8971
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8971 |
Rozszerzenie: |
8971 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8971 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8971 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8971 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
J�ZEF IGNACY KRASZEWSKI - Adama Polanowskiego, dworzanina kr�la Jegomo�ci Jana III, notatki.
CYKL POWIE�CI HISTORYCZNYCH OBEJMUJ�CYCH Dzieje Polski.
Redaguje Komitet pod przewodnictwem profesora doktora CZES�AWA HERNASA.
Cz�� XXVII.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1991.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Komitet Redakcyjny: Profesor doktor CZES�AW HERNAS, Profesor doktor STANIS�AW BURKOT, Doktor MARIA GRABOWSKA i Doktor HELENA KAPE�US.
Przeds�owiem poprzedzi� LECH LUDOROWSKI.
Przygotowa�a do druku, pos�owiem i przypisami opatrzy�a EWA WARZENICA_ZALEWSKA.
Ilustracje wybra�a i obja�ni�a JOLANTA WYLE�Y�SKA.
Opracowanie graficzne wg projektu Tadeusza Pietrzyka - GRA�YNA JUSZKIEWICZ.
ISBN 83-205-3531-X.
Copyright by Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza Warszawa 1991.
Notacje kr�lewskiego dworzanina.
Spo�r�d pi�ciu powie�ci J�zefa Ignacego Kraszewskiego po�wi�conych tak ulubionemu przeze�, ostatniemu wielkiemu monarsze mocarstwowej Rzeczypospolitej, Janowi Sobieskiemu, i jego epoce (Pami�tnik Mroczka, 1866; wydanie 1870; Historia o Janaszu Korczaku i o pi�knej miecznik�wnie, 1875; �ywot i sprawy Jegomo�ci Pana Medarda z Go�czwi Pe�ki, 1876; Cet czy licho, 1884; Adama Polanowskiego, dworzanina kr�la Jegomo�ci Jana III, notatki, wydanie po�miertne, 1888) ta pierwsza i ostatnia nale�� do najlepszych.
��czy je zreszt� sporo podobie�stw.
Oba utwory zbli�aj� si� do siebie zar�wno poprzez pokrewie�stwo formy pami�tnikowej (i charakterystycznego dla niej sposobu opowiadania w pierwszej osobie), jak i sytuacji personalnej ich autor�w; pozosta�e natomiast - to powie�ci historycznej przygody o narracji trzecioosobowej.
Pierwszy z wymienionych utwor�w jest typowym pami�tnikiem, a m�wi�c �ci�lej, urywkiem czy fragmentem pami�tnika, przedstawiaj�cym tylko cz�� biografii bohatera, im� pana Mroczka, uczestnika wyprawy wiede�skiej.
Zgo�a odmienny jest ostatni z nich, dzie�ko kr�lewskiego dworzanina, okre�lone przeze� pozornie niezobowi�zuj�c� nazw� "notatki".
"Notatki" - to co� chyba mniej ni� pami�tnik?
A jednak (wbrew nazwie) jest ono g��bsze i doskonalsze jako dzie�o sztuki.
Jak�e interesuj�co zaczyna si� ten utw�r.
Jego inwersyjny tytu�: Adama Polanowskiego, dworzanina kr�la Jegomo�ci Jana III, notatki - pe�en barokowej elegancji - rozbrzmiewa swoist� muzyczno�ci�, jakby toccatow� artykulacj� biegn�cej frazy.
Pierwsze cztery akordy, cztery intonacyjne odcinki, wyodr�bniaj�: osob� autora-narratora (Adama Polanowskiego), jego profesj� (dworzanina), status przynale�no�ci (kr�la Jegomo�ci Jana III) i wreszcie wyakcentowany melodi� opadaj�cego g�osu, pe�n�, dobitn� kadencj� zdania, wytw�r czynno�ci, ostatni wyraz: notatki.
Pi�kny - w swej barokowo stylizowanej muzyczno�ci - i bogaty informacyjnie, wymowny tytu�.
M�wi od razu, kto, o czym i jak b�dzie opowiada�.
Przepraszam: jak b�dzie pisa�, w jakiej formie?
Maj� swoj� w�asn�, charakterystyczn� ekspresj� tytu�y powie�ci Kraszewskiego.
Ich estetyk� i semantyk� nikt jako� dot�d specjalnie si� nie zainteresowa�.
A warto.
Spr�bujmy po�wi�ci� tej kwestii kr�tki i og�lny (z konieczno�ci) eksfeurs.
B�dzie to tak�e przyczynek do oryginalno�ci Adama Polanowskiego...notatek.
W�r�d tytu��w dwustu kilkudziesi�ciu utwor�w literackich pisarza dominuj� raczej formu�y kr�tkie: jedno, dwu i trzy wyrazowe, w rodzaju: Jaryna, Banita, Lodowa Pieczara, Sekret pana Czuryty.
Oczywi�cie nie bierzemy pod uwag� owych dodatkowych, ci�gle powtarzanych przez Kraszewskiego (co stanowi swoist� regu��) kwalifikator�w gatunkowych, jak na przyk�ad: Ulana, Powie�� poleska; Choroby wieku, Studium patologiczne.
Takich kr�tkich tytu��w jest ponad osiemdziesi�t.
Natomiast d�u�sze od czterowyrazowych trafiaj� si� rzadziej, chocia� s� tytu�y a� o�mio, dziewi�cio i dziesi�cio wyrazowe, a nawet d�u�sze!
Oto bodaj�e jeden z najd�u�szych tytu��w powie�ci Kraszewskiego: �ywot i sprawy Jegomo�ci Pana Medarda z Go�czwi Pe�ki z notat familijnych spisane.
Ale co z notacjami im� pana Polanowskiego?
To bardzo rzadki, a nawet unikalny typ tytu�u w ogromnej tw�rczo�ci autora Starej ba�ni.
��czy si� on z czynno�ci� zapisywania, utrwalania w�asnych spostrze�e�, uwag, refleksji, fakt�w, zdarze�, my�li, ale niekoniecznie w spos�b systematyczny, lecz raczej pod naciskiem sytuacji, potrzeby chwili.
A wi�c, jakby w za�o�eniu niezupe�nie uporz�dkowany, nie poddany jakiej� z g�ry okre�lonej regule, lecz maj�cy uk�ad chronologiczny, naturalnie nast�pczy i z zasady lu�ny.
Do tego kr�gu "etymologicznego", zwi�zanego z notowaniem, zapisywaniem nale�� takie gatunki pisarskie, jak: kronika, pami�tnik, raptularz, dziennik, papiery.
I jest sporo takich tytu��w (a tak�e i podtytu��w) u Kraszewskiego, zar�wno w prozie historycznej, jak i wsp�czesno-obyczajowej.
Ograniczmy si� tylko do pierwszego dzia�u.
Najcz�ciej powtarza si� tu okre�lenie gatunkowe "Kronika".
i tak mamy: Sta�czykow� kronik� od roku 1503-1508 (1841); Ostatni� z ksi���t S�uckich, Kronik� z czas�w Zygmunta Trzeciego (1841); �ak�w krakowskich w roku 1549, Prost� kronik� spisan� przez...(1845).
Kilkakrotnie (a wielokrotnie w prozie wsp�czesnej) pojawia si� nazwa genologiczna "pami�tnik".
Oto przyk�ady: Staropolska mi�o��, Urywek pami�tnika (1859); Pami�tnik Mroczka (1866, wydanie 1870); jednorazowo u�ywa pisarz poj�cia "raptularz": Raptularz pana Mateusza Jasienieckiego, Z orygina�u przepisany mutatis mutandis (1881).
I jeszcze pozosta�e exempla ("dziennik", "papiery", "notaty"): W pocie czo�a, Z dziennika dorobkiewicza (1881); Papiery po Glince (1875) i wymieniony ju� �ywot i sprawy Jegomo�ci Pana Medarda z Go�czwi Pe�ki z notat familijnych spisane (1876).
A wi�c im� pana Adamowe "notatki" sytuuj� si� najbli�ej chyba Raptularza pana Mateusza Jasienieckiego ("staropolskiego dziennika wydarze� i wiadomo�ci", "brulionu", "notatnika").
Jak wida�, w tw�rczo�ci znakomitego pisarza jest wielu opowiadaczy (a raczej "zapisywaczy") dziej�w w�asnego �ycia, przedstawianych w formie osobistych wyzna�, subiektywnej relacji, przekazywanych b�d� to z pami�tnikarskiego dystansu (Pami�tnik Mroczka), b�d� ujmowanych po kronikarsku albo utrwalanych na gor�co, w postaci brulionowej, notatek, raptularza, diariusza, dziennika.
Adama Polanowskiego...notatki otwiera bardzo ciekawy prolog, napisany w formie jakby listu, przes�ania, skierowanego zapewne do przyjaciela, Jordana.
Kim jest �w tajemniczy Jordan - nie wiadomo.
Nie w tym rzecz.
Wa�ny jest sam list - wyk�ad, wyznanie, zwierzenie.
M�dra, g��boka, dojrza�a intelektualnie refleksja.
O czym�e pisze autor tego interesuj�cego listu?
Przede wszystkim, czy warto odbywa� tak� publiczn� spowied� ,z ca�ego w�asnego �ycia i poddawa� si� "torturom" wspomnie� "kwoli - jak m�wi - waszej pociesz� i mojej konfuzji".
Czy "�atwo jest albo mi�o �ycie w�asne, pe�ne omy�ek, za kt�re si� pokutowa�o, drugi raz prze�y� na papierze"?
Czy mo�na docieka� prawdy o sobie, demaskowa� po latach pozory w�asnego �ycia, dawniej noszone maski i pozy cz�owieka "prawie zawsze weso�ego", udaj�cego "jakoby najszcz�liwszego", to znowu lekcewa��cego wszystko i "drwi�cego z przeciwno�ci losu"?
A wreszcie, czy rzeczywi�cie mo�na powiedzie� o sobie ("jak na spowiedzi") prawd� i tylko prawd�?
Na to ostatnie pytanie ma on jednoznaczn� odpowied�.
"Cho�bym chcia�, nie potrafi�.
Jest w ludzkiej naturze, i� m�wi�c o sobie cz�owiek zawsze k�amie, nawet gdy prawd� m�wi" - stwierdza Polanowski - bo pozna� samego siebie, "niemo�liwa rzecz"!
Te s�owa �yciowo do�wiadczony racjonalista, zgorzknia�y sceptyk, kieruje do siebie i do swojej relacji o przesz�o�ci.
Nie wierzy, aby on sam, przez prawie �wier�wiecze obcuj�cy niemal stale (pomijaj�c kr�tkie okresy nieobecno�ci na dworze) ze swoim wielkim panem, m�g� przekaza� autentyczn� wiedz� o nim, o zdarzeniach i o historii, kt�rej by� uczestnikiem i �wiadkiem.
Ale ta u�omno�� poznawcza, �w agnostycyzm ma swoje �r�d�o nie tylko w naturze umys�u ludzkiego.
Jest tak�e zwi�zany z kondycj� cz�owieka, jego sytuacj� �yciow�, typem uprawianej profesji.
I jakie widzenie daje pozycja dworzanina?
Widzenie cz�stokro� nie samego cz�owieka, lecz tylko przedmiot�w do niego nale��cych, na przyk�ad jego...but�w.
W owym dyskursie z tajemniczym Jordanem na swoje w�asne pytanie, "czy cz�owiek, kt�ry widzia� buty czyje�, mo�e wizerunek jego malowa�"?
(a przecie� on, Polanowski, cz�sto "na widzeniu historycznych but�w poprzestawa�") dworzanin kr�la Jegomo�ci udziela kapitalnej odpowiedzi.
"Na to trzeba daru osobistego, odwagi wielkiej i bezczelno�ci niepo�ledniej, aby ludzi odgadywa� z ma�ych pr�bek".
Jednak�e autor ulegnie namowom przyjaciela i pokusie w�asnej pr�no�ci, decyduj�c si� na skre�lenie swojej biografii.
Wszak�e - jak twierdzi - inni nawet gorsi, te� to robi�.
Ale znowu serwuje zastrze�enia.
Nie b�dzie to rzecz wykwintnie napisana, wzorowo skomponowana.
Nie b�dzie to "ani biografia, ani historia, ani �adna taka rzecz, co by si� na kopyt zwyk�y wbi� da�a, ale co� swobodnego - nie roszcz�cego sobie prawa ani do tytu�u, ani do znaczenia...
Lu�ne karty"...
I nic wi�cej.
Tak okre�la skromnie (inaczej ni� Jan Mroczek znaczenie swojego pami�tnika) im� pan Adam poetyk� w�asnego utworu "lu�ne karty" - "a co pami�� przyniesie, to si� na kartach zapisze".
Pami�tnik z lu�nych kart z�o�ony, taka niefrasobliwa paplanina?
Co� jakby forma...
bez formy?
Ej�e, troch� nas kokietuje ten przezacny dworzanin kr�la Jegomo�ci!
Musimy mu wi�c zaprzeczy�.
Jego "notatki" maj� swoj� form�, dobrze przemy�lan�.
Maj� sw�j wyra�ny rygor kompozycyjny.
I maj� swoj� estetyk�.
Nic dziwnego.
Odby� wszak�e pan Adam "edukacyj� niezgorsz�" w �uckiej infimie i lubelskim co�legium.
Zobaczmy zatem, jak pisze, jak komponuje notacje nasz dworzanin.
M�g�by on o ukochanym kr�lu i o przesz�o�ci pisa� w r�nych tonacjach uczuciowych.
o nim zw�aszcza i o osobach mu sympatycznych m�g�by pisa� patetycznie lub ze �z� w oku, z melancholijn� t�sknot�, z �alem; o nieprzyjacio�ach za� - z ironicznym sarkazmem, gniewnym zmarszczeniem brwi czy przekle�stwem na ustach.
Takie mog�yby by� notatki.
M�g�by te� relacj� swoj� wie�� tokiem meandrycznych inwersji, wik�a� j� w nurcie spl�tanych, raz po raz gubionych i odnajdywanych w�tk�w, dygresyjnych przeskok�w.
M�g�by biec fugami wielokrotnych nawrot�w i ucieczek, wprowadzi� (za spraw� mistrza Kraszewskiego, doskonale znaj�cego literatur� �wiatow�) wymy�lne techniki narracyjne, wypracowane i stosowane ju� w dawnych wiekach.
Tymczasem dla notatek Polanowskiego zosta�a wybrana forma pozbawiona fakturalnych zawik�a�, oparta na zasadzie relacji nast�pczej, kronikarskiej, z rzadka tylko naruszaj�cej naturaln� chronologi� antycypuj�cymi zapowiedziami.
Ograniczeniu poddano efekty emocjonalne, uczuciowe gesty i akcenty uniesienia, jakie przynie�� mo�e ekspresja osobowo�ci jawnego narratora, prowadz�cego przez ca�y czas opowiadanie w�asne, indywidualne (pierwszoosobowe).
Sfera personalnej uczuciowo�ci narratora-bohatera zosta�a wyra�nie stonowana, wyciszona.
Pana Adamowa relacja ma charakter spokojny, rzeczowy, zobiektywizowany; unika on emfatycznych komentarzy, nieustannie podkre�la dystans sko�czonego czasu, zamkni�tej historii; stale wpisuje przes�anki w�asnej wiarygodno�ci,- znawcy przedmiotu - �wiadka i uczestnika zdarze�, ujawnia zawsze �r�d�a swojej wiedzy, granice kompetencji, ale r�wnie� przyczyny niewiedzy.
Chocia� nie ukrywa swych sympatii czy niech�ci, antypatii, a nawet wrogo�ci (bo i to si� zdarza, tak, w stosunku do jednej osoby).
Panuje jednak nad form� swojego pisania.
Ca�y czas wie, �e pisze pami�tnik, w kt�rym odbija si� jego moralny, duchowy i intelektualny obraz, jego osobowo��.
Dobry, uczciwy, wierny, m�dry dworzanin kr�la Jegomo�ci chce wystawi� uwielbianemu panu wzruszaj�cy pomnik mi�o�ci.
Wie tak�e, �e musi to by� kunsztowna robota, �wiadome swej pisarskiej sztuki dzie�o.
Nietrudno zauwa�y�, i� Adama Polanowskiego...notatki splataj�ce w harmonijn� ca�o�� nurt spraw indywidualnych bohatera z nurtem spraw pozaosobistych, og�lnych, wydarze� dziejowych, rozpoczyna i ko�czy wyra�ne skupienie element�w biograficznych.
To swoista rama biograficzna - zabieg charakterystyczny dla struktury gatunkowej pami�tnika.
Autor otwiera relacj� opowiadaniem o sobie, kt�re ma go zidentyfikowa� i uwiarygodni� w oczach czytelnika, umotywowa� dzieje w�asnego �ycia i odnie�� je do historii og�lnej.
Musi tak�e w pewnym momencie opowiadanie zako�czy�, a wi�c ostatecznie umiejscowi� w konkretnym wymiarze czasu historycznego.
Ta rama konstrukcyjna jest bardzo wyrazista w pana Adamowych notacjach, zainicjowanych kr�tkim opisaniem dzieci�stwa i wczesnej m�odo�ci, a nast�pnie promocj� dworsk� dzi�ki protekcji mo�nego krewniaka, "s�yn�cego z m�stwa, ulubie�ca rycerstwa ca�ego", pu�kownika Aleksandra Polanowskiego, i zako�czonych rezygnacj� z tej�e s�u�by po zgonie Jana III i wyborze jego nast�pcy (1697) oraz powrotem na wie�, do rodzinnej Polanki.
Nasz bohater (urodzony zapewne tu� przed potopem szwedzkim) podejmuje dworskie pos�ugiwanie jako m�odzieniec dwudziestoletni, przyst�puje za� do pracy nad swym dzie�kiem, przekroczywszy ju� pi�ty krzy�yk.
Dworzanin kr�la Jegomo�ci utrwala jednak nie tylko wielk� histori�, wplataj�c w ni� raz po raz w�asne w�tki, lecz wypowiada si� tak�e bardzo cz�sto o swoim pisaniu, czuwa stale nad jego przebiegiem, t�umaczy i komentuje swoj� prac�.
Wprowadza wi�c do swego utworu uwagi "warsztatowe", kre�li co� w rodzaju w�tku (jak by to nazwa�a wsp�czesna teoria literatury) "automatycznego".
Wyra�na zatem �wiadomo�� tworzenia, ujawniaj�ca tak�e swoisty dramat i samego wyboru, selekcji, i dramat zmagania si� autora z w�asn� niedoskona�o�ci� i opornym, tak trudno uchwytnym fantomem przesz�o�ci, towarzyszy procesowi komponowania pana Adamowych notacji.
Cechy te, nieobecne w Pami�tniku Mroczka (i dot�d nie dostrze�one) stanowi� interesuj�c� w�a�ciwo�� artystyczn� omawianego utworu.
Warto po�wi�ci� im nieco uwagi.
Do najcz�ciej powracaj�cych motyw�w wypowiedzi "warsztatowych" nale�� r�nego typu refleksje o u�omno�ci w�asnej pami�ci i wynikaj�cych st�d konsekwencji dla pracy pami�tnikarza, zw�aszcza o nieuchronnej fa�szuj�cej deformacji przypominanego �wiata, o niemo�liwo�ci pe�nej rekonstrukcji szczeg��w czy o zmianie sposobu widzenia przesz�o�ci, kt�ra po wielu latach wydaje si� inna, niekiedy ca�kowicie odmienna.
Naturalny proces zapominania i przypominania jest zjawiskiem dialektycznym, �ywym, pobudzaj�cym wyobra�ni� i prze�ycia.
Odtwarzana we wspomnieniach historia nale�y wi�c do sfery uczu�, nastroj�w, marze�, mitu, legendy.
O tym wydaje si� pami�ta� dworzanin kr�la Jegomo�ci jako pami�tnikarz i racjonalista, zatroskany stale o logik� swojej rekonstrukcji.
Czy Adama Polanowskiego...
notatki maj� jakie� w�asne prymarne �r�d�o pisane, jaki� tekst genetyczny?
Mo�e brulion?
Tylko jeden epizod - wyprawa wiede�ska - posiada swoj� wcze�niejsz� podstaw� dokumentow� w postaci szczeg�owej kroniki, "starych konotatek", sporz�dzonych ad hoc przez uczestnicz�cego w niej dworzanina.
Wyznaje on: "Z mojego pisania widzicie, i� stare konotatki wci�gam tu, bom w Krakowie umy�lnie sobie papier oprawi� kaza� dla regestr�w i rachunk�w, przy czym si� to i owo notowa�o".
Donios�o�� tych wydarze� wymaga�a nadzwyczajnych uzasadnie�.
Wielokrotnie natomiast wspomina autor o niedoskona�o�ci swojej pami�ci, nie jest pewny, czy wiernie rekonstruuje przesz�o��; relatywizuje wi�c przekazywan� informacj�, gdy na przyk�ad rozwa�a kwesti�, kto by� inicjatorem wysuni�cia kandydatury Sobieskiego do tronu.
"By� bardzo mo�e" o ile ja sobie po latach tylko przypomnie� umiem i kombinuj� dzi�, post festum, �e hetmanowa potajemnie elekcj� m�owsk� na my�li mia�a, nikomu si� z tego, opr�cz wojewody ruskiego, nie zwierzaj�c".
Naturalnym dla psychiki zapominaniem szczeg��w, pozornie drobnych wydarze�, t�umaczy pan Adam niemo�no�� dok�adnego przedstawienia przyczyn owej reorientacji politycznej dworu polskiego w roku 1681 z profrancuskiej na prohabsbursk� "dzi� i pami�ci nie starczy, bo w niej tylko niekt�re si� szczeg�y zatrzyma�y i uwi�z�y [...] tak jak w sicie z m�ki niekt�re grudki pozostaj�".
Jak pisze dalej, "trudno mi wszystko opowiedzie�, i jak do tego przysz�o, i jak male�kie na poz�r przyczyny sprowadzi�y wielkie i wa�ne nast�pstwa".
"Pami�� - dowodzi w innym fragmencie notatek Polanowski - zatrzymuje i reaktualizuje przecie� wspomnienia w ich wymiarze og�lnym.
[...] pami�tam tylko og�ln� t� impresj�, �e rozum kr�la i przezorno�� jego a troskliwo�� o dobro Rzeczypospolitej wys�awiano [...]" Wyj�tkowo tylko przes�ank� uwiarygadniaj�c� pana Adamow� relacj� o konflikcie Sobieskiego z ma��onk� stanowi powo�anie si� na autorytet najlepszego informatora z zachowaniem ca�kowitej dyskrecji (bez jakichkolwiek insynuacji plotkarskich, bo rzeczywi�cie nasz dworzanin nie nale�y do os�b ch�tnie szepcz�cych nowinki o innych).
"Nie pochwal� si�, abym tam by�, na to patrzy� i s�ucha�, ale wiem z najlepszego �r�d�a, �e mi�dzy ma��e�stwem wszcz�� si� sp�r �wawy i niemal k��tnia".
Szczeg�lny charakter maj� jednak wyznania Polanowskiego na temat jego stosunku do wielkiej polityki.
�wiadcz� one o naiwnym traktowaniu jej zawi�o�ci, o powierzchowno�ci jego s�d�w i ocen w tej dziedzinie, co on sam usprawiedliwia m�odo�ci� i brakiem do�wiadczenia.
"Jam na�wczas ani g��boko, ani daleko m�odymi i niewprawnymi oczyma nie si�ga�.
Wielu te� rzeczy sobie wyt�umaczy� nie umia�em, kt�re p�niej zrozumia�em dopiero".
A dochodzi do tego jeszcze ca�kowity brak uzdolnie� do zajmowania si� sprawami polityki.
W rzeczy samej, poza misj� �ledzenia i zdobycia dowod�w zdrady Morsztyna, kr�l przecie� nie powierza Polanowskiemu �adnych zlece� "politycznych".
I ta w�a�nie niedojrza�o��, niemo�no�� przyswojenia sobie arkan�w politycznego dzia�ania: "Nie przyznaj� sobie wcale prawa s�dzenia o polityce, bom si� jej nie nauczy�, cho� si� o ni� ociera�em co dzie� [...]" staje si� znamienn� cech� osobowo�ci naszego bohatera.
Tote� do ko�ca dworskiego pos�ugiwania nie splami si� on nigdy �adnym niegodnym uczynkiem, pozostanie zawsze cz�owiekiem o najwy�szych zasadach moralnych, absolutnie wiernym i lojalnym wobec ukochanego pana.
�wiadczy o tym (os�aniaj�ca osob� monarchy) dyskrecja dotycz�ca zleconej mu niegdy� akcji tajnej wobec korespondencji Morsztyna.
Pisze pan Adam: "Chocia� lat od tego czasu up�yn�o wiele, nie s�dz�, a�ebym m�g� tu zapisa�, z czym mnie kr�l pos�a� [...]" �w wzruszaj�cy stosunek do umi�owanego pana, eksponowany w kilku kolejno po sobie nast�puj�cych wyznaniach, wp�ywa do�� wyra�nie na charakter trzeciej cz�ci notatek Polanowskiego.
Zrozpaczony nag�� odmian� losu Jana III od powrotu z wyprawy wiede�skiej "cierpi�cego m�czennika", zniewa�anego, prze�ladowanego we w�asnym kraju, pan Adam nie mo�e ju� spokojnie pisa� dalej swojego pami�tnika.
Zacny dworzanin rzuca wi�c przepojone b�lem dramatyczne wyznania: "Krok w krok i�� za tym, co si� owego roku 1684 a� do zgonu kr�la dzia�o, nad si�� moj� [...] Do tego terminu te moje notatki doprowadziwszy, gdy mi je dalej przychodzi ci�gn��, serce si� �ciska [...] Spisa� wszystko to, co na nieszcz�liwym panu przez te lata a� do zgonu brzemieniem ci��y�o, si�y niemal i rezygnacji braknie".
A bezecn� akcj� zwalczania "nieszcz�snego pana" wy�miewaj�cymi go niegodnie "paszkwilami" i karykaturami, rozrzucanymi w jego w�asnym zamku, kwituje Polanowski z b�lem i oburzeniem: "Serce boli pisa� o tym, a pi�ro si� wzdraga".
Uwagi te z ca�� moc� podkre�laj� rozwijan� w tej w�a�nie cz�ci notatek koncepcj� kr�la jako m�czennika na tronie.
Podobnie jak Jan Kazimierz (Bo�y gniew), jak Micha� Korybut (Kr�l Piast) jest nim tak�e Jan III.
Sobieski i Marysie�ka.
To oni s� przecie� bohaterami historycznymi Adama Polanowskiego...notatek.
C� za uderzaj�cy kontrast.
Wspania�y w swej m�skiej urodzie dzielny rycerz i hetman, znakomity, niepokonany, szcz�liwy w�dz (jeden z najwi�kszych w naszej historii i najwybitniejszy z wybitnych w ca�ym stuleciu), tw�rca naj�wietniejszego tryumfu zbrojnego od czas�w wiekopomnego Grunwaldu.
Victor i Salvator.
Zbawca chrze�cija�skiego �wiata, wielbiony i czczony w ca�ej Europie.
Bystry, dalekowzroczny polityk, dobry, szlachetny, m�dry kr�l.
A przy tym wiecznie i romantycznie zakochany, przez ca�e lata uwielbiaj�cy wprost swoj� przepi�kn� �on�, Marysie�k�.
Jak pisa� niegdy� Boy z w�a�ciwym sobie poczuciem humoru, "najlepiej o�eniony kr�l polski, bo trzykrotnie z t� sam� kobiet�".
Zakochany wiernie i pisuj�cy do uwielbianej wspania�e, pe�ne mi�osnego �aru listy bezpo�rednio ze zdobytych szturmem namiot�w tureckich wezyr�w, ci�gle st�skniony i spiesz�cy do wdzi�k�w pani swego serca.
Wygrywaj�cy jak tylko mo�na najszybciej te swoje batalie, te swoje "procedery z Tatary i Turki" i biegn�cy "co ko� wyskoczy" najspieszniej, nami�tny kochanek, Celadon, w ramiona prze�licznej Astrei, czu�ej, oddanej.
I ona, Marysie�ka, "R�a" kochaj�ca, st�skniona, oczekuj�ca, wierna, "przymilna", wabi�ca Jachniczka wszystkimi powabami swoich odkrytych i ukrytych "�liczno�ci".
Sobieski i Marysie�ka.
Celadon i Astrea, R�a.
Postaci jak z ba�ni, legendy, marzenia, mitu.
Kt� nie zna tej pi�knej, wzruszaj�cej i jak�e sympatycznej legendy o bohaterskim w�adcy i jego prze�licznym ukochaniu?
A jednak Kraszewski jako jeden z pierwszych polskich powie�ciopisarzy mit ten podwa�a i zwalcza.
Zwalcza jednak tylko jego cz�� drug�.
Mit Marysie�ki - Astrei -R�y.
W licznych romansach historycznych tego tw�rcy - dobremu, szlachetnemu w�adcy, dbaj�cemu o pot�g� pa�stwa i szcz�cie poddanych, przeciwstawia si� rywalizuj�cy z nim z�y, bezwzgl�dny, przewrotny, pod�y magnat, realizuj�cy swe niecne i egoistyczne plany kosztem ojczyzny.
Schemat ten funkcjonuje r�wnie� w Adama Polanowskiego...notatkach.
Znajdujemy tu mn�stwo krytycznych s�d�w i pe�nych oburzenia uwag na temat opozycyjnej, a nawet wrogiej postawy hetmana litewskiego, Paca, kt�ry swoim dzia�aniem unicestwia w�a�ciwie efekty wspania�ych zwyci�stw Sobieskiego pod Chocimiem i na Ukrainie, na temat zdrady Morsztyna, antykr�lewskich akcji, spisk�w i knowa� innych wielmo��w i dostojnik�w Korony i Litwy.
Ale najbardziej negatywn� rol� odgrywa jednak sama kr�lowa.
Ju� pierwsze (po�rednio ukazane w pami�tniku pana Adama) spotkanie z postaci� pani hetmanowej - w przeciwie�stwie do (tak� sam� technik� zaprezentowanego, ujmuj�cego portretu Sobieskiego - robi prawdziwie niesympatyczne wra�enie.
Wkr�tce te� potwierdzaj� to wra�enie kolejne osobiste kontakty Polanowskiego z kapry�n�, zarozumia�� i niezno�n� pani�.
Tak odbiera je czytelnik.
Ciemne, ponure tony zabarwiaj� coraz mocniej kreowany w pami�tniku portret Marysie�ki.
Prze�liczna, ale zimna, wyrachowana, patologiczna egoistka, bezwzgl�dna, chytra, sk�pa, pyszna, dumna, pr�na, odpychaj�ca.
Przewrotna intrygantka, tyranizuj�ca ca�e otoczenie i m�a, przebieg�a despotka kupcz�ca urz�dami, zach�annie zgarniaj�ca miliony do swej prywatnej szkatu�y, spiskuj�ca przeciwko w�asnemu m�owi, amoralna, zdradzaj�ca go z jego przyjacielem, hetmanem Jab�onowskim (i nie tylko), sk��cona z w�asnymi dzie�mi, j�trz�ca przeciwko swoim synom, nie dopuszczaj�ca najstarszego do sukcesji kr�lewskiej.
Po �mierci ma��onka usi�uj�ca za wszelk� cen� zatrzyma� koron� przez jak najszybsze... po�lubienie kolejnego elekta (nawet �onatego)!
Dworzanin kr�la Jegomo�ci notuje: "Dzieci w�asne oszukawszy [...] przeciwko nim wyst�powa�a m�wi�c: niech B�g uchowa, aby�cie kt�rego� z syn�w moich za kr�la wybra� mieli.
Do wszystkich poczwarno�ci i sromot, kt�re spraw� by�y tej kobiety z piek�a rodem, tego tylko brak�o, a�eby dzieci w�asne dla siebie sakryfikowa�a".
"Kobieta z piek�a rodem"!
Trudno o bardziej odra�aj�cy konterfekt prze�licznej Marysie�ki.
Zupe�nie nie pasuje on do idyllicznego mitu.
I c� za drastyczny, ra��cy kontrast z portretem Sobieskiego.
Kr�lowa Marysie�ka nale�y do jak�e licznej u Kraszewskiego rodziny kobiet demonicznych i fatalnych.
Takich, kt�re �ami� �ycie najbli�szym, nikomu nie przynosz� szcz�cia, s� �r�d�em chaosu, destrukcji, kl�ski.
Tak� w�a�nie fataln� kobiet� w �yciu Sobieskiego sta�a si� Maria Kazimiera.
To ona w�a�nie z�owieszczym wyrokiem historii niszczy dzie�o Jana III.
Komentuje to Polanowski z oburzeniem i b�lem: "Gdziekolwiek ta kobieta dotkn�a czego, splugawi�a i zniszczy�a [...] Dzie�a i my�l bohatera zniszczy�a".
Fatalna kobieta w historii Polski, kobieta... si�a nieczysta, przyczyni�a si� do dalszego upadku ojczyzny.
Jest w tej opinii Kraszewskiego zapewne wiele przesady, ale pozostajemy pod wra�eniem jego mocnych s��w.
Dobiegaj�ce ko�ca bolesne i jak�e smutne wspomnienia dworzanina kr�la Jegomo�ci uderzaj� przejmuj�cym i symbolicznym obrazem marniej�cego po �mierci pana ukochanego i piel�gnowanego przeze� ogrodu, obrazem zag�ady Janowego dziedzictwa: "Ruina biiska patrza�a zewsz�d".
"W ostatnim zdaniu autor notatek, zaszyty w swej cichej Polance, rozpami�tuje praeterita, przesz�o��.
Jest to smutna i pesymistyczna lekcja, bolesna lekcja historii.
Cz�ste jest takie nauczanie ojczystych dziej�w przez wielkiego pisarza i moralist�.
Lech Ludorowski.
TOM PIERWSZY.
- Vade retro Satanas!
Precz, kusicielu, ode mnie!
Nie dosy� ci, �em si� d�ugim �yciem um�czy�, chcesz, abym si� sam na tortury bra�, spowiadaj�c si� z niego, kwoli waszej pociesz� i mojej konfuzji!
Widzia�e� mnie zawsze prawie weso�ym, cho� bieda to noc, jakbym albo najszcz�liwszym by�, albo sobie nieszcz�cia nie mia� za nic - wi�c ci si� zdaje, �e mi �ywot p�yn�� jak po ma�le i uciech� b�dzie czyta�, gdy wam o nim nak�ami�.
Ale - wiesz�e ty, czym ja, �miej�c si�, owego lisa sparta�skiego ukrytego nie mia� na piersi, kt�ry mi j� gryz� i szarpa�, gdym si� u�miecha�?
(Lis by� czy wilk prosz� sprawdzi� - o to idzie, �e k�sa�).
My�lisz, �e �ycie w�asne, pe�ne omy�ek, za kt�re si� pokutowa�o, drugi raz prze�y� na papierze �atwo jest albo mi�o?
Na ostatek, s�dzisz, �e ja ci jak na spowiedzi - prawd� powiem?
Cho�bym chcia�, nie potrafi�.
Jest w ludzkiej naturze, i� m�wi�c o sobie, cz�owiek zawsze k�amie, nawet gdy prawd� m�wi, bo gnothi seauton - niemo�liwa rzecz!
Wi�c po c� si� zda�o biografi� pisa�?
Z bajek ludzie tyle si� ucz� co dzieci - o stworzeniach, jakich na �wiecie nie ma, i cudach, kt�rych nigdy nie bywa�o.
Wiem, co mi na to odpowiesz, �e nie mojej mizernej biografii ��dasz, bo ta ci do niczego, ale chcesz, bym ci opowiedzia�, na com patrza�, et quorum pars parva fui.
To znowu sprawa inna.
Odpowiedz mi naprz�d na to pytanie - czy cz�owiek, kt�ry widzia� buty czyje�, mo�e wizerunek jego malowa�?
Ja za� w moim �yciu cz�sto na widzeniu historycznych but�w musia�em poprzesta�.
Na to trzeba daru osobistego, odwagi wielkiej i bezczelno�ci niepo�ledniej, aby ludzi odgadywa� z ma�ych pr�bek.
Z tym wszystkim, m�j Jordanie, wystawi�e� mnie na pokus�, bo mi si� teraz co� o oczach moich pisa� zachciewa i m�wi� sobie, prezumpcj� by�oby chcie� by� lepszym od drugich i kiedy drudzy g�upstwa po sobie ad aeternam memoriam" zostawili, dlaczego ja mam od nich by� lepszy?
Przy czym mi�o�ci w�asnej, zawsze troch� �wierzbi�cej, dogodzi�oby si�.
Zatem nie b�dzie to ani biografia, ani historia, ani �adna taka rzecz, co by si� na kopyt zwyk�y wbi� da�a, ale co� swobodnego - nie roszcz�cego sobie prawa ani do tytu�u, ani do znaczenia...
Lu�ne karty...
Nie ��daj ode mnie, abym pi�knie pisa� i przedmiot m�j umiej�tnie ci rozp�ata� jak kucharz ryb�.
Pi�ro puszcz�, tak jak to si� j�zyk puszcza�o przy kominie i ciep�ym piwku - a co pami�� przyniesie, to si� na kartach zapisze.
Niech ci Pan B�g przebaczy, �e� mnie do tego nam�wi�.
Vale et me amaP 1698 r.
Adam Polanowski.
Z m�odszych moich lat - nie ma co pisa�, bo ludzie s� jako trawa, gdy si� z ziemi wytyka, wszyscy jednakowi; trudno pozna�, czy to z tego b�dzie �opuch, czy sa�ata.
Pami�tam tylko, �e mi dla zbytniej swawoli matka i ojciec prorokowali, i� si� szubienicy dorobi�, lecz dzi�ki Bogu, nie sprawdzi�o si�, cho� prawda, �em dokazywa� srodze i kipia�o we mnie, a spokojnie na miejscu wysiedzie� nie by�o sposobu.
Rodze�stwa nas by�o troje: starszy brat Micha�, powolny i nad wiek stateczny, m�odsza siostra Julusia, a ja w po�rodku.
Matka nasza najukocha�sza, �wie� Panie jej duszy, nie bardzo by�a dla mnie surowa i mawia�a (cho� nie w mojej obecno�ci), �e m�odo�� ma prawa swoje i - najlepsze piwo, gdy zrazu szumi, wi�c przez palce patrzy�a na wybryki i folgowa�a, gdy ojciec dyscyplin� i r�zgami grozi�.
Swawola te� owa ogranicza�a si� na zn�caniu nad ptactwem, do kt�rego z �uku si� strzela�o, na rybo��wstwie, na doje�d�aniu koni, od kt�rych niejednegom guza i si�c�w napyta�.
Do obiecad�a, nad kt�rym Micha� rad siadywa�, ani mnie by�o nap�dzi�, ale przecie�, gdy na srom przywi�zywano mnie sznurkiem do �awki i kazano si� uczy� - nie przychodzi�o mi to z trudno�ci�.
Baka�arza mieli�my osobliwego, niejakiego Kleta Cyga�skiego, kt�ry, nomen omen, cho� szlachcic, jako Cygan si� w��czy� ode dworu do dworu, to baka�uj�c, to za oficjalist� s�u��c, to przy ko�cio�ach rezyduj�c, a nigdzie nie zagrzewaj�c miejsca.
Cz�ek by� i na oko niepowszedni, drab jakby z samych ko�ci zbudowany, sk�ra l�ni�ca na nim jakby wyprawna, w�osa tyle tylko, �e korona doko�a �ysiny, wargi odwalone ogromne, a oczy gdyby �lipia kocie �wiec�ce.
Nosi� si� n�dznie, nie zawsze czysto oko�o niego bywa�o, ale g�ow� i g�b� mia�, �e i staty�cie by ich starczy�o.
Powiadano o nim, i� tak ciekaw by�, �e �adnej ksi��ki z r�k nie pu�ci�, aby jej nie przeczyta�.
Oracj� napisa� komu jak�kolwiek b�d� - jak orzech zgry�� by�o dla niego i p�acono mu za to, a pojono go i karmiono.
Grosza by by� m�g� �atwo sobie przyzbiera�, ale potajemnie pi� pono, a pod humor pieni�dze rzuca� ubogim i lada komu jak plew�.
Ja u Cyga�skiego mia�em �ask�, cho� Micha� by� pilniejszy i stateczniejszy.
Czasem mnie za uszy wytarga�, czupryn� mi wymi�tosi�, ale nigdy si� nie pogniewa� bardzo, a cz�sto i zatai� przed rodzicami, gdym co zbroi�.
Micha�owi starszemu przepowiada�, co si� sprawdzi�o, �e do zakonu wst�pi, gdy� w istocie potem ojciec Jan, brat matki naszej, do nowicjatu go w Lublinie wzi��, ju� z niego nie wyszed�, cho� ojcu si� to bardzo nie podoba�o.
Z r�k Cyga�skiego oddano mnie do infimy w �ucku, a p�niej razem z Micha�em do Lublina, z powodu, �e tam ojciec Jan, wuj nasz, rezydowa� i w zakonie mia� znaczenie, a nami si� opiekowa�.
Tu Micha� m�j poczciwy, natura spokojna i �agodna, jak przylgn�� do ojca Jana, jak sobie upodoba� �ycie klasztorne, tak ju� pozosta� Bogu s�u��c, mnie za� mamonie na �up dano.
Uczy�em si� niezgorzej, chocia� o pierwsz� �aw� i laury nie ubiega�em si�, a swawola sz�a swoim porz�dkiem i w tej celuj�cym by�em zawsze.
R�zeg nie bra�em - bobym ich nie zni�s�, ale w karceresie na rekolekcjach ma�o kt�rego tygodnia nie siadywa�em.
Miano wzgl�d na krew on� burzliw�, kt�rej mi pohamowa� by�o trudno.
Gdy wreszcie Micha� sobie stan obra� duchowny i odwie�� go od tego postanowienia nie by�o podobna, na mnie przypad�o w przysz�o�ci si� do gospodarki a razem i do stanu rycerskiego sposobi�, bo co szlachcic - musia� �o�nierzem by�.
Jam sobie tym wcale nie przykrzy�.
�mia�o mi si� �ycie obozowe, o kt�rym si� nas�ucha�em si�a - wyprawy wojenne, potem sejmikowanie a gospodarzenie oko�o roli.
Wszystko to we krwi ju� by�o.
Od m�odu si� cz�owiek nas�ucha�, napatrzy�, obyczaje te pozna� i w nich kocha�.
Nim do szk� mnie oddano, tom ci si� ju� w szable umia� �ci�� niezgorzej, na konium je�dzi� jak centaur, a z �uku i strzelby celnie strzela�em i nikomum si� wyprzedzi� nie da�.
�uk na�wczas do parady wi�cej s�u�y� ni� do boju, ale si� nim zabawiano ch�tnie, r�wnie jak oszczepem.
Pozosta�o�ci te by�y prastarych czas�w, kt�re konserwowano.
Pami�tam, �e na tak zwane �uby, w kt�rych strza�y pierzaste noszono, wysadzano si� ch�tnie, r�wnie jak na ozdobne tarcze, cho� oboje tylko na okaz s�u�y�y.
Niejeden taki �ub, w kt�rym ani �ladu �ubu nie by�o, per�ami szyty, z�otem dzierzgany, kamieniami sadzony, kilkaset z�otych warta�, tak samo tarcze, kt�re albo giermek ni�s�, albo na sobie wieszano, lekkie, �acne do przebicia, dla splendoru tylko chowano, a by�y malowane, z�ocone i roboty osobliwej.
Szlachcic oko�o domu w kitlu p��ciennym, w koz�owych butach i lada jako chodzi�, ale ka�dy najubo�szy, po dziadach i pradziadach, mia� si� w co odzia� paradnie, gdy wyst�pi� by�o potrzeba.
Przechowywa�y si� pasy, lamy, futra, delie z pokolenia w pokolenie.
Dopiero za moich czas�w, gdy r�ne mody cudzoziemskie nasta�y, pocz�to si� te� drogich pozbywa� pami�tek i przebiera� szpetnie.
Przy czym nieraz od tych, co obyczajowi staremu wierni pozostali, dostawa�o si� dobrze tym zniemczonym i sfrancuzia�ym po tebinkach.
Pod koniec mojej szkolnej nauki w�s mi si� ju� wysypywa�, a okrutn�m niecierpliwo�� czu�, aby si� spod feru�y wydoby� i w �wiat p�j��.
Ale cz�owiek sam sob� nie dysponowa�, ojca, matki s�ucha� by�o potrzeba.
Wyrwa� si� kt�ry niecierpliwszy bez zezwolenia ich z domu, nie by�o ju� po co powraca�.
Rygor by� wielki, ani rzadko�ci� to, �e m�odzieniec pod w�sem na kobiercu r�k� ojcowsk� baty oberwa�, za kt�re karz�c� d�o� poca�owa� musia�.
Pod koniec mojej nauki szkolnej rodzicowi naszemu najlepszemu nagle si� zmar�o po sejmiku w �ucku, czasu kt�rego si� nam�czy� i zirytowa�, tak �e do domu powr�ciwszy, obieg� zrazu i ju� nie wsta�.
Dano nam zna� do Lublina, gdy ju� nadziei utrzymania przy �yciu nie by�o, i �pieszyli�my z Micha�em dniem i noc� po b�ogos�awie�stwo ojcowskie, ale�my ojca ju� na katafalku zastali.
Pogrzeb z sumptem niema�ym odprawili�my w �ucku u Dominikan�w, gdzie w refektarzu chleb �a�obny potem zastawiono, przy kt�rym ja gospodarzy�em, bo Micha�, cho� starszy, ju� kleryk, nie chcia� si� tego podj��.
Kilka dni w domu przy matce zabawiwszy, musieli�my do Lublina powraca�: Micha� do nowicjatu, a ja do szko�y, kt�rej porzuci� matka nie pozwala�a.
Z m�stwem wielkim, cho� sercem bolej�cym, wzi�a si� sama do interes�w i do gospodarstwa, nie zapominaj�c o wychowaniu Julusi, kt�rym si� sama zajmowa�a, a na wszystko jej starczy�o czasu.
Ale te� niewiast takich jak ona, starego autoramentu, ju� w�wczas niewiele by�o u nas.
W �yciu jej marnej chwili nie by�o, wstawa�a z kurami - z ni� si� te� wszystko we dworze do pracy budzi�o.
Obchodzi�a wszystkie k�ty nie wyr�czaj�c si� nikim.
Rzadko z rana czas przysi��� mia�a, bo co� zawsze by�o do czynienia, co j� na nogach trzyma�o.
Przy pracy i przy modlitwie wsp�lnej ona przewodniczy�a.
Nierzadko jeszcze go�� nadjecha�, proboszcz, kwestarz - trzeba go by�o przyjmowa�, regestra przepisywa�, motki i talki policzy�, wymiaru zbo�a je�li nie dopilnowa�, to na niego najrze� - i tak ca�y Bo�y dzie� schodzi�.
Przy czym i to doda� potrzeba, i� prawne interesa, na kt�rych nie zbywa�o, bo ma�o kt�ra maj�tno�� albo sporej granicy, lub jakiego zastarza�ego procesu nie mia�a - pani matka nadzorowa�a sama i prawo jej nie by�o obce, tak �e lada jurysta nie podszed�by by� i nie oszuka�.
A wszystko to sz�o, pami�tam, tak spokojnie, cicho, jak w zegarku, �e ani s�ycha� by�o, ani wida� wysi�ku.
Przyby� obcy cz�ek, wita�a go obliczem wypogodzonym, dla wszystkich uprzejma, �agodna, chocia� w potrzebie surowa i gdy co postanowi�a, nieprze�amana.
Na wakacje przyby�em ju� sam, gdy� Micha� jak ka�dy zakonnik rodziny si� wyrzeka� musia�, tak jak wyrzeka� �wiata.
Ze �zami na oczach powita�a mnie, gdym jej w ganku do kolan przypad�, sam p�acz�c, bo ojciec si� przypomnia�, kt�rego nam brak�o.
W pierwszych dniach mowy nie by�o o tym, co pani matka wzgl�dem mnie postanowi.
Korci�o mnie wielce si� o tym dowiedzie�, alem nie �mia� pyta�.
Nie nagli�em te�, bo mi doma, po szkole, by�o jak w raju.
Wszystkom tu mia�, za czym w mie�cie t�skni�em.
Konie, psy, las, rzek�, szerokie pola, a s�siad�w tak mi�ych, kt�rym si� przypomina�o.
Byli mi�dzy nimi i r�wie�nicy, i szkolni z �ucka, z jednej �awy towarzysze.
Pani matka swobody mej wiele nie hamowa�a, zapowiedziawszy to, �em m�g� sobie spocz�� i zabawi� si�,-nimbym si� zaprz�g� do nowego �ycia, ale jakie ono mia�o by�, nie m�wi�a.
Po nieboszczyku ojcu wierzchowych koni, ps�w �owczych r�nych zosta�o dosy�, ludzi te� w pomoc do tej zabawy nie brak�o.
Zapraszali s�siedzi, mi�dzy innymi, pomn�, Steccy i Tomaszewscy, z kt�rymi i ojciec �y� w przyja�ni.
Czasy by�y nieweso�e, bo po owym nieszcz�snym panowaniu Jana Kazimierza nast�pi�o by�o jeszcze smutniejsze kr�la Micha�a, kt�re za wichrzy�y ca�� Rzeczpospolit�, podzieliwszy j� na obozy.
Stali jedni, szczup�a gromada, przy kr�lu, przez szlacht� sobie obranym, drudzy przeciwko niemu, a turecka potencja z Kozakami na granicach pl�drowa�a i pustoszy�a, zanosi�o si� po okropnych kl�skach i buczackich traktatach na gorsze jeszcze.
Lecz, prawd� powiedziawszy, tam gdzie wojna ogniem i mieczem nie dochodzi�a, ledwie j� czu� by�o i wierzy� w ni� nie chciano.
Pali�o si� nieraz obok, �upi�o Kozactwo i pl�drowali Tatarzy, a byle nie dotarli gdzie, szlachcic si� nie porusza� i na wojska zaci�gane zdawano obron�, pospolitemu ruszeniu opieraj�c si� do ostatka.
Wichrzyciel wielki, �wczesny prymas, jednooki Pra�mowski i jego zausznicy wbrew kr�lowi wojn� negowali, nieprzyjaciela ignorowali, ani ludzi, ani pieni�dzy niemi�emu panu dawa� nie chcieli.
Jeszcze na chwiej�cym si� tronie siedzia� �w elekt szlachecki, gdy ju� jedni ksi�cia Lotary�skiego, drudzy jakie� francuskie ksi���tko, inni Neuburskiego na gwa�t forytowali.
Szlachta, cho� niby mocy swej da�a dow�d na elekcji wbrew panom i na przekor� im wyni�s�szy ubogiego Micha�a, za kt�rego si� pod Go��biem gor�co uj�a, z�aman� zosta�a wpr�dce, a senatorowie i panowie tak rej wiedli znowu, jak przedtem.
Mnie na�wczas ma�o te rzeczy obchodzi�y, wszelako mimo woli si� o uszy obija�o, co si� i gdzie dzia�o.
Widocznym by�o, i� cho� rakuscy przyjaciele i cesarscy mieli mir i pewn� si��, francuska partia g�r� bra�a.
Od abdykacji Jana Kazimierza, kt�rego francuski kr�l nam�wi� do z�o�enia korony, albo raczej od �mierci W�adys�awa IV - spraw� kr�lowej Marii Ludwiki, pani wielkiego rozumu i energii zgo�a niekobiecej, Francuzi i francuskie stronnictwo coraz si� pot�niejszym stawa�o.
Chcia� kr�l francuski w Polsce przeciwko cesarzowi mie� �cian� mocn�, a nad utwierdzeniem jej pracowa�a skutecznie Maria Ludwika.
Nie lubiano Rakuszan i obawiano si� ich, pos�dzaj�c, �e na Polsk� i jej wolno�� czyhali, ale te� Francuzi mi�o�ci sobie wielkiej nie pozyskali, krom u tych, co si� na ich obyczaj ponawracali, j�zyk ich sobie przyswoili, suknie przyodzieli.
Pomn� to sam, �e na prowincjach u nas, gdy si� kt�ry z pan�w z peruk� na g�owie, we wst��ki i koronki przystrojony pokaza� - zbiegano si� na� patrze� jak na raroga, a �miechu by�o pe�no.
Zza p�ota niejeden do takiego Francuza strzeli�, tak� obrzydliwo�� miano ku nim.
Mog�o si� by�o zdawa�, �e po �mierci kr�lowej, kt�ra abdykacj� poprzedzi�a, wp�yw ten jej i Francuz�w ustanie, lecz okaza�o si� inaczej.
Przywioz�a z sob� by�a z Francji Maria Ludwika si�a m�odych i pi�knych, dobrego rodu Francuzek, kt�re za Pac�w, za Zamojskich powychodzi�y.
Pomi�dzy tymi celowa�a najpi�kniejsza, kr�lowej najulubie�sza, kt�r� niemal dzieckiem jeszcze przywioz�a Maria Ludwika, tak �e z�e j�zyki b�ka�y, jakoby ukochana ta wychowanka bli�sz� jej by�a, ni� si� wydawa�a...
Zwa�a si� Maria de la Grange dArquien, pono dobrego, ale zubo�a�ego rodu, i w istocie wychowank� by�a tylko bezdzietnej na�wczas pani.
Opr�cz niej, panna de Maily, p�niej kanclerza Paca �ona i innych wiele ze dworu kr�lowej za znacznych pan�w powychodzi�y.
Wszystkie one przej�y po nieboszczce spraw� francusk� i m��w na ni� ponawraca�y tym �acniej, �e pieni�dze z Francji p�yn�y, a wi�ksze jeszcze od nich obietnice.
M�wi�em ju� o pewnej Marii de la Grange.
Dzieckiem by�a ona nadzwyczajnej pi�kno�ci i dorastaj�c jeszcze wi�kszym zaja�nia�a blaskiem.
Ludzie dla niej g�owy tracili, szczeg�lnie m�ody Sobieski, dzielny wojak, ale jako cz�owiek krewki i gor�cego temperamentu, w niewol� si� jej zapisa�.
Ale w�wczas jeszcze p�otka to by�a dla niej, co szczupaka o z�otej �usce mie� chcia�a.
Czuwa�a te� nad tym kr�lowa, aby t� per�� dobrze sprzeda�.
Wi�c cho� si� pannie pi�kny i mi�y a serdeczny Sobieski podoba�, ale mi�o�ci czeka� kazano, a tymczasem chciwo�� i ambicja wyswata�y j� za starego Zamojskiego.
Z tym jakie by�o po�ycie, �atwo zgadn��.
Na tej nad podziw pi�knej kobiecie sprawdzi�o si� to, i� nie wszystko z�oto, co si� �wieci, a dziwnie czasem pi�kno�� niewie�cia w parze idzie z okrucie�stwem i nielito�ciw� rachub�.
Pieszczona, ub�stwiana od dziecka, samolubna, ambitna, w szkole Marii Ludwiki zestarza�ej i ostyg�ej wychowana, owa cudnej pi�kno�ci pani wyros�a na niewiast�, jakiej u nas w Polsce, dzi�ki Bogu, drugiej by nie znalaz�.
Po �mierci starego Zamojskiego odda�a wprawdzie r�k� Sobieskiemu, z dawna kochankowi i niewolnikowi swemu, lecz na�wczas ju�, kiedy jego m�stwo, rozum, dzielno�� wielk� mu przysz�o�� obiecywa�y, kt�rej te� fundamenta po�o�y�o marsza�kostwo naprz�d koronne, potem hetma�ska bu�awa.
Wi�cej ju�, zdaje si�, wdowa po Zamojskim, ulubienica kr�lowej, ani pragn��, ani si� spodziewa� nie mog�a.
Rozszerzy�em si� tu o niej nie bez przyczyny, bo ona i na losy kraju, i na moj� dol� wp�yw mia�a, cho� za panowania Micha�a wszystkiego, co potem nast�pi�o, przewidzie� nie by�o mo�na, ale mi do niej jeszcze wielekro� powr�ci� przyjdzie.
Rodzina ta nasza Polanowskich, z dawien dawna szlachecka i rycerska, po ca�ej niemal Koronie, na Rusi i na Litwie nawet, by�a porozrzucana.
Naszej ga��zi na Wo�yniu ojciec jeden by� ostatni� odro�l� i krom rodziny matki nie mieli�my nikogo bli�szego, kt�ry by g�ow� domu zast�pi� i matce rad� w pomoc przyszed�.
Za �ywota nieboszczyka ojca z tymi innymi Polanowskimi rozproszonymi utrzymywali�my stosunki, a szczeg�lnie z Aleksandrem, chor��ym sanockim, pu�kownikiem w wojsku kwarcianym, s�yn�cym z m�stwa i ulubie�cem rycerstwa ca�ego.
Matka wi�c i teraz, gdy o mnie stanowi� przychodzi�o i szuka�, gdzie bym si� ja dla dalszego wyrobienia mi�dzy lud�mi pomie�ci�, pomy�la�a o tym, aby si� zwr�ci� do chor��ego.
Tylko nie wiedzieli, gdzie go by�o szuka�, bo w domu, na wsi, rzadko siadywa�, przy wojsku statecznie b�d�c, a �e si� teraz na wojn� zbiera�o, od regimentu swego ani si� m�g� ruszy�.
Naprz�d tedy list napisa�a do niego, a z nim - kt� mia� jecha�, je�eli nie Lesko!
Widzi mi si�, �e takiego drugiego Leska dzi� by, ze �wiec� szukaj�c, nie znalaz�, i dlatego o nim co� powiedzie� musz�.
Kto by� �w Lesko?
- Prosty ch�op siedz�cy w chacie na wsi.
M�odo��, prawda, p�dzi� na dworskiej s�u�bie, ale potem, o�eniwszy si� ze s�u��c� matki naszej, poszed� na grunt i gospodarzy�.
Bez Leska ani ojciec, ani matka st�pi� nie mogli i musz� mu to przyzna�, �e gdyby go do Chin pos�ano, zdaje si�, i do nich by drog� znalaz�, a sprawi� si�.
Ma�ego wzrostu, du�ej twarzy, z d�ugim w�osem jasnym na g�owie, ocz�w niebieskich, spokojny, cichy, milcz�cy, jakby trzech zliczy� nie umia� - Lesko mia� rozum i zr�czno�� w post�powaniu nies�ychan�.
Chodzi� zawsze powoli, a robi� wszystko pr�dko - nie obiecywa� nigdy nic, a z ka�d� rzecz� rad� sobie da�, nikt go nie oszuka�.
Leskowi ojciec cz�sto tysi�cami powierza� pieni�dzy, nigdy tego zaufania nie po�a�owawszy.
Matka te� Leska szacowa�a jako klejnot i rzadki by� dzie�, aby do dworu go nie potrzebowano.
I teraz te�, poniewa� o pu�kowniku chor��ym Polanowskim nic nie wiedziano, k�dy si� obraca�, Lesko tylko jeden m�g� go wyszuka�.
Przywo�ano go, gdy ju� list by� got�w, kieliszek w�dki wypi�, g�ow� ci�gle r�k� przyczesuj�c, wzi�� pieni�dzy na drog�, pok�oni� si� i tego� dnia wyjecha�.
Nie by�o go blisko trzy tygodnie z powrotem, bo jak si� okaza�o, sta� pan chor��y z pu�kiem swym oko�o Lwowa, ale znalaz� go Lesko, pismo wr�czy� i respons przywi�z�, konia nawet nie schudziwszy.
Po drodze za� na jarmarkach nakupi� chust i r�nego towaru, kt�ry potem z zarobkiem sprzeda�.
Pu�kownik matce odpowiedzia�, i� ch�tnie by si� losem moim zaj��, ale jako sam �o�nierz, do wojska mnie wpisa� �yczy�, a o dworskiej s�u�bie pod te czasy wyra�a� si�, i� o ni� trudno by�o.
Mnie rycerska sprawa dosy� si� u�miecha�a, nie by�em od tego, ale matka, maj�c ju� teraz mnie jednego, bo pierworodnego Bogu ofiarowa�a, wola�aby by�a spokojniejsze pomieszczenie, gdzie by co dzie� �ycia stawi� nie by�o potrzeba.
Zawaha�a si� wi�c mocno.
Wiedzieli�my o tym, �e u hetmana Sobieskiego Polanowski by� w zachowaniu wielkim, z tego uros�o, i� matka po wt�re list do pu�kownika wys�a�a, wy�uszczaj�c mu, dlaczego �yczy�a sobie mnie da� na dw�r czyj�, insynuuj�c, czyby hetman dworzanina nie potrzebowa�.
Niew�tpliwym by�o, i� ich chowa� musia� wielu, bo�my o tym s�yszeli, �e i Polak�w, i Francuz�w, i W�ocha mia� do list�w, a kancelari� liczn�.
Na to pismo powt�rne, kt�re ju� posz�o przez r�ce duchownych, ojc�w dominikan�w; z �ucka do Lwowa, dosy� d�ugo czekali�my odpowiedzi.
Nadesz�a wreszcie t�� sam� drog�.
Pisa� Polanowski, i� z hetmanem o mnie m�wi�, bli�szym mnie uczyniwszy sobie pokrewie�stwem, ni� w istocie by�em, i �e cho� Sobieski utyskiwa�, �e mia� pr�niak�w nad miar� przy sobie, przecie�, na opinie i pro�by, przyrzek� mnie przywi�za� do swej osoby.
Rado�� st�d u nas by�a wielka i pani matka natychmiast zaj�a si� wypraw�.
Chocia� mi wielce o to chodzi�o, abym si� mi�dzy obcymi wyda� przystojnie i �miechu z siebie nie uczyni�, znaj�c matk� nasz�, tak by�em pewnym, i� wszystko rozporz�dzi najlepiej, �em si� ani chcia� miesza� do tego.
Nigdy bym te� sam tak si� obficie nie zaopatrzy� we wszystko, jak ona mnie w t� podr�.
Nie by�o zapomnianego nic, ani najmniejszej rzeczy.
Nie wiedzia�em, jak dzi�kowa�.
Konie najlepsze, w�z w�gierski, siod�a dwa, kulbak�, wyrostka te� we wszystko zaopatrzonego z �aski jej dosta�em, �em a� nadto pa�sko wygl�da�.
Sukni podostatkiem, ko�uch�w dwa pokrytych, woj�ok�w, kobierc�w, nawet cokolwiek sreberka i namiocik obozowy na wozie si� mie�ci�y.
Grosza te� nie chcia�a, abym rych�o z r�k cudzych patrza�, wi�c i kilkaset z�otych w talarach bitych do puzderka w�o�y�a.
Pierwszy te� raz sygnet herbowy po ojcu na palec w�o�y�em, przy kt�rym nauka by�a, jak ten klejnot szanowa� nale�a�o.
Uzbrojenia, cho� wojskowo s�u�y� nie mia�em, musia�em wzi�� dosy� dla parady, a szabel dla bezpiecze�stwa.
Bogu tylko wiadomo, jak mi si� t�skno zrobi�o, gdy z domu wyrusza� przysz�o, cho� wprz�dy tak si� w �wiat chcia�o!
Obchodzi�em �egnaj�c wszystkie k�ty, z ka�dym parobczakiem si� �egna�em, a chwilami serce mi si� tak �ciska�o, �em im losu zazdro�ci�.
Matka pop�akiwa�a, Julusia mi si� wiesza�a na szyi...
�w �wiat, co si� tak u�miecha�, teraz gdyby kirem powleczony si� zdawa�.
Zwleka�em z dnia na dzie�, a� na ostatek ruszy� musia�em w imi� Bo�e.
Jakem si� rozstawa� z pani� matk� i domem, opisywa� nie b�d�, ani podr�y, w ci�gu kt�rej przez niedo�wiadczenie b�k�w si�a si� nastrzela�o, za kt�re workiem p�aci� przysz�o.
Hetman czasowo przebywa� we Lwowie, wybieraj�c si� do obozu pod Gliniany, i tu go zasta�em, ale tak by� nies�ychanie zaj�ty wojskowymi sprawami, �e ani mu listu odda�, ani si� przedstawi� pierwszego dnia nie by�o sposobu.
Oko�o domu, w kt�rym sta�, ludzi r�nych gromady czeka�y ci�gle dobijaj�c si� pos�uchania, wojskowi przyje�d�ali z obozu, przyprowadzano j�zyka - przychodzili mieszczanie, przybiegali pos�a�cy z maj�tno�ci jego z pieni�dzmi, �yd�w te� si�a wartowa�a, nie licz�c senator�w i pan�w nawiedzaj�cych.
Z tego mi zaraz pozna� by�o �atwo, co hetman znaczy�, jakie mia� zachowanie, bo cho� kr�la si� te� spodziewano, ale na Sobieskiego wszystkich oczy by�y zwr�cone.
Wystawszy nadaremnie u wr�t godzin par�, z desperacj� niemal wr�ci�em do gospody, ale tu mi si� szcz�ciem nastr�czy� Warde�ski, rz�dca hetmana d�br, kt�remu gdym si� wyspowiada� z bied� moj�, ulitowawszy si� obieca� mi nazajutrz drog� utorowa�.
By� na�wczas, gdym go po raz pierwszy zobaczy�, Sobieski urodziwym bardzo m�czyzn�, w sile wieku, chocia� ju� nieco oty�o�ci p�niejszej wida� by�o pocz�tki.
Twarz pi�kna, oko pe�ne ognia, czo�o rozumne, na ustach cz�sto u�miech, postawa pa�ska i rycerska.
Nosi� si� po polsku i spojrzawszy na�, wnet czu� by�o, �e to ko�� z ko�ci naszych, a r�d wielki i stary.
Gro�nego w sobie nie mia� nic, a przecie� pos�usze�stwo wra�a� jednym skinieniem.
Czynnym by� nieustannie i niezmordowanie, a czasu marnowa� lada jako nie lubi�.
Gdy mnie przywo�ano, ju� by� uwiadomiony przez Warde�skiego, z czym przyby�em, i pok�on m�j do kolan, jako ojcu, przyj�� u�miechaj�c si�.
- Ch�op zdr�w, silny jak d�bczak - odezwa� si� - czemu� to do wojska si� nie zapisa�?
U mnie teraz wszelki dworzanin b�dzie musia� zbroj� wdzia�...
Wtem si� zaduma�, przyst�pi� do sto�u i zwracaj�c si� do mnie pocz��: - Ju� rozkazy wydam, aby tam wa�ci pomieszczono; nie wiem jeszcze, ale mo�e by�, �e wypadnie na pocz�tek z listami i par� puzderek do Warszawy, naprzeciw �onie mojej z zagranicy powracaj�cej, jecha� i przy niej do czasu pozosta�, bo ja tu dosy� dworu mam, a tam pani hetmanowej go braknie.
Gotuj�e si� ewentualnie do drogi.
Pok�oni�em si� chc�c odej��, a� si� zawr�ci�.
- A jak tam z ko�mi!
Masz szkapy dobre?
- zapyta�.
- Niczego - rzek�em, chwali� si� nie �miej�c.
- Ka�� Stebelskiemu zobaczy� - doda�.
Na tym si� pos�uchanie sko�czy�o, bo ju� Aron �yd dobija� si� pilno do drugich drzwi i dwa razy go oznajmywano.
Dnia tego tyle tylko, �em si� z towarzyszami zapozna� i przeni�s� do ciasnej ciupki, kt�r� we dwu zajmowali�my z drugim, w kancelarii polskiej pracuj�cym Morawcem, a wieczorem, wedle zwyczaju, musia�em znajomo�� moj� i inkruto