858
Szczegóły |
Tytuł |
858 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
858 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 858 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
858 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hans Hellmut Kirst
Fabryka oficer�w
Prze�o�y�a: Edda Werfel
"Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej"
Warszawa 1963
Przedmowa
Autor znanej w Polsce powie�ci "08815" wprowadza tym razem czytelnika do "Fabryki oficer�w".
Produkowanie oficer�w w hitlerowskiej szkole podchor��ych odbywa si� ta�mowo: par� miesi�cy drylu szkolnego i na front! I odbywa si� oczywi�cie wed�ug ideologicznego wzorca narodowego socjalizmu. Kto si� przeciwko temu wzorcowi buntuje, oboj�tne, z jakich wzgl�d�w i oboj�tne kto - czy to b�dzie "ostatni Prusak" genera� Modersohn, kt�rego zdaniem hitleryzm zha�bi� pruski idea� �o�nierza, czy porucznik Krafft, kt�ry na w�asn� r�k� pr�buje walczy� o "inne Niemcy" - ten musi zgin��. Postaraj� si� ju� o to tacy �arliwi zwolennicy Hitlera, jak podchor��y Hochbauer i s�dzia wy�szego s�du wojennego Wirrmann.
Sensacyjna akcja ksi��ki toczy si� w roku 1944. G��wny jej w�tek stanowi �ledztwo, kt�rego wynik odpowiedzie� ma na pytanie: Kto i dlaczego zabi� podporucznika Barkowa, syna genera�a - komendanta Szko�y Wojennej w Wildlingen nad Menem?
Autor nie ogranicza jednak tre�ci tej bardzo gorzkiej i wstrz�saj�cej powie�ci do lat wojny. Z pewnych dygresji dowiadujemy si�, �e ci, kt�rzy kiedy� wiernie s�u�yli Hitlerowi i t�pili najmniejszy nawet przejaw oporu, r�wnie� po wojnie �yj� i dzia�aj� jak za najlepszych swych czas�w.
Zdradzonemu pokoleniu ku pami�ci
M�odzie�y dzisiejszej ku przestrodze
Jest to historia porucznika Kraffta. Je�li nawet wielu twierdzi� b�dzie, �e nie taki by� jej rzeczywisty przebieg - istnieje jeszcze paru ludzi, kt�rzy j� pami�taj�. Wielu wyda si� to po�a�owania godne, ale na to nie ma rady. Nawet �mier� przecie� ma prawo si� po�mia� i nawet morderca nie musi by� cz�owiekiem bez poczucia humoru. Porucznik Krafft w ka�dym razie wiedzia�, co to weso�o��. I zap�aci� za to wysok� cen�.
Ta jego historia wydarzy�a si� podczas 16 kursu kszta�cenia oficer�w wojennych, kt�ry trwa� od 10 stycznia do 31 marca 1944 roku. Widowni� jej by�a Szko�a Wojenna nr 5 w Wildlingen nad Menem. Do opisu tego wszystkiego do��czy�em kilka wyci�g�w z akt s�du wojennego, list�w, dokument�w i �yciorys�w. Nazwiska trzeba by�o zmieni�. I je�li nawet prawda ma liczne twarze - odrysowa�em tu przynajmniej kilka z nich. Nie jest to widok buduj�cy. Ale to nie ma by� �adnym usprawiedliwieniem - mo�e s�u�y� jedynie jako ostrze�enie.
Cz�� I
1
Pogrzeb podporucznika
Porucznik Krafft bieg� przez cmentarz. Z fruwaj�cymi po�ami p�aszcza wygl�da� jak nagle sp�oszona oferma. Grono �a�obnik�w patrzy�o na niego z zainteresowaniem. Zarysowywa�a si� perspektywa ca�kiem przyjemnej rozrywki w trakcie tej nad wyraz nudnej ceremonii �a�obnej.
- Prosz� o pozwolenie przej�cia! - zawo�a� porucznik Krafft przyt�umionym nieco g�osem. I zgrabnie prze�lizn�� si� mi�dzy otwartym grobem a grup� oficer�w. - Prosz� o pozwolenie przej�cia!
Skinieniem g�owy wyra�ono zgod� na pro�b� Kraffta. Ale nikt nie zrobi� mu miejsca, by� mo�e w nadziei, �e po�li�nie si� i wpadnie w d�. To by�by dalszy krok na drodze do upragnionej rozrywki. Przeci�gaj�cy si� pogrzeb bowiem jest dla twardych wojak�w r�wnie niepokoj�cy, co d�ugotrwa�e nabo�e�stwo, przy czym to ostatnie ma przynajmniej t� zalet�, �e mo�na siedzie�, i to pod dachem.
- Co panu tak spieszno? - dopytywa� si� kapitan Feders. - Czy�by wyprodukowano ju� nowego trupa?
- Jeszcze nie - powiedzia�, przepychaj�c si�, porucznik Krafft - o ile mi wiadomo.
- Je�li tak dalej p�jdzie - u�wiadamia� bez �enady swoje otoczenie kapitan Feders - to wkr�tce przestaniemy by� szko�� wojenn�, a zaczniemy egzystowa� jako towarzystwo pogrzebowe. Z odpowiedzialn� ograniczono�ci�.
Ale cho� kapitan Feders nawet tutaj sypa� nonszalancko uwagami - robi� to jednak g�osem przyt�umionym. Po drugiej stronie grobu bowiem sta� genera�.
* * *
Genera� major Modersohn sta� w g�owach otwartego grobu: wysoki, wyprostowany, kanciasty. Zupe�nie bez ruchu.
Zdawa� si� nie zauwa�a�, co si� wok� niego dzieje. Nie rzuci� okiem ani na przepychaj�cego si� ku niemu porucznika Kraffta, ani te� nie reagowa� na uwagi kapitana Federsa. Sta�, jak gdyby pozowa� rze�biarzowi. I �e zobacz� go pewnego dnia gdzie� w charakterze pomnika - do tej my�li przywykli wszyscy, kt�rzy go znali.
Gdziekolwiek znajdowa� si� genera� major Modersohn, zawsze i wsz�dzie by� punktem centralnym. Barwy wok� niego zdawa�y si� blakn��, a s�owa stawa�y si� nieistotne. Niebo i krajobraz by�y tylko t�em. Trumna u jego st�p, zawis�a na deskach nad otwartym grobem, by�a jedynie rekwizytem. Grupa oficer�w po jego prawicy, t�um podchor��ych po jego lewicy, adiutant i dow�dca kursu z ty�u, w odleg�o�ci dw�ch krok�w za nim - wszyscy oni spadli do roli mniej lub bardziej dekoracyjnych statyst�w. Byli jakby ram� do udanego portretu genera�a, utrzymanego w ch�odnych, �elazistych barwach, wyzutego z wszelkiego przepychu. Ten genera� to by�y wcielone Prusy; za takiego przynajmniej mia�o go wielu ludzi.
Genera� znakomicie opanowa� sztuk� nakazywania szacunku. Wszystko, co ludzkie, zdawa�o mu si� by� obce. Na przyk�ad pogoda by�a mu zawsze oboj�tna - ale mundur nigdy. I cho�by lodowatozimny wiatr, hulaj�cy nad cmentarzem, zmieszany by� z ziarnistym lodem - on mimo to nie podni�s�by ko�nierza swego p�aszcza. Nie chowa� te� nigdy r�k do kieszeni.
By� zawsze wzorem. Jego oficerom nie pozostawa�o nic innego, jak i�� za jego przyk�adem. Marzli okropnie, bo by�o zimno. A ca�a ta impreza zdawa�a si� niepotrzebnie przeci�ga�.
Z im wi�kszym jednak niepokojem i im bardziej wyczekuj�co otoczenie genera�a spogl�da�o ku niemu, tym sztywniejszy i tym bardziej nieprzyst�pny wydawa� si� genera�.
- Je�li mnie wszystkie znaki na ziemi i na niebie nie myl� - szepn�� kapitan Feders najbli�ej stoj�cym - stary zaj�ty jest wymy�laniem czego� ekstra zwariowanego. Ostatnio jest zamkni�ty jak kasa pancerna. Pytanie tylko: kto si� do niej w�amie?
* * *
Porucznik Krafft przepycha� si� dalej do przodu - ku czo�owej grupie. Oficerowie strzygli uszami i szturchali si� ostro�nie w bok. Mieli nadziej�, �e ten porucznik dotrze bezpo�rednio do genera�a. Wtedy nieuniknione by�oby ma�e przedstawionko.
Ale porucznik Krafft mia� do�� rozumu, �eby nie napastowa� pomnika. Trzyma� si� raczej drogi s�u�bowej, kt�ra przewa�nie okazywa�a si� najwygodniejsz� drog� do celu. Zwr�ci� si� do kapitana Katera, dow�dcy kompanii administracyjnej: - Melduj� pos�usznie, panie kapitanie, �e kapelan wojskowy si� sp�ni, zwichn�� sobie nog�. Lekarz jest ju� u niego.
Meldunek ten zmartwi� Katera. To, �e oficer z jego kompanii zmusza go do przekazania nieprzyjemnej nowiny - na dobitk� przed ca�ym korpusem oficerskim! - sprawia�o mu przykro��. Kater bowiem zna� swego genera�a. Spojrzy na niego zimno i przenikliwie, prawdopodobnie bez jednego s�owa, co b�dzie jednoznaczne z druzgoc�c� nagan�. Tu bowiem sz�o o ceremonia� ustalony z g�ry we wszystkich szczeg�ach - tu nie mog�o by� �adnego naruszenia czy sp�nienia w wykonaniu. Cholernie delikatna sytuacja, w kt�rej postawi� go porucznik Krafft, czy te� ten utykaj�cy kapelan wojskowy. Chc�c zyska� na czasie, spyta� szorstko: - W jaki spos�b ten cz�owiek m�g� zwichn�� sobie nog�?
- Prawdopodobnie by� znowu zalany! - wybuchn�� �wi�tym oburzeniem kapitan Ratshelm.
Adiutant chrz�kn�� ostrzegawczo. I aczkolwiek genera� major Modersohn sta� nadal bez ruchu - nawet powieka mu nie drgn�a - zawsze pos�uszny kapitan Ratshelm wyczu� w tym nagan�. Na pewno dobrze my�la�, tylko niew�a�ciwie si� wyrazi�. A znajdowa� si� przecie� w szkole wojennej. By� cenionym opiekunem i wychowawc� przysz�ych oficer�w. Do jego obowi�zk�w nale�a�o wi�c obwieszczanie nawet przykrych prawd stylem mo�liwie wytwornym.
- Prosz� wybaczy� - powiedzia� wi�c dzielnie, lecz podniesionym nieco g�osem. - Powiedzia�em "zalany", ale mia�em oczywi�cie na my�li "pijany".
- Ksi�dz w og�le nie m�g� by� zalany - powiedzia� na to kapitan Feders, wyk�adowca taktyki, rozporz�dzaj�cy sprawnie funkcjonuj�cym umys�em, co nie zawsze by�o takie przyjemne. - Aby to zrozumie�, wystarczy odrobina logiki. On mianowicie jest prawie zawsze zalany, a w tym stanie nigdy mu si� dot�d nic nieprzyjemnego nie przydarzy�o. Mo�e to spokojnie przypisa� swemu anio�owi str�owi. Je�li wi�c, jak us�yszeli�my, zwichn�� sobie teraz nog�, nale�y przyj��, �e nie by� zalany czy te� pijany. W tym stanie musia� si� prawdopodobnie obej�� bez swego anio�a str�a, co odbi�o si� na jego nodze.
Teraz genera� major odwr�ci� g�ow�. Dzia�o si� to w tempie niebezpiecznie powolnym i przypomina�o luf� armatni� obracaj�c� si� wylotem ku celowi. Oczy komendanta by�y nadal bez wyrazu. Oficerowie uciekali od tego spojrzenia i wpatrywali si� nieomal uroczy�cie w d�. Jeden Feders patrzy� na genera�a - pytaj�co i z ledwo dostrzegalnym u�miechem.
Adiutant zacisn�� oczy i usta. Oczekiwa� burzy. Przypuszczalnie z�o�y si� na ni� tylko jedno s�owo genera�a, ale b�dzie ona na tyle silna, �e wymiecie cmentarz do czysta. S�owo to jednak nie pad�o. Okoliczno��, kt�ra sk�oni�a adiutanta do wzmo�onego wysi�ku umys�owego. Doszed� wreszcie do wniosku, �e musia�o tu odegra� pewn� rol� wyznanie duchownego - genera� mia� chyba inny �piewnik. Je�li w og�le mia� �piewnik.
Lecz w pewnej chwili genera� powolnym, okr�g�ym ruchem podni�s� lew� r�k�. Spojrza� na zegarek. Potem opu�ci� r�k�.
I w tym wzgl�dnie sk�pym ge�cie zawiera� si� alarmuj�cy wyrzut.
* * *
Kapitan Kater posuwa� si� ku genera�owi - nie mia� ju� wyboru. Oczy ca�ego korpusu oficerskiego oraz podchor��ych sz�y za nim. Ci�ka droga czeka tego faceta, my�leli sobie. Kater by� bowiem odpowiedzialny za przebieg ceremonia�u - a z tym co� nie klapowa�o. W oczach genera�a: druzgoc�cy wyrok. Kater zebra� ca�� swoj� odwag�. Mia� nadziej�, �e uda mu si� z�o�y� meldunek bez potkni��, �e g�os mu nie zabrzmi niepewnie ani nie zadr�y, ani te� si� nie za�amie. Gdy�, jak wykaza�o do�wiadczenie, najwa�niejsz� rzecz� by� jasny, d�wi�czny meldunek bez zaj�knienia. Wszystko inne potem si� ju� jako� samo uk�ada�o.
W ka�dym razie kapitan Kater, dow�dca kompanii administracyjnej, zameldowa� genera�owi wszystko to, co ten ju� i tak wiedzia� - w ko�cu mia� przecie� uszy. W dodatku uszy, o kt�rych m�wiono z szacunkiem, �e s� czu�e jak aparaty nas�uchowe.
Genera� major Modersohn przyj�� meldunek ze spokojem; nieruchomy niby samotna ska�a, g�ruj�ca nad dolin�. Lecz potem nast�pi�o to, czego Kater tak bardzo si� obawia�. Genera� sk�pym ruchem d�oni podsun�� mu z powrotem Czarnego Piotrusia. - Prosz� podj�� odpowiednie kroki. Powiedzia� tylko.
Oficerowie zacz�li si� z�o�liwie u�miecha�. Podchor��owie z zaciekawieniem podnosili swe ch�opi�ce twarze. A na kapitana Katera bi�y zimne poty. Musia� bezzw�ocznie podj�� jakie� kroki - ale jakie? Wiedzia�, �e istnieje co najmniej p� tuzina mo�liwo�ci, ale co najmniej pi�� z nich by�oby chybionych - w oczach genera�a, a jedynie to by�o wa�ne.
Porucznik Krafft by� bliski wsp�czucia dla Katera. To dlatego, �e go jeszcze za ma�o zna�; Krafft by� w szkole wojennej dopiero od dw�ch tygodni. Mia� jednak tyle sprytu, �e bardzo szybko przejrza� panuj�ce tu regu�y gry. Przede wszystkim chodzi�o zawsze o to, by wydawa� zarz�dzenia, wypowiada� rozkazy - tylko to by�o dowodem umiej�tno�ci podejmowania s�usznej, szybkiej decyzji. Czy te zarz�dzenia okazywa�y si� potem sensowne, a rozkazy celowe, to ju� by�o spraw� drugorz�dn�.
Dlatego to r�wnie� kapitan Kater wyda� z miejsca rozkaz. - Dziesi�� minut przerwy - zawo�a�.
By�a to oczywi�cie koszmarna bzdura, pomys� poniek�d kacowaty1. * Oficer�w ogarn�a weso�o��, kt�rej prawie wcale nie ukrywali - rozkosz sprawia� im niezmiennie widok innych ponosz�cych �a�osn� kl�sk�; wp�ywa�o to dodatnio na ich samopoczucie. Nawet kilku podchor��ych kr�ci�o g�owami. A kapitan Ratshelm, ten zacny m��, burkn�� z przek�sem: - Idiotyzm!
Lecz genera� odwr�ci� si� i utkwi�, jak si� zdawa�o, oczy w niebo. Nie wyrzek� ani s�owa. W ka�dym razie usankcjonowa� w ten spos�b rozkaz Katera. Dlaczego, to pozosta�o jego tajemnic�. Istnia�y co najmniej dwie motywacje. Jedna: genera� nie chcia� objecha� Katera w obecno�ci podchor��ych, a wi�c jego podw�adnych. Druga: genera� szanowa� �wi�to�� miejsca, o czym wyra�nie by�a mowa w odno�nym punkcie regulaminu wojskowego.
Najwa�niejsze jednak: rozkaz to rozkaz. A zatem rzecz �wi�ta - zdaniem wielu ludzi.
W ka�dym razie: przerwa! Dziesi�� minut przerwy!
* * *
Genera� major Modersohn odwr�ci� si� - poszed� par� krok�w w kierunku jednej z mogi�. Adiutant i obaj dow�dcy kurs�w poszli za nim. Pe�ni szacunku, w odst�pie dw�ch krok�w. A poniewa� genera� nic nie m�wi�, oni r�wnie� nie odzywali si� ani s�owem.
Genera� wodzi� wzrokiem po ca�ym horyzoncie, jak gdyby zamierza� opracowa� plan bitwy. Zna� przy tym dok�adnie ka�dy najdrobniejszy szczeg� terenu: �agodne wzg�rza, poros�e winnicami, w�r�d nich wst�ga Menu, poni�ej miasto Wildlingen, jakby zbudowane z klock�w, powy�ej, nad tym wszystkim, wzg�rze 201, a na nim: Szko�a Wojenna nr 5.
Cmentarz le�a� nieco na uboczu, mia� jednak wygodne doj�cie. Marszem od koszar sz�o si� nieca�e 15 minut. Okoliczno�� korzystna r�wnie� dlatego, �e czeka�a ich droga powrotna.
- �adny kawa� ziemi - powiedzia� genera�.
- Rzeczywi�cie �adny - pospieszy� go zapewni� major Frey, dow�dca II kursu. I zdumiewaj�co du�o miejsca, panie generale. Pod tym wzgl�dem nie b�dziemy mieli tu przypuszczalnie trudno�ci; chyba �e gro�� nam naloty bombowe. Ale i w�wczas b�dzie mo�na znale�� jeszcze jakie� rozwi�zanie.
Genera� m�wi� o krajobrazie Menu. Major mia� na my�li cmentarz. Znowu zamilkli. To zaoszcz�dzi�o im dalszych nieporozumie�.
* * *
Oficerowie z�amali szyk, w jakim byli ustawieni - i to zupe�nie samodzielnie. Znak da� kapitan Feders.
Wyszed� z szeregu i uda� si� na tylny plan, aby, jak twierdzi�, rozchodzi� sobie troch� nogi. Znik� za cisowym �ywop�otem.
Oficerowie zacz�li si� przechadza� grupkami. Niew�tpliwie mogli sobie na to pozwoli�. Trzeba by�o tylko robi� to, co genera�. Je�li on pr�bowa� rozchodzi� sobie nogi, oni tak�e mogli.
- Panie poruczniku Krafft - powiedzia� kapitan Kater z kwa�n� min� - jak pan m�g� mi co� takiego zrobi�?
- A co takiego? - spyta� Krafft niefrasobliwie. - Czy to ja zwichn��em sobie nog�? Czy to ja odpowiadam za przebieg tej uroczysto�ci?
- W pewnym sensie tak - powiedzia� Kater z�y. - Podlega mi pan bezpo�rednio jako oficer kompanii administracyjnej. Je�eli wi�c ja jestem odpowiedzialny, to pan tym bardziej.
- Oczywi�cie - odpar� Krafft - istnieje jednak jedna male�ka r�nica: ja jestem odpowiedzialny przed panem, a pan przed genera�em. To znaczy, �e mnie si� nic nie mo�e sta�, nie uwa�a pan?
- Wprost nie do wiary - warkn�� kapitan Kater - �e co� takiego pos�ano na szko�� wojenn�!
- Ale� prosz� pana - powiedzia� Krafft weso�o. - Pan przecie� te� tu jest!
Kapitan Kater prze�kn�� �lin�. Zaledwie mu si� noga powin�a, a ju� m�odzi oficerowie pozwalali sobie na zuchwa�o�� wobec niego. Ale on ju� temu gagatkowi poka�e. Poszuka� wzrokiem genera�a i stan��, celem zamaskowania si�, za jak�� tuj�. Wyj�� z kieszeni p�ask� flaszk�, otworzy� j� i poci�gn�� sobie, �eby si� pokrzepi�. Krafftowi nie da� ani jednego �yka.
Kiedy jednak chcia� wetkn�� flaszk� z powrotem do kieszeni, otoczy�a go ca�a zgraja oficer�w, z nieuniknionym kapitanem Federsem na czele. Oni r�wnie� chcieli si� troch� rozgrza�.
- Mo�e by pan tak dla odmiany spr�bowa� zachowa� si� po kole�e�sku, Kater - radzi� Feders, �miej�c si� od ucha do ucha. - Pu�� no pan w ruch t� swoj� flach�. Nie powinno to panu przyj�� znowu tak ci�ko, przy pa�skich zapasach!
- Jeste�my na cmentarzu - pozwoli� sobie zauwa�y� Kater.
- Czy to nasza wina - rzek� Feders - �e genera�owi zachcia�o si� nagle takich szumnych ceregieli pogrzebowych, jak w czasie pokoju? Ale w ko�cu jest wojna. Ja ju� niejeden raz jada�em w�r�d trup�w. No, dawaj pan flach�, ob�udniku. Panu zawdzi�czamy t� przerw�, to teraz pa�skim obowi�zkiem jest zadba� o to, by j� mo�liwie czym� przyjemnym wype�ni�.
* * *
Podchor��owie grupy szkolnej H - w sumie czterdziestu ludzi - ci�gle jeszcze stali na swoim miejscu. Oni nie mogli sobie pozwoli� na tak� swobod� jak oficerowie - jeszcze nie. Nie mogli tak po prostu szwenda� si� po cmentarzu, zach�ceni przyk�adem genera�a. Im potrzebny by� do tego wyra�ny rozkaz, a takiego oczywi�cie nie by�o. A wi�c stali: w trzech rz�dach, karabin u nogi, he�m na g�owie, w postawie "spocznij". Czterdzie�ci szczeni�cych, g�adkich twarzy - ale niekt�re z oczami starych, do�wiadczonych ludzi. A przy tym prawie �aden z nich nie mia� wi�cej ni� dwadzie�cia lat.
Na tym kursie oni byli najm�odsi.
- Chcia�bym tylko wiedzie� - powiedzia� podchor��y Hochbauer do swoich s�siad�w - sk�d panowie oficerowie bior� alkohol. Od tygodnia ju� nie by�o przydzia�u w�dki.
- Mo�e oni s� tacy oszcz�dni - za�mia� si� podchor��y Mosler. - Jedno mog� wam w ka�dym razie powiedzie�: je�eli mi potrzeba jeszcze jakiego� bod�ca, �eby zosta� oficerem, to ta flacha jest jednym z najbardziej przekonywaj�cych argument�w.
- To po prostu korupcja - powiedzia� podchor��y Hochbauer do�� ostro. - Powinno si� tego zabroni�. Powinno si� co� zrobi� w tej sprawie.
- Wysad� po prostu w powietrze to ca�e towarzystwo - radzi� podchor��y Rednitz. - B�dziemy mieli w�wczas zbiorowy pogrzeb, a korzy�� b�dzie z tego taka, �e nie b�dziemy musieli ciurkiem lata� na cmentarz.
- Trzymaj sw�j niewyparzony pysk - odpar� podchor��y Hochbauer szorstko. - Zostaw �askawie te brudne aluzje, bo jak nie, to b�dziesz mia� okazj� ze mn� si� zapozna�.
- Nie trud� si� - rzek� podchor��y Rednitz - ja i tak ci� dobrze znam.
- Spok�j w bajzlu! - powiedzia� podchor��y Weber. - Jestem tu w �a�obie i prosi�bym, �eby to uszanowano.
Podchor��owie zaczynali si� ju� troch� uspokaja�. Rozejrzeli si� ostro�nie: genera� by� daleko, a oficerowie ci�gle jeszcze usi�owali wytupa� sobie zi�b z n�g. Butelka w�dki kapitana Katera opr�ni�a si� tymczasem, kapitan Feders nie przestawa� jednak zabawia� towarzystwa dwuznacznymi kalamburami. O tym, �e sta�a tu trumna, nikt ju� widocznie nie my�la�.
Ale oto by� kapitan Ratshelm, dzielny, niezmordowany ojciec podchor��ych - dow�dca 6 oddzia�u, w sk�ad kt�rego wchodzi�a grupa szkolna H. Mimo �e sta� po drugiej stronie do�u, nie spuszcza� z nich oka. Spojrzenia jego pe�ne by�y niewinnej serdeczno�ci.
Kapitan Ratshelm spogl�da� na swoich podchor��ych z ojcowsk� mi�o�ci�. Co prawda zachowywali si� teraz, jego zdaniem, nieco za g�o�no, ale to w�a�nie wyda�o mu si� pi�knym �wiadectwem ich cech �o�nierskich. Przybyli tu, by odda� ostatni� pos�ug� swemu instruktorowi, podporucznikowi Barkowowi. A przy tym, co by�o objawem pocieszaj�cym, nie zachowywali si� jak zawodowe p�aczki, lecz prawie jak prawdziwi �o�nierze, dla kt�rych �mier� winna by� najnaturalniejsz� rzecz� na �wiecie - towarzyszem nie odst�puj�cym cz�owieka na krok. Najwierniejszym ze wszystkich towarzyszy, by tak rzec. A je�li ju� nie nale�a�o jej patrze� w oczy weso�o - pewna r�wnowaga ducha w obliczu �mierci by�a jak najbardziej godna polecenia. Tyle Ratshelm.
- Na froncie - m�wi� tymczasem podchor��y Weber, drapi�c si� przy tym - zu�ywali�my zaledwie pi�� minut na pogrzeb, pomijaj�c kopanie grobu. A tu w kraju zaraz taki wielki huk. Nie mam nic przeciwko temu, ale je�li ju� robi� co� z wszystkimi szykanami, no to i z wszystkimi konsekwencjami. Do nich za� nale�y wolne popo�udnie, a to by mi si� bardzo przyda�o. Na dole w miasteczku bowiem poderwa�em sobie pierwszokla�n� cizi�, Annemarie jej na imi�. Powiedzia�em jej, �e si� z ni� o�eni�... jak zostan� genera�em.
W�r�d podchor��ych, kt�rzy ju� si� nieco uspokoili, znowu zrobi� si� ruch. Wi�kszo�� jednak sta�a bezmy�lnie i energicznie rusza�a palcami u n�g. Tupa� ca�ymi stopami dla rozgrzewki nie mieli odwagi, ale pociera� r�ce mogli - a jeden, w trzecim rz�dzie, wsun�� je nawet g��boko do kieszeni.
Tylko pierwszy szereg, na kt�rym zatrzymywa�y si� spojrzenia prze�o�onych, musia� trzyma� fason. Tu niekt�rzy udawali, �e patrz� na trumn� ze smutkiem. Rejestrowali jednak tylko jej wyr�b - imitacja d�bu, a wi�c przypuszczalnie sosna; okucia ze sztancowanej blachy; matowo po�yskuj�ca farba, niezdarne n�ki. I po raz osiemnasty ju� czytali napisy na szarfach wie�c�w, przewa�nie czerwonych i ozdobionych swastykami, wydrukowane ��toz�otymi albo czarnymi jak smo�a literami:
"Naszemu drogiemu koledze Barkowowi - �pij w spokoju - korpus oficerski SW nr 5"
"Niezapomnianemu nauczycielowi - z g��bok� czci� - jego wdzi�czni uczniowie"
- Bogi wiedz�, kto teraz b�dzie naszym instruktorem - powiedzia� jeden z podchor��ych w zamy�leniu, b��dz�c wzrokiem po pl�taninie krzy�y, kamieni, krzak�w i wzg�rk�w, z kt�rych sk�ada� si� cmentarz.
- E tam - przerwa� mu drugi szorstko - dali�my rad� temu podporucznikowi Barkowowi, to i damy rad� ka�demu innemu. Najwa�niejsze, �eby nikt nie skrewi�, wtedy nam si� wszystko uda.
* * *
- Te ch�opaczki s� moim zdaniem zdolne do wszystkiego - u�wiadamia� swoje otoczenie kapitan Feders, wszechwiedz�cy i przenikliwy wyk�adowca taktyki. - Uwa�am za zupe�nie mo�liwe, �e wysadzili w powietrze swego instruktora. Podporucznik Barkow nie by� przecie� ani idiot�, ani samob�jc�; a na sprz�cie saperskim to on si� zna�. Tylko na swojej bandzie wida� si� nie pozna�, i to by� jego pech. Ostrzega�em go, nawet wielokrotnie. Ale zacietrzewieni ideali�ci, kt�rzy nie maj� poj�cia o �yciu, s� beznadziejni.
- To by� wzorowy oficer - zapewnia� kapitan Ratshelm z g��bokim przekonaniem.
- W�a�nie dlatego - rzek� Feders lakonicznie i kopn�� noskiem buta kamyk. Kamyk potoczy� si� do otwartego grobu.
- Nie mo�na powiedzie�, �eby pan grzeszy� delikatno�ci� - powiedzia� Ratshelm niemile dotkni�ty.
- Nie podoba mi si� ta pompa i parada pogrzebowa - powiedzia� Feders. - A od tych ciep�ych klusek, od tych k�amstw nad cia�em zmar�ego rzyga� mi si� chce. Ale jednocze�nie zadaj� sobie pytanie: Jaki cel ma w tym genera�? On musi mie� przecie� w tym jaki� cel, ale jaki?
- Nie jestem genera�em - odpar� Ratshelm sztywno.
- Ale nied�ugo nim pan zostanie - rzek� Feders zaczepnie. - Im parszywsze czasy, tym �atwiej o awans. Sp�jrz pan tylko na t� zgraj� oficer�w, robi� wszystko, co im ka��. I wszystko z idealn� regularno�ci� maszyn, czy to w kasynie, czy na sali wyk�adowej, czy na cmentarzu. Mo�na na nich polega�, to wszystko. Na g�upcach te� mo�na polega�.
- Pan pi�, Feders - powiedzia� kapitan Ratshelm.
- Tak jest, i dlatego jestem taki �agodny i zgodliwy. Nawet widok kapitana Katera budzi we mnie dzi� przyjazne uczucia.
Kapitan Kater chodzi� niespokojnie tam i z powrotem mi�dzy dwiema p�ytami nagrobnymi. Zastanawia� si�, jak opanowa� sytuacj�. By� nieomal sk�onny wzywa� na pomoc niebiosa, mianowicie ten wydzia�, kt�remu podlega�o wyznanie kapelana wojskowego. Ale nadzieja, �e Pan B�g jeszcze zd��y na czas naprawi� nog� swego s�ugi, szybko si� rozwia�a.
Obrzuca� t�sknymi spojrzeniami bram� cmentarza. Czu� si� jak kot, kt�remu kto� przywi�za� �wi�ski p�cherz do ogona. Wreszcie spyta� porucznika Kraffta: - Czy istnieje mo�liwo��, �eby kapelan wojskowy powr�ci� do formy, i to w por�?
- W�tpi� - odpar� Krafft uprzejmie.
- No to co robi�?! - zawo�a� Kater zrozpaczony.
- A wi�c, m�j drogi - powiedzia� kapitan Feders. - Istnieje tu, jak zwykle, kilka mo�liwo�ci. Trzeba tylko wybra�. Mo�e pan na przyk�ad przed�u�y� przerw�. Albo odroczy� pogrzeb. Albo zast�pi� kapelana. Albo zamelduje pan genera�owi, �e nie ma pan nic do meldowania. Mo�e pan r�wnie� pa�� z miejsca trupem, wtedy pozb�dzie si� pan wszystkich zmartwie�.
Kater rozgl�da� si� w�ciek�ym wzrokiem wok� siebie, niczym wilk, kt�ry widzi si� nagle osaczony przez gromad� my�liwych. Oficerowie przypatrywali mu si� z umiarkowanym zainteresowaniem; po wszystkim, co w tym czasie sta�o si� na tym cmentarzu, nie stanowi� on ju� atrakcyjnej zwierzyny. Porucznik Krafft ich zdaniem, wmanewrowa� Katera w sytuacj�, z kt�rej ten nie m�g� ju� wyj�� bez szwanku. Przypuszczalnie Krafft chcia� zaj�� jego miejsce. Tak zreszt� zwykle bywa�o: pomy�ki jednych przynosi�y zysk drugim.
Teraz jednak zgromadzeni zamilkli wyczekuj�co. Genera� major Modersohn zwr�ci� si� znowu twarz� do t�umu �a�obnik�w. Wodzi� po nich swoimi oczami rekina, a� zapanowa�o zupe�ne milczenie. Wreszcie wzrok jego zatrzyma� si� na kapitanie Katerze.
- Koniec przerwy! - zawo�a� ten natychmiast.
Genera� skin�� ledwo dostrzegalnie g�ow�. Oficerowie ustawili si� znowu w szyku, a podchor��owie zamarli bez ruchu. Poza tym nic si� dalej na razie nie dzia�o.
Nad orszakiem �a�obnym zaleg�a niemal uroczysta cisza. Tylko kapitan Kater, obok kt�rego sta� porucznik Krafft, sapa� g�o�no.
- A wi�c w imi� Bo�e! - powiedzia� genera�.
Kater wzdrygn�� si� przera�ony - by� odpowiedzialny za ceremonia�, a nie wiedzia�, co teraz ma nast�pi�. Ale poniewa� ci�gle jeszcze zdecydowany by� zwali� na Kraffta rozwi�zanie problemu, spojrza� na niego b�agalnie, a jednocze�nie rozkazuj�co. Szepn��: - Zr�b pan co�, Krafft! - I jak gdyby chcia� jeszcze podkre�li� sw�j rozkaz, bo to by� jednak rozkaz, popchn�� Kraffta lekko do przodu.
Krafft znowu o ma�y w�os nie wpad� do do�u. Zatrzyma� si� jednak w por� i powiedzia� do podchor��ych trzymaj�cych wart� przy trumnie: - Spu��cie go!
Podchor��owie bezzw�ocznie wykonali rozkaz. Trumna z �oskotem stoczy�a si� do grobu. Za ni� spada�y grudki zmarzni�tej na ko�� ziemi. Obecni �ledzili to tak nadspodziewanie szybko tocz�ce si� widowisko z bardzo mieszanymi uczuciami.
- Po��czmy si� teraz w niemej modlitwie - zaproponowa� porucznik Krafft. Na szcz�cie to do�� mgliste sformu�owanie zabrzmia�o jak rozkaz. I �a�obnicy natychmiast mu si� podporz�dkowali. Opu�cili g�owy, wzrok utkwili przed siebie i usi�owali nada� swoim twarzom wyraz mo�liwie powa�ny.
O podporuczniku Barkowie, le��cym w tej teraz ju� ledwo widocznej trumnie, prawie nikt z oficer�w nie my�la� - znali go tylko powierzchownie. Podporucznik Barkow, jak wielu innych oficer�w_instruktor�w, przebywa� w tej szkole wojennej dopiero od czternastu dni. Wyprostowana, zawsze zachowuj�ca dystans posta�, nieprzenikniona m�odzie�cza twarz, rybie oczy i energicznie zaci�ni�te usta; oficer jak z ksi��eczki z obrazkami: Wierna m�odzie� Niemiec - gotowa na wszystko. A wi�c i na to. Logiczne.
Jeden z podchor��ych mrukn�� pod nosem: - Nic innego przecie� nie chcia�. - Zabrzmia�o to prawie jak modlitwa - przynajmniej z pewnej odleg�o�ci.
- Amen - powiedzia� porucznik Krafft g�o�no.
- W ty� zwrot - powiedzia� genera� major Modersohn.
Na taki rozkaz genera�a obecni nie byli przygotowani. Uderzy� w nich jak strza� z pistoletu, oddany gdzie� z bliska. Podnie�li oczy, niekt�rzy zmieszani, inni szczerze zmartwieni. Ten rozkaz mia� w sobie co� z niespodziewanego kopniaka w ty�ek, i do tego jeszcze w ty�ek podw�adnych, kt�rzy udawali, �e odmawiaj� modlitw�.
Powoli ci najbardziej oblatani �a�obnicy zaczynali pojmowa�, na czym polega wyj�tkowo�� tego rozkazu - by� sprzeczny z ceremonia�em. Bo jeszcze nie rzucono ziemi na trumn�, nie po�o�ono na grobie wie�c�w i nie wystrzelono salwy honorowej. Starannie zaplanowany, czterokrotnie wypr�bowany przebieg uroczysto�ci zosta� nagle zak��cony - jednym jedynym s�owem.
Ale to s�owo by�o rozkazem.
- Panowie oficerowie s� wolni - zarz�dzi� natychmiast dow�dca kursu, jako drugi z rz�du najstarszy stopniem. Okazja sprzyja�a wykazaniu inicjatywy. Genera� potrafi to oceni�, do inicjatywy bowiem przyk�ada� szczeg�ln� wag�. - Podchor��owie udaj� si� do swoich kwater. Dalsze zaj�cia wed�ug planu.
* * *
Prawie zaraz potem orszak �a�obny si� rozwi�za�. Oficerowie grupkami pok�usowali w kierunku bramy. Kapitan Ratshelm prowadzi� sw�j oddzia�. Kapitan Kater sta� jeszcze przez kilka sekund na swym miejscu jak wbity w ziemi�. Potem i on si� oddali�, i szed� za porucznikiem Krafftem, kt�remu zamierza� porz�dnie natrze� uszu. Bo jak�eby m�g� istnie� dalej w tej szkole, je�liby nie uda�o mu si� znale�� winnego? Dot�d mu si� to zawsze udawa�o.
Na cmentarzu zosta� sam genera� major Modersohn.
Genera� post�pi� par� krok�w naprz�d i zajrza� do grobu. Zobaczy� brunatnoczarne deski, przysypane ju� troch� ziemi�. Brudny, wydeptany �nieg wok� siebie - a w �niegu jaskrawoczerwona, teraz ju� zeskorupia�a wst�ga od wie�ca, wdeptana butem w ziemi�.
Twarda, nieruchoma twarz genera�a nie zdradza�a �adnego uczucia. Usta jego wygl�da�y jak jedna krecha. A oczy by�y zamkni�te - tak si� przynajmniej wydawa�o. Jak gdyby nie chcia�, �eby kto� zajrza� w g��b jego duszy.
Oficerowie i podchor��owie maszeruj�cy ku dolinie, do swoich koszar, i przemierzaj�cy w�a�nie du�y zakr�t, ujrzeli z daleka swego dow�dc� ci�gle jeszcze stoj�cego na cmentarzu: ostra, w�ska sylwetka na tle lodowatozimnego, �nie�nie b��kitnego nieba, jak skamienia�a w gro�nej, lodowatej nieprzyst�pno�ci.
- Przez najbli�sze dni b�dzie tu wia� cholernie zimny wiatr - rzek� kapitan Feders. - Bo co� tu �mierdzi w tej sprawie, m�wcie co chcecie. Genera� nie jest cz�owiekiem, kt�ry by reagowa� na byle jakie g�upstwo; je�li jest niezadowolony, to musia�o si� sta� jakie� ogromne �wi�stwo. Ale jakie? No, tego dowiemy si� wcze�niej, ni� by�my sobie �yczyli.
2
Zgwa�cenie
- Drogi poruczniku Krafft - powiedzia� kapitan Kater, id�c z nim przez koszary w kierunku bloku kompanii administracyjnej. - Taka szko�a wojenna to tw�r bardzo skomplikowany, i �wi�tej pami�ci Pytia w por�wnaniu z naszym genera�em by�a skromn� wr�k�, przepowiadaj�c� z fus�w.
- Tym bardziej dziwi mnie, �e w�a�nie pan tu wyl�dowa� - powiedzia� porucznik Krafft szczerze.
- Nie wybiera�em sobie tego stanowiska - rzek� kapitan Kater z nieco wymuszonym u�miechem. - Ale skoro ju� tu jestem, to chc� tu zosta�. Rozumie pan? Nie chcia�bym, �eby pan robi� sobie z�udne nadzieje pod tym wzgl�dem. To by�oby zbyt nieprzyjemne dla pana, a zbyt m�cz�ce dla mnie. Je�li jest pan m�dry, b�dzie pan si� stara� zaprzyja�ni� ze mn�.
- C� robi� - powiedzia� porucznik Krafft beztrosko - nie jestem ani m�dry, ani pilny. Nie mam ambicji i lubi� spok�j.
- I dziewczynki! - dorzuci� kapitan, mrugaj�c porozumiewawczo okiem. Nie mia� zaufania do Kraffta, jako �e z zasady nie mia� zaufania do nikogo. Ka�dy czego� od niego chcia�: genera� dyscypliny i znajomo�ci regulamin�w, oficerowie w�dki i dodatkowych racji - a ten Krafft prawdopodobnie jego stanowiska. M�odszych, nie do�wiadczonych jeszcze oficer�w trudno by�o przyhamowa�, je�li trafi�a im si� szansa wyparcia swoich prze�o�onych. A oficerowie szk� wojennych byli elit�; nie tylko palili si� do zrobienia kariery - posiadali r�wnie� �y�k� do tego. Ale istnia�y jeszcze b�d� co b�d� dziewczynki.
- Nie przesadzajmy - powiedzia� Krafft. - O dziewczynkach nie mo�e by� chyba mowy, mnie wystarczy jedna. Od przypadku do przypadku.
- Nie jestem potworem - zapewni� go kapitan Kater. - I m�wi� zawsze: �y� i pozwoli� innym �y�. Ja w ka�dym razie jestem dow�dc� kompanii administracyjnej, a pan jest oficerem przydzielonym do mojej kompanii, sprawa jest jasna. Nieprawda�?
* * *
Razem weszli do kancelarii kompanii administracyjnej - kapitan Kater pierwszy, jak nale�a�o. Pisarze, kapral i dwaj starsi szeregowcy wstali, lecz �e�ska si�a pomocnicza siedzia�a dalej - i to w spos�b dosy� wyzywaj�cy. Kater udawa�, �e jej nie widzi.
Mimo to nie usz�o jego uwagi, �e ta bardzo efektowna dziewczyna - niejaka Elfrieda Rademacher - widzia�a tylko porucznika Kraffta. U�miecha�a si� do niego z tak wyra�n� poufa�o�ci�, jak gdyby by�a z nim sama na �wiecie. Kater patrzy� gdzie� w bok.
- Fili�ank� kawy? - spyta�a Elfrieda. Pytanie by�o skierowane do kapitana Katera, a mrugn�a przy tym do porucznika Kraffta. Krafft odmrugn�� jej. Mr�z cmentarny powoli wype�za� z jego ko�ci.
- Dobrze, prosz� zrobi� kawy - powiedzia� Kater wspania�omy�lnie. - Ale dla mnie prosz� z koniakiem.
W ten spos�b kapitan Kater demonstrowa� sw�j oryginalny gust. Przy ka�dej nadarzaj�cej si� okazji dawa� do zrozumienia swemu otoczeniu, �e jest wyra�n�, oryginaln� indywidualno�ci�. Przynajmniej co si� tyczy wyboru trunk�w.
- Koniak mi si� teraz bardzo przyda - ci�gn�� dalej i opad� z trzaskiem na fotel przy swoim biurku. Wskaza� porucznikowi Krafftowi stoj�ce obok krzes�o. - Po tym grand guignolu na cmentarzu musz� si� pokrzepi�. Genera� staje si� powoli zmor� dla koszar, przy ca�ym szacunku dla niego. Czego on w�a�ciwie chce? Gdyby�my ka�dego umarlaka chowali z tak� pomp�, to w ko�cu nie mieliby�my czasu na prowadzenie wojny. A bez koniaku cz�owiek by w og�le zdech�.
- Tak - powiedzia�a Elfrieda z niezm�con� pogod� ducha - wojna staje si� z dnia na dzie� trudniejsza. - Nakry�a biurko serwetk� i przynios�a dwie fili�anki. - Najlepiej b�dzie, je�li postawi� tu od razu ca�� butelk� koniaku.
- Czy za tym si� co� kryje? - spyta� Kater, ten wiecznie nieufny. Zbyt ochocza propozycja Elfriedy by�a niepokoj�ca. - Czy wydarzy�o si� jeszcze jakie� �wi�stwo?
- Potr�jne nawet - powiedzia�a Elfrieda serdecznie i postawi�a kieliszki, obdarzaj�c przy tym porucznika promiennym u�miechem.
Kapitan nawet na to nie zwr�ci� uwagi. Fotel trzeszcza� pod nim. Kater wdycha� zimny dym i wo� zgni�ej wody, myd�a do prania i zmursza�ych desek. Troch� nerwowo wci�gn�� brzuch i z�o�y� na nim swoje gruba�ne palce. Potem dopiero spojrza� na Elfried� Rademacher, zas�u�on� i wielostronnie uzdolnion� biuralistk�, ze znu�on� niech�ci�.
Ta Elfrieda Rademacher wygl�da�a wcale interesuj�co. By�a nieco za pulchna i j�drne jej kszta�ty rozsadza�y sukni�: przypomina�a klacz o usposobieniu krowy. Promieniowa�a soczyst� wiejsko�ci� i kojarzy�a si� z woln� przestrzeni�, szumem lasu lub stogami siana - z wszystkim tym zreszt�, co kapitan Kater niezbyt sobie ceni�; �atwo bowiem si� przezi�bia�. Niestety nie nale�a� ju� do najm�odszych i wskutek tego sprawia� niekiedy wra�enie cz�owieka nieomal poczciwego.
- Prosz� m�wi� bez �enady, panno Rademacher - powiedzia�, zapalaj�c cygaro; hawa�skie, ale wyj�tkowo �agodny gatunek. - Pani wie, �e jestem cz�owiekiem wyrozumia�ym.
- W tym wypadku b�dzie to te� konieczne - zapewni�a go Elfrieda i znowu mrugn�a do Kraffta, oblizuj�c wargi koniuszkiem j�zyka.
- A wi�c �mia�o, panno Rademacher - niecierpliwi� si� kapitan Kater - �mia�o.
No i powiedzia�a ca�kiem po prostu, jak gdyby chodzi�o o najzwyczajniejsz� rzecz pod s�o�cem: - Zgwa�cenie... wczoraj w nocy.
Kapitan Kater wzdrygn�� si�. R�wnie� porucznik Krafft pochyli� si� do przodu - jakkolwiek ju� do�� dawno temu postanowi� sobie, �e nic go ju� nie zadziwi, cho�by wielkoniemiecka wojna nie wiadomo co jeszcze postawi�a na nogi.
- Ha�ba! - zawo�a� kapitan Kater. - Ha�ba, co ci podchor��acy wyrabiaj�!
- To nie by� nikt z podchor��ych - sprostowa�a uprzejmie Elfrieda Rademacher.
- Czy�by kto� z kompanii administracyjnej? - spyta� kapitan, jeszcze bardziej zaniepokojony. Gwa�c�cy podchor��owie bowiem byliby dla Katera jeszcze do strawienia, jako �e nie podlegali mu bezpo�rednio; prawdopodobnie uzale�niona s�u�bowo od niego by�a tylko zgwa�cona, gdy� wszyscy pracownicy cywilni podlegali bezpo�rednio jemu.
Je�li jednak by�a to sprawka kt�rego� z oficer�w kompanii administracyjnej - po prostu katastrofa! To mog�o ju� ostatecznie przypiecz�towa� gro��cy Katerowi upadek, m�g� nawet zarobi� na tym odkomenderowanie gdzie� w pobli�e frontu, po tym wszystkim, co si� sta�o na cmentarzu.
Kater rzuci� wi�c b�agalne spojrzenie Krafftowi. Mia� ogromn� ch�� umo�liwi� mu czynny udzia� w swoich k�opotach. S�uga bo�y, kt�ry w decyduj�cej chwili zwichn�� sobie nog�, obro�ca ojczyzny, kt�ry da� si� z�apa� w trakcie dokonywania gwa�tu - to ju� by�y rzeczy alarmuj�ce.
- Kto to jest, ta �winia, kt�ra mi tego narobi�a? - dopytywa� si�.
- Kapral Krottenkophf. To jego zgwa�cono - oznajmi�a Elfrieda. I u�miechn�a si� nieomal rozradowana.
- Wiecznie tylko s�ysz�: kapral Krottenkopf! wykrzykn�� Kater skonfundowany. - Przecie� to absurd! To niemo�liwe!
- To jest prawda - powiedzia�a Elfrieda; i wida� by�o po niej, �e sytuacja ta sprawia jej wyra�nie przyjemno��. - Kapral Krottenkopf dzi� w nocy, mi�dzy godzin� pierwsz� a drug�, zosta� zgwa�cony, zgodnie z jego w�asnymi zeznaniami. A mianowicie w piwnicy budynku komendy szko�y, w centrali telefonicznej, przez trzy pracuj�ce tam telefonistki.
- To przecie� nie mo�e by� prawd�! - wykrzykn�� kapitan Kater. - Co pan na to, poruczniku Krafft?
- Usi�uj� sobie to wyobrazi�, panie kapitanie - o�wiadczy� Krafft i potrz�sn�� ze zdziwienia swoj� ch�opsk� �epetyn�. - Boj� si� jednak, �e moja wyobra�nia tak daleko nie si�ga.
- �wi�stwo! - wybuchn�� Kater zdenerwowany; chodzi�o mu nie tyle o sam fakt, ile o ewentualne jego konsekwencje. - A co ten Krottenkopf ma w nocy do roboty w centrali, nawet je�li jest podoficerem ��czno�ci? I jakim to sposobem a� trzy baby naraz znajduj� si� w centrali, nocn� s�u�b� pe�ni� przecie� zawsze we dwie? I dlaczego musz� si� zabiera� akurat do Krottenkopfa, skoro w koszarach jest do�� podchor��ych, kt�rzy z wielk� przyjemno�ci� dostarczyliby im tego, czego pragn�? Pomijaj�c ju� fakt, �e co� takiego musia�o si� wydarzy� akurat podczas s�u�by!
Kapitan Kater dr��cymi r�kami nala� sobie koniaku. Koniak z przepe�nionego kieliszka pop�yn�� na jaki� dokument i utworzy� malutkie pachn�ce jeziorko o �agodnych brzegach. Ale Katerowi dokument ten by� zupe�nie oboj�tny, i koniakowe jezioro tak�e - my�la� tylko o tym dziwacznym gwa�cie i jego gro�nych konsekwencjach. Wlewa� w siebie alkohol, nie odczuwaj�c ulgi. Najch�tniej z miejsca by si� ur�n��. Ale najpierw musia� powzi�� decyzj�, najlepsz� z mo�liwych, a wi�c tak�, kt�ra by mu zaoszcz�dzi�a k�opot�w i trudu. Kt�ra by mu pozwoli�a zwali� z siebie odpowiedzialno��.
Dlatego rzek�: - Krafft, pan si� zajmie t� spraw�. Moim zdaniem historia jest absolutnie niewiarygodna, lecz zrobimy wszystko, co w naszej mocy, �eby j� wyja�ni�. Mam nadziej�, �e pan rozumie, co chc� przez to powiedzie�: po prostu nie mog� sobie wyobrazi�, �eby co� takiego mog�o si� wydarzy� w mojej kompanii administracyjnej. Ju� czysto biologicznie jest to nieprawdopodobne. A z wojskowego punktu widzenia mo�na to uwa�a� jedynie za nieporozumienie.
Tym samym Kater zrobi� wszystko, �eby m�c si� z tego wymiga�. Mia� pewno��, �e przede wszystkim spe�ni� sw�j obowi�zek. Zrobi� to, co si� zwykle w takich wypadkach robi. Odda� spraw� w inne r�ce i przezornie nada� jej taki bieg, aby nie mia�a zbyt przykrego rezonansu dla niego. Je�eli teraz zdarz� si� b��dy, nie b�dzie to ju� jego win�. Wtedy Krafft beknie. A temu nauczka nie zaszkodzi.
Zanim jednak Kater wyszed�, powiedzia� do Kraffta: - Nie wolno przy tym pomin�� jednego drobiazgu, m�j drogi. Pytanie bowiem brzmi: dlaczego Krottenkopf zg�asza to �wi�stwo dopiero teraz po po�udniu? Winien by� to uczyni� najp�niej we wczesnych godzinach rannych; taka jest regu�a.
Co ten cz�owiek w�a�ciwie sobie my�li? Co on sobie wyobra�a, z kim ma tu do czynienia? Niech go pan objedzie z g�ry na d�! Kto narusza przepisy s�u�bowe, jest zawsze podejrzany.
Krafft patrzy� w �lad za Katerem nie bez pewnego uznania. To cwaniak nie z tej ziemi, ale nic dziwnego - czy� w przeciwnym razie utrzyma�by si� w szkole wojennej?
Uwaga Katera, �e poszkodowany, czyli kapral Krottenkopf, naruszy� przepisy wojskowe, by�a r�wnie pod�a, co zr�czna. W ten spos�b Krottenkopf znalaz� si� od samego pocz�tku w niekorzystnej sytuacji.
- Mam wielk� ochot� - powiedzia� porucznik Krafft - rzuci� ten ca�y kram Katerowi pod nogi.
- Czy to wszystko - powiedzia�a Elfrieda, zbli�aj�c si� do niego - czy to wszystko, na co masz ochot�?
* * *
- Czy nie powinni�my raczej zamkn�� drzwi na klucz? - spyta� porucznik Krafft, stoj�c tu� przy Elfriedzie.
- Nie da rady - powiedzia�a g�osem lekko ochryp�ym. - W tych drzwiach nie ma klucza.
- Sk�d wiesz? - spyta� b�yskawicznie. - Ju� to wypr�bowa�a�?
Za�mia�a si� cicho i przylgn�a ciasno do niego, jak gdyby chcia�a nie dopu�ci� do dalszych pyta�.
R�ce jego obj�y j� mocno. Cia�o jej podda�o si� bezwolnie. Z zamkni�tymi oczami opar�a si� o biurko, przy kt�rym zwyk� by� siadywa� dow�dca kompanii administracyjnej. Pewn� r�k� odsun�a na bok fili�anki, a�eby nie spad�y na pod�og�.
- Nikt nie wejdzie nie wezwany - powiedzia�a. - A Kater jest w kasynie.
Oczy porucznika Kraffta prze�lizn�y si� z jej twarzy na le��cy na stole notatnik. Napisane tam by�o: Ro dzw. 25833 - co prawdopodobnie znaczy�o: zadzwoni� do Rotundy, w�a�ciciela gospody "Kolorowy Pies" - �eby przys�a� 25 butelek, i to koniecznie rocznik 1933. Ale Krafft zamkn�� oczy, jak gdyby nie chcia� widzie� tych cyfr i liter - jak gdyby nie chcia� widzie� ju� niczego. Tylko czu�, jak intensywnie by�o mu jeszcze dane �y�.
Oddychali ci�ko, podczas gdy na dworze grupa podchor��ych �piewa�a: "Nie masz na �wiecie pi�kniejszego kraju".
�piew ten, podkre�lany ra�nym tupotem but�w, by� dosy� g�o�ny, i to w�a�nie by�o przyjemne, bo w koszarach, budowanych przecie� nie na wieki, �ciany bywaj� zwykle cienkie.
- Ciesz� si� ju� na dzisiejsz� noc - powiedzia�a Elfrieda na zako�czenie.
Karl Krafft mia� ju� tylko tyle si�y, �eby kiwn�� g�ow�.
* * *
Kapral Krottenkopf, rzekoma ofiara gwa�tu, czeka� na porucznika Kraffta w korytarzu. Popatrzy� na swego prze�o�onego z wyra�n� m�k�; potem, zgarbiwszy si� nieco, spu�ci� wstydliwie g�ow�.
A przy tym kapral Krottenkopf nie by� bynajmniej mimoz�, �wierszczem za kominem, cherlawym piecuchem - by� to m�czyzna z bulwiastym nosem, ustami grubymi jak poduchy, ma�pimi �apami i siedzeniem jak stodo�a - taki podw�rkowy faun z Dolnej Saksonii.
- Zadzwoni�y do mnie - opowiada� ze sztucznym oburzeniem i tonem mocno pokrzywdzonego. - W �rodku nocy zadzwoni�y do mnie i twierdzi�y, �e centrala nie dzia�a. Powiedzia�em im, �eby mnie poca�owa�y gdzie�. A na to one: Ale przecie� nie przez telefon. Ju� to samo powinno by�o wyda� mi si� podejrzane. Ja jednak my�la�em tylko o swoim obowi�zku, o panu generale i o centrali - co to b�dzie, je�eli zechce zatelefonowa�, a tu centrala nie dzia�a! Za co� takiego mo�na zarobi� przeniesienie do oddzia�u budowlanego albo na front. W ka�dym razie poszed�em tam, bo s�u�ba to s�u�ba. Ale zaledwie przest�pi�em pr�g piwnicy, rzuci�y si� na mnie. Wszystkie trzy, jak furie. Zdar�y formalnie ze mnie ubranie, nawet buty, i strasznie przy tym sapa�y, bo moje buty s� cholernie ciasne; kto nie zna sposobu, musi si� diabelnie napracowa�, �eby je �ci�gn��. Ale tych bab nic nie by�o w stanie odstraszy�!
- Dobrze ju�, dobrze - przyhamowa� go Krafft, nie przyk�ada� bowiem wagi do bli�szych szczeg��w w tej sprawie. - A dlaczego dopiero teraz z tym przychodzicie? Przecie� ju� w godzinach rannych powinni�cie byli mie� uczucie, �e padli�cie ofiar� brutalnego gwa�tu.
- Niby tak - powiedzia� Krottenkopf i pozwoli� sobie na poufa�y m�ski u�miech - ale nie jestem potworem. Nie jestem r�wnie� drobiazgowy, nigdy nie by�em. Potrafi� znie�� niezgorszy bajzel. I kiedy te baby wyczynia�y ze mn� swoje kawa�ki, a pijane by�y przy tym jak bele, pomy�la�em sobie: no dobrze, no pi�knie, nie jestem znowu taki obra�alski. Kiedy kto� jest na gazie, to mu to na m�zg uderza, a niekt�rzy robi� si� wtedy jurni jak koz�y. By�o, nie by�o, pomy�la�em sobie. Taka wojna jest ci�ka i wymaga ofiar. Taki jestem wyrozumia�y. Ale to jeszcze nie by�o najgorsze, najgorsze przysz�o p�niej. Teraz te g�wniary pozwalaj� sobie nazywa� mnie po imieniu;
Waldemar, m�wi� do mnie! Tego to ju� stanowczo za wiele. Po prostu przesta�y si� mnie s�ucha�; ci�gle tylko chichoc�, wyra�aj� si� i wy�miewaj� nawet moje rozkazy, nazywaj� mnie kochanie! S�ysza� to kto! Kochanie, m�wi� do mnie, wobec wszystkich, i nie tylko te trzy z wczorajszej nocy, ale wszystkie inne te�, ca�a centrala. A na to jako kapral, a tak�e jako cz�owiek, ja sobie nie pozwol�.
- No wi�c dobrze - powiedzia� porucznik Krafft - zajm� si� t� spraw�, je�li tak koniecznie przy tym obstajecie, Krottenkopf.
- Nie obstaj� przy niczym - zacz�� go zapewnia� kapral.. - Ale co ja mam robi�, ca�e koszary si� ze mnie �miej�! I do tego jeszcze nazywa� mnie Waldemarem... Na imi� mi mianowicie Alfred. Niech pan co� na to poradzi, panie poruczniku!
- A czy nie istnieje mo�liwo��, �e�cie si� pomylili?
- Niech pan zapyta o to te trzy furie, one wiedz� najlepiej!
* * *
W poszukiwaniu pocieszenia i pokrzepienia kapitan Kater uda� si� do kasyna. Tu by�o jego w�a�ciwe kr�lestwo: kuchnia, piwnica i kasyno podlega�y mu jako dow�dcy kompanii administracyjnej. Tylko genera� m�g� tu jeszcze wydawa� zarz�dzenia - ale po po�udniu nie by�o co si� go tu obawia�.
- Koledzy - powiedzia� kapitan Kater z o�ywieniem - czym mog� was uradowa�? Mo�ecie mi spokojnie zawierzy� swoje �yczenia. Po tak m�cz�cej uroczysto�ci �a�obnej ka�demu chyba przyda si� co� na pokrzepienie. Polecam armagnaca, �e tak powiem prosto ze starej beczki, ma co najmniej dwadzie�cia lat.
Koledzy pos�uchali jego rady, bo zna� si� na napojach. Nauczy� si� tego we Francji.
Kater sam nalewa� panom kolegom; nie powierzy�by tego nikomu innemu. Poza tym nie by�o to zanadto pracoch�onne, bo o tej porze znajdowa�o si� w kasynie stosunkowo niewielu oficer�w - garstka wyk�adowc�w taktyki, dw�ch czy trzech dow�dc�w oddzia��w. I jeszcze go�� szko�y: niejaki Wirrmann, s�dzia wy�szego s�du wojennego, podleg�y inspektorowi szk� wojennych, obecnie odkomenderowany do Wildlingen nad Menem z poleceniem zbadania bli�szych okoliczno�ci �mierci podporucznika Barkowa.
Ale zainteresowania tego ma�ego czujnego pana zdawa�y si� obraca� g��wnie wok� kasyna i jego piwnicy, tak �e Katerowi uda�o si� nawi�za� pierwszorz�dny kontakt z przedstawicielem sprawiedliwo�ci wojennej. Dlatego kieliszek Wirrmanna zosta� nape�niony wr�cz rozrzutnie.
- Panowie - rzek� Kater, zajmuj�c miejsce w gronie oficer�w - to mia� by� pogrzeb! Nie wiadomo w ko�cu, co lepiej, le�e� w trumnie czy te� by� skazanym przez genera�a na m�ki przed trumn�!
- Pan wygl�da�by wspaniale w charakterze trupa - powiedzia� kapitan Feders pogodnie. - Jestem o tym przekonany. W dodatku tak zwany weso�y trup. Wystarczy pomy�le� o pa�skich zapasach, kt�re by�yby w�wczas bezpa�skie.
- Panie kapitanie! -odpowiedzia� mu Kater niech�tnie - dziwi� si� w og�le, �e zastaj� pana o tej porze w kasynie. W ko�cu jest pan �onaty, mo�e �ona na pana czeka.
Przez chwil� si� zdawa�o, �e Feders straci panowanie nad sob�. Wszelka weso�o�� zgas�a na jego twarzy. Oficerowie patrzyli na niego badawczo: wszyscy znali �w czu�y punkt, w kt�rym naj�atwiej by�o Federsa zrani�. Ale nikt z nich nie wpad�by na tak ryzykowny pomys�, �eby Federsa w ten spos�b ugodzi� i sprowokowa�. Post�powanie Katera by�o co najmniej lekkomy�lno�ci�. Feders zacz�� si� �mia�, zabrzmia�o to jednak szorstko i niebezpiecznie. - Kater - powiedzia� wreszcie - je�li pana dziwi, �e zastaje mnie pan o tej porze w kasynie, to mog� powiedzie� tylko tyle: to ja si� dziwi� panu! Normalnie powinien pan by� teraz w swoim chlewie i regulowa� tam ruch, m�wi�c delikatnie. Ale przypuszczalnie zwali� pan to znowu na kogo� innego, prawdopodobnie na tego Kraffta. On ma przecie� szerokie bary! Ale te bary, Kater, s� tak szerokie, �e on bez wi�kszego wysi�ku mo�e na nich wynie�� r�wnie� i pana. Je�li zechce! Ten Krafft to ostry pies go�czy - je�li mnie wszystkie znaki na ziemi i na niebie nie myl� - przed nim �adne kocury nie s� bezpieczne.
Kapitan wsta�, ju� nieco mniej pewny siebie. Pr�bowa� si� za�mia� z poczuciem wy�szo�ci i powiedzia�: - Niepoprawny z pana dowcipni�, Feders! - Ale zabrzmia�o to niezbyt przekonywaj�co. Kater wyszed�, pono� po to, �eby zatroszczy� si� o dalsze posi�ki.
Kiedy wszed� do kuchni kasyna i bra� w�a�nie co� na pokrzepienie, przyst�pi� do niego s�dzia wy�szego s�du wojennego Wirrmann i spyta� wsp�czuj�co: - Ma pan jakie� zmartwienia, drogi panie Kater?
- Nie ma o czym m�wi� - zapewni� go ten�e.
- No c� - rzek� Wirrmann uprzejmie - tym �atwiej powinno panu przyj�� zwierzenie si� cz�owiekowi �ywi�cemu wobec pana przyjazne uczucia. A na mnie mo�e pan liczy�, m�j drogi; je�li idzie o sprawiedliwo��, to trafi� pan pod w�a�ciwy adres.
* * *
A zatem, moje panie - powiedzia� porucznik Krafft - starajcie si� nie widzie� we mnie m�czyzny ani oficera.
- To nam �atwo nie przyjdzie - powiedzia�a jedna z trzech dziewcz�t, kt�re mia� przes�uchiwa�.
- Prosz� mimo to spr�bowa� - radzi� Krafft. - Przyjmijcie, �e jestem czym� bezosobowym, prawem wcielonym, je�li chcecie. Mo�ecie panie m�wi� ze mn� zupe�nie otwarcie, bez fa�szywego wstydu.
- Tego i tak nie mamy - powiedzia�a druga z dziewcz�t.
Porucznik znajdowa� si�, je�li tak mo�na rzec, na miejscu zbrodni - w piwnicy komendy szko�y, w centrali telefonicznej: szereg ��cznic, przed nimi krzes�a, nad nimi tablice rozdzielcze i nieodzowny plakat: "Wr�g pods�uchuje!" W jednym k�cie st�, na kt�rym sta�y fili�anki, dzban i grzejnik elektryczny. Ten ostatni by� oficjalnie zabroniony, i to na terenie ca�ych koszar; zakaz wyda� jednak kapitan Kater, a nie genera� Modersohn - i dlatego nikt sobie z niego nic nie robi�. W drugim k�cie sta�o ��ko polowe - poniek�d corpus delicti, n�dzne, powyginane, prze�arte rdz� ��ko �elazne z materacem i kocami.
Przed Krafftem, kt�ry sta� za ��cznicami, siedzia�y te trzy dziewczyny: dobrze zbudowane, o mi�ych, naiwnych twarzach i ciekawych, nader przyjaznych oczach - mog�y mie� najwy�ej po dwadzie�cia lat. Nie by�y ani szczeg�lnie zmieszane, ani zdenerwowane - ani �ladu poczucia winy.
- Co wy�cie sobie przy tym w�a�ciwie my�la�y, moje panie? zacz�� porucznik Krafft ostro�nie.
- Nic - powiedzia�a jedna z dziewczyn, i brzmia�o to bardzo prze