8945

Szczegóły
Tytuł 8945
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8945 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8945 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8945 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Max Mccoy Indiana Jones i powietrzni piraci 1. Obserwowali, jak pierwszy poci�g min�� ich i z mozo�em zacz�� pi�� si� pod g�r�, wypluwaj�c k��by czarnego dymu i roz�arzone w�gle. By�a to istna forteca na ko�ach. Sk�ad otwiera� opancerzony wagon, zbudowany z grubych stalowych p�yt poci�tych szczelinami otwor�w strzelniczych, z obrotow� wie�yczk� wyposa�on� w szybkostrzelne dzia�ko kalibru 57 mm. Pcha�a go z ha�asem lokomotywa, kt�ra ci�gn�a za sob� jeszcze dwie platformy z umieszczonymi na nich metalowymi barykadami i wa�ami z wype�nionych piaskiem work�w. Spoza nich o�miu ludzi, uzbrojonych w karabiny maszynowe, obserwowa�o g�ste zaro�la po obu stronach toru. By� to przygotowany na wszystko eszelon-zab�jca, wywiadowca, kt�ry mia� zapewni� bezpieczny przejazd drugiemu, odleg�emu o tysi�c metr�w poci�gowi, utrzymuj�cemu t� sam� pr�dko�� wzd�u� po�udniowo-zachodniego wybrze�a Zwi�zku Po�udniowej Afryki. W opancerzonym wagonie drugiego poci�gu spoczywa� opas�y sejf, opatrzony trzema zamkami, przy�rubowany do pod�ogi i owini�ty �a�cuchami. Wewn�trz znajdowa�a si� torba z potr�jn� warstw� wodoodpornej foczej sk�ry, w torbie za� - brylanty o warto�ci przekraczaj�cej miliard dolar�w. Ponad sto zapieraj�cych dech w piersiach, ogromnych, doskonale oszlifowanych kamieni, zmierzaj�cych do ufortyfikowanych sklep�w odgrodzonej murami enklawy Amsterdamu. Diamenty wysy�ano zwykle bezpo�rednio z Kapsztadu, a przynajmniej w�a�ciciele kopal� przekonywali, �e tak jest. Mog�y by� one tak�e ekspediowane z Port Elizabeth lub East London, czy nawet z port�w Durban i Maputo, po�o�onych dalej na po�udnio-wo-wschodnim wybrze�u. Transportom takim zawsze towarzyszy�y oddzia�y uzbrojonych po z�by �o�nierzy - a przynajmniej wszyscy mieli tak my�le�. Puszczano wi�c w obieg pog�oski, �e w konwoju wiezione jest z�oto, a atakowanie transport�w z�ota eskortowanych przez ma�e armie by�oby przyk�adem syzyfowej pracy, j e�li nie przejawem g�upoty; nie tylko ze wzgl�du na si�� ognia ochrony, ale tak�e obj�to�� i wag� samego kruszcu. Przewo�enie brylant�w ��czy�o si� z gr� forteli. Jeden cz�owiek m�g� nosi� przy sobie wi�ksz� fortun� w brylantach ni� kilka wagon�w wypchanych sztabami z�ota, a posuni�cia Christiana Vlotmana, Afrykanera odpowiedzialnego za bezpiecze�stwo tych transport�w, by�y zaskakuj�ce i trudne do przewidzenia. To w�a�nie on wys�a� dwa poci�gi na p�noc w kierunku Zatoki Aleksandra, wzd�u� granicy Namibii, dawniej nosz�cej nazw� Niemieckiej Afryki Po�udniowo-Zachodniej. Zatoka Aleksandra le�y u uj�cia rzeki Oranje. Na rozkaz Vlotmana pog��biono wej�cie do zatoki, by m�g� w niej oczekiwa� dobrze uzbrojony kr��ownik, kt�ry mia� powie�� �adunek do Amsterdamu. Kapitanowi kr��ownika przypad�o jednak w udziale d�ugie i bezowocne oczekiwanie. Gdy pierwszy z poci�g�w, ze stra�nikami gotowymi w ka�dej chwili otworzy� ogie�, wyszed� z zakr�tu i wtoczy� si� na most ponad po�o�onym kilkaset metr�w ni�ej skalistym korytem rzecznym, m�czyzna ukrywaj�cy si� w�r�d otoczak�w na pobliskim zboczu przekr�ci� d�wigni� zapalnika. Sto kilogram�w dynamitu, umocowane kablami do masywnych drewnianych belek mostu, znik�o w gwa�townym rozb�ysku i pot�nym wstrz�sie. Grube belki rozpad�y si� na drzazgi, rozerwa�y konstrukcj� i jeszcze zanim zagas� blask wybuchu, most zacz�� si� chyli� pod ci�arem poci�gu. Grzmot potoczy� si� korytem rzeki, odbijaj�c si� od otaczaj�cych j� wzg�rz, a poci�g w straszliwie zwolnionym tempie przechyli� si� i zatrz�s� niczym w konwulsjach. W�t�e okrzyki przebi�y si� przez narastaj�cy �omot wal�cej si� konstrukcji. W przepa�� zacz�y wpada� wagony, z kt�rych wysypywali si� bezw�adnie pasa�erowie. Ziemia zawibrowa�a od eksplozji, ponownie zadr�a�a od powracaj�cych fal wybuchu i wyda�a z siebie bolesne westchnienie, gdy lokomotywa i ci�ki opancerzony wagon roztrzaska�y si� na g�azach. K��by dymu i kurzu wzbi�y si� w powietrze, kocio� eksplodowa�, a echa wybuchu potoczy�y si� po wzg�rzach. Ziemia zafalowa�a nawet w znacznej odleg�o�ci od miejsca katastrofy. Szyny pod drugim poci�giem poruszy�y si� niczym odcedzane spaghetti. Poci�g przetrzyma� fale uderzeniowe i nie wykolei� si�, ale nie by�o w�tpliwo�ci co do katastrofy, jaka spotka�a ekip� pilotuj�c�. Maszyni�ci natychmiast rozpocz�li hamowanie. Spomi�dzy stalowych szyn i �lizgaj�cych si� po nich stalowych k� sypn�y si� strumienie iskier. G��wny maszynista poci�gn�� za link�, uwalniaj�c wraz z par� przera�liwy gwizd, aby zawiadomi� wszystkich pasa�er�w o niebezpiecze�stwie, jakie na nich czyha�o. Chwil� p�niej poci�g sta� ju� w miejscu, �agodnie posapuj�c. Kiedy stra�nicy obejrzeli si� za siebie, zauwa�yli, jak pu�apka si� zamyka - seria ognistych wybuch�w rozerwa�a tor w miejscu, po kt�rym przed chwil� przejechali. Poci�g nie m�g� jecha� naprz�d, bo przed nim nie by�o ju� mostu. Nie m�g� te� si� wycofa�, gdy� szyny za nim przesta�y istnie�. Spoczywa� niczym przedwieczny dinozaur, zamiast zab�jczych kolc�w strosz�c lufy karabin�w maszynowych, tak jak �w najwi�kszy drapie�nik unieruchomiony przez sw� w�asn� mas�. Stra�nicy z pe�n� �wiadomo�ci� czekali na zbli�aj�cy si� atak. Nie us�yszeli �wistu kul ani huku mo�dzierzy. Nie spad�y bomby. Zamiast nich z g�rskich grani od strony l�du sp�yn�� bia�y dym i przetaczaj�c swe tumany po wzg�rzach, spowi� ca�y poci�g. Ludzie wdychali dym, kt�ry nie by� dymem. Krztusili si� i ka-s�ali, chwytali si� za gard�a i piersi, gdy fosgen wlewa� im si� do ust i nozdrzy, czyni�c spustoszenie w ich p�ucach. Przesycona s�odycz� wo� �wie�ego siana opanowa�a atmosfer�; s�odki zapach dusz�cej �mierci, gazu parali�uj�cego mi�nie i nerwy. Stra�nicy padali w konwulsjach na ziemi� i umierali. Gaz bojowy fosgen w trwa�ej postaci przestaje by� szkodliwy po up�ywie trzydziestu minut, lecz ludzie na wzg�rzach nie mieli czasu do stracenia. Pu�kownik Hans Stumpf rozmawia� spokojnie, ale z werw� z lud�mi oczekuj�cymi jego rozporz�dze�; ka�dy z nich otrzyma� rozkazy drog� radiow� przez s�uchawki. - Naprz�d! - warkn�� Stumpf. Jego ludzie wypadli z ukrycia, chronieni przez niepotrzebne ju� kamizelki kuloodporne i maski gazowe, by unikn�� wdychania pozosta�o�ci fosgenu. Zeszli ze skarpy nie �ami�c perfekcyjnego szyku. 7 Ci�kie drzwi opancerzonego wagonu wysadzono niewielkimi �adunkami nitrogliceryny. Gdy napastnicy weszli do wn�trza z karabinami gotowymi do strza�u, znale�li powykr�cane cia�a o�miu uduszonych ludzi. Po odci�gni�ciu na bok jednego z nich i za�o�eniu materia��w wybuchowych przy sejfie wycofali si� na zewn�trz. Ponownie przekr�cono d�wigni� zapalnika i z pancerki dobieg� st�umiony odg�os eksplozji. Napastnicy natychmiast weszli do �rodka, ignoruj�c buchaj�cy ze �rodka dym. Drzwi sejfu trzyma�y si� tylko na jednym zawiasie. Jeden z m�czyzn wyj�� z niego stalowe pude�ko i wy�ama� wieko. Wewn�trz, w aksamitnych woreczkach, spoczywa� ich �up. Skrz�cy si�, i�cie cesarski okup w ogromnych, r�nokolorowych brylantach. Cz�owiek kl�cz�cy przy sejfie i przygl�daj�cy si� fortunie sprawia� wra�enie sparali�owanego. Powodem nie by�y drogie kamienie, lecz skromny sze�cian o bokach d�ugo�ci oko�o o�miu centymetr�w, na kt�rym widnia�y wyryte dziwne symbole. Kostka b�yszcza�a jak wypolerowany br�z. Przy pomocy innego m�czyzny szybko umie�ci� brylanty i sze�cian w zapiecz�towanych wodoszczelnych torbach. Dowodz�cy nakaza� co� gestem jednemu ze swych ludzi, po czym wszyscy trzej ruszyli w d� zbocza. Nad brzegiem rzeki czeka� na nich pu�kownik Stumpf. Wskaza� na wodoszczelne torby. - Macie wszystko? - spyta� twardym, cho� teraz podwy�szonym z emocji tonem. Jego ludzie pozdejmowali maski gazowe. - Tak jest! Wszystko, co by�o w sejfie, mamy tu. - A co z, hm, przesy�k� specjaln�? D�o� w r�kawicy poklepa�a torb�. - Te� jest tutaj. Pu�kownik wysili� si� na co� w rodzaju u�miechu, potem zacisn�� usta. - Znakomicie. W Berlinie b�d� zadowoleni. Ruszamy. Pomaszerowali w kierunku ukrytego w zatoczce pontonu. - Zmierzcha si� - powiedzia� Stumpf, rozgl�daj�c si� po niebie. - Niech reszta doko�czy dzie�o. Za dwadzie�cia minut wszyscy maj� by� w pontonach gotowi do wyp�yni�cia. �o�nierze, kt�rzy zostali przy poci�gu, zak�adali nowe �adunki i zapalniki. Operacj� przeprowadzili szybko i sprawnie, i wkr�tce do��czyli do swoich towarzyszy na nabrze�u. Nadci�ga�a noc. Pu�kownik Stumpf obserwowa� morze przez lornetk�. - O! - wykrzykn��. - Widz� sygna�. Wyp�ywamy. Rusza� si�! Cztery pontony przemierzy�y ponad trzykilometrowy dystans, jaki dzieli� je od majacz�cego w mroku kiosku �odzi podwodnej. Nie wynurzaj�c si� ca�kowicie, ��d� poch�on�a grup� uderzeniow�. Stumpf jako ostatni w�lizgn�� si� w czelu�� otwartego w�azu. Zatrzyma� si� i obr�ci�, by spojrze� na ledwie widoczny ju� w ciemno�ciach poci�g, i nacisn�� przycisk detonatora radiowego. Seria pot�nych eksplozji unios�a w g�r� ogromne, poszarpane szcz�tki poci�gu i ludzkich cia�. W chwil� potem ogie� przerzuci� si� na zaro�la rosn�ce wzd�u� nasypu. Stumpf kiwn�� z satysfakcj� g�ow� i wrzuci� detonator do wody, zatapiaj�c go w mrocznych g��binach razem z pontonami, kt�re przebito ostrzami no�y. Nied�ugo p�niej po �odzi podwodnej nie pozosta� �aden �lad. Poci�g ratunkowy przyby� dwie godziny p�niej. Jego obs�uga z niedowierzaniem patrzy�a na ogrom zniszcze�, jaki zasta�a na miejscu katastrofy. Nast�pnego dnia rano... Oko�o stu dwudziestu kilometr�w na po�udniowy zach�d od przyl�dka Dernburg, pod szarym, sztormowym niebem nad powierzchni� wynurzy�a si� nieznacznie ��d� podwodna. Z kiosku wypuszczono balon z przyczepion� do niego anten� radiow�. Osi�gn�wszy wysoko�� siedemdziesi�ciu metr�w balon zatrzyma� si� i napr�y� anten� emituj�c� sygna� naprowadzaj�cy. Wachtowy zawo�a� pu�kownika Stumpfa. - Samolot na lewej burcie! Leci nisko nad horyzontem i kieruje si� wprost na nas! Stumpf podni�s� lornetk� do oczu. Nie mia� zamiaru podejmowa� ryzyka. Je�li to nie jest �Rohrbach Romar" z Deutsches Aero Lloyd, rozsiek� go ogniem karabin�w maszynowych i pop�yn� dalej zanurzeni. Charakterystyczny d�wi�k silnik�w du�ego hydroplanu by� nie do pomylenia; �mig�a pracowa�y troch� asynchronicznie. Utrzymuj�c niski pu�ap, okr��y� on ��d� podwodn�, potwierdzi� sw� to�samo�� zakodowanym przekazem radiowym. Pu�kownik Stumpf zwr�ci� si� do kapitana �odzi: - Zas�ona dymna, kapitanie. Kapitan skin�� g�ow� i krzykn�� do za�ogi: - Dwa granaty dymne! Schnelll Dw�ch marynarzy odbezpieczy�o granaty i po�o�y�o je na pok�adzie. Zasycza�y p�omienie i dym zakot�owa� si� w powietrzu, ukazuj�c pr�dko�� i kierunek wiatru. Hydroplan zawr�ci� w oddali i przygotowywa� si� do wodowania pod wiatr. Pu�kownik Stumpf spogl�da� z dum� na wielki g�rnop�at, kt�ry idealnie nadawa� si� do obecnej misji. Wznosz�ce si� ponad wyprofilowanym dnem burty steranego kad�uba by�y p�askie, a rozpi�to�� skrzyde� przekracza�a trzydzie�ci metr�w. W pomruku trzech pot�nych silnik�w typu BMW VLuz s�ysza�o si� drzemi�c� w nich ogromn� moc. Cztero�opatowe drewniane �mig�a, grube i masywne, gwa�townie bi�y powietrze. Stumpf wiedzia�, �e to von Moreau siedzi za sterami. Panowanie nad wa��cym prawie dwie tony monstrum ponad otwartym morzem wymaga�o najwy�szych umiej�tno�ci, a on by� najlepszy. �Romar" podchodzi� do wodowania delikatnie muskaj�c powierzchni�, potem za� zanurzy� si� g��biej, gdy Moreau zmniejszy� moc. Wreszcie zbli�y� si� do �odzi podwodnej, ale zachowa� bezpieczny dystans. Majtkowie opu�cili na wod� ponton i przytrzymywali go za linki. Trzej ludzie z oddzia�u szturmowego wyszli na pok�ad. Jeden z nich ni�s� wodoszczeln� torb�. Stumpf pokaza� im, �eby poczekali na niego w pontonie, sam za� zwr�ci� si� do kapitana: - Dzi�kuj�, kapitanie Loerzer. Zgranie w czasie, ca�a akcja, wszystko by�o godne pochwa�y. M�czy�ni podali sobie r�ce. Loerzer u�miechn�� si�. - Kiedy pomy�l�, jakiej korzy�ci to przysporzy naszym nowym Niemcom... - pokiwa� g�ow�, nie kryj�c emocji. Stumpf zasalutowa� szybko i wszed� do pontonu. - Do wiose�! - warkn��. Jego ludzie wios�owali r�wno i mocno i wkr�tce dobili do czekaj�cego na nich �Romara". Gdy weszli ju� na pok�ad, Stumpf odwr�ci� si� i zatopi� ponton kilkoma strza�ami z pistoletu. Rozpozna� von Moreau wygl�daj�cego z kokpitu. - Erhard, przyjacielu! - wykrzykn��. - Nie tra�my czasu! Von Moreau pomacha� mu r�k�, jednocze�nie kiwaj�c g�ow�. Chwil� p�niej niski grzmot przetoczy� si� po mrocznej powierzchni oceanu. Z �odzi podwodnej strzeli�y race, co zapewni�o von Moreau widoczno�� przy starcie. Kiedy race, wolno opadaj�ce na spadochronach, z sykiem zgas�y w wodzie, olbrzymi �Rohrbach" od dawna ju� by� w powietrzu i wspina� si� w g�- 10 r�. Na wysoko�ci dwustu pi��dziesi�ciu metr�w von Moreau wyr�wna� lot i wszed� w zakr�t, by oddali� si� o co najmniej sto pi��dziesi�t kilometr�w od wybrze�a Zwi�zku Po�udniowej Afryki. Nikt nie spodziewa� si� tu w nocy hydroplanu, a ju� z pewno�ci� jakiegokolwiek samolotu kieruj�cego si� na po�udnie, w odleg�o�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w od Kapsztadu. Dopiero p�niej rozpoczn� sw� d�ug� podr� na wsch�d, a potem zmieni� kurs na p�nocny wsch�d. Stumpf uda� si� do kabiny pilot�w. - Jak stoimy z paliwem?! - musia� podnie�� g�os, by przekrzycze� ha�as silnik�w. - Znakomicie! - odpar� von Moreau. - Bez kompletu za�ogi i bez �adunku dodatkowe zbiorniki daj� nam zasi�g ponad trzech tysi�cy kilometr�w. Z�apiemy statek o czasie i pozostanie nam jeszcze sporo rezerwy. D�o� Stumpfa zacisn�a si� na ramieniu przyjaciela. - Dzi�kuj�. Teraz troch� si� zdrzemn�. Obud� mnie, je�li zajdzie co� nieprzewidzianego. Siedemna�cie godzin p�niej... - Statek znajduje si� oko�o o�miu kilometr�w przed nami -zameldowa� drugi pilot Franz Gottler Flugkapitdnowi Erhardowi von Moreau. - Wsp�rz�dne trzy pi�� dwa stopnie. Nawi�za�em ju� kontakt i statek ustawia si� w�a�nie pod wiatr jako nasz punkt odniesienia. Von Moreau skin�� g�ow�. St�umi� ziewni�cie: wi�kszo�� ostatnich dwudziestu o�miu godzin sp�dzi� za sterami. Teraz ponownie nat�y� uwag�, nieznacznie skr�ci� �Romarem" w lewo i delikatnie zacz�� przymyka� wszystkie trzy przepustnice, kt�rych d�wignie znajdowa�y si� pod jego praw� r�k�. Ogromny hydroplan obni�y� pu�ap i idealnie osiad� na wyd�u�onych wypuk�o�ciach fal, wzbijaj�c przy tym pi�ropusz kropel i nieskaziteln� fal� rufow�. Von Moreau podp�yn�� do statku handlowego. Mi�dzy statkiem a jego maszyn� na dw�ch szalupach uwijali si� marynarze z kijami o opatrzonych gum� ko�cach. Za�oga �Romara" wy�owi�a z wody gumowego w�a i szybko uzupe�nia�a baki i rezerw� oleju. Podano im szczelnie zamkni�te pojemniki z gor�c� �ywno�ci� i kilka bary�ek ciemnego piwa. Wreszcie von Moreau otrzyma� kartk� od kapitana statku: 11 Startujcie, gdy tylko b�dziecie gotowi. Kiedy znajdziecie si� ju� w powietrzu, odnotuj� w dzienniku pozycj� i raport o locie 977 kompanii Aero Lloyd z Jeziora Wiktorii, z wasz� maszyn� na jego miejsce. Gratulacje z okazji wizyty na po�udniu. Tu na dole rozp�ta�o si� istne piek�o. Hals und Beinbruch! Von Moreau u�miechn�� si�. �Z�am kark i nog�". Kapitan musia� w przesz�o�ci by� lotnikiem, skoro zna� pozdrowienie pilot�w wyruszaj�cych do boju. Wychyli� si� z okna kokpitu, dostrzeg� kapitana i pomacha� do niego r�k�. Kilka minut p�niej oderwali si� od statku, ustawili w pozycji startowej pod wiatr i z �oskotem wzbili si� w ciemniej�ce niebo. Teraz von Moreau wspi�� si� na wy�szy pu�ap. Im mniej ludzi mog�o si� przyjrze� �Rohrbacho-wi" w drodze do Niemiec, tym lepiej. Wzni�s� maszyn� na cztery tysi�ce dziewi��set metr�w, zbli�aj�c si� do granicy mo�liwo�ci ci�kiego hydroplanu. Skin�� na siedz�cego po prawej stronie Gottlera: - Przejmij stery. Ja si� prze�pi�. Obud� mnie, je�li zajdzie co� nieprzewidzianego, nawet gdyby wydawa�o si� to b�ahostk�. - Tak jest. Chwil� potem von Moreau ju� spa�. Hydroplan z hukiem silnik�w pod��a� na p�noc. Czterna�cie godzin p�niej Flugkapitdn Erhard von Moreau nokiwa� z zadowoleniem g�ow� i stukn�� palcem w map� Morza �r�dziemnego, spoczywaj�c� na jego kolanach. Zerkn�� na drugiego pilota. - Jeste�my dok�adnie o czasie - oznajmi� z nieukrywan� przyjemno�ci�. -Niebywa�y lot! Kto by pomy�la�, �e przelecimy w nocy nad Ugand�, Sudanem i ca�� Libi� bez napotykania po drodze �adnych przeszk�d. Gottler u�miechn�� si� w odpowiedzi: - Pod nami tylko woda. Jaka jest nasza dok�adna pozycja, kapitanie? Von Moreau uni�s� map�. - To wybrze�e Libii, o tu. Przelecieli�my nad El Agheila, pokonali�my Golfo Di Sidra, nast�pnie Morze �r�dziemne i teraz -postuka� w map� -jeste�my, hm, tutaj. Trzydzie�ci pi�� stopni szeroko�ci p�nocnej i osiemna�cie stopni d�ugo�ci zachodniej. Przed nami Sycylia i W�ochy, i je�li utrzymamy obecny kurs, przelecimy 12 nad Cie�nin� Messy�sk�, tutaj, a potem nad Livorno i dalej prosto do domu. Von Moreau trzyma� map� w g�rze, by drugi pilot m�g� lepiej zobaczy� tras�. Teraz, gdy j� sk�ada�, ujrza� co� przez gruby wia-trochron. Powoli opu�ci� map�, patrz�c w niebo z maluj�cym si� na twarzy wyrazem zaskoczenia. - Franz! Popatrz uwa�nie. Niemal na wprost nas, trzydzie�ci stopni nad lini� horyzontu. S�o�ce odbija�o si� z o�lepiaj�cym b�yskiem od jakiego� obiektu. - Kapitanie, to co� wygl�da jak... jak zeppelin! Ale to jest ogromne! - Gottler wyt�a� wzrok. - Leci bardzo wysoko, a odblask jest tak silny, �e... - Utrzyma� kurs i wysoko�� - uci�� von Moreau. - Obejrzyjmy to sobie. - Si�gn�� do kieszeni ze swoimi przyrz�dami i wydoby� siln� lornetk�. Ustawi� ostro�� i zakl�� pod nosem. - Mein Gott... - Co to jest, kapitanie? - nie wytrzyma� Gottler. - Co� w kszta�cie torpedy. Ma chyba z pi��set metr�w d�ugo�ci, ale... - M�wi� teraz zar�wno do siebie, jak i do drugiego pilota. - Ale wtedy by�by co najmniej dwa razy wi�kszy ni� najwi�kszy zeppelin, jaki kiedykolwiek zbudowali�my! Z pocz�tku my�la�em, �e to �Graf Zeppelin". Ju� od dw�ch lat odbywa rejsy nad Atlantykiem. - Kapitanie, jeste�my na pi�ciu tysi�cach... - Tak, tak, wiem. Cokolwiek to jest, znajduje si� co najmniej dwa razy wy�ej ni� my, a zeppeliny tak wysoko nie lataj�! Poza tym - przerwa� sam sobie - przejm� stery, Franz. Powiedz mi, co ty widzisz. Gottler podni�s� lornetk� do oczu: - Obiekt jest tak wielki, jak pan twierdzi�. Ale... poszycie nie jest z materia�u, jak u �Grafa". Ten statek jest od dziobu po ruf� pokryty metalem. - Co jeszcze?! - naciska� von Moreau, za wszelk� cen� pragn�c albo potwierdzenia tego, co przed chwil� widzia�, albo informacji, �e jego oczy sp�ata�y mu figla. - Silniki, kapitanie. To znaczy - Gottler zaj�kn�� si� z niedowierzania - nie ma ich. Nie widz� nawet �ladu silnik�w, a to przecie� niemo�liwe. Prosz� spojrze�, obiera kurs przecinaj�cy nasz� drog� lotu. I chocia� jest du�o wy�ej, wyra�nie zamierza nas prze- 13 chwyci�. Ale jak... jak to jest mo�liwe bez silnik�w? - Opu�ci� lornetk� i popatrzy� na von Moreau. - Kapitanie, nie rozumiem... - Do diab�a z rozumieniem! Zapisuj wszystko, co widzisz, jasne? R�b notatki! Von Moreau pochyli� si� na prawo i obr�ci� w kierunku stanowiska radiooperatora. - Stryker! - wrzasn�� - Dasz rad� z�apa� Hamburg na kr�tkich falach? Pr�buj! Zwr�ci� si� ponownie do Gottlera: - Co jeszcze dostrzegasz? - To niewiarygodne, kapitanie, ale nawet z tej odleg�o�ci wyra�nie wida�, �e obiekt zwi�kszy� pr�dko��. Z ca�� pewno�ci� porusza si� szybciej i... kapitanie! Od obiektu oddzieli�o si� kilka mniejszych! Widzi je pan? Strasznie b�yszcz� w tym s�o�cu... Pierwszy raz w �yciu widz� co� takiego. Jaki maj� kszta�t, kapitanie! S� jak... jak p�ksi�yce. Ale� szybko si� poruszaj�! To... to niesamowite, kapitanie! Nie maj� silnik�w ani �migie�! Von Moreau z�apa� swoj� lornetk�. - Przejmij stery - warkn�� do Gottlera. - Utrzymaj kurs i wysoko��. Stryker! Co z tym Hamburgiem? Radiooperator Albert Stryker wpad� do kokpitu. - Kapitanie, nasze transmisje s� blokowane. S�ysz� tylko zak��cenia. Kto� nas rozmy�lnie zag�usza. - Pr�bowa�e� innych system�w? - Pr�bowa�em na ka�dej cz�stotliwo�ci. Nic si� nie przedostaje. - Stryker wygl�da� teraz przez szyb�; spostrzeg� trzy �wiec�ce, p�ksi�ycowate obiekty, kt�re zbli�a�y si� do nich, szybko obni�aj�c wysoko��. Otworzy� usta ze zdumienia. - Co... co to s� za... - Wracaj do radiostacji, Stryker! - rozkaza� von Moreau. - Pr�buj dalej, cho�by i z�bami, byleby� nawi�za� ��czno��. - Tak jest! Zrobi�, co w mojej mocy, kapitanie. - Stryker pospieszy� do sprz�tu radiowego. - Pierwszy raz widz� co� takiego - powiedzia� von Moreau do drugiego pilota. - To zadziwiaj�ce. Najpierw olbrzymia torpeda, teraz te p�dz�ce po niebie p�ksi�yce... Wyci�gaj� chyba z siedemset albo osiemset na godzin�. - Potrz�sn�� z niedowierzaniem g�ow�. - Co� musi je nap�dza�. Ale co? Sk�d pochodz�? Kim s� ich piloci? I po co przybyli? - wyrzuca� z siebie pytania bez odpowiedzi. 14 Stryker ponownie wpad� do kokpitu: - Kapitanie! Ci tam w g�rze... - trz�s�c� si� r�k� wskaza� skrz�cy si� p�ksi�yc, kt�ry min�� ich z ogromn� pr�dko�ci� i zakr�ci� bez najmniejszego wysi�ku, jakby za spraw� czar�w. Pozosta�e dwa zaj�y pozycje, po jednym przy ka�dym skrzydle �Ro-mara". - Nawi�zali z nami kontakt, kapitanie. Von Moreau wbi� wzrok w Strykera. - W jakim j�zyku, cz�owieku? - W naszym, kapitanie. Po niemiecku. - I co m�wi�? Stryker prze�kn�� �lin�, zanim si� odezwa�: - Rozkazuj� nam natychmiast wodowa� albo nas zestrzel�. Von Moreau szybko oceni� groz� sytuacji, w jakiej si� znale�li. Olbrzymi kszta�t nad nimi to z pewno�ci� statek macierzysty, lataj�cy lotniskowiec. Przy takim kszta�cie, rozmiarach i osi�gach nie mia� prawa istnie�, ale jednak tam by�. A te jeszcze bardziej niesamowite p�ksi�yce, po�yskliwe, niewiarygodnie szybkie i bez widocznego nap�du. O tyle wyprzedza�y ich �Romara", �e r�wnie dobrze mogliby p�yn�� �odzi� wios�ow�. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e gro�ba zestrzelenia by�a prawdziwa. - Przeka� im, �e si� dostosujemy - powiedzia� von Moreau. Gottler patrzy� na niego z niedowierzaniem. - Nie mog�, kapitanie - odpar� Stryker. - Rozkazali nam schodzi� do wodowania natychmiast. Powiedzieli te�, �e nie b�d� m�g� im przekaza� odpowiedzi. Von Moreau nie mia� w�tpliwo�ci. Instynkt zrodzony z do�wiadczenia nabytego podczas misji bojowych, lata pracy na wielkich samolotach rejsowych i to, co zobaczy� podczas tego nieziemskiego pokazu - wszystko to z�o�y�o si� teraz na intuicyjn� decyzj�. Praw� r�k� przyci�gn�� d�wignie przepustnic, zmniejszy� moc, obni�y� nos i rozpocz�� manewr wodowania. Nie mogli nawi�za� z nikim ��czno�ci radiowej, ale von Moreau wiedzia�, �e post�py w ich locie s� nanoszone na mapy w Hamburgu i Berlinie, i je�li nie wyl�duj� w pobli�u Catanii na Sycylii, kt�ra le�y bezpo�rednio na zamierzonym przez nich kursie, podniesie si� alarm. - Stryker, nie przestawaj wysy�a� sygna�u o pomoc razem z naszymi wsp�rz�dnymi. Transmituj na wszystkich cz�stotliwo�ciach. Wiem, �e nas zag�uszaj�, ale zawsze mo�e si� co� wydarzy�. Mo�e 15 zmiana wysoko�ci jako� na to wp�ynie. W ka�dym razie postaraj si�. - Tak jest. Von Moreau skupi� si� na przyrz�dach, przygotowuj�c maszyn� do wodowania. Gottler usi�owa� dostrzec co� w oddali. - Z zachodu nadci�gaj� niskie chmury, kapitanie - zaraporto-wa�. - Wkr�tce mo�emy mie� mg�� nad powierzchni�. - Licz� na to - powiedzia� gorzko von Moreau. - Wcale mi si� to nie podoba. Czuj� si� jak szczur w pu�apce. - Tak jest. Osiedli ju� na wodzie, z nosem hydroplanu ustawionym do przybieraj�cego na sile wiatru, kt�ry pcha� w ich stron� chmury i owin�� samolot pierwszymi wst�gami mg�y. Widoczno�� by�a jeszcze na tyle dobra, �e widzieli, jak pot�ny statek, wisz�cy nad nimi, tak�e obni�a lot, kieruj�c si� bezpo�rednio na ich maszyn�. - Wiesz, Franz, kiedy ju� wydostaniemy si� z tej opresji -je�li si� w og�le wydostaniemy - i opowiemy innym, co si� tu wyprawia�o, to nikt, ale to nikt nam nie uwierzy. - Jestem przekonany, kapitanie, �e nie mamy si� o co martwi�. Nie z takim �adunkiem. Ci z Berlina bez zw�oki rozpoczn� poszukiwania i nie cofn� si� przed niczym, p�ki nas nie znajd�. Von Moreau popatrzy� na nadci�gaj �c� ponur� pogod�; olbrzymi kszta�t nad nimi nadal r�s�. - Tyle �e nikt nie wie, gdzie jeste�my i �e patrzymy na co�, co nie powinno istnie�. Poza tym, m�odzie�cze, nie mamy chyba powod�w do zmartwie�, co? Franz Gottler nawet nie stara� si� znale�� odpowiedzi. 2. Ale� si� postarza�. Dobry Bo�e, lata nie by�y dla staruszka �askawe. W �yciu do g�owy by mi nie przysz�o, �e go zobacz� na w�zku. Chyba �e - profesor Henry Jones u�miechn�� si� do w�asnych my�li - mia�by do niego przyczepiony silnik rakietowy i goni�by jak szatan w�r�d tych szacownych mur�w. Jones w pe�ni akceptowa� osob� doktora Pencrofta. Mimo podesz�ego wieku siedemdziesi�ciu lat i w�zka inwalidzkiego, Pen-croft nadal roztacza� wok� siebie aur� w�adzy i dominacji. Dziekanem Wydzia�u Archeologii Uniwersytetu Londy�skiego zosta� dawniej, ni� wi�kszo�� ludzi si�ga�a pami�ci�, lecz nawet teraz, z latami gromadz�cymi mu si� na karku, z burz� siwych w�os�w nad oczami b�yskaj�cymi spoza grubych szkie�, nie by�o w�tpliwo�ci, �e panuje nad swoim urz�dem. Okulary zdawa�y si� wyszczupla� jego twarz bardziej ni� �ci�gni�ta, podobna do pergaminu sk�ra. Po takim ciele spodziewano si� zwykle s�abego g�osu; ka�dego, kto tak my�la�, wprawia�a w zdumienie si�a i energia Pencrofta, kiedy m�wi�. Nikt nie �mia� kwestionowa� jego do�wiadczenia czy autorytetu. Profesor Henry Jones - kt�ry przedk�ada� nad swe imi� przydomek Indiana - podziwia� i szanowa� starego Pencrofta. Pencroft natomiast mia� dychotomiczne podej�cie do Jonesa. Pozornie nie tolerowa� go z powodu du�o m�odszego wieku i niewybaczalnego grzechu bycia Amerykaninem, intruzem przyby�ym z niegdysiejszych kolonii. Docenia� jednak entuzjazm i wiedz� Jonesa, jego granicz�c� z bezmy�lno�ci� ch�� pogoni za wytyczonym mu ce- 17 2 - Indiana Jones i powietrzni piraci lem. Sam niegdy� zachowywa� si� podobnie. Niejeden raz Pen-croft rozprasza� zbieraj�ce si� nad g�ow� Jonesa czarne chmury, gdy zarz�d uniwersytetu chcia� go usun�� spo�r�d grona wyk�adowc�w i wys�a� z powrotem za ocean, �gdzie jego miejsce, po�r�d ignorancji i grubia�skich manier Amerykan�w". Profesor Jones mo�e i by� obcokrajowcem, ale za to obcokrajowcem o wyj�tkowym umy�le i niesamowitej intuicji do znajdowania w�r�d tajemnic przesz�o�ci tego, czego szuka�. Pencroft nigdy by si� nie przyzna�, �e bawi�o go wyst�powanie w roli obro�cy Jonesa; Jones przypomina� mu jego samego dziesi�tki lat temu. S�u��cy Pencrofta zatrzyma� w�zek dok�adnie dwa metry od profesora Jonesa. Przez d�ug� chwil� obaj milczeli. Tak w�a�nie post�powa� Pencroft; najpierw zwyk� analizowa� sytuacj �, j e�li by�a odmienna od tych, w kt�rych si� ju� w �yciu znalaz�. Zbiera� my�li, w�szy� pismo nosem i zachowywa� milczenie, dop�ki nie wy-koncypowa� sobie replik nie tylko na dan� chwil�, ale i na kilka posuni�� naprz�d. A z tego, czego dowiedzia� si� podczas bardzo prywatnej rozmowy, s�owo �odmienna" nie zosta�o tu u�yte w znaczeniu podawanym przez jego wewn�trzny s�ownik. Szczerze m�wi�c, Pencroft nie uwierzy� w anijedno s�owo.Uzna� to, co us�ysza�, za stek bzdur i andron�w. Opowie�ci o duchach i upiorach do straszenia dziatwy i nic wi�cej. By� kompletnie zaskoczony, kiedy ludzie wys�ani spod numeru dziesi�tego na Downing Street spotkali si� z nim, a im d�u�ej m�wili, w tym wi�ksze wprawiali go zdumienie, i to nawet nie sam� opowiastk�, ale faktem, �e najwy�sze szczeble rz�dowe mog�yby sobie zawraca� g�ow� takimi bredniami. Oznajmi� im to zreszt�, przy czym u�y� niedwuznacznych sformu�owa�. Nie zwa�aj�c na to, �e s� b�d� co b�d� wys�annikami premiera, omal nie oskar�y� swych go�ci o alkoholizm. Prze�kn�li to g�adko, co samo w sobie wiele powiedzia�o sprytnemu Pencroftowi. Natychmiast sta�o si� dla niego jasne, �e maj� ju� za sob� podobny proces my�lowy jak on, gdy s�ucha� tej niewiarygodnej historii. Nie �artowali wi�c, a je�li zst�pili ze swych biurokratycznych wy�yn, by odwiedzi� profesora Pencrofta, musieli by� przyparci do muru. To zmusi�o go do odszukania Jonesa. A dok�adniej, Indiany Jonesa, cz�owieka z niedorzecznym mianem, kt�re sam przybra�. Wiedzia�, �e najbli�si przyjaciele profesora skracali to imi�, zwracaj�c si� do niego po prostu �Indy", ale Pencroft nie potrafi� zni�y� si� do robienia czego� takiego. Teraz odsun�� te my�li na bok. 18 - Co w tej chwili robisz? - napad� niespodziewanie na Jone-sa. Ledwie wyrzek� te s�owa, a ju� �a�owa� ich niestarannego doboru. Jones uwielbia� �apa� ludzi za s�owa. - O ile nie tkwi� w straszliwym b��dzie - odci�� si� natychmiast - znajduj� si� obecnie w tym korytarzu, tak jak i pan. To raczej nie najlepsze miejsce na randk�, jak s�dz�. - Do diab�a z twoim os�dem! - warkn�� Pencroft. Przechyli� g�ow� na bok. - Pos�uchaj mnie, gagatku - kontynuowa� z nutk� szorstkiej sympatii. - Przyjd� do mojego biura za dziesi�� minut i ani sekundy p�niej. - Mam zaj�cia z klas� - odpar� cicho Indiana Jones, wiedz�c �e Pencroft zna rozk�ad jego zaj��. - Masz zaj�cia z klas�, ale sam jeste� bez klasy - zadrwi� Pencroft. - Za dziesi�� minut. - U�miech spe�zn�� z jego twarzy. Pencroft bole�nie zakas�a� i uczyni� s�aby gest r�k�. - M�wi� powa�nie, Indiana. To przes�dzi�o spraw�. Kiedy Pencroft u�ywa� tego imienia publicznie, by� jak najdalszy od �art�w. Jones skin�� g�ow�. - Poszukam kogo� na zast�pstwo - powiedzia�. - Przyjd�. - Ju� to za�atwi�em - oznajmi� Pencroft, ucieszony t� drobn� przewag�. Pokaza� s�u��cemu, by zawi�z� go do jego biura. Jones obserwowa�, jak obaj skr�cili w jeden z bocznych korytarzy. Indy poczu� si� zaintrygowany wyra�nym rozdra�nieniem Pen-crofta. To nie by�o w jego stylu. Gdyby nie zna� go dobrze, pomy�la�by, �e staruszkiem wstrz�sn�o to, co kaza�o mu zdezorganizowa� plan profesorskiego dnia. W tej krynicy edukacji pr�dzej zabijano w�asnego psa, ni� zmieniano dzienny rozk�ad pracy. Jedno wydawa�o si� oczywiste: co� du�ego wisia�o w powietrzu. Pencroft jednak nie uchyli� przed nim nawet r�bka tajemnicy. C�, wkr�tce wszystko stanie si�jasne. Jones szybkim krokiem pod��y� do swego biura i dziarsko przemaszerowa� przez poczekalni�, gdzie jego sekretarka, Frances Smythe, wyci�gn�a ku niemu r�k� z plikiem zostawionych dla niego wiadomo�ci. Op�dzi� si� od nich gestem. - �adnych rozm�w, nic, rozumiemy si�? Ciemnow�osa kobieta pokiwa�a przecz�co g�ow�. - Nie, nie rozumiemy si�. Mog� prosi� o na�wietlenie sytuacji? - Nie b�d� taka przewra�liwiona, Fra�. - Nie mam poj�cia, co si� dzieje. To twoja wina - odparowa�a. - Wiem, wiem. Za kilka minut w gabinecie Pencrofta. Dzwoni- 19 li tu. To bardzo tajemnicze. Nawet mieli ju� dla ciebie przygotowane zast�pstwo. Czy kiedy b�d� robi�a ci kaw�, m�g�by� mi powiedzie�, o co chodzi? - Dzi�ki za kaw�. Mo�e by� letnia. Nie ma czasu na gor�c�. M�wi�c szczerze - westchn�� Jones - to nie mam bladego poj�cia, co jest grane. Kubek z kaw� znalaz� si� w jego r�kach niemal natychmiast. Pozostawa�o dla niego zagadk�, jak ona to robi�a, �e zawsze dostawa� kaw� o temperaturze, o jak� prosi�. Sprawdzi�, czy wzi�� ze sob� okulary. - Dlaczego nie kupisz sobie jakich� �adniejszych oprawek -zagdera�a Frances. - W tych czarnych drucianych wygl�dasz jak mangusta. - Pomagaj� utrzyma� stosowny dystans mi�dzy mn� i pi�knymi m�odymi damami - roze�mia� si� Jones. Rzuci� okiem na zegarek. - Dzi�ki. - Odda� jej kubek. - Czas odmaszerowa�. - Powodzenia. Zatrzyma� si� w p� kroku. - Co? Zmiesza�a si�. - Indiana - powiedzia�a mi�kko; zabrzmia�o to niemal intymnie. - Ostatnim razem, kiedy Pencroft wezwa� ci� do siebie w ten spos�b, no, wiesz, chodzi�o o wypraw� do Amazonii i... - Nie m�wmy o tym - uci�� szorstko Jones. Nie potrzebowa�, �eby przypominano mu o fantastycznej dziewczynie, kt�rej m�em by� tak kr�tko. Bo�e, zaduma� si� po drodze do gabinetu Pen-crofta. Od �mierci Deirdre min�y cztery lata, a nadal boli tak, jakby to by�o wczoraj... Skoncentrowa� my�li na tym, co us�yszy od Pencrofta, usuwaj�c wszystko inne na dalszy plan, i wszed� do przedpokoju jego biura. - Prosz� od razu do gabinetu - rzuci�a mu Sally Strickland. Najwyra�niej sekretarce tak�e udzieli�o si� og�lne podekscytowanie. Posk�pi�a mu nawet u�miechu i przyjaznego pozdrowienia, co nie zdarza�o si� cz�sto. Dostosowa� si� do powagi chwili, skin�� g�ow� i wszed� do biura Pencrofta. - Zamknij drzwi - powiedzia� niepotrzebnie Pencroft. Indy domkn�� je obcasem. Staruszek mia� jakie� powody do irytacji, i by� to tak�e znak dla Indy'ego: uwaga, zachowaj czujno��. Otaksowa� wzrokiem trzeciego m�czyzn� w pokoju. 20 Gdyby Jones mia� jednym s�owem opisa� nieznajomego, nie waha�by si� ani chwili przed u�yciem okre�lenia: bezwzgl�dny. Cz�owiek ten, kimkolwiek by�, zachowywa� si� jak prawdziwy zawodowiec. Postawa, pewno�� siebie, przenikliwe oczy, kr�j garnituru, kocie rozleniwienie po��czone z pe�n� gotowo�ci�, tak psychiczn� jak i fizyczn�... wszystko to mie�ci�o si� w jednym cz�owieku, kt�ry potrafi� zburzy� opanowanie Pencrofta. - Profesor Henry Jones - przedstawi� sztywno Pencroft. - A to pan Thomas Treadwell. Pan Treadwell... Treadwell wsta� i wyprostowa� si� jednym p�ynnym ruchem, po czym wyci�gn�� r�k� na powitanie. Indy ponownie odczu� si�� jego osobowo�ci. Przez kilka cennych sekund zbiera� wszystkie swoje spostrze�enia, wycieraj�c jednocze�nie chusteczk� soczewki okular�w. - Treadwell, tak? - powt�rzy� niedbale. - Czy to pa�skie prawdziwe nazwisko, panie... - zawiesi� znacz�co g�os. - Jak dla pana, wystarczaj�co prawdziwe - odpar� Treadwell. Ton jego g�osu zdradza�, �e ma wszystkie niezb�dne papiery, kt�re �dowodzi�y" ponad wszelk� w�tpliwo��, i� nazywa si� Treadwell. - Widz�, �e bawimy si� tu w kotka i myszk� - powiedzia� Indy do obu m�czyzn. Potem skierowa� sw�j wzrok na Pencrofta. -Czy wolno mi wiedzie�, kim jest nasz go��? Pencroft skin�� g�ow�. Sam mia� jedynie strz�pki informacji i bynajmniej mu si� to nie podoba�o. W pokoju dawa�a si� wyczu�, tak�e dos�ownie, obecno�� s�u�b bezpiecze�stwa. Kto�, kto wzi�-�by Pencrofta za stetrycza�ego starego profesorka, pope�ni�by powa�ny b��d. Na d�ugo przed obj�ciem stanowiska na uniwersytecie wiernie s�u�y� w armii brytyjskiej, dos�uguj�c si� podczas p� tuzina wojen szar�y brygadiera i odchodz�c do cywila po odniesieniu liczby ran, kt�ra mog�aby u�mierci� kilku ludzi. Tak jak Indiana Jones, potrafi� rozpozna� profesjonalist�. - Nie mam zamiaru pana zwodzi�, profesorze Jones - odrzek� Treadwell. - Pracuj� dla wywiadu wojskowego. Nie dla Scotland Yardu, jak si� ju� pan zapewne domy�li�. Pa�skie zachowanie jest dosy� czytelne. Indy u�miechn�� si� i kiwn�� g�ow�. - To, co panowie za chwil� us�ysz�, musi by� utrzymane w �cis�ej tajemnicy - Treadwell podj�� w�tek. - Wiadomo mi, �e jest pan obywatelem ameryka�skim, ale oszcz�d�my sobie biurokracji i formalnych gadek. Wystarczy pa�skie s�owo. 21 - Zaraz, zaraz - wtr�ci� si� Pencroft. - Niech mnie kule bij�, je�li b�d� tu siedzia� o suchym gardle. Nacisn�� przycisk na biurku. - Sally, przynie� herbat�. I brandy. Jedno i drugie w odpowiednich ilo�ciach. Poczekali, a� nalana do naczy� herbata zostanie wymieszana z brandy, i sekretarka Pencrofta opu�ci gabinet. Nagle w przedpokoju rykn�o radio. Indy uni�s� brew, sygnalizuj�c Pencroftowi zdziwienie, na co ten odpowiedzia� u�miechem. W takim ha�asie nikt nie pods�ucha ich rozmowy. - Zacznijmy od tego - zagai� Treadwell - �e wcale si� nie spodziewam, i� uwierz� panowie w moje s�owa. Dwadzie�cia minut p�niej Indy bezwarunkowo przyzna� mu racj�. Treadwell opowiedzia� histori� tak fantastyczn�, �e nawet Indy by� zaskoczony. A przecie� tropi� ju� india�skie duchy w Ameryce Po�udniowej, czo�ga� si� w�skimi korytarzami piramid, stawia� czo�o szamanom voodoo, dokonuj�cym czyn�w, kt�re nauka uzna�aby nie tyle za niewiarygodne, co niemo�liwe. Widzia� duchy staro�ytnych olbrzym�w w Stonehenge, przekracza� w�t�e i mgliste granice oddzielaj�ce ten �wiat od innych wymiar�w. Przebywa�... hej, nie uwa�asz, przywo�a� sam siebie do porz�dku. Treadwell zapozna� ich ze szczeg�ami napadu w Zwi�zku Po�udniowej Afryki, nie pomijaj�c u�ycia gazu bojowego i karno�ci grupy paramilitarnej, kt�ra zostawi�a po sobie wra�enie absolutnego profesjonalizmu. Warto�� zrabowanych brylant�w oszacowano na miliard dolar�w, ale Indy'ego poruszy�a dopiero wzmianka Treadwella o staro�ytnym przedmiocie pokrytym jakimi� symbolami - przedmiocie, kt�ry nie m�g� by� dzie�em przyrody ani ludzkich r�k, je�eli uczeni nie pomylili si� przy ocenie jego wieku. Indy powstrzyma� si� na razie od przemy�le�; Treadwell kontynuowa�: - Wiemy, �e by�a to niemiecka operacja. Wskazuje na to nie tylko i�cie teuto�ska skuteczno�� - wyja�ni�. - Obserwujemy, jak Niemcy z pobitego pa�stwa wyrastaj� na now� pot�g�. Oficjalnie to oczywi�cie nonsens, bo nasi przyw�dcy nadal wierz�, �e wszyscy ludzie, z Niemcami w��cznie, s� dobrzy, kt�rego to pogl�du ja osobi�cie nie podzielam. Niemcy s� zbyt zaj�ci przekuwaniem le- 22 mieszy na bro�. Stworzyli zupe�nie now� tajn� organizacj�. Wiemy, �e Hermann G�ring przeprowadza inspekcje fabryk. Wszystko wskazuje na to, �e zbrojenia s� w toku. - A skradzione brylanty - wtr�ci� Indy - mia�y zapewne pokry� koszta ich nowej armii. Treadwell skin�� g�ow�. - Ale nie wszystko u�o�y�o si� po ich my�li, profesorze Jo-nes. - Co� w jego tonie powiedzia�o Indy'emu, �e wkr�tce pozna powody, dla kt�rych go tu w tak konspiracyjny spos�b wezwano. Pencroft o�ywi� si�. - Jakie macie dowody, �e Niemcy maczali w tym palce? - Opr�cz tego, �e mamy w kartotece akta pewnych osobnik�w - odrzek� szybko Treadwell - odnotowujemy ka�dy niemiecki ruch na obszarze Afryki. Bezczelnie zmierzaj� oni do przej�cia kontroli nad wi�kszo�ci� lub nawet ca�ym kontynentem, tak jak d��� do tego pod przykrywk� linii powietrznych Condor i innych kompanii w Ameryce Po�udniowej. Nie chc� za bardzo odchodzi� od tematu, ale je�li przekonam pan�w, �e znamy posuni�cia Niemiec, �atwiej zrozumiej� panowie to, co zaraz us�ysz�. Wiemy, �e pewien niemiecki pilot, kapitan von Moreau, siedzia� za sterami hydroplanu �Rohrbach", odbywaj�cego regularny lot komercyjny na trasie Niemcy - Zwi�zek Po�udniowej Afryki. Uda�o nam si�, hm, zdoby� list� pasa�er�w bez wiedzy Aero Lloyd... - No prosz�, mamy te� intryg� - wtr�ci� Pencroft z u�miechem. - Mo�na tak powiedzie�. Chodzi o to, �e sprawdzili�my kilkoro z tych pasa�er�w. �adnego z nich nie by�o na pok�adzie. Ich nazwiska, rezerwacj e, numery paszport�w i tak dalej, wszystko by�o w porz�dku, tyle �e oni po prostu nigdy nie wsiedli do tego samolotu. Najwyra�niej wygl�da to na jak�� tajn� operacj�. Nawi�zali�my tak�e wsp�prac� z lud�mi z Po�udniowej Afryki, kt�rzy badali miejsce katastrofy poci�g�w. Ich i naszym chemikom uda�o si� wsp�lnie doj�� tropem materia��w wybuchowych a� do zak�ad�w chemicznych, w kt�rych je wyprodukowano. Nikt inny nie wytwarza dok�adnie takich samych substancji. Ustalili�my to ponad wszelk� w�tpliwo��. - S�ysza�em, �e by�o co� jeszcze - powiedzia� ostro�nie Indy. - S�ysza� pan o tej sprawie, zanim pan tu wszed�? - Treadwell sta� si� nieprzyjemny. - Nie do ko�ca. Ale mo�liwe, �e zachodzi tu jaki� zwi�zek. 23 - Czy wobec tego m�g�by pan, profesorze... - dr��y� Tread-well. - To �adna tajemnica, zar�wno dla naszego uniwersytetu, jak i dla naszych wsp�pracownik�w z Wydzia�u Archeologii Uniwersytetu Zwi�zku Po�udniowej Afryki, �e w jednej z kopal� diament�w prawdopodobnie dokonano epokowego odkrycia. S� du�e trudno�ci z dost�pem do tych kopal�, ale znalezisko j est tak nies�ychane, �e zarz�d kopalni, chc�c nie chc�c, pr�bowa�, z zachowaniem dyskrecji, dowiedzie� si� czego� o tym przedmiocie. Musz� pana ostrzec, �e mo�e to si� okaza� jedynie plotk�, lecz w naszym fachu, panie Treadwell, nie lekcewa�y si� nawet najdrobniejszych poszlak. - Jakiego rodzaju jest to znalezisko, profesorze Jones? - Sze�cian pokryty nieznanymi symbolami. Pencroft wtr�ci� si� do rozmowy, wyra�nie zasmucony: - Nic o tym nie wiem, Indiana. Musisz mnie lepiej informowa�. - Mo�e to tylko stek bzdur i andron�w - odpar� Jones, u�ywaj�c jednego z ulubionych sformu�owa� Pencrofta. - Podobno sze�cian wydobyto z nowo wyfedrowanego szybu, z bardzo du�ej g��boko�ci. In�ynierowie oceniaj� wiek kwarcu w odwiercie na mieszcz�cy si� w przedziale od stu tysi�cy do kilku milion�w lat. - A sk�d - kontynuowa� Indy spokojnie - w �yle diamentowej wzi�� si� sze�cian zapisany znakami przypominaj�cymi pismo klinowe, kiedy w tym czasie ludzko�� zaj�ta by�a schodzeniem z drzew? - Jest pan pewien datowania? - spyta� Treadwell. - Ale� sk�d! - odparowa� Indy. - Nie zosta�o to jeszcze potwierdzone. W normalnych okoliczno�ciach nikt nie zajmowa�by si� tak podejrzan� spraw�. Ale ten sze�cian, je�eli istnieje naprawd�, mo�e pochodzi� sprzed zaledwie tysi�ca lat. Lub te�, jak uwa�aj� niekt�rzy ludzie z Rzymu, sprzed dw�ch tysi�cy. Treadwell by� zbity z tropu. - Z Rzymu? Sprzed dw�ch tysi�cy lat? - Mniej wi�cej z tego samego okresu, co Chrystus - powiedzia� z nutk� zadowolenia w g�osie Pencroft. - S�ysza� pan o nim, panie Treadwell? Znany jest mi�dzy innymi jako Jehoszua, Jezus, Zbawiciel. Co do Rzymu za�, z pewno�ci� wiadomo panu, gdzie znajduje si� Watykan. - Dlatego w�a�nie - doda� Indy - nawet najw�tlej sza poszlaka, cho�by i cie� prawdopodobie�stwa, �e ten sze�cian istnieje, �e 24 jest pokryty inskrypcjami klinowymi, �e mo�e pochodzi� sprzed dw�ch tysi�cy lat lub te� mie� jaki� zwi�zek z Jezusem, najwyra�niej sp�dza sen z powiek ludziom z najwy�szych szczebli Watykanu, kt�rzy podobno za wszelk� cen� pragn� zdoby� ten przedmiot. Je�eli on oczywi�cie istnieje i spe�nia wszystkie te warunki, kt�re przed chwil� wymieni�em. Treadwell z powrotem zag��bi� si� w fotelu. Wreszcie podni�s� wzrok, najpierw na Pencrofta, potem na Indian�. - To, co pan w�a�nie powiedzia�, czyni histori�, jak� chc� pan�w uraczy�, jeszcze bardziej niewiarygodn�. - Do�� tych popis�w retorycznych - ponagli� Indy niecierpliwie. - Prosz� si� streszcza�. - Tak, tak - nalega� Pencroft. - Sko�czy�a mi si� herbata z brandy, a w moim wieku to wa�niejsze ni� ta rozmowa, kt�rej ko�ca nie wida�. - Indy wiedzia�, �e stary profesor zmaga� si� z b�lem, lecz ukrywa� to pod obcesowym zachowaniem. Treadwell odetchn�� g��boko. - �Rohrbach", ten hydroplan wioz�cy brylanty i prawdopodobnie tak�e �w zagadkowy sze�cian, nigdy nie dotar� do Niemiec! S�ysz�c t� nowin�, Indy i Pencroft zdwoili uwag�. - Prosz� nie sugerowa�, �e kto� uprowadzi� ten niemiecki liniowiec! - Pencroft by� bliski wybuchni�cia �miechem. - Co si� sta�o? - spyta� Indy cicho. - O tym, co zasz�o, dowiedzieli�my si� od... - Treadwell zawaha� si�. - Wykrztu� pan to wreszcie! - krzykn�� Pencroft. - Rozmawiali�my z pewnym cz�owiekiem - Treadwell m�wi� wolno i ostro�nie - kt�ry podobno by� na pok�adzie �Rohrba-cha". Jako jedyny prze�y� atak na samolot. Powiedzia� nam, �e w ci�gu nocy przelecieli nad Afryk�. Pilot prowadzi� maszyn� wysoko, pi�� kilometr�w nad ziemi�, co jest g�rnym pu�apem dla liniowca z pe�nym zapasem paliwa. M�wi� tak�e o zimnie na tej wysoko�ci i �e cz�� za�ogi cierpia�a na b�le g�owy spowodowane brakiem tlenu. - Tak, tak - pogania� Pencroft. - Co dalej? - W kokpicie zrobi�a si� nerwowa atmosfera. Widzia� radiooperatora - nazywali go Stryker i potwierdzili�my to - i ten Stry-ker denerwowa� si�, �e radio nawala, a potem, po ponownym zamieszaniu w kabinie pilot�w, kiedy znajdowali si� po�rodku Morza �r�dziemnego, von Moreau zszed� do wodowania. 25 - Nie powiedzia� pan, dlaczego to zrobi� - skrytykowa� Indy. -Nie bawmy si� w zgadywanki, czy chodzi�o o paliwo, czy silnik wysiad�, czy jeszcze co innego. Dlaczego pilot sprowadzi� maszyn� na d�? - Ten cz�owiek... - Chwileczk� - wpad� mu w s�owo Pencroft. - Wspomnia� pan, �e jako jedyny uratowa� si� z katastrofy. Sk�d go wytrzasn�li�cie? - Za�oga lec�cego nisko z powodu zachmurzenia francuskiego samolotu zauwa�y�a ogie� na morzu. Nie mieli poj�cia, sk�d si� wzi��. P�omienie mog�y pochodzi� z rozbitego samolotu lub statku. Natychmiast wezwali pomoc. Na szcz�cie w pobli�u znajdowa�a si� akurat jednostka brytyjska, kt�ra niezw�ocznie uda�a si� na wskazane przez Francuz�w miejsce wypadku. W wodzie znajdowa�y si� szcz�tki jakiej� maszyny, a reflektory wy�owi�y z mroku cz�owieka uczepionego kawa�ka drewna. By� ci�ko poraniony; mia� po�amane ko�ci, poparzenia i by� w szoku. Zaj�li si� nim najlepiej, jak mogli, a p�atnik* dowiedzia� si� od niego, �e nikt wi�cej nie ocala�. - Niech pan m�wi dalej. Co jeszcze powiedzia�? - pogania� Indy. Treadwell wzi�� g��boki wdech. - Twierdzi�, �e jaki� ogromny, srebrzysty, po�yskliwy obiekt lataj�cy zmusi� ich do wodowania. �e mia� on prawie tysi�c metr�w d�ugo�ci, porusza� si� bardzo szybko... - To nie m�g� by� sterowiec - mrukn�� Pencroft. - Przy tych rozmiarach... - Indy pokaza� na migi Pencroftowi, by pozwoli� Tre-adwellowi kontynuowa�. - Wiele z tego, co m�wi�, brzmia�o jak majaczenie i oczywi�cie cierpia� z powodu odniesionych obra�e� i ran. Ale p�atnik twierdzi, �e upiera� si� on co do statku i jego rozmiar�w, szybko�ci i tego, �e kilku cz�onk�w za�ogi zwr�ci�o uwag� na fakt, i� nie mia� on silnik�w. - Opisa� nam pan niez�� lataj �c� par�wk�. - Indy nie kry� niedowierzania. - To nie ja opisa�em. Ja panom tylko przekaza�em, co us�yszeli�my od tego cz�owieka. To jeszcze nie wszystko. - S�uchamy, s�uchamy - pop�dza� Pencroft. * Oficer na statku zajmuj�cy si� ksi�gowo�ci� (przyp. t�um.). 26 - Z tego wielkiego obiektu wylecia�o kilka srebrzystych lub z�otawych, ten cz�owiek nie mia� co do tego pewno�ci, mniejszych pojazd�w. Kszta�tem przypomina�y szable tureckie. Albo p�ksi�yce, wzgl�dnie bumerangi. Czymkolwiek by�y, porusza�y si� z o-gromn� pr�dko�ci�, kr���c wok� �Rohrbacha", jakby ten ugrz�z� w b�ocie. - Treadwell zawiesi� g�os. - One tak�e nie mia�y silnik�w. - Dlaczego liniowiec wodowa�? - zapyta� Indy. - Najwidoczniej z wi�kszego statku wydano im przez radio rozkaz wodowania pod gro�b� zestrzelenia. Potem te dziwne statki uformowa�y eskort� �Rohrbacha". Po wodowaniu na morzu wi�kszy obiekt zszed� bardzo nisko i opu�ci�y si� z niego do samolotu postacie przypominaj�ce ludzi. Najpierw przestrzeli�y skrzyd�a, a nast�pnie otworzy�y ogie� do za�ogi. Obaj piloci zgin�li na miejscu. To wszystko, co wiedzia� ten cz�owiek. Zosta� trafiony i w-pad� do wody. Mia� na sobie napompowywan� kamizelk�, ale nie u�y� jej od razu. W chwil� p�niej, jak twierdzi�, wodnop�at stan�� w p�omieniach i eksplodowa�. W wyniku wybuchu facet zosta� poparzony i z trudem zdo�a� aktywowa� kamizelk�, zanim zemdla�. - Co sta�o si� z tym ogromnym statkiem i ma�ymi lataj�cymi bez silnik�w? - Tego nie wiemy. - Sk�d pewno��, �e to nie bajeczka? - Indy napad� na Tre-adwella. - Profesorze Jones, mamy trzydzie�ci dwa trupy, dwa zniszczone poci�gi i obr�cony w perzyn� wiadukt. W Afryce odchodz� od zmys��w na my�l o stracie szlachetnych kamieni o warto�ci miliarda dolar�w. Hydroplan �Rohrbach" zosta� unicestwiony, a nawet je�li nie, to zagin�� wraz z za�og�. Mamy naocznego �wiadka, kt�ry opowiada niesamowite historie o tym, co rzekomo widzia�, �e nie wspomn� o rejwachu, jaki rozp�ta� si� w Niemczech z powodu ca�ej sprawy. A co do plotek z Afryki, to dotar�y one do uszu Watykanu; papie� i najwy�si dostojnicy Ko�cio�a a� podryguj� na my�l o artefakcie. - Czy m�g�bym porozmawia� z tym ocalonym? - spyta� g�o�no Indy. - Sam bym z nim ch�tnie pogada� - odpar� Treadwell z rozczarowaniem w g�osie. - Niestety, nie prze�y�. W tej chwili nasi ludzie w Niemczech pracuj� nad ustaleniem jego to�samo�ci, je- 27 �eli to jeszcze mo�liwe. Jak pan si� mo�e domy�la, Niemcy �ci�le utajnili ca�� spraw�. Ma�o nie chodz� po �cianach. - Pomin�� pan co� - zauwa�y� Indy. - Mianowicie? - Nie powiedzia� pan, kim byli ludzie w tym wielkim lataj�cym. .. czym�-tam. A tak�e w tych szablopodobnych statkach. - Nie mamy najmniejszego poj�cia, profesorze Jones. - Czy jest pan �wiadom - wtr�ci� si� Pencroft - �e pojazdy, 0 kt�rych nam pan opowiedzia�, nie istniej�? �aden ze znanych nam kraj�w nie wyprodukowa� maszyn odpowiadaj�cych temu opisowi. - Zdaj� sobie z tego spraw�. Zapad�o k�opotliwe milczenie. Pencroft wykorzysta� t� chwil�, by poprosi� sekretark� o kolejn� dostaw� herbaty i brandy. Potem nast�pi�a faza, kt�r� Indiana nazwa�by �wy�o�eniem kawy na �aw�". - Mam kilka pyta�, j e�li pan �askaw - zagai� Pencroft, by wr�ci� do tematu. - Oczywi�cie - zgodzi� si� Treadwell. - To nie przypadek, �e przyszed� pan z tym do nas. - Zgadza si�. - Domy�lam si�, �e przyby� pan tu specjalnie, by odszuka� 1 zapewni� sobie w ten czy inny spos�b us�ugi profesora Jonesa. - To tak�e si� zgadza. - Kto pana przys�a�? Treadwell nabra� powietrza w p�uca. - M.I. Dwa*. Pencroft uni�s� brwi na potwierdzenie udzia�u tak wysokiego szczebla rz�du brytyjskiego. Po wymianie spojrze� z Indym zwr�ci� si� z powrotem do Treadwella. - Teraz zatem - powiedzia� wolno - staracie si� o us�ugi naszego �wietnego wyk�adowcy archeologii. - Nie zaprzeczam. - W tym - wyrwa� si� Indy - jest tyle samo sensu, co w pa�skich historyjkach o lataj�cych diab�ach czy te� podniebnych piratach, kimkolwiek by byli - o ile w og�le istniej�. Ludzie po takich przej�ciach jak eksplozja, poparzenie i wpadni�cie do morza s� w stanie zobaczy� r�ne rzeczy. Ale zostawmy to na razie. Panie * (ang.) Military Intelligence - wywiad wojskowy (przyp. t�um.). 28 Treadwell, jestem na urlopie badawczym udzielonym mi przez uniwersytet w Princeton... - Na kt�rym wyk�ada pan kultur� i literatur� �redniowiecza -doko�czy� za niego Treadwell. - Jest pan dobrze przygotowany do zaj�� - Indy skin�� g�ow�. - Co �wiadczy o tym, �e personel pa�skiego biura potrafi korzysta� z uniwersyteckiej ksi��ki telefonicznej. Ale kontynuujmy. Obecnie wyk�adam archeologi� celtyck�. Nie jest to moja pierwsza posada na tym uniwersytecie. - Ju� go raz wyrzucili�my - Pencroft zachichota�. - Jego wersja brzmi, �e mia� dosy� skostnia�ego i apodyktycznego brytyj skiego systemu akademickiego i ods