9006

Szczegóły
Tytuł 9006
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9006 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9006 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9006 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Be�cikowski W. Tajemnica wiecznego �ycia W walce ze z�ym smokiem Wst�p Wczesne lata 1920 przynosz� w Polsce zalew r�nego rodzaju literatury popularnej adresowanej do czytelnika szukaj�cego raczej rozrywki ni� tzw. prze�y� wy�szego rz�du. Obok � co jest zrozumia�e � ksi��ek zwi�zanych z niedawno zako�czon� wojn� coraz wi�cej pojawia si� powie�ci awanturniczych, kryminalnych i � cho� w mniejszej liczbie � zawieraj�cych. elementy fantastyki i grozy. Niewiele pozycji wydanych w tym okresie wytrzyma�o pr�b� czasu, o wielu zapomniano i dopiero sporadycznie s� one odkrywane przez znawc�w okre�lonego� gatunku. Przedstawiona P.t. czytelnikom ksi��ka W�odzimierza Be�cikowskiego �Tajemnica wiecznego �ycia" jest do�� charakterystyczna dla tego okresu. Jest z jednej strony pr�b� uzyskania wymiernego sukcesu wydawniczego, bardziej obliczonego na odbiorc�w ni� na uznanie powa�nej krytyki. I to autorowi si� uda�o; nak�ad nie zalega� d�ugo p�ek ksi�garskich... R�wnocze�nie by�a to do�� udana pr�ba konkurowania z analogicznymi pozycjami licznie wyst�puj�cymi w literaturze francuskiej lub anglosaskiej a znanymi nieco polskiemu czytelnikowi. Grunt dla tego typu powie�ci by� dobrze przygotowany. Na. rynku ksi�garskim pojawi�o si� niema�o opowiada� kryminalnych i niesamowitych, a jakby na marginesie nauki, publikowano wiele pozycji z dziedziny okultyzmu � dzi� nazwaliby�my to parapsychologi� � i atlantydologii wzgl�dnie atlantomanii. Jedn� z takich ksi��ek �Tajemnice Atlantydy" Manziego niedawno wznowili�my. W�odzimierz Be�cikowski korzysta z ka�dego z tych nurt�w i w rezultacie przedstawia do�� zr�cznie napisan� tzw. �occult story". Jest to pozycja, jak wspomnia�em, wysoce eklektyczna ale sprawnie napisana i �w eklektyzm dodaje jej swoistego uroku. Rzecz jest opracowana w konwencji powie�ci kryminalnej � paralele z Conanem Doylem (sk�din�d te� zajmuj�cych si� okultyzmem) s� bardzo wyra�ne. Dwaj bohaterowie nawet nazwiskami nawi�zuj� nieco do Holmesa i Watsona. Niemniej g��wny bohater obok typowo sherlock'owskich cech jest r�wnocze�nie detektywem parapsychologiem �ledz�cym zbrodnie, dokonywane przy pomocy wykorzystania si� tajemnych. Mamy tu w jednej z warstw powie�ci zupe�nie sprawny okultystyczny �produkcyjniak" wskazuj�cy na znaczn� wiedz� autora w tej�e dziedzinie. Niemniej samo to czytelnikowi mog�oby nie dostarczy� odpowiedniej porcji wra�e�, a zatem radz� zwr�ci� uwag� na j�zyk i opisy zachowane bez najmniejszego � poza uwsp�cze�nieniem ortografii � retuszu. Rzecz dzieje w si� w �wielkim �wiecie" opisywanym w konwencji zbli�onej do niedo�cignionego w tym gatunku wzoru, a mianowicie �Tr�dowatej". Mo�e nieco zmodyfikowanej gdy� u W. Be�cikowskiego niezale�nie od spraw �nie z tego wymiaru astralu" istnieje wyra�na fascynacja technik�. Masowo wyst�puj�ce w powie�ci samochody, samoloty itp. dla �wczesnego polskiego czytelnika by�y w znacznej mierze futurologi�. Zainteresowanie technik� przyczynia si� do wprowadzenia element�w solidarystycznej utopii spo�ecznej. Jest to niema�o a doda� trzeba jeszcze �w wspomniany nurt atlantoma�ski raczej. I mimo tego nadmiaru bogactwa rzecz w czytaniu jest ca�kiem interesuj�ca i przyjemna. Jej naiwno�� w stosunku do obecnych 'ksi��ek tego typu u wi�kszo�ci z nas wzbudza uczucia jak. widok samowaru lub gramofonu z tub�... Zreszt�, przy wyra�nych naiwno�ciach powie�� jest napisana rzetelniej ni� niejedna wsp�czesna pozycja tego gatunku. Autor w granicach przyj�tej konwencji dba o prawdopodobie�stwo i logik� wydarze� i st�d �w w�tek atlantoma�ski... chodzi o uprawdopodobnienie wiedzy negatywnego bohatera. {Legendy bowiem m.in. przypisywa�y upadek cywilizacji Atlantydy zwyci�stwu adept�w czarnej (z�ej) magii nad bia�� (dobrem). Warstwa sensacyjna jest tak�e wzorowana na solidnych podstawach. Zreszt� w owym okresie utwory zawieraj�ce jedynie niezbyt dopracowane elementy powie�ci sensacyjnej a niekiedy fantastycznej by�y zwykle wydawane w formie powie�ci zeszytowej. W ksi��ce Be�cikowskiego ponadto widoczna jest nostalgia � mimo fascynacji technik� � za niedawn� jeszcze �pi�kn� epok�". Ksi��ka ponadto straszy... a tylko w granicach potrzeb odbiorcy... dobro zwyci�a ale trzeba za to zwyci�stwo zap�aci� do�� wysok� cen�, ale nie kosztem g��wnych dramatis personae. I to jest chyba najs�abszy element ksi��ki... Ale spr�bujmy autora zrozumie�... zd��y� si� przywi�za� do swoich nadmiernie pozytywnych by� mo�e postaci, a czytelnik �wczesny i dzisiejszy zawsze przedk�ada happy end nad inne zako�czenie... Nie zdradzam tu �adnej tajemnicy; autor bowiem od pierwszych stron rzecz tak przedstawia, �e cho� nie�atwo ale dobro musi zwyci�y�. Perypetie za� tej drodze wci�gaj� i pozwalaj� zapomnie� o tym co napisano w przedmowie. B.M. Po co to opisywa� takie �niestworzone" rzeczy? � zapyta zapewne niejeden �trze�wy" g�os, po przerzuceniu kilku kartek tej ksi��ki. A jednak... Pami�tamy jeszcze te czasy, kiedy urz�dowo zaprzeczano istnieniu hipnotyzmu. Od tej pory uczynili�my krok zaledwie naprz�d w badaniach mo�liwo�ci ducha ludzkiego, ale jedno, co wiemy na pewno, �e mo�liwo�ci te s� niezg��bione i niezmierzone. Chodzi mi przy tym o co innego. My�l�, �e do z�agodzenia walki �cieraj�cych si� egoizm�w, do z�agodzenia cierpie�, kt�re s� bezwzgl�dnie udzia�em nas wszystkich, mo�e si� znacznie przyczyni� �wiadomo��, �e istnieje inna sfera, wy�sza, ku kt�rej winni�my kierowa� naszego ducha... Odczucie tego, zdolne jest znacznie wzmocni� nasze si�y, a ju� z pewno�ci� nie przyniesie szkody ani jednostce, ani spo�ecze�stwu. My�l ludzka jest pot�g� zupe�nie realn� i bezpo�redni�. Mo�e �zwala� i podd�wiga� trony", jak o tym ju� dawno nas pouczy� nasz wielki wieszcz. Nie zaprzeczajmy tej prawdzie, raczej w odczuciu jej wznie�my g�ow� i �mia�o sp�jrzmy w przysz�o��. Je�eli uda mi si� natchn�� tym przekonaniem cho�by jednego wierz�cego na tysi�ce sceptyk�w, b�d� uwa�a� swe zadanie za spe�nione. Autor Z�e moce Gdy zd��a�em pieszo do pobliskiej stacji kolejowej ku willi mojego przyjaciela i by�em ju� blisko celu mej wycieczki, wzg�rza i gaje cichego ustronia rozb�ys�y z�otem promieni wspania�ego s�o�ca, co zaledwie si� wynurzy�o ponad dalekim, przejrzystym horyzontem. Rozkoszuj�c si� balsamiczn� �wie�o�ci� cudnego poranka, szed�em bardzo powoli, aby nie przerywa� zbyt wcze�nie wypoczynku Williamowi Talmesowi, gdy wtem dostrzeg�em go schodz�cego z pag�rka po drugiej stronie willi. Mimo woli przystan��em, patrz�c na� z podziwem. Jego spos�b chodzenia, jego swobodne, niewymuszone ruchy, zawsze sprawia�y na mnie wra�enie dziwnej harmonii i si�y. Jaskrawo o�wietlony uko�nymi promieniami, wyda� mi si� niemal olbrzymem. Szed� poln� �cie�yn�, jak zwykle, bez po�piechu, a jednak szybko. Twarz pozostawa�a w cieniu, chwilami rozja�nia� j� �ywy b�ysk jego oczu, widoczny nawet na do�� znaczn� odleg�o��, kt�ra nas dzieli�a. Mia� na sobie wytworne sportowe ubranie, z ramienia zwisa�a mu du�a sk�rzana torba, a w r�ku dostrzeg�em m�otek geologiczny. Widocznie wybra� si� tak wcze�nie dla zdobycia kilku nowych okaz�w do swej kolekcji. Po�pieszy�em, by pr�dzej z nim si� spotka�, min��em szybko will� i wkr�tce witali�my si� serdecznie. � Nareszcie zdecydowa�e� si� odwiedzi� mnie, Jacksonie, w mej pustelni � m�wi� m�j przyjaciel � .jak widzisz, jestem jak ucze� na wakacjach. Spodziewam si�, �e i ty nie b�dziesz si� tu nudzi�. � Nudzi� si� w twoim towarzystwie? �artujesz chyba, Williamie? Kto�, kto nigdy nie zna� Williama Talmes'a, na to moje entuzjastyczne odezwanie si�, u�miechn��by si� i przysz�aby mu na my�l pensjonarka, zakochana w swoim nauczycielu. Ale ja bez wstydu przyznaj� si� otwarcie, �e �ywi� dla tego cz�owieka kult niemal ba�wochwalczy. Dzi�ki szcz�liwym warunkom przyrodniczym, a przede wszystkim olbrzymiej pracy nad sob�, sta� si� on jak gdyby istot� wy�szego rz�du i co do mnie, nic wi�cej nie ceni� nad to, �e zaszczyca mnie .swoj� przyja�ni�. Usiedli�my na murawie w wyd�u�onym cieniu roz�o�ystego klonu. Zapalili�my cygara. Tak by�o rozkosznie na otwartym powietrzu, �e nie chcia�o si� i�� pod dach. Talmes otworzy� sw� torb� i zacz�� grzeba� w okruchach r�nych ska�, jakimi by�a nape�niona. � Czy zajmuje ci� geologia, Jacksonie? � zapyta�. � Czy zauwa�y�e�, jak znakomicie przyczynia si� do odzyskania zachwianej r�wnowagi duchowej cho�by tylko rzut oka na pierwszy lepszy kamie�? Nie spieszy�em si� z odpowiedzi�, gdy� widzia�em, �e ma sam ochot� do m�wienia, a w takich sytuacjach wystrzega�em si�, by nie przerywa� mu biegu my�li. Talmes te� nie czeka� na moj� odpowied�, tylko wzi�wszy do r�ki jaki� kawa�, zdaje mi si�, granitu, ci�gn�� dalej: � Nie o tym my�l�, co zwykle wk�ada si� w formu�k�, �e wszystko jest niczym wobec wieczno�ci, ani tym, jak ma�e znaczenie maj� ludzkie smutki i rado�ci wobec faktu, �e ten oto kamie� istnieje miliony lat, a szeregi innych milion�w lat istnia�, zanim przybra� t� posta�... My�l� o tym, jak wiele cierpie� by�oby zaoszcz�dzonych, gdyby cz�owiek od takiego oto" kamienia potrafi� si� nauczy�, na czym w�a�ciwie polega szcz�cie, gdyby m�g� zrozumie� swoje stanowisko we wszech�wiecie... Zamieni�em si� ca�y w s�uch. Za chwil� mia�em us�ysze� jedn� z tych prawd, tak jasnych i prostych, kt�rych posiadanie, gdy uka�� si� oczom ol�nionego umys�u, daje tak wielk� pot�g�, a kt�re wskutek niepoj�tej jakiej� ironii pozostaj� zakryte, mimo, i� powinny by si� jarzy�, jak s�o�ce na niebie. Nagle Talmes zerwa� si� na r�wne nogi. � Patrz!... � krzykn��, a w g�osie jego brzmia�a trwoga. Zerwa�em si� r�wnie� i bieg�em oczyma za kierunkiem wzroku mojego przyjaciela. Co on dostrzeg� straszliwego? Na stokach wzg�rz wida� by�o gdzieniegdzie w�r�d drzew porozrzucane domki i wille. Wsz�dzie panowa� spok�j. Ludzie, pracuj�cy na polach i ogrodach, nie przerywali swojego zaj�cia i nie wydawali si� niczym zaniepokojeni. Po go�ci�cu, wij�cym si� w d� �agodn� serpentyn�, zje�d�a� szybko jaki� samoch�d, podnosz�c za sob� ob�ok kurzawy, z�oc�cej si� w s�o�cu. Nigdzie najmniejszego zam�cenia �adu i porz�dku. � Co widzisz, Willamie? � zapyta�em. � O, ju� go dop�dza, spada na g�ow� szofera! Biedni ludzie! Czy uda mi si� ich uratowa�? I m�j przyjaciel znieruchomia� ca�y, wpatruj�c si� z nale�eniem w p�dz�cy samoch�d. Skoncentrowa�em ca�� sw� uwag� na tym wehikule, l�ni�cym lakierami. By� tam jeden tylko pasa�er na tylnym siedzeniu i szofer przy kierownicy. Obydwaj siedzieli spokojnie, nie wida� by�o nic, co by im mog�o zagra�a�. Maszyna wymin�a w�a�nie jeden z zakr�t�w i zbli�a�a si� do nast�pnego. � Ale� oni jad� sobie jak najlepiej! � wykrzykn��em mimo woli. Talmes nie odpowiedzia� mi. Zdawa�o si�, �e nawet nie s�ysza�, co m�wi�em. Wtem, zamiast zawr�ci� na nowym skr�cie go�ci�ca, samoch�d uderzy� ca�ym p�dem w s�upy, odgradzaj�ce szos�, wy�ama�' je, jak gdyby to by�y wetkni�te zapa�ki i run�� w d� po stromym zboczu urwiska, kozio�kuj�c raz po raz jak zaj�c, gdy zmykaj�c przed nagonk� do g��bokiego jaru, zostanie trafiony przez my�liwego �adunkiem �rutu w g�ow�. Lodowaty dreszcz przebieg� mi po sk�rze. W s�onecznych blaskach, na tle �agodnej zieleni dwie istoty ludzkie gin�y, zmia�d�one gwa�townymi skokami ci�kiego wozu. Czy to z�udzenie, czy w samej rzeczy do ucha mego dobieg� krzyk rozpaczliwy?... Nie, teraz jest na pewno cisza. Odbiwszy si� raz jeszcze, jak pi�ka, od wystaj�cego g�azu, samoch�d zwali� si� ci�ko mi�dzy wikliny, zarastaj�ce brzeg strumienia w dolinie. Talmes westchn��, cia�o jego jak gdyby rozpr�y�o si�. Wyrzek� tylko jedno s�owo: � Biegnijmy! I pu�cili�my si� ca�ym p�dem na prze�aj przez pole, byli�my obydwaj wytrenowani doskonale, tote� pobliscy �niwiarze nie dobiegli jeszcze do samochodu, gdy my�my ju� przeskakiwali strumie�, kt�rego woda by�a jeszcze zm�cona przez wryt� w b�otnisty brzeg ch�odnic� motoru. Samoch�d le�a� ko�ami do g�ry, ale mia� ich tylko trzy: Widocznie jedna z szyjek osi przedniej nie wytrzyma�a szalonych uderze�. Talmes uchwyci� za kraw�d� karoserii z tak� si��, �e stopy jego wry�y si� w mi�kki grunt nadbrze�ny. Ciemnogranatowe, potrzaskane w wielu miejscach pud�o, drgn�o, a pochwycone przez kilkana�cie par krzepkich r�k nadbieg�ych wie�niak�w, unios�o si� z wolna, ukazuj�c w swym wn�trzu dwie skurczone ludzkie postacie. � Wydoby� ich! Po�o�y� na murawie! � zabrzmia� rozkazuj�cy g�os mego przyjaciela. Szofer by� wci�ni�ty pod kierownic�, kt�rej ko�o by�o zgruchotane, ale wa� sterowy, wygi�ty w pa��k ponad nim, utworzy� pewnego rodzaju os�on�. Pasa�er za� z tylnego siedzenia by� uwik�any w wi�zania podwozia, gdy� deski, stanowi�ce pod�og� wozu, jak te� i poduszki siedze�, powylatywa�y. Dzi�ki temu widocznie nie wypad�, �rodkowe oparcie przedniego siedzenia, przy kt�rym znajdowa�a si� jego g�owa, by�o najzupe�niej zmia�d�one. Obydwaj byli nieprzytomni. Zar�wno sk�rzana kurtka szofera, jak te� szeroki p�aszcz i eleganckie ubranie pasa�era by�y podarte na strz�py do tego stopnia, �e w wielu miejscach wida� by�o pokrwawione cia�o. Twarze mieli trupiej blado�ci, oczy zamkni�te, �aden z nich nie dawa� znaku �ycia. � Ju� nie bardzo jest si� po co schyla� � odezwa� si� jeden ze �niwiarzy, gruby, czerwony jak �wik i mocno spocony � to ci ich poharata�o! � Kto tu przyszed� na gadanie, niech wraca do swojej roboty i nie przeszkadza drugim � ofukn�� go surowo Talmes, czym skonfundowany grubas j�� po�piesznie razem z innymi wydobywa� nieszcz�sne ofiary wypadku. W milczeniu u�o�ono ich na trawie, wszyscy odst�pili a Talmes ukl�k� obok, przesun�� r�koma po g�owie jednego, potem drugiego, nast�pnie ostro�nie ujmowa� ich r�ce i nogi, zgina� je i wyprostowywa�. � G�owy i ko�ci ca�e � mrukn�� do siebie. Po czym przyk�ada� ucho do piersi, nas�uchiwa� bicia serca, bada�, czy nie ma wewn�trznych obra�e�. Widocznie ich nie znalaz�, bo gdy wsta�, zmierzy� okiem wysoko��, z kt�rej spad� samoch�d, a zwr�ciwszy ku mnie twarz, na kt�rej wyczyta�em prawdziwe zadowolenie, wyrzek�: � No, uda�o si�! Widzia�em, �e rad jest z siebie, poniewa� swym dziwnym wp�ywem, kt�rego istoty nigdy nie mog�em przenikn��, uchroni� podr�nych od niechybnej �mierci lub kalectwa. Wie�niacy tymczasem z ga��zi wikliny sporz�dzili wygodne nosze, przy czym najwi�cej si� stara� zgromiony przez Talmesa grubas. Nie zwa�aj�c na sw� tusz� i coraz bardziej dopiekaj�ce s�o�ce, pobieg� jak jele� do pobliskiej chaty, przyni�s� stamt�d siekier� i wycina� nader sprawnie grubsze i cie�sze pr�ty �oziny, kt�re inni splatali umiej�tnie i szybko. Kilku ch�opak�w poznosi�o porozrzucane po ca�ym stoku g�ry narz�dzia, gumy i opony samochodowe, blaszanki z resztkami benzyny i oliwy, pledy podr�ne i inne rzeczy rozbitk�w. Pledy zu�ytkowano natychmiast do owini�cia rannych, wci�� nieprzytomnych, reszt� rzeczy Talmes kaza� odnie�� do swej willi. Skoro nosze by�y gotowe, ca�y poch�d skierowa� si�, z pocz�tku �cie�k� brzegiem strumienia a� do mostu na go�ci�cu, potem go�ci�cem w g�r�, wreszcie szerok� drog� wiod�c� do willi Talmesa. Przy ka�dych noszach szed� ch�opak z wiadrem zimnej wody �r�dlanej i z polecenia Talmesa zrasza� twarze rozbitk�w za pomoc� kropid�a z m�odych ga��zek. Na go�ci�cu spotkali�my komendanta miejscowego posterunku policyjnego, �piesz�cego na miejsce wypadku w asy�cie dw�ch swoich podkomendnych. Talmes w kr�tkich s�owach zapewni� go, �e �yciu poszkodowanych nie grozi niebezpiecze�stwo, po czym skrupulatny s�u�bista, podzi�kowawszy gor�co memu przyjacielowi za dora�n� pomoc, pod��y� dalej, by obejrze� rozbity samoch�d oraz miejsce, gdzie spad� z szosy, obiecuj�c przyj�� niebawem w celu zbadania szofera, je�eli przez ten czas przyjdzie do przytomno�ci. Gdy�my spiesznym krokiem dop�dzali nasz poch�d, kt�ry podczas tej rozmowy oddali� si� spory kawa�, Talmes rzek� do mnie: � Nied�ugo trwa�y moje wywczasy. � Tak � odrzek�em � zapewne b�dziesz mia� Williamie, nieco ambarasu z powodu tych go�ci, spad�ych je�eli nie z nieba, to w ka�dym razie z g�ry. Ale za kilka dni przyjd� do si� o tyle, �e b�d� mogli powr�ci� do siebie i b�dziesz m�g� wypoczywa� w dalszym ci�gu. � Jestem niemal pewien � odpar� m�j przyjaciel � �e niezw�ocznie wypadnie mi wyruszy� dla zaj�cia si� ich spraw�. Ten cz�owiek jest prze�ladowany przez jakiego� ukrytego wroga. � Tak my�lisz? � Mia�em tego, dow�d oczywisty. Musisz przyzna�, Jacksonie � w g�osie Talmes'a brzmia� �agodny, lecz zupe�nie powa�ny wyrzut � �e tkwi w tobie niema�a doza lenistwa. Tyle razy zach�ca�em ci� do systematycznych �wicze� ku rozwini�ciu ukrytych zdolno�ci ducha. Posiadasz je przecie� na .pewno, posiada je ka�dy cz�owiek. Gdyby� si� stosowa� do moich wskaz�wek, dostrzeg�by�, tak samo, jak i ja, czarny k��b przepojonych zimnym okrucie�stwem my�li, rzuconych na g�ow� szofera w celu pozbawienia go zdolno�ci orientacji. Rozmowa nasza urwa�a si�, gdy� dop�dzili�my ju� nosze. Rzuciwszy okiem na rannych, kt�rzy teraz robili wra�enie po prostu u�pionych, Talmes, rzek� mi jeszcze z cicha: � Kto wie, czy nie powinienem by� wyruszy� jeszcze wczoraj wiecz�r? Nie wiedzia�em co chcia� przez to powiedzie�. Gorzko �a�uj�c straconego czasu, robi�em postanowienie zabrania si� z ca�� wytrwa�o�ci� do �wicze� duchowych, do kt�rych od dawna zach�ca� mnie m�j przyjaciel i udziela� nieraz szczeg�owych wskaz�wek, jak je uprawia�. Dlaczego nie korzysta�em z posiadania takiego mistrza! Czy to nie karygodne? Talmes ma racj�, jestem leniwy i niewytrwa�y. Rozpoczyna�em ju� wiele razy, ale po paru dniach, skoro ani lewitacja, ani jasnowidzenie mi si� nie udawa�y, zniech�ca�em si�, przestawa�em si� trzyma� obranych godzin, wreszcie zaniedbywa�em zupe�nie �wiczenia. A przecie� rozumia�em dobrze, �e nie wystarczy chwilowa zachcianka, aby sta� si� magiem, ale ten brak wytrwa�o�ci... Nie, od dzisiaj rozpoczynam ju� prac� na serio. Nie dojd� oczywi�cie do takich rezultat�w, jak Talmes, ale moje przeci�tne zdolno�ci musz� si� przecie� rozwin��... ka�dy to mo�e... Z tym mocnym postanowieniem wszed�em do willi mego przyjaciela. Zacz��em od tego, �e stara�em si� wch�on�� w siebie jak najwi�cej sugestywnej pokrzepiaj�cej mocy, kt�r�, jak wiedzia�em, Talmes promieniuje z siebie usilnie przy zabiegach oko�o pot�uczonych. Nie odst�powa�em go i pomaga�em w czym tylko mog�em. Po up�ywie p� godziny obaj nasi niespodziewani go�cie, wyk�pani, natarci w�asnor�cznie przez mego przyjaciela jakim� kordia�em jego w�asnego przyrz�dzania, le�eli obok siebie na ��kach w jednym z go�cinnych pokoi. Byli zawini�ci w p�aszcze, podobne do k�pielowych, z jasnoszarej, w�ochatej, mi�kkiej i grubej materii, kt�rych kilkana�cie posiada� m�j przyjaciel. Musia�y te p�aszcze r�wnie� posiada� jak�� moc uzdrawiaj�c�, wydawa�y nieuchwytny, orze�wiaj�cy aromat, jak gdyby powiew dalekich p�l, kt�ry rozmarza� i jednocze�nie pokrzepia�. � Si�d�my teraz przy nich, nied�ugo si� obudz� � rzek� Talmes. Zaj�li�my miejsca w fotelach, naprzeciw ich ��ek. Przyjrza�em si� im dok�adnie. Szofer by� wy�szy, dobrze zbudowany, o inteligentnej twarzy, mocno ogorza�ej. M�g� mie� jakie� dwadzie�cia kilka lat. Kr�tko przystrzy�one czarne w�siki i starannie wygolona reszta zarostu twarzy, wskazywa�y, �e dba� o swoj� powierzchowno��. Musia� by� zatem dobrym szoferem, gdy� jak to nieraz ju� zauwa�y�em, szofer niedba�y o swoj� maszyn�, nie dba tak samo i o siebie. Widocznie nie jego to by�a wina, ze uleg� wypadkowi. Domniemany w�a�ciciel samochodu wygl�da� na lat czterdzie�ci kilka, by� �redniego wzrostu, twarz mia� such�, rasow�, zupe�nie wygolon�, skronie z lekka przypr�szone siwizn�. Zarysowane wyra�nie mi�nie, prawie zupe�ny brak t�uszczu, �wiadczy� i� nie my�la� jeszcze zaczyna� si� starze�. Po do�� d�ugiej chwili prawie jednocze�nie otwar�y si� ich oczy i pierwszy odezwa� si� szofer: � Czy�my ju� min�li ten wira�? � Ten wira� by� mocno nieudany � rzek� drugi. � Gdzie jeste�my? � U przyjaci� � odpar� Talmes. Jestem ten, do kt�rego pan si� spieszy�. Obydwaj unie�li nieco g�owy. � Pan Talmes? � rzek� w�a�ciciel samochodu � chwa�a Bogu! G�owa jego opad�a na poduszki, niezw�ocznie jednak ci�gn�� dalej g�osem wyra�nym, cho� s�abym: � Ju� wie, �e do niego jecha�em... tak, on uratuje Helen�... � To pa�ska c�rka? � zapyta�em. � Tak, najdro�sze moje ukochanie. Ginie mi w oczach! Ach, jaki jestem s�aby... Na stoliku obok sta�a butelka wina. Talmes nape�ni� nim szybko szklank�, wykona� nad ni� kilka ruch�w, jak gdyby co� strzepywa� z palc�w i poda� nap�j le��cemu: � Prosz� to wypi� natychmiast, si�y niezw�ocznie panu powr�c�. Musimy �pieszy� na ratunek pa�skiej c�rki. Rzeczywi�cie, po wypiciu wina, nasz go�� o tyle poczu� si� lepiej, �e siad� na ��ku i g�os jego by� znacznie mocniejszy, gdy m�wi�: � Przepraszam, nie przedstawi�em si� dotychczas. Nazywam si� Artur de Vadimont, jestem w�a�cicielem kopalni w Creux�Rouge. Tyle wprost cudownego s�ysza�em o panu... � Co zagra�a pa�skiej c�rce? � przerwa� m�j przyjaciel. � Jaka� dziwna choroba, kt�rej natury nikt z lekarzy nie jest w stanie okre�li�. Radzi�em si� najlepszych specjalist�w, objecha�em z Helen� wszystkie s�awy europejskie. Ostatnio konsylium profesor�w w Pary�u wyzna�o mi szczerze, �e jest to wypadek, nauce dotychczas zupe�nie nieznany... � W jakim wieku jest pa�ska c�rka i jakie s� symptomy tej choroby? � Helena ko�czy osiemna�cie lat. Ma narzeczonego, szaleje z rozpaczy biedny ch�opak. To w�a�nie jest najokropniejsze, �e �adnych okre�lonych symptom�w nie ma, moja c�rka na nic w szczeg�lno�ci si� nie uskar�a, tylko z dnia' na dzie� jest s�absza, traci si�y, niknie wprost... � jak si� pan czuje, panie de Vadimont? Spodziewam si�, �e ju� lepiej? � O tak. Z ka�d� chwil� przybywa mi si�. Chcia�bym si� ubra�, m�g�bym ju� wsi��� do samochodu... Ale c� za fatalny wypadek nam si� zdarzy�, Henryku? � zwr�ci� si� do szofera. C� twoje nagrody za rajdy g�rskie? Chcia�e� mi ko�ci po�ama�? Co? � Wprost nie rozumiem, co si� ze mn� sta�o � odrzek� zagadni�ty � jakby mi kto worek narzuci� na g�ow� przed samym wira�em... potem nic nie pami�tam... � Dosta�e� wida� zawrotu g�owy ze zm�czenia, bo�my przez ca�� noc p�dzili, jak szaleni. No, nie smu� si�, mo�emy sobie powinszowa�, �e si� na tym sko�czy�o. Mo�esz ju� wsta�? Ubierajmy si�. Ale w co? Ubrania nasze pewnie posz�y w strz�py, a auto w kawa�ki. � Garderoba moja jest do�� zaopatrzona w r�ne garnitury � rzek� m�j przyjaciel � a m�j Rolls�Royce jest do pa�skiej dyspozycji. � Nie odmawiasz mi pan zatem swojej pomocy? � wykrzykn�� z uniesieniem pan Artur, powstaj�c z ��ka i �ciskaj�c gor�co r�k� mego przyjaciela � by�em tego pewien! � B�d� bardzo szcz�liwy, je�eli zdo�am uczyni� cokolwiek dla panny Heleny, kt�ra musi by� czaruj�c�. Czy nie ma pan jej fotografii? � Owszem, mia�em w pugilaresie, niech pan ka�e poszuka� w moich rzeczach. Jako ojciec, nie mog� o tym s�dzi�, ale s�ysza�em od wielu os�b, �e c�rka moja jest bardzo pi�kna. W istocie, skoro na polecenie Talmesa, milcz�cy Teodor, Irlandczyk, d�ugoletni s�u��cy mojego przyjaciela, przyni�s� portfel naszego go�cia i ten ostatni wydoby� ze� fotografi� swej c�rki, musia�em potwierdzi� to zdanie. � To jest fotografia, zrobiona przed rokiem, w dniu zar�czyn z Rajmundem � rzek� pan de Vadimont. Artystycznie wykonany wizerunek przedstawia� m�ody, zaledwo rozkwit�y, p�k kwiatu � czerwony promienn� �wie�o�ci� niezwyk�ej rzeczywi�cie urody. Bujne w�osy, upi�te w grecki w�ze�, ocienia�y kszta�tn� g��wk�. Wspania�e �uki brwi, podkre�la�y pi�kno�� klasycznego czo�a i dodawa�y powabu ogromnym, rozmarzonym oczom, patrz�cym z wyrazem pragn�cej ukojenia t�sknoty spoza d�ugich, cudnie wygi�tych rz�s. Do�� du�y, regularnie zarysowany nos o nozdrzach, co zapewne umia�y si� rozdyma� w prze�liczne chrapki, ma�e usteczka, rozchylaj�ce w p�u�miechu swe nieco zmys�owe wargi, spoza kt�rych wida� by�o r�wny sznurek z�bk�w, �agodnie zaokr�glony ponad wysmuk�� szyjk� podbr�dek, ods�oni�te, dziecinne jeszcze ramionka, biust dziewiczy, a ju� prawie kobiecy � wszystko to sk�ada�o si� na ca�o�� przepyszn� i pe�n� uroku. Kiedy oderwa�em wzrok od tej fotografii, dostrzeg�em �zy w oczach pana Artura. Teraz ledwo cie� pozosta� z biedactwa, nie zbrzyd�a, ale sta�a si� przezroczysta i bia�a, jak op�atek � rzek� do mnie st�umionym g�osem. � Wyje�d�amy niezw�ocznie po �niadaniu � odezwa� si� m�j przyjaciel. Jacksonie, zajmij si�, prosz� ci�, naszymi go��mi, jak p�jd� zarz�dzi�, co potrzeba. I Talmes wyszed� z pokoju, unosz�c ze sob� fotografi�. Troch� mnie zdziwi�o to jego odezwanie si�, gdy� u mego przyjaciela ca�y porz�dek domowy by� ustalony we wszystkich szczeg�ach raz na zawsze, �e w�a�ciwie nie by�o nigdy nic do zarz�dzenia. Skorzysta�em jednak ze sposobno�ci, by dowiedzie� si� czego� wi�cej o tej prze�licznej panience, kt�ra bardzo mnie zainteresowa�a. Tote�, gdy szofer ubra� si� i wyszed�, zapewniaj�c, �e ma ju� do�� si� i mo�e p�j�� obejrze� maszyn�, a pan de Vadimont doko�czy� jeszcze swej toalety, zagadn��em go: � Je�eli to tylko panu nie sprawi przykro�ci, niech mi pan opowie, jak si� zacz�o to tajemnicze niedomaganie panny Heleny i co pan o tym ostatecznie my�li? Pan Artur obr�ci� si� �ywo: � Ale� to mi przyniesie tylko ulg�, szcz�liwy jestem, �e mog� z kim� podzieli� si� tym, co mnie ustawicznie trapi. Pierwsze symptomy os�abienia pojawi�y si� u mojej c�rki ju� oko�o trzech lat temu. Nie przypisywali�my temu zbyt wielkiej wagi, lekarze byli zdania, �e to tylko troch� anemii i �e to jest przej�ciowe. Rzeczywi�cie po pewnym czasie niedomaganie znik�o, zw�aszcza, odk�d moja c�rka pozna�a m�odego pana Rajmunda de Gupont, kt�ry nadzwyczaj nam wszystkim si� spodoba�, zar�wno sw� og�ad� towarzysk�, jak i wykszta�ceniem, przy tym wiemy o nim, �e jest ustosunkowany w najlepszych sferach towarzyskich. To te� gdy m�odzi ludzie powzi�li ku sobie wzajemn� sk�onno��, nie sprzeciwiali�my si� temu bynajmniej ani ja, ani moja �ona, i w zesz�ym roku odby�y si� zar�czyny. Z tego czasu pochodzi fotografia mojej c�rki, kt�r� pan widzia�. Wkr�tce jednak to niepoj�te os�abienie powr�ci�o i w znacznie silniejszym stopniu. Ju� pan wie o tym, �e wszelka pomoc lekarska okaza�a si� bezsilna. � Co panu nasun�o my�l zwr�cenia si� do pana Williama? � Dawno ju� o tym my�la�em, a ostatnio nikt inny, tylko s�ynny profesor Thuharcourt, w kt�rego klinice w Pary�u Helena by�a ca�y miesi�c na obserwacji i kt�ry zwo�a� na konsylium przy niej wszystkich swych znakomitych koleg�w, poradzi� mi zwr�ci� si� do pa�skiego przyjaciela. � Jak to? Sam Thuharcourt panu to poradzi�? � Tak. Skoro konsylium �adnych rezultat�w nie da�o, rzek� mi, gdy�my zostali sami: �Na nas, oficjalnych przedstawicielach nauki, coraz cz�ciej zaczyna m�ci� si� b��d, w kt�rym tkwimy, nie mog�c zerwa� z tradycj� pokole� badaczy, naszych poprzednik�w: zapoznanie i lekcewa�enie ducha. To te� coraz cz�ciej mo�emy tylko stwierdzi� nasz� bezsilno�� i czujemy coraz dotkliwiej, �e nie mamy kluczy do zagadek �ycia. Ale s� inni, kt�rzy je maj�, przechowuj� pilnie i strzeg�, by si� nie dosta�y w niepowo�ane r�ce. Tacy mog� wi�cej od nas. Niech pan zwr�ci si� do pana Talmes'a. To jest najlepsza rada, jak� panu da� mog�". � Wie pan, �e takie s�owa w ustach s�ynnego profesora s� bardzo znamienne � rzek�em poruszony do �ywego � �wiadcz� one, �e fundamenty materializmu s� ju� podkopane w umys�ach naj�wiatlejszych ludzi... Jestem g��boko przekonany, �e ufno�� w skuteczn� pomoc mojego przyjaciela nie zawiedzie pana. � O, tak, wierz� najmocniej, �e pan Talmes uzdrowi moj� c�rk�. � Z wszelk� pewno�ci�. Czy pan wie� �e to on panu uratowa� �ycie, jeszcze, zanim go pan pozna�e�? Pan Artur poruszy� si� ze zdziwieniem: � O czym pan m�wi? � Nie mo�e pan ju� zobaczy� szalonych skok�w, jakie wyprawia� pa�ski samoch�d, ale skoro zobaczy pan wysoko��, z jakiej spad�, zgodzi si� pan zapewne z moim przekonaniem, �e gdyby to si� dzia�o nie w obecno�ci i nie pod wzrokiem pana Talmes'a, nie mia�bym w tej chwili przyjemno�ci rozmawiania z panem. � Ale� przypominam sobie dok�adnie, �e�my run�li, jak z pieca na �eb. By�em najpewniejszy, �e ostatnia moja godzina wybi�a. Teraz rozumiem dlaczego mi si� nic nie sta�o i dlaczego nie odczuwam ju� �adnego b�lu, przeciwnie, jestem rze�wiejszy, ni� kiedykolwiek. � A czy pan wie, dlaczego ten wypadek mia� miejsce? Czy my�li pan, �e w istocie szofer by� przem�czony? � Przecie� sam powiedzia�, �e w g�owie mu si� zakr�ci�o. � Tak, ale dlaczego? Kto� jest, kto go obezw�adni�, komu zale�a�o na pa�skiej zgubie. Musi pan wiedzie�, kto to taki? � Zadziwia mnie pan coraz wi�cej... nie mam �adnych nieprzyjaci�... ale w jaki spos�b mo�na co� podobnego uczyni�? I sk�d pan wie o tym? � Wystarczy panu, gdy powiem, �e od pana Williama. My�l wroga omal pana nie zabi�a. Pan Artur trz�s� si�, jak w febrze. Z�by mu szcz�ka�y, gdy m�wi�: � Ale�, skoro tak, to mo�e i Helena?... � Bardzo by� mo�e. To te�, aby u�atwi� zadanie memu przyjacielowi, konieczne jest, aby� pan sobie przypomnia�, kto jest ten wr�g, co czyha na pa�skie �ycie? � Ale� nie znam go... Nikomu nie zawadzamy, ani ja, ani Helena. � Mo�e jakie� wzgl�dy maj�tkowe? Kwestia sukcesji? � bada�em. � Nie mam �adnych krewnych, nawet dalszych, jestem ostatni z rodu, a c�rka moja jest jedynaczk�... Niemo�liwe, wykluczone... Zamilkli�my. Nie wiedzia�em o co pyta� dalej. Odpowiedzi pana de Vadimont by�y tak kategoryczne, �e straci�em wszelk� nadziej� natrafienia na �lad tego, czyj czarny k��b my�li dojrza� m�j przyjaciel. B�ys�a mi my�l nowa. � A ze strony rodziny narzeczonego pa�skiej c�rki? Mo�e jest kto� przeciwny temu zwi�zkowi? Pan Artur zastanowi� si�. � I to jest niemo�liwe � odrzek� po chwili � c�rka moja jest parti� bardzo dobr� pod ka�dym wzgl�dem, nie wy��czaj�c te� i materialnego. Przy tym rodzina Rajmunda nie mo�e mie� dla niego �adnych innych widok�w, gdy� zupe�nie si� nim nie interesuje. Nieraz skar�y� si� przede mn� na zupe�ne swoje osamotnienie, wszyscy jego krewni mieszkaj� gdzie� bardzo daleko i zupe�nie o nim zapomnieli. Nie, stanowczo niemo�liwe... � A mo�e � to rzecz najtrudniejsza do stwierdzenia � mo�e tu w gr� wchodzi kobieta? Jaka� dawniejsza mi�o�� pana Rajmunda? Tego rodzaju nienawi�ci s� straszne. � Ma pan racj�. To by�oby okropne. Dotychczas o tym nigdy nie my�la�em i nic mi nie nasun�o podobnego przypuszczenia. Rajmund mieszka z nami ju� od trzech miesi�cy, poczta zawsze przechodzi przez moje r�ce, nie by�o do niego ani jednego listu. Ale jak si� upewni�? Wszed� Talmes. Usiad� ci�ko w fotelu. Twarz jego wyra�a�a znu�enie. Przymkn�� oczy, przez d�u�sz� chwil� pier� jego falowa�a rytmicznym oddechem, zanim je otworzy�, ja�niej�ce �wie�ym blaskiem i rzek�: � Pojedynek ju� rozpocz�ty. Wr�g jest ogromnie silny. Zamienili�my z panem de Vadimont szybkie spojrzenie. Czy�by Talmes rozwi�za� ju� zagadk�, nad kt�r� �amali�my sobie g�owy? � Zwracam panu fotografi� � ci�gn�� m�j przyjaciel � na razie pa�ska c�rka jest zabezpieczona. Ale ten wampir jest nielito�ciwy i pot�ny, co z niej �ycie wysysa. Zaledwie zacz��em otacza� pann� Helen� my�low� os�on�, odczu�em nadzwyczaj silne, o nies�ychanej przenikliwo�ci emisje promieniowania czyjej� bardzo skonsolidowanej i gwa�townie agresywnej ja�ni, kt�re po znaczniejszym dopiero czasie, przy nat�eniu do ostatnich granic moich w�adz duchowych, zdo�a�em zar�wno wa�y�, opanowa� i wreszcie odeprze�. Ten potw�r chwilowo jest poskromiony, lecz wcale jeszcze nie zwyci�ony. Paj�k nie ssie tak chciwie swej ofiary w sieci, jak on by chcia� wyczerpa� z tej w�t�ej istoty resztki jej si� �yciowych. � Wi�c wiesz ju�, kto jest tym wampirem? � zapyta�em niecierpliwie. � Nie, i to jest w�a�nie najtrudniejsza cz�� zadania wykry� �r�d�o tego niszcz�cego wp�ywu. Opowiedzia�em pokr�tce memu przyjacielowi do jakiego wniosku, jedynie prawdopodobnego, doszli�my z panem Arturem, zastanawiaj�c si� nad t� kwesti�. Talmes nie uchyli�, lecz te� i nie potwierdzi� tego zdania. � Kobieta? � rzek� � to jest zupe�nie mo�liwe. Ale nie zapominajmy o tym, �e wr�g mo�e si� znajdowa� niekoniecznie na naszej p�aszczy�nie istnienia. Mo�e si� ukrywa� nawet w najodleglejszych sferach astralu... Hipotez� jednak m�ciwej rywalki �atwo b�dzie sprawdzi� przy udziale samego pana de Gupont. Nie b�d� potrzebowa� wszczyna� z nim rozmowy na ten dra�liwy nieco temat. Je�eli taka osoba w og�le istnieje, nie spos�b, aby jakie� wspomnienie nie przesz�o mu kiedy przez g�ow�. Ja za� posiadam umiej�tno�� czytania w my�lach, nawet najbardziej ukrytych. Musimy jednak si� spieszy�. �niadanie ju� musi by� gotowe. Posilimy si�, a potem natychmiast w drog�. Podnie�li�my si�, by przej�� do sto�owego pokoju. W tej chwili zapukano dyskretnie i wszed� s�u��cy z ogromn� tac�, na kt�rej le�a�y ca�e stosy list�w i dziennik�w. By�a to nadesz�a �wie�o poczta. Talmes podszed� �ywo, odsun�� listy na bok, spomi�dzy pism wzi�� jeden dziennik i spiesznie go przerzuci�. � Czy nie jest panu znany niejaki Piotr Grandoue? � zapyta�, odwr�ciwszy g�ow� w stron� pana Artura. � Grandoue? Owszem, znam dobrze tego m�odego cz�owieka. Jest to nawet daleki krewny mojej �ony, dziesi�ta woda po kisielu, jak to m�wi�. Bardzo zdolny, ale jako� nie m�g� nigdzie uko�czy� swych studi�w. Zreszt�, bardzo porz�dny ch�opak. Dlaczego pan si� nim zainteresowa�? � Wczoraj pod wiecz�r spad� wraz ze swym aeroplanem niedaleko Gloix. Nie zabi� si�, ale jak tu podaj�, ma�a jest nadzieja utrzymania go przy �yciu. Pan Artur przyj�� wiadomo�� t� do�� oboj�tnie. � Gloix? Gdzie to jest? Piotr oddawa� si� zawsze wszelkiego rodzaju sportom. Nie wiedzia�em jednak, �e sta� si� lotnikiem. W trakcie rozmowy przeszli�my do jadalni. � Gloix jest niezbyt st�d daleko � rzek�em, bior�c dziennik z r�k Talmes'a, kt�ry mi go poda� z wyrazem g��bokiego zamy�lenia, co nie opu�ci�o go nawet wtedy, gdy�my ju� siedzieli przy stole, zastawionym r�nymi przek�skami � b�dziemy nawet przeje�d�ali obok w drodze do Creux�Rouge. Mo�e odpowiem pa�skiemu �yczeniu, je�eli przeczytam opis katastrofy. � Bardzo prosz� � odpar� nasz go��, podczas gdy Talmes machinalnie przysuwa� mu ostrygi i kawior. Biedny ch�opak! Opis wypadku by� kr�tki, odczyta�em go g�o�no: �Wczoraj wieczorem, o godzinie 19�tej, z niewiadomej przyczyny wybuch� po�ar na p�atowcu sportowym, przelatuj�cym ponad lasem Frichecourt pod miasteczkiem Gloix. Ratuj�c si� od p�omieni, ogarniaj�cych go zewsz�d, lotnik wyskoczy� z aparatu na wysoko�ci 2500 metr�w. By�by niechybnie poni�s� �mier� na miejscu, gdyby nie to, �e spad� na roz�o�yste konary odwiecznego d�bu. Jest jednak mocno oparzony i pokaleczony przy upadku. Stan jego jest ci�ki. Aparat doszcz�tnie zniszczony". � Ju� wszystko o tym? � zapyta� pan de Vadimont, przysuwaj�c z kolei ostrygi ku mnie. � Nie jeszcze. �Kim jest ten niefortunny lotnik, na razie nie ustalono, gdy� papiery, jakie mia� w kieszeni sk�rzanej kurtki zosta�y niemal doszcz�tnie zw�glone". Pan Artur poruszy� si� �ywo na krze�le i spojrza� z widocznym zdziwieniem na Talmes'a. ..M�j przyjaciel uprzedzi� pytanie. � To jest Piotr Grandoue, nikt inny. I z kieszeni kamizelki wydoby� b��kitny papierek depeszy. Poda� mi go z tym samym wyrazem zamy�lenia co go nie opuszcza�o. Przeczyta�em g�o�no: �Mistrzu! Ratunku! Istota, kt�r� kocham nad �ycie, ginie. Nikt jej nie zdo�a ocali�, pr�cz ciebie, mistrzu. Przyb�d� dzi� wieczorem mym awionem, by osobi�cie ub�aga� tej pomocy. Piotr Grandoue". Zapanowa�o milczenie. Ostrygi spoczywa�y nietkni�te przez nikogo. Wreszcie Talmes odezwa� si�: � Nie bra�em tego zbyt serio ze wzgl�du na przesadn� efekcj� stylu. Teraz �a�uj�. �Kogo on ma na my�li? � wyb�ka� pan Artur, przej�ty do g��bi � czy�by Helen�? Niemo�liwe. Nie, to stanowczo niemo�liwe. To musi by� co innego. � Jestem pewien, �e tu chodzi o t� sam� osob� � rzek� m�j przyjaciel � je�eli trzeba na to dowodu, czy� nie wystarczy, �e Piotr Grandoue si� spali�, a pa�ski samoch�d si� rozbi�? Czy� to nie do�� przekonywaj�ce? Nagle w�r�d ciszy, jaka zapanowa�a po s�owach mego przyjaciela, rozleg� si� og�uszaj�cy huk wystrza�u. Pok�j nape�ni� si� dymem i woni� prochu. Z brz�kiem posypa�y si� na st� jakie� okruchy. Stanowczo dzisiejsze �niadanie nie mia�o powodzenia. � Co to jest? � wykrzykn�� pan Artur, zrywaj�c si� z miejsca � kto to strzela? � Czy nikt z pan�w nie jest ranny? � zapyta� spokojnie Talmes. Teodorze, kto to wiesza strzelby nabite? � Nie wiem, prosz� pana, t�umaczy� si� gor�czkowo s�u��cy, kt�ry wbieg� na odg�os strza�u � to nie ja, przedwczoraj w�a�nie czy�ci�em, nie wiem, kto j� bra� p�niej... Spoza rzedn�cych ob�ok�w dymu prochowego dojrza�em le��c� na pod�odze dubelt�wk� my�liwsk�, kt�ra wisia�a na �cianie pod g�ow� dzika, zabitego niegdy� przez Talmes'a. � �wiek musia� by� wbity za s�abo � wo�a� pan de Vadimont. Przeprowadzi�em wzrokiem w powietrzu lini� prost� pomi�dzy wyszarpni�tym strz�pem w dywanie od �wieka, na kt�rym wisia�a strzelba i lamp� ponad sto�em, w kt�r� nab�j ugodzi�. G�owa mego przyjaciela znajdowa�a si� przed chwil� prawie na tej samej linii... Mocno wydarty strz�p dywanu wskazywa�, �e �wiek by� wbity wcale nie s�abo... Lufa strzelby pozosta�a skierowana wzd�u� �ciany... mog�a wystrzeli� dopiero w chwili uderzenia o pod�og�. ...Jak�e strza� m�g� rozbi� lamp� nad sto�em?... Nie czas teraz sprz�ta�, Teodorze � m�wi� Talmes � innym razem dostarczysz nam t�ustych podlot�w za stracone dzisiejsze �niadanie, a teraz nakryj pr�dko tu obok w mojej pracowni i przynie� nam jajecznicy i czarnej kawy. � Ale� ja nie poluj�, prosz� pana � usprawiedliwia� si� s�u��cy, nawyk�y jednak do bezwzgl�dnego pos�usze�stwa, oddali� si�, aby spe�ni� polecenie. � Czy� w istocie pos�dzasz Teodora o tak karygodn� nieostro�no��? � zapyta�em, gdy�my przechodzili do gabinetu mego przyjaciela. � Chyba nie, pr�dzej jest to figiel naszego wampira. Wyszli�my obronn� r�k�, mog�oby by� gorzej. T� tylko ma satysfakcj�, �e nieco op�ni� nasz wyjazd. A propos, zatelefonuj, prosz� ci�, Jacksonie, do gara�u, �e za dziesi�� minut wyje�d�amy. Przeczu�em, �e op�nienie b�dzie znacznie wi�ksze, skoro w odpowiedzi dos�ysza�em poirytowany g�os szofera: � Prosz� pana, motor zupe�nie nie zapala, nie wiem co to jest, zdejmuj� magneto. � Magneto nie zapala, Williamie � oznajmi�em, wieszaj�c s�uchawk� � ot� i nowe op�nienie. � Nie martw si�, Jacksonie, Creyisse jest dobrym mechanikiem, wnet sobie poradzi. Ot� i jajecznica, przepraszam za tak skromny posi�ek, ale przynajmniej bez szk�a. Prosz� pan�w. Jajecznica by�a doskona�a. Ko�czyli�my w�a�nie spo�ywa� j� w milczeniu, gdy rozleg� si� dzwonek telefonu. Podbieg�em czym pr�dzej do aparatu. � Magnesy zupe�nie os�ab�y � komunikowa� Creviesse � ci�gn� obydwa ko�ce ig�y, jak zwyk�e �elazo. Trzeba je zdemontowa� i postawi� pod pr�d. Mam bobiny gotowe, mog� je sam namagnesowa�. Ale potrwa to z p�torej godziny. G�os mechanika by� teraz spokojny zupe�nie. Dziwni to ludzie ci szoferzy. Wtedy tylko wpadaj� w najokropniejszy humor, kiedy nie wiedz�, dlaczego maszyna kaprysi. Ale skoro zdo�aj� raz dociec przyczyny, nic ich wi�cej nie wzrusza. � P�torej godziny trzeba czeka�. Magnesy zupe�nie straci�y sw� si�� i trzeba je namagnesowa� na nowo � zawo�a�em. � Co� podobnego! � rzek� pan Artur � wszystkie marki obecnie innego zapalania nie maj�, jak tylko za pomoc� magneto, gdy� to jest najpewniejsze. Zdarzaj� si� czasem, co prawda, niekt�re usterki, ale �eby trzeba by�o magnesy na gwa�t wzmacnia�, o tym pierwszy raz s�ysz�. � Ma pan racj� � m�j przyjaciel powsta� � to nie jest zwyk�y wypadek. Nasz przeciwnik stara si� nam utrudni�, co tylko mo�e. Posiada wida� zdolno�� dzia�ania telepatycznie na magnesy. Mo�e pan�w to zaciekawi, prosz� ze mn� do gara�u, mam nadziej�, �e potrafi� bez pomocy pr�du elektrycznego przywr�ci� stali utracone w�a�ciwo�ci. � Wiem, �e doskonale to potrafisz � odrzek�em � wol� zaczeka� tutaj. Czuj� si� nieco zm�czony. W istocie, od niejakiego czasu czu�em si� dziwnie wyczerpany i rozdra�niony. Skoro tylko drzwi si� zamkn�y za Talmes'em i panem Arturem, zag��bi�em si� w fotelu, wyci�gn��em nogi przed siebie i przymkn��em oczy, chc�c troch� wypocz��. W uszach mi szumia�o. W ca�ym ciele dziwny czu�em niepok�j. W ciszy, jaka obecnie zapanowa�a, nie tylko nerwy moje nie rozpr�y�y si� ze zwyk�� b�ogo�ci�, przeciwnie, czu�em, jak wszystkie naraz dygota�y we mnie, niby napi�te do ostateczno�ci struny. � Co si� ze mn� dzieje? � pomy�la�em. Nagle dozna�em wra�enia i to bardzo przykrego, �e kto� na mnie patrzy. Otworzy�em oczy i rozejrza�em si� dooko�a. Nie by�o nikogo. Jednak co� poci�ga�o ku sobie magnetycznie m�j wzrok. Nie wiedzia�em, co to by� mo�e, ale kiedy moje spojrzenie spocz�o na ciemnej flaszeczce z czerwon� nalepk�, widoczn� przez oszklon� szyb� szafki, stoj�cej naprzeciw, nie mog�em od niej wzroku oderwa�. W gabinecie Talmes'a, kt�ry by� zarazem jego pracowni�, obok stolika, przy kt�rym sporz�dza� nieraz r�ne jemu tylko wiadome specyfiki, sta�a spora szafa wype�niona najrozmaitszymi buteleczkami i s�oikami. Zabrzmia�y mi w uszach s�owa mego przyjaciela, kt�re wyrzek� by� do mnie kiedy�, dawno temu: � Na tej p�eczce s� same szybko dzia�aj�ce trucizny, a z nich najstraszniejsza jest ta. By�em wpatrzony teraz we flaszeczk�, kt�r� mi w�wczas pokaza�. Sta�a na tym samym miejscu i sw� nalepk� czerwon� patrzy�a na mnie, jak okiem magnetyzera. W�osy mi si� zje�y�y na g�owie. Dojrza�em jednocze�nie, �e klucz tkwi� w zamku. Przez jakie� niepoj�te roztargnienie Talmes go pozostawi�? I w tej�e chwili, jakby wykonuj�c czyj� nieodparty nakaz, powsta�em, podszed�em do szafki, otworzy�em j� i wzi��em do r�ki flaszk�. Co teraz? Nie zd��y�em jeszcze tego pomy�le�, jak ju� dostrzeg�em sw� w�asn� r�k�, przechylaj�c� flaszk� ponad niedopit� fili�ank� kawy. � To fili�anka Williama! � zahucza�o mi w g�owie. Widzia�em najdok�adniej, jak krople trucizny spada�y do napoju, kt�ry zaraz wychyli ukochany przyjaciel. Jedna, druga, trzecia kropla. Krople du�e, ci�ki p�yn g�sty, zawiesisty, nieco brunatny. Co to? Aha, to szcz�kn�� zamek szafki. Kto to �piewa? � Dans Paris un pere blanc...* � O, widz�, Jacksonie, �e ju� si� masz zupe�nie dobrze. S�ysz� g�os mego przyjaciela � tak weso�o wy�piewujesz. Dobrze, �e� nam przypomnia�. Trzeba wypi� strzemiennego. Magneto ju� daje iskr� na dwa centymetry. Zaraz jedziemy. Kawa pewnie jeszcze nie wystyg�a. Wi�c po kieliszku likieru. Pocz�tek znanej francuskiej piosenki. Ogromny krzyk d�awi� mi gard�o: � Williamie, nie pij tej kawy!... Zamiast tego, wyrzek�em z najweselsz� intonacj� g�osu: � O tak po kieliszku, albo te� i po dwa. Z�otobr�zowy p�yn nape�ni� kieliszki. � Doko�czmy wpierw kawy � rzek� Talmes i uj�� sw� fili�ank�. Rozpacz mn� targn�a. Us�ysza�em sw�j g�os: � B�dziemy mieli wspania�� przeja�d�k�. Tak cudnie jest dzisiaj. Fili�anka w r�ku mego przyjaciela wznosi�a si� szybko ku jego wargom. Ju� jest wp� drogi... Zaraz j� przytknie do ust... Piek�o katuszy! W moich oczach zginie otruty przeze mnie... Wtem Talmes postawi� fili�ank� na stole. � Heleno! Jakim sposobem? Dlaczego przyjecha�a�? � wykrzykn�� pan Artur. Na progu sta�a m�oda dziewczyna, ta sama z fotografii, tylko bardzo blada i znacznie w�tlejsza. By�a bez kapelusza i bez p�aszcza, w skromnej domowej sukience. Oczyma sp�oszonej sarny patrzy�a na nas i widoczne by�o, �e brak jej si�, jedn� r�k� trzyma�a si� za drzwi. Zanim zd��yli�my powsta�, dziewczyna, jakby zebrawszy wszystkie si�y, podesz�a szybko do sto�u i wzi�a ze� fili�ank� Talmes'a. Patrzyli�my na ni� ze zdumieniem. � Heleno, co robisz? Odezwij�e si�! � wo�a� pan Artur. Nawet m�j przyjaciel te� wydawa� si� zdziwiony. Nie odpowiadaj�c, c�rka pana de Vadimont zbli�y�a si� do otwartego okna. Rozleg� si� brz�k t�uczonej porcelany. Dziewczyna zatoczy�a si�, jakby mia�a upa��. Pan Artur podskoczy� i otoczy� j� ramieniem. Lecz nie obj�� nikogo. Rami� jego przesz�o przez posta� dziewcz�cia, jak przez lekk� mg��. W tej chwili dziewczyna znik�a. Pan Artur odwr�ci� ku nam sw� twarz zbiela��. Przez d�u�sz� chwil� chwyta� powietrze otwartymi ustami, zanim zdo�a� wym�wi�: � Co to wszystko znaczy? Odezwa� si� sygna� zaje�d�aj�cego samochodu. � W drog�! � wykrzykn�� Talmes, kieruj�c si� ku drzwiom � nie mamy czasu do stracenia. � Williamie! � wo�a�em, spiesz�c si� za nim � ja ci wla�em trucizny. Gdyby� wiedzia�, jaka to m�ka! Jak on mn� ow�adn��! Opu�ci�a mnie moc przekl�ta. Mog�em ju� wypowiada� i czyni�, co chcia�em. � Domy�lam si� wszystkiego. W drodze wyja�nimy to sobie. Na ratunek S�u��cy wrzuci� nasze podr�czne walizki i zawini�tko ocalonych rzeczy pana Artura, i Rolls�Royce mojego przyjaciela mi�kko ruszy� z miejsca. W przelocie dostrzeg�em skorupy porcelany przed oknem pracowni Williama. Cudny obraz tej, co to sprawi�a, od�y� w mej duszy. Jak subteln�, nieziemsk� jest pi�kno�� tego biednego, prze�ladowanego dziewcz�cia... Te oczy, patrz�ce z l�kiem i jak�� ukryt� pro�b�... Biedactwo, wycie�czone tak niemi�osiernie... Jakim sposobem zdo�a�o si� zjawi� w sam� por�, by ocali� mego przyjaciela i mnie od katuszy wspomnienia, kt�rego bym nie przeni�s�? W my�li moje niemi�ym dysonansem wpad� przenikliwy zgrzyt �elaza. To ch�opak, nadbieg�szy p�dem do gara�u, otwiera� przed nami ci�kie, kute wrzeci�dze bramy wjazdowej. Podnios�em z niepokojem g�ow�. Ten szarpi�cy nerwy, ostro j�kliwy d�wi�k wyda� mi si� dziwnie niesamowity. Co�, jakby ukryta gro�ba w nim brzmia�a, jakby ostrze�enie. I krew zastyg�a mi w �y�ach... Dostrzeg�em � by�o to mgnienie oka � w chwili, gdy przednie ko�a tr�ci�y elastycznie o pr�g bramy, jak jej g�rna belka poprzeczna, d�wigaj�ca masywne sploty ozd�b w stylu �redniowiecza, nagle drgn�a i ze szcz�kiem gruchotanego �elastwa, run�a w d�, urywaj�c si� jednocze�nie u obydw�ch ko�c�w. W oczach mi pociemnia�o... Instynktownie skurczy�em si� i wci�gn��em g�ow� w ramiona, oczekuj�c niechybnego ciosu... W �wiadomo�ci mej tkwi� wyra�ny obraz mi�kkiej szarej czapeczki sportowej Talmes'a, kt�ry siedzia� nieco przede mn�, sun�cej szybko z p�dem samochodu na spotkanie belki... Trwa�o to u�amek sekundy � czy wieki ca�e?... Jak gdyby olbrzymi czarny ptak �mign�� mi nad g�ow� og�uszaj�cy �oskot wal�cego si� ci�aru z ty�u za samochodem... P�dzili�my go�ci�cem chy�ej wiatru. Spotka�em wzrok pana de Vadimont. Wyczyta�em w nim to samo ob��dnie przera�one zdziwienie, jakie czu�em w sobie. Jak to si� sta�o? Jakim sposobem zdo�ali�my umkn�� spod belki? Przecie� widzia�em j� najwyra�niej tu� ponad g�ow� mego przyjaciela... � Musimy si� mie� na baczno�ci ka�dej chwili � zabrzmia� jego spokojny g�os. Przeciwnik jest czujny i bardzo pot�ny. To, czego dokona� przed chwil�, dematerializacja cz�stkowa ze znacznej odleg�o�ci i w precyzyjnie obranym czasie, daje nam miar� jego si�y. Jaka szkoda, �e duch tej miary s�u�y z�ej sprawie. � Jakim sposobem zdo�ali�my umkn��? � zapyta�em. � Ano, przecie� dbam cokolwiek o swych przyjaci� i siebie. Czy� to ci� dziwi, �e podpar�em cokolwiek belk�? � Ale� jak? � Nie jest to tak dalece trudne. Wystarczy wywo�a� w odpowiedni spos�b zaburzenie w eterze, a przestanie ci�gn�� przedmiot ku do�owi, nawet wypchnie go ku g�rze. To jest w�a�nie lewitacja, w swej najczystszej postaci. W tym wypadku wystarczy�o przeci�� grawitacj� na jeden moment tylko, i lewitacyjnie zahamowa� dzia�anie bezw�adno�ci. Zrozumia�e�? � Nie bardzo. � Wyt�umacz� ci to przy innej sposobno�ci, teraz musimy otoczy� siebie i nasz samoch�d ogromnym puklerzem, najsilniej przepojonych dobroczynn� pran� my�li, inaczej nasz przeciwnik z �atwo�ci� uszkodzi nam cokolwiek w mechanizmie wozu i spowoduje katastrof�. Dopom�cie mi w tym, panowie. � Jak my mo�emy tu pom�c? � zapyta� pan de Vadimont. � Prosz� skoncentrowa� my�l, wol�, a g��wnie uwag�, �eby si� na nic nie rozprasza�a i wyobrazi� sobie jak najrealniej i jak najplastyczniej niewidzialny, a nies�ychanie odporny pancerz, zamykaj�cy nas wraz z samochodem niby w skorupie olbrzymiego jaja. Prosz� wytworzy� ten skoncentrowany obraz my�lowy i ca�� si�� woli podtrzyma� go niewzruszenie przez kilka chwili* Wszystko inne prosz� usun�� ze �wiadomo�ci, za� w pod�wiadomo�ci zamkn�� prze�wiadczenie, �e nasza sprawa Jest dobra, i miejmy ufno�� w pomoc Wielkich Pot�g �wiat�a. Ja te� zrobi� to samo i ten nasz zjednoczony wysi�ek b�dzie bardzo skuteczny. Zapanowa�o milczenie. W�r�d wspania�ej panoramy g�rzystej okolicy, sun�cej po�piesznie na nasze spotkanie, jak na p��tnie ekranu, samoch�d nasz mija� z zawrotn� szybko�ci� rozs�onecznione doliny, a owiane sin� mg�� wierzcho�ki dalekich g�r rozst�powa�y si� przed nim uprzejmie. Ka�dy z nas zag��bia� si� w siebie. Nie wiem, czy pan de Vadimont du�o pom�g� Talmes'owi. Co do mnie, mimo wszelkich wysi�k�w nie mog�em skupi� uwagi i skoncentrowa� my�li. Wzrok bieg� w dal, b��dz�c po rozrzuconych na stokach osadach, kt�rych domki, wp�skryte w�r�d zieleni, wygl�da�y jak dziecinne zabawki. Aromatyczny powiew ��k, przesycony balsamicznym wyziewem las�w, przez kt�re od czasu do czasu przelatywali�my ca�ym p�dem, zawrotnie upajaj�ca szybko�� ruchu, wszystko to nie pozwala�o mi zapanowa� dostatecznie nad moim mechanizmem my�lowym. Wyt�a�em wol�, rugowa�em wszystkie my�li z g�owy opr�cz tej jednej wskazanej, gdy wtem zjawia� si� przed okiem mej duszy obraz dziewcz�cia� w drzwiach uchylonych, trzymaj�cego si� bezsilnie za odrzwia. Co bym da�, �eby wr�ci� mu si�y