900
Szczegóły |
Tytuł |
900 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
900 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 900 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
900 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kornel Makuszy�ski
Z�amany miecz
Oficyna Wydawnicza "Graf"
Gda�sk 1990
Wydanie 1
Spis rozdzia��w
Rozdzia� pierwszy - Dwa Ajaksy
Rozdzia� drugi - Adam powraca do raju
Rozdzia� trzeci - Panna na kulawym koniu
Rozdzia� czwarty - Krwawa opowie�� wiek�w
Rozdzia� pi�ty - Hannibal ante portas
Rozdzia� sz�sty - Sto piorun�w i barania ko��
Rozdzia� si�dmy - Pan Kropka w kajdanach
Rozdzia� �smy - O g�si, g�si, co�cie uczyni�y
Rozdzia� dziewi�ty - Dawniej w podziemiach, teraz na strychu
Rozdzia� dziesi�ty - O bogowie! Homer schwytan jest za nog�
Rozdzia� jedenasty - �za pada na tygrysie serce
Rozdzia� dwunasty - "Ju� Hektor Trz�sikita srogi miecz sw�j �amie"
ROZDZIA� PIERWSZY
DWA AJAKSY
Ada� Gilewicz mia� szesna�cie lat, poza tym za� nie mia� niczego wi�cej.
M�g� jak stary grecki �apserdak, czosnkiem pachn�cy filozof Bias, powie-
dzie� dumnie: - "Wszystko, co moje nosz� ze sob�!" - Jest to dewiza r�wnie
wznios�a jak i wygodna, lecz na d�u�sz� met� cokolwiek uci��liwa. Pod pogo-
dnym, wieczy�cie lazurowym i ociekaj�cym s�odycz� niebem Grecji wystarcza�
skromnemu filozofowi dziurawy chiton, sanda�y za� by�y zb�dne, wiadomo bo-
wiem, �e m�drcy cz�ciej wa��saj� si� po ob�okach ni� po twardej ziemi.
Adasiowi potrzebny by� pod chmurnym niebem ojczystym p�aszcz i potrzebne mu
by�y buty o mocnym charakterze i nieust�pliwej odporno�ci. Pospolite te
przedmioty codziennego u�ytku zdobywa� z najwi�kszym trudem, a zdobywszy
usi�owa� ich trwanie przed�u�y� w niesko�czono��. Nabra� w tym kierunku
zdumiewaj�cej wprawy i dokazywa� sztuk zgo�a magicznych. Buty, ca�kowicie
zrezygnowane, rozwart� g�b� szerokich dziur wo�aj�ce o spoczynek wieczny,
leczy� z przyrodzonej melancholii. Umia� do tych b�cwa��w i mato��w od uro-
dzenia przem�wi� tak rzewnie, �e postanowi�y s�u�y� mu jeszcze, w milczeniu
pij�c deszczow� wod�. �a�o�nie rozdarte serce starego buta z lewej nogi
zszywa� czarn� nici�, a blizn� zamazywa� czernid�em. �aden konserwator za-
bytk�w, europejsk� nawet ciesz�cy si� s�aw�, nie umia� tak znakomicie
utrzyma� w ca�o�ci rozlatuj�cej si� zetla�ej perskiej tkaniny, jak Ada�
sw�j p�aszcz. Odziedziczona po we�nistym baranie, od kt�rego w prostej li-
nii si� wywodzi, t�pota p�aszcza na tym polega, �e p�aszcz nie chce si�
rozrasta� r�wnocze�nie ze swoim w�a�cicielem. St�d pochodz� zabawne mi�dzy
nimi dysproporcje. Ada� r�s� szybko jak brzoza, a p�aszcz najmniejszej w
tym wzgl�dzie nie wykazywa� ch�ci. Zatrzyma� si� w swoim fizycznym rozwoju.
Zdobyty za krwawe pieni�dze przed laty nie chcia� zmieni� swoich wymiar�w,
dlatego widok mi�ego Adama odzianego w t�py p�aszcz by� do�� groteskowy.
R�kawy si�ga�y zaledwie do �okci, a po�y nie si�ga�y kolan.
W ksi�dze roztropnych porzekade� stoi napisane jak byk: - "Nie szata zdo-
bi cz�owieka, ale cz�owiek szat�". - Niewielka to jest pociecha, zawsze je-
dnak pociecha. Staro�ytni bohaterowie i mieszka�cy Olimpu wcale nie nosili
szat, a bynajmniej im to nie zaszkodzi�o w rozg�o�nej karierze. Dlatego w
pogodnym sercu Adama nie by�o goryczy, chocia� od razu by�o wiadome, �e nie
on jest bohaterem znanego wiersza: - "...wtem m�odzian nieznany, dostatnio
odziany, przychodzi i pyta nie�miele"... "- Na �wiat, okutany w futra i
brn�cy przez b�oto w l�ni�cych kaloszach spogl�da� jasnym spojrzeniem".
Usi�owa� nawet u�miechn�� si� beztrosko, gdy z jego but�w tryska�a za ka�-
dym st�pni�ciem perlista fontanna. M�dry ch�opak w kusym p�aszczu i butach
udaj�cych kaczki wiedzia� o dziwnej w�a�ciwo�ci wszelkiej n�dzy, kt�ra czy-
ha na roz�alone �zy, a boi si� pogody i drwi�cego u�miechu. Gorycz i g�uchy
�al �ywi� n�dz� jak szakala.
Adam Gilewicz �y� rok zaledwie na s�onecznym bo�ym �wiecie, gdy si� Pol-
ska zmaga�a w wojnie bolszewickiej. Ociekaj�ca krwi� burza przewali�a si�
nad kresowym miasteczkiem, w kt�rym przyszed� na �wiat. Osobnej na to trze-
ba by ksi�gi, w kt�rej ka�de s�owo podobne by�oby do �zy, aby opisa� dzieje
trzech dni hucz�cych i rycz�cych gardzielami armat, trzech dni okropnych i
dla owego miasteczka �miertelnych. Ci�ka, nielito�ciwa stopa wojny wdepta-
�a je w ziemi� jak w mogi��. Ogie� buszowa� po nim i po�era� zach�annie to,
co jeszcze ocala�o. �mier� niszcz�ca nie zauwa�y�a ma�ej ludzkiej drobiny,
ju� samej na tym �wiecie. By� mo�e, �e tygrys wojny pogardzi� tak mizernym
�upem. Rozrzewni�y si� natomiast widokiem dziecka uczciwe ludzkie serca,
kt�rych wi�cej jest na �wiecie ni� przypuszczaj� czarno patrz�cy filozofo-
wie. Dobro� najtkliwsza wykarmi�a ma�ego Adasia, kt�ry sta� si� "synem mia-
steczka". Ksi�dz proboszcz mianowa� si� jego opiekunem i cudownie piel�gno-
wa� jego najwcze�niejsz� wiosn�. Burmistrz - "ministerialna g�owa" - szuka�
gorliwie krewnych dziecka i gdzie� ich wreszcie wygrzeba� - bli�szych i da-
lszych - w r�nych stronach Polski. Zawdzi�czaj�c ich pomocy m�g� ch�opiec,
nosz�cy imi� pierwszego cz�owieka, �y� jako tako, do �ycia za� zdradza�
osobliw� ochot�. Jasn� dusz� mia� �w Adamek i ufne serce. Tak zwana "otwar-
ta g�owa" by�a znakomitym dodatkiem, wiele przeto rado�ci i pociechy miano
z niego w szkole. Miasteczko z burmistrzem na czele dumne by�o ze swojego
wychowanka i p�awi�o si� w r�owej nadziei, �e gdy wychowanek zostanie kie-
dy� ministrem, pan minister rozka�e przede wszystkim wybrukowa� rynek, nie-
dawno bowiem uton�a na nim p�kata krowa, kt�ra - jak wiadomo - nie jest
zwierz�tkiem drobnym.
Na przysz�ego dostojnika przysz�y jednak dni ponure i do�� czarno zabar-
wione, kiedy �le wie�� si� zacz�o tym wszystkim, co go przytulili lub z
daleka przysy�ali dla niego chleb. Czasy sta�y si� ci�kie. Siedem kr�w
chudych, wyl�g�ych w g�owie egipskiego Faraona, przywa��sa�o si� w nasze
strony. Krowa nie odznacza si� lotn� wyobra�ni� i lezie przed siebie jak
nieprzytomna, a �re po drodze wszystko, co napotka. Jadowite, chude krowy
zjad�y te� i ten chleb, kt�rym si� karmi� Ada� znajduj�cy si� w wieku nie-
pomiarkowanie �apczywym. Je�li nie jest oszczerstwem twierdzenie, �e wr�bel
zdo�a zje�� tyle, ile sam wa�y, nie jest te� nim naukowa hipoteza, twier-
dz�ca z wszelkim prawdopodobie�stwem s�uszno�ci, i� m�odzian z klasy si�d-
mej potrafi to samo. Wybitni przyrodnicy zauwa�yli, �e indywiduum licz�ce
lat siedemna�cie zaczyna uczuwa� nieznaczne nasycenie dopiero po czterech
godzinach pracowitego jedzenia. Zdrowy okaz w tym wieku, je�li nie jest
dziwakiem lub melancholikiem, umie zabra� si� do jedzenia o ka�dej porze
dnia i nocy. Przys�owie o "koniu zjedzonym z kopytami" wyros�o z pilnej ob-
serwacji dzielnej m�odzie�y. Niejakiej poprawce natomiast powinno ulec in-
ne, to mianowicie, kt�re zdrowy apetyt okre�la por�wnaniem: - "g�odny jak
wilk". Owszem, wilki do�� ch�tnie oddaj� si� rozkoszy jedzenia, daleko im
jednak�e do radosnej i pe�nej entuzjazmu gorliwo�ci uczniaka. Wilki zosta�y
skrzywdzone nies�usznym pom�wieniem; w�r�d wilk�w musi kr��y� m�ciwe porze-
kad�o: - "g�odny jak uczniak z si�dmej klasy".
Imci Adam spenetrowawszy, �e jako� chleba uby�o na �wiecie, szybko i roz-
s�dnie pogodzi� si� z tym stanem rzeczy. Gdy by� bardzo g�odny, dokarmia�
si� wyobra�ni�, co jak t�usta ziemia Chanaan rodzi najwyborniejsze owoce i
najprzedniejsze pokarmy. Mo�na je zrywa� ile dusza zapragnie, nale�y jednak
mie� w sercu pogod�, serce bowiem ponure pozbawione jest daru wyobra�ni i
jest kalekie. Ada� coraz to cz�ciej �ywi� si� urojeniem, co mu da�o wpraw-
dzie lekko�� umys�u, lecz zarazem pozbawi�o go do�� znacznej ilo�ci cieles-
nej pow�oki. Gdyby go w owym czasie ujrza� jeden z bohater�w Szekspira, m�-
g�by mu rzec to, co powiedzia� chudemu aptekarzowi: - "Id�, ubierz si� w
mi�so!"
- Nied�ugo - my�la� Adam - b�d� chyba k�ad� kamienie do ka�dej kieszeni,
aby mnie wiatr nie porwa�.
Poniewa� musia� wyw�drowa� z zacnego swojego miasteczka, w kt�rym nie by-
�o gimnazjum, pow�drowa� do Warszawy. Stolica, czym innym zaj�ta, nie wie-
dzia�a nawet o tym, �e w�r�d jej mur�w �yje indyjski fakir uprawiaj�cy w
spos�b zdumiewaj�cy praktyki g�odowe. Natura chcia�a zapewne zachowa� szla-
chetnego g�odomora do jakich� nieznanych cel�w, skoro jeszcze wa��sa� si�
po �wiecie. Bli�si i dalsi krewni, w�asn� bied� zgryzieni, ch�tnie odst�pi-
li m�odzie�ca opiece nieba. Adam oddany w tak niezawodne r�ce u�miecha� si�
w stron� wysokiego b��kitu, kt�ry mu si� wyda� nieco czarnym. Jest to rze-
cz� godn� podziwu, �e najjaskrawsze kolory gasn� i rozlewaj� si� w czer� w
oczach g�odnego cz�owieka. Pozna� mo�na z tego niezbicie, �e marny �o��dek
posiada jakie� tajemne po��czenie z oczami, kt�rymi przecie patrzy na �wiat
dusza. Rozmy�laj�c o tym Adam stwierdzi� nies�ychan� rozrzutno�� przyrody.
Do oznajmienia dotkliwego g�odu wystarczy�by ponury, burkliwy, zniecierpli-
wiony g�os �o��dka - po c� jeszcze ta noc przed oczami? Nieco za wiele
tych sygna��w...
�y� jednak i postanowi� dalej uprawia� to przyjemne zaj�cie. Umieranie z
g�odu nie mia�oby wielkiego sensu, je�li przy tym w�a�ciciel burkliwego �o-
��dka posiada tak znamienite zalety jak: radosn� pogod� umys�u, dzielne se-
rce, ufno�� w ludzk� mi�o�� i odwag�. Tego artyku�u nie brak�o mu nigdy.
Odwa�nie patrzy� w oczy ludziom i �yciu. Przebrn�� przez szesna�cie lat
sierocych, przebrnie i przez nast�pne. Nauczy� si� sztuki �ycia i zdobywa�
jego �ask� nigdy nie okazuj�c trwogi. Przez wi�ksze i dotkliwsze niedole
przeszli ci, kt�rzy nieraz w�adali �wiatem. Byli na nim tacy, co si� �ywili
odpadkami wy�owionymi w �cieku, a potem wspinali si� na ziemskie szczyty.
- Nie daj si� Adamie! - m�wi� Adam do Adama.
Los, widz�c t� weso�� hardo��, mi�k� czasem w twardym sercu i odwraca�
si� udaj�c, �e jest niby czym� innym zaj�ty. Wtedy wyg�odnia�y m�odzieniec
chwyta� �apczywie jaki� okruch chleba, wypija� jak�� parz�c� wargi zup�.
Oczy nabiera�y blasku, a ta ma�pa - �o��dek, zasypia� i nie mrucza�. �ycie
od razu stawa�o si� pi�kniejsze, s�o�ce bardziej z�ociste, a drzewa g�o�-
niej szumia�y. Adam rozpiera� si� w zbyt ciasnym p�aszczu, kt�ry trzeszcza�
z�owieszczo. Puszy� si� wtedy, jak gdyby by� czwartym w zgromadzeniu naj-
wi�kszych ob�artuch�w �wiata: Witeliusza, Gamasza, Lukullusa. Przesada jest
matk� poezji.
Adam - ucze� pierwszorz�dny - obdarzony g�ow� ch�onn� jak g�bka, niepos-
policie zdolny i ambitny, utrzymywa� si� z korepetycji. Na ratunek ch�opc�w
biednych i pracowitych stworzy� Pan B�g poka�ny zast�p takich, kt�rym nie-
zb�dna jest kole�e�ska pomoc. Bez tego znakomitego urz�dzenia skapia�aby ze
szcz�tem wielka ilo�� dorodnych, lecz ponad miar� wyg�odzonych m�odzie�c�w,
w�r�d kt�rych Adam by� gwiazd� pierwszej wielko�ci i pe�n� blasku. Do p�-
nego wieczora kr��y� po wielkim mie�cie, nios�c "o�wiaty kaganiec". Jednego
z koleg�w naucza� historii, kolega bowiem trwa� uporczywie w przekonaniu,
�e znacznie wa�niejsz� dla niego jest historyczna wiadomo��, kto w niedzie-
l� "zrobi� bramk� z karnego", ani�eli nierozumne post�pki Cezara dr�cego
koty z Vercingetorixem (te� imi�, po�al si� Bo�e). Innego o�wieca� w tajni-
kach matematyki, nauki z�o�liwej, nie pozwalaj�cej na rozwini�cie odrobiny
fantazji i pomys�owo�ci, a tak upartej jak baran. Musi by� tak a nie ina-
czej, bo jej si� tak podoba, najmniejsze za� szachrajstwo zaraz si� wykry-
je. Trzeciego innej naucza� m�dro�ci, przelewaj�c pracowicie olej z w�asnej
g�owy w kole�e�ski czerep. By� to trud uci��liwy i wymagaj�cy bolesnej cza-
sem cierpliwo�ci. Trzeba j� by�o okazywa� i w chwilach oczekiwania nagrody
za �w trud. Bud�et Adama bywa� wobec tego chwiejny i zatacza� si� ze �rody
na pi�tek zgo�a jak pijany. G��wn� w nim pozycj� by�a op�ata za mieszkanie,
wydatki na ksi��ki i szko��. Na dalekiej pozycji notowane by�o jedzenie.
Odzienie i buty nie by�y wcale notowane i zdane by�y na w�asn� przemy�l-
no��, nie ma za� na �wiecie przedmiot�w t�pszych i g�upszych ni� buty. Chy-
ba kalosze. St�d pochodzi� ich widok �a�osny i rozdzieraj�cy, �ci�lej m�-
wi�c: rozdarty.
Los, dnia jednego jako� �askawszy, urz�dzi� spotkanie Adama z m�odzie�cem
w tym samym wieku i kaza� im zawrze� przyja��, jak gdyby w przewidywaniu
przysz�ych, bardzo zreszt� awanturniczych zdarze�. M�odzian �w nosi� imi�
Wojciech - stare, posiwia�e i poros�e mchem odwiecznej czci. Dziwnie nato-
miast brzmia�o jego nazwisko rodowe, po dziadach i pradziadach zwa� si� bo-
wiem Kropka, w sumie Wojciech Kropka. Je�eli w poetyckim natchnieniu przy-
r�wnamy imi� do r�y, nazwisko l�ni�o na niej jak kropla rosy. By�o to na-
zwisko chude i zwi�z�e, lecz mia�o w sobie wyraz stanowczo�ci. Kropka jest
w ortografii znakiem wa�nym. Mo�na si� wielu rzeczy spodziewa� po chwiejnym
przecinku, kropka natomiast zamyka wszelkie gadulstwo. Wszystko zosta�o po-
wiedziane. Kropka sp�ywa ze zm�czonego pi�ra, kt�re w swoim pracowitym po-
chodzie dobieg�o do kresu my�li, jest ona przeto znakiem zadowolonego triu-
mfu. Ciemn� stron� w �yciu kropki jest fakt, ponad wszelk� w�tpliwo��
stwierdzony, �e czasem znaczy j� nie pi�ro poety, lecz podst�pna i chytra
mucha. Nie mamy jednak�e zamiaru wspominaj�c o tym, dotkn�� dobrej s�awy
tego nazwiska. Przeciwnie! Starali�my si� na wszelkie sposoby wy�ledzi� je-
go rodow�d i triumfalny poch�d w dziejach, jednak�e wyniki naszego trudu
okaza�y si� do�� mizerne. Tajemniczy pocz�tek tego nazwiska kryje si� w
mrokach dawno�ci; trzeba by przewertowa� "archiwum akt dawnych" i bibliote-
ki Powi�la, aby go wy�ledzi�. Ca�a trudno�� le�y w tym, �e na Powi�lu, w
okolicach Solca i ulicy Dobrej nie mogli�my si� dopyta� ani o archiwa, ani
o biblioteki.
Sumiennie poszukuj�c dotarli�my zaledwie do drugiego pokolenia tego dum-
nego nazwiska, do ojca owego, z gor�c� sympati� wspomnianego Wojciecha. Pan
Kropka senior, wdowiec, ma�o mia� wiadomo�ci o rodzie Kropk�w. By� on z za-
wodu str�em nocnym, strzeg�cym jakich� sk�ad�w nad Wis��, co czyni� od
wielu lat, odwr�ciwszy przyrodzony porz�dek rzeczy, spa� bowiem we dnie a
czuwa� w nocy; w ten spos�b widywa� syna rzadko kiedy przy �wietle dzien-
nym. Wci�� si� mijali w drodze, syn bowiem wychodzi� do szko�y, gdy ojciec
powraca� z posterunku. Nie wadzi�o to ich wielkiej mi�o�ci i nie umniejsza-
�o serdecznej troski starego Kropki, by m�ody Kropka - nadzieja rodu - uko-
�czy� szko�y. Stary Kropka wyciska� z mroku nocy biedne grosze, za kt�re
chcia� syna wykszta�ci�. Samotne nocne rozmy�lania i bezg�o�ne rozmowy z
gwiazdami uczyni�y ze starego Kropki pogodnego filozofa, mi�uj�cego dobrot-
liwe i g��bokie milczenie nocy, gardz�cego za� sko�tunionym zgie�kiem dnia.
Poniewa� wedle starego spostrze�enia: "noc przynosi dobr� rad�", nie nale�y
si� dziwi�, �e stary cz�owiek, znaj�cy dzie� jedynie z przygodnego widze-
nia, posiad� wszystkie m�dro�ci rodz�ce si� w nocnej ciszy. Wiele przemy�-
la� krocz�c powoli i spogl�daj�c z daleka na �wiat�a wielkiego miasta. Sta�
si� w ten spos�b posiadaczem ci�kich reumatyzm�w, lecz zarazem niewyczer-
pan� studni� rad dobrych i g��bokich. Z�yty z milczeniem, u�ywa� oszcz�dnie
rozlewnej ludzkiej mowy i ju� po dw�ch, trzech s�owach stawia� kropk� stary
Kropka.
Jednego poranka, gdy si� przywl�k� z nad Wis�y, rzek� do niego syn jego
Wojciech:
- Tata, ja mam koleg�!
Stary Kropka nie zdumia� si� tym odkryciem, wiadomo by�o bowiem, �e kto
chodzi do szko�y ten ma koleg�.
- Bardzo biedny ch�opiec - m�wi� Wojtek Kropka.
- Zdarza si� - odrzek� stary.
- Taki biedny, �e nie ma gdzie spa�.
- O! - zdziwi� si� rodzic.
- Tata w nocy nie �pi. Czy nie m�g�by on tak u nas?
- M�g�by.
- Kiedy� zap�aci, a tymczasem mnie pomo�e posprz�ta� mieszkanie. Czy tata
nie mia�by nic przeciwko temu, aby on si� do nas sprowadzi�?
- Nic.
Ju� nazajutrz, gdy stary powr�ci� do domu zasta� tam Adasia wybieraj�cego
si� z jego synem do szko�y. Spojrza� na ch�opca dobrymi oczami, czerwonymi
od bezsenno�ci, poda� mu r�k� i wyg�osi� serdeczne przem�wienie powitalne:
- Aha, jeste�...
Trzy razy dziennie dzi�kowa� Ada� Panu Bogu, �e mu da� dach nad g�ow�,
uczyniwszy w tym celu starego Kropk� nocnym str�em. Nikt nikomu nie prze-
szkadza� w tym skromnym lokalu przy ulicy Solec. Mieszkanko sk�ada�o si� z
obszernej izby i kuchenki, powierzone za� by�o pieczy Wojtka, stary bowiem
�pi�cy we dnie nie mia� czasu na gospodarskie sprawy. Kropka junior wygra�
wielki los, znalaz�szy przyjacielskiego pomocnika w trudnym dziele utrzymy-
wania apartament�w w stanie �wietno�ci. Zosta� zawarty �cis�y uk�ad przewi-
duj�cy sprawiedliwy podzia� pracy. Poniewa� wystarcza�o honorowe zapewnie-
nie lojalno�ci, uk�ad ten nie zosta� podpisany. Obowi�zywa� on ka�d� ze
stron do spe�niania po��czonych czynno�ci: kucharza, lokaja, panny s�u��cej
i zamiatacza pod��g. Jednego dnia spe�nia� je Adam, drugiego Wojciech.
Dzie� dy�urnego ministra rozpoczyna� si� od uporz�dkowania legowisk i za-
miecenia lokalu, za czym dy�urny minister wynosi� �miecie; bieg� potem do
sklepiku na zakupno chleba naszego powszedniego, powr�ciwszy za� nastawia�
samowar i dmucha� pracowicie w jego komin. Okaza�o si�, �e nawet tak ba�wa-
niasty zabieg mo�na wykona� lepiej, opar�szy si� o s�ynne literackie wzory.
Obaj u�ywali przy dmuchaniu w opas�y brzuch samowara metody Wojskiego, dm�-
cego w r�g my�liwski. Stary praktyk wiedzia� dobrze dlaczego:
"...wzd�� policzki jak bani�, w oczach krwi� zab�ysn��,
zasun�� wp� powieki, �ci�gn�� w g��b p� brzucha
i do p�uc wys�a� z niego ca�y zapas ducha..."
Takie umiej�tne operowanie oddechem znamienite dawa�o wyniki przy zamia-
nie sennego, wygas�ego samowara w wulkan ogniem ziej�cy.
Wszystko to by�o zaledwie wst�pem do trud�w dnia. Bolesnym cierniem w ich
wie�cu by�o przygotowanie obiadu. Najlepszy kucharz �wiata t�uk�by g�ow� o
kuchni� nie maj�c odpowiednich materia��w jadalnych, c� m�wi� dopiero o
dw�ch dyletantach w wielkiej sztuce gotowania. Zdarza�o si� tedy rozmaicie.
Je�li dzie� by� zasobny i ocieka� t�uszczem bogactwa, ch�opcy powracaj�c ze
szko�y kupowali smakowite rzeczy, kt�re mo�na by�o strawi� przy dobrych
ch�ciach i uporczywej pracy szcz�k. Pitrasili to na dychawicznej kuchence i
budzili starego Kropk� gromkim okrzykiem zwyci�stwa. Cz�sto jednak zdarza�o
si�, �e stary Kropka otwiera� w odpowiednim czasie jedno oko (zwykle lewe)
i spogl�da� sennie w stron� kuchni.
- �pij tata dalej! - m�wi� mu wtedy syn.
Stary Kropka zamyka� oko (zwykle lewe) i zapada� w g�odn� nico��.
Najcz�ciej �ywiono si� w tym szlachetnym towarzystwie posolon�, gor�c�
wod�, zaprawion� pachn�cym zielem, znanym pod nazw� kminku i chlebem, kt�-
remu przydawano ostrego smaku przez potarcie go zjadliwym czosnkiem. Zja-
wia� si� tu czasem i �led�, przedziwna ryba, straszliwie s�ona pociecha
biedak�w, przenikliw� woni� z daleka si� oznajmiaj�ca. Zapach jej budzi�
starego Kropk�, cho�by w najg��bszym pogr��ony by� �nie.
Nic poza tym nie zdo�a�o go wyrwa� ze snu przed czasem. I Adam, i Woj-
ciech mogli uczy� si� g�o�no albo w gwa�towny spos�b roztrz�sa� zawi�e
sprawy. Senna oboj�tno�� ojca by�a znakomit� cnot�; Kropka junior mia� wol-
ne pole nie czyni�c krzywdy �pi�cemu, nale�y za� wiedzie�, �e latoro�l sta-
ro�ytnego rodu Kropk�w odznacza�a si� nieokie�znan� weso�o�ci�. Wedle wsze-
lkich danych nie by�o na �wiecie weselszego Wojciecha. Mog�o si� zdawa�, �e
wyborny ten m�odzian oddycha weso�o�ci� jak powietrzem, �e si� ni� karmi,
wiecznie g�odny i �e si� w ni� stroi, zawsze n�dznie odziany. Taki weso�y
ju� si� urodzi�. Rado�� mia� w niebieskich oczach, rado�� w u�miechu ust.
Odp�dza� ni� zgryzoty, odgania� ni� sm�tki, oszukiwa� g��d. Poniewa� Adam -
- Ajaks pierwszy - uprawia� podobn� filozofi�, wi�c sp�ka z Wojtkiem - -
Ajaksem drugim - walnych mog�a dokaza� rzeczy. Przed nimi bieg� u�miech, a
oni szli za nim. Zbyt mroczno by�oby w �wietnych apartamentach na Solcu,
gdyby te dwie radosne figury nie nape�nia�y ich pogod�. Stary Kropka, cz�o-
wiek nocy, nie �mia� si� nigdy, lecz i on si� czasem u�miecha�, albowiem
tr�d azjatycki nie jest tak zara�liwy jak m�oda rado��.
Dziwi� si� ten i �w w szkole sk�d tyle pogody w tych dw�ch �apserdakach.
Dziwi� si� tak d�ugo, a� si� przestawa� dziwi�. Dw�ch Ajaks�w w butach wod�
��opi�cych umia�o zdoby� wszystkie serca, uczyniwszy na nie pospolite ru-
szenie. Byli to najlepsi koledzy w szkolnej rzeczypospolitej, cz�sto powa�-
nionej i rw�cej si� do zbrojnej rozprawy. Ci dwaj pogodni ch�opcy umieli
la� oliw� na rozruszane fale nami�tno�ci i umieli ucisza� burz� zwa�nionych
zgie�k�w. Ponure i krwi �akn�ce uczniowskie tragedie umieli rozbraja� za-
mieniwszy je w �art. Czasem trzeba by�o wyt�umaczy� dobremu koledze, �e
jest ba�wan, a drugiemu, �e jest mato�, co powinno by� dostateczn� podstaw�
do mi�ej zgody. Niezbite te prawdy, podane w zawiesistym sosie u�miech�w i
weso�ych okrzyk�w mia�y wygl�d niewinnej �artobliwo�ci. Kochano ich przeto
i czyniono zabiegi o ich przyja��.
O jak pi�kne i jak przyjemne by�oby �ycie w rozwrzeszczanej klasie w�r�d
dobrych mo�ojc�w, po�r�d przyja�ni i uczciwego kole�e�stwa, gdyby powszed-
nie artyku�y spo�ywcze nie by�y tak� muzealn� rzadko�ci�! Wojtek, silnie-
jszy i mocniej zbudowany, odznacza� si� wi�ksz� wytrzyma�o�ci�, misternie-
jszy nieco Ada� czarne nieraz prze�ywa� godziny. Czasem, gdy si� pochyli�
nad ksi��k� zdawa�o mu si�, �e z jednej ksi�gi niewyt�umaczonym sposobem
uczyni�y si� dwie, a czarne litery pocz�y porusza� si� �ywiej, coraz pr�-
dzej, coraz pr�dzej, wreszcie figlarne wyprawia� zacz�y skoki, jak gdyby
powa�na ksi��ka sta�a si� cyrkiem pche�. Wszystko si� dwoi w oczach g�odne-
mu cz�owiekowi, pr�cz chleba.
Ci�ej im by�o w zimie, jak ptakom bo�ym, l�ej w �askawszych porach roku,
kiedy �wiat jest u�miechni�ty i jako� bardziej �askawy.Podczas zimowych
miesi�cy przy��cza� si� do innych niedostatk�w mr�z,istota jadowita,czasem
za� przypominaj�ca w�ciek�ego psa.Stary Kropka,"stra�nik niez�omny", powra-
ca� z nocnych wacht zzi�bni�ty na ko��; zdawa�o si�, �e przy ka�dym poru-
szeniu wszystkie jego cz�onki skrzypi�. W mizernym mieszkaniu by�o cokol-
wiek cieplej, lecz ma�o by�o prawdopodobne, aby w jego temperaturze mo�na
by�o hodowa� orchidee. Po �cianach la�a si� skrzep�a, bia�awa posoka zimy.
Mr�z maza� okna chropawym wapnem szronu. Piec, wyg�odnia�y zwierz domowy
zach�annie otwiera� paszcz�, b�agaj�c niemo o szczap� drewna lub o k�s w�g-
la. Ch�opcy odziewali si� dr��c niezno�nie i zgrabia�ymi r�kami uk�adali
ksi��ki. P�aka� nie by�o warto, bo �zy by�yby te� zamarz�y. Nale�a�o raczej
rozgrza� zamarzni�ty lecz roztropny umys� i pobudzi� go do nami�tnych po-
szukiwa�: gdzie i jak zdoby� odrobin� opa�u?
Najprostszym sposobem, zalecanym zreszt� przez Sokratesa, by�oby poszuki-
waniem w�gla u tego, kt�ry nim handluje; ludzie ci jednak�e posiadaj� dzi-
waczn� mani� ��dania pieni�dzy za byle w�giel i �adne, najbardziej kwiecis-
te namowy nie zdo�a�y nigdy zachwia� w nich tej uporczywej zasady. Bystry
obserwator i znawca starej Warszawy m�g� za to zauwa�y�, �e w szerokim pro-
mieniu doko�a ulicy Solec niekt�re parkany mocno by�y nadwer�one. �cis�e i
�mudne dochodzenia dowiod�yby, �e wiele desek i patyk�w niepoj�tym sposobem
sp�on�o w zach�annej paszczy pieca pana Kropki. Rzu�my na to "dymn� zas�o-
n�"! Kto z was zna k��liwo�� mrozu, niech pierwszy rzuci w m�odzie�c�w w�g-
lem kamiennym.
Gdy w tajemniczy spos�b zahucza� wybiedzony piec, stary Kropka otwiera�
jedno oko (zwykle lewe) i m�wi� z gor�cym uznaniem:
- Dobrze!
Jego syn pierworodny powiada� do towarzysza:
- Tym si� pocieszam, �e zacniejsze od nas figury krad�y ogie�!
- Ej�e? - zdumia� si� Adam. - Kt� taki?
- Niejaki Prometeusz!
- Prawda, prawda... - rzek� Adam. - Wobec tego przyznam ci si�, �e mam
upatrzon� desk� pierwszorz�dnej d�ugo�ci.
Troska opa�owa kurczy�a si� wraz ze zwyci�skim u�miechem s�o�ca w stron�
zamarz�ej i dygoc�cej ziemi. Dnia jednego Adam my� okna, aby do pieczary
wpu�ci� pow�d� wiosennych blask�w, Wojtek za� szorowa� pod�og�, co by�o
niew�tpliw� oznak� zbli�ania si� Wielkanocnych �wi�t. Gdyby na �wiecie nie
by�o kalendarza, mo�na by wedle tego zabiegu obliczy� wiosenne zr�wnanie
dnia z noc�.
Por� ob��kanie radosn�, huczn� i weseln�, �wietn� i pyszn� by�o lato.
Stary Kropka by� wyra�nie szcz�liwy ogl�daj�c wczesne zorze poranne, ch�o-
pcy byli szcz�liwi mog�c zdj�� kuse, ponad wszelk� miar� sfatygowane p�a-
szcze. W lecie nawet dziurawe buty nie s� zbytni� dolegliwo�ci�. Go�e palce
n�g ch�tnie wyzieraj� na pi�kny �wiat. Przyjemniej biega si� z jednego kra-
�ca miasta na drugi z korepetycj�. A �e niedaleko od ulicy Solec: "p�ynie
Wis�a, p�ynie, w biegu si� nie wr�ci" - �atwo jest skorzysta� z dobrej
chwili ociekaj�cej potem upa�u i zakurzonej oddechem wielkiego miasta.
Niewiele szczupak�w p�ywa lepiej i zgrabniej ni�li panowie Adam i Woj-
ciech. Wszystkie niedziele i �wi�ta sp�dzali oni w ��gach nad rzek� przy-
gl�daj�c si� b�yskom na �uszcz�cej si� srebrzy�cie fali i ba�waniastym
igraszkom chmur, bia�ych, ci�kich i opas�ych jak krowy. Od czasu do czasu
rzucali si� w wod�, radosnym rykiem strasz�c senne ryby.
Tego roku zgie�kliwe �ycie na ojczystej rzece zacz�o si� ju� w pocz�t-
kach czerwca, s�o�ce bowiem - oko dnia pi�knego" - usi�owa�o nadrobi� ja-
kie� zaniedbanie ch�odnej wiosny i gor�co okazywa�o swoj� gorliwo��. Waka-
cje by�y jeszcze daleko, a lato kwit�o ju� purpurowym kwieciem.Wis�a, s�-
dziwa matka rzek, nios�a si� rozlewnie, nabrzmia�a pych� w�d. Pe�no by�o na
obydw�ch jej brzegach m�odych Polak�w spragnionych ch�odu. Niezliczone gro-
mady wygrzewa�y si� na s�o�cu, jak stada fok na zacisznych legowiskach.
Adam i Wojciech pow�drowali nieco w g�re rzeki, gdzie by�o ciszej i prze-
stronniej i roz�o�yli si� "obozem" w�r�d zwisaj�cych nad wod� krzak�w.
Krzykliwie zaprotestowa� przeciwko temu jaki� zadzier�ysty ptak i wy�wier-
ka� w ich stron� mn�stwo obel�ywych wyraz�w. Przyj�li to ze wznios�� oboj�-
tno�ci�, patrz�c rozradowanym spojrzeniem na rozmigotan� w s�o�cu rzek�, po
kt�rej snu�y si� brzuchate �odzie i �mig�e kajaki, ostro pruj�ce wod�. Po
prawej stronie, w niewielkim oddaleniu, s�ycha� by�o g�o�ne okrzyki i roze-
�miane rozmowy. Adam, wyp�yn�wszy daleko ujrza� gromadk� ch�opc�w k�pi�cych
si� tu� przy brzegu.
- Kto to obra�a �wiat nieprzystojnym wrzaskiem? - zapyta� Wojciech.
- Jakie� pata�achy - odrzek� Adam. - Uczniaki... Boj� si� wody.
Przestali zwraca� uwag� na go�e towarzystwo i zaj�li si� spraw� nier�wnie
wa�niejsz�, a mianowicie praniem koszul w mi�kkiej wi�lanej wodzie. Rozwie-
sili je na krzakach, co uciszonego ju� ptaszka przyprawi�o o nowy napad
rozg�o�nego gniewu. Rozdar� si� piskliwie na temat: - "Jakim prawem przy-
chodzicie tutaj straszy� uczciwe ptaki?"
- Cicho b�d�, m�ody idioto! - zawo�a� Wojtek. - Czy nie zauwa�y�e�, Ada-
siu, �e ptaki... Co to jest?
Nag�y, zrozpaczony krzyk spl�tany z wielu g�os�w rozleg� si� po prawej
stronie.
- Ratunku! Ratunku!
- Tam si� co� sta�o - rzek� zakl�tym g�osem Ada�.
- Pr�dko, pr�dko!
Zacz�li przedziera� si� przez krzaki, smagaj�ce r�zgami ich nagie cia�a.
Nie dobieg�szy zrozumieli co si� sta�o. Wzd�u� brzegu bieg�o p�dem kilku
ch�opc�w krzycz�c przera�liwie i zrozpaczonym wzrokiem patrz�c na rzek�.
Bystry w tym miejscu pr�d unosi� ch�opca, konaj�cymi ruchami bij�cego wod�.
Znika� pod ni� i ukazywa� si� znowu. W szeroko rozwartych jego oczach wida�
by�o �miertelne przera�enie.
- Ratunku!Ratunku! - krzycza�a gromadka.
Ada�, na przedzie biegn�cy, uczyni� z brzegu wspania�y skok do rzeki. Za-
nurzy� si� z g�ow�, wydoby� si� mocnym rzutem i p�yn�� jak delfin w stron�
ton�cego.Wrzeszcz�cy ch�opcy umilkli jak na kom�d�, patrz�c w niemym zdu-
mieniu na tragedi� na rzece. Jeden z nich tylko pochlipywa� nerwowym p�a-
czem.
- Spokojnie, spokojnie, panowie! - rzek� zdyszanym g�osem nadbiegaj�cy
Wojtek. - M�j przyjaciel da mu rad�.
M�wi�c to patrzy� pilnie, czy Adamowi nie potrzeba pomocy. U�miechn�� si�
tylko, widz�c jak sobie przyjaciel poczyna. Istotnie, dla tak znakomitego
jak Adam p�ywaka nie by�o trudn� spraw� wydobycie z wody niebacznego smyka,
kt�ry zapragn�� odby� tani� podr� do Gda�ska. Na wszelki wypadek Wojtek
wskoczy� w wod� i p�yn�� powoli w jego stron�.
- Jak ci tam? - krzykn��.
- Pom�! - odkrzykn�� Adam.
By�by niefortunnego topielca uratowa� sam, ludzie ton�cy maj� jednak�e
do�� dziwaczny zwyczaj utrudniania pomocy swoim zbawcom. Ch�opczyna p�ta�
ruchy Adama i ci��y� mu ponad miar�. Poniewa� w tych zawi�ych sytuacjach
towarzyskie wzgl�dy nie s� godne polecenia, Adam strz�sn�� go z siebie i
wczepiwszy si� palcami w bujne jego ow�osienie holowa� w stron� brzegu. Wo-
jtek przeorawszy wod� kilkoma ruchami ramion chwyci� topielca pod r�ce; po-
��czonym wysi�kiem wydobyli go na such� i niezdradliw� ziemi�.
Ada�, dysz�c ci�ko, wydawa� urywane rozkazy:
- Wytrz�� z niego wod�!... Nic mu nie b�dzie...Troch� za wiele wypi�...
Wojtek, zr�b mu co trzeba.
Poniewa� Wojtek wiedzia�, co nale�y uczyni�, uda�o si� po kr�tkim czasie
przywie�� topielca do opami�tania. Rozszerzonymi oczami spojrza� on na
�wiat bo�y, jak gdyby bardzo zdziwiony, �e si� na nim znajduje. Patrzy� na
bladych swoich przyjaci� z m�tn� ciekawo�ci�, jak gdyby ich ujrza� po raz
pierwszy w suchym �yciu. Obejrza� niebo, obejrza� krzaki, lecz zadr�a� gwa-
�townie spojrzawszy na rzek�.
- Jak�e mu tam? - zapyta� Adam.
- Lepiej ni� temu, co si� naprawd� utopi� - rzek� Wojtek.
Niedosz�y topielec s�ysz�c te g�osy zwr�ci� spojrzenie w stron� dw�ch
Ajaks�w. R�wnocze�nie ca�a gromada patrzy�a na nich z niemym zachwytem.
- To oni ci� wyratowali! - zakrzykni�to.
Wodo�az usi�owa� podniie�� si�, lecz �e mu to przysz�o z trudem, wi�c mu
pomogli. Nogi pod nim dr�a�y jak na egzaminie, lecz na twarzy ukaza� si�
r�owiutki rumie�czyk.
- To panowie mnie uratowali? - zapyta� cicho.
- Ja mniej si� tym zajmowa�em - rzek� Wojtek ze �miechem. - On ciebie wy-
ratowa� - m�wi� wskazuj�c na Adama. - Jemu podzi�kuj za to, co si� sta�o, a
jak si� sta�o... wiesz chyba sam.
Ada� wzruszy� ramionami.
- By�bym ci� wydoby� z wody bez pomocy, ale cokolwiek by�e� uparty i oka-
za�e� mi zbytnie przywi�zanie. Wstyd mi, �e musia�em narazi� przyjaciela na
noszenie ci�ar�w. Do widzenia!
- Jeszcze chwileczk�... - m�wi�a ofiara Wis�y. - Jeszcze chwileczk�... Ja
musz� wiedzie� kim jeste�cie?
- Po co? - za�mia� si� Adam.
- Przecie ja wam zawdzi�czam �ycie!
Drobiazg! - rzek� Wojtek. - Nie ma o czym m�wi�. Adam, chod�, bo nam je-
szcze ukradn� koszule. �egnajcie przyjaciele, a od dzi� k�pcie si� w balii.
Zreszt� i w balii te� mo�na uton�� skoro si� kto bardzo uprze.
Topielec uczyni� w ich stron� kilka chwiejnych krok�w. By� to pi�tnasto-
letni szczup�y ch�opak o jasnych oczach.
- Wcale przyjemna g�ba! - pomy�la� Adam patrz�c na niego z rozrzewnie-
niem.
- Nazywam si� Ignacy Niemczewski - m�wi� dr��cym g�osem. - Z pi�tej kla-
sy... Niech pan pozwoli, abym panu podzi�kowa�... Z ca�ego serca...
- Dawaj �ap�, bracie! - rzek� Adam ze �miechem. - My jeste�my z si�d-
mej...
Tamten poda� mu obie r�ce, potem niespodzianie uca�owa� Adama w policzek.
- Nigdy panu tego nie zapomn�! - rzek� ze wzruszeniem bliskim p�aczu. - I
pa�skiemu przyjacielowi... Niech wam Pan B�g...
Nie m�g� doko�czy�, albowiem gromadka nagus�w, przej�ta do g��bi wzrusza-
j�c� scen�, wrzasn�a pot�nie:
- Niech �yj�!
- Mamy ten zamiar! - zakrzykn�� Wojtek. - Trzymajcie si� ciep�o... Ada�,
jazda!
P�dem rzucili si� w krzaki w t� stron�, gdzie dwie koszule powiewa�y na
wietrze jak dwa sztandary.
Ptaszek pilnuj�cy gniazda, ujrzawszy znowu dw�ch nagich drab�w, obrzuci�
ich stekiem obra�liwych wyraz�w.
ROZDZIA� DRUGI
ADAM POWRACA DO RAJU
Gdy mili towarzysze powr�cili dnia jednego ze szko�y, sta�a si� rzecz
niezwyk�a: stary Kropka otworzy� jedno oko(lewe) i oznajmi� w przera�liwym
streszczeniu niebywa�� wiadomo��:
-Policja!
Adam spojrza� na Wojciecha, Wojciech za� na Adama. Stary Kropka wcale nie
patrzy�, zamkn� ju� bowiem oko. Na bli�sze obja�nienie zbrojnego s�owa
trzeba by�o czeka� do wieczora, kiedy b��dz�cy w za�wiatach duch starego
Kropki powraca� do swej cielesnej pow�oki. Ch�opcy oczekiwali niecierpliwie
tej chwili. Musia�o sta� si� co� dziwnego, skoro stary otworzy� w bia�y
dzie� oko(lewe). Gdy przeto dostrzegli pierwsze oznaki powrotu jego na zie-
mi�, natarli na niego gwa�townie.
-Co tata m�wi� o policji? - pyta� Wojtek.
Stary str� zacz�� grzeba� w pami�ci jak w stogu siana, a znalaz�szy s�o-
wo wypu�ci� je na �wiat.
- By�a - rzek� z moc�.
- Policja? W jakiej sprawie? Szukaj� kogo?
- Jego! - obja�ni� stary, wskazuj�c oczami Adama.
- Mnie? Czego chc� ode mnie?
Stary wzruszy� ramionami na znak, �e tajemne post�pki policji nie s� mu
zgo�a wiadome.
- A c� im tata powiedzia�?
- Nic.
Aby wydrze� tajemnic� z �ona tego tre�ciwego cz�owieka, nale�a�oby roz-
pru� to �ono i pilnie w nim szuka�; poniewa� zabieg ten by� po��czony z
nieznacznymi trudno�ciami, nie by�o innej rady jak czeka�.
- B�d� spokojny - m�wi� Wojtek do przyjaciela. - Skoro policja we�mie ko-
go na oko, to ju� nie popu�ci. Czego mog� chcie� od spokojnego obywatela?
Mogliby ci� wprawdzie kaza� zamkn�� za sam widok twojej g�by, ale przecie
to nie twoja wina, �e j� masz tak� a nie inn�. Ada�! Czy�my czego nie zma-
lowali? Mo�e to za te parkany?
- Przecie to ju� lato - odrzek� zamy�lony Adam.
- Bystrze to zauwa�y�e�. Zreszt� i mnie te� by szukali, a szukaj� tylko
ciebie. Nie b�j si�, ch�opie. B�d� ci do wi�zienia przynosi� konfitury.
- Bodajby� skapia�! - zakrzykn�� Ada�. - Plu� za siebie trzy razy.
- Zrobione. Ja wiem, �e to bardzo pomaga, ale nie wiem czy i przeciwko
sile zbrojnej. Mo�e by lepiej wywiesi� nad drzwiami bia�� p�acht� na znak,
�e si� poddajemy? O rany! Kto� puka... Ada�, skacz przez okno!
Ada� znieruchomia� jednak�e w bohaterskiej pozie i �mia�o spojrza� w
twarz policjanta, kt�ry g�osem suchym jak pieprz i suszone grzyby oznajmi�,
i� Adam Gilewicz ma si� zjawi� niezw�ocznie i osobi�cie w wa�nej sprawie w
pewnym, czcigodnie nazwanym urz�dzie.
- Nie wie pan jaka to sprawa? - spyta� Wojtek podejrzliwym g�osem.
- Cywilna - odrzek�a tajemniczo w�adza.
- To nie za ten parkan?
- Jaki parkan? - spyta� posterunkowy �apczywie.
- Iii... Ja tak sobie tylko powiedzia�em... Bardzo panu dzi�kujemy.
- Trudno by�o znale�� - m�wi�a w�adza. -A ten stary, co tu �pi nie chce
gada�.
Ada� przygl�da� si� strapionym wzrokiem wezwaniu, kt�re go wo�a�o suchym,
urz�dowym stylem, aby przybywa� nie mieszkaj�c.
- P�jd� z tob� i b�d� czeka� pod drzwiami - rzek� przyjaciel Wojciech. -
- Oni najpierw grzecznie prosz�, a potem nie chc� si� rozsta�. Tata mia�
znajomego, kt�ry dosta� takie wezwanie, poszed� i wr�ci� dopiero po pi�ciu
latach. Wiesz co? Mo�e by tak ca�a klasa posz�a z nami? Trzydziestu sze�ciu
ch�opa... To ju� co� jest.
Klasa by�aby ch�tnie wzi�a udzia� w wyprawie, Rzeczpospolita jednak�e
wyprosi�a sobie stanowczo taki t�umny najazd na jej urz�dy. Nawet Wojtka z
trudno�ci� wpuszczono do gmachu. Musia� d�ugo t�umaczy� stra�nikowi u wej�-
cia, �e jego przyjaciel dostaje konwulsji w chwilach gwa�townych wzrusze�,
musi przeto by� kto� przy nim, aby go ratowa�. Ku najwi�kszemu zdumieniu
Wojtka, Ada� istotnie bliski by� tych bolesnych przypad�o�ci. Gdy si� uka-
za� we drzwiach, mia� wypieki na twarzy i macha� r�kami wedle mody wschod-
nich lud�w, wydaj�cych donio�lejsze okrzyki ruchami r�k ni� g�osem. W
oczach mia� niebotyczne zdumienie.
- Co si� sta�o? - szepn�� Wojtek nami�tnym szeptem.
- Awantura! - rzek� Ada� nie mog�c z�apa� tchu. - Powiadam ci: awantura!
- Gadaj�e ma�po zielona, bo nie wytrzymam!
- Zemdlejesz, gdy ci powiem... Chod�my pod jak� studni�, bo b�d� musia�
oblewa� ci� wod�.
Wojciech zatrzyma� go za po�y.
- S�uchaj, bracie - rzek� mi�osiernie. - Gdy tam wchodzi�e�, mia�e� pe�n�
ilo�� pi�ciu klepek. W tej chwili nie masz w komplecie nawet trzech. B�-
dziesz gada�?
- B�d�, ale nie tutaj. M�wi�c o tym, co mnie spotka�o, b�d� musia� ta�-
czy�, a tu nie mo�na. Ty te� b�dziesz ta�czy�! Powiadam ci, �e b�dziesz
skaka�...
- Dobrze! -rzek� przyjaciel. - Chod�my!
- Chod�my? Nie, biegnijmy.
W Wojtku p�on�a ciekawo�� pot�nym ogniem, kt�ry by�o wida� przez oczy,
jak przez okna p�on�cego wewn�trz domu; pot�nie jednak zdo�a� j� przyt�u-
mi� i wyrwa�.
- Trzeba zbudzi� pana Kropk�! - zawo�a� Ada�, gdy si� znale�li w domu.
- Zbudzi� tat�? - zdumia� si� Wojtek. - O, to naprawd� gruba awantura.
Tata, tata!
Pan Kropka otworzy� z niech�ci� jedno oko ( lewe ). Oba r�wnocze�nie
otworzy�by jedynie w chwili alarmu na S�d Ostateczny, ale i to nie jest pe-
wne.
- No? - zapyta� sennie.
- Awantura! - wrzasn�� jego pierworodny.
- Panie Kropka - prosi� Ada�. - Niech si� pan obudzi na chwil� i pos�u-
cha.
- Mog� - rzek� pan Kropka.
Ada� m�wi� wzruszonym g�osem:
- Moi drodzy, ja b�d� bogaty!
- To dobrze - j�kn�� stary Kropka i chcia� zasn��, ale go Wojtek zatrzy-
ma� na skraju mrocznej przepa�ci.
- B�d� bogaty! Wojtek, s�yszysz?
- Czy jeste� przy zdrowych zmys�ach? - zapyta� przyjaciel, bystrze pa-
trz�c.
- Owszem - krzykn�� Ada�. - Panie Kropka, czy ja mog� podskoczy�?
- Mo�esz - odrzek� stary z g��bokim przekonaniem.
- Zrobione... A teraz s�uchajcie! Szukali mnie d�ugo, ale znale�li. Nie-
dawno umar� krewny mego ojca, te� Gilewicz, a �e nie mia� nikogo z blis-
kich, mnie zapisa� ca�y maj�tek.
- To �adnie - o�wiadczy� stary Kropka usi�uj�c otworzy� nadaremnie drugie
oko.
- Tak, to bardzo �adnie! - wo�a� Wojtek. - Tata, chcesz �ebym podskoczy�?
- Skacz! - rzek� oboj�tnie stary.
- B�d� mia� wie� - m�wi� Ada� gor�czkowo.
- To �le - oznajmi� zaspany Kropka.
- �le? Dlaczego �le?
- N�dza...
- Panie Kropka! Czy mo�e by� wi�ksza n�dza od tej, w�r�d kt�rej my �yje-
my?
- Trudno - odrzek� stary z g��bokim namys�em.
- A ziemia to jednak ziemia. I dom tam jest, i jezioro, i konie, i krowy.
Wszystko jest. Aha! I kawa�ek lasu...
- Pilnuj�? - zapyta� "stra�nik niez�omny" z b�yskiem zainteresowania.
- Pewnie pilnuj�. Tam mieszka na �askawym chlebie przyjaciel tego zacnego
cz�owieka, kt�ry mi zapisa� maj�tek i on ma by� moim opiekunem a� do pe�no-
letno�ci. O tym wszystkim powiedzieli mi w urz�dzie. O Bo�e! Czy s�ysza�e�
o czym� podobnym, Wojtek, stary drabie! Panie Kropka... Wojteczku... Nie
mieli�my but�w - b�dziemy mieli buty. Nie mieli�my co je�� - b�dziemy mieli
chleb z mas�em. Widzia�e� kiedy mas�o?
- Mas�o!... - szepn�� stary w sennym rozmarzeniu.
- A jad�e� rydze? Teraz b�dziesz jad�. A gdy jakie ciel� zdechnie, zrobi-
my bal! Wojtek, trzymaj mnie, bracie, bo zemdlej�. Czy ty wiesz, �e musimy
tam jecha�?
- Jak to: musimy? Ty musisz, ale dlaczego: my musimy?
- Ojcze Kropka! - krzykn�� Ada�. - Pan ma syna idiot�. A c� ty my�lisz,
magocie, co ja zrobi� z tym maj�tkiem? Sam go zjem? Bez was? Ojciec b�dzie
tam odpoczywa� na staro��, a my przez wakacje. Panie tata, dobrze m�wi�?
Stary w�sal us�ysza� w�r�d mnogich s��w jedno tylko, to naj�liczniejsze,
to cudowne i tak mi�kkie jak aksamit: "odpoczywa�". Otworzy� powoli drugie
oko i patrzy� przed siebie w jakie� marzenie, takie rajskie, �e si� u�mie-
chn��. Nic nie m�wi� tylko patrzy� i patrzy� w owo "odpoczywanie". Nie zna�
tego s�owa. Nie s�ysza� o nim nigdy po�r�d niezliczonych, czarnych nocy,
siek�cych deszczem, k�saj�cych mrozem, wyzi�biaj�cych cz�owieka a� do osta-
tniego zak�tka przera�onej duszy. "Odpoczywanie... odpoczywanie..." Chyba
wieczne. W ciemnym grobie. Za �ycia nie wolno mu by�o odpocz��... A ten
smyk m�wi, �e odpocznie... Pi�knie m�wi, cho� jeszcze brzd�c. Przeto stary
�azarz zaczyna s�ucha� chciwie.
- Gdyby nie wy, by�bym zgin�� na ulicy albo pod mostem - m�wi� Adam. -
Czy�cie mnie pytali, ile wam zap�ac� za ten k�t? Tkwi�em tu przez ca�e la-
ta, zabiera�em wam miejsce, krad�em wasze ciep�o. Wojtusiu! A teraz, kiedy
ja b�d� mia� dom, ma on by� tylko moim domem? Uderz si� w g�ow�, bo inaczej
ja ci� w ni� uderz�. Panie Kropka, pan jest m�drym cz�owiekiem...
- Jestem! - rzek� stary z moc�.
- Niech�e pan s�ucha: o�wiadczam panu i pa�skiemu niedorozwini�temu syno-
wi, �e to, co mi spad�o z nieba jest w po�owie moje, a w po�owie wasze... I
las, i dom, i ryby, i grzyby. Mianuj� pana gubernatorem moich zamk�w. Poje-
dzie pan tam i zostanie, a my b�dziemy ko�czy� szko�y. A nie zechcecie,
wracam w tej chwili do urz�du i zrzekam si� wszystkiego!
- Ha! - krzykn�� stary Kropka.
- To pan m�drze powiedzia�! - rzek� Ada�. - Wojtek, co ty na to lekko
podchowany kretynie?
Przyjaciel patrzy� w niego rozrzewnionym spojrzeniem. Zamiast d�ugo ga-
da�, otworzy� szeroko ramiona, w kt�re Adam wpad� z impetem. �ciskali si� i
ca�owali, k�ad�c w ten spos�b purpurowe piecz�cie na akcie unii wieczystej.
- Dziedzicu! - zawo�a� Wojtek.
- Ca�uj psa w nos! - odrzek� mu serdecznie dziedzic.
- Hej! - krzykn�� stary.
- Co tam, panie Kropka?
- Mo�na?
- Co czy mo�na?
- Spa�.
- Mo�na! Niech si� panu dobrze �pi, a my tu sobie pogadamy.
Rozmawiali gor�co �ciszonymi g�osami o tym wszystkim, co si� wyroi w b��-
kitnej przysz�o�ci.
Nowy dziedzic nie wiedzia� nic o swoich w�o�ciach "cum gais, boris et
graniciebus" pr�cz tego, �e le�� w Wile�skim, sk�d si� zreszt� wywodzili
wszyscy Gilewicze. Wkr�tce jednak dowiedzia� si� wi�cej. Czcigodny niebosz-
czyk by� cz�owiekiem przezornym, kt�ry wiedz�c, �e jego sukcesor znajduje
si� w latach ciel�cych, przewidzia� wszystkie mo�liwe trudno�ci i gro�nym
g�osem poleci� w testamencie, aby ostatni potomek Gilewicz�w m�g� �atwo ob-
j�� rodzinn� sched�. Pozostali na ziemi zaufani przyjaciele czcigodnego
nieboszczyka zakrz�tn�li si� �ywo doko�a tej sprawy i szybko na czyste wy-
wiedli j� wody. Nale�a�o jedynie odnale�� w�r�d trzydziestu trzech milion�w
Lechit�w Adasia Gilewicza, co zosta�o do�� �atwo uwie�czone sukcesem. Za-
zwyczaj trudniej jest odnale�� spadek ni� spadkobierc�. Maj�tek le�a� na
Wile�szczy�nie, spadkobierca biega� po Warszawie, trzeba by�o tylko zetkn��
spadek ze spadkobierc�, aby sprawa, ku niebia�skiej rado�ci czcigodnego
nieboszczyka, w ca�ej pe�ni zosta�a zako�czona.
Ada� sta� si� wa�n� osob� we wszech�wiecie, ten ci bowiem, o kt�rym nie
wiedzia� bury kundel pocz�� otrzymywa� papiery i listy. Niewiele brakowa�o,
aby jak upojony regimentarstwem Zag�oba zawi�za� korespondencj� z pot�nymi
figurami. Przerazi� si� cokolwiek swego znaczenia i odetchn�� wtedy dopie-
ro, gdy przestali si� nim zajmowa� ludzie urz�dowi, a pierwszy znak da� o
sobie �w m�� nieznany, zawiaduj�cy jego maj�tkiem i mianowany przez czcigo-
dnego nieboszczyka opiekunem Adasia. Kim on by�, tego nowy dziedzic nie
wiedzia�. Napisa� episto�� dziwnym stylem. Obydwa Ajaksy czyta�y j� z wy-
piekami na obliczach:
"Imci pana pozdrawiam, wielce mi mi�y �askawco, kt�ren nosisz nazwisko,
co mi w g��b serca zapad�o! D�ugo wa�ci szuka�em, lecz naleziony� jest wre-
szcie w wielkim mie�cie Warszawie, co si� nad Wis�� rozsiada. Pisz� tedy co
pr�dzej, cho� mi to z trudem przychodzi, �e Ci� czekam z t�sknot�, najprzy-
jemniejszy m�odzianie! Jam jest tym, co pozosta�, skoro zabra�y nam bogi
tego, co ci by� stryjem, wielce zacnego Medarda. W s�owie rzek� mi ostat-
nim: - <<Pomnij, kochany Antoni, ojca ch�opcu zast�pi�, gdy ju� ja b�d� za
Styksem! Nie wiem, k�dy on �ywie, w jakich obraca si� stronach, ale szybko
go znajdzie r�anopalca jutrzenka z nieb na pad� spojrzawszy!>> - Tak si�
szcz�liwie te� sta�o, za co bogom w podzi�ce wo�u karmnego zarzezam. We�-
mij przeto tobo�y, biodra opasaj rzemieniem, potem zd��aj, czym pr�dzej,
w�o�ci rodzinne odwiedzi�! Tego zasi� nie skryj�, �e tu czekaj� wojowie z
sercem zgo�a zaj�czym, mnoga tch�rzliwc�w gromada, �mierci� Tobie gro��ca,
lubo to pr�ne przechwa�ki! Nie l�a ba� si� szakala, we�mij jednako or�e,
jakie tylko w zbrojowni masz je po dziadach - pradziadach. Ja mam m�dro��
Odyssa, ty za� mi b�dziesz Pellid�. �acno damy im rad�. Diabli ich porw� z
kretesem!
Co daj, Panie Bo�e, amen
Antoni Rozbicki.
Postscriptum.
"Wo�u �adnego nie zar�n�, bo go tu nie ma na lekarstwo. Tak si� tylko pi-
sze".
Spojrza� Adam na Wojciecha, a Wojciech na Adama.
- Dziwny list! - rzek� "dziedzic".
- Przecie on pisze wierszami! - zawo�a� Wojciech. - "Nie l�a ba� si� sza-
kala, we�mij jednako or�e..." - Przecie to nic innego, tylko: - "Sk�d Lit-
wini wracaj�, z nocnej wracaj� wycieczki..." W imi� Ojca i Syna!
- Po katolicku brzmi jedynie zako�czenie - m�wi� zdumiony Ada�.
Przeczytali raz jeszcze wyra�nie skanduj�c.
- Groch z kapust�, a Odyseusz z diab�em - rzek� Wojtek. - Wiesz, co ci
powiem, dziedzicu? Tw�j stryjaszek d�ugo szuka�, ale dobrze znalaz�. Z tego
listu s�dz�c, tw�j opiekun ma kie�bie we �bie, wi�c b�dziecie w przyja�ni.
Sw�j zawsze swego znajdzie. Czym ty we mnie rzuci�e�?
- Butem. Na razie jednym, ale mam jeszcze drugi!
- To jest nagroda za moj� serdeczn� uwag�... Dziurawy byt. Zawsze by�e�
nami�tny w dyskusji. Ale s�uchaj no, bracie! Pan Antoni Rozbicki jest sta-
nowczo dziwakiem, z jego listu jednak�e mo�na si� dowiedzie� wielu po�yte-
cznych wiadomo�ci.
- Jakich? Ja jestem jak tabaka w rogu.
- Nie ubli�aj tabace. Zostaw w spokoju ten drugi but, bo ci nic nie po-
wiem... Ot�, co wynika z tej m�tnej homeryckiej episto�y? To przede wszys-
tkim, �e pan Rozbicki czeka na ciebie z otwartym sercem. Czeka czy nie cze-
ka?
- Owszem. Z niekt�rych jego s��w przebija przychylno��. Co dalej?
- Dowiedzia�e� si� dalej niezbicie, �e w twoich w�o�ciach nie ma ani jed-
nego wo�u.
- S�usznie! Pan Rozbicki napisa� o tym proz�, co dowodzi, �e brak wo��w
nape�nia go gorycz�.
- Mnie te�. W� jest stworzeniem �agodnym i pracowitym i znakomicie uroz-
maica smutny krajobraz. S� tam natomiast i zaj�ce, i szakale. Rozumiem, �e
s� zaj�ce, sk�d jednak szakale? Gdyby nie by�o zaj�cy biegaj�cych po lesie,
mo�na by je bez trudu odnale�� w g�owie zacnego pana Rozbickiego, objadaj�-
ce kapust�, lecz co mi mo�esz powiedzie� o szakalach? - "Nie l�a ba� si�
szakala!" - Czy tak napisa� pan Rozbicki?
- Cz�owieku! - Czy nie rozumiesz, �e to jest zwrot poetycki?
- Tak my�lisz? Czemu wi�c �w Homer ka�e ci zabra� ze sob� or�?
- To ciekawe, to istotnie ciekawe!
- A widzisz! Gdyby� cz�ciej ze mn� rozmawia�, wyszed�by� na ludzi...
Ostatni raz ci powiadam: rzu� ten but! Czy to jedyny tw�j or�? Czy nie
masz innych "po dziadach i pradziadach"! Otrzyj �zy, nie p�acz... Wiem, �e
nie masz, biedaku. Z czym�e ty tam pojedziesz?
- Z tob�, z t�p� pi��. Mam wra�enie, �e pan Rozbicki, pisz�c ten list,
podlewa� go wi�ni�wk�.
- Twoja uwaga jest oszczerstwem. Czy cz�owiek, u�ywaj�cy ponad miar� tego
napoju m�c�cego zmys�y, m�g�by w stanie zamroczenia tak wybornie zachowa�
miar� wiersza? Przeczytaj jeszcze raz ten wznios�y list. Poza jedynym miej-
scem, w kt�rym zosta�e� nazwany "najprzyjemniejszym m�odzianem", co te� mo-
�e by� tylko wybuja�� poetyck� przesad�, ka�de w nim s�owo ma wszelkie po-
zory roztropno�ci. I "wojowie", co dybi� na ciebie. Adamie, masz ty wrog�w?
- Opr�cz ciebie, �adnego.
- A jednak musisz ich mie�... Pan Rozbicki pisze dziwaczne listy, ale pan
Rozbicki o czym� wie. Co m�wi�e�?
- To nie ja m�wi�em. To tw�j stary zagada� przez sen.
- Niech gada, bo to jedyna jego przyjemno��... Wiesz, o czym ja my�l�?
- Nie mog� tak w jednej chwili cofn�� si� w umys�owym rozwoju....
- P�niej ci� za to kopn�, bo teraz nie chc� sobie przerywa� g��bokich
docieka�... Ot� ja my�l�, �e z tym spadkiem musi by� jaka� awantura.
- Nie mo�e by�!
- Widz�, �e cofn��e� si� w rozwoju i do tego a� pod piec... Ten dobry
cz�owiek nie chcia� ci� zatrwo�y�, ale dlatego wzywa ci� do pr�dkiego przy-
bycia, �e tam co� nie jest w porz�dku. M�g� wprawdzie o tym wszystkim napi-
sa� po ludzku, ale wida�, na Wile�szczy�nie �yj� jeszcze aojdowie gadaj�cy
lotnym j�zykiem. Ten litewski wieszcz najwyra�niej ci� ostrzega.
- Czy chcesz mnie nastraszy�?
-Ja? Przyjacielu, ja si� boj� sam. Nie chce mi si� t�uc g�ow� o �cian�,
aby nie zbudzi� taty, gdybym jednak kilka razy o ni� uderzy�, wielkie wy-
skoczy�yby z niej my�li.
- A nie m�g�by� powiedzie� bez tej operacji?
- Mog�, ale nie r�cz� za �wietno�� moich my�li. Rozwa�my, bogaty Adamie:
dostajesz nagle i niespodziewanie maj�tek. Czy ci si� nale�a� ten maj�tek?
Czy to by� bliski tw�j krewny?
- Nie. Z tej samej rodziny, tego samego nazwiska, ale nie bliski. Pan
Rozbicki pisze, �e to by� m�j stryj, ale tak nie jest. Zdaje mi si�, �e ma-
j�tek zosta� zapisany nie mnie, lecz raczej mojemu nazwisku. Co z tego wy-
nika?
- Z tego wynika, �e jeszcze kto� inny oczekiwa� tej schedy; poniewa� jej
nie otrzyma�, wi�c si� roze�li� i pragnie urz�dzi� ci k�sim.
- Sprawa jest prawnie ca�kowicie zako�czona.
- Tote� nie prawem b�d� ci� gn�bi�, lecz lewem. Pan Rozbicki nakazuje ci
przezornie, aby� si� postara� o or�.
- B�dziemy si� bili?
- Zdaje si�, �e tak. My we dnie, a m�j tata w nocy. To straszny wojownik!
Czy widzia�e� pa�k� mojego taty? Inni str�e nosz� rewolwery, a on tylko t�
madejow� pa�k�. Gdyby j� widzia� pan Rozbicki, nie omieszka�by napisa�: -
"Pa�a wielce straszliwa, sam si� jej trwo�y Achilles!" - B�dzie j