8708

Szczegóły
Tytuł 8708
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8708 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8708 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8708 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZYWOT �AZIKA Z TORMESU Maurycy Mann, Marceli Minc Spis tre�sci 1 �azarz opowiada o swoim �zyciu a najpierw czyim by� synem 5 2 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do ksi�edza i co mu si�e u niego przytrafi�o 16 3 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do szlachcica i co go tam spotka�o 26 4 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do mercedariusza i co go tam spotka�o 40 5 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do sprzedawcy bull odpustowych co mu si�e i niego przytrafi�o 41 6 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do kapelana i co mu si�e u niego przytrafi�o 48 7 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do alguazila i co go tam spotka�o 49 2 Prolog Uwa�zam za rzecz s�uszn � a, aby zdarzenia tak niezwyk�e, a przy tym nigdy zapewne nie s�yszane ani ogl � adane, dosz�y do wiadomo�sci og�u, zamiast gin � a�c w grobie zapomnienia. By�c mo�ze, i�z kto�s, czytaj � ac je, co�s sobie w nich upodoba, a zw�aszcza ten, co w rozrywce nie doszukuje si�e g��ebszej my�sli. Pliniusz1 m�wi z tego powodu, �ze nie ma ksi � a�zki, chocia�zby najgorsz � a by�a, w kt�rej nie znalaz�oby si�e co�s dobrego; tym bardziej �ze nie wszyscy maj � a jednakowe upodobania: czego jeden nie jada, za tym drugi przepada. Tak wi�ec widzimy, �ze co jedni lekcewa �z � a, na tym inni potrafi � a si�e pozna�c. I oto czemu nie powinno si�e niszczy�c ani odrzuca�c niczego, o ile tylko nie nazbyt jest wstr�etne. Przeciwnie, wszystko trzeba poznawa�c, zw�aszcza gdy to nikomu nie uczyni szkody, a nawet pozwoli wyci � agn � a�c jak � a�s korzy�s�c. Gdyby si�e tak nie dzia�o, ma�o kto zechcia�by pisa�c dla jednego tylko cz�owieka, poniewa�z tego nie robi si�e bez pracy. Pisarze domagaj � a si�e wynagrodzenia, lecz nie w pieni � adzach, oni pragn � a, by dzie�a ich przegl � adano i czytano, a gdy b�edzie za co � chwalono. Tuliusz m�wi z tego powodu: �Pragnienie s�awy stwarza sztuk�e�2. Kt��z pomy�sli, �ze �zo�nierzowi, kt�ry pierwszy si�e zaci � aga, najbardziej sprzykrzy�o si�e �zycie? Z pewno�sci � a nie. To �z � adza s�awy pobudza go do nara�zania si�e na �smier�c. To samo dzieje si�e w dziedzinie nauk i sztuk. Kaznodzieja �swietnie m�wi kazanie, a jest to cz�owiek, co nade wszystko troszczy si�e o zbawienie dusz. Ale spytajcie jego, czy nie mi�o mu us�ysze�c: �Jak � a�z wspania� � a mow�e wyg�osi�a WaszaWielebno�s�c!� Im�c pan Kowalski podle robi� kopi � a, a podarowa� sajan3 pod 1�Zwyk� by� nawet mawia�c, �ze �zadna ksi�ega nie jest tak z� � a, i�zby przynajmniej z jakowej miary nie by�a po�zyteczn � a�. (O swoim wuju, Pliniuszu Starszym � M. M.) K. Pliniusz Cecyliusz Sekundus. Listy prze�o�zone na j�ezyk polski przez R. Zio�eckicgo, t. I, Wroc�aw, wydane przez hr. Raczy�nskiego, str. 201, Biblioteka Klasyk�w �aci�nskich. 2�Uznanie sprzyja rozwojowi sztuki, a s�awa budzi u wszystkich zapa� do nauki, od�ogiem natomiast le�zy zawsze to, czego nikt nie ceni�. Marcus Tullius Cicero, Rozmowy Tuskula�nskie, Pisma Filozoficzne, prze�. J�zef �Smigaj, wyd. I, t. III. Warszawa, PWN, 1961, (l, 2, 4), Biblioteka Klasyk�w Filozofii. 3Sajan � obcis�y m�eski kaftan z kwadratowym wyci�eciem przy szyi, z r�ekawami bufiastymi, cz�esto nacinanymi, zw�e�zaj � acymi si�e od �okci; noszony w Europie do XVII wieku przez rycerstwo i dworzan. W oryginale: sayete de armas � kr�tki sajan zak�adany pod kolczug�e. 3 kolczug�e b�aznowi za to tylko, �ze pochwali� kilka jego zr�ecznych pchni�e�c. C��z by on uczyni�, gdyby to by�o prawd � a? I tak we wszystkim. Dlatego wyznaj � ac, �ze nie jestem �swi�etobliwszy od moich bli�znich, wcale nie udam zasmuconego, je�zeli kto zwr�ci uwag�e na m � a drobnostk�e napisan � a pospolitym stylem. Przeciwnie, uciesz�e si�e, gdy praca moja zabawi tych, co znajd � a w niej co�s �adnego i dowiedz � a si�e z niej, �ze �zy� na �swiecie cz�owiek, kt�ry przeszed� tyle przyg�d, niebezpiecze�nstw i przeciwno�sci losu. Upraszam wi�ec Wasz � a Mi�o�s�c, przyjmijcie skromn � a prac�e z r � ak tego, co ch�etnie uczyni�by j � a cenniejsz � a, gdyby zdolno�sci jego odpowiada�y pragnieniom. A poniewa�z napisali�scie, abym drobiazgowo opisa� i wy�o�zy� ca� � a histori�e, przeto wyda�o mi si�e s�usznym rozpocz � a�c j � a nie ze �srodka, lecz od samego pocz � atku. Dzi�eki temu poznacie moj � a osob�e, a szlachetnie urodzeni dowiedz � a si�e, jak ma�e s � a ich zas�ugi. Wszak szcz�e�scie im sprzyja�o. O ile�z wi�ecej zdzia�ali ci, co mimo przeciwno�sci losu, dzi�eki w�asnym si�om i zdolno�sciom, zawin�eli do zacisznej przystani. Rozdzia� 1 �azarz opowiada o swoim �zyciu a najpierw czyim by� synem Przede wszystkim, Wasza Mi�o�s�c, dowiedzcie si�e, �ze nazywaj � a mnie �azarzem z Tormesu, a jestem synem Tomasza Gonzalesa i Antonii P�rez, pochodz � acych z Tejares, wioski pod Salamank � a. Narodziny moje odby�y si�e na rzece Tormes, od kt�rej te�z otrzyma�em przezwisko. A sta�o si�e to tak: ojciec m�j, �swie�c Panie nad jego dusz � a, przesz�o pi�etna�scie lat by� m�ynarzem i dozorc � a mlewa w m�ynie wodnym, kt�ry stoi przy brzegu tej rzeki. I oto pewnej nocy, gdy matka moja, b�ed � ac przy nadziei, znalaz�a si�e w m�ynie, nagle chwyci�y j � a b�le i tam te�z wyda�a mnie na �swiat. Tote�z s�usznie mog�e twierdzi�c, �ze urodzi�em si�e na rzece. Gdy by�em ch�opcem lat o�smiu, ojca mego pos � adzono o kilka dziur niezr�ecznie wyci�etych w workach przywiezionych do m�yna. Uwi�eziony z tego powodu, wyzna� i nie zapar� si�e, i z r � ak sprawiedliwo�sci wycierpia� prze�sladowanie.WBogu pok�adam nadziej�e, �ze przebywa w kr�lestwie niebieskim, albowiem ewangelia nazywa b�ogos�awionymi tych, co cierpi � a prze�sladowanie dla sprawiedliwo�sci1. W tym czasie podj�eto wypraw�e na D�zerb�e2. Wzi � a� w niej udzia� i ojciec m�j, kt�ry w�wczas znajdowa� si�e na wygnaniu skutkiem wspomnianego wypadku. Wst � api� do wojska jako mulnik pewnego rycerza i razem ze swym panem poleg�, jak na wiernego s�ug�e przysta�o. Matka moja, wdowa, widz � ac si�e bez m�e�za i bez dachu nad g�ow � a, postanowi�a zwr�ci�c si�e do dobrych ludzi, jako �ze sama nie by�a gorsza. W tym celu przyby�a 1Aluzja do s��w Ewangelii wed�ug �swi�etego Jana (I, 20): �wyzna�, a nie zapar� si�e; i wyzna�� oraz do s��w Ewangelii wed�ug �swi�etego Mateusza (V, 10): �B�ogos�awieni, kt�rzy cierpi � a prze- �sladowanie dla sprawiedliwo�sci, albowiem ich jest kr�lestwo niebieskie�. 2Do 1554 roku podj�eto dwie wyprawy na D�zerb�e, wysp�e w zatoce Gabes na Morzu � Sr�dziemnym. Pierwsz � a w 1510 roku pod wodz � a Garcii de Toledo, drug � a w 1520 pod wodz � a Huga de Moncada. 5 do miasta, naj�e�a tam domek i zacz�e�a gotowa�c straw�e kilku studentom oraz pra�c bielizn�e kilku stajennym komandora3 Magdaleny4. Wskutek tego, cz�esto bywaj � ac w stajniach, pozna�a pewnego Maura, z tych, co to lecz � a konie. Zdarza�o si�e, �ze ten czarnosk�ry przychodzi� do nas wieczorem i zostawa� do rana, czasem i za dnia zbli�za� si�e do drzwi pod pozorem kupna jaj i wst�epowa� do domu. Z pocz � atku nie cierpia�em jego odwiedzin, ba�em si�e go, widz � ac jego szpetne oblicze i barw�e sk�ry. Lecz skoro spostrzeg�em, �ze z jego przybyciem poprawia si�e nasze po�zywienie, zacz � a�em pragn � a�c tych odwiedzin, bo on zawsze przynosi� z sob � a chleb, kawa�y mi�esa, a w zimie i drzewo, przy kt�rym grzali�smy si�e. W wyniku go�scin i ci � ag�ego przestawania z nim matka obdarzy�a mnie �slicznym Murzynkiem, kt�rego hu�sta�em i pomaga�em nia�nczy�c. Pami�etam, gdy pewnego razu m�j czarny ojczym zacz � a� bawi�c si�e z dzieckiem, malec, zobaczywszy, �ze ja i matka jeste�smy biali, a ojciec jego nie, skoczy� ze strachem do matki i pokazuj � ac na�n palcem, rzek�: � Mamo, kominiarz! On za�s �smiej � ac si�e, odpowiedzia�: � Ty synu ladacznicy! � Cho�c by�em w�wczas ca�kiem ma�y, zastanowi�y mnie s�owa mego braciszka i rzek�em sobie: �Ilu�z to musi by�c na �swiecie ludzi, kt�rzy unikaj � a innych dlatego, �ze nie widz � a samych siebie�. Los tak zrz � adzi�, �ze s�uchy o stosunku Zaida (tak si�e nazywa�) dosz�y do uszu zarz � adcy; przeprowadzone �sledztwo wykaza�o, �ze krad� po�ow�e owsa wydawanego dla koni; otr�eby, drewno, zgrzeb�a, szmaty, kapy i ko�nskie derki gdzie�s mu si�e zapodziewa�y; gdy ju�z nic nie zosta�o, pocz � a� rozkuwa�c konie � wszystko to sz�o do matki na wy�zywienie mego braciszka. Nie trzeba dziwi�c si�e ksi�edzu ani mnichowi, �ze jeden wy�udza od ubogich, a drugi ci � agnie z klasztoru dla swych dewotek i na inne potrzeby, je�zeli mi�o�s�c sk�oni�a do tego nawet biednego niewolnika. Dowiedziono mu wszystkiego, co rzek�em, a nawet wi�ecej, bo kiedy zacz�eto mnie bada�c i grozi�c mi, opowiada�em jak dziecko i ze strachu wyda�em wszystko, a�z do wiadomych podk�w, kt�re z rozkazu matki sprzeda�em pewnemu kowalowi. Nieszcz�esnego ojczyma wych�ostano i spryskano wrz � acym olejem; matce za�s wymierzono sto zwyczajowych bat�w, a nadto og�oszono wyrok, aby nie wa�zy�a si�e wchodzi�c do domu rzeczonego komandora ani te�z u siebie przyjmowa�c ukaranego Zaida. � Zeby nie dolewa�c oliwy do ognia, biedna matka m�e�znie podda�a si�e wyrokowi. Chc � ac unikn � a�c niebezpiecze�nstwa i usun � a�c si�e od z�ych j�ezyk�w, zgodzi�a si�e do obs�ugi przejezdnych w gospodzie �Pod s�o�ncem�. Tam w�sr�d tysi � aca niewyg�d wychowywa�a mego braciszka, dop�ki nie nauczy� si�e chodzi�c. Ja by�em ju�z 3Komandor � godno�s�c w zakonach rycerskich, nast�epna po wielkim mistrzu i przeorze. Tytu� rycerza zarz � adzaj � acego dobrami nadanymi mu do�zywotnio przez zakon. 4 �Swi�eta Magdalena � parafia w Salamance nale�z � aca w XVI wieku do zakonu Alc�ntara. 6 sporym wyrostkiem i biega�em dla go�sci po wino, �swiece i po cokolwiek mnie posy�ali. W tym czasie zatrzyma� si�e w gospodzie pewien �slepiec, kt�ry rozumiej � ac, �ze nada�bym si�e dla�n na przewodnika, wyprosi� mnie od matki. Matka odda�a mnie, m�wi � ac, �ze jestem synem czcigodnego cz�owieka, kt�ry w obronie prawdziwej wiary poleg� w bitwie z Maurami, ona za�s ma w Bogu nadziej�e, �ze niewidomy b�edzie dla mnie nie gorszy od ojca; prosi�a go, �zeby si�e ze mn � a dobrze obchodzi� i opiekowa� mn � a, bo jestem sierot � a. � Slepy odpowiedzia�, �ze tak w�a�snie post � api i �ze mnie bierze nie jako pacho�ka, ale jako syna, I tak rozpocz � a�em s�u�zb�e u mego nowego pana, kt�ry by� ju�z starym dziadem. Po kilku dniach pobytu w Salamance pan m�j zauwa�zy�, �ze jego zarobki s � a niedostateczne, i postanowi� p�j�s�c stamt � ad. Przed odej�sciem pobieg�em po�zegna�c si�e z matk � a; rozp�akali�smy si�e oboje. B�ogos�awi � ac mnie, rzek�a: � Czuj�e to, synku, �ze ci�e ju�z nie zobacz�e. Staraj si�e by�c dobry i niech ci B�g pomaga. Wychowa�am ci�e, odda�am dobremu gospodarzowi, a teraz rad�z sobie sam. Pobieg�em do mego pana, kt�ry na mnie czeka�. Wyszli�smy z Salamanki i dochodzili�smy do mostu. U wej�scia na most stoi jakie�s kamienne zwierz�e, z wygl � adu niby byk. � Slepy kaza� mi podprowadzi�c si�e do tego zwierz�ecia, a gdy si�e to sta�o, rzek� mi: � �aziku! Przy���z no ucho do tego byka, us�yszysz wewn � atrz g�o�sne dudnienie. Uwierzy�em naiwnie, �ze to prawda, i przy�o�zy�em ucho, on za�s poczuwszy, �ze ju�z trzymam g�ow�e przy figurze, chwyci� mnie krzepko r�ek � a i uderzy� o tego przekl�etego byka tak, �ze przesz�o trzy dni czu�em b�l po jego rogach. Dziad rzek� mi: � Naucz si�e, g�upcze, �ze ch�opak u �slepca musi by�c m � adrzejszy od samego diab�a. I d�ugo �smia� si�e z tego �zartu. Wyda�o mi si�e, �ze w tej chwili otrz � asn � a�em si�e z naiwno�sci w�a�sciwej dzieciom i rzek�em sobie: �Prawd�e powiedzia�, trzeba mie�c oczy otwarte i by�c czujny, skoro jestem sam na �swiecie i musz�e dawa�c sobie rad�e�. Zacz�eli�smy w�edr�wk�e.Wci � agu kilku dni dziad nauczy� mnie swego �zargonu. Widz � ac, �ze jestem bardzo poj�etny, ucieszy� si�e i rzek�: � Z�ota ani srebra da�c ci nie mog�e, ale dam ci wiele rad przydatnych w �zyciu5. I rzeczywi�scie, po Bogu on da� mi �zycie i cho�c sam by� niewidomym, o�swieci� mnie i skierowa� na dobr � a drog�e. 5Aluzja do Dziej�w Apostolskich (III, 6): �Piotr za�s rzek�: srebra i z�ota nie mam; lecz co mam, to ci daj�e: W imi�e Jezusa Chrystusa Nazare�nskiego wsta�n a chod�z�. 7 Ch�etnie opowiemWaszej Mi�o�sci o mych dziecinnych psotach, �zeby pokaza�c, ile w tym jest cnoty, gdy ludzie niskiego stanu potrafi � a si�e wznie�s�c, a ile wyst�epku, gdy ludzie dostojni nisko upadaj � a. Ot��z tedy wracam do mego poczciwego dziada i opowiem Waszej Mi�o�sci o jego sprawach, aby�scie wiedzieli, �ze odk � ad B�g stworzy� �swiat, nie by�o na nim cz�eka sprytniejszego ani chytrzejszego. W swoim zawodzie by� on po prostu or�em. Umia� na pami�e�c setki modlitw; gdy si�e modli�, g�os jego niski, spokojny i d�zwi�eczny rozlega� si�e w ca�ym ko�sciele. Twarz mia� pokorn � a i pobo�zn � a; wyg�aszaj � ac modlitwy, nadawa� jej odpowiedni wyraz, a nie czyni� �zadnych gest�w ani min ustami lub oczyma, jak inni. Pr�cz tego zna� tysi � ace sposob�w wy�udzania pieni�edzy. Twierdzi�, �ze umie modlitwy na wiele r��znych przypadk�w: dla kobiet niep�odnych i dla kobiet przy nadziei; dla kobiet nieszcz�e�sliwych w po�zyciu ma��ze�nskim zna� modlitwy o mi�o �s�c m�e�z�w; brzemiennym przepowiada�, czy si�e ch�opiec urodzi, czy dziewczynka. Tak�ze w zakresie medycyny twierdzi�, �ze nawet Galenus6 nie zna� ani po�owy tych co on �srodk�w: na b�l z�eb�w, na omdlenia i choroby macicy. S�owem, ka�zdemu, kto tylko mu rzek�, �ze na co�s cierpi, zaraz m�wi�: � Zr�bcie to a to! Zr�bcie tamto! Nazbierajcie takich to zi�! Za�zyjcie takiego to korzenia! Tote�z biegali za nim wszyscy, a zw�aszcza kobiety, wierz � ace we wszystko, cokolwiek im rzek�. Z nich te�z ci � agn � a� sute dochody sposobami, o kt�rych m�wi �e, i w miesi � ac zarabia� wi�ecej ni�z stu �slepc�w przez ca�y rok. Jednak�ze raczy Wasza Mi�o�s�c wiedzie�c, �ze aczkolwiek dostawa� i posiada� tak wiele, nigdy nie spotka�em r�wnie sk � apego i chciwego cz�owieka. Morzy� mnie g�odem, tak �ze nie jad�em nawet po�owy tego, co potrzebowa�em. M�wi�e prawd�e. Gdybym sam nie potrafi� sobie pom�c sprytem i przebieg�o�sci � a, wiele razy musia�bym zgin � a�c z g�odu. A jednak mimo ca�ej jego wiedzy i przezorno�sci tak go podchodzi�em, �ze zawsze lub prawie zawsze przypada�a mi cz�e�s�c wi�eksza i lepsza. W tym celu ucieka�em si�e do diabelskich podst�ep�w, z kt�rych kilka opowiem Waszej Mi�o- �sci, chocia�z nie wszystkie wysz�y mi na dobre. Chleb i inne zapasy nosi� dziad w p��ciennym worku, kt�ry zamyka� na �zelazne k�ko z k��dk � a. Gdy trzeba by�o co�s w�o�zy�c do worka lub z niego wyj � a�c, robi� to tak ostro�znie, licz � ac ka�zdy kawa�ek, �ze nikt na �swiecie nie zdo�a�by podebra�c cho�cby kruszyny. Tymczasem ja otrzymywa�em od niego tak ma� � a porcj�e, �ze nie wystarcza�a nawet na dwa k�esy. Ot��z gdy tylko on, zamkn � awszy k��dk�e na klucz, uspokaja� si�e my�sl � ac, �ze jestem czym innym zaj�ety, zaczyna�em patroszy�c sk � apy worek przez 6Galen (Galenus) Claudius (ok. 130 � ok. 200) � lekarz rzymski greckiego pochodzenia. By� kontynuatorem dzie�a Hipokratesa, sprostowa� wiele mylnych poj�e�c z anatomii i fizjologii. Wni�s� cenny wk�ad do terapii, by� tw�rc � a wiedzy o postaciach lek�w. Pozostawi� po sobie pisma z dziedziny medycyny, farmakologii, logiki, filozofii i filologii. 8 szew, kt�ry z jednej strony rozpruwa�em, a potem zn�w zaszywa�em.Wyci � aga�em z worka oczywi�scie nie �zd�zb�o chleba, ale smaczne k � aski, sma�zon � a s�onin�e i kie�basy. Korzysta�em z odpowiedniej chwili � nie �zeby z �akomstwa �asowa�c, lecz aby wynagrodzi�c sobie te diabelskie krzywdy, jakie znosi�em od niegodziwego �slepca. Wszystko, co tylko mog�em urwa�c lub ukra�s�c z pieni�edzy, trzyma�em w p�blankach7. Gdy dziada proszono o modlitw�e, daj � ac mu blank�e, ja j � a natychmiast wrzuca�em sobie w usta, a na jej miejsce zjawia�a si�e przygotowana p�blanka, tak �ze zanim on wyci � agn � a� r�ek�e, ju�z pieni � adz przez moj � a zamian�e traci� po�ow�e warto�sci. Udawa�o mi si�e to, bo dziad by� �slepy, a ten, co dawa�, nie zapowiada� g�o�sno, ile daje. � Zali� mi si�e z�y dziadyga, bo w dotkni�eciu rozpoznawa� zaraz i czu�, �ze to nieca�a blanka. � C��z u diab�a! � m�wi� � Odk � ad jeste�s przy mnie daj � a mi tylko p�blanki, a dawniej p�acili mi ca� � a blank�e, czasem nawet i marawedi. To ty mi przynosisz takiego pecha. Zwyk� on skraca�c modlitwy i przerywa�c je w po�owie, nakazuj � ac mi szarpn � a�c go za po��e, gdy zamawiaj � acy modlitw�e oddala� si�e. Tak te�z robi�em, a on wnet na nowo wzywa� przechodni�w, m�wi � ac: � Ka�zcie odm�wi�c tak � a a tak � a modlitw�e. Mia� zwyczaj podczas obiadu stawia�c obok siebie dzbanek z winem, ja za�s, szybko schwyciwszy dzbanek, dawa�em mu dwa ciche poca�unki i wnet stawia�em na miejsce. Ale trwa�o to nied�ugo, bo dziad po ilo�sci �yk�w rozpoznawa� niedob�r i od tej chwili, �zeby zachowa�c wino w ca�o�sci dla siebie, nie wypuszcza� dzbanka z r � ak, trzymaj � ac go przed sob � a za ucho. Lecz nie by�o magnesu, kt�ry by tak przyci � aga� �zelazo, jak ja ci � agn � a�em wino przez d�ug � a s�omk�e �zytni � a, kt�r � a w tym celu sobie przyrz � adzi�em. Wsuwa�em j � a w szyjk�e dzbanka, a ci � agn � ac wino, �smia�em si�e w ku�ak ze �slepego. Poniewa�z jednak nicpo�n by� strasznie przebieg�y, my�sl�e, �ze si�e po�apa�. Zn�w bowiem zmieni� spos�b post�epowania. Zacz � a� wstawia �c dzbanek mi�edzy nogi i przykrywa�c go r�ek � a, a wtedy ju�z pi� spokojnie. Ja za�s, przywykn � awszy do wina, gin � a�em bez niego. Widz � ac, �ze spos�b ze s�om � a nie pomaga i nie zda si�e na nic, wymy�sli�em przewierci �c na dnie dzbanka ma� � a dziurk�e i leciutko zalepi�c j � a cienkim plasterkiem wosku. Podczas obiadu, udaj � ac, �ze mi ch�odno, przysuwa�em si�e do n�g niegodziwego �slepca, aby si�e pogrza�c przy tym sk � apym ognisku, kt�re�smy rozpalali. Od gor � aca wosk, kt�rego by�a cieniutka warstwa, pr�edko topnia�, a z otworu strumyczek wina s � aczy� mi si�e do ust, kt�re tak podstawia�em, �zeby nie zmarnowa�c ani jednej kropelki. Kiedy biedaczysko zabiera� si�e do picia, nie znajdowa� nic: 7Moneta ta r�wna by�a warto�sci � a po�owie blanki, ta z kolei r�wna�a si�e po�owie maravedi b � ad�z 1/64 srebrnego reala. 9 w�scieka� si�e, z�orzeczy�, posy�a� do diab�a dzbanek i wino, nie wiedz � ac, co by to by�c mog�o. � Teraz, wuju, nie powiecie, �ze ja wam wypijam wino, bo nie wypuszczacie dzbanka z r � ak � m�wi�em. Zacz � a� obraca�c i obmacywa�c dzbanek ze wszystkich stron, znalaz� dziurk�e i wykry� moj � a psot�e, ale uda�, �ze si�e niby niczego nie domy�sla. Nazajutrz wed�ug zwyczaju u�o�zy�em si�e spokojnie i s � aczy�em z dzbanka, nie przewiduj � ac gro�z � acego mi nieszcz�e�scia ani nie domy�slaj � ac si�e, �ze �slepy mnie pilnuje. Zacz � a�em jak zawsze �yka�c najs�odszy strumie�n wina, zwr�ciwszy twarz ku niebu i przymru �zywszy oczy, aby tym lepiej rozkoszowa�c si�e smacznym napojem. W�wczas przekl�ety dziad zdecydowa�, �ze wreszcie nadesz�a chwila zemsty; uni�s�szy obiema r�ekami ten dot � ad s�odki, a p�zniej tak gorzki dzbanek, z ca�ej si�y rzuci� mi go w twarz. Biednemu �azarzowi, kt�ry nie spodziewa� si�e czego�s podobnego, lecz przeciwnie, by� jak zawsze wes� i swobodny, zdawa�o si�e w istocie, �ze niebo ze wszystkim, co na nim jest, zawali�o mu si�e na g�ow�e. Cios by� tak pot�e�zny, �ze straci�em przytomno�s�c; skorupy dzbanka rozci�e�y mi twarz w kilku miejscach i wybi�y kilka z�eb�w, kt�rych do dzi�s dnia mi brak. Od tej pory znienawidzi�em �slepca; bo chocia�z mnie pie�sci�, leczy� i ugaszcza�, widzia�em doskonale, �ze cieszy si�e z okrutnej kary. Przemy� mi winem rany, przeci�ete skorupami dzbanka, i u�smiechaj � ac si�e, rzek�: � Jak�ze ci si�e to wydaje, �azarzu? Co ci zaszkodzi�o, niech ci�e teraz leczy i uzdrowi. � I inne w tym rodzaju robi� �zarty, kt�re mi wcale nie by�y do smaku. Nie czu�em si�e zbyt dobrze po tej piekielnej karze z siniakami. Rozwa�zaj � ac, �ze jeszcze kilka takich uderze�n, a okrutny �slepiec mnie zgubi, postanowi�em sam raczej zgubi�c si�e jemu. Jednak nie zrobi�em tego zaraz, a�zeby uciec z najwi�eksz � a dla siebie korzy�sci � a i po�zytkiem. Got�w by�em nawet przem�c si�e i wybaczy�c mu dzbanek, ale nie mog�em darowa�c z�ego obej�scia si�e ze mn � a. Od tej pory bowiem przekl�ety �slepiec odnosi� si�e do mnie jak najgorzej, bij � ac bez �zadnego powodu, wal � ac po g�owie i targaj � ac za w�osy. Je�zeli kto�s go pyta�, dlaczego tak �zle mnie traktuje, natychmiast opowiada� zdarzenie z dzbankiem, dodaj � ac: � My�slicie, �ze ten �obuz, to niewinne stworzonko? Pos�uchajcie tylko i powiedzcie, czy sam diabe� wymy�sli�by taki podst�ep? S�uchacze, �zegnaj � ac si�e krzy�zem �swi�etym, m�wili: � Dziwy! Kt��z by pomy�sla�, �ze taki drobny ch�opczyna mo�ze by�c ju�z tak zepsuty. I �smieli si�e bardzo z mojej sztuki, przygaduj � ac: � � Cwicz go, �cwicz, Pan B�g ci to wynagrodzi! On te�z istotnie nic innego nie robi�. Za to i ja prowadzi�em go zawsze najgorszymi drogami, umy�slnie, �zeby mu dopiec i dokuczy�c. Je�zeli na drodze trafia�y si�e kamienie, wiod�em go po nich; 10 je�zeli b�oto, wybiera�em, gdzie by�o najg��ebsze. Wprawdzie i ja sam w�wczas nie szed�em po suchym, ale z rado�sci � a zgodzi�bym si�e straci�c jedno oko, bylebym tylko m�g� pozbawi�c pary oczu tego, kt�ry nie mia� ich wcale. On za to nieustannie ko�ncem swego d�ugiego kija szturcha� mnie w kark; tote�z zawsze nosi�em guzy i si�nce, otrzymane z jego r�eki. Zaklina�em si�e i przysi�ega�em, �ze robi�e to nie na z�o�s�c, lecz dlatego, �ze lepszej drogi znale�z�c nie mog�e. Zakl�ecia na nic si�e nie zda�y, bo mi nie wierzy�. Nicpo�n by� bardzo czujny i nadzwyczaj domy�slny. Aby Wasza Mi�o�s�c przekona�a si�e, jak t�eg � a g�ow�e posiada� ten przebieg�y �slepiec, opowiem jedno z wielu zdarze�n, kt�re jak s � adz�e, da dobre poj�ecie o jego niepospolitym sprycie. Kiedy�smy opu�scili Salamank�e, dziad mia� zamiar uda�c si�e do Toledo, bo ludno�s�c tam, jak m�wi�, zamo�zniejsza, cho�c niezbyt hojna w ja�mu �znie. Ale on trzyma� si�e przys�owia: lepszy rydz jak nic. Pu�scili�smy si�e w drog�e przez najlepsze miejscowo�sci. Gdzie�smy trafili na dobre przyj�ecie i zarobek, tam zatrzymywali�smy si�e; gdzie �zle by�o, st � ad na trzeci dzie�n brali�smy nogi za pas. Zdarzy�o si�e nam wst � api�c do pewnego miasteczka, zwanego Almoroz, podczas winobrania. Jaki�s zagrodnik da� �slepemu ja�mu�zn�e w postaci grona. Poniewa �z z koszami pe�nymi gron obchodz � a si�e niedbale, a nadto owoc w tej porze jest najdojrzalszy, przeto grono oblatywa�o w r�ece, a gdyby je w�o�zy�c do worka, zamieni�oby wszystko w moszcz. Tote�z �slepy postanowi� mnie ugo�sci�c: raz dlatego, �ze nie m�g� grona schowa�c, a po wt�re, �zeby mi zrobi�c przyjemno�s�c. Tego dnia bowiem otrzyma�em wyj � atkowo du�zo kopniak�w i szturcha�nc�w. Gdy usiedli�smy na ogrodzeniu, rzek�: � Dzi�s b�ed�e hojny dla ciebie. Zjemy to grono we dw�ch; ty otrzymasz z niego tak � a sam � a cz�e�s�c jak i ja. Dzieli�c za�s b�edziemy tak: ty urwiesz raz, ja � drugi, ale pod warunkiem, �ze przyrzekniesz mi nie bra�c na raz wi�ecej ni�z jedn � a jagod�e. Ja b�ed�e robi�c tak samo, p�ki nie sko�nczymy. W ten spos�b nie b�edzie oszustwa z niczyjej strony. Zawar�szy tak � a umow�e, zacz�eli�smy je�s�c; ale ju�z za drugim razem nicpo�n zmieni� porz � adek i zacz � a� obrywa�c po dwie jagody, podejrzewaj � ac, �ze ja musz�e robi�c tak samo. Zobaczywszy, �ze z�ama� umow�e, nie zadowoli�em si�e tym, �zeby i�s�c z nim r�wno, lecz postara�em si�e go wyprzedzi�c, jedz � ac po dwie, po trzy i jak si�e trafi�o. Kiedy grono by�o sko�nczone, dziad, posiedziawszy chwil�e z ki�sci � a w r�ece, pokiwa� g�ow � a i rzek�: � �azarzu, oszuka�e�s mnie, przysi�egam na Boga, �ze jad�e�s po trzy jagody. � Nie jad�em � odrzek�em. � Ale dlaczego mnie o to pos � adzacie? A przebieg�y �slepiec na to: � Wiesz, po czym ja pozna�em, �ze jad�e�s po trzy? Po tym, �ze nic nie m�wi�e�s, gdy ja jad�em po dwie. Nic mu nie odpowiedzia�em. Przechodzili�smy onegdaj podcieniami � a by�o to w Escalonie � ko�o domu szewca.Wisia�o przed nim mn�stwo powroz�w i wy- 11 rob�w z konopi, o kt�re m�j pan zawadzi� g�ow � a. Wyci � agn � awszy r�ek�e zmaca�, co to by�c mo�ze, i rzeki: � Chod�zmy st � ad czym pr�edzej, ch�opcze. Uciekajmy od tej strawy, kt�r � a mo�zna si�e ud�awi�c, ale nie naje�s�c. Jako �ze my�slami by�em gdzie indziej, przyjrza�em si�e tym przedmiotom, a poniewa �z powrozy i parciane popr�egi nie nadawa�y si�e do jedzenia, spyta�em: � Wujku, czemu to m�wicie? Odrzek�: � Cicho, synku, je�sli b�edziesz kroczy� t � a drog � a, co dotychczas, przekonasz si�e i zobaczysz, �ze m�wi�e prawd�e. Poszli�smy dalej podcieniami, a�z dotarli�smy do ober�zy, z kt�rej �scian stercza�o wiele rog�w. S�u�zy�y one poganiaczom do uwi � azywania mu��w i koni. M�j pan zacz � a� maca�c, czy to na pewno ta ober�za, gdzie zmawia si�e codziennie modlitw�e, aby piek�o poch�on�e�o gospodyni�e. Natrafiwszy na r�g, chwyci� go, westchn � a� g��eboko i powiedzia�: � O, przekl�eta rzeczy! Najgorsza, jak � a stworzono! Ile�z to ludzi pragnie przyprawi �c j � a swoim bli�znim! A jak niewielu ich nie nosi ani nigdy w �zyciu nie dowiedzia�o si�e o nich! Us�yszawszy to, zapyta�em: � Wujku, o czym m�wicie? � Cicho, synku, to, co trzymam w r�ece, obrzydzi ci jeszcze niejeden obiad i kolacj�e. � Nie b�ed�e tego jad� � powiedzia�em � to mi nie obrzydzi! � Prawd � a m�wi�e, jeszcze si�e przekonasz; po�zyjesz, to zobaczysz. W ten spos�b dotarli�smy do drzwi ober�zy, do kt�rej, na Boga, lepiej �zeby�smy nigdy nie docierali, s � adz � ac po tym, co mi si�e w niej przydarzy�o. Za nikogo wi�ecej nie modli� si�e m�j �slepiec pr�cz ober�zystek, handlarek win, sprzedawczy�n s�odyczy, ladacznic i innych kobiecin tego pokroju. Nigdy natomiast nie widzia�em, �zeby zmawia� modlitw�e za jakiego�s m�e�zczyzn�e. �Smia�em si�e w duszy i cho�c by�em malcem, dobrze spostrzeg�em wielki rozum �slepego. � Zeby si�e za szeroko nie rozwodzi�c, przemilcz�e wiele przyg�d, kt�re zdarzy�y mi si�e z pierwszym gospodarzem, cho�c by�y w�sr�d nich dowcipne i zajmuj � ace. Opowiem tylko ostatni wypadek i na tym sko�ncz�e. Dzia�o si�e to w Escalonie, siedzibie ksi�ecia. Stan � awszy w gospodzie, dziad da� mi kawa� kie�basy, abym mu j � a przypiek� na ro�znie. Gdy kie�basa si�e piek�a, zjad� grzanki nasycone kapi � acym z niej t�uszczem, po czym dobywszy z woreczka marawedi, kaza� mi i�s�c do szynku po wino. Diabe� widocznie podsun � a� mi pokus�e przed oczy, a sposobno�s�c � jak to m�wi � a � czyni z�odzieja. W�a�snie na brzegu komina le�za�a niewielka rzepka, pod�ugowata, sparcia�a, zapewne taka, co ju�z nie nadawa�a si�e do garnka i dlatego j � a tam wyrzucono. Poczu�em straszny 12 apetyt, kiedy n�ec � acy zapach kie�basy mnie zalecia�, a wiedzia�em, �ze tylko sam zapach jest dozwolon � a mi rozkosz � a. Nie zwa�zaj � ac na mo�zliwe skutki, pozbywszy si�e wszelkiej obawy, byle tylko zaspokoi�c po�z � adanie, schwyci�em kie�bas�e w tej samej chwili, gdy �slepy si�ega� do woreczka po pieni � adze. Momentalnie nadzia�em na ro�zen wspomnian � a rzep�e, a m�j gospodarz, wr�eczywszy mi pieni � adze na wino, wzi � a� j � a i zacz � a� obraca�c nad ogniem. Chcia� przypiec to, co ju�z wyrzucono jako niewarte gotowania. Pobieg�em po wino i zarazem nie omieszka�em zm��ci�c kie�basy. Wr�ciwszy zasta�em niegodziwego �slepca, jak trzyma� w r�eku mi�edzy dwiema kromkami chleba � rzep�e, kt�rej jeszcze nie rozpozna�, bo jej nie pomaca�. Gdy zacz � a� je�s�c i uk � asiwszy pajd�e, spodziewa� si�e razem z chlebem odgry�z�c k�es kie�basy, nagle zadr�za� poczuwszy w ustach surow � a rzep�e. Zmieni� si�e na twarzy i krzykn � a�: � �aziku! Co to jest? � O, ja nieszcz�esny � zawo�a�em � zn�w chcecie na mnie co�s zwali�c! Czy ja nie biega�em w tej chwili po wino? Kto�s tu by� i zadrwi� sobie z was. � Nie, nie � m�wi� � ja nie puszcza�em ro�zna z r � ak, to niemo�zliwe! Zaklina�em si�e, przysi�ega�em, �ze nie jestem winien zamiany, lecz niewiele mi to pomog�o, nic bowiem nie da�o si�e ukry�c przed domy�slno�sci � a przekl�etego �slepca. Zerwa� si�e i schwyciwszy mnie za g�ow�e, niby pies go�nczy zacz � a� w � acha�c m�j oddech. Aby za�s �atwiej doj�s�c prawdy, w wielkiej zapalczywo�sci otworzy� mi r�ekami usta szerzej ni�z nale�za�o i nie patyczkuj � ac si�e wsun � a� tam sw�j nos. By� to nos d�ugi, spiczasty, a w tej chwili z niezadowolenia jeszcze si�e wyd�u�zy� o ca� � a pi�ed�z, tak �ze koniec jego dochodzi� mi do gardzieli. I tak: strach, jaki czu�em, kr�tko �s�c czasu, b�ed � aca powodem, �ze przekl�eta kie�basa jeszcze si�e nie ule�za�a w moim �zo� � adku, a co najwa�zniejsze � zaskoczenie niezmiernym, d�awi � acym mnie nosem, wszystko to sta�o si�e powodem, �ze wyst�epek si�e wyda�. Przysmak ukaza� si�e na zewn � atrz i w�asno�s�c zosta�a zwr�cona w�a�scicielowi. Zanim bowiem �slepy zd � a�zy� wyci � agn � a�c sw � a tr � ab�e z moich ust, �zo� � adek m�j do tego stopnia si�e wzruszy�, �ze odda� skradzion � a zdobycz, i nos dziada wyskoczy� mi z ust r�wnocze�snie z nieszcz �esn � a, �zle prze�zut � a kie�bas � a. Wielki Bo�ze! Wola�bym w�wczas by�c w grobie! Ju�z by�o po mnie! W�sciek�o �s�c rozjuszonego �slepca dosz�a do tego, �ze z pewno�sci � a by�by mnie zabi�, gdyby na ha�as nie zbiegli si�e ludzie. Wyrwali mnie z jego r � ak pe�nych kosmyk�w tej reszty w�os�w, kt�ra mi jeszcze zosta�a, z podrapan � a twarz � a, okaleczon � a szyj � a i gard�em. Prawd�e m�wi � ac, zas�u�zy�em na to, jego to bowiem nienasycenie by�o przyczyn � a tak cz�estych kar. � Slepy dziadyga zacz � a� wszystkim opowiada�c o moich psotach, wracaj � ac wiele razy do historii dzbanka z winem, winnego grona i do tego �swie�zego wypadku. Wszyscy, s�uchaj � ac, tak ryczeli ze �smiechu, �ze kto tylko przechodzi� ulic � a, wst�epowa� zobaczy�c, co to za uciecha. � Slepy tak zr�ecznie i tak dowcipnie opowiada� o moich zbytkach, �ze nawet ja sam, cho�c zbity i zalany �zami, uwa�za�em za s�usz- 13 ne �smia�c si�e z tego. Gdy si�e to wszystko dzia�o, spostrzeg�em moje tch�rzostwo i niezdecydowanie, za kt�re przeklina�em si�e w duchu. Mog�em przecie�z pozbawi �c go nosa � po�owa drogi by�a ju�z zrobiona i wystarczy�o zacisn � a�c z�eby, aby zosta� on w potrzasku. Mo�ze �zo� � adek lepiej zatrzyma�by go ni�z kie�bas�e, a wraz z jego znikni�eciem mo�zna by by�o wyprze�c si�e winy. Czemu�z B�g nie da� mi tego uczyni�c. . . Gospodyni zajazdu i go�scie pogodzili nas i obmyli mi twarz oraz szyj�e winem, kt�re �slepy mia� do picia. Z tego to powodu dziad pocz � a� �zartowa�c, m�wi � ac: � Naprawd�e, ten �obuz marnuje mi na obmywanie wi�ecej wina w ci � agu roku, ni�z ja wypijam przez dwa lata. W ka�zdym razie, �azarzu, ty zawdzi�eczasz winu wi�ecej ni�z rodzonemu ojcu; bo on raz tylko da� ci �zycie, a wino przywr�ci�o ci je tysi � ac razy. I tu opowiada�, ile to razy rozbi� mi g�ow�e i porani� twarz, i jak szybko wyleczy� winem. � Ja ci m�wi�e � rzek� � �ze je�zeli jest na �swiecie cz�owiek, kt�remu wino przynosi szcz�e�scie, to ty nim jeste�s. Bardzo si�e u�smieli ci, co obmywali mi rany, mimo �ze ciska�em przekle�nstwa. Ale przepowiednia �slepego nie okaza�a si�e mylna. Wiele razy p�zniej wspomina�em tego cz�owieka, kt�ry niew � atpliwie posiada� dar przewidywania i czuj�e wyrzuty sumienia za te przykro�sci, jakie mu wyrz � adzi�em, cho�c z mojej strony by�a to tylko odp�ata. To, co m�wi� mi w�wczas, sprawdzi�o si�e istotnie, jak o tym Wasza Mi�o�s�c dalej si�e dowie. Wskutek ci � ag�ych kpin i dogryza�n ze strony �slepego postanowi�em w ka�zdym razie go porzuci�c. My�sla�em o tym ju�z wcze�sniej i mia�em ten zamiar, ale ostatnie zdarzenie utwierdzi�o mnie w nim nieodwo�alnie. Zdarzy�o si�e, �ze nazajutrz chodzili �smy po mie�scie prosz � ac o ja�mu�zn�e, a poprzedniej nocy pada� obfity deszcz; poniewa�z i w ci � agu dnia pada�o, przeto �slepy chodzi� modl � ac si�e pod podcieniami, kt�re si�e tam znajdowa�y, i dzi�eki temu nie mokli�smy na s�ocie. Lecz gdy z nastaniem wieczoru ulewa nie ustawa�a, stary rzek� do mnie: � �aziku, ten deszcz si�e zawzi � a�, �ze im bli�zej nocy, tym g�e�sciej pada. Wracajmy zawczasu do gospody. Aby tam doj�s�c, trzeba nam by�o przej�s�c przez strumie�n, kt�ry przybra� od ulewnego deszczu. Rzek�em tedy: � Wuju, strumie�n tu bardzo szeroki, ale ja widz�e st � ad jedno miejsce, gdzie by mo�zna przeprawi�c si�e bez zamoczenia, bo tam jest najw�e�zszy. Gdyby�scie tylko zechcieli skoczy�c, to by�smy przeszli o suchej nodze. Spodoba�a mu si�e moja rada, wi�ec rzek�: � Bardzo�s domy�slny. Za to ci�e lubi�e. Prowad�z mnie do tego miejsca, gdzie strumyk si�e zw�e�za. Teraz zima � i z wod � a trzeby by�c ostro�zny, zw�aszcza �zle jest nogi przemoczy�c. 14 Widz � ac, �ze nadesz�a chwila porachunku, wyprowadzi�em dziada spod podcieni na plac i postawi�em go naprzeciw jednego z kamiennych s�up�w b � ad�z filar�w, na kt�rych wspiera�y si�e sklepienia dom�w. � Wuju � rzek�em � tu jest najw�e�zsze miejsce strumienia. Deszcz la� na nas jak z cebra, nie by�o czasu do namys�u, zw�aszcza �ze B�g odebra� dziadowi rozum, aby mi da�c sposobno�s�c do zemsty; tote�z uwierzy� mi. � Postaw mnie prosto jak nale�zy i skacz. Postawi�em go pro�sciutko przed s�upem i da�em skok, po czym stan � awszy za nim jak ten, co si�e spodziewa ataku byka, zawo�a�em: � Dalej, skaczcie jak najwy�zej, je�zeli chcecie by�c po tej stronie! Zaledwie zd � a�zy�em to wyrzec, gdy biedaczysko podskoczy� jak kozio�, odst � apiwszy krok w ty� dla wi�ekszego rozmachu, i z ca�ej si�y rzuci� si�e naprz�d. Paln � awszy o s�up g�ow � a, kt�ra hukn�e�a jak pr��zna tykwa, dziad p�martwy, z rozwalon � a g�ow � a run � a� na wznak. � C��z? Jak�ze? W� achali�scie kie�bas�e, nie�aska pow � acha�c s�up? W� achajcie, w � achajcie! � rzek�em, zostawiaj � ac go na opiece t�umu, kt�ry zbieg� si�e na pomoc, i nie ogl � adaj � ac si�e, pomkn � a�em do miejskiej bramy. Zanim noc zapad�a, by�em ju�z w Torrijos. Nie wiem, co si�e sta�o ze �slepym, i nigdy nie stara�em si�e dowiedzie�c. Rozdzia� 2 Jak �azarz zgodzi� si�e na s�u�zb�e do ksi�edza i co mu si�e u niego przytrafi�o Nazajutrz, nie czuj � ac si�e do�s�c bezpiecznym w Torrijos, uciek�em do miejscowo �sci zwanej Maqueda, gdzie za grzechy moje zetkn � a�em si�e z ksi�edzem. Kiedy prosi�em go o wsparcie, spyta� mnie, czy umiem s�u�zy�c do mszy. Odrzek�em, �ze tak, co by�o prawd � a, bo chocia�z niegodziwy dziad �zle si�e ze mn � a obchodzi�, jednak �ze nauczy� mnie mn�stwa po�zytecznych rzeczy, a mi�edzy nimi i tego. Ostatecznie ksi � adz wzi � a� mnie do siebie. Wpad�em z deszczu pod rynn�e, bo mimo sk � apstwa, o kt�rym wspomina�em, �slepy dziad by� w por�wnaniu z ksi�edzem szczodry jak Aleksander Wielki. Jak gdyby w nim skupi�o si�e sknerstwo ca�ego �swiata. Nie wiem tylko, czy ono by�o mu wrodzone, czy te�z naby� je z sukni � a kap�a�nsk � a. Mia� on stary kufer zamykany na klucz, kt�ry nosi� zawsze przy sobie uwi � azany na rzemyku ze skuwk � a, od ma�ego szkaplerza. Kiedy przynoszono chleb z ko�scio�a, on zaraz w�asnor�ecznie sk�ada� go do kufra i natychmiast zamyka� na klucz. W ca�ym domu nie znajdowa�o si�e nic do jedzenia, jak to bywa zazwyczaj w innych domach: jaki�s po�e�c s�oniny powieszony w kominie dla uw�edzenia albo ser po�o�zony gdzie�s na p�k�e w szafie albo koszyczek z resztkami chleba zebranymi ze sto�u. Zdaje mi si�e, �ze gdybym nawet nie m�g� z tego skorzysta�c, to ju�z sam widok �zywno�sci by�by mnie posili�. Ca�ego kramu by� w domu wianek cebuli, a i to pod kluczem w izbie na g�rze. Z tego wianka wydawano mi porcj�e w ilo�sci jednej cebuli na cztery dni. Je�zeli kto�s u nas zdarzy� si�e w tym czasie, gdy prosi�em ksi�edza o klucz, �zeby i�s�c po sw � a porcj�e, wtedy on, si�egn � awszy r�ek � a w zanadrze, ostro�znie od wi � azywa� klucz i wr�eczaj � ac go, m�wi�: � We�z i odnie�s natychmiast. Ty ci � agle tylko �asujesz! 16 Jak gdyby pod tym kluczem przechowywano wszystkie konserwy Walencji1. Tymczasem w tej przekl�etej izbie nie by�o nic pr�cz cebul zawieszonych na gwo�zdziu; a i one by�y przez niego policzone, i cienko bym �spiewa�, gdyby mnie licho skusi�o przekroczy�c wyznaczon � a ilo�s�c. S�owem, zdycha�em z g�odu. Nie odznaczaj � ac si�e szczeg�ln � a �ask � a w stosunku do mnie, by� on znacznie hojniejszy dla siebie samego. Zwyk� � a jego porcj � a na obiad i na wieczerz�e by�o mi�eso za pi�e�c blank. Prawda, dzieli� si�e ze mn � a roso�em, ale mi�esa � ani na z � ab: tylko kawa�ek chleba. I kln�e si�e na Boga, �ze nie by�a to nawet po�owa tego, co potrzebowa�em. W tej miejscowo�sci co sobota jada si�e baranie g��wki2. I oto ksi � adz pos�a� mnie po jedn � a, co kosztowa�o trzy marawedi. Ugotowa� j � a, zjad� z niej oczy, j�ezyk, potylic�e, m�zg, mi�eso z pyska, po czym odda� mi wszystkie obgryzione ko�sci, a podaj � ac je na talerzu, rzek�: � Na�sci, jedz i ciesz si�e, �ze �zyjesz na �swiecie; �zycie twoje lepsze jest ni�z samego papie�za. �Niech ci B�g da takie� � pomy�sla�em sobie. Pod koniec trzech tygodni, kt�re u niego przeby�em, doszed�em do takiego os�abienia, �ze z g�odu chwia�em si�e na nogach. Jasno widzia�em, �ze b�ed�e musia� zej�s�c do grobu, je�zeli B�g i umiej�etno�s�c moja nie poratuje mnie. Nie by�em w stanie korzysta�c ze swej zr�eczno�sci, bo nic mi si�e nie nawija�o pod r�ece, a gdyby si�e nawet co�s nawin�e�o to przecie�z nie mog�em uczyni�c ksi�edza tak �slepym, jak by� m�j pierwszy gospodarz (�swie�c Panie nad jego dusz � a, je�zeli umar� od tego uderzenia). Tamten bowiem, cho�c przebieg�y, nigdy mnie widzia�, b�ed � ac pozbawionym cennego zmys�u wzroku. Ten za�s � przeciwnie. Nie zna�em cz�owieka, kt�ry by mia� tak bystry wzrok. Kiedy�smy kwestowali, ani jedna blanka z�o�zona na tack�e nie usz�a przed jego oczami. Jednym okiem patrzy� na ludzi, drugim na mnie. Oczy jego biega�y jak �zywe srebro. Doskonale oblicza�, ile dano blank, i jak tylko sko�nczy� kwest�e, wyrywa� mi z r � ak tack�e i stawia� na o�tarzu. Tym sposobem przez ca�y czas, jaki u niego �zy�em albo raczej mar�em, nie uda�o mi si�e �sci � agn � a�c ani jednej blanki. 1W �Konterfekcie zalotnej Andaluzyjski� znajdujemy takie wyt�umaczenie tego poj�ecia: �W tych dw�ch s�oikach jest woda anielska (wyci � ag z r��znych kwiat�w, owoc�w i zi� aromatycznych, np. r��zy, kwiatu pomara�nczy, ja�sminu, cytryn i mirtu � wyj. M. M.), a w tym kwiat pomara�nczowy, w wi�ekszym koszyczku s � a daktyle, a drugi pe�en jest kandyzowanych owoc�w � wszystko to z Walencji�. Francisco Delicado, Konterfekt zalotnej Andaluzyjski, t�um. Z. Szleyen, wyd. I, Krak�w, WL, 1976, str. 125. W wyliczeniu tym mo�zna jeszcze poda�c cukierki i nugat. 2Podczas bitwy pod Navas de Tolosa (1212) �slubowano nie je�s�c mi�esa w soboty. �Mo�zna by�o je�s�c natomiast g�owy i szyje zwierz � at i drobiu oraz wn�etrzno�sci, podroby, kopyta i s�onin�e�. Morel- -Fatio, �tudes sur l�Espange, III, str. 423. 17 Nigdy w winiarni nie kupowa�em mu wina ani za blank�e, bo on korzysta� zazwyczaj z tego, kt�re mu zbywa�o od mszy, a schowawszy je do kufra, tak dzieli�, �ze wystarcza�o na ca�y tydzie�n. Aby za�s ukry�c sw � a straszn � a chciwo�s�c, mawia�: � Widzisz, ch�opcze, ksi�e�za musz � a by�c wstrzemi�e�zliwi w pokarmach i napojach, dlatego te�z ja sobie nie dogadzam jak inni. Nicpo�n k�ama� bezczelnie, bo na brackich ucztach i na stypach, gdzie jedli�smy na cudzy koszt, ob�zera� si�e jak wilk, a pi� za dziesi�eciu. W�a�snie wspomnia�em o stypach. Niech B�g mi to daruje, �ze cho�c nigdy nie by�em wrogiem rodu ludzkiego, w�wczas pragn � a�em i b�aga�em Boga, aby co dzie�n umiera� cho�c jeden cz�owiek; na stypach bowiem dobrze si�e jad�o i to mnie ratowa�o. Kiedy�smy chodzili do chorych z sakramentami, a zw�aszcza przy ostatnim namaszczeniu, gdy ksi � adz zaleca� obecnym modli�c si�e, ja nie by�em tam na szarym ko�ncu. Ca�ym sercem i ca� � a dusz � a gor � aco prosi�em Boga � nie �zeby, jak to m�wi � a, sta�a si�e nad chorym Jego wola, lecz aby wzi � a� go z tego �swiata. Je�zeli kt�ry�s z chorych mia� si�e lepiej, w�wczas ja � wybacz mi Panie Bo- �ze � tysi � ac razy wyprawia�em go do diab�a; natomiast ile�z to b�ogos�awie�nstw posy�a�em temu, kto umiera�! Przez ca�y czas, jaki tam by�em, a trwa�o to sze�s�c miesi�ecy, zmar�o tylko dwadzie�scia os�b. Jestem przekonany, �ze ja ich dobi�em, albo raczej � �ze oni zmarli wskutek moich nalega�n; bo Pan B�g, widz � ac zapewne moje straszne i d�ugotrwa�e przymieranie, postanowi� ich u�smierci�c, aby mnie ratowa�c. Na to, co w�wczas cierpia�em, nie by�o �zadnego �srodka; bo je�zeli nawet po- �zywi�em si�e w te dni, gdy mieli�smy pogrzeb, to w dni, kiedy brakowa�o nieboszczyka, przyzwyczajony ju�z do sutego jedzenia, wraca�em do mej codziennej g�od�wki i jeszcze silniej j � a odczuwa�em. Znik � ad nie spodziewa�em si�e ulgi, tylko od �smierci, o kt�r � a prosi�em Boga czasem dla siebie, czasem dla drugich; lecz nigdy jej nie zobaczy�em, cho�c wci � a�z ko�o mnie kr � a�zy�a. Coraz cz�e�sciej my�sla�em, �zeby odej�s�c od tego chciwego gospodarza, ale porzuca�em ten zamiar z dwu powod�w. Po pierwsze dlatego, �ze nie mia�em zaufania do moich n�g, kt�re os�ab�y od nieustannej g�od�wki; a po wt�re � rozmy�sla�em sobie w ten spos�b: Mia�em dwu gospodarzy; pierwszy morzy� mnie g�odem, a ja, porzuciwszy go, trafi�em na tego, co te�z g�odem doprowadzi� mnie ju�z nad gr�b, przeto je�zeli i od tego odejd�e, trafi�e na jeszcze gorszego. C��z mnie oczekuje, pr�cz �smierci? I oto dlaczego ba�em si�e ruszy�c, b�ed � ac przekonany, �ze dalej p�jdzie mi jeszcze gorzej i na koniec znajd�e si�e tam, sk � ad ju�z nie b�edzie s�ycha�c o �azarzu. Kiedy by�em w takim utrapieniu, od kt�rego racz zachowa�c Panie ka�zdego prawego chrze�scijanina, i widz � ac si�e w coraz gorszym stanie, nie wiedzia�em, co czyni�c � zdarzy�o si�e pod nieobecno�s�c mojego niegodziwego i sk � apego gospodarza, �ze przypadkiem, pojawi� si�e u naszych drzwi kotlarz. My�sl�e, �ze by� to anio�, 18 zes�any mi przez Boga, w jego postaci. Spyta� mnie, czy nie trzeba czego naprawi �c. � Ze mn � a by�oby co�s do roboty i dobrze by�s si�e natrudzi�, gdyby�s zacz � a� mnie naprawia�c � mrukn � a�em do siebie tak, �zeby on nie s�ysza�. Lecz poniewa�z czasu by�o za ma�o, aby go traci�c na �zarty, rzek�em jakby natchniony przez Ducha �Swi�etego: � Wujku, zgubi�em klucz od tego kufra i boj�e si�e, �ze m�j gospodarz b�edzie mnie bi�. B�agam was, zobaczcie, czy mi�edzy tymi, co nosicie, nie ma takiego, co by si�e nada�, a ju�z ja wam zap�ac�e. Anio�-kotlarz zacz � a� pr�bowa�c klucze jeden po drugim z wielkiego p�eka, a ja mu pomaga�em cich � a modlitw � a. Anim si�e spostrzeg�, gdy nagle jakbym samego Boga zobaczy� � ukaza�y si�e kr � ag�e bochenki. Skoro kufer by� otwarty, rzek�em: � Nie mam pieni�edzy, �zeby wam zap�aci�c za klucz, ale we�zcie sobie st � ad zap�at �e. Kotlarz wybra� sobie bia�y chleb, jaki mu si�e wyda� najlepszy, i bardzo zadowolony odda� mi klucz. Ja si�e bardziej cieszy�em od niego, jednak�ze niczego nie tkn � a�em dla niepoznaki. A poza tym gdy si�e ujrza�em posiadaczem takiego maj � atku, zdawa�o mi si�e, �ze g��d tnie mo�ze mi ju�z nigdy zagrozi�c. Wr�ci� m�j przekl�ety gospodarz, a B�g by� �askaw, �ze nie zauwa�zy� ofiary, kt�r � a anio�-kotlarz zabra�. Nazajutrz, jak tylko gospodarz wyszed� z domu, otworzy�em m�j chlebowy raj, a schwyciwszy jeden bochenek r�ekami i z�ebami, zm��ci�em go w dwa pacierze. Zamkn � awszy starannie kufer, z rado�sci � a zacz � a�em zamiata�c izb�e. Zdawa�o mi si�e, �ze tym sposobem raz na zawsze poprawi�em moj � a smutn � a dol�e, tote�z ca�y dzie�n i nast�epny sp�edzi�em w weso�ym usposobieniu. Ale szcz�e�sciu memu nie by�o s � adzone trwa�c d�ugo. Na trzeci dzie�n zatrz�es�a mn � a prawdziwa febra, gdy w z� � a godzin�e ujrza�em nad kufrem tego, co morzy� mnie g�odem. Grzeba� w nim i przewraca�, rachuj � ac i przeliczaj � ac chleby. Udawa�em, �ze nie zwracam uwagi, lecz w duszy wyg�asza�em zakl�ecia i modlitwy: � �Swi�ety Janie, o�slep go!3 Wiele czasu zesz�o mu na obliczaniu, przy czym dni rachowa� na palcach, a�z wreszcie rzek�: � Gdyby ten kufer nie by� tak dobrze strze�zony i zamkni�ety, rzek�bym, �ze mi kto�s ukrad� chleb; jednak�ze od dzi�s dnia, aby zapobiec wszelkim podejrzeniom, b�ed�e pilnie rachowa�c bochenki. Teraz mam dziewi�e�c ca�ych i kawa�ek. �Bodaj ci�e dziewi�e�c chor�b nawiedzi�o� � pomy�sla�em sobie. Zdawa�o mi si�e, gdy to m�wi�, �ze strza�a my�sliwca przeszy�a mi serce, a �zo� � adek pocz � a� zawczasu cierpie�c g�odowe kurcze, czuj � ac si�e skazanym na dawn � a diet�e. Skoro tylko gospodarz wyszed� z domu, na pociech�e otworzy�em kufer, 3 �Swi�ety Jan by� patronem s�u�zby. W jego dniu zawierano b � ad�z rozwi � azywano roczne umowy ze s�u�z � acymi. 19 a widz � ac chleby, zacz � a�em przygl � ada�c si�e z nabo�ze�nstwem, nie �smi � ac ich tkn � a�c. Przeliczy�em, czy czasem sknera nie pomyli� si�e na moje szcz�e�scie, lecz rachunek jego okaza� si�e dok�adniejszy, ni�z tego pragn � a�em. C��z mog�em zrobi�c, najwy�zej to tysi � ac razy je uca�owa�c i z rozpocz�etego bochenka odkraja�c cieniutk � a kromk�e. O tej odrobinie sp�edzi�em �w dzie�n, ju�z nie tak weso�o jak poprzedni. Jednak�ze g��d wzrasta�, zw�aszcza z tego powodu, �ze �zo� � adek m�j przez dwa lub trzy dni ostatnie przywyk� do wi�ekszej ilo�sci chleba. Po prostu zdycha�em. Gdy by�em sam w domu, wci � a�z tylko otwiera�em i zamyka�em kufer, spogl � adaj � ac na to Cia�o Pa�nskie. Atoli Pan B�g, kt�ry pomaga uci�snionym, widz � ac mnie W tak rozpaczliwym po�o�zeniu, przypomnia� mi pewien fortel. Zacz � a�em rozumowa �c w ten spos�b: �Kufer ten jest bardzo stary i pop�ekany, s � a w nim dziury, cho�c niewielkie; mo�zna by pomy�sle�c, �ze myszy w�a�z � a do niego i niszcz � a chleb. � Sci � agn � a�c ca�y bochenek � nie godzi si�e, bo m�j dr�eczyciel zauwa�zy brak. Ale taka rzecz ujdzie�. Zacz � a�em kruszy�c chleb na jedn � a ze z�o�zonych tam niezbyt kosztownych serwet, potem zostawi�em ten bochenek, a wzi � a�em inny � i w ten spos�b nakruszy�em po trochu z trzech lub z czterech; wreszcie zjad�em okruchy, na podobie�nstwo pigu�ek, i tym si�e nieco pocieszy�em. Tymczasem ksi � adz, jak tylko wr�ci� na obiad i otworzy� kufer, ku swemu strapieniu zobaczy�, co si�e sta�o i od razu pomy�sla�, �ze to myszy nadgryz�y mu chleb, bo by�o to udane bardzo podobnie do tego, jak zwykle robi � a myszy. Obejrza� ca�y kufer od g�ry do do�u i zobaczy� w nim kilka dziurek, wi�ec uzna�, �ze przez nie wlaz�y one do �srodka. Zawo�a� mnie i rzek�: � �azarzu, patrz, patrz, jakiemu rabunkowi uleg� dzi�s w nocy nasz chleb! Uda�em bardzo zdziwionego i spyta�em, co by to mog�o by�c. Odpowiedzia�: � Co to by�c mo�ze? Myszy, kt�re niczemu na �swiecie nie daruj � a. Siedli�smy do obiadu, a Panu Bogu spodoba�o si�e, �zebym i ja na tym co�s skorzysta�. Gospodarz odkraja� mi wi�ecej chleba ni�z te ogryzki, jakie zazwyczaj mi dawa�, poniewa�z wykraja� no�zem wszystko, co uwa�za� za splugawione przez myszy. Da� mi to, m�wi � ac: � Zjedz to, przecie�z mysz to czyste stworzenie. I oto jak tamtego dnia zwi�ekszy�a si�e moja porcja, co by�o dzie�em moich r � ak albo raczej moich d�ugich palc�w. Tak sko�nczyli�smy obiad, cho�c ja go, prawd�e m�wi � ac, nawet dobrze nie zacz � a�em. Wnet mnie ogarn � a� znowu przestrach, gdy zobaczy�em, jak m�j gospodarz chodzi po izbie, starannie wyci � agaj � ac gwo�zdzie ze �scian i wyszukuj � ac deseczki, aby zakry�c i zabi�c wszystkie dziury w starym kufrze. �O, m�j Bo�ze! � krzykn � a�em w�wczas. � Na jak � a gorzk � a dol�e i nieszcz�e�scie rodzimy si�e i jak kr�tko trwaj � a uciechy naszego bole�sciwego �zywota! Niestety, my�sla�em, �ze takim prostym i n�edznym �srodkiem zdo�am nieco zmniejszy�c moje cierpienia, spodziewa�em si�e by�c zadowolony i weso�y. Ale m�j z�y los nie chcia� tego i zbudzi� czujno�s�c niegodziwego pana, sk�oniwszy go do wi�ekszej ostro�zno- 20 �sci, ni�zby j � a mia� sam przez si�e (a sk � apcom nigdy jej nie brakuje). Teraz zabijaj � ac dziurki w kufrze, zamyka tym drzwi przed moj � a jedyn � a pociech � a, a otwiera je dla moich cierpie�n�. Tak si�e skar�zy�em w duchu, kiedy m�j gorliwy cie�sla sko�nczy� prac�e, u�zywszy mn�stwo gwo�zdzi i deseczek, po czym rzek�: � Teraz, zdradzieckie panie myszy, b�edziecie musia�y zmieni�c sw�j spos�b �zycia, bo w tym domu niewiele wsk�racie. Gdy tylko wyszed�, skoczy�em obejrze�c jego robot�e i przekona�em si�e, �ze w nieszcz�esnym starym kufrze nie zosta�a ani jedna dziurka, nawet taka, �zeby komar m�g� si�e przedosta�c. Otworzy�em kufer moim, teraz ju�z zbytecznym kluczem, nie spodziewaj � ac si�e wyci � agn � a�c z tego jakiejkolwiek korzy�sci. Zobaczy�em dwa lub trzy napocz�ete bochenki, te same, kt�re gospodarz uwa�za� za nadgryzione przez myszy. Mimo tego z wielk � a ostro�zno�sci � a skroi�em z nich po kromeczce. Jako �ze g��d, kt�ry jest dobrym nauczycielem, nie opuszcza� mnie, dnie i noce przemy�sliwa�em, w jaki spos�b utrzyma�c si�e przy �zyciu. S