8598
Szczegóły |
Tytuł |
8598 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8598 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8598 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8598 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
George R.R. Martin
STARCIE KR�L�W
T�umaczy� Micha� Jakuszewski
Tytu� orygina�u A Clash of Kings
Data wydania oryginalnego 1998
Data wydania polskiego 2000
Dla Johna i Gail,
kt�rzy dzielili si� ze mn� mi�sem i miodem
Prolog
Ogon komety przecina� blask jutrzenki niczym czerwona szrama krwawi�ca ponad
turniami Smoczej Ska�y, rana zadana r�owo-purpurowemu niebu.
Maester sta� na wystawionym na podmuchy wiatru balkonie, z dala od swych komnat.
Tu w�a�nie przybywa�y po d�ugim locie kruki. Ptaki splami�y swymi odchodami wznosz�ce
si� po obu jego stronach kamienne chimery wysoko�ci dwunastu st�p, przedstawiaj�ce
piekielnego ogara i wiwern�. Dwie z otaczaj�cego staro�ytn� fortec� tysi�ca. Gdy przyby� na
Smocz� Ska��, niepokoi� go widok groteskowych, kamiennych pos�g�w, z biegiem lat
przyzwyczai� si� jednak do nich. Uwa�a� je teraz za starych przyjaci�. Obserwowali we
tr�jk� niebo, pe�ni z�ych przeczu�.
Cressen nie wierzy� w znaki. Mimo to� cho� by� ju� stary, nigdy w �yciu nie widzia�
komety, kt�ra by�aby cho� w po�owie tak jasna lub mia�a taki kolor, straszliwy kolor krwi,
p�omieni i zmierzchu. Zastanawia� si�, czy patrzy�y ju� na tak� jego chimery. By�y tutaj
znacznie d�u�ej od niego i b�d� tu nadal sta�y, gdy jego ju� od dawna nie b�dzie. Gdyby
kamienne j�zyki umia�y m�wi�
C� za g�upota. Sta� wsparty o mur, w dole fale uderza�y z hukiem o brzeg, a pod
palcami czu� szorstki, czarny kamie�. M�wi�ce chimery i wieszcze znaki na niebie. Jestem
stoj�cym nad grobem, do cna zdziecinnia�ym starcem.
Czy�by b�d�ca owocem wieloletnich stara� m�dro�� opu�ci�a go wraz ze zdrowiem i
si��? By� maesterem, uczy� si� w wielkiej Cytadeli Starego Miasta i tam te� otrzyma� sw�j
�a�cuch. Jak to mo�liwe, �e g�ow� wype�nia�y mu przes�dy, jakby by� ciemnym parobkiem?
A jednak� a jednak� komet� by�o ju� wida� nawet za dnia, z gor�cych szczelin
Smoczej G�ry wznosz�cej si� za jego plecami bucha�a jasnoszara para, a wczoraj rankiem
bia�y kruk przyni�s� wiadomo�� z samej Cytadeli. Cho� z dawna jej oczekiwano, wzbudzi�a
wielki strach. Lato dobieg�o ko�ca. Omeny si� mno�y�y i nie spos�b ju� by�o ich ignorowa�.
Co to wszystko znaczy? - mia� ochot� zawo�a�.
- Maesterze Cressenie, mamy go�ci. - Pylos m�wi� cicho, jakby tylko z najwy�sz�
niech�ci� przerywa� starcowi medytacj�. Gdyby wiedzia�, jakie bzdury wype�niaj� jego my�li,
krzycza�by wniebog�osy. - Ksi�niczka chce zobaczy� bia�ego kruka. - Przestrzegaj�cy
zawsze form Pylos nazywa� j� teraz ksi�niczk�, jako �e jej pan ojciec by� kr�lem. Kr�lem
dymi�cej ska�y otoczonej wielkim, s�onym morzem, niemniej jednak kr�lem. - Chce
zobaczy� bia�ego kruka. Jest z ni� b�azen.
Starzec odwr�ci� twarz od jutrzenki, wspieraj�c si� d�oni� o wiwern� dla zachowania
r�wnowagi.
- Pom� mi doj�� do krzes�a, a potem ich wpu��.
Pylos wzi�� go pod r�k� i wprowadzi� do �rodka. W m�odych latach Cressen by�
dziarskim piechurem, lecz zbli�a� si� ju� osiemdziesi�ty dzie� jego imienia i nogi mia� s�abe,
a ch�d niepewny. Przed dwoma laty przewr�ci� si� i z�ama� sobie biodro, kt�re nie zros�o si�
prawid�owo. W zesz�ym roku, gdy zachorowa�, ze Starego Miasta przys�ano Pylosa, kt�ry
przyby� zaledwie kilka dni przed tym, nim lord Stannis zamkn�� wysp� powiedzieli, �e ma
mu pomaga� w pracy, Cressen zna� jednak prawd�. Pylos mia� go zast�pi�, gdy umrze. Nie
mia� mu tego za z�e. Kto� b�dzie musia� zaj�� jego miejsce, i to pr�dzej ni�by tego pragn���
Pozwoli�, by m�odszy m�czyzna posadzi� go za ksi�gami i papierami.
- Przyprowad� j�. Nie uchodzi kaza� damie czeka�.
Machn�� s�abo r�k�, nakazuj�c Pylosowi si� po�pieszy�, cho� sam nie by� ju� do tego
zdolny. Sk�r� mia� pomarszczon� i usian� plamkami, tak cienk�, �e dostrzega� pod ni�
paj�czyny �y� i kszta�t ko�ci. D�onie strasznie mu si� teraz trz�s�y, cho� kiedy� by�y tak
pewne i zr�czne�
Gdy Pylos wr�ci�, dziewczyna przysz�a z nim, nie�mia�a jak zawsze. Za ni� zd��a�
b�azen, jak zwykle podskakuj�c dziwacznie bokiem i pow��cz�c nogami. Na g�owie mia�
he�m wykonany ze starego wiadra, zwie�czonego jelenim poro�em, z kt�rego zwisa�y krowie
dzwonki. Kiedy skaka�, rozbrzmiewa�y, ka�dy innym g�osem: klang-a-dang bong-dong ring-
a-ling klong klong klong.
- Kto odwiedza nas tak wcze�nie, Pylosie? - zapyta� Cressen.
- To ja i Plama, maesterze - odpar�a, mrugaj�c powiekami niewinnych, niebieskich
oczu. Jej twarz nie nale�a�a niestety do urodziwych. Po ojcu odziedziczy�a wysuni�t�,
kwadratow� szcz�k�, po matce fatalne uszy, a do tego szpeci�a j� pozosta�o�� po szarej
�uszczycy, kt�ra omal nie zabra�a dziewczynki, kiedy by�a jeszcze niemowl�ciem. Doln�
po�ow� jednego policzka i znaczny fragment szyi pokrywa�a sp�kana, �uszcz�ca si� sk�ra.
Mi�nie pod ni� by�y sztywne i martwe, a usiane czarnymi i szarymi plamami cia�o twarde
jak kamie�. - Pylos powiedzia�, �e mo�emy obejrze� bia�ego kruka.
- Zaiste, mo�ecie - odpar� Cressen. Jakby kiedykolwiek jej czego� odm�wi�.
Odm�wiono jej ju� zbyt wielu rzeczy. Na imi� mia�a Shireen. W nast�pny dzie� swego
imienia uko�czy dziesi�� lat i by�a najsmutniejszym dzieckiem, jakie widzia� w �yciu. Jej
smutek jest dla mnie wstydem - pomy�la� starzec. To kolejny dow�d mojej pora�ki.
- Maesterze Pylosie, b�d� taki dobry i przynie� go z ptaszarni dla lady Shireen.
- Z przyjemno�ci�. - Pylos by� uprzejmym m�odzie�cem. Liczy� sobie nie wi�cej ni�
dwadzie�cia pi�� lat, lecz zachowywa� si� z tak� powag�, jakby uko�czy� sze��dziesi�t.
Gdyby tylko mia� w sobie wi�cej humoru, wi�cej �ycia. Tego w�a�nie by�o tu potrzeba.
Pos�pne miejsca wymaga�y rado�ci, nie powagi, a Smocza Ska�a z ca�� pewno�ci� by�a
pos�pna. Samotn� cytadel� otacza�o burzliwe morskie pustkowie, a za ni� czai� si� cie�
dymi�cej g�ry. Maester musia� si� uda� tam, dok�d mu kazano, dlatego Cressen przyby� tu ze
swym panem przed dwunastoma laty. S�u�y� mu dobrze, cho� nigdy nie kocha� Smoczej
Ska�y i nie czu� si� tutaj jak w domu. Ostatnio, gdy budzi� si� z niespokojnych sn�w, w
kt�rych zawsze wa�n� rol� gra�a kobieta w czerwieni, cz�sto nie wiedzia�, gdzie si� znajduje.
B�azen odwr�ci� wytatuowan� w pstrokaty wz�r g�ow�, patrz�c na Pylosa, kt�ry
wspina� si� po stromych, �elaznych schodach wiod�cych do ptaszarni. Zabrzmia�y dzwonki.
- W podmorskiej krainie ptaki maj� �uski zamiast pi�r - rzek�, pobrz�kuj�c. - Wiem to,
wiem, tra-la-lem.
Nawet jak na b�azna Plama wygl�da� �a�o�nie. By� mo�e kiedy� potrafi� jednym
ci�tym �artem wywo�ywa� huragany �miechu, lecz morze odebra�o mu t� umiej�tno��, wraz z
wi�kszo�ci� rozumu i wszystkimi wspomnieniami. By� mi�kki i oty�y, dr�czy�y go drgawki
oraz tiki i cz�sto gada� od rzeczy. Teraz �mia�a si� z niego tylko ksi�niczka i j� jedn�
obchodzi�o, czy b�dzie �y�, czy te� umrze.
Brzydka dziewczynka, �a�osny b�azen i do towarzystwa maester� nad tak� histori�
mo�na si� tylko rozp�aka�.
- Usi�d� przy mnie, dziecko. - Cressen przywo�a� j� skinieniem. - Jeszcze za wcze�nie
na wizyty. Dopiero przed chwil� wzesz�o s�o�ce.
- Mia�am z�e sny - oznajmi�a Shireen. - O smokach. Przysz�y mnie po�re�.
Odk�d maester Cressen si�ga� pami�ci�, dziecko prze�ladowa�y koszmary.
- M�wili�my ju� o tym - zacz�� �agodnym tonem. - Smoki nie mog� wr�ci� do �ycia.
Wykuto je z kamienia, dziecinko. W dawnych czasach nasza wyspa stanowi�a najdalej
wysuni�t� na zach�d plac�wk� wielkich W�o�ci Valyria�skich. To Valyrianie wznie�li t�
cytadel�. Dysponowali dawno ju� przez nas zapomnianymi umiej�tno�ciami kszta�towania
kamienia. Wsz�dzie, gdzie dwa mury stykaj� si� pod k�tem, zamek musi mie� wie�e.
Wymagaj� tego wzgl�dy obronne. Valyrianie ukszta�towali baszty na podobie�stwo smok�w,
by twierdza budzi�a przera�enie swoim wygl�dem. Z tego samego powodu ukoronowali mury
tysi�cem chimer zamiast zwyk�ego blankowania. - Uj�� delikatn� r�ow� r�czk� dziewczynki
w s�ab�, pokryt� plamami d�o� i u�cisn�� j� lekko. - Widzisz wi�c, �e nie ma czego si� ba�.
Shireen nie da�a si� przekona�.
- A co z tym okropie�stwem na niebie? Pods�ucha�am, jak Dalia i Matrice rozmawia�y
przy studni. Dalia m�wi�a, �e s�ysza�a, kiedy kobieta w czerwieni powiedzia�a mamie, i� to
smoczy oddech. Je�li smoki oddychaj�, to chyba znaczy, �e wracaj� do �ycia?
Kobieta w czerwieni - pomy�la� skwaszony Cressen. Nie wystarcza jej, �e wype�ni�a
swym szale�stwem g�ow� matki. Musi jeszcze zatru� sny c�rki. Skarci ostro Dali�, powie jej,
�eby nie powtarza�a takich bzdur.
- To tylko kometa, dziecinko. Gwiazda z ogonem, kt�ra zgubi�a drog� na niebie.
Nied�ugo zniknie i za naszego �ycia ju� jej wi�cej nie zobaczymy. Sama si� przekonasz.
Skin�a odwa�nie g�ow�.
- Matka m�wi�a, �e bia�y kruk oznacza, �e ju� po lecie.
- To prawda, pani. Bia�e kruki przylatuj� tylko z Cytadeli. - Palce Cressena
pow�drowa�y ku �a�cuchowi, kt�ry mia� na szyi. Ka�de jego ogniwo wykonano z innego
metalu. Symbolizowa�y r�ne opanowane przez niego ga��zie wiedzy i razem tworzy�y
�a�cuch maestera, symbol jego zakonu. Gdy by� dumny i m�ody, nosi� go bez wysi�ku, teraz
jednak wydawa� mu si� ci�ki, a dotyk metalu nieprzyjemnie ch�odzi� jego sk�r�.
- S� wi�ksze i inteligentniejsze od innych kruk�w. Hoduje si� je po to, by przenosi�y
najwa�niejsze wiadomo�ci. Ten przyni�s� nam pismo m�wi�ce, �e zebra�o si� Konklawe,
kt�re rozwa�y�o meldunki nap�ywaj�ce od maester�w z ca�ego kr�lestwa oraz dokonane
przez nich pomiary, i og�osi�o, i� wielkie lato dobieg�o wreszcie ko�ca. Trwa�o dziesi�� lat,
dwa ksi�yce i szesna�cie dni. Nikt z �yj�cych nie pami�ta r�wnie d�ugiego.
- Czy zrobi si� teraz zimno?
Shireen by�a dzieckiem urodzonym w lecie i nigdy nie zazna�a prawdziwego ch�odu.
- Z czasem - wyja�ni� Cressen. - Je�li bogowie b�d� �askawi, ze�l� nam ciep�� jesie� i
dobre �niwa, �eby�my mogli si� przygotowa� do nadchodz�cej zimy.
Prostaczkowie utrzymywali, �e d�ugie lato zapowiada jeszcze d�u�sz� zim�, maester
nie widzia� jednak powodu, by straszy� dziecko podobnymi opowie�ciami.
Plama poruszy� dzwonkami.
- W podmorskiej krainie zawsze trwa lato - zaintonowa�. - Syreny nosz� we w�osach
nenymony i tkaj� suknie ze srebrzystych wodorost�w. Wiem to, wiem, tra-la-lem.
Shireen zachichota�a.
- Chcia�abym mie� sukni� ze srebrnych wodorost�w.
- W podmorskiej krainie �nieg pada do g�ry - kontynuowa� b�azen - a deszcz jest
suchy jak pieprz. Wiem to, wiem, tra-la-lem.
- Naprawd� spadnie �nieg? - zaciekawi�o si� dziecko.
- Naprawd� - potwierdzi� Cressen. Ale modl� si�, by zdarzy�o si� to dopiero za wiele
lat i �eby nie utrzyma� si� d�ugo. - Ach, wr�ci� Pylos z ptakiem.
Shireen krzykn�a rado�nie. Nawet Cressen musia� przyzna�, �e kruk wygl�da
imponuj�co. By� bia�y jak �nieg i wi�kszy od najwi�kszego jastrz�bia, a l�ni�ce, czarne oczy
�wiadczy�y, �e to nie zwyczajny albinos, lecz prawdziwy bia�y kruk z Cytadeli.
- Chod� - zawo�a�. Ptak rozpostar� skrzyd�a, wzbi� si� w powietrze z g�o�nym
furkotem i wyl�dowa� na stole obok maestera.
- Przynios� ci �niadanie - zaproponowa� Pylos. Cressen skin�� g�ow�. - To jest lady
Shireen - oznajmi� krukowi.
Ptak uni�s�, a potem opu�ci� jasny �ebek, jakby w pok�onie.
- Lady - zakraka�. - Lady.
Dziewczynka rozdziawi�a usta z wra�enia.
- Umie m�wi�!
- Tylko kilka s��w. M�wi�em ci, �e to m�dre ptaki.
- M�dry ptak, m�dry cz�owiek, bardzo m�dry b�azen - odezwa� si� Plama przy
akompaniamencie dzwonk�w. - Oj, bardzo, bardzo m�dry b�azen. - Zacz�� �piewa�. - Cienie
przysz�y ta�czy�, panie, ta�czy�, panie, ta�czy�, panie - nuci�, przeskakuj�c z nogi na nog�. -
Cienie tu zostan�, panie, zostan�, panie, zostan�, panie.
Przy ka�dym s�owie podrzuca� g�ow� z g�o�nym brz�kiem zdobi�cych poro�e
dzwonk�w. Bia�y kruk zerwa� si� z wrzaskiem do lotu i przysiad� na �elaznej por�czy
schod�w wiod�cych do ptaszarni. Shireen skurczy�a si� nagle.
- W k�ko to wy�piewuje. M�wi�am mu, �eby przesta�, ale mnie nie s�ucha. Boj� si�
tej piosenki. Ka� mu przesta�.
Jak mia�bym to zrobi�? - zastanowi� si� starzec. Kiedy� mog�em uciszy� go na zawsze,
ale teraz�
Plama trafi� do nich jako ch�opiec. Wspominany przez wszystkich z mi�o�ci� lord
Steffon odnalaz� go w Volantis, za w�skim morzem. Kr�l - dawny kr�l Aerys II Targaryen,
kt�ry w owych dniach nie by� jeszcze tak bardzo szalony - wys�a� jego lordowsk� mo�� na
poszukiwanie �ony dla ksi�cia Rhaegara, jako �e ch�opak nie mia� si�str, kt�re m�g�by
po�lubi�.
- Znale�li�my nadzwyczajnego b�azna - pisa� Steffon do Cressena na dwa tygodnie
przed powrotem z bezowocnej misji. - To jeszcze ch�opiec, ale jest zwinny jak ma�pka i bystry
jak tuzin dworak�w. Umie �onglowa�, opowiada� zagadki, zna sztuczki magiczne i potrafi
�adnie �piewa� w czterech j�zykach. Wykupili�my go z niewoli i mamy nadziej� przywie�� ze
sob�. Robert b�dzie nim zachwycony, a b�azen mo�e z czasem nauczy �miechu nawet
Stannisa.
Cressen ze smutkiem wspomina� �w list. Nikt nie nauczy� Stannisa �miechu, a ju�
zw�aszcza m�ody Plama. Niespodziewanie rozszala� si� sztorm i Zatoka Rozbitk�w dowiod�a,
�e s�usznie nosi t� nazw�. Dwumasztowa galera �W�adczyni Wichr�w� rozpad�a si� w
zasi�gu wzroku od zamku. Dwaj najstarsi synowie lorda, stoj�cy na blankach, ujrzeli, jak
statek ojca uderza o ska�y i znika pod wod�. Razem z lordem Steffonem Baratheonem zgin�o
stu wio�larzy i marynarzy oraz jego pani �ona. Przez d�ugie dni ka�dy kolejny p�yw pokrywa�
pla�� pod Ko�cem Burzy nowym stosem rozd�tych topielc�w.
Ch�opca wyrzuci�o na trzeci dzie�. Maester Cressen zszed� na d� z ca�� reszt�, by
pom�c w rozpoznawaniu zw�ok. Gdy znale�li b�azna, by� nagi. Sk�r� mia� bia��,
pomarszczon� i oblepion� mokrym piaskiem. Cressen pomy�la�, �e to kolejny trup, lecz gdy
Jommy z�apa� nieszcz�nika za kostki, by powlec go do wozu, ch�opiec wykaszln�� wod� i
usiad�. Jommy a� po kres swych dni przysi�ga�, �e sk�ra Plamy by�a zimna i mokra.
Nikt nigdy nie wyja�ni�, jak to si� sta�o, �e b�azen prze�y� w morzu ca�e dwa dni.
Rybacy opowiadali, �e syrena nauczy�a go oddycha� wod� w zamian za jego nasienie. Plama
nie m�wi� nic. Bystry, dowcipny ch�opak, o kt�rym pisa� lord Steffon, nie dotar� do Ko�ca
Burzy. Fale wyrzuci�y na brzeg kogo� zupe�nie innego - m�odzie�ca o zniszczonym ciele i
umy�le, kt�ry ledwie by� w stanie m�wi�, nie wspominaj�c ju� o opowiadaniu dowcip�w.
Jego wygl�d nie pozwala� jednak na w�tpliwo�ci. W Wolnym Mie�cie Volantis panowa�
zwyczaj tatuowania twarzy niewolnik�w i s�u��cych, a oblicze ch�opaka od szyi a� po w�osy
pokrywa�a charakterystyczna dla b�azn�w czerwono-zielona szachownica.
- Ten nieszcz�nik jest ob��kany i cierpi b�l. Nie przyniesie po�ytku nikomu, a ju�
najmniej sobie - zawyrokowa� stary ser Harbert, kt�ry by� w�wczas kasztelanem Ko�ca
Burzy. - Najlepiej by by�o poda� mu kubek makowego mleka. Bezbole�nie zapadnie w sen i
koniec. Pob�ogos�awi�by was za to, gdyby mia� rozum.
Cressen nie chcia� si� jednak na to zgodzi� i jego zdanie przewa�y�o. Nawet dzi�, po
tak wielu latach, nie potrafi� powiedzie�, czy jego sprzeciw wyszed� Plamie na dobre.
- Cienie przysz�y ta�czy�, panie, ta�czy�, panie, ta�czy�, panie - �piewa� b�azen,
ko�ysz�c g�ow�. Dzwonki d�wi�cza�y. Bong dong, ring-a-ling, bong dong.
- Panie - zaskrzecza� bia�y kruk. - Panie, panie, panie.
- B�azen �piewa, co mu si� spodoba - powiedzia� maester zaniepokojonej ksi�niczce.
- Nie powinna� przejmowa� si� jego s�owami. Jutro mo�e sobie przypomnie� inn� pie�� i tej
ju� nigdy nie us�yszymy.
Lord Steffon napisa�: �adnie �piewa w czterech j�zykach.
Do komnaty wszed� Pylos.
- Maesterze, wybacz.
- Zapomnia�e� o owsiance - zauwa�y� rozbawiony Cressen. To by�o zupe�nie
niepodobne do m�odzie�ca.
- Maesterze, noc� wr�ci� ser Davos. M�wili o tym w kuchni. Pomy�la�em sobie, �e
zechcesz natychmiast si� o tym dowiedzie�.
- Davos� m�wisz noc�? Gdzie jest?
- U kr�la. Sp�dzili razem wi�ksz� cz�� nocy.
By�y czasy, gdy lord Stannis obudzi�by go bez wzgl�du na por�, by wys�ucha� jego
rady.
- Powinien by� mnie zawiadomi� - poskar�y� si� Cressen. - Powinien mnie obudzi�. -
Pu�ci� d�o� Shireen. - Wybacz, pani. Musz� porozmawia� z twym panem ojcem. Pylosie,
pos�u� mi ramieniem. W tym zamku jest stanowczo zbyt wiele schod�w. Mam wra�enie, �e
co noc dodaj� kilka nowych, po to tylko, �eby mi zrobi� na z�o��.
Shireen i Plama ruszyli za nimi, lecz dziewczynka szybko si� znu�y�a ��wim tempem
starca i pomkn�a naprz�d. B�azen potruchta� chwiejnym krokiem za ni�. Jego krowie
dzwonki d�wi�cza�y jak op�tane.
Schodz�c po spiralnych schodach Wie�y Morskiego Smoka, Cressen przypomnia�
sobie po raz kolejny, �e zamek to nie miejsce dla ludzi w�t�ego zdrowia. Lord Stannis
przebywa� w Komnacie Malowanego Sto�u, na szczycie Kamiennego B�bna, centralnego
don�onu Smoczej Ska�y. Nadano mu t� nazw� dlatego, �e podczas burz jego staro�ytne mury
g�o�no dudni�y. Aby tam dotrze�, musieli min�� galeri�, potem �rodkowy i wewn�trzny mur,
kt�rych strzeg�y chimery, oraz czarne, �elazne bramy, a wreszcie wdrapa� si� na schody tak
d�ugie, �e Cressen nie chcia� nawet o nich my�le�. M�odzie�cy pokonywali jednym krokiem
po dwa stopnie, lecz dla starca o chorym biodrze ka�dy stopie� stanowi� udr�k�. Niemniej
lord Stannis z pewno�ci� do niego nie zejdzie, maester pogodzi� si� wi�c z losem. Cieszy� si�
z tego, �e mia� chocia� Pylosa do pomocy.
Wlok�c si� galeri�, min�li szereg wysokich, �ukowatych okien, za kt�rymi rozci�ga�
si� widok na dziedziniec zamkowy, mur kurtynowy oraz le��c� dalej wiosk� ryback�. Stoj�cy
na dziedzi�cu �ucznicy �wiczyli strzelanie do beczek w rytm okrzyk�w: na�o�y�, naci�gn��,
strza�. Strza�y furkota�y niczym stado zrywaj�cych si� do lotu ptak�w. Po murach chodzili
stra�nicy, kt�rzy spogl�dali pomi�dzy chimerami na obozuj�ce na zewn�trz wojska. Poranne
powietrze wype�nia� dym z ognisk. Trzy tysi�ce zbrojnych zasiad�o do �niadania pod
chor�gwiami swych lord�w. Za rozleg�ym obozem wida� by�o pe�ne statk�w kotwicowisko.
�adnej jednostce, kt�ra przez ostatnie p� roku zbli�y�a si� na odleg�o�� wzroku do Smoczej
Ska�y, nie pozwolono odp�yn��. Okr�t lorda Stannisa, tr�jpok�adowa, trzystuwios�owa
wojenna galera �Furia� wydawa�a si� niemal ma�a w por�wnaniu z niekt�rymi opas�ymi
karakami i kogami, kt�re kotwiczy�y wok� niej.
Pe�ni�cy stra� pod Kamiennym B�bnem �o�nierze znali maester�w z widzenia i
pozwolili im wej��.
- Zaczekaj tu - poleci� Cressen Pylosowi, gdy ju� znale�li si� wewn�trz. - Lepiej
b�dzie, je�li pom�wi� z nim sam.
- To d�uga wspinaczka, maesterze.
Cressen u�miechn�� si�.
- My�lisz, �e o tym zapomnia�em? Wspina�em si� na te schody tak cz�sto, �e znam z
nazwy ka�dy stopie�.
W po�owie drogi po�a�owa� swej decyzji. Zatrzyma� si�, by odetchn�� i cho� na
chwil� z�agodzi� b�l biodra. Wtem us�ysza� odg�os szuraj�cych po kamieniu but�w i stan��
twarz� w twarz z ser Davosem Seaworthem, kt�ry schodzi� na d�.
By� to niewysoki m�czyzna o plebejskim pochodzeniu wyra�nie wypisanym na
pospolitej twarzy. Mia� na sobie wy�wiechtany, zielony p�aszcz pokryty plamami z soli i
morskiej piany oraz wyblak�y od s�o�ca, pod nim za� br�zowy wams i spodnie,
harmonizuj�ce kolorem z oczyma i w�osami. Z szyi zwisa� mu na rzemyku mieszek z wytartej
sk�ry. Kr�tk� brod� upstrzy�y liczne plamki siwizny, a na okaleczonej lewej d�oni mia�
sk�rzan� r�kawic�. Ujrzawszy Cressena, zatrzyma� si� natychmiast.
- Ser Davosie - odezwa� si� maester. - Kiedy wr�ci�e�?
- Przed �witem. To moja ulubiona pora.
Opowiadano, �e nikt nie potrafi kierowa� statkiem po ciemku nawet w po�owie tak
dobrze, jak Davos Kr�tkor�ki. Nim lord Stannis pasowa� go na rycerza, by� najbardziej
os�awionym i nieuchwytnym przemytnikiem w ca�ych Siedmiu Kr�lestwach.
- I?
M�czyzna potrz�sn�� g�ow�.
- Twe ostrze�enia okaza�y si� s�uszne. Nie powstan�, maesterze. Nie dla niego. Nie
darz� go mi�o�ci�.
Nie - pomy�la� Cressen. - I nigdy go nie pokochaj�. Jest silny, utalentowany,
sprawiedliwy� zaiste, a� nierozs�dnie sprawiedliwy� ale to nie wystarczy. I tak by�o zawsze.
- Rozmawia�e� ze wszystkimi?
- Ze wszystkimi? Nie. Tylko z tymi, kt�rzy zechcieli mnie przyj��. R�wnie�
szlachetnie urodzeni mnie nie mi�uj�. Zawsze pozostan� dla nich cebulowym rycerzem. -
Zacisn�� w pi�� okaleczone palce lewej d�oni. Stannis odr�ba� mu niegdy� ko�c�wki
wszystkich palc�w poza kciukiem. - Dzieli�em si� chlebem z Gulianem Swannem i starym
Penrose�em, a Tarthowie zgodzili si� spotka� ze mn� w gaju o p�nocy. Pozostali� no c�,
Beric Dondarrion zagin��, niekt�rzy m�wi�, �e nie �yje, a lord Caron jest z Renlym. Zwie si�
teraz Bryce�em Pomara�czowym z T�czowej Gwardii.
- T�czowej Gwardii?
- Renly powo�a� w�asn� Gwardi� Kr�lewsk� - wyja�ni� by�y przemytnik - ale tych
siedmiu nie nosi bieli. Ka�dy ma w�asny kolor. Ich lordem dow�dc� zosta� Loras Tyrell.
To w�a�nie by� pomys�, jaki m�g� przyj�� do g�owy Renly�emu Baratheonowi. Nowy,
wspania�y zakon rycerski, nosz�cy nowe, przepyszne szaty. Ju� jako ch�opiec uwielbia�
jaskrawe kolory i kosztowne tkaniny, a tak�e zabawy.
- Patrzcie na mnie! - krzycza�, biegn�c ze �miechem przez korytarze Ko�ca Burzy. -
Patrzcie na mnie, jestem smokiem. Patrzcie na mnie, jestem czarodziejem. Patrzcie na mnie,
jestem bogiem deszczu.
�obuziak z rozczochranymi, czarnymi w�osami i roze�mianymi oczyma by� teraz
dwudziestojednoletnim m�czyzn�, lecz nadal uwielbia� zabawy. Patrzcie na mnie, jestem
kr�lem. Cressen westchn�� ze smutkiem. Och, Renly, Renly, kochany dzieciaku, czy ty wiesz,
co robisz? I czy obesz�oby ci� to, gdyby� wiedzia�? Czy poza mn� jest kto�, komu zale�y na
Stannisie?
- Jaki pow�d odmowy podali owi lordowie? - zapyta� Davosa.
- No c�, niekt�rzy powtarzali g�adkie s��wka, inni m�wili prosto z mostu, jedni
oferowali usprawiedliwienia, drudzy obietnice, a byli te� tacy, kt�rzy po prostu k�amali. -
Wzruszy� ramionami. - W ostatecznym rozrachunku s�owa to tylko wiatr.
- Nie mog�e� da� mu nadziei?
- Tylko fa�szyw�, a tego bym nigdy nie uczyni� - odpar� Davos. - Us�ysza� ode mnie
prawd�.
Maester Cressen wspomnia� dzie�, gdy po zako�czeniu obl�enia Ko�ca Burzy
Davosa pasowano na rycerza. Lord Stannis utrzyma� zamek przez niemal rok, cho� mia�
nieliczny garnizon, a przeciw sobie pot�ne zast�py lord�w Tyrella i Redwyne�a. Odci�to
nawet drog� morsk�. Dzie� i noc strzeg�y jej galery Redwyne�a, p�ywaj�ce pod burgundow�
bander� Arbor. W Ko�cu Burzy dawno ju� zjedzono wszystkie konie, znikn�y psy i koty, a
obro�com zosta�y jedynie rzodkiew i szczury. Wreszcie nadesz�a noc, gdy ksi�yc by� w
nowiu, a czarne chmury przes�oni�y gwiazdy. Pod os�on� ciemno�ci przemytnik Davos
przemkn�� si� przez kordon Redwyne�a i omin�� ska�y Zatoki Rozbitk�w. Jego stateczek mia�
czarne �agle, czarny kad�ub, czarne wios�a oraz �adowni� pe�n� cebuli i solonych ryb. Nie
by�o to wiele, pozwoli�o jednak obro�com dotrwa� do chwili, gdy Eddard Stark dotar� do
twierdzy i po�o�y� kres obl�eniu.
Lord Stannis nagrodzi� Davosa wspania�ymi ziemiami na Przyl�dku Gniewu, ma��
twierdz� oraz tytu�em rycerskim� rozkaza� te� jednak, by obci�to mu ko�c�wki wszystkich
palc�w lewej d�oni, aby ukara� go za d�ugoletnie paranie si� rzemios�em przemytnika. Davos
wyrazi� na to zgod� pod warunkiem, �e Stannis sam b�dzie trzyma� n�, twierdz�c, �e nie
zgodzi si� przyj�� kary z r�k s�ugi. Lord u�y� rze�nickiego tasaka, by ci�� szybko i pewnie.
Davos wybra� dla swego nowo za�o�onego rodu nazwisko Seaworth, a na jego chor�gwi
widnia� czarny statek na jasnoszarym tle - z cebul� na �aglach. By�y przemytnik lubi�
mawia�, �e lord Stannis wy�wiadczy� mu przys�ug�, gdy� mia� dzi�ki niemu mniej paznokci
do czyszczenia i przycinania.
Nie - pomy�la� Cressen. Taki cz�owiek nie da�by nikomu fa�szywej nadziei ani nie
z�agodzi�by trudnej prawdy.
- Ser Davosie, prawda bywa gorzkim napojem, nawet dla kogo� takiego jak lord
Stannis. On my�li tylko o powrocie na czele armii do Kr�lewskiej Przystani, o zmia�d�eniu
wrog�w i o odzyskaniu tego, co s�usznie mu si� nale�y. A teraz�
- Je�li wyruszy z tak szczup�ymi si�ami na Kr�lewsk� Przysta�, z ca�� pewno�ci�
zginie. Ma za ma�o �o�nierzy. Powiedzia�em mu to, ale wiesz, jaki jest dumny. - Davos uni�s�
skryt� w r�kawicy d�o�. - Pr�dzej mi palce odrosn�, ni� ten cz�owiek us�ucha rozs�dnej rady.
- Zrobi�e� wszystko, co mog�e� - odpar� z westchnieniem starzec. - Musz� teraz doda�
m�j g�os do twojego.
Wznowi� powoln� wspinaczk�.
Azyl lorda Stannisa Baratheona by� wielk�, okr�g�� komnat� o �cianach z nagiego,
czarnego kamienia. By�y tam cztery wysokie, w�skie okna, skierowane na cztery strony
�wiata. Po�rodku sta� wielki st�, kt�remu komnata zawdzi�cza�a sw� nazw� - masywna bry�a
malowanego drewna, wyrze�biona na rozkaz Aegona Targaryena w dniach przed Podbojem.
Malowany St� mia� ponad pi��dziesi�t st�p d�ugo�ci, a szeroko�ci w najszerszym miejscu
chyba ze dwadzie�cia pi��, w najw�szym za� niespe�na cztery. Cie�le Aegona ukszta�towali
go na podobie�stwo krainy Westeros, wycinaj�c starannie wszystkie zatoki i p�wyspy, a�
wreszcie �aden z brzeg�w sto�u nie by� prosty. Na powierzchni, pociemnia�ej po trzystu
latach pokostowania, wymalowano Siedem Kr�lestw, tak jak wygl�da�y w czasach Aegona:
rzeki i g�ry, zamki i miasta, jeziora i lasy.
W komnacie by�o tylko jedno krzes�o, ustawione dok�adnie w tym miejscu, w kt�rym
przy wybrze�u Westeros znajdowa�a si� Smocza Ska�a. Umieszczono je na podwy�szeniu, by
ten, kto na nim siedzia�, lepiej widzia� blat. Na krze�le zasiada� cz�owiek odziany w obcis�y
sk�rzany kaftan oraz spodnie z br�zowej we�ny. Gdy maester Cressen wszed� do komnaty,
m�czyzna podni�s� wzrok.
- Wiedzia�em, �e przyjdziesz, starcze, bez wzgl�du na to, czy ci� wezw�, czy nie. W
jego g�osie nie by�o �ladu ciep�a. Rzadko je w nim s�yszano. Stannis Baratheon, lord Smoczej
Ska�y i z �aski bog�w prawowity dziedzic �elaznego Tronu Siedmiu Kr�lestw Westeros, by�
barczysty i �ylasty. Jego twarz przywodzi�a na my�l garbowan� sk�r�, suszon� na s�o�cu tak
d�ugo, a� sta�a si� mocna jak stal. M�wi�c o nim, ludzie u�ywali s�owa �twardy�. Mieli racj�.
Cho� nie uko�czy� jeszcze trzydziestego pi�tego roku �ycia, na g�owie pozosta� mu tylko
w�ski pasek czarnych w�os�w, kt�ry bieg� za uszami niczym cie� korony. Jego brat, zmar�y
kr�l Robert, w ostatnich latach �ycia zapu�ci� brod�. Maester Cressen nigdy go z ni� nie
widzia�, opowiadano jednak, �e by�a dzika, g�sta i spl�tana. Jakby na przek�r, Stannis
przyci�� zarost bardzo kr�tko. Jego kwadratow� szcz�k� i ko�ciste, zapadni�te policzki
pokrywa� tylko niebiesko-czarny cie�. Brwi mia� g�ste, a oczy wygl�da�y jak otwarte rany,
ciemnob��kitne niby morska to� noc�. Usta mog�yby doprowadzi� do rozpaczy nawet
najzabawniejszego z b�azn�w. By�y stworzone do gniewnych grymas�w i ostro
wypowiadanych rozkaz�w. Sk�ada�y si� tylko z w�skich, bladych warg oraz zaci�ni�tych
mi�ni. Zapomnia�y, jak si� u�miecha�, a nigdy nie umia�y si� �mia�. Czasami, gdy noc by�a
wyj�tkowo cicha i spokojna, maester Cressen wyobra�a� sobie, �e s�yszy, jak lord Stannis na
drugim ko�cu zamku zgrzyta z�bami.
- Kiedy� kaza�by� mnie obudzi� - poskar�y� si� starzec.
- Kiedy� by�e� m�ody. Teraz jeste� stary i schorowany. Potrzebujesz wi�cej snu. -
Stannis nigdy si� nie nauczy� �agodzi� swych wypowiedzi, ukrywa� uczu� ani schlebia�
ludziom. M�wi� to, co my�la�, a ci, kt�rym to si� nie podoba�o, mogli sobie i�� precz. -
Wiedzia�em, �e wkr�tce i tak si� dowiesz, co mia� do powiedzenia Davos. Zawsze tak si�
dzieje, prawda?
- W przeciwnym razie na nic bym ci si� nie przyda� - odpar� Cressen. - Spotka�em
Davosa na schodach.
- Pewnie wygada� ci wszystko? Szkoda, �e nie uci��em mu j�zyka razem z palcami.
- By�by wtedy kiepskim pos�em.
- I tak spisa� si� marnie. Lordowie burzy nie rusz� palcem w mojej sprawie. Podobno
mnie nie lubi�, a fakt, �e s�uszno�� jest po mojej stronie, nic ich nie obchodzi. Tch�rzliwi
b�d� siedzieli za swymi murami, �eby si� przekona�, w kt�r� stron� wieje wiatr i kto
najpewniej zatriumfuje. Odwa�ni opowiedzieli si� ju� za Renlym. Za Renlym! - warkn��,
jakby to imi� by�o dla niego trucizn�.
- Tw�j brat jest lordem Ko�ca Burzy ju� od trzynastu lat. Ci ludzie s� jego
zaprzysi�onymi chor��ymi�
- Jego chor��ymi - przerwa� mu Stannis - cho� powinni nale�e� do mnie. Nie prosi�em
o Smocz� Ska��. Nie chcia�em jej. Zgodzi�em si� przyby� na wysp� tylko dlatego, �e tu czaili
si� wrogowie Roberta, a on rozkaza� mi si� z nimi rozprawi�. Zbudowa�em dla niego flot� i
wykona�em czarn� robot�, spe�ni�em obowi�zek m�odszego brata wobec starszego. Renly
powinien to samo uczyni� dla mnie! I jak podzi�kowa� mi Robert? Mianowa� mnie lordem
Smoczej Ska�y, a Koniec Burzy wraz z p�yn�cymi z niego dochodami odda� Renly�emu.
Koniec Burzy, kt�ry jest w�asno�ci� rodu Baratheon�w ju� od trzystu lat. Zgodnie z prawem,
gdy Robert zasiad� na �elaznym Tronie, zamek powinien przypa�� mnie.
�al w�ar� si� g��boko w dusz� Stannisa, kt�ry nigdy nie czu� go tak mocno, jak w tej
chwili. To w�a�nie by�o przyczyn� jego s�abo�ci. Smocza Ska�a, cho� stara i pot�na, mia�a
tylko garstk� niewiele znacz�cych lennik�w, kt�rych kamienne, wyspiarskie posiad�o�ci
liczy�y sobie zbyt ma�o ludno�ci, by dostarczy� Stannisowi potrzebnej mu armii. Nawet przy
wsparciu najemnik�w, kt�rych sprowadzi� zza w�skiego morza, z wolnych miast Myr i Lys,
armia obozuj�ca pod murami by�a zbyt s�aba, by zgnie�� pot�g� rodu Lannister�w.
- Robert ci� skrzywdzi� - zacz�� ostro�nie maester Cressen - mia� jednak swoje
powody. Smocza Ska�a od dawna by�a siedzib� Targaryen�w. Potrzebowa� tu silnego
m�czyzny, a Renly by� tylko dzieckiem.
- I nadal pozostaje dzieckiem - oznajmi� Stannis. G�o�ne echa jego gniewu wype�ni�y
pust� komnat�. - Z�odziejskim dzieckiem, kt�re chce ukra�� mi koron�. Co takiego uczyni�,
by zas�u�y� na tron? Siedzi sobie na radzie i �artuje z Littlefingerem, a na turniejach
przywdziewa wspania�� zbroj� i pozwala, by lepsi od niego str�cali go z konia. Oto ca�y m�j
brat Renly, kt�ry uwa�a, �e powinien zosta� kr�lem. Pytam ci�, za co bogowie pokarali mnie
bra�mi?
- Nie wiem, jakie s� intencje bog�w.
- Mam wra�enie, �e ostatnio w og�le ma�o wiesz. Kto jest maesterem Renly�ego? By�
mo�e powinienem pos�a� po niego. Jego rady mog�yby przynie�� mi wi�cej po�ytku. Jak
s�dzisz, co rzek� �w maester, kiedy m�j brat postanowi� skra�� mi koron�? Jakiej rady
udzieli� temu zdradzieckiemu pomiotowi naszego rodu?
- Zdziwi�bym si�, gdyby lord Renly pyta� kogokolwiek o rad�, Wasza Mi�o��.
Najm�odszy z trzech syn�w lorda Steffona wyr�s� na m�czyzn� �mia�ego, lecz
nieostro�nego, kt�rym kierowa� bardziej impuls ni� rozs�dek. Pod tym wzgl�dem, tak jak pod
wieloma innymi, Renly by� podobny do swego brata Roberta, a zupe�nie niepodobny do
Stannisa.
- Wasza Mi�o�� - powt�rzy� z gorycz� w�adca Smoczej Ska�y.- Drwisz ze mnie,
tytu�uj�c mnie jak kr�la, a czego kr�lem jestem? Smocza Ska�a i kilka wysepek na w�skim
morzu, oto ca�e moje kr�lestwo. - Zszed� z podwy�szenia i stan�� obok sto�u. Jego cie� pada�
na uj�cie Czarnego Nurtu oraz las, w kt�rym wznosi�a si� obecnie Kr�lewska Przysta�.
Zamar� w bezruchu, rozmy�laj�c o kr�lestwie, kt�re pragn�� zdoby�. By�o tu� obok, lecz
jednocze�nie bardzo daleko. - Mam dzi� spo�y� kolacj� z moimi lordami chor��ymi, ilu ich
tam mam. Z Celtigarem, Velaryonem, Bar Emmonem i ca�� t� garstk�. Prawd� m�wi�c, to
�a�osna banda, ale tylko tyle zostawili mi bracia. Ten lyse�ski pirat Salladhor Saan
przedstawi mi list� d�ug�w, kt�re musz� mu sp�aci�, Morosh Myrijczyk b�dzie mnie ostrzega�
przed p�ywami i jesiennymi wichrami, a lord Sunglass mamrota� pobo�ne bzdury o woli
Siedmiu. Celtigar zechce si� dowiedzie�, kt�rzy z lord�w burzy przy��cz� si� do nas.
Velaryon zagrozi, �e zabierze swe pospolite ruszenie do domu, je�li natychmiast nie ruszymy
do ataku. Co mam im powiedzie�? Co winienem teraz uczyni�?
- Twoimi prawdziwymi wrogami s� Lannisterowie, panie - odpar� maester Cressen. -
Gdyby� po��czy� si�y z bratem�
- Nie b�d� pertraktowa� z Renlym, dop�ki ka�e si� tytu�owa� kr�lem - odpar� Stannis
nie dopuszczaj�cym sprzeciwu tonem.
- W takim razie nie z Renlym - ust�pi� maester. Jego pan by� uparty i dumny. Gdy raz
podj�� decyzj�, nic nie mog�o jej zmieni�. - Mo�esz si� te� sprzymierzy� z innymi. Syna
Eddarda Starka og�oszono kr�lem p�nocy. Stoi za nim ca�a pot�ga Winterfell i Riverrun.
- To nieopierzony ch�opak i kolejny fa�szywy kr�l - skontrowa� Stannis. - Czy mam
si� pogodzi� z rozbiciem kr�lestwa?
- Z pewno�ci� lepsze jest p� kr�lestwa ni� nic - przekonywa� go Cressen. - Je�li
pomo�esz mu pom�ci� �mier� ojca�
- Dlaczego mia�bym m�ci� Eddarda Starka? Nic dla mnie nie znaczy�. Och, Robert z
pewno�ci� go kocha�. Kocha� go jak brata. Ile razy to od niego s�ysza�em? To ja by�em jego
bratem, nie Ned Stark, ale nikt by si� tego nie domy�li�, bior�c pod uwag�, jak mnie
traktowa�. Obroni�em dla niego Koniec Burzy. Dzielni ludzie marli z g�odu na moich oczach,
podczas gdy Mace Tyrell i Paxter Redwyne ucztowali w zasi�gu wzroku od mur�w. I czy
Robert mi podzi�kowa�? Nie. Podzi�kowa� Starkowi, kt�ry przegna� oblegaj�cych, gdy nam
zosta�y ju� tylko szczury i rzodkiew. Na rozkaz Roberta zbudowa�em flot� i w jego imieniu
zdoby�em Smocz� Ska��. Czy u�cisn�� mi d�o� i powiedzia�: �Dzielnie si� spisa�e�, bracie.
C� bym uczyni� bez ciebie?� Nie. Oskar�y� mnie o to, �e pozwoli�em Willemowi Darry�emu
wykra�� Viserysa i dziewczynk�, jakbym m�g� temu zapobiec. Przez pi�tna�cie lat
zasiada�em w jego radzie, pomagaj�c Jonowi Arrynowi zarz�dza� kr�lestwem, podczas gdy
Robert pi� i ch�do�y� dziwki, ale czy po �mierci Jona brat mianowa� mnie swym
namiestnikiem? Nie, natychmiast pogalopowa� do swego drogiego przyjaciela Neda Starka i
jemu zaoferowa� ten zaszczyt. Co prawda, marnie na tym obaj wyszli.
- Co si� sta�o, to si� nie odstanie, Wasza Mi�o�� - rzek� maester Cressen �agodnym
tonem. - Wielce ci� skrzywdzono, lecz przesz�o�� to proch, a je�li po��czysz si�y ze Starkami,
przysz�o�� mo�e jeszcze nale�e� do ciebie. S� te� inni, z kt�rymi mo�esz poszuka�
porozumienia. Co z lady Arryn? Z pewno�ci� pragnie sprawiedliwo�ci, je�li to kr�lowa
zamordowa�a jej m�a. Ma m�odego syna, dziedzica Jona Arryna. Gdyby� zar�czy� z nim
Shireen�
- Ch�opak jest s�aby i chorowity - sprzeciwi� si� Stannis. - Nawet jego ojciec to
widzia�. Prosi� mnie, bym wzi�� go pod opiek� na Smoczej Skale. S�u�ba w charakterze pazia
mog�aby mu pom�c, ale ta przekl�ta lannisterska wied�ma otru�a lorda Arryna, nim
zd��yli�my zawrze� umow�, a teraz Lysa ukrywa ch�opaka w Orlim Gnie�dzie. Zapewniam
ci�, �e nigdy ju� si� z nim nie rozstanie.
- W takim razie musisz wys�a� Shireen do Orlego Gniazda - nalega� maester. -
Smocza Ska�a jest zbyt ponura dla dziecka. B�azen niech pop�ynie z ni�, �eby mia�a przy
sobie jak�� znajom� twarz.
- Znajom� i ohydn�. - Stannis zmarszczy� czo�o z namys�em. - Niemniej� mo�e
warto by spr�bowa�
- Czy prawowity pan Siedmiu Kr�lestw musi b�aga� o pomoc wd�w i uzurpator�w? -
zabrzmia� ostry kobiecy g�os.
Maester Cressen odwr�ci� si� i pochyli� g�ow� w uk�onie.
- Pani - przywita� j�, z�y, �e nie us�ysza�, kiedy wchodzi�a.
Lord Stannis skrzywi� si�.
- Nigdy nikogo o nic nie b�agam. Nie zapominaj o tym, kobieto.
- S�ysz� to z przyjemno�ci�, panie. - Lady Selyse dor�wnywa�a wzrostem m�owi.
By�a chuda, mia�a w�sk� twarz, odstaj�ce uszy, ostry nos i cie� w�s�w na g�rnej wardze. Co
dzie� je sobie wyskubywa�a i regularnie przeklina�a, lecz zawsze odrasta�y z powrotem. Oczy
mia�a jasne, a usta zastyg�e w grymasie surowo�ci. Jej g�os ci�� ostro jak bicz i teraz zrobi�a z
niego u�ytek.
- Lady Arryn jest ci winna wierno��, podobnie jak Starkowie, tw�j brat Renly i ca�a
reszta. Jeste� ich prawowitym kr�lem. Nie godzi si�, by� ich b�aga� i targowa� si� z nimi o to,
co s�usznie ci si� nale�y z �aski boga.
Powiedzia�a �boga� nie �bog�w�. Kobieta w czerwieni zaw�adn�a jej sercem i dusz�,
sprawi�a, �e odwr�ci�a si� od bog�w Siedmiu Kr�lestw, tak starych, jak i nowych, i czci�a
tylko tego, kt�rego zwano Panem �wiat�a.
- Tw�j b�g mo�e sobie zatrzyma� sw� �ask� - rzuci� lord Stannis, kt�ry nie podziela�
�arliwej wiary �ony. - Potrzebuj� mieczy, nie b�ogos�awie�stw. Czy masz gdzie� ukryt�
armi�, o kt�rej nic mi nie m�wi�a�?
W jego g�osie nie by�o czu�o�ci. Stannis zawsze czu� si� skr�powany w obecno�ci
kobiet, nawet w�asnej �ony. Gdy wyruszy� do Kr�lewskiej Przystani, by zasiada� w radzie
Roberta, zostawi� Selyse na Smoczej Skale, razem z ich c�rk�. Pisa� rzadko, a odwiedza� j�
jeszcze rzadziej. Raz czy dwa razy do roku spe�nia� sw�j obowi�zek w ma��e�skim �o�u, lecz
nie sprawia�o mu to satysfakcji, a synowie, kt�rych ongi� pragn��, nigdy si� nie narodzili.
- Moi bracia, stryjowie i kuzyni maj� wojska - oznajmi�a Selyse. - R�d Florent�w
stanie pod twymi sztandarami.
- R�d Florent�w mo�e zgromadzi� w najlepszym razie dwa tysi�ce mieczy. -
Powiadano, �e Stannis zna si�� ka�dego rodu w Siedmiu Kr�lestwach. - Poza tym, pok�adasz
w tych swoich braciach i stryjach znacznie wi�cej wiary ni� ja, pani. Ziemie Florent�w le��
za blisko Wysogrodu, by tw�j pan stryj zechcia� si� narazi� na gniew Mace�a Tyrella.
- Jest inny spos�b. - Lady Selyse podesz�a bli�ej. - Wyjrzyj przez okna, panie. Oto
znak, na kt�ry czeka�e�, pojawi� si� na niebie. Jest czerwony, a czerwie� to barwa ognia,
barwa gorej�cego serca prawdziwego boga. To jego sztandar. Jego i tw�j! Sp�jrz jak �opocze
na niebie niczym gor�cy smoczy oddech. Ty jeste� panem Smoczej Ska�y. To znaczy, �e tw�j
czas nadszed�, Wasza Mi�o��. Nie ma nic pewniejszego. Jest ci pisane odp�yn�� z tej ska�y,
jak ongi� uczyni� to Aegon Zdobywca, by rozbi� w puch wszystkich wrog�w, tak jak on.
Powiedz tylko s�owo i uznaj moc Pana �wiat�a.
- A ile mieczy on mi da? - zapyta� Stannis.
- Ile tylko b�dziesz potrzebowa� - obieca�a jego �ona. - Na pocz�tek miecze Ko�ca
Burzy i Wysogrodu oraz wszystkich ich lord�w chor��ych.
- Davos m�wi� co innego - sprzeciwi� si� Stannis. - Wszyscy oni poprzysi�gli
wierno�� Renly�emu. Mi�uj� mego uroczego m�odszego brata, tak jak ongi� kochali
Roberta� a mnie nigdy nie darzyli mi�o�ci�.
- To prawda - zgodzi�a si�. - Ale gdyby Renly umar��
Stannis zmru�y� oczy, wpatruj�c si� w sw� �on�. Wreszcie Cressen poczu� si�
zmuszony odezwa�.
- Nie wolno o tym nawet my�le�, Wasza Mi�o��. Bez wzgl�du na to, jakie g�upstwa
pope�ni� Renly�
- G�upstwa? Ja nazywam to zdrad�. - Stannis ponownie zwr�ci� si� ku �onie. - M�j
brat jest m�ody i silny, a do tego otaczaj� go liczne zast�py i ci jego t�czowi rycerze.
- Melisandre zajrza�a w p�omienie i zobaczy�a tam jego �mier�.
Cressena porazi�a groza.
- Bratob�jstwo� panie, to niewyobra�alne z�o� prosz� ci�, wys�uchaj mnie.
Lady Selyse przyjrza�a mu si� uwa�nie.
- A co ty mu powiesz, maesterze? �e mo�e zdoby� p� kr�lestwa, je�li padnie na
kolana przed Starkami i sprzeda c�rk� Lysie Arryn?
- Wys�ucha�em ju� twej rady, Cressenie - oznajmi� lord Stannis. - Teraz pos�ucham, co
ona ma do powiedzenia. Mo�esz odej��.
Maester Cressen ugi�� sztywne kolano. Oddalaj�c si� powoli, czu� na plecach
spojrzenie lady Selyse. Kiedy zszed� na d�, ledwie trzyma� si� na nogach.
- Pom� mi - poprosi� Pylosa.
Po powrocie do swych komnat Cressen odes�a� m�odzie�ca, wyszed�, utykaj�c, na
balkon, stan�� mi�dzy chimerami i wpatrzy� si� w morze. Jeden z okr�t�w Salladhora Saana
mkn�� po szarozielonych wodach, poruszaj�c wios�ami. �ledzi� galer� wzrokiem, a� skry�a si�
za przyl�dkiem.
Gdyby tylko moje obawy mog�y znikn�� r�wnie �atwo. Czy �y� tak d�ugo po to tylko,
by doczeka� si� czego� podobnego?
Przyjmuj�c �a�cuch, maester wyrzeka� si� nadziei na dzieci, Cressen jednak cz�sto
czu� si� jak ojciec. Robert, Stannis, Renly� gdy gniewne morze zabra�o lorda Steffona,
wychowa� trzech syn�w. Czy sprawi� si� a� tak �le, �e teraz pozabijaj� si� nawzajem na jego
oczach? Nie wolno mu do tego dopu�ci�.
W sercu ca�ej tej sprawy kry�a si� kobieta. Nie lady Selyse, lecz ta druga. S�udzy
zwali j� kobiet� w czerwieni, boj�c si� wypowiada� jej imi�.
- Ja nazw� j� po imieniu - powiedzia� Cressen piekielnemu ogarowi z kamienia. -
Melisandre.
Melisandre z Asshai, czarodziejka, w�adczyni cieni i kap�anka R�hllora, Pana �wiat�a,
Serca Ognia, Boga P�omieni i Cienia. Nie mo�na pozwoli�, by jej szale�stwo wydosta�o si�
poza Smocz� Ska��.
Po jasno�ci poranka w�asne komnaty wydawa�y mu si� mroczne i ponure. Starzec
dr��cymi d�o�mi zapali� �wiec�, po czym zani�s� j� do umieszczonej pod schodami do
ptaszarni pracowni, gdzie na p�kach sta�y w r�wnych szeregach ma�ci, lekarstwa i eliksiry.
Na najni�szej p�ce, za szeregiem p�katych s�oiczk�w z balsamami, znalaz� szklan� fiolk�
barwy indygo, nie wi�ksz� ni� jego ma�y palec. Gdy ni� potrz�sn��, co� w niej zagrzechota�o.
Cressen zdmuchn�� warstewk� kurzu, po czym wr�ci� do sto�u. Osun�� si� na krzes�o,
wyci�gn�� zatyczk� i wysypa� z naczy�ka jego zawarto��. Tuzin kryszta�k�w, nie wi�kszych
od nasion, upad� na pergamin, kt�ry czyta�. L�ni�y w blasku �wiec niczym klejnoty. By�y tak
intensywnie fioletowe, �e maesterowi przemkn�a przez g�ow� my�l, i� nigdy dot�d nie
widzia�, jak naprawd� wygl�da ten kolor.
�a�cuch, kt�ry mia� zawieszony na szyi, wyda� mu si� nagle bardzo ci�ki. Dotkn��
lekko jednego z kryszta�k�w koniuszkiem ma�ego palca. Taki drobiazg, a sprawuje w�adz�
nad �yciem i �mierci�. Sporz�dzano je z pewnej ro�liny, kt�ra ros�a na wyspach Morza
Nefrytowego, na drugim ko�cu �wiata. Jej li�cie suszy�o si�, a potem namacza�o w miksturze
z�o�onej z wapna, s�odzonej wody oraz pewnych rzadkich korzeni z Wysp Letnich. Potem
mo�na je by�o wyrzuci�, eliksir za� nale�a�o zag�ci� popio�em i zaczeka�, a� si�
skrystalizuje. Proces by� powolny i trudny, a sk�adniki kosztowne i nie�atwe do zdobycia.
Alchemicy z Lys potrafili jednak produkowa� t� substancj�, podobnie jak Ludzie Bez Twarzy
z Braavos� a tak�e maesterzy jego zakonu, cho� poza murami Cytadeli o tym nie
wspominano. Ca�y �wiat wiedzia�, �e maester wykuwa� srebrne ogniwo swego �a�cucha, gdy
pozna� sztuk� uzdrawiania, �wiat wola� jednak nie pami�ta�, �e ci, kt�rzy umiej� leczy�,
potrafi� r�wnie� zabija�.
Cressen nie pami�ta� ju� jak� nazw� nadali li�ciowi Asshai�i, ani jak lyse�scy
truciciele zwali kryszta�. W Cytadeli nazywano go po prostu dusicielem. Je�li rozpuszczono
go w winie, sprawia�, �e mi�nie ludzkiego gard�a zaciska�y si� mocniej ni� pi��, zamykaj�c
�wiat�o tchawicy. Twarz ofiary podobno robi�a si� fioletowa jak kryszta�ki, kt�re sta�y si�
przyczyn� jej �mierci, lecz tak samo przecie� wygl�da�o oblicze cz�owieka, kt�ry zad�awi� si�
przy jedzeniu.
Dzisiejszej nocy lord Stannis wydawa� uczt� dla swych chor��ych, pani �ony� i
kobiety w czerwieni, Melisandre z Asshai.
Musz� odpocz�� - nakaza� sobie maester Cressen. Po zmierzchu b�d� potrzebowa�
si�y. D�onie nie mog� mi zadr�e�, a moja odwaga musi by� niezachwiana. To straszliwy
uczynek, trzeba go jednak pope�ni�. Je�li bogowie istniej�, z pewno�ci� mi wybacz�. Ostatnio
sypia� bardzo �le. Drzemka pozwoli mu wypocz�� przed czekaj�c� go pr�b�. Powl�k� si�
znu�onym krokiem ku �o�u. Nawet gdy zamkn�� powieki, widzia� blask komety, kt�ry
rozja�nia� mrok jego sn�w, czerwony, gorej�cy i pe�en jaskrawego �ycia.
By� mo�e to moja kometa - pomy�la� ospale na chwil� przed zapadni�ciem w
drzemk�. Krwawy omen, zapowied� morderstwa� tak jest�
Gdy si� obudzi�, by�o ju� zupe�nie ciemno. Komnat� wype�nia� mrok, a jego rwa�o we
wszystkich stawach. Usiad� z wysi�kiem, dr�czony b�lem g�owy, �cisn�� w d�oniach lask� i
podni�s� si� chwiejnie. Jest bardzo p�no - pomy�la�. Nie wezwali mnie.
Zawsze wzywano go na uczty. Siadywa� na honorowym miejscu, blisko lorda
Stannisa. Ujrza� przed oczyma twarz swego pana, nie m�czyzny, lecz ch�opca, kt�ry sta� w
zimnym cieniu, gdy na jego starszego brata pada�y promienie s�o�ca. Cokolwiek by uczyni�,
Robert zrobi� to ju� przed nim i to lepiej. Biedny ch�opak� to dla niego musi si� teraz
po�pieszy�.
Maester znalaz� kryszta�y tam, gdzie je zostawi�. Zsypa� je z pergaminu. Nie mia�
wydr��onego pier�cienia, jakich podobno u�ywali truciciele z Lys, lecz w lu�ne r�kawy jego
szaty wszyto niezliczone kieszenie, wielkie i ma�e. Ukry� w jednej z nich kryszta�ki dusiciela
i otworzy� drzwi.
- Pylosie? Gdzie jeste�? - zawo�a�.
- Pylosie, potrzebuj� twej pomocy - powt�rzy�, nie us�yszawszy odpowiedzi. Znowu
cisza. Bardzo dziwne. Cela m�odego maestera znajdowa�a si� tu� za zakr�tem schod�w i
Pylos powinien z �atwo�ci� go us�ysze�.
W ko�cu Cressen musia� zawo�a� s�u��cych.
- Szybciej - ponagla� ich. - Spa�em za d�ugo. Na pewno ju� ucztuj�� pij�� kto�
powinien mnie obudzi�.
Co si� sta�o z maesterem Pylosem? Doprawdy tego nie pojmowa�.
Znowu musia� przej�� przez d�ug� galeri�. Przez wielkie okna wpada� z szeptem
nocny wiatr, nios�cy ostr� wo� morza. Na murach Smoczej Ska�y i w po�o�onym pod nimi
obozie p�on�y migotliwe pochodnie. Widzia� te� setki ognisk, zupe�nie jakby na ziemi� spad�
fragment rozgwie�d�onego firmamentu. Nad tym wszystkim l�ni�a kometa, czerwona i
z�owr�bna. Jestem za stary i zbyt m�dry, �eby ba� si� takich rzeczy - przekonywa� sam siebie
maester.
Drzwi Wielkiej Komnaty wprawiono w paszcz� kamiennego smoka. Cressen poleci�
s�ugom, by zostawili go u wej�cia. Lepiej b�dzie, je�li wejdzie sam. Nie mo�e wyda� si�
s�aby. Wsparty ci�ko na lasce maester wdrapa� si� na kilka ostatnich stopni i wszed�,
utykaj�c, mi�dzy z�biska. Dw�ch wartownik�w otworzy�o przed nim ci�kie, czerwone
drzwi, wypuszczaj�c na zewn�trz nag�y strumie� ha�asu i �wiat�a. Cressen zag��bi� si� w
smoczej paszczy.
I natychmiast us�ysza� przebijaj�cy si� przez klekot no�y i talerzy �piew Plamy:
- �ta�czy�, panie, ta�czy�, panie.
Towarzyszy� mu brz�k dzwonk�w. To by�a ta sama straszliwa pie��, kt�r� �piewa�
rano.
- Cienie tu zostan�, panie, zostan�, panie, zostan�, panie.
Za ni�ej ustawionymi sto�ami t�oczyli si� rycerze, �ucznicy i kapitanowie najemnik�w,
kt�rzy odrywali kawa�y czarnego chleba i maczali je w duszonej rybie. Nie s�ysza�o si� tu
g�o�nego �miechu ani ochryp�ych krzyk�w, kt�re ujmowa�y godno�ci ucztom wydawanym
przez innych ludzi. Lord Stannis nie pozwala� na podobne ekscesy.
Cressen ruszy� ku podniesieniu, na kt�rym zasiadali lordowie i kr�l. Musia� omin��
Plam� szerokim �ukiem. B�azen ta�czy�, pobrz�kuj�c krowimi dzwonkami, i nie widzia� ani
nie s�ysza� maestera. Przeskakuj�c z nogi na nog�, Plama wpad� nagle na starca, wytr�caj�c
mu z r�k lask�. Obaj run�li na sitowie. Komnat� wype�ni� nag�y huragan �miechu. Z
pewno�ci� wygl�da�o to komicznie.
Plama le�a� na nim, przyciskaj�c malowan�, b�aze�sk� g�b� do jego twarzy. Zgubi�
gdzie� sw�j he�m z cynowanej blachy z poro�em i krowimi dzwonkami.
- W podmorskiej krainie ludzie przewracaj� si� do g�ry - oznajmi�. - Wiem to, wiem,
tra-la-lem.
Zachichota�, stoczy� si� z Cressena, zerwa� na nogi i odta�czy� kr�tki taniec.
Maester postanowi� zrobi� dobr� min� do z�ej gry. U�miechn�� si� s�abo i spr�bowa�
wsta�, lecz biodro bola�o go tak bardzo, �e przez chwil� ba� si�, i� znowu je sobie z�ama�.
Poczu�, �e czyje� mocne d�onie uj�y go pod ramiona i postawi�y na nogi.
- Dzi�kuj�, ser - wyszepta�, odwracaj�c si�, by zobaczy�, kt�ry z rycerzy po�pieszy�
mu z pomoc�.
- Maesterze - rzek�a lady Melisandre. W jej niskim g�osie pobrzmiewa�a muzyka
Morza Nefrytowego. - Powiniene� na siebie uwa�a�.
Jak zwykle by�a od st�p do g��w odziana w czerwie�. Mia�a na sobie d�ug�, lu�n�
sukni� z jedwabiu jaskrawego jak ogie�. Rozci�te r�kawy i g��bokie wyci�cia w gorseciku
ukazywa�y ukryt� pod spodem ciemniejsz� tkanin� o barwie krwi. Z�otoczerwony ko�nierz
by� cia�niejszy ni� �a�cuch maestera i zdobi� go jeden wielki rubin. Jej w�osy nie by�y
pomara�czowe czy rudoblond, jak zwykle u rudych ludzi. Mia�y intensywny kolor miedzi i
l�ni�y w blasku pochodni. Nawet oczy mia�a czerwone� lecz sk�r� bia�� i g�adk�,
nieskaziteln� i jasn� jak �mietana. By�a szczup�a i pe�na gracji, wy�sza ni� wi�kszo�� rycerzy.
Piersi mia�a pe�ne, tali� w�sk�, a twarz o kszta�cie serca. M�czyzna, kt�rzy raz j� ujrza�, nie
odwraca� szybko wzroku. Nawet maester. Wielu utrzymywa�o, �e jest pi�kna. Nie by�a
pi�kna, lecz czerwona. Straszliwa i czerwona.
- Dzi� dzi�kuj�, pani.
Dusz� Cressena wype�ni� szept strachu. Ona wie, co zapowiada kometa. Jest
m�drzejsza od ciebie, starcze.
- Cz�owiek tak wiekowy musi patrze� pod nogi - powiedzia�a uprzejmie. - Noc jest
ciemna i pe�na strach�w.
Zna� te s�owa. Pochodzi�y z jednej z modlitw jej religii. To niewa�ne. Mam w�asn�
wiar�.
- Tylko dzieci boj� si� ciemno�ci - odpowiedzia�. W tej samej chwili jednak us�ysza�,
�e Plama znowu zacz�� �piewa�.
- Cienie przysz�y ta�czy�, panie, ta�czy�, panie, ta�czy�, panie.
- Oto jest zagadka - ci�gn�a. - M�dry b�azen i g�upi m�drzec.
Schyli�a si�, podnios�a z pod�ogi he�m Plamy i na�o�y�a go Cressenowi. Kube� z
cynowanej blachy opad� mu a� na uszy. Zabrz�cza�y krowie dzwonki.
- Ta korona pasuje do twego �a�cucha, lordzie maesterze - oznajmi�a. Wsz�dzie wok�
m�czy�ni wybuchn�li �miechem.
Cressen zacisn�� usta, ze wszystkich si� staraj�c si� powstrzyma� w�ciek�o��. Uwa�a�a
go za s�abego, bezradnego starca. Nim noc dobiegnie ko�ca, przekona si�, �e by�a w b��dzie.
Mo�e i by� stary, lecz nadal pozostawa� maesterem z Cytadeli.
- Nie potrzebuj� �adnej korony poza prawd� - odpowiedzia�, zdejmuj�c b�aze�ski
he�m.
- S� na �wiecie prawdy, kt�rych nie ucz� w Starym Mie�cie.
Odwr�ci�a si� od niego, zamiataj�c czerwonym jedwabiem, i ruszy�a ku sto�owi na
podwy�szeniu, gdzie zasiada� kr�l Stannis z kr�low�. Cressen wr�czy� Plamie