9005

Szczegóły
Tytuł 9005
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9005 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9005 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9005 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Barrington Bayley Rejs po promieniu Ostatnia wyprawa podziemnego okr�tu Dr��yciel rozpocz�a si� jako jego rejs pr�bny. Zosta� w�a�nie niedawno uko�czony: po�owa pomieszcze� zia�a jeszcze pustka oczekuj�c na zainstalowanie reszty wyposa�enia i urz�dzenie kajut dla pe�nej za�ogi. Mimo to mieli�my poka�ny �adunek, dwustuosobow� za�og� i ca�a cz�� techniczna z uzbrojeniem w��cznie by�a gotowa. Dwa przedzia�y amunicyjne, jeden na dziobie i drugi na rufie, mie�ci�y komplet torped, a ca�a masa statku spoczywa�a pewnie w uchwycie p�l wytwarzanych przez polaryzatory, dzi�ki kt�rym nowo zbudowany okr�t m�g� przenika� przez cia�a sta�e. Okr�ty podziemne stanowi�y ostatnie s�owo techniki. Dr��yciel by� pi�tym z kolei, poprzedza�y go jedynie cztery prototypy. By� ogromny i pot�ny, jak przysta�o na okr�t wojenny. Na razie kraj nasz nie prowadzi� wojny, ale wrog�w mieli�my i mo�liwo�� przemieszczania si� pod ziemi� dawa�a nam �atwo zrozumia�� przewag�, Tak wi�c pod komend� kapitana Joule�a i ze mn� jako oficerem technicznym wyruszyli�my w rejs pod kontynentem ameryka�skim ze wschodu na zach�d na g��boko�ci dziesi�ciu mil. Przeszli�my pod �a�cuchami g�rskimi, pod pustyniami i jeziorami, przeci�li�my wszelkie mo�liwe formacje geologiczne. Sprawdzili�my pr�dko�� oraz sterowanie g��boko�ciowe i poziome - proces wielce skomplikowany tam, gdzie w gr� wchodz� polaryzatory atomowe. Wszystkie urz�dzenia dzia�a�y bez zarzutu. Polaryzatory pracowa�y r�wnomiernie nawet w�wczas, gdy skierowali�my Dr��yciela ostro na lew�, a potem natychmiast na praw� burt�. Budowa pierwszego, ca�kowicie sprawnego okr�tu podziemnego zosta�a uwie�czona sukcesem. Byli�my w znakomitym nastroju. Nie podejrzewali�my zbli�aj�c si� do Zachodniego Wybrze�a, �e los zgotowa� nam powa�ne k�opoty, kt�re mia�y nas sk�oni� do nie przemy�lanego kroku i spowodowa�, �e zostaniemy uwi�zieni w pot�nym u�cisku planety. Znajdowa�em si� w centrum dowodzenia, gdy kapitan Joule wyda� rozkaz wynurzenia si� w zawczasu ustalonym miejscu. Nie unosz�c dziobu okr�t zacz�� si� stopniowo wznosie. Na g��boko�ci siedmiu mil metalowy korpus statku rozbrzmia� wysokim d�wi�kiem przechodz�cym w miar� wznoszenia si� w przejmuj�cy pisk. Jednocze�nie nap�yn�� pilny meldunek z przedzia�u polaryzator�w. Z ekranu wideofonu spogl�da�a na nas poblad�a twarz G��wnego Mechanika. - Kapitanie! Jaka� si�a zewn�trzna odkszta�ca pole! Nie mo�emy go utrzyma�! - Schodzimy g��biej! - skomenderowa� kapitan Joule. Poszli�my w g��b i przera�liwy d�wi�k natychmiast usta�. Kiedy Dr��yciel drgn�� i stan��, Joule zapyta� G��wnego Mechanika: - Co to by�o? - Pole magnetyczne, bardzo silne. Ha�as, kt�ry s�yszeli�my, by� wynikiem wibracji ka�dego atomu metalowych cz�ci okr�tu. Jeszcze p� minuty i ca�y okr�t uleg�by depolaryzacji! - Jak silne jest to pole obecnie? - spyta� marszcz�c czo�o kapitan. G��wny Mechanik wzruszy� ramionami. - Wska�niki nie dzia�aj�. Zupe�nie nie rozumiem! Nie przypuszczali�my, �e na g��boko�ci zaledwie pi�ciu mil mog� wyst�powa� tak pot�ne si�y. - Sekcja bojowa! - skomenderowa� Joule po chwili namys�u, - Torpeda pionowo w g�r�, bez zapalnika! W sekund� p�niej Dr��yciel po raz pierwszy zrobi� u�ytek ze swego uzbrojenia. Wystrzeli�a w g�r� torpeda; jej bieg �ledzi�y detektory polaryzacji. Wkr�tce po przej�ciu pu�apu pi�ciu mil pocisk znikn�� z ekran�w i odebrali�my seri� silnych wstrz�s�w. Polaryzatory torpedy przesta�y dzia�a�. Kapitana to nie przekona�o. Powt�rnie da� rozkaz do wynurzenia. Ostro�nie podeszli�my do niebezpiecznej strefy i okr�t zn�w rozbrzmia� piskiem wibruj�cych atom�w. Id�c za zdaniem sekcji polaryzator�w zanurzyli�my si� czym pr�dzej na bezpieczn� g��boko��. Nasza pewno�� siebie znik�a. Cofn�wszy si� spr�bowali�my jeszcze raz z takim samym rezultatem. Ponawiali�my co pewien czas swoje pr�by w drodze powrotnej na Wschodnie Wybrze�e i przez dwa nast�pne tygodnie b��dzili�my pod kontynentem szukaj�c wyj�cia. Ale to samo niewiarygodnie silne zjawisko pokrywa�o jak ko�dra ca�y l�d. Co do mnie, w�tpi�em w jego magnetyczny charakter. Najprawdopodobniej by� to efekt magnetyczny wywo�any nietypowym strumieniem cz�steczek, kt�ry zacz�� p�yn�� po naszym zanurzeniu. Kapitan Joule mia� ponur� min�, kiedy zapozna�em go ze swoj� hipotez�. - W takim razie - zauwa�y� - to mo�e by� sztuczne. By�aby to niew�tpliwie skuteczna bro� przeciwko okr�tom podziemnym. Jednak niezale�nie od przyczyn zjawiska, fakt pozostawa� faktem: na powierzchni� wyj�� nie mogli�my. Nastr�j na Dr��ycielu zmienia� si� w miar�, jak sobie to u�wiadamiali�my. Rozwia�a si� rado�� z sukcesu. Po raz pierwszy zauwa�y�em, jak puste jest wn�trze okr�tu, jak ka�dy d�wi�k odbija si� echem w jego pomieszczeniach, jak matowo jego zakrzywione �ciany odbijaj� ��te �wiat�o. Nietrudno by�o sobie wyobrazi�, jak g��boko tkwimy we wn�trzu Ziemi. Spogl�da�em na kapitana i wiedzia�em, �e dr�cz� go podobne my�li. Nagle wybuchn��em �miechem. - No wi�c jeste�my w pu�apce - powiedzia�em lekkim tonem - ale co z tego? Tym lepiej. Mamy szans� bezkarnie zagra� na nosie tym tch�rzliwym bubkom z Departamentu Marynarki. - Co masz na my�li? - spyta� Joule. - Zabronili nam przez wzgl�d na ostro�no�� zanurza� si� w pierwszym okresie g��biej ni� na dziesi�� mil. Skoro jednak nie mo�emy si� wynurzy�, wr��my na powierzchni� d�u�sz� drog� - po �rednicy planety. .Kapitan u�miechn�� si� rozwa�aj�c moj� propozycj� bez zbytecznych s��w. Pami�ta�em poprzednie nasze rozmowy na ten temat w latach, kiedy nad polem polaryzuj�cym prowadzono jeszcze powolne, �mudne badania w laboratoriach Marynarki Wojennej. Kusi�o nas wiele podobnych projekt�w i czekali�my tylko na odpowiedni� chwil�, �eby przyst�pi� do ich realizacji. - Przedstawmy to pozosta�ym - zdecydowa� wreszcie kapitan i zarz�dzi� odpraw� oficer�w. Centrala dowodzenia mog�a przyprawi� o klaustrofobi�, z chwil� gdy wcisn�o si� do niej sze�ciu oficer�w. Przewody wentylacyjne nie by�y dostosowane do tylu os�b i po dziesi�ciu minutach oddycha�em z trudem. Zanim Joule przem�wi�, s�ysza�em r�wny szum nieruchomego okr�tu. - Teraz chyba ju� wszyscy wiecie - zacz�� - �e nie mo�emy wyj�� na powierzchni�. Ross ma propozycj�, kt�r� zaraz przedstawi - skin�� w moj� stron�. - Gdy tylko idea podziemnych okr�t�w sta�a si� realna - powiedzia�em - zacz��em my�le� o wyprawie w g��b Ziemi, mo�e nawet do �rodka. W trakcie budowy Dr��yciela wykorzysta�em zdolno�� silnika polaryzuj�cego do poruszania bardzo du�ych mas i poczyni�em wst�pne przygotowania do takiej wyprawy. Dr��yciel jest znacznie wi�kszy, ni� to przewidywa�y pierwotne plany: ma pot�niejsze silniki, wi�cej wyposa�enia, �ywno�ci i urz�dze� do regeneracji powietrza, kt�re wystarczy�yby pe�nej za�odze na wiele lot. Przygotowa�em r�wnie� warsztaty i zainstalowa�em aparatur� ch�odz�c� dla ochrony przed przegrzaniem. W�r�d oficer�w marynarki rozleg�o si� kilka okrzyk�w zdumienia, kiedy przedstawi�em sw�j plan, ale ludzie z mojego, cywilnego zespo�u ju� go znali. Nie obawia�em si� sprzeciw�w. Cz�owiek cywilizowany nigdy nie jest ca�kiem oboj�tny na g��d wiedzy. - Dr��yciel nie jest jeszcze w pe�ni wyposa�ony do podr�y, kt�ra mia�em na my�li - m�wi�em dalej - ale w moim przekonaniu mo�e j� odby�. Skoro odci�ci jeste�my od Ameryki, proponuj� wynurzy� si� na drugiej p�kuli. Joule przerwa� mi: - Jedna rzecz, o kt�rej nale�y pami�ta�. Mo�liwe, �e bariera zagradzaj�ca nam drog� jest tworem sztucznym. Je�eli tak, to znaczy, �e nar�d nasz toczy wojn� i nasi wrogowie wiedz� ju� o podziemnych okr�tach. W�wczas obowi�zkiem naszym jest wraca� czym pr�dzej, nie za� w�drowa� dla zaspokojenia naszej w�asnej ciekawo�ci. - Wyznaj� - powiedzia�em - �e ciesz� si� z tej okazji do realizacji moich ambicji. Jednak tak czy inaczej, nie ma innego sposobu, �eby Dr��yciel wzi�� udzia� w boju, gdy� najkr�tsza droga ku ka�demu innemu kontynentowi wiedzie teraz przez j�dro Ziemi. - Czy mog� zada� pytanie techniczne? - spyta� jeden Z oficer�w. - Jeste�my ju� teraz w strefie, gdzie skorupa ziemska przechodzi w gor�tszy p�aszcz. G��biej p�ynne j�dro jest jeszcze bardziej rozgrzane. Czy mo�emy wytrzyma� takie warunki? - Wytwarzane przez nas pole chroni nas teoretycznie przed dowolnym ci�nieniem i temperaturo - odpar�em - ale nie przed grawitacj� i magnetyzmem. Grawitacja b�dzie nam pocz�tkowo pomaga�, a potem przeszkadza�, Magnetyzm r�wnie� b�dzie wzrasta� w miar� zbli�ania si� do �rodka Ziemi, a widzieli�my ju�, jak si� to odbija na pracy polaryzator�w. Zebrani zadr�eli, kiedy to powiedzia�em. - Szczerze m�wi�c - kontynuowa�em - le�eli natkniemy si� na zjawisko podobne do tego, przed kt�rym umkn�li�my, to nie wiem, co zrobimy. Istnieje jednak pomys�owe urz�dzenie zwane bocznikem Gaussa pozwalaj�ce kontrolowa� stopniowy wzrost magnetyzmu za pomoc� strumienia mezon�w. Jego budowa nie potrwa d�ugo i b�dziemy mogli zneutralizowa� stopniowy wzrost magnetyzmu, z jakim si� zapewne spotkamy. Oficerowie rozwa�ali spraw� w milczeniu. Ju� teraz Dr��yciel zanurzy� si� na rekordowo g��boko�� przenikaj�c lit� ska�� dzi�ki temu, �e atomy okr�tu, za�ogi i powietrza byty Indywidualnie zorientowane w r�nych kierunkach. Przez ca�y czas kabiny, �ciany, nawet nasze cia�a by�y wype�nione zwart� mas� gor�cej ska�y, kt�rej nie odczuwali�my tylko dzi�ki delikatnemu stanowi r�wnowagi. �wiadomo�� tego by�a do�� koszmarna, ale mieli�my tu twardych ludzi, najlepszych z najlepszych, o�ywionych moim entuzjazmem i dow�dztwem Joule�a. - Decydujecie si�! - zach�ca�em. - Nikt jeszcze nie odby� takiej podr�y. To wielka przygoda! - Popieram propozycj� Rossa - powiedzia� Joule. - Czy s� jakie� pytania? Nie by�o pyta�, a z chwil� gdy Joule zakomunikowa� swoj� decyzj�, nie by�o r�wnie� �adnych zastrze�e�. - Ross powie wam, jak przygotowa� si� do g��bokiego zanurzenia - zako�czy� kr�tko. - To wszystko. Na trzy dni Dr��yciel zawiesi� swoj� pot�n� mas� na g��boko�ci dziesi�ciu mil, podczas gdy pracowali�my nad bocznikiem Gaussa. Przy naszych zasobach nie by�o to trudne. Zbudowali�my dzia�o mezonowe przy silniku okr�tu oraz wewn�trzny szkielet przewod�w ze stopu �elaza i srebra zbiegaj�cych si� na rufie, gdzie nadmiar energii magnetycznej m�g� by� odprowadzony do ziemi. Bez tego wszystkie metalowe cz�ci okr�tu uleg�yby stopieniu na skutek indukcji. Przy pomocy reostatu skontrolowa�em zdolno�� bocznika do regulowania nat�enia pola magnetycznego we wn�trzu okr�tu; teraz mogli�my powt�rnie w��czy� silniki i zmieni� powolne zapadanie si� pod wp�ywem si�y ci��enia na prawdziwe nurkowanie w�asnym nap�dem. Wn�trze Dr��yciela wygl�da�o jak diabelska ku�nia. Stan�� ml przed oczami obraz dawnych dni, kiedy jeszcze nieca�a powierzchnia planety by�a poznana i drewniane okr�ty rozwija�y �agle ruszaj�c ku nowym oceanom i nowym ladom. Dla nas nie by�o swobodnych wiatr�w, �wiat�a z rozko�ysanych fal. My przekroczyli�my granice znanego �wiata i musieli�my torowa� sobie drog� przez mrok, ci�nienie i �ar. Silniki pos�usznie pcha�y nas w g��b Ziemi. W ostrym ��tym �wietle - jedynym, na jakie mogli�my tu liczy� - technicy obserwowali na ekranach zmieniaj�ce si� formacje skalne zapisuj�c wskazania instrument�w. Bez trudu zdobywali�my informacje, o kt�rych geologowie marzyli od stuleci. Opuszczali�my si� coraz g��biej ze stale obecna my�l� o g�sto�ci otaczaj�cego nas �wiata i o zuchwalstwie ludzkiego umys�u, kt�ry stworzy� podziemny okr�t. Spokojny szmer dzia�alno�ci wype�nia� przypominaj�cy wielki hali korpus �Dr��yciela�, kiedy przemierza�em go kontroluj�c r�ne urz�dzenia. Mieli�my za sob� trzysta mil. Nagle bez �adnego ostrze�enia rozleg�o si� g�o�ne �buch�, a potem ci�ki zgrzyt i poczuli�my drganie powietrza. Rozpozna�em je z najwi�kszym zdumieniem. S�ysza�em ju� co� takiego w laboratoriach marynarki. Nie mia�o to nic wsp�lnego z napotkan� wcze�niej bariera magnetyczn�. By� to d�wi�k powstaj�cy przy zderzeniu dw�ch p�l spolaryzowanych. Pobieg�em d�ugim korytarzem do centrum dowodzenia. W pomieszczeniu przed centrum obs�uga monitor�w �ledzi�a okolic� i przeszkoda zaczyna�a ujawnia� sw�j kszta�t na ekranie. Mieli�my do czynienia nie z jednym polem. Ujrza�em ca�� ich panoram�, rozleg�y zesp� niejasnych kszta�t�w ci�gn�cych si� z p�nocy na po�udnie i z zachodu na wsch�d, pi�trz�cych si�, tworz�cych skupienia i obszerne place. Przez chwil� nie mog�em uwierzy� w�asnym oczom... Natkn�li�my si� na podziemne miasto. Cho� brzmi to nieprawdopodobnie, przyroda r�wnie� odkry�a spos�b na to, �eby dwa przedmioty mog�y jednocze�nie zajmowa� t� sam� przestrze� i zape�ni�a wn�trze Ziemi istotami �yj�cymi. Aglomeracja miejska, na kt�r� wpadli�my, by�a ogromna, nasze monitory nie si�ga�y do jej kresu. Instrumenty wskazywa�y na do�� s�ab� polaryzacj� i mo�na by�o przypuszcza�, �e mieszka�cy, o ile ich odczucia dadz� si� prze�o�y� na nasze terminy, �yli w �rodowisku o konsystencji g�stej melasy. Dr��yciel mu sia� spa�� na nich jako o�lepiaj�co jasne, nieprzenikliwe i prawie niezniszczalne monstrum. Wszed�em do centrum dowodzenia, gdzie kapitan Joule wpatrywa� si� w ten sam widok na ekranie monitora, i usiad�em. Joule nie zwr�ci� na mnie uwagi. W��czy� mikrofon. - Maszynownia, czeka� na moje rozkazy, i dajcie mi sterowanie. Us�ysza�em pstrykni�cie, kiedy maszynownia przekaza�a sterowanie Dr��yciela do pulpitu kontrolnego przed fotelem Joule�a. Dr��yciel zaklinowa� si� mi�dzy �cianami grupy budynk�w i wspania�e, szerokie ramiona kapitana wyra�a�y w�ciek�o��, a pot kroplami wyst�pi� mu na czo�o, gdy pochylony nad kotem sterowniczym usi�owa� uwolni� statek i przebi� si� na woln� przestrze�. - Niech pan spojrzy, kapitanie! - zawo�a�em. - Czy pan widzi? Kapitan spojrza� na ekran. Zbli�a�y si� okr�ty, p�yn�a ku nam ca�a flotylla jakby popychana masywn� bryz�. By�y to dziwaczne konstrukcje z d�ugich zakrzywionych belek i przez szerokie szpary mi�dzy nimi mogli�my z pewnym trudem rozr�ni� cz�onk�w za�ogi i prymitywne urz�dzenia statku. R�wnie� wok� pobliskich budynk�w wida� by�o oznaki o�ywionej dzia�alno�ci. Mieszka�cy byli wyra�nie zdecydowani broni� swego miasta. Zauwa�y�em, �e niekt�re okr�ty, wi�ksze od innych, mia�y na dziobach dziwnie znajome urz�dzenia i kiedy si� im przygl�da�em, najbardziej wysuni�ty do przodu okr�t przyst�pi� do akcji. - Ale� to katapulta! - krzykn�� Joule. Buch! Korytarze Dr��yciela rozbrzmiewa�y uderzeniem pocisku o jego kad�ub. - Niech sobie strzelaj�! - roze�mia� si� Joule i pochyli� si� z powrotem nad pulpitem kontrolnym. Okaza�o si�, �e nie mo�na uwolni� naszego statku i wreszcie pod gradem pocisk�w mieszka�c�w wn�trza Ziemi musieli�my uciec si�, do naszych broni. Mimo �e u�ywali�my ich z umiarem, nasze torpedy i miotacze fal sejsmicznych dokona�y straszliwych zniszcze�, zanim wyr�bali�my sobie drog� i mogli�my kontynuowa� podr�. Podziemna flotylla towarzyszy�a nam przez pi��dziesi�t mil bombarduj�c �ciany statku w pr�bach odwetu. I to na trzystu milach! - zawo�a� kapitan Jonie. - Co znajdziemy dalej? Perspektywy mog�y napawa� l�kiem. Wn�trze Ziemi jest znacznie rozleglejsze ni� jej powierzchnia i mo�e pomie�ci� wielka r�norodno�� mieszka�c�w. Tutaj natkn�li�my si� na barbarzy�c�w. G��biej mo�emy znale�� pot�ne cywilizacje dysponuj�ce supernauk�, dla kt�rych Dr��yciel b�dzie dziecinn� igraszk�. A mo�e wn�trze Ziemi zamieszkuj� potwory?... Ale dla mnie przynajmniej odkrycia by�y g��wnym celem wyprawy i �adne niebezpiecze�stwo nie mog�o stan�� na drodze poszukiwa� naukowych. A szansa spotkania wrog�w nie by�a wcale jedynym niebezpiecze�stwem. W tym czasie wiedzia�am, �e co� innego jest nie w porz�dku. Sprawdza�em dane instrument�w zewn�trznych. Zgodnie z prawami fizyki wydawa�o si� nieuniknione, aby wielko�ci okre�laj�ce g�sto�� i temperatur� ros�y w miar� zanurzania si�. Tymczasem z nie wyja�nionych przyczyn nie zmienia�y si� ona od chwili, gdy przekroczyli�my g��boko�� dziesi�ciu mil. Kapitan Joule wykaza� zainteresowanie, jak przysta�o no technika, ale pozosta� niewzruszony. - A co z magnetyzmem? - spyta�. - Te� bez zmian - powiedzia�em - ale na tej g��boko�ci nie powinno by� wi�kszych zmian. Bocznik magnetyczny b�dzie potrzebny p�niej. Mimo to udali�my si� obaj na inspekcj� bocznika. Zacz�li�my od dzia�ka mezonowego w maszynowni i prze�ledzili�my jeden z �elaznosrebrnych kanalik�w biegn�cych wzd�u� okr�tu a� do rufy. Przyjrza�em si� zegarom zamontowanym w izolowanym pomieszczeniu. Wskaz�wki powinny odchyli� si� nieco, zaznaczaj�c wzrost magnetyzmu odprowadzanego przez bocznik, tymczasem wszystkie utkn�y na zerze. Podnios�em s�uchawk� i po��czy�em si� z maszynowni�. - Zwi�kszy� ilo�� odprowadzanej energii o dwie podzia�ki - rozkaza�em. Natychmiast drgn�a wskaz�wka pokazuj�ca wzrost energii magnetycznej odprowadzanej do �rodowiska, druga za� wykaza�a spadek nat�enia magnetyzmu w okr�cie. Joule st�kn��. - Czy co� tu mo�e by� uszkodzone? Rozkaza�em nastawi� reostat na poprzednia pozycj�. - Nie - powiedzia�em - wszystko jest w jak najlepszym porz�dku. Po prostu b�dziemy chyba musieli pogodzi� si� z faktem, �e wn�trze Ziemi jest inne, ni� przypuszczali�my. Albo to, albo trafili�my na warstw� ma�ej g�sto�ci. Tak czy owak, posuwamy si� bez przeszk�d. Jednak dni mija�y, a ja codziennie sprawdza�em g�sto��, temperatur� i magnetyzm, i wynik zawsze by� ten sam. Bez zmian. Zacz��em si� powa�nie martwi�. U�wiadomi�em sobie, �e poza w�asnymi przyborami Dr��yciela nie mieli�my sposobu na zmierzenie jego rzeczywistej pr�dko�ci. Aby to naprawi�, zaprojektowa�em masometr, kt�ry, jak s�dzi�em, pomo�e nam stwierdzi� przebyta drog� mierz�c mas� Ziemi przed nami i za nami. Wynik mnie zaskoczy�. Suma tych dw�ch odczyt�w nie zgadza�a si� ze znan� mas� Ziemi. - To �mieszne! - powiedzia�em do Joule�a. - Ziemia musia�aby teraz wa�y� wi�cej, ni� kiedy wyruszali�my. Poza tym przebyli�my pi��set mil, a dystans przed nami jest wci�� taki sam. Poruszali�my si� wi�c czy nie? By�a to zagadka. Skierowany w jedn� stron� masometr m�wi�, �e tak. Skierowany w stron� przeciwn� wskazywa�, �e stoimy w miejscu. Odczeka�em jeszcze tydzie�, w czasie kt�rego �amig��wka coraz bardziej si� komplikowa�a. Do tej chwili powinni�my osi�gn�� g��boko�� tysi�ca mil i przekona� si� o naszej zdolno�ci przetrwania w warunkach skrajnych ci�nie�! W rzeczywisto�ci mieli�my na liczniku tysi�c mil g��boko�ci, a mimo to nie zbli�yli�my si� do j�dra Ziemi. Wygl�da�o na to, �e posuwamy si� po jakiej� paradoksalnej trasie, na kt�rej - niezale�nie od szybko�ci poruszania si� - odleg�o�� do mety pozostaje taka sama. �wiadomo�� tego dzia�a�a przygn�biaj�co. Nie mo�na ju� by�o d�u�ej traktowa� tego wy��cznie jako intelektualnej �amig��wki. Nie napotkali�my dalszych miast i nikt nas ju� nie atakowa�, ale zrobili�my wszystko, aby nie powt�rzy� b��du. Monitory dzia�a�y bez przerwy i odnotowa�y r�ne s�abe b�yski polaryzacji w du�ej odleg�o�ci. Godzinami wpatrywa�em si� w ekran. Zdarza�o si�, �e na granicy pola widzenia przesuwa� si� jaki� du�y obiekt lub pojawia�y si� niejasne kszta�ty, kt�rych pochodzenia nie potrafili�my odgadn��. Trzynastego dnia podr�y kapitan Joule zwo�a� oficer�w do swojej kabiny. Z niewzruszonym wyrazem twarzy przyj�� ich siedz�c w swoim fotelu i odczeka�, a� w dusznej kabinie zapanuje cisza. - Panowie - zacz�� - chcia�bym, �eby�my zastanowili si� nad nasza sytuacjo. Ross wyja�ni wam, o co chodzi. W skr�cie powiedzia�em o wskazaniach masometru i o tym, �e na ca�ej grubo�ci p�aszcza stwierdzili�my jednakowe ci�nienie. Im g��biej schodzili�my, tym wi�ksza by�a niezgodno�� w danych r�nych instrument�w. - Poza zdrowym rozs�dkiem - zako�czy�em - nic nie wskazuje, �e zbli�yli�my si� cho�by o cal do j�dra Ziemi, co by�o naszym zadaniem. - Czy to znaczy, �e stoimy w miejscu? - Z Jednej strony na to wygl�da - przyzna�em - ale my�l�, �e tak nie jest. Nadal zu�ywamy energi�. Silniki pracuj� doskonale i rezultatem tego musi by� ruch. Musimy si� dok�d� posuwa� i wystarczy zreszt� spojrze� na ekrany wykrywaczy, aby stwierdzi�, �e faktycznie znajdujemy si� w ruchu. I nie zbli�amy si� do celu - wtr�ci� Joule. - Z punktu widzenia marynarki celem tego rejsu jest powr�t do bazy, tymczasem nie widz�, �eby�my ten cel realizowali. - Czy proponuje wi�c pan powr�t? - My�la�em o tym. Mo�e teraz nie napotkamy ju� przeszkody. Zmartwi�y mnie te s�owa. Nasze odkrycia tak mnie poch�ania�y, �e chcia�em za wszelk� cen� kontynuowa� rejs, a dziwy i niebezpiecze�stwa, jakie spotykali�my, pot�gowa�y tylko moje pragnienie, �eby prze� dalej. Wiedzia�em, �e kapitan Joule w g��bi serca podziela� m�j pogl�d. By� on naprawd� wspania�ym cz�owiekiem i oficerem. Niekt�rzy oskar�aj� nasze pokolenie o skrajny konserwatyzm i sztywno��; ja jednak twierdz�, �e to nie jest wada, tylko nieunikniony etap rozwoju. Duch naszego kraju nigdy nie by� silniejszy ni� obecnie. Wydali�my wspania�ych ludzi, znakomitych uczonych. Kapitan Joule zna� tocit dictum naszych in�ynier�w - nie zna� co to strach i nigdy si� nie cofa� - ale mia� obowi�zki wynikaj�ce ze stanowiska, czym ja - wyznaj� to ze wstydem - zupe�nie si� nie kierowa�em. - Dlaczego mamy zawraca�? - zawo�a�em z zapa�em. - Musimy kontynuowa� wypraw�! Zagadka si� wyja�ni - a ze wszystkim, co spotkamy pod Ziemi�, damy sobie rad�! Nie mieli�my okazji do dalszej dyskusji, gdy� decyzja wymkn�a nam si� z r�k. W g�o�nikach rozleg� si� sygna� alarmu, rozb�ys�y wszystkie ekrany. Obs�uga monitor�w wykry�a w odleg�o�ci kilku mil drugi rodzaj podziemnych istot rozumnych i mieli�my zaledwie par� minut na przygotowanie si� do spotkania. Ich flota nadp�yn�a z do�u i rozwin�a si� wok� nas, podczas gdy zajmowali�my stanowiska bojowe. By�y to d�ugie, okaza�e okr�ty ko�ysz�ce si� z lekka pod wp�ywem jakiego� niewidzialnego fenomenu g��bi. Zbli�a�y si� gro�nie, powoli, jakby szacowa�y przeciwnika. Potem, albo dlatego, �e tak� mieli zasad�, albo dlatego, �e uznali nas za wrog�w, zaatakowali. By�em zachwycony. Teraz Dr��yciel, dotychczas nie sprawdzony w bitwie, wyka�e wszystkie swoje mo�liwo�ci i duch naszej wyprawy skrystalizuje si� ostatecznie. Tym razem nasi przeciwnicy nie byli dzikusami. Ich okr�ty porusza�y si� w�asnym nap�dem, a ich bro� mog�a by� dla nas gro�na. Nie dor�wnywali nam pod wzgl�dem technologii. Wystrzeliwali b�yszcz�ce, strza�okszta�tne pociski, kt�re mog�y przebija� nasz pancerz i zr�cznie wykorzystywali przewag� liczebn�, usi�uj�c zrekompensowa� wy�szo�� naszego uzbrojenia. Ale Dr��yciel unosi� si� nad nimi pot�ny, naje�ony wyrzutniami torped i wie�ami miotaczy fal sejsmicznych; byli�my godnym przeciwnikiem. By�o to bitwa w pe�nym biegu. Maszynownia wyciska�a ca�� moc z silnik�w i parli�my w g��b jak wieloryb otoczony chmaro rekin�w. Kapitan Joule zrezygnowa� z pr�b unikni�cia pocisk�w przeciwnika i pozostawi� nasz� obron� z�ym mocom naszej artylerii. Kiedy wszed�em do �r�dokr�cia, aby sprawdzi�, jak si� sprawuje nasze wyposa�enie, korytarze hucza�y niczym dzwony od pocisk�w przeciwnika i wibrowa�y od wybuch�w naszych w�asnych torped, kt�re uwalniaj�c si� z wi�z�w polaryzacji powodowa�y tytaniczne wstrz�sy Ziemi - za�o�� si�, �e mieszka�cy otch�ani nigdy nie widzieli tej sztuczki! S�ysza�em narastaj�cy �wist wyrzutni, a wysoko rozmieszczone w �cianach stanowiska artylerzyst�w rozbrzmiewa�y buczeniem miotaczy sejsmicznych. Tu� przede mn� dwudziestostopowa dzida przebi�a �cian� przeszywaj�c na ukos obszerny g��wny korytarz. Zwali� si� z g�ry artylerzysta z rozp�atan� g�ow�, a obs�ugiwany przez niego miotacz zosta� zdruzgotany. Trzydziestokrotnie ich pociski przebi�y nasz pancerz i stracili�my o�miu ludzi. Ale c� z tego? Najwa�niejsze, �e niezwyci�ony Dr��yciel okaza� si� prawdziwym okr�tem bojowym. W ko�cu przeciwnik wycofa� si� poni�s�szy ci�kie straty. Mo�liwe, i� opu�cili�my jego granice. Jeszcze nie rozwia� si� dym bitwy, gdy rozleg� si� stukot narz�dzi i za�oga przyst�pi�a do usuwania szk�d. Wr�ci�em do centrum dowodzenia, gdzie kapitan Joule dokonywa� przegl�du polaryzator�w, maszynowni i sprz�tu bojowego. Zwr�ci� si� ku mnie, gdy tylko wszed�em. - Stracili�my stery - powiedzia� ponuro. - Teraz ju� nie mamy wyboru. Nie chcia�bym zawraca� okr�tu na g��wnym nap�dzie; jestem pewien, �e polaryzatory nie wytrzyma�yby obci��enia. Nic nie odpowiedzia�em. Dr��yciel nie mog�c zawr�ci� bez skomplikowanej aparatury niezb�dnej do zmiany kierunku polaryzacji mia� tylko jedno wyj�cie: prze� dalej, coraz dalej. Wprawdzie zwyci�yli�my, ale stracili�my w�adz� nad swoim przeznaczeniem. W takim w�a�nie nastroju bezradno�ci oficerowie Dr��yciela skierowali sw�j okr�t jeszcze g��biej w mas� Ziemi. Przez miesi�c schodzili�my w g��b pchani moc� silnik�w. Codziennie z niepokojem studiowa�em dane instrument�w. Przez ca�y ten czas charakter otaczaj�cej nas ska�y nie ulega� zmianie. Wszystko - z wyj�tkiem danych rufowego masometru i prostego faktu, �e posuwali�my si� w g��b - wskazywa�o, �e tkwimy w miejscu na g��boko�ci dziesi�ciu mil pod powierzchni�. Joule i ja g�owili�my si� nieustannie nad tym problemem. Czasem przebiega�y mnie ciarki. Czy�by to by�a ta bezdenna otch�a�, o kt�rej z przera�eniem m�wi� poeci? - To niemo�liwe! - zawo�a� Joule wyprowadzony z r�wnowagi. - Ska�a przesuwa si� wok� nas! �ywe istoty pojawiaj� si� przed nami i pozostaj� w tyle! A jednak nie mo�emy zbli�y� si� do �rodka Ziemi! Narysowali�my ko�o przedstawiaj�ce Ziemi� i sprowadzili�my tajemnic� do faktu, �e masometry daj� dwa sprzeczne po�o�enia Dr��yciela wewn�trz tego kr�gu. A mo�e mieli�my do czynienia z radykalnie now� geometrio, gdzie dwie wielko�ci nie r�wnaj� si� ich sumie? Co wiemy o naszym wszech�wiecie? Znamy tylko do�wiadczenia z powierzchni swojej planety; mo�e gdzie indziej obowi�zuj� inne prawa? Eksperymentalnie narysowali�my �wiartk� ko�a i rozpatrywali�my t� figur�. Joule dorysowa� koncentryczne kr�gi i zauwa�yli�my, �e w �wiartce ko�a �uk skraca si� proporcjonalnie do promienia. By�a w tym subtelna my�l. Niezale�nie od rozwa�a� filozoficznych zastanawia�em si� r�wnie�, czy boczniki magnetyczne odprowadzaj�c nadmiar energii z powrotem do gruntu nie zniekszta�caj� przypadkiem danych wszystkich instrument�w zewn�trznych i masometr�w. Przychodzi� mi do g�owy tylko jeden spos�b, �eby to sprawdzi�. Kapitan Joule spojrza� na mnie z przera�eniem, kiedy poprosi�em o zezwolenie na wy��czenie bocznika. Je�eli twoje przypuszczenie oka�e si� b��dne - powiedzia� zduszonym g�osem - wylecimy w powietrze z wielkim hukiem. - I co z tego? - zawo�a�em gestykuluj�c gor�czkowo. - Przecie� d�u�ej tak nie mo�na. Najwy�ej wjedziemy z trzaskiem do piek�a. Zreszt� mo�e nam si� uda, je�eli wy��czymy bocznik tylko na kilka milisekund. Zrobili�my to w tajemnicy. W�asnymi r�kami zbudowa�em mechanizm zegarowy i pod��czy�em go do uk�adu bocznika. Przez dwadzie�cia milisekund bocznik nie dzia�a�. Wska�niki nawet nie drgn�y. - Spr�buj jeszcze raz! - rozkaza� Joule. Powt�rzy�em eksperyment trzykrotnie, a potem wytoczy�em bocznik na sta�e. Nikt nie znajdowa� si� w warunkach, dla jakich zosta� zbudowany, i okaza�o si�, �e by� w og�le niepotrzebny. - Pozostaje wi�c to drugie wyja�nienie - powiedzia� Joule. - Filozoficzne. Ale wynika z niego wzgl�dno��, o jakiej nie �ni�o si� naszym fizykom... Powinienem by� wiedzie�, �e ten ch�odny, nieub�agany umys� znajdzie w ko�cu w�a�ciw� odpowied�. Zanim jednak zd��y� mi co� wyja�ni�, nast�pi� trzeci podziemny atak. By�a to szybka, ma�a flotylla, kt�ra spad�a na nas od p�nocy. Nie mieli�my poj�cia sk�d pochodz�, gdy� nie dostrzegli�my �adnych �lad�w osad, jakie widzieli�my w wy�szych warstwach. Najprawdopodobniej mieli�my do czynienia z piratami lub wojowniczymi nomadami, gdy� byli wyszkoleni, zaciekli i gro�niejsi od tych, kt�rych spotkali�my poprzednio. Co wi�cej, potrafili dobra� si� do naszej polaryzacji. Mo�e nasze urz�dzenia mia�y dla nich zbyt wielk� moc, a mo�e chcieli nas po prostu zastraszy� i zmusi� do kapitulacji, do�� �e tylko przez dwa kr�tkie momenty us�yszeli�my rozdzieraj�cy zgrzyt ich aparatury, j�k naszych polaryzator�w i odczuli�my dusz�cy �ar migoc�cego pola. Potem znowu pu�cili�my w ruch uszczuplone zapasy naszej amunicji. Ta bitwa nas wyko�czy�a. G��wnym celem napastnik�w by�o wdarcie si� na nasz pok�ad. Gdy zu�yli�my wszystkie torpedy i musieli�my polega� na mniej skutecznych miotaczach sejsmicznych, umiej�tnie wybili dziur� w naszym pancerzu. W centrali do wodzenia Joule i ja us�yszeli�my krzyki i dziwne klekoc�ce glosy. W kilka chwil p�niej rozleg� si� wybuch, og�uszaj�cy w zamkni�tej przestrzeni. To jeden z cz�onk�w za�ogi bohatersko wysadzi� w powietrze sekcj�, do kt�rej wdarli si� napastnicy. Dalsza walka wewn�trz okr�tu by�a ju� kr�tka, ale stracili�my w niej naszego dow�dc�. Trzej napastnicy, kt�rzy uszli ca�o z eksplozji, p�yn�li g��wnym korytarzem szerz�c wok� spustoszenie za pomoc� pot�nej broni r�cznej i w ci�gu kilku minut dotarli do centrum dowodzenia. Nigdy nie zapomn� wyrazu twarzy kapitana Joule�a, gdy si�ga� po sw�j pistolet. Nie potrafi� wyrazi� tego s�owami, bo zobaczy�em wszystkie mo�liwe uczucia, ka�de z osobna, �adne z nich nie dominowa�o. Naszymi przeciwnikami by�y niskie, niewyra�ne postacie w grubych zbrojach; cz�ekokszta�tne, ale jednocze�nie maj�ce w sobie co� gadziego. Bez chwili namys�u dali ognia i Joule pad� z rozszarpanym prawym bokiem k�ad�c trupem pierwszego z napastnik�w. Ze swego k�ta kabiny skosi�em dw�ch pozosta�ych. Od tej chwili nie widzieli�my ju� wi�cej podziemnych naje�d�c�w. Nigdy nie dowiedzieli�my si�, dlaczego zrezygnowali z dalszych atak�w, gdy� nasze monitory zmieni�y si� w mas� poskr�canego z�omu i odt�d nie mieli�my poj�cia, co si� dzieje na zewn�trz. Podczas gdy pozostali oficerowie schodzili si� do centrum dowodzenia, u�o�y�em kapitana na kanapce. Oddech mia� szybki i p�ytki, a jego twarz stwardnia�a od walki z b�lem. - Ze mn� koniec - szepn��. Pod�o�y�em mu rami� pod plecy i unios�em go �agodnie. By� s�aby, ale jego oczy b�yszcza�y inteligencj�. - Joule - spyta�em - co si� tu z nami dzieje? - Oto moja teoria - powiedzia� z trudno�ci�. - Materia jest odkszta�ceniem przestrzeni. Kiedy materia jest bardziej skoncentrowana, r�wnie� i przestrze�, kt�r� zajmuje, ulega koncentracji. Ucich� i s�dzi�em, �e by�y to jego ostatnie s�owa, jednak po chwili o�ywi� si� i m�wi� dalej, - Wewn�trz Ziemi sama przestrze� jest �ci�ni�ta proporcjonalnie do g�sto�ci. To, co z powierzchni wydaje si� calem, w rzeczywisto�ci mo�e odpowiada� tysi�cowi mil. Promie� Ziemi jest taki sam na ka�dej g��boko�ci - my sami kurczymy si� wchodz�c w g�stsza materi�, wi�c dla nas jest zawsze taki sam. Mamy zawsze t� sam� drog� przed sob�. Jego oczy zasnuty si� mg��, potem sta�y si� szkliste. Gdy umar�, po�o�y�em go. Jestem teraz dow�dc� Dr��yciela. Bezzw�ocznie podj��em niezb�dne kroki. Kad�ub jest za�atany, wszystkie luki zosta�y zamkni�te, a �wiat�a przy�mione, aby oszcz�dza� energi�. Silniki s� nastawione na najbardziej ekonomiczn� pr�dko��: naszym g��wnym celem jest utrzymanie polaryzacji na czas d�ugiego, r�wnomiernego opadania do �rodka Ziemi. Nasze �r�d�a energii s� teoretycznie niewyczerpane, ale przestrze� we wn�trzu Ziemi mo�e by� r�wna ca�emu systemowi s�onecznemu. Teraz jestem ju� przekonany, �e nie ma nic bardziej przygn�biaj�cego, ni� podr� okr�tem przez sta�� materi�, im g��biej si� opuszczamy, tym dotkliwsza staje si� �wiadomo�� tysi�cy mil ska�y nad naszymi g�owami. Mam wyrzuty sumienia. To ja namawia�em kapitana Joule�a na g��bsze zanurzenie i - kiedy teraz siedz� w p�mroku tej stalowej skorupy - nie mog� uwolni� si� od my�li, �e nam�wi�em swoich towarzyszy na wypraw� do piek�a. Nasz okr�t jest w ruinie. Ludzie le�� w milczeniu, przy miotaczach fal sejsmicznych nie ma nikogo. Wszyscy pogodzili�my si� z my�l�, �e nie prze�yjemy tej podr�y. I to jest ca�a nasza historia. Zapisuj� j�, �eby ci, kt�rzy znajd� nasz okr�t, kiedy wreszcie wynurzy si� po drugiej stronie �wiata (polaryzatory wy��cza si� w�wczas automatycznie) dowiedzieli si� o warunkach we wn�trzu Ziemi. Wed�ug s��w farmera, kt�ry, jak twierdzi�, widzia� to wydarzenie, okr�t wynurzy� si� ze stoku wzg�rza, po czym ze�lizgn�) si� o jakie dwadzie�cia st�p i zatrzyma� na wielkim g�azie. Bain ch�tnie wierzy� w t� ostatni� cz�� opowie�ci potwierdzon� od�amkami skalnymi na drodze pojazdu, ale pierwsza cz�� by�a zbyt fantastyczna, zw�aszcza �e na stoku nie by�o ani siadu otworu. Bain specjalizowa� si� w staro�ytnych cywilizacjach i nie mog�c znale�� ani jednego znajomego rysu w poje�dzie przyt�aczaj�cym go swoim pi��setstopowym masywem, sk�ania� si� do pogl�du, �e przyby� on z zupe�nie innego kierunku. - To musi by� statek kosmiczny - powiedzia� do metaloznawcy przyby�ego z zespo�em z Sidney. - To nie mo�e by� nic innego. Ten farmer k�amie albo mu si� zdawa�o. Metaloznawca skin�� g�ow�. - Ja te� tak s�dz� - odpowiedzia� - nie rozumiem tylko, jak to si� dzieje, �e jest tak stary. Prosz� tylko spojrze� na t� pofa�dowan� powierzchni�! Wie pan, co to jest? Zm�czenie metalu. Niekt�rych stop�w nie potrafi� zidentyfikowa�! Bain przerzuci� metalowe stronice ksi��ki znalezionej w centrum dowodzenia. Stanowi�a ona dla niego prawie niezbity dow�d gwiezdnego pochodzenia statku: wygada�a na co� w rodzaju logu, ale dziwaczne pismo w niczym nie przypomina�o �adnego z ziemskich j�zyk�w, staro�ytnych i wsp�czesnych. - Nigdy nie znajdziemy kamienia z Rosetty do tego - pomy�la�. Odczu� smutek na my�l, �e ta relacja nigdy nie zostanie odczytana. W tym momencie z luku wyszed� profesor Wilson i podszed� do nich podniecony. - To niew�tpliwie statek kosmiczny - powiedzia�. - Jest tam przyrz�d mierz�cy odleg�o�� przy pomocy cz�stotliwo�ci elektromagnetycznych. Ka�dy fizyk potrafi odczyta� z niego przebyty dystans. Czy wiecie, jak� odleg�o�� zanotowa� ten przyrz�d zanim stan��? Prawie jedena�cie lat �wietlnych, jak st�d do Andromedy!