8756

Szczegóły
Tytuł 8756
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8756 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Cornelia Funke KR�L Z�ODZIEI Z ilustracjami autorki T�umaczenie z j�zyka niemieckiego Anna i Mi�osz Urban EGMONT i cc wl Po do pe< ilu; stu na ilu� Pra do czy Za otr; dzi /a / Boba Hoskinsa, kt�ry wygl�da jak Wiktor. Tytu� orygina�u: Herr der Diebe Copyright � Cecile Dressler Verlag, Hamburg 2000 � Copyright for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2003 Mapa �Panorama Wenecji" narysowana przez ormia�skiego artyst�-kartografa Rubena Atoyana wydana w formacie 70 x 100 cm Przez Wydawnictwo Terra Nostra s.c. w Warszawie. Redakcja: Anna Jutta-Walenko, Urszula Przasnek Korekta: Agnieszka Trzeszkowska Wydanie pierwsze, Warszawa 2003 Egmont Polska Sp. z o.o. ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa www.egmont.pl/ksiazki ISBN 83-237-1748-6 Opracowanie typograficzne, sk�ad i �amanie: Gra�yna Janecka Druk: Zak�ad Graficzny COLONEL, Krak�w Doro�li nie pami�taj�, jak to jest by� dzieckiem. Naprawd� nie pami�taj�, wierz mi. Zapomnieli o ile wi�kszy wydawa� si� wtedy �wiat. Jak trudno by�o wdrapa� si� na krzes�o. I jak to by�o zawsze patrze� do g�ry. Zapomnieli. Ju� tego nie wiedz�. Ty te� zapomnisz. Czasem doro�li opowiadaj�, jak to by�o pi�knie by� dzieckiem. Nawet marz� o tym, by zn�w nim by�. Ale o czym marzyli, b�d�c dzie�mi? Jak my�lisz? S�dz�, �e marzyli o tym, by w ko�cu dorosn��. .AJH.i.aiiu-il'^^.�. .i KLIENCI WIKTORA Gdy Wiktor po raz pierwszy us�ysza� o Prosperze i Bo, w ksi�y- cowym mie�cie by�a jesie�. S�o�ce odbija�o si� w kana�ach i zalewa- �o stare mury z�otem, ale od morza wia� lodowaty wiatr, jak gdyby chcia� przypomnie� ludziom o zbli�aj�cej si� zimie. W powietrzu czu�o si� ju� przedsmak �niegu, a jesienne s�o�ce ogrzewa�o tylko skrzyd�a anio�om i smokom na dachach. Dom, w kt�rym Wiktor mieszka� i pracowa�, sta� nad samym kana�em; tak blisko, �e woda chlupota�a o mur. Czasami w nocy �ni�o si� Wiktorowi, �e dom wraz z ca�ym miastem zalewaj� fale. �e morze zmy�o tam�, kt�ra trzyma�a Wenecj� przy sta�ym l�- dzie jak skrzyni� z�ota na cienkiej nitce, i wszystko poch�on�o: domy i mosty, ko�cio�y i pa�ace, kt�re ludzie w swej arogancji zbudowali na jego terytorium. Ale na razie wszystko sta�o pewnie na swych drewnianych no- gach, a Wiktor, oparty o parapet, wygl�da� przez zakurzon� szyb�. �adne inne miejsce na ziemi nie mog�o tak bezwstydnie che�pi� si� swym pi�knem jak ksi�ycowe miasto, gdzie konkurowa�y ze sob� roz�wietlone s�o�cem szczyty wspania�ych budowli, �uki, kopu�y i wie�e. Pogwizduj�c, Wiktor odwr�ci� si� od okna i stan�� przed lu- strem. Doskona�a okazja, by wypr�bowa� nowe w�sy, pomy�la�, czuj�c ciep�o s�o�ca na szerokim karku. Dopiero wczoraj kupi� t� 7 niezwyk�� ozdob�: ogromne w�siska, tak ciemne i krzaczaste, �e nawet sum m�g�by ich pozazdro�ci�. Ostro�nie przyklei� je pod no- sem, stan�� na palcach, by doda� sobie nieco wzrostu, obr�ci� si� w lewo, potem w prawo... i tak zapatrzy� si� w swoje odbicie, �e kro- ki us�ysza� dopiero wtedy, gdy ucich�y przed jego drzwiami. Klien- ci. Cholera. Dlaczego w�a�nie teraz musz� mu przeszkadza�? Z westchnieniem siad� za biurkiem. Za drzwiami s�ycha� by�o jakie� szepty. Pewnie podziwiaj� moj� tabliczk�, pomy�la�. Istot- nie by�a niezwyk�a - czarna i b�yszcz�ca, z wyrytym z�otymi lite- rami napisem: Wiktor Getz, detektyw. �ledztwa ka�dego rodzaju. Do tego w trzech j�zykach - w ko�cu trafiali tu tak�e klienci z za- granicy. A ko�atk� obok tabliczki, g�ow� lwa z mosi�nym k�- kiem w pysku, zd��y� w�a�nie tego ranka wypolerowa�. Na co czekaj�?! Wiktor niespokojnie zab�bni� palcami w po- r�cz krzes�a. -Avanti! - zawo�a� w ko�cu niecierpliwie. Drzwi otworzy�y si� i do biura Wiktora, kt�re r�wnocze�nie by�o jego mieszkaniem, weszli m�czyzna i kobieta. Podejrzliwie rozejrzeli si� dooko�a, zmierzyli wzrokiem kaktusy, wieszak na czapki, kapelusze oraz peruki, zbi�r w�s�w, wisz�cy na �cianie ogromny plan miasta i skrzydlatego lwa na biurku, kt�ry s�u�y� za przycisk do list�w. - Czy m�wi pan po angielsku? - ca�kiem p�ynnie po w�osku zapyta�a kobieta. - Oczywi�cie! - odpowiedzia� Wiktor, wskazuj�c jednocze�nie krzes�a przed biurkiem. - Angielski to m�j ojczysty j�zyk. W czym mog� pa�stwu pom�c? Do�� niepewnie zaj�li miejsca. M�czyzna z ponur� min� skrzy�owa� r�ce na piersiach, a kobieta dziwnie wpatrywa�a si� w twarz Wiktora. - Och, to? To m�j nowy kamufla�! - wyja�ni�, odklejaj�c w�- sy. - W moim zawodzie to konieczno��. Ale czym mog� pa�stwu s�u�y�? Co� pa�stwu skradziono, co� si� zgubi�o, uciek�o? 8 Kobieta bez s�owa si�gn�a do torebki. Wiktor zd��y� ju� za- uwa�y�, �e klientka ma popie�atoblond w�osy i spiczasty nos, a jej usta wygl�daj� tak, jakby rzadko pojawia� si� na nich u�miech. M�czyzna za� by� prawdziwym olbrzymem, przynajmniej o dwie g�owy wy�szy od Wiktora. Z nosa z�uszcza�a mu si� spalona s�o�- cem sk�ra, a oczy mia� ma�e i bezbarwne. Pewnie te� nie ma po- czucia humoru, pomy�la� Wiktor i zapisa� sobie twarze obojga w pami�ci. Nie pami�ta� zwykle numer�w telefon�w, ale za to twarzy nie zapomina� nigdy. - Co� nam zgin�o - powiedzia�a kobieta i przesun�a w jego kierunku zdj�cie. Z fotografii spogl�dali na niego dwaj ch�opcy - ma�y blondy- nek, u�miechni�ty od ucha do ucha, i starszy, ciemnow�osy, o po- wa�nym spojrzeniu. Starszy obejmowa� m�odszego ramieniem, jakby chcia� go chroni� przed ca�ym z�em tego �wiata. - Dzieci? - Wiktor spojrza� na nich zdziwiony. - Ju� niejedno musia�em wytropi�: baga�e, m��w, psy, zbieg�e jaszczurki, ale jeste�cie pierwszymi klientami, kt�rzy przychodz� do mnie, po- niewa� zgubili dzieci, pa�stwo... - Obrzuci� oboje pytaj�cym spojrzeniem. - Hartliebowie - odpowiedzia�a kobieta. - Estera i Max Hart- liebowie. - I to nie s� nasze dzieci - o�wiadczy� m�czyzna. Jego spiczastonosa �ona rzuci�a mu rozgniewane spojrzenie. - Prosper i Bonifacy s� synami mojej zmar�ej siostry - wyja�- ni�a. - Sama wychowywa�a ch�opc�w. Prosper w�a�nie sko�czy� dwana�cie lat, a Bo ma pi��. - Prosper i Bonifacy - mrukn�� Wiktor. - Niecodzienne imio- na. Czy Prosper nie znaczy �szcz�liwy"? Estera Hartlieb zmarszczy�a czo�o z irytacj�. - Doprawdy? C�, delikatnie m�wi�c, to dziwaczne imiona. Ale moja siostra mia�a sk�onno�ci do dziwactw. Gdy trzy miesi�- ce temu nagle zmar�a, oboje z m�em natychmiast wyst�pili�my o prawo do opieki nad Bo, poniewa� sami nie mamy dzieci. Nie mogli�my jednak wzi�� do siebie jego starszego brata. Ka�dy by to zrozumia�, ale Prosper strasznie si� zdenerwowa�. Zachowywa� si� jak szalony! Krzycza�, �e chcemy mu ukra�� brata! A przecie� m�g�by go odwiedza� raz w miesi�cu! - Twarz kobiety sta�a si� jeszcze bledsza. - I osiem tygodni temu uciekli - podj�� Max Hartlieb. - Z do- mu dziadka w Hamburgu, gdzie tymczasowo mieszkali. Prosper jest zdolny nam�wi� swojego brata do ka�dego g�upstwa i wszyst- ko wskazuje na to, �e zaci�gn�� Bo w�a�nie tutaj, do Wenecji. Wiktor z niedowierzaniem uni�s� brwi. - Z Hamburga do Wenecji? To d�uga droga dla takich ma�ych dzieci. A czy zwr�cili si� ju� pa�stwo do tutejszej policji? - Naturalnie! - Estera Hartlieb a� sapn�a z oburzenia. - S�u- �yli wszystkim, tylko nie pomoc�. Nic nie zrobili, a przecie� co to za problem odnale�� dwoje dzieci, kt�re bez matki... - Ja, niestety, musz� ju� i��, pilne sprawy zawodowe - prze- rwa� jej m��. - Dlatego chcieliby�my zleci� panu, panie Getz, dalsze poszukiwanie ch�opc�w. Portier w naszym hotelu poleci� nam pana us�ugi. - To mi�o z jego strony - burkn�� Wiktor, bawi�c si� sztuczny- mi w�sami, kt�re le�a�y na biurku, wygl�daj�c niczym zdech�a mysz. - Ale sk�d maj� pa�stwo pewno��, �e ch�opcy przybyli do Wenecji? I po co? Chyba nie po to, �eby przejecha� si� gondol�... - To wina ich matki! - Estera Hartlieb zacisn�a usta i zwr�- ci�a wzrok w stron� brudnej szyby okiennej. Na por�czy balkonu siedzia� bez ruchu go��b, k��bek pi�r targany wiatrem. - Moja siostra bez przerwy opowiada�a ch�opcom o tym mie�cie. �e s� tu skrzydlate lwy i ko�cio�y ze z�ota, �e na dachach stoj� anio�y i smoki, a po schodach przy kana�ach wychodz� nocami wodniki, by pospacerowa� po l�dzie. - Estera z oburzeniem pokr�ci�a g�o- w�. - Moja siostra umia�a opowiada� w taki spos�b, �e czasami nawet ja by�am gotowa jej uwierzy�. Wenecja, Wenecja, Wene- 10 cja! Ma�y Bo ci�gle malowa� skrzydlate lwy, a Prosper dos�ownie ch�on�� ka�de s�owo matki. Pewnie my�la�, �e jak tu przyjad�, trafi� prosto do krainy ba�ni! M�j Bo�e. - Zmarszczy�a nos i z pogard� spojrza�a w okno, na domy, z kt�rych odpada� tynk. Jej m�� nerwowo poprawi� krawat. - Wiele nas kosztowa�o, panie Getz, pod��anie �ladem tych ch�opc�w - powiedzia�. - A oni s� tutaj, zapewniam pana. Gdzie�... - ...w tym ba�aganie - doko�czy�a Estera Hartlieb. - C�, przynajmniej nie ma tu samochod�w, pod kt�re mogli- by wpa�� - mrukn�� Wiktor, spogl�daj�c na plan miasta, z ca�� gmatwanin� uliczek i kana��w. Po chwili zn�w si� odwr�ci� i w zamy�leniu zacz�� no�ykiem do papieru kre�li� co� na blacie biurka. Zniecierpliwiony Max Hartlieb odchrz�kn��. - Panie Getz, przyjmie pan to zlecenie? Wiktor raz jeszcze popatrzy� na zdj�cie, na dwie tak r�ne twarze - na powa�n� min� starszego i beztroski u�miech m�od- szego ch�opca - i skin�� g�ow�. - Tak, przyjm� - odpowiedzia�. - Ju� ja ich odnajd�. Rzeczy- wi�cie wygl�daj� na zbyt m�odych, by �y� na w�asn� r�k�. Czy pa�stwo te� kiedy� w dzieci�stwie uciekli z domu? - O m�j Bo�e, nie! - Estera Hartlieb spojrza�a na niego z os�upieniem, a jej m�� tylko pokr�ci� g�ow�. - A ja tak. - Wiktor przycisn�� zdj�cie ch�opc�w skrzydlatym lwem. - Ale sam. Niestety, nie mia�em brata. Ani m�odszego, ani starszego... Prosz� mi zostawi� sw�j adres i numer telefonu. A te- raz przejd�my do kwestii mojego honorarium. Gdy Hartliebowie przeciskali si� na d� w�skimi schodami, Wiktor wyszed� na balkon. Podmuch zimnego wiatru, kt�ry po- czu� na twarzy, przywia� zapach morskiej soli. Oparty o pordze- wia�� balustrad�, Wiktor patrzy�, jak dwa domy dalej jego klienci wkroczyli na most rozpi�ty ponad kana�em. 11 By� to wyj�tkowo �adny most, ale oni chyba tego nawet nie do- strzegli. Z pochmurnymi minami przebiegli po nim, nie zwracaj�c te� uwagi na zje�onego psa, kt�ry oszczekiwa� ich z przep�ywaj�- cej �odzi. Oczywi�cie nie splun�li te� do wody, jak zwyk� to zawsze czyni� Wiktor. - No tak, ale kto m�wi, �e trzeba lubi� swoich zleceniodaw- c�w! - mrukn�� i pochyli� si� nad kartonowym pud�em z dwoma ��wiami, kt�re wyci�ga�y w jego kierunku pomarszczone szyje. - Tacy rodzice s� zawsze lepsi ni� �adni, prawda? Co o tym my�li- cie? A tak w og�le, czy ��wie maj� rodzic�w? Wiktor ogarn�� zamy�lonym spojrzeniem kana� i domy, kt�- rych kamienne podmur�wki dzie� i noc obmywa�a woda. Miesz- ka� ju� w Wenecji ponad pi�tna�cie lat, ale wci�� jeszcze nie po- zna� wszystkich zak�tk�w miasta. Nikt ich zreszt� nie zna�. Nie b�dzie �atwo znale�� dw�ch ch�opc�w, kt�rzy wcale nie chc� by� znalezieni. Tyle dr�g, tyle zakamark�w, w�skie uliczki, kt�rych nazw nikt nie mo�e spami�ta�, a cz�sto te� w og�le bez nazwy; zabite deskami ko�cio�y, opustosza�e domy. To wszystko wr�cz prowokuje do zabawy w chowanego. Co tam, zawsze ch�tnie si� w to bawi�em, pomy�la� Wiktor, i jak dot�d ka�dego znalaz�em. Osiem tygodni ju� jako� sobie ra- dz�. M�j Bo�e. Kiedy on uciek� z domu, wytrzyma� t� swoj� wol- no�� zaledwie jedno popo�udnie. Po zapadni�ciu ciemno�ci skru- szony, z bij�cym sercem powr�ci� do domu. ��wie skuba�y li�� sa�aty, kt�ry im wrzuci�. - Chyba na noc musz� was wnie�� do domu - stwierdzi�. - Ten wiatr jako� pachnie zim�. Lando i Paula spogl�da�y na niego oczami pozbawionymi rz�s. Czasem myli� je, ale chyba nic sobie z tego nie robi�y. Zna- laz� je na targu, gdzie szuka� perskiego kota. Wytworn� koci� da- m� wy�owi� z beczki �mierdz�cych sardynek i natychmiast wsa- dzi� do kartonowego pud�a, unikaj�c w ten spos�b jej ostrych pazurk�w. I wtedy w�a�nie zobaczy� dwa ��wie, niewzruszenie 12 krocz�ce pomi�dzy stopami ludzi. Dopiero gdy je podni�s�, scho- wa�y si� ze strachu w swoje pancerze. Gdzie zacz�� poszukiwania tych ch�opc�w, zastanawia� si� Wiktor. W sieroci�cach? Szpitalach? Smutne miejsca, ale chyba mog� sobie to darowa�. Hartliebowie ju� pewnie tam sprawdzili. Wychyli� si� za balustrad� i splun�� do ciemnego kana�u. Prosper i Bo. Naprawd� �adne imiona, pomy�la�, nawet je�li troch� dziwne. TROJE DZIECI Hartliebowie mieli racj�. Prosperowi i Bo rzeczywi�cie uda- �o si� dotrze� do Wenecji. Jechali i jechali, dnie i noce sp�dzaj�c w turkocz�cych poci�gach, chowaj�c si� przed konduktora- mi i ciekawskimi starszymi paniami. Zamykali si� w cuchn�- cych ubikacjach i spali w ciemnych k�tach, przytuleni do siebie, g�odni, zm�czeni i przemarzni�ci, ale jednak uda�o im si� i ci�- gle byli razem. W chwili gdy ich ciotka Estera siedzia�a w�a�nie przy biurku Wiktora, stali oparci o drzwi wej�ciowe do pewnego domu, tylko kilka krok�w od mostu Rialto. Im te� zimny wiatr dmucha� w uszy i szepta�, �e to ju� koniec ciep�ych dni. Ale w jednym Es- tera si� myli�a. Prosper i Bo wcale nie byli sami. Towarzyszy�a im dziewczynka, szczup�a, o br�zowych w�osach, zaplecionych w si�- gaj�cy jej do pasa, cieniutki jak ��d�o warkocz. W�a�nie jemu za- wdzi�cza�a swoje przezwisko - Osa. Na �adne inne imi� w og�le nie reagowa�a. Ze zmarszczonym czo�em wpatrywa�a si� w pogniecion� kart- k� papieru, podczas gdy przepychaj�cy si� do wyj�cia ludzie ude- rzali j� w plecy wy�adowanymi po brzegi torbami. - Chyba mamy ju� wszystko - powiedzia�a cichym, lekko za- chrypni�tym g�osem, kt�ry Prosper od razu polubi�, nawet gdy 14 jeszcze nie rozumia� ani s�owa w tym obcym j�zyku. - Jeszcze tyl- ko baterie dla Moski. Gdzie mo�emy je dosta�? Prosper odgarn�� w�osy z czo�a. - W uliczce z ty�u widzia�em sklep elektroniczny - powiedzia�, nastawiaj�c m�odszemu bratu ko�nierz kurtki; zauwa�y�, �e Bo z zimna a� kuli ramiona. Po chwili przepychali si� ju� przez t�um. Tego dnia przy Rialto odbywa� si� targ i w okolicznych zau�- kach panowa� jeszcze wi�kszy ruch ni� w zwyk�e dni. Starzy i m�odzi, m�czy�ni, kobiety i dzieci, tutejsi mieszka�cy i przy- jezdni, przybyli tylko na jeden dzie�, przepychali si� w�r�d stra- gan�w, objuczeni torbami i siatkami. Pachnia�o rybami, jesienny- mi kwiatami i suszonymi grzybami. - Osa? - U�miechaj�c si� przymilnie, Bo z�apa� j� za r�k�. - Kupisz mi ciastko? Dziewczynka czule uszczypn�a go w policzek, ale przecz�co pokr�ci�a g�ow�. - Nie! - powiedzia�a zdecydowanie i poci�gn�a go dalej. Sklep elektroniczny, kt�ry odkry� Prosper, by� malutki. Na wystawie obok ekspres�w do kawy i toster�w le�a�o tak�e kilka zabawek, na kt�rych widok Bo przystan�� zafascynowany. - Ale ja jestem g�odny! - mrukn�� i opar� r�ce o szyb�. - Ty zawsze jeste� g�odny - stwierdzi� Prosper. Otworzy� drzwi i obaj z Bo zatrzymali si� przy wej�ciu, a Osa podesz�a do lady. - Scusi - odezwa�a si� do starszej kobiety, kt�ra odwr�cona do niej plecami wyciera�a kurz z radioodbiornik�w. - Potrzebne mi s� baterie. Dwie, do ma�ego radia. Kobieta zapakowa�a je do torebki, a potem przesun�a po la- dzie w kierunku Osy gar�� cukierk�w. - Jaki s�odki ch�opczyk - powiedzia�a, mrugaj�c do Bo. - Ja- snow�osy anio�ek. Czy to tw�j brat? - Nie. To moi kuzyni. S� tu tylko z wizyt�. Prosper usi�owa� zas�oni� Bo, ale malec przemkn�� mu pod ramieniem i zgarn�� cukierki z lady. 15 - Grazie! - podzi�kowa�, u�miechn�� si� i w podskokach wr�- ci� do brata. - Un vero angelo! - zachwyca�a si� sprzedawczyni, chowaj�c do kasy pieni�dze. - Ale jego matka powinna mu zacerowa� spodnie i mog�aby ju� zacz�� go cieplej ubiera�. Idzie zima. Nie s�yszeli�cie dzi� wiatru w kominach? - Zajmiemy si� tym - powiedzia�a Osa i w�o�y�a baterie do wypchanej torby z zakupami. - Mi�ego dnia, signora. -Angelo! - Prosper drwi�co pokr�ci� g�ow�, zn�w przepycha- j�c si� przez t�um. - Powiedz, Bo, dlaczego wszyscy tak rozp�ywa- j� si� nad twoimi w�osami i okr�g�� buzi�? Ale m�odszy brat pokaza� mu tylko j�zyk, wepchn�� kolejnego cukierka do ust i pobieg� dalej w podskokach. Zwinny jak wie- wi�rka prze�lizgiwa� si� szybko mi�dzy brzuchami i nogami prze- chodni�w. - Zwolnij, Bo! - krzykn�� za nim zdenerwowany Prosper. - Zostaw go! - powiedzia�a ze �miechem Osa. - Przecie� nie zginie. Widzisz? Jest tam, z przodu. Malec zn�w wykrzywi� si� do nich. Usi�owa� w�a�nie skaka� na jednej nodze dooko�a le��cej na ziemi pomara�czy, ale po- tkn�� si� i przewr�ci�, wpadaj�c na grup� japo�skich turyst�w. Przestraszony szybko si� podni�s� i szeroko u�miechn��. Dwie kobiety wyci�gn�y aparaty fotograficzne, zanim jednak zd��y�y mu zrobi� zdj�cie, Prosper chwyci� brata za ko�nierz i niezbyt de- likatnie poci�gn�� za sob�. - Jak cz�sto mam ci m�wi�, �eby� nie pozwala� si� fotografo- wa�? - zasycza�. - No wiem o tym, wiem. - Ma�y odepchn�� jego r�k� i prze- skoczy� nad pustym pude�kiem po zapa�kach. - Ale to przecie� byli Chi�czycy. A ciotka Estera na pewno nie ogl�da zdj�� Chi�- czyk�w, prawda? Poza tym ju� dawno znalaz�a sobie jakie� inne dziecko. Sam tak powiedzia�e�. Prosper kiwn�� g�ow�. 16 - Tak, tak, masz racj� - mrukn��, ale jednocze�nie rozejr si� wok�, jakby podejrzewa�, �e ich ciotka czai si� gdzie� w 1 mie i tylko czeka, by z�apa� Bo. Osa zauwa�y�a spojrzenie Prospera. - Zn�w my�lisz o ciotce, tak? - zapyta�a �ciszonym g�ose mimo �e Bo nie m�g� ich us�ysze�. - Zapomnij o niej, na pew ju� was nie szuka. A je�li nawet, to nie tutaj. Prosper wzruszy� ramionami, jednocze�nie bacznie przygl�i j�c si� mijaj�cym ich kobietom. - Chyba nie - mrukn��. - Na pewno nie - powt�rzy�a z przekonaniem Osa. - Przest si� wreszcie zamartwia�. Wiedzia�, �e Osa ma racj�, ale nie potrafi� przesta� si� m twi�. Jego m�odszy brat sypia� spokojnie jak kociak, jemu / ka�dej nocy �ni�a si� Estera. Ponura, zawsze dok�d� p�dz�i z lepkimi od lakieru w�osami ciotka Estera. - Hej, Prop! - Nagle pojawi� si� przed nimi Bo trzymaj� w r�ku gruby portfel. - Popatrz, co znalaz�em! Przera�ony Prosper wyrwa� mu portfel z r�ki i poci�gn�� bi ta do ciemnego przej�cia pod arkadami. Zatrzyma� si� dopie za stosem pustych skrzynek po warzywach, gdzie go��bie wydzi bywa�y resztki jedzenia. - Sk�d to masz? Nachmurzony Bo wyd�� wargi i opar� g�ow� na ramieniu Os - Znalaz�em! Przecie� powiedzia�em. Wypad� jednemu �ysen z kieszeni spodni. On nic nie zauwa�y�, no i wtedy go znalaz�em Prosper westchn��. Od kiedy odpowiada� za siebie i Bo, m sia� nauczy� si� kra��. Najpierw co� do jedzenia, potem tak pieni�dze, jednak nienawidzi� tego. Tak si� ba�, �e trz�s�y mu s r�ce, ale Bo traktowa� to jak jak�� ekscytuj�c� gr�. Prosper z broni� mu kra�� i za ka�dym razem, gdy tylko go na tym przy� pa�, okropnie krzycza� na niego. Nie chcia�, by Estera mog�a ki dy� powiedzie�, �e zrobi� ze swojego brata z�odzieja. 17 - Przesta� si� denerwowa�, Prop - powiedzia�a Osa i przytu- li�a Bo do siebie. - M�wi przecie�, �e nie ukrad�. A w�a�ciciela ju� dawno nie ma. Zobacz lepiej, ile jest w �rodku. Prosper z wahaniem otworzy� portfel. Ludzie przybywaj�cy do ksi�ycowego miasta ci�gle co� gubili. Zwykle by�y to tylko wa- chlarze albo tanie maski karnawa�owe, kt�re sprzedawano na ka�dym rogu. Ale od czasu do czasu zrywa� si� pasek jakiego� aparatu, z kieszeni czyjej� kurtki wypada� plik banknot�w albo w�a�nie taki gruby portfel. Prosper niecierpliwie sprawdza� prze- gr�dki, jednak mi�dzy pomi�tymi paragonami sklepowymi, ra- chunkami z restauracji i biletami na vaporetto by�o tylko kilka ry- si�clirowych banknot�w. - Trudno. - Osa nie kry�a zawodu. - Nasza kasa jest prawie pu- sta, ale by� mo�e Kr�l Z�odziei zn�w j� nape�ni dzi� wieczorem. - Jasne, �e tak! - Bo patrzy� na Os�, oburzony jej pow�tpie- waniem. -1 ja kiedy� mu pomog�! Te� b�d� wielkim z�odziejem! Ju� Scipio mnie nauczy! - Po moim trupie! - burkn�� Prosper, poci�gaj�c Bo niezbyt delikatnie z powrotem w stron� uliczki. - Ach, pozw�l mu gada�! - szepn�a Osa, podczas gdy Bo ma- szerowa� przed nimi z obra�on� min�. - Chyba �e naprawd� si� boisz, �e Scipio m�g�by go ze sob� zabra�? Prosper pokr�ci� przecz�co g�ow�, ale na jego twarzy wci�� malowa�a si� troska. Jak�e trudno by�o uwa�a� na Bo. Odk�d wymkn�li si� z domu dziadka, przynajmniej trzy razy dziennie za- dawa� sobie pytanie, czy dobrze zrobi�, zabieraj�c m�odszego brata. Jak bardzo zm�czony by� tamtej nocy malec id�cy obok niego! Przez ca�� d�ug� drog� do dworca ani razu nie pu�ci� d�o- ni starszego brata. Dosta� si� do Wenecji by�o �atwiej, ni� s�dzi- li, ale zacz�a si� w�a�nie jesie� i nie by�o ju� tak ciep�o i przyjem- nie, jak sobie wyobra�ali. Gdy wysiedli na dworcu w Wenecji, obaj zbyt lekko ubrani, nieposiadaj�cy nic poza plecakiem i ma- �� torb�, powita� ich przejmuj�cy, wilgotny wiatr. Kieszonkowe 18 Prospera szybko si� wyczerpa�o i po drugiej nocy sp�dzonej na mokrych uliczkach Bo zacz�� kaszle� - tak strasznie, �e zdespe- rowany Prosper rozgl�da� si� ju� za jakim� policjantem. �Scusi - chcia� powiedzie� �amanym w�oskim - uciekli�my z domu, ale m�j brat jest chory. Czy m�g�by pan zadzwoni� do mojej ciotki, �eby go zabra�a?". Tak bardzo by� zrozpaczony. Ale wtedy zjawi�a si� Osa. Zabra�a ich do kryj�wki, do Riccia i Moski, gdzie dostali su- che ubrania i co� ciep�ego do zjedzenia. I powiedzia�a Prospero- wi, �e ju� nie musz� kra�� ani g�odowa�, bo b�dzie si� nimi opie- kowa� Scipio, Kr�l Z�odziei. Tak jak opiekowa� si� Os� i jej przyjaci�mi, Ricciem i Mosc�. - Na pewno ju� na nas czekaj�. - S�owa Osy wyrwa�y Prospe- ra z zamy�lenia, tak �e przez chwil� nie wiedzia�, gdzie si� znaj- duje. Na w�skiej uliczce pachnia�o kaw�, ciastem i myszami. W ich domu pachnia�o zupe�nie inaczej. - W�a�nie. A jeszcze musimy posprz�ta� - stwierdzi� Bo. - Scipio nie lubi, jak jest brudno. - Co ja s�ysz�! - zadrwi� Prosper. - A kto wczoraj przewr�ci� kube� z brudn� wod�? - A myszom po cichu wyk�ada ser - zachichota�a Osa, a� zde- nerwowany Bo da� jej kuksa�ca w bok. - Kr�l Z�odziei niczego tak bardzo nie lubi jak mysich odchod�w. Niestety, kryj�wka, kt�r� nam za�atwi�, jest ich pe�na, a do tego trudno j� ogrza�. Mo�e troch� mniej wytworna by�aby bardziej praktyczna, ale Sci- pio nie chce nawet o tym s�ysze�. - Kryj�wka pod Gwiazdami - poprawi� j� Bo i pobieg� do przodu. Skr�cili w�a�nie w mniej zat�oczon� uliczk�. - Scipio m�- wi, �e ona si� nazywa Kryj�wka pod Gwiazdami. Osa wznios�a oczy do nieba. - Uwa�aj, bo nied�ugo Bo b�dzie s�ucha� tylko tego, co m�wi Scipio - szepn�a Prosperowi do ucha. - Co ja mog� na to poradzi�? - westchn�� Prosper. 19 Dobrze wiedzia�, �e tylko dzi�ki Scipiowi nie musieli ju� sy- pia� na ulicy, i to teraz, gdy po zachodzie s�o�ca nad kana�ami snu�a si� wilgotna, szara mg�a. Dzi�ki w�amaniom Scipia mieli pieni�dze i mogli dzi� kupi� makaron i warzywa. Scipio za�atwi� te� dla Bo ciep�e buty, niewa�ne, �e troch� za du�e, i to Scipio dba� o to, by mieli co je��, a nie musieli kra��. I to on zaofiaro- wa� im dom - dom, w kt�rym nie by�o Estery. Ale Scipio by� z�o- dziejem. Uliczki stawa�y si� coraz w�sze i bardziej ciche. Nagle zna- le�li si� w ukrytym sercu miasta, dok�d rzadko zapuszczali si� obcy. Co rusz sprzed ich n�g ucieka�y koty. Na dachach grucha- �y go��bie, a pod mostami i mostkami chlupota�a woda, li��c �o- dzie i drewniane bale. W jej czarnym lustrze odbija�y si� fasady starych dom�w. Dzieci coraz g��biej i g��biej zapuszcza�y si� w pl�tanin� ulic, mija�y przytulone do siebie, pochylone budynki, kt�re przypomina�y jakie� kamienne stwory. Dom, w kt�rym mieli swoj� kryj�wk�, przywodzi� na my�l dziecko stoj�ce w�r�d doros�ych - by� ni�szy od innych, p�aski i bez �adnych ozd�b. Okna mia� zabite gwo�dziami, na murach wisia�y wyblak�e ju� plakaty filmowe, a szeroka, pordzewia�a roleta zamyka�a drzwi wej�ciowe. Nad nimi krzywo zwisa�y neonowe litery uk�adaj�ce si� w napis STELLA. Neon opuszczonego kina, kt�re zupe�nie nie pasowa�o do starego miasta, ju� dawno nie �wieci�. Ale to tyl- ko cieszy�o tych, kt�rzy si� teraz w nim ukrywali. Osa rzuci�a baczne spojrzenie najpierw w prawo, potem w le- wo, Prosper upewni� si� te�, czy nikt ich nie obserwuje z okien po- wy�ej, po czym wszyscy troje, po kolei, znikn�li w w�skim koryta- rzu, kt�ry znajdowa� si� tylko kilka krok�w od g��wnego wej�cia. Byli w domu. Ostro�nie st�pali w d� w�skim przej�ciem, a wystraszony szczur wodny umkn�� im spod n�g. Podobnie jak wiele ulic i uliczek w mie�cie, tak i ta droga prowadzi�a do kana�u, ale Osa, Prosper i Bo doszli tylko do metalowych drzwi tkwi�cych po prawej stronie w pozbawionym okien murze. Kto� krzywo wypisa� na nich: Yietato 1'ingresso - wej�cie wzbronione. Przed wielu laty by�o to jedno z wyj�� ewakuacyjnych z kina, teraz za� znajdowa�a si� za nimi kryj�wka, o kt�rej wiedzia�o tylko sze- �cioro dzieci. Prosper poci�gn�� dwa razy za sznur dyndaj�cy obok drzwi, odczeka� moment i poci�gn�� jeszcze raz. By� to um�wiony znak, ale min�a d�u�sza chwila, nim us�yszeli trzask odsuwanego rygla. Zniecierpliwiony Bo przest�powa� z nogi na nog�, ale wreszcie drzwi lekko si� uchyli�y. - Has�o? - zapyta� podejrzliwy g�os. - Daj spok�j, Riccio, przecie� wiesz, �e nigdy nie mo�emy go zapami�ta�! - szepn�� gniewnie Prosper. A Osa zbli�y�a si� do szczeliny i sykn�a: - Widzisz te torby, Je�yku? Targa�am je tutaj a� z rynku na Rialto i zaraz r�ce zrobi� mi si� d�ugie jak u goryla, wi�c mo�e by� w ko�cu otworzy�! 21 - Dobra, ju� dobra. Ale po�a�ujecie, je�li Bo zn�w doniesie na mnie Scipiowi jak ostatnio! - powiedzia� Riccio i z niepewn� mi- n� otworzy� im drzwi. By� szczuplejszy i o g�ow� ni�szy od Prospera, mimo �e nie- wiele tylko od niego m�odszy; przynajmniej tak twierdzi�. Br�zo- we w�osy stercza�y mu na g�owie na wszystkie strony, dlatego te� otrzyma� przezwisko Je�. - Tych hase� Scipia nie da si� zapami�ta�! - narzeka�a Osa, przeciskaj�c si� w w�skim korytarzyku. - Przecie� dzwonek chy- ba wystarczy. - Scipio uwa�a inaczej. - Riccio dok�adnie zasun�� rygiel. - No to powinien wymy�la� �atwiejsze has�a. Ciekawe, czy ty pami�tasz to ostatnie? Riccio podrapa� si� po g�owie. - Czekaj, Katago dideldum est. Chyba jako� tak. Osa wznios�a tylko oczy do g�ry, a Bo zachichota�. - Zacz�li�my ju� sprz�tanie - relacjonowa� Riccio, o�wietla- j�c ciemny korytarz latark�. - Ale za wiele nie zrobili�my. Mosca grzebie teraz w tym swoim radiu, a jeszcze godzin� temu stali�my przed Palazzo Pisani. Nie mam poj�cia, czemu Scipio wybra� so- bie akurat ten pa�ac na w�amanie. Prawie co wiecz�r co� si� tam dzieje - imprezy, przyj�cia, dos�ownie drzwi si� nie zamykaj� za tymi wszystkimi bogaczami. Jak Scipio zamierza wej�� tam nie- zauwa�ony? Prosper wzruszy� tylko ramionami. Kr�l Z�odziei ani razu jeszcze nie wys�a� braci na zwiady, mimo �e Bo bez przerwy si� o to naprasza�. Zwykle to Riccio i Mosca wychodzili obserwowa� pa�ace, w kt�rych Scipio pragn�� z�o�y� nocn� wizyt�. Nazywa� ich swoimi oczami, a Osa mia�a troszczy� si� o to, by pieni�dze ze sprzeda�y �upu nie znika�y za szybko. Prosper i Bo, najnowsi podopieczni Kr�la Z�odziei, mogli jedynie towarzyszy� tamtym przy up�ynnianiu �up�w albo robieniu zakup�w, jak dzi�. Jednak- �e Bo mia� coraz wi�ksz� ch�� zakrada� si� do tych wspania�ych 22 pa�ac�w i zabiera� stamt�d r�ne pi�kne przedmioty, jak te, kt�- re Kr�l Z�odziei przynosi� ze swoich wypraw. - Scipio wsz�dzie wejdzie - o�wiadczy� zdecydowanie Bo, podskakuj�c obok Riccia. Dwa podskoki na prawej, dwa na lewej nodze. Rzadko posuwa� si� naprz�d inaczej, ni� biegn�c albo skacz�c. - Ukrad� co� z Pa�acu Do��w i nikt go nie z�apa�. To na- prawd� Kr�l Z�odziei. - Tak, tak, w�amanie do Pa�acu Do��w. Jak mogliby�my zapo- mnie�! - Osa rzuci�a Prosperowi ironiczne spojrzenie. - Nawet wy s�yszeli�cie pewnie t� histori� ju� setki razy, no nie? Prosper tylko si� u�miechn��. - A ja m�g�bym jej s�ucha� tysi�ce razy - stwierdzi� Riccio, odsuwaj�c ciemn�, cuchn�c� st�chlizn� kurtyn�. Znajduj�ca si� za ni� sala kinowa wcale nie by�a taka stara, a mimo to bardziej zniszczona ni� wiele dom�w w mie�cie licz�- cych sobie po kilkaset lat. Pod sufitem, z kt�rego kiedy� zwiesza- �y si� kryszta�owe �yrandole, teraz stercza�y tylko kikuty kabli. Nawet w s�abym �wietle kilku przeno�nych lamp, kt�re dzieci pod��czy�y, mo�na by�o zauwa�y� odpadaj�cy w wielu miejscach tynk. Rz�dy foteli ju� dawno st�d wywieziono, zosta�y tylko trzy pierwsze, ale w ka�dym i tak brakowa�o kilku sk�adanych sie- dze�. W mi�kkich czerwonych obiciach myszy urz�dzi�y sobie gniazda, a ozdobiona gwiazdami kurtyna prze�arta by�a przez mole. A jednak zachowa�a swoje pi�kno. Z�ote nici tak zachwy- caj�co po�yskiwa�y na niebieskim materiale, �e Bo przynajmniej raz dziennie zatrzymywa� si�, by lekko pog�aska� wyhaftowane gwiazdki. Na go�ej pod�odze przed kurtyn� kl�cza� ch�opiec majstruj�cy co� przy starym radiu. By� tak pogr��ony w pracy, �e nawet nie zauwa�y� skradaj�cego si� Bo. Dopiero kiedy malec wskoczy� mu na plecy, Mosca drgn��. - Do diab�a, Bo! - krzykn��. - Ma�o nie skaleczy�em si� �ru- bokr�tem! 23 Ale Bo odbieg� ju� ze �miechem. Zwinny jak wiewi�rka, wdrapywa� si� teraz na krzes�a. - Poczekaj, ty ma�y szczurze wodny! - krzykn�� Mosca, pr�buj�c mu odci�� drog�. - Jak tylko ci� dorw�, to za�askocz� na �mier�! - Prop, pomocy! - krzycza� Bo, ale Prosper sta� z boku, u�miechaj�c si�. Spokojnie patrzy�, jak Mosca �apie jego brata i wk�ada go sobie pod rami� jak paczk�. Mosca by� z nich wszystkich najwy�szy i najsilniejszy i chocia� Bo rzuca� si� i wyrywa�, nie wypu�ci� go z u�cisku, tylko zataszczy� do pozosta�ych i spyta�: - Jak my�licie, powinienem go za�askota� czy pozwoli� mu umrze� z g�odu pod moim ramieniem? - Puszczaj, ty czarna g�bo! - wrzeszcza� Bo. Istotnie, sk�ra Moski by�a ciemna i Riccio cz�sto nawet si� �mia�, �e w cieniu nikt by go nie zauwa�y�. - No, dobrze, tym razem daruj� ci, krasnalu! - powiedzia� Mo- sca. Coraz bardziej zrozpaczony Bo szarpa� si� desperacko, usi�u- j�c wyrwa� si� z u�cisku. - Kupili�cie farb� do mojej ��dki? - Nie. Dostaniesz j�, jak Scipio przyniesie nowy �up - o�wiad- czy�a Osa, rzucaj�c torby na fotel. - Teraz jest za droga. - Przecie� mamy do�� pieni�dzy! - Mosca postawi� wreszcie Bo na pod�odze i gniewnie skrzy�owa� ramiona. - Co chcesz ro- bi� z t� ca�� kas�? - Ile razy mam wam t�umaczy�? To oszcz�dno�ci na czarn� godzin�. - Osa przyci�gn�a do siebie Bo. - Jak my�lisz, dasz ra- d� zanie�� zakupy do skrzyni? Malec skin�� g�ow� i �mign�� tak szybko, �e omal si� nie prze- wr�ci�. Taszczy� kolejne torby za podw�jne drzwi, do holu, w kt�- rym kiedy� gromadzili si� widzowie, zanim weszli na sal�. Ci�gle jeszcze sta�a tam lod�wka, oczywi�cie dawno ju� nie dzia�a�a, ale by�a �wietna jako skrzynia na zapasy. Kiedy Bo d�wiga� ci�kie torby, Mosca, zawiedziony odmow� Osy, powr�ci� do swego radia. 24 I - Za droga! - burcza� pod nosem. - Je�li jeszcze d�u�ej pocze- kamy z malowaniem, moja ��dka spr�chnieje! Ale wam jest prze- cie� wszystko jedno, bo wy jeste�cie szczurami l�dowymi i boicie si� wody! A na ksi��ki Osy zawsze znajd� si� pieni�dze. Osa nic nie odpowiedzia�a. W milczeniu zacz�a zbiera� �mie- ci z pod�ogi, a Prosper zmiata� mysie odchody. Rzeczywi�cie, Osa mia�a wiele ksi��ek. Od czasu do czasu kupowa�a jak��, ale wi�k- szo�� jej zbior�w stanowi�y te najta�sze, wyrzucane przez tury- st�w. Znajdowa�a je w koszach na �mieci i w�r�d papierzysk, pod siedzeniami vaporetti albo na dworcu. Jej ksi�gozbi�r zajmowa� tyle miejsca, �e niemal nie by�o wida� materaca. Spali wszyscy razem, jedno przy drugim, poniewa� noc�, kie- dy zgasili ju� �wiat�a, wielka, pozbawiona okien sala pogr��a�a si� w takich ciemno�ciach, �e czuli si� zagubieni i mali jak mr�w- ki. Pomaga�a tylko blisko�� przyjaci�. Materac Riccia ca�y by� zarzucony starymi, rozlatuj�cymi si� komiksami, a �piw�r tak wypchany maskotkami, �e ch�opiec sam ledwie si� jeszcze w nim mie�ci�. ��ko Moski mo�na by�o roz- pozna� po wielkiej skrzynce z narz�dziami i w�dkach, w�r�d kt�- rych sypia�. Poza tym pod poduszk� skrywa� sw�j najwi�kszy skarb, sw�j talizman: miedzianego konika morskiego, kt�ry wy- gl�da� dok�adnie tak jak koniki zdobi�ce wi�kszo�� gondoli. Mo- sca przysi�ga�, �e wcale go nie ukrad� z �adnej z nich, tylko wy�o- wi� z kana�u obok kina. - Talizmany, kt�re si� ukrad�o, przynosz� tylko nieszcz�cie. Ka�dy to wie. Bracia Bo i Prosper spali na jednym materacu, mocno przy- tuleni do siebie. U wezg�owia le�a� starannie u�o�ony zbi�r plas- tikowych wachlarzy Bo: sze�� sztuk, r�nej wielko�ci, wszystkie jeszcze w dobrym stanie. Naj�adniejszy by� ten, kt�ry Prosper znalaz� na dworcu w dniu ich przybycia do Wenecji. Kr�l Z�odziei nie sypia� ze swymi podopiecznymi w Kryj�wce pod Gwiazdami. Nie mieli poj�cia, gdzie sp�dza� noce, ale nigdy 25 0 tym nie rozmawiali. Czasem wspomina� co� o jakim� starym, zapomnianym ko�ciele, kiedy jednak Riccio usi�owa� go wy�le- dzi� i zosta� przy�apany, Scipio tak strasznie si� rozz�o�ci�, �e od tego czasu nie odwa�yli si� nawet patrze� w jego stron�, kiedy ich opuszcza�. Przyzwyczaili si� nawet do tego: ich przyw�dca przy- chodzi� i wychodzi�, kiedy chcia�. Czasem odwiedza� ich trzy dni z rz�du, potem za� nie widzieli go przez tydzie�. Ale dzi� mia� przyj��. Wyra�nie to zaznaczy�. A je�li Scipio zapowiada�, �e przyjdzie, to dotrzymywa� s�owa. Tyle �e nikt nie wiedzia�, o kt�rej godzinie. Gdy Bo ju� niemal zasypia� na kola- nach Prospera, a budzik Riccia wskazywa� prawie jedenast�, w�lizn�li si� pod przykrycia i Osa zacz�a im czyta�. Zwykle czyta�a im do snu, aby odp�dzi� strach przed koszmarami, kt�- re czyha�y na nich w ciemno�ciach. Ale tego wieczora czyta�a im, aby nie zasn�li przed przyj�ciem Scipia. Znalaz�a w swoich ksi��kach najciekawsz� opowie��, pozostali tymczasem zapalali �wiece wetkni�te w puste butelki i ustawione mi�dzy materaca- mi. Do jedynego prawdziwego �wiecznika, jaki posiadali, Riccio w�o�y� pi�� ca�kiem nowych �wieczek - d�ugich, w�skich, z bla- dego wosku. - Riccio? - zapyta�a Osa, gdy wszyscy ju� usiedli, czekaj�c na opowie��. - Sk�d masz te �wieczki? Riccio wstydliwie schowa� twarz mi�dzy swoje maskotki. - Z ko�cio�a Salute - mrukn��. - Tam le�y ich ze sto, a mo�e 1 tysi�c, wi�c chyba nic si� nie stanie, je�li czasem wezm� sobie kilka. Po co mamy wydawa� na nie pieni�dze? Ale za ka�d� �wieczk� przesy�am zawsze Marii Pannie ca�usa. S�owo daj�... - u�miechn�� si� szeroko do Osy. Osa z westchnieniem ukry�a twarz w d�oniach. - No, czytaj wreszcie! - ponagli� j� Mosca. - �aden carabinie- re nie aresztuje Riccia za to, �e zwin�� kilka �wieczek, no nie? - A mo�e tak? - mrukn�� Bo. Ziewn�� i wtuli� si� w Prospera, kt�ry usi�owa� zacerowa� jako� dziury w spodniach brata. - Anio� 26 str� nie mo�e przecie� wtedy Riccia chroni�. To znaczy przy wy- noszeniu �wiec z ko�cio�a. Niee, na pewno nie. - Co za brednie! Anio� str�! - Riccio zrobi� lekcewa��c� mi- n�, ale w jego g�osie da�o si� wyczu� niepok�j. Osa czyta�a im niemal przez godzin�. Za oknem noc stawa�a si� coraz czarniejsza, a wszyscy ci, kt�rzy w ci�gu dnia wype�nia- li miasto gwarem, dawno ju� le�eli w ��kach. W pewnym mo- mencie jej te� zamkn�y si� powieki, a ksi��ka wypad�a z d�oni. Gdy przyszed� Scipio, wszyscy twardo ju� spali. KR�L Z�ODZIEI Prosper w�a�ciwie nie wiedzia�, co go zbudzi�o: mamrotanie Riccia przez sen czy mo�e ciche kroki Scipia. Gdy jednak uni�s� g�ow� znad materaca, z ciemno�ci wy�oni�a si� drobna posta�, zupe�nie jakby przysz�a z jakiego� z�ego snu. Broda i usta jasno odcina�y si� od czarnej maski, kt�ra skrywa�a resz- t� twarzy Scipia, a d�ugi i zakrzywiony nos nadawa� mu wygl�d upiornego ptaka. Podobne maski ponad trzysta lat temu nosili weneccy lekarze, gdy w mie�cie panowa�a zaraza. Ptaki �mier- ci. Kr�l Z�odziei, �miej�c si� cicho, zdj�� wreszcie to paskudz- two z twarzy. - Cze��, Prop - powiedzia� i o�wietli� latark� twarze pozosta- �ych. - Wybacz, �e tak p�no. Prosper ostro�nie odsun�� r�k� Bo i usiad�. - Jeszcze kiedy� przestraszysz kogo� na �mier� t� swoj� mas- k� - powiedzia�, �ciszaj�c g�os. - Jak si� tu dosta�e�? Tym razem naprawd� zaryglowali�my wszystkie wej�cia. Scipio tylko wzruszy� ramionami i pog�adzi� si� szczup�� d�o- ni� po czarnych jak smo�a w�osach. By�y tak d�ugie, �e czasem zwi�zywa� je w kitk�. - Wiesz przecie�, �e je�li chc� gdzie� wej��, to wchodz�. Jestem Scipio, Kr�l Z�odziei. 28 Mimo �e udawa� doros�ego, tak naprawd� by� niewiele starszy od Prospera i o wiele ni�szy od Moski, nawet w butach na pod- wy�szonych obcasach, kt�re nosi�. By�y dla niego wprawdzie 0 wiele za du�e, ale zawsze wypolerowane na wysoki po�ysk. 1 czarne, tak samo jak dziwaczny p�aszcz, bez kt�rego nigdy si� nie pokazywa�, si�gaj�cy mu a� do kolan. - Obud� reszt�! - zarz�dzi� Scipio rozkazuj�cym tonem, kt�- rego Osa tak nie cierpia�a. Prosper jednak nie zwraca� na to uwagi. - Mnie ju� obudzili�cie! - mrukn�� Mosca, po czym ziewaj�c, zacz�� wygrzebywa� si� spo�r�d swoich w�dek. - Czy ty nigdy nie sypiasz, Kr�lu Z�odziei? Scipio zby� to milczeniem. Podczas gdy Mosca i Prosper budzili pozosta�ych, przechadza� si� po sali kinowej niczym kogut. -Widz�, �e posprz�tali�cie! - krzykn��. - Dobrze. Ostatnio by�o tu jak w chlewie. - Cze��, Scip! - Gor�czkowo wygrzebuj�c si� ze �piwora, Bo niemal przewr�ci� si� o w�asne r�ce. Potem na bosaka podbieg� do Scipia. Tylko on jeden m�g� zwraca� si� do Kr�la Z�odziei po imieniu, nie nara�aj�c si� przy tym na jego lodowate spojrzenie. - Co ukrad�e� tym razem? - pyta� podekscytowany, skacz�c obok Scipia jak ma�y piesek. Kr�l Z�odziei ze �miechem zdj�� czarn� torb� przewieszon� przez rami�. - Czy tym razem dobrze spisali�my si� na zwiadach? - zapyta� Riccio, wygrzebuj�c si� spomi�dzy swoich pluszak�w. - No, pro- sz�, powiedz. - Nied�ugo zacznie go chyba ca�owa� po nogach! - mrukn�a Osa tak cicho, �e tylko Prosper j� us�ysza�. - Ale je�li o mnie cho- dzi, wola�abym raczej, �eby Kr�l Z�odziei nie wpada� tu tak cz�sto w �rodku nocy. -1 wci�gaj�c buty na szczup�e nogi, rzuci�a Scipio- wi niezbyt przyjazne spojrzenie. 29 - Musia�em niespodzianie zmieni� plany! - o�wiadczy� Scipio, kiedy ju� wszyscy zebrali si� wok� niego, i rzuci� Ricciowi zwi- ni�t� gazet�. - Czytaj. Czwarta strona. Na g�rze. Podekscytowany Riccio ukl�k� na pod�odze, przerzucaj�c strony gazety. Mosca i Prosper zagl�dali mu przez rami�, a Osa sta�a nieco na uboczu i bawi�a si� ko�cem warkoczyka. - Spektakularne w�amanie do Palazzo Contarini - czyta� nie- pewnie Riccio. - Zrabowano cenn� bi�uteri� oraz wiele dzie� sztu- ki. Po sprawcach ani �ladu! - Podni�s� wzrok ze zdziwieniem. - Contarini? Przecie� obserwowali�my Palazzo Pisani. Scipio wzruszy� ramionami. - Po prostu zmieni�em zdanie. Palazzo Pisani zostawi�em so- bie na p�niej. Przecie� nie ucieknie, no nie? W Palazzo Conta- rini te� by�o co ukra�� - wyja�ni�, machaj�c przed nosem Riccia pe�n� torb�. Przez chwil� Scipio rozkoszowa� si� nabo�nym podziwem, z ja- kim na niego patrzyli, po czym usiad� ze skrzy�owanymi nogami na pod�odze przed gwia�dzist� kurtyn� i jednym ruchem wysypa� zawarto�� torby. - Bi�uteria jest ju� sprzedana - poinformowa�, podczas gdy tamci przygl�dali mu si� z niedowierzaniem. - Musia�em uregu- lowa� d�ugi, no i potrzebowa�em te� pewnych narz�dzi, ale to tu- taj jest dla was. Na �wie�o zamiecionej pod�odze rozb�ys�y srebrne �y�eczki, medalion, lupa z r�czk� obrazuj�c� pokrytego srebrnymi �uska- mi w�a i z�ote szczypce wysadzane male�kimi kamyczkami, z uchwytem w kszta�cie r�y. Z szeroko otwartymi oczami Bo pochyli� si� nad �upem Sci- pia. Ostro�nie, jakby te kosztowno�ci mog�y si� rozkruszy� w je- go palcach, bra� ka�d� b�yskotk� po kolei, dotyka� jej i z powro- tem odk�ada�. - To wszystko jest prawdziwe? - spyta�, patrz�c z zachwytem na Scipia. 30 Ten potakn�� ze �miechem, potem, wyra�nie zadowolony z sa- mego siebie i ze �wiata, po�o�y� si� na boku. -1 co powiecie? Jestem Kr�lem Z�odziei? Riccio, nie mog�c wykrztusi� s�owa, kiwn�� tylko g�ow� i na- wet Osa nie potrafi�a ukry�, �e zrobi�o to na niej wra�enie. - Cz�owieku, zobaczysz, �e ci� kiedy� z�api� - mrukn�� Mo- sca, podziwiaj�c lup� z w�em. - Gadanie! - Scipio przewr�ci� si� na plecy, wbijaj�c wzrok w sufit. - Cho� musz� przyzna�, �e tym razem niewiele brakowa�o. Alarm wcale nie by� tak stary, jak my�la�em, a kiedy bra�em meda- lion z nocnego stolika, obudzi�a si� gospodyni. Ale zanim wygra- moli�a si� z ��ka, ja by�em ju� na dachu s�siedniego domu. - Mrug- n�� porozumiewawczo do Bo. Ch�opczyk, oparty o jego kolano, z niek�amanym podziwem przys�uchiwa� si� opowie�ci Scipia. - Do czego to jest? - zapyta�a Osa, podnosz�c szczypce. - Czy tym si� wyrywa w�osy z nosa? - Na Boga, nie! - Scipio wyprostowa� si� i gniewnie wyrwa� jej szczypce z r�k. - To szczypce do cukru. - A sk�d ty niby to wszystko wiesz? - Riccio patrzy� na niego z mieszanin� podziwu i zazdro�ci. - Przecie� chowa�e� si� w sie- roci�cu tak jak ja, a nam zakonnice nie opowiada�y o szczypcach do cukru i podobnych rzeczach. - C�, min�o ju� troch� czasu, odk�d stamt�d uciek�em. - Sci- pio otrzepa� kurz z czarnego p�aszcza. - Poza tym w przeciwie�- stwie do ciebie nie siedz� ca�ymi dniami z nosem w komiksach... Riccio, wyra�nie zawstydzony, wlepi� wzrok w pod�og�. -Ja czytam nie tylko komiksy! - odezwa�a si� Osa, k�ad�c Ricciowi d�o� na ramieniu. - A mimo to nigdy nie s�ysza�am o szczypcach do cukru. Ale nawet gdybym s�ysza�a, nie puszy�a- bym si� z tego powodu jak paw! Scipio odchrz�kn��, unikaj�c jej wzroku. Po chwili mrukn��: - Nie mia�em nic z�ego na my�li, Riccio. Naprawd�. Mo�na prze�y� ca�e �ycie, nie wiedz�c, co to s� szczypce do cukru. Ale 31 m�wi� wam, ten drobiazg jest wiele wart. Dlatego tym razem po- starajcie si� wytargowa� u Barbarossy lepsz� cen� za wszystko, dobra? - Niby jak? - Mosca rzuci� pozosta�ym bezradne spojrzenie. - Ostatnio naprawd� si� starali�my, ale t�u�cioch jest po prostu sprytniejszy. Z poczuciem winy wpatrywali si� w Scipia. Odk�d sta� si� ich przyw�dc� i opiekunem, wzi�� na siebie kradzie�e, a do nich na- le�a�o tylko spieni�enie �upu. Scipio powiedzia� im co prawda, do kogo maj� p�j��, ale targowanie si� by�o ju� ich spraw�. Jedy- n� osob� w mie�cie, gotow� robi� interesy z band� dzieciak�w, by� Ernesto Barbarossa, gruby Rudobrody, kt�ry w swoim anty- kwariacie sprzedawa� tani kicz turystom, a opr�cz tego na zaple- czu zajmowa� si� obrotem towarami kosztowniejszymi i najcz�- �ciej kradzionymi. - My tego nie umiemy! - ci�gn�� Mosca. - Sprzedawa�, targo- wa� si� i w og�le. I je�li chcecie zna� moje zdanie, on to bez- wstydnie wykorzystuje. Scipio zmarszczy� czo�o i w zamy�leniu bawi� si� paskiem od pustej ju� torby. - Prop umie si� targowa� - wtr�ci� si� nagle Bo. - I to jak! Kiedy�, jak sprzedawali�my co� na pchlim targu, mia� tak� ka- mienn� twarz, �e... - Sied� cicho, Bo! - przerwa� bratu Prosper. Jego uszy przy- pomina�y kolorem ugotowanego raka. - Sprzedawa� stare za- bawki to przecie� co innego ni� takie rzeczy... - Nerwowo wyj�� z d�oni Bo ma�y medalion. - Dlaczego niby co innego? - Scipio przygl�da� si� Prosperowi tak, jakby chcia� wyczyta� z jego twarzy, czy Bo ma racj�, czy nie. - Je�li o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu, �eby� to przej��, Prop - powiedzia� Mosca. - Ja te� jestem za tym. - Osa a� si� wzdrygn�a. - Niedobrze mi, kiedy Rudobrody gapi si� na mnie tymi swoimi �wi�skimi 32 oczkami. Ci�gle mi si� wydaje, �e zaraz nas wy�mieje albo wezwie policj�, albo zrobi co� jeszcze gorszego. Za ka�dym razem nie mo- g� si� wprost doczeka�, kiedy wreszcie wyjdziemy z jego sklepu. Prosper z zak�opotaniem podrapa� si� za uchem. - No, dobrze, je�li chcecie - mrukn��. - Rzeczywi�cie, umiem si� targowa�. Ale ten Barbarossa to przebieg�a sztuka. By�em tam ostatnio, kiedy Mosca chcia� mu co� sprzeda�... - Wi�c spr�buj. - Scipio poderwa� si� i przerzuci� pust� torb� przez rami�. - Musz� lecie�. Mam jeszcze dzi� w nocy spotkanie. A jutro zn�w przyjd�. Gdzie� tak... - naci�gn�� mask� na oczy - ...p�nym popo�udniem. Chc� wiedzie�, ile wam Rudobrody za- p�aci. Je�li mniej ni�... - zastanawia� si� chwil�, spogl�daj�c na �up - wi�c, je�li mniej ni� dwie�cie tysi�cy lir�w, to zabierajcie wszystko z powrotem. - Dwie�cie tysi�cy? - Riccio a� otworzy� usta z przej�cia. - Te przedmioty s� z pewno�ci� o wiele wi�cej warte - mruk- n�� Prosper. Scipio spojrza� na niego. - Z pewno�ci� - rzuci� przez rami�. Z tym d�ugim ptasim dziobem wygl�da� jako� obco i strasznie, a do tego �wiat�o lamp ulicznych rzuca�o na �cian� jego wyolbrzymiony cie�. - No, to na razie - powiedzia�. Ale nim znikn�� za cuchn�c� st�chlizn� kur- tyn�, zapyta�: - Potrzebujemy nowego has�a? - Nie! - Odzew by� szybki i jednog�o�ny. - Dobrze. Aha, s�uchaj, Bo... - Scipio odwr�ci� si� jeszcze. - Tam, za kurtyn�, stoi karton. S� w nim dla ciebie dwa ma�e kot- ki. Kto� chcia� je utopi� w kanale. Zaopiekuj si� nimi, zgoda? No, dobranoc. Sklep, w kt�rym spora ju� cz�� �up�w Kr�la Z�odziei zamie- ni�a si� w �yw� got�wk�, znajdowa� si� w uliczce niedaleko Bazy- liki �wi�tego Marka, zaraz obok cukierni, gdzie za szyb� pi�trzy- �y si� najr�niejsze pyszno�ci. - No, chod� ju�! - powiedzia� niecierpliwie Prosper do Riccia, kt�ry rozp�aszczy� nos na szybie sklepowej, czuj�c, �e a� kr�ci mu si� w g�owie od zapachu migda��w. W sklepie Barbarossy nie pachnia�o nawet w po�owie tak �ad- nie. Z zewn�trz nie r�ni� si� on wcale od innych sklep�w hand- luj�cych starzyzn�, kt�rych pe�no by�o w Wenecji. Na szybie wy- stawowej widnia� ozdobiony w r�ne esy-floresy napis: Ernesto Barbarossa, Ricordi di Yenezia. Za szyb�, na wytartym aksamicie, kr�lowa�y wazy i imponuj�ce �wieczniki otoczone gondolami i owadami ze szk�a. Cieniutka porcelana walczy�a o miejsce ze stosami starych ksi��ek, obrazy w za�niedzia�ych srebrnych ra- mach sta�y obok masek z papieru. U Barbarossy ka�dy m�g� znale�� wszystko, czego dusza zapragnie, a to, czego nie by�o na p�kach, Rudobrody po prostu za�atwia�. W razie potrzeby - r�wnie� w podejrzany spos�b. Gdy Prosper otworzy� drzwi, nad g�ow� zabrzmia�y mu dzie- si�tki szklanych dzwonk�w. Mi�dzy zape�nionymi rega�ami 34 t�oczyli si� tury�ci, rozmawiaj�c tak cicho, jakby znajdowali si� co najmniej w ko�ciele. By� mo�e sprawia�y to �yrandole, zwisaj�ce z ciemnego sufitu i pobrz�kuj�ce kolorowymi kwiatkami ze szk�a, albo �wiece pal�ce si� w ci�kich �wiecznikach, pomimo �e na zewn�trz �wieci�o s�o�ce. Prosper i Riccio ze spuszczonymi g�owami przepchn�li si� przez t�um klient�w. Jeden z nich trzy- ma� w�a�nie ma�� rze�b�, kt�r� Riccio sprzeda� Rudobrodemu dwa tygodnie temu. Kiedy Prosper zobaczy� cen� przyklejon� na cokoliku, z wra�enia o ma�o nie przewr�ci� wielkiej gipsowej fi- gury stoj�cej na �rodku sklepu. - Pami�tasz, ile Barbarossa zap�aci� ci za tamt� figurk�? - szepn�� do Riccia. - Nie. Wiesz, �e nie mam pami�ci do liczb. - To nic, ale i tak mo�na dopisa� do tej liczby jeszcze dwa ze- ra. Barbarossa zrobi� niez�y interes, nie uwa�asz? Podszed� do lady i nacisn�� dzwonek stoj�cy obok kasy. Ric- cio tymczasem robi� g�upie miny do kobiety w weneckiej masce, u�miechaj�cej si� do nich z jednego z obraz�w. Za ka�dym ra- zem pozwala� sobie na t� przyjemno��, poniewa� wiedzia�, �e w czarnej masce kobiety znajduje si� wizjer, przez kt�ry Barba- rossa podgl�da, czy klienci przypadkiem go nie okradaj�. Min�o zaledwie kilka sekund, po czym rozleg� si� lekki brz�k koralikowej zas�ony i za lad� pojawi� si� Ernesto Barbarossa we w�asnej osobie. Rudobrody by� tak gruby, �e Prosper zawsze si� za- stanawia�, jak udaje mu si� porusza� po sklepie z tak� zr�czno�ci�. - Mam nadziej�, �e tym razem przynie�li�cie mi co� lepszego ni� ostatnio! - burkn�� do nich szeptem. Nie mogli nie zauwa�y�, jak �akomym spojrzeniem lustruje torb�, kt�r� Prosper przyciska� do piersi. - My�l�, �e b�dzie pan zadowolony! - odpar� Prosper. Riccio nie odzywa� si� ani s�owem, tylko patrzy� na rud� bro- d� Barbarossy takim wzrokiem, jakby spodziewa� si�, �e zaraz co� z niej wylezie. 35 - Co si� tak gapisz, ty fretko? - warkn�� Rudobrody. - Ach, ja, ja... - Riccio zacz�� si� j�ka� - zastanawia�em si� tylko, czy pana broda jest prawdziwa. To znaczy, czy naprawd� jest ruda. - Oczywi�cie! Mo�e uwa�asz, �e j� farbuj�? - rozz�o�ci� si� Barbarossa. - Ale wy, dzieciaki, macie pomys�y. - Pog�adzi� brod� grubymi, upier�cienionymi paluchami i dyskretnie wskaza� wzrokiem na turyst�w, kt�rzy wci�� cicho rozmawiali mi�dzy so- b�, ogl�daj�c eksponaty na rega�ach. - Za�atwi� ich tak szybko, jak si� da - szepn��. - Id�cie do mojego biura, tylko niczego nie ruszajcie, zrozumiano? Prosper i Riccio kiwn�li g�owami i znikn�li za zas�on�. Biuro Barbarossy w niczym nie przypomina�o jego sklepu. Nie by�o tu �adnych �yrandoli, pal�cych si� �wiec ani szklanych chra- b�szczy. Pozbawione okien pomieszczenie roz�wietla�a zaledwie jedna jarzeni�wka, a poza wielkim biurkiem i ogromnym sk�rza- nym fotelem ^ta�y tylko dwa krzes�a i wysokie a� do sufitu rega�y z pieczo�owicie opisanymi pud�ami. Na nagiej bia�ej �cianie wi- sia� plakat Gallerie dell' Accademia, muzeum sztuki. Pod umieszczonym wysoko na �cianie wizjerem sta�a wy�cie�ana �aweczka. Riccio natychmiast wspi�� si� na ni� i zajrza� do sklepu. - Musisz to zobaczy�, Prop! - szepn��. - Rudobrody skacze wok� tych turyst�w jak t�usty kocur! Nie wydaje mi si�, �eby kto� m�g� wyj�� z tego sklepu, nie kupuj�c czego�. - Tak, i to z pewno�ci� nie�le przep�acaj�c. Prosper po�o�y� torb� z �upem Scipia na krze�le i rozejrza� si�. - Na pewno j� farbuje - mrukn�� Riccio