8965
Szczegóły |
Tytuł |
8965 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8965 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8965 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8965 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Romulus Rexner
Planetarny Legion
Pierwsze wydanie w j�zyku angielskim � 1961, Japonia
Drugie wydanie w j�zyku angielskim � 1987, Anglia
Trzecie wydanie w j�zyku angielskim � 2000, Polska
Czwarte wydanie w j�zyku polskim � 2001, Polska
Hej, przyjacielu, podaj d�o�,
Hej, podaj d�o�, jak boga kocham.
Po�wi�cam tym, kt�rzy walczyli o wolno��, i tym kt�rzy pracuj� dla pokoju.
1940 � 2025.
Wst�p
Politycy twierdz�, �e pok�j nastanie, kiedy si� zmieni ten czy �w rz�d za granic�.
R�wnocze�nie wszyscy s� �lepi na wady swoich w�asnych rz�d�w.
Trzy miliardy mieszka�c�w globu �yje w n�dzy, ale tragikomiczni przyw�dcy �wiata wci��
jeszcze marnotrawi� ogromne �rodki na �obron�. Nieko�cz�ce si� konflikty mi�dzy przyw�dcami
oczywi�cie nie maj� nic wsp�lnego z tak istotnymi problemami ludzko�ci jak ciemnota, choroby i
przedwczesna �mier�.
Zamiast zawzi�cie sprzecza� si� o tendencyjne ideologie i granice pa�stw, przyszli m�owie
stanu b�d� ze sob� inteligentnie wsp�pracowali w rozszerzaniu granic cywilizacji. �Planetarny
Legion� zapowiada powszechn� syntez� wsp�czesnych ustroj�w, kt�r� uznaj� wszyscy ludzie
my�l�cy racjonalnie.
Niniejsza ksi��ka opisuje przej�cie od piek�a nienawi�ci i rozpaczy w roku 1940 do raju
braterstwa i spe�nienia w roku 2025. Zawiera tak�e propozycje dotycz�ce postaw i dzia�a�
sprzyjaj�cych tej transformacji.
PRZEDMOWA DD CZWARTEGO WYDANIA
Pierwsze wydanie niniejszej ksi��ki � 3800 egzemplarzy � zniszczono po ucieczce japo�skiego
przedstawiciela (Y. Shikibu). Drukarnia Tosho Insatsu nie odpowiada na listy. Dwie�cie
egzemplarzy zd��y� rozprowadzi� po �wiecie Y. Okazaki, zanim umar�. Drugie wydanie (900
egzemplarzy) londy�ska firma �Veritas� wys�a�a do... Rosji (?). Inni pisarze po prostu dostarczaj�
swoje r�kopisy agentom, a potem otrzymuj� honoraria. R�kopis tej ksi��ki �zagin��� w
wydawnictwie �Doubleday� i innych, tak samo jak jej w�oski przek�ad (dokonany przez A. Ricci).
Autor �Planetarnego Legionu� nie jest znan� osoba, z wp�ywami w kr�gach akademickich,
politycznych i handlowych, lecz zwyczajnym obywatelem �wiata, cz�owiekiem z wielokulturow�
przesz�o�ci�. Szuka konstruktywnego wsp�dzia�ania mi�dzy literatur� a �yciem. Si�ga do warto�ci
nawet poza literatur�, poza nasz� epok�, poszukuj�c g��bszego zrozumienia ludzkiej egzystencji i
moralnych imperatyw�w, aby przyczynia� si� do holistycznych zmian na lepsze.
Klucz do raju na ziemi nie istnieje. Jest jednak proces tw�rczy, proces kosmicznego tworzenia
lansowanego przez intelektualn� awangard� ludzko�ci. Cz�owiek Planetarny zmaga si� z
Cz�owiekiem Prymitywnym o zast�pienie samolubnej konkurencji altruistyczn� wsp�prac�.
Cz�owiek Prymitywny, plemienny, jest egoist� kieruj�cym si� instynktem zwierz�cym, kt�ry
nakazuje mu walczy� o przetrwanie, co prowadzi do zniekszta�conej egzystencji w zacofanej
grupie. T�py czytelnik tych stronic mo�e s�dzi�, �e Cz�owiek Planetarny i jego �utopijny�
Uniwersalizm nigdy nie zaistnieje. Niemniej przysz�e mo�liwo�ci, chocia� tutaj dopiero
uzmys�owione, s� ju� ipso facto integraln� cz�ci� naszej rzeczywisto�ci.
Kosmopolityzm, mondializm nale�� do odwiecznych marze� ludzko�ci. Te szlachetne idee
silnie si� zaznacza�y w azjatyckich kulturach prehelle�skich, w okresie grecko-rzymskim, w
�redniowieczu, w czasie O�wiecenia na Zachodzie, a w ostatnich latach na ca�ym �wiecie. By�y
jednak niewystarczaj�co konkretne i niepe�ne. Trzeba je w��czy� do takiej nowoczesnej doktryny
spo�ecze�stwa �wiata, jak Planetarny Uniwersalizm. Przy�pieszaj�c upadek niebezpiecznego
szowinizmu, kt�ry ju� dawno powinien znikn��, i wykorzystuj�c najnowsze zdobycze techniki,
Planetarny Uniwersalizm � bez przymusowej kolektywizacji � jednoczy niedawno rozbudzone
procesy historyczne i skupia energi� nie rz�d�w, lecz zwyk�ych ludzi. Przes�anie Arystotelesa
mo�na rozpowszechni� w�r�d wszystkich narod�w za po�rednictwem Internetu, satelit�w itp.
S� tutaj zwi�le opisane Aktywne i Pomocnicze Legiony Planetarnego Legionu (PLP), tajnego
departamentu. Dzia�aj� one po to, aby tworz�c oazy kultury i pokoju, poszukiwaniem najwy�szych
idea��w ludzko�ci zast�pi� poczucie bezsensu oraz �lep� pogo� za sukcesem. Przewiduje si�
jedynie dzia�alno�� o�wiatow�, spo�eczn�, pozostawanie w tle, cierpliw� perswazj�, a nawet, je�li
trzeba, kompromis.
Ka�dy rok oferuje nowe mo�liwo�ci. Nowe pokolenia musz� wprowadza� nowe idee
sprzyjaj�ce ludziom, �eby sprosta� bezprecedensowym wyzwaniom. Stare teksty, przyzwyczajenia,
a nawet przysi�gi, �e b�dzie si� dzia�a�o tylko dla dobra w�asnego kraju, s� ju� przestarza�e,
poniewa� zachowuj� niebezpieczny szowinizm i szkodliwy fanatyzm.
�wiat ju� od dawna zna wiele dobrych zasad, lecz zawsze im si� przeciwstawia�y g��boko
zakorzenione elity arystokratyczne, wojskowe i gospodarcze. Autor nie jest zale�ny od tych elit, a
jego ksi��k� mo�na czyta� we wszystkich krajach ze wzgl�du na jej uniwersalny charakter i trwa�e
warto�ci.
Autor przemawia do czytelnika za po�rednictwem swoich bohater�w i cz�ciowo jest tak�e
autobiograficznym narratorem � nowy genre. Prezentuj�c nowe �ycie na tej planecie, czy cho�by
tylko je sobie wyobra�aj�c, zmusza czytelnika do oderwania si� my�lami od ziemskiego b�ota i
skierowania ich wyobra�ni ku idea�om. Pisze nie za pomoc� komputera, lecz atramentem z krwi i
�ez. Nie czerpie materia��w z bibliotek, tylko ze swoich wspomnie�, refleksji, uczu�, przyg�d i
pora�ek, ze swej wiary i duszy, ze swego umys�u i serca, jednak na mocnym fundamencie
zdrowego rozs�dku. ��ycie jest my�l�� (Platon), kt�ra kieruje �Ewolucj� Tw�rcz�� (Bergson)
Natury wyp�ywaj�cej ze �r�de� istnienia.
Wielu wydawc�w to cyniczni �reali�ci�, kt�rzy traktuj� ka�d� ksi��k� jak towar przynosz�cy
dora�ny zysk. Publikuj� wi�c nudne, wulgarne, g�upie �dreszczowce� bez zwi�zku ze
spo�ecze�stwem i pozbawione warto�ci. Rz�dzi rynek. Du�e koszty, ma�e skutki.
Autor odrzuca stare tradycyjne ustroje i now� popkultur� hippis�w. Pot�ga tw�rczej wyobra�ni
daje nam impuls do wykraczania poza granice przestarza�ych pogl�d�w. Szybkie przemijanie i
niesko�czono�� czasu, kt�ry wszystko unicestwia, oraz powolne zmiany historyczne sk�aniaj� nas
do szukania lepszego �ycia teraz. Ju� w roku 1954 autor pisa� o nieuniknionym upadku Zwi�zku
Radzieckiego. Historia �wiata to ponury i przygn�biaj�cy obraz ci�g�ych wojen, kt�re niszcz� �ycie
wi�kszo�ci ludzi, a przemijaj� ono szybko i bezpowrotnie. Opr�cz tekst�w opisowych i
analitycznych autor pragnie r�wnie� przedstawi� dokument historyczny. Od dawna jest pewien, �e
Planetarny (Powszechny) Uniwersalizm w ko�cu wywrze du�y wp�yw na �wiat.
Nawet utopijne wizje s� potrzebnymi drogowskazami na ciemnych i kr�tych drogach
prowadz�cych ku lepszej przysz�o�ci.
Od autora
Po upadku komunizmu, bezstronnego obserwatora zaczynaj� ogarnia� w�tpliwo�ci. Czy
Zach�d reprezentuje post�powe trendy przysz�o�ci, czy schy�kowe pogl�dy przesz�o�ci? Czy tylko
broni ciemnych interes�w kliki samolubnych bogaczy i bezwarto�ciowych arystokrat�w, czy te�
najwy�szymi celami jego d��e� s� idee Boga i ludzko�ci? Czy jest zdrowy jak Sparta, czy zgni�y
jak Babilon?
Czy ma lub tworzy ideologi� atrakcyjniejsza od innych? Czy ch�tnie dostosowuje swoj�
polityk� do szybko zmieniaj�cych si� czas�w? Czy mo�e zdoby� poparcie ca�ej ludzko�ci dla
swojej sprawy?
Nie by�o dot�d wielkiego cz�owieka, kt�ry nie krytykowa� starych instytucji, wprowadzaj�c
nowe idee.
Jednak to nieprawda, �e zwykli ludzie nie mog� zrobi� nic lepszego ni� pisa� ksi��ki, kt�re �
je�li w og�le s� publikowane � tylko gin� w prze�adowanych bibliotekach i wkr�tce s�
zapominane. Jest co� z�ego w postawie autor�w ksi��ek my�l�cych, �e jeszcze wiele pokole� musi
zmarnowa� �ycie, zanim ludzko�� b�dzie mog�a lepiej �y�.
Ka�dy z nas ma tylko jedno �ycie. Nie chcemy zmarnowa� tego bezcennego daru. Nie chcemy
�y� bez sensu w mrokach kolejnego �redniowiecza. Pragniemy, by teraz nasta�a z�ota era, w kt�rej
spe�ni si� wi�cej odwiecznych marze� rodu ludzkiego ni� w n�dznej przesz�o�ci.
Niniejsza ksi��ka jest oparta na do�wiadczeniach i obserwacjach autora. Jednak�e opisy
wydarze� mog� niezbyt interesowa� niekt�rych czytelnik�w, a ksi��k� pisan� na zasadzie sztuka
dla sztuki b�dzie pokrywa� tylko kurz w ksi�garniach. Z tych powod�w autor zaprawi� sw�
opowie�� fermentem idei. Opisom wydarze� towarzyszy poszukiwanie zasad lepszego
spo�ecze�stwa, wiary daj�cej zbawienie i nowego modelu �ycia. Wypadki wojenne i dezintegracja
spo�eczna przy�miewaj� prze�ycia osobiste. Wewn�trzny dramat jednostki, jej moralne dylematy
s� usuwane w cie� przez apokaliptyczny dramat osza�amiaj�co zmiennych kolei losu.
Na tych stronicach zderzaj� si� ze sob� ideologie naszych czas�w, stare i nowe idea�y s�
wystawiane na krzy�owy ogie� pot�pienia i krytyki. Pogl�dy przeciwnik�w nie s� chronione.
Kiedy wreszcie wrzawa zderzaj�cych si� argument�w osi�ga szczyt i dochodzi do bolesnego
rachunku sumienia, jasna my�l jak p�on�ca pochodnia przebija czarny woal jutra i ukazuje
fascynuj�cy zarys tego, co nadejdzie. Cichnie lament nad bolesn� przesz�o�ci� pe�n� ruin i �mierci,
a zaczyna pojawia� si� radosne oczekiwanie wspania�ej przysz�o�ci.
***
Niniejsza ksi��ka nie jest kolejn� powie�ci� jakiego� angloj�zycznego pisarza, kt�ry mozolnie,
lecz bez po�piechu opracowuje wymy�lon� fabu�� ze sztucznym rozwi�zaniem w zgodzie z
przestarza�ymi konwencjami literackiej formy. Ksi��ka ta, to nie g�adka, lukrowana powie��
starannie unikaj�ca kontrowersyjnych kwestii, umiej�tnie skonstruowana, aby przyci�gn��
wydawc�, zadowoli� recenzenta, uspokoi� cenzora, zabawi� czytelnika, celowo napisana tak, �eby
nikomu si� nie narazi� i w ten spos�b przynie�� pieni�dze autorowi .
Ksi��ki tej nie napisano z pobudek materialnych. Przemawia ona �arliwie g�osem rodu
ludzkiego m�cz�cego si� w konwulsjach. Cho� jej styl nie jest liryczny, jednak nie t�umi
spazmatycznego krzyku, bolesnego i d�ugo powstrzymywanego, kt�ry wyrywa si� z g��bi
rozdartego serca ludzko�ci i niczym krew tryskaj�ca pod wielkim ci�nieniem zaleje dusz� �wiata i
b�dzie wysy�a� czerwone b�yski coraz szybciej pulsuj�ce, by ponagla� i przypomina� o skrajnym
niebezpiecze�stwie.
To �arliwe wo�anie o wymiarze planetarnym, krzyk, kt�ry by si� rozni�s�, wzbi� i uderzy� w
bramy niebios, poruszy� Pana siedz�cego na tronie, wzbudzi� Jego gniew i nabieraj�c si�y cyklonu,
wstrz�sn�� kolumnami pa�ac�w i parlament�w, zelektryzowa� w�adc�w ludzko�ci, zmusi� ich do
przestrzegania boskich przykaza� i liczenia si� z wol� wszystkich ludzi.
Niestety! Tragedi� naszych czas�w jest, �e w zgie�ku bez�adnych politycznych i handlowych
spor�w ignoruje si�, zniekszta�ca i ucisza nawet najbardziej �mia�e g�osy najczystszego idealizmu.
Skoro cz�owiek jest wygna�cem z raju, to jak odzyska utracony raj?
Raj arkadyjskiego bezpiecze�stwa i bukolicznego spokoju, raj zaufania i niewinno�ci, raj dobra
i prawdy, raj swobody i braterstwa, raj pi�kna i nadziei, raj niezm�conej rado�ci i beztroskiego
szcz�cia, raj krystalicznej czysto�ci i promiennej mi�o�ci, raj �aski duchowej i przewodnictwa
bo�ego?
W chwili, gdy r�d ludzki si�ga w niesko�czone g��bie kosmosu, kto nas poprowadzi?
Czy politycy b�d� mieli do�� moralnej si�y, natchnionego geniuszu, mesjanistycznych wizji, by
kierowa� losem ludzko�ci na drodze do coraz wy�szej pot�gi?
***
Dobre pomys�y i wielkie idea�y �Planetarnego Legionu�, jak powszechny pok�j, post�p i
wsp�praca, cynicy nadal odrzucaj� pod oszuka�czym pretekstem, �e s� utopijne. Depcz� wi�c
najbardziej oryginalny i najcenniejszy element w ca�ym niesko�czonym wszech�wiecie, a
mianowicie konstruktywn� wizj� idea�u, duchowy obraz doskona�o�ci, wspania�e marzenie Boga i
cz�owieka, kt�re po eonach Tw�rczej Ewolucji w�r�d miliard�w galaktyk wiecznie wiruj�cych w
czarnej bezdennej przestrzeni kosmicznej mo�e si� skrystalizowa� na tej planecie. Jeden
zmaterializowany idea� ludzki za�miewa wszystkie diamenty i ca�e z�oto na �wiecie.
Wizja idealnych ludzi, kszta�tuj�cych idealne warunki i ciesz�cych si� nimi, jest tak �yciodajna
i nieodzowna jak nadzieja, mi�o�� i pi�kno. Heroiczne wysi�ki, by rozpali� i urzeczywistni� t�
odwieczn� wizj�, zapisz� najbardziej bohaterskie karty historii tej planety i wyznacz�
najchwalebniejsze etapy Kosmicznej Ewolucji.
P�omieniem Wiary i Stal� Woli musimy odwr�ci� now� kart� historii i zapisa� j� swoimi
nie�miertelnymi czynami.
Rozdzia� 1
Lata przedwojenne jawi� mi si� niby mglisty sen. Kiedy o nich my�l�, zawsze przypominam
sobie mojego przyjaciela Adama. Dyskutowali�my o wszelkich religiach i filozofiach, spaceruj�c
w�skimi ulicami starego miasta lub podczas wizyt u znajomych o podobnych zainteresowaniach. Ja
pozostawa�em nieco na uboczu burzliwego nurtu studenckiego �ycia, lecz Adam skupia� na sobie
uwag� ka�dego zgromadzenia. Jego talenty artystyczne, intelektualny autorytet i barwna
osobowo�� fascynowa�y szeroki kr�g powa�nie my�l�cych student�w. Jednak wp�yw Adama nie
zawsze podoba� si� naszym konserwatywnym profesorom, kt�rzy nie pochwalali u student�w
niezale�no�ci umys�u.
Niemniej Adam przyj�� postaw� nonkonformistyczn�. Nad wiek rozwini�ty by� obrazoburc�,
pogardliwie traktowa� sztywne konwenanse naszego �rodowiska. Mia� imponuj�cy wygl�d � d�ugie
w�osy, wysokie czo�o i przenikliwe oczy. Chocia� cz�sto sarkastyczny w rozmowach, g��boko
odczuwa� niewyt�umaczalne cierpienia ludzko�ci.
Przechodzi�em jeszcze okres dojrzewania, gdy wojna rozp�tana przez Hitlera zburzy�a moje
spokojne �ycie. Przez pewien czas by�em je�cem Sowiet�w, lecz uciek�em i uda�em si� do miasta,
gdzie mieszkali moi krewni. Tam mnie zaprzysi�ono i zosta�em cz�onkiem Zwi�zku Walki
Zbrojnej. Jednak brutalna okupacja hitlerowska sprawi�a, �e dla wszystkich �ycie by�o
beznadziejne, dla mnie za� niemoralne. Wobec tego postanowi�em uwolni� si� z d�awi�cego
u�cisku gn�biciela.
Zwi�zek da� mi adresy ludzi, kt�rzy mogli mi udzieli� pomocy przy przekraczaniu granicy
w�gierskiej i w dalszej podr�y do Francji, gdzie zamierza�em wst�pi� do wojska alianckiego.
Wyruszy�em w drog� pewnego mro�nego poranka w styczniu 1940 roku, kiedy pada� gesty �nieg.
Nie po raz pierwszy ani ostatni opuszcza�em dom, by przekracza� granice w poszukiwaniu
nieuchwytnej wolno�ci. Moi przodkowie opu�cili sw�j dom w �rodkowej Europie, gdy st�umiono
ruch wolno�ciowy 1848 roku. Niekt�rzy wyjechali do Francji lub Ameryki, inni do Rosji, gdzie ju�
mieszkali krewni. W roku 1918 nasze posiad�o�ci ziemskie skonfiskowali komuni�ci.
W dzieci�stwie s�ucha�em nieko�cz�cych si� opowie�ci o wojnie Czerwonych z Bia�ymi w
Rosji, o trudnych ucieczkach i przypadkach bohaterskiej �mierci. Ostatecznie kilku rozbitk�w z
mojej poprzednio licznej rodziny dotar�o do Stambu�u. P�niej mieszka�em w Rzymie, Wiedniu,
nast�pnie w Grenoble, a w ko�cu w Krakowie. Rodzina rozproszy�a si� po r�nych krajach, a ja
nigdzie nie osiad�em, ci�gle zmienia�em szko�y i wsz�dzie mnie traktowano jak obcego. Moim
przeznaczeniem by�o podr�owanie. Wyrywano mnie z korzeniami i przeflancowywano, a� si�
poczu�em bardziej obywatelem �wiata ni� jakiego� szczeg�lnego kraju. Teraz ponownie
znajdowa�em si� w drodze.
Wiedz�c, �e rodzina b�dzie pr�bowa�a wyperswadowa� mi to ryzykowne przedsi�wzi�cie lub
prosi� o jego od�o�enie, z nikim si� nie po�egna�em. Najpierw przeby�em oko�o trzystu
kilometr�w, by odwiedzi� Adama, i z rado�ci� dowiedzia�em si�, �e ma identyczny plan. Tak wi�c
pewnego wieczoru, razem z dwoma innymi przyjaci�mi, wsiedli�my do zaciemnionego poci�gu,
kt�ry jecha� do miasta po�o�onego oko�o czterdziestu kilometr�w od granicy w�gierskiej. Tam, po
wymianie hase�, go�cinnie nas przyj�li cz�onkowie Zwi�zku Walki Zbrojnej, u kt�rych
zatrzymali�my si� na kilka dni. Kiedy wreszcie zjawi� si� przewodnik, wyruszyli�my pieszo do
niewielkiej wioski po�o�onej oko�o dwudziestu kilometr�w bli�ej granicy.
Chocia� w g�rach wci�� le�a� g��boki �nieg i panowa�y niesprzyjaj�ce warunki atmosferyczne,
nie mogli�my d�u�ej przebywa� we wsiach bez wzbudzania podejrze� Niemc�w. Tak wi�c w
ko�cu w po�owie lutego, oko�o p�nocy, zebra�o si� dziewi��dziesi�t os�b, rozdano bro� i szybko
wyruszyli�my w drug� drog� na po�udnie. Od jesieni by�a to pierwsza pr�ba przekroczenia granicy
w tym rejonie.
Pocz�tkowo szli�my razem, ale po kilku godzinach trafili�my na g��boki �nieg, co zmusi�o nas
do wyci�gni�cia si� w d�ugi szereg. Posuwali�my si� w bezludnym terenie podg�rskim, z dala od
dr�g i wiosek. Chocia� zostawiali�my za sob� swoje zrujnowane domy i zawiedzione nadzieje,
wiedzeni m�odzie�czym pragnieniem przygody, jak�e mogli�my nie ekscytowa� si� perspektyw�
podr�y do Francji czy Anglii, by walczy� z hitlerowcami?
Jednak nasze przedsi�wzi�cie nastr�cza�o trudno�ci, Niemcy bowiem pilnie strzegli granicy.
S�o�ce ju� wstawa�o za ciemnymi chmurami, a my�my wci�� maszerowali kr�tym szlakiem przez
szczyty i strome zbocza w �niegu g��bokim niemal na metr. Kilkakrotnie musieli�my pokonywa� w
br�d cz�ciowo zamarzni�te strumienie. Od czasu do czasu dla odpoczynku robili�my kr�tkie
postoje. Mieli�my bardzo ma�o �ywno�ci, wi�c jedli�my �nieg i pili�my wod� z potok�w.
Zapad�a noc, a my w milczeniu dalej brn�li�my przez zaspy w �wietle zamglonego ksi�yca.
Lodowaty wiatr znad grani smaga� nas po twarzach. Nagle zerwa�a si� �nie�yca, kt�ra dodatkowo
op�ni�a nasz marsz. Wydawa�o si�, �e ta droga nigdy si� nie sko�czy. Bez jedzenia i nart b��dem
by�a pr�ba pokonania �a�cucha takich niedost�pnych g�r zim�, kiedy �nieg jeszcze nie stopnia�.
Zab��dzili�my wskutek z�ej widoczno�ci, ograniczonej niemal do zera. Przez wiele godzin
wracali�my po w�asnych �ladach, by odzyska� orientacj�. To mozolne wspinanie si� krok po kroku
w mokrym �niegu wystarczaj�co nas m�czy�o, ale g��wnym k�opotem sta� si� g��d. Niekt�rzy
ch�opcy zdradzali objawy ca�kowitego wyczerpania, lecz nie by�o powrotu.
Po dw�ch dniach marszu zbli�ali�my si� do celu. Tu� przed p�noc� przewodnicy powiedzieli
nam, �e do w�gierskiej granicy zosta�o tylko kilka kilometr�w. Po kr�tkim odpoczynku zacz�li�my
cicho schodzi� z grzbietu, z kt�rego widzieli�my graniczn� wiosk�. Kwaterowali tam �o�nierze
niemieckich oddzia��w g�rskich i ukrai�scy stra�nicy. Id�c w d� drugim szeregiem po dnie
w�wozu, dotarli�my do wezbranego potoku. Nie by�o wyboru, musieli�my pokona� go wp�aw.
Wraz ze swoimi przyjaci�mi i innymi zdeterminowanymi osobami wskoczy�em do lodowatej
wody. Reszta naszej grupy waha�a si� i w �wietle latarek pr�bowa�a znale�� bardziej dost�pne
miejsce.
Bystry pr�d znosi� mnie. Zbli�aj�c si� do przeciwleg�ego brzegu, oko�o dwudziestu metr�w
ni�ej, spojrza�em w g�r� i nagle zda�em sobie spraw�, �e brzeg jest wysoki i stromy, a uchwyci� si�
nie ma si� czego. Daremnie zdziera�em sobie palce do krwi na g�adkiej i �liskiej �cianie lodu.
Wyczerpany, w ko�cu zrezygnowa�em i sp�yn��em w d� potoku, gdzie w ciemnozielonej pianie
ujrza�em m�odego m�czyzn�, kt�ry krzykn��, bym mu pom�g�. Z�apa�em go lew� r�k� i na
moment obaj znale�li�my si� pod wod�. Na szcz�cie po chwili wpadli�my na zwalone drzewo,
prawdopodobnie podmyte przez wezbrany potok � le�a�o w poprzek nurtu, ale wci�� trzyma�y go
korzenie. Kiedy walczy�em z pr�dem, us�ysza�em czyje� wo�anie z brzegu. By� to jeden z naszych.
Wyl�dowa� w miejscu bardziej dost�pnym i teraz bieg� nad potokiem w poszukiwaniu brata.
Wyci�gn�� na brzeg mnie i drugiego m�czyzn�. P�niej pomogli�my wydosta� si� innym.
Wsp�czu�em cz�owiekowi, kt�ry nas wyratowa�, bo w dalszym ci�gu nie m�g� odnale�� brata.
Tymczasem kilka os�b ton�o i nie mo�na by�o ich uratowa�. Rozpaczliwy krzyk przeszy�
powietrze:
� Chryste! Pomocy!
Wkr�tce pistolety maszynowe odpowiedzia�y mu gradem kul, kt�re pru�y wod�. Niemieckie
psy policyjne zacz�y w�ciekle ujada�. Musieli�my przypa�� do ziemi, bo szperacze omiata�y
potok. Huk strza��w z karabin�w i pistolet�w maszynowych, odbijaj�cy si� w g�rach grzmi�cym
echem, oznacza� pocz�tek bitwy. Bronili si� ci, kt�rzy zostali na tamtym brzegu. My za�, kt�rym
uda�o si� przep�yn�� potok, uciekali�my ku granicy. Chocia� w ciemno�ci straci�em kontakt ze
swoimi towarzyszami, nie przestawa�em biec. Nagle poczu�em, �e pod nogami �amie si� l�d, i
wpadam do p�ytkiej i mulistej wody. Dopiero pod d�u�szym czasie zdo�a�em wydosta� si� ze
zdradliwego stawu.
Na wp� �ywy z wyczerpania ruszy�em dalej. Mniej wi�cej po godzinie dotar�em do �ciany
�wierkowego lasu i u�wiadomi�em sobie, �e jestem u podn�a g�ry. Pomy�la�em, �e je�li tylko
zd��� si� na ni� wspi��, zanim Niemcy mnie wytropi�, bezpiecznie zejd� w dolin� ju� na
W�grzech. Jednak sytuacja si� pogarsza�a. Przemoczone ubranie, pokryte skorup� zlodowacia�ego
b�ota, zesztywnia�o do tego stopnia, �e ledwie mog�em si� rusza�. Moje w�osy zmieni�y si� w bry��
lodu. Wiedzia�em, �e chocia� zdr�twia�em z zimna i os�abi� mnie brak snu, nie wolno mi si�
zatrzyma�. Po kolejnej godzinie stwierdzi�em, �e bardzo wolno posuwam si� naprz�d. Wspinaj�c
si�, odnios�em wra�enie, �e zamglony szczyt oddala si� w mroku na bezgraniczn� odleg�o��.
Na domiar z�ego zn�w zacz�� pada� �nieg, co znacznie ograniczy�o i tak ju� s�ab� widoczno��.
Ogarn�o mnie przera�enie, gdy zda�em sobie spraw�, �e dalsza wspinaczka jest niemo�liwa.
Postanowi�em przeczeka� do �witu. U�ama�em kilka ga��zek i po�o�ywszy si� na nich pod du�ym
�wierkiem, pr�bowa�em czuwa�. Naszym sko�czy�a si� amunicja, ucich�y strza�y karabin�w i
terkot pistolet�w maszynowych. Zapad�a niesamowita cisza, kt�ra sprawi�a, �e pustka wok� mnie
wydawa�a si� nierzeczywista. Nic tylko matowa biel �niegu i fiolet nieba, jakby �wiat stworzono ze
srebra i ametystu. W tej niezm�conej ciszy, b�d�c na kraw�dzi �mierci, sta�em si� �wiadomy
p�omiennej istoty duszy, istoty przedtem g��boko ukrytej. Unosz�c si� mi�dzy niebem a ziemi�,
patrzy�em na swoje niemal martwe cia�o, podczas gdy si�y �ycia i �mierci znajdowa�y si� w
r�wnowadze.
Kiedy brzask rozja�ni� odleg�e szczyty, niezdarnie wsta�em. Prawie zamarz�em, jednak instynkt
samozachowawczy by� silniejszy od okoliczno�ci i na nowo podj��em wspinaczk�. Po d�u�szym
czasie wyszed�em z lasu i z trudem posuwa�em si� w kierunku niedalekiej prze��czy, licz�c na to,
�e nied�ugo odpoczn� w ciep�ej w�gierskiej chacie. Nigdy nie zapomn� wzruszenia, jakiego
dozna�em, gdy przekroczy�em granic�, pozostawiwszy za sob� kamienie j� oznaczaj�ce. Wkr�tce w
odleg�o�ci niespe�na kilometra dostrzeg�em wiosk� w dolinie. Ucieszy�em si�, �e moja wytrwa�o��
zosta�a nagrodzona.
Ju� znajdowa�em si� poza stref� niebezpiecze�stwa, ale przy�pieszy�em kroku, marz�c o
czekaj�cych mnie podr�ach i przygodach. Jak�e cudowne wydawa�o mi si� �ycie, i jak�e
emocjonuj�ce! Nagle za plecami us�ysza�em szczekanie. Kiedy si� odwr�ci�em, przera�enie �ci�o
mi krew w �y�ach. Czterech Niemc�w uzbrojonych w pistolety maszynowe szybko zje�d�a�o na
nartach w moj� stron�. Znalaz�em si� w beznadziejnej pu�apce i nie mog�em nic uczyni�, jak tylko
pos�ucha� ich rozkazu:
� H�nde hoch! (R�ce do g�ry!).
W ci�gu nast�pnych dni eskortowano mnie od wsi do wsi, a� doprowadzono do koszar. By�
tam r�wnie� Adam i oko�o sze��dziesi�ciu naszych towarzyszy. Reszta uton�a w potoku, zamarz�a
na �mier� w g�rach lub zgin�a od kul. P�niej si� dowiedzieli�my, �e niemieccy stra�nicy
graniczni, otrzymawszy poufne informacje od swoich ukrai�skich szpieg�w, zostali wzmocnieni i
patrolowali ka�dy kilometr granicy. Z typow� faszystowsk� brutalno�ci� i nieposzanowaniem
prawa mi�dzynarodowego przekroczyli granic� neutralnych W�gier i schwytali nasz oddzia�.
Tygodnie sp�dzone w niemieckich koszarach to jeden z najczarniejszych okres�w mojego
�ycia. Udr�k� z powodu niepowodzenia naszego przedsi�wzi�cia znacznie zwi�ksza�y z�e warunki,
w jakich musieli�my tam przebywa�. Codziennie �o�nierz przynosi� sze�� bochenk�w chleba i
wiadro kawy dla sze��dziesi�ciu os�b. Nocami dygotali�my z zimna, le��c na cementowej
pod�odze. Z�owr�bne stukanie rozbitych szyb i j�ki rannych dzia�aj�ce na nerwy, zmienia�y te
noce w bezsenn� tortur�. Wpad�em w apati�, z kt�rej nawet nie pr�bowa�em si� otrz�sn��. Wielu z
nas cierpia�o z powodu odmro�e� ko�czyn i przezi�bienia, bo wci�� mieli�my na sobie mokre
ubrania.
Pewnego dnia do sali weszli �andarmi. Chc�c uzyska� informacje o Zwi�zku Walki Zbrojnej,
kopali chorych ludzi le��cych na pod�odze. Rozw�cieczeni niepowodzeniem i naszym ��daniem
pomocy lekarskiej dla rannych powiedzieli, �e i tak wkr�tce wszyscy zostaniemy rozstrzelani.
Nast�pnej nocy dw�ch z pobitych m�czyzn zmar�o.
Kt�rego� ponurego ranka esesmani wpakowali nas do ci�ar�wek i wywie�li. Po godzinie
jazdy zatrzymali�my si� przed rejonowym s�dem wojskowym. Pada� g�sty �nieg, a my prawie
osiem godzin musieli�my sta� w �niegowej brei, otoczeni przez uzbrojonych �o�nierzy. Tylko kilku
z nas wezwano do budynku na przes�uchanie, Niemcy bowiem uznali ich za wa�niejszych, s�dz�c
po wieku. Zapad� wiecz�r, gdy w ko�cu zn�w nadjecha�y ci�ar�wki. Zapakowano nas do nich i
wywieziono. Wielu s�dzi�o, �e to ich ostatnia podr� w �yciu.
P�n� noc� dotarli�my do miasta, gdzie zostali�my umieszczeni w trzypi�trowym ceglanym
budynku starego wi�zienia. Cho� by�o to ponure miejsce, cieszyli�my si�, bo wreszcie mogli�my
wysuszy� nasze przemokni�te ubrania. Wsadzono nas do dw�ch cel, w kt�rych kilku zwyk�ych
kryminalist�w odsiadywa�o wieloletnie wyroki. Po miesi�cu zacz�y si� przes�uchania. Moi
towarzysze w wi�kszo�ci twierdzili, �e byli �o�nierzami i pr�bowali dosta� si� do Francji, by
wst�pi� do wojska alianckiego. Liczyli na to, �e Niemcy potraktuj� ich jak je�c�w wojennych.
Pozostali twierdzili, �e maj� obce obywatelstwo albo �e wracaj� z Rosji lub W�gier. Faszy�ci nie
uznali tych t�umacze�. Ka�dego bili, a� si� za�ama� i podpisa� zeznanie, �e chcia� walczy� z
Niemcami.
Adam na swoj� obron� utrzymywa�, �e po�wi�ci� �ycie szukaniu prawdy, �e chcia� jecha� do
Indii i studiowa� tam jog�. Prawdopodobnie mia� taki zamiar, lecz Gestapo mu nie uwierzy�o.
Us�ysza�, �e bez wzgl�du na ostateczny cel swojej podr�y fakt pozostaje faktem � ca�a grupa
sk�ada�a si� z uzbrojonych partyzant�w, a samo posiadanie broni karane jest �mierci�.
Adam utrzymywa�, �e dla niego �ycie to �wi�to�� i �e ani nie mia� �adnej broni, ani nie zabi�
�adnego Niemca.
Z rozm�w ze wsp�wi�niami, kt�rych przede mn� przes�uchiwano, domy�li�em si� wielu
rzeczy. Wyci�gn��em wnioski i na nich opar�em sw�j plan dzia�ania. Uzna�em, �e rozgrywam
parti� pokera z przebieg�ym i bezlitosnym przeciwnikiem, �e w tej grze mam niewielkie szans�, a
stawk� jest moje �ycie. Odkrywanie kart by�oby oczywi�cie nie tylko naiwno�ci�, lecz tak�e
samob�jstwem. Musia�em wygra�. Odwaga, finezja i determinacja stanowi�y jedyne moje atuty.
Stosuj�c sprawdzon� zasad�, �e naj�mielsze �rodki s� najbardziej bezpieczne, zw�aszcza w trudnej
sytuacji, pisemnie poprosi�em Gestapo o przes�uchanie.
Dwa dni p�niej zaprowadzono mnie do pokoju, w kt�rym znajdowa�o si� dw�ch ludzi
ubranych w cywilne marynarki, wojskowe bryczesy i oficerki. Byli to folksdojcze, czyli Ukrai�cy
niemieckiego pochodzenia, nadgorliwi szpiedzy i t�umacze Gestapo. W�a�nie oni najcz�ciej
torturowali wi�ni�w
� No, co masz nam do powiedzenia? � zapyta� jeden z nich, przygl�daj�c mi si� badawczo.
� Jestem obywatelem francuskim i pragn� wr�ci� do domu w Grenoble, gdzie mieszka moja
rodzina.
� Gottverdammt! Kim jeste�? � wybuchn�� folksdojcz, zrywaj�c si� na r�wne nogi. � Wiemy,
�e nale�ysz do grupy partyzant�w. Je�li nie powiesz nam prawdy, zostaniesz rozstrzelany.
Nie zwracaj�c uwagi na jego gro�b�, powtarza�em swoje. Folksdojcz jednak nie chcia� spisa�
mojego zeznania. Drugi agent, pot�ny m�czyzna o twarzy sadysty, chwyci� gruby pejcz
poplamiony krwi� i z w�ciek�o�ci� ruszy� w stron�. Zanim zd��y� mnie uderzy�, otworzy�y si�
drzwi, do pokoju wszed� oficer Gestapo i spyta�, o co chodzi. Mia� na sobie szarozielony mundur,
brunatn� koszul�, czarny krawat i czapk� z metalow� trupi� czaszk�. Dowiedziawszy si�, �e nie
chc� m�wi� prawdy, usiad� i kaza� mi opowiedzie� swoj� wersj�. W tym momencie ucieszy�em si�,
�e mog� rozmawia� po niemiecku. Zdawa�em sobie spraw�, �e st�pam po niepewnym gruncie, ale
zachowa�em spok�j i opanowanie.
� Wi�c jeste� obywatelem francuskim i po prostu chcesz wr�ci� do domu � powiedzia�
Niemiec w zadumie.
Na jego pomarszczonej twarzy pojawi� si� tajemniczy u�miech. Ku mojemu zdumieniu
Gestapowiec nie okaza� irytacji, a tylko uwa�nie mnie obserwowa�. Kiedy nie cofn��em wzroku
przed �widruj�cym spojrzeniem, wyraz twarzy Niemca troch� z�agodnia�. Oficer wydawa� si�
cz�owiekiem inteligentnym i przenikliwym, a jego wiek wskazywa� na charakter nie zdeprawowany
faszystowsk� indoktrynacj�.
� Jawohl � odpar�em lakonicznie.
� Prosz� usi��� � powiedzia�.
Spisa� moje zeznanie i dane personalne. Nie zadawa� mi �adnych podchwytliwych pyta�.
Kiedy z niekt�rymi pytaniami mia�em trudno�ci, korzysta�em ze starego wybiegu i prosi�em o
powt�rzenie, co pozwala�o mi si� zastanowi�, a p�niej odpowiada�em monosylabami.
� Aber Herr Leutenant...! � pr�bowa� si� wtr�ci� jeden z Ukrai�c�w.
� Ruhe! Heraus! Milcze�! Wyj��! � krzykn�� oficer.
Agenci stukn�li obcasami i wyszli z pokoju.
Nie chc�c nara�a� swojej rodziny, poda�em fikcyjne nazwisko i adres, a tak�e opowiedzia�em
historyjk�, kt�r� zawczasu sobie wymy�li�em. Kiedy Niemiec sko�czy� notowa�, wr�czy� mi moje
zeznania, abym je przeczyta� i podpisa�. Studiuj�c ich tre�� stwierdzi�em, �e wszystko uj�� w taki
spos�b, dzi�ki kt�remu moje zeznanie wygl�da�o na ca�kiem prawdopodobne.
Wr�ciwszy do celi, zastanawia�em si�, czy mi si� uda�o przechytrzy� Sicherheitsdienst (s�u�ba
bezpiecze�stwa) ciesz�ce si� z�� s�aw�. Jednak kolejne dr�cz�ce tygodnie mija�y bez rezultatu. M�j
fortel zawi�d�. Zacz�li�my si� przyzwyczaja� do wi�ziennego �ycia, chocia� nie bez trudno�ci.
Warunki sanitarne by�y bardzo z�e. Mieli�my w celi tylko trzy stare materace i trzy koce u�ywane
przez kryminalist�w. Ci�g�y g��d stanowi� nasz najwi�kszy problem. Na �niadanie i kolacj� ka�dy
dostawa� troch� chleba i namiastk� kawy, obiad za� sk�ada� si� z prawie niejadalnej zupy.
Dla Adama i dla mnie m�ka psychiczna by�a gorsza od cierpie� fizycznych. Fakt, �e
znale�li�my si� w sytuacji, z kt�rej nie by�o wyj�cia, mia� druzgoc�cy wp�yw na nasze morale. Nie
mogli�my ani uciec, ani walczy�. Dzie� i noc liczni Niemcy i Ukrai�cy z broni� maszynow�
trzymali stra� na wie�ach obserwacyjnych. Byli�my na �asce przypadkowych zdarze�, na jakie nie
mieli�my najmniejszego wp�ywu. Poni�enie i upokorzenie rani�y nasz� godno��. Taka egzystencja
pe�na cierpie� i niepewno�ci nie sprzyja�a tw�rczemu my�leniu ani dzia�aniu. Niemniej stara�em si�
unikn�� atrofii umys�u, prowadz�c bardziej intensywne �ycie wewn�trzne. Uwa�a�em, �e w
ka�dych warunkach cz�owiek mo�e zaspokaja� swoje intelektualne aspiracje i wykaza� przewag�
ducha nad materi�. Nawet w wi�zieniu mo�na podj�� wysi�ki, by zerwa� z na�ogami i opanowa�
irracjonalne odruchy. Pr�bowa�em r�wnie� traktowa� cel� jak co� w rodzaju kliniki, gdzie
m�g�bym sprawdza� sw�j charakter i przeprowadza� badania psychologiczne, obserwuj�c
zachowanie ludzi w warunkach stresu i niebezpiecze�stwa.
Pospolici kryminali�ci �atwo si� przystosowali do wi�ziennego bytu. Umys�owe ub�stwo, brak
ambicji i wyobra�ni to zalety w takich okoliczno�ciach. Wi�niowie polityczni natomiast g��wnie
�yli w strachu przed torturami i �mierci�. Martwili si�, �e ich uwi�zienie m�czy rodziny.
Przyzwyczajeni do �ycia w komforcie nie umieli sobie radzi� z g�odem, robactwem, zimnem i
innymi niewygodami. Tak wi�c niekt�rzy kr��yli po celi niespokojni, podejrzliwi, sk�onni do
irytacji. Inni dzie� i noc apatycznie le�eli na pod�odze. Nie mieli�my �adnych zaj��. Brakowa�o
nam pracy, ksi��ek i rekreacji.
Opr�cz codziennego dziesi�ciominutowego spaceru wok� podw�rka jedyne mile widziane
zdarzenia stanowi�y msze odprawiane w wi�ziennej kaplicy. Cho� Adam dzieli� ze mn�
zainteresowanie mistyk� hindusk� i chrze�cija�sk�, by� jednak agnostykiem co do ostatecznych
spraw �ycia. Wprawdzie czasami chodzi� do kaplicy, lecz jedynie po to, by s�ucha� muzyki granej
na organach przez jednego z wi�ni�w. By�em sk�onny uwa�a�, �e chrze�cija�stwo wed�ug Biblii i
interpretacji ko�cio�a rzymsko-katolickiego nie wyja�nia tajemnic istnienia w spos�b zadowalaj�cy.
Nie chcia�em ulega� �adnej z zachodnich czy wschodnich doktryn, lecz zachowa�em otwarty
umys�.
Mija�y tygodnie i miesi�ce. Na podw�rzu zakwit�y akacje, a przy wysokim kamiennym murze
wyros�y stokrotki. Spostrzeg�em, �e moja postawa stopniowo si� zmienia i msze w kaplicy coraz
wi�cej dla mnie znacz�. Najpierw przywo�ywa�y wspomnienie przedwojennego �ycia, p�niej
stwierdzi�em, �e w czasie ich trwania ogarnia mnie spok�j ducha. Przypomnia�em sobie mistyk�w,
kt�rzy nauczali, �e nie powinni�my w�drowa� po �wiecie w poszukiwaniu doczesnych
przyjemno�ci, w�adzy i maj�tku, lecz po to, by szuka� skarb�w w naszych duszach, co w wyniku
po��czenia �aski Boga ze wznios�ymi my�lami uszlachetni i wzbogaci nasze �ycie. Poczucie
frustruj�cego niedostatku i g��bokie niezadowolenie z �ycia, kt�re nie ofiarowa�o mi nic pr�cz
cierpienia, stopniowo doprowadzi�y do zmiany moich pogl�d�w. Postanowi�em ignorowa�
aktualne warunki jako powierzchowne i szuka� trwa�ych reali�w wewn�trznych.
Podczas gdy ja regularnie bywa�em na mszach, Adam nie chcia� ju� chodzi� do kaplicy. Teraz
twierdzi�, �e �wiatem rz�dzi okrucie�stwo i �e religia to obraza dla rozumu. Na podstawie naszych
rozm�w spostrzeg�, �e zmierzam w przeciwnym kierunku. Nie pojmowa� tego, co uwa�a� za moja
kapitulacj�, kt�rej �r�d�a pr�bowa� si� doszuka� w naturalnej reakcji psychicznej. Cz�sto
powracam my�l� do rozmowy z tego okresu wewn�trznych zmaga� i niepewno�ci. Pewnego
wieczora, kiedy stali�my przy oknie, Adam, nostalgicznie zapatrzony w zachodz�ce s�o�ce, rzek�:
� Jeste� zmienny, Andre, wydajesz si� odchodzi� od swoich w�asnych pogl�d�w.
� Masz racj� � odpar�em. � Jednak chyba zgodzisz si� z Pascalem i Montaigne�em, kt�rzy
twierdzili, �e nikt si� bardziej nie r�ni od innego cz�owieka ni� on sam od siebie w rozmaitych
okresach. Zmiany i przewarto�ciowywanie s� konieczne nie tylko dla post�pu spo�ecznego, lecz
tak�e dla rozwoju jednostki. Kiedy zwi�kszamy nasze mo�liwo�ci intelektualne i g��biej patrzymy
w swoj� dusz�, musimy odrzuci� pogl�dy, kt�re sta�y si� zbyt ciasne.
� By� mo�e � skomentowa� Adam. � Jednak nie powinno si� dopuszcza� do tego, �eby
obrz�dy i inne mistyczne parafernalia przyt�pia�y i wypacza�y nam umys�y.
� Wcale nie � odparowa�em. � Wed�ug mnie silna, pe�na osobowo�� powinna by�
wszechstronna i otwarta. Zawsze gotowa zaakceptowa� wszelkie prze�ycia, a nie fanatyczna i
zaw�ona do jednej skrajno�ci, �lepo odrzucaj�ca wszystko inne.
� To niezupe�nie tak. � Adam pokr�ci� g�ow�. � Cz�owiek inteligentny musi by� selektywny w
zainteresowaniach, celach i czynach.
� Owszem � przyzna�em. � Warto�ci duchowe musz� mie� pierwsze�stwo przed pospolitymi
zaj�ciami, ale tak�e mo�emy by� selektywni przy wyborze rozmaitych dozna�: czyn�w realisty,
my�li naukowca, uczu� artysty i wysublimowanej ekstazy mistyka. Powinni�my znale�� punkty
styczne mi�dzy tymi r�nymi doznaniami i stara� si� je zsyntetyzowa� w naszej ja�ni. Wtedy
staniemy si� osobami bardziej zintegrowanymi, bli�szymi pe�ni i harmonii istnienia. W�wczas, jak
da Vinci, b�dziemy blisko idea�u l�uomo universale (cz�owiek wszechstronny).
� Ja wol� pogl�d Nietschego, kt�ry uwa�a�, �e powinni�my st�umi� w sobie cechy ludzkie, by
rozwin�� zalety �bermenscha, nadcz�owieka... Versteck du Narr dein blutend Herz in Eis und
Hohn! (�Ukryj, idioto, swoje skrwawione serce w lodzie i pogardzie�). � zacytowa� Adam nieco
podekscytowany.
D�ugo patrzy� na kwitn�c� akacj�, a potem spojrza� na mnie ze smutkiem i m�wi� dalej.
� S�dzi�em, �e jeste� wielkim, niezale�nym... � zawaha� si� na chwil�, szukaj�c s��w � ale ty
jeste� zwyk�ym sentymentalnym romantykiem pozbawionym woli, zdanym na �ask� w�asnych
uczu� i okoliczno�ci. Czy� nie dostrzegasz oczywistego faktu, �e twoje raptowne nawr�cenie tylko
potwierdza star� prawd�, �e cz�owiek zaczyna wierzy� w nadprzyrodzone moce, kiedy traci
wszelk� nadziej� w �yciu doczesnym? Rozpaczliwa sytuacja, osobista tragedia, prze�ladowania
oraz poczucie zagro�enia wywo�uj� g��bok� depresj� i strach. S� to klasyczne okoliczno�ci
prowadz�ce do zaburze� psychicznych, kt�re sprawiaj�, �e za�amany cz�owiek ogarni�ty panik�
ucieka w religi�, astrologi� albo inn� form� obskurantyzmu.
� Ja to widz� inaczej � zaprzeczy�em stanowczo. � Kiedy cz�owiek omotany przyziemnym
materializmem jest w niezwykle trudnej sytuacji, cz�sto zaczyna si� z niego wypl�tywa�. Dzi�ki
temu ma bli�szy kontakt z subtelniejszymi, g��bszymi mocami. Proces ten zwi�ksza jego
wra�liwo�� i poszerza zakres �wiadomo�ci. Ta nowo rozwini�ta zdolno�� pojmowania wy�szych,
subtelniejszych prawd uwalnia go od choroby intelektualnego sceptycyzmu, kt�ra wielu ludzi
doprowadza do dezintegracji.
� Wcale nie � zaprzeczy� Adam. � Sceptycyzm zasadza si� na rzeczywistej integracji
krytycznej inteligencji, podczas gdy tw�j mistycyzm wynika z frustracji i rozpaczy, opiera si�
jedynie na mglistych abstrakcjach i niejasnych legendach o tym, co kto� podobno powiedzia� przed
tysi�cami lat. S� tylko dwie mo�liwo�ci: ca�kowicie wierzy� lub ca�kowicie nie wierzy�. Mo�emy
�y� albo w rzeczywistym, dostrzegalnym �wiecie, albo w nierzeczywistym...
� Nawet racjonali�ci przyznaj�, �e istnieje �wiadomo��, pod�wiadomo�� i ogrom nieznanego...
� wtr�ci�em.
Adam jednak m�wi� dalej, nie przejmuj�c si� moimi s�owami.
� Nie potrzebuj� balastu legend ani �wiata fantazji, kt�re by mi tylko zniekszta�ca�y
pojmowanie prawdziwego �wiata. Czy w�a�nie to, �e ci� zamkni�to w tej wi�ziennej celi, we
frustruj�cym otoczeniu, gdzie ci� m�cz� niezno�ne trudno�ci nie do pokonania, nie jest powodem,
dla kt�rego wyczarowujesz sobie idealny �wiat rz�dzony przez �askawego Boga? Stres i napi�cie
emocjonalne sprawi�y, �e w twoim umy�le wyobra�enia o faktach zdaj� si� ja�niejsze ni� same
fakty. Wychowa�e� si� w �rodowisku g��boko wierz�cych katolik�w. Teraz ponownie odkrywasz
gotowe symbole religijne, kt�re ci w dzieci�stwie zaszczepili teologowie i z kt�rych zrezygnowa�e�
w procesie normalnego rozwoju umys�owego.
� Przeciwnie � zaprotestowa�em. � W trakcie duchowego rozwoju zacz��em rozumie�
niezaprzeczalny fakt, �e ludzko�� zale�y od Boga. Cz�owiek ma obowi�zki wobec Stw�rcy.
� Niby dlaczego?! � wykrzykn�� Adam. � To w�a�nie Stw�rca ma obowi�zki wobec ludzko�ci.
Czy rodzice stawiaj� wymagania swoim ma�ym, bezbronnym dzieciom? Nie. Robi� wszystko, by
uchroni� potomstwo od cierpie� i zapewni� mu szcz�cie.
� Najwyra�niej b��dnie rozumujesz, co wynika z antropomorfizmu � skomentowa�em. �
Niezbadane s� wyroki boskie. Cz�owiek mo�e jedynie powiedzie�: �B�d� wola Twoja�.
� Ja tego nie powiem! � Adam uderzy� pi�ci� w zardzewia�� krat�. � Nigdy nie przyjm�
niczego, co nie jest mi znane z w�asnego do�wiadczenia. Niestety nigdy nie s�ysza�em �adnego
wewn�trznego g�osu, kt�ry by mi m�wi�, co powinienem robi�. Nigdy w �aden spos�b nie objawi�a
mi si� wola boska. Je�li inni ludzie tego do�wiadczyli, albo im si� tak wydaje, to interesuj�ce, ale
dla mnie nie ma �adnej warto�ci i jest nie do przyj�cia.
Wstrz��ni�ty wybuchem przyjaciela milcza�em. S�o�ce ju� si� skry�o za wzg�rzami. Znikn��
czar letniego zmierzchu, kt�ry nas kusi� do wyj�cia na spacer, i zapada� coraz g��bszy mrok.
Spojrza�em na Adama � sta� bez ruchu jakby kamienna rze�ba. Nie chc�c, aby mia� ostatnie s�owo,
podj��em dyskusje.
� Widocznie wzorem greckiego sofisty uwa�asz, �e cz�owiek jest miar�, ale czy ktokolwiek
jest psychicznie i moralnie przygotowany do tego, by B�g objawi� mu ca�� prawd�? Czy� to nie
jest oczywiste, �e tylko Niesko�czono�� mo�e pozna� Niesko�czono��? Tak jak �adna
ograniczona, doczesna istota, nawet gdyby �y�a miliardy s�onecznych lat i widzia�a ogromne
galaktyki jak ziarnka piasku, nie obejmie Niesko�czono�� ani Wieczno��, tak samo �adna
efemeryczna istota ludzka nie pojmie ostatecznej prawdy, kt�ra jest tak bezgraniczna jak
Niesko�czono�� i Wieczno��.
Moje s�owa uton�y w nag�ym krzyku, jakby zalane tryskaj�c� krwi�.
� Pomocy! Bo�e! O m�j Bo�e!
Krzyk torturowanej kobiety dochodz�cy z pobliskiej celi �mierci udramatyzowa� nasz�
dyskusje.
***
Lato by�o w ca�ej pe�ni. Od rana do wieczora sta�em przy oknie, gdzie s�ucha�em �wiergotu
ptak�w i czu�em zapach kwiat�w niesiony wiatrem. Lubi�em obserwowa� z�ote promienie s�o�ca
s�cz�ce si� przez kraty i patrze� na bia�e chmury, kt�re p�yn�y po lazurze nieba i nieustannie
zmienia�y kszta�t. Wola�em jednak ciche, gwia�dziste noce, kiedy wszystko zdawa�o si� ton�� w
�agodnym �wietle ksi�yca.
Panowa� wtedy taki spok�j, �e napawa� nas optymizmem. Wkr�tce zacz�y kr��y� pog�oski o
wys�aniu nas na roboty do Bawarii. Niecierpliwie oczekiwali�my wyjazdu licz�c, �e znajdzie si�
okazja do ucieczki. I rzeczywi�cie � pewnego pi�knego poranka, gdy jak zwykle patrzy�em na
s�oneczny krajobraz, spostrzeg�em kilka ci�ar�wek wje�d�aj�cych na dziedziniec wiezienia.
Gestapowcy zacz�li zabiera� wi�ni�w wed�ug listy. Zabrali oko�o sze��dziesi�ciu os�b, w tym
Adama i kilku moich znajomych. Kiedy powiedzia�em, �e te� chc� z nimi p�j��, jeden z
gestapowc�w niecierpliwie odepchn�� mnie na bok. Szybko wszystkich wyprowadzili.
Kryminalist�w przeniesiono wcze�niej, wi�c zosta�em w celi sam. Przygn�biony usiad�em na
zawszonym materacu i pomy�la�em, �e skoro moich towarzyszy zabrano, b�d� dalej
przes�uchiwany. Jak�e nienawidzi�em hitlerowc�w i jak bardzo nie mog�em od�a�owa�, �e
chcia�em przechytrzy� gestapo!
Jeszcze nigdy nie opanowa�a mnie taka depresja. Na szcz�cie po kilku dniach zosta�em
przeniesiony do innej celi � ja�niejszej i tylko z czterema wi�niami politycznymi, kt�rzy okazali
si� nastawieni przyja�nie. Jeden z nich, imieniem Pawe�, inteligentny cz�owiek, dobrze ubrany,
podszed� do mnie, spojrza� na moj� wyniszczon� twarz i wykrzykn��:
� Na mi�o�� bosk�, m�odzie�cze, sk�d ci� tu przyprowadzili?! Wygl�dasz jak hrabia Monte
Christo w lochu.
U�miechem pr�bowa� podnie�� mnie na duchu.
� Z do�u, z celi czterdziestej pierwszej � odpar�em.
� Co takiego?! Z czterdziestej pierwszej?! Nie wiesz, �e to cela �mierci?!
� O czym ty m�wisz? � spyta�em zniecierpliwiony.
� W takim razie nie wiesz � o�wiadczy� z niedowierzaniem.
� Niby czego nie wiem? � zapyta�em.
� No... � zawaha� si� � stra�nik mi powiedzia�, �e kilka dni temu z celi czterdziestej i
czterdziestej pierwszej zabrali sze��dziesi�ciu wi�ni�w politycznych, przewa�nie oficer�w i
student�w, a potem wywie�li ich do lasu i rozstrzelali seriami z karabin�w maszynowych. Rannych
dobili granatami.
� Niemo�liwe! � zawo�a�em ze �ci�ni�tym sercem.
� Przykro mi, ale to prawda. Ten stra�nik m�wi�, �e jemu i jego kolegom kazano zakopa� tych
ludzi we wsp�lnym grobie.
Przez kilka nast�pnych dni by�em ot�pia�y. My�la�em o tamtym dniu, kt�ry dla Adama okaza�
si� ostatnim. Co za ironia losu, �e ten indywiualista zgin�� anononimow� �mierci� w masowej
egzekucji, a jego cia�o pochowano we wsp�lnym grobie. Dlaczego tak m�odego cz�owieka, kt�ry
pragn�� dzia�a� jedynie w dobrym celu, spotka� taki koniec? Czy �mier� Adama i pozosta�ych by�a
zas�u�on� kar�? Czy mo�na to wyt�umaczy� ich post�powaniem jako jednostek czy jako grupy?
Adam nawet nie przypuszcza�, �e go czeka przedwczesna �mier�. By� pe�en nadziei i plan�w na
przysz�o��. Co my�la�, co czu� w ostatniej godzinie �ycia? Nikt go nie pocieszy� ani nie wskaza� mu
znaczenia tej ostatniej chwili. Adam nie wierzy� w nie�miertelno��, nie mia� potomk�w, nie
zostawi� �ladu swoich my�li ani czyn�w, wi�c �mier� oznacza�a dla niego ca�kowite unicestwienie i
znikni�cie w niepami�ci.
Takie my�li nieustannie kr��y�y mi po g�owie w czasie d�ugich bezsennych nocy pe�nych
udr�ki. Pr�buj�c uciec od ogarniaj�cych mnie w�tpliwo�ci, doszed�em do wniosku, �e w naturze
tkwi nie tylko tworzenie, ale r�wnie� �lepa destrukcja. Przypomnia�em sobie wiersz, w kt�rym
poeta Tyrtaeus powiedzia�: M�odzieniec jest w najpi�kniejszej formie, kiedy umiera... Przypomnieli
mi si� tak�e staro�ytni m�drcy uwa�aj�cy �mier� za ostateczne wyzwolenie. By� mo�e, Adam
znalaz� w �mierci wyzwolenie, kt�rego tak gor�co pragn�� � wyzwolenie od wszystkiego. Prawd�
jest, �e w swoich poszukiwaniach m�dro�ci wszed� do skarbca filozofii przez w�skie drzwi
sceptycyzmu. Ja jednak nie potrafi�em bez smutku my�le� o �yciu i �mierci przyjaciela. Dlaczego
Opatrzno�� nie skierowa�a jego krok�w do �ycia, �wiat�a i wolno�ci, lecz pozwoli�a mu tak
�a�o�nie zgin�� w mrokach �mierci?
***
Z okna mojej nowej celi widzia�em dalej i wiele rzeczy ciekawszych ni� z poprzedniej �
zielone ��ki, z�ote stogi na polach, a na ciemnoniebieskim horyzoncie zadrzewione wzg�rza. Stoj�c
przy oknie, czu�em zapach �wie�o �ci�tego siana. Jednak tygodnie i miesi�ce przemija�y powoli i
nic, tylko pory roku si� zmienia�y. Min�y lazurowe i szmaragdowe dni, a tak�e srebrzysto-
granatowe noce. Nadesz�y d�ugie tygodnie, kiedy z drzew spada�y zwi�d�e li�cie, a szara mg�a
niczym brudna szmata zas�ania�a mi ca�y widok z okna. Deszcz i mg�a pog��bia�y przygn�bienie,
bo prawie ca�kowicie odcina�y jedyny kontakt ze �wiatem zewn�trznym. W�wczas ma�a wi�zienna
cela z jej nieszcz�ciami i tragediami pozostawa�a jedyn� rzeczywisto�ci�, od kt�rej nie by�o
ucieczki.
Wsp�wi�niowie cz�sto si� zmieniali. Jednych zabierano, a na ich miejsce przychodzili inni,
lecz ja nadal czeka�em na zmian�. Gestapo albo zupe�nie o mnie zapomnia�o albo zgubi�o moje
dossier i nikt nawet nie wiedzia�, �e ja tam jestem. Mo�e zosta�em w��czony do kategorii wi�ni�w
Nacht und Nebel (bez nazwisk czy numer�w). Mia�em do�� wsp�wi�ni�w, kt�rzy chocia� blisko
�mierci, byli k��tliwi i zachowywali si� ha�a�liwie. Patrzenie na jednostajnie szare niebo czy na
puste �cierniska nie dawa�o pocieszenia. Szum deszczu i jesiennego wiatru w koronach bezlistnych
drzew przypomina�y rozpaczliwy lament i j�ki demon�w skazanych na wieczne tortury.
�ycie by�o nudne i mecz�ce; zbli�a�em si� do granic wytrzyma�o�ci. Jedyn� rzecz�, kt�rej
pragn��em, to po�o�y� si� i umrze�. Tak wiec le�a�em z g�ow� opart� na r�ce i cz�sto nawet nie
zadawa�em sobie trudu, by wsta� na �posi�ki� czy i�� na spacer lub do kaplicy. Rozczarowany
zrzuci�em z siebie �szat� skruchy� i sta�em si� cynicznym pesymist�.
Psychologowie prawdopodobnie uznali by takie za�amanie za ostatni� bro� g��boko ura�onego
cz�owieka. Jak jednak wyt�umaczyli by, dlaczego Opatrzno�� nie okaza�a nam cho�by odrobiny
�yczliwo�ci? Mieli�my m�odzie�cz� ch�� poznawania wielkiego barwnego �wiata, zasmakowania
�ycia w pe�ni. �apczywie pragn�li�my bogatszego, swobodniejszego �ycia, lecz musieli�my
marnowa� sw�j cenny czas w tej ma�ej celi. Chcieli�my rozwija� i po�ytkowa� nasze du�e
mo�liwo�ci. Byli�my zdrowi moralnie, umys�owo i fizycznie, ale wiedli�my �ycie ja�owe, puste,
mecz�ce i bezu�yteczne. Pragn�li�my dozna� rado�ci �ycia. Nie pope�nili�my �adnego
przest�pstwa, ale ukarano nas z niewybaczalnym okrucie�stwem. Kieruj�c si� tw�rczym
niezadowoleniem, szukali�my najwy�szych gwiazd idea��w cz�owieka, wyci�gali�my r�ce do
pozytywnych dzia�a�, do pe�ni istnienia, do �wiadomego zrealizowania siebie, lecz znale�li�my
tylko rozczarowanie, n�dz� i �mier�. Chcieli�my najlepiej wykorzystywa� ka�d� chwil�, jednak
mija�y zmarnowane miesi�ce. Odczuwali�my g��d wiedzy i rozwoju, ale nie by�o �adnych
sposobno�ci. Tracili�my wyj�tkowe okazje do czynu. Niepowtarzalne szans� dzia�ania zosta�y
nieodwracalnie zmarnowane. Przeznaczenie, opatrzno�� lub �lepy przypadek powstrzyma�y nas
przed spe�nieniem zamierze�. Co nam zaoferowa� �wiat czy spo�ecze�stwo, aby�my mogli
zaspokaja� nasz� potrzeb� dzia�ania i rozwoju? Jakie �rodki dostarczy� nam do zaspokajania
uzasadnionych ambicji, do spe�niania pragnie� i nadziei, kt�re zaszczepi�a nam natura?
Coraz bardziej m�czy�y mnie konflikty wewn�trzne i zewn�trzne, �lepa walka na pr�no.
Mia�em wszystkiego do��. Z powodu gorzkiej wulgarno�ci tej egzystencji cierpia�em nieustann�
udr�k�, czu�em si� osamotniony. Zbli�a�em si� do granic wytrzyma�o�ci i rozpaczy. �ycie nie by�o
warte zachodu, wi�c chcia�em z nim sko�czy�. Czy mog�o mi zale�e� na tej niezrozumia�ej pustej
egzystencji pe�nej b�lu? Czy nasze �ycie by�o lepsze od bytu �robactwa m�cz�cego si� w b�ocie,
po�eranego przez �mier�, drwin� losu�1? Doszed�em do wniosku, �e skoro ludzie s� nieludzcy
wobec innych, a Opatrzno�� oboj�tnie traktuje cierpienie, nie uwierz� w moralny �ad wszech�wiata.
Je�li to prawda, �e istnieje wiele stopni reinkarnacji, moje �ycie by�o r�wnoznaczne ze �mierci�.
Pewnego dnia do celi wesz�o trzech Gestapowc�w. Na ich widok zerwa�em si� z pod�ogi,
krzycz�c:
� Wypu��cie mnie st�d! Wypu��cie!
Zabrali mnie, ale p�niej przyniesiono mnie do celi nieprzytomnego, z wybitymi z�bami,
uszkodzonym wzrokiem i s�uchem oraz obra�eniami wewn�trznymi.
***
�nieg pokry� ziemi�. Przez wiele miesi�cy cierpia�em z zimna, g�odny i z�y. Zrujnowane
zdrowie szybko si� pogarsza�o. W marcu, gdy wybuch�a epidemia tyfusu, w budynku zrobiono
inspekcj� sanitarn�. Kiedy inspektor, komendant i lekarz weszli do naszej celi, mia�em wysok�