883
Szczegóły |
Tytuł |
883 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
883 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 883 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
883 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Cezary Le�e�ski.
Czy B�g by� po stronie Niemc�w.
Nie poleg�ym, lecz tym, co wbrew logice prze�yli - �o�nierzom 7 Dywizji Piechoty Armii Krajowej i innych formacji, kt�rzy niespodzianie zaznali goryczy kl�ski miast s�odyczy zwyci�stwa. I do dzi� nie s� pewni, po czyjej stronie by� B�g. Strachy na cmentarzu Ostatnie dni listopada 1939 roku zapowiada�y ostr� i ci�k� zim�. Wiatr targa� drzewami, przechyla� krzewy, uderza� w okna, szarpa� strzechami. Rzejowice przycich�y. Mieszka�cy niech�tnie wychodzili z cha�up, dzieci przesta�y bawi� si� na podw�rkach, skulone z zimna psy pochowa�y si� w budach. Szare, grube chmury przewala�y si� nisko nad ziemi�, starych ludzi �ama�o w krzy�ach - znak, �e idzie odmiana pogody. W taki to dzie� kapral podchor��y Jan Kaleta, �o�nierz kampanii wrze�niowej, kt�ry przybra� pseudonim "Postrach" i podporucznik rezerwy Stanis�aw Sojczy�ski "Zbigniew" spotkali si� w jednej z cha�up. By�o p�ne popo�udnie. Zmierzch schodzi� mi�dzy zabudowania, pokrywa� szaro�ci� drog� id�c� przez wie�. Stoj�ca na stole lampa naftowa z nie przyci�tym knotem filowa�a zaczerniaj�c kopciem cylinder szkie�ka. Nie zwracali na to uwagi. - Wi�c to pewne? - zapyta� "Postrach". - Tak. Wuj nigdy nie rozmija� si� z prawd�. Zreszt� po co by mia� fantazjowa�? Zbyt droga jest mu pami�� �ony. - A ten drugi? - Przecie� go znasz. To Stasi�ski, kierownik szko�y. - No tak - zgodzi� si� "Postrach". - Ma�o to razy stawia� mnie do k�ta. Ale nie wiedzia�em, �e mia� pistolet. - Wojnar u�miechn�� si�. - Tylko g�upie niedorostki chwal� si� posiadaniem broni. Prawdziwy m�czyzna nigdy o tym nie m�wi. - Szkoda, �e tylko dwa - westchn�� Kaleta. - Nie. Gajewski te� schowa� pod murem bro� ksi�dza proboszcza. Pistolet i flower. - Te� tam? - Tak. "Postrach" otrz�sn�� si�. - Chyba nie p�jdziemy tam noc�? Porucznik wsta� i wyjrza� przez okno. - �nieg pada - stwierdzi� beznami�tnie. Zatar� r�ce. - Pytasz, czy noc�. Oczywi�cie. Ciemno�� to najlepsza os�ona. Tylko ten �nieg... - A c� nam szkodzi? Przynajmniej nikt nie b�dzie si� w��czy� bez potrzeby. Ka�dy but�w oszcz�dza. - Mo�e i oszcz�dza - zgodzi� si� porucznik - ale �lady zostan�. �atwo b�dzie si� zorientowa�. Podchor��y wzruszy� ramionami. - I co z tego? Uwiniemy si� z robot� raz dwa. A potem szukaj wiatru w polu. - Niby tak, ale lepiej, �eby nikt nic nie wiedzia�. Nast�pnego dnia bia�y puch pokry� okoliczne pola i ��ki. Spi�trzy� si� niewielkimi czapami na s�upkach p�ot�w, pokry� strzechy r�wnymi, skrz�cymi si� p�aszczyznami. Ka�dy krok rzeczywi�cie zostawia� wyra�ny �lad, ale niepokalana biel mia�a tak�e swoj� dobr� stron�: ju� z daleka widoczny by� ka�dy niepo��dany cz�owiek, kt�ry by chcia� ich �ledzi�. Wyszli, kiedy zapada� wiecz�r. Lekki mr�z szczypa� w uszy. Na wszelki wypadek szli osobno. Spotkali si� dopiero przed bram� cmentarza. Pierwszy zjawi� si� porucznik "Zbigniew", zaraz za nim podchor��y "Postrach", a potem Stefan Idziak "Astrzyc" i Marian Gajewski "Sompik". Krzy�e i nagrobki ostro odcina�y si� od �nie�nej bia�o�ci. Nikt z nich nie wierzy� w duchy, ale zak��cenie pokoju tego miejsca to by�o co�, przed czym ka�dy wewn�trznie si� wzdraga�. Tak by�o i teraz, cho� wiedzieli, �e idzie o wa�ne sprawy. Bardziej odczuwaj�c ni� widz�c wahanie koleg�w, Sojczy�ski obj�� dow�dztwo. Zreszt� i tak nale�a�o do� z racji jego stopnia. - Ja i "Astrzyc" - powiedzia� kr�tko - wchodzimy na cmentarz. "Postrach" ubezpiecza nas od strony wioski, "Sompik" od zachodu. - Rozkaz! - "Postrach" i "Sompik" wypr�yli si� na baczno��. Wszak nadal byli w wojsku. To nic, �e w cywilnych ubraniach, bez koszar i bez broni. Najwa�niejsze, �e maj� dow�dc�w, bro� jako� zdob�d�. Teraz wykopi� pistolety, a reszt�, cho� nie dobrowolnie, dadz� im Niemcy. Brama cmentarna zaskrzypia�a przera�liwie. W�r�d �nie�nej ciszy d�wi�k ten zabrzmia� w ich uszach jak wystrza�. Rozejrzeli si� uwa�nie. W duchu b�ogos�awili biel rozci�gaj�c� si� jak okiem si�gn��. �aden ludzki kszta�t nie zak��ca� jej nieskazitelnej czysto�ci. Ubezpieczaj�cy rozeszli si� w przeciwne strony, a "Zbigniew" z "Astrzycem" podeszli do grobu Eugenii �liwowskiej, ciotki "Postracha". To tu zakopane by�y dwa pistolety, jeden jej m�a, drugi - kierownika szko�y. Na poz�r nic prostszego ni� si�gn�� i wzi��. Ale tylko na poz�r. Ziemia zmarzni�ta. Nie ima si� jej zwyk�a �opata ni najostrzejszy szpadel. Przewidzieli to. Wzi�li z sob� d�uto i ci�k� pa�k�. "Astrzyc" ujmuje narz�dzie, uderza raz i drugi. W ciszy wieczoru odg�os niesie si� daleko. Twarda, skuta mrozem ziemia dudni niczym wielki b�ben. Ka�demu uderzeniu odpowiada�o szczekanie rzejowickich ps�w. A i do ludzkich uszu musia� dociera� g�o�ny stukot. Ale Kaleta nie martwi� si� o wiosk�. Tam byli swoi - Polacy. Z niepokojem spogl�da� w kierunku po�udniowo_wschodnim, gdzie rozsiad�a si� niemiecka kolonia Biestrzyk�w_Wilki. Stamt�d grozi�o najwi�ksze niebezpiecze�stwo. A� do b�lu nat�a� wzrok. Wpatrzony w stron� kolonii omal nie przeoczy� ciemnej sylwetki pod��aj�cej �cie�k� z Rzejowic do Goszczowy. M�czyzna to czy dziecko? Jakie� takie ma�e, a przy tym robi wra�enie jakby bieg�o. Ki diabe�? Cz�owiek to, czy...? - pomy�la�. Przetar� za�zawione z wysi�ku oczy. Dopiero teraz rozpozna�. �cie�k� bieg� du�y pies. Jeszcze chwila a minie cmentarz i poleci dalej, w sobie tylko wiadomych sprawach. Ale pies zatrzymuje si�. W�szy. Czy nie ma z nim nikogo? Podchor��y rozejrza� si�. Pies by� sam. Zapewne jego niemiecki pan siedzi sobie spokojnie przy ciep�ym piecu. Podchor��y wychyli� si� zza du�ego kasztana, gdzie obra� sobie punkt obserwacyjny, ugni�t� solidn� �nie�k�. Zamachn�� si� i rzuci�. Kula trafi�a psa w nog�, zostawiaj�c na sier�ci bia�y �lad. Burek szczekn��, uskoczy� w bok, obejrza� si� i szybkim truchtem pobieg� dalej. Tymczasem "Astrzyc" i "Zbigniew" na zmian� kuli ziemi�. Huk uderze� ni�s� si� przez mro�ne powietrze wywo�uj�c fale psich naszczekiwa�. Ziemia niech�tnie ust�powa�a pod d�utem. Pistolet�w wci�� nie by�o wida�, cho� mia�y by� p�ytko zakopane. "Postrach" rzuci� okiem na zegarek. Nie do wiary. Min�o zaledwie par� minut, a jemu zdawa�o si�, �e siedz� tu ju� ca�e godziny. Uni�s� spojrzenie znad tarczy zegarka. Na �nie�nej p�aszczy�nie zarysowa�a si� ma�a, czarna sylwetka. Tym razem niew�tpliwie by� to cz�owiek. Od strony Rzejowic kto� pod��a� w stron� cmentarza. Podchor��y gwizdn��. Dla kopi�cych by� to znak, �e maj� przerwa� robot�. Uderzenia zamilk�y. Obcy min�� kryj�wk� podchor��ego i by� ju� na wysoko�ci bramy cmentarnej. Teraz Kaleta go rozpozna�: to J�zef Mielczarek, gospodarz z pobliskiej Goszczowy. Mielczarek wprawdzie wdowiec, ale kto by o tej porze wybiera� si� na cmentarz, nawet na gr�b �ony. Istotnie. Mielczarek pewnie poszed�by dalej, gdyby nie "Zbigniew", kt�ry przez pomy�k� czy te� przekonany, �e niebezpiecze�stwo min�o, uderzy� par� razy pa�k�. D�wi�k ten, nawet w uszach podchor��ego, wiedz�cego w czym rzecz, zabrzmia� niesamowicie. Id�cy zatrzyma� si� i pocz�� nas�uchiwa�, stawa� na palce, chc�c zajrze� za mur cmentarny. Ale porucznik te� po�apa� si�, co narobi�. Jeszcze chwila a nieproszony go�� przekroczy bram�, �eby na w�asne oczy przekona� si�, co to za nocne ha�asy rozlegaj� si� mi�dzy grobami. Mielczarek to dobry Polak i uczciwy cz�owiek. Taki nie zdradzi ani nie doniesie. Ale nie nale�y do zawi�zywanej w�a�nie organizacji, nie sk�ada� przysi�gi. Po co ma wiedzie�, czego tu szukaj�. Trzeba si� go pozby�. Ale jak? Mo�e ju� raz wypr�bowanym sposobem? Podchor��y wzi�� do r�ki par� gar�ci �niegu i ulepi� pot�n� kul�. Przymierzy� si� starannie i rzuci�. �nie�ka rozp�aszczy�a si� Mielczarkowi na plecach. Trafiony nawet nie pomy�la�, �e w nocy ko�o cmentarza kto� mo�e zabawia� si� w ten spos�b. Zdawa�o mu si�, �e z ty�u r�bn�a go jaka� niewidzialna r�ka. Nogi ugi�y mu si� z przera�enia. Ani chybi umarli wstali z grob�w, �li, �e kto� zak��ca im spok�j. Nie ogl�daj�c si� na boki wzi�� nogi za pas. Wygl�da�o to komicznie. Doros�y m�czyzna ucieka� niczym wystraszony ch�opak. �lizga� si� na �niegu, wywraca�, nieporadnie wymachiwa� r�kami. Potem zn�w podrywa� si� i znowu pada�, mimo to gna� z chy�o�ci�, kt�rej Kaleta nie spodziewa� si� po starym cz�owieku. W pewnej chwili podchor��y przetar� oczy ze zdziwienia. Mielczarek zgubi� buty. Oba, jeden niedaleko drugiego, czernia�y na bia�ej �cie�ce. Uciekaj�cy nie zawr�ci�, nie podni�s� ich. Gna� dalej po �niegu w samych tylko skarpetkach. Ze strachu zapewne nie czu� szczypi�cego w stopy mrozu. Ledwie znik� im z oczu, "Zbigniew" z "Astrzycem" ponownie zabrali si� do roboty. Wreszcie za kt�rym� uderzeniem w dole ukaza�y si� szmaty obficie nasycone smarem. Gr�b Eugenii �liwowskiej zwr�ci� im dwa pistolety. Niecierpliwie rozwin�li stare r�czniki i koszule. Przed nimi le�a�a nie tkni�ta rdz� bro�. - Wspaniale - ucieszy� si� "Zbigniew" repetuj�c pistolety. Z�otawe naboje wyskakiwa�y nieco w g�r� i bezg�o�nie pada�y w �nieg. - Niewiele to, ale na pocz�tek wystarczy. "Astrzyc" z nabo�nym skupieniem wzi�� jeden z pistolet�w i obejrza� dok�adnie. Pozbiera� naboje rozrzucone wok�. Rozwar� d�o�. �adunki le�a�y na niej jak du�e, pod�ugowate ziarna. - Starczy amunicji? Nie ma wi�cej? - zapytywa� zwracaj�c si� do porucznika. Ten skrzywi� si�. - Przecie� m�wi�, �e na pocz�tek... A poza tym jest jeszcze bro� ksi�dza dobrodzieja. Pod murem posz�o ju� �atwiej. Flower i rewolwer le�a�y w wykutej w ceg�ach niszy, przy�o�one kamieniami i tylko lekko przysypane ziemi�. By�y r�wnie� zawini�te w szmaty, ale bez odpowiedniej ilo�ci smaru. Na lufach i zamkach by�y plamy rdzy. Nie widzieli jej, bo by�o za ciemno, ale palcami wyczuwali nieznaczne chropowato�ci. Nie by�o czasu na dok�adne sprawdzanie. Pistolety schowali do kieszeni kurtek, a flower "Zbigniew" wzi�� pod pach�. Wyszli przed bram� otrz�saj�c �nieg z but�w. Zaraz zjawi� si� "Postrach" uwa�nie przygl�daj�c si� wg��bieniom, jakie zostawili w �niegu. - A �lady? - zauwa�y� zafrasowany. - Mielczarek mo�e przyj�� sprawdzi�. Niemcy te� zainteresuj� si�, co tu straszy. Porucznik, cho� pierwszy martwi� si� o demaskuj�ce odciski n�g, teraz zbagatelizowa� ca�� spraw�. - I co z tego? Niech sobie b�d�. Ludziska albo pomy�l�, �e duchy si� zmaterializowa�y, albo uznaj�, �e z rana przyszli jacy� gapie, �eby zobaczy�, co to takiego t�uk�o si� po cmentarzu. A my b�dziemy ju� daleko. - Najwa�niejsze - wtr�ci� "Astrzyc" - �e i na grobie i pod murem wszystko dok�adnie zamaskowali�my �niegiem. Nikt si� niczego nie domy�li. Przed Rzejowicami rozeszli si� ka�dy w swoj� stron�. Na wszelki wypadek lepiej, �eby nikt ich nie widzia� razem. Wr�cili do dom�w bez przeszk�d. Nikt o nic nie pyta�, nikt chyba nic nie wiedzia�. A je�li nawet, to nikomu nie przysz�o do g�owy, �e te ciemne cmentarne duchy, t�uk�ce si� po nocy mi�dzy grobami, to w�a�nie oni. Dopiero nast�pnego dnia rozesz�a si� po Rzejowicach szokuj�ca wie��: na cmentarzu straszy. W nocy dobiegaj� stamt�d jakie� dziwne odg�osy, jakby kto� co� rozbija�, a zjawy materializuj� si� i bij� ludzi. Ciosy s� silne, cho� nikogo wok� nie wida�. Mielczarkowi g�ba si� nie zamyka�a. - Z pocz�tku to�em my�la�, �e �upn�� mnie jaki� wielki, niewidzialny ptak. Dopiero jak poczu�em mokro�� na kapocie, poj��em, �e to pecyna �niegu sama si� ulepi�a, z ziemi podskoczy�a i buch mnie w plecy... Stoj�cy obok Kaleta u�miechn�� si� niedowierzaj�co. - A nie przywidzia�o si� wam? Mo�e�cie byli po jednym g��bszym? Ch�op oburzy� si�. - Ani kropelki nie pow�cha�em. Niech skonam, je�li ���. Najpierw na cmentarzu co� ko�ata�o a�e j�czenie sz�o po ziemi. To� je pod nogami czu�em. Ale wtedy jeszczem si� nie ba�. Ciekawo�� mnie jeno wzi�a. - A po co�cie na cmentarz wchodzili? - z g�upia frant zagadn�� Kaleta. - Nawet nie pr�bowa�em - oburzy� si� Mielczarek. - Akurat wtedy j�cze� mi�dzy grobami zacz�o. Ju� chcia�em si� cofn��, jak mnie grzmotn�o. To i uciek�em. Takem gna�, �e buty pogubi�em. - I nie znalaz�y si�? - Co by nie? Le�a�y sobie, jak trzeba, na �niegu. Najlepszy dow�d, �e nie stworzenia tam by�y, ale si�y nadprzyrodzone. Ludzie by buty zabrali i po krzyku. Aresztowanie Le�niczego z Zielonej D�browy zawiadomiono, �e woda w stawach w Uroczysku Knieja przerwa�a grobl�. Jako cywilny pracownik las�w, in�ynier Mieczys�aw Tarchalski powinien uda� si� tam natychmiast, jako �o�nierz Armii Krajowej, porucznik "Marcin", powinien jednak zaczeka� na swego gajowego. Kazimierz Budzi��owicz "Lis" mia� przynie�� dla niego konspiracyjn� poczt� z Gidel od in�. J�zefa Pomara�skiego. - Nie wiem, dlaczego Budzi��owicz si� sp�nia - powiedzia� do �ony - ale przecie� si� nie rozdwoj�. Odbierz od niego przesy�k�, a sanie z ko�mi niech zostawi. Roboty przy grobli, ze wzgl�du na �nieg i mr�z, przeci�gn�y si� a� do zmroku. Kiedy le�niczy wr�ci�, "Lisa" jeszcze nie by�o. Nie zaniepokoi� si� tym zbytnio, bo wiedzia�, �e gajowy lubi� po drodze odwiedzi� koleg�w. Zreszt� w domu by� inny k�opot. �on� nagle rozbola� z�b. Po�yczywszy z folwarku sanie zawi�z� j� do odleg�ego o par� kilometr�w Przyrowa do dentysty. Wr�ci� stamt�d ko�o �smej wieczorem. Budzi��owicza nadal nie by�o. Dopiero wtedy "Marcin" zaniepokoi� si�. Poszed� po s�u�bow� klacz in�yniera Zieli�skiego, agronoma maj�tku Zielona D�browa. Nim znalaz� siod�o up�yn�a prawie godzina. Wyjecha� wi�c p�no. Pogoda si� pogorszy�a. Mr�z �ciska� nie na �arty, zacina� ostry wiatr ze �niegiem. Ruszy� wyci�gni�tym k�usem, pochylaj�c si� nisko, by nie wystawia� twarzy na k�uj�ce igie�ki �niegu. W ciemno�ci z trudem odszukiwa� drog�. Min�� �wie�� wycink�. Na jeszcze nie wykarczowanej polanie le�a�a d�u�yca, tu i tam widnia�y r�wno u�o�one s�gi. Zaledwie min�� polan�, od strony Raczkowic ukaza�y si� �wiat�a jad�cego z przeciwka samochodu. Trzeba by�o zachowa� ostro�no��. Mogli to by� tylko Niemcy, a spotkanie z nimi, szczeg�lnie po nocy, mog�o zwiastowa� wy��cznie k�opoty. Zjecha� za s�g drewna i �ci�gn�� cugle. Auto z trudem przekopywa�o si� przez bia�y puch. Trzeba by�o zaczeka�. Wychylaj�c g�ow� zza s�gu, by nie traci� z oczu odleg�ych jeszcze �wiate�, dos�ysza� jakie� przyciszone g�osy. Skierowa� klacz w t� stron�. Ledwie widoczny w ciemno�ci sta� w�z z koniem, a obko dwie postacie ludzkie. - Kto wy? - zapyta� ostro. G�osy umilk�y, a po chwili jedna z postaci l�kliwie odpar�a: - To my, Tyrek i Rak z Olbrachcic. �winiaka wieziemy, co�my go w Raczkowicach kupili, a �e auto na drodze, to�my si� tu ukryli. To pan le�niczy? Przytakn�� i zapyta�, czy nie widzieli gajowego Budzi��owicza. Mo�e spotkali go na drodze z Gidel. - Nie, bo�my tylko w Raczkowicach byli po �winiaka. A jak te �andarmy przyjecha�y, to trza si� by�o chowa�. Szcz�cie, �e nied�ugo zabawili. Kogo� tam podobno z�apali w Ciel�tnikach. - Nie wiecie kogo? - Nie. Czarny samoch�d przejecha� ko�o nich. �wiat�a omiot�y polan�, s�gi drewna, przez chwil� zawis�y na odleg�ych drzewach, a potem z wolna zacz�y wspina� si� pod g�r�, w stron� wsi. "Marcin" przygl�da� im si� z napi�ciem - p�jd� dalej, czy zatrzymaj� si� przed dworsk� bram�. W domu zosta�a przecie� �ona i c�rka Marysia. �nieg pada� mniejszy, wiatr usta� i nie zacina� w oczy. Widoczno�� by�a dobra. Tarchalski przypatrywa� si� uwa�nie czarnej limuzynie, a jednocze�nie narasta� w nim niepok�j. Czy w Ciel�tnikach aby nie aresztowali "Lisa"? To niemieckie auto jad�ce po nocy w�r�d zadymki mog�oby wtedy mie� jaki� zwi�zek z tym wydarzeniem. Je�li samoch�d skr�ci w bram�, b�dzie to znaczy�o, i� jego obawy s� s�uszne. �wiat�a reflektor�w zatrzyma�y si�, potem zgas�y. A mo�e samoch�d po prostu wjecha� na podw�rze? W ka�dym razie nie wida� by�o, aby posuwa� si� dalej drog� prowadz�c� do wsi. A wi�c sta�o si�. Zawr�ci� konia i st�pa ruszy� w stron� dworu. Jeszcze pociesza� si�, �e to, co przed chwil� wywnioskowa� z wie�ci o wizycie �andarm�w, mo�e by� zbyt pochopne. Samoch�d wcale nie musi nale�e� do Gestapo czy �andarmerii. Mimo to zachowa� ostro�no��. Pod dw�r podjecha� dnem g��bokiego rowu. Konia uwi�za� przy czworakach. Rozgl�daj�c si� uwa�nie, przekrad� si� do bramy. Zwykle starannie zamkni�ta, teraz sta�a otwarta na o�cie�. Na podw�rzu wida� by�o czarn� limuzyn� ze zgaszonymi �wiat�ami. Gdzie w ko�cu mia�a sta�, je�li widzia� jak wje�d�a�a? Niepokoj�ce by�o co innego. Ani przybramie, ani na podw�rzu nie by�o nocnego str�a, kt�remu nie zdarza�o si� zaniedba� w s�u�bie. Nigdzie, nawet w g��bi dziedzi�ca, gdzie na wysokim s�upie pali�a si� lampa, nie wida� by�o charakterystycznej sylwetki w obszernym ko�uchu. Dlaczego str� znikn�� ze swego posterunku? Le�niczy cofn�� si� i poszed� na wie�, kieruj�c si� do chaty "Antoniego". W najwi�kszej izbie akurat odbywa� si� wyk�ad dla podchor��ych. Przerwa� zaj�cia i nakaza� wszystkim wr�ci� do swoich wsi. By� w pogotowiu. Zabrawszy "Antoniego" i Edwarda Pietrasa, podchor��ego z kursu, na co dzie� pracownika administracji dworskiej, z najwi�ksz� ostro�no�ci� ponownie zakrad� si� do obej�cia dworskiego. Wszyscy trzej obejrzeli dok�adnie stoj�ce na podw�rzu auto i skryli si� za parterow� oficyn�, gdzie mie�ci�o si� biuro, jadalnia i mieszkanie "Marcina". �wieci�o si� tylko w jadalni, w kuchni panowa�a zupe�na ciemno��. Pr�bowali zajrze�. Przez zamarzni�te szyby nie mo�na by�o niczego dostrzec. Tarchalski nacisn�� klamk� od drzwi kuchennych. By�y zamkni�te, ale skrzypni�cie klamki sprawi�o, �e w ciemnym oknie ukaza�a si� jaka� twarz. Zastukali. Kucharka uchyli�a lufcik. Przezornie wysun�li do przodu "Antoniego", kt�ry zapyta� st�umionym g�osem: - Co si� dzieje? - Niemcy! Po pana in�yniera - odpowiedzia�a szeptem kucharka i zatrzasn�a okienko. Zawr�cili pod jadalni�. Uda�o si� im znale�� jaki� nie oszroniony kawa�ek szyby, przez kt�ry wida� by�o dok�adnie ca�e pomieszczenie. Wszyscy mieszka�cy oficyny stali pod �cian�. Milczeli. Na ich twarzach malowa� si� przestrach. Za sto�em, ty�em do okna siedzia� Niemiec w mundurze. W r�ku trzyma� pistolet. Sytuacja by�a jasna - przes�uchanie. Zawr�cili ku oficynie. W sam� por�. Na podw�rzu rozleg�y si� gard�owe g�osy. Niemcy. Szli w ich stron� �wiec�c latarkami. Tarchalski i obaj jego towarzysze cofn�li si� i b�yskawicznie przesadzili niewysoki mur. Gestapowcy ich nie zauwa�yli. W�skie snopy �wiat�a myszkowa�y na wszystkie strony. - Co teraz robi�? - zawaha� si� "Antoni". - Przede wszystkim - powiedzia� "Marcin" stanowczo - musimy zawiadomi� okoliczne plac�wki. Nie wiadomo, co si� sta�o. Czy tylko "Lis" wpad�, czy jeszcze kto�. Niech Edzio zawiadomi i wraca tutaj. My z "Antonim" mamy jeszcze co� do za�atwienia. We dw�ch wr�cili do dworu. Samoch�d ju� odjecha�, ale nocny str� nadal by� niewidoczny. W jadalni i w mieszkaniu Tarchalskiego pali�o si� �wiat�o. Przez zamarzni�te szyby wida� by�o przesuwaj�ce si� cienie. Jednak nikt nie wychodzi� na zewn�trz. Weszli na dach czworak�w i stamt�d obserwowali podw�rze i bram�. Ponad godzin� przele�eli na mrozie. Zmarzli na ko��, ale na dziedzi�cu nikt si� nie zjawia�. - Pewnie przeprowadzaj� rewizj� - powiedzia� "Antoni". "Marcin" zdr�twia�. W mieszkaniu nie by�o nic kompromituj�cego. Ale przedwczoraj dosta� par� zapalnik�w do granat�w r�cznych. Mia� je nast�pnego dnia przekaza� do magazynu. Ukryte w skrzynce z bateriami telefonicznymi, le�a�y sobie spokojnie, wysoko pod sufitem jadalni. Czy rzeczywi�cie spokojnie? Czy Niemcy nie odkryj� ich przy rewizji? Jak si� p�niej okaza�o, gestapowcy przyjechali a� z Cz�stochowy, aby aresztowa� in�yniera Tarchalskiego. W�ciekli, �e im si� wymkn��, przetrz�sn�li dw�r i wszystkie pomieszczenia. Zapalnik�w nie znale�li. Za to w pokoju zajmowanym przez dw�ch m�odszych pracownik�w administracyjnych, Wiktora Jakubczaka i Jerzego Jastrz�bskiego, znaleziono w szafie pistolety. Obydwu aresztowano. Byli prawdopodobnie �o�nierzami Narodowych Si� Zbrojnych. O tym jednak "Marcin" jeszcze nie wiedzia�. Jednego wszak�e by� pewien - powinien st�d znikn�� i ukry� si� gdzie� na dobrej melinie. - Mo�e w m�ynie u "D�ba" - zaproponowa� "Antoni". Tarchalski zna� to miejsce. By� tam kiedy� na odprawie. Zna� tak�e Jana Pytlewskiego z Koniecpola. Wyrazi� wi�c zgod�. Tymczasem wr�ci� Edzio Pietras. Wszystko za�atwi�, a teraz mia� towarzyszy� "Marcinowi" w drodze do "D�ba". Sam te� by� spalony: pracowa� jako trzeci w tym samym pokoju, w kt�rym Niemcy znale�li pistolet. "Antoni" zawr�ci� do siebie na wie�. "Marcin" odwi�za� klacz i pu�ci� j� do stajni. Wraz z Edziem ruszyli w kierunku Koniecpola. Nie by�a to �atwa droga. Na szosie zaspy, na �cie�kach, kt�rymi starali si� i��, �nieg le�a� grub�, si�gaj�c� do kolan warstw�. Brn�li z trudem wyci�gaj�c nogi, przewracaj�c si� i kln�c. W dodatku musieli omija� wioski i osady. Wiedzieli doskonale, �e poza wg��bieniami na �niegu nie mo�e zosta� po nich jakikolwiek �lad. Nikt nie ma prawa ich widzie�, nawet z daleka. Nawet psy w zagrodach nie powinny ich zw�szy�. Potwornie zm�czeni, spoceni, z trudem �api�c powietrze, oko�o sz�stej rano stan�li na podw�rzu m�yna. By�o jeszcze ciemno i pusto, cho� przed domem i budynkiem pali�o si� �wiat�o. Nie chcieli obydwaj puka� do drzwi. Nigdy nie wiadomo, kto otworzy. Po co wzbudza� podejrzenia. Jeden obcy wystarczy. Poniewa� Edzio by� niepozornie ubrany, podszed� do wej�cia, a "Marcin" w swym zakopia�skim ko�uchu i futrzanej czapie skry� si� w szopie. Na pukanie drzwi si� otworzy�y. Z m�yna wyszed� cz�owiek, kt�ry zabra� si� do odgarniania �niegu. Edzio znikn�� w �rodku. Przez kilka minut nic si� nie dzia�o, s�ycha� by�o tylko chrz�st �opaty na �cie�ce. "Marcin" na wszelki wypadek cofn�� si� w g��b szopy. Czeka� co b�dzie dalej. Nie wiadomo, czy gospodarz jest w domu lub czy wewn�trz nie czyha kto� w zasadzce. Po pewnym czasie z m�yna wyszed� "D�b" i zatrzyma� si� przy odgarniaj�cym �nieg. Wys�a� go z jakim� poleceniem do magazynu. Odczekawszy chwil� zawo�a� Tarchalskiego i wprowadzi� go do domu. Obaj z Edkiem, zm�czeni prze�yciami i ci�kim, nocnym marszem, przek�sili co� nie co� i poszli spa�. W po�udnie obudzi� ich "Antoni". Przywi�z� troch� osobistych rzeczy "Marcina" i wiadomo��, �e Niemcy wykryli pistolet i aresztowali obu �o�nierzy N$s$z. Ocala�y natomiast zapalniki do granat�w ukryte mi�dzy bateriami telefonicznymi. Tarchalski uspokoi� si� i zacz�� my�le� o w�asnym bezpiecze�stwie. Jeszcze tego samego dnia po�egnawszy "D�ba" wyruszy� dalej. Najpierw przerzucono go do m�yna w W�soszy, st�d do m�yna w Bogumi�ce, a potem do dworu w Raszkowie. W ko�cu trafi� do maj�tku w Mieronicach, kiedy� nale��cego do Jana Chryzostoma Paska. Tutaj, jeszcze przed wyjazdem do Krakowa, gdzie zakonspirowa� si� na sta�e, przysz�a przera�aj�ca wiadomo��: Niemcy mszcz�c si� za jego ucieczk� aresztowali jego �on�. W tym czasie ukochan� c�rk� "Marcina", dziesi�cioletni� Marysi�, zabra� do siebie in�ynier Aleksander Zieli�ski "W�odek", oficer A$k. Jego �ona, Irena, tak�e �o�nierz Armii Krajowej, surowo przykaza�a Marysi nie wychodzi� z mieszkania: niech B�g broni, �eby rozpozna� j� jaki� interesant. Ale po paru tygodniach Niemcy i tak co� zw�szyli. Zieli�skiego wezwano do Forstamtu w Cz�stochowie. Zawiadomi� go o tym niemiecki administrator maj�tku, Jensen. In�ynier zastanawia� si�: jecha�, czy nie. Mo�e to podst�p - my�la�. - A nu� w Cz�stochowie wiedz� ju� o wpadce Budzi��owicza, aresztowaniu nadle�niczego z Gidel, in�. Pomara�skiego i poszukiwaniu ojca Marysi? Wtedy wsadz� i mnie jak amen w pacierzu. Miejscowa plac�wka A$k i dow�dztwo obwodu tak�e odradza�y jazd� do Cz�stochowy. In�ynier nie m�g� si� zdecydowa�. Jensen, aczkolwiek Niemiec, nie wyst�powa� otwarcie przeciwko Polakom i na wiele rzeczy patrzy� przez palce. Zieli�ski postanowi� porozmawia� z nim jeszcze raz. W pewnej chwili us�ysza�: "R�cz� za pana bezpiecze�stwo". Jensen zdawa� sobie spraw�, �e je�li Zieli�skiemu co� si� stanie, on mo�e zap�aci� za to g�ow�. Prawdopodobnie orientowa� si�, co jest grane. Za zgod� inspektora A$k Zieli�ski uda� si� do niemieckiego urz�du. Na wszelki wypadek po�egna� si� jednak z rodzin�. Wizyta w Forstamcie by�a kr�tka. Sekretarka wprowadzi�a go do gabinetu. In�ynier zna� dobrze niemiecki, tote� rozmowa toczy�a si� w tym j�zyku. Niemiec zapyta� go o samopoczucie. Zieli�ski zdziwi� si�: wst�p by� do�� niecodzienny. - A jak si� czuje Marysia? - us�ysza� po chwili. - Powinna koniecznie zmieni� klimat - powiedzia� Forstmeister. - Koledze za� �ycz� powodzenia. My, le�nicy, bez wzgl�du na to, gdzie jeste�my, u siebie, jak ja w Austrii, czy pan tu, w Polsce, stanowimy jedn� rodzin�. Opuszczaj�c budynek urz�du le�nego, obok kt�rego mie�ci�o si� Gestapo, Zieli�ski co chwila ogl�da� si�, czy kto� za nim nie idzie. Marysi� odes�ano najpierw do maj�tku Jaros�awa Tymowskiego - ppor. "Sasa" - w Klesiu, potem przerzucono j� w powiat w�oszczowski. Wkr�tce Jensen ostrzeg� Zieli�skiego, �e Gestapo by� mo�e ma zamiar go aresztowa�. Marysia zn�w zmieni�a miejsce pobytu. Ale nie na d�ugo. Po trzech miesi�cach aresztu �onie "Marcina" uda�o si� wyj�� na wolno��. Zawdzi�cza�a to sprytnemu wybiegowi: jeszcze z wi�zienia, przez Gestapo wnios�a do kurii biskupiej w Kielcach podanie o rozw�d z m�em. Spraw� w konsystorzu za�atwi� "Antoni", wyja�niaj�c, o co w gruncie rzeczy chodzi. Pocz�tkowo musia�a raz na miesi�c meldowa� si� w Gestapo. By�o to denerwouj�ce i niebezpieczne. Dlatego po paru miesi�cach uciek�a. Najpierw do Warszawy, a potem zdecydowa�a si� dzieli� z m�em jego konspiracyjne losy. Wpadka "Lisa" sko�czy�a si� wyj�tkowo szcz�liwie i bez ofiar. Nagana Radomsko jest takie samo jak dziesi�tki podobnych miast i miasteczek by�ego zaboru rosyjskiego. Murowane domy co najwy�ej dwu_ trzypi�trowe, poprzetykane gdzieniegdzie parterowymi drewniakami. Wy�szych wtedy nie budowano. Szanuj�ca si� panna z dobrej rodziny niech�tnie wychodzi�a za kogo� z drugiego pi�tra - za niski status spo�eczny. Preferowani byli kawalerowie zamieszkuj�cy apartamenty na pierwszym pi�trze. Teraz, w czasie okupacji, ju� prawie nikt nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Zreszt� ludzie nie maj� g�owy do �lub�w. Czasami tego czy owego dopadnie nag�a, szalona mi�o��, ale przewa�nie wszyscy my�l� tylko o tym, �eby unikn�� �apanki, rewizji i aresztowania, a przede wszystkim - spotkania z szefem Gestapo, Bergerem, i jego zast�pc� Wagnerem. Ci dwaj byli w�adcami �ycia i �mierci aresztowanych. Ma�o tego. W poczuciu absolutnej bezkarno�ci bez powodu strzelali czasem do przechodz�cych ulic�. Wystarczy�o, �e kto� wyda� im si� podejrzany: nie zadaj�c sobie nawet trudu, �eby go wylegitymowa�, po prostu wyci�gali pistolet i k�adli nieszcz�nika trupem. W ten spos�b zmniejszali liczb� "niepos�usznych i buntowniczych element�w" na terenie miasta. Nic dziwnego, �e wszyscy z daleka rozpoznawali sylwetki obu gestapowc�w. Ich pojawienie si� na ulicy powodowa�o, �e przechodnie kryli si� po domach i bramach. Jednak i tych okrutnych polowa� by�o obu mordercom za ma�o. W ca�ym tak zwanym Generalnym Gubernatorstwie szerzy�y si� wie�ci o zamachach na Niemc�w, o wykonywaniu wyrok�w �mierci wydawanych przez podziemne s�dy. By wybi� z g�owy podobne pomys�y mieszka�com Radomska, sterroryzowa� wszelkich potencjalnych zamachowc�w, Berger wpad� na znakomity, jego zdaniem, pomys�. W po�owie maja w jednej z wiosek gminy Dmenin zabito w zwyk�ej pijackiej awanturze jakiego� Volksdeutscha. Berger postanowi� to wykorzysta� do akcji represyjnej przeciwko Polakom. Niewa�ne, �e zab�jc� by� r�wnie� Volksdeutsch. Za kar� szef Gestapo poleci� powiesi� publicznie w Dmeninie dziesi�ciu przypadkowo zatrzymanych ch�opc�w. Na �rodku wsi ustawiono prowizoryczn� szubienic�. Na poprzecznych belkach zwi�zano fachowo p�tle, pod nimi ustawiono dziewi�� sto�k�w. Gromada uzbrojonych �andarm�w wrzeszcz�c i bij�c sp�dzi�a na ma�y placyk prawie ca�� wie�, nie wy��czaj�c kobiet i dzieci. Przera�eni mieszka�cy patrzyli zmartwia�ym wzrokiem na toporne, drewniane rusztowanie, na kt�rym za chwil� mia�o zawisn�� dziewi�ciu ludzi. Nikt nie �mia� otworzy� ust. Ciszej by�o ni� w ko�ciele. Tam jeszcze czasem przeleci jaki� szept, uniesie si� westchnienie. Tutaj nie s�ycha� by�o nawet oddech�w. Z jakiej� kom�rki wyprowadzono skaza�c�w. Szli ze zwi�zanymi r�kami, potykaj�c si�, martwo jak roboty, na pr�no szukaj�c ratunku w otaczaj�cej ich gromadzie. Ale wszyscy byli bezsilni wobec uzbrojonej po z�by przemocy. Dziewi�ciu ch�opc�w doprowadzono do szubienicy i si�� wp�dzono na sto�ki. Ten i �w opiera� si�, szarpa�, nie chcia� uczyni� ostatniego kroku. Wreszcie ustawiono wszystkich, za�o�ono im p�tle na szyje, doci�ni�to w�z�y. Stali niepewnie, jakby potr�cani wiatrem, cho� dzie� by� �agodny, bezwietrzny. Jeden ze skazanych krzykn�� raptem rozpaczliwie: "Ludzie, ratujcie!" Ale zaraz zag�uszy� go silniejszy, bardziej zdecydowany g�os: "Niech �yje Polska!" Najstarszy stopniem �andarm kieruj�cy egzekucj� mia� jeszcze odczyta� wyrok i pouczenie skierowane do ludno�ci, ale zrezygnowa�. Sk�d mo�na wiedzie�, czy kt�ry� ze skaza�c�w nie zacznie wyg�asza� przem�wienia b�d� wznosi� wrogich okrzyk�w. Wrzasn�� co� po niemiecku, uni�s� r�k� do g�ry i gwa�townie j� opu�ci�. Dziewi�ciu �o�nierzy stoj�cych przy sto�kach kopni�ciem wytr�ci�o je spod n�g skaza�c�w. Cia�a pozbawione oparcia wygi�y si� gwa�townie, zadrga�y konwulsyjnie i zacz�y si� hu�ta�, okr�caj�c si� wok� w�asnej osi. Ledwie dos�yszalne westchnienie przemkn�o nad t�umem. Matki zas�oni�y dzieciom oczy i same odwr�ci�y wzrok. Ale gdziekolwiek spojrza�y, wsz�dzie stali �o�nierze i �andarmi, sprawcy tego ca�ego nieszcz�cia. Ta �wiadomo�� by�a bezlitosna. Nie spos�b by�o o tym zapomnie�. Niemcy zwin�li szeregi nie troszcz�c si� tym razem o to, czy mieszka�cy pozostan� na miejscu, podejd� do szubienic czy rozejd� si� do dom�w. Jedyne polecenie, kt�re wykrzycza� dow�dca przy pomocy t�umacza, to aby "ukarani" przez trzy dni wisieli na szubienicy. Dla odstraszenia i przestrogi. - Je�eli przed tym terminem cia�a skaza�c�w znikn� - ostrzeg� oficer - co dziesi�ty mieszkaniec Dmenina zostanie aresztowany i wys�any do obozu. Wie�� o egzekucji jeszcze tego samego dnia dotar�a do Radomska. W komendzie obwodu A$k "Ku�nia" zapad�a decyzja. - Za zbrodnicze wybryki nale�y si� odwet. Trzeba zlikwidowa� dziesi�ciu czo�owych przedstawicieli okupacyjnej w�adzy w powiecie, z Bergerem i Wagnerem na czele. Do wykonania wyroku podporucznik "Zbigniew" wyznaczy� podporucznika Bronis�awa Skoczy�skiego "Robotnika", syna ch�opa z Rzejowic, bojowca Polskiej Partii Socjalistycznej z 1905 roku. Oficer ten idealnie nadawa� si� do podobnej akcji. Mia� ze trzydzie�ci lat, by� wysportowany, silny, odwa�ny i doskonale strzela�. Rozkaz dotar� do niego prawie natychmiast. Jeszcze tego samego dnia, 2 maja 1943 roku, "Robotnik" zjawi� si� w Radomsku. Obejrza� dok�adnie przysz�y teren dzia�ania, potem spotka� z g��boko zakonspirowanym informatorem A$k pracuj�cym w radomszcza�skim Gestapo. Informator zjawi� si� w lokalu kontaktowym wcze�niej ni� porucznik, usiad� w najciemniejszym k�cie pokoju. M�wi� g�osem przyciszonym, chwilami przechodz�cym w szept. - Bergera i Wagnera naj�atwiej spotka� w po�udnie, kiedy id� do domu na obiad. Trasa prowadzi od budynku Gestapo przy Reymonta, przez skwerek do Strza�kowskiej i STrza�kowsk�, po lewej stronie, prawie do rogu W�wozowej. Zwykle towarzyszy im dw�ch ludzi z obstawy. Obaj maj� po dwa pistolety: w kaburze - "Parabellum", w kieszeni "walter". Niekiedy, przy wyjazdach w teren, obaj wk�adaj� pod mundur stalowy pancerz ochronny, kt�rego chyba nie przebije kula mniejsza ni� 9 milimetr�w. Informacja by�a wr�cz na wag� z�ota. Eliminowa�a jakiekolwiek zaskoczenie i redukowa�a przeszkody. Mimo to podporucznik postanowi� przej�� si� na tras�, kt�r� zwykle chodzili gestapowcy, przyjrze� si� im z bliska, zapami�ta� jak wygl�daj�, jak szybko id�, s�owem, rozpozna� warunki przysz�ej akcji. Mimo i� mia�o to by� tylko rozpoznanie, przygotowa� si� starannie: zimowy p�aszcz zawin�� w papier i obwi�za� sznurkiem, ubra� si� z ch�opska, chc�c wygl�da� jak ch�op ze wsi, kt�ry w�a�nie idzie do krawca poprawi� palto. Wolnym krokiem min�� siedzib� Gestapo. Drzwi i okna willi by�y dok�adnie zamkni�te. �adnego wartownika na zewn�trz - wszyscy musieli by� wewn�trz budynku. Odnotowa� w pami�ci t� sprzyjaj�c� okoliczno��. Willa sta�a w g��bi ogrodu, za parkanem, w dodatku os�oni�ta z bok�w drzewami. Obserwacja ulicy z okien by�a utrudniona, je�li nie wr�cz niemo�liwa. Min�� will� i id�c dalej zacz�� liczy� kroki. Kiedy doszed� do trzydziestu, ujrza� obu gestapowc�w. To byli oni. Opis informatora by� precyzyjny, ka�demu towarzyszy� jeden cz�owiek z obstawy. Wracali z obiadu. Teraz "Robotnik" musia� mo�liwie najlepiej odegra� rol� przyjezdnego ze wsi. Twarz przyobl�k� w bestroski u�miech, zwolni� nieco kroku i rozgl�daj�c si� wok� szed� dalej. Mia� do czynienia z nie byle kim: przeciwnik by� wytrawny, o wyostrzonej, policyjnej czujno�ci. Poczu� na sobie badawcze spojrzenia. Wytrzyma� je z ca�ym spokojem i poszed� dalej. Wkr�tce mia� gotowy ca�y plan akcji. Przeprowadzi j� w wybranym przez siebie punkcie, jakie� pi�tna�cie metr�w przed miejscem, w kt�rym ich spotka�. Wszystkich czterech od razu zlikwiduje celnymi strza�ami. Jego atutem b�dzie zaskoczenie. Bro�, rzecz jasna, musi by� pewna, sprawdzona. Najlepiej polski "vis", kt�ry potrafi przebi� ewentualny pancerz ochronny. Miejsce, kt�re upatrzy� do ataku, by�o wr�cz idealne. Chodnik tu� przy samym p�ocie uniemo�liwia� ucieczk� na boki, zakr�t ulicy zas�ania� widoczno�� od skwerku. R�wnie� warunki do wycofania si� by�y niemal idealne. Mo�na by�o prawie natychmiast skr�ci� w ulic� W�wozow�, a stamt�d ju� �atwo, przebieg�szy dwa, trzy podw�rka, wydosta� si� na pola i okr�n� drog� znale�� si� na drugim ko�cu miasta. Plan nie wymaga� zbyt licznej obstawy. Wystarczy sze�ciu. Jeden powinien strzela� z przeciwleg�ej strony ulicy. Drugi, stoj�cy na rogu Strza�kowskiej i W�wozowej, mia� ubezpiecza� akcj� od strony W�wozowej i od willi, z kt�rej mog� si� ruszy� wartownicy. Trzeci, na punkcie odskoku, b�dzie pilnowa� rower�w i p�aszczy, w kt�re natychmiast przebior� si�, aby utrudni� rozpoznanie. Trzech pozosta�ych b�dzie mia�o zadanie szczeg�lne. Zaopatrzeni w "murowane" dokumenty, zaraz po zako�czeniu akcji winni rozbiec si� w r�ne strony, pozoruj�c uciekaj�cych zamachowc�w. Zatrzymani, b�d� udawa� przypadkowych przechodni�w, kt�rzy przestraszyli si� strzelaniny. Przedstawiony plan zyska� akceptacj� "Zbigniewa". Pozostawa� jeszcze termin. Po kr�tkiej dyskusji zgodzono si� na 27 maja. By� to dzie� targowy. Nap�yw ludzi do miasta i wzmo�ony ruch uliczny mia� utrudni� Niemcom kontrol�, a p�niej po�cig i poszukiwania. Wa�ny by� tak�e element propagandowy - naoczni �wiadkowie zamachu rozg�osz� w ca�ej okolicy fakt zbrojnego wyst�pienia A$k, co na pewno podniesie na duchu spo�ecze�stwo. Bezpo�rednio wsp�dzia�a� z "Robotnikiem" mia� podchor��y Zygmunt Czerwi�ski "Staw", pozosta�ych czterech stawi�o si� do akcji wraz z podporucznikiem W�adys�awem Mazurkiewiczem "Zyndramem", komendantem A$k miasta Radomska. "Zyndram" dostarczy� "Robotnikowi" i "Stawowi" po dwa pistolety "colt" i "vis" oraz cztery granaty zaczepne. Byli gotowi. W wyznaczonym dniu nie jedli �niadania. Nie z nerw�w, ale przy pe�nym �o��dku postrza� w brzuch to pewna �mier�. Przy pustym mo�na si� jako� wyliza�. Za pi�tna�cie dwunasta "Robotnik" i "Staw" zaj�li stanowiska wyj�ciowe. By� ciep�y, pogodny dzie�. Wok� �wie�a ziele�, pierwsze intensywne zapachy wiosny. Prawie natychmiast dostrzegli um�wiony sygna�. Spokojnym krokiem zacz�li posuwa� si� w stron� punktu, gdzie mieli wymierzy� sprawiedliwo��. Jeszcze przystan�li czekaj�c a� zza zakr�tu uka�� si� gestapowcy. "Robotnik" odruchowo rzuci� okiem na zegarek. Jedenasta pi��dziesi�t. Od rozpocz�cia akcji min�o ledwie pi�� minut. Napi�cie, kt�re trzyma�o ich jak w kleszczach, opad�o, tylko serca bi�y przyspieszonym rytmem. Alarm okaza� si� fa�szywy: z willi wyszed� jaki� inny gestapowiec. Ludzie, s�dz�c, �e to Berger, rzucili si� do ucieczki; widz�c to obstawa przekaza�a um�wiony sygna�. Nie by�o sensu tkwi� dalej w tak eksponowanym miejscu. Zawr�cili. Fa�szywe alarmy powt�rzy�y si� jeszcze dwukrotnie. Dwa razy zamachowcy wychodzili na punkt i wracali. Ju� zaniepokoili si�, czy nie zwr�ci to uwagi Niemc�w, gdy pi�tna�cie po dwunastej w�r�d przechodni�w wybuch�a prawdziwa panika. Na skwerze przed ko�cio�em, z dawnej ulicy P$o$w, Reymonta i Strza�kowskiej ludzie rozbiegali si� na wszystkie strony. Ch�opi zacinali konie, po kocich �bach przera�liwie turkota�y �elazne obr�cze k�. Tym razem rzeczywi�cie Berger i Wagner szli na obiad. Na widok uciekaj�cych ironiczny u�miech wykrzywi� ich twarze. Ulica Strza�kowska opustosza�a. Tylko jaki� ch�opak pochylony nad rowerem co� przy nim manipulowa�. Pod szpitalem sta�a doro�ka czekaj�c na klient�w. Na rogu W�wozowej jacy� dwaj m�czy�ni tokowali zapami�tale, nie �wiadomi, co si� za chwil� stanie. Na pierwszy rzut oka ani doro�ka, ani rowerzysta nie mogli budzi� podejrze�. Jedynie ci dwaj m�czy�ni... Ale i to zosta�o przewidziane. Spostrzeg�szy gestapowc�w "Staw" szepn��: - Uwaga, wychodz�. "Robotnik" kiwn�� g�ow�. - Teraz uwaga. Liczymy kroki. Przy trzydziestym rozdielamy si�. Robisz jeszcze dziesi��... Przerwa�, jakby si� nad czym� zastanawia� i tonem swobodnej pogaw�dki ci�gn��: - Ten od rynsztoku, to Berger, ten przy parkanie to Wagner. Za nim szofer Gestapo, a ten niski za Bergerem to Foks - Schmalz. - Trzydzie�ci - m�wi szeptem "Staw" i dla pewno�ci powtarza - trzydzie�ci krok�w... Z napi�cia czuj� wewn�trzne dr�enie. To niedobrze - my�li "Robotnik" - trzeba si� trzyma� w gar�ci. - Powiedz jaki� kawa� - zwraca si� do "Stawa" wybuchaj�c �miechem. Obaj rechocz� g�o�no, jakby przed chwil� us�yszeli co� niebywale �miesznego. Gestapowcy przygl�daj� si� im badawczo. Id�cy naprzeciw m�czy�ni maj� na sobie granatowe, od�wi�tne garnitury, czyste koszule, ��te p�buty - typowy str�j na szczeg�lne okazje, do jakich zalicza si� jarmark. Id� spokojnie, �miej� si�... Chyba nie ma powodu do obaw. Zn�w zaczynaj� rozmawia� ze sob� po niemiecku. Pi��dziesi�ty pi�ty krok. "Staw" podaje "Robotnikowi" r�k�. - Cze��, musz� lecie�. - Cze�� - odpowiada "Robotnik" �miej�c si� i g�o�no dodaje: - przyjd� w niedziel� o pi�tej. Uda si�! Jednocze�nie udaje, �e poprawia ko�nierzyk koszuli �ci�gni�tej nieco przy po�egnaniu. R�ka w�druje dalej w d�. Niby wciska koszul� w spodnie i nagle, b�yskawicznym ruchem wyci�ga wsadzonego za pasek "visa". Sk�ada si� i strzela do Wagnera. Siod�ata czapka z trupi� czaszk� leci do ty�u. Niemiec wyci�ga r�ce w g�r� jakby usi�owa� z�apa� co� w powietrzu, palce zwieraj� si� kurczowo i pada na wznak. Niemal r�wnocze�nie "Staw" strzela do Bergera i szofera. Schmalz kryje si� za kierowc�. Nie wida�, aby by� ranny. "Robotnik" zdaje sobie spraw�, czym to grozi. Paru skokami mija Bergera, kt�ry pochylony, trzymaj�c si� za pokrwawion� twarz, chwiejnie stara si� dotrze� do parkanu, jakby to mog�o go uratowa�. Nie zaprz�ta sobie nim g�owy. Berger jest unieszkodliwiony, powinien pa�� lada chwila. Szofer, trafiony w rami� i szyj�, przysiada na chodniku. Niemrawo grzebie przy kaburze. Najwa�niejsze, �e ods�oni� Schmalza, kt�ry podnosi r�ce do g�ry. Nie zwa�aj�c na to "Robotnik" strzela prawie nie celuj�c z biodra. Chybia. Jednocze�nie z ty�u klaskaj� strza�y "Stawa". Pociski odrywaj� drzazgi z parkanu. A wi�c niebezpiecze�stwo za plecami. Odwraca si� gwa�townie. Ranny w policzek Berger, w mundurze umazanym krwi�, bezw�adnie oparty o parkan, mierzy wprost w niego. Podporucznik jest szybszy. Przez u�amek sekundy celuje w pier� Niemca, kieruj�c muszk� ku sercu. Strza� jest celny. Gestapowiec osuwa si� na ziemi�. Ale teraz porusza si� le��cy na chodniku Wagner. Usi�uje wyci�gn�� pistolet. Jednym poci�gni�ciem spustu "Staw" wyka�cza gestapowca. Ju� po wszystkim - my�li, nie pami�taj�c o obstawie obu gestapowc�w. Przypomina mu o tym strza� Schmalza. Pocisk niemal muska mu g�ow�. Jednak obstawa ju� nie pr�buje walki. Rejteruj� ku wn�ce w parkanie. Porucznk sk�ada si�, mierzy uwa�nie. Nie ujd� mu. Naciska spust, ale strza� nie pada. Pistolet zaci�� si�. - Odwr�t - wo�a do "Stawa". - Le� przodem, ja os�aniam ty�y. Szofer i Schmalz znikn�li za zakr�tem. Ulica jest pusta. Mija ich doro�ka. Siedz�cy w niej m�czyzna robi porozumiewawczy znak. Jednocze�nie ch�opak, kt�ry d�uba� przy rowerze, wskakuje na siode�ko i co si� w nogach peda�uje w przeciwnym kierunku. Obydwaj maj� pilne sprawy do za�atwienia. Jeden jedzie po lekarza dla chorej matki, drugi wiezie wa�ne listy. Obydwa fakty �atwo sprawdzi�. Nikt nie pr�buje zatrzyma� zamachowc�w. Willa Gestapo milczy. Nikt nie wychyla z niej nosa. "Staw" i "Robotnik" bez przeszk�d docieraj� do W�wozowej. W przechodnim podw�rku na chwil� si� zatrzymuj�. Z trudem �api� oddech, ocieraj� pot z czo�a. Z dala s�ycha� bez�adn� strzelanin�. Ludzie wychylaj� si� z okien, zaczepiaj� ich. - Panowie, co si� dzieje? Wzruszaj� ramionami. Nie zaczepiani przez nikogo, dochodz� do ulicy Wilsona. Tu czekaj� na nich z rowerami i p�aszczami Jaworski "�ydek", Kazimierz Tkacz "Karol" i Kazimiera Czerwi�ska "Kalina". Zamachowcy nak�adaj� palta. Wsiadaj� na rowery i odje�d�aj�. Wygl�daj� jakby wracali z jarmarku. Skutki zamachu przesz�y naj�mielsze oczekiwania "Zbigniewa". Zaledwie szofer i Schmalz zameldowali prze�o�onym o tym, co si� wydarzy�o, wszystkim posterunkom polecono natychmiast si� zabarykadowa�. - Miasto opanowali bandyci. Zachowa� najwy�sze �rodki ostro�no�ci - brzmia� rozkaz. Strzelanina, kt�ra tak przerazi�a mieszka�c�w, a kt�rej odg�osy towarzyszy�y wycofywaniu si� "Robotnika" i "Stawa" by�a kanonad� Panu Bogu w okno. Dopiero kiedy okaza�o si�, �e w mie�cie nie ma ani �ladu partyzanckiego oddzia�u i nikt ich nie ostrzeliwuje, Niemcy urz�dzili �apank�, w kt�rej zatrzymano oko�o czterystu os�b. Wszystko wskazywa�o na to, �e represje dotkn� spor� liczb� ludno�ci. Zapewne tak by si� sta�o, gdyby akcja nie zosta�a przemy�lana do ko�ca, do najdrobniejszego szczeg�u. Zgodnie z poleceniem "Zbigniewa", dwie godziny po zamachu wszyscy Niemcy otrzymali pisemne zawiadomienia, �e obaj gestapowcy zostali wyrokiem s�du Polski Podziemnej ukarani za Dmenin, wszyscy adresaci list�w b�d� traktowani jako zak�adnicy i zastrzeleni, je�li w Radomsku dojdzie do jakichkolwiek represji. W efekcie wszyscy zatrzymani w �apankach zostali po paru godzinach wypuszczeni. Kilka godzin po akcji "Robotnik" zameldowa� "Zbigniewowi" o przebiegu zamachu. Szef miejscowego Kedywu wys�ucha� wszystkiego z uwag�, po czym zapyta�: - Przed akcj� wypr�bowali�cie "visa"? - Nie zd��y�em. Nie by�o kiedy. - Za t� lekkomy�lno�� nale�y si� wam nagana - stwierdzi� kr�tko "Zbigniew". Prawnuki U schy�ku XIX wieku proboszcz Rzejowic, m�� zacny i bogobojny, prowadzi� kronik�. Zapisywa� w niej rzeczy b�ahe i wa�ne, codzienne i wyj�tkowe. Skrupulatnie notowa� odpusty, wizytacje biskupie, susze i nieurodzaje. Lecz w�r�d po��k�ych kart s� tak�e historie naprawd� dramatyczne i... nie najlepiej �wiadcz�ce o �wczesnych parafianach. Kto�, kto zada�by sobie trud otworzenia starej, skrzypi�cej szafy i pogrzebania w niej, w grubym, oprawnym w pociemnia�� sk�r� tomie odnalaz�by pod marcow� dat� 1863 roku zapis dziwny i niepokoj�cy. Tego dnia przechodzi�a przez wie� partia z�o�ona z kilkunastu powsta�c�w. Dla rozgrzewki, a mo�e chc�c troch� zapomnie� o swej partyzanckiej niedoli, wst�pili do karczmy. Ciep�o rozchodz�ce si� od zwalistego pieca i szklaneczka siwuchy sprawi�y, �e �wiat nabra� ja�niejszych kolor�w. Niestraszne zda�y si� so�dackie roty i carscy �andarmi. Powsta�cy odpasali pa�asze, od�o�yli pistolety, strzelby oparli o �cian�. Mi�dzy sto�ami kr��y� arendarz, dolewa� okowity, chwali� dzielno�� pan�w insurgent�w, u�miecha� si� przymilnie. Spostrzeg�szy, �e trunek na dobre rozebra� go�ci, wyszed� przed karczm�, gdzie sta�o kilkunastu ch�op�w, jakby na co� oczekuj�cych. - Gotowi - powiedzia� - mo�ecie ich bra�. Ch�opi spojrzeli po sobie z wahaniem, tylko jeden, wida� odwa�niejszy od innych, wysun�� si� naprz�d. - Co z wami? Strach was oblecia�? Do baby pod pierzyn� chcecie zmyka�? Buntowszczyk�w si� boicie? Ruszyli za nim hurmem, dobywaj�c ukryte za pazuch� powrozy. Nie spodziewaj�cy si� niczego, odurzeni w�dk� i ciep�em powsta�cy prawie nie stawiali oporu. Walka, a w�a�ciwie rozpaczliwa szamotanina trwa�a ledwie par� chwil. Skr�powanych ch�opi rzucili na pod�og� pod �ciany, sami za� zasiedli do sto��w. Dopili pozostawion� gorza�k� i zacz�li zamawia� nast�pne kolejki na poczet spodziewanej carskiej nagrody. Wkr�tce oczy zasz�y im mg��, mowa sta�a si� be�kotliwa. Nie wiadomo, kto rzuci� has�o. W ka�dym razie skrz�tny proboszcz_kronikarz nie odnotowa� nazwiska. Zreszt� to nieistotne. Nikt nie zaprotestowa�. Zacz�to l�y� le��cych, bi� ich i kopa�. Zwabione wrzaskami do karczmy, �ci�gn�y kobiety. One tak�e, jak rozjuszone furie, dar�y zwi�zanych za w�osy, szarpa�y za w�sy. Nie koniec na tym. Powsta�c�w przeszukano, zabieraj�c im pieni�dze, zegarki, kosztowno�ci. �upy by�y mizerne, zdarto wi�c z pojmanych co lepszy przyodziewek i �akomie spogl�dano na buty. W ko�cu ch�opi przypomnieli sobie o czekaj�cej ich sowitej nagrodzie. Pod karczm� zajecha�y furmanki. Przy wt�rze radosnych pokrzykiwa� i trzaskania z biczy wrzucono powsta�c�w na wozy, niczym k�ody drewna, by zawie�� ich wprost w �apy rosyjskich so�dat�w. Ale znalaz� si� we wsi jeden sprawiedliwy. Niestety wstrzemi�liwy proboszcz i jego nazwisko pomin��. Mo�e obawia� si� carskiej pomsty, a mo�e w�asnych parafian. �w nieznany mieszkaniec Rzejowic powiadomi� powsta�czy ob�z. Naczelnik zawrza� gniewem. Poderwa� wypoczywaj�cy po potyczkach oddzia� i szybkim marszem uda� si� w kierunku wioski. Zamierza� j� pu�ci� z dymem, a winnych powiesi�. Ale i tym razem kto� uprzedzi� bieg wypadk�w. W obawie przed odwetem ch�opi pod przewodem proboszcza uszli w las, kryj�c si� na Che�mowej G�rze. Sam proboszcz wr�ci� do wsi i wyszed� naprzeciw nadci�gaj�cego oddzia�u. - Ukry�em ch�op�w - o�wiadczy� uzbrojonym, przyodzianym w czamary i fantazyjne rogatywki powsta�com - bo nie chc�, by ich zbrodniczy czyn zrodzi� wasz. B�g mi�osierny brzydzi si� pomst�. Nie chc�, by�cie na swe szlachetne sumienia brali krew braci i grzech. �achn�� si� naczelnik i z i�cie szlacheck� porywczo�ci� ju� mia� wyda� rozkaz, by zuchwa�emu klesze, kt�ry sprzeciwia� si� wymierzeniu sprawiedliwo�ci, wlepi� na go�e siedzenie dwadzie�cia pi�� batog�w. Lecz nieul�k�y proboszcz nie zwa�a� na zniecierpliwienie dow�dcy. M�wi� o nieszcz�snej doli ch�op�w. O przerastaj�cych ludzkie si�y pa�szczy�nianych ci�arach i powinno�ciach, o biedzie i g�odzie doskwieraj�cym nie tylko na przedn�wku, o ciemnocie swych owieczek, na kt�rej �erowa� zaborca. - Ojczyzna - zako�czy� - nie by�a im dotychczas matk�, lecz najgorsz� macoch�. I to we�cie, waszmo�ciowie, pod uwag�. Dostrzeg�, i� s�owa jego wywar�y wra�enie nie tylko na dow�dcy, lecz tak�e na powsta�cach. By� mo�e niekt�rzy nie tylko z opowie�ci znali beznadziej� ch�opskiego bytowania. Naczelnik niepewnie spogl�da� na proboszcza. Trudno by�o nie przyzna� mu racji. Z drugiej strony, jak�e pogodzi� si� z utrat� �o�nierzy, kt�rzy zostan� skazani na wi�zienie, zes�anie b�d� nawet na �mier�� Ch�opi dopu�cili si� jawnej zdrady. Ale kogo zdradzili? Siebie? Na pewno nie. Ten ksi�dz mia� racj� - o tak� ojczyzn� nie mieli powodu walczy�. Spojrza� na podw�adnych. Chyba �aden z nich teraz nie mia� ochoty puszcza� wsi z dymem ani wiesza� mieszka�c�w. Serca powsta�cze zmi�k�y. - Dobrze - skin�� g�ow�, przekrzywiaj�c na bakier rogatywk�. By� jeszcze bardzo m�ody; tym ruchem chcia� doda� sobie powagi. - Zgadzam si�. Mo�e ksi�dz sprowadzi� ch�op�w. W�os im z g�owy nie spadnie. Chc� tylko do nich przem�wi�. W par� chwil stan�a przed nim zwarta, nieufna ci�ba. Spode �ba patrzyli na powsta�czego dow�dc�. Proboszcz zapewnia�, �e nic im nie grozi. Czego wi�c od nich chce ten buntownik? Je�li nie ma zamiaru ch�osta�, wiesza� i pali�, to po co ich wezwa�? �eby oddali zrabowane pieni�dze, zegarki, kosztowno�ci i odzienie? Naczelnik rozejrza� si�. Naprzeciw niego sta� wrogi, milcz�cy mur. Czy potrafi prze�ama� t� oboj�tno��, trafi� do serc, do umys��w? - Bracia - zacz�� wyci�gaj�c ku nim r�ce jakby gestem pojednania - jeste�cie tak samo Polakami jak i my. Jednaka mowa nasza i dusze takie same. Ojczyzn� te� mamy jedn�, wsp�ln�. O ni� walczymy. M�wi� d�ugo, pi�knie i obrazowo. W s�owach pe�nbych b�lu i goryczy przedstawi� tragiczne losy kraju, pr�bowa� wyja�ni�, �e na skutek wyrz�dzanych mu od wiek�w krzywd lud ot�pia� i nie rozumie, o co toczy si� walka. - Podnosicie r�k� - zako�czy� - na tych, kt�rzy porwali si� do nier�wnego boju o was w�a�nie. O to, by�cie dostali ziemi� na w�asno��, by�cie nie zaznawali wi�cej n�dzy i g�odu, by�cie byli wolni. A wy? Tych, kt�rzy za was krew przelewaj�, pojmali�cie i nie zwa�aj�c, �e oni tak�e maj� �ony, dzieci i rodzic�w, kt�rzy po nich b�d� p�aka�, oddali�cie ich carskim siepaczom. Zdradzili�cie nas jako Judasz Chrystusa i wzi�li�cie za to srebrniki. - Nie wzi�lim - odezwa� si� g�os z t�umu. - No to we�miecie. - Nie we�miem - krzykn�li. Tu i �wdzie rozleg�y si� szlochy. Poniekt�rzy bili si� w piersi i szeptali: moja wina, moja bardzo wielka wina. M�ody dow�dca z satysfakcj� wypr�y� pier�. Uda�o mu si� prze�ama� lody, rozwia� nieufno��, trafi� do serc. U�miechn�� si� pod w�sem. Nale�a�o ku� �elazo p�ki gor�ce. - Obywatele ch�opi! - zawo�a� gromko. - Do powstania razem z nami! Za Polsk�, za wasz� wolno��! Jedyn� odpowiedzi� by�o milczenie. P�acz ucich� jak no�em uci��, s�uchacze pospuszczali g�owy, unikaj�c wzroku przemawiaj�cego. Nieufno�� wr�ci�a. Z Rzejowic do powstania nie przysta� nikt. Relacjonuj�c to proboszcz napisa� na zako�czenie: "Czy daremnie leje si� krew? Czy odzyska ich jeszcze Ojczyzna?" * * * Od opisanych w parafialnej kronice wydarze� min�o osiemdziesi�t lat. Przesz�y cztery pokolenia. Prawnuki tamtych pa�szczy�nianych ch�op�w po raz osiemdziesi�ty zebra�y plony. Na poz�r niewiele si� zmieni�o. W okolicznych wsiach i gminach stale co� si� dzia�o: napadano na posterunki, palono ksi��ki kontyngentowe, wykonywano wyroki �mierci na zdrajcach lub karano ich ch�ost�. Wszystko to, jak przed o�mioma dziesi�tkami lat, omija�o Rzejowice. We wsi, m�wi�c j�zykiem okupanta, panowa� spok�j i