872
Szczegóły |
Tytuł |
872 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
872 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 872 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
872 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zofia Kossak
Trembowla
Powie�� historyczna
Ksi�garnia �w. Wojciecha
Pozna�-Warszawa -Wilno-Lublin
Tom
Ca�o�� w tomach
$p$w$z$n
"Print 6�"
Lublin 1995
`pa
Przedruk na podstawie
pozycji wydanej przez
Ksi�garni� �w. Wojciecha
Pozna�-Warszawa
-Wilno-Lublin
Redakcja techniczna
wersji brajlowskiej:
Piotr Kali�ski
Sk�ad, druk i oprawa:
$p$w$z$n "Print 6�"
ul. Wieniawska 13
20-071 Lublin
tel. (0-81) 295-18
$i$s$b$n 83-85987-38-X
`st
`tc
�Rozdzia� I:
Obcymi oczami
`tc
Gdy �ydek poborca Fiszel, zawsze wszystko pierwszy wiedz�cy, przyni�s�
wiadomo�� o obiorze marsza�ka koronnego, hetmana wielkiego, starosty
jaworowskiego Jana Sobieskiego kr�lem - pan Hieronim Ko�mi�ski z Ko�mina
zaniem�wi� ze zdziwienia na chwil�. Po czym, �e mia� umys� rozwa�ny, daleko
w przysz�o�� wybiegaj�cy, pog�adzi� w�sa i rzek�:
- Ani chybi wojewoda ruski obejmie po nim bu�aw�, a wtedy nie zwoli
stacji w tej okolicy sprawowa�. O D�blin mu b�dzie chodzi�o.
- Da�by to B�g - westchn�a jejmo�� pani Ma�gorzata.
- Wysoko wyjecha� starosta jaworowski, wysoko - ci�gn�� pan Hieronim nie
bez skrywanej urazy. - A zarzekali si�, �e Piasta wi�cej nie obior�...
- Pan Hetman wojenny m�� - wtr�ci� nie�mia�o im� Pokora, szafarz, famulus
i ekonom w jednej osobie. - Nie b�d� przy nim Tatary pod Zamo�� podchodzi�y
jak �oni...
- A bodaj - stwierdzi� oboj�tnie pan Hieronim. Cho� mia� opini� statysty
i dalekowidza, nie lubi� zajmowa� si� sprawami nie obchodz�cymi jego
powiatu. Lublin, odzdzielony pu�awskimi, �yrzy�skimi, zda� u si� wielce
odleg�y, a c� dopiero Zamo��!
- Wojenny, to pewnie zn�w na Turka ruszy... - zaniepokoi�a si� pani
Ma�gorzata spogl�daj�c z trosk� w stron� podw�rza, sk�d dochodzi�y m�ode,
o�ywione g�osy.
- Dalib�g, nie utrzymasz, jejmo��, synalk�w w domu - roze�mia� si�
ma��onek rozumiej�c to spojrzenie. - Jedna pociecha, �e hetman (trza ju�
pono m�wi� mi�o�ciwy pan) nie b�dzie pospolitak�w gnoi� przez p� roku,
jeno zaraz pogna w pole.
- Oj, to pospolite ruszenie - westchn�a zn�w jejmo��.
By�� z usposobienia frasobliwa, wiecznie trwo��ca si� i niepokoj�ca. Tym
razem jednak ka�dy podziela� jej uczucia. Ostatnie pospolite ruszenie,
przez nieboszczyka kr�la Micha�a pod Go��b zwo�ane, da�o si� we znaki ca�ej
okolicy. Wi�cej o nim m�wiono ni� o naje�dzie szwedzkim sprzed dwustu lat,
potopem nazywanym.
Wiadomo, �e wr�g to wr�g, wojna to wojna. Nic dobrego od nich nie
uzyszczesz. Ale bodaj �e gorsze z�o, gdy kilkana�cie tysi�cy konnych
swojak�w z pacho�kami i wozami stoi w miejscu przez rok blisko, krzycz�c,
paraduj�c niby na okazywaniu, wiecuj�c, pomstuj�c to na hetman�w za kr�lem,
to przeciw wszystkim, pustosz�c r�wnocze�nie i g�adz�c ca�� okolic�.
Sprawiedliwie, �e zagony tatarskie, hulaj�ce bezkarnie w Zamojszczy�nie,
nie poczyna�y okrutniej. G�odne rajtary i s�u�ba niszczy�y wsie, wyci�gaj�c
ostatniego �winiaka z chlewa, ostatni� kokoszk� z gniazda, ostatni� gar��
m�ki z komory. Tyle �e jasyru jak tamci nie brali.
I cho� kronikarze powiadali p�niej, �e obi�r Jana Sobieskiego
zwiastowa�y wielkie znaki na niebie i ziemi, trudno si� mo�e dziwi�, i� pan
Hieronim Ko�mi�ski jedn� rzecz najwa�niejsz� widzia� w tym zdarzeniu:
wojewoda ruski Jab�onowski, w�a�ciciel s�siedniego D�blina, obj�wszy
porzucon� przez kr�la bu�aw� nie dozwoli postoju wojsk w tej okolicy.
- Da�by to B�g. Ka� da�, jejmo��, miodu. Wypijemy z pane Pokor� za
zdrowie nowego pana...
- Niderlandczyka te� zawo�a�?
- Tfu! A po co? Rad jestem, gdy go na oczy nie widz�.
Jejmo�� odesz�a szuszcz�c kamlotow� sukni�, dzwoni�c kluczami i
wzdychaj�c z przyzwyczajenia. Pan Pokora siedzia� cicho na brze�ku �awy jak
uosobienie swego nazwiska, a pan Hieronim zamy�li� si� g��boko, a� sapa� z
przej�cia. Nad nag�ym zgonem nieboszczyka Micha�a (gadaj�, �e z
przejedzenia �o��dek si� w nim odwr�ci�) i nowym obiorem. Na poprzedniej
elekcji dziedzic ko�mi�ski by� obecny. Wypada�o by� obecnym i na tej. Salus
Reipublicae suprema lex! C�, kiedy w�a�nie przysz�y sianokosy! Jak�e siana
poniecha�? G��wna to podstawa maj�tku, a spu�ci� si� nie ma na kogo.
Synowie wartog�owy, a Pokora poczciwiec, ech! nie dopilnuje niczego.
Na tamtej elekcji im� pan Hieronim nie �a�owa� g�osu. Wraz z s�siadami
gard�owa� zaciekle przeciw "Kondysowi", a za Karolem Lotary�skim. Dlaczego
g�osowa� tak, a nie przeciwnie, trudno by�oby mu powiedzie�, zar�wno bowiem
Francuzi jak Niemce byli mu jednako nieznani. Potem da� si� przekona� bez
trudu i wraz z innymi krzycza�: "Niech �yje Piast!" na cze�� niezdarzonego
Micha�a. Ca�y powiat popi� zdrowo przy tej okazji, s�u�ba odwozi�a pan�w
le��cych pokotem na ziemi i pan Hieronim oprzytomniawszy wspomina� mile t�
dobr�, og�ln� ch��, �yczliw� my�l ku nowemu kr�lowi, got�w przysi�ga�, �e
nie masz jak pan swojej krwi. Wrychle poniesione kl�ski i pok�j buczacki
niewiele go poruszy�y. Dopiero pospolite ruszenie go��bskie otrze�wi�o z
zapa�u. Oze�lony, krzycza� wraz z panem Czarnieckim (bratankiem owego
wielkiego, zmar�ego), �e Piasta zar�wno jak Francuza trza raz na zawsze
wykluczy� od tronu.
A� tu patrzajcie, zn�w wybrano Piasta... No, no... Gdyby pan Hieronim
pojecha� na elekcj�, mo�e by si� to nie zdarzy�o. Jeden �wiat�y g�os wiele
nieraz znaczy. Przez sianokosy zaniedba� sprawy publiczne... Dalib�g!
Pani Ma�gorzata wraca�a nios�c g�siorek i szklanice. Za ni� post�powa�
nie�mia�o najstarszy z pana Hieronimowej progenitury Wicek, ros�y ch�op w
sp�owia�ym i przyciasnym ojcowym lejbiku.
- Zwo�a�am Wicka - zsepn�a jejmo�� usprawiedliwiaj�co.
- To i dobrze. Niech si� napije... Na zdrowie kr�la jegomo�ci! Z pe�nego!
- Na zdrowie!
Wychylili do dna. Pan Hieronim z rozmachem, im� Pokora wolniutko, by jak
najd�u�ej radowa� prze�yk doskona�ym smakiem nektaru.
- Co� acan tak poczerwienia�? - zwr�ci� si� dziedzic do syna.
- Ja, mi�o�ciwy panie ojcze dobrodzieju?... Ja?...
- Ty. Miodu nie potrafisz wypi�? Wstyd mi acan czynisz.
- To nie przez mi�d... to...
B�ka� strapiony, zwi�zany w�asn� nie�mia�o�ci�, nie wiedz�cy, jak wyrazi�
przepe�niaj�ce go uczucia. Pos�yszawszy o obiorze kr�la, skry� si� za
stodo�� i p�aka�. Z rado�ci. To� wsz�dzie m�wiono o hetmanie i jego
tureckich przewagach. Zostawszy kr�lem, powo�a ani chybi wszystkich pod
bro�. On, Wicek Ko�mi�ski, wyrwie si� nareszcie z domu, zobaczy prawdziwych
rycerzy, prawdziw� wijaczk�...
Od dawna pali�o go pragnienie wyfruni�cia z ojcowego ciasnego gniazda,
ruszenia w �wiat za otaczaj�ce wie�cem lasy. Pragnienie dotychczas
nieurzeczywistnione. Na to, by zaci�gn�� si� do pancernych, a bodaj
petyhorc�w, fortuna pana ojcowa nie wystarcza�a. Sta� wi�c z pospolitakami
pod Go��biem i rozczarowa� si� do tego rodzaju wojowania gruntownie. A w
domu wytrzyma� ju� nie m�g�, tak go w �wiat rwa�o. Nie on jeden. M�odsi o
dwa lata bli�niacy Ole� i Kostek dreptali r�wnie� niecierpliwie w miejscu,
jak m�ody ko� trzymany w zbyt szczup�ej gr�dzi, i tylko patrzyli, jakby
ruszy�, ale dok�d?... Owo�, mo�e si� teraz droga otworzy...
Coraz bardziej zmieszany, pok�oni� si� nisko ojcu, otar� wierzchem d�oni
usta i uciek� do ogrodu nad rzek�.
Dw�r, gospodarskie obej�cie i �liwnik le�a�y w p�tli utworzonej przez
rzek� Wieprz�, gryma�nie i kr�to p�yn�c� skro� r�wniny. Za rzek� czernia�y
lasy d�bi�skie, g��bokie, rozleg�e, do Jab�onowskich nale��ce. Na tle lasu,
tu� nad rzek�, biela� wysoko na g�rze po�o�ony folwark klasztorny Wymys��w,
po czym zn�w nast�powa� las a� do Bobrownik, gdzie by� br�d na rzece.
Niegdy� znajdowa�y si� tu liczne bobrowe �eremia, dawno jednak wyniszczy�o
je niedbalstwo podstaro�cich. Przypisywano wyt�pienie bobr�w Szwedom, ale
by�o to wierutne �garstwo. Jeszcze prze szwedzkim najazdem nie znalaz�by�
ni jednego bobra.
Po drugiej stronie zamyka�y widnokr�g lasy pu�awskie, �yrzy�skie i w�asny
niewielki, ale pi�kny, bogaty w zwierzyn� las ko�mi�ski. Pan Hieronim m�g�
polowa� z ogarami dowoli na swoim i to by�a jedyna przyjemno�� m�odych
Ko�mi�szczak�w. W mokrych olszynach wylegiwali si� dziki, nad szerokimi
��gami ci�gn�y wiosn� s�onki, a latem w mokrad�ach a� hucza�o od g�os�w
wodnego ptactwa.
Mimo obfito�ci las�w okolica by�a ludna, g�sto zarzucona wsiami. O �wier�
mili od Ko�mina le�a�y Strzy�owice. U wej�cia do wsi sta�a kapliczka bardzo
staro�ytna, w kt�rej figur� por�bali Szwedzi. Ludzie bali si� jej ruszy� ni
inn� zast�pi�, i zr�bany Jezus sta� kaleki, patrz�c jakby z zamy�leniem na
w�asne ramiona i d�onie odci�te, z�o�one u swoich st�p. Niedaleko
Strzy�owic le�a�a Parafianka, w�asno�� go��bskiego proboszcza. Bo parafia
znajdowa�a si� w odleg�ym o dobre dwie mile Go��biu.
Z dala, a� zza Wis�y, wida� by�o wynios��, wspania�� go��biowsk�
kolegiat�. Tamt�dy te� przechodzi� kr�lewski go�ciniec wiod�cy z Lublina do
Warszawy. Zwano go tak szumnie kr�lewskim, bo by� szeroki i gdzieniegdzie
okopany rowami, po prawdzie jednak b�oto lub piach zalega�o jego
nawierzchni� tak samo jak ka�d� zwyk�� poln� drog�. Po obu stronach
go�ci�ca le�a�y kolejno szerokie b�onia, ��czyny, na koniec suche piaski
poros�e rzadkim, kar�owatym ja�owcem. Doskona�e miejsce do obozowania,
tote� na tych b�oniach rozk�adali si� ch�tnie pospolitacy, zawi�zywano
konfederacje, a nierzadko toczy�y si� bitwy. Ostatnia by�� ze Szwedami.
Pastuchy, pas�ce w�r�d ja�owc�w chude gromadzkie byd�o, znajdowa�y nieraz
rajtarskie pasy, zardzewia�e he�my i czerepy pocisk�w. Mawiali wtedy: "To z
czas�w starszego pana Czarnieckiego". Nazywali go starszym dla odr�nienia
od bratanka, te� Stefana, wielkiego krzykacza i tch�rza.
Sam dw�r ko�mi�ski, chroniony z trzech stron rzek�, z czwartej
cz�stoko�em, nie by� warowny; drewniany, szeroki, roz�o�ysty, o niezmiernie
wysokim, czworok�tnym niby namiot dachu. W samym �rodku domu, mi�dzy dwoma
ogromnymi kominami znajdowa� si� sklepiony murowaniec, ciemna, niska izba
stanowi�ca skarbiec, skrytk�, a zarazem podtrzymanie wi�zania dachu. Do by�
bowiem zbyt szeroki, by belki si�gn�y od w�g�a do w�g�a, przeto ko�ce
siestrzan�w wspiera�y promienisto na sklepieniu murowa�ca. Z ciemnej izby
by�o zej�cie do loszku, od kt�rego klucza pan Hieronim nierad powierza�
nikomu. Za dworem ci�gn�y si� grz�dy zi�, sadek i �liwnik schodz�ce a� na
brzegi rzeki.
Rzek� od wczesnej wiosny do jesieni sun�y tratwy, czyli "pasy" z
drzewem, p�yn�ce Wieprz� do Wis�y, Wis�� do Gda�ska. Co rok wiedli je ci
sami oryle. Poznawali ludzi stoj�cych na brzegu i pokrzykiwali ku nim
przyjacielsko. Na wiecz�r spuszczali w wod� prostopadle oci�ale pale,
zwane �rykami, podnosili stery, "drygawki", i nawo�ywali si� rozg�o�nie, a
g�os szed� daleko po rosie. Potem rozpalali na tratwach ogniska, kt�re w
ciemno�ci b�yszcza�y jak gwiazdy. W czasie takiego postoju mo�na by�o
przechodzi� rzek� wygodnie po nieruchomym pomo�cie tratw such� nog�. Gdy
synowie ko�mi�skiego dziedzica byli m�odsi, stanowi�o to dla nich
nieustaj�c� rado��. Zbiegali wczesnym rankiem na po�yskuj�ce od rosy drzewo
i z �alem schodzili, gdy oryle wyci�gali �ryki. Czasem p�yn�li do
najbli�szego zakr�tu, sk�d zeskakiwali na piasek w p�ytk� wod�. Mi�o by�o
sun�� z wolna, patrze� na oddalaj�cy si� dom ojcowski i wyobra�a� sobie, �e
wraz z flisami p�ynie si� gdzie� do morza, na kraj �wiata.
- No, teraz niech panicze skacz� - m�wili oryle - dalej zejdziemy na
g��bi�. Rzeka, psiajucha, znowu koryto zmieni�a...
Zmienia�a je istotnie co roku prawie. Niby prawdziwy wieprz ry�a, jak
chcia�a, odwalaj�c piaszczyste �awice na tym brzegu, a podrywaj�c po�acie
najlepszej ziemi na drugim. �al by�o patrze�, jak zanurzaj� si� w wodzie na
przepad�e ca�e zagony uprawnej ziemi, jak chyl� si� i padaj� drzewa. To, �e
z drugiej strony przekorna woda odsypie dwakro� tyle piasku, ma�a pociecha,
bo co komu po nim? Tyle, �e g�si dzikie maj� gdzie nocowa�. D�ugich lat
trzeba, zanim porosn�� go chyda wiklina, rozchodnik, skrzyp i dziewanna.
Ale na wybryki rzeki nikt nie zna� rady.
- By�aby rada - mawia� Arnold van Janssen, Niderlandczyk w go�cinie u
Ko�mi�skich bawi�cy - by�aby rada: pale na zakr�cie wbi�, faszyn�
przeple��, kamieniami umocowa� i ziemi� zasypa�. Pr�d poszed�by wtedy
prosto, zamiast wali� si� na brzeg.
- A ju�ci, pos�ucha si� rzeka cz�owieka - parskn�� drwi�co pan Hieronim.
- Morze wi�ksze od rzeki, a przecie nim rz�dzim.
Pan Hieronim nie odpowiada�. Raz, �e morza nie znaj�c uwa�a� je za co�
po�ledniejszego i nieruchawego;nast�pnie, �e go dra�ni� nadto m�dry
cudzoziemiec. Jaki mi dufny! Rzece chcia�by rozkazywa�! W swym czarnym
odzieniu, w�skim bia�y ko�nierzu, w czarnym kapeluszu wygl�da� na tle dworu
dziwacznie i obco. S�siedzi zapytywali ju� �miej�c si� pana Hieronima, czy
nowinkarz sprowadzi� i kwestie dysydenckie zamierza podnosi�?
Nie. Panu Hieronimowi ani to by�o w g�owie. Dysydenci! Odk�d aria�ski
ko�ci� w Piaskach Luterskich pod Lublinem, opuszczony przez wygnanych
wyznawc�w, rozsypywa� si� w ruin�, nie s�ysza�o si� o nowinkarzach,
chrystianach i w og�le dysydenstach.
Zreszt� Arnold van Janssen nie by� nowinkarzem. By� kupcem drzewnym z
Amsterdamu, wsp�lnikiem rodzonego brata pana Hieronima, Paw�a Ko�mi�skiego.
Od niego nauczy� si� cokolwiek polskiego j�zyka, zna� tak�e nie�le �acin�.
�w Pawe� Ko�mi�ski wyjecha� z kraju prze laty, s�uch o nim zagin��,
my�lano, �e dawno nie �yje. Ali� okaza�o si� teraz, �e mieszka w
Niderlandach, �e ma w�asne statki i l�dowisko w porcie amsterdamskim. �e
dobrze mu si� powodzi. Sam nie przyjecha� (wstydzi si�, �e z dobrej krwi
pochodz�c kupczykie zosta� - dorozumiewa� si� pan Hieronim), lecz wsp�lnika
przys�a�.
Z niezadowoleniem s�ucha� dziedzic ko�mi�ski o niskiej kondycji brata i
niech�tnie przyznawa� si� panom s�siadom, kto zacz przyjezdny. Ale nie m�g�
oboj�tnie patrze� na przys�ane fartury z Delft, obrusy lniane po�yskuj�ce
jak jedwab i inne dary braterskie. Krzywi� si� tylko na cebule, jakie
otrzyma�y jejmo�cianki. Cebule, nie cebule, mia�y z nich wyrosn��
niezwyk�ej urody kwiaty. Van Janssen zapewnia�, �e podobnych nawet kr�l na
zamku nie posiada i �e warto�� ich jest bezmierna. Pan Hieronim pow�tpiewa�
z o prawdziwo�ci tych s��w. Zreszt� nie obchodzi�y go kwiaty.
Arnold von Janssen nie ukrywa� wcale, �e nie same uczucia rodzinne
sk�oni�y Paw�a Ko�mi�skiego do wys�ania swego wsp�lnika do Polski. Chodzi�o
i obu o sprawdzenie, czy nie by�oby mo�liwe zakupi� drzewo wprost na
miejscu, bez op�acania po�rednictwa kupc�w gda�skich. Gda�sk bowiem
posiada� przywilej, �e ka�dy surowiec z Polski nie m�g� by� sprzedany
inaczej ni� do sk�ad�w gda�skich, sk�d dopiero puszczano go dalej w �wiat.
Zdarza�o si� niejednokrotnie, �e towar (szczeg�lnie drzewo) nie by�
prze�adowywany wcale, �e przechodzi� bezpo�rednio z r�ki sprzedawcy
polskiego do cudzoziemskiego nabywcy, zawsze jednak kupiec gda�ski
asystowa� przy dokonywanej sprzeda�y i sw�j zarobek, bardzo poka�ny,
odci�ga�. Du�scy, niderlandzcy czy niemieccy armatorzy sarkali na takie
prawo i dziwili si� powolno�ci polskiej. Polacy za �acny grosz oddawali swe
dostatki, a nabywca p�aci� drogo. Za co? Za chytro�� gda�sk�?
Van Janssen dziwi� si� r�wnie�.
- �eby� przynajmniej - mawia� - �w gr�d, co odk�d pierwszy kamie� jego
mur�w po�o�ony jest, wszystko zawdzi�cza wspania�o�ci waszej
Rzeczypospolitej, do wdzi�czno�ci si� poczuwa�.
- Do wdzi�czno�ci? A ju�ci? - odpowiada� pan Hieronim. - Nie masz
gorszych syn�w jak Gda�szczany! Pierwsze do buntu... Nie by�o kr�la, co by
z nimi nie musia� wojowa�...
- Czemu� to cierpicie? Gda�sk zgin��by bez was...
- U wylotu Wis�y siedz�... Statk�w naszych do portu, gdy chc�, nie
puszczaj�... Co im zrobi�?... Zazdro�ni o to morze, jakby by�o o co...
- Nie zale�y wam na morzu?! - wykrzykn�� kupiec ze zdumieniem.
- A nie. Po co? Starczy dla Polaka tyle morza, �eby ko� si� osk�pa�, a
nie zaton��.
- Chyba waszmo�� �artujesz! Morze to najwi�ksza pot�ga, to droga na
�wiat!...
- My �wiata obcego nie ciekawi, a pot�g� mamy i tak, �e o wi�ksz� trudno.
Je�d��c po �wiecie, widzia��e� wa�� drugie pa�stwo jak nasze?
Van Janssen przyznawa� najszczerzej, �e nie widzia�; z czego zadowolony
pan Hieronim ci�gn��:
- Powiadasz wa��: droga w �wiat. Co nam po onej drodze, kiedy szlachcic
polski takie od Boga otrzyma� przyrodzenie, �e inaczej w�drowa� nie b�dzie,
jeno wierzchem... A jako� na okr�cie konia utrzymasz? Czym go naobroczysz?
Gdzie popasiesz?... Morze dobre tylko dla narodu, co zwyk�y mizernie
piechot� chodzi�, nie dla nas... Nawet po �mierci szlachcic polski konno
przed majestatem Boskim si� melduje. M�j dziadek J�drzej Ko�mi�ski, m��
wielkiego animuszu, ale z�o�nik i przechera, straszy� po �mierci, widno mu
skargi ludzkie ci��y�y. Ojciec na msze �wi�te dawa� i obej�cie �wi�ci�, a
on precz straszy�. My�lisz wa��, �e piechot� niby �az�ga si� b��ka�? Gdzie
za�! Na wronym koniu przeje�d�a�, a� ziemia t�tnia�a! Nie b�dzie szlachcic
polski bez konia. I dlatego my, Sarmaty, nigdy si� w morzu nie pokochamy!
Pan Hieronim, ko�cz�c te s�owa, odstawi� kufel i spojrza� tak g�rnie, �e
pani� Ma�gorzat� a� zatch�o z podziwu. M�dry� ten jegomo��, m�dry!
Niderlandczyk nic nie m�wi�. Cz�owiek ni�szego stanu, po�ledniejszej
nacji, c� m�g� rzec na niezbite dowody z wy�szych regestr�w pochodz�ce?
Pan Hieronim kaza� mu �askawie nala� miodu. Van Janssen pi� i b�ka� co�
zn�w o drzewie i o gda�skim zdzierstwie.
- Kupczyk�w zda�oby si� osiod�a�, to prawda - przyzna� dziedzic. - Za
pszenic� p�ac� coraz mniej, a za swoj� w�dk�, ma�mazj� i cukry ��daj� coraz
wi�cej. Przecie, c� na to poradzim?
- Op�aci�oby si� kana� przekopa� i nowy port w�asny wybudowa�...
- Kana�? port? - pan Hieronim buchn�� walnym �miechem. - Dla �artu to
chyba m�wicie?
- Dla nijakiego �artu. Prawie gadam. Trudniejszych my rzeczy w
Niderlandach dokonali.
Pan Hieroni wzruszy� ramionami i przygryz� w�sa. By� z�y. Coraz wi�cej
dra�ni� go ten obcy. �eby nie te farfury, obrusy, nie ch�� utrzymania
�yczliwo�ci braterskiej (Pawe� bezdietny jest, niechajby maj�tek zapisa�
bratankom), dawno okaza�by bez ogr�dek przybyszowi, �e jest w domu zbytnim.
"Trudniejszych rzeczy dokonali..." Patrzcie go! Bieda z n�dz�, �y� nie
mieli z czego, to si� pazurami ziemi chwytali, morzu j� odbieraj�c. U nas,
chwa�a Bogu, tego nie potrzeba. Gruntu dla ka�dego starczy...
- To by si� sztuk� wyci�o Gda�skowi... - zauwa�y� milcz�cy dot�d pan
Pokora.
Temu i pan Hieronim nie m�g� zaprzeczy�. Owszem, przednia by�aby sztuka.
Obej�� Gda�sk! Pozostawi� go na boku! �adnie by wygl�da� bez
Rzeczypospolitej! Ale m�wi� o tym, to to samo, co rozwa�a�, czy miesi�c da
si� w�d� przyci�gn�� na ziemi�...
- Dojad�a chytro�� gda�ska, dojad�a - narzeka� pan Pokora. - Za psi
pieni�dz wszystek nasz sp�aw zabieraj�...
- Pomoru ich - mrukn�� niechrze�cija�sko dziedzic.
- Waszmo�� dobrodziej narzekasz - zauwa�y� znienacka Niderlandczyk - a
sam u siebie taki� sam Gda�sk hodujesz...
- Jaki Gda�sk?! Czy� wa�� oszala�?!
- Ano, a Fiszel poborca?
- Co wa�� chcesz od mojego Fiszla?!
- Nic nie chc�, jeno stwierdzam, �e z ch�op�w sk�r� zdziera, a waszmo�ci
po�ow� oddaje...
- Tyle oddaje, wiele si� zobowi�za� - mrukn�� pan Hieronim.
- Ale z poddanych �ci�ga dwakro� wi�cej.
- To jucha! �yd tam wydusi, gdzie nikt nie wydusi! Z kamienia ser
wyci�nie. Ja bym nie wydosta� z chamstwa tego, co on mi p�aci...
Przychodziliby ci�giem sklamrz�c, narzekaj�c... Wiedz�, �e mam mi�kkie
serce. Do �yda nawet nie pr�buj�...
- Zniszczy waszmo�ci wie� do cna...
- Nie zniszczy, nie zniszczy - zapewni� w�a�ciciel - a sposobny, a
zmy�lny, wszystko pierwszy wie...
- Gda�szczanie tak�e s� zmy�lni - rzek� van Janssen ni pi�� ni w dziewi��
(zdaniem pana Hieronima).
Umilkli wszyscy. Dziedzic sapa� gniewnie. Ach, �eby ju� sobie pojecha�
ten kupczyk, cebularz, m�drala, kt�remu si� tutejsze porz�dki nie podobaj�.
Pan Ko�mi�ski, zar�wno jak og� jego wsp�czesnych, uwa�a� za swoje dobre
prawo ods�dza� od czci i wiary ka�dorazowego kr�la, hetman�w i senat.
Zarzuca� im z byle powodu przekupstwo i zdrad�, a skwapliwie na�ladowa�
wszelk� zagraniczn� nowo��. Biada jednak obcemu, kt�ry by si� odwa�y� nie
podziwia� wszystkiego, co mu poka�� w Rzeczypospolitej! Mo�e jeszcze jakie
reformy doradza�? Reformy! Nie by�o bardziej znienawidzonego s�owa. Od
dwustu lat blisko reformy, kt�rych konieczno�ci dowodzili wszyscy
przytomniejsi m�e stanu, duchowni lub pisarze, by�y straszakiem dla og�u
szlachty, zdolnym utr�ci� ka�d� popularno��, przekre�li� wszelk� zas�ug�.
"Zamy�la o reformach" stanowi�o gorsze oskar�enie ni�li zarzut
m�ob�jstwa.
Pan Hieronim Ko�mi�ski podziela� powszechn� nienawi�� do reform, tym
wi�cej krzywiej spogl�da� na Niderlandczyka.
- Na w�trobie ju� go mam - skar�y� si� wieczorem �onie. - Jad�o mi si�
odbija, gdy na niego spojrz�...
Jejmo�� Ma�gorzata kiwa�a wsp�czuj�co i bezradnie g�ow�. Sama nie mia�a
�adnego zdania. Frasobliwe dreptanie mi�dzy apteczk�, spi�arni�, kuchni�,
sernikiem, czeladni� poch�ania�o jej my�li, nie zostawiaj�c miejsca na nic
wi�cej.
`tc
�Rozdzia� Ii:
Troski M�odych
`tc
Wie� le�a�a nad starym korytem Wieprzy, zwanym �ach�, pe�nym �ab i
zaskro�c�w. Po zielonej, przeros�ej glonem wodzie p�ywa�o, niby bia�e
kwiecie, g�sie pierze. Po obu stronach ��chy na wysokim brzegu wznosi�y si�
chaty niskie, kurne, ciasno jedna przy drugiej stoj�ce, mieszcz�ce pod
jedn� strzech� ludzkie mieszkanie i chlew. Raz do roku przed �wi�tami
wielkanocnymi dziedzic udziela� nieco wapna, by chaty pobieli�. Nie
wystarcza�o do smarowania ca�ych �cian, robiono zatem tylko obw�dki naoko�o
okien, a po reszcie domu kropki. To na Wielkanoc. Na Zielone �wi�tki
zatykano w szpary wst�gi obficie rosn�cego na �asze tataraku i majono nim
ziemi� przed domem przy nie wysychaj�cej nigdy ka�u�y-gnoj�wce. Owe bia�e
kropki i zielone wst�gi by�y jedyn� ozdob� chat przez ca�y rok.
�acha oddziela�a po�ow� wsi od dworskiego obej�cia. By si� dosta� na
podw�rze, podda�cy musieli obchodzi� daleko lub brn�� przez wod� po kolana;
czasem, gdy deszcze spad�y - po pas. By�o to dotkliwe, szczeg�lnie p�n�
jesieni� albo wczesn� wiosn�. Pan Ko�mi�ski obiecywa� z dawna, �e da drzewa
na k�adk�, ale jako� zawsze schodzi�o.
Sam ilekro� przeje�d�a�, to konno to ka�amaszk�, wi�c braku k�adki nie
odczuwa�.
Przy ko�cu �achy, dost�pna dla obu stron, rozsiad�a si� karczma, a przy
karczmie dworska ku�nia. W karczmie kr�lowa� rudy Fiszel, pe�nomocnik
dworu, poborca, arendator, �ci�gaj�cy danin� ze wsi i myto z promu na
rzece. O p� mili dalej, na rozstaju, gdzie krzy�owa�y si� drogi z Ryk,
�yrzyna i D�blina, sta�a druga karczma, zwana Bocian. Siedzia� w niej
Fiszlowy krewniak Mendel. We dw�ch (cho� pozornie z sob� por�nieni)
trzymali w pachcie ca�� okolic�, niezb�dni, us�u�ni, przewiduj�cy. W pi�tek
wieczorem karczmarz Mendel i poborca Fiszel schodzili si� dla wsp�lnego
odprawiania szabasowych mod��w. Odziani w dziwaczne bia�o-czarne p�achty,
opasywali czo�a ta�mami i kiwali si� miarowo naprz�d i w ty�, niepoj�cie
obcy, tak odmienieni od otaczaj�cego ich kraju, jak gdyby spadli do� z
innej planety.
Cho� r�d ich siedzia� tu ju� od paruset lat, zdawa�o si� niepodobnym, by
kiedykolwiek ta obco�� min�a. Nie dbaj�c o to, dwaj krewniacy pochylali
si� miarowo naprz�d i w ty�, dzi�kuj�c Jehowie, kt�ry obieca� Izraelowi
panowanie nad �wiatem i nad tym krajem, nad zieleni� tych ��k, krewko�ci�
butnych szlachcic�w i cierpliw� n�dz� ch�opa.
Na go�ci�cu panowa� o�ywiony ruch. Dziady proszalne, przemy�lne wargi o
zaropia�ych oczach, wiedzione przez chytrych wyrostk�w, kuglarze i grajcy
w�drowni, Cyganie z nied�wiedziem na �a�cuchu, W�grzyni wioz�cy beczki z
winem lub wracaj�cymi z pr�nymi, swawolni �o�nierze, najwi�ksza plaga
kraju, swoi lub obcy zaci�ni, co nie otrzymawszy �o�du roz�azili si�
samopas, zuchwali i pokrzywdzeni, kupcy, palestranci, jury�ci, a przede
wszystkim panowie szlachta. Szlachta jad�ca z sejmiku lub na sejmik, na
okazywanie, na �owy, do trybuna�u na niezliczone skargi i sprawy, do
s�siada na weselisko, na chrzciny, na zr�kowiny. Jechali szumnie, weso�o,
ci�gn�c za sob� liczne poczty s�u�by. Niekt�rzy zd��ali w staro�wieckich
ci�kich karocach, z forysiami wisz�cymi na �ogoszach, z soko�ami i psami,
inni nowomodnie z francuska odziani (sporo widzia�o si� francuskiej mody,
cho� kr�lowa Eleonora usi�owa�a zast�pi� j� niemieck�), w l�ejszych,
wysokoko�ych pojazdach. Najcz�ciej jednak jechano konno. Nierzadko jedni
ku drugim wo�ali: "Prosimy z nami, panowie bracia! Na dobr� my�l! Na
towarzysk� ochot�! " i zwo�ani zwracali ch�tnie, odk�adaj�c na p�niej
w�a�ciwy cel drogi. Nie omieszkiwali przy tym wyg�osi� jakiej� g�rnej
�aci�skiej sentencji krasz�cej ka�de szlacheckie poczynanie. Czasem miasto
przyjaznych zaprosin wybucha�a k��tnia, co by�o szczeg�lnie cz�ste przy
promie. Kto� niepoczciwie wymin��, czyj� orczyk zaczepi� o czyj�� szlej�,
pacho�ek tr�ci� strzemieniem cudzego bachmata lub ko� kopn�� cudzego psa,
co mu podlecia� pod nogi. Od k��tni przechodzi�o do zwady, od zwady do
szabli. Panowie r�bali si� sztuk� krzy�ow�, a pacho�cy - czym si� da�o:
biczyskiem, lu�ni�, k�onic�. Rumor, harmider i szcz�k nios�y si� daleko,
wszelki ruch na drodze by� wstrzymany. Niejednokrotnie spo�r�d
nowoprzyby�ych wyst�powa� starszy jaki� pan, mediator, rozjemca, kt�ry
przemow� nak�ania� walcz�cych do zgody. Je�li to nie nast�pi�o, utarczka
trwa�a, dop�ki obie strony nie poczu�y si� znu�one. Wtenczas zbierano
poszkodowanych (karczmarz opatrywa� im rany chlebem zagniecionym z
paj�czyn�) i rozje�d�ano si�, przysi�gaj�c �mierteln� wzajemn� nienawi��. W
takim razie ka�dy wraca� co szybciej do domu, by ostrzec rodzin� i s�u�b�
przed mo�liwo�ci� najazdu.
Taki to kiermasz huczny, bu�czuczny i barwny sprawia� si� na go�ci�cu
nieustannie, od chwili, gdy drogi obesch�y, a� do jesiennych roztop�w.
Cudnie by�o na� patrzy�, tote� Ole� i Kostek, m�odsi Ko�mia�szczycy,
godzinami wystawali przy promie.
Dorodni byli ci bli�niacy, a tak do siebie podobni, �e rodzona matka nie
zawsze ich rozpoznawa�a. Przedziwne to podobie�stwo by�o powodem wielu
zabawnych zdarze� i przyg�d, w pierwszym za� roku pobytu w konflikcie ojc�w
Jezuit�w w Lublinie znakomicie u�atwia�o ch�opom nauk�. Jednego dnia uczy�
si� Ole�, a drugiego Kostek i odpowiada� z obu. Trwa�o to tylko pierwszy
rok, gdy� potem niegodziwy kolega wyda� podst�p i rozdzielono braci,
sadzaj�c ich w �awkach dalekich od siebie.
Przyda�oby si� bli�niakom jeszcze w konflickie posiedzie�. Poziom nabytej
przez nich wiedzy nie dor�wnywa� nawet temu, co umia� Wacek, a przecie
wiadomo og�lnie, �e Wacek nie zaimponuje uczono�ci� nikomu.
Po prawdzie przyczyna tej ci�ko�ci umys�y by�a, zdaniem Wicka, wr�cz
przeciwna.
- Dlatego w�a�nie zg�upia�em, �e za d�ugo siedzia�em w szkole - zwierza�
si� braciom. - Od bicia i �l�czenia nad ksi��k� mo�na stumanie�. I �eby� mi
cho� raz rzekli s�owo na co� w �yciu przydatne! �eby� bodaj powiedzieli, co
za kraje Rzeczypospolit� otaczaj� i jak w nich jest: zimno czy gor�co, co
za ludy tam �yj�: czarne czy bia�e jak my... Ci�giem syntaksa, retoryka,
poetyka... Wiele mi z onych retoryk przyjdzie!
Ale to m�wi� tylko braciom na ucho, gdy nikogo ze starszych nie by�o w
pobli�u, boj�c si� s�usznie, �e pan ojciec baty by mu da� za takie gadanie.
Nauka �wi�ta rzecz, a syn szlachecki musi by� w wiedzy �wiczony, by oracj�
�aci�sk� na sejmiku m�c wyg�osi� i sentencj� stosown� przytoczy� na ka�d�
okazj� w odpowiedniej chwili.
Tote� Ole� i Kostek siedzieliby nadal w konflikcie, plagi od kalefaktor�w
bior�c i psikusy ojcom czyni�c, gdyby nie to, �e zesz�ego roku, gdy nawa�a
tatarska zagra�a�a Lublinowi, ojcowie Jezucici ropu�cili pachol�ta do
dom�w. Groza przesz��, inni uczniowie do szko�y powr�cili. Ko�mi�scy w domu
zostali. Niby ci�gle mieli jecha�, ale z dnia na dzie� schodzi�o. To grosza
na op�at� brak�o, to ko� zakula�, to przyodziewek si� wytar� i trzeba by�o
ch�opc�w obszywa� na nowo... W Ko�minie kolej rzeczy toczy�a si�, jak sama
chcia�a, podobna do wij�cej si� dowolnie rzece, nie kierowana przez nikogo,
nie pchana niczyj� rozumn� wol�.
Ze swojej strony Ole� i Kostek czynili, co mogli, by jegomo�ciowi
dobrodziejowi panu ojcu utrudni� ich wysy�k� do szk�. Ci�gn�� ich �wiat,
ale nie ten z konfliktu. Siedz�c w ga��ziach roz�o�ystej gruszy w pobli�u
promu rosn�cej, sami niewidoczni, �ledzili �ycie, kt�re p�yn�o drog�, i
pragn�li co rychlej wzi�� w nim udzia�. Z natury do�� rozgarni�ci,
rozumieli jednak, �e nie przyjdzie im to �atwo. By ruszy� w �wiat,
szlachecki syn musi mie� pieni�dze. A sk�d ich wzi��? Fortuna ojcowa by�a
mizerna i kurczy�a si� z ka�dym rokiem. Pewna sprawa s�dowa, ci�gn�ca si�
od dwudziestu lat, tak zawi�a, �e ju� nikt, nawet sam pan Hieronim nie
pami�ta�, o co w�a�ciwie mi�dzy nim a panem Borz�ckim z Szerokiej Woli
posz�o, poch�ania�a wielkie sumy. A swojego czasu Szwedzi, a zesz�ego roku
pospolitacy! Do tego ch�opi uciekali mimo coraz surowszych kar nak�adanych
na "biegus�w", byd�o na wiosn� pada�o, zbo�e przewa�nie sypa�o licho...
Dzieci za� kupa. Siedmioro. Czterech syn�w, trzy c�rki. Ju� i tak
najstarsz� c�rk� Tekl� rodzice przeznaczyli do zakonu, �e to klasztor
zadowalnia� si� skromniejszym wianem ni� zi��.
Tekla, Wicek, Olek i Kostek, bli�niacy, Anusia ulubienica ojcowa, Weronka
i dziesi�cioletni J�drek, najm�odszy. Tenci mia� w przysz�o�ci zosta� na
ojcowi�nie, na rodzicielskim dworcu, przej�� ubogie zan�dzone "dusze",
chud� rol�, pi�kny las, kosztown� a niemo�liw� do zako�czenia spraw� z im�
Borz�ckim z szerokiej Woli i rudego Fiszla arendarza. Nie pisanym bowiem,
ale mocnym zwyczajowym prawem najm�odszy syn dziedziczy� ziemi�. A co mieli
czyni� starsi? Nie zostawa�o im nic krom wojaczki.
�owi�c na podrywk� ryby w rzece, Ole� i Kostek gadali o tym kiedy� z
Niderlandczykiem. Stali wszyscy trzej pod nawis�ymi ga��ziami podmytych ju�
olszyn, kt�rych czerwone jak koral korzenie rw�ca woda wyp�ukiwa�a z ziemi
i ci�gn�a z sob�. Rozmowa sz�a nie�atwo, gdy� m�odzi nie byli biegli w
�acinie, a po niemiecku, kt�rym to j�zykiem van Janssen gada� jak swoim,
nie umieli ani w z�b, jako� si� jednak porozumiewali.
- Co b�dziecie robi� wszyscy trzej? - pyta� Niderlandczyk szeptem, �eby
ryb nie sp�oszy�.
- Do chor�gwi chcemy i��, jeno �e strasznych pieni�dzy na to trzeba. Na
jednego z trudem starczy, a c� dopiero na trzech... Konie musz� by� nie
lada jakie, a zbroje, a obleczenie, a pacho�ki, a wy�ywienie, bo kwarta,
wiadomo: czasem jest, cz�ciej jej nie ma...
- Niech t�dy jeden idzie do wojska - radzi� rozwa�nie van Janssen - a
dw�ch czego innego si� chwyci...
- Ciekawym czego?
- Ot, cho�by �eglarstwa. Pi�kne �ycie na statku!
- U nas tylko ch�opy na flisak�w id�, innych za� statk�w jak tratwy i
galary nie ma.
- Do stryja jed�cie ze mn�. Przyuczycie si� do handlu...
- I... i... nie pu�ciliby nigdy pan ojciec. Do�� ju�, �e stryj klejnot
zapaskudzi�, kupiectwem si� paraj�c...
- Na ksi�dza �aden nie ma powo�ania?
- Nie. Starczy Tekli, kt�ra zakonnic� ostanie.
- Do nauki niechby si� kt�ry wzi��...
- Do nauki?! A po c� to?
- Uczonym by�, astronomem, lekarzem...
- Bajdy wa�� pleciesz! Jeszcze �aden z Ko�mi�skich cyrulikiem ani
wr�biarzem nie by�!
- Tedy z�otnikiem czy p�atnerzem zosta�... Do miasta i��...
Ole� rozgniewa� si� na dobre i szarpn�� podrywk� do g�ry, a� woda
plusn�a.
- Mo�e rakarzem, je�li �aska! Albo do cechu? �eby klejnot straci�!?
- Traci si� u was szlachectwo osiadaj�c w mie�cie? - zdumia� si� szczerze
van Janssen.
- Ano. Takie prawo. I s�uszne, bo nie przystoi urodzonemu z �okciem w
miejsce szabli chodzi�...
- G�upie prawo - zapewni� Holender. - Przez to wasze miasta wygl�daj�
tak, �e Bo�e odpu��! Nie pierwszym raz w Polsce. Widz�, co jest. �yd�w co
roku przybywa, a wszystko niszczeje.
- Chod�my tam dalej �owi� - mrukn�� Kostek do brata - tutaj ju� si� nic
nie z�apie.
Odymaj�c wargi, zarzuci� sie� na rami� i ruszy� przodem, ani si�
obejrzywszy na niefortunnego doradc�. Pan ojciec jegomo�� mia� s�uszno��
wyrzekaj�c na tego cudaka. Dure�! Rozumie si� na klejnocie jak kura na
marcepanie!
Ole� pogoni� za nim. Van Janssen pozosta� sam. U�o�y� si� wygodnie na
trawie, nasun�� kapelusz na oczy, bo s�o�ce razi�o, i u�miechn�wszy si� z
politowaniem, zasn��.
Ch�opcy nie d�ugo �owili, bo Tekla przysz�a ich wo�a�. By�a najstarsza z
rodze�stwa, urodziwa, ale chmurna. Wmawiano w ni� powo�anie klasztorne,
kt�rego nie czu�a bynajmniej. Ale opiera� si� nie usi�owa�a. C� pocz��?
Musi tak by�, jak rodzice postanowi�.
Z pewno�ci�, czekaj�cy rych�o klasztor (pan ojciec ci�gle powtarza�, �e
byle pszenica lepiej obrodzi�a, wnet j� wywianuje) nie by�by tyle
nienawistny, gdyby go sama wybra�a. W obr�bie klasztoru kobiety mia�y
wi�ksz� samodzielno��, wi�ksze poszanowanie ni� w �wieckim stanie. I
har�wk� mniejsz� ni� przy gospodarstwie, i uczy� si� mog�y, je�li chcia�y.
Nie by�o krzywdy w klasztorze, je�li go si� samemu chcia�o...
W tym s�k. Samemu wybra� swoj� dol� - winno by� prawem ka�dego cz�owieka.
M�a czy niewiasty. Syna czy c�rki...
- Id�cie zaraz do domu! Pani matka was potrzebuje! - krzykn�a
rozkazuj�co do braci. Pokazali jej j�zyki, wo�aj�c: "Przeorysza!
przeorysza!" Rozgniewana, chwyci�a le��c� na ziemi ga��� i skoczy�a ku nim,
a� si� zanie�li od �miechu.
- Przeorysza! Wielebna matka! A dogo� nas! Dogo�!
Pobiegli unosz�c sie� i wiadro z rybami. Tekla rzuci�a ga��� i usiad�a na
brzegu. Chcia�o jej si� p�aka�. Albo dogoni� smarkaczy i zbi� na miazg�.
Albo i�� gdzie� st�d... i��...
Obj�a d�o�mi kolana, patrz�c t�po na wod�. P�ynie sobie, p�ynie... Nie
dziwne to, �e p�ynie bez ustanku, dzie� i noc, przenigdy nie
spoczywaj�c?... P�ynie i podmywa brzeg. Na przysz�y rok oberwie z pewno�ci�
ca�y ten kawa�. Szkoda drzew... Takie pi�kne olchy... Stare... Ju� si�
chyl�... Niby jeszcze zielone, jeszcze rosn�, jeszcze krzepkie, a obald�
si� lada rok...
`tc
�Rozdzia� Iii:
Odlot
`tc
Wyleguj�ce si� przed dworem psy go�cze i zwyk�e podw�rzowe brzechuny
podnios�y jazgot zwiastuj�cy nadej�cie obcego. Pan Pokora wyszed� z
oficyny, przes�oni� oczy d�oni� i skamienia�. W obej�cie wchodzi� wo�ny,
wo�ny trybuna�u, �atwy z dala do poznania po bia�ej p��ciennej kapocie i
osobliwego kroju czapie. Szed� tak �miele i bezpiecznie, jakby s�dzi�, �e w
domu nikogo nie ma.
Przez m�zg szafarza przelecia�o wichrem sto my�li. Wo�ny - wi�c pozwe. Od
kogo?! Kto �mia�?! I jak nie dopu�ci� do progu obrzydliwca, by swego
ku�aczego jaja w dom nie podrzuci�? Szafarz m�g� wprawdzie narobi� ha�asu,
poszczu� pasmi, zwo�a� ludzi, ba� si� jednak porywczo�ci pana Hieronima.
Dziedzic got�w nie zadowoli� si� przep�dzeniem z�owieszczego ptaka, lecz
ukrzywdzi� go na ciele, z czego wynikn� nowe skargi i wyroki. Co pocz��?
Sta� zafrasowany, podczas gdy wr�g si� zbli�a�. Macha� lekko lask�, �eby
nie rozdra�ni� ps�w, lecz zarazem pokaza�, i� nie jest ca�kowicie bez
obrony. W wyrazie i postawie trybunalskiego s�ugi malowa�o si� po��czenie
buty z l�kliwo�ci�. Jedno i drugie usprawiedliwione, gdy� wo�ny by�
postaci� niezmiernie wa�n�, a zarazem bardziej od innych poniewieran� i
nienawidzon�. O ile nie by� szlachcicem (co si� cz�sto zdarza�o, gdy� ma�o
kto z urodzonych chcia� si� j�� r�wnie pod�ego zawodu), otrzymywa�
szlachectwo na czas swego urz�dowania i kto by wo�nego na s�u�bie
zniewa�y�, odpowiada� za to jak za zniewag� najprzedniejszej krwi. Wo�nego
mianowa� sam kr�l odr�cznym pismem zwanym "autentykiem", agendy posiada�
ogromne, a si�y wykonawczej �adnej. Roki s�dowe pe�ne by�y spraw o pobicie
lub nawet u�miercenie wo�nego przyby�ego z pozwem.
Nic wi�c dziwnego, �e pan Pokora z niepokojem patrzy� na zbli�aj�c� si�
posta�, niepewny, jak ma post�pi�. Wo�ny zwa� si� Cybulski i pochodzi� ze
szlachty cz�stkowej. Dojrza� ju� pana Pokor� i stan�wszy po�rodku
dziedzi�ca zakrzykn��:
- Jako deklarator przychodz�, z manifestem, a nie z pozwem!
- Nie ��esz wa��? - zawo�a� szafarz, przez p� tylko uspokojony.
Obowi�zkiem bowiem wo�nego by�o podrzuci� pozew do domu i w tym celu
ucieka� si� nieraz do podst�pu. Rzekoma delkaracja mog�a by� r�wnie�
podst�pem.
- Parol szlachecki, �e nie ���! Infami� mam og�osi� w ca�ym powiecie na
urodzonego Jarosza S�oty�� z Dr��gowa!
- Jezusie Nazare�ski! - zakrzykn�� zdumiony szafarz i zako�ata� do okna
alkierza, gdzie pan Hieronim oddawa� si� poobiedniej drzemce.
- Jegomo��! Jegomo��! M�odszego pana S�oty�� infamisem og�aszaj�!
- Rozsieka� takich! - odhukn�� tubalnym cho� zaspanym g�osem dziedzic. -
S�oty�o sprawiedliwy cz�ek!
Drzwi trzasn�y. Wyszed� na ganek pan Hieronim w p��ciennym �upanie, z
g�ow� zmierzwion� od snu. Ju� te� ze wszystkich okien wychyla�y si� g�owy
ciekawe nowiny. Zadowolony z wra�enia, wo�ny nad�� si�, papier trzymany w
r�ku roz�o�y� i czyta�. Najpierw d�ugi i kunsztowny wst�p �aci�ski, nie dla
wszystkich (szczeg�lnie dla samego czytaj�cego) zrozumia�y, po czym
w�a�ciw� tre�� wyroku:
zwa�ywszy, i� urodzony Jarosz S�oty�o herbu Sas, zdradziecko w las pana
Dydy�skiego herbu Gozdawa wpad�szy, kaza� swej s�u�bie zr�ba� tysi�c drzew
rodzajnych, budulcowych, masztowych, ogromnych, co za jego wyra�n� spraw�,
wol�, mandatem, zmow� i rozkazaniem si� sta�o, �e wsz�dy g�o�no powiada�,
jako wszelkie maj�tno�ci urodzonego pana Dydy�skiego w taki� spos�b
spustoszy, zniesie i wniwecz obr�ci, a samego urodzonego Dydy�skiego wa�y
si� zabi�, zamordowa�, u�mierci� i z �ywego nie�ywym uczyni�. Zwa�ywszy, i�
na gro�bie nie przesta� zabi�, zamordowa�, u�mierci�, z �ywego nie�ywym
uczyni�, wdow� �a�o�liw� i male�kie dziatki sieroty ostawi�. Zwa�ywszy, i�
tak niezno�nej zbrodni dokonawszy zbieg�, s�usznego gniewu sprawiedliwo�ci
uchodz�c, - uznajemy Jarosza S�oty�� niegodnym nale�enia do uczciwej
wsp�lnoty szlacheckiej, infamisem go oznajmiaj�c...
S�uchali w milczeniu, przej�ci. S�dy by�y od dawna bezsilne, sprawy
czeka�y latami na wyroki, wyroki czeka�y latami na egzekucj�, banici nie
bardzo si� ukrywali, przecie infamia samym swym brzmieniem robi�a jeszcze
wra�enie. Tym bardziej, �e zbrodnia, za kt�r� ukarano urodzonego Jarosza
S�oty��, by�a zupe�nie �wie�a, nie wszystkim nawet wiadoma, i trzeba by�o
szczeg�lnego zbiegu okoliczno�ci, by stronie skar��cej uda�o si� wyrok
rych�o otrzyma�.
Stali jeszcze, rozwa�aj�c t� wiadomo��, gdy turkot rozleg� si� na drodze.
Nadje�d�a� ojciec Prokop, kwestarz z Baranowa.
Pan Hieronim nie lubi� mnich�w, tym razem jednak powita� zakonnika
rado�nie, wiedz�c, �e z najlepszego �r�d�a dowie si� szczeg��w niezwyk�ej
sprawy. Wbrew jednak oczekiwaniom ojciec Prokop nic nie m�wi�. Usta
zasznurowa�, jakby w obawie, �e mu si� s�owo niepotrzebne wypsnie, i
milcz�co siedzia� przed pe�n� szklanic�.
- Opowiadajcie�, ojcze wielebny, opowiadajcie - zach�ca� go�cia
gospodarz.
- Jak�e b�d� opowiada�, w tyle dostojnym gronie dyskursem si� wesel�c,
gdy tam nasi braciszkowie niebo��ta g��d w klasztorze cierpi�?
- Dam ojcu �wier� m�ki �ytniej - obieca� pan Hieronim zrozumiawszy
przyczyn� milczenia.
- B�g zap�a�. Zda�oby si� po prawdzie i troch� pszennej...
- Chyba po �niwach? Przedn�wek...
- U nas jeszcze ci�szy przedn�wek...
- Co na to poradz�? - roz�o�y� r�ce dziedzic ko�mi�ski z westchnieniem.
- Wiem, �e nie w mocy to waszmo�ci dobrodzieja, nie dziwcie mi si� jeno,
�e g�ba do m�wienia nieskora.
- By�o nie by�o! Dam �wier� pszennej.
- B�g to nagrodzi. Najch�tniej powiada� b�d�.
- Opowiedzcie�, ojcze, o onym zab�jstwie?!
- Phi, animozja by�a stara, jak wszystkim wiadomo. O co z pocz�tku panom
S�otyle i Dydy�skiemu posz�o, trudno wiedzie�, bo to by�o bardzo dawno.
Jeszcze za �ycia starego miecznika S�oty�y. Jedni powiadaj�, �e o psa
postrzelonego w kniei, inni, �e o konia. Do��, �e by�a animozja. Jeden
drugiego w �y�ce wody by utopi�. Zapiekali sobie, jak mogli, a� dosz�o do
tego, �e byle wspomnie� S�oty��, to Dydy�ski trz�s� si�, jakby go zimnica
ogarn�a; zasi� pan S�oty�o, wspomniawszy Dydy�skiego, z�bami zgrzyta�, �e
w piekle lepiej nie zgrzytn�. Daremnie pan Filip S�oty�o, kt�ren go��biego
serca jest, pr�bowa� ich pojedna�. Nie i nie! Szkody sobie wzajem robili. W
wili� �w. Jana pacho�cy S�oty�owi do lasu Dydy�skiego poszli i dwa wielkie
drzew �cieli...
- Za pozwoleniem - przerwa� Arnold van Janssen przys�uchuj�cy si� uwa�nie
opowiadaniu - w manife�cie czytano o tysi�cu drzew?...
Gospodarz machn�� na� r�k�, �eby nie przeszkadza�. To zwyk�a forma
s�dowa. Czy kto brz�zk� na dyszel wytnie, czy las ca�y po�o�y, zawsze
jednako powiedz�: tysi�ce drzew budulcowych, ogromnych, rodzajnych,
masztowych...
- A czemu tak? - dopytywa� si� Holender.
- Bo taki zwyczaj.
Ojciec Prokop ci�gn�� dalej:
- ...Pan Dydy�ski na tak� zniewag� obruszy� si� s�usznie i zapowied�
pchn��, �e S�oty�o ma si� strzec w ko�ciele, w domu, w �a�ni, na polu,
jedz�c, pij�c, �pi�c, w drodze i na ka�dym miejscu, bo on si� na nim m�ci�
b�dzie i na gardle mu si�dzie. Dopiero S�oty�o si� w�ciek�. "Taki ch�ystek
- powiada� - gard�em mi b�dzie grozi�? Obszelmuj�, jak mi�y B�g!" To
powtarza� wszem i wobec i kto tylko chcia� s�ysze�. �e uszy Dydy�skiemu
obetnie. Wi�c Dydy�ski, wiele razy przeje�d�a� blisko, wo�a�: "Rakarz!
rakarz!" No i nie zdzier�y� kiedy� pan S�oty�o i g�ow� mu czekanem
roz�upa�...
- Bo�e! Bo�e! - j�kn�a pani Ma�gorzata.
- Niepoczciwie post�pi�, ale to� powinni go na wie�� zas�dzi�, na dnie
posadzi�, nie infami� od razu kara�?! - oburzy� si� pan Hieronim.
- Przed sprawiedliwo�ci� zbieg�...
- Nie wiadomo, gdzie si� skry�?
- Pan Filip S�o�yto jeden mo�e wie.
Lecz i pan Filip S�o�yto, starszy brat mordercy, nie wiedzia�. Przyjecha�
w par� dni p�niej, by si� przed dobrym s�siadem u�ali�. Ojciec Prokop
s�usznie m�wi� o nim, �e jest go��biego serca. W przeciwie�stwie do
zapalczywego brata, pan Filip lubi� nad wszystko pok�j i zgod�, nie znosi�
wa�ni i b�jek, do miecza nie kwapi� si� nigdy. By� wielce wra�liwy na honor
rodziny, tote� na widok pana Hieronima rozp�aka� si� w g�os jak dziecko.
- Taka ha�ba, s�siedzie dobrodzieju, taka ha�ba! Uczciwy nasz r�d, czysty
klejnot, a teraz na nim infamia!
Powiedli go do izby bawialnej pocieszaj�c i ducha dodaj�c, ale pan Filip
pocieszy� si� nie da�.
- Biada, biada - powtarza� - czegom nie czyni�, by ich pojedna�! Bywa�o,
po r�kach Jarosza ca�owa�em... To zn�w do nieboszczyka Dydy�skiego
zachodzi�em... Wszystko na nic. Cho� powiem waszmo�ciom, �e nieraz
widzia�em, i� obu ci�y ta wzajemna nie�yczliwo��, jeno �aden nie chce
pierwszy d�oni wyci�gn��... �eby nie powiadano o nim, i� ust�pi�... I tak
sz�o, sz�o... a� posz�o!... A nie dziw, �e si� przykrzy�o takie �ycie, bo�
jak w fortalicjach siedzieli obaj, ci�gle si� napadu obawiaj�c, a drugiego
�ledz�c... Nie brak�o przy tym, jak zwykle bywa, �ajdus�w, co donosili
fa�szywie, �e tamten to o tym powiedzia�, a ten znowu to o tamtym... I
sz�o! I nie mog�o si� sko�czy� inaczej, ni� takim nieszcz�ciem... Gdyby
mnie pos�uchali, �ywliby w zdrowiu i powa�aniu... Teraz Dydy�ski
nieboszczyk na s�dzie boskim, za� Jarosz gdzie� po �wiecie si� ko�acze,
zha�biony, z mienia wyzuty...
- I z infamii mo�na si� oczy�ci� - zauwa�y� bez przekonania pan Hieronim.
- Nie �acno, nie �acno... Ej, dobrodzieje moi, �ycie si� cni, �mierci
cz�ek po��da... Jako� w tej okolicy rodzonej zostan�, ludziom w oczy
spojrz�? A to� mnie wytyka� b�d� palcami! Brat infasa! Brat wywo�a�ca!
Brat, a do takiej zbrodni dopu�ci�! Nie przeszkodzi�! Jako� si� b�d� z
wdow� Dydy�sk� spotyka�? Je�li zejdziem si� w kruchcie w niedziele, a traf
zdarzy, �e razem umaczamy palce w kropielnicy, nie zmieni� si� woda
�wi�cona w krew?
- Grzesznie prawicie! - obruszy� si� gospodarz. - C�cie winni krwi
przelanej?
- Brat m�j winien. Za nic tutaj nie ostan�.
- Przesadzasz wa��, w �alu gadaj�c od rzeczy. Ludzie rych�o zapominaj�.
Przywykn� i gada� nie b�d�...
- Ja nie zapomn�. Zreszt� ju� postanowi�em. Folwark w dzier�aw� puszczam
uczciwemu krewnemu, kt�ren wiem, �e ch�op�w dr�czy� nie b�dzie, a sam
wyjad�...
- Laboga! Dok�d?
- Na Ru�. Mam tam krewniak�w, kt�rych po prawdzie nie znam wcale, ale
wiem, �e s�. Albo na Turka poci�gn�...
- Na Turka? Nie stworzony� wa�� do wojaczki...
- Samem tak s�dzi�, a teraz mniemam, �e i ja bi� si� potrafi�...
- To czekajcie� na pospolite ruszenie, kt�re pewnikiem rych�o powo�aj�...
- Nie chc� pospolitego ruszenia, jeno do chor�gwi wprost. S� ju� pono w
Lublinie uniwersa�y kr�lewskie wzywaj�ce pod bro� ka�dego, komu
Rzeczypospolita mi�a...
- Uniwersa�y ju� s� - �achn�� si� gospodarz - w�dy� wojna jeszcze nie
og�oszona!
- Nie wiem, czy og�oszona czy nie, bom sam uniwersa�u nie widzia�, jeno
mi jeden �ydek, co z Lublina jecha�, powiada�... Je�li zasi� wojny nie
b�dzie, do rodowc�w moich przymkn�. Za Jagie��y na Ru� wyw�drowali. Kr�l im
nadanie sute da� jako granicznikom. �e str�� maj� trzyma� przy granicy od
Tatar�w i Beskidnik�w...
- Co za diabe�, Beskidnicy?
- Widzi mi si�, �e hultaje, zb�jecko po g�rach siedz�cy... Nielekka by�a
s�u�ba granicznik�w i ma�o kto na ni� si� kwapi�.
Kraj zniszczony, pustacie jak Dzikie Pola, bo ludno��, co niegdy� tam
�y�a, Tatarzy zniszczyli. Tam si� ono rycerstwo przez kr�la wybierane
osiedla�o i pono nawet do znaczenia doszli...
- Ko�mi�scy herbu Trzy Tr�by �ywi� tam r�wnie�, jeno nie wiem dobrze, w
kt�rym powiecie - przypomnia� sobie pan Hieronim. - P�niej poszli ni�
wasi, bo za Zygmunta Starego. Olbrycht Ko�mi�ski, rodzony brat mego
pradziada Janusza, na Ru� wyw�drowa�, tam szmat ziemi uprawi�, skarczowa�,
dw�r wzni�s� i rodzin� za�o�y�. Pewnikiem trwa to gniazdo dot�d...
- Ma�o rod�w, co by swoich na Ukrainie nie mia�y. Od stu i dwustu lat id�
tam wszyscy, jakby ich ci�gn�o...
- Nie dziwota, bo co maj� ch�opaki robi�? Na kupie siedzie�? To by ju� na
jednego ch�opa wypad�o p�tora szlachcica...
- A bodaj, �e tak!
Gadali tak, przepijali, rozwa�ali zn�w spraw� zamierzonego wyjazdu
s�siada. Pan Filip, dobrze podpity, powtarza� uparcie:
- Taka Ha�ba, waszmo�� dobrodzieju, s�siedzie mi�y, taka ha�ba! Taki
wstyd! Oczami b�d� �wieci� przed lud�mi, my�licie? Nie, panie bracie, nie
b�d� �wieci�! Pojad�, nie obaczycie mnie wi�cej! Za uniwersa�em kr�lewskim,
na Turka, na Tatara... My�licie, �em nie do wojaczki...? To si� dopiero
oka�e... Nie obaczycie mnie, rzek�em, ale pos�yszycie o mnie, mo�ci
dobrodzieju! Pos�yszycie!... W b�j p�jd� i polegn�... Dulce et decorum est
pro patria mori, jak rzek� nieboszczyk hetman pan Czarniecki.
- Hetman ��kiewski to rzek�. Chod� wa�� do alkierza spocz��...
- ��kiewski? Mo�e by�. Ja to rzekn� drugi. Purpur� obijecie mi
katafalk...
- Obijem, czym waszmo�� zechcesz, a teraz chod�my ju� spa�...
- Na Turka p�jd�, na Turka! Na bezecnego poha�ca!
Widz�c, �e nie ust�pi, szafarz Pokora uj�� z szacunkiem wp� rycerza i
powi�d� do naro�nej izby go�cinnej. Pan Hieronim ziewn�� i poszed�
rozdziewa� si� do swego alkierza. Pacho�ek Grze� �ci�gn�� mu buty,
wytrz�sn�� z nich zu�yte wiechcie i przygotowa� �wie��, r�wno przyci�t�
s�om�. Na jutro. Dziedzic nieraz wcze�nie wstawa� i lubi� mie� wszystko
przygotowane zawczasu. Potem poda� misk� z wod� i r�cznik. Pan Hieronim
nabra� wody w usta, plun�� w ni� na d�onie, d�o�mi musn�� twarz i wytar�
starannie r�cznikiem. Po czym ju� chcia� kl�kn�� do pacierzy, gdy we
drzwiach stan�� nie�mia�o najstarszy syn, Wicek. Nie wa��c si� wej��, sta�
pochylony, barczysty, w swym zbyt kusym i ciasnym ubraniu.
- Czego chcesz, acan? - mrukn�� pan Hieronim nierad, �e mu przeszkadzaj�.
Wicek bez s�owa rymn� do ojcowych n�g.
- Powiadaj�e, czego chcecie?
- Pozw�lcie mi, panie ojcze dobrodzieju, pojecha� z panem S�oty�� na Ru�!
- Co tak nagle? - �achn�� si� ojciec. - Zbierze si� pospolite ruszenie,
to p�jdziesz...
- Widzia�em ja ju� ono pospolite ruszenie! Jak zmi�owania prosz�:
pozw�lcie mi i��, panie ojcze! Pan S�oty�o - ludzki cz�ek, nie sprzeciwi
si�. Lepsza si� okazja nie trafii...
- Obacz� jutro, obacz� - rzek� pan Hieronim na po�y przyzwalaj�co. Przez
g�ow� mu przemk�o: Dalib�g, ch�opak ma s�uszno��. Lepsza si� okazja nie
trafi. Ale ch�opca trzeba przyodzia�, konia mu da�... Sk�d wezm� groszy
teraz, na przedn�wku? Od Fiszla trzeba b�dzie chyba znowu naprz�d wzi��!...
- Jutro obacz� - powt�rzy�. - A kto tam jest jeszcze? - zapyta� gro�nie,
bo w cieniu sionki co� si� rusza�o, chrz�ka�o. Zanim si� Wicek obr�ci�,
obaj bli�niacy Kostek i Ole� usun�li go sprawnie na bok, wdarli si� do
alkierza i ju� kl�czeli u n�g pana ojca.
- Pozw�lcie i nam! Panie ojcze, jegomo�ciu dobrodzieju! Pozw�lcie i nam
jecha� tak�e!
- Dok�d?
- Na Ru� z Wickiem i panem S�oty��!
- Be�kotu zjedli�cie, smarkacze!? Jeszcze czego!? Na Ru�! Do konwiktu na
o�l� �aw� nie �a