86

Szczegóły
Tytuł 86
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

86 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 86 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

86 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Przenicowany �wiat" autor: Strugaccy Cz�� pierwsza ROBINSON Rozdzia� I Maksym uchyli� pokryw� w�azu, wysun�� si� na zewn�trz i ostro�nie popatrzy� w niebo. Niebo zwisa�o bardzo nisko i by�o jakie� surowe, pozbawione tej przejrzystej lekko�ci, kt�ra pozwala�a si� domy�la� bezmiaru kosmosu i mnogo�ci wype�niaj�cych go zaludnionych �wiat�w. To nie by� niebosk�on, lecz prawdziwa biblijna opoka, twarda, nieprzenikliwa i r�wnomiernie fosforyzuj�ca. Miejscowy Atlas musia� by� nie lada si�aczem! Maksym poszuka� w zenicie dziury wybitej przez jego statek, ale dziury nie by�o. By�y jedynie dwa wielkie czarne kleksy, rozp�ywaj�ce si� niczym dwie krople tuszu wpuszczone do wody. Maksym otworzy� w�az i zeskoczy� w wysok� traw�. Powietrze by�o g�ste i gor�ce. Pachnia�o kurzem, starym �elastwem, rozgniecionymi ro�linami i �yciem. Pachnia�o te� �mierci�, dawn� i niepoj�t�. Trawa si�ga�a do pasa, w pobli�u ciemnia�y zaro�la jakich� krzew�w i bez�adnie stercza�y sm�tne, pokrzywione drzewa. By�o prawie widno, jak w ksi�ycow� noc na Ziemi, ale bez ksi�ycowych cieni i zamglonego ksi�ycowego b��kitu. Wszystko by�o szare, zakurzone i p�askie. Statek sta� na dnie ogromnej kotliny o �agodnych zboczach. Otaczaj�cy go teren wyra�nie si� wznosi� ku nieostremu, rozmytemu horyzontowi. Maksym ze zdziwieniem stwierdzi�, �e tu� obok p�yn�a wielka i spokojna rzeka; p�yn�a na zach�d. Maksym obszed� statek woko�o, przesuwaj�c palcami po jego zimnym, lekko wilgotnym boku. Znalaz� �lady uderze� tam, gdzie si� ich spodziewa�. G��bokie wgniecenie pod pier�cieniem indykacyjnym zjawi�o si� wtedy, kiedy statek nagle podskoczy� do g�ry i przechyli� si� na bok tak gwa�townie, �e autopilot "straci� g�ow�", i Maksym musia� po�piesznie przej�� stery. Rozdarcie pancerza przy prawym wizjerze powsta�o dziesi�� sekund p�niej, kiedy statek stan�� d�ba i zzezowacia�. Maksym znowu popatrzy� w niebo. Czarnych kleks�w ju� prawie nie by�o wida�. Atak meteorytowy w stratosferze. Prawdopodobie�stwo: zero ca�ych, zero, zero� Ale przecie� ka�de prawdopodobne wydarzenie musi wreszcie kiedy� nast�pi� Maksym wsun�� si� do kabiny, prze��czy� sterowanie na samoremont, uruchomi� autoanalizator i skierowa� si� ku rzece. Przygoda. Fakt. Ale co dla nas znacz� takie przygody. Nuda. W GOZ-ie ---Grupie Otwartego Zwiadu --- nawet przygody s� zrutynizowane. Atak meteorytowy, uszkodzenie cia�a, atak promienisty, awaria przy l�dowaniu� Wysoka, �amliwa trawa szele�ci�a i chrz�ci�a pod nogami. Z j�kliwym brz�czeniem nadlecia�a chmara jakich� komar�w, pokr�ci�a si� ko�o twarzy i odlecia�a. Powa�ni, doro�li ludzie nie lataj� w Grupie Otwartego Zwiadu. Doro�li, powa�ni ludzie maj� swoje w�asne powa�ne, doros�e sprawy i w dodatku wiedz�, �e te wszystkie obce planety s� w gruncie rzeczy jednakowe i tak samo nu��ce. Jednostajnie nu��ce. Nu��co jednostajne� Co innego, je�eli si� ma dwadzie�cia lat, je�eli w�a�ciwie niczego porz�dnie si� nie umie i na dobr� spraw� nie wie, co by si� chcia�o umie�, je�eli nie potrafi si� ceni� swego najwi�kszego skarbu --- czasu, je�eli dominant� dwudziestoletniej osobowo�ci, tak samo jak dziesi�� lat temu, pozostaje nie g�owa, lecz r�ce i nogi; je�eli, je�eli, je�eli� W�wczas prosz� bardzo. Mo�esz wtedy wzi�� katalog, otworzy� go na dowolnej stronie, dotkn�� palcem dowolnego wiersza i lecie� przed siebie, odkrywa� planet�, nazywa� j� w�asnym imieniem, okre�la� dane fizyczne, walczy� z potworami, gdy na takowe natrafisz, nawi�zywa� kontakty --- je�li jest z kim, zabawia� si� w Robinsona --- je�li nikogo nie znajdziesz� Nie znaczy to przy tym wcale, �e to wszystko zrobi�e� na darmo. Podzi�kuj� ci, powiedz�, �e wnios�e� cenny wk�ad. Jaki� wybitny specjalista zaprosi ci� na szczeg�ow� rozmow� Uczniowie, zw�aszcza tr�jkowicze z m�odszych klas, b�d� na ciebie spogl�da� z szacunkiem� Ale gdy spotkasz swojego nauczyciela, zapyta ci� tylko: "Ci�gle jeszcze jeste� w GOZ-ie?" i zmieni temat rozmowy, a jego twarz b�dzie wyra�a� smutek i poczucie winy, gdy� czuje si� odpowiedzialny za to, �e nadal jeste� w GOZ-ie; ojciec za� powie: "Hm�" i niepewnie zaproponuje ci posad� laboranta, mama powie: "Maksiu, przecie� ty zupe�nie nie�le rysowa�e� w dzieci�stwie�", a Oleg: "Jak d�ugo mo�na? Przesta� si� wreszcie wyg�upia�!�"; Jenny natomiast: "Przedstawiam ci mojego m�a". I co najgorsze --- wszyscy b�d� mieli racj�, wszyscy --- opr�cz ciebie. A ty wr�cisz do centrali GOZ-u i staraj�c si� nie patrzy� na dw�ch takich samych p�g��wk�w szperaj�cych w katalogach przy s�siednim regale we�miesz kolejny tom, otworzysz go na pierwszej z brzegu stronicy i tkniesz palcem� Maksym stan�� na skraju urwiska i obejrza� si�. Poza nim porusza�a si�, prostowa�a przydeptana trawa, ko�lawe drzewa czernia�y na tle nieba i �wieci� malutki kr��ek otwartego w�azu. Wszystko wygl�da�o bardzo powszednio. No, dobrze --- powiedzia� do siebie. --- Od ka�dego wed�ug jego mo�liwo�ci. Dobrze by�oby znale�� cywilizacj�. Pot�n�, staro�ytn�, m�dr� i w dodatku ludzk�� Zszed� ku rzece. Rzeka by�a istotnie wielka, powolna i go�ym okiem by�o wida�, jak opada�a ze wschodu i wznosi�a si� ku zachodowi. (Refrakcja musi tu by� potworna�) By�o te� wida�, �e drugi brzeg jest �agodny i poro�ni�ty trzcin�, a o kilometr w g�r� rzeki stercz� z wody jakie� s�upy, krzywe belki i poskr�cane kratownice, kosmate od pn�czy. Cywilizacja --- pomy�la� Maksym bez szczeg�lnego podniecenia. Doko�a wyczuwa� wiele �elaza i jeszcze co� nieprzyjemnego, dusznego, a kiedy zaczerpn�� gar�� wody, zrozumia�, �e to radioaktywno��, dosy� silna i zjadliwa. Rzeka nios�a substancje promieniotw�rcze i Maksym poj��, �e z tej cywilizacji b�dzie niewiele po�ytku, �e z kontaktami lepiej w og�le nie zaczyna�, tylko zrobi� standardowe analizy, ze dwa razy chy�kiem oblecie� planet� wzd�u� r�wnika i zbiera� si� do powrotu. Na Ziemi przekaza� materia�y zas�pionym panom ze S�u�by Bezpiecze�stwa Galaktycznego, kt�rzy ju� wiele rzeczy w swoim �yciu widzieli, a samemu jak najszybciej zapomnie� o wszystkim. Strzepn�� z obrzydzeniem palcami i wytar� je o piasek. Potem przykucn�� i zamy�li� si�. Pr�bowa� wyobrazi� sobie mieszka�c�w tej z pewno�ci� niezbyt szcz�liwej planety. Gdzie� za lasami by�o miasto, z pewno�ci� niezbyt pi�kne, brudne fabryki zanieczyszczaj�ce rzeki radioaktywnymi pomyjami, brzydkie cudaczne domy pod �elaznymi dachami. Du�o �cian, ma�o okien, brudne szczeliny pomi�dzy domami zawalone odpadkami i truch�ami zwierz�t domowych, g��boka fosa wok� miasta i zwodzone mosty� Chocia� nie, to wszystko by�o przed fabrykami� No i ludzie. Spr�bowa� wyobrazi� sobie tych ludzi, ale nie zdo�a�. Wiedzia� tylko, �e nosz� bardzo du�o odzie�y, �e s� po prostu zapakowani w grub�, szorstk� tkanin�, a wysokie bia�e ko�nierze obcieraj� im szyje. Potem zobaczy� �lad na piasku. �lady bosych n�g. Kto� zlaz� z urwiska i wszed� do rzeki. Kto� o wielkich szerokich stopach, ci�ki, krzywonogi i niezr�czny. Niew�tpliwie humanoid, ale u n�g mia� po sze�� palc�w. Post�kuj�c i sapi�c spe�z� z urwiska, przeku�tyka� po piasku, zanurzy� si� z pluskiem w radioaktywnej wodzie, parskaj�c pop�yn�� na drugi brzeg i ukry� si� w trzcinach. Jaskrawoniebieski b�ysk roz�wietli� wszystko doko�a niczym uderzenie b�yskawicy i natychmiast nad urwiskiem zahucza�o, zasycza�o, zatrzeszcza�o. Maksym zerwa� si� na r�wne nogi. Z urwiska sypa�a si� sucha ziemia, co� z niebezpiecznym �wistem przemkn�o po niebie i upad�o po�rodku rzeki, wznosz�c fontann� wody p� na p� z bia�� par�. Maksym zacz�� biec pod g�r�. Wiedzia� ju�, co si� sta�o, nie rozumia� jedynie, dlaczego, nie zdziwi� si� wi�c, kiedy w miejscu, gdzie dopiero co sta� statek, zobaczy� k��bi�cy si� s�up roz�arzonego dymu, kt�ry niczym gigantyczny korkoci�g wwierca� si� w fosforyzuj�c� opok� nieba. Statek p�k�, ceramitowy pancerz jarzy� si� fioletowo, weso�o pali�a si� trawa, p�on�y krzewy i dymne ogniki przebiega�y po ko�lawych drzewach. W�ciek�e gor�co bi�o w twarz, wi�c Maksym os�oni� j� d�oni� i zacz�� si� cofa� wzd�u� urwiska, najpierw o krok, potem jeszcze o jeden, a p�niej jeszcze i jeszcze. Cofa� si� nie odrywaj�c �zawi�cych oczu od tej wspania�ej pochodni sypi�cej purpurowymi i zielonymi iskrami, od tego niespodziewanego wulkanu, od bezsensownego szale�stwa rozpasanej energii. Niby dlaczego nie? --- pomy�la� w rozterce. Zjawi�a si� wielka ma�pa, zobaczy�a, �e mnie nie ma, wlaz�a do �rodka, podnios�a pok�ad, sam co prawda nie wiem, jak to si� robi, ale ona si� domy�li�a, wida� te sze�ciopalczaste ma�py s� bardzo zmy�lne ---unios�a wi�c pok�ad� Co tam u diab�a jest pod pok�adem?! S�owem, znalaz�a akumulatory, chwyci�a wielki kamie�, co najmniej trzytonowy, zamachn�a si� i trach!� Pot�ny musia� by� ma�piszon� Wyko�czy�a m�j statek swoimi brukowcami; dwa razy w stratosferze, no i teraz� Zadziwiaj�ca historia� Nic podobnego zdaje si� do tej pory nie by�o� A co ja w�a�ciwie mam teraz robi�? W centrali oczywi�cie wkr�tce si� zorientuj�, �e co� tu nie jest w porz�dku, ale na pewno nie pomy�l�, �e statek przepad�, a pilot ocala�� Co teraz b�dzie? Obr�ci� si� plecami do po�aru i poszed�, gdzie oczy ponios�. Pomaszerowa� szybkim krokiem wzd�u� rzeki. Wszystko doko�a by�o zabarwione na czerwono, a w przodzie miota� si� na trawie jego cie�. Z prawej strony zaczyna� si� las, rzadki i cuchn�cy zgnilizn�. Trawa zrobi�a si� mi�kka i wilgotna. Dwa wielkie nocne ptaki poderwa�y si� z ha�asem spod jego n�g i nisko nad wod� poci�gn�y na drugi brzeg. Pomy�la� przelotnie, �e ogie� mo�e go dop�dzi� i wtedy b�dzie musia� ucieka� wp�aw, a to nie b�dzie przyjemne; czerwone �wiat�o nagle pociemnia�o i zaraz potem zupe�nie zgas�o. Zrozumia� wtedy, �e urz�dzenia ga�nicze spe�ni�y sw�j obowi�zek z w�a�ciw� im solidno�ci�. Wyobrazi� sobie nadtopione butle stercz�ce w�r�d p�on�cych zgliszcz rzygaj�ce ci�kimi k��bami pirogaf�w� Spokojnie --- pomy�la�. Najwa�niejsze to nie traci� g�owy. Mam czas. W�a�ciwie mam mas� czasu. Mog� mnie szuka� w niesko�czono��: statku nie ma, wi�c znale�� mnie niepodobna. Zreszt� dop�ki nie zrozumiej�, co si� sta�o, zanim ostatecznie si� nie przekonaj�, p�ki nie b�d� ca�kowicie pewni, mamie niczego nie powiedz�� A ja tymczasem co� wymy�l� Min�� niewielkie, ch�odne grz�zawisko, przedar� si� przez krzaki i znalaz� si� na drodze, na starej, pop�kanej betonowej szosie nikn�cej w lesie. Podszed� do skraju urwiska st�paj�c po betonowych p�ytach i zobaczy� kratownic� do po�owy pogr��on� w wodzie, po drugiej za� stronie rzeki przed�u�enie drogi ledwie widoczne pod �wiec�cym niebem. Przypuszczalnie by� tu kiedy� most i przypuszczalnie ten most komu� bardzo przeszkadza�, tak bardzo, �e go zwali� do wody. Maksym siad� na kraw�dzi urwiska, spu�ci� nogi i zacz�� rozmy�la�: Najwa�niejsze znalaz�em. Oto mam przed sob� drog�. Z��, toporn� i w dodatku bardzo star�, ale w ka�dym razie drog�, a na wszystkich zamieszkanych planetach drogi prowadz� ku tym, kt�rzy je zbudowali. Czego mi brak? G�odny nie jestem. To znaczy ch�tnie bym co� zjad�, ale to sprawka zamierzch�ych instynkt�w, kt�re zaraz st�umimy. Pi� mi si� zachce nie pr�dzej ni� po up�ywie doby. Powietrza jest pod dostatkiem, cho� prawd� m�wi�c wola�bym, �eby w atmosferze by�o mniej dwutlenku w�gla i promieniotw�rczego brudu. Niczego przyziemnego wi�c nie potrzebuj�. Potrzebuj� natomiast niewielkiego, szczerze m�wi�c prymitywnego nadajnika zeroprzestrzennego ze spiraln� emisj�. Co mo�e by� prostszego od prymitywnego nadajnika zeroprzestrzennego? Jedynie prymitywny zeroprzestrzenny akumulator� Zmru�y� oczy i pod czaszk� natychmiast pojawi� si� dok�adny schemat nadajnika pracuj�cego na pomiennikach pozytronowych. Gdyby mia� odpowiednie cz�ci, zmontowa�by go raz-dwa, nie otwieraj�c nawet oczu. Kilkakrotnie przeprowadzi� w my�li t� operacj�, lecz kiedy otworzy� oczy --- nadajnika nadal nie by�o. Nie by�o w og�le niczego. Robinson --- pomy�la� z niejakim dreszczykiem. Maksym Cruzoe. Masz ci los --- opr�cz szort�w bez kieszeni i trampek na nogach --- niczego nie mam. Ale za to moja "wyspa" jest zaludniona� A je�eli wyspa jest zamieszkana, to zawsze pozostaje nadzieja na zdobycie prymitywnego nadajnika zeroprzestrzennego. Usilnie my�la� o nadajniku, ale nie bardzo mu to wychodzi�o. Ci�gle mia� przed oczyma mam�, kiedy jej o�wiadczono: "Pani syn zagin�� bez wie�ci", widzia� wyraz jej twarzy i widzia� ojca bezradnie pocieraj�cego policzki, czu�, jak im jest �le i pusto� Nie --- powiedzia� sobie. --- O tym my�le� nie wolno. Wszystko jedno o czym, tylko nie o tym, bo inaczej niczego nie osi�gn�. Rozkazuj� i zabraniam. Rozkazuj� nie my�le� i zabraniam my�le�. Kropka. --- Podni�s� si� i poszed� przed siebie. Las, pocz�tkowo rzadki i nie�mia�y, stopniowo nabiera� odwagi i coraz bli�ej podchodzi� do szosy. Niekt�re bezczelne m�ode drzewka roz�upa�y beton i ros�y bezpo�rednio na jezdni. Najwidoczniej droga mia�a dobre kilkadziesi�t lat, a w ka�dym razie od dziesi�tk�w lat nikt z niej nie korzysta�. Las po obu stronach g�stnia�, stawa� si� coraz wy�szy i zwarty. Gdzieniegdzie ga��zie drzew przeplata�y si� nad g�ow�. Zrobi�o si� ciemno. Z g�szczu to z lewej, to z prawej dobiega�y gard�owe odg�osy. Co� tam szele�ci�o, porusza�o si�, tupa�o. Raz nawet o jakie� dwadzie�cia metr�w przed nim co� kr�pego, ciemnego chy�kiem przebieg�o drog�. Brz�cza�y komary. Maksymowi nagle przysz�o do g�owy, �e okolica jest do tego stopnia zaniedbana i dzika, �e ludzi w pobli�u mo�e nie by�, i �e trzeba b�dzie do nich w�drowa� nawet kilka dni. Zamierzch�e instynkty przebudzi�y si� zn�w i da�y zna� o sobie, ale Maksym czu� wok� siebie bardzo du�o �ywego mi�sa i wiedzia�, �e z g�odu nie zginie. Wiedzia� r�wnie�, i� to wszystko b�dzie z pewno�ci� niesmaczne, natomiast polowanie mo�e okaza� si� interesuj�ce. Poniewa� o sprawie najwa�niejszej zabroni� sobie my�le�, zacz�� wspomina�, jak to oni z Peterem i gajowym Adolfem �owili zwierzyn�. Polowali go�ymi r�kami, chytro�� przeciw chytro�ci, rozum przeciw instynktowi, si�a przeciwko sile. Trzy doby bez przerwy gna� jelenia przez wiatro�omy, dop�dzi�, chwyci� za rogi i powali� na ziemi� Jeleni tu zreszt� pewnie nie ma, ale nie by�o w�tpliwo�ci, �e tutejsza dziczyzna jest jadalna: wystarczy�o si� zamy�li�, odpr�y�, a ju� komarzyska zaczyna�y k�sa� jak w�ciek�e� To znaczy, �e na tej planecie �mier� g�odowa nie grozi. Nie�le by�oby zab��dzi� i sp�dzi� ze dwa latka na w��cz�dze po lasach. Poszuka�by sobie cz�owiek kolegi ---jakiego� wilka albo innego nied�wiedzia --- chodzi�by sobie z nim na �owy, rozmawia�� W ko�cu by si� to naturalnie znudzi�o, zreszt� nie wygl�da wcale na to, aby po tutejszych lasach mo�na by�o z przyjemno�ci� w�drowa�: tak wiele �elastwa poniewiera si� doko�a, �e a� nie ma czym oddycha� No i oczywi�cie trzeba najpierw zmontowa� nadajnik zeroprzestrzenny� Zatrzyma� si� i zacz�� nas�uchiwa�. Gdzie� w g��bi chaszczy rozleg� si� monotonny g�uchy �oskot. Maksym uprzytomni� sobie, �e ju� dawno s�ysza� ten ha�as, ale dopiero teraz zwr�ci� na� uwag�. To nie by�o zwierz� ani wodospad, to by� mechanizm, jaka� barbarzy�ska maszyna. Machina chrypia�a, porykiwa�a, zgrzyta�a metalem i rozsiewa�a nieprzyjemne, rdzawe wonie. I si� zbli�a�a. Maksym pochyli� si� i wzd�u� pobocza bezszelestnie pobieg� jej naprzeciw. Nagle gwa�townie si� zatrzyma�. Z rozp�du o ma�o nie wskoczy� na skrzy�owanie. Drog� pod k�tem prostym przecina�a inna szosa. Bardzo brudna, przeorana obskurnymi koleinami, pokryta stercz�cymi od�amkami betonowej nawierzchni i bardzo, ale to bardzo radioaktywna. Maksym przykucn�� i spojrza� w lewo. �oskot silnika i metaliczne zgrzyty dobiega�y stamt�d. Grunt pod nogami zacz�� wibrowa�. Maszyna si� zbli�a�a. Chwil� p�niej pokaza�a si�. By�a nieprzyzwoicie wielka, gor�ca, smrodliwa, ca�a z nitowanego metalu. Potwornymi g�sienicami oblepionymi b�otem mia�d�y�a drog� i nie mkn�a, nie toczy�a si�, lecz par�a do przodu brz�cz�c obluzowanymi blachami. Garbaty niechlujny stw�r nafaszerowany surowym plutonem p� na p� z lantanowcami, t�py, gro�ny, bezradny i niebezpieczny min�� skrzy�owanie i par� dalej chrz�szcz�c i zgrzytaj�c rozgniatanym betonem. Pozostawi� za sob� chmur� rozpalonej duszno�ci, skry� si� w lesie i ci�gle rycza�, wierci� si�, porykiwa�, a� wreszcie ucich� w oddali. Maksym z�apa� oddech i odp�dzi� komary. By� wstrz��ni�ty. Nigdy w �yciu nie widzia� niczego r�wnie idiotycznego i �a�osnego. Taak --- pomy�la� sobie. Promiennik�w pozytronowych tu si� nie zdob�dzie. Popatrzy� na �lady potwora i zauwa�y� nagle, �e poprzeczna szosa nie jest zwyczajn� drog�, lecz przesiek�, w�sk� szczelin� w lesie. Drzewa nie przys�ania�y nieba jak na pierwszej drodze. Mo�e go dop�dzi�? --- pomy�la�. Zatrzyma�, wygasi� kocio�� Ws�ucha� si�. W lesie rozleg� si� �omot i trzask. Potw�r tarza� si� w g�szczu, jak hipopotam w bagnie. P�niej �oskot silnika zn�w si� zacz�� przybli�a�. Potw�r wraca�. Zn�w sapanie, ryk, fala smrodu, jazgot i pobrz�kiwanie i oto machina mija skrzy�owanie i prze tam, sk�d dopiero co przysz�a� Nie ---powiedzia� Maksym. --- Nie chc� z ni� zaczyna�. Nie lubi� z�ych zwierz�t i barbarzy�skich automat�w� Poczeka�, a� potw�r zniknie, wyszed� z krzak�w, rozp�dzi� si� i jednym susem przesadzi� ska�one skrzy�owanie. Przez jaki� czas szed� bardzo szybko i g��boko oddycha� uwalniaj�c p�uca od wyziew�w �elaznego hipopotama. Potem zn�w powr�ci� do kroku marszowego. My�la� o tym, co zobaczy� w ci�gu dw�ch pierwszych godzin pobytu na swojej zaludnionej wyspie i pr�bowa� po��czy� w jedn� logicznie sp�jn� ca�o�� wszystkie sprzeczne i przypadkowe obserwacje. Ale by�o to ponad jego si�y. Ten �wiat wydawa� si� bajkowy, a nie rzeczywisty. Bajeczny by� ten las zapchany starym �elastwem, bajkowe istoty gaworzy�y w nim niemal ludzkimi g�osami; stara, nie u�ywana droga --- niczym w ba�ni prowadzi�a do zaczarowanego zamku i niewidzialni, �li czarownicy starali si� przeszkadza� cz�owiekowi, kt�ry trafi� w te okolice. Na dalekich rubie�ach obrzucili go meteorytami, a kiedy to nic nie da�o --- spalili statek, schwytali w pu�apk� i poszczuli �elaznym smokiem. Smok okaza� si� jednak zbyt stary i g�upi, czarownicy ju� pewnie spostrzegli swoje potkni�cie i teraz szykuj� co� nowocze�niejszego� --- S�uchajcie --- powiedzia� do nich Maksym. --- Ja przecie� nie mam zamiaru odczarowywa� waszych zamk�w i budzi� waszych �pi�cych kr�lewien, chcia�bym tylko zobaczy� si� z kt�rym� z was, wystarczaj�co pot�nym, aby potrafi� wyczarowa� mi promienniki pozytronowe� Ale �li czarownicy nie chcieli o niczym s�ysze�. Najpierw u�o�yli w poprzek szosy ogromne zmursza�e drzewo, p�niej zniszczyli betonow� nawierzchni�, wykopali w ziemi ogromny d� i nape�nili go promieniotw�rczym b�ockiem, a kiedy i to nie pomog�o, kiedy komary nie mia�y ju� si�y k�sa�, wtedy, ju� nad ranem, wypu�cili z lasu zimn�, z�� mg��. We mgle Maksymowi zrobi�o si� ch�odno, wi�c zacz�� biec dla rozgrzewki. Mg�a by�a lepka, oleista, zalatywa�a mokrym metalem i zgnilizn�. Wkr�tce jednak zapachnia�o dymem i Maksym zrozumia�, �e gdzie� w pobli�u p�onie �ywy ogie�. Wstawa� �wit i niebo zaja�nia�o ju� porann� szaro�ci�, kiedy zobaczy� --- w bok od drogi --- ognisko i nisk�, kamienn� budowl�, star� i poro�ni�t� mchem, z zapadni�tym dachem i pustymi, czarnymi oknami. Tubylc�w nie by�o wida�, ale Maksym czu�, �e s� gdzie� w pobli�u, �e niedawno tu byli i �e prawdopodobnie wkr�tce wr�c�. Skr�ci� z szosy, przeskoczy� przydro�ny r�w i zapadaj�c si� po kostki w gnij�cych li�ciach podszed� do ogniska. Ognisko powita�o go dobrym, pierwotnym ciep�em, przyjemnie �echc�cym atawistyczne instynkty. Tu wszystko by�o zwyczajne. Mo�na by�o nie witaj�c si� z nikim przykucn��, wyci�gn�� r�ce nad ogniem i czeka� w milczeniu, a� gospodarz tak samo bez s�owa poda gor�cy k�s i gor�cy kubek. Gospodarza wprawdzie nie by�o, ale nad ogniem wisia� okopcony kocio�ek z ostro pachn�c� straw�, a troch� dalej poniewiera�y si� dwie kapoty z grubej tkaniny, brudny, opr�niony do po�owy worek z szelkami, ogromne kubki z pogniecionej blachy i jeszcze jakie� inne �elazne przedmioty o niejasnym przeznaczeniu. Maksym usiad� przy ognisku i ogrza� si� patrz�c w p�omienie. Nast�pnie wsta� i wszed� do domu. W�a�ciwie z ca�ego domu pozosta� jedynie kamienny zr�b. Przez po�amane belki nad g�ow� prze�witywa�o poranne s�o�ce, na zgni�e deski pod�ogi strach by�o wej��, a po k�tach ros�y k�pki malinowych grzyb�w. Grzyby by�y w zasadzie truj�ce, ale je�li si� je dobrze podpiecze, b�dzie je mo�na bez obawy zje��. Zreszt� my�l o jedzeniu natychmiast znikn�a, kiedy Maksym dojrza� w p�mroku pod �cian� czyje� ko�ci przemieszane z wyp�owia�ymi �achmanami. Zrobi�o mu si� nieprzyjemnie, odwr�ci� si�, zszed� po zrujnowanych schodkach, z�o�y� d�onie w tr�bk� i wrzasn�� na ca�e gard�o: --- Hop, hop, hop, sze�ciopalcza�ci! --- Echo prawie natychmiast ugrz�z�o we mgle pomi�dzy drzewami. Nikt nie odpowiedzia�, tylko jakie� ptaszki nad g�ow� zapiszcza�y zdenerwowanymi g�osikami. Maksym wr�ci� do ogniska, podrzuci� par� ga��zek do ognia i zajrza� do kocio�ka. Polewka kipia�a. Rozejrza� si� woko�o, znalaz� co� w rodzaju �y�ki, pow�cha� j�, wytar� traw� i zn�w pow�cha�� Potem ostro�nie zebra� szarawe szumowiny i strz�sn�� je na w�gle. Zamiesza� zup�, zaczerpn�� z brzegu, podmucha� i spr�bowa�. Okaza�a si� ca�kiem niez�a, co� w rodzaju polewki z w�troby tachorga, tylko bardziej ostra w smaku. Maksym od�o�y� �y�k�, pieczo�owicie, obiema r�kami zdj�� kocio�ek z ognia i postawi� na trawie. Potem zn�w si� rozejrza� i powiedzia� g�o�no: --- �niadanie gotowe! --- Nie opuszcza�o go wra�enie, �e gospodarze s� gdzie� tu� obok, ale widzia� jedynie nieruchome, mokre od mg�y krzewy i czarne, poskr�cane pnie drzew. S�ysza� za� tylko potrzaskiwanie ognia i pracowite ptasie nawo�ywania. ---No dobrze --- powiedzia� na g�os. --- R�bcie, jak chcecie, a ja nawi�zuj� kontakt. --- Bardzo szybko zasmakowa� w tej strawie. Czy to �y�ka by�a zbyt wielka, czy te� odwieczne instynkty wzi�y g�r�, w ka�dym razie ani si� spostrzeg�, jak wych�epta� trzeci� cz�� kocio�ka. W�wczas odsun�� si� z �alem od niego, usiad�, starannie wytar� �y�k�, ale nie wytrzyma� i jeszcze raz zaczerpn�� z samego dna tych apetycznych, rozp�ywaj�cych si� w ustach brunatnych grudek przypominaj�cych trepangi, odsun�� si� zupe�nie, zn�w wytar� �y�k� i po�o�y� j� w poprzek kocio�ka. Wsta�, zebra� kilka cienkich witek i wszed� do budynku. Ostro�nie st�paj�c po spr�chnia�ych deskach i staraj�c si� nie patrze� na szcz�tki pod �cian� zacz�� zbiera� grzyby. Wybiera� najbardziej j�drne malinowe g��wki i nawleka� je na ga��zk�. Warto by was posoli� --- my�la� --- posypa� odrobin� pieprzu, ale to nic, dla pierwszego kontaktu i tak si� nadacie. Zawiesimy was nad ogniskiem, wszystkie trucizny z was wyparuj� i b�dziecie smaczniutkie, �e palce liza� Staniecie si� moim pierwszym wk�adem w kultur� tej planety, drugim za� b�d� promienniki pozytronowe� Nagle w domu zrobi�o si� odrobin� ciemniej i Maksym od razu wyczu�, �e kto� na niego patrzy. Chcia� si� natychmiast odwr�ci�, ale si� opanowa�, policzy� do dziesi�ciu, wolno si� wyprostowa� i z przygotowanym zawczasu u�miechem obr�ci� g�ow�. Z okna patrzy�a na� d�uga, ciemna twarz z wielkimi ponurymi oczami i sm�tnie opuszczonymi k�cikami warg. Patrzy�a bez �adnego zainteresowania, bez wrogo�ci i bez zadowolenia, patrzy�a nie na cz�owieka z innego �wiata, lecz jakby na niepos�uszne zwierz� domowe, kt�re zn�w wlaz�o, gdzie nie nale�y. Przez kilka chwil patrzyli na siebie i Maksym czu�, jak sm�tek promieniuj�cy z tej twarzy wype�nia dom, zatapia las i ca�� planet�, ca�y otaczaj�cy �wiat i �e wszystko doko�a staje si� nagle szare i p�aczliwe; �e wszystko ju� by�o i b�dzie jeszcze wiele razy, �e nie ma �adnej nadziei na wybawienie z tej szarej i p�aczliwej nudy. Potem w domu zrobi�o si� jeszcze ciemniej i Maksym odwr�ci� si� ku drzwiom. Sta� w nich kr�py cz�owiek ca�kowicie obro�ni�ty rudym w�osem. Ubrany by� w brzydki kraciasty kombinezon i swymi szerokimi barami zagradza� ca�e przej�cie. Spomi�dzy bujnego rudego zarostu spogl�da�y na Maksyma k�uj�ce niebieskie oczka, bardzo twarde, bardzo z�e, a jednak jakie� weso�e; mo�e zreszt� tylko przez kontrast z p�yn�c� od okna rozpaczliw� melancholi�. Ten w�ochacz najwidoczniej te� nie pierwszy raz widzia� przybysz�w z innych �wiat�w, a w dodatku zwyk� by� post�powa� z tymi uprzykrzonymi go��mi ostro, szybko i zdecydowanie, bez r�nych tam kontakt�w i tym podobnych niepotrzebnych komplikacji. Z szyi zwisa�a mu na sk�rzanym pasie gruba metalowa rura o nader z�owieszczym wygl�dzie. Otw�r tego narz�dzia by� skierowany prosto w �o��dek Maksyma. Od razu by�o wida�, �e nigdy nie s�ysza� ani o najwy�szej warto�ci, jak� jest �ycie ludzkie, ani o Deklaracji Praw Cz�owieka, ani o innych podobnie wspania�ych wynalazkach najwy�szego humanizmu, ani te� o humanizmie jako takim, gdyby za� kto� mu o tych rzeczach opowiedzia� --- z pewno�ci� by nie uwierzy�. Maksym nie mia� jednak wyboru. Wyci�gn�� przed siebie witk� z nawleczonymi grzybami, u�miechn�� si� jeszcze szerzej i powiedzia� z przesadn� artykulacj�: "Pok�j! Przyja��!" Ponury osobnik zza okna zareagowa� na to has�o d�ugim be�kotliwym zdaniem, po czym opu�ci� rejon kontaktu i s�dz�c z dobiegaj�cych z zewn�trz odg�os�w zacz�� podrzuca� suche ga��zie do ogniska. Sko�tuniona ruda broda niebieskookiego zacz�a si� porusza� i z miedzianych ko�tun�w posypa�y si� jazgotliwe, porykuj�ce d�wi�ki przypominaj�ce Maksymowi do z�udzenia ha�as �elaznego smoka na skrzy�owaniu. --- Tak! --- powiedzia� Maksym energicznie kiwaj�c g�ow�. ---Ziemia! Kosmos! --- Wskaza� ga��zk� na zenit i rudobrody pos�usznie spojrza� na zrujnowany strop. --- Maksym! ---kontynuowa� Maksym dotykaj�c palcem w�asnej piersi. --- Mak-sym! Nazywam si� Maksym! --- Aby nie by�o �adnych w�tpliwo�ci, waln�� si� w pier� niczym rozw�cieczony goryl. --- Maksym! --- Machch-ssym! --- wrzasn�� rudobrody z dziwnym akcentem. Nie spuszczaj�c oczu z Maksyma wystrzeli� przez rami� seri� zgrzytaj�cych, jazgotliwych d�wi�k�w, w kt�rych kilkakro� powt�rzy�o si� s�owo "Mach-sym", w odpowiedzi na co niewidzialny sm�tny osobnik zacz�� wydawa� przera�aj�co p�aczliwe d�wi�ki. Rudobrody wytrzeszczy� niebieskie oczy, rozwar� ��toz�b� paszcz�k� i zarechota� jak szalony. Najwidoczniej co� go bardzo rozbawi�o. Gdy si� ju� do woli na�mia�, wytar� oczy woln� r�k�, opu�ci� swoj� �mierciono�n� bro� i da� Maksymowi nie pozostawiaj�cy w�tpliwo�ci znak g�ow�: "No, wychod�!" Maksym pos�ucha�, wyszed� na ganek i znowu wyci�gn�� ku rudobrodemu witk� z grzybami. Rudobrody wzi�� ga��zk�, zacz�� obraca� na wszystkie strony, pow�cha� i wyrzuci�. --- O, nie! --- sprzeciwi� si� Maksym. --- Jeszcze b�dziecie palce liza� Pochyli� si� i podni�s� ga��zk�. Rudobrody si� nie sprzeciwia�. Klepn�� Maksyma po plecach, pchn�� ku ognisku, nacisn�� rami�, posadzi� i zacz�� co� t�umaczy�. Ale Maksym nie s�ucha�. Patrzy� na ponuraka, kt�ry siedzia� po drugiej stronie ognia i suszy� jak�� wielk�, brudn� szmat�. Jedn� nog� mia� bos�. Bez przerwy porusza� palcami i tych palc�w mia� pi��. Pi��, a wcale nie sze��. Rozdzia� II Gaj siedz�c na brze�ku �awki pod oknem polerowa� mankietem god�o na berecie i patrzy�, jak kapral Waribobu wypisuje mu dokumenty podr�ne. Kapral trzyma� g�ow� przechylon� na bok, oczy wytrzeszczy�, lew� r�k� po�o�y� na stole przytrzymuj�c blankiet z czerwon� obw�dk�, praw� za� bez po�piechu stawia� kaligraficznie litery. Nie�le mu to wychodzi --- my�la� Gaj z niejak� zazdro�ci�. Stary zatramencia�y pryk: dwadzie�cia lat w legionie i ci�gle gryzipi�rek. Patrzcie go, jak to ga�y wytrzeszcza� Zaraz jeszcze i j�zor wywali� Duma brygady� Nie m�wi�em� J�zyk te� ma upaprany atramentem. Bywaj zdr�w, Waribobu, ty stary ka�amarzu, wi�cej si� ju� nie zobaczymy. W og�le to jako� smutno mu st�d odje�d�a�: ch�opaki si� nie�le dobra�y, panowie oficerowie te�, no i sama s�u�ba po�yteczna, honorowa� Gaj poci�gn�� nosem i wyjrza� przez okno. Za oknem wiatr ni�s� bia�y kurz po szerokiej, g�adkiej ulicy bez chodnik�w, wy�o�onej starymi sze�ciok�tnymi p�ytami; biela�y �ciany d�ugich, jednakowych dom�w administracji i personelu in�ynieryjnego; ulic� sz�a, os�aniaj�c si� przed kurzem i przytrzymuj�c sp�dniczk�, pani Idoja, dama pulchna i reprezentacyjna, m�na kobieta, kt�ra nie zawaha�a si� pod��y� wraz z dzie�mi za panem brygadierem w te niebezpieczne okolice. Wartownik przed budynkiem komendantury, nowicjusz w sztywnym prochowcu i berecie naci�gni�tym na uszy, poderwa� si� przed ni� na baczno��. Potem przejecha�y dwie ci�ar�wki z kator�nikami. Pewnie na szczepienia� Racja, w �eb go, niech si� nie rozgl�da: to nie wycieczka� --- Jak ty si� w�a�ciwie piszesz? --- zapyta� Waribobu. --- Gaal? Czy mo�e zwyczajnie Gal? --- Nie, panie kapralu --- powiedzia� Gaj. --- Nazywam si� Gaal. --- Szkoda --- powiedzia� Waribobu, ss�c w zadumie obsadk�. ---Gdyby by�o mo�na "Gal", jak raz by si� zmie�ci�o w linijce� Pisz, pisz, gryzipi�rku --- pomy�la� Gaj. --- Nie ma co linijek oszcz�dza�. I to si� nazywa kapral� Guziki za�niedzia�e, �adny mi kapral. Masz dwie blachy, a strzela� porz�dnie si� nie nauczy�e�, przecie� wszyscy o tym wiedz�� Drzwi si� otworzy�y i do kancelarii szybkim krokiem wszed� pan rotmistrz Toot ze z�ocist� opask� dy�urnego na r�kawie. Gaj poderwa� si� i stukn�� obcasami. Kapral uni�s� siedzenie, ale pisa� nie przesta�� --- Aha� --- rzek� pan rotmistrz zdzieraj�c ze wstr�tem z twarzy poch�aniacz kurzu. --- Szeregowy Gaal. Wiem, wiem, porzucacie nas. Szkoda. Ale gratuluj�. Mam nadziej�, �e w stolicy b�dziecie s�u�y� z r�wn� gorliwo�ci�. --- Tak jest, panie rotmistrzu! --- powiedzia� Gaj z takim przej�ciem, �e a� go w nosie zaszczypa�o. Bardzo lubi� pana rotmistrza Toota, wykszta�conego oficera, dawnego profesora gimnazjum. Okazuje si�, �e i pan rotmistrz go wyr�nia�. --- Mo�ecie usi��� --- powiedzia� pan rotmistrz id�c za barierk� w kierunku swojego biurka. Na stoj�co pobie�nie przejrza� papiery i chwyci� s�uchawk�. Gaj skromnie odwr�ci� si� w stron� okna. Na ulicy nic si� nie zmieni�o. W zwartym szyku podrepta� na obiad jego w�asny drugi pluton. Gaj odprowadzi� go smutnym wzrokiem. Wejd� zaraz do kantyny, kapral Serembesz rozka�e zdj�� berety, ch�opaki rykn� trzydziestoma gardzielami Dzi�kczynne S�owo, a nad kot�ami unosi si� ju� para, b�yszcz� miski i stary kumpel Doga jest got�w wypali� sw�j koronny kawa� o �o�nierzu i kucharce� Jak Boga kocham, szkoda odje�d�a�. S�u�ba tu niby niebezpieczna i �arcie pod�e, wci�� te same konserwy i klimat niezdrowy, ale mimo to� Tu w ka�dym razie wiesz na pewno, �e jeste� potrzebny, tutaj w�asn� piersi� os�aniasz kraj przed z�owrogim naporem z po�udnia. Ilu tu ju� cz�owiek pochowa� przyjaci�. Za osiedlem jest ca�y zagajnik tyczek z zardzewia�ymi he�mami� A z drugiej strony --- stolica! Tam nie po�l� pierwszego z brzegu, a je�eli ju� posy�aj�, to nie na wypoczynek� Tam podobno z Pa�acu Chor��ych wida� wszystkie place �wicze�, tak �e ka�d� zbi�rk� obserwuje kt�ry� z P�omiennych, to znaczy niekoniecznie obserwuje, ale zdarza si�, �e spojrzy od czasu do czasu. Gajowi zrobi�o si� gor�co: wyobrazi� sobie nagle, �e wywo�ano go przed front plutonu, a on ju� przy drugim kroku si� potkn�� i r�bn�� nosem pod nogi dow�dcy, zajazgota� automatem po kamiennym bruku, oferma jaka�, i w dodatku beret mu si� nie wiadomo gdzie zapodzia�. Z�apa� powietrze i obejrza� si� ukradkiem. Nie daj Bo�e! Taak, stolica! Wszyscy s� pod ich okiem. Ale to nic, inni przecie� jako� sobie radz�. W dodatku mieszka tam siostrzyczka Rada, narwany wuj ze swymi staro�ytnymi gratami i swoimi przedpotopowymi ��wiami. Ale� st�skni�em si� za wami, moi wy kochani!� Znowu wyjrza� przez okno i zaskoczony otworzy� usta. Ulic� w kierunku komendantury sz�o dw�ch facet�w. Jednego zna�. To by� ry�y pyskacz Zef, z tych szczeg�lnie niebezpiecznych, starszy sto czternastego oddzia�u saper�w, skazaniec zatrudniony przy oczyszczaniu trasy. A drugi wygl�da� jak strach na wr�ble i to przera�liwy. Ch�op jak d�b, go�y, m�ody, ca�y br�zowy, zdrowy jak byk, ubrany tylko w jakie� kr�tkie spodenki z b�yszcz�cego materia�u. Zef ni�s� swoj� armat�, ale nie wygl�da�o na to, �eby konwojowa� tego obcego. Szli obok siebie i obcy idiotycznie wymachuj�c r�kami bez przerwy co� Zefowi t�umaczy�, a ten tylko parska� i wygl�da� na zbarania�ego. Jaki� dzikus --- pomy�la� Gaj. --- Tylko sk�d on si� wzi�� na trasie? Mo�e nied�wiedzie go wychowa�y? Bywa�y takie wypadki. Ca�kiem na to wygl�da: o, jakie musku�y!� Patrza�, jak ta para podesz�a do wartownika. Zef ocieraj�c pot z g�by zacz�� co� t�umaczy�, a wartownik, nowicjusz przecie�, nie zna Zefa i wpycha mu automat pod �ebro, najwidoczniej ka�e odej�� na regulaminow� odleg�o��. Go�y ch�opak na ten widok w��cza si� do rozmowy. R�ce mu a� lataj�, a twarz to ma ju� zupe�nie dziwn�: w �aden spos�b nie mo�na uchwyci� wyrazu, s�owo daj� No to cze��, teraz i wartownik zg�upia�. Zaraz podniesie alarm. Gaj si� odwr�ci�. --- Panie rotmistrzu --- powiedzia� --- melduj� pos�usznie, �e tam starszy sto czternastego kogo� przyprowadzi�. Mo�e raczy pan spojrze�? Pan rotmistrz podszed� do okna, popatrzy�, brwi mu pow�drowa�y na czo�o. Pchn�� ram�, wychyli� si� i krzykn�� d�awi�c si� kurzem: --- Wartownik! Przepu�ci�! Gaj zamyka� okno, kiedy w korytarzu zatupota�o i Zef ze swym cudacznym towarzyszem wszed� boczkiem do kancelarii. Za nimi, popychaj�c ich do przodu --- wpad� dow�dca warty i jeszcze dw�ch ch�opak�w ze zmiany czuwaj�cej. Zef wypr�y� si� na baczno��, odkaszln�� i wytrzeszczywszy na rotmistrza bezwstydne niebieskie �lepia zachrypia�: --- Melduj� si� starszy sto czternastego oddzia�u skazanych. Na trasie zatrzymano tego oto cz�owieka. Wszystko wskazuje na to, �e jest nienormalny, panie poruczniku: �re truj�ce grzyby, nie rozumie ani s�owa, gada niezrozumiale i chodzi, jak sam pan rotmistrz raczy zauwa�y�, nago. P�ki Zef meldowa�, zatrzymany szybko obiega� oczyma pomieszczenie, dziwnie i niesamowicie i u�miechaj�c si� do wszystkich obecnych, a z�by mia� bia�e jak cukier. Pan rotmistrz za�o�y� r�ce do ty�u, zbli�y� si� i obejrza� go od st�p do g��w. --- Kim jeste�cie? --- zapyta�. Zatrzymany u�miechn�� si� jeszcze niesamowiciej, postuka� si� d�oni� po piersi i niezrozumiale powiedzia� co� w rodzaju "mach-sym". Dow�dca warty zar�a�, wartownicy zachichotali i pan rotmistrz te� si� u�miechn��. Gaj nie od razu zrozumia�, o co chodzi, dopiero p�niej przypomnia� sobie, �e w z�odziejskim �argonie "mach-sym" znaczy "�ykn�� n�". --- Najwidoczniej to kto� z waszych --- powiedzia� rotmistrz do Zefa. Zef pokr�ci� g�ow�, wytrz�saj�c ze swego brodziska k��by kurzu. --- Nie, panie rotmistrzu --- powiedzia�. --- Mach-sym to niby jego imi�, bo tak si� sam nazywa, a z�odziejskiego �argonu nie rozumie. Wi�c to nie jest nasz. --- Pewnie wyrodek --- powiedzia� dow�dca warty. Pan rotmistrz spojrza� na niego zimnym wzrokiem. --- Go�y� --- przej�tym g�osem wyja�ni� dow�dca warty i zacz�� si� cofa� do drzwi. ---Czy mog� si� odmeldowa�, panie rotmistrzu? --- zapyta�. --- Mo�ecie i�� --- powiedzia� rotmistrz. --- Po�lijcie tam kogo� po lekarza sztabowego, pana Zogu� Gdzie�cie go z�apali? ---zapyta� Zefa. Zef zameldowa�, �e dzisiejszej nocy razem ze swoim oddzia�em przeczesywa� kwadrat 23/07, zniszczy� cztery samobie�ne stanowiska ogniowe i jeden automat o nieznanym przeznaczeniu, straci� dw�ch ludzi przy wybuchu i wszystko by�o w porz�dku. Oko�o si�dmej rano do jego ogniska szos� biegn�c� przez las nadszed� ten oto osobnik. Zauwa�yli go z daleka, obserwowali ukryci w krzakach, a p�niej w sprzyjaj�cym momencie zatrzymali. Zef wzi�� go pocz�tkowo za zbiega, p�niej uzna�, �e to nie zbieg, lecz wyrodek i ju� mia� zamiar strzela�, ale si� rozmy�li�, gdy� ten cz�owiek� W tym miejscu Zef niezdecydowanie poruszy� brod� i zakonkludowa�: --- Gdy� sta�o si� dla mnie jasne, �e to nie jest wyrodek. --- Sk�d ta pewno��? --- zapyta� pan rotmistrz, a zatrzymany sta� nieruchomo z r�kami splecionymi na pot�nych piersiach i spogl�da� to na niego, to zn�w na Zefa. Zef powiedzia�, �e trudno mu to b�dzie wyja�ni�. Po pierwsze, ten cz�owiek niczego si� nie ba� i nie boi si� nadal. Nast�pnie: zdj�� z ogniska polewk� i zjad� dok�adnie trzeci� cz��, tak jakby to zrobi� prawdziwy kolega, a przedtem jeszcze krzykn�� co� w kierunku lasu, wida� przywo�ywa� nas, wiedzia�, �e jeste�my w pobli�u. Dalej: chcia� nas pocz�stowa� grzybami. Grzyby by�y truj�ce, wi�c nie jedli�my ich i jemu�my nie pozwolili, jednak�e on najwyra�niej chcia� nas cz�stowa�, pewnie z wdzi�czno�ci. Co jeszcze: powszechnie wiadomo, �e �aden wyrodek swymi danymi fizycznymi nie przewy�sza normalnego cherlawego cz�owieka. Ten za� po drodze do koszar zam�czy� mnie niczym dzieciaka, szed� przez wiatro�omy jak po r�wnym, przeskakiwa� przez fosy i czeka� na mnie po drugiej stronie i na dodatek nie wiedzie� czemu, pewnie chcia� pokaza�, jaki to z niego chwat, czy co? --- bra� mnie za rami� i przebiega� tak dwie�cie, trzysta krok�w� Pan rotmistrz s�ucha� Zefa, ca�ym swoim wygl�dem demonstruj�c najg��bsz� uwag�, ale ledwie Zef zamilk�, gwa�townie odwr�ci� si� ku zatrzymanemu i szczekn�� mu prosto w twarz po chontyjsku: --- Nazwisko? Stopie�? Zadanie? Gaj zachwyci� si� zr�czno�ci� chwytu, jednak zatrzymany najwidoczniej nie rozumia� r�wnie� i po chontyjsku. Znowu wyszczerzy� swoje wspania�e z�by, poklepa� si� po piersi m�wi�c: "Mach-sym" i m�wi�c "Zef" wetkn�� palec w bok kator�nika. P�niej zacz�� powoli m�wi�, wskazuj�c to na sufit, to na pod�og�, to zn�w zataczaj�c r�kami ko�a. Gajowi wyda�o si�, �e w tej przemowie rozpoznaje niekt�re znajome s�owa, ale s�owa te nie mia�y nic wsp�lnego ani z sytuacj�, ani te� wzajemnie si� ze sob� nie ��czy�y. Kiedy zatrzymany zamilk�, przem�wi� kapral Waribobu. --- Moim zdaniem jest to sprytny szpieg chontyjski. Trzeba zameldowa� panu brygadierowi. Pan rotmistrz nie zwr�ci� na niego �adnej uwagi. --- Mo�ecie i��, Zef --- rozkaza�. --- Wykazali�cie gorliwo��. B�dziemy o tym pami�ta�. --- Dzi�kuj� stokrotnie, panie rotmistrzu! --- wrzasn�� Zef i ju� zrobi� zwrot ku wyj�ciu, kiedy zatrzymany wyda� nagle cichy okrzyk, przechyli� si� przez barierk� i chwyci� stosik czystych blankiet�w le��cych na stole przed kapralem. Stary pryk przestraszy� si� (�adny mi legionista), odskoczy� i rzuci� w dzikusa pi�rem. Dzikus zr�cznie chwyci� pi�ro w powietrzu, przysiad� na barierce i zacz�� co� rysowa� na blankiecie, nie zwracaj�c uwagi na Gaja i Zefa, kt�rzy chwycili go za ramiona. --- Pu�ci�! --- rozkaza� pan rotmistrz i Gaj us�ucha� z rado�ci�: utrzyma� tego br�zowego nied�wiedzia by�o r�wnie trudno, jak zatrzyma� czo�g chwyciwszy go za g�sienic�. Pan rotmistrz i Zef stan�li po obu stronach zatrzymanego i patrzyli, co on tam smaruje. --- Moim zdaniem to jest schemat �wiata --- powiedzia� niepewnie Zef. --- Hm� --- mrukn�� pan rotmistrz. --- No oczywi�cie! Tu w �rodku zaznaczy� Wszech�wiat�o��, a to jest �wiat� A tu zn�w, jego zdaniem, my si� znajdujemy. --- Ale dlaczego wszystko jest p�askie? --- z niedowierzaniem zapyta� pan rotmistrz. Zef wzruszy� ramionami. --- Niewykluczone, �e to dzieci�ce widzenie �wiata� Infantylizm� Prosz� spojrze�! Pokazuje, jak si� tutaj dosta�. --- Tak, mo�liwe� S�ysza�em o takim szale�stwie� Gajowi uda�o si� wreszcie wcisn�� pomi�dzy g�adkie, twarde rami� zatrzymanego i rude, kolczaste kud�y Zefa. Rysunek, kt�ry zobaczy�, wyda� mu si� �mieszny. Tak dzieciaki z pierwszej klasy rysuj� �wiat: w �rodku male�kie k�eczko oznaczaj�ce Wszech�wiat�o��, wok� niego du�y okr�g wyobra�aj�cy Sfer� �wiata, a na okr�gu t�usta kropka, do kt�rej wystarczy tylko dorysowa� r�czki i n�ki, i b�dzie "to �wiat, a to ja". Nieszcz�liwy wariat nawet Sfery �wiata nie potrafi� dobrze narysowa�, bo wyszed� mu jaki� owal. No jasne, nienormalny� W dodatku narysowa� przerywan� lini� biegn�c� gdzie� spod Ziemi: �e niby tamt�dy przyw�drowa�. Tymczasem zatrzymany wzi�� drugi blankiet i w przeciwleg�ych naro�nikach szybko nakre�li� dwie ma�e Sfery �wiata, po��czy� je przerywan� lini� i narysowa� jeszcze jakie� znaczki. Zef gwizdn�� z rezygnacj� i powiedzia� do pana rotmistrza: --- Czy mog� si� odmeldowa�? --- Ale pan rotmistrz nie zgodzi� si�. --- Hm� Zef --- powiedzia� pan rotmistrz. --- Zdaje si�, �e�cie pracowali w� ee� psychiatrii. --- Tak jest --- odpowiedzia� po chwili Zef. Rotmistrz przespacerowa� si� po kancelarii. --- Czy nie mogliby�cie� ee� jak by to powiedzie� sformu�owa� swego pogl�du na temat tego osobnika? Zawodowy pogl�d, je�li si� mo�na tak wyrazi� --- Nie wiem, panie rotmistrzu --- powiedzia� Zef. --- Zgodnie z wyrokiem nie mam prawa wykonywa� zawodu. --- Rozumiem --- powiedzia� rotmistrz. --- Tak jest w istocie. Pochwalam. Ale� Zef wytrzeszczywszy niebieskie oczka sta� wypr�ony na baczno��. Natomiast pan rotmistrz by� najwyra�niej zmieszany. Gaj go doskonale rozumia�. Wypadek by� powa�ny, pa�stwowej wagi. (A nu� ten dzikus jest mimo wszystko szpiegiem.) A pan lekarz sztabowy Zogu jest oczywi�cie wspania�ym legionist�, �wietnym oficerem, ale jednak zaledwie lekarzem sztabowym. Tymczasem rudy pyskacz Zef, zanim zosta� przest�pc�, nie�le zna� swoj� robot� i nawet by� wielk� znakomito�ci�. Ale jego te� mo�na zrozumie�. Ka�dy chce �y�, nawet przest�pca pokutuj�cy za swoje zbrodnie. Prawo jest dla skaza�c�w nieub�agane: najdrobniejsze przewinienie i egzekucja. Na miejscu. Inaczej nie mo�e by�, takie ju� s� czasy, �e mi�osierdzie zamienia si� w okrucie�stwo i jedynie w okrucie�stwie zawiera si� prawdziwe mi�osierdzie. Prawo jest nieub�agane, lecz m�dre. --- No c� --- powiedzia� pan rotmistrz. --- Jak nie mo�na, to nie mo�na� Ale czy jako cz�owiek do�wiadczony� --- Zatrzyma� si� przed Zefem. --- Rozumiecie? Nie jako psychiatra, lecz zwyczajnie, po ludzku, s�dzicie, �e to istotnie szaleniec? Zef zn�w si� zawaha�. --- Jako cz�owiek? --- powt�rzy�. --- No, oczywi�cie, �e jako cz�owiek: cz�owiek mo�e si� przecie� myli� Tak wi�c jako zwyczajny cz�owiek jestem sk�onny uwa�a�, �e jest to typowy wypadek rozdwojenia ja�ni z wyrugowaniem i zast�pieniem rzeczywistego "ja" przez "ja" wymy�lone. Tak samo po ludzku, kieruj�c si� do�wiadczeniem �yciowym, radzi�bym preparaty fleorowe i elektrowstrz�sy. Kapral Waribobu wszystko to ukradkiem zapisa�, ale pana rotmistrza nie tak �atwo oszuka�. Zabra� wi�c kapralowi kartk� z notatkami i wsun�� do kieszeni munduru. Mach-sym zn�w zacz�� m�wi� zwracaj�c si� to do pana rotmistrza, to do Zefa --- czego� biedak chcia�, co� mu si� nie zgadza�o --- ale wtedy otworzy�y si� drzwi i wszed� pan lekarz sztabowy. Wszystko wskazywa�o na to, �e mu przerwano obiad. --- Cze��, Toot --- powiedzia� gderliwie. --- O co chodzi? Pan, jak widz�, jest zdr�w i ca�y. Bardzo mnie to cieszy. A co to za typ? --- Kator�nicy schwytali go w lesie --- wyja�ni� pan rotmistrz. --- Podejrzewam, �e to szaleniec. --- To symulant, a nie �aden wariat --- warkn�� pan lekarz sztabowy i nala� sobie wody z karafki. --- Wy�lijcie go z powrotem do lasu, niech tyra. --- On nie jest nasz --- sprzeciwi� si� pan rotmistrz --- i nie wiemy w dodatku, sk�d si� wzi��. My�l�, �e w swoim czasie dosta� si� w �apy wyrodk�w, tam u nich zwariowa� i uciek� do nas. --- Racja --- mrukn�� pan lekarz sztabowy. --- Trzeba zwariowa�, aby ucieka� do nas. --- Podszed� do zatrzymanego i od razu zacz�� go chwyta� za powieki. Ten niesamowicie wyszczerzy� z�by i lekko go odepchn��. --- No, no! --- powiedzia� pan lekarz sztabowy chwytaj�c go zr�cznie za ucho. --- St�j spokojnie, ty ogierze!� Obcy us�ucha�. Pan lekarz sztabowy wywr�ci� mu powieki, obmaca�, pogwizduj�c, szyj� i gard�o zgi�� i rozgi�� r�k�, potem posapuj�c schyli� si� i uderzy� go pod kolana, nast�pnie si�gn�� po karafk� i wypi� jeszcze jedn� szklank� wody. --- Zgaga --- o�wiadczy�. Gaj popatrzy� na Zefa. Rudobrody sta� z boku ze sw� armat� przy nodze i z demonstracyjn� oboj�tno�ci� patrzy� przed siebie. Pan lekarz sztabowy zn�w zabra� si� do wariata. Obmacywa� go, ostukiwa�, zagl�da� w z�by, ze dwa razy uderzy� pi�ci� w brzuch, p�niej wyj�� z kieszeni p�askie pude�eczko, rozwin�� kabel, w��czy� do gniazdka i zacz�� przyk�ada� pude�ko do r�nych cz�ci dzikusowego cia�a. --- Tak --- powiedzia� zwijaj�c kabel. --- I przy tym niemy? --- Nie --- powiedzia� pan rotmistrz. --- On m�wi, ale jakim� nied�wiedzim j�zykiem i tylko czasami u�ywa naszych s��w, w dodatku mocno zniekszta�conych. Nas nie rozumie. A to s� jego rysunki. Pan lekarz sztabowy przejrza� rysunki. --- Tak, tak, tak --- powiedzia�. --- Zabawne� --- wyrwa� kapralowi z r�ki obsadk� i szybko narysowa� na blankiecie kota, tak jak go rysuj� dzieci, z samych kresek i k�ek. --- Co ty na to powiesz, przyjacielu? --- powiedzia� podaj�c rysunek wariatowi. Wariat nie namy�laj�c si� ani chwili zacz�� drapa� pi�rem i obok kota pojawi�o si� dziwne, poro�ni�te g�stym w�osem zwierz� z ci�kim, nieprzyjemnym spojrzeniem. Takiego zwierz�cia Gaj nie zna�, ale zrozumia�, �e to ju� nie by� dzieci�cy rysunek. To by�o bycze, narysowane jak �ywe, �e a� strach by�o patrze�. Pan lekarz sztabowy wyci�gn�� r�k� po pi�ro, ale wariat odsun�� si� i narysowa� jeszcze jedno zwierz�, zupe�nie ju� cudaczne: z ogromnymi uszami, pomarszczon� sk�r� i grubym ogonem zamiast nosa. --- Pi�knie! --- wykrzykn�� pan lekarz sztabowy klepi�c si� po bokach. A wariat nie m�g� si� uspokoi�. Teraz rysowa� ju� nie zwierz�, ale najwyra�niej jaki� aparat, podobny do wielkiej przezroczystej miny. W �rodku miny bardzo sprytnie wyrysowa� siedz�cego ludzika, postuka� po nim palcem, a p�niej tym samym palcem po swojej piersi i powiedzia�: "Mach-sym". --- T� bani� m�g� zobaczy� nad rzek� --- powiedzia� Zef, kt�ry bezszelestnie podszed� do nich. --- Tak� sam� spalili�my tej nocy. Ale potwor�w� --- pokr�ci� g�ow�. Pan lekarz sztabowy jakby dopiero teraz go zobaczy�. --- A profesor! --- wykrzykn�� z przesadn� rado�ci�. --- A ja si� zastanawia�em, co to w kancelarii tak �mierdzi. Czy by�by pan tak uprzejmy, kolego, wyg�asza� swoje g��bokie s�dy z tamtego k�ta? B�d� bardzo zobowi�zany. Waribobu zachichota�, a pan rotmistrz powiedzia� surowo: --- Sta�cie przy drzwiach, Zef, i nie zapominajcie si�. --- No dobra --- powiedzia� pan lekarz sztabowy. --- Co ma pan zamiar z nim zrobi�, Toot? --- To zale�y od pa�skiej diagnozy, Zogu --- odpowiedzia� pan rotmistrz. --- Je�li to symulant, przeka�� go prokuraturze, tam si� zorientuj�. A je�eli to, wariat� --- On nie symuluje, Toot! --- powiedzia� z wielkim przekonaniem pan lekarz sztabowy. --- W prokuraturze nie ma nic do roboty. Znam natomiast pewne miejsce, gdzie si� nim bardzo zainteresuj�. Gdzie jest brygadier? --- Brygadier jest na trasie. --- To nie ma zreszt� znaczenia. Przecie� pan jest dy�urnym, Toot? No wi�c niech pan wy�le tego ciekawego ch�opaczka pod ten adres� --- pan lekarz sztabowy odwr�ci� si�, pochyli� nad barierk� i co� napisa� na odwrocie ostatniego rysunku. --- A co to takiego? --- zapyta� pan rotmistrz. --- To? To pewna instytucja, kt�ra b�dzie panu wdzi�czna za tego szale�ca. R�cz� za to, Toot. Pan rotmistrz niepewnie obraca� w palcach blankiet, potem odszed� w najdalszy k�t kancelarii i poprosi� do siebie lekarza sztabowego. Pewien czas rozmawiali p�g�osem, tak �e zrozumie� by�o mo�na tylko urywki z wypowiedzi pana Zogu: "�Departament Propagandy� Niech pan po�le przez zaufanego� Nie taka zn�w tajemnica!� Zar�czam panu� Ka�e mu pan zapomnie� Przecie�, do diab�a, ten smarkacz i tak niczego nie zrozumie!�" --- Dobrze --- powiedzia� wreszcie pan rotmistrz. --- Niech pan napisze list przewodni. Kapral Waribobu! Kapral uni�s� siedzenie. --- Dokumenty podr�ne szeregowca Gaala s� gotowe? --- Tak jest. --- Wpiszcie do rozkazu wyjazdu konwojowego Mach-syma. Konwojowany bez kajdanek, dozwolona podr� w wagonie publicznym. Szeregowy Gaal! Gaj stukn�� obcasami i wypr�y� si�. --- Na rozkaz, panie rotmistrzu! --- Zanim zameldujecie si� w nowym miejscu s�u�by w naszej stolicy, doprowadzicie zatrzymanego pod adres wymieniony na tej kartce. Po wykonaniu rozkazu kartk� odda� oficerowi dy�urnemu w nowym miejscu s�u�by. Adres zapomnicie. To wasze ostatnie zadanie, Gaal, i oczywi�cie wykonacie je tak, jak przystoi dzielnemu legioni�cie. --- Tak jest, panie rotmistrzu! --- wrzasn�� Gaj ogarni�ty nieopisanym zachwytem. Fala rado�ci, dumy, szcz�cia, gor�ca fala upojenia zala�a go, poderwa�a, ponios�a ku niebu. O, te rozkoszne chwile zachwytu, niezapomniane chwile wstrz�saj�ce podstawami istnienia, minuty, kiedy wyrastaj� skrzyd�a, kiedy chce si� ognia i rozkazu, kiedy pragnie si�, �eby rozkaz zjednoczy� ci� z ogniem, rzuci� ci� w ogie�, na tysi�ce wrog�w, na ziej�ce lufy, przeciw milionom kul. O, ogniu! O, chwa�o! Rozkaz, rozkaz! I oto nadesz�o to najwa�niejsze!� Oto staje ten ros�y, silny i pi�kny m�czyzna, duma brygady, nasz kapral Waribobu, staje niczym ognista pochodnia, niczym pos�g chwa�y i wierno�ci i zaczyna �piewa�, a my wszyscy podchwytujemy, wszyscy jak jeden m��� Naprz�d, legioni�ci, naprz�d, dzielni ch�opcy! Naprz�d, niszcz�c twierdz� z b�yskawic� w oczach! �elaznym obcasem zmia�d�ymy naje�d�c�! Niech krople krwi �wie�ej b�yskaj� na mieczach! �piewali wszyscy. �piewa� pan rotmistrz Toot, wz�r oficera, najlepszy z najlepszych, za kt�rego tak chcia�oby si� natychmiast, w rytm tego marsza odda� �ycie, dusz�, wszystko� �piewa� pan lekarz sztabowy Zogu, wz�r sa