874
Szczegóły |
Tytuł |
874 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
874 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 874 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
874 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Judith Krantz
Tylko Manhattan
Oficyna Wydawnicza "Almapress"
Warszawa 1991
PWZN
"Print 6"
Lublin 1995
Adaptacja na podstawie
ksi��ki pod tym samym
tytu�em wydanej przez
Oficyn� Wydawnicz�
"Almapress"
Warszawa 1991
Dla Steve'a, kt�ry wie doskonale, dlaczego wci�� dedykuj� mu ksi��ki.
Z wyrazami nieustaj�cej mi�o�ci.
-------------------------
1.
Maxi Amberville, z typow� dla siebie niecierpliwo�ci�, jak zawsze
lekcewa��c przepisy, zerwa�a si� z fotela, zanim samolot Concorde
znieruchomia�, i pogna�a w�skim przej�ciem do przodu. Inni pasa�erowie
zachowywali wynios�y spok�j, jak przysta�o tym, kt�rzy zap�acili podw�jn�
cen� za bilet pierwszej klasy z Pary�a do Nowego Jorku i nie odczuwaj�
dalszej potrzeby po�piechu. Kiedy mija�a ich w locie, kilka brwi unios�o
si� elegancko na widok tak niewybaczalnie �adnej dziewczyny w
nieprzystojnym p�dzie.
- Czemu trwa to tak d�ugo? - zapyta�a stewardes�.
- Jeszcze nie przyjechali�my, madame.
- Przyjechali�my? Oczywi�cie, �e przyjechali�my. Niech diabli wezm� te
maszyny... wi�cej czasu sp�dzaj� na ziemi ni� w powietrzu. - Maxi zadr�a�a
z w�ciek�o�ci, ka�dym calem cia�a, na�adowanego nerwow� energi� i upartym
d��eniem do celu, wyra�aj�c dezaprobat� dla Air France.
- Mo�e madame zechce wr�ci� na swoje miejsce?
- Nie zechc�, do licha. Spieszy mi si�. - Maxi uparcie tkwi�a w
przej�ciu. Jej kr�tkie, ciemne, niesforne w�osy tu stercza�y, tam g�st�
grzywk� opada�y na czo�o i przys�ania�y oburzon� twarz. Przykuwa�aby uwag�
w pokoju pe�nym pi�knych kobiet, gdy� sama uroda stawa�a si� w jej
obecno�ci czym� nieistotnym i nieciekawym. W przy�mionym �wietle kabiny
p�on�a oczekiwaniem, jak gdyby zaraz mia�a wej�� na sal� balow�. Ubrana
by�a w star�, mocno �ci�gni�t� paskiem kurtk� zamszow� w kolorze koniaku i
znoszone d�insy wetkni�te w botki na p�askim obcasie, kt�re zawsze nosi�a w
podr�y. Pasek torebki przerzuci�a przez rami� jak koalicyjk�, a gdy
niecierpliwie odgarnia�a grzywk�, ods�ania�a nad prawym okiem grube pasmo
siwizny, z kt�rym przysz�a na �wiat.
Concorde zahamowa� wreszcie ze szmerem, a stewardesa z pe�n� godno�ci
pogard� patrzy�a, jak Maxi wypada przez nie do ko�ca otwarte drzwi, z
paszportem ameryka�skim w wolnej d�oni.
Przed najbli�szym punktem kontroli paszportowej Maxi przystan�a i poda�a
paszport do sprawdzenia. Urz�dnik otworzy� go, przyjrza� si� fotografii,
zacz�� czyta� od niechcenia, a potem z uwag�.
- Maxime Emma Amberville? - zapyta�.
- Owszem. Czy to nie straszne zdj�cie? Prosz� pos�ucha�, ja si� spiesz�.
Nie m�g�by pan tego podstemplowa� i mnie przepu�ci�?
Kontroler obserwowa� j� z baczn� rezerw�. Spokojnie nacisn�� par�
klawiszy komputera.
- Kt�ra - zapyta� wreszcie - jest Maxime Emm� Amberville Cipriani Brady
Kirkgordon?
- Wiem, wiem. Nazwisko w najlepszym razie niepor�czne.
Ale zgodne z prawem.
- Mnie ciekawi, dlaczego w pe�nym brzmieniu nie figuruje w tym
paszporcie.
- Stary paszport by� wa�ny do lata, a ten dosta�am w ambasadzie w
Pary�u... Wida�, �e jest nowy.
- Czy oficjalnie zmieni�a pani nazwisko?
- Oficjalnie? - Maxi poczu�a si� dotkni�ta. - Za ka�dym razem rozwodzi�am
si� oficjalnie. Wol� nazwisko panie�skie, wi�c do niego wr�ci�am. Chce pan
us�ysze� ca�� histori� mojego �ycia? Wszyscy pasa�erowie tego cholernego
samolotu mnie wyprzedz�. Teraz b�d� musia�a czeka� na kontrol� celn�!
- Baga�u jeszcze nie wy�adowano - zauwa�y� rozs�dnie.
- O to chodzi! Nie mam �adnego baga�u. Gdyby si� pan nie spiera� o moj�
ponur� przesz�o��, ju� bym siedzia�a w taks�wce. Och, do jasnej cholery! -
j�kn�a rozw�cieczona.
Kontroler nadal ogl�da� paszport. Fotografia nie potrafi�a odda� jej
elektryzuj�cej �ywotno�ci i cho� przywyk� do z�ych zdj��, ani przez moment
nie wierzy�, �e to w�a�nie j� przedstawia. Ukazywa�o g��wnie grzywk� i
oboj�tnie u�mi�chni�te usta, podczas gdy stoj�ca przed nim zagniewana
kobieta, z w�osami nastroszonymi niczym pi�ra rozz�oszczonego ptaka, mia�a
w sobie odwag�, �mia�o��, wi�c musia�by j� zauwa�y� jak rakiet� wystrzelon�
przed nosem. Ponadto wygl�da�a za m�odo na osob� zam�n�, a c� dopiero
trzykrotnie, cho� s�dz�c po dacie urodzi�a si� przed dwudziestu dziewi�ciu
laty.
Kontroler niech�tnie przybi� w paszporcie piecz�tk� z dat� 15 sierpnia
1984 roku, po czym go zwr�ci�, ale najpierw zrobi� specjaln� nieczyteln�
adnotacj� na odwrocie jej deklaracji celnej.
P�ynnym ruchem, ze zwinno�ci� urodzonej mieszkanki Nowego Jorku, Maxi
cisn�a torebk� na st� i niecierpliwie rozejrza�a si� za celnikiem.
Zgromadzeni w k�cie wielkiej sali, dopijali porann� kaw�, nie spiesz�c si�
z rozpocz�ciem pracy. Paru z nich r�wnocze�nie spostrzeg�o Maxi i
gwa�townie odstawi�o kubki. Jeden, m�ody i ry�y, wysforowa� si� na czo�o i
ruszy� ku niej.
- Co ci tak �pieszno, O'Casey? - zapyta� go kolega i przytrzyma� za
rami�.
- Komu �pieszno? - O'Casey odtr�ci� jego d�o�. - Tak si� sk�ada, �e go��b
jest m�j - oznajmi�, szybko podchodz�c do Maxi i w swej determinacji o
kilka jard�w wyprzedzaj�c najbli�szego koleg�.
- Witamy w Nowym Jorku - powiedzia�. - Hrabina Kirkgordon, o ile mnie
wzrok nie myli.
- Och, daj spok�j z g�upimi tytu�ami, O'Casey. Wiesz, �e ju� do�� dawno
rzuci�am biednego Ch�opczyn�. - Maxi spojrza�a na niego lekko
zaniepokojona, r�kami wsparta pod boki. Ma pecha, �e wpad�a w �apy
zadufanego w sobie, piegowatego, bynajmniej nie odra�aj�cego Josepha
O'Caseya, we w�asnym mniemaniu podobnego do Sherlocka Holmesa. Prawo
powinno zabrania� takim jak on urz�dnikom pa�stwowym dr�czenia przyzwoitych
obywateli.
- Jak�ebym m�g� zapomnie�? - odpar� zdumiony. - Zaraz po rozwodzie
pr�bowa�a pani przemyci� mn�stwo nowej garderoby od Saint Laurenta. Zawsze
by�a z pani kiepska krawcowa, panno Amberville... bardzo niefachowo
poprzyszywa�a pani te etykietki Saksa. Czy nigdy nie przyjmie pani do
wiadomo�ci, �e badamy europejskie kolekcje mody, ledwie je sfotografuj�?
- Dobrze to o tobie �wiadczy, O'Casey. - Maxi powa�nym skinieniem g�owy
wyrazi�a aprobat�. - B�d� o tym pami�ta�. A tymczasem b�d� uprzejmy
sprawdzi� mi torebk�. Strasznie si� dzi� spiesz�.
- Ostatnim razem spieszy�a si� pani z dwudziestoma butelkami Shalimaru,
tymi po dwie�cie dolar�w, a jeszcze przedtem z nowym Patkiem Polo na r�ce,
kt�ry nosi�a pani na widoku, bez w�tpienia wspominaj�c histori�
skradzionego listu. Ten zegarek ze szczerego z�ota wart by� co najmniej
osiem tysi�cy dolar�w. A potem, zaraz, zaraz, nie tak dawno temu chodzi�o o
drobiazg, o norki od Fendiego, te przefarbowane na r�owo, kt�re rzekomo
kupi�a pani dla zabawy na pchlim targu za nieca�e trzysta dolar�w.
Pi�tna�cie tysi�cy dolc�w w Mediolanie, o ile mnie pami�� nie myli. -
U�miechn�� si� rad z siebie. - Nie ma to jak pami�� do szczeg��w.
- Shalimar by� prezentem dla przyjaci�ki - sprzeciwi�a si� Maxi. - Ja
nie u�ywam perfum.
- Ale prezenty nale�y wylicza�, jak pisz� w deklaracji - oboj�tnie
stwierdzi� O'Casey.
Maxi podnios�a na niego wzrok. Te irlandzkie oczy nie wyra�a�y lito�ci.
U�miecha�y si�, owszem, lecz nie ca�kiem nieszkodliwie.
- Masz absolutn� racj�, O'Casey - przyzna�a. - Jestem niepoprawn�
przemytniczk�. Zawsze ni� by�am i przypuszczalnie zawsze b�d�. Nie wiem,
dlaczego to robi�, i chcia�abym przesta�. To nerwica. Jestem chora.
Potrzebuj� pomocy. Uciekn� si� do niej, gdy b�d� mog�a. Ale przysi�gam, �e
tym razem - ten jeden jedyny raz - nic nie mam przy sobie. Przylecia�am w
interesach i musz� szybko dosta� si� do miasta. Powinnam ju� tam by�, na
lito��. Przeszukaj mi torb� i przepu�� mnie - b�aga�a. - Prosz�.
O'Casey bacznie si� jej przygl�da�. Taka by�a �adna, ta ryzykantka, �e na
sam widok jej twarzy przesz�y go ciarki. Ca�a reszta, bo jak wszyscy
celnicy nauczy� si� odgadywa� wymow� cia�a, niczego w tej chwili nie
zdradza�a. B�g raczy wiedzie�, co ona przemyca, je�li potrafi sta� tak
niewinnie.
- Nie mog�, panno Amberville. - Z �alem pokr�ci� g�ow�.
- Kontroler paszport�w zna pani przesz�o�� i zrobi� na deklaracji
adnotacj�, wi�c nie wolno pani po prostu przepu�ci�. B�dziemy musieli
podda� pani� kontroli osobistej.
- Do cholery, przeszukaj przynajmniej torebk�! - za��da�a Maxi, ju� nie
tonem petentki.
- Oczywi�cie nie trzyma pani tego w torebce. Cokolwiek to jest, musi by�
na pani - odpar� O'Casey. - Trzeba b�dzie zaczeka� na celniczk�. Powinna
si� stawi� za godzin� czy dwie, a ju� ja dopilnuj�, �eby pani� wzi�a na
pierwszy ogie�.
- Kontrola osobista? �artujesz! - wykrzykn�a Maxi szczerze zdziwiona. Od
dwudziestu dziewi�ciu lat prawie zawsze stawia�a na swoim, wi�c utwierdzi�a
si� w przekonaniu, �e jej nie obowi�zuj� zwyk�e zasady. I z pewno�ci� bez
jej zgody nikt niczego Maxi Amberville nie zrobi�. Nigdy! Przenigdy.
- Nie �artuj� - odrzek� spokojnie O'Casey, z czym� na kszta�t u�mieszku.
Maxi popatrzy�a na niego niedowierzaj�co.
M�wi� serio, ten maniak na punkcie w�adzy. Ale ka�dy m�czyzna ma swoj�
cen�, nawet Joe O'Casey.
- Joe - powiedzia�a z g��bokim westchnieniem - znamy si� od lat, prawda?
I nigdy nie by�am z�� obywatelk�, co? Skarb pa�stwa lepiej wyszed� na
pobieranych ode mnie grzywnach ni� na normalnych op�atach celnych.
- To w�a�nie m�wi�, ilekro� pani� przy�api�, ale pani nie chce s�ucha�.
- Nigdy nie wwozi�am narkotyk�w, nie pasteryzowanego sera ani salami z
zaraz� pyska i racic... Joe... czy mo�emy ubi� interes? - Skala jej g�osu
wyra�a�a wszystko, od przymilno�ci do leciutkiej, lecz nieomylnej
nieprzyzwoito�ci.
- Nie bior� �ap�wek - warkn��.
- Wiem - westchn�a. - Wiem a� za dobrze. Ale to twoja sprawa, Joe.
Jeste� neurotycznie uczciwy. Nie, ja chc� ubi� interes.
- Co to za bzdury, panno Amberville?
- M�w do mnie Maxi. Proponuj� rzeteln�, uczciw� wymian�: cia�o za zb�dn�
kontrol� osobist�.
- Cia�o? - powt�rzy� t�po, cho� dobrze zrozumia� jej intencj� i sama
perspektywa tak szczodrej nagrody wystarczy�a, aby zapomnia� o noszonym
mundurze.
- Oddam ci w�asne cia�o, wolne od c�a, ch�tne, ciep�e, calutkie, Joe
O'Casey. - Maxi od niechcenia przesun�a czubkiem palca mi�dzy jego dwoma
palcami, nie spuszczaj�c go z oczu. Przes�a�a mu spojrzenie wynalezione
przez Kleopatr�, a przez siebie udoskonalone. M�czyzna si� za�ama�.
Pozna�a to po rumie�cu tak silnym, �e prawie zakry� piegi. - Dzi� wiecz�r o
�smej u P.J. Clarke'a? - spyta�a niemal oboj�tnie.
Bez s�owa skin�� g�ow�. W rozmarzeniu zrobi� na torebce znak kred� i
gestem wskaza� jej wyj�cie.
- Jestem punktualna - rzuci�a Maxi przez rami�, oddalaj�c si� spiesznie -
wi�c nie ka� mi czeka�.
W dwie minuty p�niej ju� si� odpr�y�a, odchylona na oparcie d�ugiej
granatowej limuzyny, w kt�rej czeka� szofer, Elie Franc, znany jako
najsprytniejszy i najszybszy w mie�cie. Nie trzeba go by�o namawia� do
po�piechu, gdy� tylko patrol drogowy potrafi�by go prze�cign��, a Elie
sprytnie omija� policyjne zasadzki.
Maxi zerkn�a na zegarek i stwierdzi�a, �e mimo niezno�nie d�ugich
formalno�ci po przylocie zd��y na czas. Jeszcze wczoraj rano za�ywa�a w
Quiberon w Bretanii musuj�cych k�pieli w gor�cej wodzie morskiej,
zalecanych po wyj�tkowo szalonym lecie, kiedy zosta�a przez swego brata
Toby'ego wezwana telefonicznie do powrotu na niespodziewane zebranie
zarz�du Wydawnictw Amberville'a.
Ich ojciec, Zachary Amberville, za�o�yciel wydawnictw swego imienia,
zgin�� w wypadku zaledwie przed rokiem. Jego sp�ka nale�a�a do
najwi�kszych koncern�w prasowych w Ameryce i zebrania zarz�du by�y zwykle
zaplanowane z g�ry.
- Nie podoba mi si� ten po�piech, Z�otow�osa - powiedzia� Toby. - W�sz�
k�opoty. Przypadkiem co� mi si� obi�o o uszy. Dlaczego nie dosta�a�
zawiadomienia? Zd��ysz w tak kr�tkim czasie?
- Naturalnie. Sp�ucz� tylko s�l pod prysznicem, z�api� samolot z Lorient
do Pary�a, tam przenocuj� i przylec� concorde, kiedy wy w Nowym Jorku
b�dziecie jeszcze spali. Nie ma sprawy - odpar�a. I rzeczywi�cie, gdyby nie
zw�oka spowodowana przez O'Caseya, by�aby raczej za wcze�nie ni� dok�adnie
na czas.
Po raz pierwszy od momentu wyl�dowania Maxi zda�a sobie spraw�, �e cho�
dzie� jest ch�odny jak na koniec sierpnia, z ka�d� chwil� robi si� cieplej.
Zdj�a kurtk� i poczu�a jakie� drapanie w talii, pod paskiem d�ins�w.
Zdziwiona si�gn�a r�k� i wy�owi�a cienki platynowy �a�cuszek, kt�ry
zapi�a tam przed sze�cioma zaledwie godzinami w swym ulubionym
apartamencie w paryskim hotelu Ritza. Z �a�cuszka zwiesza�a si� olbrzymia
czarna per�a od Van Cleefa i Arpelsa, oprawiona w dwa pi�ropusze z
brylant�w. Co� takiego, pomy�la�a Maxi, wieszaj�c sobie klejnot na szyi.
By� p�omiennie barokowy, nies�ychanie bogaty i strasznie rzuca� si� w oczy.
Jak�e mog�a zupe�nie o nim zapomnie�? A przecie� grosz zaoszcz�dzony to
grosz zarobiony, triumfowa�a w porywie rado�ci, jak kto�, kto dzi�ki
oszustwu wygra� w monopol.
-------------------------
2.
Elie zahamowa� raptownie przed nowym Budynkiem Amberville'a przy
skrzy�owaniu Pi��dziesi�tej Czwartej ulicy z alej� Madisona. Maxi nie
czeka�a, a� wysi�dzie i otworzy jej drzwiczki. Zn�w zerkn�a na zegarek,
wyskoczy�a z limuzyny i pogna�a przez oszklone atrium, wysoko�ci czterech
pi�ter, nie dostrzegaj�c dziesi�tk�w drzew, z kt�rych ka�de kosztowa�o tyle
co ma�y samoch�d, nie patrz�c na setki doniczek ze zwisaj�cymi storczykami
i paprociami. Nie w g�owie by�a jej botanika, kiedy �ci�ga�a ekspresow�
wind�, aby si� uda� na pi�tro dyrekcji do sali konferencyjnej imperium
zapocz�tkowanego w roku 1947 przez jej ojca jednym ma�ym magazynem
handlowym. Rozsun�a ci�kie drzwi i stan�a jak wryta na widok zebranych,
r�kami wsparta pod boki, w rozkroku, w pozie, jak� nieraz przybiera�a,
odk�d nauczy�a si� sta� prosto. Nie wszystko na �wiecie dzia�o si� zawsze
po jej my�li, co uzasadnia�o g��boki sceptycyzm.
- Po co to zebranie? - zwr�ci�a si� do grupy starszych redaktor�w,
wydawc�w i dyrektor�w handlowych w momencie ciszy, jaka poprzedzi�a okrzyki
zdziwienia i powitania. Wiedzieli jednak tyle co ona i wielu przygna�o do
miasta przerywaj�c urlopy. R�nica polega�a na tym, �e ich zawiadomiono o
zebraniu, podczas gdy ona dowiedzia�a si� o nim przypadkiem.
Niejednokrotnie opuszcza�a takie zebrania, na kt�re normalnie j�
zapraszano, nies�ychane by�o natomiast to, �e nie dosta�a zawiadomienia.
Drobny, dandysowaty, siwow�osy m�czyzna od��czy� si� od reszty i
podszed� do niej.
- Pavka! - wykrzykn�a rado�nie Maxi, �ciskaj�c Pavk� Mayera, dyrektora
artystycznego dziesi�ciu czasopism Wydawnictw Amberville'a. - Co si�
dzieje? Gdzie moja matka i Toby?
- Chcia�bym to wiedzie�. Nie lubi� podr�owa� w po�piechu z Santa Fe, �e
nie wspomn� o opuszczeniu wczorajszej opery. Twojej matki jeszcze nie ma -
odrzek� Pavka.
Zna� i kocha� Maxi od jej urodzenia, rozumia�, �e ca�e jej skomplikowane
�ycie polega na czerpaniu wszelkich uciech dost�pnych na naszej planecie.
Obserwowa� j� w okresie dorastania i przypomina�a mu poszukiwacza z�ota,
gor�czkowo przenosz�cego si� z jednej dzia�ki na drug�, tu znajduj�cego
uncj� czy dwie kruszcu, tam tylko bezwarto�ciowe kamyki, i szybko
ruszaj�cego gdzie indziej, wci�� w poszukiwaniu tej �y�y czystego z�ota -
czystej zabawy - tej wielkiej z�otodajnej �y�y, na kt�r�, jak wiedzia�,
dotychczas nie natrafi�a. Ale nie traci�a wiary w jej istnienie i Pavka
Mayer nie w�tpi�, �e je�li kto� j� znajdzie, tym kim� b�dzie Maxi.
- Wszystko to wygl�da mi bardzo dziwnie - mrukn�a Maxi.
- Mnie tak�e. Ale powiedz, ma�a, co robi�a� przez ca�e lato?
- Och, to co zwykle... �ama�am serca, odstawia�am numery, dr�czy�am
playboy�w, nie przestrzega�am uczciwych regu� gry, by�am na wysokich
obrotach, dotrzymywa�am kroku z�otym m�odzie�com. Wiesz, Pavka kochany,
takie moje zwyk�e letnie zabawy, jako� wychodzi�am na swoje, tu i tam
pouwodzi�am... nic powa�nego.
Pavka ogarn�� j� spojrzeniem do�wiadczonego dyrektora artystycznego. Cho�
tak dobrze j� zna�, zawsze go troch� zdumiewa�a - i jakby lekko pora�a�a
pr�dem - sama jej fizyczna obecno��, bo Maxi by�a jako� realniejsza od
innych ludzi, bardziej osadzona w rzeczywisto�ci. Wzrostu zaledwie
�redniego, oko�o pi�ciu st�p i sze�ciu cali, pi�knie zbudowana, nie
zajmowa�a w�a�ciwie du�o miejsca, lecz sw� mesmeryczn� energi� wytwarza�a
wok� siebie wibruj�c� przestrze�. Z figur� wielkiej kurtyzany z belle
epoque, szczup�a w talii, o znakomitych bujnych piersiach i kr�g�ych
biodrach, nie przyt�acza�a zmys�owo�ci�, a m�ski, piracki, �mia�y styl
ubrania dodawa� jej kobieco�ci. Jej zielonych ponad wszelkie oczekiwania
oczu, dok�adnie barwy jadeitu - �wie�ych, roziskrzonych i czystych - nie
m�ci�a troska.
Pavka wiedzia�, �e istoty Maxi nie da si� uchwyci� na zdj�ciu, bo nie ma
tej surowej budowy kostnej niezb�dnej do fotografii, ale nie m�g� napatrzy�
jej ciemnym prostym brwiom, zawsze uniesionym w lekkim wyrazie zdziwienia
nad figlarnymi, patrz�cymi przed siebie oczami. Jej delikatnie uformowany
nosek by�by klasyczny, gdyby si� troch� nie zadziera� do g�ry, dzi�ki czemu
min� mia�a dowcipn� i o�ywion�, za� siwe pasmo w�os�w podkre�la�o czer�
wieczy�cie potarganej, kapry�nie opadaj�cej, g�stej, kr�tkiej grzywy. Pavk�
jednak najbardziej poci�ga�y usta Maxi. Dolna warga nieco odchylona jakby w
u�miechu, g�rna wygi�ta w kszta�cie �mia�ego �uku, z male�kim pieprzykiem
na lewo od g��bokiego rowka po�rodku. To usta prawdziwej czarodziejki,
m�wi� sobie ze znawstwem m�czyzny, kt�ry ponad pi��dziesi�t lat z
wzajemno�ci� kocha� kobiety.
Pavka nadal zachwyca� si� Maxi, gdy drzwi ponownie si� otwar�y i wszed�
Toby Amberville. Maxi podbieg�a do brata.
- Toby - szepn�a, zanim przystan�� w p� kroku, otworzy� ramiona i
przygarn�� j� do siebie. Przez d�ug� chwil� tuli�a si� do niego w
milczeniu, wznosz�c ku niemu twarz, tak �e mogli si� pociera� nosami.
- Co si� dzieje, Toby? - zapyta�a cicho.
- Nie wiem. Od kilku dni nie mog� si� skontaktowa� z matk�. To zagadkowe,
ale chyba si� dowiemy. �wietnie wygl�dasz, ma�a - doda� i zwolni� u�cisk.
- Kto to m�wi?
- Ja. Czuj� to w twoich w�osach. Policzki masz opalone s�o�cem
wysokog�rskim, nie southampto�skim. I przyby�o ci ze trzy czwarte funta tu,
w po�ladkach. Bardzo przytulnie. - Delikatnym ruchem odsun�� j� od siebie i
szed� dalej, jej brat, zaledwie o dwa lata starszy, brat, kt�ry wi�cej o
niej wiedzia� na podstawie dotyku jej d�oni czy wypowiedzianych przez ni�
trzech s��w ni� ktokolwiek inny na �wiecie.
Toby Amberville, wysoki, na poz�r niespo�yty m�czyzna, by� powa�ny i
skupiony, przez co wygl�da� na wi�cej ni� swoje trzydzie�ci jeden lat. Na
pierwszy rzut oka nie przypomina� Maxi, ale podobnie jak ona ca�kowicie
wype�nia� przestrze�. Jego wra�liwe i pe�ne usta zdawa�y si� zaprzeczeniem
silnej brody, upartej determinacji budz�cej l�k wielu os�b, mimo i� �mia�
si� beztrosko i cechowa�a go krzepka, zdrowa uroda. Wok� bursztynowych
oczu zaczyna�y mu si� rysowa� zmarszczki b�d�ce dla niezbyt bystrego
obserwatora oznak� zeza albo kr�tkowzroczno�ci u cz�owieka, kt�ry jest zbyt
pr�ny, aby nosi� okulary.
Maxi oci�ga�a si� z ty�u i patrzy�a, jak swobodnym, pewnym krokiem idzie
do krzes�a pozostawionego mu z woli ojca, gdy sko�czy� dwadzie�cia jeden
lat, krzes�a czekaj�cego podczas ka�dego zebrania zarz�du i zajmowanego
coraz rzadziej, w miar� jak choroba, barwnikowe zwyrodnienie siatk�wki,
czyni�a post�py i traci� wzrok. Czy stosunkowo nie zmienione jest widzenie
lunetowe? - zastanawia�a si� Maxi. Trudno by�o powiedzie�, co Toby widzi, a
czego nie widzi, bo cech� tej choroby jest zmienno�� wzroku zale�nie od
otaczaj�cych warunk�w, od odleg�o�ci i k�ta widzenia, od tego, czy �wiat�o
jest jaskrawe, czy przy�mione, i od dziesi�ciu innych czynnik�w, tak
absolutnie nieprzewidzianych, �e czasami widzia� dok�adnie, co tym
trudniejszym do zniesienia czyni�o powr�t do niemal zupe�nej �lepoty. Ale
Toby to znosi�, pogodzi� si� ze swoim stanem, o ile to by�o mo�liwe,
my�la�a Maxi s�uchaj�c, jak brat wita si� z r�nymi osobami, kt�re
natychmiast poznaje i do kt�rych si� zwraca na d�wi�k ich g�osu. Zapomnia�a
na moment, dlaczego jest w tym du�ym pokoju, i pogr��y�a si� w tkliwych
rozmy�laniach o bracie.
- Maxime. - Jej imi� wym�wi� g�os o s�abym brytyjskim akcencie,
srebrzysty g�os, tak pi�kny, �e Maxi zadr�a�a. Tylko na g�os matki
podskakiwa�a, a przecie� brzmia� tak, jakby go nigdy nie podnoszono, aby
wyda� rozkaz, poprosi� o przys�ug�, a c� dopiero wyrazi� gniew. G�os o tak
pewnej i wdzi�cznej tonacji, pe�en tak ch�odnego, gi�tkiego uroku, osi�ga�
wszystko - czy prawie wszystko - czego w�a�cicielka zapragn�a. Maxi
dodaj�c sobie odwagi obr�ci�a si� na powitanie matki.
- Kiedy przyjecha�a�, Maxime? - zapyta�a Lily Amberville nieco zdziwiona.
- My�la�am, �e jeszcze je�dzisz na nartach w Peru. Albo w Chile? -
Odgarn�a na bok grzywk� c�rki dobrze znanym pieszczotliwym gestem, kt�ry
�wiadczy� o sta�ej dezaprobacie dla tej fryzury. Maxi poczu�a pr�ny gniew,
od lat nie wyra�any s�owami. Czemu, my�la�a, tylko matka wywo�uje we mnie
uczucie, �e jestem brzydka?
Lily Amberville, od trzech dziesi�cioleci otoczona aur� uwielbienia, tak
jak bardzo nieliczne spo�r�d bogatych i wspania�ych wielkich pi�kno�ci,
obj�a c�rk� godnie jak kr�lowa, a Maxi odwzajemni�a u�cisk ze zwyk��
mieszanin� z�o�ci i ut�sknienia.
- Jak si� masz, mamo. Wygl�dasz wspaniale - powiedzia�a zgodnie z prawd�.
- Szkoda, �e nie zawiadomi�a� nas o przyje�dzie. - Lily nie odwzajemni�a
komplementu i jakby pu�ci�a go mimo uszu. Sprawia�a wra�enie niemal
zdenerwowanej, u�wiadomi�a sobie Maxi, cho� to s�owo nigdy nie kojarzy�o
si� z Lily. Zdenerwowanej i do�� napi�tej.
- Chyba co� si� pokr�ci�o, mamo. Nie zawiadomiono mnie o dzisiejszym
zebraniu. Nie mia�abym o nim poj�cia, gdyby nie telefon Toby'ego...
- Najwyra�niej trudno by�o si� skomunikowa�... mo�e jednak usi�dziemy -
niejasno odpar�a Lily Amberville i odp�yn�a, pozostawiaj�c Maxi w
drzwiach. Podszed� do niej Pavka Mayer.
- Usi�d� przy mnie, ty diable. Jak cz�sto trafia mi si� taka okazja?
- "Diable"? Nie widzia�e� mnie dwa miesi�ce - o�wiadczy�a Maxi ze
�miechem. - Mog�am si� przecie� poprawi�.
- Diabe� - obstawa� przy swoim Pavka, kiedy przechodzi�a za nim przez
pok�j. Bo jak inaczej, my�la�, opisa� jej kwintesencj�, jej ci�to��, werw�,
dociekliwo��, czujno�� i talent do przysparzania k�opot�w, fascynuj�cych
k�opot�w, kt�rych ani by nie chcia�, ani nie m�g� unika�?
- Poprawi�? Moja Maxi? - zakpi�. - Czy mam s�dzi�, �e siedmiu
krasnoludk�w da�o ci t� zdumiewaj�c� czarn� per��, bo taka by�a� niewinna,
taka nietykalna, taka czysta, tak podobna do Kr�lewny �nie�ki?
- W�a�ciwie tylko jeden, i to absolutnie normalnego wzrostu - odrzek�a
bez wstydu Maxi i szybko schowa�a po raz wt�ry zapomnian� per�� w wyci�cie
bluzki. Taka bi�uteria na pewno nie nadaje si� do noszenia w dzie�.
Nim zaj�a miejsce obok Pavki, czyja� d�o� zbyt mocno schwyci�a j� za
rami�. Odwr�ci�a si� raptownie, sztywna z niezadowolenia. Jej stryj, Cutter
Dale Amberville, m�odszy brat jej ojca, pochyli� si� i uca�owa� j� w czo�o.
- Co tu robisz, Cutter? - zapyta�a ch�odno.
- Lily prosi�a mnie, bym przyszed�. Je�li chodzi o �cis�o��, dziwi mnie
tw�j widok. By�em przekonany, �e porzuci�a� nas i przebywasz w ciekawszych
miejscach. Tak si� ciesz�, �e wr�ci�a�, Maxime. - Jego g�os brzmia� ciep�o
i serdecznie.
- Gdzie, twoim zdaniem, mia�am przebywa�, Cutter? - Tylko dlatego, �e
stara�a si� nad sob� zapanowa�, nie zdradzi�a g�osem niech�ci.
- Wszyscy s�dzili, �e je�dzisz na nartach w Peru albo w Chile i jeste�
nieosi�galna. �e to ma co� wsp�lnego z helikopterami i lodowcami.
- Czy dlatego nie zawiadomiono mnie o dzisiejszym zebraniu?
- Naturalnie, moja kochana. Zdawa�o si�, �e nie warto pr�bowa�. Nie
mieli�my numeru telefonu. Dobrze jednak, �e si� myli�em.
- Nigdy nie s�uchaj plotek, Cutter. Toby wiedzia�, gdzie jestem, wi�c
oczywi�cie jego nale�a�o spyta�. Ale, jak si� okazuje, i jego nie
powiadomiono. To rzeczywi�cie bardzo dziwne. Co wi�cej, nawet gdybym by�a
nad Amazonk�, zawsze lubi� pozostawa� w kontakcie - stwierdzi�a �ywo.
- Musia�a zaj�� zwyczajna pomy�ka. - Cutter Amberville u�miechn�� si�, a
ten u�miech rozja�ni� jego m�odzie�cze niebieskie oczy, pozbawi� rysy
niezno�nej dystynkcji, rozbrajaj�co obna�y� jeden krzywy z�b i wytworn�
ambasadorsk� g�ow� przemieni� w g�ow� robotnika portowego. Cutter
zawdzi�cza� swoje szcz�cie bezspornej sile tego u�miechu i dawno ju�
zapomnia�, jak w czasach szkolnych �wiczy� go przed lustrem, delikatnymi
poruszeniami mi�ni twarzy przenosz�c wyraz ciep�a i szczero�ci z ust do
oczu.
Cutter od trzech lat mieszka� na Manhattanie, gdzie powr�ci� w roku 1981,
po z g�r� dwudziestopi�cioletniej nieobecno�ci, z rzadka przerywanej
kr�tkimi wizytami. W tym okresie dziwnie ma�o si� zmieni�, zachowa�
szczup�� sylwetk� i form� znakomitego sportowca. Jego kr�tko przystrzy�one
w�osy nie posiwia�y, oczy rzuca�y niebieskie b�yski, a spos�b bycia mia�
wci�� ujmuj�cy. Ten obdarzony przemo�nym urokiem m�czyzna oczarowa� wiele
kobiet, lecz przy�wieca� mu jaki� ciemny ukryty cel, co� tajemniczego.
Zdawa� si� nie odczuwa� potrzeby weso�o�ci ani towarzystwa ludzi, kt�rych
nie uzna� za przydatnych. Przez ca�e �ycie Zachary Amberville darzy� brata
g��bok� mi�o�ci�.
Cutter wci�� mierzy� w Maxi z broni swego u�miechu. D�o� nadal zaciska�
na jej ramieniu mocno, wr�cz opieku�czo. Oswobodzi�a si� gwa�townie, nie
zwa�aj�c na to, �e sprawia wra�enie niegrzecznej, i pad�a na krzes�o obok
Pavki. Nie zra�ony odpraw� Cutter delikatnie, lecz poufale musn�� jej
w�osy, na co skrzywi�a nos z obrzydzenia. C�, u diab�a, sprowadza Cuttera
na zebranie, pomy�la�a zdziwiona. Dotychczas w �adnym nie uczestniczy�.
Obserwowa�a matk�, jak charakterystycznie p�ynnym krokiem, z niewzruszon�
dum� i elegancj� by�ej tancerki, podchodzi do szczytu sto�u. Lily zaj�a
miejsce s�siaduj�ce z krzes�em od �mierci Zachary'ego Amberville'a zawsze
pustym, r�nym od pozosta�ych, bo by�o zniszczone, poobijane i bole�nie
przypomina�o obecnym roze�mianego �mia�ka i zapale�ca, rubasznego, pe�nego
fantazji m�czyzn�, kt�ry odszed� tak nagle.
Nie wolno si� rozp�aka�, ze z�o�ci� powiedzia�a sobie Maxi. Widok krzes�a
za ka�dym razem tak �ywo przywodzi� na pami�� ojca, �e �zy gwa�townie
nap�ywa�y do oczu, cho� z ca�ych si� stara�a si� je powstrzymywa�. Bogu
wiadomo, jak cz�sto przez ten rok op�akiwa�a uwielbianego ojca, zawsze
jednak usi�owa�a to robi� po kryjomu. Takie objawy smutku nieodmiennie
wprawia�y ludzi w zak�opotanie i by�y niestosowne w sali konferencyjnej.
Maxi wstrzyma�a dech, skupi�a si� i zdo�a�a zachowa� opanowanie. Oczy jej
b�yszcza�y, ale nie pop�yn�a ani jedna �za. Bez publicznego manifestowania
�alu patrzy�a na id�cego za Lily Cuttera. Gdzie on chce usi���? - zada�a
sobie pytanie. Wygl�da�o na to, �e nie ma dla niego dodatkowego krzes�a. Z
niedowierzaniem obserwowa�a matk�, kt�ra r�wnie precyzyjnym, jak
zdumiewaj�cym gestem szczup�ej d�oni wskaza�a Cutterowi miejsce zajmowane
dot�d wy��cznie przez jej m�a.
Jak ona mo�e! Jak �mie pozwoli�, aby Cutter tam usiad�? - wykrzykn�a w
duchu Maxi, a serce jej �omota�o. Z boku dobieg� j� niewyra�ny szept
niedowierzania, jaki si� wyrwa� Pavce, a wok� sto�u rozleg�y si� szybko
t�umione szmery. Atmosfera w pokoju wibrowa�a pod wp�ywem tego
nieoczekiwanego post�pku Lily, ludzie za� ukradkiem wymieniali zdziwione
spojrzenia. Cutter natomiast, jakby niczego nie�wiadomy, usiad� z tym samym
co poprzednio wyrazem twarzy.
Zachary Amberville w�ada� sw� sp�k� przy pomocy os�b zgromadzonych dzi�
na tej sali. Po jego �mierci wdowa zacz�a przychodzi� na zebrania zarz�du,
czego nie robi�a za �ycia m�a. By�a teraz w�a�cicielk� kontrolnego pakietu
akcji. Dosta�a siedemdziesi�t procent akcji sp�ki, pozosta�e trzydzie�ci
mieli Maxi, Toby i ich m�odszy brat Justyn.
Maxi i czasem Toby pr�bowali bra� udzia� w posiedzeniach, kiedy byli w
mie�cie. Ale Maxi nigdy nie s�ysza�a, aby matka wyrazi�a jakie� zdanie czy
uczestniczy�a w podejmowaniu decyzji, czego sama te� nie robi�a. Redaktorzy
ka�dego z czasopism, wydawcy i dyrektorzy handlowi, z Pavk� Mayerem na
czele, nadal zarz�dzali olbrzymim przedsi�biorstwem, jak za czas�w
Zachary'ego, z oddaniem, kompetentnie, bardzo biegle i z r�wnym zapa�em.
Zapad�o kr�tkie milczenie. Poniewa� nikt nie zna� porz�dku dziennego,
czekano, a� poda go Lily Amberville. Ona jednak milcza�a ze spuszczonymi
oczyma. Maxi os�upia�a, tak zdumiona, �e nie mog�a z�apa� tchu, patrzy�a,
jak Cutter odsuwa krzes�o jej ojca od sto�u, przechyla si� do ty�u i z
ca�kowit� swobod� obejmuje przewodnictwo zebrania.
- Pani Amberville prosi�a mnie, abym dzi� do was przem�wi� - zacz��
cicho. - Po pierwsze �a�uje, �e niekt�re osoby musia�a wezwa� w tak kr�tkim
terminie, lecz musi co� poda� do wiadomo�ci, a czu�a, �e wszyscy powinni
si� o tym mo�liwie szybko dowiedzie�.
- Co, u diaska...? - �ciszonym g�osem zwr�ci� si� Pavka do Maxi.
Potrz�sn�a g�ow�, zacisn�a wargi i z w�ciek�o�ci� patrzy�a na Cuttera.
Czemu matka poprosi�a go, aby przem�wi� do zarz�du? Dlaczego m�wi nie ona,
tylko ten bankowiec, obcy tu i nie uprawniony do uczestnictwa w zebraniu
sp�ki?
Cutter wci�� siedzia� spokojnie i przemawia� miarowym, apodyktycznym
tonem.
- Pani Amberville, jak wam wiadomo, przez rok po nieoczekiwanej i
tragicznej �mierci mojego brata nie dokona�a �adnych zmian w strukturze
Wydawnictw Amberville'a. Zastanawia�a si� natomiast powa�nie nad
przysz�o�ci� sp�ki, jej dziesi�ciu czasopism i nieruchomo�ci. Teraz, jak
s�dz�, nadszed� czas, aby sobie u�wiadomi�, �e cho� sze�� magazyn�w
bezspornie wybija si� w swych dziedzinach, cztery maj� trudno�ci. - Urwa�,
aby napi� si� wody, a serce Maxi zacz�o bi� jeszcze szybciej. Jej
przebieg�y stryj przemawia niczym genera�. "Jak s�dz�", powiedzia�, a przy
d�ugim stole ludzie siedzieli w absolutnej ciszy, czekaj�c na to, co ma
oznajmi�, a czego dotychczas nie oznajmi�.
- Wiemy - niespiesznie ci�gn�� Cutter - �e m�j brat wola� tworzy�
czasopismo ni� cieszy� si� jego sukcesem; bardziej go interesowa�o
rozwi�zywanie problem�w kulej�cego magazynu ni� maksymalne wykorzystywanie
potencja�u pisma zdrowego. To stanowi�o jego wielk� si��, lecz teraz, gdy
go zabrak�o, sta�o si� s�abo�ci�. Tylko drugiemu Zachary'emu Amberville'owi
wystarczy�oby uporu, woli przetrwania lat trudnych, a zw�aszcza wiary we
w�asne zdolno�ci tw�rcze, nieodzownej do dalszego przelewania zysk�w z
sze�ciu poczytnych magazyn�w w g�odne gard�a naszych magazyn�w s�abych.
"Naszych", oburzy�a si� Maxi w duchu. Od kiedy, Cutter, masz udzia�y w
Wydawnictwach Amberville'a? Od kiedy masz prawo m�wi� "nasze"? Siedzia�a
jednak we wrogim, trwo�nym milczeniu i czeka�a, a serce jej si� �ciska�o na
widok jego gro�nej w�adczo�ci.
- Trzy nasze najnowsze czasopisma, "D�ugo�� Fali", "Ogr�d" i "Wakacje",
przynosz� straty w tempie, z kt�rym wprost nie spos�b si� pogodzi�. "Guziki
i Kokardy" od lat maj� warto�� czysto sentymentaln�...
- Chwileczk�, prosz� pana - przem�wi� wreszcie Pavka Mayer, a jego g�os
przedar� si� przez opanowany, uk�adny potok wymowy Cuttera. - To s�owa
biznesmena, a nie wydawcy. Znam w szczeg�ach dalsze plany Zachary'ego dla
"D�ugo�ci Fali", "Ogrodu" i "Wakacji" i mog� pana zapewni�, �e na razie nie
oczekiwa� zysk�w. Ale to tylko kwestia czasu, bo zaczn� przynosi� zyski. Co
do "Guzik�w i Kokard", czuj�...
- Tak, co z "Guzikami i Kokardami", Cutter. - przerwa�a gwa�townie Maxi i
nagle wsta�a. - Nie wiesz zapewne, bo nie masz poj�cia o interesach, �e
ojciec zawsze nazywa� je swoim dzieckiem. Przecie� na nich zbudowa� ca�� t�
cholern� sp�k�!
- To luksus, moja droga. - Cutter ca�kowicie zignorowa� wypowied� Pavki
Mayera. - Luksusem by�o utrzymywanie przy �yciu czasopisma, poniewa� dawno
temu przynios�o mu szcz�cie, luksusem, na jaki tw�j ojciec m�g� sobie
pozwoli�.
- A c� si�, u licha, zmieni�o? - wykrzykn�a Maxi. - Je�li on m�g� sobie
pozwoli�, my te� mo�emy. Jakim prawem m�wisz nam wszystkim, na co mo�emy
sobie pozwoli�? - Dygota�a z gniewu, kt�ry znalaz� uj�cie.
- Moja droga Maxi, m�wi� w imieniu twojej matki, nie w�asnym. Ona ma
pakiet kontrolny... O czym zdajesz si� zapomina�. Naturalnie to dla ciebie
zaskakuj�ce, �e brutalne fakty przedstawia kto� spoza firmy. - Patrzy� na
ni� oboj�tnie, a jednak, lekko ku niej zwr�cony, do niej kierowa� te s�owa.
- Dop�ki �y� tw�j ojciec, on decydowa� o wszystkim, co nawet ty, moja
droga, porywcza Maxi, musia�aby� przyzna�. Ale dzi� zabrak�o w�r�d nas
Zachary'ego Amberville'a, kt�ry podj��by trudne decyzje. Tylko twojej matce
przys�uguje to prawo, tylko ona mo�e to zrobi�. Ona uwa�a, �e powinna
prowadzi� interesy przynosz�ce zysk, skoro nie kieruje nimi geniusz twego
ojca. Ma obowi�zek patrze� na rachunek strat i zysk�w, na saldo.
- Ja przegl�dam zestawienia, Cutter. Toby i Justyn tak�e. W zesz�ym roku
osi�gn�li�my wielomilionowe zyski. Temu nie zaprzeczasz, co? - wyzywaj�co
zapyta�a Maxi.
- Na pewno nie. Ale nie liczysz si� z zaciek�� konkurencj�, jakiej co
miesi�c musimy stawia� czo�o, aby si� utrzyma� na rynku czasopi�mienniczym.
Do�� lekkomy�lne jest ignorowanie faktu, �e jedna trudna, bolesna
decyzja... konieczna decyzja, Maxi, jak� twoja matka chce podj��, wydatnie
zwi�kszy dochody sp�ki.
- Lekkomy�lne! Zaczekaj, Cutter, nie godz� si� na takie...
- Przepraszam, Maxi, to niew�a�ciwe s�owo. Ale zdajesz sobie spraw�, �e
twoja matka nikomu, absolutnie nikomu nie musi si� t�umaczy�, prawda?
- Wiem o tym, twierdz� natomiast, �e sp�ka nie ma trudno�ci finansowych
- obstawa�a przy swoim Maxi, zbuntowana, uparta i zdecydowana, �e w �wiecie
pozostawionym przez ojca nic nie powinno si� zmieni�.
Siedz�cy obok Pavka Mayer powzi�� r�wnie stanowcze postanowienie. Kiedy
s�ucha� Cuttera Amberville'a, zaw�adn�y nim wspomnienia Zachary'ego, kt�ry
w tylu trudnych dla czasopism okresach kierowa� grup� wydawnicz� z
nies�abn�c� odwag� i wyobra�ni�. Zachary'ego, jego przyjaciela, kt�ry nigdy
nie pr�bowa� ukrywa� swych prawdziwych pobudek i uczu�; Zachary'ego, kt�ry
rzuca� si� w wir ka�dego zebrania z zapa�em, wywo�uj�c u koleg�w wra�enie,
�e s� mu r�wni, �e wraz z nim podejmuj� wyzwania. Pavka o wiele lepiej ni�
Maxi wiedzia�, �e Wydawnictwa Amberville'a nie s� w trudnym po�o�eniu, lecz
przeciwnie ni� ona nie m�g� korzysta� z przywileju akcjonariusza. Z ponur�
min� patrzy�, jak Cutter, lekcewa��c protesty Maxi, jakby jej w og�le nie
widz�c, rozgl�da si� doko�a sto�u i przelotnie napotyka wzrok ka�dego
cz�onka grupy.
- Wydawnictwa Amberville'a - m�wi� - znajduj� si� w sytuacji, w kt�rej
niedopuszczalne jest ponoszenie dalszych �atwych do przewidzenia strat.
Pani Amberville postanowi�a mo�liwie szybko zaniecha� druku czterech
nierentownych czasopism. Boleje nad t� decyzj�, ale sprawa nie podlega
dyskusji.
Swobodnie odchyli� si� do ty�u, niewra�liwy i oboj�tny, �wiadomy, �e jego
s�owa, niezale�nie od tego, co powiedzia�, wywo�aj� reakcj� zgromadzonych w
pokoju m�czyzn i kobiet, bo wielu z nich z�ama�y w�a�nie karier� zawodow�.
Doko�a rozleg�y si� zal�knione, pe�ne niedowierzania g�osy. Maxi podesz�a
do Toby'ego i co� zawzi�cie szepta�a mu do ucha. Raptem zapad�a cisza. To
Lily Amberville, zdziwiona powszechnym sprzeciwem, tym razem w defensywie,
co rzadko jej si� zdarza�o i by�o prawie nie do pomy�lenia, unios�a obie
�liczne d�onie.
- Prosz�! Bardzo prosz�, widz�, �e jednak musz� co� powiedzie�. Rozumiem,
�e ze szkod� dla pana Amberville'a poprosi�am go, aby wam oznajmi� t�
przykr� nowin�. Nie przewidywa�am... nie spodziewa�am si� takiego
zaniepokojenia... to przecie� zwyk�a decyzja... ale powinnam by�a z ka�dym
z was pom�wi� osobno. Niestety by�o to ponad moje si�y. Prosz� o moj�
decyzj� nie wini� pana Amberville'a i nie uwa�a�, �e oznajmi� o niej
bezprawnie. Nawet nie zd��y�am jeszcze dzieciom powiedzie�, dlaczego
poprosi�am go, aby m�wi� w moim imieniu... ja... - Lily b�agalnie zwr�ci�a
si� do Cuttera i zamilk�a. Uj�� jej r�k� i zn�w rozejrza� si� doko�a sto�u,
absolutnie opanowany, jak treser lw�w dowodz�cy swej przewagi w klatce.
Maxi obserwowa�a ich w stanie buntowniczego pomieszania. Dlaczego� Cutter
mia�by m�wi� w imieniu jej matki? Acz niech�tnie, musia�a sobie przypomnie�
wiecz�r, kiedy mia�a pi�tna�cie lat, a Cutter w czasie jednej z rzadkich
wizyt w Nowym Jorku nocowa� w domu jej rodzic�w. Le�a�a w ��ku i
przygotowywa�a si� do egzaminu, on za� wszed� w szlafroku rozgl�daj�c si�
za czym� do czytania. Zapyta�, czego si� uczy, i zbli�ywszy si� zajrza� do
ksi��ki. Nagle poczu�a, jak jego r�ka wsuwa si� w wyci�cie pi�amy, chwyta
za nag� pier�, obmacuje sutek. Odskoczy�a gwa�townie, z ustami otwartymi
pod wp�ywem szoku, gotowa krzycze�, a on cofn�� si� z u�miechem i
wypowiedzia� g�adkie, ob�udne s�owa przeprosin. W tym momencie Maxi
zrozumia�a jednak, czego chcia�, on za� wiedzia�, �e ona wie. Nigdy ju� nie
ponowi� pr�by, ale Maxi, ilekro� znalaz�a si� w tym samym co on pokoju,
musia�a wspomina� t� przelotn� chwil� z�ego kontaktu. Dlaczego Cutter
trzyma r�k� jej matki?
- Wczoraj - oznajmi� patrz�c na Maxi z triumfem tak pewnym, tak
absolutnym, jakby nie doznawa� �adnych wzrusze� pani Amberville i ja
wzi�li�my �lub.
-------------------------
3.
Zachary Anderson Amberville nie mia� w sobie nic z Anderson�w, �ali�a si�
jego matka, Sara Cutter Anderson z Andover w stanie Massachusetts. Ch�opiec
niew�tpliwie przypomina� jednego z francuskich, hugenockich Amberville'�w,
przyby�ego z Lafayette'em, aby walczy� o niepodleg�o�� Ameryki. S�u�y� on w
pu�ku markiza de Biron i postanowi� osi��� w Nowej Anglii. Mniej wi�cej co
pokolenie przychodzi� na �wiat w tej rodzinie ciemnow�osy i ciemnooki
ch�opiec lub dziewczynka, osi�ga� wzrost zaledwie �redni i w wieku
dojrza�ym zdradza� godn� ubolewania sk�onno�� do tycia. Najstarszy jej syn
by� w�a�nie taki, utyskiwa�a, aby ukry� dum�, kt�rej nie wypada�o okazywa�.
Jej przodkowie Andersonowie byli surowymi Szwedami. Cutterowie za�...
c�, Cutterowie pochodzili z Andover. Oczywi�cie �adna z dw�ch ga��zi jej
rodu nie mia�a ju� pieni�dzy, ale i Amberville'om wiod�o si�
nieszczeg�lnie, zwa�ywszy ich lepszy start w tym kraju. Wszyscy mogliby
uchodzi� za do�� niezaradnych, zdecydowanie prowincjonalnych, gdyby Zack
nie zdradza� tyle dynamizmu, ambicji i ruchliwo�ci, ile mo�na oczekiwa� po
ca�ej du�ej rodzinie �wie�ych imigrant�w.
Urodzi� si� w roku 1923, w kilka lat po �lubie Sary Anderson z Henrym
Dale'em Amberville'em, m�odym redaktorem ma�ej lokalnej gazety,
zamieszka�ym opodal Andover. Siedmioletni Zack co dzie� o �wicie roznosi�
gazet� swego ojca wzd�u� wyznaczonej trasy. Dzielnie usi�owa� w��czy� do
sprzeda�y "Saturday Evening Post", lecz szcz�cie mu nie dopisywa�o, bo w
Stanach Zjednoczonych w�a�nie zacz�� si� kryzys i ludzie stopniowo
ograniczali zb�dne wydatki.
Drugim dzieckiem Amberville'�w by�a c�rka Emilia, przezywana Myszk�
Minnie, a w ko�cu tylko Minnie. W roku 1934, kiedy urodzi�o si� ich
ostatnie dziecko, Cutter, gazeta Henry'ego Amberville'a przesta�a w
nast�pstwie kryzysu przynosi� nawet niewielkie dochody. Zack chodzi� do
miejscowej �redniej szko�y pa�stwowej, nie do szko�y w Andover, jak
wszystkie pokolenia Amberville'�w, a po lekcjach potrafi� zawsze upolowa�
jakie� p�atne zaj�cie: nalewa� wod� sodow�, dostarcza� artyku�y spo�ywcze
do dom�w, r�ba� drzewo, by� ch�opcem na posy�ki u lokalnych sklepikarzy.
Nie zwa�a�, co robi, dop�ki m�g� powi�ksza� rodzinne fundusze. W lecie
pracowa� u ojca, uczy� si� zawodu, pr�bowa� sprzedawa� og�oszenia i
wyr�cza� Henry'ego, na kt�rego spad�o teraz wiele obowi�zk�w, bo w miar�
pog��biania si� kryzysu pozwalnia� nieliczny personel.
Zachary �wietnie si� uczy� i przeskoczy� klas� pi�t� i �sm� oraz drugi
rok szko�y �redniej. Wiosn� ostatniego roku nauki, kiedy mia� lat zaledwie
pi�tna�cie, stara� si� o stypendia w r�nych college'ach. Marzy� o
uniwersytecie Harvarda, poniewa� studiuj�c w Cambridge m�g�by by� niedaleko
rodziny. Powodowany silnym poczuciem odpowiedzialno�ci za rodzic�w, Minnie,
a zw�aszcza czteroletniego brata Cuttera zaproponowa�, �e po szkole
�redniej p�jdzie do pracy i zapomni o college'u, lecz na to Amberville'owie
nie chcieli si� zgodzi�. "Damy sobie rad�, Zachary, je�li nie b�dziemy
musieli p�aci� za twoj� nauk�, nie wyobra�aj sobie jednak, �e pozwol�, aby
m�j syn nie studiowa�..." G�os ojca zamar� z przera�enia na my�l tak
potworn�.
Zachary'emu Amberville'owi zaoferowano pe�ne stypendium w��cznie z
ksi��kami, wiktem i mieszkaniem, jedynie na uniwersytecie Columbia na
Morningside Heights. W ci�gu wiek�w Amberville'owie i Cutterowie,
Andersonowie i Dale'owie oczywi�cie odwiedzali Manhattan, �aden z nich
natomiast nie sp�dzi� wi�cej ni� jedn� noc w mie�cie, kt�re zgodnie uznali
za zbyt ha�a�liwe, zbyt rojne, zbyt drogie, zbyt pe�ne obcokrajowc�w, zbyt
skomercjalizowane, jak je w ko�cu okre�li� kto� ku powszechnemu
zadowoleniu. "W�a�ciwie wcale nie ameryka�skie."
Pi�tnastoletni Zachary Amberville, silnie zbudowany, cho� jeszcze nie w
pe�ni wyro�ni�ty, o dwa cale ni�szy ni� w latach p�niejszych, gdy mierzy�
pi�� st�p i dziesi�� cali, o trzy lata m�odszy od wi�kszo�ci koleg�w, pod
wzgl�dem umys�owym zdecydowanie ich przewy�sza�. Od tak dawna by�
niezale�ny, odczuwa� tak� potrzeb� opiekowania si� rodzin�, �e cieszy� si�
autorytetem rzadko spotykanym u student�w pierwszego roku. Z miejsca budzi�
szacunek mimo wrodzonego niedbalstwa i zmierzwionych czarnych w�os�w, kt�re
przeczesywa� r�k�, poci�gaj�c za siwy kosmyk, ilekro� co� go zaskoczy�o.
Byle jak ubrany, nie zastanawia� si� nad swoim wygl�dem. By� pe�en polotu,
got�w na ka�d� przygod�, gadatliwy, szalenie ciekawy nowych ludzi i rzeczy,
a jego serdeczny �miech rozbrzmiewa� w ca�ym akademiku. Nie tyka� alkoholu,
nie wyra�a� si� ordynarnie i nigdy nie sp�dzi� nocy poza domem, ale
cechowa�y go odwaga i wielko�� nie poddaj�ce si� zwyk�ym studenckim ocenom.
Zachary Amberville mia� dobre, szerokie usta, du�y, t�py nos i nies�ychanie
bystre, weso�e, �ywe zielone oczy pod �ukiem g�stych brwi. Nie by�
przystojny, ten ciemny Amberville, ale dawa� si� lubi� od pierwszego
wejrzenia i porywa� swym entuzjazmem.
W Nowym Jorku zakocha� si� z miejsca. "Zdob�d� Manhattan, Staten Island i
Bronx", nuci� ucz�c si� w�r�d rega��w Biblioteki Lowa. Te s�owa
nie�miertelnej piosenki, napisanej w roku 1925 przez Rodgersa i Harta,
stale cisn�y mu si� na usta. Zdob�d� Manhattan, o tak, zdob�d� i utrzymam!
- przysi�ga� sobie, ilekro� mia� kilka wolnych godzin i jecha� kolej�
podziemn� do centrum. Przemierzy� miasto na piechot� od Battery do Harlemu,
od rzeki do rzeki, pozna� mosty i parki, aleje i boczne ulice, z wyj�tkiem
muze�w pozna� wszystko; tylko z zewn�trz, za cen� biletu i niekiedy
najlepszego na �wiecie hot doga kupowanego z w�zka na ulicy Delancey.
Pieni�dze na przejazdy, hot dogi i zaspokojenie innych skromnych potrzeb
zarabia� pracuj�c dorywczo jako kelner w Lwiej Jamie, barze z kanapkami na
terenie miasteczka uniwersyteckiego. Ka�dego dodatkowo zdobytego centa
posy�a� do domu i uzna�, �e nie sta� go na luksus porzucenia Lwiej Jamy na
rzecz "Spectatora", codziennej gazety uniwersyteckiej. W rzeczywisto�ci nie
chodzi�o o niech�tne dokonanie wyboru. Odpowiedzialno�ci� za rodzin�
obarcza� si� w spos�b naturalny.
Zachary Amberville zaplanowal swe przysz�e �ycie. Po uko�czeniu studi�w
zostanie ch�opcem na posy�ki w "New York Timesie". Niew�tpliwie, rozumowa�,
gdy w lecie prawie sam wydawa� codzienn� gazet�, bo ojciec coraz bardziej
podupada� na zdrowiu, zdo�a ich nam�wi�, aby go zatrudnili... zna� si� na
wszystkim, co dotyczy�o prasy, od druku po kolporta�. Wydzia� dziennikarski
uniwersytetu, os�dzi�, by�by strat� cennego czasu, na kt�r� w �adnym razie
nie m�g� sobie pozwoli�.
Zdo�a� si� przy��czy� do wycieczki szkolnej i zwiedzi� budynek "New York
Timesa", zobaczy� jego piekielne czelu�cie i pracuj�ce wielkie maszyny
drukarskie. Od ch�opca na posy�ki do reportera, od reportera do... tu
zawodzi�a go wyobra�nia, oszo�omiona bogactwem i r�norodno�ci� perspektyw,
jakie stwarza�a ta najlepsza gazeta.
�wiat mia� inne plany dla student�w w 1941 roku. Nazajutrz po
wypowiedzeniu wojny osiemnastoletni Zachary Amberville, student ostatniego
roku, zaci�gn�� si� do piechoty morskiej. M�g� zaczeka� na powo�anie i
przypuszczalnie, prawie na pewno, dosta�by odroczenie, zdo�a�by zrobi�
dyplom, ale spieszno mu by�o zako�czy� wojn� i powr�ci� do "New York
Timesa". "Gdzie� jest ulica taka jak Mott Street w lipcu?" - �piewa�
przekrzykuj�c ryk silnik�w swojego my�liwca, na kt�rym odbywa� niezliczone
loty na Pacyfiku; bohater, major w dniu swoich dwudziestych pierwszych
urodzin, podpu�kownik w dniu zwyci�stwa nad Japoni�, a w sze�� miesi�cy
p�niej, na Hawajach, rozw�cieczony pu�kownik.
- Co, do cholery, znaczy, �e nie mog� jeszcze wr�ci� do domu? Ju� wiele
miesi�cy temu powinienem zosta� zwolniony, sir. Przepraszam, sir.
- Przykro mi, panie pu�kowniku, ale jest pan potrzebny genera�owi.
- Do diab�a, sir, a czy ci, co pierwsi si� zaci�gn�li, nie powinni
pierwsi p�j�� do cywila? Genera� ma dziesi�tki innych oficer�w, na co, u
licha, ja mu jestem potrzebny?
- Zdaje si�, �e ma pan niezwyk�e zdolno�ci organizacyjne, panie
pu�kowniku.
- Jestem pilotem my�liwca, nie gryzipi�rkiem. Przepraszam, sir.
- Wiem, co pan czuje, panie pu�kowniku. Jeszcze raz porozmawiam o panu z
genera�em, ale dobrze to nie wygl�da. Powiedzia�: "Powt�rz Ambervilleowi,
�e je�li tak bardzo zale� mu na zwolnieniu, powinien si� zaci�gn�� do
Wojskowych Si� Powietrznych".
- To cholerna zniewaga, sir!
- Wiem, panie pu�kowniku, wiem.
Dopiero w dziesi�� miesi�cy po zako�czeniu drugiej wojny �wiatowej
Zachary Amberville powr�ci� wreszcie do Nowego Jorku. Jego ojciec zmar� w
roku 1943, lecz Sara Amberville nadal mieszka�a w rodzinnym domu pod
Andover. Rent� po m�u dostawa�a skromn�, jednak �o�d syna, regularnie
przesy�any i skrupulatnie oszcz�dzany, pomaga� w utrzymaniu m�odszych
dzieci.
�wie�o upieczony cywil zaszed� najpierw do J. Pressa. Nie m�g� si�
pokaza� w redakcji "Timesa" w mundurze i z medalami. �miesznie by to
wygl�da�o. Ch�opcy na posy�ki musieli si� odpowiednio ubiera�, t�umaczy�
sobie, kiedy zawi�zywa� pierwszy od z g�r� pi�ciu lat krawat, jaki sam
wybra�; czerwony krawat w bia�e groszki, kt�ry odzwierciedla� b�yskaj�ce w
oczach rozradowanie. Zachary nie chcia� te� wygl�da� na cz�onka Ivy League,
chocia� B�g �wiadkiem, �e jedyny zaproponowany przez J. Pressa garnitur,
dost�pny dla jego kieszeni, by� ze sztywnego, w�ochatego tweedu i �wietnie
pasowa�by w Harvardzie, gdyby dobrze le�a� i zosta� uszyty dwadzie�cia lat
wcze�niej. �adnie si� prezentuje tylko nowiutka szczoteczka do z�b�w,
my�la� Zachary Amberville, kiedy przygl�da� si� w d�ugim lustrze swemu
ledwie rozpoznawalnemu odbiciu.
- Nie rozumiem - powiedzia� do recepcjonistki w budynku "Timesa". - Po
prostu nie rozumiem.
- Mamy tylu ch�opc�w na posy�ki, ilu nam potrzeba, a jest lista
oczekuj�cych - powt�rzy�a cierpliwie.
- Ale ja mam wieloletnie do�wiadczenie. Wydawa�em gazet�. Prosz� tylko o
jak�� prac� na pocz�tek. Nie chc� by� redaktorem dzia�u miejskiego.
- Niech pan pos�ucha, "Times" obieca� wszystkim ch�opcom na posy�ki,
kiedy szli do wojska, �e praca b�dzie na nich czeka�, jak wr�c�. Bogu
wiadomo, �e wr�cili nie wszyscy, ale ci, co wr�cili, pierwsi zostali
zatrudnieni. Ponadto s� zwolnieni z wojska absolwenci szk�
dziennikarskich. Faktem jest, �e mamy ch�opc�w na posy�ki, kt�rzy uczyli
si� w szko�ach dziennikarskich. Wielka szkoda, �e nie uko�czy� pan studi�w.
Potem oczywi�cie inni byli oficerowie...
- Pu�kownicy piechoty morskiej?
- Mamy by�ego genera�a, prosz� pana, tylko jednego, ale prawdziwego.
- Si� Powietrznych?
- Sk�d pan wie?
- To pasuje. Ci dranie. Przepraszam pani�!
- Wpisa� pana na list� oczekuj�cych? - zaproponowa�a t�umi�c chichot.
- Nie mam czasu czeka�. Ale dzi�ki i za to. - Kiedy wychodzi� z budynku
"Timesa", Amberville min�� grupk� o�ywionych uczni�w, kt�rzy mieli zacz��
zwiedzanie. Odwr�ci� si� i po raz pierwszy w �yciu kupi� "Daily News".
Otworzy� gazet� na stronie z og�oszeniami o pracy.
Sp�ka Pi�ciogwiazdkowe Guziki �wietnie prosperowa�a w czasie wojny,
kiedy racjonowano metal, tkaniny i sk�r�, a guziki da�o si� robi� z byle
czego. "Zmie� swoje guziki, zmie� sw�j wygl�d" - zach�cali i sprzedawali
miliony guzik�w z pi�r, pompon�w i cekin�w. Robili znakomite guziki,
t�umaczy� Zachary'emu pan Nathan Landauer, guziki niezawodne, guziki, kt�re
nosi�o si� z dum�.
- Jestem tego pewien - odpar� Zachary ogl�daj�c rozwieszone na �cianach
kartony z przypi�tymi do nich setkami wzorcowych guzik�w.
- Tyle tylko, �e ta praca wydaje si� troch�, no, nie ca�kiem taka, jakiej
wed�ug mnie pan szuka� - ci�gn�� Landauer podziwiaj�c mundur pu�kownika Si�
Powietrznych Piechoty Morskiej, cztery rz�dy odznacze� i po �o�niersku
przystrzy�one w�osy.
- To redagowanie pisma, prawda?
- Tak... je�li organ sp�ki guzikarskiej nazwie pan "pismem"... szczerze
m�wi�c, nigdy tak o tym nie my�la�em... po prostu uwa�a�em to za dodatkow�
us�ug� dla naszych klient�w, panie pu�kowniku, i spos�b na wyrobienie w
naszych pracownikach poczucia przynale�no�ci do jednej wielkiej rodziny.
- Ale wydaje pan to co miesi�c, ma pan sta�ego drukarza w New Jersey,
redakcj� i sekretark� na p� etatu, a pensja wynosi sze��dziesi�t pi��
dolar�w tygodniowo?
- I owszem.
- Chcia�bym dosta� t� prac�, prosz� pana. Bardzo bym chcia�.
- Ma j� pan, pu�kowniku.
- M�w mi Zack. Wracam za godzin�. Musz� si� tylko przebra� w co�
wygodniejszego. Zmieni� guziki, odmieni� szcz�cie.
- Nathan Landauer