8642
Szczegóły |
Tytuł |
8642 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8642 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8642 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8642 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEZAM
Stanis�aw Lem
SPIS TRE�CI
Topolny i Czwartek................................3
Kryszta�owa kula.................................. 38
Sezam................................................ 72
Electric Subversive Ideas Detector.......... 87
Klient Panaboga................................. 100
Hormon agatotropowy..........................112
Dzienniki gwiazdowe Ijona Tichego....... 143
TOPOLNY I CZWARTEK
I. ZACZAROWANIE TOPOLNEGO
Po�r�d rozleg�ej r�wniny mokotowskiej, otoczony zagajnikami rzadkich sosenek, rozpo�ciera si� na przestrzeni kilkuset hektar�w Instytut Chemii J�drowej Polskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Warszawskiego. Budynki poprzedzielane �ywop�otami i k�pami sztucznie zasadzonych lip dochodz� pi�cioma grupami do brzegu uregulowanej Wis�y. Rozpoczyna si� tu autostrada biegn�ca bulwarami nadrzecznymi, kt�ra kilka kilometr�w dalej przechodzi w g��wn� arteri� warszawsk� P�noc - Po�udnie. Okolica jest cicha i bezludna; dopiero z wy�szych pi�ter budynk�w wida� p�ksi�ycem rozrzucone wilijki kolonii uniwersyteckiej, a dalej, na horyzoncie wystaj� nad sinawy r�bek dym�w smuk�e wie�owce �r�dmie�cia z centraln� sylwetk� Pa�acu Nauki.
Najbli�ej Wis�y, odosobniony od innych zabudowa�, le�y bezokienny kloc betonowy, w kt�rym mie�ci si� g��wny stos atomowy Instytutu. Przysadzista budowla jest do po�owy wpuszczona w ziemi�; z ty�u dochodz� do niej wielkie ruroci�gi. Kr��y w nich woda ch�odz�ca reaktory, podawana pod ci�nieniem ze stacji pomp na pochy�ej skarpie wi�lanej. Za betonowym graniastos�upem stosu wznosi si� widoczny ju� z daleka, podobny do masztu, podtrzymywany systemem rozpi�tych szeroko lin stalowych czterystumetrowy komin. Podziemne spr�arki wyrzucaj� przeze� w najwy�sze warstwy atmosfery radioaktywne gazy wytwarzane w stosie, by nie mog�y wyrz�dzi� szkody mieszka�com okolicznych osiedli. Tam gdzie stare lipy rosn� najg�ciej, widniej� p�askie dachy budynk�w laboratoryjnych; szerokie aleje dochodz� kolejno do budynku Chemii J�drowej, Oddzia�u Promieni Kosmicznych i wreszcie do Laboratorium Syntezy Nukleonowej. Gmach Laboratorium jest siedzib� jednego z najwi�kszych na �wiecie kosmotron�w, urz�dze� do nadawania wysokiej energii cz�stkom atomowym. Budynek ten otaczaj� otwarte stacje transformator�w, do kt�rych dochodzi linia wysokiego napi�cia.
By�o sobotnie popo�udnie wczesnej w tym roku i d�d�ystej jesieni. Gmachy Instytutu opustosza�y ju�, w wielkich salach laboratori�w panowa�a cisza. Alej� pustego o tej porze parku szed� szybkim krokiem jeden z asystent�w profesora Sio��y, magister fizyki Toporny.
By� to m�odzieniec dwudziestoczteroletni, lnianow�osy, jasnooki i bez zarostu, czym si� skrycie trapi�, gdy mia� na to czas. Dziecinnie b��kitne spojrzenie usi�owa� przygas�o wielkimi okularami w czarnej ramce; studenci twierdzili, �e by�o w nich zwyczajne szk�o okienne. Na kim�, kto go widzia� po raz pierwszy, robi� wra�enie cz�owieka, kt�ry w�a�nie przed chwil� dowiedzia� si� jakiej� rzeczy ca�kiem nies�ychanej i nie mo�e doj�� z ni� do �adu, w istocie by� to jego normalny wygl�d.
W Topolnym �y�y jak gdyby obok siebie dwie natury, w rozmaitych okresach to jedna, to druga bra�a g�r�.
�Pierwszy Topolny� wytworzy� sobie pewien idea� uczonego i ze wszech si� stara� si� w niego wcieli�. W tym celu planowa� tryb �ycia na ca�e lata naprz�d; uk�ada� harmonogramy studi�w, nauki obcych j�zyk�w i nawet rozrywek; nie podejmowa� niczego, nie poradziwszy si� wprz�d grubego terminarzyka przewiduj�cego podzia� godzin ka�dego dnia. Przeczytane ksi��ki odfajkowywa� na specjalnej li�cie i wci�ga� do umy�lnie za�o�onej kartoteki, a �ciany swego pokoju zawiesza� wykaligrafowanymi powiedzeniami wielkich ludzi i cennymi has�ami nawo�uj�cymi do systematyczno�ci. Ca�� t� pedanteri� narzuca� sobie, uwa�a� bowiem, �e ma s�ab� wol� i pragn�� zrekompensowa� �w mankament �protez� charakteru�, jak nazywa� sw�j system. Studenci powiadali, �e wyznacza sobie czas nawet na choroby i raz omal nie zgin�� od nie zaplanowanego kataru.
Ten �pierwszy Topolny�, pedantyczny i nie�mia�y, sk�onny do zapatrze�, milkliwy i gorliwie wype�niaj�cy liniowane arkusze znaczkami stenografii w�asnego pomys�u, od czasu do czasu gin�� gdzie� i na jego miejsce pojawia� si� jak gdyby nowy cz�owiek. Dzia�o si� tak, ilekro� m�odzie�ca zafascynowa� jaki� problem. Przemienia� si� wtedy jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej. Podzia�y godzin i kartoteki pokrywa�y si� kurzem, has�a obrasta�y paj�czyn�, a on, kt�ry przedtem rumieni� si� jak panienka przemawiaj�c publicznie i pierwszy przeprasza�, gdy mu w tramwaju nast�piono na nog� - stawa� si� bezwzgl�dny, �lepy i g�uchy wobec otoczenia; nie cofa� si� przed niczym, gdy sz�o o zg��bienie pasjonuj�cego go tematu, got�w by� w �rodku nocy budzi� telefonem znakomitych uczonych, kiedy przysz�o mu do g�owy jakie� pytanie, a pragn�c kupi� dzie�o, na kt�re nie mia� akurat pieni�dzy, wyprzedawa�, co wpad�o w r�k�: garderob�, p�aszcz, nie oszcz�dza� nawet aparatu do golenia, kt�ry �pierwszy Topolny� otacza� pe�n� szacunku opiek� w oczekiwaniu upragnionej chwili, gdy poczn� mu si� sypa� w�sy.
Kiedy wielka nami�tno�� wygasa�a, Topolny prze�ywa� okres gorzkich wyrzut�w sumienia, po czym odkurza� kartoteki, z pierwszej pensji odkupywa� aparat do golenia i z gorliwo�ci� nawr�conego grzesznika wraca� do zaniedbanych harmonogram�w - a� do nast�pnego �zaczarowania�.
Podobne do opisanych przemiany zdarza�y si� z nim ju� w czasie studi�w. Si�� rzeczy tematy, jakie go wtedy urzeka�y, by�y b�ahe, nie oby�o si� nawet, co prawda jeszcze na pierwszym roku studi�w, bez pr�by skonstruowania perpetuum mobile.
Ostatni� jego pasj� by� nap�d rakiet kosmicznych energi� atomow� przy u�yciu pierwiastka rozpadaj�cego si� asymetrycznie. Po pi�ciu miesi�cach kopania si� w ksi��kach, po wielu bezsennych nocach i gor�cych dysputach z profesorami i kolegami og�osi� w ko�cu Topolny w fachowym pi�mie niewielk� rozprawk�, w kt�rej udowodni�, ze pomys� jego jest ca�kowicie nierealny.
Specjali�ci kt�rych praca uj�a �cis�o�ci� rozumowania i obszern� znajomo�ci� przedmiotu, przyj�li j� �yczliwie, opinia za� Studencka - to krzywe zwierciad�o �ycia uniwersyteckiego - zareagowa�a natychmiast we w�a�ciwy sobie spos�b Topolny awansowa� w niej na �najwi�kszego negatywnego badacza epoki�, to jest odkrywc� wszelkiego rodzaju absolutnych niemo�liwo�ci.
W ten pochmurny, mglisty dzie� sobotni Topolny spieszy� na konferencj� naukow�, jedn� z tych, jakie profesor Siod�o urz�dza� dla swoich wsp�pracownik�w, dziel�c si� z nimi najnowszymi wynikami badawczymi, o jakich donosi�a literatura fachowa ca�ego �wiata.
M�odzieniec by� przyk�adnie ju� od szeregu miesi�cy i chwilami gam by� niemal z siebie zadowolony, co zdarza�o mu si� rzadko. Bli�si jednak koledzy, szczeg�lnie za� inny asystent Sio��y, magister Czwartek, obserwowali wzorowe sprawdzanie Topolnego ze skryt� podejrzliwo�ci�, do czego uprawnia�y ich jego dawniejsze metamorfozy.
Gdy Topolny wszed� do gabinetu Sio��y, profesor zmywa� w�a�nie, g�bk� ustawion� w k�cie tablic� gotuj�c si� do wyk�ada pok�j urz�dzony by� zarazem wygodnie i skromnie, p�ki z ksi��kami, biurko obci��one stosami czasopism i podr�czne segregatory s�u�y�y pracy naukowej na r�wni z puszystym dywanem i g��bokimi fotelami; na �cianach pomi�dzy wykresami poch�aniania neutron�w, wisia�y barwne reprodukcje obraz�w Breughla i Cezanne�a. Ledwo Topolny znalaz� wolne miejsce obok Czwartka i usiad�, Sio��o zabra� g�os.
Czwartek by� przedmiotem cichej i starannie skrywanej zazdro�ci Topolnego. Ju� samym wygl�dem zdawa� si� zdradza� wysok� abstrakcyjno�� obranej przez siebie dyscypliny naukowej. Bardzo wysoki, chudy, z opadaj�cymi ramionami, na bladej, nieruchomej twarzy nosi� stalowe okulary. Ciemnooki i ciemnow�osy, ubiera� si� te� czarno, przez co, jako specjalista od energetyki j�dra atomowego, zaskarbi� sobie u student�w przydomek �j�drowego mnicha�. W przeciwie�stwie do Topolnego, kt�ry stale grz�z� w rozmaitych spekulacjach i w�tpliwo�ciach, Czwartek wiedzia� wszystko z zupe�n� pewno�ci�; talentem matematycznym g�rowa� nad Topolnym, kt�ry ku swemu poha�bieniu nieraz na �wiczeniach myli� si� w najprostszych dzia�aniach i studenci musieli go poprawia�. Tak�e pami�� mia� w przeciwie�stwie do Topolnego niezawodn�; nie u�ywa� te� �adnych terminarzy, harmonogram�w ani wykres�w, albowiem systematyczno�� samorodnie wynika�a z jego charakteru. Czwartek lubi� Topolnego i przyja�ni� si� z nim, lecz traktowa� go z drobn� domieszk� pob�a�liwo�ci. Wszystkie r�nice ich charakter�w jak w soczewce skupia�y si� wyrazi�cie w ich stosunku do fizyki.
Czwartek dobrze wiedzia�, czemu j� w�a�nie obra� za sw� specjalno��. Uwa�a� j� za kr�low� nauk, bo stanowi�a najpot�niejsze ludzkie narz�dzie w�adania materialnym �wiatem. Poci�ga� go �ad jej wielkich teorii, doskona�ych przez sw� precyzj�. Ka�dy sp�r m�g� tu by� bezapelacyjnie rozstrzygni�ty przez odwo�anie si� do ich krystalicznych konstrukcji i do�wiadczenia. Zarazem by�a fizyka �r�d�em rado�ci czysto intelektualnej, wynikaj�cej ze swobodnego ogarniania umys�em wielkich zawi�ych ca�o�ci. Problemy jeszcze nie rozwi�zane by�y dla� jakby dziedzin� ciemno�ci w przeciwie�stwie do �wiat�a prawd ju� odkrytych; by� przekonany, �e w przysz�o�ci i ona ulegnie rozumowi, lecz ta kraina mroku nie stanowi�a dla niego �r�d�a �adnych wzrusze�; nie fascynowa�a go ani nie wydawa�a mu si� tajemnicza. Nieznane - to by�o jeszcze nie zbadane, nic wi�cej.
Stosunek Topolnego do fizyki najlepiej mo�e da�oby si� por�wna� do postawy nieustannie odtr�canego i nieznu�enie ponawiaj�cego swe pr�by nieszcz�liwie zakochanego. Wobec istniej�cych teorii pe�en by� podejrzliwo�ci i niedowiarstwa; jednocze�nie odnalezienie w nich miejsc s�abych zamiast dawa� satysfakcj� odkrycia, zasmuca�o go jak poznanie wad kogo� drogiego. Problem za� nieznany, je�li go napotka�, wci�ga� go w siebie i wch�ania� z nieodpart� si��, dostarczaj�c tyle� intelektualnego wysi�ku rozumowi, co cierpienia sercu. Fizyka teoretyczna to by�a jego sprawa prywatna i niezmiernie osobista, jak ka�da wielka mi�o��. Nie m�g� zakaza� sobie my�lenia o niej, jak nie-spos�b usun�� z wyobra�ni obrazu ukochanej. Podczas kiedy Czwartek wiedzia� wszystko tak dobrze, jemu zdawa�o si� czasem, �e w�a�ciwie nie wie nic. By�y chwile, kiedy po bezsennej nocy zgniata� w kule i rwa� zapisane arkusze niby listy ze z�ymi wie�ciami, i chwile, w kt�rych zm�czony do ostateczno�ci daremnymi pr�bami pochwycenia i zrozumienia, raz jeszcze zbity z tropu, oszukany, odtr�cony, siedz�c nad pokre�lonymi kartkami, roni� na nie �zy - nie �zy dziecka, lecz m�czyzny; o tym jednak nie wiedzia� nikt.
W dniu tym Sio��o �wawszy by� ni� zwykle i jego temperament dobrego wyk�adowcy b�yszcza� w ca�ej pe�ni. Opowiedziawszy o nowych wynikach Francuz�w w dziedzinie badania promieni kosmicznych, zako�czy� rzecz �dowcipem i odczekawszy wybuch �miechu obecnych, przygl�da� si� im z wyrazem twarzy jednocze�nie zafrasowanym jakby i filuternym. Potem odezwa� si�:
- Mam tu ostatni numer Physical Review, w kt�rym jest nowa praca Thurstone�a i Wringa... Jak wiecie, p� roku temu Garrahad, Tombey i Seitz stworzyli w Berkeley superci�ki pierwiastek, kt�remu nadali nazw� syntetium. Thurstone i Wring zaj�li si� tym w�a�nie cia�em i doszli do rezultat�w godnych uwagi... Jak stwierdzili ci badacze, z og�lnej teorii budowy j�dra atomowego wynika, �e gdyby uda�o si� po��czy� j�dro atomu syntetium z j�drem atomu w�gla, powstanie nie znany dot�d superci�ki pierwiastek transuranowy o nowych, niezwykle donios�ych w�asno�ciach. Ten hipotetyczny pierwiastek, kt�ry Wring nazywa stellarem, w zwyk�ych warunkach jest cia�em trwa�ym. Natomiast podgrzany do temperatury stosunkokowo niskiej, to jest do dw�ch tysi�cy stopni, zaczyna si� rozpada� wydzielaj�c energi� j�drow�. Reguluj�c dop�yw ciep�a mo�na by kierowa� tym procesem z nie znan� dot�d precyzj�. Do�� jest och�odzi� stellar poni�ej 2 000 stopni, a rozpad si� zatrzyma, by rozpocz�� si� przy ponownym podgrzaniu. Trudno wyobrazi� sobie, jakie znaczenie mia�oby wytworzenie stellaru na skal� przemys�ow�. Mieliby�my w nim pierwiastek zdolny zaspokaja� energetyczne potrzeby kuli ziemskiej na nieograniczony przeci�g czasu. Promieniowainie wydzielane przez rozpadaj�cy si� stellar jest, jak wynika z teorii, stosunkowo ma�o szkodliwe biologicznie, wi�c silniki stellarowe znalaz�yby najszersze zastosowanie, poczynaj�c od statk�w oceanicznych i rakiet, a ko�cz�c na maszynach do szycia. Do�� by�oby wk�ada� do tych silnik�w raz na par� lat drobn� pigu�k� stellaru, by zapewni� ich bieg nieustanny...
Sio��o zrobi� przerw� i bystro spojrza� na zebranych. Widz�c, �e s�uchaj� go z najwy�szym napi�ciem, u�miechn�� si� i rzek�:
- Dziwicie si� pewno, jak to mo�e by�, �e Amerykanie, tak skryci, gdy chodzi o sekrety atomowe, okazali nagle podobn� wylewno��? Rzecz jest prosta. Thurstone i Wring po d�ugim badaniu doszli do wniosku, potwierdzonego przez szereg s�aw fizycznych, �e stellaru nie da si� w rzeczywisto�ci nigdy wytworzy�...
- Dlaczego, profesorze? - spyta� kto� ochryp�ym z emocji g�osem. W zaleg�ej ciszy Sio��o podszed� do tablicy i zacz�� pisa�, m�wi�c jednocze�nie:
- Dlaczego? Jak tutaj widzicie, stellar powstaje przez po��czenie karb �onu, to jest j�dra w�gla, z j�drem syntetu. Tak si� to przedstawia na tablicy, a jakby wygl�da�o w praktyce? Do tego, �eby z dwu zderzaj�cych si� j�der powsta�o jednolite j�dro nowego pierwiastka, potrzeba pewnego czasu, rz�du jednej tysi�ctrylionowej sekundy. Tak wi�c, �eby powsta� stellar, karbion musi wnikn�� do j�dra syntetu i poby� w nim co najmniej przez taki czas, inaczej bowiem obie sk�adowe - syntet i w�giel - nie zd��� si� po prostu zla� w jedno nowe j�dro. Dalej, jak wiadomo, j�dro atomu otoczone jest wa�em potencja�u i wywiera dzia�anie odpychaj�ce na ka�d� zbli�aj�c� si� do niego na�adowan� cz�stk�. �eby ten wa� przebi�, �eby przedosta� si� do twierdzy j�dra, potrzeba pocisk�w o najwi�kszej energii, jakimi s� cz�stki rozp�dzane w wielkich przyspieszaczach, takich jak nasz g��wny kosmotron. Jednakowo� tu w�a�nie wy�ania si� paskudny szkopu�. Mianowicie, ta niezb�dna do przebicia wa�u pr�dko��, jak� trzeba nada� karbionowi, le�y ju� w zakresie, dla kt�rego j�dra atomowe s�, jak m�wimy, przezroczyste.
Ca�y obraz wygl�da tak: Je�eli b�dziemy bombardowa� j�dro syntetu karbionami nie do�� szybkimi, to odskocz� od niego jak groch od �ciany, je�eli natomiast rozp�dzimy karbion do pr�dko�ci dostatecznej, by przebi� wa� potencja�u, to przestrzeli on ca�e j�dro na wylot i wyleci z drugiej strony. Obliczenie wykazuje, �e karbion przebija j�dro w czasie jednej kwadry lionowej cz�ci sekundy, to znaczy przebywa w nim tysi�c razy za kr�tko, �eby mog�o nast�pi� zespolenie obu j�der w j�dro stellaru.
Jak widzicie, albo nie otrzymujemy �adnego rezultatu, albo rezultat jest, �e si� tak wyra��, za dobry. Mimo tak zniech�caj�cej prognozy Thurstone i Wring podejmowali wielokrotnie pr�by syntezy stellaru klasycznym sposobem, jakiego u�ywa si� do syntez j�drowych, mianowicie rozp�dzali karbiony do niezb�dnej pr�dko�ci i na drodze ich strumienia ustawiali cienk� p�ytk� syntetu. Bewatron, jakiego u�ywali, pobiera przy pe�nym obci��eniu 90 tysi�cy kilowat�w mocy, daj�c strumie� karbion�w przyspieszonych do 16 miliard�w elektronowolt�w, jest wi�c nieco s�abszy od naszego. Wyniki do�wiadcze� ameryka�skich w ca�ej pe�ni potwierdzi�y teoretyczne przypuszczenia:
powolne karbiony wcale nie wnikaj� do j�der syntetu, a szybkie przebijaj� je na wylot. Jak si� wyrazi� Urey, pr�ba syntezy stellaru przedstawia si� tak, jakby�my usi�owali z�apa� kul� do szklanej flaszki, strzelaj�c do niej z rewolweru.
- A czy nie mo�na przeprowadzi� syntezy inaczej? - spyta� kto� z k�ta. - Karbion sk�ada si� przecie� z proton�w i neutron�w, mo�na by wi�c wprowadzi� go do j�dra syntetu, �e tak powiem, porcjami, dodaj�c stopniowo po jednej cz�stce, a� si� utworzy stellar...
- Bardzo s�uszna my�l! - zawo�a� Sio��o. - Amerykanie te� na ni� wpadli. Niestety, ju� po czwartym z kolei wprowadzonym protonie ca�e j�dro rozlatuje si� na kawa�ki. Rzecz w tym, �e pierwiastki przej�ciowe pomi�dzy trwa�ym syntetem i trwa�ym stellarem s� nietrwa�e. Natura zmusza nas do stosowania do�� dziwnych metod budownictwa: nie mo�emy k�a�� ceg�y po cegle, ale niejako od razu ca�e pi�tra. Nie wiem, czy wyra�am si� jasno. Chodzi o to, �e synteza musi i�� tylko po drodze �j�dro w�gla plus j�dro syntetu�; post�powanie etapami nie jest mo�liwe, to da si� zreszt� �atwo wykaza�...
Sio��o napisa� kilka przekszta�ce�, pukn�� kred� w tablic� i rzek�:
- Widzicie, jakie to proste. Amerykanie powiadaj�, �e napotykamy tutaj nie jakie� trudno�ci przej�ciowe, techniczne, kt�re pokona przysz�o��, ale zasadnicz� niemo�liwo�� syntezy, dyktowan� nam przez prawa natury...
Kiedy Sio��o sko�czy�, posypa�y si� pytania. Asystenci podchodzili do tablicy, wyrywali sobie kred�, kre�lili wzory i gor�co spierali si� z profesorem; potem, potrz�saj�c g�ow�, jeden po drugim wraca� na miejsce, jakby m�wi�c:
�beznadziejne, nic si� nie da zrobi撔
- Zreszt� - zauwa�y� aspirant Sikorka - gdyby by� cho� naj bledszy cie� nadziei. Amerykanie niczego by nie opublikowali. Wiadomo przecie, jak� potworn� maj� cenzur�. Uwa�am, �e szkoda traci� na to czas, ale do licha, piekielnie szkoda!
Przez ca�y czas dyskusji Topolny nie opu�ci� swego fotela; nieruchomy, zgarbiony, z brod� wspart� na pi�ci, zapatrzy� si� �lepo przed siebie, a policzki, czo�o, szyj� wreszcie pokrywa� mu coraz ciemniejszy rumieniec. Sikorka przechodz�c obok niego a� r�ce podni�s�:
- Patrzajcie! Czysty preparat laboratoryjny!
- Co, co si� sta�o? - spytano z kilku stron na raz.
- Jak to, nie widzicie? Ale� powiadam wam: oto dzieje si� nowe zaczarowanie Topolnego! Ch�op ju� jest stracony, daj� g�ow�, od tej chwili nie b�dzie od niego spokoju!
Najbli�sze tygodnie wykaza�y, jak przera�liw� racj� mia� Sikorka wyg�aszaj�c swoje proroctwo. Nowe zaczarowanie Topolnego okaza�o si� gro�niejsze od poprzednich. Zaraz po konferencji poprosi� Sio��� o po�yczenie wszystkich publikacji dotycz�cych syntetu i stellaru, porwa� gruby ich pakiet i ledwo dobieg� do domu, rzuci� si� na� jak gin�cy z pragnienia na �r�d�o. Studenci og�osili z emfaz�, �e �najwi�kszy odkrywca negatywny� prac� swoj� postanowi� na amen zakorkowa� syntez� stellaru, i kiedy nadszed� listopad, a z nim imieniny Topolnego, wr�czyli mu uroczy�cie ogromny, barwnie malowany dyplom odpowiedniej tre�ci. Topolny �mia� si� wraz z nimi, a po zabawie zasiad� do swych docieka�.
Z pocz�tkiem grudnia, kiedy pierwszy �nieg cienk� warstewk� przypr�szy� park Instytutu, asystent zjawi� si� wieczorem u Sio��y i zwracaj�c po�yczone pisma poprosi� o pi�� minut rozmowy, kt�ra przeci�gn�a si� do p�nej nocy.
- Pytacie mnie, czy warto zajmowa� si� syntez�? - rzek� gburliwie Sio��o, podnosz�c oczy na m�odego cz�owieka. - Doskonale. A je�eli wam powiem, �e nie warto, czy rzucicie wszystko w diab�y?
Topolny milcza� przez chwil�, popatrza� na profesora, u�miechn�� si� nie�mia�o i powiedzia�:
- Nie.
Sio��o roze�mia� si� basem. �mia� si� d�ugo. Wreszcie, odchrz�kn�wszy, machinalnie przestawi� przycisk na biurku i rzek�:
- No, wi�c po co si� mnie w�a�ciwie pytacie?
- Zale�y mi na opinii pana profesora.
- Na mojej opinii? Hm, c� warta moja opinia wobec wyroku Ureya, Wringa, Seitza i ca�ej reszty? No, ale je�eli chcecie koniecznie, prosz� bardzo, powiem wam, co s�dz� o tej historii.
Topolny zaostrzy� s�uch.
- Sprawa - tubalnym g�osem ci�gn�� profesor - wygl�da kiepsko. Bardzo, bardzo kiepsko! Rzecz jest jasna jak kryszta�: synteza stellaru jest niemo�liwa.
Roz�o�y� szeroko r�ce.
- Istnieje jednak pewne drobne, cho� interesuj�ce �ale�. Urey, Thurstone czy Wring to wybitni fachowcy. Niew�tpliwie. Bardzo utalentowani. Nikt im tego nie odm�wi. Powiadaj�, �e synteza jest niemo�liwa. No tak. Ale czy Heisenberg, jeden z najwi�kszych fizyk�w XX wieku, nie o�wiadczy� swoim asystentom w czasie ostatniej wojny, �e masowa synteza plutonu nie jest mo�liwa? A in�ynierowie, kt�rzy w XIX wieku uznali, i� nie b�dzie mo�na zbudowa� ci�szej od powietrza machiny lataj�cej, nie byli� to znamienici specjali�ci? Najgorsz� rzecz� w nauce jest zbyt wielka pewno�� siebie. Cho�by i oparta o najsumienniejsz� wiedz�, taka pewno�� bardzo �atwo przeradza si� w dogmaty zm. Pi�knie. Czy z tego jednak wynika, �e synteza stellaku jest mo�liwa? Bynajmniej. Czy istniej� zagadnienia nierozwi�zalne? Niew�tpliwie istniej�. I co teraz robi�?
Topolny milcza� patrz�c nieruchomo w peroruj�cego z o�ywieniem Sio���.
- Nie jestem �lepy. Widz�, jak pracujecie. Macie bardzo cenn� rzecz: pasj�. Tylko czy warto j� anga�owa� w ten problem? Najlepszy nurek nie dosi�gnie dna tam, gdzie go w og�le nie ma. Wi�c czy zgruntujecie? Czy nie szkoda wysi�ku? Twierdzenie Thurstone�a i Wringa uzyska�o milcz�c� aprobat� ca�ej ameryka�skiej komisji energii atomowej, a tam s� tacy ludzie jak Bethe, jak Fermi, jak Morrison. Tak tedy sprawa przedstawia si� �le - jeszcze gorzej ni� przed pi��dziesi�ciu laty, kiedy to lord Rutherford powiedzia�, �e wyzwolenie energii atomowe} w ci�gu najbli�szych wiek�w jest niemo�liwe. No, a moja opinia? Moja opinia brzmi: nie wiem, czy mo�liwa jest synteza stellaru. Nie wiem, czy jest niemo�liwa. Nic nie wiem. Zaspokoi�em wasz� ciekawo��?
Profesor si� zdziwi�, bo Toporny u�miecha� si� nieznacznie, ale w takim zachwyceniu, jakby tu� przed oczami mia� jak�� rzecz niezwykle pi�kn�.
- Hola, c� was tak bawi?!
Topolny drgn��. Ockn�� si� z zapatrzenia. Spowa�nia�.
- My�la�em o tym, co bym zrobi�, gdyby mi kto� tu, zaraz chcia� ofiarowa� rozwi�zanie problemu - ca�� gotow� recept� syntezy stellaru...
- I co� wymy�li�?
- Nic niezwyk�ego - odpar� Topolny i u�miechn�� si�, przepraszaj�co. - Nie przyj��bym. Nie chcia�bym takiego rozwi�zania. Czy mi pan wierzy?
- Czy ja ci wierz�? - wybuchn�� Sio��o wstaj�c z fotela. - Czy ja ci wierz�?! Id� ju�, id� do swoich atom�w, pogr�� si� w nich i uto�; oto przeklinam ci� i skazuj� na wieczne poszukiwania i tropienie, na w�tpliwo�ci i nie ko�cz�ce si� rozmy�lania, i �ycz� ci, �eby� na tej drodze przewraca� si�, nabija� sobie guz�w i wci�� wstawa�, a przede wszystkim - �eby� znajdowa� jak najwi�cej, uznanych za nierozwi�zalne, problem�w w nauce... i jak najmniej w �yciu.
Stellarowe zaczarowanie Topolnego - w tym zgodni byli wszyscy - przybiera�o formy ostrzejsze ni� jakiekolwiek poprzednie. Szczeg�lnie cierpieli od niego najbli�si koledzy i przyjaciele, a tak�e wielu wybitnych uczonych - fizyk�w. Rektor Andrzejewicz opowiada�, jak Topolny zjawi� si� u niego w domu p�nym wieczorem i pragn�c przedstawi� mu jak�� kwesti� pokona� zjednoczony op�r ca�ej rodziny, wdar� si� do �azienki, w kt�rej rektor bra� w�a�nie k�piel, i wci�gn�� go w dwugodzinn� rozmow�, w czasie kt�rej obaj rysowali wzory palcem na zapoconym par� lustrze. Docent Szyli�ski skar�y� si� publicznie, �e Topolny przyszed� do konwersatorium fizycznego na jego odczyt o szybkich elektronach, odci�gn�� ca�� dyskusj� od w�a�ciwego tematu i skierowa� j� na spraw� nieszcz�snego stellaru. Wreszcie bibliotekarz Instytutu dr�a� na sam widok m�odzie�ca, kt�ry nadbiega� zawsze k�usem z przepa�cist� tek�, by unie�� w niej dziesi�tki niezb�dnych mu ksi��ek. Zwraca� je popatrzono na marginesach hieroglificznymi zapiskami. Bibliotekarz �ciera� gryzmo�y gumk� i kl�� si�, �e nie da wi�cej �adnej ksi��ki niechlujnemu czytelnikowi, lecz w ko�cu ust�powa� przed jego nieub�agan� postaw�.
Oczywi�cie wszystkie plany zaj��, harmonogramy i podzia�y godzin dawno posz�y w k�t. Topolny b�d� to przesiadywa� w swym pokoju do p�nej nocy zapisuj�c sterty papieru i zaciskaj�c w z�bach o��wki, kt�rych pogryzionymi szcz�tkami wype�nia� si� powoli kosz, b�d� to wypada� z mieszkania w krzywo zapi�tym p�aszczu, by godzinami snu� si� po alejkach parku; w takiej w�dr�wce od czasu do czasu przysiada� na pi�tach i kawa�kiem usch�ej ga��zki kre�li� wzory na �niegu.
Co kilka dni zjawia� si� u kt�rego� z koleg�w, najcz�ciej u Czwartka, by przedstawi� w formie wyk�adu, odbywaj�cego si� najcz�ciej mi�dzy pierwsz� i trzeci� w nocy, wyniki swoich samotnych rozmy�la�. Przyjaciele nie opuszczali go w potrzebie, owszem, skwapliwie brali si� do dzie�a i rozbijali w puch ka�dy nowy pomys�. Celowa� w tym zw�aszcza logicznie rozumuj�cy erudyta Czwartek, kt�ry z godn� uwagi cierpliwo�ci� powtarza� mu, �e synteza stellaru jest niemo�liwa.
- Dlaczego? - pyta� Topolny, kt�ry setki, je�li nie tysi�ce razy sam stawia� sobie to pytanie.
- Dlaczego? Ale� zastan�w si�. Je�li masz dwa j�dra atomowe i chcesz je zespoli�, musisz si�� wt�oczy� jedno j�dro w drugie i, �e tak powiem, potrzyma� je z��czone przez jedn� tysi�ctrylionow� sekundy, czy nie tak?
- Tak.
- Doskonale. Teraz, dlaczego jedno j�dro musi przebywa� w drugim w�a�nie co najmniej przez jedn� tysi�ctrylionow� cz�� sekundy?
- No, bo musi nast�pi� wymiana si� j�drowych mi�dzy cz�steczkami - odpowiada� Topolny.
- Bardzo s�usznie, ale dlaczego ta wymiana nie zachodzi natychmiast, lecz trwa jaki� czas?
- Poniewa� si�y j�drowe nie dzia�aj� momentalnie na odleg�o��, ale rozprzestrzeniaj� si� z pr�dko�ci� sko�czon�, r�wn� pr�dko�ci �wiat�a, tak samo jak pole elektryczne czy grawitacyjne...
- No wi�c sam widzisz. Wymiana si� rozpoczyna si� w miejscu, w kt�rym jedno j�dro wnika w drugie, i rozprzestrzenia si� jak kr�gi na wodzie po wrzuceniu kamienia. J�dro syntetu ma oko�o 10-11 cm �rednicy i �eby pokry� t� przestrze�, dzia�anie o pr�dko�ci �wiat�a potrzebuje w�a�nie jednej tysi�ctrylionowej sekundy. Tymczasem karbion powolny w og�le nie dostanie si� do j�dra, a szybki przestrzeli je na wylot w ci�gu jednej kwadry bonowej... nieprawda�?
- No tak.
- A wi�c udowodni�em ci, �e synteza stellaru jest niemo�liwa; dobranoc!
- Dobranoc - odpowiada� Topolny wstaj�c. Potem wychodzi� mocno zgn�biony, ale ju� po drodze do domu wpada� na nowy pomys� przechytrzenia natury.
Taki stan trwa� do lutego. Jedyn� godn� uwagi rzecz� w zachowaniu Topolnego by�o w owym czasie to, �e ze swymi koncepcjami nigdy nie przychodzi� do Sio��y, a profesor przy spotkaniach - widywali si� codziennie - o nic nie pyta�.
Przyszed� marzec, a z nim wielkie �niegi, kt�re zamieni�y okolic� kolonii uniwersyteckiej w pejza� bia�ych wzg�rz. Pewnego szczeg�lnie mro�nego wieczoru kto� zadzwoni� do mieszkania Czwartka po�o�onego w domku tu� za parkiem Instytutu. Gospodarz w szlafroku narzuconym na pid�am� otworzy� drzwi. P�nym go�ciem by� Topolny. Dr�a� z zimna. Wszed� do pokoju zanosz�c si� od kaszlu. Czwartek bez s�owa poszed� do kuchni i po chwili wr�ci� z paruj�cym imbrykiem, cukiernic�, chlebem i mas�em. Odszuka� w szafce butelk� rumu, z aptekarsk� dok�adno�ci� odmierzy� kieliszek, wla� do herbaty i przysun�� gor�cy nap�j Topolnemu, kt�ry z bezmy�lnym wyrazem twarzy apatycznie patrza� w p�yt� sto�u. Czwartek znowu si� zakrz�tn��, wydoby� sk�d� aspiryn�, kaza� Topolnemu za�y� dwie tabletki i zapi� je herbat�; potem usiad� naprzeciw niego i przypatrywa� mu si� badawczo. Na koniec odezwa� si� spokojnie:
- Wcze�nie dzi� przyszed�e�. Masz co nowego? Topolny nie odpowiedzia�, g�ow� nawet nie ruszy�, tylko jego d�o� ko�cami palc�w spoczywaj�ca na kraw�dzi sto�u jako� sama obsun�a si� w d�. Ten drobny gest powiedzia� Czwartkowi wi�cej ni� obszerne wywody.
Znowu zapanowa�o milczenie. Topolny pil herbat� i rozgrzewa� si�; na policzki wyst�pi�y mu rumie�ce.
- Wiesz co - powiedzia� nagle Czwartek - to wszystko razem dawno przesta�o mi si� podoba�. Pracujesz z uporem, tego si� nie da zaprzeczy�, ale ty si� przecie� marnujesz, cz�owieku!
Topolny nic nie odpowiedzia�.
- Czasem trzeba by� nieust�pliwym - ci�gn�� Czwartek - ale teraz? Co by� powiedzia� o cz�owieku, kt�ry po�wi�ca �ycie budowie perpetuum mobile?
Topolny mocniej ni� by�o trzeba odstawi� szklank�.
- Synteza stellaru to nie jest budowa perpetuum mobile - powiedzia�. Rozkaszla� si�. Czwartek odczeka� chwil� i rzek�:
- Ale� zastan�w si�. Ta synteza musi i�� po drodze �karbion plus syntet�. Tego nie ominiesz. Karbionu, kt�ry na wylot przebija ci j�dro, te� palcem nie przytrzymasz. M�wi� do ciebie jak do brata: rzu� to. Daj temu pok�j. Jest wi�cej ciekawych problem�w na �wiecie.
Topolny chcia� si� odezwa�.
- Nie m�w nic - szybko powiedzia� Czwartek. - Nie b�d� teraz z tob� gada�. Lecisz z n�g. Id� do domu, po�� si� i prze�pij wszystko; jak b�dziesz chcia�, jutro porozmawiamy o tym dalej, chocia�, B�g mi �wiadkiem, nie wiem, o czym by tu jeszcze m�wi�: rzecz by�a niemo�liwa od samego pocz�tku. Wiesz, �e ci� lubi� i nie chc� ci� obra�a�, ale gdyby� zdoby� si� na obiektywne spojrzenie z boku, sam przyzna�by�, �e to �mieszne: dwudziestoparoletni asystent przeciw czo��wce najwybitniejszych fizyk�w ameryka�skich., No id� ju�, id�. Czekaj, dam ci proszek nasenny. Masz.
W przedpokoju Topolny z takim impetem naci�gn�� r�kaw p�aszcza, �e da� si� s�ysze� odg�os rozdzieranej podszewki. Mrukn�� co� pod nosem, zatrzasn�� za sob� drzwi i poszed� do domu. Mieszka� ledwo dwie�cie krok�w od Czwartka. Kiedy zdj�� u siebie p�aszcz, ujrza� zwisaj�ce z r�kawa d�ugie strz�py podszewki, usiad� wi�c przy lampie i j�� cierpliwie cerowa� rozdarcie. Nie zale�a�o mu wcale na tym, by mie� ca�y p�aszcz, lecz uzna�, �e szycie b�dzie niez�ym sposobem uspokojenia nerw�w. Sko�czywszy prac� przez chwil� ogl�da� swoje dzie�o, po czym westchn�� ci�ko i zasiad� do zeszytu z wzorami, ale ju� po dziesi�ciu minutach mia� do�� tego zaj�cia. Zeszyt polecia� na pod�og�, a Topolny w ci�gu kilkunastu sekund rozebra� si� i wskoczy� do ��ka.
Teraz dopiero poczu�, jak bardzo jest zm�czony. Nie m�g� zasn��. W g�owie, gdy przymkn�� powieki, poczyna�y kr��y� momenty kwadrupolowe, czynne przekroje poch�aniania, spiny, funkcje falowe i pola mezonowe. Przewraca� si� z boku na bok, w ko�cu za�wieci� lamp� przy ��ku i z p�eczki wzi�� pierwsz� ksi��k�, jaka si� nawin�a; by�y to�Elementy teorii wzgl�dno�ci Weyla. Czyta� nieuwa�nie i co jaki� czas �apa� si� na tym, �e rozmy�la z oczami wlepionymi �lepo w jakie� miejsce tekstu. Czwartek mia� racj�. Czy nie by�o maniak�w, kt�rzy z uporem r�wnym mojemu, ba, przewy�szaj�cym go wielokrotnie, usi�owali budowa� jakie� wiecznie poruszaj�ce si� machiny, marnuj�c �ycie ca�e? Gdzie probierz warto�ci wysi�ku, gdzie pewno��, �e rozwi�zanie w og�le istnieje?
Zmusi� si� do czytania, przebieg� kilka stronic, ale nic nie rozumia�. Jestem jak w�z bez kierowcy - my�la� - musz� sztucznie stwarza� sobie tor, po kt�rym mog� si� posuwa�, i co jaki� czas przychodzi katastrofa: wyskakuj� z szyn, wykolejam si�, trac� grunt pod nogami. A Czwartek? O, jemu nie trzeba szyn, on sam jest kierowc�, sternikiem w�asnego losu. M�j Bo�e, jak on nie ma �adnych w�tpliwo�ci, jak rozumie, co mo�na, a czego nie mo�na. Niemal z podziwem wspomina� zalety przyjaciela: jego umiar, spok�j, r�wnowag� duchow�... Gdzie� mi do niego! - pomy�la�, westchn�� i znowu czyta�, a� doszed� do miejsca, w kt�rym Weyl podaje sw�j znany przyk�ad na wzgl�dno�� wp�ywu czasu:
�Na Ziemi mieszka dwu braci bli�niak�w. Jeden z nich wyrusza w podr� mi�dzygwiezdn� na rakiecie p�dz�cej z ogromn� szybko�ci�. Po powrocie na Ziemi� okazuje si� on du�o m�odszy od brata, kt�ry nie podr�owa�, albowiem we wszystkich cia�ach materialnych, a wi�c i �ywych organizmach, czas p�ynie tym wolniej, im szybciej si� poruszaj�. Tak wi�c podczas gdy ziemski brat postarza� si� o lat kilkadziesi�t, brat - podr�nik gwiazdowy prze�y� ledwo lat kilkana�cie�.
Tutaj uwaga Topolnego znowu si� rozproszy�a. Wspomnia� o tym, z jak� pewno�ci� przed kilku miesi�cami m�wi� do Sio��y, �e nie przyj��by gotowego rozwi�zania problemu, i usta wykrzywi� mu ironiczny u�miech.
C� za bezczelna pewno�� siebie - pomy�la�. Z ksi��k� wspart� o ko�dr�, zapatrzy� si� nie widz�cymi oczami. Hm, gdyby tak mo�na wyprawi� si� w gwiazdow� podr� i powr�ci� prze�ywszy kilka lat, podczas gdy na Ziemi up�ynie tymczasem wiek ca�y, mo�e bym si� dowiedzia�, czy synteza stellaru jest mo�liwa. Mo�e do tego czasu odkryte zostan� jakie� nowe tajemnice j�dra, otworz� si� nie znane dzi� drogi...
Powoli ogarnia�a go senno��. Od�o�y� ksi��k� i zgasi� lamp�. �wiat rozwiewa� si�, my�li topnia�y, nik�y w ogarniaj�cym wszystko mroku. Wtem drgn�� jak od uderzenia. Uni�s� g�ow�. Co to by�o? Jaki� zwid na skraju snu? Znowu si� po�o�y�, znowu jawa opuszcza�a go, nagle po raz drugi owo wewn�trzne uderzenie: nie g�os �aden, nie my�l konkretna, ale gwa�towny niepok�j. Serce uderza�o mocniej. Usiad� w ciemno�ci na ��ku. Co to znaczy? Nie wiedzia�. Mia� r�wnie silne jak nie daj�ce si� sprecyzowa� wra�enie, �e na granicy snu i jawy b�ysn�a mu i przepad�a natychmiast jaka� my�l niezmiernie wa�na. Wyt�a� pami�� do ostatnich granic, lecz uwaga skierowana w g��b �wiadomo�ci wy�awia�a tylko strz�py, bezsensowne potworki my�lowe. Kr���c w ciemnym labiryncie, co chwila natyka� si� na �lepe uliczki. Mia� niezno�ne uczucie cz�owieka, kt�ry zapomnia� jakie� s�owo i daremnie szturmuje w jego poszukiwaniu pami��. Zrezygnowany, u�o�y� si� raz jeszcze do spoczynku. G�owa nie bola�a go w�a�ciwie, ale nalana by�a o�owiem. Czy ta noc nigdy si� nie sko�czy? �eby� ju� nadszed� �wit, kt�ry zdmuchnie te ob��dne majaki! - przemkn�o mu. Po raz trzeci ogarn�a go senno�� i po raz trzeci obudzi� si� z bij�cym g�o�no sercem. By�o to jakby dzia�anie skrytej w nim istoty, kt�ra nie pozwala�a wy��czy� �wiadomo�ci, kt�ra zmusza�a do czuwania, poniewa� co� si� sta�o.
Za�wieci� lamp�. Wzrok pad� na od�o�on� ksi��k� i od razu sobie przypomnia�. Z rozpadaj�cych si� na progu snu my�li ulepi� si� dziwol�g: gdyby tak ca�e laboratorium z kosmotronem postawi� na rakiecie i wys�a� do gwiazd...
By�o te� czego �ama� sobie g�ow�! - pomy�la�. - Idiotyzm jaki�... chocia�... zaraz... zaraz!!!
Usiad�.
- Tylko spokojnie... - powtarza� samymi wargami! Up�yw czasu w p�dz�cej szybko rakiecie jest wolniejszy we wszystkich bez wyj�tku znajduj�cych si� na niej cia�ach. I oto tam, w mkn�cym pocisku, stoi kosmotron, ta olbrzymia machina bombarduj�ca p�ytk� syntetu karbionami. Z w�skiego wylotu wypada �wiszcz�cy p�omie� cz�stek i uderza w metaliczny syntet. Karbiony wnikaj� do jego j�der, ale nie przebywaj� w nich ju� przez jedn� kwadrylionow� cz�stk� sekundy. Czas p�ynie na rakiecie wolniej, musz� wi�c przebywa� w nich d�u�ej... ale� to bardzo ciekawe!
Siedzia� w ��ku skulony, obejmuj�c kolana r�kami i my�la� szybko: No dobrze, powiedzmy, �e wystrzel� ca�e laboratorium z kosmotronem w przestrze� gwiazdow�. Czy by to co� da�o? No, da�oby czy nie? Rozwa�my systematycznie. Wi�c to jest tak: �eby karbion zespoli� si� z j�drem syntetu i da� j�dro stellaru, potrzeba jednej tysi�ctrylionowej cz�ci sekundy. Tymczasem wystrzelony w j�dro przebywa w nim tylko przez jedn� kwadrylionow�, to znaczy tysi�c razy za kr�tko. A gdy kosmotroa b�dzie mkn�� z pr�dko�ci� blisk� �wiat�a? Wtedy czas w g��bi atom�w b�dzie p�yn�� wolniej, karbiony b�d� w j�drach stellaru przebywa� d�u�ej... b�d� przebywa� d�u�ej? Czy to pewne? Ale� tak, relacja einsteinowska m�wi o tym jasno, a zreszt� znane s� do�wiadczenia z mezonami: mezon poruszaj�cy si� z du�� pr�dko�ci� rozpada si� znacznie wolniej, trwa d�u�ej od mezonu spoczywaj�cego. Tak, mo�na by dobra� tak� pr�dko�� rakiety, �eby karbiony przebywa�y w j�drach syntetu przez jedn� tysi�ctrylionow� sekundy. No dobrze, ale czy to co� da? Chyba nie, bo wszystkie w og�le procesy materialne ulegn� zwolnieniu w jednakowym stopniu, tak wi�c karbion b�dzie wprawdzie przebywa� wewn�trz j�dra syntetu d�u�ej, ale te� b�dzie si� z nim powolniej ��czy�... Ej�e, czy na pewno? Zespolenie odbywa si� za po�rednictwem si� j�drowych, si�y te przenosz� si� z pr�dko�ci� �wiat�a... a pr�dko�� �wiat�a niezale�nie od pr�dko�ci uk�adu jest zawsze taka sama, bo jest...
- Pr�dko�� �wiat�a jest inwariant�!!! - okropnym g�osem krzykn�� Topolny i tak jak siedzia�, w koszuli, bosymi nogami skoczy� na pod�og�.
Dopad� sto�u, podni�s� zeszyt, rozpostar� go i zacz�� rachowa�. Na drugiej ca�ce ostrze o��wka prys�o. Zakl�� i rzuci� si� na poszukiwanie scyzoryka. Mija�y sekundy, kt�re zdawa�y si� wiekami. Scyzoryka nie by�o. Porwa� ka�amarz, pude�ko zapa�ek i zacz�� pisa� maczaj�c je w atramencie. Ca�ki jak oszala�e w�e wi�y si� na papierze. Przekszta�cenia wynika�y coraz szybciej; ostatni wyraz obwi�d� grub� ramk�, zapa�ka z�ama�a si�. Spojrza� na zasmarowane atramentem palce, otar� je o w�osy i wsta�. Chodzi� wielkimi krokami po pokoju oddychaj�c g��boko. Powoli och�on��. Wr�ci� do sto�u, popatrzy� na poplamione kartki.
No tak - pomy�la� - i co z tego? Czy mo�na wystrzeli� ca�e laboratorium w gwiazdy? Z czego si� tak cieszysz, idioto jeden? Co za nonsens - �wystrzeli� kosmotron w gwiazdy...�
Chodzi� wci�� po przek�tnej pokoju; zacz�o mu si� robi� zimno w nogi, wi�c w�o�y� pantofle i kontynuowa� marsz z k�ta w k�t. Wi�c jak�e to jest? �eby zasz�a synteza, j�dra syntetu musz� wraz z zawartymi w nich karbionami p�dzi� z ogromn� pr�dko�ci�. Kosmotron naturalnie nie musi nigdzie lecie�. Mo�e sta�, to tylko miejsce, w kt�rym zachodzi reakcja, a wi�c p�ytka syntetu musi p�dzi� z ogromn� pr�dko�ci�. Czy nie da�oby si� tego jako� urz�dzi�? Powiedzmy tak: z kosmotronu wylatuje p�k karbion�w i w tym samym kierunku wystrzelimy z armatki pocisk sporz�dzony z syntetu. Karbiony dogoni� go w locie, i zajdzie reakcja... Nieprawda, nie zajdzie. Najszybszy pocisk armatni mo�e osi�gn�� dwa kilometry na sekund�, a tu trzeba pr�dko�ci akurat 150 000 razy wi�kszej. Co najmniej - 140 000 razy. Nie, to beznadziejne. Czy jest na �wiecie spos�b rozp�dzenia p�ytki syntetu do takiej pr�dko�ci? Nie ma. Wykluczone. Do ci�kiej cholery z t� p�ytk�! Dlaczego nie mo�na jej jako� tak rozp�dzi�...
Nagle Topolny stan�� na miejscu, jakby wpad� na niewidzialny mur. Oczy rozszerzy�y mu si�, gard�o nagle zasch�o. R�kami zaciska� skronie.
- Mam!!! Mam!!! Rzecz by�a tak prosta... Nie trzeba �adnej rakiety, nie trzeba wyprawia� kosmotronu w gwiazdy, nie trzeba strzela� p�ytk� syntetu. Po co? Trzeba ca�� reakcj� przenie�� do wn�trza kosmotronu. Przecie� to w�a�nie tam, w rurze pr�niowej kolistego kszta�tu rozp�dza si� cz�stki materii do pr�dko�ci przy�wietlnej. Energia elektryczna przyspiesza ich lot. Kr��� wci�� w k�ko, coraz szybciej i szybciej... Trzeba wzi�� syntet - nie p�ytk�, do diab�a z p�ytk�! - trzeba po prostu wstrzykn�� do kosmotronu rozpylon� chmurk� atom�w syntetu. A raczej jon�w. Oczywi�cie! W kosmotronie kr��� ju� karbiony. Teraz zaczn� si� rozp�dza� tak�e jony syntetu, ale jako ci�sze od karbion�w b�d� biec od nich wolniej. Na ka�de dwa okr��enia karbion�w wypadnie z p�tora okr��enia jon�w syntetu, wi�c b�d� si� mija�, przy mijaniu b�d� nast�powa� zderzenia, ci�g�e zderzenia, karbiony b�d� wnika� do j�der syntetu i b�d� powstawa� w nich nowe j�dra, bo czasu b�dzie na to do��: syntet, w kt�rym zachodzi reakcja, sam b�dzie mkn�� bardzo szybko! I w taki spos�b w g��bi kosmotronu, w rurze pr�niowej narodzi si� superci�ki pierwiastek - stellar!
Topolny liczy� na papierze, �ama� zapa�ki, atrament �cieka� mu po palcach plami�c kartki, a on gada� do siebie wcale o tym nie wiedz�c. Naraz zerwa� si� na r�wne nogi i gwa�townie zacz�� si� ubiera�. Do Sio��y! Tak, teraz by� na to czas. Dopinaj�c marynark� wybieg� do przedpokoju i tam dopiero zauwa�y�, �e ma na nogach domowe pantofle. Wr�ci� po buciki. Po minucie wypad� z domu naci�gaj�c w biegu p�aszcz; po �okie� wbi� rami� w r�kaw i po raz drugi rozdar� podszewk� od g�ry do do�u. Powiewaj�c jej d�ugimi fr�dzlami gna� na przeciwleg�y koniec osiedla uniwersyteckiego.
Us�yszawszy przeci�g�y dzwonek, kt�ry go obudzi�, Sio��o spojrza� na zegarek �wiec�cy zielonkawymi cyframi z nocnego stolika. Dochodzi�a pi�ta.
- Narzuci� p�aszcz i wyszed� do korytarza, otworzy� drzwi i zderzy� si� z dysz�cym ci�ko cz�owiekiem, kt�ry ziaja� jak po wyczerpuj�cym biegu. By� to Topolny.
- Jest stellar! Profesorze! Jest stellar! - dysza� m�ody cz�owiek, popychaj�c przed sob� Sio��� ciemnym korytarzem. Profesorowi mign�a niedobra my�l, �e Topolny zwariowa�.
- Gdzie... gdzie stellar? - spyta� odruchowo, zwracaj�c oczy na zgnieciony pakiet, kt�ry Topolny zaciska� w gar�ci.
- Nie, stellaru jeszcze nie ma, ale b�dzie; odkry�em metod� - powiedzia� ju� spokojniej Topolny. Rozwin�� pakiet, kt�ry okaza� si� zwitkiem wyszarpni�tych z brulionu, zapisanych kartek. Profesor za�wieci� du�� lamp�, zobaczy� twarz Topolnego i oczy rozszerzy�y mu si� ze zdumienia.
- Co to jest? - powiedzia� - co zrobili�cie z sob�? Topolny mruga� u�miechaj�c si� bezradnie.
- Ja przepraszam... nie my�la�em, �e pora tak wczesna, to znaczy p�na, ale naprawd�...
Sio��o wzi�� go za rami� i skierowa� w stron� lustra. Topolny ujrza� w�asn� twarz od czo�a po brod� pokryt� granatowymi i niebieskimi pr�gami.
- Ach, poplami�em si�, bo bez pi�ra... pisa�em zapa�kami, ale... ale niech�e pan spojrzy tu, profesorze!
Takie uniesienie brzmia�o w jego g�osie, �e Sio��o podda� mu si� mimo woli. Stoj�c w pid�amie z narzuconym na ramiona p�aszczem, patrza� na biegaj�ce b�yskawicznie palce Topolnego, kt�ry rzucaj�c sk�pe s�owa obja�nie� rysowa� plan do�wiadczenia. W pewnej chwili po�o�y� m�odzie�cowi r�k� na ramieniu.
- Czekajcie - powiedzia�.
Poszed� do drugiego pokoju, wr�ci� z pi�rem, usiad� przy stole, przyci�gn�� do siebie papiery i zacz�� pisa�. Stawiaj�c znaki z w�a�ciwym sobie rozmachem, najpierw sprawdzi� rachunek Topolnego, potem wprowadzi� szereg danych uzupe�niaj�cych. Topolny poczu�, �e nogi mi�kn� mu w kolanach. W g�owie mia� zupe�n� pustk�. Tam, w przekszta�ceniach, kt�re sp�ywa�y spod pi�ra Sio��y, ukryty by� los jego pomys�u. Usiad� cicho nie �mia� spojrze� na obliczenia profesora. Nareszcie ten odetchn�� g��boko, odsun�� od siebie kartki i spojrza� na swego asystenta. Topolny czeka� bardzo blady; ju� nic �miesznego nie by�o w znacz�cych jego twarz atramentowych pr�gach.
- No tak - rozleg� si� bas Sio��y - wi�c, zasadniczo, rzecz jest rozwi�zana prawid�owo, ale... Ale w�tpliwa. Sama zasada syntezy jest bez zarzutu, s� jednak trudno�ci - niema�e! Mianowicie stellar wytworzy si� wprawdzie, ale zaraz b�dzie si� rozpada�, bo temperatura ju� z ko�cem pierwszej sekundy reakcji przekroczy 2 000 stopni. To znaczy, temperatura �rodowiska; drug� zmienn� jest temperatura samego j�dra, kt�ra w momencie zderzenia przekroczy zapewne pi�� miliard�w stopni; tutaj macie to, na tym wykresie.
Podsun�� Topolnemu kartk�.
M�odzieniec patrza� przez chwil� nic nie rozumiej�c; powoli znaczenie splotu krzywych dochodzi�o do jego �wiadomo�ci. Nagle porwa� pi�ro i zacz�� liczy�. Kiedy podni�s� g�ow�, oczy mu ja�nia�y.
- No to niech reakcja trwa tylko p� sekundy - powiedzia� - potem wy��czy si� kosmotron...
- To nie takie proste - burkn�� nachmurzony Sio��o. Pochyliwszy sw� wielk�, k�dzierzaw�, siw� g�ow�, zdawa� si� przez zmru�one powieki �ledzi� co� w ciemno�ci pod sto�em.
- Panie profesorze...
- Co?
- Czy...
Topolny nie doko�czy�, ale profesor go zrozumia�.
- Czy spr�bujemy? Hm... w�a�ciwie nasz kosmotron jest za s�aby; potrzeba by urz�dzenia pot�niejszego. W normalnym re�ymie pracy nic si� nie da zrobi�...
- Kosmotron mo�na przeci��y�... przez kr�tki czas - podpowiedzia� szybko Topolny.
- W�a�nie o tym my�l�. To dosy� ryzykowne, uzwojenia mog� si� spali�. I patrzcie - podni�s� g�ow� - jeszcze niedawno byli�my przekonani, �e moc tego smoka zadowoli nas na dziesi�tki lat! Topolny nie s�ysza� go.
- Panie profesorze - powiedzia� cicho - a gdyby tak nie wy��cza� kosmotronu?
- Jak?
- Powiadam: gdyby nie wy��cza� pr�du, tylko u�y� rury o podobnym przekroju jak w betatronie i...
- Aha, i wyprowadza� z obiegu wytworzony stellar pomocniczym polem odchylaj�cym? Gdyby si� to uda�o, by�oby niez�e... Dajcie no pi�ro!
Pochyleni nad papierami rysowali i liczyli porozumiewaj�c si� pojedynczymi s�owami. Nareszcie Sio��o wyprostowa� si�, sykn�� i skrzywi� si�, pocieraj�c plecy.
- Cierp cia�o, kiedy� chcia�o - powiedzia�. Zapanowa�o milczenie.
- Wi�c, profesorze?... - zapyta� ostro�nie Topolny.
- Co?
- Kiedy zaczynamy?
Sio��o sapn��. Potem, wielki, brzuchaty, g�ruj�cy wzrostem nad Topolnym, przyci�gn�� do siebie asystenta, obj�� go r�wnie mocno jak niezgrabnie, po chwili za� odwr�ci� si� do niego ty�em i rzek�:
- Chod�my do �azienki. Zdaje si�, �e i ja umaza�em si� atramentem.
Potem rozpocz�a si� praca. Przywo�ano na pomoc in�ynier�w-elektryk�w, kt�rzy us�yszawszy o obci��eniu, jakiemu fizycy pragn� podda� kosmotron, kr�cili d�ugo g�owami i nie chcieli wzi�� odpowiedzialno�ci za ca�o�� uzwoje�. Jednak�e Rada Naukowa powzi�a decyzj� natychmiastowego przyst�pienia do do�wiadcze�. Pr�by syntezy ci�gn�y si� d�ugo. To pomocnicza aparatura van der Graafa nie dawa�a w�a�ciwego napi�cia, to pr�nia nie by�a dostateczna, to strumie� jon�w syntetu by� zbyt nik�y, wielkie cewy elektromagnes�w grza�y si� nadmiernie, trzeba by�o montowa� napr�dce urz�dzenia ch�odz�ce, bezpieczniki pali�y si� seriami, a kiedy ju� wszystko gra�o, ledwo wytworzony stellar natychmiast si� rozpada�.
W ci�gu tygodni kolektyw Sio��y jad�, spa�, mieszka� prawie w hali kosmotronu wraz z brygad� elektryk�w, kt�rzy po spo�u z fizykami brodzili w wij�cych si� po pod�odze kablach, przesuwali transformatory, zmieniali po��czenia, krz�taj�c si� niezmordowanie u st�p pancernego kolosa. Co jaki� czas gwar g�os�w, szcz�k i stukot narz�dzi wype�niaj�ce hal� cich�y i rozlega�o si� rosn�ce brz�czenie. Ludzie stoj�cy na kontrolnych punktach wbijali oczy w tarcze zegar�w; strza�ki oscylowa�y, napi�cie ros�o, w pot�niej�cym ch�rze wprawne ucho rozr�nia�o wysoki �wist wiruj�cych pomp pr�niowych, dygotliwe brz�czenie blach transformator�w i cichy, lecz wszystko przenikaj�cy syk strumienia nukleon�w, strzelaj�cego bia�ym w�skim p�omieniem ze szczeliny w grubym pancerzu kosmotronu. Sio��o sta� na pi�trowym wzniesieniu przed g��wn� tablic� rozdzielcz� krzywi�c si� i marszcz�c. Ca�e niezadowolenie ze zbyt ma�ej mocy kosmotronu wk�ada� w grymasy twarzy; zdawa�o si�, �e smakuje jaki� nies�ychanie gorzki p�yn. Ko�owymi ruchami r�k dawa� zna� elektrykom, by zwi�kszali pr�d na magnesach. Gdy wskaz�wki poczyna�y dochodzi� do czerwonych kresek przele�enia, asystenci silniej zaciskali r�ce na wy��cznikach, a Sio��o krzywi� si� jeszcze bardziej. W g��bi kad�uba kosmotronu pr�d hucza� coraz g�o�niej, zag�uszaj�c wszystkie inne d�wi�ki. Wreszcie ruchome cz�ci aparatury, a potem i pod�oga zaczyna�y wibrowa�. Dreszcz szed� po d�wigarach no�nych, przeszywa� cia�a ludzi. Wskaz�wki osi�ga�y czerwone granice. Teraz wszyscy przenosili wzrok z tarcz zegarowych na twarz profesora, kt�ry z wysoko�ci jak w�dz na polu bitwy ogarnia� ca�o�� do�wiadczenia. Nagle w ch�r dudni�cych odg�os�w wpada�y kr�tkie, chlastaj�ce d�wi�ki. To po��czone z g�o�nikami liczniki Geigera ostrzega�y, �e do przestrzeni, w kt�rej stoj� ludzie, przedostaje si� spoza ochronnego muru przenikliwe promieniowanie. Sio��o naciska� czerwony guzik, za siatkami ochronnymi rozchodzi�o si� szcz�kanie wy��cznik�w strzelaj�cych p�omienistymi zygzakami i nast�powa�a nag�a cisza. Potem ludzie znowu si� krz�tali i po jakim� czasie wszystko zaczyna�o si� od pocz�tku.
Rezultatem tej nie ustaj�cej pracy by�a drobna kostka substancji, kt�ra wch�on�a w siebie atomy sztucznie stworzonego pierwiastka. Ten okruch materii, zamkni�ty w grubo�ciennym pudle o�owianym, wr�czono uroczy�cie mikrochemikom; w laboratorium analitycznym poddano go d�ugiej serii zabieg�w, dzi�ki kt�rym mala� coraz bardziej, rozmywany kwasami, przetapiany, przepuszczany w postaci pary mi�dzy biegunami elektromagnes�w, destylowany frakcjami, a� na koniec zesp� Sio��y otrzyma� od chemik�w niewielk� szklan� prob�wk�. Na jej dnie spoczywa�a widoczna tylko przez mikroskop, niepozorna, szara jak popi� szczypta metalicznego stellaru.
II. CUD CZWARTKA
Zapada� wiecz�r ostatniego dnia listopada. W budynkach Chemii Termo-J�drowej, Oddzia�u Promieni Kosmicznych i si�owni atomowych panowa�a zupe�na cisza. Wi�kszo�� pracownik�w opu�ci�a ju� mury Instytutu udaj�c si� b�d� samochodami do pobliskiej Warszawy, b�d� do swych domk�w w kolonii uniwersyteckiej. Ogromne laboratoria sta�y pogr��one w mroku; wiatr p�dzi� chmury zesch�ych li�ci osypuj�cych si� z szelestem po �cianach budynk�w. Tylko w hali kosmotronu krz�ta�y si� jeszcze brygady technik�w-monta�yst�w, hurkota� d�wig, strzela�y