880

Szczegóły
Tytuł 880
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

880 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 880 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

880 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Milan Kundera "Nie�miertelno��" Pa�stwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1995r. Z francuskiego prze�o�y�: Marek Bie�czyk Producent wersji brajlowskiej: ALTIX Sp. z o.o. ul. Surowieckiego 12A 02-785 Warszawa tel. 644 94 78 Cz�� pierwsza Twarz 1. Kobieta mog�a mie� sze��dziesi�t, sze��dziesi�t pi�� lat. Patrzy�em na ni� z le�a- ka, zwr�conego ku basenowi, w klubie gimnastycznym na ostatnim pi�trze nowo- czesnego wie�owca, sk�d przez ogromne oszklone szyby wida� ca�y Pary�. Czeka- �em na profesora Avenariusa, z kt�rym czasem spotykam si� tutaj, by pogaw�dzi� o tym i owym. Ale profesora Avenariusa wci�� nie by�o i patrzy�em na kobiet�; sa- ma w basenie, zanurzona do pasa, �ledzi�a wzrokiem ubranego w dres instruktora, kt�ry, stoj�c nad ni�, udziela� jej lekcji p�ywania. Pos�usznie opar�a si� o brzeg ba- senu, nabra�a powietrza i wypu�ci�a je w wodzie. Polecenie wykona�a z powag� i gorliwie, i zabrzmia�o to tak, jakby z g��bi wydoby� si� odg�os starego parowozu (idylliczny, dzisiaj zapomniany odg�os, kt�ry przybli�y� mog� tym, co go nie pozna- li, jedynie poprzez por�wnanie do oddechu starszej pani, wci�gaj�cej i wypuszcza- j�cej powietrze przy brzegu basenu). Patrzy�em na ni� urzeczony. Jej przejmuj�cy komizm zniewala� mnie (instruktor r�wnie� spostrzeg� ten komizm, gdy� k�ciki jego ust na moment, jak mi si� wyda�o, zadr�a�y), ale kto� mnie zagadn�� i odwr�ci� mo- j� uwag�. Kiedy w chwil� p�niej chcia�em powr�ci� do obserwacji, lekcja dobieg- �a ko�ca. Kobieta w kostiumie k�pielowym sz�a wzd�u� basenu ku wyj�ciu i gdy znalaz�a si� cztery czy pi�� metr�w za instruktorem, zwr�ci�a ku niemu g�ow�, po- s�a�a mu u�miech i skin�a d�oni�. �cisn�o mi si� serce. Ten u�miech i gest nale�a�y do dwudziestoletniej dziewczyny! Jej r�ka wznios�a si� z zachwycaj�c� lekko�ci�. Tak jakby w trakcie zabawy rzuci�a do kochanka kolorow� pi�k�. U�miech i gest by�y pe�ne wdzi�ku, cho� nie mia�y go ju� w sobie ani twarz, ani cia�o. By� to wdzi�k gestu zatopionego w ciele bez wdzi�ku. Lecz kobieta, nawet je�li dobrze wiedzia�a, �e nie jest ju� pi�kna, na chwil� o tym zapomnia�a. Pewn� cz�stk� siebie wszyscy �yjemy poza czasem. By� mo�e u�wiadamiamy sobie w�asny wiek jedynie w kilku wyj�tkowych chwilach, a przez wi�kszo�� czasu �yjemy bez wieku. W ka�dym razie w chwili gdy odwr�ci�a si�, u�miechn�a i skin�a d�oni� do ins- truktora (kt�ry nie m�g� si� powstrzyma� i g�o�no parskn��), kobieta nie zna�a swych lat. W tym ge�cie istota jej wdzi�ku, kt�rym czas nie w�ada�, ods�oni�a si� w okamgnieniu i ol�ni�a mnie. By�em dziwnie wzruszony. I w moich my�lach wy- p�yn�o s�owo Agnes. Agnes. Nigdy nie zna�em kobiety o tym imieniu. 2. Le�� w ��ku, zanurzony w s�odyczy p�snu. O sz�stej, w chwili pierwszego, lekkiego przebudzenia wyci�gam r�k� w stron� ma�ego radia, stoj�cego przy po- duszce, i wciskam guzik. S�ysz� poranne wiadomo�ci, ledwo odr�niaj�c s�owa, i na nowo zasypiam, tote� zdania, kt�rych s�ucham, przechodz� w senne majaki. To najpi�kniejsza faza snu, najs�odsza chwila dnia: dzi�ki radiu rozkoszuj� si� moimi ci�g�ymi przebudzeniami i za�ni�ciami, cudownym rozko�ysaniem mi�dzy jaw� a snem, tym dr�eniem, kt�re wystarcza, by znikn�� �al, �e przysz�o si� na �wiat. Czy �ni�, czy naprawd� jestem w operze, przed dwoma przebranymi za rycerzy ak- torami, wy�piewuj�cymi prognoz� pogody? Jak to si� sta�o, �e nie �piewaj� o mi- �o�ci? Wreszcie pojmuj�, �e to spikerzy; przestali ju� �piewa� i teraz dla �artu wpa- daj� sobie nawzajem w s�owo. "Dzie� b�dzie gor�cy, upalny, ale spodziewane s� burze", m�wi pierwszy, kt�remu drugi przerywa przymilnym tonem: "Niemo�liwe!" Pierwszy odpowiada tym samym tonem: "Ale� tak, Bernardzie. Przykro mi, nie mamy wyboru. Odwagi!"Bernard parska �miechem i oznajmia: "Oto kara za nasze grzechy." Na co pierwszy: "Dlaczego ja mia�bym cierpie� za twoje grzechy, Ber- nardzie?" W�wczas Bernard �mieje si� na ca�e gard�o, aby da� s�uchaczom do zro- zumienia, o jaki grzech chodzi, i dobrze go pojmuj�: jest tylko jedna rzecz, kt�rej po��damy wszyscy, g��boko: �eby ca�y �wiat uzna� nas za wielkich grzesznik�w! �eby nasze wyst�pki por�wnywano z ulewami, z burzami, z huraganami! Niech wi�c ka�dy Francuz, otwieraj�c dzisiaj parasol nad swoj� g�ow�, pomy�li o dwu- znacznym �miechu Bernarda i mu pozazdro�ci. Przekr�cam ga�k� z nadziej�, �e usn� na nowo w towarzystwie bardziej niezwyk�ych obraz�w. Na s�siedniej stacji kobiecy g�os oznajmia, �e dzie� b�dzie gor�cy, upalny, z mo�liwo�ci� burz, i ciesz� si�, �e mamy we Francji tyle stacji radiowych i �e wszystkie w tej jednej chwili opowiadaj� o tym samym. Szcz�liwy maria� jednostajno�ci i wolno�ci; c� lepsze- go ludzko�� mog�aby sobie wymarzy�? Wracam zatem do programu, w kt�rym Bernard przechwala� si� swymi grzechami, lecz tam m�ski g�os intonuje hymn do ostatniego modelu renault, znowu kr�c� ga�k�, kobiecy ch�r s�awi futra, kt�re sta- nia�y, wracam do Bernarda, wpadam na ostatnie takty hymnu do renault, po czym g�os zabiera sam Bernard. Zawodz�c ucich�� przed chwil� melodi�, powiadamia nas, �e ukaza�a si� w�a�nie biografia Hemingwaya, sto dwudziesta si�dma, lecz tym razem naprawd� wa�na, gdy� udowadnia, �e Hemingway przez ca�e �ycie nie po- wiedzia� ani s�owa prawdy. Wyolbrzymi� liczb� ran odniesionych na wojnie, uda- wa�, �e jest wielkim uwodzicielem, a tymczasem stwierdzono, �e w sierpniu 1944 roku, a nast�pnie od lipca 1959 by� zupe�nym impotentem. "Niemo�liwe", m�wi kpi�cy g�os drugiego spikera i Bernard odpowiada przymilnym tonem: "Ale� tak...", i znowu jeste�my na operowej scenie, nawet ten impotent Hemingway jest z nami, a potem bardzo powa�ny g�os wspomina o procesie, kt�ry w ostatnich tygodniach poruszy� ca�� Francj�: podczas prostej operacji �le przeprowadzone znieczulenie spowodowa�o �mier� pacjentki. Wskutek czego stowarzyszenie zajmuj�ce si� obro- n� "konsument�w", bo tak nas wszystkich nazywa, proponuje, aby w przysz�o�ci filmowano wszystkie operacje, a filmy przechowywano w archiwach. Mia�by to by�, wed�ug stowarzyszenia "obrony konsument�w", jedyny spos�b gwarantuj�cy Francuzowi zmar�emu pod skalpelem, �e jego �mier� zostanie nale�ycie przez sprawiedliwo�� pomszczona. P�niej zasypiam ponownie. Kiedy si� obudzi�em, by�o ju� wp� do dziewi�tej; pomy�la�em o Agnes. Podob- nie jak ja le�y w du�ym ��ku. Prawa strona ��ka jest pusta. Kim jest m��? Zdaje si�, �e kim�, kto w sobot� wcze�nie wychodzi z domu. Dlatego jest sama i ko�ysze si� rozkosznie mi�dzy jaw� a snem. Potem wstaje. Naprzeciw, na d�ugiej n�ce, wyrasta telewizor. Agnes rzuca ko- szul�, kt�ra na bia�o drapuje ekran. Po raz pierwszy widz� j� nago. Agnes, bohater- ka mojej powie�ci. Stoi przy ��ku, jest �adna i nie mog� oderwa� od niej wzroku. Wreszcie ucieka do s�siedniego pokoju, jak gdyby poczu�a moje spojrzenie, i ubiera si�. Kim jest Agnes? Ewa zrodzi�a si� z �ebra Adama, Wenus powsta�a z piany, natomiast Agnes wy- nurzy�a si� z gestu sze��dziesi�cioletniej kobiety, kt�r� spostrzeg�em na brzegu ba- senu, gdy �egna�a si� z instruktorem p�ywania, i kt�rej rysy ju� si� w mojej pami�ci zacieraj�. Jej gest wywo�a� w�wczas we mnie niepoj�t� t�sknot�, i t�sknota ta wy- da�a na �wiat posta�, kt�rej da�em imi� Agnes. Czy jednak cz�owieka, a bohatera powie�ciowego tym bardziej, nie okre�la nie- powtarzalno�� i jedyno�� jego bytu? Jak zatem jest mo�liwe, by gest postrze�ony u osoby A, gest, kt�ry by� z ni� spojony, cechowa� j�, tworzy� jej osobliwy wdzi�k, by� zarazem istot� osoby B i mojego o niej marzenia? Nasuwa si� taka oto refleksja: Skoro po naszej planecie st�pa�o osiemdziesi�t miliard�w ludzi, niepodobna, by ka�dy z nich mia� w�asny repertuar gest�w. Arytmetycznie jest to nie do pomy�le- nia. Bez najmniejszej w�tpliwo�ci w �wiecie jest mniej gest�w ni� os�b. Co prowa- dzi nas do szokuj�cego wniosku: gest jest bardziej pojedynczy ni� jednostka. Uj- mijmy to w form� porzekad�a: "wielu ludzi, ma�o gest�w". M�wi�c o kobiecie w kostiumie k�pielowym, stwierdzi�em w rozdziale pierw- szym, �e "istota jej wdzi�ku, kt�rym czas nie w�ada�, ods�oni�a si� w okamgnieniu i ol�ni�a mnie". Tak, tak w�wczas my�la�em, lecz by�em w b��dzie. Gest bynajmniej nie ods�oni� istoty kobiety, nale�a�oby raczej powiedzie�, �e to kobieta ujawni�a mi wdzi�k gestu. Albowiem nie mo�na uwa�a� gestu ani za w�asno�� jednej osoby, ani za jej dzie�o (nikt przecie� nie jest zdolny do stworzenia w�asnego, ca�kowicie ory- ginalnego, nale��cego tylko do niego gestu), ani nawet za jej narz�dzie; w rzeczy- wisto�ci jest odwrotnie: to gesty pos�uguj� si� nami; jeste�my ich narz�dziami, ich marionetkami, ich wcieleniami. Agnes ubra�a si� i przygotowa�a do wyj�cia. W przedpokoju przystan�a na chwi- l� i nadstawi�a uszu. Dochodz�cy z s�siedniego pokoju szmer oznacza�, �e c�rka zd��y�a wsta�. Przy�pieszy�a kroku, jakby chcia�a unikn�� spotkania, i szybko wy- sz�a. W windzie wcisn�a guzik "parter". Winda, miast ruszy�, konwulsyjnie pod- skoczy�a, niczym cz�owiek ow�adni�ty ta�cem �wi�tego Wita. Kaprysy windy nie po raz pierwszy sprawia�y jej niespodziank�. Jecha�a w g�r�, gdy Agnes chcia�a zjecha�, to znowu odmawia�a otwarcia drzwi i wi�zi�a j� przez p� godziny. Tak jakby chcia�a nawi�za� rozmow�, tak jakby chcia�a przekaza� jej co� wa�nego na sw�j, niemego zwierz�cia, nieokrzesany spos�b. Agnes ju� parokrotnie uskar�a�a si� na ni� dozorczyni, ale ta, widz�c, �e wobec innych pasa�er�w winda zachowuje si� poprawnie, sp�r mi�dzy ni� a Agnes uzna�a za ich prywatn� spraw� i nie zwra- ca�a na niego �adnej uwagi. Agnes musia�a opu�ci� wind� i zej�� pieszo. Gdy tylko wysz�a, winda uspokoi�a si� i sama r�wnie� pod��y�a na d�. Sobota by�a najbardziej m�cz�cym dniem. Paul, m�� Agnes, wychodzi� przed si�dm�, a obiad jad� z przyjacielem, podczas gdy Agnes korzysta�a z wolnego dnia, by za�atwi� wszystkie sprawy, gorsze ni� praca w biurze: p�j�� na poczt�, wytrzy- ma� p� godziny w kolejce, zrobi� zakupy w supermarkecie, posprzecza� si� ze sprzedawczyni�, straci� czas w kolejce do kasy, zadzwoni� do hydraulika, b�aga� go, �eby przyszed� o um�wionej godzinie i �eby nie trzeba by�o czeka� na niego przez ca�y dzie�. Mi�dzy jedn� spraw� a drug� usi�owa�a znale�� chwil�, by p�j�� do sauny, na kt�r� w tygodniu nie mia�a czasu, a reszt� popo�udnia sp�dza�a przy odkurzaczu i ze �cierk� w r�ku, poniewa� sprz�taczka, przychodz�ca w pi�tki, co- raz bardziej zaniedbywa�a swoj� prac�. Ta sobota r�ni�a si� jednak od innych: nadesz�a pi�ta rocznica �mierci ojca. W jej my�lach pojawi�a si� pewna scena: ojciec siedzi pochylony nad stosem podar- tych zdj��, a siostra Agnes krzyczy: "Dlaczego drzesz zdj�cia mamy?" Agnes broni ojca i dwie siostry k��c� si� w nag�ym przyp�ywie nienawi�ci. Wsiad�a do zaparkowanego przed domem samochodu. 3. Winda zawioz�a j� na ostatnie pi�tro nowoczesnego wie�owca, gdzie gnie�dzi� si� klub z sal� gimnastyczn�, basenem, wodnymi biczami, saun� i widokiem na Pa- ry�. W szatni z g�o�nik�w p�yn�a muzyka rockowa. Dziesi�� lat temu, gdy Agnes si� zapisywa�a, klub liczy� niewielu cz�onk�w i panowa� w nim spokojny nastr�j. P�niej, z roku na rok, wprowadzano ulepszenia: by�o coraz wi�cej szk�a, �wiat�a, sztucznych ro�lin, g�o�nik�w, muzyki, r�wnie� coraz wi�cej bywalc�w, a ich liczba podwoi�a si� jeszcze w dniu, w kt�rym ogromne lustra, z polecenia dyrekcji zawie- szone na wszystkich �cianach sali gimnastycznej, odbi�y ich sylwetki. Agnes otworzy�a szafk� i zacz�a si� rozbiera�. W pobli�u rozmawia�y dwie ko- biety. Pierwsza powolnym, �agodnym kontraltem utyskiwa�a na m�a, kt�ry wszys- tko rozrzuca po pod�odze: ksi��ki, skarpetki, a nawet fajk� i zapa�ki. Druga, sopran, m�wi�a dwa razy szybciej; francuska maniera podnoszenia o oktaw� ko�c�wki zda- nia przywodzi�a na my�l gdakanie oburzonej kury: "No nie, to przesada! �e te� taka jeste�! Tak nie mo�e by�! On nie mo�e tak post�powa�! Tak nie mo�e by�! Jeste� u siebie w domu! Masz swoje prawa!" Pierwsza, wyra�nie rozdarta mi�dzy przyja- ci�k�, kt�r� powa�a�a, a m�em, kt�rego kocha�a, wyja�nia�a melancholijnie: "Co mo�na poradzi�. To ca�y on. Zawsze taki by�. Zawsze wszystko rzuca� na pod�og�." - "To niech przestanie! Jeste� u siebie w domu! Masz swoje prawa! Ja bym nie mog- �a tego znie��!" Agnes nie uczestniczy�a w podobnych rozmowach; nigdy nie obmawia�a Paula, dobrze wiedz�c, �e w ten spos�b odstr�cza nieco od siebie inne kobiety. Odwr�ci�a g�ow� w stron� wysokiego g�osu: dziewczyna by�a �adna i mia�a twarz anio�a. "O nie, nie ma mowy! To twoje prawo! Nie daj sob� rz�dzi�!" - ci�gn�� anio� i Agnes spostrzeg�a, �e s�owom towarzysz� kr�tkie i szybkie ruchy g�owy, z prawa na lewo, od lewa na prawo, podczas gdy ramiona i brwi unosz� si� jakby w oburzo- nym zdziwieniu, �e kto� m�g� zapomnie� o prawach cz�owieka przys�uguj�cych jej przyjaci�ce. Agnes zna�a ten gest: jej c�rka Brigitte potrz�sa�a g�ow� dok�adnie w ten sam spos�b. Rozebrawszy si�, zamkn�a szafk� na klucz i przez wahad�owe drzwi wesz�a do wy�o�onej kafelkami sali. Po jednej stronie znajdowa�y si� prysznice, po drugiej oszklone drzwi sauny. Za nimi na drewnianych �awkach cie�ni�y si� kobiety. Nie- kt�re mia�y na sobie os�ony ze specjalnego plastyku, tworz�ce wok� cia�a (lub jed- nej jego cz�ci, zw�aszcza brzucha i po�ladk�w) rodzaj hermetycznego opakowa- nia, wyzwalaj�cego silne pocenie oraz nadziej� na schudni�cie. Agnes wesz�a na najwy�sz� z wolnych jeszcze �awek. Opar�a si� o �cian� i przymkn�a oczy. Ha�as muzyki tutaj nie dociera�, lecz przemieszane g�osy m�- wi�cych jednocze�nie kobiet rozbrzmiewa�y z r�wn� natarczywo�ci�. Do sauny wkroczy�a m�oda nieznajoma i od progu zacz�a si� rz�dzi�: kaza�a si� im jeszcze bardziej �cie�ni� i zrobi� jej miejsce blisko pieca, nast�pnie schyli�a si� po wiadro i wyla�a je na kamienie. W�r�d nag�ego syku gor�ca para unios�a si� pod sufit i ko- bieta siedz�ca obok Agnes zas�oni�a twarz obiema r�kami, krzywi�c si� z b�lu. Nieznajoma dostrzeg�a to, oznajmi�a: "Lubi�, gdy parzy! Cz�owiek czuje, �e jest w saunie!", zasiad�a mi�dzy dwoma nagimi cia�ami i zacz�a opowiada� o wczoraj- szym programie telewizyjnym; wyst�powa� w nim s�ynny biolog, kt�ry wyda� w�a�- nie swoje pami�tniki. "By� cudowny", powiedzia�a. Inna kobieta potwierdzi�a: - To prawda! I taki skromny! Nieznajoma wpad�a jej w s�owo: - Skromny? To pani nie spostrzeg�a, �e ten cz�owiek jest niesamowicie pyszny? Ale jego pycha podoba mi si�! Uwielbiam ludzi pysznych! - po czym odwr�ci�a si� w stron� Agnes: - Pani mo�e r�wnie� wyda� si� skromny? Agnes powiedzia�a, �e nie widzia�a programu; nieznajoma, tak jakby w tej od- powiedzi kry�a si� dezaprobata, powt�rzy�a stanowczo, patrz�c Agnes w oczy: - Nie znosz� skromno�ci! Ludzie skromni s� hipokrytami! Agnes wzruszy�a ramionami, a m�oda nieznajoma ci�gn�a: - W saunie musi by� parno. Chc�, �eby la� si� ze mnie pot. Ale potem zaraz zimny prysznic! Uwielbiam zimny prysznic! U siebie bior� tylko zimne prysznice! Brzydz� si� gor�cych prysz- nic�w! Wkr�tce zrobi�o si� jej zbyt duszno, tote� powt�rzywszy, jakim wstr�tem napa- wa j� skromno��, wsta�a i wysz�a. W dzieci�stwie, podczas jednego ze spacer�w z ojcem, Agnes spyta�a go, czy wierzy w Boga. Odpowiedzia�: "Wierz� w komputer Stw�rcy." Odpowied� by�a tak dziwna, �e dziecko zachowa�o j� w pami�ci. Dziwnym s�owem by� nie tylko kom- puter, by� nim r�wnie� Stw�rca. Bo te� ojciec nigdy nie m�wi� o Bogu, lecz zawsze o Stw�rcy, jak gdyby rol� Boga ograniczy� chcia� do wykonanej pracy in�yniera. Komputer Stw�rcy: ale w jaki spos�b cz�owiek mo�e porozumie� si� z maszyn�? Zapyta�a wi�c ojca, czy zdarzy�o mu si� modli�. Powiedzia�: "To tak, jakby� modli- �a si� do Edisona, kiedy przepali si� �ar�wka." I Agnes pomy�la�a: Stw�rca w�o�y� do komputera dyskietk� ze szczeg�owym programem, a potem odszed�. To, �e po stworzeniu �wiata B�g pozostawi� go na �asce opuszczonych ludzi, kt�rzy zwracaj�c si� do niego natrafiaj� na pustk� bez echa, nie jest ide� now�. Ale co innego by� opuszczonym przez Boga naszych przodk�w, a co innego by� opuszczonym przez boskiego odkrywc� kosmicznego komputera. Na jego miejscu pozostaje program, kt�ry pod jego nieobecno�� bez- b��dnie siebie wype�nia, i nie ma �adnej mo�liwo�ci, by cokolwiek w nim zmienia�. Zaprogramowa� komputer: nie oznacza to, �e przysz�o�� zosta�a szczeg�owo za- planowana ani �e "tam" wszystko jest zapisane. Program nie zak�ada� na przyk�ad, �e w 1815 roku rozegra si� bitwa pod Waterloo ani �e Francuzi ponios� w niej kl�sk�, lecz to tylko, �e cz�owiek jest ze swej natury agresywny, �e wojn� ma we krwi i �e post�p techniczny b�dzie j� czyni� coraz potworniejsz�. Z punktu widzenia Stw�rcy ca�a reszta jest bez znaczenia, jest zwyk�� gr� wariant�w i odmian w og�l- nym programie, kt�ry nie ma nic wsp�lnego z proroczym widzeniem przysz�o�ci i okre�la jedynie granice mo�liwo�ci, a mi�dzy tymi granicami wszystko pozostawia przypadkowi. Cz�owiek jest projektem, o kt�rym mo�na powiedzie� to samo. W komputerze nie zaplanowano �adnej Agnes, �adnego Paula, lecz tylko prototyp: "istot� ludzk�", produkowan� w d�ugiej serii egzemplarzy, b�d�cych zwyk�ymi pochodnymi pier- wotnego modelu i nie maj�cych �adnej indywidualnej istoty. Nie wi�cej ni� ma jej samoch�d wytworzony w fabryce Renault. Ontologicznej istoty samochodu nale�y poszukiwa� poza tym samochodem, w archiwach konstruktora. Jeden samoch�d od drugiego odr�nia jedynie numer serii. Numerem na egzemplarzu ludzkim jest twarz, przypadkowy i niepowtarzalny zbi�r rys�w. W zbiorze tym ani dusza, ani to, co nazywamy "ja", wcale si� nie ujawniaj�. Twarz jedynie nadaje egzemplarzowi numer. Agnes przypomnia�a sobie nieznajom�, kt�ra g�osi�a nienawi�� do ciep�ych prysznic�w. Przysz�a powiadomi� wszystkie obecne kobiety �e: 1) lubi si� poci�, 2) uwielbia pysza�k�w, 3) gardzi lud�mi skromnymi, 4) przepada za zimnym pryszni- cem, 5) nie znosi prysznic�w gor�cych. Pi�cioma kreskami narysowa�a autoportret, okre�li�a w pi�ciu punktach swoje "ja" i podarowa�a je wszystkim. I nie podarowa�a go skromnie (ujawni�a przecie� sw� pogard� dla skromno�ci), lecz niczym bojow- nik. U�ywa�a nami�tnych s��w: uwielbiam, gardz�, nienawidz�, chc�c jak gdyby utwierdzi� siebie w gotowo�ci do za�artej obrony pi�ciu rys�w w�asnego portretu, pi�ciu punkt�w definicji samej siebie. Sk�d ta pasja, zastanawia�a si� Agnes, i pomy�la�a: skoro zostali�my ju� zes�ani w �wiat tacy, jacy jeste�my, najpierw musieli�my uto�sami� si� z owym rzutem ko�ci�, z owym przypadkiem urz�dzonym przez boski komputer: przesta� si� dzi- wi�, �e naszym ja jest w�a�nie "to" (ta rzecz, kt�ra staje przed nami w lustrze). Bez przekonania, �e nasza twarz wyra�a nasze ja, bez tego pierwszego i podstawowego z�udzenia, nie mogliby�my dalej �y�, a przynajmniej bra� �ycia powa�nie. I nie wy- starczy�o uto�sami� si� z sob� samym, trzeba by�o uto�samienia "nami�tnego", na �mier� i �ycie. Albowiem w takim wypadku nie wygl�damy we w�asnych oczach na zwyk�� odmian� ludzkiego prototypu, lecz na istnienie wyposa�one we w�asn� i niewymienialn� na inne istot�. Oto dlaczego m�oda nieznajoma odczu�a nie tylko potrzeb� narysowania swego portretu, lecz tak�e pokazania wszystkim, �e portret ten kryje co� ca�kowicie niepowtarzalnego i niczym nie daj�cego si� zast�pi�, co�, o co warto walczy� i nawet odda� �ycie. Po kwadransie sp�dzonym w skwarze �a�ni Agnes wsta�a i posz�a si� zanurzy� w basenie z lodowat� wod�. Nast�pnie po�pieszy�a do sali rekreacyjnej i leg�a w�r�d innych kobiet, kt�re i tutaj nie zaniecha�y rozmowy. Jedno pytanie zaprz�ta�o jej my�li: a jaki spos�b istnienia po �mierci zaprogra- mowa� komputer? Mo�liwe s� dwa przypadki. Je�li jedynym polem dzia�a� komputera Stw�rcy jest nasza planeta i je�li to od niego, wy��cznie od niego zale�ymy, po �mierci mo�emy spodziewa� si� tylko wariacji tego, co zaznali�my za �ycia; spotkamy tylko podob- ne pejza�e, podobne stworzenia. B�dziemy sami czy w t�umie? Ach, samotno�� jest tak ma�o prawdopodobna, ju� w �yciu by�a czym� rzadkim, wi�c co dopiero po �mierci! O ilu wi�cej jest zmar�ych ni� �ywych! W najlepszym razie istnienie po �mierci podobne b�dzie do tego, co Agnes prze�ywa teraz w sali rekreacyjnej: ze- wsz�d s�ysze� b�dzie nieustann� paplanin� kobiet. Wieczno�� jako niesko�czona paplanina: szczerze m�wi�c, mo�na by sobie wyobrazi� co� gorszego, ale sama my�l, �e musia�aby zawsze, bez wytchnienia, zawsze, zawsze s�ucha� kobiecych g�os�w, jest dla Agnes wystarczaj�cym powodem, by zaciekle uczepi� si� �ycia i mo�liwie d�ugo odwleka� �mier�. Ale rozwa�y� nale�y i t� mo�liwo��: ponad komputerem ziemskim s� inne, w hierarchii od niego wy�sze. W tym przypadku istnienie po �mierci nie musia�oby koniecznie przypomina� tego, co ju� prze�yli�my, i cz�owiek m�g�by umiera� z mglist�, lecz uzasadnion� nadziej�. I Agnes widzi scen�, kt�ra ostatnimi czasy za- prz�ta jej wyobra�ni�: jaki� nieznajomy sk�ada wizyt� Paulowi i jej, Agnes. Jest mi- �y, �yczliwy, zasiada w fotelu naprzeciw nich i rozpoczyna rozmow�. Oczarowany tak dziwnie mi�ym go�ciem, Paul o�ywia si�, robi wylewny, przyjazny i idzie po al- bum, w kt�rym zgromadzono zdj�cia rodzinne. Go�� przegl�da go, lecz niekt�re zdj�cia wprawiaj� go w zak�opotanie. Na przyk�ad przy zdj�ciu przedstawiaj�cym Agnes i Brigitte u st�p wie�y Eiffla pyta: - Co to jest? - Nie poznaje pan? To Agnes! - odpowiada Paul. - A tutaj to nasza c�rka Brigitte! - To ja wiem - m�wi go�� - pyta�em o t� budowl�. Paul patrzy ze zdziwieniem: - Przecie� to wie�a Eiffla! - Ach tak - m�wi go�� - wi�c to jest ta s�ynna wie�a! - A m�wi tonem cz�owieka, kt�ry na pokazane mu zdj�cie waszego dziadka powiedzia�by: "Wi�c to on, to jest dziadek, o kt�rym tyle s�ysza�em! Jak�e mi mi�o, �e nareszcie mog� go zobaczy�!" Paul jest zmieszany, Agnes o wiele mniej. Wie, kim jest ten cz�owiek. Wie, dla- czego przyszed� i jakie postawi pytania. W�a�nie dlatego czuje lekkie zdenerwowa- nie, chcia�aby co� zrobi�, �eby zosta� z nim sama, lecz nie wie co. 4. Mija pi�� lat od �mierci jej ojca, sze�� lat, odk�d utraci�a matk�. Ojciec by� ju� w�wczas chory i wszyscy spodziewali si� jego rych�ej �mierci. Natomiast matka by- �a zdrowa i pe�na zapa�u; zdawa�o si�, �e pisane jest jej d�ugie �ycie szcz�liwej wdowy, tote� gdy nieoczekiwanie zmar�a zamiast niego, ojciec uczu� niejakie za- k�opotanie. Tak jakby obawia� si� pot�pienia ze strony ludzi. Lud�mi by�a rodzina matki. Rodzina ojca rozpierzch�a si� po ca�ym �wiecie i poza dalek� kuzynk� mieszkaj�c� w Niemczech Agnes nie zna�a nikogo. Za to wszyscy krewni ze strony matki mieszkali w tym samym mie�cie: siostry, bracia, kuzyni, kuzynki oraz rzesze siostrze�c�w i siostrzenic. Dziadek ze strony matki, skromny g�ral, zdoby� si� na wiele po�wi�ce� dla swoich dzieci, kt�re wszystkie uko�czy�y studia i zawar�y uda- ne ma��e�stwa. Nie ma w�tpliwo�ci, �e pocz�tkowo matka by�a w ojcu zakochana: nic w tym dziwnego, skoro by� przystojnym m�czyzn� i w wieku lat trzydziestu wykonywa� szanowany jeszcze w�wczas zaw�d wyk�adowcy akademickiego. Cieszy� j� nie tylko m�� godny pozazdroszczenia; jeszcze bardziej cieszy�o j� to, �e da�a go w prezencie swojej rodzinie, z kt�r� by�a zwi�zana odwieczn� tradycj� wiejskiej so- lidarno�ci. Poniewa� jednak ojciec by� ma�o towarzyski i na og� ma�om�wny (przy czym nikt nie wiedzia�, czy jest nie�mia�y, czy to w�asne my�li odci�gaj� go gdzie indziej; innymi s�owy, czy jego milczenie jest oznak� skromno�ci czy oboj�tno�ci), matczyny dar przyni�s� rodzinie wi�cej k�opotu ni� szcz�cia. W miar� jak �ycie up�ywa�o i ma��onkowie si� starzeli, matka czu�a coraz wi�k- sz� wi� z w�asn� rodzin�: jednym z wielu powod�w by�o to, �e ojciec wiecznie zamyka� si� w swoim gabinecie, podczas gdy ona odczuwa�a ogromn� potrzeb� rozmowy i sp�dza�a ca�e godziny przy telefonie, wydzwaniaj�c do swojej siostry, do braci, kuzynek czy siostrzenic, kt�rych zmartwienia dzieli�a w coraz wi�kszym stopniu. Teraz, po �mierci matki, Agnes widzi jej �ycie jako ko�o: opu�ciwszy swe �rodowisko, dzielnie rzuci�a si� w zupe�nie inny �wiat, a p�niej zawr�ci�a do punk- tu wyj�cia: mieszka�a z ojcem i dwiema c�rkami w willi z ogrodem, do kt�rej na uroczyste �wi�ta (Bo�e Narodzenie, urodziny) kilka razy w roku zaprasza�a rodzin�; mia�a zamiar pozosta� w willi z siostr� i siostrzenic�, gdy �mier� zabierze ojca (�mier� od dawna zapowiadana, czemu zainteresowany zawdzi�cza� troskliw� opie- ku�czo��, jak� otacza si� skazanych, kt�rym odroczono egzekucj�). Jednak matka umar�a, a ojciec prze�y�. Dwa tygodnie po pogrzebie, gdy Agnes i jej siostra Laura pojecha�y go odwiedzi�, zasta�y ojca przy stole w salonie nad sto- sem podartych zdj��. Laura chwyci�a je, krzycz�c: "Dlaczego drzesz zdj�cia ma- my?" Po chwili Agnes pochyli�a si� nad strz�pami: nie, nie by�y to wy��cznie zdj�cia mamy, przede wszystkim by�y tam zdj�cia ojca, lecz na niekt�rych matka pojawia�a si� przy jego boku, a na jeszcze innych by�a sama. Zaskoczony przez c�rki, ojciec milcza� bez s�owa wyja�nienia. "Przesta� krzycze�", sykn�a Agnes przez z�by, jednak Laura krzycza�a nadal. Ojciec wsta�, przeszed� do s�siedniego pokoju i obie siostry pok��ci�y si� jak nigdy dot�d. Nazajutrz Laura wyjecha�a do Pary�a, a Agnes zosta�a w domu. Ojciec wyzna� jej wtedy, �e znalaz� ma�e mieszkanie w centrum i postanowi� sprzeda� dom. By�a to kolejna niespodzianka: bo przecie� ojciec ucho- dzi� w oczach wszystkich za niedorajd�, kt�ry ca�kowicie powierzy� matce kiero- wanie codziennymi sprawami. S�dzono, �e nie jest w stanie bez niej �y�, nie tylko z braku jakiegokolwiek zmys�u praktycznego, lecz tak�e dlatego �e nie wie, czego chce; od dawna zdawa�o si� bowiem, �e odst�pi� matce nawet w�asn� wol�. Gdy jednak postanowi� si� przeprowadzi�, nagle, bez wahania, po kilku dniach od owdowienia, Agnes poj�a, �e urzeczywistnia on to, o czym my�la� od dawna, i �e zatem �wietnie wie, czego chce. By�o to tym bardziej intryguj�ce, �e i on nie m�g� przewidzie�, i� matka umrze pierwsza; je�li wcze�niej my�la� o kupieniu mieszkania na starym mie�cie, by�o to raczej marzeniem ni� projektem. Mieszka� z matk� w willi, spacerowa� z ni� po ogrodzie, podejmowa� jej siostry i siostrzenice, udawa�, �e ich s�ucha, ale przez ca�y ten czas, w wyobra�ni, zamieszkiwa� samotnie w swo- im ma�ym kawalerskim mieszkaniu; po �mierci matki przeprowadzi� si� jedynie tam, gdzie od dawna mieszka� w my�lach. Po raz pierwszy ojciec objawi� si� Agnes jako tajemnica. Dlaczego podar� zdj�- cia? Dlaczego tak d�ugo marzy� o swoim ma�ym mieszkaniu? Dlaczego nie pozosta� wierny �yczeniu matki, kt�ra pragn�a, by jej siostra i siostrzenica zamieszka�y w willi? By�oby to o wiele praktyczniejsze: zaj�yby si� nim z pewno�ci� lepiej ni� piel�gniarka, kt�r� b�dzie musia� pewnego dnia zatrudni�. Kiedy zapyta�a go, dla- czego chce si� przeprowadzi�, odpowied� ojca by�a bardzo prosta: "Co ma pocz�� samotny cz�owiek w tak wielkim domu?" Nic mu nie wspomnia�a o zaproszeniu siostry i siostrzenicy, tak oczywiste by�o, �e tego sobie nie �yczy. I w�wczas Agnes pomy�la�a, �e ojciec tak�e zatoczy� ko�o. Matka: przez ma��e�stwo, od rodziny do rodziny. On: przez ma��e�stwo, od samotno�ci do samotno�ci. Pierwsze ataki ci�kiej choroby dotkn�y go kilka lat przed �mierci� matki. Ag- nes wzi�a wtedy dwa tygodnie urlopu, chc�c sp�dzi� je z nim sama. Ale jej nadzie- ja si� nie spe�ni�a, gdy� matka nigdy nie zostawia�a ich sam na sam. Pewnego dnia odwiedzili ojca koledzy z uniwersytetu. Zadawali mu mn�stwo r�nych pyta�, lecz odpowiada�a matka. Agnes w ko�cu nie wytrzyma�a: "Prosz� ci�! Pozw�l ojcu m�- wi�!" Matka wpad�a w z�o��: "Nie widzisz, �e jest chory?" Kiedy pod koniec tam- tych dw�ch tygodni ojciec poczu� si� nieco lepiej, Agnes odby�a z nim dwa spacery. Jednak podczas trzeciego matka zn�w im towarzyszy�a. W rok po �mierci matki stan zdrowia ojca nagle si� pogorszy�. Agnes pojecha�a go odwiedzi�, sp�dzi�a z nim trzy dni, czwartego umar�. Te trzy dni by�y jedynymi, kt�re uda�o jej si� sp�dzi� przy ojcu w warunkach, o jakich zawsze marzy�a. M�wi- �a sobie, �e si� nawzajem kochali, cho� zabrak�o im okazji, by spotka� si� sam na sam, wi�c i czasu, by siebie pozna�. Jedynie mi�dzy jej �smym a dwunastym ro- kiem �ycia mog�a dosy� cz�sto przebywa� z nim na osobno�ci, gdy� matka musia�a zajmowa� si� ma�� Laur�; chodzili w�wczas na d�ugie spacery po okolicy i odpo- wiada� na jej niezliczone pytania. Wtedy w�a�nie opowiedzia� jej o boskim kompu- terze i o mn�stwie innych rzeczy. Z tamtych rozm�w pozosta�y jej tylko okruchy, podobne do kawa�k�w st�uczonych talerzy, kt�re, doros�a ju�, usi�owa�a sklei� na nowo. �mier� po�o�y�a kres ich czu�ej samotno�ci we dwoje. Na pogrzeb zjecha�a si� ca�a rodzina matki. Ale �e matki ju� nie by�o, nikt nie pr�bowa� zamieni� �a�oby w styp� i orszak szybko si� rozszed�. Zreszt� krewni odczytali sprzeda� willi i przeprowadzk� ojca do mieszkania jako ostateczne odtr�cenie. Znaj�c cen� willi, my�leli ju� tylko o spadku, jaki otrzyma�y obie c�rki. Jednak notariusz powiadomi� ich, �e wszystkie z�o�one w banku pieni�dze przypad�y towarzystwu matematycz- nemu, kt�rego ojciec by� cz�onkiem-za�o�ycielem. Sta� si� wi�c dla nich kim� jesz- cze bardziej obcym ni� za �ycia. Tak jakby swoim testamentem prosi�, by zechcieli o nim zapomnie�. W jaki� czas p�niej Agnes stwierdzi�a, �e jej konto w banku szwajcarskim po- wi�kszy�o si� o znaczn� sum�. Poj�a wszystko. Ten cz�owiek, pozornie pozbawio- ny zmys�u praktycznego, post�powa� ca�kiem sprytnie. Dziesi�� lat wcze�niej, gdy po pierwszym ataku jego �ycie znalaz�o si� w niebezpiecze�stwie i Agnes przyje- cha�a sp�dzi� z nim dwa tygodnie, zmusi� j� do otwarcia konta w Szwajcarii. Na kr�tko przed �mierci� przela� na nie prawie wszystkie swoje wk�ady, reszt� zacho- wuj�c dla uczonych. Gdyby otwarcie wskaza� na Agnes jako spadkobierczyni�, nie- potrzebnie zrani�by drug� c�rk�; gdyby przeni�s� w tajemnicy ca�e swoje pieni�dze na konto Agnes, nie przeznaczaj�c przy tym symbolicznej sumy matematykom, wzbudzi�by niedyskretn� ciekawo�� wszystkich. Najpierw powiedzia�a sobie, �e trzeba si� podzieli� z Laur�. O osiem lat starsza od siostry, ci�gle nie mog�a si� wyzby� uczu� opieku�czych. Ale ostatecznie nicze- go jej nie powiedzia�a. Nie ze sk�pstwa, lecz z obawy, �e zdradzi ojca. Swoim pre- zentem na pewno chcia� jej co� powiedzie�, przekaza� jaki� znak, da� rad�, kt�rej nie mia� czasu da� za �ycia i kt�rej powinna odt�d strzec jako tajemnicy nale��cej tylko do nich dwojga. 5. Zaparkowa�a samoch�d, wysiad�a i posz�a w stron� bulwaru. Czu�a zm�czenie, umiera�a z g�odu, a poniewa� samotny obiad w restauracji jest rzecz� smutn�, mia�a zamiar zje�� co� na chybcika w pierwszym lepszym bistro. Niegdy� dzielnica pe�na by�a go�cinnych breto�skich gosp�d, w kt�rych z przyjemno�ci� i za ma�e pieni�dze jada�o si� nale�niki i placki zakrapiaj�c cydrem. Pewnego dnia gospody znikn�y, ust�puj�c miejsca nowoczesnym garkuchniom, kt�re okre�la si� smutnym mianem "fast food". Pr�buj�c cho� raz prze�ama� sw� niech��, Agnes podesz�a do jednej z owych kantyn. Przez szyb� widzia�a klient�w pochylonych nad papierowym za- t�uszczonym obrusem. Spojrzenie jej utkn�o na dziewczynie o bardzo bladej cerze i jaskrawoczerwonych wargach. Sko�czywszy w�a�nie obiad, dziewczyna odsun�a pusty kubek po coca-coli i w�o�y�a do ust wskazuj�cy palec; d�ugo grzeba�a nim w �rodku, przewracaj�c bia�kami oczu. Przy s�siednim stoliku rozwalony na krze�le m�czyzna wpatrywa� si� nieruchomo w ulic�, szeroko rozdziawiaj�c usta. Jego ziewni�cie nie mia�o ani pocz�tku, ani ko�ca, by�o bezkresnym ziewni�ciem wagne- rowskiej melodii: usta zamyka�y si�, lecz nie do ko�ca, znowu i znowu si� otwiera- �y, podczas gdy oczy otwiera�y si� i zamyka�y w odwrotnej kolejno�ci. Ziewali i in- ni klienci, ukazuj�c z�by i plomby, koronki i protezy, i nikt, nigdy, nie zas�ania� ust r�k�. Mi�dzy stolikami przechadza�o si� dziecko w r�owej sukience, ci�gn�ce za jedn� nog� misia; i ono mia�o otwarte usta, lecz wida� by�o wyra�nie, �e zamiast ziewania wydaje okrzyki, od czasu do czasu bij�c ludzi misiem. Stoliki sta�y jeden przy drugim, lecz nawet przygl�daj�c si� zza szyby �atwo by�o zgadn��, �e ka�dy klient wraz z porcj� mi�sa poch�ania� wyziewy wydzielane w czerwcowy dzie� przez spoconych s�siad�w. Fala brzydoty uderzy�a Agnes w twarz, fala brzydoty naocznej, zapachowej, smakowej (Agnes wyobrazi�a sobie smak hamburgera zanu- rzonego w s�odkawej coli), tote� odwr�ci�a oczy i postanowi�a zaspokoi� g��d gdzie indziej. Na chodnikach t�oczy�o si� mrowie ludzi i trudno by�o posuwa� si� naprz�d. Przed Agnes dwie d�ugie nordyckie postacie o bladych policzkach i ��tych w�osach torowa�y sobie drog� w t�umie: m�czyzna i kobieta przerastaj�cy o dobre dwie g�owy ruchom� mas� Francuz�w i Arab�w. I on, i ona mieli r�owe plecaki, a na brzuchu ka�de z nich d�wiga�o w nosi�kach niemowl�. Wkr�tce znikn�li, ust�puj�c miejsca kobiecie ubranej w szerokie spodnie, zgodnie z tegoroczn� mod� si�gaj�ce kolan. W tym stroju jej po�ladki zdawa�y si� jeszcze wi�ksze i bli�sze ziemi; nagie bia�e �ydki przypomina�y wiejski dzban ozdobiony p�askorze�b� �ylak�w w kolorze b�awatkowym, splecionych jak w�owisko. Agnes zamy�li�a si�: kobieta mog�a dobra� dwadzie�cia innych styl�w ubrania, kt�re uczyni�yby jej po�ladki mniej monstrualnymi i ukry�yby �ylaki. Dlaczego tego nie robi? Ludzie nie tylko nie dbaj� ju� o wygl�d, przebywaj�c w�r�d innych, lecz nawet nie staraj� si� ukry� w�asnej brzydoty! Powiedzia�a sobie: pewnego dnia, gdy nap�r brzydoty b�dzie ju� nie do wytrzy- mania, kupi w kwiaciarni �ody�k� niezapominajki, jedn� �ody�k� niezapominajki, smuk�� �ody�k� zwie�czon� miniaturowym kwiatem, wyjdzie z ni� na ulic�, trzyma- j�c j� przed twarz� i wbijaj�c w ni� wzrok po to, by widzie� tylko ten pi�kny nie- bieski punkcik, ostatni obraz, jaki chce zachowa� po �wiecie, kt�ry przesta�a ko- cha�. B�dzie tak chodzi�a ulicami Pary�a, ludzie naucz� si� wkr�tce j� rozpozna- wa�, b�d� za ni� biega�y dzieci, b�d� si� z niej �mia�y, b�d� ciska�y w ni� r�nymi rzeczami, i ca�y Pary� nazwie j�: "wariatka z niezapominajk�". Sz�a dalej: jej prawe ucho rejestrowa�o trzask muzyki, rytmiczne uderzenia per- kusji dobiegaj�ce ze sklep�w, z salon�w fryzjerskich, restauracji, podczas gdy lewe wy�apywa�o odg�osy z jezdni: jednostajny pomruk samochod�w, warkot ruszaj�ce- go autobusu. Potem przeszy� j� ostry ryk motocykla. Nie mog�a si� powstrzyma�, �eby nie poszuka� wzrokiem sprawcy tego nag�ego cielesnego b�lu: m�oda dziew- czyna w d�insach, z d�ugimi czarnymi w�osami rozwianymi na wietrze, siedzia�a wyprostowana na siedzeniu, niczym przy maszynie do pisania; pozbawiony t�umika silnik czyni� przera�aj�cy ha�as. Agnes przypomnia�a sobie nieznajom�, kt�ra trzy godziny wcze�niej wesz�a do sauny i, chc�c przedstawi� swoje ja, chc�c narzuci� je innym, ju� na progu oznajmi- �a ha�a�liwie, �e nie cierpi gor�cych prysznic�w oraz skromno�ci. Agnes pomy�la�a: dziewczyna o czarnych w�osach, usuwaj�c z motocykla t�umik, us�ucha�a ca�kiem podobnego impulsu. To nie silnik ha�asowa�, ha�asowa�o ja dziewczyny o czarnych w�osach; dziewczyna, chc�c by� dos�yszan�, chc�c zaj�� czyje� my�li, dorzuci�a do swej duszy ha�a�liw� rur� wydechow�. Widz�c fruwaj�ce d�ugie w�osy tej zgie�kli- wej duszy, Agnes poj�a, �e mocno pragnie �mierci motocyklistki. Gdyby przewr�- ci� j� autobus, gdyby leg�a na asfalcie we krwi, Agnes nie odczu�aby przera�enia ani smutku, lecz tylko zadowolenie. Zatrwo�ona t� nag�� nienawi�ci�, pomy�la�a: �wiat si�gn�� granicy; kiedy j� przekroczy, wszystko wpa�� mo�e w ob��d: ludzie b�d� chodzili po ulicach z nie- zapominajkami w r�ku albo b�d� strzelali do siebie jak do kaczek. I wystarczy byle co, aby kropla przepe�ni�a czar�: na przyk�ad jeden samoch�d, jeden cz�owiek albo o jeden decybel za du�o na ulicy. Istnieje ilo�ciowa granica, kt�rej przekroczy� nie wolno; ale tej granicy nikt nie strze�e, by� mo�e nikt nawet nie wie o jej istnieniu. Na chodniku przybywa�o ludzi i nikt nie ust�powa� jej z drogi, tote� zesz�a na jezdni� i sz�a dalej mi�dzy kraw�nikiem a fal� samochod�w. Przekona�a si� ju� dawno temu, �e ludzie nigdy nie ust�puj� jej z drogi. Odczuwa�a to jako rodzaj przekle�stwa, kt�re nieraz usi�owa�a prze�ama�: zbieraj�c si� na odwag�, robi�a wszystko, �eby nie zej�� z prostej drogi i zmusi� tym samym swoje vis-�-vis do ust�pienia, ale jej starania zawsze spe�za�y na niczym. W tej codziennej, banalnej pr�bie si� to ona zawsze ponosi�a pora�k�. Pewnego dnia na jej drodze stan�o siedmioletnie dziecko; usi�owa�a mu nie ust�pi�, lecz ostatecznie ust�pi�a, aby si� z nim nie zderzy�. Przypomnia�a sobie pewne zdarzenie: kiedy mia�a dziesi�� lat, posz�a z rodzicami na spacer w g�ry. Na szerokiej le�nej drodze wyro�li przed nimi dwaj wiejscy ch�opcy: jeden trzyma� w d�oni kij, kt�rym zagradza� im przej�cie: "To jest droga prywatna! Ta droga jest p�atna!", wykrzykiwa�, lekko szturchaj�c ojca w �o��dek. By� to z pewno�ci� dzieci�cy figiel i wystarczy�o ch�opca odepchn��. Albo by�a to �ebranina i wystarczy�o wyj�� z kieszeni jednego franka. Ojciec jednak zawr�ci� i wola� p�j�� inn� drog�. Prawd� m�wi�c nie mia�o to znaczenia, szli przecie� przed siebie; jednak matka �le to przyj�a i nie powstrzyma�a si� od stwierdzenia: "Cofa si� nawet przed dwunastoletnimi dzie�mi!" W tamtej chwili Agnes tak�e poczu�a si� nieco rozczarowana zachowaniem ojca. Kolejne natarcie zgie�ku przerwa�o jej wspomnienia: nad asfaltem pochylali si� m�czy�ni w kaskach, uzbrojeni w m�oty pneumatyczne. Nagle, z nieokre�lonej wysoko�ci, jakby spadaj�c z firmamentu, z ca�� si�� rozbrzmia�a po�r�d jazgotu fu- ga Bacha grana na fortepianie. Zapewne jaki� lokator otworzy� okno na ostatnim pi�trze i nastawi� radio na ca�y regulator, aby surowe pi�kno Bacha rozleg�o si� jako gro�ne ostrze�enie dla zagubionego �wiata. Ale fuga Bacha nie zdo�a�a zwalczy� samochod�w i m�ot�w pneumatycznych; przeciwnie, to samochody i m�oty pneuma- tyczne zaw�adn�y fug� Bacha wci�gaj�c j� we w�asn� fug�. Agnes przycisn�a d�o- nie do uszu i nie odrywaj�c ich sz�a dalej. Id�cy z przeciwnej strony przechodzie� rzuci� jej nienawistne spojrzenie i popu- ka� si� w czo�o, co w mimicznym j�zyku wszystkich kraj�w daje drugiej osobie do zrozumienia, �e jest nienormalna, pomylona albo niespe�na rozumu. Agnes prze- chwyci�a to spojrzenie, t� nienawi��, i poczu�a, jak narasta w niej dziki gniew. Przy- stan�a. Chcia�a si� rzuci� na m�czyzn�. Chcia�a go pobi�. Ale nie mog�a: t�um po- rwa� m�czyzn�, a Agnes wymierzono kuksa�ca, gdy� na chodniku nie mo�na by�o sta� d�u�ej ni� trzy sekundy. Sz�a swoj� drog�, nie mog�c wyrzuci� m�czyzny z my�li: cho� osacza� ich ten sam ha�as, uzna� za konieczne pokazanie jej, �e nie ma ona �adnego powodu, by za- tyka� sobie uszy, a mo�e nawet �adnego do tego prawa. M�czyzna przywo�a� j� do porz�dku naruszonego przez jej gest. W jego osobie nagany udzieli�a jej r�wno��, kt�ra nie uznaje, by kto� nie godzi� si� znosi� tego, co musz� znosi� wszyscy. To r�wno�� w jego osobie zakaza�a Agnes niezgody ze �wiatem, w kt�rym wszyscy �y- jemy. Jej pragnienie, by zabi� m�czyzn�, nie by�o przelotnym odruchem. Nawet gdy min�a pierwsza w�ciek�o��, pragnienie to nie opu�ci�o jej; do��czy�o do niego tylko zdziwienie, i� zdolna jest do takiej nienawi�ci. Obraz m�czyzny pukaj�cego si� w czo�o p�ywa� w jej wn�trzu, jak rozk�adaj�ca si� powoli ryba, kt�rej nie mog�a zwr�ci�. Na my�l przyszed� jej ojciec. Odk�d cofn�� si� przed dw�jk� dwunastoletnich szczeniak�w, wyobra�a�a go sobie cz�sto w nast�puj�cej sytuacji: jest na pok�adzie ton�cego statku; wyra�nie wida�, �e �odzie ratunkowe nie b�d� mog�y zabra� wszystkich, tote� na pok�adzie panuje gor�czkowy pop�och. Ojciec zaczyna biega� ze wszystkimi, lecz widz�c przepychanki pasa�er�w gotowych zadepta� si� na �mier� i otrzymawszy od jakiej� kobiety w�ciek�y cios pi�ci� za to, �e stan�� na jej drodze, nagle przystaje, po czym odchodzi na bok; pod koniec ju� tylko obserwuje prze�adowane �odzie, kt�re powoli, w�r�d wrzask�w i przekle�stw, zostaj� spusz- czone na rozszala�e fale. Jak nazwa� tak� postaw�? Tch�rzostwem? Nie. Tch�rze boj� si� �mierci i potra- fi� zawzi�cie walczy� o prze�ycie. Szlachetno�ci�? Zapewne, o ile zachowa�by si� tak ze wzgl�du na bli�nich. Ale Agnes nie wierzy w takie pobudki. O co zatem chodzi�o? Nie wiedzia�a. Jedno zdawa�o jej si� pewne: na ton�cym statku, gdzie trzeba walczy�, by si� dosta� do �odzi ratunkowej, ojciec z g�ry by�by przegrany. Tak, to by�o pewne. Pytanie, jakie sobie zadaje, jest nast�puj�ce: czy ojciec nie- nawidzi� ludzi na statku, tak jak ona znienawidzi�a motocyklistk� i m�czyzn�, kt�- ry z niej kpi�, poniewa� zas�oni�a sobie uszy? Nie, Agnes nie potrafi sobie wyobra- zi�, by ojciec m�g� nienawidzi�. Pu�apk� nienawi�ci jest to, �e zbyt �ci�le wi��e nas z przeciwnikiem. Na przyk�ad obsceniczno�� wojny: intymno�� wzajemnie przela- nej krwi, lubie�na blisko��, oko w oko, dw�ch �o�nierzy zarzynaj�cych si� nawza- jem. Agnes jest pewna: to w�a�nie taka intymno�� odstr�cza�a ojca; zam�t na statku nape�nia� go takim wstr�tem, �e wola� si� utopi�. Fizyczny kontakt z lud�mi, kt�rzy si� bij�, tratuj� i wzajemnie wysy�aj� na �mier�, zdawa� mu si� o wiele gorszy ni� samotna �mier� w przejrzystej toni. Wspomnienie o ojcu zacz�o j� uwalnia� od nienawi�ci, kt�rej si� podda�a przed chwil�. Zatruty obraz m�czyzny pukaj�cego si� w czo�o powoli znika� z jej my�li i nagle wy�oni�o si� w nich zdanie: nie mog� ich nienawidzi�, poniewa� nic mnie z nimi nie ��czy; nie mamy ze sob� nic wsp�lnego. 6. Je�li Agnes nie jest Niemk�, to dlatego �e Hitler przegra� wojn�. Po raz pierwszy w historii zwyci�onego nie okryto �adn�, �adn� chwa��: nawet bolesn� chwa�� kl�ski. Zwyci�zca nie zadowoli� si� zwyci�stwem, postanowi� os�dzi� zwyci�one- go, i os�dzi� ca�y nar�d; dlatego m�wienie po niemiecku i bycie Niemcem w tam- tych czasach nie by�o �atwe. Dziadkowie ze strony matki mieli gospodarstwo w Szwajcarii na granicy stref francusko- i niemieckoj�zycznej, m�wili wi�c biegle oboma j�zykami, cho� admi- nistracyjnie nale�eli do Szwajcarii roma�skiej. Dziadkowie ze strony ojca byli Nie- mcami osiad�ymi na W�grzech. Ojciec, kt�ry studiowa� w Pary�u, dobrze zna� fran- cuski; jednak po �lubie wsp�lnym j�zykiem ma��onk�w sta� si� naturalnie niemiec- ki. Ale gdy wojna si� sko�czy�a, matka przypomnia�a sobie o oficjalnym j�zyku swoich rodzic�w: Agnes pos�ano do francuskiego gimnazjum. Ojciec m�g� w�w- czas pozwoli� sobie, jako Niemiec, na jedn� tylko przyjemno��: deklamowania star- szej c�rce wierszy Goethego w oryginale. Oto najs�ynniejszy wiersz niemiecki wszechczas�w, wiersz, kt�rego ka�dy ma�y Niemiec musi nauczy� si� na pami��: "Na wszystkich szczytach Spok�j Z wierzcho�k�w drzew Dochodzi ci� Ledwie powiew Ptasz�ta milkn� w lesie Poczekaj jeszcze, wkr�tce Spoczniesz i ty." Idea wiersza jest bardzo prosta: las zasypia, ty tak�e za�niesz. Powo�aniem poe- zji nie jest ol�niewanie zaskakuj�c� ide�, lecz sprawienie, �e chwila bytu staje si� niezapomniana i godna nieukojonej t�sknoty. W przek�adzie filologicznym wszystko ginie, pi�kno wiersza b�dzie uchwytne tylko wtedy, gdy przeczytacie go po niemiecku: "�ber allen Gipfeln Ist Ruh, In allen Wipfeln Sp�rest du Kaum einen Hauch; Die V�gelein schweigen im Walde. Warte nur, balde Ruhest du auch." Wersy maj� r�n� liczb� sylab, trocheje, jamby i daktyle wyst�puj� przemiennie, sz�sty wers jest dziwnie d�u�szy od pozosta�ych; i chocia� utw�r sk�ada si� z dw�ch czterowierszy, pierwsze zdanie gramatyczne ko�czy si� asymetrycznie w pi�tym wersie, tworz�c melodi�, kt�ra nie istnieje nigdzie indziej poza tym jed- nym jedynym wierszem, r�wnie wspania�ym, co cudownie zwyk�ym. Ojciec nauczy� si� go w dzieci�stwie sp�dzonym na W�grzech, chodz�c do nie- mieckiej szko�y podstawowej, i Agnes mia�a tyle samo lat, kiedy przeczyta� go jej po raz pierwszy. Recytowali go podczas d�ugich spacer�w, przeci�gaj�c ponad mia- r� wszystkie sylaby akcentowane i maszeruj�c w rytm wiersza. Z�o�one metrum nie u�atwia�o im zadania, tote� pe�ny sukces osi�gali jedynie przy dw�ch ostatnich wer- sach. War - te nur - bal - de - ru - hest du - auch. Ostatnie s�owo wykrzykiwali tak g�o�no, �e s�ycha� je by�o w promieniu kilometra. Kiedy ojciec wyrecytowa� jej wiersz po raz ostatni, od �mierci dzieli�y go dwa czy trzy dni. Agnes s�dzi�a pocz�tkowo, �e powraca� w ten spos�b do dzieci�stwa, do ojczystego j�zyka; p�niej, gdy patrzy� jej prosto w oczy, intymnie, wymownie, pomy�la�a, �e chce jej przypomnie� szcz�cie ich dawnych spacer�w; wreszcie po- j�a, �e wiersz m�wi o �mierci; ojciec chcia� jej powiedzie�, �e umiera i o tym wie. Nigdy wcze�niej nie przesz�o jej przez my�l, �e te niewinne wiersze, w sam raz dla uczni�w, mog�y mie� taki sens. Ojciec le�a� i czo�o pokrywa� mu pot; uj�a jego r�- k� i, powstrzymuj�c �zy, powt�rzy�a powoli wraz z nim: "warte nur, balde ruhest du auch". Ty tak�e wkr�tce odpoczniesz. I zda�a sobie spraw�, �e poznaje g�os �mierci ojca: by�o to milczenie ptak�w �pi�cych na wierzcho�kach drzew. Po jego �mierci milczenie istotnie rozros�o si�, wype�ni�o dusz� Agnes, i by�o to pi�kne; powiem raz jeszcze: by�o to milczenie ptak�w �pi�cych na wierzcho�kach drzew. I wewn�trz tego milczenia, niczym my�liwski r�g w g��bi lasu, rozbrzmie- wa�o ostatnie przes�anie ojca, z up�ywem czasu coraz wyra�niejsze. Co chcia� jej powiedzie� swoim darem? �eby by�a wolna. �eby �y�a, jak chce �y�, sz�a tam, do- k�d chce i��. On nigdy si� nie o�mieli�. I dlatego c�rce da� wszystkie �rodki na to, by ona si� o�mieli�a. Po �lubie Agnes musia�a porzuci� uroki samotno�ci: dzie� w dzie� sp�dza�a osiem godzin w pracy z dwoma biurowymi kolegami; p�niej wraca�a do siebie, do swoich czterech pokoi. Ale �aden z pokoj�w do niej nie nale�a�: by� tam du�y salon, sypialnia, pok�j Brigitte i ma�y gabinet Paula. Gdy si� skar�y�a, Paul proponowa�, by uzna�a salon za sw�j pok�j, i przyrzeka� jej (z nieoczekiwan� powag�), �e ani on, ani Brigitte nie b�d� jej przeszkadzali. Jak jednak mog�a swobodnie si� czu� w pomieszczeniu z wielkim sto�em i o�mioma krzes�ami przyzwyczajonymi jedynie do wieczornych go�ci? By� mo�e teraz lepiej rozumiemy, dlaczego Agnes czu�a si� tego ranka tak szcz�liwa w ��ku, w kt�rym nie by�o Paula, oraz dlaczego bezszelestnie, tak by nie przyci�gn�� uwagi Brigitte, przesz�a p�niej przez przedpok�j. Odczu�a nawet tkliwo�� dla kapry�nej windy, poniewa� dostarczy�a jej kilku chwil samotno�ci. R�wnie� samoch�d da� jej nieco szcz�cia, poniewa� w �rodku nikt do niej nie m�wi�, nikt na ni� nie patrzy�. Tak, to by�o najwa�niejsze, nikt na ni� nie patrzy�. Samotno��: s�odki brak spojrze�. Kt�rego� dnia jej dwaj biurowi koledzy zachoro- wali i przez dwa tygodnie pracowa�a w biurze sama. Wieczorem spostrzega�a zdu- miona, �e prawie nie czuje zm�czenia. Pozwoli�o jej to zrozumie�, �e spojrzenia s� mia�d��cym ci�arem, wampirzymi poca�unkami; �e to sztylet obcych spojrze� wy��obi� zmarszczki na jej twarzy. Budz�c si� tego ranka us�ysza�a w radiu, �e podczas niewinnego zabiegu zanied- banie ze strony anestezjolog�w spowodowa�o �mier� m�odej pacjentki. Wskutek te- go trzech lekarzy obj�to post�powaniem s�dowym, a stowarzyszenie konsument�w zaproponowa�o, by w przysz�o�ci wszystkie operacje by�y filmowane, a wszystkie filmy przechowywane w archiwach. Wszyscy podobno przyklasn�li temu pomys�o- wi. Ka�dego dnia przeszywa nas tysi�c spojrze�, lecz to nie wystarczy: potrzebne jest jeszcze spojrzenie instytucjonalne, kt�re nie opu�ci nas ani na chwil�, kt�re b�- dzie obserwowa�o nas u lekarza, na ulicy, na stole operacyjnym, w lesie, w ��ku; obraz naszego �ycia w ca�o�ci zachowaj� archiwa, by w przypadku sporu lub na ��danie opinii publicznej mo�na go by�o wykorzysta�. Znowu poczu�a �yw� t�sknot� za Szwajcari�. Od �mierci ojca je�dzi�a tam dwa lub trzy razy w roku. Paul i Brigitte, u�miechaj�c si� wyrozumiale, m�wili w�wczas o potrzebie higieniczno-sentymentalnej: pozbiera sobie martwe li�cie z grobu ojca, pooddycha czystym powietrzem przez szeroko otwarte okno alpejskiego hotelu. Mylili si�: Szwajcaria, w kt�rej nie oczekiwa� jej bynajmniej �aden kochanek, by�a jedyn� powa�n� i systematyczn� niewierno�ci�, jak� pope�nia�a. Szwajcaria: �piew ptak�w na wierzcho�kach drzew. Agnes marzy�a, by pewnego dnia tam zosta� i ju� nie wraca�. Dosz�o do tego, �e ogl�da�a mieszkania wystawione na sprzeda� lub do wynaj�cia; naszkicowa�a nawet list, oznajmiaj�cy c�rce i m�owi, �e zamierza od tej pory �y� sama, cho� przecie� nie przesta�a ich kocha�. Prosi�a ich tylko o prze- sy�anie od czasu do czasu wie�ci o sobie, by mog�a by� pewna, �e nie przytrafi�o im si� nic z�ego. Tego w�a�nie nie bardzo umia�a wyrazi� i wyja�ni�: �e potrzebna jest jej wiedza o tym, jak si� czuj�, a przy tym nie pragnie ani ich spotyka�, ani �y� w ich otoczeniu. By�y to, rzecz jasna, tylko marzenia. Jak kobieta przy zdrowych zmys�ach mo�e porzuci� szcz�liwe ma��e�stwo? A jednak bardzo odleg�y i uwodzicielski g�os za- k��ca� jej ma��e�ski spok�j: by� to g�os samotno�ci. Zamyka�a oczy i s�ysza�a w od- dali, w le�nych ost�pach, d�wi�k my�liwskiego rogu. W lasach by�y �cie�ki i na jednej z nich sta� ojciec; u�miecha� si� do niej; wzywa� j�. 7. Siedz�c w fotelu w salonie, Agnes czeka�a na Paula. Mieli przed sob� perspek- tyw� m�cz�cej "proszonej kolacji". Poniewa� niczego od rana nie jad�a, czu�a lekkie os�abienie i pozwoli�a sobie na chwil� odpr�enia przy grubym tygodniku. Zbyt zm�czona, by czyta� artyku�y, ograniczy�a si� do obejrzenia zdj��, bardzo licznych i kolorowych. Na �rodkowych stronach znajdowa� si� du�y reporta� po�wi�cony ka- tastrofie, do jakiej dosz�o podczas pokaz�w lotniczych. P�on�cy samolot spad� na t�um widz�w. Zdj�cia by�y ogromne i