8796
Szczegóły |
Tytuł |
8796 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8796 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8796 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8796 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�,
kliknij na taki przycisk ,
kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni�ej.
1
Stefan �eromski
Wierna rzeka
2
1
Ockn�o si� zn�w zimno targaj�ce wn�trzno�ci � i cierpienie, co raz wraz jak toporem
rozr�bywa�o g�ow�. W prawym biodrze b�l szarpa� si� nieustannie niby hak w�dy �elaznej
wyrywany na zewn�trz. Co chwila ogie� niepoj�ty, nieznany zdrowemu cia�u, lata� po
plecach, a ciemno�� pe�na wielobarwnych iskier o�lepia�a oczy. Ranny zawin�� si� i zatuli� w
p�ko�uszek, kt�ry jeszcze za dnia zdar� by� z so�data ubitego w zaro�lach na brzegu rzeki.
Nagie nogi i skrwawione biodra wpycha� g��biej w stos trup�w, szukaj�c tych dwu cia�, kt�re
ciep�em brocz�cych ran rozgrzewa�y go w ci�gu nocy, a wyciem i j�kiem budzi�y ze snu
�mierci do �aski �ycia. Lecz tamci dwaj ucichli, ostygli i stali si� r�wnie ohydni jak zagon
skrwawionym okryty �cierniom. R�ce i nogi poszukuj�ce ciep�a jeszcze �yj�cych trafia�y
wci�� na obmok�e i �liskie zw�oki.
Pod�wign�� g�ow�.
Zobaczy� zmys�em wzroku dokonanie, kt�re by� prze�y� � spostrzeg� to dzie�o nowe, kt�re
w duchu przecierpia�. Le�eli w kilkuset, tworz�c w zmierzchu rannym bia�� g�r� �
podobijani, gdy padli z ran, na rozkaz wodza nieprzyjaci�, rodaka i niedawnego spiskowca1 �
obdarci przez wojsko ze szmat do ostatniego ga�gana � roztrz�sieni na bagnetach � po
dziesi�� razy do ziemi przybici sztychem oficerskiej szpady pchni�tej na wskro� � z g�owami
rozwalonymi kul� z lufy przystawionej do czo�a � porozgniatani przez p�dz�ce ko�a armat
Czengierego2
Zrudzia� daleko przypiaskowy grunt ode krwi, co do ostatniej kropli z tych zw�ok
wyciek�a. Zmi�k�y grudy twardej oraniny. Roztaja� �nieg. Wleczeni w to miejsce ze wszech
stron za nogi, zamietli do czysta w�osami szerok� niw�. Ugrabili j� kostniej�cymi palcami.
Naszeptali w zagony ostatnich s��w i pok�sali je w ostatnim szlochu.
Oniemia�o i zacich�o ma�ogoskie pole3. Ostatni �ywy �o�nierz patrza� w nie przez mg��
p�mierci przy brzasku cichego poranka.
Zda�o mu si� � dopiero co sta�y w tym miejscu konie... Jeszcze dudni ziemia, gdy ze
�miertelnym krzykiem p�dz� we trzystu towarzysza na zdrajc�! Gdzie� �rebiec? Gdzie
1 Na rozkaz wodza nieprzyjaci�, rodaka i niedawnego spiskowca � mowa o W�odzimierzu Dobrowolskim,
podpu�kowniku wojska carskiego, pe�ni�cym funkcj� szefa sztabu naczelnika wojennego gub. radomskiej.
Wci�gni�ty jako Polak do konspiracji, pozostawa� w kontakcie z czo�owymi przyw�dcami ruchu, jednak po
wykryciu spisku oficer�w rosyjskich sprzyjaj�cych powstaniu wycofa� si� zdradziecko z dalszej wsp�pracy. By
w oczach zwierzchnik�w oczy�ci� si� z podejrze�, z tym wi�ksz� zaci�to�ci� �ciga� oddzia�y powsta�cze. W
bitwie pod Ma�ogoszcz� dowodzi� jedn� z rosyjskich kolumn.
2 Czengiery � w okresie powstania styczniowego pu�kownik w wojsku carskim, dowodz�cy w rejonie
Kielecczyzny si�ami rosyjskimi, skierowanymi przeciwko oddzia�om powsta�czym.
3 Ma�ogoskie pole � 24 lutego 1863 roku po��czone oddzia�y Langiewicza i Jeziora�skiego, zmuszone do
przyj�cia bitwy pod Ma�ogoszcz� z przewa�aj�cymi si�ami nieprzyjacielskimi, ponios�y du�e straty. Langiewicz,
wycofawszy reszt� sil z walki, ruszy� na po�udnie ku Pieskowej Skale.
3
pa�asz? Gdzie pod stop� �elazne strzemi�, ostatni towarzysz?
Nie s�ycha� ju� �oskotu granat�w Dobrowolskiego zasypuj�cych dolin�. Znik�y flankiery
kozactwa i dragon�w, co przez cztery z g�r� godziny miota�y tyralierski ogie�. Sk�d
wybucha�y k�py i k��by dym�w, a b�yska� ogie�, wzg�rze strome od po�udnia szarzeje w
ciszy. W zachodniej stronie bia�a smuga cmentarnego muru, gniazdo Jeziora�szczyk�w,
jazdy, armatek... A tam, po�rodku, gdzie sta�a piechota � nie ma nic! Z dubelt�wkami
bij�cymi na sto krok�w � u nogi � stali pod ogniem rotowym nieprzyjaciela, co w nich
celowa� jak do tarczy z karabin�w nios�cych na tysi�c pi��set metr�w. Czekali cierpliwie z
wytrwa�o�ci� Grek�w � przyjd� i we�! � a� wr�g si� zbli�y na strza�, a� padnie rozkaz: do
ataku! Le�eli teraz zwaleni na jeden stos. W odleg�o�ci k��bi�y si� i wa��sa�y nad nizin� dymy
miasteczka, do przyciesi spalonego przez wojsko. Raz wraz szeroki p�omie� jak skinienie
chor�gwi nieub�aganie podrywa� si� ze zgliszcz, popielisk i dym�w � migotliwym blaskiem
naigrawa� w mrokach �mierci i postrz�pionym j�zykiem m�wi� ku czarnemu niebu. Wtedy
rozdzieraj�cy krzyk ludzi, spomi�dzy czarnych piecowisk wybuchaj�cy, dosi�ga� uszu
rannego � oboj�tny ju� dla serca i niezdolny pod�wign�� ramienia. Podobnie jak nad
zgliszczami ogie� zrywa�y si� w cz�owieku czucia, lecz � jak on � w czarnym dymie �lepych
cierpie� gas�y.
Pu�ci� si� drobny deszcz ze �niegiem. Zawia�a z lasu nad �o�n� mokra mg�a. Przeci�gn�y
tumany po nagich i stromych wzg�rzach, wlok�y si� po nadrzeczu i przez pole. Zwil�y�y
twarz jakoby mokra chusta. W tej mgle rannej dawa� si� widzie� w�ochaty od �wierk�w,
ciemny las. Z jednolitego zast�pu drzew ci�gn�� na nagie pole jak gdyby ciep�y podmuch �
�askawy poszum ga��zi. Chwia�y si� powolnym ruchem d�ugie, powyci�gane sp�awy, nisko
rozpostarte obmok�e wiechy, wo�aj�c g�uchym g�osem, �eby tamt�dy ucieka�.
Ludzi �ywych nie by�o. Nikogo � nigdzie. W pobli�u le�a� zabity cz�owiek, kt�ry mia� na
nogach brudne zgrzebne spodnie. Przekr�ciwszy si� przez zagon, ranny pocz�� zdziera� ze� t�
odzie� i co tchu wci�gn�� j� na swe nagie, dygoc�ce nogi. Szuka� oczyma na trupach but�w,
lecz ani jeden ich nie mia�. Wszystkie zzuto i zrabowano. Nagle we wschodniej stronie, od
Bolmina, rozleg� si� �oskot armatniego strza�u. Po nim drugi... trzeci... Ten d�wi�k obudzi�
�ycie. Co� w ca�ym jestestwie drgn�o i ruszy�o si�y. Bitwa! Do broni! Do szeregu! Pocz�� w
tamt� stron� czo�ga� si� na czworakach, bruzd�, co tchu! Lecz po kilkunastu poruszeniach
zapad� na nowo g�ow� mi�dzy skiby. Prawa noga wlok�a si� bezw�adnie. W biodrze rwa� b�l.
Zmacawszy to miejsce inwalida trafi� du�ym palcem r�ki na g��bok�, opuchni�t� dziur�, z
kt�rej sk�po, lecz wci�� krew si� s�czy�a. Na lewe oko nie widzia�. Wyczuwa� palcami w
miejscu brwi, powieki, ga�ki ocznej i policzkowej ko�ci � wypuk�� bulw�, w kt�rej ogie�
wci�� drga� sypi�c wielobarwne iskry. Nie by�o ju� oka, lecz dziwne i roz�mieszaj�ce
zjawisko wielkiej naro�li. G�owa, zr�bana szablami w bitwie, wys�czy�a we w�osy du�o krwi,
kt�ra zastyg�a w zlepienia, w sople i utworzy�a na czaszce istn� czerwon� czapk�. W
piersiach, mi�dzy �ebrami, w ramionach narywa�y rany od wielokrotnych pchni�� bagneta.
Ale mocniejsze ni� wszelki b�l by�o zimno. �elazn� gar�ci� chwyta�o za skrwawione w�osy,
zapuszcza�o w ko�ci i mi�dzy �ebra szpony, potrz�saj�c zr�bane p�zw�oki dreszczem bez
pardonu. Ono to gna�o naprz�d. Powl�k� si� znowu na ba�yku. Raz na dwu r�kach i lewym
kolanie, drugi raz na stopie i d�oniach, gdy bezw�adnie ci�gn�a si� prawa noga � czyni�c z
ca�ej figury obraz wielkiej �mieszno�ci istotnego nieszcz�cia. Tak dowl�k� si� do pierwszych
drzew lasu. Chwia�y si� w zimowym deszczu i we mgle �wierkowe ga��zie. Spada� z nich na
ziemi� niewymowny szum. Ani w nim nie by�o �a�o�ci, ani wsp�czucia, ani mi�osierdzia, ani
pogardy. D�ugo sp�ywa� ten zimny szum na serce p�umar�e.
Samotnik d�wign�� si� na r�kach i obj�wszy pie� pierwszego w lesie drzewa stan�� na
nogach. Nas�uchiwa� odg�os�w bitwy. Nic nie przerywa�o ciszy. Patrza� na pobojowisko. Nie
�a�owa� ani tych, co w czarnym polu le�eli, ani siebie, ani dzie�a. Jedyne czucie osiad�o w
jego piersiach, jedyna my�l pod skrwawionymi w�osami: bi� si�. Patrza� by�, jak �o�nierze
4
mordowali rannych �o�nierzy, jak p�ywych odzierali ze szmat... Nie by�o czym zagasi�
�ycia, kt�re si� zmieni�o w ha�b� i �mieszno��. Po�a�owa� legowiska mi�dzy trupami. Pocz��
si� prosi� o �mier�. Pad� na r�ce i twarz. Dusz� ogarn�� mrok...
D�ugo trwa�o bezczucie, bo gdy si� obudzi�, s�o�ce by�o wysoko. Z pola dochodzi� gwar.
Uni�s�szy g�owy zobaczy� ludzi. Ci�gn�li zw�oki k�dy� popod g�r�. Kto� ludziom tym
wydawa� rozkazy. Ranny poczu� w sobie przera�liw� trwog�, �e go �ywcem zakopi�. Pocz��
ucieka�. Czo�ga� si� zaro�lami �wierczyny, wskro� �nieg�w na po�y roztaja�ych, po o�lizg�ych
ig�ach sosnowych. Zdr�twia�e nogi rozgrzewa�y si� od tego ruchu, od pe�zania na kolanie i
r�kach. �ni�o si� w rozbitej g�owie, �e las zbiega zakrywa zielonymi we�niakami, �e przed
z�ymi oczyma zas�ania w�ochatym ra�tuchem � �e kto� niewidzialny, a przecie oczywisty
chy�o-chy�o pokazuje dr��c� r�k� tajne dr�ki mi�dzy pniakami wydeptane przez kwiczo�y,
szlaki przetarte stopkami i ogonami lis�w. K�dy�, daleko w lesie na tej swojej zawi�ej drodze,
w g�uchym ost�pie napotka� krzywy kostur, uschni�t� jedli ga���, spad�� na ziemi� z
wysoko�ci drzewa. W grubszym swym ko�cu zeschni�ty �w sp�aw mia� s�k, kt�ry si� wraz
nada� jako oparcie pod rami�. D�ugo�� jego by�a akuratnie na kul�. Wspar�szy si� na tym kiju
zbieg zaduma� si� przez kr�tkie mgnienie czasu, kto te� podrzuci� przed bezw�adn� nog� ten
kostur na dzikiej drodze. Wszechmog�cy B�g, czyli sam bez�a�osny los? I roze�mia� si� z
lito�ci ich, m�wi�c z g��bi swej duszy, kt�ra niczego ju� nie chcia�a ani od Boga, ani od losu,
wszystko prze�ywszy w powsta�czych pochodach i bitwach � �e t� lito�ci� ich pogardza� i �e
ten jej dow�d mo�e odrzuci� precz! Ale wspomnia� na braci pobitych, na popieliska
Ma�ogoszcza � i przycisn�� do boku t� ostatni� bro�. Przez ca�e jestestwo przelecia� jak gdyby
zem�ciwy krzyk or�a, a w serce wst�pi�a zaciek�a moc. Poczu� w sobie dzik�, oszala��, star�,
od m�ki do cna okrutn� dusz� Czachowskiego4. Poszed� teraz naprz�d, wsparty na swej kuli,
wielkimi krokami, jak na szczud�ach.
Zdawa�o mu si�, �e zd��a w stron� Bolmina, na pomoc braciom. Od ruch�w cielesnych
b�le w biodrze, plecach i g�owie stawa�y si� nie do zniesienia, jak ciosy ognistego pr�ta. W
ko�ciach i �y�ach zapala� si� istny po�ar, ogarnia� g�ow� i dymem ciemnym zawleka� oczy.
Bosa stopa w pochodzie swym raz wraz trafia�a na s�ki, korzenie, patyki, kolki i ig�y le�ne
ukryte w �niegu. Przebita do g��bi, krwawi�a. Cz�stokro� zmordowane cia�o wali�o si� w
�nieg k�dy� w zagaju podszewki le�nej albo na mchu do g��bi przemok�ym. Obj�ty nag�ym
zimnem cz�owiek zrywa� si� na nowo i brn�� w zmursza�ym �niegu, w k�pach zlodowacia�ych
bor�wek � brodzi� w d�ugich, niesko�czonych smugach le�nej niecieczy znieruchomia�ej po
nizinach. Jak okiem si�gn��, jak uchem zachwyci�, las by� pusty. Tam i sam le�ny ptaszek
za�wierka� sp�oszony szelestem krok�w cz�owieczych � i daleko ucieka�. Nieme woko�o
drzewa i nieme nad nim niebo. Ziemia poro�ni�ta przekl�t� ro�linno�ci�, dr�cz�c� poranione
nogi. Krew s�czy�a si� z ran. �lady jej zostawa�y na �niegu, na ga��ziach �wierkowych, na
badylach i mchu.
W oczach upadaj�cego co chwila las �w, dobrotliwy niedawno, wyd�u�a� si�, rozszerza�,
otwiera� coraz dalej � ukazywa� swe chodniki przedziwne i zapadnie bez wyj�cia, g��bie
g�uche i kr�gi, zachylenia p�koliste i mi�dzydrzewne korytarze bez ko�ca. Mija�y godziny, a
nie przerzedza� si� i nie ko�czy� �w las olbrzymi. Tu i �wdzie d�wiga� si� piaszczysty
wzg�rek, stromy i uci��liwy do przebycia jak tatrza�ska prze��cz. Le�na droga rozci�a
obszary drzewne na dwie cz�ci i sama mi�dzy nimi znik�a. Wspieraj�c si� na swej kuli zbieg
dotar� do jednego z wydmuch�w. Po�o�y� si� na nim i tam postanowi� spa� na zawsze. �ycie
czy �mier� sta�y si� r�wne i takie same. Tylko ju� nie trz��� si� z zimna, nie cierpie�
dziwacznych katuszy i nie my�le�! Zapomnia�, w kt�r� stron� brn�� dalej. Zmyli� drog�...
4 Dionizy Czachowski (1810� 1863) � jeden z najdzielniejszych, a zarazem najstarszy wiekiem dow�dca w
powstaniu styczniowym; nieugi�ty �o�nierz, surowy prze�o�ony, stosowa� wzgl�dem wroga prawo odwetu,
�ci�gaj�c tym na siebie szczeg�lniejsz� nienawi�� i miano okrutnika.
5
Usn�� od razu. Ale by� to sen potworny, pe�en widm i wrzawy. Las okalaj�cy zdawa� si�
drga� i st�ka�. Wszystko w nim kipia�o od cios�w szalonego serca. W g��bi ziemi, na kt�rej
strudzone cia�o spocz�o, huczy � �ni�o si� � grzmot podziemny i po�yskuj� pioruny. J�k
bole�ci wyrywa� si� z g��biny i jak miecz na dwoje rozcina� niebo.
Dreszcz gwa�towny d�wign�� rozbitka znowu i pogna� dalej. Na nowo zacz�o si�
czo�ganie z bezw�adn� nog� z prawej, s�katym kijem z lewej strony. Sun�� na �okciach i
kolanie, trzymaj�c pod pach� znalezion� kul�. Stapiane w b�ocie i wodzie po�y ko�ucha
odra�aj�cym zimnem przejmowa�y brzuch i piersi, a sucha jego na grzbiecie cz�� potem
krwawe rany zalewa�a. Stopy poprzebijane kolkami rozpuch�y i zakrwawi�y ka�dy moczar,
ka�d� ka�u��. By�o po po�udniu, bo s�o�ce zachyla�o si� za korony drzew. Ostrzejszy ch��d
do�em lasu podci�ga�. Ranny szuka� dogodnego miejsca, �eby si� zaszy� w le�ne g�stwiny i
dozna� ochrony od zimna. Lecz teren wci�� by� zwilg�y, zaro�ni�ty zesch�ym szuwarem. Bra�
si� wi�c w bok; to w jedn�, to w drug� stron� i zabrn�� w szarpi�ce chrusty, w dzikie je�yny
przysypane �niegiem, w wikle i rokiciny, pe�ne nastawionych kolc�w jak pazury czyhaj�cego
szatana. Ponachylane badyle le�nych malin i dzikie g�ogi szarpa�y twarz i rani�y r�ce.
Przebija� si� przez te ost�py przeklinaj�c sw� dol�. Wybrn�wszy za� z tych zaro�li podni�s�
oczy i z g��bokim zdumieniem, nagle i niespodziewanie ujrza� pole � pust� przestrze� �
nizin� ��ki... Wyda�o si�, �e to B�g odsun�� wreszcie r�k� dzikie g�ogi i da� spojrze� w
bezdrzewne pustkowie W dali ci�gn�y si� o�nie�one wzg�rza � pod ostatnim z nich wida�
by�o szereg chat wsi. Dymy nad nimi b��kitne na niebie zar�owionym... W pewnej
odleg�o�ci od tej wsi budynki szerokie o murowanych s�upach, dw�r z czarnym dachem
rozsiad�y w�r�d drzew. Widok ten tak by� nieprawdopodobny dla powsta�ca po
niesko�czono�ci jednolitych drzew, �e zdawa� si� by� fenomenem snu, z�udzeniem,
naigrawaniem z�ego... Domostwa... Ludzie... Dym nad radosnym ogniem...
Nieszcz�liwy obali� si� na ziemi�. Le��c patrza� bezsilnie na bia�e ob�oki p�yn�ce w
wysokim niebieskim przestworzu � na pochy�� ziemi� � na ludzkie osiedla. Ostatnie tak samo
by�y dalekie jak pierwsze. Nic na ziemi i niebie nie chcia�o tej ofiary z ran i z przelanej krwi.
Wszystko jej by�o wrogie. Ta ziemia, na kt�r� upad�a g�owa, by�a g�ucha. �lepy i niemy by�
przestw�r. Zimny wiatr nadci�ga� z dala. Tylko ten daleki dym... B��kitny, prze�licznym
zwojem p�yn�cy coraz wy�ej, powo�ywa� jak niepoj�te, a przecie przyjazne skinienie.
Ranny wypocz�� � wsta� i wsparty na kosturze poci�gn�� w kierunku wsi. Miejsce teraz
by�o r�wne, bez chrust�w i kolek. �nieg za dnia odtaja�y, pokrywaj�c si� cienkim szkliwem
od wieczornego przymrozka, u�atwia� drog�. Nogi sun�y po nim snadniej i bez b�lu. To na
czworakach, to na kuli chory przemierzy� ca�� prawie szeroko�� r�wniny. S�ysza� ju�
dolatuj�ce ze wsi szczekanie ps�w, ryk byd�a i g�osy ludzi. Lecz mi�dzy nim i kra�cem tego
b�onia ukaza�a si� nieoczekiwana przeszkoda � rzeka. Ukryta w wysokich, ob�ych brzegach
wys�anych rud� muraw� � zataczaj�c si� niezliczonymi p�kolami, kt�re tworzy�y d�ugi
szereg p�wysp�w, rzeka bieg�a bystrym, czarnym nurtem. Z jednej i drugiej strony u
brzeg�w by�a obmarzni�ta, lecz nigdzie b�ona lodowa nie okry�a ca�kowitej wodnej
powierzchni. Powstaniec czo�ga� si� wzd�u� brzegu, szukaj�c �awy lub k�adki, po kt�rej
m�g�by si� na drugi brzeg przedosta�. Nigdzie czego� podobnego nie znalaz�. By� za� tak z si�
wyczerpany, �e i�� dalej wzd�u� zakr�t�w wij�cych si� jakby na przek�r, jakby dla
wyd�u�enia w niesko�czono�� tego marszu, nie by�o sposobu. Jak przedtem las, tak obecnie
rzeka tworzy�a nieprzebyt� zapor�. Linia jej brzegu, kt�ra z drogi czyni�a zygzak, wij�c� si�
wst�g�, by�a dla strudzonego now� form� natrz�sania si� losu. Poranione nogi okr��a�y
p�wyspy wracaj�c � zdawa�o si� � w to samo miejsce. Na�miewaj�cy si� diabe� rzuci� oto
przed te nogi rzek� i pu�ci� je w taniec, w pl�s na prawo i na lewo, bez ko�ca i bez celu...
W pewnym tedy miejscu, gdzie woda rozlewa�a si� nieco szerzej, brzeg by� �agodniejszy, a
g��bia p�ytsza � �w polski tancerz przerwa� sw�j pl�s, zsun�� si� do wody i pocz�� w br�d j�
przebywa�. A skoro tylko zanurzy� si�, dozna� ulgi szczeg�lnej. Zaczerwieni�a si� woko�o
6
niego czarna rzeczna woda. Zabulgota�, jak gdyby z g��bi j�kn��, wart jej �rodkowy. Tkliwym
po tysi�ckro� chlustaniem, pracowitym myciem woda oczy�ci�a ka�d� ran�, a � jak matka
ustami � wyca�owa�a z niej srogo�� cierpienia. Wch�on�a, w siebie ta rzeka prastara i
wiecznie nowa szczodr� powsta�ca krew, zliczy�a jej krople, skrz�tnie w siebie zabra�a,
poj�a w g��biny, rozpu�ci�a w sobie, wessa�a i dok�d� ponios�a � ponios�a... Zbieg op�uka� w
zimnej wodzie rozpuchni�te nogi i dr��c ze straszliwego zimna wydosta� si� na brzeg.
Zgrzebne spodnie przylgn�y do n�g i niezno�nie zi�bi�y, lecz je na sobie dla wstydu
zachowa� id�c o kiju w g�r� ku wsi. ��ki si� tam ko�czy�y i poczyna�y pola, od nizin
odgrodzone. �rodkiem ornych niwek ci�gn�� si� wygon w op�otkach. Ten szlak szeroki,
pochy�y, zdeptany od kopyt bydl�cych i zryty w rozmaitych kierunkach �cie�kami g��bokimi,
pe�en by� podmarz�ego b�ota. Ranny laz� ostatkiem si�, trzymaj�c si� �erdzi i wspieraj�c na
kiju. Na tej drodze mozolnej, kt�ra mu si� wydawa�a by� bez ko�ca, spotkali go ludzie id�cy
z cebrami i wiadrami po wod� do rzeki. Byli to m�czy�ni i kobiety, starzy i wyrostki.
Ujrzawszy go przystan�li i ciekawie mu si� przygl�dali. Kto� z tego t�umu hukn�� w
kierunki wsi, kto� inny pobieg� tam z po�piechem. M�ody powstaniec szed� dalej �lizgaj�c si�
bezsilnie po marzn�cym b�ocie.
Od strony wsi pocz�li nadci�ga� ch�opi, gospodarze w sukmanach i ko�uchach. Jedni z
nich zbli�ali si� statecznie, inni biegli co� mi�dzy sob� gadaj�c. Na przedzie tej gromady
zst�puj�cej z g�ry szed� wie�niak z blach� ��t� na piersiach. Ten post�powa� �mia�ym
krokiem, a stan�wszy w pobli�u mierzy� oczyma krwawego przychodnia. Zapyta�:
� Cz�owiek � co� jest za jeden?
� Widzicie, �e jestem ranny... � odpowiedzia� zapytany.
� A ka� ci� to tak poranili?
� W bitwie.
� W bitwie? To� ty powstaniec?
� Powstaniec.
� No, bracie, skoro sam powiadasz, i �e� buntownik i �e� w bitce by�, to my ci� w areszt
zajmujemy.
� Dlaczego?
� Do miasta ci� musimy odstawi�.
� Wy, mnie?
� Ju�ci. P�jd� z nami. Ja tu so�tys.
Czerwony go�� tej wsi milcza�. To byli w�a�nie ci, dla kt�rych wolno�ci z pa�skiego domu
poszed� by� spa� w polach, w zimie, na roli � przymiera� g�odem � jak pies s�ucha� rozkazu �
bi� si� bez broni � i tak oto z placu boju wraca�. Podchodzili do niego wszyscy wraz,
p�kolem. Wtedy rzek�:
� Pu��cie mnie wolno, bo przecie ja za wasz� swobod� i za wasze dobro si� bi�em, i takie
na sobie mam rany.
� E, takie gadki to my ju� s�yszeli... Ty se ta gadaj, a tu jest przykaz. Chod�, bracie, z
dobrawoli.
� Dok�d mam i��?
� Tera p�jdziesz z nami do wsi. A potem to si� dowiesz.
� Co my�licie ze mn� zrobi�?
� Na sianie ci� po�o�ymy, to se tam spoczniesz. Sianem si� w�z wy�ciele i do miasta ci�
odstawimy podwod�.
� I to wy, mnie?...
� Nie nasze dzie�o. Taki przykaz � i pok�j. Ranny milcza� i spokojnie patrza� na nich
wszystkich. Zimno go trz�s�o. U�miechn�� si� smutnie do my�li, �e z takim trudem przez las i
rzek� brn��, a�eby wreszcie przyj�� do celu...
Kto� w t�umie odezwa� si�:
7
� Ij � takiego ta wie��! Sprz�aju szkoda. To� toto do figury w Borku nie dojedzie i
u�wierknie.
� Widzieli�cie, moi ludzie, jak� to magier� czerwon� ma na �bie...
� Jakiemu� ch�opu ukrad� t� czerwon� czapk�, panie?
� Bez rzek� prze�azi... Woda mu z ko�ucha ciecze...
� Ludzie! Boso toto idzie...
� Kaje� buty zgubi�, te, �wolno��?
� Z daleka to tak idziesz, panie wojskowy?
� Ko�uch ma jakisi ze znaczkiem.
� Pewnie ukrad�...
So�tys nastawa� swarz�c si� ze swoimi, jakby u ca�ej gromady szuka� potwierdzenia
urz�dowych czynno�ci:
� No, ch�opcy, trza go wi�za�!
� Takiego ta wi�za�...
� Postronka szkoda!
� Ino si� cz�owiek spaprze...
� Zamrze i bez postronka.
� E � pu�ci� toto... � kto� mrukn�� z cicha.
� Bo i prawda � niech ta lezie, sk�d przysz�o.
� Aby do wsi nie sz�o, to wygonem � nie nasze dzie�o.
� Kwardego, co si� bije i ludziom we �bach m�ci, wiadomo, odstawiaj. Ale takie ta
ciaciastwo wi�za�...
� Przecie krze�cijan...
� A ju�ci! � wrzasn�� so�tys � po �ladach przyjd�, zobacz�, �e my go w r�kach mieli i
wolno pu�cili... Ty wtedy za mnie za�wiarczysz, m�drala, ty b�dziesz nahaje bra�?...
� No, ja ta nie so�tys. Wi�za�, to wi�za�.
� Postronka by trza...
� Skocz ta kt�ry, postronek przynie��...
� A to niech skoczy kt�ry z brzega!
� Rusz si�!
� U mnie postronka nie ma...
� Powr�s�em zwi�za�...
� Bo i pewnie � brzozow� witk� i ty�a...
Osaczony spostrzeg� wy�om w zmursza�ym p�ocie. Wszed� w otw�r leniwym krokiem,
opieraj�c si� na swoim kosturze, i pocz�� przebywa� zagon po zagonie w ukos pola ku
dworskim zabudowaniom. Tam poszed�, bo przej�cie w t� prowadzi�o stron�. T�um za nim
post�powa� be�koc�c, naradzaj�c si� i swarz�c. Kto� szed� z ty�u i nawo�ywa�, �eby si� wr�ci�,
to znowu, �eby stan��. Lecz �e nie stan��, a zabudowania folwarczne by�y w pobli�u, wi�c
zbiegowisko ch�op�w ci�gn�ce za powsta�cem coraz mniej natarczywie nalega�o. �miech
tylko rozlega� si� raz wraz posp�lny, g�o�ny, na widok najzabawniejszych pokracznych
ruch�w zbiega. Kto� z t�umu podj�� z ziemi skib� zmarzni�tej ziemi i cisn��. Trafi� w plecy.
Kto� inny trafi� w g�ow� i przychyli� j� ni�ej jeszcze, ku zagonom. Wo�ano na� rozmaitymi
przezwiskami, lecz z dala i coraz bardziej z daleka.
M�odzieniec dowl�k� si� do ty��w dworskiej stodo�y i opar� o murowany s�up plecami.
Widzia� poprzez ognie gor�czki, zawlekaj�ce mu oczy, ch�op�w, kt�rzy stali z daleka i grozili
mu pi�ciami. Spoczywa�. Wiatr tam nie dolata�. Miejsce to w zachyleniu �cian by�o ciche,
suche i radosne. Nie by�o w sercu smutku ani �alu, ani �adnego ziemskiego popio�u.
Tylko ju� pragnienie wiecznego snu. A�eby nie mie� w oczach ch�opstwa, kt�re si� nie
rozprasza�o i wci�� jeszcze radzi�o na wygonie, posun�� si� wzd�u� �cian stodo�y. Gdy si�
�ciana pod prostym k�tem za�ama�a, brn�� obok tego za�amania. Wst�pi� na gumno. Pusto tam
8
by�o. Nigdzie ani �ywej duszy. Otworem sta�y stajnie. Przychodzie� zajrza� we drzwi, lecz nie
znalaz� koni. �nieg, nawiany dawniej, klinem le�a� we wn�trzu � ��oby i drabinki nad nimi
by�y puste. Po drugiej stronie ok�lnika folwarcznego czernia�y zwaliska i zgliszcza spalonych
ob�r, spichlerza czy stod�. Nawet drzewa w przyleg�ym ogrodzie by�y zw�glone na po�y i
dalekie p�oty osmalone. Znacznie ni�ej, poza tymi zgliszczami wida� by�o du�y, staro�wiecki
dw�r.
Powstaniec przeszed� w poprzek dziedzi�ca i znalaz� si� u wej�cia do kuchni. Poniewa�
drzwi by�y zamkni�te i �adnego nigdzie nie wida� ruchu, wi�c nie�mia�o zako�ata� we drzwi.
Nie otrzymawszy �adnej odpowiedzi, po d�ugim wyczekiwaniu uj�� za wy�lizgan� �elazn�
klamk� i spr�bowa�, czy si� nie da otworzy�. Drzwi ust�pi�y. Wszed� do ciemnej sieni, gdzie
by�o pe�no grat�w kuchennych, pustych fasek, naczy� i kosz�w. Na lewo czernia�y drzwi,
spoza kt�rych jaki� szmer dawa� si� s�ysze�. Znowu tedy nacisn�� prostack� klamk�, otwar�
drzwi i stan�� w progu. Owia�o go ciep�o ognia p�on�cego pod blach� komina. Jak�e g��bokie
na ten widok uczu� wzruszenie!
Przed paleniskiem, twarz� do p�omienia zwr�cony, sta� wysoki, zgarbiony starzec, bia�y
jak go��b, z g�st� nad wyraz czupryn� � i patrza� w du�y �ele�niak, w kt�rym perkota�a si�
rozgotowana kasza. Du�a kuchnia dworska by�a pusta. W g��bi sta�o werko z brudnym
bar�ogiem. Przyby�y zawo�a�, lecz stary cz�owiek nie obejrza� si�. Zawo�a� po wt�re � i
r�wnie� na pr�no. Wtedy, wyci�gn�wszy kostur, z lekka potr�ci� go w plecy. Starzec drgn��
i obr�ci� si� gwa�townie. By� ju� bardzo wiekowy, niemal zgrzybia�y, lecz rozro�ni�ty w
barach, ko�cisty, pr�dkich ruch�w i, wida�, mocny. Twarz jego o kolorze �ywej rdzawo�ci
zimowego jab�ka by�a zbiegowiskiem nieprzeliczonych zmarszczek, kt�re przecina�y j� we
wszystkich kierunkach, jak �lady ci�� tasaka na kucharskiej desce, tworz�c istne promieniska
dooko�a ust i oczu. Bia�a jak �nieg, g�sta i zwarta czupryna nad t� twarz� zoran�, pe�n� pot�gi
i wiedzy o �yciu, ja�nia�a w zmierzchu. Wielkie r�ce by�y jak narz�dzia zu�yte i zdarte od
pracy. Na widok przybysza twarz starego sta�a si� sroga i okrutna. Wszystkie zmarszczki
zbieg�y si� ku krzakom brwi i jamom oczu otaczaj�c je niby las igie� naje�onych.
� Wont! � zakrzykn�� tupi�c na miejscu wielkimi butami. Kolana wy�a��ce dziurami
zgrzebnych portek t�uk�y si� w z�o�ci jedno o drugie. Mi�dzy ko�cami rozche�stanego
ko�nierza ko�uszyny wida� by�o szyj� sfa�dowan� jak u kondora. Jakie� wyrazy bulgota�y w
tych fa�dach. Pi�cie by�y zaci�ni�te. Dziko�� zion�a z oczu. Go�� nie odchodzi�. Chciwie
patrza� na ogie�. Wyj�� z tego ciep�a na srogi wiatr w szmatach mokrych, zi�bi�cych nogi,
brn�� znowu po grudzie na spuchni�tych stopach... Zobaczy� znowu na drodze swej ch�opsk�
gromad�...
Uczu� w sercu szcz�cie wysokie, radosny spok�j � us�ysza� jakoby pie�� �piewan� doko�a
g�owy. Spostrzeg�, �e sp�aci� ju� wszelakie d�ugi, odkupi� winy nie tylko swoje, lecz jakie�
cudze, i sta�o mu si� dobrze w duszy jak nigdy jeszcze w �yciu. Poprosi� gestem nie
b�agalnym, lecz jakby skinieniem kupca, czyby nie mo�na zagrza� si� przy ogniu.
� Wont! � powt�rzy� okrutny dziadyga. Powtarzaj�c raz za razem to s�owo wlepi� przecie�
w twarz nieznajomego swe ma�e, czarne jak tarki, przenikliwe oczy.
� Dw�r przez ciebie spal�, ty jucho czerwona! Albo to ju� stod�, ob�r nie popali�y, diable
zatracony? Wont mi zaraz!
Zbieg nie mog�c sprawnie przekroczy� z powrotem progu usiad� na nim w bezsilno�ci
swojej. R�ce jego osun�y si� na ziemi�, kij z nich wypad�.
Stary kucharz zaw�ci�gn�� na sobie ko�uch i lew� gar�ci� szuka� czego� za pazuch�.
Mamrota� wyszczerzaj�c z�by, w�r�d kt�rych dwu na przedzie brakowa�o. Z nag�a zakrz�tn��
si�. Chwyci� wymyt� misk� i nabrawszy z �ele�niaka warz�ch� rozgotowanej j�czmiennej
kaszy wrzuci� w naczynie i poda� rannemu.
� Na, ze�eraj i wont mi z miejsca, bo tu za tob� po �ladach przy�d�. Dw�r spal�, a mnie
nahajami ubij�. �ywo, rusz si�!
9
Powstaniec pokaza� gestem, �e nie ma �y�ki. Starzec cisn�� mu na kolana drewnian�,
wygryzion�. Patrza� spode �ba, jak poraniony dr��cymi r�koma niesie do ust war kaszy, jak
�yka go z po�piechem i niewypowiedzian� rozkosz� � parz�c sobie wargi. Wkr�tce miska
by�a pusta, kasza niezr�wnanej dobroci i smakowito�ci wyjedzona do ostatniej drobinka.
Ranny pokaza� kucharzowi swe nogi � jedn� w biodrze rozd�t�, czarnosin�, koloru �elaza �
drug� w stopie po stokro� przebit�, napuchni�t� i krwaw�. Dziad �u� wargami z odraz�, kl��
straszliwym s�owem, plu� i mno�y� zniewagi, lecz patrza� na rany.
Wci�� tak niech�tnie mamrocz�c podrepta� ku swemu pos�aniu na pryczy, wlaz� pod ni� i
o�ogiem wyci�gn�� stamt�d dwa rude, zestarza�e krypcie � to znaczy zdeptane w b�otach
przyszwy, podeszwy i obcasy od podkutych ch�opskich but�w z najtwardszego juchtowego
rzemienia, od kt�rych oderzni�to cholewy. Krypcie te by�y zesch�e, twarde, jakby wyrobione
z �elaznego surowca. M�ody panicz wdzia� je na swe stopy i tak z wyci�gni�tymi nogami,
obutymi teraz w te �elazne chodaki, siedzia� na progu. Kucharz spojrza� mu w oczy z
poprzedni� srogo�ci� i kaza� natychmiast i�� precz ze dwora. Gdy tamten ruszy� si� nie mia�
si�y, chwyci� go wp�, pod�wign��, wyni�s� do sieni, wypchn�� na dziedziniec i drzwi za nim
zatrzasn��. Wygnany zawaha� si�, dok�d ma i��. Na gumno nie chcia�, bo za nim byli ch�opi.
Przed dw�r nie �mia�, bo spal� z jego powodu. Ale droga sama wiod�a go na d�, w�a�nie
wzd�u� dworu. Dom to by� wielki, murowany, budowla d�uga, z dwoma gankami, z wielkim
sczernia�ym dachem. Przed tymi gankami ci�gn�a si� droga k�dy� w d�, ku rzece. Tam te�
poszed� krwawy �o�nierz.
Mija� co pr�dzej ten niego�cinny dom. Stokro� gorzej bola�y go nogi w ci�kich
chodakach, ci�y� kostur w r�ku, ko�uch moskiewski na grzbiecie � a nade wszystko � nade
wszystko ta ha�ba nieud�wigniona, kt�r� na sobie ni�s�... Min�� pierwszy ganek nie
podnosz�c oczu. Mija� drugi. Lecz oto kto� go z tego ganku okrzykn��. Po kilku kamiennych
stopniach zesz�a ku niemu m�oda kobieta i zdumiona jego straszliw� postaci� stan�a w p�
drogi. W�drowiec podni�s� na ni� oczy i mimo ogrom swego nieszcz�cia, poprzez p�mg��
�mierci patrz�c, zadziwi� si� i zachwyci� jej pi�kno�ci�. U�miech �a�osny, a zarazem
szcz�liwy, wywin�� si� na jego wargi. Nie mia� czym i nie wiedzia� jak uk�oni� si� tej
prze�licznej osobie, wi�c tylko r�k� wykona� jaki� znak pozdrowienia. Patrza�a na niego
oczyma czarnymi, kt�rym zdumienie, ciekawo�� i odrobina �alu jeszcze wi�kszej dodawa�y
pi�kno�ci.
� Z bitwy? � wyszepta�a.
Potwierdza�, mimowolnie u�miechaj�c si� do niej.
� Gdzie by�a ta bitwa?
� Pod Ma�ogoszczem.
� To tam Czengiery poci�gn��, co tu ko�o nas wczoraj szed�...
� A tak, lecz i inni...
Zbli�y�a si� jeszcze o krok patrz�c badawczo i uwa�nie na po�uszubok5 wojskowy.
� Ja jestem powstaniec... � wyt�umaczy�. � A to na pobojowisku �ci�gn��em z so�data, bo
nas z odzienia obdarli.
� Jak�e pan tu doszed�?
� Lasamii.
Spojrza�a na jego czerwon� g�ow�, wybite oko, nogi zlane krwi� � i zakrz�tn�a si� pr�dko,
�ywo, jednym tchem, a z jakow�� szczeg�ln� weso�o�ci� duszy. Chwyci�a go za r�k�,
wyci�gn�a z niej s�katy kij i rzuci�a go precz za wy�amane szcz�tki ogrodowego p�otu.
Nast�pnie uj�a rannego pod r�k� i poprowadzi�a ku stopniom ganku.
� Dw�r spal�... � rzek� do niej �agodnie, oci�gaj�c si� po niewoli.
� Zobaczymy, jak to tam b�dzie, a teraz marsz, gdzie ka��! � mrukn�a, z po�piechem
5 Po�uszubok (ros.) � ko�uszek.
10
d�wigaj�c go na schody.
Z trudem wygramoli� si� na stopnie i siad� w ganku na �awce. Panienka zapali�a latarni�,
kt�ra tam sta�a, i otworzy�a ci�kie drzwi do wewn�trz, prowadz�c go�cia za sob�. Chodaki
jego bezsilnie stuka�y o kamienn� posadzk� wielkiej, ciemnej sieni. Znowu po dwu
schodkach wst�pi� we drzwi du�ego pokoju i prowadzony za r�k� szed� z izby do izby.
Mieszkanie zalega� ju� zmierzch. Miejsce to w p�mroku, s�abo rozproszonym przez blask
latarni � poprzez wielorakie ognie gor�czki wyda�o si� przychodniowi przera�aj�cym. �ni�o
mu si�, �e ju� nast�pi�a �mier� i �e go do dziwnej usypialni pi�kny anio� wyzwolenia
prowadzi. Chcia� cofn�� si�, uchodzi�... Lecz ma�a, mocna r�ka nie popuszcza�a. Min�� tak za
przewodniczk� du�y, pusty, zimny salon i wpuszczony zosta� do niewielkiej, ogrzanej
izdebki. Niewiasta posadzi�a rannego na pospolitej sofce obitej kretonem i zostawiaj�c
samego szepn�a, jakby kto pods�uchiwa�:
� P�jd� ja popatrze�, czy kto nie widzia�, i wytr� �lady krwi na ganku.
� W kuchni mnie widzia� jaki� starzec.
� No, ten to sw�j... To kucharz, Szczepan.
� Widzieli mi� ch�opi id�cego ku dworowi.
� I to jeszcze nie takie straszne. Zreszt� � cicho...
Wysz�a z pokoju unosz�c ze sob� latarni�. Chory opar� si� o �cian� plecami i teraz dopiero
uczu� wszystk� swoj� niemoc. Cierpienia jak gdyby czeka�y na t� chwil�. Rzuci�y si� na
bezw�adnego wszystkie wraz, z ca�� swoj� bezgraniczn� pot�g�. Zawy� z b�lu... Bielmem
przes�oni�te oczy widzia�y jasny kwadrat okna, cho� ju� wewn�trz panowa� mrok, mu�linowe
firanki, sprz�ty, lecz my�l nie mog�a poj�� tego szcz�cia, �e cia�o ranami okryte jest mi�dzy
�cianami ludzkiego mieszkania i pod dachem. Jak sen przechodzi�y przez g�ow� obrazy
bitwy, uj�cia, lasu, rzeki...
Skrzypn�y drzwi. Da�y si� s�ysze� ciche kroki. M�oda gospodyni wesz�a do izby, nios�c
swoj� latarni�. Ze �miechem postawi�a j� na stole i rzek�a:
� Pokradli tu wszystko, nawet lichtarze. Zosta�a tylko ta latarnia. Przy latarni musz�
siedzie�, jak w oborze. S�ysza� te� pan co� podobnego? No, ale powyciera�am �lady na ganku.
Pan os�ab�?
� Tak, nie mam si�.
� A jakie� to pan ma rany?
� Bardzo wiele... Tylko przez chwil� spoczn�... Zaraz sobie p�jd�.
� Prosz� � zaraz pan idzie. I dok�d�e si� to pan tak wybiera, je�li wolno zapyta�?
� Jest tu mo�e jaka piwnica, drwalnia albo strych, gdzie bym si� m�g� po�o�y� pod
dachem. Ale i okry� czym, jakim suknem, bo mi bardzo zimno...
� Zaraz, zaraz...
� Ja ju� mog� i��, ju�em odpocz��...
� W�a�nie...
Zostawi�a latarni� na stole i dok�d� pobieg�a. Nie by�o jej dosy� d�ugo.
Ranny popad� w niezwalczony sen, w g�uche, bezduszne drzemanie. D�wiga� si� co
moment na skutek prze�wiadczenia, �e przecie musi i�� co tchu, uchodzi�, kry� si� � lecz nie
mia� si�y, �eby skin�� r�k�, poruszy� g�ow�. Zapomnia�, jak d�ugo trwa�o to borykanie si� z
sennym os�upieniem.
Lecz oto drzwi si� otwar�y i ukaza� si� stary kucharz, kt�ry kasz� warzy�, nios�c pospo�u z
m�od� pann� bali� pe�n� wody. Para unosi�a si� nad bali�. Przyd�wigawszy naczynie na
�rodek pokoju ustawili je na ziemi. Stary kucharz mrucza� g�o�no, spluwa� i z w�ciek�o�ci�
podrzuca� ramiona ale panna nie zwraca�a na te objawy z�ego usposobienia �adnej zgo�a
uwagi. Musia� czyni�, co kaza�a. Poleci�a za� przynie�� myd�o, g�bk�, kilka prze�cierade�,
r�cznik�w, banda�e i szarpie. Znosi� to wszystko po kolei, dopytuj�c si� o ka�d� rzecz jak
s�uga pani i kln�c po dostarczeniu ka�dego szczeg�u najohydniejszymi ch�opskimi
11
wymys�ami, jak gdyby to on w�a�nie tutaj rozkazywa�. Kobietka krzycza�a mu polecenia do
ucha ze sta�ym odcieniem weso�o�ci. Gdy famulus przyni�s� wszystko, co potrzeba, kaza�a
mu i�� do kuchni i gotowa� nowy sagan wody, a �eby za� by�a wrz�ca jak nale�y.
Mrukn�wszy co� najbardziej obrzydliwego poszed� z izdebki.
Wtedy �ci�gn�a z ramion m�odzie�ca, kt�ry jej bezw�adnie lecia� przez r�ce, gruby,
cuchn�cy ko�uch i wyrzuci�a do sionki. Zzu�a mu twarde krypcie, dokuczliwe jak kajdany, i
cisn�a je r�wnie� w to samo miejsce. Powstaniec by� prawie nagi, bo tylko w mokrych
spodniach. Nie bez trudu �ci�gn�a go z sofki na prze�cierad�o rozpostarte w �rodku pokoju,
g�ow� jego przechyli�a poza obw�d balii, do jej wn�trza, nad ciep�� wod�, i pocz�a g�bk�
moczy� zasch�e sople, gruz�y i zacieki w skrwawionych w�osach. Wy�yma�a te w�osy ma�ymi
r�koma z wybroczym, dzieli�a je na w�skie pasemka wydobywaj�c troskliwie wci�� nowe
zwitki wbite w rany od cios�w pa�asza i bagnetu. Znalaz�szy za� ran� przemywa�a j�
pieczo�owicie, suszy�a szarpi� i starym p��tnem. Pozak�adawszy ci�cia i zranienia, obwi�za�a
ca�� g�ow� banda�ami, wprawnie je w krzy� motaj�c. Wkr�tce chory mia� g�ow� dobrze
opatrzon�.
Lecz po obmyciu g�owy balia by�a pe�na krwi. Piel�gniarka z�o�y�a swego pacjenta na
ziemi i przywo�a�a kucharza. Gdy nadszed� gniewny i z�owrogo sapi�cy, kaza�a mu, krzycz�c
rozporz�dzenia do ucha, zabra� przede wszystkim ko�uch i krypcie. Ko�uch podrze� na
sztuki i spali�. Przynie�� nowy sagan ciep�ej wody. Skoro przyni�s� wod�, pos�a�a go po
ceber, dla zlania zakrwawionej z balii. Musia� to wszystko pr�dko i zwinnie spe�nia�, bo si�
marszczy�a i tupa�a nog�. Zakrwawion� wod� poni�s� na dw�r i wychlusn�� w gnojowisko.
Panienka sama nala�a czystej wody do balii a zabra�a si� do opatrzenia policzka.
Tu mia�a spraw� stokro� ci�sz� ni� z ci�tymi ranami na g�owie. Trudno by�o domy�li� si�,
czy oko jeszcze istnieje, bo pod brwi� na po�owie twarzy by�a jednolita czarna bulwa,
zaciek�a wybroczyn� id�c� z rany. M�oda lekarka d�ugo w to oko �wieci�a latarni� i przy
blasku �oj�wki bada�a spraw�. Prze�liczne jej palce stara�y si� znale�� miejsce zranienia,
namaca� powiek� i ga�k� oczn�. Przysz�a do wniosku, �e to nie jest rana od kuli ani nie od
ci�cia pa�aszem, lecz sztych w oko zadany bagnetem. Ostrze trafi�o na ko�� policzkow� i
ze�lizn�o si� po niej w stron� nosa, dr�c sk�r� i podwa�aj�c oko z orbity. Czy oko by�o ca�e,
czy jeszcze istnia�o, nie mog�a os�dzi�. Pocz�a p�uka� rozdarcie wod�, wychlustywa� je i
oczyszcza� g��bi� rany. Za�o�y�a dziur� szarpi�, zawi�za�a miejsce banda�em i przesz�a do
pchni�� bagneta w ramiona i mi�dzy �ebra. By�y to przewa�nie st�uczenia i nieg��bokie urazy.
Na plecach znalaz�a rany ci�te od pa�asza, lecz z�agodzone wskutek tego, �e ich gwa�towno��
powstrzyma�a by�a kurtka futrzana i koszula.
Najci�sza i najdrastyczniejsza rana by�a w biodrze. M�oda lekarka musia�a zapomnie� o
swym panie�stwie i zupe�nie rannego obna�y�. Gdy dotyka�a rany w biodrze, opuchni�tej
nadzwyczajnie, powstaniec wy� z b�lu. Zna� by�o, �e to nie ja�owe pchni�cie bagneta i nie
cios zewn�trzny, lecz �e w g��bi siedzi kula. Nadaremnie usi�owa�a jam� palcami zgruntowa�
i na pocisk trafi�. Kula tkwi�a gdzie� bardzo g��boko mi�dzy ko�ciami, �y�ami i �ci�gnami,
gdy� sprawia�a dokuczliwy b�l za ka�dym poruszeniem. Trzeba by�o poprzesta� na
oczyszczeniu i obwi�zaniu tej rany. Obmycie n�g, z kt�rych powyci�ga�a drzazgi i kolki,
doko�czy�o tego opatrunku.
Odziawszy chorego w m�sk� koszul�, kt�r� w szafach znalaz�a, opiekunka zawin�a to
zbiorowisko ran w czyste prze�cierad�o i z niema�ym trudem, po d�ugotrwa�ych zabiegach,
jakby si� boryka�a z ci�arem �rebca, wci�gn�a bezsilnego na swoje panie�skie ��ko.
Okry�a go dobrze b��kitn�, at�asow� ko�dr� podbit� cienkim prze�cierad�em i pocz�a pilnie
wyciera� krwawe plamy z pod�ogi, zlewa� czerwon� wod� do cebra i wynosi� to wszystko
przy pomocy kucharza � oraz czyni� w izdebce wszelaki porz�dek.
Go�� jej by� przytomny. Nie spa�. Spogl�da� na prze�liczn� kobiet� krz�taj�c� si� po
mieszkaniu, na jej g�ow� nadobn� we wszelkiej pozie i z ka�dej strony, z w�osami kruczej
12
czamo�ci, rozczesanymi po�rodku i przylegaj�cymi do skroni � na jej rysy regularne i
niewymownym owiane wdzi�kiem � na r�ane usteczka, w kt�rych radosny u�miech wieczn�
mia� go�cin�... Ubrana by�a w sukni� szerok� u do�u, wed�ug mody, lecz niedochodz�c� do
rozmiar�w krynoliny. Od pracy policzki jej by�y zabarwione i r�ce umazane we krwi. Patrz�c
na t� obc�, a tak czaruj�c� istot�, kt�ra jego istno�� najbardziej osobist�, jego rany i
najohydniejszy brud przemy�a z weso�� naturalno�ci� i dobr� prostot�, zach�ysn�� si� od
szloch�w szcz�cia. Szcz�cie zes�a� mu B�g po wielkim cierpieniu. Kiedy brn�� przez lasy,
wody i z�orzeczy� � czeka�o na� w tym domu. On sam, jeden jedyny, zosta� do� powo�any...
Wspomnia� na nagie trupy le��ce stosem mi�dzy zagonami � na zw�oki m�nych ci�gnione
za nogi � do do�u pod lasem � i zaton�� w Bogu...
Widma i m�czarnie, zjawy straszliwe i g�osy niepoj�te osaczy�y go ze wszech stron.
Nachyla�y si� nad nim potworne straszyd�a o postaciach drzew albo spienionych zwierz�t,
kt�re nad g�ow� w locie kopyt p�dzi�y. R�ce mia� ci�kie i jak z marmuru. D�onie wisia�y
k�dy� wysoko, niby u powa�y zaczepione, to znowu by�y w czuciu tak ma�e, �e ich przy sobie
odnale�� nie m�g�. Nogi rzuca�o to tu, to tam, niby pnie drzewa w tartaku. G�owa sta�a si� jak
rozpalone kowad�o, w kt�re bij� wraz od ucha m�oty kilku si�acz�w.
13
2
Czarodziejsko �wieci�o s�o�ce. Ogniste ko�a dr�a�y na sosnowych deskach, kt�re z
wczorajszych plam wymyte, ju� by�y suche. Co� weseli�o si� i za�miewa�o ze szcz�cia,
ko�uj�c na tym miejscu, gdzie sta�a balia migoc�c raz mocniej, to znowu s�abiej. Chory
patrza� na plamy s�oneczne i napawa� si� ich widokiem. Wesz�a m�oda gospodyni. Nios�a w
r�ku miseczk� z jak�� dymi�c� potraw� i srebrn� �y�k�. Przypatrywa�a si� bardzo uwa�nie
swemu pacjentowi. Spostrzeg�szy, �e nie �pi, u�miechn�a si� jak najweselszy szkolny urwis i
wykona�a oczyma zabawny znak porozumiewawczy. Kiwn�a mu g�ow�, m�wi�c:
� No, widzi pan, noc przesz�a, po�udnie przysz�o, a pan nie umar�.
� Naprawd� nie?
� Ale � no! Przecie pan zaraz b�dzie kasz� jad�, a to chyba dow�d!
� Kasz�? T� sam�, co wczoraj?
� A t� sam�.
� O, jak to dobrze!
� Ano, w�a�nie i ja sobie tak pomy�la�am. Tym bardziej �e my tu ze Szczepanem niczym
innym przyj�� pana nie mo�emy. Wi�c prosz� wybaczy�, bo czym chata bogata � no i tak
dalej... �eby mie� cho� szczypt� m�ki, �eby � no, odrobineczk� cukru, mleka... Nic! Kasza i
kasza. To by si� przecie i kurom sprzykrzy�o � nie?
� Na razie to nie. Powsta�com si� nie przykrzy to nawet, czego ju� kury dzioba� nie chc�.
�eby tylko nie by�a tak gor�ca jak wczoraj.
� Nie jest wcale gor�ca. Mog� j� zreszt� �atwo ostudzi�, bo dzi� t�gi przymrozek. Ale pan
mo�e kaszy zupe�nie nie lubi?
� Gdzie� tam! W partii, m�wi�, zawsze kasza, czasem troch� kartofli... Tylko �e tamt�
poparzy�em sobie wczoraj usta.
� A te� z pana obola�y cierpi�tnik! Wszystko pokrajane, pok�ute, naszpikowane,
poprzestrzelane � jeszcze i wargi sparzone. Tego tylko brakowa�o...
� Przepraszam pani�...
� Nie ma za co. Przyzwyczajenie staje si� drug� natur�. Co za� do tej kaszy, to chcia�am
powiedzie�, �e nic nie mamy, tylko ten worek j�czmiennej. I to sekret! Prosz� pana � sekret!
Jak to wytropi� i odbior� nam � no, to g��d.
� A gdzie� pa�stwo ten worek trzymacie?
� �Pa�stwo!� Nie �adne pa�stwo, tylko Szczepan, ten stary kucharz, co go pan widzia�.
Chowa go w zapo�u, w stodole. Dziur� w sianie wykopa� na kilka �okci g��bok� i tam na
postronku worek spuszcza co rano, jak o �wicie na dzie� dla nas dwojga porcj� wybierze.
� Prosz� pani, a gdzie ja jestem? Jak si� te� to miejsce nazywa?
� To pan tego nawet nie wie?
� Nie wiem. Ja tu obcy, pierwszy raz.
� To jest dw�r w Niezdo�ach. Niezdo�y, taki maj�tek jednych pa�stwa, Rudeckich, moich
krewnych i opiekun�w.
� A pani? Przepraszam, �e si� tak pytam...
14
U�miechn�a si� weso�o i najpowabniej, m�wi�c:
� Mnie na imi� Salomea. Ale niech�e pan sobie nie wyobra�a, �e jestem jaka tutejsza
�yd�wka, bo si� nazywam Brynicka, i to z tych Brynickich, co dawniej mieli Mieranowice.
To byli stryjostwo mojego tatki, a pani Rudecka jest moj� wujenk�, wprawdzie nie rodzon�,
zawsze jednak pokrewie�stwo.
� Ale� ja nic podobnego sobie nie wyobra�am! To jest bardzo �adne imi�...
� A rzeczywi�cie!... � pokiwa�a g�ow� z gorzkim politowaniem. � Wszyscy si� nadziwi�
nie mog�, �e te� takie imi� mo�na by�o nada� cz�owiekowi. Salusia, Salcia � o Bo�e! �
�Salcze�...
� Salce po w�osku oznacza wierzb�. To �adne drzewo i �adna nazwa.
� Po w�osku? To pan umie po w�osku?
� Troch� umiem, ale nie nazbyt du�o, tyle �eby si� rozm�wi�. Nauczy�em si�, sam nie
wiem kiedy, jakem by� we W�oszech.
� To pan by� we W�oszech! M�j Bo�e!
� Czemu pani tak wzdycha?
� A tak sobie, z zazdro�ci. Co to musi by� za przyjemno�� by� we W�oszech, �pod
w�oskim niebem�... Czy to tam jest naprawd� to jakie� niebo?
� Takie samo...
Ranny przymkn�� oczy, bo zn�w ogarn�y go szarpi�ce b�le i p�omienie gor�czki. Patrza�
w przestw�r b��dnymi oczami. Po pewnym czasie zmocowa� si� w sobie, oprzytomnia� i
rzek�:
� Pani zupe�nie nie wie, kto jestem, a odst�pi�a mi pani swego pos�ania...
� Wiem, �e pan jest powstaniec.
� Nazywam si� Odrow��, a na imi� mi J�zef.
Po chwili doda�:
� Widzi pani � mam po rodzicach tytu� ksi�cia...
� Ksi�cia? � szepn�a panna Salomea, przypatruj�c mu si� na po�y z niedowierzaniem, na
po�y z podziwem. Twarz jej spowa�nia�a i ruchy sta�y si� bardziej ogl�dne. Nie na d�ugo
zreszt�.
� Posiadam znaczny maj�tek � m�wi� jeszcze � � wczoraj...
� O, wczoraj zna� by�o pana nie tyle po cholewach, bo przypadkowo by�y ober�ni�te, ile
po ko�uszku magnackim... � u�miechn�a si� z�o�liwie.
Chory przymkn�� oczy ze wstydu. Burzy�o si� w nim wszystko. M�wi� z wolna.
� Postaram si�... niezw�ocznie... skoro tylko... wsta� i i�� z powrotem do partii, �eby pani
nie nara�a� na takie przykro�ci...
� Och, z tymi gro�bami!... Lepiej niech wasza ksi���ca mo�� nie rozmawia i le�y
spokojnie. Powiem otwarcie, �e od bardzo dawna, bo od jakich� czterech tygodni, wyspa�am
si� pierwszy raz tej nocy porz�dnie pod pa�sk� opiek�.
� Co takiego! Pod moj� opiek�?
� No tak. Trzeba ksi�ciu panu wiedzie�, �e w tym calute�kim domu nie ma nikogo, tylko
stary kucharz, Szczepan, g�uchy jak pie� wierzbowy � po w�osku salce � no i ja, tak�e
�Salcze�.
� A gdzie� s� wszyscy?
� Gdzie s�? Nie ma. Poszli! Pana Rudeckiego, mojego krewnego i opiekuna, wzi�li do
wi�zienia, ju� temu dwa miesi�ce. By�o tu pi�ciu syn�w, m�odych Rudeckich. Z tych Julian,
Gustaw i Ksawery poszli zaraz. Tamci z domu, a Gucio � to nawet wprost ze szk� w
Pu�awach. Dwaj najm�odsi ch�opcy s� na nauce w Krakowie. Julian zgin�� w bitwie gdzie� w
Miechowskiem, a biedny Gucio...
Panna Salomea gorzko zap�aka�a. Po chwili wytar�a, oczy i m�wi�a:
� To samo i Ksawery nie �yje. Moja wujenka, a matka tych ch�opc�w, pojecha�a szuka� po
15
obozach. Min�o ju� cztery tygodnie, jak jej nie ma. Jeden �yd, karczmarz tutejszy, co ko�mi
handluje, a w�a�ciwie koniokrad, widzia� si� z wujenk�, jak wraca�a sk�d� z Sandomierskiego.
To znowu by�a wie�� mi�dzy tutejszymi ch�opami, co teraz wy�apuj� powsta�c�w, �eby ich
do �Cyngiera�6 odstawia� � �e si� stara o uwolnienie wujaszka z wi�zienia w Opocznie.
Podobno Ksawerego zw�oki znalaz�a w jakiej� szopie.
� Sk�d�e te wie�ci?
� Furman Skowron, co je�dzi� z wujenk�, opowiada�. Wyjechali czterema ko�mi i
powozem, a furman wr�ci� sam i piechot�. Konie wujeneczka sprzeda�a, pow�z to samo, bo
jej trzeba by�o pieni�dzy na przep�acanie, �eby wuja uwolni�. Jak ten furman wr�ci�, to nawet
nie zaszed�, �eby powiedzie�, co si� sta�o, tylko zabra� si� do swojej wsi. Przez dziesi�te
osoby dowiedzieli�my si� od niego.
� I c� m�wi�?
� Mieli podobno wszyscy pobici koszule d�ugie ze zgrzebnego p��tna a� do st�p, a pod
szyj� kokardy tr�jkolorowe jeden w drugiego. I tak przed pochowaniem le�eli w szopie
pokotem. A Ksawery mi�dzy nimi.
� Koszule, kokardy! C� za przepych, c� za �aska! � �mia� si� Odrow��. Przekr�ci� si�
twarz� do g�ry i patrza� w powa��.
Panna Salomea m�wi�a dalej:
� A niech pan sobie wyobrazi, co z Guciem. W jednej bitwie ucieka� na koniu. Wpad� w
op�otki pod jak�� wsi� i by�by uszed� ca�o, bo mia� pod sob� konia-cudo, kasztana, co si� tu
od �rebi�cia na naszym pastewniku wychowa�. Trzeba nieszcz�cia � ciel� wylaz�o sk�d� na
�rodek drogi i kasztan si� na nim potkn��. Dragoni, co Gucia �cigali, wtedy dopadli. Roznie�li
go tam na pa�aszach, rozr�bali, rozsiekali, ale tak, �e tylko kad�ub bez g�owy i bez r�k poni�s�
ko� w pola. Milami, podobno, zbiegany nosi� potem trupa � wreszcie w��czy� go po ziemi,
gdy cia�o wypad�o z siod�a, a jedna noga w strzemieniu zosta�a. Och, taki ko�! Kt� to m�g�
przeczu�... Wszyscy�my go kochali, je�dzili na nim, za szcz�cie by�o dosiada� go oklep i
pod siod�em. �eby si� tak podle potkn��, nie przesadzi� ciel�cia, zdradzi� najlepszego
panicza! Kochany Gucio! Taki �liczny, taki weso�y...
Kr�tko za�ka�a, zaszlocha�a. Odrow�� milcza�, bez wsp�czucia patrz�c na jej p�acz.
Wytar�a oczy i m�wi�a jeszcze:
� Wszystka s�u�ba rozbieg�a si� z tego domu. Jednej nocy przyszli tu powsta�cy pod
panem Jeziora�skim, a zaraz po nich wojsko. Powsta�cy si� zabarykadowali w gorzelni, to
samo w spichlerzu, zacz�li stamt�d oknami i z dymnik�w strzela�. Podpali�o wojsko ten
spichlerz. Zaj�a si� gorzelnia od dachu. Spali�o si� wszystko � gorzelnia, spichlerz, obory i
stodo�y. Szcz�cie jeszcze, �e wiatr ni�s� perzyn� na ��ki, bo by�aby i druga stodo�a nie
ocala�a, ani stajnia, ani nawet dw�r � taki by� ogie�. Od tego czasu wszystko z tego domu
poucieka�o. Konie pobrali do ostatniego � �rebi�ta kto� ukrad� w nocy. Co tylko by�o w
spi�arni, powsta�cy zabrali. A ju� od czasu, jak m�j tatko poszed� do powstania, to my si�
tylko ze Szczepanem zostali.
� To pani ma ojca?
� A mam. M�j tatko tu by� rz�dc� w Niezdo�ach u wujostwa Rudeckich przez ca�e
dwadzie�cia dwa lata, od czasu, jak wr�ci� z Sybiru. Bo m�j tatko w tamt� rewolucj�7 by�
wachmistrzem w strzelcach konnych i na Sybirze by� za to.
� A mam� pani ma jeszcze?
� Moja mama umar�a, jakem mia�a rok, to znaczy temu ju� dwadzie�cia dwa lata � nie,
6 Cyngier � Czengiery
7 W tamt� rewolucj� � mowa o powstaniu listopadowym.
16
dwadzie�cia jeden...
� O, ujmuje sobie pani lat!...
� A mo�e sobie mam jeszcze dodawa�? Wcale nie ujmuj�.
Po chwili doda�a ni to z dum�, ni z pewnym za�enowaniem, jak si� m�wi o sprawach i
szczeg�ach familijnych, kt�re tylko w swoim k�ku wielkie s� i znaczne, a dla obcych nie
egzystuj�:
� M�j tatko ma tylko sze�� palc�w u obu r�k.
� Czemu?
� A bo mu w bitwie pod D�ugosiod�em kula urwa�a akurat, kiedy trzyma� karabinek przy
twarzy i celowa�. Tu ma dwa palce urwane i tu dwa. Jak si� myje, to tak �miesznie...
Pokaza�a sk�adaj�c d�onie.
� I tak oto sam� jedn� ojciec pani� zostawi�?
� A tak, bo dla ojczyzny jest najpierwszy obowi�zek Polaka, a dopiero na drugim miejscu
stoi familia... � wypowiedzia�a z hieratycznym namaszczeniem zdanie m�dre, ustalone i
powszechne.
� Jak�e te� pani daje sobie rad�, gdy tu wojska przychodz�? Czy przychodz�?
� A ba! Czy przychodz�? Dobra ta noc, je�li ich nie ma. A nie ma wojska, to s� nasi.
Wyjd� nasi, to wojsko.
� A pani zawsze sama?
� No, jest przecie Szczepanisko.
� Ten dziadyga?
� Cho� on i dziadyga, ale m�dry, kuty na cztery nogi, na ka�d� rzecz, na ka�de wydarzenie
ma sw�j wybieg ch�opski i spos�b jaki nieomylny. Nadto powiem ksi�ciu panu, �e on si� nie
boi. To jest � ba� si� boi, b�dzie si� ca�y trz�s� jak galareta z ciel�cych n�ek, ale nigdy nie
ucieknie. W tej chwili, kiedy trzeba stan�� � a on jeden wie, kiedy trzeba � na pewno n