8687
Szczegóły |
Tytuł |
8687 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8687 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8687 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8687 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
M. Robert Falzmann
Kosmopol Inc.
- Prosz� tego nie rusza�, to jest niebezpieczne... - Tomms podbi� w
g�r� d�o� profesora.
Stankow z niedowierzaniem przyjrza� si� szarej ska�ce wyrastaj�cej z
rdzawej, g�bczastej flegmy �luzowatych mch�w. Jego wzrok omi�t� sin�,
b�blast� b�on� pobliskich bagien i utkn�� w ponurym, g�stym oparze, jaki
otacza� ca�� dolin�.
- Ta ska�a? - bez przekonania cofn�� si� w stron� pojazdu - przecie�
to zwyk�y �upek.
Tomms z miotaczem na biodrze i d�oni� na r�koje�ci wydawa� si� w�szy�.
- Owszem... �upek... trupek... - mrukn��, kucaj�c w b�ocie i
nas�uchuj�c czego�, co wprawia�o k�py mchu w dr�enie - ...od pi�ciu
tysi�cy wolt zaczyna si� napi�cie jakie wytwarza ten naturalny iskrownik,
nigdy mniej, nawet po deszczu, a tutaj ju� dawno nie pada�o... - prostuj�c
si�, mia� nagle zbiela�� twarz - niepokoj�co dawno!!
Adams, oparty o uchylony luk, bada� st�enie jonowe bagiennego osocza.
Wyniki musia�y by� fatalne, skoro ze z�o�ci� z�o�y� instrumenty pomiarowe
i wskazuj�c w stron� niewidocznych g�r powiedzia�:
- Nie masz szcz�cia profesorku, nici z naszych plan�w. Za kilka minut
zacznie si� zabawa, pryskamy!!
- I to szybko! - Tomms bezceremonialnie pchn�� Stankowa w stron� luku
- wol� nie mie� ci� na sumieniu...
- Takie to gro�ne? - profesor niech�tnie wpe�z� do swojego hamaka -
Byle deszcz chyba nas nie wystraszy... i po jakie licho te kajdany?
Tomms, sapi�c z wysi�ku, zatrzasn�� egzobiologa w siatce elastycznych
obr�czy i pas�w.
- Szcz�liwi ci co nie znaj� prawdy - powiedzia�, nikn�c w
analogicznej siatce z wyrazem przera�enia na twarzy - Gotowi!!
Hermetyczne grodzie os�ony biologicznej, z ci�kim sapni�ciem t�ok�w,
podzieli�y pojazd na szereg samodzielnych jednostek.
- My te�! I tylko nie sra� pod siebie, bo mamy ma�o bielizny na zmian�
- g�os p�yn�cy z interfonu nale�a� do Kaliny, dow�dcy wsz�do�aza.
- O czym on m�wi? - profesor z trudem obr�ci� g�ow� w stron� Tommsa.
- Na matk� Ziemi�! Czy niczego ci nie powiedzieli nim tu zawita�e�? -
zwykle opanowany i u�miechni�ty sier�ant teraz ca�y dygota�, a po jego
skroniach, czole i policzkach ciek�y krople potu.
- Tyle, �e to jedyna planeta, gdzie martwe i �ywe splata si� w
gordyjski w�ze� dla ka�dego egzobiologa...
- Dranie! - Tomms wyra�nie stara� si� opanowa� l�k i wyczynia�
przedziwne miny, �miesz�c tym Stankowa.
- Wygl�dasz jakby ci� zaraz mieli obedrze� �ywcem ze sk�ry - profesor
pozwoli� sobie na kr�tki u�miech - Czy ten deszcz jest istotnie taki
straszny?
- Kurwa! Pogadamy jak si� rozpogodzi! - warkn�� sier�ant i w tej samej
chwili, profesor zawy� przeci�gle jak syrena Titanica w minut� po
zderzeniu z lodem.
- Aaaaa! - Tomms by� twardszy - Tttoo..tttylko uwertura! Ppppoczekaj
bracie na ffffina�... i oszcz�dzaj p�uca na bisss....aaaaahhhrrr!!!
Teraz, obaj, spi�ci potwornym b�lem, zanie�li si� wrzaskiem ludzi,
kt�rym nied�wied� �ywcem wyjada w�trob�.
- Tttoo... mmmnieee...zzzzaaabijeee... - wycharcza� pluj�cy �lin�
Stankow.
- Nnnnieeee... - g�os sier�anta uton�� w nag�ym mroku i t�pym huku
m�ota mia�d��cego z ogromn� szybko�ci� skorup� wsz�do�aza.
Wewn�trz, wszystko wibrowa�o, dr�a�o i zawodzi�o. Martwe, metalowe i
plastikowe elementy pojazdu nagle o�y�y g�osem mechanicznej skargi. Tak
jakby stara�y si� wyp�aka� b�l, swojej, torturowanej i niszczonej
krystalicznej sieci.
W tym przera�aj�cym, narastaj�cym crescendo, wizgu i zgrzycie tysi�cy
no�y drapi�cych po szkle, zawodzenie za�ogi by�o jedynie nik�ym echem
prawdziwej orgii ha�asu produkowanej przez pojazd.
A potem nasta�a cisza.
Duszna i gor�ca. Nieludzka, gdy� mieli gard�a zd�awione stalow� �ap�
przeci��enia i nie oddychali, nie dygotali, nie s�yszeli pracy w�asnego
serca. Toneli, zapadali si� w co� co by�o jak t�ej�cy o��w. P�on�ce i
mia�d��ce zarazem, a gdy s�dzili, �e to ju� koniec, agonia, umieranie...
cisza uskoczy�a przed swoim bratem ha�asem... i, by� to ha�as dnia
codziennego.
- Co to by�o? - egzobiolog z g��bokim westchnieniem zawis� na siatce.
Mimo, �e fizycznie by� do niczego, psychicznie czu� si� dobrze, nawet
bardzo dobrze.
- Lokalny koloryt - sier�ant zwymiotowa�. Ocieraj�c usta doda� -
oficjalnie nazywa si� toto rezonansem molekularnym, nieoficjalnie
dyskotek� �wi�tego Wita i zawsze wi��e z deszczem.
- Nie mo�na tego ekranowa�? - profesor po kilku kurczowych
kaszlni�ciach poszed� w �lady Tommsa.
- Owszem, kilometrow� warstw� ska�y albo ucieczk� na orbit�, tam gdzie
czeka Hefajstos... - w otworze luku sta� Kalina podpieraj�c ramieniem
Adamsa. - Ale�cie tutaj napaskudzili... - �lizgaj�c si�, poprowadzi�
pilota do wolnego fotela.
- Szok? - sier�ant dr��cymi palcami nieporadnie odpina� swoj� siatk�.
- Gorzej! Wypad� z hamaka - Kalina obr�ci� g�ow� i spekuluj�co
popatrzy� na oklapni�tego Stankowa - Profesorze? Pacjent czeka...
Stankow pokr�ci� g�ow� przecz�co - Nie, nie... ja nie jestem
chirurgiem. Ja jestem egzobiologiem... - jego wzrok znalaz� lew� r�k�
pilota zwisaj�c� bezw�adnie i pod nienaturalnym k�tem. Krew �ciekaj�c� po
d�oni. Ko�� wystaj�c� z r�kawa.
- Egzo czy nie, nadal biolog - Kalina pom�g� Stankowowi wyj�� z
hamaka.
- Wgl�da fatalnie. Zrobi� co mog�, ale lepiej wr�ci� do bazy... -
profesor urwa� widz�c w oczach dow�dcy mieszanin� l�ku i z�o�ci.
- Jak?! Czym? - Kalina kopn�� w �cian� - ten pojazd to wrak. Rozjeba�o
nam silniki. Na pieprzony proszek...
- A m�wi�em - pilot z j�kiem obr�ci� si� w fotelu - na przysz�o��
nauczka by wy��cza� wszystko. Nawet zegary. Ten w�ciek�y rezonanas tylko
czeka na obcy rytm. Sekunda nieuwagi a wszystko si� sypie...aajjj!!
- Przepraszam - Stankow tn�c r�kaw urazi� Adamsa w rami� - ci�gle mi
dygocz� r�ce a to tutaj wygl�da szpetnie. Otwarte...
- I co? - Kalina zdawa� si� czeka� na cud.
- �le! Musia�bym to prze�wietli�. - profesor waha� si� co robi� dalej.
- A mo�e jeszcze st� operacyjny, asystent i anestezjolog do pomocy? -
pilot sycz�c po�o�y� r�k� na oparciu fotela - Sam si� przecie� nie
posk�adam... - g�ucho poj�kuj�c, z�apa� praw� r�k� za nadgarstek lewej i
zacz�� ci�gn��.
- Ale... tak nie mo�na! - profesor czu� nawr�t md�o�ci. To co widzia�
by�o...
- S�ysza�e� cz�owieka - Kalina uderzy� pi�ci� w grodziow� �cian� -
r�b!
- On nie rozumie - Tomms u�miechn�� si� i bardzo wolno powiedzia� -
widzisz, jak z�o�ysz mu ko�ci, to za godzin� wszystko si� zro�nie. Tutaj
nie ma problemu z gojeniem. Wierzaj mi... tutaj nie ma... rozumiesz?
- Nie! - Stankow z poddaniem si�gn�� do rany. Nikt nie argumentuje z
hyziami. Po dziesi�ciu minutach, upa�kany w lepkiej czerwieni po �okcie,
zdo�a� naci�gn�� i zabezpieczy� ko�� przedramienia robi�c tymczasowy
temblak ze �ci�gacza od podkoszulki oraz wy�amanej ze �ciany plastikowej
p�ki. Kalina i Tomms asystowali, a Adams szcz�liwie zemdla�.
- Czy wy tutaj nie macie, bodaj apteczki? - pytanie jak przys�owiowa
musztarda po obiedzie, ale profesor by� jedynie ciekaw.
- Nie, bo i po co? - sier�ant i dow�dca d�wign�li nieprzytomnego i
ruszyli na zewn�trz. Stankow poszed� za nimi. Sprawa by�a prawie
kryminalna. Dw�ch wariat�w nios�o trzeciego i chichota�o znacz�co.
Omijaj�c ostro�nie morderczy �upek, panowie przedarli si� poprzez
krystaliczne nibykrzaki i zatrzymali na brzegu bagna - Hej, hop! - pot�ny
zamach i na komend� raz, dwa, trzy, cia�o pilota zatoczy�o w powietrzu
kr�tki �uk, bezg�o�nie znikaj�c pomi�dzy taflami b�oniastej,
galaretowatej, kry, rozpe�z�ej po powierzchni oparzelisk.
- To jest nasza apteczka - wyja�ni� Tomms, otrzepuj�c d�onie. A Kalina
doda� szybko, widz�c na twarzy Stankowa wyraz os�upia�ej zgrozy - Lepszej
nie ma na ca�ym..., i w ca�ym, znanym nam �wiecie. Jak wyzdrowieje, to go
to �ywe bagno wypluje na sam brzeg
- Leczy wszystko, nawet kaca - Tomms usiad� w trzeszcz�cych krzakach i
zacz�� skuba� ma�e bia�e kulki, wysysaj�c z nich sok.
- Uwa�aj ile... - dow�dca zerkn�� na sier�anta, na zegarek i wr�ci� do
pojazdu, z kt�rego zacz�y sypa� si� solidne chuje, parszywe pizdy i
baga�.
- Mo�e pom�c? - zaoferowa� Stankow, po umyciu r�k i twarzy.
- Tak. Nie p�taj si� pod nogami - Kalina mia� bogaty s�ownik i by�
wyra�nie w�ciek�y. Profesor nie nalega�. Wracaj�c nad brzeg zobaczy�, �e
Tomms drzemie. Nie wiele my�l�c dosiad� si� i si�gn�� po dziwne owoce.
Jako egzobiolog powinien by� interesowa� si� wszystkimi formami obcego
�ycia...
- Cholera. Powinienem by� co� nieco� poczyta� na temat tutejszej
flory...
Kulki nie by�y z�e. Co� jak niedojrza�a brusznica ze smakiem ananasa.
Niewiele my�l�c zebra� kilka gar�ci i zjad� ze smakiem, ale to by�o ma�o.
Si�gaj�c po wi�cej opar� si� �okciem o ziemi� i... by� bardzo, bardzo
zm�czony...
- Ej, �piochu, czas wstawa�!!
Czu�, �e trz�s� nim jak skarbonk� na dobroczynny cel, ale by�o mu to
zupe�nie oboj�tne. Dopiero g�os pilota wyrwa� go cz�ciowo z sennego
oparu.
- Tutaj trzeba si� pyta�, co wolno, a czego nie wolno! - Adams
brutalnie otworzy� mu usta i wpychaj�c palce do gard�a zmusi� by odda� to
co po�kn��.
- Wystarczy kilka gar�ci a mo�na przespa� dat� w�asnej �mierci -
dow�dca nadszed� z d�oni� pe�n� galarety z bagna - No, �ykaj, psorku!
Mogli go nakarmi� cjankiem. By�o mu zupe�nie oboj�tne co z nim
robi�...
- Nieeee!! - id�c balistycznym do g�ry i za siebie, wywin�� trzy
fiko�y nim z�apa� r�wnowag� - M�j �o��dek!!
- Pomog�o, co? - Tomms stoj�cy z ty�u, szczerzy� z�by - Nie panikuj,
zaraz ci przejdzie. A zupe�nie ci przejdzie jak machniesz piechotk� sto
kilometr�w, bo tyle nas dzieli od bazy.
- A co z deszczem? - Stankow masowa� obola�y brzuch.
- Mamy siatki, ko�ki... - sier�ant popatrzy� na niebo i rzedniej�cy
opar mg�y. Jego nozdrza zda�y si� falowa� do taktu pulsuj�cych chmur -
...tutaj deszcz jest na samym dole listy naturalnych zagro�e�. Bo s�
gorsze. Znacznie gorsze.
- Nie wiem, co mo�e by� gorszego - profesor zobaczy� Kalin� nios�cego
w jego kierunku poka�ny plecak. - To dla mnie?
- Sk�d. Konika garbuska - dow�dca bezceremonialnie za�adowa� baga� na
plecy Stankowa - I nie szarp ramionami. Pasy ocieraj�, a tu nie wsz�dzie
s� bagna. A teraz marsz. Ca�o�� marsz. Nie podabaj� mi si� te chmury.
Tomms! Jak tobie?
- Skacz�, jebusy kumulusy. Co� je rusza. Pachnie nast�pnym syfem.
Stankow, nie s�ucha�.
Z d�oni� na �o��dku i ogromnym pakunkiem na ramionach, pe�z� wolno na
ko�cu kolumny kln�c pod nosem drewniany los ma�ego pinokio. Jego ponure
zadumanie przerwa� sier�ant szukaj�cy wolnego s�uchacza.
- I jak ci si� tutaj podoba, psorek? Uroczo. Tak?
- Jak w piekle. Dante Alighieri i sp�ka.
W odpowiedzi, Tomms splun�� na mijany kopiec �upku, kt�ry strzeli�
iskrami i zni�aj�c g�os, powiedzia�: - Gorzej. Znacznie gorzej. Tutaj s�
upiory. Tutaj jest co� co zamienia ludzi w szale�c�w. Odbiera im dusz�...
- Upiory - Stankow mimowolnie obejrza� si� do ty�u i z krzykiem
pomkn�� do g�ry lekko wymijaj�c ci�ko dysz�cych towarzyszy niedoli - Tam!
Cccoo ttto jest?
Wspinaj�cy obejrzeli si� przelotnie i bez komentarza parli dalej.
Za nimi, w mgle i bagiennych oparach, dwa cienie ta�czy�y dooko�a
wsz�do�aza, tn�c go smugami ognia na nieregularne bry�y.
- Co to jest? - Stankow b�agalnie popatrzy� na sapi�cego sierzanta.
- Kto to wie? - Tomms zakl�� �lizgaj�c si� na gliniastym zboczu - Ich
jeszcze nikt nie zdo�a� z�apa�. Raczej trudne do upolowania w siatk� na
motyle. Nawet z tytanowego stopu... cholera...
- Ale one niszcz� nasz pojazd - profesor wyprzedzi� sier�anta - a mo�e
i nas, te�?
- Niee... nie by�o wypadku by Plazmiaki dobiera�y si� do ludzi.
Tomms nie ogl�da� si� jak Stankow, ale jego ci�ki laser znalaz� si�
nagle w pozycji bojowej z odwiedzionymi bolcami bezpiecznik�w i
profesorowi ten widok skojarzy� si� z czym� niejasnym i gro�nym, co
otacza�o ich ca�y czas niewidzialn� sieci� czujnych i drapie�nych oczu.
- Jebana zagadka - Stankow by� zadowolony gdy wreszcie zostawili za
sob� ponur� dolin� i dotarli do siod�a prze��czy. Wal�c si� wraz z innymi
na wilgotny ko�uch ��ki, s�ucha� jak Kalina nawi�zuje do tematu lokalnych
duch�w.
- Tam s� jaskinie i demony... podobno.
Wskazuj�c na ciemnobrunatny szczyt wyrastaj�cy go�� ska�� z k��bowiska
w�okrzew�w, dow�dca wyja�ni�: - Tam zaczynaj� si� jaskinie i je�eli
pa�ski poprzednik, profesor Berth nie pomyli� si�, to jest to jedyne tutaj
miejsce, gdzie mo�na spotka� upiora... przynajmniej po tej stronie G�r
Smoczych.
Stankow przypomnia� sobie kr�tk� rozmow� z Berthem i zadr�a�. To by�a
izolatka, pasy i cz�owiek o w�osach bia�ych jak �nieg - m�ody naukowiec
zwi�zany jak baleron i be�kocz�cy bez zwi�zku o zem�cie i pokucie za
bezczeszczenie grob�w.
Pocz�tkowa rozmowa by�a wzgl�dnie normalna, lecz posiwia�y profesor
s�ysz�c wzmiank� o Nekropolis zamieni� si� w rycz�cy wulkan gniewu i
samozag�ady. Tylko pasy i trzech sanitariuszy z trudem uratowa�o go przed
skokiem z okna sali na trzydziestym pi�trze szpitala i zarazem Instytutu
Cywilizacji Pozaziemskich.
- To by� fajny go��, ten Berth - wtr�ci� Tomms - ale piekielnie
roztargniony. Raz, pami�tam, upar� si� wyl�dowa� wsz�do�azem tutaj, obok
tych w�okrzew�w blokuj�cych wej�cie do jaski�. Oczywi�cie te piekielne
metalolubne, jak zreszt� wszystko tutaj, zaro�la, tylko czeka�y na taki
smaczny k�sek. Po pi�ciu minutach nasz mi�y jajog�owy siedzia� nagi i bosy
w �rodku w�owego piek�a - sier�ant z�apa� Stankowa za szyj� i udawa�, �e
go chce ugry�� - ale to by�o nic w por�wnaniu z wampirami. Te nietoperze
�yj�ce pod ska�� s� wielkie jak or�y. Biedny profesor, zamiast na
zewn�trz, uciek� w g��b jaski�. Bez �wiat�a, he�mu, kombinezonu. Kiedy go
znalaz�em przypomina� wyssan� cytryn�. Gdyby nie te bagna w dolinie, to
nie wiem...
- Koszmar - Stankow delikatnie odsun�� si� w bok - Cholera, skoro ta
planeta jest tak wroga, czemu w�a�nie tutaj idzie ca�e uderzenie si�
Instytutu CP? Ostatecznie my badamy a� dwie�cie Uk�ad�w S�onecznych...
- Tego si� nie m�wi, ale... - odezwa� si� Kalina, ze smakiem gryz�cy
bulwiasty korze� podobny do marchwi - ...istnieje podejrzenie, �e jedynie
tutaj, jest, lub by�o, jakie� wy�ej zorganizowane �ycie... cywilizacja....
S�ysza�e� chyba o tym malowidle na szkle, kt�re znalaz� Berth, tutaj, w
Nekropolis?
Stankow skin�� potakuj�co.
- Tak, nawet widzia�em i trudno to okre�li� jako malowid�o. Ot,
kawa�ek szk�a z wtopionym rysunkiem istoty z p�on�cymi oczami, ubranej w
habit i kaptur. Co jest jedynie interpretacj� zabrudze� wewn�trz
wulkanicznego odpadu. Znamy takie cuda na Ziemi.
- Wulkaniczny odpad - tym razem by� to Adams - dobre sobie. Powiniene�
zobaczy� jaskinie i Nekropolis. Niby zjawisko krasowe, te wszystkie
stalagmity i stalaktyty, tyle, �e wewn�trz, s� tam rdzenie grafitowych �y�
i stopy, zwa�, stopy �elazocynkowe z domieszk� ci�kich pierwiastk�w, a
wszystko to po��czone w jedn� ca�o��.
- Jebana fabryka straszak�w, jak mnie kto spyta - Tomms znienacka
wsta� i z r�k� przy uchu zapatrzy� si� na dygocz�ce, niskie chmury.
- Ty s�uchasz patrz�c, czy patrzysz s�uchaj�c? - zakpi� Stankow.
- Cisza! - Kalina te� zastyg� z d�oni� przy uchu - Cholera. Nie mamy
szcz�cia...
- Deszcz?!! - profesor rozp�aszczy� si� w trawie.
- Gorzej! - Tomms ju� si�ga� po plecak - Burza! Pryskamy do jaski�. Na
biegu! Ty, psorek! �ap to - w r�ku Stankowa znalaz� si� ci�ki laser -
biegnij!
- A baga�? Dlaczego?
- Biegiem marsz! - rykn�� Tomms niedwuznacznie szykuj�c si� do kopa.
- Dobrze, dobrze - Stankow ruszy� pieskim truchtem za Kalin� i
Adamsem.
Ci byli ju� u podn�a nagiego szczytu i nerwowo rozpakowywali plecaki.
Na jego widok, bez s�owa wyja�nienia, jak dwie panny garderobiane, rzucili
si� z z czarnym kombinezonem z silikonowej folii w r�kach i Stankow w
minut�, ubrany, w he�mie i z broni�, znalaz� si� w g�szczu w�okrzewu.
- Znajd� miejsce gdzie s� zakorzenione te zielone anakondy i strzel.
Ustaw laser na jedynk�. To ich nie zabije, lecz u�pi. - komenderowa�
Kalina - Zwykle robimy to u�ywaj�c reflektor�w wsz�do�aza. Dla tych
krzak�w, nadmiar foton�w, to jak neuroleptyk dla nas. Wali je w stupor.
�atwiej powiedzie� ni� zrobi�.
Krzak tej wielko�ci by� g�odny. Zawsze g�odny metali. A cz�owiek
w�a�nie ni�s� metalowy przedmiot. Czyli by� konkurentem.
Pot�ne centralne konary nabra�y gi�tko�ci, boczne rozwidlenia
uformowa�y setk� chwytliwych palc�w, cienkie czuciowe witki sensor�w nie
zwa�aj�c na pal�c� je silikonow� foli� si�gn�y po kolb� lasera.
- Rado�� p�ywania w doznaniach... egzobiologicznych - Stankow odkry�
korze� ro�liny i zd��y� strzeli�. Trafi� za pierwszym razem. Nad jego
g�ow�, zielona kopu�a krzykn�a i zacz�a si� wali�.
- Zagniecie! - profesor porzuci� bro� uwi�zion� w u�cisku �odyg i
skoczy� do ty�u.
- Szybki�, kolego - Tomms z podziwem w g�osie pom�g� mu wydosta� si� z
pod ga��zi - Dobrze. Tam... ruszaj!
Przed Stankowem zia�a ciemna paszcza jaskini, do tej pory ukryta przez
krzaki. Ostro�nie depcz�c dygoc�ce i wyra�nie �ywe w�okrzewy, zdo�a�
dotrze� do ska�y, gdy nagle co� ci�kiego spad�o na ziemi�, z mokrym
chlapni�ciem rozbryzguj�c si� na strz�py.
Id�cy za nim sier�ant zareagowa� krzykiem i nag�ym atakiem. Stankow
poczu�, �e frunie, miotni�ty jakim� ob��kanym chwytem ze szko�y judo,
wprost w mrok jaskini. Tomms by� tu� za nim, tocz�c si� po piasku
wy�cie�aj�cym dno.
- To by�o blisko - sier�ant oparty na �okciu szczerzy� z�by i ci�ko
oddycha�.
Za nimi, powt�rnie co� spad�o, chlapi�c i bryzgaj�c wilgoci� na
wszystkie strony.
Nag�y grzmot i niewyobra�alnie d�uga b�yskawica tn�ca szary niebosk�on
od horyzontu do horyzontu, otrze�wi�y zaszokowanego profesora.
- Brzmi, jakby z chmur lecia�y ca�e worki mokrego szlamu - oceni�
nast�pne dwa czy trzy, ci�kie st�kaj�ce uderzenia na zewn�trz - Co to
jest?
- Lokalny koloryt - Adams, w g��bi pomagaj�cy Kalinie przepakowa�
plecaki, ostro�nie zbli�y� si� do wyj�cia - i to jest jak szlam. Koacerwat
buszuj�cy w chmurach. Kilometry lataj�cej paj�czyny �yj�ce w atmosferze
planety. Raz trafione wy�adowaniem, kurcz� si� w zg�stki po kilka kilo
ka�dy i gnaj� kilometr nim uderz� w ziemi�.
- Czyta�em, ale nie s�dzi�em, �e to mo�e tak wygl�da� - Stankow, z
j�kiem wsta� z piasku i stan�� za Adamsem - przesta�o grzmie� i przesta�o
pluska�....
- Na par� minut - pilot zawr�ci� w g��b jaskini - ale b�dzie dalej...
hej!...gdzie?!
Jego okrzyk goni� za profesorem, kt�ry znienacka udawa� kangura,
skacz�c i nurkuj�c pomi�dzy nadal �pi�cymi konarami.
- Czy� ty bracie zwariowa�? - Adams wybieg� za Stankowem i gdy ten
wychyn�� z g�szczy, z kolb� lasera nad g�ow�, pom�g� mu wr�ci� pod zbawczy
dach jaskini.
- No co? - profesor pokaza� odzyskan� bro� - Mamy tylko jeden, za�
tutaj...
- Jajog�owy a my�li - z podziwem odezwa� si� le��cy na piasku Tomms.
- Samob�jca! - Kalina wyszed� z mroku jaskini i pokaza� na to co
k��bi�o si� na zewn�trz - Tylko patrz...
Jeszcze nie sko�czy� m�wi�, gdy niebo zmatowia�o, z��k�o, poczernia�o
i z za g�r nadbieg� turkocz�cy ekspres tornada b�d�cego fortpoczt�
sztormu.
- To mo�e porwa� ca�y wsz�do�az. Ciebie te�... - dow�dca przekrzykiwa�
piekielne zawodzenie wiatru i palb� wy�adowa�.
Stankow potakn�� g�ow�. Burza by�a czym� nie do opisania. Wn�trze
jaskini dudni�o jak wielki mosi�ny dzwon. Nie tylko �ciany, lecz
powietrze i piasek by�y w sta�ym widocznym ruchu.
- Na d�. Do podziemi!! - Kalina pop�dza� wszystkich, lecz oni nie
potrzebowali zach�ty. Kulisty piorun id�cy zygzakiem w stron� ska�y
poruszy� nawet Tommsa.
Pospieszny odwr�t zako�czy� si� na �cianie poci�tej g��bokimi
szczelinami.
- Ni�ej jest Nekropolis i ja tam nie id� - Adams zapar� si� w
przej�ciu.
- Wolisz te pieszczochy? - Kalina zanurkowa� przed atakuj�cym
nietoperzem wielko�ci or�a.
- Nie! - pilot kln�c wst�pi� w mrok ciasnego korytarza.
Stankow id�cy na ko�cu odbezpieczy� bro�, lecz sam reflektor na jego
he�mie wystarczy� by rozgoni� miel�cy si� pod dalekim sufitem tabun
wampir�w.
Planeta, z minuty na minut� nabiera�a wymiaru generalnego sennego
koszmaru. Brednie osiwia�ego w godzin� Bertha, nagle nie by�y, a� tak
lunatyczne. Istotnie, kto� m�g� tutaj by�. Ten wyg�adzony korytarz... a
pod butami co� jak schody?
- Cholerna burza! Nie zdziwi� si� jak uszkodzi nam emiter... - Tomms
sta� obok Kaliny i gestykulowa� zawzi�cie - ...wiesz, roz�o�y�em to cudo
techniki na prze��czy i Kolcow ma nasz� lokalizacj� w Hefajstosie, ale bym
si� nie pogniewa� jak tutaj zawita teraz, a nie jutro...
- Nie s�dz� - dow�dca liczy� co� na podr�cznym kalkulatorze - on tu
nie wyl�duje przed up�ywem sze�ciu godzin, lub gdy sko�czy si� burza, co
mo�e trwa� i dwa dni. Lepiej rozbijmy ob�z.
- Ja tutaj nie rozbijam nic! - zabasowa� Adams - To jest Nekropolis...
- To?! - Stankow lekcewa��co poklepa� najbli�sz� kolumn� - To jest
tylko...
Nie sko�czy�.
Z za za�omu ska�y wysz�o co� co by�o powi�kszon� i animowan� kopi�
malowid�a.
- Matko Ziemio miej nas w opiece! - Tomms kicn�� w mrok jaskini.
Kalina za nim. Adams zemdla�.
- Hello!! - profesor wolno spoziomowa� odbezpieczon� bro� - Witam!
- Jjjjooouuu... - przybysz z przera�liwym j�kiem cofn�� si� za ska��.
- Bracie! Skacz tutaj! - Tomms pokaza� si� na moment z za kolumny.
- Po co? Jeden zero dla Bertha - Stankow przejecha� reflektorem po
ogromie krypty i przysi�g�by, �e widzi dooko�a setki p�on�cych �lepi.
Czyli, �e prawdziwy profesor mia� racj�, ale i my te�... doda� w
my�li, powoli odk�adaj�c bro� '...pytanie tylko, jak d�ugo. Te maszkary s�
zaawansowane. Uda�o im si� unikn�� naszych kamer i czujnik�w, ale mo�e nie
mnie... cholera... czas poci�gn�� za sznur i odseparowa� CPU od cebra. Id�
tutaj...i ciekawe, ja si� nie boj�. A powinienem.' �ami�c ma�y palec
b�d�cy protez�, Stankow opad� na kamienn� pod�og� ostatnim przeb�yskiem
�wiadomo�ci rejestruj�c przera�liwy krzyk Tommsa i zalewaj�c� krypt� fal�
obcych pierzastych cia�. A dalej by� mrok.
Tak jak oblicza� Kalina, ich odw�d w postaci orbituj�cego w
Hefajstosie Kolcowa, znalaz� ich po zako�czeniu burzy.
Cztery bezw�adne cia�a w g��bokim u�pieniu.
Rad nie rad, Kolcow zapakowa� wszystkich do hibernator�w i ruszy� na
Ziemi�.
Stankow, sztywny jak d�bowa k�oda trafi� do separatki w Instytucie i
pierwszej nocy mia� wizyt� kogo� w mundurze si� ONZO. M�oda kobieta
zostawi�a przy jego ��ku typowy czytnik InfoLine i paczk� zaleg�ych
list�w. Oraz kwiaty. Silnie pachn�ce r�e. Pilnuj�cy chorego piel�gniarz
nie mia� zastrze�e�. Ot, typowa wizyta narzeczonej i typowe prezenty.
Lecz to nie by�y typowe prezenty. R�e i opakowanie nasycono cyklo
metracyn�, silnym psychomotorycznym stymulantem.
Stankow otworzy� oczy po godzinie oddychania oparami leku.
Czytnik InfoLine ukrywa� ma�y lecz destruktywny miotacz du�ej mocy.
Stankow schowa� go za pasek szpitalnej pi�amy.
Paczka list�w zawiera�a jeden z miniaturow� map�. Pi�tra i korytarza
gdzie le�a�.
O czwartej rano, gdy piel�gniarz z�apa� drzemk�, kto� cicho otworzy�
drzwi.
- Co?! Cooo? - piel�gniarz by� zaskakuj�co szybki, lecz nie tak szybki
jak pacjent.
- Prosz�. Jeden z g�owy. Trzeba by�o kolejno aresztowa� wszystkich i
pod rentgen albo lancet. Szef mia� racj�. Oni nas od �rodka.... - Stankow
otar� d�onie o kitel piel�gniarza. Co� szarego i mokrego la�o si� po
pod�odze.
- Sprawd�my jak z reszt� personelu.
Id�c za wskaz�wkami mapy, dotar� do cz�ci administracyjnej. Pod jego
palcami, zamek kraty dziel�cej korytarz odskoczy� bez wahania. Urwany.
- Ma�e plusy nie bycia ca�kiem cz�owiekiem.
Kocie skradanie si� zaowocowa�o niespodziank�. W gabinecie ordynatora
pali�o si� �wiat�o. Wewn�trz by�o s�ycha� przyt�umione g�osy.
- Mia� by� jeden a mamy..? - Stankow ukry� d�o� z miotaczem za plecami
i odwa�nie wkroczy� do gabinetu - ...jedenastu. Tyle liczyli�my...
- Wy? Kogo? - obok ordynatora siedzia� Berth - Co pan tutaj robi?
- Licz� upiory.
- A nie m�wi�em wam? Ten... nie jest normalny! - jeden z siedz�cych
poderwa� si� z fotela i pod kitlem by� jedynie k��bowiskiem pierzastych
macek wylewaj�cych si� z jego szeroko otworzonego brzucha.
Stankow strzeli� raz i przepoczwarzaj�cy si� koszmar zastyg� w
st�eniu agonalnych drgawek.
- Racja. Nie jestem normalny. Jestem Cyborgiem i mog� was zabi� lecz
wola�bym rozmawia�. Zawsze chcieli�my nawi�za� kontakt z obcymi. My
wiemy..
Nie dali mu doko�czy�. Skoczyli na niego z dzik� i drapie�n� ochot�.
Gdyby by� cz�owiekiem umar�by, lecz nie by�, wi�c to oni umarli.
- Klasyczny przypadek dyplomacji z u�yciem si�y - Stankow wywo�a� na
�ciennym videofonie central� Kosmopolu. Dy�urny oficer maj�c przed oczami
pobojowisko za plecami dzwoni�cego zrobi� si� bia�y, wyba�uszy� oczy i
zacz�� zipa�.
- Tak, tak... wygl�da �le - Stankow uda�, �e salutuje - Porucznik
Stanis�aw Maclaski melduje zniszczenie wrogiej agentury na Ziemi. Prosz�
przekaza� do trzeciego departamentu ONZO. Oni znaj� adres.
- Jezu! - oficer przeni�s� wzrok na rozm�wc� - Wy to si� nie
pierdolicie w ta�cu. Jatka! - jego pe�en podziwu okrzyk mia� uzasadnienie.
Zobaczy� legendarnych cichociemnych z tajnego wydzia�u trzeciego b�d�cego
w gestii samego sekretarza ONZ-tu nie by�o wydarzeniem codziennym.
- Zale�y, kto gra i gdzie - Stankow wy��czy� vidfon i odnalaz� salk�
gdzie spali jego niedawni koledzy z Planety Upior�w.
- Wy ch�opaki w ca�o�ci? - spyta� zapalaj�c �wiat�o - Bo tamci to w
proszku.
- Kurwa! Mia�e� na nas czeka�! - w�ciek� si� Tomms - wczoraj przyszed�
rozkaz.
- Zmieni�em zdanie. To by�a robota dla jednego...
- Hej! Co to ma znaczy� - do pokoju wesz�a zaspana piel�gniarka -
Czwarta dwadzie�cia rano to nie czas na wizyty. �adne z was kwiatki.
- B��d - Stankow wyszczerzy� z�by - To nie s� kwiatki. To jest kwiat
Kosmopolu.
przek�ad :
powr�t