8974
Szczegóły |
Tytuł |
8974 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8974 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8974 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8974 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Poul Anderson
Ludzie Nieba
Poul Anderson od z g�r� pi��dziesi�ciu lat jest jednym z tw�rc�w najbardziej wiernych przygodowej fantastyce i prawdopodobnie stworzy� jej wi�cej ni� kt�rykolwiek inny pisarz, utrzymuj�c przy tym poziom nie tylko sta�y, lecz nies�ychanie wysoki - prawd� m�wi�c, je�li kt�ry� z autor�w powojennego pokolenia zas�uguje na tytu� ojca wsp�czesnej space opery, to tylko Anderson. No mo�e jeszcze Jack Vance m�g�by konkurowa� do tego tytu�u. Podobnie jak on, Anderson wci�� jeszcze, w p�nych latach dziewi��dziesi�tych, pisze znakomicie, w godny podziwu spos�b konkuruj�c wyobra�ni� i rozmachem z pracami wsp�czesnych Young Turks. Na przyk�ad Genesis, jego powie�� z 1995 roku, jest wsp�czesn� space oper� r�wnie z�o�on�, pomys�ow� i zgodn� z obecn� wiedz� jak cokolwiek sp�odzonego przez pisarzy m�odszych od niego o dziesi�ciolecia (wielu spo�r�d nich jeszcze si� nie urodzi�o, kiedy zaczyna� pisa�) i mog�aby si� z powodzeniem znale�� w kontynuacji tej antologii.
Anderson zamierza� zrobi� karier� naukow�, sko�czy� fizyk� na Unwersity of Minnesota, lecz literatura okaza�a si� bardziej kusz�ca i nigdy nie pracowa� w pocz�tkowo wybranym zawodzie. Pisa� coraz lepiej i w p�nych latach pi��dziesi�tych oraz wczesnych sze��dziesi�tych mo�na uzna� go za najbardziej p�odnego pisarza pokolenia, a w po�owie lat sze��dziesi�tych r�wnie� za najbardziej powa�anego i honorowanego. W pewnym momencie (opr�cz innych prac poza cyklami i pomniejszych serii, takich jak opowiadania Hoka pisane we wsp�pracy z Gordonem R. Dicksonem), Anderson prowadzi� jednocze�nie trzy najbardziej popularne i presti�owe serie: Technic History opowiadaj�c� o wyczynach przebieg�ego handlarza Nicholasa van Rijna (w kt�rej znalaz�y si� powie�ci Wojna skrzydlatych, The Trouble Twisters, Sa-tan's Worid, Mirkheim, The People of the Wind oraz zbiory Tra-der to the Stars i The Earth Book of Stormgate); nies�ychanie popularn� seri� opisuj�c� przygody gwiezdnego tajnego agenta Dominica Flandry'ego, prawdopodobnie obok powie�ci cyklu Demon Princess Jackca Vance'a najbardziej udane skrzy�owanie fantastyki z dreszczowcem szpiegowskim (w�r�d tekst�w o Flandrym s� powie�ci A Circus of Hells, The Rebel Worlds, The Day of
Their Retum, Flandry of Terra, A Knight of Ghosts and Sha-dows, A Stone in Heaven i The Game of Empire oraz zbiory, m.in. Agent of the Terran Empire); w ko�cu, mojq ulubion�, seri� zabieraj�c� nas na s�u�b� wraz z agentami Patrolu Czasowego (kompletny zbi�r w dw�ch tomach: The Shield of Time i The Time Patrol) [po polsku ukaza� si� najwcze�niejszy zbi�r Stra�nicy czasu].
Trudno wyrazi�, jak bardzo by�o to zdumiewaj�ce, zw�aszcza wzi�wszy pod uwag� mniejszy t�ok w obecnym �wiecie fantastyki. Mo�na powiedzie�, i� wra�enie jest takie, jakby odkry�o si�, �e trzy najbardziej popularne cykle - powiedzmy, powie�ci Asimova o robotach, seria Orsona Scotta Garda o Enderze i ksi��ki Anne McCaffrey o je�d�cach smok�w - zosta�y w rzeczywisto�ci napisane przez jedn� osob�.
Efekt by� wstrz�saj�cy - a je�li do�o�y� jeszcze najlepsze powie�ci Andersona nienale��ce do �adnego cyklu, takie jak Brain Wave, Trzy serca i trzy lwy, Oblicze nocy, The Enemy Stars oraz Wielka krucjata, stanie si� oczywiste, �e Anderson dominowa� w okresie poprzedzaj�cym New Wave w spos�b, kt�remu dor�wna� mogliby jedynie Robert A. Heinlein, Isaac Asimov i Arthur C. Clarke. Podobnie te� jak oni, pozosta� postaci� aktywn� i nadal dominuj�c� w latach siedemdziesi�tych i osiemdziesi�tych, jak r�wnie� teraz, niemal pod koniec wieku, wci�� pojawia si� na listach bestseller�w.
Niemal ka�de z najlepszych opowiada� z dowolnego cyklu Andersona nadawa�oby si� do tej antologii. Z pocz�tku sk�ania�em si� ku jednemu z tekst�w z cyklu Time Patrol, potem waha�em si� -Dominic Flandry czy Nicholas van Rijn, a mo�e jaka� pozycja spoza cykli, wci�� jednak powraca�em do du�ej, wartkiej i solidnej opowie�ci, poruszaj�cej historii, barwnej i pe�nej akcji, kt�ra pomimo zawadiackiego wymachiwania mieczami dotyka materii delikatnej i pe�nej g��bi: czym w gruncie rzeczy jest cywilizacja? I czy mo�na by� pewnym, �e w og�le zdo�a si� j� rozpozna�? W trakcie swej trwaj�cej pi��dziesi�t jeden lat kariery Poul Anderson opublikowa� ponad sto ksi��ek (w kilku r�nych gatunkach, opr�cz fantastyki pisa� bowiem r�wnie� powie�ci historyczne, fantasy i krymina�y), sprzeda� setki kr�tkich form na wszystkich znanych rynkach, wygra� siedem nagr�d Hugo, trzy Nebula oraz Tolkien Memorial. W 1998 roku otrzyma� Grandma-ster Nebula za ca�okszta�t tw�rczo�ci. W�r�d jego ksi��ek s�: Tau Zero, Orion Shall Rise, Zakl�ty miecz i The Boat of a Million Years. Kr�tkie formy zosta�y zebrane w The Queen of Air and Darkness and Other Stories,The Earth Book of Stormgate, Fantasy, The Unicorn Trade (we wsp�pracy z Karen Anderson), Past
Times, Explorations i wielu, wielu innych [po polsku w zeszytach �Iskier": Nie b�dzie rozejmu z w�adcami, Psychodrama, Ksi�yc �owcy. Kr�lowa powietrza i mroku. Pie�� pasterza]. Najnowsze pozycje jego autorstwa to tetralogia: Harvest of Stars, The Stars Are Also Fire, Harvest the Fire i The Fleet of Stars. Anderson mieszka w Orinda, w Kalifornii, z �on� Karen, z kt�r� czasem wsp�lnie pisz�.
1
Piracka flota dotar�a na miejsce tu� przed �witem. Z wysoko�ci p�tora kilometra, na kt�rej si� znajdowa�a, l�d by� b��kitnawoszary, przydymiony mg�ami. Kana�y nawadniaj�ce po�yskiwa�y w pierwszych promieniach dnia jak wype�nione rt�ci�. Na zachodzie l�ni� ocean, jego odleg�a kraw�d� przechodzi�a w fioletow� po�wiat� i kilka gwiazd.
Loklann sunna Holber przechyli� si� nad relingiem okr�tu flagowego i skierowa� teleskop na miasto. Pojawi�o si� w soczewkach bez�adnym skupiskiem �cian, p�askich dach�w i kwadratowych wie� obserwacyjnych. Wstaj�ce s�o�ce podbarwia�o iglice katedr na r�owo. W powietrzu nie by�o �adnych balon�w zaporowych. Plotka, �e Perio pozostawi�o swoje dalekie prowincje w�asnemu losowi, musia�a by� prawdziwa. Czyli daj�ce si� przenie�� skarby Meyco pow�drowa�y dla bezpiecze�stwa do S'Ant�n - co oznacza�o, �e warto na nie napa��. Loklann u�miechn�� si�.
- Lepiej zejd�my na sze��set metr�w - zasugerowa� Robra sunna Stam, mat z �Buffalo". - Dla pewno�ci, �e ludzie nie zostan� zwiani na bok, na niew�a�ciw� stron� mur�w miejskich.
- Aye - szyper skin�� g�ow� w he�mie. - Sze��set, niech b�dzie. Na tej wysoko�ci, gdzie tylko wiatr i skrzypienie takielunku m�ci�y cisz�, ich g�osy brzmia�y dziwnie g�o�no. Niebo wok� pirat�w by�o mrocznym ogromem, podbarwionym z�otaw� czerwieni� na wschodzie. Rosa osiad�a na podwy�szonym pok�adzie rufowym. Ani sygna� grany na d�ugich drewnianych rogach, ani dobiegaj�ce z oddali rozkazy wykrzykiwane na s�siednich statkach, ani tupot st�p za��g, klekot kabestan�w i r�cznych spr�arek w jaki� spos�b nie zak��ca�y ciszy. Dla Ludu Nieba podobne odg�osy nale�a�y do tych wysoko�ci.
Pi�� pot�nych okr�t�w wolno sp�ywa�o spiral� w d�. Pierwsze promienie s�o�ca b�yska�y na poz�acanych figurach osadzonych na ostrych dziobach gondol i mieni�y si� na ekstrawaganckich wzorach namalowanych na komorach z gazem. �agle i stery odcina�y si� niewiarygodn� biel� od zanikaj�cej ciemno�ci na zachodzie.
- O, co� nowego - powiedzia� Loklann. Obserwowa� port przez teleskop. - Co to mo�e by�?
Poda� teleskop Robrze, kt�ry podni�s� go do swego jedynego oka. W szklanym kr�gu widzia� kamienne doki i magazyny maj�ce setki lat, pochodz�ce z czas�w �wietno�ci Perio. Teraz u�ytkowano mniej ni� jedn� czwart� portu. Normalna gromada n�dznych kutr�w rybackich, pojedynczy szkuner przybrze�ny i... tak, na Oktaia Burzotw�rc�, co� monstrualnego, wi�kszego ni� wieloryb, o siedmiu niewiarygodnie wysokich masztach!
- Nie wiem - mat opu�ci� teleskop. - Cudzoziemiec? Ale sk�d? Na pew-no nie z tego kontynentu...
- Nigdy nie widzia�em takiego o�aglowania - powiedzia� Loklann. - Rejowe na stengach g��wnych maszt�w, poni�ej sko�ne.
Pog�aska� kr�tk� br�dk�, kt�ra w porannym �wietle jarzy�a si� jak polerowana mied�; by� blondynem o niebieskich oczach, rzadkim nawet w�r�d Ludzi Nieba, a niespotykanym nigdzie indziej.
- Oczywi�cie - ci�gn�� - nie jeste�my specjalistami w statkach morskich. Widujemy je tylko po drodze.
W jego g�osie brzmia�a do�� uprzejma pogarda, �eglarze byli przynajmniej dobrymi niewolnikami, lecz oczywi�cie dla wojownika w�a�ciwy jest tylko okr�t powietrzny za granic�, a w domu ko�.
- Prawdopodobnie handlarz - uzna� w ko�cu. - Przejmiemy go, je�li tylko si� uda.
Skupi� si� na pilniejszych problemach. Nie mia� mapy S'Ant�n, nigdy jej nie widzia�. Znajdowa� si� na po�udniowych granicach wypraw �upie�czych Ludzi Nieba. Dalej ma�o kto w og�le dotar�; w minionych czasach statki powietrzne by�y zbyt prymitywne, a Perio zbyt silne. Dlatego te� Loklann musia� dok�adnie obejrze� miasto z g�ry, przez snuj�ce si� bia�e opary i opracowa� plan - niezbyt skomplikowany, bowiem do przekazywania rozkaz�w na inne statki mia� jedynie flagi sygna�owe i wyposa�onych w megafony ob-wo�ywaczy o beczkowatych klatkach piersiowych.
- Ten wielki plac przed �wi�tyni� - mrukn��. - Tam wyl�duj� nasze oddzia�y. Niech ludzie ze �Stormcioud" zajm� ten wielki budynek na wsch�d od niego... popatrzmy... wygl�da jak siedziba wodza. Wzd�u� p�nocnego muru typowe koszary i plac musztry... �Coyote" powinien da� sobie rad� z �o�nierzami. Niech ludzie z �Witch of Heaven" wyl�duj� w dokach, opanuj� stanowiska dzia� nadmorskich i ten dziwny statek, a potem do��cz� do ataku na garnizon. Kiedy opanuj� plac, pode�l� wsparcie, gdzie b�dzie potrzebne. Wszystko jasne?
Opu�ci� gogle. Pot�nie zbudowani m�czy�ni t�ocz�cy si� wok� niego nosili kolczugi, lecz on wola� kaftan z utwardzanej sk�ry, w stylu Mong. Uwa�a�, �e zapewnia niemal tak� sam� ochron�, a jest du�o l�ejszy. Mia� pistolet, ale o wiele wi�ksze zaufanie pok�ada� w swoim toporze bojowym. Z �uku mo�na strzela� niemal r�wnie szybko jak z pistoletu, r�wnie celnie - a w miar� wyczerpywania si� �r�de� siarki bro� palna stawa�a si� piekielnie droga w eksploatacji.
Poczu� napi�cie, zupe�nie jakby zn�w by� ma�ym ch�opcem otwieraj�cym prezenty w �r�dzimowy Poranek. Oktai jeden wie, jakie skarby czekaj� -
z�oto, materie, narz�dzia, niewolnicy, wielkie czyny bitewne i wieczna s�awa. Mo�liwe, �e �mier�. By� pewien, �e pewnego dnia zginie w walce; tak wiele ofiarowa� swoim bogom, �e nie powinni wzbrania� mu �mierci w bitwie i mo�liwo�ci ponownych narodzin jako Cz�owiek Nieba.
- Naprz�d! - zakomenderowa�.
Wskoczy� na reling, rzuci� si� w pustk�. Przez chwil� ca�y �wiat wirowa� wok� niego; to miasto by�o nad g�ow�, to �Buffalo" mign�� przed oczami. Potem poci�gn�� za link� i szarpni�cie uprz�y ustabilizowa�o go w powietrzu. Wok� niego rozkwit�y szkar�atne spadochrony. Oceni� si�� wiatru i ci�gn�c za linki, zmieni� kierunek opadania.
2
Don Miwel Caraban, calde S'Ant�n d'Inio, podj�� maurajskich go�ci wystawn� uczt�. To historyczne wydarzenie mog�o nawet stanowi� punkt zwrotny w d�ugich dziejach powolnego upadku. (Don Miwel, kt�ry ��czy� w sobie rzadk� kombinacj� zmys�u praktycznego i umiej�tno�ci czytania, wiedzia�, �e wycofanie oddzia��w do Brasil dwadzie�cia lat temu wcale nie by�o �czasowym przegrupowaniem". Nigdy nie powr�c�. Zewn�trzne prowincje pozostawiono samym sobie). Obcy musz� zosta� przekonani, �e trafili na nar�d cywilizowany, silny i bogaty, �e op�aca si� odwiedza� meyca�skie wybrze�a w celach handlowych, a w ko�cu stworzy� sojusz przeciwko dzikusom z p�nocy.
Bankiet ci�gn�� si� niemal do p�nocy. Cho� niekt�re stare kana�y irygacyjne zamuli�y si� i nigdy nie zosta�y naprawione, tak �e kaktusy i grzechotniki zamieszka�y w opuszczonych pueblach, prowincja Meyco wci�� jeszcze by�a �yzna. W trakcie najazdu, pi�� lat temu, sko�noocy je�d�cy Mong z Tek-kas zamordowali wielu peon�w; drewniane wid�y i obsydianowe motyki niewiele mog�y wsk�ra� przeciwko szablom i strza�om. Minie co najmniej dziesi�� lat, zanim populacja wr�ci do normalnego poziomu i powr�c� okresy g�odu. Dlatego te� don Miwel poda� wiele da�, wo�owin�, szynk� w przyprawach, oliwki, owoce, wina, orzechy, kaw�, kt�rej Ludzie Morza nie znali i niewiele ich obesz�a. Towarzyszy�y temu r�ne rozrywki - muzyka, �onglerzy, pokaz fechtunku w wykonaniu kilku m�odych szlachcic�w.
W czasie uczty chirurg z �Dolphina", do�� pijany, zaproponowa�, �e wyst�pi w wyspiarskim ta�cu. Dostojni donowie wydymali wargi na widok wygibas�w brunatnego, muskularnego, pokrytego tatua�ami cia�a.
- Nieco mi to przypomina obrz�dy maj�ce zapewni� �yzno�� p�l odprawiane przez naszych peon�w - zauwa�y� Miwel.
Powiedzia� to z wymuszon� uprzejmo�ci�, co zasugerowa�o kapitanowi Ruoriemu Rangi Lohannaso, �e peoni maj� ca�kowicie odmienn� i niezbyt mi�� kultur�.
Lekarz odrzuci� warkoczyk do ty�u i u�miechn�� si� szeroko.
- Sprowad�my wahiny z okr�tu na brzeg i poka�my im prawdziwe hula -powiedzia� w maurai-ingliss.
- Nie - odm�wi� Ruori. - Obawiam si�, �e ju� ich zaszokowali�my. Jak m�wi przys�owie: �Na Wyspach Salomona uczernij sk�r�".
- Oni chyba nie maj� poj�cia, jak si� bawi� - narzeka� doktor.
- Nie wiemy jeszcze, jakie maj� tabu - ostrzeg� Ruori. - B�d�my r�wnie powa�ni jak ci m�czy�ni o spiczastych br�dkach i nie �miejmy si� ani nie uprawiajmy mi�o�ci, dop�ki nie znajdziemy si� z powrotem na pok�adzie,
w�r�d naszych wahin.
- Ale to idiotyczne! Niech mnie Nan Rekinoz�by po�re, je�li ja...
- Twoi przodkowi pal� si� ze wstydu - powiedzia� Ruori. U�y� najostrzejszego upomnienia, jakie mo�na by�o zastosowa� wobec m�czyzny, z kt�rym nie zamierza�o si� walczy�. Wym�wi� te s�owa �agodnym tonem, by jak najbardziej st�pi� zawarte w nich ��d�o, lecz lekarz musia� zamilkn��. Zrobi� to, mamrocz�c przeprosiny, i zaczerwieniony cofn��
si� w ciemny k�t pod wyblak�ymi freskami.
Ruori zwr�ci� si� z powrotem ku gospodarzowi.
- Prosz� o wybaczenie, s'�or - odezwa� si� w miejscowym j�zyku. - Moi
ludzie znaj� spanol jeszcze gorzej ni� ja.
- Oczywi�cie.
Szczup�y, czarno odziany don Miwel pochyli� si� w lekkim, sztywnym
uk�onie. Przy tym ruchu jego miecz uni�s� si� zabawnie, niczym ogon. Ruori us�ysza� st�umione prychni�cia �miechu dobiegaj�ce od strony jego oficer�w. Jednak, pomy�la� kapitan, czy d�ugie spodnie i marszczona koszula s� gorsze ni� sarong, sanda�y i tatua�e klanowe? Inne obyczaje, nic wi�cej. Trzeba po�eglowa� przez ca�� Federacj� Maurai, od Awaj�w do jego ojczystej N'Zealanni i na dalej na zach�d, na Mlai, by zda� sobie spraw�, jak wielka jest ta planeta i jak ogromne jej po�acie okrywa tajemnica.
- Pan znakomicie w�ada naszym j�zykiem, s'�or - powiedzia�a do�ita Tresa Caraban z u�miechem. - Mo�e nawet lepiej ni� my, poniewa� pan, przed zaokr�towaniem si�, studiowa� teksty maj�ce ca�e wieki, a od tamtego czasu spanol bardzo si� zmieni�.
Ruori odwzajemni� u�miech. C�rka don Miwela by�a tego warta. Bogata,
czarna suknia okrywa�a wspania�� figur�, a cho� Ludzie Morza mniejsz� uwag� zwracali na twarz kobiety, spostrzeg�, �e do�ita Tresa ma �adne rysy, orli nos o �agodniejszej, bardziej mi�kkiej formie ni� u ojca, oczy l�ni�ce, zielone, nakrapiane z�otem, a w�osy barwy oceanu g��bok� noc�. Wielka szkoda, �e ci Meycanie - a przynajmniej szlachta - uwa�ali, �e dziewczyna powinna zachowa� siebie wy��cznie dla m�a, kt�rego jej w ko�cu wybior�. Mia�by wielk� ochot� zamieni� jej per�y i srebrny naszyjnik na lei* i wyp�yn�� na okr�towym kanu, tylko we dwoje, by obserwowa� wsch�d s�o�ca i kocha� si�.
Jednak�e...
- W takim towarzystwie - mrukn�� - mam ch�� nauczy� si� nowoczesnego j�zyka jak najszybciej.
* Lei - hawajskie s�owo oznaczaj�ce girland� kwiat�w noszon� na szyi (przyp. t�um.).
Powstrzyma�a si� od kokieteryjnego pomachania wachlarzem, kt�ry to zwyczaj na zmian� rozbawia� i irytowa� Ludzi Morza. Zatrzepota�a jednak bardzo d�ugimi rz�sami.
- R�wnie szybko uczy si� pan manier cab'llero - odpar�a.
- B�agam, niech pan nie nazywa naszego j�zyka nowoczesnym - wtr�ci� si� uczenie wygl�daj�cy m�czyzna w d�ugiej szacie.
Ruori rozpozna� bispo don Carlosa Ermosillo, wysokiej rangi kap�ana Esu Carito, kt�ry najwyra�niej mia� wiele wsp�lnego z maurajskim Lesu Haristi.
- Nie jest nowoczesny, lecz ska�ony. Ja r�wnie� studiowa�em staro�ytne ksi�gi, drukowane przed Wojn� S�du. Nasi przodkowie m�wili prawdziwym spanol. Nasza wersja jest r�wnie zniekszta�cona jak dzisiejsze spo�ecze�stwo - westchn��. - Lecz czego mo�na si� spodziewa�, kiedy nawet w�r�d dobrze urodzonych mniej ni� jeden na dziesi�ciu umie napisa� w�asne nazwisko.
- W okresie wielkich dni Perio mniej by�o analfabet�w - rzek� don Miwel. - Powinien pan by� odwiedzi� nas sto lat temu, s'�or captain, i zobaczy�, do czego zdolna by�a nasza rasa.
- Jednak czy� samo Perio nie by�o tylko spadkobierc�? - zapyta� bispo gorzko. - Zjednoczy�o wielkie obszary, na jaki� czas zaprowadzi�o prawo i porz�dek, lecz c� stworzy�o nowego? Jego dzieje by�y tak� sam� po�a�owania godn� histori� jak tysi�ca wcze�niejszych kr�lestw, dlatego te� dosi�g�a je taka sama sprawiedliwa zag�ada.
Do�ita Tresa prze�egna�a si�. Nawet Ruori, kt�ry sko�czy� studia in�ynierskie i nawigacyjne, by� wstrz��ni�ty.
- Chyba nie atomowa?! - zawo�a�.
- Co? A, dawna bro�, kt�ra zniszczy�a stary �wiat. Nie, oczywi�cie, �e nie. - Don Carlos potrz�sn�� g�ow�. - Lecz w nasz bardziej ograniczony spos�b byli�my r�wnie g�upi i grzeszni jak legendarni praojcowie i skutki by�y podobne. Mo�na to nazwa� ludzk� zach�anno�ci� albo kar� el Dio, jak kto chce. Uwa�am, �e oba okre�lenia oznaczaj� dok�adnie to samo.
Ruori zbli�y� twarz do kap�ana.
- Chcia�bym z panem jeszcze porozmawia�, s'�or - powiedzia� z nadziej�, �e u�y� w�a�ciwego tytu�u. - Ludzie znaj�cy histori�, a nie mity, s� rzadko�ci� w dzisiejszych czasach.
- Jak najbardziej - zgodzi� si� don Carlos. - B�d� zaszczycony. Do�ita Tresa niecierpliwie przest�pi�a z nogi na nog�.
- Zwyczaj zaleca ta�ce - powiedzia�a. Jej ojciec wybuchn�� �miechem.
- Ach, tak. Jestem pewien, �e m�ode damy s� zniecierpliwione. Jutro b�dzie do�� czasu na kontynuacj� formalnych rozm�w, s'�or captain. Teraz czas na zabaw�.
Da� znak. Orkiestra zacz�a gra�. Niekt�re instrumenty by�y takie same jak u Maurai, inne zupe�nie nieznane. Stopniowanie d�wi�k�w te� odmien-
ne... co� podobnego wyst�powa�o w Stralii, lecz... w tym momencie Ruori poczu� czyj�� d�o� na ramieniu. Obejrza� si�. Do�ita Tresa.
- Skoro pan nie prosi mnie do ta�ca, czy mog� by� tak nieskromna, by
poprosi� pana?
- Co oznacza s�owo �nieskromna"? - zapyta�.
Zaczerwieni�a si� i usi�owa�a wyja�ni�, lecz bez powodzenia. Ruori uzna�, �e to kolejne miejscowe poj�cie, kt�rego brak Ludziom Morza. W tym czasie meyca�skie dziewczyny i ich kawalerowie znale�li si� ju� na parkiecie sali balowej. Przygl�da� im si� przez chwil�.
- Nie znam krok�w - oznajmi� - ale s�dz�, �e powinienem si� szybko nauczy�.
Otoczy� dziewczyn� ramionami. Jej blisko�� by�a mi�a, cho� nic nie mia�o z tego wynikn��.
- �wietnie sobie pan radzi - powiedzia�a donita Tresa po d�u�szej chwili.
- Czy wszyscy u was s� tak pe�ni wdzi�ku?
Dopiero po jakim� czasie zda� sobie spraw�, �e to by� komplement, za kt�ry powinien jej podzi�kowa�; my�la� jednak jak Wyspiarz i potraktowa� jej s�owa dos�ownie, jako zwyk�e pytanie.
- Wi�kszo�� z nas sp�dza wiele czasu na morzu. Cz�owiek musi wyrobi� w sobie poczucie r�wnowagi i rytmu, bo inaczej ma wielkie szans� znale�� si� za burt�.
Zmarszczy�a nos.
- Och, prosz� przesta�! - za�mia�a si�. - Jest pan r�wnie uroczysty jak
S'Os� w katedrze.
Ruori odwzajemni� u�miech. By� wysokim, m�odym m�czyzn�, br�zowo-sk�rym, jak ca�a jego rasa, lecz o szarych oczach, kt�re wielu odziedziczy�o po ingliskich przodkach. B�d�c N'Zealannijczykiem, nie mia� tak bogatych tatua�y jak niekt�rzy ludzie z Federacji Maurai.W warkoczyk wpl�t� filigranowe cacko z ko�ci wieloryba, nosi� sarong z najdelikatniejszego batiku, w�o�y� te� obszyt� fr�dzlami koszul�. Z tym strojem kontrastowa� n�, bez kt�rego ka�dy Maurai czu� si� nieprzyzwoicie bezbronny - n� stary, odrapany. Nie budzi� respektu, dop�ki mia� ukryte ostrze.
- Musz� zobaczy� tego boga, S'Os� - powiedzia� Ruori. - Poka�e mi pani? Albo nie. Nie ciekawi mnie zwyk�y pos�g.
- Jak d�ugo tu zostaniecie? - zapyta�a.
- Jak d�ugo b�dziemy mogli. Powinni�my zabada� ca�e meyca�skie wybrze�e. Dotychczas jedynym kontaktem Maurai z kontynentem meryka�-skim by�a jedna wyprawa z Awai do Calforni. Znale�li pustyni� i paru dzikich. Od okkaida�skich kupc�w s�yszeli�my, �e dalej na p�noc s� lasy, gdzie ��ci i biali ludzie walcz� ze sob�. Jednak nie wiedzieli�my, co le�y na po�udnie od Calforni, do czasu wys�ania tej wyprawy. Czy potrafiliby�cie powiedzie� nam, co znajdziemy w Su-Merice?
- Teraz ju� niewiele - westchn�a. - Nawet w Brasil.
- Ach, lecz w Meyco kwitn� prze�liczne r�e.
Wr�ci� jej dobry humor.
- A pochlebne s�owa w N'Zealanni - zachichota�a.
- Och, nic podobnego. Jeste�my notorycznie prostolinijni. Oczywi�cie kiedy nie opowiadamy cud�w o odbytych wyprawach.
- A jakie to cuda opowie pan o obecnym rejsie?
- Niewiele, w przeciwnym razie wszyscy m�odzi m�czy�ni Federacji Maurai t�umnie by tu przybyli. Lecz zabior� pani� na pok�ad mojego statku i zaprowadz� do kompasu. Od tej chwili zawsze b�dzie wskazywa� S'Ant�n d'Inio. Staniesz si� moj� r� kompasow�.
Jako�, ku jego zdumieniu, zrozumia�a i roze�mia�a si�, gibka w jego ramionach.
Ta�czyli ca�� noc, powiedzieli te� sobie mn�stwo g�upstw. Przed �witem orkiestra zosta�a odes�ana i go�cie, ukrywaj�c ziewni�cia za arystokratycznymi d�o�mi, zacz�li si� rozchodzi�.
- Jak�e ponure jest przyjmowanie po�egna� - szepn�a Tresa. - Niech my�l�, �e ju� uda�am si� na spoczynek.
Wzi�a Ruoriego za r�k�, poci�gn�a go za kolumn�, a stamt�d na balkon. Starsza s�u��ca, wyznaczona do spe�niania roli przyzwoitki dla par, kt�re tu zaw�drowa�y, owini�ta opo�cz� zasn�a. Opr�cz niej w�r�d ja�min�w byli tylko oni dwoje. Wok� snu�y si� mg�y, przes�aniaj�ce miasto. W oddali d�wi�cza�a pie�� Todos buen pikinier�w w�druj�cych po murach. Po zachodniej stronie balkonu panowa�a ciemno��, w kt�rej migota�y ostatnie gwiazdy. Siedem wysokich maszt�w maurajskiego �Dolphina" zab�ys�o w pierwszych promieniach s�o�ca.
Tresa zadr�a�a i przysun�a si� bli�ej do Ruoriego. Milczeli jaki� czas.
- Pami�taj o nas - szepn�a. - Kiedy wr�cisz do swoich szcz�liwszych ludzi, o nas nie zapomnij.
- Jak bym m�g�? - odpowiedzia�, ju� nie �artobliwie.
- Macie o tyle wi�cej od nas... Opowiedzia�e� mi, jak wasze statki potrafi� �eglowa� niewiarygodnie szybko, niemal pod wiatr. Jak wasi rybacy zawsze maj� pe�ne sieci, jak wasi hodowcy wieloryb�w utrzymuj� stada, od kt�rych ciemnieje morze, jak nawet uprawiacie ocean, uzyskuj�c �ywno�� i w��kna, i... - musn�a palcami migotliwy materia� jego koszuli - powiedzia�e� mi, �e to sporz�dzono r�cznie z rybich o�ci. Powiedzia�e�, �e ka�da rodzina ma sw�j w�asny, obszerny dom i ka�dy jej cz�onek, no, prawie ka�dy ma w�asn� ��d�... �e nawet ma�e dzieci na najbardziej samotnej z wysp umiej� czyta� i maj� drukowane ksi��ki... �e nie znacie �adnej z chor�b, kt�re nas niszcz�... �e nikt nie g�oduje i wszyscy s� wolni... och, nie zapomnij o nas, ty, do kt�rego el Dio si� u�miechn��!
Zamilk�a, unios�a g�ow�, rozszerzy�y si� jej nozdrza, jakby czu�a uraz�. W ko�cu, pomy�la� Ruori, pochodzi�a z rasy, kt�ra od wiek�w ani nie prowadzi�a dzia�alno�ci charytatywnej, ani z niej nie korzysta�a.
Dlatego te� bardzo starannie dobiera� s�owa.
- Wi�cej w tym szcz�cia ni� naszej zas�ugi, donita. W Wojnie S�du
ucierpieli�my stosunkowo niewiele, a dzi�ki temu, �e �yjemy g��wnie na wyspach, unikn�li�my takiego rozrostu populacji, by przekroczy� wydajno�� karmi�cego nas, bogatego oceanu. Nie zachowali�my �adnych utraconych sztuk przodk�w. Nie ma nic takiego. Lecz odtwarzamy staro�ytn� nauk�, spos�b my�lenia, kt�ry wp�yn�� na wszystko. Prze�egna�a si�.
- Atom! - wyszepta�a, odsuwaj�c si� od niego.
- Nie, nie! Tak wiele z odkrytych przez nas ostatnio narod�w wierzy, �e nauka sta�a si� przyczyn� upadku starego �wiata. Albo uwa�a, �e by� to zbi�r martwych przepis�w na wznoszenie wysokich budynk�w czy porozumiewanie si� na odleg�o��. Lecz ani jedno, ani drugie nie jest prawd�. Metoda naukowa to jedynie spos�b uczenia si�. To... zaczynanie ci�gle od nowa. I w�a�nie dlatego wy w Meyco mo�ecie pom�c nam tak samo jak my wam, dlatego odszukali�my was i w przysz�o�ci zapukamy z nadziej� do waszych drzwi.
Skrzywi�a si�, cho� jej oczy zab�ys�y.
- Nie rozumiem - oznajmi�a.
Zastanawia� si� nad przyk�adem. W ko�cu wskaza� rz�d ma�ych otwor�w w balustradzie balkonu.
- Co tu by�o? - spyta�.
- Nie wiem. To zawsze tak wygl�da�o.
- S�dz�, �e potrafi� ci powiedzie�. Widzia�em co� podobnego gdzie indziej. By�a tu kuta, �elazna krata. Lecz zosta�a usuni�ta i przerobiona na bro� lub narz�dzia. Prawda?
- Prawdopodobnie - przyzna�a. - �elazo i mied� sta�y si� rzadko�ci�. By zdoby� metal, musimy posy�a� karawany przez ca�y l�d, do ruin Tamico, cierpi�c bardzo z r�k bandyt�w i barbarzy�c�w. By� czas, kiedy �elazne szyny by�y o kilometr st�d. Don Carlos mi to powiedzia�.
Skin�� g�ow�.
- W�a�nie. Staro�ytni wyczerpali �wiat. Wydobywali rudy, spalali rop� i w�giel, spowodowali erozj� l�d�w, a� w ko�cu nie zosta�o nic. Oczywi�cie przesadzam. Wci�� s� z�o�a. Lecz zbyt ma�o. Mo�na powiedzie�, �e dawna cywilizacja roztrwoni�a maj�tek. Teraz ju� odrodzi�y si� lasy i gleba, mo�na spr�bowa� odbudowa� kultur� maszynow�, tylko �e nie ma do�� surowc�w mineralnych i paliw. Od stuleci ludzie musieli niszczy� relikty staro�ytno�ci, by zdoby� jakikolwiek metal. Wiedza przodk�w nie zosta�a zapomniana, po prostu sta�a si� bezu�yteczna, bo jeste�my po wielokro� biedniejsi od nich.
Spowa�nia�.
- Jednak wiedza i odkrycia nie zale�� od stanu maj�tkowego. By� mo�e dlatego, �e na naszych wyspach nie mieli�my du�o metalu do wyszabrowania, zwr�cili�my si� w inn� stron�. Metody naukowe daj� si� stosowa� r�wnie dobrze do wiatru i s�o�ca, jak kiedy� do ropy, �elaza i uranu. Prowadz�c badania genetyczne, dowiedzieli�my si�, jak hodowa� wodorosty, plankton, ryby, kt�re najlepiej odpowiadaj� naszym potrzebom. Naukowa gospodar
ka le�na daje nam odpowiednie drewno, surowce do syntez chemicznych, troch� paliw. S�o�ce zalewa nas energi�, kt�r� umiemy pozyskiwa� i u�ytkowa�. Drewno, ceramika, nawet kamie� mog� w wi�kszo�ci zastosowa� zast�pi� metal. Dzi�ki wykorzystaniu takich zasad jak op�ywowo�� kszta�tu, prawo Venturiego czy rura Hilscha, wiatr dostarcza mocy, ciep�a, ch�odzenia; mo�na te� wykorzysta� p�ywy. Nawet teraz, tu� po powstaniu, psychologia paramatematyczna pomaga w kontrolowaniu populacji, jak r�wnie�... nie, gadam teraz jak in�ynier. Prosz� o wybaczenie.
Chcia�em powiedzie�, �e je�li tylko zdo�amy pom�c innym ludziom, takim jak wy, na skal� �wiatow�, dor�wnamy naszym przodkom lub ich przewy�szymy... nie ich metodami, kt�re cz�sto by�y bardzo kr�tkowzroczne i marnotrawcze, lecz opracowuj�c nasze w�asne...
G�os mu zamar�. Do�ita Tresa nie s�ucha�a. Patrzy�a nad jego g�ow�, w powietrze, a na jej twarzy malowa�a si� groza.
Wtedy na blankach odezwa�y si� tr�bki i ockn�y si� dzwony katedry.
Ruori podni�s� wzrok. Niebo w zenicie ju� pob��kitnia�o. Nad S'Ant�n polatywa�o leniwie pi�� orkopodobnych kszta�t�w. Wstaj�ce s�o�ce l�ni�o na podrapanych herbach wymalowanych wzd�u� ich bok�w. Czuj�c zawroty g�owy, oszacowa� d�ugo�� tych statk�w na jakie� sto metr�w.
Poni�ej nich widnia�y p�atki koloru krwi opadaj�ce ku miastu.
- Ludzie Nieba! - us�ysza� za sob� ochryp�y okrzyk. - Sant'sima Mari, m�dl si� za nami!
3
Loklann uderzy� o p�yty chodnikowe, przeturla� si� i zerwa� na r�wne nogi. Przez chwil� podziwia� pos�g je�d�ca nad fontann�; nic takiego nie mieli w Canyon, w Strefie Corado, w �adnym z g�rskich kr�lestw. Bia�a �wi�tynia zwr�cona fasad� ku temu placowi si�ga�a nieba.
Na placu panowa� ruch, rolnicy i r�kodzielnicy przygotowywali stragany na dzie� targowy. Teraz rozbiegli si� w ha�a�liwej panice. Tylko jeden m�czyzna odziany w �achmany porwa� kamienny m�ot i rzuci� si� ku Loklanno-wi. Os�ania� ucieczk� m�odej kobiety, prawdopodobnie �ony, unosz�cej dziecko w ramionach. Pomimo bezkszta�tnej, workowatej sukni pirat spostrzeg�, �e mia�a niez�� figur�. Dosta�by za ni� niez�� cen� przy najbli�szej wizycie handlarza niewolnik�w Mong w Canyon. Podobnie za jej m�a, lecz w tej chwili, wci�� obarczony spadochronem, nie mia� czasu. Wyszarpn�� pistolet i strzeli�. M�czyzna upad�, krew s�czy�a mu si� spomi�dzy palc�w przyci�ni�tych do brzucha. Loklann uwolni� si� z uprz�y. Tupi�c buciorami, pop�dzi� za kobiet�. Kiedy zacisn�� palce na jej ramieniu, wrzasn�a i usi�owa�a si� wyrwa�, lecz przeszkadza� jej bachor. Pirat pchn�� j� w stron� �wi�tyni. Robra by� ju� na schodach.
- Pilnuj! - krzykn�� szyper. - Skoro i tak spl�drujemy �wi�tyni�, mo�emy w niej trzyma� je�c�w!
Do drzwi chwiejnie podszed� stary cz�owiek wlop�a�skich szatach. Unosi� w r�kach jednego z meyca�skich bo�k�w w kszta�cie krzy�a, jakby zagradza� drog�. Robra rozwali� mu czaszk� toporem, kopniakiem zrzuci� trupa ze schod�w i wepchn�� kobiet� do �rodka.
Z nieba spada� deszcz zbrojnych. Loklann zad�� w bawoli r�g, zwo�uj�c ich do siebie. W ka�dej chwili nale�a�o si� spodziewa� kontrataku... Tak, ju�.
Oddzia� meyca�skiej kawalerii pojawi� si� ze szcz�kiem. Byli to m�odzi, dumnie wygl�daj�cy m�czy�ni w workowatych spodniach, sk�rzanych plastro-nach i he�mach z pi�ropuszami, w powiewaj�cych p�aszczach. Trzymaj�cy drewniane lance zahartowane w ogniu i stalowe szable - bardzo podobni do ��tych nomad�w z Tekkas, z kt�rymi walczyli od stuleci. Jednak Lud Nieba r�wnie� z nimi walczy�. Loklann przebi� si� na czo�o swojego oddzia�u, gdzie chor��y poni�s� Sztandar B�yskawicy. Po�owa za�ogi �Buffalo" posk�ada�a z segment�w piki z ceramicznym grotem, opar�a drzewce o ziemi� i czeka�a. Szar�a ruszy�a w ich kierunku. Opu�cili piki. Cz�� koni nadzia�a si� na ostrza, cz�� zawr�ci�a z kwikiem. Pikinierzy d�gali je�d�c�w. Druga linia spadochroniarzy post�pi�a naprz�d, uzbrojona w topory, miecze i no�e strunowe. Przez chwil� trwa�a rze�, a� szyk Meycan si� za�ama�. Nie uciekli, lecz wycofywali si� w nie�adzie. A wtedy zagra�y ci�ciwy �uk�w z Canyon.
Na placu pozostali tylko zabici i ranni. Loklann kaza� l�ej rannych zaci�gn�� do �wi�tyni. Co szkodzi�o zebra� potencjalnych niewolnik�w i przese-lekcjonowa� ich p�niej.
Z daleka dobieg� g�uchy huk.
- Armata - powiedzia� Robra. - Przy koszarach.
- No c�, niech artyleria si� pobawi, p�ki nasi ch�opcy nie wpadn� pomi�dzy nich - odpar� Loklann z sardonicznym u�miechem.
- Jasne, jasne - potwierdzi� Robra nerwowo. - Wola�bym tylko, �eby si� do nas odezwali. Nie podoba mi si� sterczenie tutaj.
- Ju� nied�ugo - zapowiedzia� Loklann.
Tak te� by�o. Dopad� ich zataczaj�cy si� biegacz ze z�aman� r�k�.
- �Stormcloud" - wydysza�. - Ten wielki budynek, na kt�ry nas skierowa�e�... pe�ny szermierzy... odrzucili nas przy drzwiach...
- Ha! S�dzi�em, �e to tylko cha�upa kr�la! - zawo�a� Loklann. Za�mia� si�. - No c�, mo�e kacyk w�a�nie urz�dza� przyj�cie. Chod�my, sam zobacz�. Robra, przejmij tu dowodzenie.
Ruchem palca przywo�a� do siebie trzydziestu ludzi. Potruchtali pustymi, milcz�cymi ulicami. Mieszka�cy zapewne kulili si� w bezokiennych domach. Tym �atwiej b�dzie sp�dzi� ich p�niej, kiedy sko�czy si� walka, a zacznie pl�drowanie.
Loklann poprowadzi� oddzia� za r�g. Po przeciwnej stronie zobaczy� pa�ac, stary budynek o zniszczonych �cianach pe�nych szklanych okien, pokryty czerwon� dach�wk�. Ludzie ze �Stormcloud" walczyli przy g��wnym wej�ciu, gdzie pi�trzy�y si� zwa�y rannych i zabitych w poprzednim natarciu.
Jednym rzutem oka oceni� sytuacj�.
-Te zakute �by nie wpad�y na pomys�, �eby wys�a� cz�� oddzia�u do jakiego� bocznego wej�cia! - warkn��. - Jonak, we� pi�tnastu ch�opc�w, wywa�cie jakie� boczne drzwi i zajd�cie ich od ty�u. My w tym czasie pomo�emy dostarczy� im zaj�cia.
Uni�s� pokrwawiony top�r.
- Canyon! - wrzasn��.
- Canyon! - rykn�li ludzie za nim i skoczyli w wir bitwy. Ostatnie natarcie straci�o impet. Kilku Meycan sta�o w g��wnym wej�ciu. Szlachcice - ponurzy m�czy�ni nosz�cy kozie br�dki i woskowane w�sy, w uroczystych czarnych ubiorach. Lewe r�ce owin�li dla ochrony czerwonymi p�aszczami, w prawych dzier�yli d�ugie miecze. Za nimi stali nast�pni, gotowi zast�pi� zabitych.
- Canyon! - wrzasn�� Loklann, rzucaj�c si� naprz�d.
- Quel Dio wela! - zawo�a� szpakowaty don ze z�otym �a�cuchem na szyi. Zrobi� wypad mieczem.
Loklann uni�s� top�r i sparowa� pchni�cie. Don by� szybki, jego b�yskawiczna riposta trafi�a pirata w pier�. Jednak ostrze ze�lizn�o si� z twardego, sze�ciowarstwowego sk�rzanego kaftana. Ludzie Loklanna cisn�li si� po obu stronach, lekkomy�lnie wystawiaj�c si� na pchni�cia i r�bi�c z g�ry. Pirat uderzy� w miecz przeciwnika.
- Ach, nie, don Miwel! - krzykn�� kto� m�ody obok calde.
Starszy m�czyzna warkn��. Zdo�a� chwyci� top�r i z si�� trolla wydar� go piratowi z r�k. Loklann spojrza� �mierci w oczy. Don Miwel uni�s� top�r. Pirat wyszarpn�� pistolet i strzeli�.
Calde pad�. Loklann zdar� z niego z�oty �a�cuch i zarzuci� sobie na szyj�. Kiedy si� prostowa�, dosta� pot�ne pchni�cie, kt�re ze�lizn�o si� z jego he�mu. Schwyci� top�r, zapar� si� stopami w ziemi� i r�bn�� ile si�.
Linia obro�c�w zacz�a si� chwia�.
Za Loklannem rozp�ta�a si� wrzawa. Zobaczy� b�yski broni nad ramionami swoich ludzi. Zakl��, zdawszy sobie spraw�, �e w pa�acu by�o wi�cej obro�c�w opr�cz tych przy drzwiach. Pozostali wykradli si� od ty�u i teraz siedzieli im na karkach!
Pchni�cie przebi�o mu udo. Ledwie je poczu�, w�ciek�o�� przes�oni�a mu oczy mg��.
- Bodajby�cie �winiami si� ponownie narodzili! - rykn��. Na wp� �wiadomie wydar� si� z t�umu, zrobi� miejsce wok� siebie, odskoczy� w bok.
Nowo przybyli nale�eli g��wnie do pa�acowej gwardii, s�dz�c po pasiastych mundurach, pikach i maczetach. Lecz mieli sprzymierze�c�w, kilkunastu ludzi, jakich Loklann nigdy nie widzia� ani nawet o nich nie s�ysza�. Br�zowosk�rzy, czarnow�osi jak Injuni, ale o twarzach przypominaj�cych bia�ych ludzi. Ich cia�a pokrywa�y zawi�e, granatowe desenie, za ubi�r mieli jedynie owin�te wok� bioder p�achty materia�u i wie�ce kwiat�w. Z nies�ychan� zr�czno�ci� walczyli no�ami i maczugami.
Loklann rozdar� nogawic�, by obejrze� ran�. Nic wielkiego. O wiele gorsze by�y ci�gi, jakie dostawali jego ludzie. Zobaczy�, jak Mork sunna Brenn skoczy� z uniesionym mieczem na jednego z br�zowosk�rych, wielkiego m�czyzn� maj�cego na sobie dodatkowo kosztownie wygl�daj�c� koszul�. W kraju Mork zabi� w legalnych pojedynkach co najmniej czterech ludzi, a ilu za granic�, tego nikt nie wiedzia�. Ciemnosk�ry m�czyzna czeka� z no�em w z�bach, z opuszczonymi r�kami. Kiedy ostrze spad�o, po prostu go ju� tam nie by�o. Uderzy� kantem d�oni w trzymaj�c� miecz r�k�. Loklann wyra�nie us�ysza� trzask p�kaj�cej ko�ci. Mork wrzasn��. Obcokrajowiec uderzy� go w krta�. Pirat opad� na kolana, z ust buchn�a mu krew, zgi�� si� i znieruchomia�. Kolejny Cz�owiek Nieba zaatakowa� z uniesionym toporem. Obcy zn�w uchyli� si� przed ciosem, przerzuci� napastnika przez biodro. Pirat uderzy� g�ow� w bruk i nie poruszy� si� wi�cej.
Teraz Loklann spostrzeg�, �e nowo przybyli tworz� kr�g wok� innych, kt�rzy nie uczestnicz� w walce. Kobiety. Na Oktaia i ludo�erczego Ulagu, ci b�karci wyprowadzali wszystkie kobiety z pa�acu! A walka si� sko�czy�a;
ponurzy piraci cofn�li si�, li��c rany.
Loklann rzuci� si� naprz�d.
- Canyon! Canyon! - krzykn��.
- Ruori Rangi Lohannaso - odpar� wielki obcy uprzejmie. Wyrzuci� z siebie seri� komend. Jego grupa zacz�a si� oddala�.
- Bierzcie ich, szumowiny! - wyrycza� Loklann.
Piraci zmobilizowali si� i nier�wno ruszyli do przodu. Piki tylnej stra�y zmusi�y ich do odwrotu. Loklann poprowadzi� grup� na drug� stron� pustego placu.
Wielki br�zowosk�ry m�czyzna patrzy�, jak si� zbli�ali. Szare oczy zatrzyma�y si� na �a�cuchu calde i wion�o z nich mrozem.
- Wi�c to ty zabi�e� don Miwela - oznajmi� w spa�ol. Loklann zrozumia� go; w czasie poprzednich wypraw, bardziej na p�nocy, nauczy� si� tego j�zyka od wi�ni�w i konkubin. - Ty n�dzny synu skuy!
Loklann uni�s� pistolet. Ruori wykona� b�yskawiczny ruch i w prawym bicepsie pirata utkwi�o ostrze no�a.
- Chc� go dosta� z powrotem! - krzykn�� Ruori do niego, a swoim ludziom rozkaza�: - Na statek!
Loklann gapi� si� na krew sp�ywaj�c� mu po r�ce. Us�ysza� szcz�k broni, gdy uciekinierzy przedarli si� przez lini� zm�czonych pirat�w. Grupa Jona-ka pojawi�a si� w g��wnych drzwiach pa�acu - teraz pustego; obro�cy wycofali si� razem z Ruorim.
Do Loklanna podszed� jeden z jego ludzi.
- Idziemy za nimi, szyper? - spyta� prawie nie�mia�o. - Jonak mo�e nas poprowadzi�.
- Nie.
- Ale oni uprowadzaj� ze sto kobiet. Mn�stwo m�odych. Loklann otrz�sn�� si� jak pies wychodz�cy z zimnego strumienia.
- Nie. Najpierw musz� znale�� lekarza i zszy� ran�. Potem czeka nas mn�stwo roboty. Z tymi cudzoziemcami za�atwimy si� p�niej, je�li nadarzy si� okazja. Cz�owieku, mamy miasto do spl�drowania!
4
Na nabrze�u le�a�y trupy, niekt�re spalone. Wydawa�y si� dziwnie ma�e w por�wnaniu z magazynami, niczym szmaciane lalki porzucone przez zap�akane dzieci. Smr�d prochu gryz� w nozdrza.
Atel Hamid Seraio, mat pozostawiony na �Dolphinie" razem z za�og� z zaci�gu, poprowadzi� oddzia� na spotkanie grupy Ruoriego. Zasalutowa� na spos�b wyspiarski, tak niedbale, �e nawet w takiej chwili niekt�rzy Mey-canie poczuli si� zaszokowani.
- W�a�nie mieli�my po pana p�j��, kapitanie - oznajmi�. Ruori popatrzy� w stron� g�szczu takielunku �Dolphina".
- Co si� tu sta�o? - zapyta�.
- Banda tych diab��w wyl�dowa�a w pobli�u baterii. Opanowali stanowiska, kiedy wci�� jeszcze zastanawiali�my si�, o co tu chodzi. Cz�� z nich pop�dzi�a w stron� ha�asu dobiegaj�cego z p�nocnej �wiartki, jak s�dz� od strony koszar. Ale reszta zaatakowa�a nas. No c�, nasza burta wystaje dobre trzy metry nad kej�, mamy wpraw� w odp�dzaniu pirat�w, nie mieli wi�c zbyt du�o szcz�cia. Podpiekli�my ich troch�.
Ruori skrzywi� si�, wspomniawszy spalone zw�oki. Nie podoba�o mu si� polewanie �ywych ludzi p�on�cym wielorybim t�uszczem.
- Szkoda, �e nie spr�bowali od strony morza - doda� Atel, wzdychaj�c. -Mamy �wietn� wyrzutni� harpun�w. W zesz�ym roku jej u�y�em, pod Hinja, gdzie sinski korsarz pod�azi za blisko. Jego d�onka ha�asowa�a jak wieloryb.
- Ludzie to nie wieloryby! - warkn�� Ruori.
- W porz�dku, kapitanie, dobrze ju�, dobrze. - Atel cofn�� si� przed szyprem, nieco przestraszony. - Nie mia�em nic z�ego na my�li. Ruori opanowa� si� i z�o�y� d�onie.
- Niepotrzebnie si� rozgniewa�em - powiedzia� oficjalnie. - �miej� si� sam z siebie.
- Nic si� nie sta�o, kapitanie. Jak m�wi�em, pop�dzili�my im kota i w ko�cu zrezygnowali. Pewnie sprowadz� posi�ki. Co robimy?
- Tego w�a�nie nie wiem - przyzna� Ruori ponuro.
Odwr�ci� si� do Meycan, kt�rzy stali oszo�omieni, nic nie rozumiej�c.
- B�agam o wybaczenie, donowie i do�ity - powiedzia� w spa�ol. - Zdawa� mi relacj� z wydarze�.
- Prosz� nie przeprasza�! - zawo�a�a Tresa Caraban, wyst�puj�c przed m�czyzn. Niekt�rzy z nich sprawiali wra�enie zgorszonych, ale byli zbyt zm�czeni i zbyt oszo�omieni, by zgani� j� za nieskromno��. - Pan uratowa� nam �ycie, kapitanie. Wi�cej ni� �ycie.
Maurai zastanawia� si�, co mo�e by� gorszego od �mierci, potem skin�� g�ow�. Niewola, oczywi�cie. Wi�zy, baty i har�wka w obcym kraju. Przyjrza� si� dziewczynie - d�ugie w�osy, rozczochrane, odrzucone na ramiona, podarta suknia, zm�czenie i �lady �ez na twarzy. Zastanawia� si�, czy wie, �e jej ojciec nie �yje. Trzyma�a si� prosto i patrzy�a na niego z dziwn� przekor�.
- Nie jeste�my pewni, co robi� - przyzna� niezdarnie. - Jest nas tylko
pi��dziesi�ciu. Czy mo�emy pom�c waszemu miastu?
- Nie - odpowiedzia� mu m�ody szlachcic, chwiej�cy si� na nogach. -Miasto jest skazane na zag�ad�. Mo�ecie zabra� te damy w bezpieczne miejsce, to wszystko.
- Przecie� jeszcze si� nie poddajecie, se�or D�noju! - zaprotestowa�a
Tresa.
- Nie, do�ito - wyszepta� m�ody cz�owiek. - Lecz mam nadziej� wyspowiada� si� przed powrotem do walki, bo jestem ju� trupem.
- Wejd�cie na pok�ad - poleci� Ruori szorstko. Poprowadzi� ich po trapie. Liliu, jedna z pi�ciu okr�towych wahin, wybieg�a mu na spotkanie. Obj�a go za szyj�.
- Ba�am si�, �e zgin�li�cie wszyscy! - zawo�a�a.
- Jeszcze nie. - Ruori uwolni� si� od niej delikatnie.
Zauwa�y�, jak Tresa zesztywnia�a. Czy ci dziwaczni Meycanie spodziewali si�, �e za�oga wyruszy w wielomiesi�czn� podr� bez cho�by kilku dziewcz�t? Uzna� po chwili, �e to ubi�r wahin, bardzo podobny do m�skiego, by� sprzeczny z ich moralno�ci�. Niech Na� porwie ich krety�skie uprzedzenia!
Jednak reakcja Tresy go zabola�a.
Inni Meycanie gapili si� na nich. Nie wszyscy zwiedzili statek bezpo�rednio po jego przybyciu. Skonsternowani patrzyli na liny i maszty, na wielki pok�ad, wyrzutnie harpun�w, kabestany, bukszpryt, na �eglarzy. Maurai u�miechali si� zach�caj�co. Wi�kszo�� z nich dotychczasowe wydarzenia traktowa�a jak zabaw�. Ludzi dla rozrywki nurkuj�cych nago w pogoni za rekinami, �egluj�cych samotnie w �odziach z bocznymi p�ywakami tysi�ce mil tylko po to, by kogo� odwiedzi�, trudno zm�czy� byle walk�.
Jednak oni nie rozmawiali z dostojnym don Miwelem, pogodnym don Wanem i �agodnym bispo Ermosillo, nie widzieli ich potem martwych na parkiecie tanecznym, pomy�la� Ruori z gorycz�.
Meyca�skie kobiety skupi�y si� razem, damy i s�u��ce. Pop�akiwa�y. Gwardzi�ci pa�acowi otoczyli je zwartym ko�em. Ruori poprowadzi� szlacht�
wraz z Tres� na pok�ad rufowy.
- Teraz - odezwa� si� - czas na rozmow�. Kim s� ci bandyci?
- Ludzie Nieba - wyszepta�a Tresa.
- To wida�. - Ruori zerkn�� na patroluj�cy nad ich g�owami statek powietrzny. Mia� w sobie takie samo z�owieszcze pi�kno jak barakuda. - Ale
kim oni s�? Sk�d pochodz�?
- To Nor-Merikanie - odpowiedzia�a cicho, jakby obawia�a si� w�asnych emocji. - Z dzikich wy�yn wok� rzeki Corado, z Wielkiego Kanionu, kt�ry
sobie wy��obi�a. G�rale. Istnieje domniemanie, �e dawno temu zostali zepchni�ci ze wschodnich r�wnin przez naje�d�c�w Mong. W miar� wzrastania w si�� w�r�d wzg�rz i pusty� pokonali niekt�re szczepy Mong, a z innymi zawarli przyja��. Od stu lat niepokoili nasze p�nocne granice. Po raz pierwszy zapu�cili si� tak daleko na po�udnie. Nie spodziewali�my si� napadu. Przypuszczam, �e ich szpiedzy dowiedzieli si�, i� wi�kszo�� naszych �o�nierzy w�druje wzd�u� Rio Grande w pogoni za rebeliantami. Po�eglowa-li na po�udnie, nad naszymi ziemiami...
Wzdrygn�a si�.
M�ody D�noju splun��.
- To poga�skie psy! Umiej� tylko rabowa� i mordowa�! C� takiego uczynili�my, �e nawiedzi�a nas ich plaga? Ruori potar� podbr�dek w zamy�leniu.
- Nie mog� by� a� takimi dzikusami - mrukn��. - Te ster�wce s� doskona�ymi konstrukcjami. Ten materia�... jaki� syntetyk? Musi tak by�, inaczej nie utrzyma�by d�ugo wodoru. Na pewno nie u�ywaj� helu! Lecz dla wyprodukowania wodoru na tak� skal� niezb�dny jest przemys�. A przynajmniej porz�dna chemia praktyczna. Mog� nawet uzyskiwa� go elektrolitycznie... dobry Lesu!
Zda� sobie spraw�, �e m�wi do siebie w ojczystym j�zyku.
- B�agam o wybaczenie - powiedzia�. - Zastanawia�em si�, co mo�emy zrobi�. Ten statek nie ma lataj�cych pojazd�w.
Znowu popatrzy� w g�r�. Atel poda� mu lornetk�. Skupi� si� na najbli�szym sterowcu. Wielki balon z gazem i gondola poni�ej - tak wielka jak statek Maurai - tworzy�y razem jednostk� o znakomitej aerodynamice. Gondola, trzcinowa plecionka na drewnianej ramie, sprawia�a wra�enie lekkiej, lecz mocnej. W trzech czwartych wysoko�ci burty widnia�o co� w rodzaju biegn�cej dooko�a galeryjki, na kt�rej za�oga mog�a pracowa�. Wzd�u� re-lingu rozmieszczono maszyny poruszane si�� ludzkich mi�ni. Cz�� na pewno s�u�y�a do manewrowania, lecz niekt�re przypomina�y katapulty. Najwyra�niej ster�wce poszczeg�lnych wodz�w p�nocnych plemion czasem ze sob� walczy�y. Warto si� by�o tego dowiedzie�. Psychologowie polityczni Federacji Maurai byli dobrzy w stosowaniu zasady �dziel i rz�d�". Ale teraz...
Nap�d by� szczeg�lnie interesuj�cy. W pobli�u dziobu gondoli dwa poprzeczne drzewce wystawa�y na boki na dobre szesna�cie metr�w, jedno nad drugim. Podtrzymywa�y dwie obrotowe ramy, do kt�rych przymocowano kwadratowe �agle. Podobna para zdobi�a ruf�, w sumie osiem �agli. Do balonu z gazem przytwierdzono stabilizatory podobne do p�etw rekina. Kilka niewielkich, osadzonych na osiach, chowanych �opatkowych k� wiatrowych wystawa�o pod gondol�, najwyra�niej spe�niaj�c rol� falszkilu. �agle i p�etwy sterowe stawiano za pomoc� lin przechodz�cych przez bloki i wielokr��ki do kabestan�w umieszczonych na galeryjce. Odpowiedni ich dob�r powinien pozwala� na obieranie ostrych kurs�w, przynajmniej kilka rumb�w na wiatr. Poza tym wiatry wiej� w r�nych kierunkach na r�nych wysoko-
�ciach. Opadanie sterowca mo�na uzyska�, wypompowuj�c gaz z kom�r i spr�aj�c go w rezerwuarach; wznoszenie przez ponowne nape�nienie kom�r albo wyrzucenie balastu (ten drugi spos�b zapewne wykorzystywano w trakcie powrotu do domu, kiedy ubytek gazu wskutek nieszczelno�ci by� ju� znacz�cy). Dysponuj�c �aglami, sterami i mo�liwo�ci� wyboru korzystnych wiatr�w, taki sterowiec m�g� przelecie� kilka tysi�cy mil, nios�c wielotonowy �adunek. Och, wspania�y statek! Ruori opu�ci� lornetk�.
- Czy Perio nie zbudowa�o �adnych statk�w powietrznych dla obrony? -
spyta�.
- Nie - wymamrota� jeden z Meycan. - Mieli�my tylko balony. Nie wiemy, jak sporz�dzi� tkanin� zdoln� do utrzymania unosz�cego gazu wystarczaj�co d�ugo, ani te� nie mamy poj�cia, jak sterowa�...
G�os mu zamar� powoli.
- A poniewa� jeste�cie nienaukow� kultur�, nigdy nie pomy�leli�cie o prowadzeniu systematycznych bada� - doko�czy� Ruori.
Tresa, kt�ra patrzy�a na miasto, odwr�ci�a si� gwa�townie ku niemu.
- �atwo wam to m�wi�! - krzykn�a. - Nie musieli�cie przez ca�e stulecia opiera� si� Mongom na p�nocy i Raucanianom na po�udniu. Nie musieli�cie po�wi�ci� dwudziestu lat oraz dziesi�ciu tysi�cy ludzkich istnie� przy budowie kana��w i akwedukt�w, dzi�ki kt�rym nieco mniej ludzi cierpi g��d. Nie musicie dba� o peon�w, kt�rzy umiej� tylko pracowa�, nie potrafi� sami o siebie zadba�. Nigdy si� tego nie nauczyli, bo samo ich istnienie stanowi dla naszej ziemi obci��enie tak wielkie, �e nie sta� nas na edukacj�. �atwo wam p�ywa� tu i tam z waszymi p�nagimi kokotami i na�miewa� si� z nas! Co pan by zrobi� na naszym miejscu, wszechmocny kapitanie?
- Zamilcz - skarci� j� m�ody D�noju. - Uratowa� nam �ycie.
- Jak na razie! - Oczy mia�a pe�ne �ez. Tupn�a w pok�ad drobn� stop� obut� w pantofelek balowy.
Zdezorientowany Ruori przez chwil� zastanawia� si� nad zupe�nie nieistotn� rzecz�: co to takiego kokota? Brzmia�o obel�ywie. Czy�by mia�a na my�li wahiny? Ale czy istnieje bardziej honorowy spos�b zebrania posagu przez kobiet� ni� nara�anie �ycia rami� w rami� z m�czyznami w trakcie wyprawy odkrywczej i nios�cej cywilizacj�? O czym Tresa zamierza�a opowiada� wnukom w deszczowe wieczory?
Przysz�o mu do g�owy, �e w�a�ciwie nie ma powodu, by tak go niepokoi�a. Ju� wcze�niej spostrzeg� u niekt�rych Meycan jak�� niemal przera�aj�c� intensywno�� uczu� pomi�dzy m�em i �on�, zupe�nie jakby ma��onek by� kim� wi�cej ni� szanowanym przyjacielem i partnerem. Lecz jaki inny uk�ad jest mo�liwy? Mo�e wiedzia�by to specjalista psycholog, Ruori czul si� zagubiony.
- Nie czas teraz na niegrzeczno�ci - powiedzia�. Musia� u�y� s�owa w spa�ol maj�cego nieco inny odcie� znaczeniowy. - Trzeba podj�� decyzj�. Jeste�cie pewni, �e nie mo�emy mie� nadziei na przep�dzenie pirat�w?
- Nie, o ile sam S'Ant�n nie uczyni cudu - odpar� D�noju martwym globem. Po chwili wyprostowa� si� gwa�townie. - Tylko jedno mo�e pan dla nas zrobi�, se�or. Odp�yn�� natychmiast, z kobietami. S� w�r�d nich szlachetnie urodzone damy, kt�re nie mog� zosta� sprzedane w niewol�, na poha�bie-nie. Prosz� zabra� je na po�udnie, do Port Wanawato, gdzie calde otoczy je opiek�.
- Nie lubi� ucieka� - odpar� Ruori, patrz�c na zw�oki le��ce na nabrze�u.
- Se�or, to s� damy! W imi� el Di�, zmi�uj si� nad nimi! Ruori przygl�da� si� napi�tym, brodatym twarzom. Do�wiadczy� od Meycan wielkiej go�cinno�ci i powinien im si� zrewan�owa� przys�ug�.
- Dobrze, je�li tego chcecie - powiedzia�. - A co z wami? M�ody szlachcic sk�oni� si� przed nim jak przed kr�lem.
- Nasze dzi�kczynne modli