8570
Szczegóły |
Tytuł |
8570 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8570 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8570 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8570 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARIA RODZIEWICZ�WNA
LATO LE�NYCH LUDZI
GENEALOGIA
O starodawnym, bo jak b�r odwiecznym, rodzie mowa tu b�dzie. Ma on przodk�w we wszystkich wiekach i tradycj� we wszystkich szczepach ludzko�ci, bo� nie r�d to cia�a, lecz duszy, nie r�d lasu mieszka�c�w, lecz lasu mi�o�nik�w, przyrody czcicieli.
Z rodu tego by� poeta, co w Helladzie wy�piewa� mit Pana i Faun�w, i ten, co stworzy� Baldura w Skandynawii, i ten ich krewniak duszny, co w obchodzie religijnym Ariom da� Kupaln� noc czarown�.
I patrona swego �w r�d ma, gdy ludzko�� wesz�a w Pana Jezusowego szeregi.
Ich dusz� mia�, z ich rodu by� s�o�ca mi�o�nik i �piewak, ptasz�t i ryb kaznodzieja, wszelkiego stworzenia przyjaciel, seraficki �wi�ty Franciszek.
M�drc�w i uczonych maj� w swym rodzie i pozornie teraz wch�oni�ci w miliony ludzko�ci, zachowali przecie odr�bno�� i w�a�ciwo�� swych le�nych dusz.
Ogarn�y ich ziemskie przewroty, �ycie gor�czkowe, skomplikowane warunki, materialna walka o byt. Odsun�a ich od przyrody cywilizacja, post�p tak zwany, niszczenie natury przez rozrost przemys�u, straszny ci�ar nowoczesnego bytu, nowoczesnych praw i obowi�zk�w.
Pozornie nie ma dla le�nych ludzi ni miejsca, ni �ycia. Przystosowali si� do warunk�w i ju� teraz niczym si� jakby od reszty ludzi nie r�ni�. Spe�niaj� swe obowi�zki powszednie, pracuj� w�r�d innych z innymi, obcuj� z cywilizacj�, bior� udzia� w post�pie, korzystaj� z wynalazk�w, umiej� si� obchodzi� z pieni�dzmi, mieszkaj� w miastach, ubieraj� si� jak inni, bywaj� w teatrach. Czy�by r�d i tradycja le�nych dusz zgin�a? Przenigdy! Nie�miertelny jest duch i r�d ducha nie�miertelny; tylko kto rodu tego ciekaw, z rodu tego by� musi i wtedy krewniaka odnajdzie.
Nie trzeba koniecznie szuka� go w�r�d cichej wsi i g��bokich bor�w, w�r�d ludzi stoj�cych u warsztatu przyrody, w jej kr�lestwie: mo�na tam szuka� d�ugo i na pr�no, a znale�� w wielkim fabrycznym mie�cie. Mo�na znale�� w uczniowskim pokoiku, gdy ch�opak po odrobieniu algebry, zamiast i�� szuka� rozrywki w dusznej sali knajpy, z gilem chowanym si� bawi i dogl�da go, mo�na w suterenie szewca, co ledwie wie nazw� ptaka, kt�ry mu �wierka przy robocie. I w t�umie ulicznym pozna� mo�na po szczeg�lnym zachowaniu si� w nadzwyczajnych wypadkach miejskiego �ycia.
Gdy wychodz� wieczorem dzienniki z ostatnimi depeszami wojny, skandalicznego procesu, sensacyjnego mordu, a kto� nie bierze do r�k gazety, ale przypatruje si� z u�miechem sadowieniu si� wr�bli na nocleg, z rodu le�nego jest.
I z teg� rodu jest taki, co w�r�d uroczystego pochodu ulicznego, gdy wszystkich poch�ania muzyka, stroje, ekwipa�e, paradne szeregi wojska lub korporacji, dojrzy zzi�bni�tego psiaka przed zamkni�tymi drzwiami sklepu i otworzy mu je z dobrym s�owem �yczliwo�ci.
W�r�d og�osze� dziennikarskich cz�onek tego rodu wyszuka adres sprzedawcy s�owika w klatce, zna handlarzy ptak�w, wi�ni�w tych wykupuje z niewoli i z wiosn� puszcza na wyraj, r�wnie jak one radosny.
Le�ni ludzie zwykle trzymaj� si� samotnie, dusze swe kryj�, o swym wn�trzu z nikim nie m�wi�, wiedz�c, �e to innych nie zajmuje.
W potwornym m�ynie ziemskim, gdzie bo�yszczem jest interes, walka o zbytek i u�ycie wykwitu cywilizacji, obcuj�c z innymi, maj� w oczach cz�sto zgroz� lub krytyczne zdumienie, ale milcz�, i spe�niaj�c swe spo�eczne obowi�zki, bacz� tylko, by si� nie da� zgnie��, zmia�d�y�. O dusze swe nie s� trwo�ni: tych zaraza �wiata nie skazi.
I tak trwaj�, rzadcy w�r�d �wiata i obcy mu zupe�nie. Czasami znajduj� druha. Otwieraj� si� na �cie�aj wrota duszne, krzepi� si� oni wzajem: marzenia, potrzeby, t�sknice zmieniaj� si� w s�owo. Wyra�aj� ufnie g�os swobody, ciszy, obcowania z natur�, przetwarzaj� swe ��dze, a� utworz� czyn, a� wypracuj� sobie rzeczywiste, �ywe, wedle swej duszy bytowanie.
I takie jedno lato le�nych ludzi tu b�dzie zawarte. Dla tych, co je prze�yli � kronika szcz�cia; dla tych, co po �wiecie rozproszeni, o nim samotnie marz� � bratni upominek i mo�e do czynu pomoc.
* * *
By�o ich wtedy trzech.
Najstarszy, za wodza i kierownika obrany, by� przemy�lny, uparcie w postanowieniu zawzi�ty, w wykonaniu zamiaru pr�dki, naukowo z przyrod� z�yty i obeznany.
Ziemi szmat posiada�, a w�r�d tej ziemi bagna i lasy, leniwymi rzeczu�kami, jak siatk�, por�ni�te, od ludzkich dr�g dalekie, dla ludzkiej chciwo�ci nie�akome.
Tam, w g��bi tych tajni, ukryta jak gniazdo, powsta�a pewnej wiosny chata samotna. Jaki� czas biela� gontowy dach i trzaski i czernia�y koleiny woz�w, co z dala przywioz�y materia�; po roku wszelki �lad osady zasnu�a ziele� traw i mchy.
Dzikie wino i r�e pokry�y �ciany, chata si� stopi�a, wros�a w okalaj�cy j� szczelnie las.
Nazywali j� le�ni ludzie swoim wyrajem.
W�dz przez �ycie potraci� swych bliskich i �adnej rodziny nie posiada�. Dom natomiast by� pe�en bo�ych domownik�w, nad nimi rz�d i opiek� trzyma� towarzysz jego, druh, kt�rego sobie wychowa� i w swym duchu urobi�.
W swoistej gwarze le�nej w�dz mia� przydomek Rosomaka, ten drugi zosta� nazwany Panter�.
Najm�odszy z trzech, ca�y z�o�ony ze stalowych musku��w, chybki, zwinny, mia� te� swej imienniczki drapie�no�� i dziko��. Zna� natur� ze wsp�ycia z ni�, rozumia� b�r i wod�, i pole, i dusz� mia� na wskro� le�n�.
A potem do tych dw�ch stowarzyszy� si� trzeci, kt�rego �urawiem nazywano.
Ten uchowa� w �yciu najczystsz� dusz�. By� uosobieniem dobroci, �agodno�ci i wewn�trznej s�onecznej pogody. Cieszy� si� le�nym �yciem, jak si� m�odo�� tylko radowa� mo�e. Marzyciel to by�, zawsze troch� roztargniony, rad si� �miej�cy, pracowity za wszystkich, a zdrowia i wytrzyma�o�ci �elaznej.
I byli ci trzej, siebie wzajem dope�niaj�c, sta�ymi letnimi osadnikami g�uszy, tw�rcami tego pierwotnego bytowania, stanowili jedno z puszcz�, �yli w niej jak wszelkie stworzenie, co do niej �ci�ga�o z wiosn� na wyraj, odlatywa�o jesieni�.
Zim� zamkni�ta na g�ucho, z ko�cem lata zasypia�a chata. Osypywa�y dach ��te li�cie, potem �nieg, nikn�y �cie�ki letnie, a za to zwierz swoje po �niegu rysowa�.
Sikory nocowa�y pod dachem, wiewi�rki po skrzynkach gniazdowych, zaj�ce �ywi�y si� na �arnowcu, w szczeliny podwalin, na sen zimowy, wciska�y si� w�e; na zmarz�e jagody winne i g�ogi przylatywa�y gile, a niekiedy podsuwa�y si� do ogrodzenia sarny i skuba�y usch�e �odygi letnich kwiat�w, kt�re �uraw wypiel�gnowa�.
A daleko, w�r�d ludzkiego mrowia, le�ni ludzie o tej chacie swojej marzyli t�skni�cy i my�l� byli z sikorami, gilami i z ca�� t� rzesz� swych letnich wsp�towarzyszy.
I czekali wiosny.
PRZEDWIO�NIE
Rosomak i �uraw zimowali w mie�cie; na stra�y le�nego raju zosta� Pantera. Wie�ci zamieniano rzadko � i ptaki zim� nie �piewaj�, a tylko czasem witaj� si� i �egnaj� kr�tkim a wymownym has�em zimowym �cierp, cierp, cierp�.
Wi�c gdy w ko�cu lutego ujrza� Rosomak kopert� z patykowatym pismem druha, rzek� tylko:
��B�dzie wczesna wiosna; musia�y przyby� skowronki, kiedy si� Pantera odzywa.
Otworzyli chciwie list i czytali razem dla po�piechu; oczy im b�yszcz� uciech�:
Wodzowi i druhowi pozdrowienie le�ne. Donosz� wam, �e wczoraj obudzi� si� ze snu nasz domownik Tupcio. Zasn�� tak gruby, �e ledwie si� w bucie zmie�ci�, a wczoraj wyszed� tak szczup�y, �e cholewa mu by�a jak korytarz. Wgramoli� mi si� zaraz na kolana i pok�u� na powitanie, j�kaj�c: je��! Po�ar� mn�stwo sera i mleka, od razu rozp�cznia�, a dzi�, gdy to pisz�, gania po ca�ym domu, czyni�c nocn� policj� na myszy. Ma si� tedy ku wio�nie. Ale Kuba twierdzi znowu inaczej.
Kuba w pa�dzierniku zrobi� na piecu gniazdo. Zaci�gn�� tam par� �cierek, moje cieple r�kawice, czepek Drozdowej, du�o waty z go�cinnej ko�dry, na wierzch przywl�k� par� ga��zi z oleandr�w, a gdy szopa by�a pod sufit, wsun�� si� do �rodka, wej�cie zasun�� i chrapn��. Onegdaj te� wyjrza�. Temu sen s�u�y. Szub� ma popielat�, l�ni�c�, kit� jak strusi pi�ropusz, na uszach p�dzle zawadiackie. Wylaz�, przeci�gn�� si�, chlapn�� wody, zagryz� orzechem i wyskoczy� do ogrodu. Ma�o wiele bawi�, wr�ci� z�y, szub� zmoczy�, nogi ob�oci�, P�czki wyplu�.
Powiada, �e gorzkie, bez �adnego wigoru, i �e najlepiej jeszcze spa�, a dobre przyj�� musi. Powiedzia� mi to z pieca, otw�r cha�upy zasun�� i ty�em go ogl�da�.
Bogatka, co u nas te� zimuje i �wiczy mole po ca�ych dniach, zacz�a si� jednak na swobod� napiera�. Ano, dobrze: otworzy�em okno � posz�a, jak na wesele, z wyrwasem. Obiera robactwo z klonu pod oknem i �wierka do mnie: ju� czas, ju� czas.
I komu z nich wierzy�, bo� i skowronki s� � a jak�e! Poszed�em z nimi si� przywita� a� daleko w pole.
Po zapadach �nieg le�y, l�d trzyma, a po haliznach czerniej� stare kretowiska. Wicher jak mi�ta: niby zimny, a smali, skowro�czy gwar ju� posiad� nasz �an a� do jesieni.
A o innych w�drownikach takie wie�ci. Zapad�y na nocleg w zesz�y pi�tek pierwsze g�gawy i gomon wielki podnios�y; poszed�em te� pos�ucha�, jakie� zza morza wie�ci prawi�. Czysta, echowa by�a noc, ale jeszcze mro�na, brzegi zalew�w lodem si� �ci�y i tak trwa� on a� do po�udnia. Co noc na sad nasz czarny opadaj� rzesze podr�nych ptasz�t. Spadn�, ma�o co m�wi�, o �wicie ruszaj� dalej; to nie te, co z nami lato sp�dz�. Ruszy�y dopiero te pu�ki, co dalej na p�noc maj� przeznaczenie.
Kuropatw trzy pary mam na g�rce, znalaz�em w sid�ach ch�opaczych na �niegu, i te mnie co rano pytaj�, ile jeszcze niewoli.
Rajcuj� o tym wr�ble, zm�winy ju� mi�dzy nimi, jak w zapust. Te ju� si� kln�. �e wiosna tu�.
Pszczo�y � jak Kuba! Zastuka�em do jednych, pytam: matko, czy wiosna? Zaburcza�y sennie: cyt, cyt � matka �pi.
I komu wierzy�, i jak tu wytrzyma�!
Nie wiosna to i nie zima�j�dza. Nie poch�d to hetma�ski raju, ale ju� przednie wici rozes�anie: �sposobi� si� czas�.
Wi�c si� kto gor�tszy sposobi. Leszczyna kutasiki karminowe jeszcze od ch�odu otula, ale kotki ju� pu�ci�a na wicher: w wodach lodowatych na dnie wida� P�czniej�ce kacze�ce, pod li��mi w gaju mo�na wyszuka[: zawilce. Wszystko gotowe czeka i gdy ucho do ziemi przy�o�ysz, s�ycha�, �e co� gra� zaczyna, a� cz�owiek dorozumie� si� nie mo�e: ziemia li gra czy jego w�asna krew � jedno! �y�, �y�, �y�!
Gdy wszystko w jeden glos tak krzyknie, zawo�am do was: bywajcie!
Tymczasem sposobi� chodaki, konopac� cz�no, kosze i wi�cierze narz�dzam i czekam dr��c z ochoty.
Tyle by�o listu. Rosomak go raz jeszcze przejrza�.
��D�d�ownice nie ruszy�y � rzek�. � J�dza jeszcze wr�ci.
Westchn�li obaj. T�sknica skr�ci�a ich serca i �uraw doda�:
��Zalecia�o barw�, woni�, smakiem, muzyk�, a� boli � tak t�skno! Wymknijmy si� cho� za rogatki, pos�uchajmy, popatrzmy, wichru si� napijmy!
��Cho� z wizyt� do swoich! � potwierdzi� Rosomak.
��Bo czeka� nam jeszcze d�ugo. Do przesilenia i dalej � ca�e dziewi�� niedziel!
PRZESILENIE
W marcu j�dza�zima bezczelna w�ciek�a wsta�a jeszcze raz do boju. Ca�e hufce �egna�a, szare pu�ki chmur, watahy wichr�w p�nocnych i cisn�a t� armi� na P�czniej�ce drzewa, na wyzieraj�ce �d�b�a, na rzesze ptasze, co jej ur�ga�y weseln� pie�ni�.
Na poczynaj�ce �ycie z chmur tych, przy rechotaniu wichru, pocz�y si� wali� �niegowe zwa�y jak gz�o �miertelne.
S�o�ce, jak widmo, sta�o za t� czered� chmur, cierpliwe w poczuciu swej si�y i pewne triumfu. Jak mocarz wszechpot�ny, dawa�o wrogowi folg� pozorn� � niech wszystkie si�y w b�j wprowadzi, napa�ci� si� wyczerpie � by potem sw� �wiat�ow�adcz� pot�g� b�ysn�o i zwyci�y�o.
��Biedna nasza Bogatka! � rzek� �uraw patrz�c na tumany �niegu.
��Bogatka pewnie przy pierwszej zadymce zastuka�a do okna i wr�ci�a na zimowe le�e do Pantery � odpar� Rosomak.
Gorzej tym w lesie, je�li struga wezbra�a i po�ywienia im dostarczy� nie mo�na. Byle, na dobitk� niedoli, j�dza mrozu nie wywlok�a sobie w sukurs.
Drzewa wiosennej krwi s� pe�ne, ga��zie nabrzmia�e, bol�ce, gdy tkn��. Trzeba ratowa�.
Pu�cili si� we dw�ch za rogatki, trafili na zagajnik �niegiem zawalony, j�li otrz�sa� bia�y ca�un.
Rozpoznali drzewiny i m�wili do nich jak do serdecznych przyjaci�.
��Korale wyhoduj, jarz�biu smuk�y! �migaj, brz�zko srebrna! Ostro�nie si� odginaj, kloniku, bo� kruchy. Za ci�ka nawet tobie szuba, �wierczku, zuchu zimowy.
Odgina�y si� z ulg� ga��zie, a oni si� �miali, zgrzani, rozradowani, upojeni mro�nym marcowym powietrzem.
Zmierzch dopiero sp�dzi� ich od roboty, a w nocy sta�o si�, co powiedzia� Rosomak. Mr�z�kat pi�� z kleszczami �cisn��.
J�kn�y lasy z b�lu rwanych tkanek, na ca�un �miertelny pada�y ich cz�onki � j�dza cieszy�a si� zgub� m�odego �ycia.
��I po co to? � szepn�� �uraw.
��Prawo! � odpar� Rosomak. � Nad nasze zrozumienie. Prawo! Ale to nie zguba! Bywa twarde i pot�ne, gdy niszczy, i takie pot�ne, gdy tworzy. Ale to nie zguba! Zguba � to ma�a, nik�a istota, bez gromu, wichru, nijakiej widocznej mocy, bez k��w i pazur�w, jak robak, go�a. K�dy ta zguba przejdzie, tam nie ostatnie ni puszcza le�na, ni zwierz pot�ny, ni ptak naj�miglejszy, ni �adnego stworzenia schron. Zostaje tylko on!
Trzy dni mr�z katowa� ziemi�, trzy noce wichry si� szamota�y, za bary si� wodz�c i zmagaj�c, w tumanach �nie�nego kurzu, z wyciem, po�wistem, warczeniem, j�kiem, a� pewnego ranka na nowiu miesi�ca z po�udnia jakby fala run�a powietrzna: hetma�ski hufiec wiosenny.
Jak chmara nikczemna, pierzch�y przed ni� tumany �nie�ne i na b��kit promienny wst�pi�o na sw�j majestat zwyci�skie s�o�ce. Fala powietrzna nios�a ze sob� jego moc krzepk�, �yw�, moc zdrowia i zaroi�o si� na ziemi, zat�tnia�o, zawonia�o, zagra�o � jeden hymn odrodzenia.
Do le�nych ludzi przysz�a wie�� od Pantery kr�tka jak okrzyk zdyszanego go�ca: �Las o�y� � wo�a, gra! Bywajcie!� Zerwali si�, zbierali gor�czkowo, ogarni�ci jakim� sza�em, potrzeb�, musem, ��dz� swych dusz, jak ptaki w�drowne.
Wo�a�o co� w nich, wszystko inne g�usz�c:
��Na byt sw�j, na byt sw�j!
Na wyraj, na wyraj, na wyraj!
NA WYRAJ
Przed domem Rosomaka rankiem panowa� ruch i rozhowory. Ranek by� kwietniowy, pogodny, s�oneczny, wilg�y od deszczu, co przeszed� z wieczora. Przeszed�, cuda tworz�c. Rozklei� lepkie obs�ony li�ci, zmy� z traw reszt� ple�ni, roztworzy� oczy bia�ych zawilc�w i fio�k�w, wywali� z wody z�oto kacze�c�w, obmy� i w kwiat wyczarowa� kocanki ��z i wierzb.
W ciszy nocnej szmerem kropel budzi�, na gody namawia�, a gdy s�o�ce wsta�o, ziemia ku niemu wyst�pi�a ju� strojna, wonna, barwna i roz�piewana.
Pod gankiem sta� d�ugi w�z drabiniasty i �adowano go przemy�lnie wszystkim, co w bytowaniu letnim by�o lub mog�o by� potrzebne.
�uraw pakowa� �ywno��, odzie�, zielniki swe, podr�czn� apteczk�; Pantera prowiant zwierz�t�towarzyszy, sieci, wi�cierze, kosze, chodaki, narz�dzia rzemie�lnicze; Rosomak jakie� swoje specjalne skrzyneczki, tyczki, puzderka, ksi��ki � ca�y balast do bada� przyrodniczych; a ka�dy tak by� poch�oni�ty prac�, �e ino si� snuli z domu do wozu, jak pszczo�y, �aduj�c i �aduj�c. W�z stawa� si� kopiasty.
��Teraz ju� tylko towarzysz�w! � rzek� Rosomak, zlustrowawszy w�z. � Je�eli�cie zapomnieli, cierpcie!
��Pewnie, �e ja co� zapomnia�em! � troska� si� �uraw st�kaj�c.
Teraz przez wrota od folwarku wkroczy�a karmicielka le�nych ludzi, latuj�ca z nimi co roku w puszczy, gniado�srokata Hatora. Chuda jeszcze by�a po ci�kiej zimie, z sier�ci� nastroszon� i bez blasku.
Zna�o bydl�tko, co znaczy to �adowanie.
Podesz�a do Pantery, obw�cha�a ludzkie r�ce, dosta�a chleba z sol�, obejrza�a w�z, skubn�a siana, spenetrowa�a, czy czu� na dnie kartofle i osypk�, wytar�a szyj� o lu�nie i stan�a, �uj�c powoli, �agodnymi oczami �ledzi�a ruchy ludzkie.
��Hatora, chcesz �bambo�y�? � zagadn�� Pantera, wynosz�c z domu blaszan� krowi� klekotk� na rzemieniu.
Hatora przecz�co poruszy�a uszami i odwr�ci�a niech�tnie sw� rogat� g�ow�.
��Nie! � Hatora nie lubi�a �bambo�y�.
Przed paru laty, gdy j� ustrojono w to straszyd�o, bezustannie gadaj�ce, oszala�a z trwogi i wstr�tu, um�czy�a si� okropnie, staraj�c si� pozby�, zedrze� ze siebie po g�szczach obmierz�ego stracha.
Nawet w rozdra�nieniu i dzikim buncie pope�ni�a czyn zbrodniczy, rzuci�a si� z rogami na Panter�, rycz�c ponuro: mord, mord. Ale to by�o dawno, w samych pocz�tkach jej le�nej s�u�by. Potem Hatora zrozumia�a, �e na�o�enie �bambo�y� oznacza�o rozkoszny �ywot w puszczy, w obfito�ci pastwisk, wody � w nieograniczonej swobodzie.
Nie by�o pastucha i jego bata, nie by�o ps�w ani �a�cuch�w w dusznej oborze, ani zdradliwych rog�w zawistnych towarzyszek. Bo Hatora przez te lata straci�a instynkt stadny i skierowana przed dom, najkr�tszym nawet pomrukiem nie po�egna�a zimowej kompanii. Bez zapa�u, ale i bez protestu pozwoli�a sobie na�o�y� naszyjnik.
��Pantero, zaprz�gaj �atan� Sk�r�. Id� po domow� czelad�. Zabierz klatk� z ptakami! � komenderowa� Rosomak wchodz�c do domu. �uraw lokowa� w�a�nie na w�z kosz okryty krasno przetkan� serwet�. Pantera i Hatora zaw�szyli z lubo�ci�. Pachnia� �wie�y razowiec.
��W�dz tak goni, �e i �niadanie si� w�ciek�o � rzek� Pantera. � Nie wytrzymam, tak pachnie � si�gn�� po n� za pas, odchyli� p��tno, bochen jeden krzy�em prze�egna� i spory glon odkroi�. Prze�ama� i z lubo�ci� obydwaj jedli. Wilgotny pysk Hatory wsun�� si� tak�e do sp�ki.
��Aha, w�dz kaza� zaprz�ga�! � przypomnia� sobie Pantera, ruszaj�c do stajni.
Po chwili wysz�a na s�oneczne podw�rze klacz srokata, st�paj�c z rozwag� i ostro�no�ci�. Poci�gn�a Panter� do studni, napi�a si� do syta, a potem nie kierowana posz�a ku wozowi.
Spr�bowa�a smaku siana, poszuka�a na dnie worka z obrokiem, parskn�a, ziewn�a, przeci�gn�a si� i z rezygnacj� poda�a g�ow� do chom�ta.
��Nie zezuj na �adunek � rzek� Pantera. � Wiemy, �e� �rebna; w b�ocie i piachu p�jdziemy piechot�. Zachod� w ho�oble! � Przyci�gn�� rzemienie, zaprz�g� i sta� w gotowo�ci do jazdy, pojadaj�c chleb na sp�k� z bydl�tkami.
��Powiedz, �urawiu, wodzowi, �e gotowe; szmat drogi, ledwie zd��ymy na odwieczerz�.
Rosomak tymczasem mia� kram z domownikami. Tupcio i Kuba, je� i wiewi�r, byli szczytem sprzeczno�ci obyczaj�w i upodoba�.
Ma�o si� znali, ale do��, by si� nienawidzi�, chocia�by dlatego, �e jeden drugiemu nie dawa� spa�.
W nocy Tupcio bezustannym dreptaniem p�oszy� Kub�, �e wyprowadzony z cierpliwo�ci wysadza� pyszczek z gniazda na piecu i wymy�la�:
��Czo�gaczu plugawy, zjadaczu ston�g, pantoflarzu obmierz�y, bodaj �e� si� �ab� ud�awi�. Oka zmru�y� nie daje ten robaczarz!
W dzie� Kuba, szperaj�c po k�tach, zagl�da� i za por�cz kanapy, zatyka� tam orzechy, kt�re spada�y na �pi�cego Tupcia, �e si� budzi� i fuka� rozsierdzony.
��Hecarz, sowizdrza�, b�azen, ry�e straszyd�o, ptasie po�miewisko! Bodaj ci �ywica ogon do nosa przylepi�a, bodaj ci si� g�ba na z�bach nie zamyka�a!
Ca�� zim� warcho� trwa�, a je�li mieli kiedy co� wsp�lnego, to tylko nienawi�� dla taksicy Dziamdzi. Ta wprawdzie mieszka�a w stajni, ale wpada�a kiedy niekiedy wsz�dzie w�sz�ca, wszystko p�dzaj�ca, wrzaskliwa i dokuczliwa nad wszelki wyraz.
By�o to zatrucie zimowli. Kuba, chocia� bezpieczny na szczycie pieca, dostawa� palpitacji serca i obur�cz cisn�� wzburzon� pier�; Tupcio pod kanap� dostawa� w�trobianego ataku i astmy.
A tego dnia w�a�nie, korzystaj�c z zam�tu wyprawy, Dziamdzia w�lizn�a si� do domu, wznieci�a straszny pop�och.
Zap�dzi�a Kub� na szaf� i do utraty tchu naszczeka�a mu pogr�ek i impertynencyj; potem zw�szy�a Tupcia w starym bucie Pantery i nie mog�c si� do� dosta�, w��czy�a go wraz z butem po ca�ym pokoju. Na tym j� zaszed� Rosomak, z�apa� za kark i sromotnie za drzwi wyrzuci�, ale domownicy byli w zupe�nej rebelii.
Tupcio by� tak rozsierdzony, �e razem z butem podskakiwa� i fuka�:
��To to tak! Nie chc� was, nie chc� do lasu! Nie tykajcie, precz, precz, zdrajcy, fa�szywe opiekun y i przyjaciele! Ta wasza s�u�ka chcia�a mnie zje��, mo�e zjad�a! Nie czuj�, czy jeszcze �yj� z alteracji.
��Fiut, nie ma g�upich! � skrzecza� Kuba, z r�k� na sercu, z wy�yn szafy. � Ani zejd� st�d, ani z wami jad�. Nikt w moim rodzie nie s�ysza� tyle obelg, co ja od tej pokracznej karlicy. Albo ona, albo ja, wybieraj! Nie zejd�, cho� ciekawym, co masz w gar�ci. Cho�by i s�onecznikowe ziarno! Mam sw� ambicj�! Da�e� mnie na pastw� tej poczwarze. Gdzie� by�, jak mi tu ur�ga�a? Nie, nie zejd�!
��Nie, to nie! � rzek� Rosomak, gar�� orzech�w chowaj�c w zanadrze, i wzi�� but z Tupciem.
��Tupciu, bestii nie b�dzie w lesie. Bonowa� b�dziesz spokojnie. A pami�tasz, ile tam t�ustych glist i robak�w, jakie mi�kkie wykroty do spania! A w chacie ile i kiedy zechcesz mleka i sera, i rybie w�tr�bki. Wyle��e z tej cholewy! Czy ci nie wstyd, by ci� jak dzikusa wozi� razem z butem?
��A w�a�nie chc� spa� w bucie! � fukn�� ju� spokojnie Tupcio i znieruchomia�.
��No, Kuba, zostajesz? Bo mi si� spieszy. �egnam ci� � okno otwarte.
��Co masz w kieszeni, poka�? � Kuba spad� mu na g�ow� i da� nurka w zanadrze. Rozleg�o si� zajad�e pi�owanie skorupy orzecha i mruczenie zadowolenia. Pok�j by� zawarty.
��Gotowe! � wetkn�� g�ow� przez drzwi �uraw. � zabierz jeszcze skrzypce i ruszajmy.
��Na wyraj, jazda! � zakomenderowa� Rosomak, lokuj�c but z Tupciem i siadaj�c sam byle jak, z nogami poza drabin�.
Uczepi� si� w�r�d tobo�k�w �uraw, przysiad� na dr��ku Pantera�wo�nica, parskn�a ochoczo klacz, zabomboli�a Hatora i tabor ruszy�.
Wyjechali za wrota, na drog� poln�, wyboist� i b�otnist�, spojrzeli w dal, na siniej�c� lini� bor�w; obj�� ich dech szerokiej przestrzeni, rozpr�y� p�uca, barw� si� wybi� na lica, zapali� ogniem rado�ci st�sknione �renice.
��Hejna�, wodzu! � upomnia� si� Pantera.
A Rosomak ziemi, b��kitom bor�w i p�l rzuci�:
Czas ci ju� wsta�, czas ci ju� i��,
Retmanko polnych rot!
Oto ci na he�m borowy li��,
Oto ci w r�k� rozmaju ki��,
Oto tw�j z�oty grot!
Powiedziesz ty, powiedziesz nas
Na ten s�oneczny szlak,
Gdzie kwitn�� sercom i pie�niom czas,
Gdzie szumu czeka u�piony las,
Gdzie czeka lotu ptak!
Powiedziesz ty, powiedziesz �wiat
W zwyci�ski poch�d tw�j,
Gdzie z proch�w �wie�y wykwita kwiat,
Gdzie brzask wybucha zza nocy krat,
Gdzie stoczysz �ycia b�j!
OSIEDLE
Mijali �any orne i siewne, ludzkie osady, rozstaje, ��ki od kacze�c�w z�ote i kierowali si� wci�� ku borom.
Szlak si� czyni� coraz niewyra�niejszy, a bory z w�skiej smugi stawa�y si� ciemn� �cian�. A�, jak przednie stra�e, zabieg�y drog� stare sosny na wzg�rku, a za nimi szerok� �aw�, bez kresu stan�� zwarty wa� chojar�w, podszytych ja�owcem i wrzosem. Powita� ich poszum cichy i uroczysty, jakby modlitewny, a nios�cy kadzidlane wonie �ywicy, i wjechali w bo�y chram boru. Wszyscy odkryli g�owy, spojrzeli w g�r�, poruszy�y si� wargi odzewem dusznym owego powitania. Nikt si� nie odezwa�, s�uchali cali w sobie skupieni.
Prowadzi�a klacz. Bez namys�u wybiera�a jakie� szczeliny w�r�d drzew, ledwie widoczny �lad, nie waha�a si� na zawrotach, na w�skich przesmykach w�r�d mokrade�, odnajdywa�a jakie� k�adki na zdradnych oparach, ko�owa�a, kluczy�a, tak pewna swej pami�ci, �e tak sobie st�pa id�c, obrywa�a to ki�� szuwaru, to ga��zk� brzozow�, to �ozowe kocanki i gryz�a dla zabawy.
Grunt si� obni�a�. Jechali przez grobelki, klecone przed wiekami z bierwion d�bowych, k�dy mo�e kiedy� sz�y szwedzkie lub kozackie wojska, obrze�ali szmaty torfowisk, wycierali �lad w�r�d ��z s��nistych, gin�li w chaszczach trzcin i sitowia; s�o�ce mieli w oczy i plecy, na lewo i prawo, a wreszcie szlak by� ju� tylko ich w�asny, tyle znaczny co �cie�ka przez �osia wydeptana.
A� z g�stwiny b�ysn�a woda, ruczaj, w d�ugi br�d rozlany, gin�cy dalej w �ozach, graniczny ruczaj ich letniego kr�lestwa.
��Ot i nasz T�czowy Most! � rzek� �uraw. Wszyscy trzej wydali d�ugi, specjalnie sw�j okrzyk, zwyk�y akord, kt�rym si� rozproszeni na wyprawach zwo�ywali.
Klacz wesz�a ochoczo w br�d, schyli�a g�ow� i muskaj�c wod� wargami, szuka�a najwy�szego pr�du, tam stan�a i zacz�a pi�. Hatora posz�a za jej przyk�adem i ludzie zaczerpn�li te� wody w d�o�.
��Pijmy jak z Lety. Zapomnienie tamtego �wiata! � rzek� Rosomak.
��Smaczna jak brzozowy sok. Niczym wino! � doda� Pantera.
��Roi si� od zarybku. Widzicie, na piasku chmara! � zauwa�y� �uraw. � O, i kaczor zielonog�owy tam, pod �oz�.
Zwierz�ta napojone podnios�y �ciekaj�ce wod� nozdrza, rozejrza�y si�. Zar�a�a klacz, targn�a postronek Hatora, czu�y ju� swe letnie pastwiska. Nawet Kuba, na ramieniu Rosomaka rozsiad�y, mierzy� okiem odleg�o�� do pierwszej brzozy za wozem i ledwie z brodu si� wydostali, da� susa i ju� by� na szczycie.
Ludzie zeskoczyli. Puszczono na wol� Hator�. Rosomak wzi�� klatk� z przezimowanymi kuropatwami i koszyk z zaj�cem, kt�ry te� pod opiek� Pantery chowa� si� w domu.
Wypuszczony szarak nie bardzo si� kwapi�, stan�� s�upka, zaw�szy�, s�uchy nastawi�, obejrza� si� na cz�owieka i powoli pokica� �cie�k� w�r�d wrzosowisk. Kuropatwy, jak szare kulki, pociek�y rz�dem za nim.
��A nie z�orzeczcie ludziom, cho� wy niebogie zwierz�ta�m�czenniki! My waszej niedoli niewinni � szepn�� Rosomak.
Gdy do wozu wr�ci�, by� sam. Towarzysze, porwani sza�em swobody, pognali na piechot�. Kuba im towarzyszy� wierzcho�kami drzew, klacz ruszy�a te� ju� zupe�nie bez drogi, w wiadomym sobie kierunku.
Dop�dzi� j� Rosomak i szed� obok pieszo, kieruj�c, by w�z o drzewa nie zaczepia�; ale i on by� innym zaj�ty.
Czyta� histori� zimy swego kraju.
Tu ju� zna� ka�de drzewo, ka�dy k�s ziemi i wszystko wita� jak najmilsze towarzystwo. Las, kt�ry dla� nie mia� tajemnic, opowiada�, pokazywa�, chwali� si�, skar�y�.
Oto sosna ze starym gniazdem rabusia krogulca; a oto druga, co si� wygi�a i okalecza�a, zdeptana kiedy� za m�odu; a oto brzoza z ogromn� czeczot� i olbrzymia jarz�bina, kt�r� nazwali Krasawic�, tyle miewa�a korali jesieni�; i piorunem na p� rozdarty grab, co si� po ciosie odm�adza�, czerniej�c smug� rozdartego na po�y pnia; i oto brzoza, zwalona ci�arem zimowej oki�ci; i P�kata wierzba z dziuplem, w kt�rym ju� gospodarzy�y dzikie pszczo�y. I oto olbrzymie mrowisko, ju� rojne, pa�stwo wielkich, czarnych borowych pracownik�w, us�ane bia�ymi grudkami �ywicy i ze �ladami zimowego grzebania cietrzewi; a oto wykrot olchowy, pe�en dziur, szczelin, przepa�ci, korzeni, wydartych do po�owy z ziemi moc� huraganu, kryj�wka w��w i �mij.
B�r gwarzy� cichutko; to zn�w s�ycha� by�o, jak dysza� pot�g� odrodzenia wiosny, a cz�owiek, zapatrzony, zas�uchany, zatraca� si� w tej wielkiej pot�nej ca�o�ci i czu�, �e te si�y ogarnia�y go, �e sam si� staje pot�g�, �e w nim gra, �piewa, tworzy, ro�nie moc przyrody.
Za brodem grunt si� podnosi�. Osiedle le�nych ludzi by�o jakby wysp� w�r�d nizin, b�ot, bagien, por�ni�tych siatk� rzeczu�ek, poros�ych nieprzebytymi chaszczami.
Na wyspie tej, �yznej bajecznie, buja�a puszcza w ca�ej sile wzrostu, �miga�y ku s�o�cu brzozy, jak tanecznice smuk�e, zielone swe gazy ko�ysz�c, mai�y si� graby urodziwe, jak parobczaki, par�y si� jedne przed drugimi do nieba olchy, jesiony, d�by, lipy, jarz�biny, klony, a do�em jak snopy leszczyny, kaliny, czeremchy, kruszyna, a� zupe�nie przy ziemi s�a�y si� zwa�y malin i je�yn. Na polankach w�r�d boru bia�o by�o od zawilc�w i puszcza�a si� trawa jak t�o kobierc�w, kt�re lato tka� mia�o. Przeci�g�y okrzyk towarzysz�w zbudzi� z zachwytu Rosomaka; spojrza� na s�o�ce, z lekka tr�ci� �eruj�c� klacz.
��Do chaty, �atana Sk�ro! Nam si� te� obiad nale�y. O, jest i pos�aniec!
��Chr, chr � ozwa�o si� w�r�d ga��zi i Kuba mu spad� na rami�, otar� o policzek i ju� by� w kieszeni � po orzechy.
W lewo, w prawo, pod warkoczami brz�z, przez wie�ce i bramy z kwitn�cej czeremchy, a� zaczernia� wielki krzy� d�bowy z figur� pod daszkiem i roztoczy�a si� szeroka polana, �cian� boru odci�ta, a w jej g��bi chata le�nych ludzi.
�ciany z�oci�y si� patyn� �ywicznych bali i jak koronka snu�y si� po nich pn�ce r�e i wino. Niska, dostatnia, z podniesieniem wygodnym, ale jeszcze po zimowemu zawarta, ubezpieczona okiennicami.
Przed ni� by� ogr�dek otoczony p�otem, �wirydarzyk �urawia�, kt�ry tam hodowa� r�ne le�ne kwiaty, starannie uzbierane i przesadzone, i lipa cieni�a j� nieco od skwaru po�udnia.
Pantera i �uraw czekali u furtki i wnet zacz�li raport.
��Kos ma gniazdo w winie, przy �cianie, Modraczka mieszka w skrzynce na lipie. Konwalie si� wytykaj�. �mije znale�lim na podsieniu. Je�� si� chce!
Ma�om�wny Rosomak wy�o�y� klacz, zawiesi� uprz�� na ko�ku pod dachem i wtedy dopiero wydoby� klucz i otworzy� chat�. Wion�o na nich ch�odem zimowego wn�trza. Min�li sie�; za nimi do izby wesz�o s�o�ce i oz�oci�o glori� koron� Cz�stochowskiej Pani, kr�luj�cej na �cianie wprost drzwi.
Odkryli g�owy i Rosomak powita� Majestat narodu pierwszym s�owem i pok�onem:
��Salve Regina Mater misericordiae, vitae dulcedo et spes nostra � Salve!
Tr�jg�os zgodny, uroczysty, radosny nape�ni� izb�.
Potem Rosomak zapali� lampk� przed obrazem. �uraw po�o�y� na stole bochen chleba. Pantera zdj�� sztaby okiennic. Wiosna ca�� barw� i ciep�em wion�a do izby.
��Oho, kwaterunek zimowy nie chybi�! � za�miali si�.
W jednym k�cie na �awie myszy le�ne zbudowa�y gniazdo wielko�ci snopa, w drugim k�cie roztacza�o si� pod �aw� mrowisko. Zacz�to wyprasza� intruz�w, a �uraw zabra� si� do gotowania posi�ku. Dym wybiega� na dach: cha�upa o�y�a.
W otwartym oknie siedzia� Kuba, przypatruj�c si� robocie. Kit� mia� na g�owie zadart� jak pi�ropusz i udaj�c g�odnego, gryz� szyszk�, wypluwaj�c ogryzki na czo�gaj�cych si� pod �awami ludzi.
Ale �e oni, bardzo zaj�ci, nie zwracali uwagi, zaj�� si� �urawiem.
Ten, nastawiwszy garnki w kuchni, zabra� si� do rozpakowania wozu i znosi� worki i supe�ki, garnki i pude�ka do spi�arni w sieni. Podoba�o si� to Kubie. Wszystko obw�chiwa�, spr�bowa�, przeprowadzi�, wreszcie wynalaz� pude�ko ze s�onecznikowym ziarnem i bez ceremonii zacz�� je przegryza�.
��Nie psuj � usun�� go �uraw.
Tedy si� Kuba rozjuszy�.
��Moje, moje, moje! � zaskrzecza�.
��Twoje, ale nie na teraz. W sk�rze si� nie zmie�cisz, ob�artuchu!
��Moje! Dawaj! � wrzeszcza� Kuba.
��Nie dam, �akomcze! � zniecierpliwi� si� �uraw.
Nast�pi�o kot�owanie, rejwach i nagle ze spi�arni wylecia� Kuba rozfukany, z nastroszonym pi�ropuszem, wdrapa� si� na szczyt lipy i stamt�d skrzecza� i krzycza�.
��Co si� sta�o? Co Kubie za krzywda? � zawo�a� Rosomak troskliwie.
��Krzywda! W�a�nie! � odpar� �uraw. � Zepsu� trzy worki, pogryz� pude�ko, uk�si� mnie w ucho, a teraz krzyczy ratunku! Ko�czcie, bo krupnik got�w!
��Oj, i moje kiszki gotowe! � wyprostowa� si� Pantera. � Przep�oszyli�my mrowie, umietli, reszta na potem! Je��!
��Naprz�d domowniki! � przypomnia� Rosomak.
��Prawda! � zakrz�ta� si� Pantera.
Rzuci� si� do spi�arni, do sieni i wyni�s� przed furtk� dwa pe�ne wiadra, jedno kartofli, drugie owsa. Wtedy zdj�� ze �ciany w izbie tr�bk� i zagra� pobudk�.
D�wi�k uderzy� w cisz�, polecia� w las, rozdygota� powietrze, a by� to sygna� dobrze snad� znany, bo odpowiedzia�o mu r�enie i daleki odg�os ko�atki Hatory. Oparci o p�ot le�ni ludzie czekali. Pierwsza zd��y�a klacz i parskaj�c z uciechy, wnurzy�a �eb w obrok; flegmatyczniej nadci�ga�a Hatora, Pantera przykucn�� do jej boku ze skopkiem.
��Pi�knie prosz� o �mlimli�, Hator! A nie �a�uj, bo�my zdro�eni i �wie�o osiedli! � przemawia� do niej przypochlebnie.
��Obiad na stole! � zawo�a� �uraw z izby.
Na bia�ym stole klonowym pod obrazami le�a� bochen chleba, parowa�a misa pi�knie malowana, le�a�y drewniane �y�ki.
Gospodarny �uraw ju� nawet wi�zi� kacze�c�w ozdobi� nakrycie. Zaj�li swe miejsca na �awach i jak ludzie rzetelnie g�odni czerpali z misy w milczeniu. Asystowa� Kuba, pr�buj�c z ka�dej kromki chleba, a� z niesmakiem otar� pyszczek o r�kaw Rosomaka, skoczy� na ram� okna i zabra� si� do po�udniowej drzemki.
Stanowczo ludzie jadaj� niesmaczne rzeczy � pomy�la� z grymasem, przymykaj�c oczy.
Gdy �y�ki zagrzechota�y po dnie misy, Rosomak rzek�:
��Ja zaraz cz�nem rusz�, rybne tonie obejrz� i kosze
zastawi�. Pantera obejrzy i do porz�dku doprowadzi stajenk� dla domownik�w. �uraw cha�up� do reszty wyczy�ci i obejrzy warzywnik. Jutro wszyscy razem grz�dy skopiemy i obsadzim.
��Przede wszystkim ja bym rad zmieni� sk�r� � rzek� Pantera patrz�c po swym ubraniu.
��Ano, id�cie do komory i przebierajcie si�, ja ino fajk� wypal�! Chodaki te� trzeba namoczy�.
Komora by�a za sieni�, szeroka, widna. Tam te� nocowa� Rosomak z �urawiem. Pantera mia� swe pos�anie w alkierzu za izb�.
Gdy le�ni ludzie wr�cili do izby, byli zmienieni zupe�nie. Mieli na sobie tylko szare p��tno, na nogach lekkie lipowe chodaki; pas rzemienny z no�em w pochwie obciska� lu�n� kurtk�; na g�owie filcowy kapelusz.
��Dopiero las nas za swoich uzna! � za�mia� si� z uciech� Pantera, bior�c siekier� i zabieraj�c si� do swej roboty oko�o stajenki. �uraw zacz�� zmywa� statki, wi�c si� i Rosomak ruszy�.
Przebra� si� i on, rozprostowa� z rozkosz� cz�onki, wy�adowa� z wozu swoj� osobist� skrzynk�, pe�n� ksi��ek zoologicznych, przyrz�d�w do kolekcyj przyrodniczych i tysi�ce drobiazg�w, kt�rych do studi�w u�ywa� i strzeg� jak oka w g�owie.
Potem umie�ci� wysoko w podsieniu u pu�apu stary r�kaw od ko�ucha, nocne mieszkanie Kuby, i but z Tupciem po�o�y� u w�g�a, a wreszcie ob�adowa� si� koszami na ryby, wzi�� wios�o, siekier� i poszed� do cz�na. Mia�o ono sw� przysta� za krynic�, pod star� olch� nad strug�. Rosomak wyla� ze dna deszczow� wod�, w�adowa� kosze, odczepi� �ozow� wi� i odbi� od brzegu.
Droga by�a bez kresu, bo b�otne obszary zalane by�y wod� i p�yn�� mo�na by�o, k�dy wola, w�r�d ��z ledwie zieleniej�cych i m�odych P�d�w szuwar�w. Na wodzie s�a� si� �czarnyg��w�, ulubiona wiosenna pasza Hatory i klaczy, tote� je spotka� �eruj�ce po brzuch w wodzie.
Podnios�y �by i rozm�wili si� �po le�nemu�.
��Dobre, zdrowe! � parskn�a �atana Sk�ra.
��Troch� za wodniste! � zamrucza�a Hatora.
Pog�aska� je z cz�na i ostrzeg�:
��A pami�tajcie nie i�� do topieli za krynic�, sk�d was wywlekli�my na sznurek zesz�ego lata. I nam, i wam ma�o brakowa�o do �mierci wtedy. Pami�tajcie, �akomce!
Chmary b�otnego ptactwa rajcowa�y nad p�ytk� wod�. Hryce, czajki, kuliki, bekasy wrzask czyni�y weselny; miodem pachnia�y z�ote ki�cie �ozowe, balsamem P�kaj�ce brzozy i olszyny; wios�o zgarnia�o z�ote kacze�ce i k�py wodnej mi�ty, a s�o�ce, cuda czyni�ce, �mia�o si� do swego dzie�a.
Rosomak dop�yn�� do chru�cianego p�otu rybackiego i �wiadomy gruntu cz�no o ko�ek wici� zaczepi� i wszed� w wod�.
Zrewidowa�, brodz�c, ca�o�� p�otu, szczeliny �oz� obetka� i w gardziel, k�dy nurt bieg�, kosz zastawi�.
Nie spieszy�, robi� powoli, obserwuj�c, zachowuj�c praktyki rybackie, wnioskuj�c o po�owie wedle spostrze�e� r�nych, robot� sw� tak zaj�ty, jak skrzydlate rybo�owy kr���ce nad nim bez trwogi.
Bo le�ni ludzie znali zasady obcowania z natur�. Unikali gwa�townych ruch�w,. ha�asu, p�oszenia, gonienia, trwogi.
W cha�upie by�a strzelba od wypadku, ale wypadek zdarza� si� nies�ychanie rzadko, chyba s�d nad niepoprawnym zwierz�cym zbrodniarzem. Z ko�atk� Hatory, z tr�bk� obiadow� zwierz i ptak oswaja� si� rych�o i wiedzia� b�r ca�y, �e od tych trzech ludzi nie przyjdzie �adna napa�� i krzywda.
Szara, ma�a ��dka, szary w niej cz�owiek garn�cy wod� powolnym ruchem wios�a � by� to obraz znany ptactwu, codzienny, pospolity, tak �e czajki nie urz�dza�y swych forteli, by go od gniazda odprowadzi�, a stadka cyranek �erowa�y nietrwo�ne przy szlaku �odzi.
Rosomak za�o�y� drugi kosz i trzeci, op�yn�� najlepsze tonie i zatoki, przepatrzy� r�ne rybie kryj�wki, odnowi� zesz�oroczne znajomo�ci ze wsp�towarzyszami le�nego bytu i zupe�nie o czasie zapomnia�.
Bobrowa� w�a�nie po zak�tkach jeziora, w kt�re si� ruczaj rozlewa� u wzg�rzy piaszczystych na zachodzie, gdy nagle rozdar� powietrze drapie�nie wielog�osy okrzyk przeci�g�y.
By�a w tym chrapliwo�� bojowych starodawnych surm i jakby wo�anie i odzew stra�niczej czujno�ci.
��Hej � czuj � str�uj! Hej � czuj � str�uj! Wieczorne tu� zorze � wieczorny � tu� czas! Hej � czuj � str�uj!
To z b�ot niedost�pnych dawa�y wieczorny sygna� �urawie�wartowniki.
Rosomak spojrza� na s�o�ce i pos�uszny hejna�owi zwr�ci� ��d� ku chacie.
Czuby drzew by�y ju� czerwonoz�ote, z ziemi wstawa�y srebrne mg�y, ptactwo �pieszy�o to z posi�kiem, to z ostatnim �d�b�em na gniazdo, bo czas nadchodzi� wieczornych pacierzy i spoczynku.
Sp�ni� si�! � pomy�la� Rosomak, bo �pieszy� si� nie m�g�, by nie p�oszy� i trwo�y� reszty mieszka�c�w.
A hejna� lecia� po trzy kro�, coraz przeci�glejszy, stanowczy.
��Wieczorne ju� zorze! Wieczorny ju� czas! Hej, czuj, czuj!
Zawrza�o ca�e b�oto rajkotem kum��ab, zielonog�owe kaczory pocz�y pluska� na szersze wody i chrapliwie wabi�; mg�y zako�ysa�y si� do ta�ca, ruczaj si� pomarszczy� od �eruj�cych ryb; g�r� na niebie bia�e ob�oczki, jak r�e, zakwit�y, drozd �piewak na szczycie olszyn pocz�� wydzwania� na pacierze. Wiecz�r by�!
Gdy Rosomak przybi� do chatnej polany i tam panowa� ruch ko�cz�cego si� dnia.
�uraw z Kub� na g�owie wraca� z wiadrami od krynicy, Pantera w ob�rce rozprawia� si� z Hator�, klacz przed furtk� dopomina�a si� wieczornego obroku.
��Witajcie, wodzu! Nie mogli�my si� doczeka�!
��Albo co?
��Bo mamy mn�stwo nowin. Na strychu zimowa�a sowa i dot�d mieszka: pe�no mysich sk�rek. Ku�nierz niecnota!
��Pewnie te� nie brak pi�r sikorzych. Trzeba je b�dzie wyprosi�.
��A w ob�rce jest ten sam w�� wodny; wyr�s� z p� �okcia.
��W trzech skrzyniach przy chacie ju� osiedli�y si� bogatki, a w jednej kr�tog��w.
��Nasza dzika grusza bia�a jest jak panna m�oda.
��Orzech�w b�dzie mn�stwo. Leszczyna czerwona od kutasik�w!
��We wrzosach przy warzywniku cieciora siedzi na sze�ciu jajach.
��Tupcio ju� poszed� na sw�j chleb.
��Pszczo�y �yj�. w barci; mocno chodz�.
Stan�� �uraw z wiadrami; z ob�rki wyszed� Pantera ze szkopkiem mleka, przysz�a do kompanii klacz i gwarzono na �rodku polany. �atana Sk�ra powtarza�a wci�� jedno: � Obroku, obroku, obroku!
��Zapchaj�e jej gard�o, Pantero! � za�mia� si� Rosomak.
��Ale! Tej sztuki nikt nie doka�e. To nie brzuch, to otch�a�! Chod��e, beczko bezdenna!
��Olaboga! woda mi kipi! � dos�ysza� �uraw i kopn�� si� do chaty.
Rosomak wzi�� w r�ce zaspanego Kub� i wsun�� w r�kaw u pu�apu; zaskrzypia�y wierzeje stajenki za klacz�, chwil� s�ycha� by�o r�banie szczap, brz�k statk�w w izbie. Powoli cich�y odg�osy pracy i starunku; na niebie gas�y zorze zachodu.
Ale oni si� nie kwapili do izb i jad�a.
Woko�o po wszystkich drzewach i krzakach, �ozach i szuwarach, po wodach, ziemi i niebie rozpoczyna� si� ostatni akt dnia i wieczorne wszelkiego stworzenia pacierze.
U podsieni swego gniazda le�ni ludzie usiedli na d�bowej podwalinie, zapatrzyli si�, zas�uchali, umilkli.
I z cicha Rosomak zacz��:
��Pochwalony b�d�, Panie, co� te cuda uczyni�. Pochwalony b�d� i b�ogos�awiony g�osami i sercami nas tu wszystkich, w boru �yj�cych. Dzi�ki Ci, Panie, za to niebo pogodne, za dzie� s�oneczny, za ziele� drzew, za ten wiecz�r, za �ycie! �wi�ci si� Imi� Twoje w tej ptasiej pie�ni i w naszej duszy, ku Tobie otwartej, jako te ptaki i kwiaty; i Kr�lestwem Twym niech b�dzie ten zak�tek, a wol� Tw� uszanujemy, jako j� szanuje wszelkie stworzenie, uznaj�c Tw� m�dro��, moc i mi�o��. l ufni jeste�my, �e jako mr�wce i kwiatom, tak i nam po�ywienie zgotuje s�oneczny dzie� jutrzejszy na Twe rozporz�dzenie. A winom naszym wybaczaj, Panie, bo�my przed Tob� g�upi i mali, przeto grzeszni!
A nie daj nam, Panie, z�� my�l� lub czynem zak��ci� tego bezludzia, gdzie rz�dzi Twoje tylko przedwieczne prawo i �ad, i zachowaj nas, Ojcze, jako robaczka w d�oni, bezpiecznie!
��Amen, amen, amen! � �wiergota�y ptaszki, szmera�y brzozy, �wierka�y owady i st�umionym szeptem potwierdzili le�ni ludzie. Cich�o wszystko, pociemnia�y tajemniczo g�szcze, gas�y barwy.
Ale znad drzew wyst�pi� sierp miesi�ca i osrebrzy� oblicze Chrystusowe na krzy�u, kt�ry od do�u w mg�y wtulony, zda si�, nad ziemi� p�yn�� jak zjawisko.
Och�odzone ros� powietrze wion�o woni� miodu i balsamu, na brz�zk� u krynicy zlecia� s�owik�lutnista, �abie kapele uderzy�y w basetle; bez szelestu kr��y� nad polan� lelek, poluj�c na �my� Ukojona w ciszy wielkiego spoczynku zesz�a na ziemi� noc.
I tak sko�czy� si� pierwszy dzie� bytu le�nych ludzi.
DZIE� CHY�EJ PANTERY
Pantera sypia� w maluchnym alkierzyku za izb�, ale tej pierwszej nocy budzi� si� co chwila, wygl�daj�c ranka.
Zrazu z izby widzia� tylko rubinow� lampk� przed obrazem, ale rych�o otw�r okienny pocz�� si� rozja�nia� nadchodz�cym �witem, wi�c le��c bezsennie, s�ucha�, kto si� pierwszy obudzi.
S�ysza� be�kotanie cietrzewi, �a�osne �pau, pau� lelk�w, dalekie pobekiwanie koz��w, chichot sowy i roze�kane, nami�tne trele s�owicze � pie�� nocy.
Wreszcie odr�ni� inn� �piewk�.
��Ledwuchna zaczyna! � szepn��.
Jakby na dany sygna�, s�owik �cich�. Basetle��aby podtrzyma�y dalej sw�j wt�r, ale ju� z kryj�wek ozwa�o si� pojedyncze cirkanie: Czy ju�, czy ju�?
I nagle z b�ot uderzy� ranny hejna� �urawich str�y.
��Hej � �wit � luzuj � luzuj. Bywaj � na dzie�! � Pan idzie na �wiat! � Hej � czuj � hej, �wit!
Trysn�� od razu ca�y tysi�czny ch�r. � �wit, �wit! Pan jest!
�ycie, �ycie! � Las wita� dzie�.
Pantera si� zerwa� i w bieli�nie, bosy, wyskoczy� oknem.
Polana by�a wybrukowana opalami rosy; powietrze wilgotne, wonne, ciep�e, ptaki ch�do�y�y pi�ra, przeci�ga�y skrzyd�a, lecia�y do wody.
Pantera te� rozpr�y� ramiona, otar� twarz wilgotn� ga��zi� brzozy i pobieg� do ruczaju, do k�pieli.
Gdy wyszed� z wody, wytarza� si� w trawie, pobiega� po ��ce i czerwony jak rak wr�ci� do chaty.
Z gniazda swego u pu�apu wysadzi� pyszczek Kuba, ale tylko ziewn�� i schowa� si� na powr�t.
��Macza�bym szub� na takiej rosie! Dobre to dla go�ych � zamrucza� lekcewa��co.
Pantera si� ubra�, wzi�� szkopek do doju i po�wistuj�c poszed� do swych obowi�zk�w. Wypu�ci� klacz i zbudzi� Hator�.
Stalowoszary w�� wodny ogrzewa� si� u jej boku i ledwie si� nieco usun��, gdy krowa wsta�a.
��Kis, Kis! Chcesz mleka? � przem�wi� do� Pantera. Chcia� zapewne, bo czeka�, asystuj�c.
Hatora, oddawszy swym opiekunom danin�, posz�a za klacz�. Pantera ula� nieco mleka w skorupk� garnka.
��Masz, Kis, Kis! I marsz po �aby! � rzek� do w�a. Postawi� mleko w sieni do dyspozycji �urawia, zajrza� przez szczelin� do komory, ale by�o tam ciemno i cicho.
��Ot, �piochy! Z tego mie�ciska przywo�� tylko z�e obyczaje. Wstyd przed ca�ym lasem. Ale dla mnie to w dese�!
Usiad� na przyzbie, ozu� chodaki, schowa� do kieszeni kawa� chleba, zatka� za pas siekier�, spod strzechy ob�rki doby� jakie� zawini�tko i ruszy� do cz�na.
Ale po drodze strzeli� mu do g�owy figiel. Z�apa� �abk�, wr�ci� do izby i wpakowa� j� do pude�ka od herbaty.
�uraw dopiero skoczy, jak mu bestia pry�nie do oczu � pomy�la�.
Teraz kolej na wodza. Pantera ruszy� cz�nem do kosz�w rybnych i ka�dy na�adowa� jakim� cudacznym przedmiotem przywiezionym w zawini�tku: do jednego w�o�y� ko�ski czerep, do drugiego stary kalosz, do trzeciego wypchan� kr�licz� sk�r� i chy�kiem cz�no do przystani odprowadzi�.
W chacie ju� by� ruch; rozmawiali, dym wali� kominem, pachnia�a kawa.
Chwil� si� Pantera zawaha�. W�dz kaza� kopa� warzywnik, ale on tylko troch� w las poleci, k�ty obejrzy, wyhula si�, no i wr�ci z jak�� nowin� i zdobycz�. I pogna�! Dar� si� przez najg�stsze �ozy, prze�lizgiwa� si� pod zwa�ami, tacza� po kobiercach z zawilc�w, przedrze�nia� ptaki, gwizda�, �piewa�; sp�oszy� z legowiska sarni� rodzin� i chwil� j� goni�.
��Ot, na kark skoczy�, za rogi uchwyci� i gna�, gna�! � szepn�� wreszcie zziajany, bez tchu, patrz�c, jak sadzi�y przez moczary. Leg� pod brzoz�, poczu� g��d, pragnienie i rozkoszn� senno��.
Chleb mia�, wody nie brak�o, ale jako smakosz, brzoz� zaci��, czark� z kory zagi�� i chleb sokiem popija�.
��Leniwie si� s�czy. Poszed� w p�ki! � Ziewn�� wreszcie, wyci�gn�� si� i zadrzema�.
Zlecia�y si� zaraz ciekawe sikory, obejrza�y go i wr�ci�y do roboty; par� zi�b buduj�cych gniazdo na tej�e brzozie udawa�o chwil�, �e tylko w przelocie tam si� znalaz�y, ale uspokojone dalej kleci�y kunsztowny domek; tu� niedaleko bekas zapada� pobekuj�c. S�o�ce wytoczy�o si� wy�ej i zbudzi�o �piocha. Spojrza� na niebo � na cie� drzew i zerwa� si�.
��Dziesi�ta godzina! Oni pewnie przy robocie. Nie poka�� si� bez jakiej� zdobyczy. Ale co? � Zacz�� szuka�. Zaraz dojrza� podwaliny zi�biej cha�upy, ale to nie by�o nic osobliwego; po chwili myszkowania znalaz� na k�pie dwa jaja bekasa � tak�e pospolito��! Wreszcie dopatrzy� na dalekiej brzozie w�r�d b�ota ��ty bukiet jemio�y.
��Aha, to dostan�! W�dz chcia� w cha�upie powiesi�. Jazda!
Wody na bagnie by�o za ma�o na cz�no, a o krok od lasu zaczyna�a si� topiel.
Trawy i k�py tworzy�y tylko cienk� skorup�, kt�ra pod stop� si� chybota�a i rozdziera�a. Trzeba si� by�o czo�ga�.
Pantera naci�� �ozy, zwi�za� w p�ki, wmocowa� pod pachami na piersi, w r�k� wzi�� d�ugi dr�g, po�o�y� si� i rozpocz�� awanturnicz� przepraw�.
Czo�ga� si�, nogami i �okciami popycha�, zapada� w szlam, kaleczy� si� o szuwary, dar� bielizn�, wypluwa� wod� i b�oto i po trudach nieludzkich dobrn��.
By� zlany potem, ociekaj�cy wod�, czarny od szlamu i ju� prawie bez odzie�y, ale zwyci�zca. Zaraz si� wdrapa� na brzoz�, siad� konno na ga��zi, da� si� s�o�cu osuszy�, a wiatrowi och�odzi� i rozejrza� si�.
��G�upiec ze mnie! Troch� w prawo jest garb i grzebie� z �ozy. Wr�c� jak szos�! Ale st�d wida� i �urawie le�e! Ot, kr���! Trzeba si� b�dzie do nich dosta� tego lata. To b�dzie wyprawa!
Wyr�ba� jemio�� i zabra� si� do odwrotu. Owa �szosa� by�a o tyle wygodna, �e na �garbie� tylko dwa razy zapad� po szyj�, a na �grzebieniu� z �ozy zostawi� resztki garderoby i prawie tylko w czarny szlam odziany, stan�� na twardym gruncie.
Wtedy, widz�c, �e jest blisko po�udnia, pogna� do osady.
Po drodze us�ysza� tr�bk� i spotka� �atan� Sk�r�, d���c� na obiad, wi�c na ni� skoczy� i tak zajecha� przed furtk�.
��Jezu, Mario! Le�ny upi�r, nie cz�owiek! � krzykn�� �uraw.
��Jemio�a dla naszego Patrona na pierwszy bukiet! Gwa�tu, jak mi si� je�� chce! Ucho ci, �urawiu, odgryz�, je�eli misy nie ma na stole.
��Zaraz ci tu wynios� wiaderko, brudasie! � rzek�, �miej�c si� Rosomak.
Pantera zeskoczy� z klaczy, fikn�� par� koz��w i troch� na nogach, a przewa�nie na r�kach i g�owie pogna� do k�pieli.
��Ci�nijcie mi, wodzu, tu, w krzaki, �wie�y garnitur. Rozumie si�, �e do obiadu nale�y si� przebra�. Bia�y krawat, smoking, gardenia w butonierce! A jak�e! Hator� pod r�czk� do sto�u poprowadz�! � K�pa� si�, pluska�, szorowa�, przebiera�, a wci�� my�la�, czy Rosomak by� u kosz�w. Zapyta� by�o nijak, a po ich minach, gdy zasiedli do misy, nic nie m�g� pozna�.
M�wi� ka�dy o swoich zdobyczach: �uraw znalaz� rzadki kwiat � obuwik. Rosomak wypatrzy� gniazdo krogulca; skopali par� zagon�w na kartofle, mieli jutro sadzi� warzywa.
Po obiedzie spocz�li godzin� i ju� we trzech poszli do roboty. Grz�dy pod warzywo wykarczowali ju� od lat paru, wi�c ziemia by�a pulchna; pi�kny czarnoziem nad ruczajem, otoczony p�otem przed �akomstwem Hatory.
Pantera kopa� zajadle, za�o�ywszy sobie, �e nadrobi rann� �fug�. S�o�ce grza�o, pot im wyst�pi� na koszule. Wreszcie mia�o si� pod wiecz�r.
��Nie zrewidujecie kosz�w, wodzu? � spyta� nareszcie Pantera.
��W�a�nie chcia�em ci rzec, by� mnie wyr�czy�, bom si� bardzo zmacha� kopaniem.
��A kiedy ja� to jest� mnie� ja nie wiem, gdzie�cie zastawili � wykr�ca� si�.
��Gdzie� by? Tam, gdzie zwykle.
��Kiedy bo� mo�e do jutra poczeka�?
��Nie, w�a�nie pora! Dog�d� sobie! Lubisz bobrowa�!
Nie by�o sposobu odm�wi�. Skrzywiony Pantera poszed� do cz�na. Niespodzianki swoje znalaz� w koszach i z irytacj� powyrzuca�. Figiel by� chybiony, tylko po dzi� dzie� Pantera si� nie domy�la, czy chytry Rosomak by� rano u kosz�w, czy nie. W ka�dym razie zgodnie ze sw� nazw� nie da� si� w pole wyprowadzi�, i to zatru�o dzie� Panterze.
Wr�ci� bez humoru do przystani, rzuci� do wiadra p�k nawleczonych na �ozin� szczupak�w, zdobycz rybn�, i reszt� dnia sp�dzi� pior�c mozolnie swe zaszlamione szmaty.
DZIE� CZUJNEGO �URAWIA
W komorze, k�dy sypiali we dw�ch, okiennica by�a zamkni�ta i koncert ptasi budzi� �urawia. Wp� drzemi�c, rozkoszowa� si� muzyk�, ale si� nie zrywa�, bo czeka� na rubinowy sygna�.
Wsch�d s�o�ca uderzy� w okiennice i prze�wietli� �ywiczne s�ki, jakby latarki czerwone. Wtedy �uraw wstawa�.
Szed� zaraz z wiadrami po wod� do krynicy i czyta� po polanie.
�lady zna� by�o na srebrze rosy: okr�g�e kopyta klaczy, pod�u�ne racice Hatory, lekkie stopy Pantery. Od ob�rki wi� si�, jak tasiemka, �lad w�a.
Kis wypija� mleko i szed� na �owy. Ale mia� zwyczaj skr�ca� do zdroju i �uraw go tam cz�sto spotyka�. Wysoko wzniesiony nad wod�, przegl�da� si�, jak w zwierciadle, ko�ysz�c si� zalotnie.
��Gdzie te� pr�no�� nie mieszka! � filozofowa� �uraw ubawion. � I ten si� sob� zachwyca. Dobrze, �e tu Ewy nie ma!
Wraca� z wod�, rozpala� ogie�, sprz�ta� izb� i szed� do k�pieli. Gdy si� wypucowa� i ubra�, zastawa� zwykle w izbie ca�� kompani� przy �niadaniu.
Wtedy rozwa�ano robot� dzienn�
��Ja musz� ukosi� szuwar�w na �ci�k� � rzek� Pantera. � Lada dzie� b�dziemy mieli urodziny. Gada�em z �atan� Sk�r�: c�rki si� spodzi