�� sp�dnice. Musia�y z nim walczy� przez dobr� chwil�, przytrzyma�
rozwiane fa�-
28
dy, poprawi� szpilki we w�osach i mocniej przypi�� kapelusze. Nie opodal tkwi�o w
wodzie zaledwie par� os�b. By�a to godzina ciszy nad morzem, kt�rej nie m�ci� ludzki
gwar. Dama w czerni czyta�a swe poranne modlitwy na pomo�cie s�siedniej kabiny. M�odzi
kochankowie pogr��yli si� w zwierzeniach pod namiotem dla dzieci, kt�ry zastali pusty.
Edna Pontellier rozejrza�a si� doko�a, wreszcie zwr�ci�a oczy w stron� morza. Dzie�
by� przejrzysty, spojrzenie w�drowa�o bez przeszk�d a� po kra�ce nieba; nad horyzontem
zawis�o kilka leniwych ob�ok�w. Od strony Cat Island ukaza� si� �aci�ski �agiel,
na po�udniu kilka innych zdawa�o si� tkwi� nieruchomo w dali.
- O kim - o czym my�lisz? - spyta�a �artobliwie Adela; od kilku minut przygl�da�a
si� z ciekawo�ci� swej towarzyszce uderzona g��bokim skupieniem, kt�re twarzy Edny
nada�o wyraz pos�gowego spokoju.
- O niczym. - Pani Pontellier wzdrygn�a si� na d�wi�k jej g�osu i zaraz doda�a:
- Jakie to g�upie! Ale my�l�, �e w pierwszym odruchu zawsze si� tak odpowiada na
podobne pytanie. Czekaj! - odrzuci�a w ty� g�ow� i zmru�y�a swe wspania�e oczy, kt�re
zamieni�y si� w dwa b�yszcz�ce, �wietliste punkty. - Czekaj, niech si� zastanowi�.
Mia�am wra�enie, �e nie my�l� o niczym, ale mo�e uda mi si� odtworzy� moje my�li.
- Och, nie zaprz�taj sobie tym g�owy! -
29
roze�mia�a si� Madame Ratignolle. - Wcale nie domagam si� czego� podobnego. Tym razem
dam ci spok�j. Jest naprawd� za gor�co na my�lenie, zw�aszcza na my�lenie o my�lach.
- Warto, cho�by dla zabawy - upar�a si� Edna. -- Przede wszystkim widok tej bezkresnej
wody, nieruchomych �agli na tle niebieskiego nieba tworzy cudowny obraz, za kt�rym
w�a�nie t�skni�am. A kiedy poczu�am na twarzy gor�ce uderzenie wiatru, my�li moje
przenios�y si� - bez �adnego zwi�zku, kt�ry potrafi�abym wyja�ni� - do Kentucky,
do pewnego letniego dnia, do ��ki, kt�ra ma�ej dziewczynce wydawa�a si� wielka jak
ten ocean, gdy sz�a po trawie si�gaj�cej jej powy�ej pasa. Wyrzuca�a naprz�d ramiona
jak przy p�ywaniu, rozgarniaj�c wysok� traw� jak wod�. Och, teraz ju� widz� zwi�zek.
- Dok�d sz�a� owego dnia w Kentucky?
- Nie pami�tam w tej chwili. Po prostu sz�am na prze�aj przez, ogromn� ��k�. Widok
mia�am ograniczony przez czepeczek na g�owie. Widzia�am tylko pas zieleni i czu�am,
�e musz� i�� wci�� naprz�d, naprz�d i �e to b�dzie trwa�o wiecznie. Nie pami�tam,
czy by�am zadowolona, czy przestraszona. Raczej rozbawiona.
By�a to na pewno niedziela - doda�a ze �miechem - i uciek�am z nabo�e�stwa w prezbiteria�skim
ko�ciele, od modlitw, kt�re m�j ojciec czyta� ponurym g�osem i na
30
kt�rych wspomnienie jeszcze dzi� czuj� zimny dreszcz.
- Czy od tego czasu zawsze uciekasz z nabo�e�stwa, ma ch�re? - za�artowa�a Madame
Ratignolle
- Nie! Ach nie! - zaprzeczy�a gor�co Edna. - By�am wtedy ma�ym, bezmy�lnym dzieckiem,
kt�re bez zastanowienia uleg�o grzesznej pokusie. Religia - przeciwnie! - w pewnej
epoce mego �ycia zaw�adn�a mn� ca�kowicie; od chwili gdy sko�czy�am lat dwana�cie,
a� do... a� do... ale� tak! S�dz�, �e a� do dzi�, cho� nigdy o tym nie my�l� - mo�e
chodzi tu raczej o si�� nawyku. Ale czy wiesz - przenios�a swe bystre spojrzenie
na Madame Ratignolle i nachyli�a twarz do twarzy przyjaci�ki - tego lata miewam
czasem takie uczucie, jakbym zn�w sz�a przez t� zielon� ��k�, leniwie, bez celu,
nie my�l�c o niczym.
Madame Ratignolle nakry�a d�oni� d�o� pani Pontellier, u�cisn�a j� mocno i z uczuciem.
Widz�c, �e Edna swej r�ki nie cofa, pog�adzi�a j� czule i szepn�a: -
Pauvre ch�rie
Gest ten zrazu speszy� Edn�, lecz po chwili podda�a si� ulegle subtelnej pieszczocie
Kreolki. Nie przywyk�a by�a w swym �yciu rodzinnym do wylewnych objaw�w uczu�. Z
m�odsz� siostr� Janet k��ci�a si� bezustannie. Starsza siostra Margaret by�a macierzy�ska
i dostojna,
31
prawdopodobnie dlatego, �e zbyt wcze�nie obj�a matczyne i gospodarskie obowi�zki,
matka ich umar�a, gdy by�y dzie�mi. Margaret nie by�a z natury uczuciowa, by�a praktyczna.
Edna miewa�a przyjaci�ki, lecz czy przez przypadek, czy te� z innego jakiego� powodu,
wszystkie one zdawa�y si� nale�e� do jednego typu - istot samowystarczalnych. Edna
nigdy nie zdawa�a sobie sprawy, jak wielki, by� mo�e, decyduj�cy wp�yw mia�a tu jej
wewn�trzna rezerwa. Jej najbli�sza przyjaci�ka w szkole odznacza�a si� do�� niezwyk�ymi
darami umys�u, pisa�a �wietnie brzmi�ce eseje, kt�re Edna podziwia�a i usi�owa�a
na�ladowa�; z zapa�em rozprawia�a z ni� o angielskich klasykach, nieraz przeciwstawia�a
si� jej pogl�dom na temat religii i polityki.
Edna cz�sto zastanawia�a si� nad pewn� sk�onno�ci� swej natury, budz�c� w niej niepok�j,
z kt�rym si� zreszt� nigdy przed nikim nie zdradza�a. Ju� w bardzo wczesnym wieku
- by� mo�e w tym czasie, gdy przemierza�a ten ocean faluj�cej trawy - by�a nami�tnie
zakochana w pewnym wytwornym kawalerzy�cie o smutnych oczach, kt�ry odwiedza� jej
ojca w Kentucky. Garn�a si� do niego, gdy przyje�d�a�, nie mog�a oderwa� oczu od
jego twarzy, podobnej troch� do Napoleona, z opadaj�cym na czo�o kosmykiem w�os�w.
Lecz oficer kawalerii niepostrze�enie znikn�� z jej �ycia. Innym razem sercem jej
zaw�adn�� m�ody d�entelmen, kt�ry odwiedza�
32
pewn� dam� na s�siedniej plantacji. By�o to ju� wtedy, gdy przenie�li si� do Missisipi.
M�ody cz�owiek by� zar�czony z ow� dam� i czasami we dwoje odwiedzali Margaret, przyje�d�ali
po po�udniu ma�ym powozikiem. Edna by�a ju� podlotkiem; zdawa�a sobie spraw�, �e
dla zar�czonego m�odzie�ca jest niczym, dos�ownie niczym i gorzko nad tym bola�a,
lecz i on r�wnie� rozp�yn�� si� jak we �nie.
Ju� jako doros�a kobieta uleg�a uczuciu, kt�re uzna�a za wyrok losu. Sta�o si� to
wtedy, gdy twarz i posta� pewnego wielkiego tragika zacz�a prze�ladowa� jej wyobra�ni�
i dzia�a� na zmys�y. Trwa�o�� tego zamroczenia stwarza�a pozory uczucia g��bokiego,
a beznadziejno�� nadawa�a mu wznios�y ton wielkiej nami�tno�ci.
Podobizna s�awnego tragika sta�a w ramce na jej biureczku. Ka�dy mo�e posiada� podobizn�
tragika bez wzbudzania podejrze� czy komentarzy. Ponura ta refleksja nawet j� bawi�a.
Wobec znajomych wyra�a�a podziw dla jego wielkiego talentu, pozwala�a przyjrze� si�
dok�adnie fotografii zapewniaj�c, �e wiernie oddaje podobie�stwo. Gdy by�a sama,
bra�a nieraz do r�ki portret i nami�tnie ca�owa�a zimne szk�o.
Ma��e�stwo jej z L�once Pontellier by�o czystym przypadkiem, podobne w tym wzgl�dzie
do wielu innych imituj�cych wyrok Przeznaczenia. Pozna�a, go w okresie owej tajonej
nami�tno�ci do s�ynnego aktora. Pan Pontellier
33
jak to m�czyzna - zakocha� si� od pierwsze go wejrzenia i z tak� szczero�ci�, powag�
i zapa�em narzuca� swe uczucia, �e trudno by�o ��da� czego� wi�cej. Podoba� jej si�,
pochlebia�o jego absolutne oddanie, wyobra�a�a sobie, �e ��czy ich pokrewie�stwo
my�li i gust�w, w czym si� zreszt� myli�a. Dodajmy gwa�towny sprzeciw jej ojca i
siostry Margaret - ma��e�stwo z katolikiem! - i nie trzeba szuka� dalej motyw�w,
kt�re doprowadzi�y Edn� do tego, �e wzi�a sobie za m�a pana Pontellier.
Ma��e�stwo z wielkim tragikiem - szczyt szcz�cia! - wida� nie by�o jej przeznaczone
na tym padole. Czu�a, �e dochowuj�c wierno�ci cz�owiekowi, kt�ry j� ub�stwia�, potrafi
- jako jego �ona - z godno�ci� zaj�� miejsce w �wiecie realnym, zamkn�wszy za sob�
na wieki wrota do krainy romantycznych marze� i sn�w.
Lecz niewiele czasu min�o, gdy tragik podzieli� los kawalerzysty i owego cudzego
narzeczonego i kilku innych pan�w i Edna pogodzi�a si� z rzeczywisto�ci�. Polubi�a
swego ma��onka zdaj�c sobie spraw� - nawet z pewnym zadowoleniem - i� �aden cie�
nami�tno�ci czy przesadnego, wyimaginowanego �aru nie barwi jej uczu� dla m�a, tym
samym nie gro��c im rozp�yni�ciem si� w nico��.
Jej przywi�zanie do dzieci mia�o charakter impulsywny i nier�wny. Czasem przytula�a
je nami�tnie do serca, czasem zupe�nie zapomina-
34
�a o ich istnieniu. Poprzedniego roku sp�dzi�y one cz�� lata u babci Pontellier
w Iberville. Upewniona, �e jest im dobrze i �e s� szcz�liwe, nie czu�a ich braku
z wyj�tkiem nag�ych napad�w t�sknoty. Nieobecno�� dzieci by�a dla niej ulg�, cho�
nie przyzna�aby si� de tego nawet przed sob�. Czu�a si� uwolniona od pewnego rodzaju
odpowiedzialno�ci, kt�r� wzi�a na siebie bez zastanowienia, a do kt�rej Los wcale
jej nie przeznaczy�.
Tylko cz�� z tego wszystkiego Edna wyzna�a Madame Ratignolle owego letniego dnia,
gdy tak siedzia�y razem spogl�daj�c na morze. Lecz niejedno wymkn�o jej si� mimowolnie
w czasie zwierze�. Sk�oni�a g�ow� na rami� przyjaci�ki, twarz jej p�on�a, czu�a
si� jakby upojona w�asnym g�osem i nie znanym dot�d smakiem szczerych wyzna�. Oszo�omi�o
to j� jak wino albo jak pierwsze tchnienie wolno�ci.
Us�ysza�y zbli�aj�ce si� g�osy. To Robert szuka� obydw�ch pa� otoczony gromad� dzieci.
By�o w�r�d nich dwoje ma�ych Pontellier�w i najm�odsza c�reczka Madame Ratignolle,
niesiona przez Roberta na r�kach, i inne dzieci; za nimi z rezygnacj� nadci�gn�y
dwie nad�sane nia�ki.
Kobiety wsta�y natychmiast, strzepn�y fa�dy sukien, wyprostowa�y zesztywnia�e nogi.
Pani Pontellier wrzuci�a poduszki i koce do kabiny. Wszystkie dzieci pop�dzi�y do
namiotu i stan�y szeregiem u wej�cia gapi�c si� na intru-
35
z�w - zakochan� par�, w�r�d westchnie� wyznaj�c� sobie mi�o��. Z wyrazem niemego
protestu kochankowie wstali i powolnym krokiem udali si� na poszukiwanie jakiego�
innego schronienia.
Dzieci obj�y namiot w posiadanie i pani Pontellier zaraz do nich pospieszy�a.
Madame Ratignolle poprosi�a Roberta, by j� odprowadzi�; skar�y�a si� na kurcze w
�ydkach i zesztywnienie staw�w. Gdy ruszyli z miejsca, ci�ko wspar�a si� na jego
ramieniu.
ROZDZIA� 8
- Czy mo�esz mi wy�wiadczy� pewn� przys�ug�, Robercie? - spyta�a id�ca przy jego
boku �liczna kobieta niemal natychmiast, gdy ruszyli nie spiesz�c w stron� domu.
Unios�a g�ow� i zajrza�a Robertowi w twarz wisz�c mu na ramieniu, by zmie�ci� si�
w kr�gu cienia, gdy rozpi�� parasol.
- Oczywi�cie, i to nie jedn�-odrzek� patrz�c z g�ry w jej oczy pe�ne powagi, w kt�rych
wyra�nie czai� si� jaki� zamys�.
- Prosz� tylko o jedno: zostaw pani� Pontellier w spokoju.
- Tiens! - zani�s� si� ch�opi�cym �miechem. - Voila que Madame Ratignolle est jalouse?
36
- Nonsens! M�wi� powa�nie i wiem, co m�wi�. Zastaw pani� Pontellier w spokoju.
- Dlaczego? - zapyta� i w odpowiedzi na pro�b� swej towarzyszki sam spowa�nia�.
- Jest inna ni� my wszyscy; mo�e pope�ni� fatalny b��d i potraktowa� ci� powa�nie.
Zarumieni� si� z przykro�ci, zdj�� sw�j mi�kki kapelusz Z g�owy i id�c niecierpliwie
uderza} jego brzegiem po udzie.
- A dlaczego nie mo�e mnie potraktowa� powa�nie? - spyta� ostro. - C� to? Czy jestem
b�aznem? Komediantem? Clownem cyrkowym? Nie mo�na mnie traktowa� powa�nie? Ach wy,
Kreole! Ju� brak mi do was cierpliwo�ci. Mam nadziej�, �e przynajmniej pani Pontellier
traktuje mnie powa�nie. Mam nadziej�, �e potrafi zobaczy� we mnie co� wi�cej ni�
tylko
un blageur.
Gdybym s�dzi�, �e tak nie jest...
- Och, do�� ju�, Robercie - przerwa�a mu ten nami�tny wybuch. - Sam nie wiesz, co
m�wisz. Nie wi�cej jest w tobie zastanowienia ni� w tych dzieciach, co bawi� si�
na piasku. Gdyby wzgl�dy, jakie okazujesz tutaj ka�dej zam�nej kobiecie, mia�y w
sobie cho� cie� powa�nej intencji, to nie by�by� d�entelmenem, za jakiego ci� tu
wszyscy bierzemy, i sta�by� si� nieodpowiednim towarzyszem dla �on i c�rek ludzi,
kt�rzy ci ufaj�.
Madame Ratignolle z�o�y�a to o�wiadczenie tonem osoby naj�wi�ciej przekonanej, �e
powo�uje si� na najwy�sze prawo i na Ewangeli�
37
m�ody m�czyzna niecierpliwie wzruszy� ramionami.
- Och, m�j Bo�e! Wcale nie o to mi chodzi - wcisn�� gwa�townie kapelusz na g�ow�.
- Powinna pani wyczu�, �e wszystko to niezbyt jest dla mnie pochlebne.
- Czy nasze stosunki maj� polega� na nieustannej wymianie komplement�w? Moi foi!
- �adna to przyjemno�� dla cz�owieka - ci�gn�� nie zwracaj�c na ni� uwagi - us�ysze�
od kobiety... - i nagle przerwa�. - A co, gdybym by� jak Arobin? Pami�ta pani jego
przygod� z �on� konsula w Biloxi?
I opowiedzia� jej o Arobinie, nast�pnie o tenorze Opery Francuskiej, kt�ry chwali�
si�, �e otrzymuje listy, jakich nigdy nie nale�y pisa�, i jeszcze kilka historyjek
powa�nych i �miesznych, pozwalaj�cych - pozornie - zapomnie� o osobie pani Pontellier
i jej przypuszczalnej sk�onno�ci do powa�nego traktowania m�odych ludzi.
Gdy dobrn�li do domu, Madame Ratignolle posz�a do siebie, by odpocz�� godzink�, wyda�o
si� jej to bardzo wskazane. �egnaj�c j� Robert prosi� o wybaczenie mu niecierpliwo�ci
- nazwa� j� niegrzeczno�ci� - z jak� odebra� tak pe�n� dobrej woli przestrog�.
- Pope�ni�a pani jeden b��d, Adelo - rzek� z u�mieszkiem - jest rzecz� zupe�nie
38
wykluczon�, aby pani Pontellier kiedykolwiek potraktowa�a mnie powa�nie. To raczej
mnie nale�a�oby przestrzec, abym siebie samego nie traktowa� powa�nie. W�wczas pani
rada mia�aby pewn� wag� i da�aby mi materia� do zastanowienia.
Au revoir!...
Lecz wygl�da pani na znu�on� - doda� z trosk� - mo�e wypije pani fili�ank� bulionu?
A mo�e przyrz�dzi� pani ponczu? Prosz� mi pozwoli� - szklaneczk� ponczu z kropl�
angostury.
Podda�a si� propozycji bulionu, pon�tnej i do przyj�cia. Uda� si� wi�c osobi�cie
do kuchni, pomieszczonej w oddzielnym budynku na ty�ach g��wnego domu, z dala od
domeczk�w. Przyni�s� jej z�oto-br�zowy bulion w delikatnej fili�ance z sewrskiej
porcelany i cienki, kruchy sucharek na spodeczku.
Wysun�a obna�one bia�e rami� spomi�dzy kotar os�aniaj�cych otwarte drzwi pokoju
i wzi�a z jego r�k fili�ank�. Powiedzia�a mu, �e jest
bon garcon, i powiedzia�a to z przekonaniem. Robert podzi�kowa� i zawr�ci� do domu.
Para kochank�w w�a�nie powraca�a do pension.
Szli nachyleni ku sobie, jak odwracaj�ce si� od morza d�by i na pewno nie czuli ziemi
pod stopami. B��dzili w przestworzach. Twarz wlok�cej si� za nimi damy w czerni wydawa�a
si� jeszcze bledsza w�r�d jeszcze wi�kszej ni�
39
zwykle ilo�ci paciork�w. Nie by�o ani �ladu pani Pontellier i jej dzieci. Na pr�no
Robert wypatrywa� ich na drodze. Z pewno�ci� zostan� nad morzem a� do kolacji. M�ody
cz�owiek uda� si� do matki na facjat�. Dwa szerokie mansardowe okna jej pokoju wychodzi�y
na zatok� obejmuj�c widok a� po horyzont. Meble w pokoju by�y lekkie i praktyczne.
Madame Lebrun zaj�ta by�a szyciem na maszynie. Ma�a Murzynka siedzia�a na pod�odze
i r�k� nap�dza�a ko�o maszyny; Kreolka unika�a wszystkiego, co mog�oby nadwer�y�
jej zdrowie.
Robert przemierzy� pok�j, usiad� na szerokim parapecie okna, wyj�� z kieszeni ksi��k�
i s�dz�c z szybkiego, rytmicznego odwracania kartek pogr��y� si� w lekturze. G�o�ny
klekot maszyny wype�nia� pok�j; by�a to du�a, ci�ka maszyna, bardzo starego typu.
W rzadkich momentach ciszy Madame Lebrun rzuca�a pytania, Robert odpowiada� nie przerywaj�c
lektury.
- Gdzie jest pani Pontellier?
- Na pla�y z dzie�mi.
- Obieca�am po�yczy� jej tego Goncourta. Nie zapomnij wzi�� ze sob�, jak b�dziesz
schodzi� na d�; jest na p�eczce nad stolikiem. - Klap, klap, klap, bang! przez
nast�pnych pi�� albo osiem minut.
- Dok�d to Wiktor wybiera si� bryczk�?
- Bryczk�? Wiktor?
- Tak. Bryczka stoi przed domem i czeka.
40
Wydaje mi si�, �e on si� gdzie� wybiera. Zawo�aj go tu zaraz! - Klap, klap.
Robert gwizdn�� tak mocno, �e s�ycha� go by�o zapewne a� na przystani.
- Nawet si� nie obejrza�.
Madame Lebrun podbieg�a do okna. Zawo�a�a: - Wiktor! - Pomacha�a chusteczk� i ponowi�a
wezwanie. Ch�opak wsiad� do bryczki i ruszy� z miejsca galopem.
Madame Lebrun powr�ci�a do maszyny czerwona z oburzenia. Wiktor - a tete mont�e,
by� jej m�odszym synem i bratem Roberta; mia� usposobienie domagaj�ce si� bezwzgl�dno�ci
i nieugi�tej, prawdziwie �elaznej r�ki,
- Wystarczy, �eby� powiedzia�a jedno s�owo, a got�w jestem si�� wbi� mu do g�owy
tyle rozumu, ile si� tam zmie�ci.
- Och, gdyby �y� tw�j ojciec! - Klap, klap, klap, bang! Madame Lebrun �ywi�a niez�omne
przek