8756
Szczegóły |
Tytuł |
8756 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8756 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Cornelia Funke
KR�L Z�ODZIEI
Z ilustracjami autorki
T�umaczenie z j�zyka niemieckiego
Anna i Mi�osz Urban
EGMONT
i
cc
wl
Po
do
pe<
ilu;
stu
na
ilu�
Pra
do
czy
Za
otr;
dzi
/a / Boba Hoskinsa,
kt�ry wygl�da jak Wiktor.
Tytu� orygina�u: Herr der Diebe
Copyright � Cecile Dressler Verlag, Hamburg 2000
� Copyright for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o.,
Warszawa 2003
Mapa �Panorama Wenecji" narysowana przez ormia�skiego
artyst�-kartografa Rubena Atoyana wydana w formacie 70 x 100 cm
Przez Wydawnictwo Terra Nostra s.c. w Warszawie.
Redakcja: Anna Jutta-Walenko, Urszula Przasnek
Korekta: Agnieszka Trzeszkowska
Wydanie pierwsze, Warszawa 2003
Egmont Polska Sp. z o.o.
ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa
www.egmont.pl/ksiazki
ISBN 83-237-1748-6
Opracowanie typograficzne, sk�ad i �amanie:
Gra�yna Janecka
Druk: Zak�ad Graficzny COLONEL, Krak�w
Doro�li nie pami�taj�,
jak to jest by� dzieckiem.
Naprawd� nie pami�taj�, wierz mi.
Zapomnieli o ile wi�kszy wydawa� si� wtedy �wiat.
Jak trudno by�o wdrapa� si� na krzes�o.
I jak to by�o zawsze patrze� do g�ry.
Zapomnieli.
Ju� tego nie wiedz�.
Ty te� zapomnisz.
Czasem doro�li opowiadaj�,
jak to by�o pi�knie by� dzieckiem.
Nawet marz� o tym, by zn�w nim by�.
Ale o czym marzyli, b�d�c dzie�mi?
Jak my�lisz?
S�dz�, �e marzyli o tym, by w ko�cu dorosn��.
.AJH.i.aiiu-il'^^.�. .i
KLIENCI WIKTORA
Gdy Wiktor po raz pierwszy us�ysza� o Prosperze i Bo, w ksi�y-
cowym mie�cie by�a jesie�. S�o�ce odbija�o si� w kana�ach i zalewa-
�o stare mury z�otem, ale od morza wia� lodowaty wiatr, jak gdyby
chcia� przypomnie� ludziom o zbli�aj�cej si� zimie. W powietrzu
czu�o si� ju� przedsmak �niegu, a jesienne s�o�ce ogrzewa�o tylko
skrzyd�a anio�om i smokom na dachach.
Dom, w kt�rym Wiktor mieszka� i pracowa�, sta� nad samym
kana�em; tak blisko, �e woda chlupota�a o mur. Czasami w nocy
�ni�o si� Wiktorowi, �e dom wraz z ca�ym miastem zalewaj� fale.
�e morze zmy�o tam�, kt�ra trzyma�a Wenecj� przy sta�ym l�-
dzie jak skrzyni� z�ota na cienkiej nitce, i wszystko poch�on�o:
domy i mosty, ko�cio�y i pa�ace, kt�re ludzie w swej arogancji
zbudowali na jego terytorium.
Ale na razie wszystko sta�o pewnie na swych drewnianych no-
gach, a Wiktor, oparty o parapet, wygl�da� przez zakurzon� szyb�.
�adne inne miejsce na ziemi nie mog�o tak bezwstydnie che�pi� si�
swym pi�knem jak ksi�ycowe miasto, gdzie konkurowa�y ze sob�
roz�wietlone s�o�cem szczyty wspania�ych budowli, �uki, kopu�y
i wie�e. Pogwizduj�c, Wiktor odwr�ci� si� od okna i stan�� przed lu-
strem. Doskona�a okazja, by wypr�bowa� nowe w�sy, pomy�la�,
czuj�c ciep�o s�o�ca na szerokim karku. Dopiero wczoraj kupi� t�
7
niezwyk�� ozdob�: ogromne w�siska, tak ciemne i krzaczaste, �e
nawet sum m�g�by ich pozazdro�ci�. Ostro�nie przyklei� je pod no-
sem, stan�� na palcach, by doda� sobie nieco wzrostu, obr�ci� si�
w lewo, potem w prawo... i tak zapatrzy� si� w swoje odbicie, �e kro-
ki us�ysza� dopiero wtedy, gdy ucich�y przed jego drzwiami. Klien-
ci. Cholera. Dlaczego w�a�nie teraz musz� mu przeszkadza�?
Z westchnieniem siad� za biurkiem. Za drzwiami s�ycha� by�o
jakie� szepty. Pewnie podziwiaj� moj� tabliczk�, pomy�la�. Istot-
nie by�a niezwyk�a - czarna i b�yszcz�ca, z wyrytym z�otymi lite-
rami napisem: Wiktor Getz, detektyw. �ledztwa ka�dego rodzaju.
Do tego w trzech j�zykach - w ko�cu trafiali tu tak�e klienci z za-
granicy. A ko�atk� obok tabliczki, g�ow� lwa z mosi�nym k�-
kiem w pysku, zd��y� w�a�nie tego ranka wypolerowa�.
Na co czekaj�?! Wiktor niespokojnie zab�bni� palcami w po-
r�cz krzes�a.
-Avanti! - zawo�a� w ko�cu niecierpliwie.
Drzwi otworzy�y si� i do biura Wiktora, kt�re r�wnocze�nie
by�o jego mieszkaniem, weszli m�czyzna i kobieta. Podejrzliwie
rozejrzeli si� dooko�a, zmierzyli wzrokiem kaktusy, wieszak na
czapki, kapelusze oraz peruki, zbi�r w�s�w, wisz�cy na �cianie
ogromny plan miasta i skrzydlatego lwa na biurku, kt�ry s�u�y� za
przycisk do list�w.
- Czy m�wi pan po angielsku? - ca�kiem p�ynnie po w�osku
zapyta�a kobieta.
- Oczywi�cie! - odpowiedzia� Wiktor, wskazuj�c jednocze�nie
krzes�a przed biurkiem. - Angielski to m�j ojczysty j�zyk. W czym
mog� pa�stwu pom�c?
Do�� niepewnie zaj�li miejsca. M�czyzna z ponur� min�
skrzy�owa� r�ce na piersiach, a kobieta dziwnie wpatrywa�a si�
w twarz Wiktora.
- Och, to? To m�j nowy kamufla�! - wyja�ni�, odklejaj�c w�-
sy. - W moim zawodzie to konieczno��. Ale czym mog� pa�stwu
s�u�y�? Co� pa�stwu skradziono, co� si� zgubi�o, uciek�o?
8
Kobieta bez s�owa si�gn�a do torebki. Wiktor zd��y� ju� za-
uwa�y�, �e klientka ma popie�atoblond w�osy i spiczasty nos, a jej
usta wygl�daj� tak, jakby rzadko pojawia� si� na nich u�miech.
M�czyzna za� by� prawdziwym olbrzymem, przynajmniej o dwie
g�owy wy�szy od Wiktora. Z nosa z�uszcza�a mu si� spalona s�o�-
cem sk�ra, a oczy mia� ma�e i bezbarwne. Pewnie te� nie ma po-
czucia humoru, pomy�la� Wiktor i zapisa� sobie twarze obojga
w pami�ci. Nie pami�ta� zwykle numer�w telefon�w, ale za to
twarzy nie zapomina� nigdy.
- Co� nam zgin�o - powiedzia�a kobieta i przesun�a w jego
kierunku zdj�cie.
Z fotografii spogl�dali na niego dwaj ch�opcy - ma�y blondy-
nek, u�miechni�ty od ucha do ucha, i starszy, ciemnow�osy, o po-
wa�nym spojrzeniu. Starszy obejmowa� m�odszego ramieniem,
jakby chcia� go chroni� przed ca�ym z�em tego �wiata.
- Dzieci? - Wiktor spojrza� na nich zdziwiony. - Ju� niejedno
musia�em wytropi�: baga�e, m��w, psy, zbieg�e jaszczurki, ale
jeste�cie pierwszymi klientami, kt�rzy przychodz� do mnie, po-
niewa� zgubili dzieci, pa�stwo... - Obrzuci� oboje pytaj�cym
spojrzeniem.
- Hartliebowie - odpowiedzia�a kobieta. - Estera i Max Hart-
liebowie.
- I to nie s� nasze dzieci - o�wiadczy� m�czyzna.
Jego spiczastonosa �ona rzuci�a mu rozgniewane spojrzenie.
- Prosper i Bonifacy s� synami mojej zmar�ej siostry - wyja�-
ni�a. - Sama wychowywa�a ch�opc�w. Prosper w�a�nie sko�czy�
dwana�cie lat, a Bo ma pi��.
- Prosper i Bonifacy - mrukn�� Wiktor. - Niecodzienne imio-
na. Czy Prosper nie znaczy �szcz�liwy"?
Estera Hartlieb zmarszczy�a czo�o z irytacj�.
- Doprawdy? C�, delikatnie m�wi�c, to dziwaczne imiona.
Ale moja siostra mia�a sk�onno�ci do dziwactw. Gdy trzy miesi�-
ce temu nagle zmar�a, oboje z m�em natychmiast wyst�pili�my
o prawo do opieki nad Bo, poniewa� sami nie mamy dzieci. Nie
mogli�my jednak wzi�� do siebie jego starszego brata. Ka�dy by to
zrozumia�, ale Prosper strasznie si� zdenerwowa�. Zachowywa�
si� jak szalony! Krzycza�, �e chcemy mu ukra�� brata! A przecie�
m�g�by go odwiedza� raz w miesi�cu! - Twarz kobiety sta�a si�
jeszcze bledsza.
- I osiem tygodni temu uciekli - podj�� Max Hartlieb. - Z do-
mu dziadka w Hamburgu, gdzie tymczasowo mieszkali. Prosper
jest zdolny nam�wi� swojego brata do ka�dego g�upstwa i wszyst-
ko wskazuje na to, �e zaci�gn�� Bo w�a�nie tutaj, do Wenecji.
Wiktor z niedowierzaniem uni�s� brwi.
- Z Hamburga do Wenecji? To d�uga droga dla takich ma�ych
dzieci. A czy zwr�cili si� ju� pa�stwo do tutejszej policji?
- Naturalnie! - Estera Hartlieb a� sapn�a z oburzenia. - S�u-
�yli wszystkim, tylko nie pomoc�. Nic nie zrobili, a przecie� co to
za problem odnale�� dwoje dzieci, kt�re bez matki...
- Ja, niestety, musz� ju� i��, pilne sprawy zawodowe - prze-
rwa� jej m��. - Dlatego chcieliby�my zleci� panu, panie Getz,
dalsze poszukiwanie ch�opc�w. Portier w naszym hotelu poleci�
nam pana us�ugi.
- To mi�o z jego strony - burkn�� Wiktor, bawi�c si� sztuczny-
mi w�sami, kt�re le�a�y na biurku, wygl�daj�c niczym zdech�a
mysz. - Ale sk�d maj� pa�stwo pewno��, �e ch�opcy przybyli do
Wenecji? I po co? Chyba nie po to, �eby przejecha� si� gondol�...
- To wina ich matki! - Estera Hartlieb zacisn�a usta i zwr�-
ci�a wzrok w stron� brudnej szyby okiennej. Na por�czy balkonu
siedzia� bez ruchu go��b, k��bek pi�r targany wiatrem. - Moja
siostra bez przerwy opowiada�a ch�opcom o tym mie�cie. �e s�
tu skrzydlate lwy i ko�cio�y ze z�ota, �e na dachach stoj� anio�y
i smoki, a po schodach przy kana�ach wychodz� nocami wodniki,
by pospacerowa� po l�dzie. - Estera z oburzeniem pokr�ci�a g�o-
w�. - Moja siostra umia�a opowiada� w taki spos�b, �e czasami
nawet ja by�am gotowa jej uwierzy�. Wenecja, Wenecja, Wene-
10
cja! Ma�y Bo ci�gle malowa� skrzydlate lwy, a Prosper dos�ownie
ch�on�� ka�de s�owo matki. Pewnie my�la�, �e jak tu przyjad�,
trafi� prosto do krainy ba�ni! M�j Bo�e. - Zmarszczy�a nos
i z pogard� spojrza�a w okno, na domy, z kt�rych odpada� tynk.
Jej m�� nerwowo poprawi� krawat.
- Wiele nas kosztowa�o, panie Getz, pod��anie �ladem tych
ch�opc�w - powiedzia�. - A oni s� tutaj, zapewniam pana. Gdzie�...
- ...w tym ba�aganie - doko�czy�a Estera Hartlieb.
- C�, przynajmniej nie ma tu samochod�w, pod kt�re mogli-
by wpa�� - mrukn�� Wiktor, spogl�daj�c na plan miasta, z ca��
gmatwanin� uliczek i kana��w. Po chwili zn�w si� odwr�ci�
i w zamy�leniu zacz�� no�ykiem do papieru kre�li� co� na blacie
biurka.
Zniecierpliwiony Max Hartlieb odchrz�kn��.
- Panie Getz, przyjmie pan to zlecenie?
Wiktor raz jeszcze popatrzy� na zdj�cie, na dwie tak r�ne
twarze - na powa�n� min� starszego i beztroski u�miech m�od-
szego ch�opca - i skin�� g�ow�.
- Tak, przyjm� - odpowiedzia�. - Ju� ja ich odnajd�. Rzeczy-
wi�cie wygl�daj� na zbyt m�odych, by �y� na w�asn� r�k�. Czy
pa�stwo te� kiedy� w dzieci�stwie uciekli z domu?
- O m�j Bo�e, nie! - Estera Hartlieb spojrza�a na niego
z os�upieniem, a jej m�� tylko pokr�ci� g�ow�.
- A ja tak. - Wiktor przycisn�� zdj�cie ch�opc�w skrzydlatym
lwem. - Ale sam. Niestety, nie mia�em brata. Ani m�odszego, ani
starszego... Prosz� mi zostawi� sw�j adres i numer telefonu. A te-
raz przejd�my do kwestii mojego honorarium.
Gdy Hartliebowie przeciskali si� na d� w�skimi schodami,
Wiktor wyszed� na balkon. Podmuch zimnego wiatru, kt�ry po-
czu� na twarzy, przywia� zapach morskiej soli. Oparty o pordze-
wia�� balustrad�, Wiktor patrzy�, jak dwa domy dalej jego klienci
wkroczyli na most rozpi�ty ponad kana�em.
11
By� to wyj�tkowo �adny most, ale oni chyba tego nawet nie do-
strzegli. Z pochmurnymi minami przebiegli po nim, nie zwracaj�c
te� uwagi na zje�onego psa, kt�ry oszczekiwa� ich z przep�ywaj�-
cej �odzi. Oczywi�cie nie splun�li te� do wody, jak zwyk� to zawsze
czyni� Wiktor.
- No tak, ale kto m�wi, �e trzeba lubi� swoich zleceniodaw-
c�w! - mrukn�� i pochyli� si� nad kartonowym pud�em z dwoma
��wiami, kt�re wyci�ga�y w jego kierunku pomarszczone szyje. -
Tacy rodzice s� zawsze lepsi ni� �adni, prawda? Co o tym my�li-
cie? A tak w og�le, czy ��wie maj� rodzic�w?
Wiktor ogarn�� zamy�lonym spojrzeniem kana� i domy, kt�-
rych kamienne podmur�wki dzie� i noc obmywa�a woda. Miesz-
ka� ju� w Wenecji ponad pi�tna�cie lat, ale wci�� jeszcze nie po-
zna� wszystkich zak�tk�w miasta. Nikt ich zreszt� nie zna�. Nie
b�dzie �atwo znale�� dw�ch ch�opc�w, kt�rzy wcale nie chc� by�
znalezieni. Tyle dr�g, tyle zakamark�w, w�skie uliczki, kt�rych
nazw nikt nie mo�e spami�ta�, a cz�sto te� w og�le bez nazwy;
zabite deskami ko�cio�y, opustosza�e domy. To wszystko wr�cz
prowokuje do zabawy w chowanego.
Co tam, zawsze ch�tnie si� w to bawi�em, pomy�la� Wiktor,
i jak dot�d ka�dego znalaz�em. Osiem tygodni ju� jako� sobie ra-
dz�. M�j Bo�e. Kiedy on uciek� z domu, wytrzyma� t� swoj� wol-
no�� zaledwie jedno popo�udnie. Po zapadni�ciu ciemno�ci skru-
szony, z bij�cym sercem powr�ci� do domu.
��wie skuba�y li�� sa�aty, kt�ry im wrzuci�.
- Chyba na noc musz� was wnie�� do domu - stwierdzi�. - Ten
wiatr jako� pachnie zim�.
Lando i Paula spogl�da�y na niego oczami pozbawionymi
rz�s. Czasem myli� je, ale chyba nic sobie z tego nie robi�y. Zna-
laz� je na targu, gdzie szuka� perskiego kota. Wytworn� koci� da-
m� wy�owi� z beczki �mierdz�cych sardynek i natychmiast wsa-
dzi� do kartonowego pud�a, unikaj�c w ten spos�b jej ostrych
pazurk�w. I wtedy w�a�nie zobaczy� dwa ��wie, niewzruszenie
12
krocz�ce pomi�dzy stopami ludzi. Dopiero gdy je podni�s�, scho-
wa�y si� ze strachu w swoje pancerze.
Gdzie zacz�� poszukiwania tych ch�opc�w, zastanawia� si�
Wiktor. W sieroci�cach? Szpitalach? Smutne miejsca, ale chyba
mog� sobie to darowa�. Hartliebowie ju� pewnie tam sprawdzili.
Wychyli� si� za balustrad� i splun�� do ciemnego kana�u.
Prosper i Bo. Naprawd� �adne imiona, pomy�la�, nawet je�li
troch� dziwne.
TROJE DZIECI
Hartliebowie mieli racj�. Prosperowi i Bo rzeczywi�cie uda-
�o si� dotrze� do Wenecji. Jechali i jechali, dnie i noce sp�dzaj�c
w turkocz�cych poci�gach, chowaj�c si� przed konduktora-
mi i ciekawskimi starszymi paniami. Zamykali si� w cuchn�-
cych ubikacjach i spali w ciemnych k�tach, przytuleni do siebie,
g�odni, zm�czeni i przemarzni�ci, ale jednak uda�o im si� i ci�-
gle byli razem.
W chwili gdy ich ciotka Estera siedzia�a w�a�nie przy biurku
Wiktora, stali oparci o drzwi wej�ciowe do pewnego domu, tylko
kilka krok�w od mostu Rialto. Im te� zimny wiatr dmucha�
w uszy i szepta�, �e to ju� koniec ciep�ych dni. Ale w jednym Es-
tera si� myli�a. Prosper i Bo wcale nie byli sami. Towarzyszy�a im
dziewczynka, szczup�a, o br�zowych w�osach, zaplecionych w si�-
gaj�cy jej do pasa, cieniutki jak ��d�o warkocz. W�a�nie jemu za-
wdzi�cza�a swoje przezwisko - Osa. Na �adne inne imi� w og�le
nie reagowa�a.
Ze zmarszczonym czo�em wpatrywa�a si� w pogniecion� kart-
k� papieru, podczas gdy przepychaj�cy si� do wyj�cia ludzie ude-
rzali j� w plecy wy�adowanymi po brzegi torbami.
- Chyba mamy ju� wszystko - powiedzia�a cichym, lekko za-
chrypni�tym g�osem, kt�ry Prosper od razu polubi�, nawet gdy
14
jeszcze nie rozumia� ani s�owa w tym obcym j�zyku. - Jeszcze tyl-
ko baterie dla Moski. Gdzie mo�emy je dosta�?
Prosper odgarn�� w�osy z czo�a.
- W uliczce z ty�u widzia�em sklep elektroniczny - powiedzia�,
nastawiaj�c m�odszemu bratu ko�nierz kurtki; zauwa�y�, �e Bo
z zimna a� kuli ramiona. Po chwili przepychali si� ju� przez t�um.
Tego dnia przy Rialto odbywa� si� targ i w okolicznych zau�-
kach panowa� jeszcze wi�kszy ruch ni� w zwyk�e dni. Starzy
i m�odzi, m�czy�ni, kobiety i dzieci, tutejsi mieszka�cy i przy-
jezdni, przybyli tylko na jeden dzie�, przepychali si� w�r�d stra-
gan�w, objuczeni torbami i siatkami. Pachnia�o rybami, jesienny-
mi kwiatami i suszonymi grzybami.
- Osa? - U�miechaj�c si� przymilnie, Bo z�apa� j� za r�k�. -
Kupisz mi ciastko?
Dziewczynka czule uszczypn�a go w policzek, ale przecz�co
pokr�ci�a g�ow�.
- Nie! - powiedzia�a zdecydowanie i poci�gn�a go dalej.
Sklep elektroniczny, kt�ry odkry� Prosper, by� malutki. Na
wystawie obok ekspres�w do kawy i toster�w le�a�o tak�e kilka
zabawek, na kt�rych widok Bo przystan�� zafascynowany.
- Ale ja jestem g�odny! - mrukn�� i opar� r�ce o szyb�.
- Ty zawsze jeste� g�odny - stwierdzi� Prosper. Otworzy� drzwi
i obaj z Bo zatrzymali si� przy wej�ciu, a Osa podesz�a do lady.
- Scusi - odezwa�a si� do starszej kobiety, kt�ra odwr�cona
do niej plecami wyciera�a kurz z radioodbiornik�w. - Potrzebne
mi s� baterie. Dwie, do ma�ego radia.
Kobieta zapakowa�a je do torebki, a potem przesun�a po la-
dzie w kierunku Osy gar�� cukierk�w.
- Jaki s�odki ch�opczyk - powiedzia�a, mrugaj�c do Bo. - Ja-
snow�osy anio�ek. Czy to tw�j brat?
- Nie. To moi kuzyni. S� tu tylko z wizyt�.
Prosper usi�owa� zas�oni� Bo, ale malec przemkn�� mu pod
ramieniem i zgarn�� cukierki z lady.
15
- Grazie! - podzi�kowa�, u�miechn�� si� i w podskokach wr�-
ci� do brata.
- Un vero angelo! - zachwyca�a si� sprzedawczyni, chowaj�c
do kasy pieni�dze. - Ale jego matka powinna mu zacerowa�
spodnie i mog�aby ju� zacz�� go cieplej ubiera�. Idzie zima. Nie
s�yszeli�cie dzi� wiatru w kominach?
- Zajmiemy si� tym - powiedzia�a Osa i w�o�y�a baterie do
wypchanej torby z zakupami. - Mi�ego dnia, signora.
-Angelo! - Prosper drwi�co pokr�ci� g�ow�, zn�w przepycha-
j�c si� przez t�um. - Powiedz, Bo, dlaczego wszyscy tak rozp�ywa-
j� si� nad twoimi w�osami i okr�g�� buzi�?
Ale m�odszy brat pokaza� mu tylko j�zyk, wepchn�� kolejnego
cukierka do ust i pobieg� dalej w podskokach. Zwinny jak wie-
wi�rka prze�lizgiwa� si� szybko mi�dzy brzuchami i nogami prze-
chodni�w.
- Zwolnij, Bo! - krzykn�� za nim zdenerwowany Prosper.
- Zostaw go! - powiedzia�a ze �miechem Osa. - Przecie� nie
zginie. Widzisz? Jest tam, z przodu.
Malec zn�w wykrzywi� si� do nich. Usi�owa� w�a�nie skaka�
na jednej nodze dooko�a le��cej na ziemi pomara�czy, ale po-
tkn�� si� i przewr�ci�, wpadaj�c na grup� japo�skich turyst�w.
Przestraszony szybko si� podni�s� i szeroko u�miechn��. Dwie
kobiety wyci�gn�y aparaty fotograficzne, zanim jednak zd��y�y
mu zrobi� zdj�cie, Prosper chwyci� brata za ko�nierz i niezbyt de-
likatnie poci�gn�� za sob�.
- Jak cz�sto mam ci m�wi�, �eby� nie pozwala� si� fotografo-
wa�? - zasycza�.
- No wiem o tym, wiem. - Ma�y odepchn�� jego r�k� i prze-
skoczy� nad pustym pude�kiem po zapa�kach. - Ale to przecie�
byli Chi�czycy. A ciotka Estera na pewno nie ogl�da zdj�� Chi�-
czyk�w, prawda? Poza tym ju� dawno znalaz�a sobie jakie� inne
dziecko. Sam tak powiedzia�e�.
Prosper kiwn�� g�ow�.
16
- Tak, tak, masz racj� - mrukn��, ale jednocze�nie rozejr
si� wok�, jakby podejrzewa�, �e ich ciotka czai si� gdzie� w 1
mie i tylko czeka, by z�apa� Bo.
Osa zauwa�y�a spojrzenie Prospera.
- Zn�w my�lisz o ciotce, tak? - zapyta�a �ciszonym g�ose
mimo �e Bo nie m�g� ich us�ysze�. - Zapomnij o niej, na pew
ju� was nie szuka. A je�li nawet, to nie tutaj.
Prosper wzruszy� ramionami, jednocze�nie bacznie przygl�i
j�c si� mijaj�cym ich kobietom.
- Chyba nie - mrukn��.
- Na pewno nie - powt�rzy�a z przekonaniem Osa. - Przest
si� wreszcie zamartwia�.
Wiedzia�, �e Osa ma racj�, ale nie potrafi� przesta� si� m
twi�. Jego m�odszy brat sypia� spokojnie jak kociak, jemu /
ka�dej nocy �ni�a si� Estera. Ponura, zawsze dok�d� p�dz�i
z lepkimi od lakieru w�osami ciotka Estera.
- Hej, Prop! - Nagle pojawi� si� przed nimi Bo trzymaj�
w r�ku gruby portfel. - Popatrz, co znalaz�em!
Przera�ony Prosper wyrwa� mu portfel z r�ki i poci�gn�� bi
ta do ciemnego przej�cia pod arkadami. Zatrzyma� si� dopie
za stosem pustych skrzynek po warzywach, gdzie go��bie wydzi
bywa�y resztki jedzenia.
- Sk�d to masz?
Nachmurzony Bo wyd�� wargi i opar� g�ow� na ramieniu Os
- Znalaz�em! Przecie� powiedzia�em. Wypad� jednemu �ysen
z kieszeni spodni. On nic nie zauwa�y�, no i wtedy go znalaz�em
Prosper westchn��. Od kiedy odpowiada� za siebie i Bo, m
sia� nauczy� si� kra��. Najpierw co� do jedzenia, potem tak
pieni�dze, jednak nienawidzi� tego. Tak si� ba�, �e trz�s�y mu s
r�ce, ale Bo traktowa� to jak jak�� ekscytuj�c� gr�. Prosper z
broni� mu kra�� i za ka�dym razem, gdy tylko go na tym przy�
pa�, okropnie krzycza� na niego. Nie chcia�, by Estera mog�a ki
dy� powiedzie�, �e zrobi� ze swojego brata z�odzieja.
17
- Przesta� si� denerwowa�, Prop - powiedzia�a Osa i przytu-
li�a Bo do siebie. - M�wi przecie�, �e nie ukrad�. A w�a�ciciela
ju� dawno nie ma. Zobacz lepiej, ile jest w �rodku.
Prosper z wahaniem otworzy� portfel. Ludzie przybywaj�cy do
ksi�ycowego miasta ci�gle co� gubili. Zwykle by�y to tylko wa-
chlarze albo tanie maski karnawa�owe, kt�re sprzedawano na
ka�dym rogu. Ale od czasu do czasu zrywa� si� pasek jakiego�
aparatu, z kieszeni czyjej� kurtki wypada� plik banknot�w albo
w�a�nie taki gruby portfel. Prosper niecierpliwie sprawdza� prze-
gr�dki, jednak mi�dzy pomi�tymi paragonami sklepowymi, ra-
chunkami z restauracji i biletami na vaporetto by�o tylko kilka ry-
si�clirowych banknot�w.
- Trudno. - Osa nie kry�a zawodu. - Nasza kasa jest prawie pu-
sta, ale by� mo�e Kr�l Z�odziei zn�w j� nape�ni dzi� wieczorem.
- Jasne, �e tak! - Bo patrzy� na Os�, oburzony jej pow�tpie-
waniem. -1 ja kiedy� mu pomog�! Te� b�d� wielkim z�odziejem!
Ju� Scipio mnie nauczy!
- Po moim trupie! - burkn�� Prosper, poci�gaj�c Bo niezbyt
delikatnie z powrotem w stron� uliczki.
- Ach, pozw�l mu gada�! - szepn�a Osa, podczas gdy Bo ma-
szerowa� przed nimi z obra�on� min�. - Chyba �e naprawd� si�
boisz, �e Scipio m�g�by go ze sob� zabra�?
Prosper pokr�ci� przecz�co g�ow�, ale na jego twarzy wci��
malowa�a si� troska. Jak�e trudno by�o uwa�a� na Bo. Odk�d
wymkn�li si� z domu dziadka, przynajmniej trzy razy dziennie za-
dawa� sobie pytanie, czy dobrze zrobi�, zabieraj�c m�odszego
brata. Jak bardzo zm�czony by� tamtej nocy malec id�cy obok
niego! Przez ca�� d�ug� drog� do dworca ani razu nie pu�ci� d�o-
ni starszego brata. Dosta� si� do Wenecji by�o �atwiej, ni� s�dzi-
li, ale zacz�a si� w�a�nie jesie� i nie by�o ju� tak ciep�o i przyjem-
nie, jak sobie wyobra�ali. Gdy wysiedli na dworcu w Wenecji,
obaj zbyt lekko ubrani, nieposiadaj�cy nic poza plecakiem i ma-
�� torb�, powita� ich przejmuj�cy, wilgotny wiatr. Kieszonkowe
18
Prospera szybko si� wyczerpa�o i po drugiej nocy sp�dzonej na
mokrych uliczkach Bo zacz�� kaszle� - tak strasznie, �e zdespe-
rowany Prosper rozgl�da� si� ju� za jakim� policjantem. �Scusi -
chcia� powiedzie� �amanym w�oskim - uciekli�my z domu, ale
m�j brat jest chory. Czy m�g�by pan zadzwoni� do mojej ciotki,
�eby go zabra�a?".
Tak bardzo by� zrozpaczony. Ale wtedy zjawi�a si� Osa.
Zabra�a ich do kryj�wki, do Riccia i Moski, gdzie dostali su-
che ubrania i co� ciep�ego do zjedzenia. I powiedzia�a Prospero-
wi, �e ju� nie musz� kra�� ani g�odowa�, bo b�dzie si� nimi opie-
kowa� Scipio, Kr�l Z�odziei. Tak jak opiekowa� si� Os� i jej
przyjaci�mi, Ricciem i Mosc�.
- Na pewno ju� na nas czekaj�. - S�owa Osy wyrwa�y Prospe-
ra z zamy�lenia, tak �e przez chwil� nie wiedzia�, gdzie si� znaj-
duje. Na w�skiej uliczce pachnia�o kaw�, ciastem i myszami.
W ich domu pachnia�o zupe�nie inaczej.
- W�a�nie. A jeszcze musimy posprz�ta� - stwierdzi� Bo. -
Scipio nie lubi, jak jest brudno.
- Co ja s�ysz�! - zadrwi� Prosper. - A kto wczoraj przewr�ci�
kube� z brudn� wod�?
- A myszom po cichu wyk�ada ser - zachichota�a Osa, a� zde-
nerwowany Bo da� jej kuksa�ca w bok. - Kr�l Z�odziei niczego
tak bardzo nie lubi jak mysich odchod�w. Niestety, kryj�wka,
kt�r� nam za�atwi�, jest ich pe�na, a do tego trudno j� ogrza�.
Mo�e troch� mniej wytworna by�aby bardziej praktyczna, ale Sci-
pio nie chce nawet o tym s�ysze�.
- Kryj�wka pod Gwiazdami - poprawi� j� Bo i pobieg� do
przodu. Skr�cili w�a�nie w mniej zat�oczon� uliczk�. - Scipio m�-
wi, �e ona si� nazywa Kryj�wka pod Gwiazdami.
Osa wznios�a oczy do nieba.
- Uwa�aj, bo nied�ugo Bo b�dzie s�ucha� tylko tego, co m�wi
Scipio - szepn�a Prosperowi do ucha.
- Co ja mog� na to poradzi�? - westchn�� Prosper.
19
Dobrze wiedzia�, �e tylko dzi�ki Scipiowi nie musieli ju� sy-
pia� na ulicy, i to teraz, gdy po zachodzie s�o�ca nad kana�ami
snu�a si� wilgotna, szara mg�a. Dzi�ki w�amaniom Scipia mieli
pieni�dze i mogli dzi� kupi� makaron i warzywa. Scipio za�atwi�
te� dla Bo ciep�e buty, niewa�ne, �e troch� za du�e, i to Scipio
dba� o to, by mieli co je��, a nie musieli kra��. I to on zaofiaro-
wa� im dom - dom, w kt�rym nie by�o Estery. Ale Scipio by� z�o-
dziejem.
Uliczki stawa�y si� coraz w�sze i bardziej ciche. Nagle zna-
le�li si� w ukrytym sercu miasta, dok�d rzadko zapuszczali si�
obcy. Co rusz sprzed ich n�g ucieka�y koty. Na dachach grucha-
�y go��bie, a pod mostami i mostkami chlupota�a woda, li��c �o-
dzie i drewniane bale. W jej czarnym lustrze odbija�y si� fasady
starych dom�w. Dzieci coraz g��biej i g��biej zapuszcza�y si�
w pl�tanin� ulic, mija�y przytulone do siebie, pochylone budynki,
kt�re przypomina�y jakie� kamienne stwory. Dom, w kt�rym
mieli swoj� kryj�wk�, przywodzi� na my�l dziecko stoj�ce w�r�d
doros�ych - by� ni�szy od innych, p�aski i bez �adnych ozd�b.
Okna mia� zabite gwo�dziami, na murach wisia�y wyblak�e ju�
plakaty filmowe, a szeroka, pordzewia�a roleta zamyka�a drzwi
wej�ciowe. Nad nimi krzywo zwisa�y neonowe litery uk�adaj�ce
si� w napis STELLA. Neon opuszczonego kina, kt�re zupe�nie
nie pasowa�o do starego miasta, ju� dawno nie �wieci�. Ale to tyl-
ko cieszy�o tych, kt�rzy si� teraz w nim ukrywali.
Osa rzuci�a baczne spojrzenie najpierw w prawo, potem w le-
wo, Prosper upewni� si� te�, czy nikt ich nie obserwuje z okien po-
wy�ej, po czym wszyscy troje, po kolei, znikn�li w w�skim koryta-
rzu, kt�ry znajdowa� si� tylko kilka krok�w od g��wnego wej�cia.
Byli w domu.
Ostro�nie st�pali w d� w�skim przej�ciem, a wystraszony
szczur wodny umkn�� im spod n�g. Podobnie jak wiele ulic
i uliczek w mie�cie, tak i ta droga prowadzi�a do kana�u, ale
Osa, Prosper i Bo doszli tylko do metalowych drzwi tkwi�cych
po prawej stronie w pozbawionym okien murze. Kto� krzywo
wypisa� na nich: Yietato 1'ingresso - wej�cie wzbronione. Przed
wielu laty by�o to jedno z wyj�� ewakuacyjnych z kina, teraz za�
znajdowa�a si� za nimi kryj�wka, o kt�rej wiedzia�o tylko sze-
�cioro dzieci.
Prosper poci�gn�� dwa razy za sznur dyndaj�cy obok drzwi,
odczeka� moment i poci�gn�� jeszcze raz. By� to um�wiony znak,
ale min�a d�u�sza chwila, nim us�yszeli trzask odsuwanego rygla.
Zniecierpliwiony Bo przest�powa� z nogi na nog�, ale wreszcie
drzwi lekko si� uchyli�y.
- Has�o? - zapyta� podejrzliwy g�os.
- Daj spok�j, Riccio, przecie� wiesz, �e nigdy nie mo�emy go
zapami�ta�! - szepn�� gniewnie Prosper.
A Osa zbli�y�a si� do szczeliny i sykn�a:
- Widzisz te torby, Je�yku? Targa�am je tutaj a� z rynku na
Rialto i zaraz r�ce zrobi� mi si� d�ugie jak u goryla, wi�c mo�e
by� w ko�cu otworzy�!
21
- Dobra, ju� dobra. Ale po�a�ujecie, je�li Bo zn�w doniesie na
mnie Scipiowi jak ostatnio! - powiedzia� Riccio i z niepewn� mi-
n� otworzy� im drzwi.
By� szczuplejszy i o g�ow� ni�szy od Prospera, mimo �e nie-
wiele tylko od niego m�odszy; przynajmniej tak twierdzi�. Br�zo-
we w�osy stercza�y mu na g�owie na wszystkie strony, dlatego te�
otrzyma� przezwisko Je�.
- Tych hase� Scipia nie da si� zapami�ta�! - narzeka�a Osa,
przeciskaj�c si� w w�skim korytarzyku. - Przecie� dzwonek chy-
ba wystarczy.
- Scipio uwa�a inaczej. - Riccio dok�adnie zasun�� rygiel.
- No to powinien wymy�la� �atwiejsze has�a. Ciekawe, czy ty
pami�tasz to ostatnie?
Riccio podrapa� si� po g�owie.
- Czekaj, Katago dideldum est. Chyba jako� tak.
Osa wznios�a tylko oczy do g�ry, a Bo zachichota�.
- Zacz�li�my ju� sprz�tanie - relacjonowa� Riccio, o�wietla-
j�c ciemny korytarz latark�. - Ale za wiele nie zrobili�my. Mosca
grzebie teraz w tym swoim radiu, a jeszcze godzin� temu stali�my
przed Palazzo Pisani. Nie mam poj�cia, czemu Scipio wybra� so-
bie akurat ten pa�ac na w�amanie. Prawie co wiecz�r co� si� tam
dzieje - imprezy, przyj�cia, dos�ownie drzwi si� nie zamykaj� za
tymi wszystkimi bogaczami. Jak Scipio zamierza wej�� tam nie-
zauwa�ony?
Prosper wzruszy� tylko ramionami. Kr�l Z�odziei ani razu
jeszcze nie wys�a� braci na zwiady, mimo �e Bo bez przerwy si�
o to naprasza�. Zwykle to Riccio i Mosca wychodzili obserwowa�
pa�ace, w kt�rych Scipio pragn�� z�o�y� nocn� wizyt�. Nazywa�
ich swoimi oczami, a Osa mia�a troszczy� si� o to, by pieni�dze
ze sprzeda�y �upu nie znika�y za szybko. Prosper i Bo, najnowsi
podopieczni Kr�la Z�odziei, mogli jedynie towarzyszy� tamtym
przy up�ynnianiu �up�w albo robieniu zakup�w, jak dzi�. Jednak-
�e Bo mia� coraz wi�ksz� ch�� zakrada� si� do tych wspania�ych
22
pa�ac�w i zabiera� stamt�d r�ne pi�kne przedmioty, jak te, kt�-
re Kr�l Z�odziei przynosi� ze swoich wypraw.
- Scipio wsz�dzie wejdzie - o�wiadczy� zdecydowanie Bo,
podskakuj�c obok Riccia. Dwa podskoki na prawej, dwa na lewej
nodze. Rzadko posuwa� si� naprz�d inaczej, ni� biegn�c albo
skacz�c. - Ukrad� co� z Pa�acu Do��w i nikt go nie z�apa�. To na-
prawd� Kr�l Z�odziei.
- Tak, tak, w�amanie do Pa�acu Do��w. Jak mogliby�my zapo-
mnie�! - Osa rzuci�a Prosperowi ironiczne spojrzenie. - Nawet
wy s�yszeli�cie pewnie t� histori� ju� setki razy, no nie?
Prosper tylko si� u�miechn��.
- A ja m�g�bym jej s�ucha� tysi�ce razy - stwierdzi� Riccio,
odsuwaj�c ciemn�, cuchn�c� st�chlizn� kurtyn�.
Znajduj�ca si� za ni� sala kinowa wcale nie by�a taka stara,
a mimo to bardziej zniszczona ni� wiele dom�w w mie�cie licz�-
cych sobie po kilkaset lat. Pod sufitem, z kt�rego kiedy� zwiesza-
�y si� kryszta�owe �yrandole, teraz stercza�y tylko kikuty kabli.
Nawet w s�abym �wietle kilku przeno�nych lamp, kt�re dzieci
pod��czy�y, mo�na by�o zauwa�y� odpadaj�cy w wielu miejscach
tynk. Rz�dy foteli ju� dawno st�d wywieziono, zosta�y tylko trzy
pierwsze, ale w ka�dym i tak brakowa�o kilku sk�adanych sie-
dze�. W mi�kkich czerwonych obiciach myszy urz�dzi�y sobie
gniazda, a ozdobiona gwiazdami kurtyna prze�arta by�a przez
mole. A jednak zachowa�a swoje pi�kno. Z�ote nici tak zachwy-
caj�co po�yskiwa�y na niebieskim materiale, �e Bo przynajmniej
raz dziennie zatrzymywa� si�, by lekko pog�aska� wyhaftowane
gwiazdki.
Na go�ej pod�odze przed kurtyn� kl�cza� ch�opiec majstruj�cy
co� przy starym radiu. By� tak pogr��ony w pracy, �e nawet nie
zauwa�y� skradaj�cego si� Bo. Dopiero kiedy malec wskoczy� mu
na plecy, Mosca drgn��.
- Do diab�a, Bo! - krzykn��. - Ma�o nie skaleczy�em si� �ru-
bokr�tem!
23
Ale Bo odbieg� ju� ze �miechem. Zwinny jak wiewi�rka,
wdrapywa� si� teraz na krzes�a.
- Poczekaj, ty ma�y szczurze wodny! - krzykn�� Mosca, pr�buj�c
mu odci�� drog�. - Jak tylko ci� dorw�, to za�askocz� na �mier�!
- Prop, pomocy! - krzycza� Bo, ale Prosper sta� z boku,
u�miechaj�c si�. Spokojnie patrzy�, jak Mosca �apie jego brata
i wk�ada go sobie pod rami� jak paczk�.
Mosca by� z nich wszystkich najwy�szy i najsilniejszy i chocia�
Bo rzuca� si� i wyrywa�, nie wypu�ci� go z u�cisku, tylko zataszczy�
do pozosta�ych i spyta�:
- Jak my�licie, powinienem go za�askota� czy pozwoli� mu
umrze� z g�odu pod moim ramieniem?
- Puszczaj, ty czarna g�bo! - wrzeszcza� Bo.
Istotnie, sk�ra Moski by�a ciemna i Riccio cz�sto nawet si�
�mia�, �e w cieniu nikt by go nie zauwa�y�.
- No, dobrze, tym razem daruj� ci, krasnalu! - powiedzia� Mo-
sca. Coraz bardziej zrozpaczony Bo szarpa� si� desperacko, usi�u-
j�c wyrwa� si� z u�cisku. - Kupili�cie farb� do mojej ��dki?
- Nie. Dostaniesz j�, jak Scipio przyniesie nowy �up - o�wiad-
czy�a Osa, rzucaj�c torby na fotel. - Teraz jest za droga.
- Przecie� mamy do�� pieni�dzy! - Mosca postawi� wreszcie
Bo na pod�odze i gniewnie skrzy�owa� ramiona. - Co chcesz ro-
bi� z t� ca�� kas�?
- Ile razy mam wam t�umaczy�? To oszcz�dno�ci na czarn�
godzin�. - Osa przyci�gn�a do siebie Bo. - Jak my�lisz, dasz ra-
d� zanie�� zakupy do skrzyni?
Malec skin�� g�ow� i �mign�� tak szybko, �e omal si� nie prze-
wr�ci�. Taszczy� kolejne torby za podw�jne drzwi, do holu, w kt�-
rym kiedy� gromadzili si� widzowie, zanim weszli na sal�. Ci�gle
jeszcze sta�a tam lod�wka, oczywi�cie dawno ju� nie dzia�a�a, ale
by�a �wietna jako skrzynia na zapasy.
Kiedy Bo d�wiga� ci�kie torby, Mosca, zawiedziony odmow�
Osy, powr�ci� do swego radia.
24
I
- Za droga! - burcza� pod nosem. - Je�li jeszcze d�u�ej pocze-
kamy z malowaniem, moja ��dka spr�chnieje! Ale wam jest prze-
cie� wszystko jedno, bo wy jeste�cie szczurami l�dowymi i boicie
si� wody! A na ksi��ki Osy zawsze znajd� si� pieni�dze.
Osa nic nie odpowiedzia�a. W milczeniu zacz�a zbiera� �mie-
ci z pod�ogi, a Prosper zmiata� mysie odchody. Rzeczywi�cie, Osa
mia�a wiele ksi��ek. Od czasu do czasu kupowa�a jak��, ale wi�k-
szo�� jej zbior�w stanowi�y te najta�sze, wyrzucane przez tury-
st�w. Znajdowa�a je w koszach na �mieci i w�r�d papierzysk, pod
siedzeniami vaporetti albo na dworcu. Jej ksi�gozbi�r zajmowa�
tyle miejsca, �e niemal nie by�o wida� materaca.
Spali wszyscy razem, jedno przy drugim, poniewa� noc�, kie-
dy zgasili ju� �wiat�a, wielka, pozbawiona okien sala pogr��a�a
si� w takich ciemno�ciach, �e czuli si� zagubieni i mali jak mr�w-
ki. Pomaga�a tylko blisko�� przyjaci�.
Materac Riccia ca�y by� zarzucony starymi, rozlatuj�cymi si�
komiksami, a �piw�r tak wypchany maskotkami, �e ch�opiec sam
ledwie si� jeszcze w nim mie�ci�. ��ko Moski mo�na by�o roz-
pozna� po wielkiej skrzynce z narz�dziami i w�dkach, w�r�d kt�-
rych sypia�. Poza tym pod poduszk� skrywa� sw�j najwi�kszy
skarb, sw�j talizman: miedzianego konika morskiego, kt�ry wy-
gl�da� dok�adnie tak jak koniki zdobi�ce wi�kszo�� gondoli. Mo-
sca przysi�ga�, �e wcale go nie ukrad� z �adnej z nich, tylko wy�o-
wi� z kana�u obok kina.
- Talizmany, kt�re si� ukrad�o, przynosz� tylko nieszcz�cie.
Ka�dy to wie.
Bracia Bo i Prosper spali na jednym materacu, mocno przy-
tuleni do siebie. U wezg�owia le�a� starannie u�o�ony zbi�r plas-
tikowych wachlarzy Bo: sze�� sztuk, r�nej wielko�ci, wszystkie
jeszcze w dobrym stanie. Naj�adniejszy by� ten, kt�ry Prosper
znalaz� na dworcu w dniu ich przybycia do Wenecji.
Kr�l Z�odziei nie sypia� ze swymi podopiecznymi w Kryj�wce
pod Gwiazdami. Nie mieli poj�cia, gdzie sp�dza� noce, ale nigdy
25
0 tym nie rozmawiali. Czasem wspomina� co� o jakim� starym,
zapomnianym ko�ciele, kiedy jednak Riccio usi�owa� go wy�le-
dzi� i zosta� przy�apany, Scipio tak strasznie si� rozz�o�ci�, �e od
tego czasu nie odwa�yli si� nawet patrze� w jego stron�, kiedy ich
opuszcza�. Przyzwyczaili si� nawet do tego: ich przyw�dca przy-
chodzi� i wychodzi�, kiedy chcia�. Czasem odwiedza� ich trzy dni
z rz�du, potem za� nie widzieli go przez tydzie�.
Ale dzi� mia� przyj��. Wyra�nie to zaznaczy�. A je�li Scipio
zapowiada�, �e przyjdzie, to dotrzymywa� s�owa. Tyle �e nikt nie
wiedzia�, o kt�rej godzinie. Gdy Bo ju� niemal zasypia� na kola-
nach Prospera, a budzik Riccia wskazywa� prawie jedenast�,
w�lizn�li si� pod przykrycia i Osa zacz�a im czyta�. Zwykle
czyta�a im do snu, aby odp�dzi� strach przed koszmarami, kt�-
re czyha�y na nich w ciemno�ciach. Ale tego wieczora czyta�a
im, aby nie zasn�li przed przyj�ciem Scipia. Znalaz�a w swoich
ksi��kach najciekawsz� opowie��, pozostali tymczasem zapalali
�wiece wetkni�te w puste butelki i ustawione mi�dzy materaca-
mi. Do jedynego prawdziwego �wiecznika, jaki posiadali, Riccio
w�o�y� pi�� ca�kiem nowych �wieczek - d�ugich, w�skich, z bla-
dego wosku.
- Riccio? - zapyta�a Osa, gdy wszyscy ju� usiedli, czekaj�c na
opowie��. - Sk�d masz te �wieczki?
Riccio wstydliwie schowa� twarz mi�dzy swoje maskotki.
- Z ko�cio�a Salute - mrukn��. - Tam le�y ich ze sto, a mo�e
1 tysi�c, wi�c chyba nic si� nie stanie, je�li czasem wezm� sobie
kilka. Po co mamy wydawa� na nie pieni�dze? Ale za ka�d�
�wieczk� przesy�am zawsze Marii Pannie ca�usa. S�owo daj�... -
u�miechn�� si� szeroko do Osy.
Osa z westchnieniem ukry�a twarz w d�oniach.
- No, czytaj wreszcie! - ponagli� j� Mosca. - �aden carabinie-
re nie aresztuje Riccia za to, �e zwin�� kilka �wieczek, no nie?
- A mo�e tak? - mrukn�� Bo. Ziewn�� i wtuli� si� w Prospera,
kt�ry usi�owa� zacerowa� jako� dziury w spodniach brata. - Anio�
26
str� nie mo�e przecie� wtedy Riccia chroni�. To znaczy przy wy-
noszeniu �wiec z ko�cio�a. Niee, na pewno nie.
- Co za brednie! Anio� str�! - Riccio zrobi� lekcewa��c� mi-
n�, ale w jego g�osie da�o si� wyczu� niepok�j.
Osa czyta�a im niemal przez godzin�. Za oknem noc stawa�a
si� coraz czarniejsza, a wszyscy ci, kt�rzy w ci�gu dnia wype�nia-
li miasto gwarem, dawno ju� le�eli w ��kach. W pewnym mo-
mencie jej te� zamkn�y si� powieki, a ksi��ka wypad�a z d�oni.
Gdy przyszed� Scipio, wszyscy twardo ju� spali.
KR�L Z�ODZIEI
Prosper w�a�ciwie nie wiedzia�, co go zbudzi�o: mamrotanie
Riccia przez sen czy mo�e ciche kroki Scipia. Gdy jednak
uni�s� g�ow� znad materaca, z ciemno�ci wy�oni�a si� drobna
posta�, zupe�nie jakby przysz�a z jakiego� z�ego snu. Broda
i usta jasno odcina�y si� od czarnej maski, kt�ra skrywa�a resz-
t� twarzy Scipia, a d�ugi i zakrzywiony nos nadawa� mu wygl�d
upiornego ptaka. Podobne maski ponad trzysta lat temu nosili
weneccy lekarze, gdy w mie�cie panowa�a zaraza. Ptaki �mier-
ci. Kr�l Z�odziei, �miej�c si� cicho, zdj�� wreszcie to paskudz-
two z twarzy.
- Cze��, Prop - powiedzia� i o�wietli� latark� twarze pozosta-
�ych. - Wybacz, �e tak p�no.
Prosper ostro�nie odsun�� r�k� Bo i usiad�.
- Jeszcze kiedy� przestraszysz kogo� na �mier� t� swoj� mas-
k� - powiedzia�, �ciszaj�c g�os. - Jak si� tu dosta�e�? Tym razem
naprawd� zaryglowali�my wszystkie wej�cia.
Scipio tylko wzruszy� ramionami i pog�adzi� si� szczup�� d�o-
ni� po czarnych jak smo�a w�osach. By�y tak d�ugie, �e czasem
zwi�zywa� je w kitk�.
- Wiesz przecie�, �e je�li chc� gdzie� wej��, to wchodz�. Jestem
Scipio, Kr�l Z�odziei.
28
Mimo �e udawa� doros�ego, tak naprawd� by� niewiele starszy
od Prospera i o wiele ni�szy od Moski, nawet w butach na pod-
wy�szonych obcasach, kt�re nosi�. By�y dla niego wprawdzie
0 wiele za du�e, ale zawsze wypolerowane na wysoki po�ysk.
1 czarne, tak samo jak dziwaczny p�aszcz, bez kt�rego nigdy si�
nie pokazywa�, si�gaj�cy mu a� do kolan.
- Obud� reszt�! - zarz�dzi� Scipio rozkazuj�cym tonem, kt�-
rego Osa tak nie cierpia�a. Prosper jednak nie zwraca� na to
uwagi.
- Mnie ju� obudzili�cie! - mrukn�� Mosca, po czym ziewaj�c,
zacz�� wygrzebywa� si� spo�r�d swoich w�dek. - Czy ty nigdy nie
sypiasz, Kr�lu Z�odziei?
Scipio zby� to milczeniem. Podczas gdy Mosca i Prosper
budzili pozosta�ych, przechadza� si� po sali kinowej niczym
kogut.
-Widz�, �e posprz�tali�cie! - krzykn��. - Dobrze. Ostatnio
by�o tu jak w chlewie.
- Cze��, Scip! - Gor�czkowo wygrzebuj�c si� ze �piwora, Bo
niemal przewr�ci� si� o w�asne r�ce. Potem na bosaka podbieg�
do Scipia. Tylko on jeden m�g� zwraca� si� do Kr�la Z�odziei po
imieniu, nie nara�aj�c si� przy tym na jego lodowate spojrzenie. -
Co ukrad�e� tym razem? - pyta� podekscytowany, skacz�c obok
Scipia jak ma�y piesek.
Kr�l Z�odziei ze �miechem zdj�� czarn� torb� przewieszon�
przez rami�.
- Czy tym razem dobrze spisali�my si� na zwiadach? - zapyta�
Riccio, wygrzebuj�c si� spomi�dzy swoich pluszak�w. - No, pro-
sz�, powiedz.
- Nied�ugo zacznie go chyba ca�owa� po nogach! - mrukn�a
Osa tak cicho, �e tylko Prosper j� us�ysza�. - Ale je�li o mnie cho-
dzi, wola�abym raczej, �eby Kr�l Z�odziei nie wpada� tu tak cz�sto
w �rodku nocy. -1 wci�gaj�c buty na szczup�e nogi, rzuci�a Scipio-
wi niezbyt przyjazne spojrzenie.
29
- Musia�em niespodzianie zmieni� plany! - o�wiadczy� Scipio,
kiedy ju� wszyscy zebrali si� wok� niego, i rzuci� Ricciowi zwi-
ni�t� gazet�. - Czytaj. Czwarta strona. Na g�rze.
Podekscytowany Riccio ukl�k� na pod�odze, przerzucaj�c
strony gazety. Mosca i Prosper zagl�dali mu przez rami�, a Osa
sta�a nieco na uboczu i bawi�a si� ko�cem warkoczyka.
- Spektakularne w�amanie do Palazzo Contarini - czyta� nie-
pewnie Riccio. - Zrabowano cenn� bi�uteri� oraz wiele dzie� sztu-
ki. Po sprawcach ani �ladu! - Podni�s� wzrok ze zdziwieniem. -
Contarini? Przecie� obserwowali�my Palazzo Pisani.
Scipio wzruszy� ramionami.
- Po prostu zmieni�em zdanie. Palazzo Pisani zostawi�em so-
bie na p�niej. Przecie� nie ucieknie, no nie? W Palazzo Conta-
rini te� by�o co ukra�� - wyja�ni�, machaj�c przed nosem Riccia
pe�n� torb�.
Przez chwil� Scipio rozkoszowa� si� nabo�nym podziwem, z ja-
kim na niego patrzyli, po czym usiad� ze skrzy�owanymi nogami
na pod�odze przed gwia�dzist� kurtyn� i jednym ruchem wysypa�
zawarto�� torby.
- Bi�uteria jest ju� sprzedana - poinformowa�, podczas gdy
tamci przygl�dali mu si� z niedowierzaniem. - Musia�em uregu-
lowa� d�ugi, no i potrzebowa�em te� pewnych narz�dzi, ale to tu-
taj jest dla was.
Na �wie�o zamiecionej pod�odze rozb�ys�y srebrne �y�eczki,
medalion, lupa z r�czk� obrazuj�c� pokrytego srebrnymi �uska-
mi w�a i z�ote szczypce wysadzane male�kimi kamyczkami,
z uchwytem w kszta�cie r�y.
Z szeroko otwartymi oczami Bo pochyli� si� nad �upem Sci-
pia. Ostro�nie, jakby te kosztowno�ci mog�y si� rozkruszy� w je-
go palcach, bra� ka�d� b�yskotk� po kolei, dotyka� jej i z powro-
tem odk�ada�.
- To wszystko jest prawdziwe? - spyta�, patrz�c z zachwytem
na Scipia.
30
Ten potakn�� ze �miechem, potem, wyra�nie zadowolony z sa-
mego siebie i ze �wiata, po�o�y� si� na boku.
-1 co powiecie? Jestem Kr�lem Z�odziei?
Riccio, nie mog�c wykrztusi� s�owa, kiwn�� tylko g�ow� i na-
wet Osa nie potrafi�a ukry�, �e zrobi�o to na niej wra�enie.
- Cz�owieku, zobaczysz, �e ci� kiedy� z�api� - mrukn�� Mo-
sca, podziwiaj�c lup� z w�em.
- Gadanie! - Scipio przewr�ci� si� na plecy, wbijaj�c wzrok
w sufit. - Cho� musz� przyzna�, �e tym razem niewiele brakowa�o.
Alarm wcale nie by� tak stary, jak my�la�em, a kiedy bra�em meda-
lion z nocnego stolika, obudzi�a si� gospodyni. Ale zanim wygra-
moli�a si� z ��ka, ja by�em ju� na dachu s�siedniego domu. - Mrug-
n�� porozumiewawczo do Bo. Ch�opczyk, oparty o jego kolano,
z niek�amanym podziwem przys�uchiwa� si� opowie�ci Scipia.
- Do czego to jest? - zapyta�a Osa, podnosz�c szczypce. - Czy
tym si� wyrywa w�osy z nosa?
- Na Boga, nie! - Scipio wyprostowa� si� i gniewnie wyrwa� jej
szczypce z r�k. - To szczypce do cukru.
- A sk�d ty niby to wszystko wiesz? - Riccio patrzy� na niego
z mieszanin� podziwu i zazdro�ci. - Przecie� chowa�e� si� w sie-
roci�cu tak jak ja, a nam zakonnice nie opowiada�y o szczypcach
do cukru i podobnych rzeczach.
- C�, min�o ju� troch� czasu, odk�d stamt�d uciek�em. - Sci-
pio otrzepa� kurz z czarnego p�aszcza. - Poza tym w przeciwie�-
stwie do ciebie nie siedz� ca�ymi dniami z nosem w komiksach...
Riccio, wyra�nie zawstydzony, wlepi� wzrok w pod�og�.
-Ja czytam nie tylko komiksy! - odezwa�a si� Osa, k�ad�c
Ricciowi d�o� na ramieniu. - A mimo to nigdy nie s�ysza�am
o szczypcach do cukru. Ale nawet gdybym s�ysza�a, nie puszy�a-
bym si� z tego powodu jak paw!
Scipio odchrz�kn��, unikaj�c jej wzroku. Po chwili mrukn��:
- Nie mia�em nic z�ego na my�li, Riccio. Naprawd�. Mo�na
prze�y� ca�e �ycie, nie wiedz�c, co to s� szczypce do cukru. Ale
31
m�wi� wam, ten drobiazg jest wiele wart. Dlatego tym razem po-
starajcie si� wytargowa� u Barbarossy lepsz� cen� za wszystko,
dobra?
- Niby jak? - Mosca rzuci� pozosta�ym bezradne spojrzenie. -
Ostatnio naprawd� si� starali�my, ale t�u�cioch jest po prostu
sprytniejszy.
Z poczuciem winy wpatrywali si� w Scipia. Odk�d sta� si� ich
przyw�dc� i opiekunem, wzi�� na siebie kradzie�e, a do nich na-
le�a�o tylko spieni�enie �upu. Scipio powiedzia� im co prawda,
do kogo maj� p�j��, ale targowanie si� by�o ju� ich spraw�. Jedy-
n� osob� w mie�cie, gotow� robi� interesy z band� dzieciak�w,
by� Ernesto Barbarossa, gruby Rudobrody, kt�ry w swoim anty-
kwariacie sprzedawa� tani kicz turystom, a opr�cz tego na zaple-
czu zajmowa� si� obrotem towarami kosztowniejszymi i najcz�-
�ciej kradzionymi.
- My tego nie umiemy! - ci�gn�� Mosca. - Sprzedawa�, targo-
wa� si� i w og�le. I je�li chcecie zna� moje zdanie, on to bez-
wstydnie wykorzystuje.
Scipio zmarszczy� czo�o i w zamy�leniu bawi� si� paskiem od
pustej ju� torby.
- Prop umie si� targowa� - wtr�ci� si� nagle Bo. - I to jak!
Kiedy�, jak sprzedawali�my co� na pchlim targu, mia� tak� ka-
mienn� twarz, �e...
- Sied� cicho, Bo! - przerwa� bratu Prosper. Jego uszy przy-
pomina�y kolorem ugotowanego raka. - Sprzedawa� stare za-
bawki to przecie� co innego ni� takie rzeczy... - Nerwowo wyj��
z d�oni Bo ma�y medalion.
- Dlaczego niby co innego? - Scipio przygl�da� si� Prosperowi
tak, jakby chcia� wyczyta� z jego twarzy, czy Bo ma racj�, czy nie.
- Je�li o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu, �eby� to
przej��, Prop - powiedzia� Mosca.
- Ja te� jestem za tym. - Osa a� si� wzdrygn�a. - Niedobrze
mi, kiedy Rudobrody gapi si� na mnie tymi swoimi �wi�skimi
32
oczkami. Ci�gle mi si� wydaje, �e zaraz nas wy�mieje albo wezwie
policj�, albo zrobi co� jeszcze gorszego. Za ka�dym razem nie mo-
g� si� wprost doczeka�, kiedy wreszcie wyjdziemy z jego sklepu.
Prosper z zak�opotaniem podrapa� si� za uchem.
- No, dobrze, je�li chcecie - mrukn��. - Rzeczywi�cie, umiem
si� targowa�. Ale ten Barbarossa to przebieg�a sztuka. By�em
tam ostatnio, kiedy Mosca chcia� mu co� sprzeda�...
- Wi�c spr�buj. - Scipio poderwa� si� i przerzuci� pust� torb�
przez rami�. - Musz� lecie�. Mam jeszcze dzi� w nocy spotkanie.
A jutro zn�w przyjd�. Gdzie� tak... - naci�gn�� mask� na oczy -
...p�nym popo�udniem. Chc� wiedzie�, ile wam Rudobrody za-
p�aci. Je�li mniej ni�... - zastanawia� si� chwil�, spogl�daj�c na
�up - wi�c, je�li mniej ni� dwie�cie tysi�cy lir�w, to zabierajcie
wszystko z powrotem.
- Dwie�cie tysi�cy? - Riccio a� otworzy� usta z przej�cia.
- Te przedmioty s� z pewno�ci� o wiele wi�cej warte - mruk-
n�� Prosper.
Scipio spojrza� na niego.
- Z pewno�ci� - rzuci� przez rami�. Z tym d�ugim ptasim
dziobem wygl�da� jako� obco i strasznie, a do tego �wiat�o lamp
ulicznych rzuca�o na �cian� jego wyolbrzymiony cie�. - No, to na
razie - powiedzia�. Ale nim znikn�� za cuchn�c� st�chlizn� kur-
tyn�, zapyta�: - Potrzebujemy nowego has�a?
- Nie! - Odzew by� szybki i jednog�o�ny.
- Dobrze. Aha, s�uchaj, Bo... - Scipio odwr�ci� si� jeszcze. -
Tam, za kurtyn�, stoi karton. S� w nim dla ciebie dwa ma�e kot-
ki. Kto� chcia� je utopi� w kanale. Zaopiekuj si� nimi, zgoda?
No, dobranoc.
Sklep, w kt�rym spora ju� cz�� �up�w Kr�la Z�odziei zamie-
ni�a si� w �yw� got�wk�, znajdowa� si� w uliczce niedaleko Bazy-
liki �wi�tego Marka, zaraz obok cukierni, gdzie za szyb� pi�trzy-
�y si� najr�niejsze pyszno�ci.
- No, chod� ju�! - powiedzia� niecierpliwie Prosper do Riccia,
kt�ry rozp�aszczy� nos na szybie sklepowej, czuj�c, �e a� kr�ci mu
si� w g�owie od zapachu migda��w.
W sklepie Barbarossy nie pachnia�o nawet w po�owie tak �ad-
nie. Z zewn�trz nie r�ni� si� on wcale od innych sklep�w hand-
luj�cych starzyzn�, kt�rych pe�no by�o w Wenecji. Na szybie wy-
stawowej widnia� ozdobiony w r�ne esy-floresy napis: Ernesto
Barbarossa, Ricordi di Yenezia. Za szyb�, na wytartym aksamicie,
kr�lowa�y wazy i imponuj�ce �wieczniki otoczone gondolami
i owadami ze szk�a. Cieniutka porcelana walczy�a o miejsce ze
stosami starych ksi��ek, obrazy w za�niedzia�ych srebrnych ra-
mach sta�y obok masek z papieru. U Barbarossy ka�dy m�g�
znale�� wszystko, czego dusza zapragnie, a to, czego nie by�o na
p�kach, Rudobrody po prostu za�atwia�. W razie potrzeby -
r�wnie� w podejrzany spos�b.
Gdy Prosper otworzy� drzwi, nad g�ow� zabrzmia�y mu dzie-
si�tki szklanych dzwonk�w. Mi�dzy zape�nionymi rega�ami
34
t�oczyli si� tury�ci, rozmawiaj�c tak cicho, jakby znajdowali si� co
najmniej w ko�ciele. By� mo�e sprawia�y to �yrandole, zwisaj�ce
z ciemnego sufitu i pobrz�kuj�ce kolorowymi kwiatkami ze
szk�a, albo �wiece pal�ce si� w ci�kich �wiecznikach, pomimo �e
na zewn�trz �wieci�o s�o�ce. Prosper i Riccio ze spuszczonymi
g�owami przepchn�li si� przez t�um klient�w. Jeden z nich trzy-
ma� w�a�nie ma�� rze�b�, kt�r� Riccio sprzeda� Rudobrodemu
dwa tygodnie temu. Kiedy Prosper zobaczy� cen� przyklejon� na
cokoliku, z wra�enia o ma�o nie przewr�ci� wielkiej gipsowej fi-
gury stoj�cej na �rodku sklepu.
- Pami�tasz, ile Barbarossa zap�aci� ci za tamt� figurk�? -
szepn�� do Riccia.
- Nie. Wiesz, �e nie mam pami�ci do liczb.
- To nic, ale i tak mo�na dopisa� do tej liczby jeszcze dwa ze-
ra. Barbarossa zrobi� niez�y interes, nie uwa�asz?
Podszed� do lady i nacisn�� dzwonek stoj�cy obok kasy. Ric-
cio tymczasem robi� g�upie miny do kobiety w weneckiej masce,
u�miechaj�cej si� do nich z jednego z obraz�w. Za ka�dym ra-
zem pozwala� sobie na t� przyjemno��, poniewa� wiedzia�, �e
w czarnej masce kobiety znajduje si� wizjer, przez kt�ry Barba-
rossa podgl�da, czy klienci przypadkiem go nie okradaj�.
Min�o zaledwie kilka sekund, po czym rozleg� si� lekki brz�k
koralikowej zas�ony i za lad� pojawi� si� Ernesto Barbarossa we
w�asnej osobie. Rudobrody by� tak gruby, �e Prosper zawsze si� za-
stanawia�, jak udaje mu si� porusza� po sklepie z tak� zr�czno�ci�.
- Mam nadziej�, �e tym razem przynie�li�cie mi co� lepszego
ni� ostatnio! - burkn�� do nich szeptem.
Nie mogli nie zauwa�y�, jak �akomym spojrzeniem lustruje
torb�, kt�r� Prosper przyciska� do piersi.
- My�l�, �e b�dzie pan zadowolony! - odpar� Prosper.
Riccio nie odzywa� si� ani s�owem, tylko patrzy� na rud� bro-
d� Barbarossy takim wzrokiem, jakby spodziewa� si�, �e zaraz
co� z niej wylezie.
35
- Co si� tak gapisz, ty fretko? - warkn�� Rudobrody.
- Ach, ja, ja... - Riccio zacz�� si� j�ka� - zastanawia�em si�
tylko, czy pana broda jest prawdziwa. To znaczy, czy naprawd�
jest ruda.
- Oczywi�cie! Mo�e uwa�asz, �e j� farbuj�? - rozz�o�ci� si�
Barbarossa. - Ale wy, dzieciaki, macie pomys�y. - Pog�adzi�
brod� grubymi, upier�cienionymi paluchami i dyskretnie wskaza�
wzrokiem na turyst�w, kt�rzy wci�� cicho rozmawiali mi�dzy so-
b�, ogl�daj�c eksponaty na rega�ach. - Za�atwi� ich tak szybko,
jak si� da - szepn��. - Id�cie do mojego biura, tylko niczego nie
ruszajcie, zrozumiano?
Prosper i Riccio kiwn�li g�owami i znikn�li za zas�on�.
Biuro Barbarossy w niczym nie przypomina�o jego sklepu. Nie
by�o tu �adnych �yrandoli, pal�cych si� �wiec ani szklanych chra-
b�szczy. Pozbawione okien pomieszczenie roz�wietla�a zaledwie
jedna jarzeni�wka, a poza wielkim biurkiem i ogromnym sk�rza-
nym fotelem ^ta�y tylko dwa krzes�a i wysokie a� do sufitu rega�y
z pieczo�owicie opisanymi pud�ami. Na nagiej bia�ej �cianie wi-
sia� plakat Gallerie dell' Accademia, muzeum sztuki.
Pod umieszczonym wysoko na �cianie wizjerem sta�a wy�cie�ana
�aweczka. Riccio natychmiast wspi�� si� na ni� i zajrza� do sklepu.
- Musisz to zobaczy�, Prop! - szepn��. - Rudobrody skacze
wok� tych turyst�w jak t�usty kocur! Nie wydaje mi si�, �eby kto�
m�g� wyj�� z tego sklepu, nie kupuj�c czego�.
- Tak, i to z pewno�ci� nie�le przep�acaj�c.
Prosper po�o�y� torb� z �upem Scipia na krze�le i rozejrza� si�.
- Na pewno j� farbuje - mrukn�� Riccio