8565

Szczegóły
Tytuł 8565
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8565 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8565 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8565 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON BEZSENNI (Prze�o�y� ANDRZEJ SZULC) Wydanie I Warszawa 1994 ROZDZIA� I John O�Brien sta� w smudze s�onecznego �wiat�a przed lustrem w garderobie, przymierzaj�c kwiecisty szkar�atny krawat od Armaniego. Robi� to z precyzj� i ceremoni�, nie tylko, dlatego �e zwykle dzia�a� precyzyjnie i lubi� ceremoni�, ale poniewa� wiedzia�, �e po raz ostatni czyni to jako zwyk�y �miertelnik. Wyg�adzi� ciemnoniebiesk� kamizelk�, �eby lepiej przylega�a do torsu, a potem obci�gn�� r�wnie� mankiety. Podoba�o mu si� w�asne odbicie w lustrze. Zawsze stara� si� by� dobrze ubrany. �Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie ci spotka� si� ze Stw�rc� - mawia� jego ojciec - wi�c codziennie ubieraj si� tak, jakby to mia�o przypa�� w�a�nie dzisiaj�. Umieraj�c na atak serca prawie dok�adnie dwa lata temu, ojciec nosi� sportow� kurtk� od Abercrombiego i Fitcha. W lustrze pojawi�a si� za jego ramieniem Eva, pi�kna i wytworna w swoim blado��tym kostiumie od Evy Chun. - Czy jego ekscelencja s�dzia S�du Najwy�szego jest ju� got�w? John wysun�� do przodu szcz�k� i pokr�ci� g�ow�. - Jego ekscelencja jest got�w, ale jego ekscelencja nie jest oficjalnie s�dzi� S�du Najwy�szego, dop�ki nie zostanie zaprzysi�ony. - Jego ekscelencja znowu dzieli w�os na czworo - u�miechn�a si� Eva. - Na tym w�a�nie polega moja praca. Wiesz chyba, co m�wi czternasta poprawka do konstytucji: ��adna w�adza nie pozbawi nikogo �ycia, wolno�ci i w�asno�ci bez podzielenia na czworo ka�dego w�osa st�d a� do Kalamazoo�. U�miechn�a si�, a potem u�cisn�a go i poca�owa�a w rami�. - Najwspanialszy rozszczepiacz w�osa na czworo, jaki si� kiedykolwiek narodzi�. Mam zamiar da� z siebie wszystko - odpar� John; i powiedzia� to ca�kiem serio. - B�dziesz najlepszy - zapewni�a go Eva. - Przywr�cisz S�dowi Najwy�szemu ca�� nale�n� mu wag�. John odchrz�kn�� rozbawiony i poklepa� si� po brzuchu. - Nie chcesz chyba powiedzie�, �e praca w S�dzie Najwy�szym przyczyni si� do spadku mojej wagi? Nigdy w ca�ym �yciu nie zapraszano mnie na tyle lunch�w. Co s�dzisz o tym krawacie? - zapyta� po chwili. - Nie jest zbyt wyrazisty? Mo�e powinienem za�o�y� co� bardziej stonowanego? - Jest doskona�y. Wyrazisty, tak. Ale w granicach dobrego smaku. Dok�adnie tak jak ty. Roze�mia� si�. A potem przez kr�tk� chwil� przygl�dali si� sobie w lustrze, zadowoleni i pe�ni dumy. W wieku czterdziestu o�miu lat John mia� zosta� najm�odszym s�dzi� S�du Najwy�szego w historii - m�odszym nawet od Williama Rehnquista, nominowanego przez Richarda Nixona w roku tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym pierwszym. Mia� metr dziewi��dziesi�t wzrostu, bujne szpakowate w�osy i szerok� wyrazist� twarz, kt�ra wygl�da�a, jakby wyciosa� j� z litego d�bowego bloku, pe�en rozmachu, obdarzony niesamowitym talentem, niemaj�cy jednak cierpliwo�ci do szczeg��w rze�biarz. Mimo niespokojnej, surowej urody zrobi� wspania�� karier� - najlepsz�, jak� mog� zapewni� rodzinne powi�zania i poka�na, gromadzona od lat fortuna z Massachusetts. Jego ojciec, senator Douglas O�Brien, by� najbogatszym i najbardziej otwartym politykiem od czas�w Josepha Kennedy�ego. John i jego dwaj bracia wychowywali si� w�r�d uprzywilejowanych i kulturalnych - podr�uj�c, p�ywaj�c na �aglach, graj�c w polo, je�d��c na nartach i udzielaj�c si� towarzysko wsz�dzie, gdzie by�o warto, od Monaco a� po Aspen. Na osiemnaste urodziny ojciec podarowa� mu pomalowanego na zielony kolor O�Brien�w astonmartina (nadal sta� w gara�u), a tak�e siedem milion�w dwie�cie tysi�cy w papierach warto�ciowych. Na dwudzieste pierwsze urodziny dosta� ten dom - obro�ni�ty bluszczem, wzniesiony z czerwonej ceg�y pa�ac z widokiem na Charles River, trzynastoma sypialniami, ma�� sal� balow� i olbrzymi� bibliotek�. Wn�trze tej ostatniej mie�ci�o mniej wi�cej p�tora kilometra d�bowych p�ek, na kt�rych ci�gn�y si� rz�dy oprawnych w sk�r� prawniczych tom�w. Stan�wszy po raz pierwszy w progu John zamkn�� oczy. �Je�li sprawiedliwo�� ma jaki� zapach - powiedzia� wtedy - to unosi si� on w�a�nie tutaj�. W wieku dwudziestu czterech lat uko�czy� summa cum laude wydzia� prawa Uniwersytetu Harvarda i natychmiast obj�� intratne stanowisko w kancelarii Howell Rhodes Macklin, najznakomitszej bosto�skiej firmie prawniczej, obs�uguj�cej r�wnie� i jego rodzin�. Maj�c lat dwadzie�cia dziewi�� wygra� spraw� oskar�onego o gigantyczn� defraudacj� Bonatella i zosta� jednym z g��wnych wsp�lnik�w, a prowadzona za czas�w prezydentury Cartera energiczna kampania w obronie praw obywatelskich zwr�ci�a na niego uwag� prokuratora generalnego, Griffina B. Bella, kt�ry mianowa� go swoim zast�pc� w Departamencie Sprawiedliwo�ci. Obecnie - nominowany na miejsce zmar�ego niedawno na raka p�uc s�dziego Everetta Berkenheima - osi�gn�� �w oz�ocony chwa�� szczyt, o czym marzy� od pocz�tku swojej kariery: mia� si� sta� jednym z dziewi�ciu ludzi, kt�rzy doskonal� i interpretuj� konstytucj� Stan�w Zjednoczonych: s�dzi� stoj�cym ponad wszystkimi innymi s�dziami. Magazyn Time, cho� z rezerw� traktowa� jego liberaln� polityk� - w szczeg�lno�ci zdecydowany sprzeciw przeciwko karze �mierci - przedstawi� go jednak jako cz�owieka �odwa�nego i prostolinijnego�. John rzeczywi�cie uwa�a� si� na og� za odwa�nego i na og� za prostolinijnego. Czasami wydawa�o mu si� nawet, �e jest waleczny. Kocha� Ev� jak nigdy dot�d - g�upi romans sprzed trzech lat z m�odsz� partnerk� raczej wzmocni� ich ma��e�stwo, ni� mu zaszkodzi�. By� zdrowy i bogaty, mia� �adn� c�rk� i dos�ownie setki przyjaci�. Ka�dy dzie� wydawa� si� opromieniony s�o�cem i przynosi� nowe wyzwania. Niepokoi� go jedynie �pan Hillary�. �Pan Hillary� - malutka plamka w jego �yciorysie, malutka plamka, kt�rej nie m�g� zetrze�. Wydawa�a si� taka nieznaczna - nie wi�ksza od niewielkiego punkcika ple�ni na idealnie pomalowanej �cianie - ale zawsze obecna. Od wczesnego dzieci�stwa nawiedza� go w nocy nieodmiennie ten sam przera�aj�cy koszmar; milcz�cy i ch�odny obraz, kt�ry tkwi� gdzie� w odleg�ych zakamarkach jego pod�wiadomo�ci i nie mia� do niego dost�pu w ci�gu dnia. Przed uko�czeniem trzydziestki pr�bowa� hipnozy, potem przez dwa lata absurdalnie kosztownej psychoanalizy, ale obraz nie pojawi� si� ani razu, kiedy by� w pe�ni �wiadomy - cho� przez ca�y czas wiedzia�, �e si� od niego nie uwolni�. By� to obraz czekaj�cego w milczeniu cz�owieka, nic wi�cej, kogo� o rysach tak rozmazanych jak atramentowa plama z testu Rorschacha. John nie potrafi� zrozumie� dlaczego, ale na jego widok ogarnia�o go takie przera�enie, �e budzi� si� ca�y zlany potem, �api�c kurczowo oddech. M�czyzna nigdy si� nie porusza�; nawet kiedy przepe�niony panik� John b�aga� go we �nie, �eby podszed� bli�ej. �Chod� i zmierz si� ze mn�! Sko�cz z tym! Zr�b co�! Zr�b cokolwiek! Nie st�j tak bez ruchu!� Ale zjawa nie reagowa�a, zachowuj�c dystans i milczenie: czeka�a, a� nadejdzie wybrany przez ni� z�owrogi moment. John by� przekonany, �e czeka go z jej r�ki co� z�ego. Mog�a nawet wyobra�a� jego w�asn� �mier�. W m�odo�ci wierzy�, �e potrafi si� do niej przyzwyczai� - �e potrafi p�j�� w nocy do ��ka, nie boj�c si�, �e znowu przyjdzie mu si� z ni� zmierzy�. Ale trwoga, kt�r� odczuwa�, nigdy si� nie zmniejszy�a, a zjawa nie przestawa�a si� pojawia� i �ni�c stale skr�ca� za ten straszliwie znajomy, szary r�g i widzia�, jak wpatruje si� w niego badawczym wzrokiem. John nazwa� widziad�o �panem Hillarym�, kiedy by� jeszcze ma�ym ch�opcem. Nie wiedzia� dlaczego - podobnie jak nie wiedzia�, kim jest ten cz�owiek. W ko�cu musia� pogodzi� si� z faktem, �e b�dzie nawiedza� go zawsze, przez ca�e �ycie - b�dzie obserwowa� go i czeka� na jego �mier�. - Mo�e napijemy si� kawy? - zapyta�a Eva. John wsun�� na r�k� z�oty breitling chronomat. By�a dziesi�ta dwadzie�cia osiem. Jutro o tej porze - pomy�la� - zostan� s�dzi� S�du Najwy�szego i zacznie si� nowy etap mojego �ycia. Lata chwa�y. Lata wielkich osi�gni�� i s�awy. - Nie mam ochoty na kaw� - powiedzia�, odwracaj�c si� i ca�uj�c Ev� w czo�o. - Nie s�dz�, �ebym naprawd� potrzebowa� zastrzyku kofeiny. I tak jestem ju� wystarczaj�co spi�ty. - Daj spok�j, odpr� si�. Helikopter nie przyleci wcze�niej ni� za dziesi�� minut. Poprosi�am Madeleine, �eby zaparzy�a ten nowy arabski gatunek z Bentonwood Cafe. John poprawi� marynark�, jeszcze raz obci�gn�� mankiety i zszed� w �lad za Ev� po p�kolistych drewnianych schodach do holu. Jego �ciany wy�o�one by�y d�bow� boazeri� i obwieszone morskimi pejza�ami, w�r�d kt�rych wyr�nia�o si� pe�ne po�yskuj�cych zieleni i roziskrzonych b��kit�w wielkie p��tno Wilmslowa Homera przedstawiaj�ce polowanie na rekiny na Karaibach. Nowe buty Evy stuka�y po bia�ej terakocie, a przez matow� szybk� nad portykiem prze�wieca�y promienie s�o�ca. W drzwiach pokoju porannego czeka�a na nich Madeleine, ciemnow�osa pokoj�wka z Quebecu, polecona przez Charlesa Dabneya, jednego ze starszych wsp�lnik�w. John chcia� zatrudni� m�odsz� pokoj�wk�, ale Eva wci�� by�a uczulona na te sprawy po jego romansie z Elizabeth i wola�a po stokro� mie� w domu do�wiadczon� starsz� s�u��c� w rodzaju Madeleine, zw�aszcza �e pow��czy�a ona lekko nog� i mia�a ow�osione znami� po lewej strome podbr�dka. Stoj�cy w holu wysoki niczym wie�a zegar wybi� wp� do jedenastej, a zatem zosta�o im mniej ni� czterdzie�ci minut do odlotu. - Wracamy w pi�tek wieczorem, Madeleine - powiedzia�a Eva - i od razu idziemy na kolacj� z Kochami. B�d� tak dobra i przygotuj dla mnie t� zielon� od Versacego. Popro� tak�e Newtona, �eby przygotowa� smoking jego ekscelencji. - Tak jest, madame - odpar�a Madeleine matowym g�osem z francuskim akcentem. - Przedzwo� r�wnie� do Bloomingdale�a i zapytaj, co si� dzieje z tym pulowerem Courregesa, kt�ry zam�wi�am. Popro� Lonnie, z Place Elegante na drugim pi�trze. I nie zapomnij o tych nowych k�kach na serwetki, dobrze? Powinny ju� by� gotowe. Zadzwo� do Jackie w Quadrum. Masz chyba numer, prawda? Same pi�tki. John usiad� w jednym z eleganckich foteli w stylu kolonialnym, obitych materia�em w ��te paski. Pok�j poranny zalany by� promieniami s�o�ca, kt�re odbija�y si� ostrym �wiat�em od wyfroterowanej pod�ogi. Przygl�daj�c si� nalewaj�cej mu kaw� Madeleine zastanawia� si�, jak wygl�dali jej rodzice i co ich sk�oni�o, �eby j� pocz��. Mo�e jej matka by�a ol�niewaj�co pi�kna, chocia� raczej w to w�tpi�. Mo�e ojciec by� zab�jczo przystojny? Przystojny skrzypek, akrobata albo zamiatacz ulic. Kto to m�g� wiedzie�? Eva usiad�a naprzeciwko, wytwornie krzy�uj�c nogi. - My�la�am o urodzinowym przyj�ciu Sissy - powiedzia�a. - Tak? - Wydawa�o mu si�, �e s�yszy w oddali �opot �mig�a helikoptera. A mo�e to by� tylko wiatr, szumi�cy w ga��ziach klon�w? - Chce urz�dzi� bal kostiumowy w beatnikowskim stylu z lat pi��dziesi�tych. John zmarszczy� brwi. - Przyj�cie w stylu beatnikowskim? Masz na my�li berety i d�ersej w paski? A jednak helikopter. S�ycha� go teraz by�o o wiele g�o�niej. G��bokie, pulsuj�ce buczenie silnika i furkot wirnika maszyny, zakr�caj�cej nad Riverdale i kieruj�cej si� na wsch�d. To by�o to. Za chwil� mia� spotka� si� ze swoim przeznaczeniem. Po kr�tkiej podr�y helikopterem na Logan International Airport czeka� go lot learjetem do Waszyngtonu. John spojrza� na zegarek. By�a dziesi�ta trzydzie�ci siedem. Eva najwyra�niej r�wnie� us�ysza�a warkot silnika, ale z jakiego� powodu uzna�a, �e nie powinna zareagowa�. - Helikopter - powiedzia� John, podnosz�c palec. - Tak - odpar�a. Ale to by�o wszystko. Mo�e nagle przestraszy�a si� nowego �ycia. Mo�e ba�a si�, �e John spotka now� Elizabeth, jeszcze bardziej urocz� i seksualnie poci�gaj�c� Elizabeth. Dziewczyny kochaj� si� w gwiazdach rocka, ale Eva wiedzia�a z do�wiadczenia, �e dziesi�� razy bardziej fascynuj�cy jest romans z politykiem, przemys�owcem albo s�dzi� - cho� w�a�ciwie wszyscy oni s� podstarzali, �ysiej�cy i grubi. Dziewczyny nie zwracaj� uwagi na wiek, �ysin� i wystaj�cy brzuch. Naprawd�. Wystarczy spojrze� na Fanne Foxe. Najbardziej podnieca je aura w�adzy. A s�dzia S�du Najwy�szego nie jest przedstawicielem byle jakiej w�adzy, ale jak wskazuje sama nazwa, w�adzy najwy�szej. S� setki gwiazdor�w rocka, dziesi�tki przystojnych aktor�w i tylko dziewi�ciu s�dzi�w S�du Najwy�szego. Z kt�rych siedmiu przekroczy�o sze��dziesi�ty pi�ty rok �ycia. M�wi�c bez ogr�dek, nominacja Johna uczyni�a ze� jednego z najbardziej seksownych m�czyzn w Ameryce. John zerkn�� na Ev�. Domy�la� si� chyba, w czym tkwi problem. Ostatnimi czasy trudno mu by�o wyzna� jej, jak Bardzo j� kocha. Zawsze ba� si� hipokryzji. Prawd� m�wi�c, kocha� j� teraz w odmienny spos�b, ni� wtedy gdy si� po raz pierwszy spotkali. Ale wci�� j� lubi�, wci�� na niej polega� i wci�� odczuwa� g��bok� przyjemno��, kiedy uprawia� z ni� seks - chocia� czasami, kiedy dochodzi� do szczytu, a lampy przy ��ku wci�� si� pali�y, dostrzega�, jak Eva odwraca od niego twarz i wbija wzrok w �cian�. Robi�a to z pogardy, nudy czy z b�lu? Naprawd� nie wiedzia�. Czu�, �e nie potrafi si� ju� zbli�y� do j�dra jej osobowo�ci. Ale mia� zamiar pr�bowa� to robi� dalej. By� mo�e kt�rego� dnia dopu�ci go z powrotem. By�a przecie� bardzo pi�kna. Szczup�a i g�adka, jedyna c�rka Hunter�w Hamilton�w III z Lynnfield, ka�demu, kto j� spotka�, przypomina�a bardziej arystokratyczn� Juli� Roberts. Platynowa blondynka, zawsze nieskazitelnie ubrana i przestrzegaj�ca dobrych manier, posiadaj�ca sama olbrzymi maj�tek. A jednak John nigdy nie m�g� si� wyzby� przekonania, �e ich ma��e�stwo jest w jaki� spos�b niepe�ne - niczym uk�adanka, w kt�rej brakuje jednego fragmentu, przedstawiaj�cego �cian� domu, b��kit nieba albo stoj�c� w tle kobiet� bez twarzy. A po romansie z Elizabeth wydawa�o mu si�, �e ka�dego dnia odkrywa brak nowych kawa�k�w. Warkot helikoptera stawa� si� coraz g�o�niejszy; po minucie albo dw�ch us�yszeli, �e przelatuje dok�adnie nad domem. Na spodkach zadzwoni�y zabytkowe srebrne �y�eczki. - Wcze�nie przylecia� - powiedzia�a Eva. - Jest dopiero za kwadrans jedenasta. Do pokoju porannego wesz�a ich czternastoletnia c�rka Sissy. Ubrana w tego samego koloru co matki blado��ty kostium, przypomina�a bardziej Ev� ni� Johna, ale ojciec da� jej rysom pewn� szczodro�� i szeroko��, dzi�ki czemu jej uroda nie by�a tak onie�mielaj�ca. Blond w�osy zwi�zane mia�a w wysokiego kuca, a w uszach tkwi�y wielkie, r�cznie robione kolczyki ze srebra i kryszta�u z Rio Bahio przy Commonwealth Avenue. Spryska�a si� nader obficie swoimi ulubionymi perfumami L�Insolent i ka�dy m�g� j� wzi�� za osiemnastoletni� dziewczyn�. - O rany, od tego ha�asu chyba p�knie mi g�owa - poskar�y�a si�. Helikopter zawis� przez chwil� z rykiem turbin i gwizdem wirnika nad po�udniowym trawnikiem, a potem dygn�� i osiad� na ziemi. - Nie musimy przynajmniej jecha� samochodem - powiedzia� John. - Naprawd� b�dziemy siedzie� w Waszyngtonie przez ca�e trzy dni? - zapyta�a Sissy. - Zapowiada si� taki upa�... i nudy na pudy. - Nie b�d� �mieszna, kochanie - odezwa�a si� Eva. - Czekaj� nas przyj�cia, rauty, konferencje prasowe i mn�stwo innych atrakcji. Niecodziennie kto� w wieku twojego ojca zostaje s�dzi� S�du Najwy�szego. - Chwa�a Bogu - odpali�a Sissy. - Chcesz zosta� w domu? - zapyta� ze zwodnicz� �agodno�ci� John. - Chcesz zosta� w domu, prosz� bardzo, zosta�. Ja ci� nie zmuszam, decyzja nale�y do ciebie. Sissy wyd�a wargi i milcza�a. Zna�a swego ojca wystarczaj�co dobrze, �eby wiedzie�, co teraz nast�pi. �miertelnie nudne, umoralniaj�ce kazanie. - Mo�esz oczywi�cie zosta� w domu - zacz��. - Ale lepiej to sobie przemy�l. Urazisz w ten spos�b moje uczucia, mo�esz tego by� pewna. Urazisz uczucia swojej matki. Co jednak o wiele wa�niejsze, zmarnujesz okazj� przyjrzenia si� jednej z najwi�kszych uroczysto�ci, jakie ma do zaoferowania ten kraj: zaprzysi�eniu zwyk�ego �miertelnika, kt�rego zadaniem b�dzie od tej pory rozwa�anie i opiniowanie kwestii dotycz�cych konstytucji - podstawy i sedna ameryka�skiego �ycia. - Ju� dobrze, pojad� - powiedzia�a Sissy. - I b�d� si� dobrze bawi�a. Tylko �artowa�am. John odstawi� fili�ank� i strzepn�� wyimaginowany py�ek z r�kawa. - Nie wydaje mi si�, �eby� zdawa�a sobie w pe�ni spraw� z wagi S�du Najwy�szego, z jego wyj�tkowej pozycji - stwierdzi�. - Ju� dobrze, pojad� - powt�rzy�a Sissy. - W ci�gu ostatnich czterdziestu lat S�d Najwy�szy wywar� prawdopodobnie wi�kszy wp�yw na �ycie zwyczajnych Amerykan�w ni� wszystkie razem wzi�te uchwa�y Kongresu. - Pojad� - j�kn�a Sissy w udawanej desperacji. - Nie musisz ju� nic m�wi�! Pojad�! Newton, ich lokaj, krocz�c po�piesznie na ugi�tych nogach w t� i z powrotem przez elegancko wystrzy�ony trawnik, d�wiga� ca�y ich baga� - sze�� walizek Louisa Vuittona i dwa pud�a na kapelusze. John stan�� w drzwiach i przygl�daj�c mu si� z rozbawieniem pomy�la�, �e wygl�da jak Bili Cosby parodiuj�cy Groucho Marxa. Szaro-bia�y helikopter typu Sikorsky sta� w blasku s�o�ca ze zwisaj�cymi w d� �opatami wirnika. Ubrany w jasnoniebieski kombinezon pilot rozmawia� z m�odym m�czyzn� w okularach i pogniecionym lnianym garniturze. John rozpozna� w nim Deana McAllistera, nowego zdolnego asystenta z Departamentu Sprawiedliwo�ci. Kiedy tylko John i Eva pojawili si� na ganku, Dean klepn�� szybko pilota po ramieniu i ruszy� w ich stron�. By� rudy, piegowaty i pulchny. Prokurator generalny nada� mu przezwisko �JellyBean McAllister�, jego r�owa cera mia�a bowiem dok�adnie ten sam odcie� co melonowe galaretki Jelly Bellies. - Moje gratulacje, panie s�dzio! - powiedzia�, �ciskaj�c d�o� Johna. - I gratulacje dla pani, pani O�Brien. Co za wspania�y dzie�! Nie potrafi� wyrazi�, jak bardzo si� cieszymy razem z pa�stwem. - Gdyby tylko prezydent by� cho� w po�owie tak zadowolony - u�miechn�� si� kwa�no John. - No nie wiem - odpar� Dean. - Nawet prezydent musi rozpozna� dwudziestoczterokaratowy diament, kiedy ten znajdzie si� tu� przed jego nosem. Dzi� wieczorem b�dziesz si� wspaniale bawi� - zwr�ci� si� do Sissy. - Beaumontowie wyprawiaj� po�egnalne przyj�cie dla Clarissy i zgadnij, kto jest na nie zaproszony? Uwierzy�aby� w to... da-da... sam John Travolta! - John Travolta? - Sissy zmarszczy�a powoli nos. - Musi ju� mie� chyba z osiemdziesi�t lat. Wszyscy si� roze�mieli. - Tak czy owak - ci�gn�� Dean - jeste� zaproszona, niezale�nie od tego, czy pojawi si� tam jeden czy dwu starc�w. Gotowi pa�stwo? Odlot przewidziano na jedenast� dwadzie�cia pi�� i je�li zaraz wystartujemy, b�dziemy mieli troch� czasu na lotnisku. - Jasne, jeste�my gotowi - odpar� John i odwr�ci� si� do Newtona, kt�ry sta� tu� za nim dotykaj�c z�o�on� chusteczk� czo�a. - B�d� tak dobry i przypomnij Jimmy�emu, �e ma podku� jeszcze raz tego siwka. I pilnuj pracownik�w, kt�rzy maj� oczy�ci� basen. Ostatnim razem zapchali wszystkie filtry. - Tak jest, prosz� pana. �ycz� pa�stwu bezpiecznego lotu. Podeszli do helikoptera. Pilot zasalutowa� spr�y�cie i wymieni� z nimi u�cisk d�oni. - Dzie� dobry, panie s�dzio. Nazywam si� Frank Coward. Witam na pok�adzie. Frank by� opalonym, wysuszonym na wi�r m�czyzn� z rozszczepionym czubkiem nosa i bez jednego grama zb�dnego t�uszczu. Oczy mia� przes�oni�te zielonkawymi okularami �Ray-Bans�, w kt�rych John m�g� dostrzec jedynie w�asne zakrzywione odbicie i bia�e kolumny portyku. Po wewn�trznej stronie lewego przedramienia pilota bieg�a d�uga bia�a szrama; na koszuli po�yskiwa� emaliowany znaczek, na kt�rym widnia� napis �Semper Fi US Marines�. - Lot na Logan nie powinien nam zabra� wi�cej ni� dziesi�� minut - powiedzia�. - Prosz� si� odpr�y� i podziwia� widoki. Zamkn�� drzwi helikoptera i pochyliwszy g�ow� przeszed� do przodu. Usiad� w fotelu, za�o�y� sw�j czerwono-bia�y kask, sprawdzi� szybko wskazania na przyrz�dach, a potem podni�s� lew� pokiereszowan� r�k�, �eby przestawi� prze��czniki na panelu nad g�ow�. John i Eva usiedli obok siebie, zag��biaj�c si� w wy�cie�anych szar� sk�r� fotelach; Sissy i Dean zaj�li miejsca naprzeciwko. - Dzi� rano dzwonili z Washington Post - powiedzia� Dean. - Chc� przeprowadzi� analiz� wszystkich spraw, w kt�rych wyst�powa�e� jako obro�ca, a tak�e konsultacji, kt�rych udzieli�e� na zlecenie Griffina Bella. Zw�aszcza w dziedzinie legislacji o�wiatowej. - Panie i panowie, ruszamy. Trzymajcie si� mocno - oznajmi� Frank i w��czy� dwie turbiny. Silniki zawarcza�y i zacz�y si� obraca� �opaty wirnika. John �cisn�� Ev� za r�k�, a helikopter uni�s� si� nad trawnikiem i prawie natychmiast skr�ci� w stron� rzeki Charles. Zobaczyli w�asne, przesuwaj�ce si� pod nimi skoszone wybiegi dla koni; a potem przechylony obraz oplecionego b�yszcz�cym bluszczem i krytego czerwonymi es�wkami domu; i rzek� po�yskuj�c� niczym roztopione z�oto, tak jasn�, �e prawie ich o�lepi�a. - Wie�a Logan, tutaj helikopter numer trzy Departamentu Sprawiedliwo�ci - odezwa� si�, cedz�c s�owa, Frank. - Id� kursem sze��dziesi�t, wsch�d-p�nocny wsch�d, wysoko�� trzysta dwadzie�cia metr�w, spodziewany czas przelotu osiem minut pi�tna�cie sekund. Przelecieli nisko nad Highway i prostok�tnymi blokami VA Medical Center. Cie� helikoptera przeskakiwa� po b�yszcz�cych elewacjach. - Co o tym s�dzisz? - zapyta� John. - Mam na my�li Post. - Po rozwa�eniu wszystkich za i przeciw - stwierdzi�, pochylaj�c si� do przodu Dean - uwa�am, �e nie powiniene� im w tym pomaga�. Je�li b�d� chcieli dowiedzie� si� dlaczego, powiedz, �e mog� ci� ocenia� na podstawie twoich przysz�ych dokona� w S�dzie Najwy�szym, a nie starych spraw, w kt�rych wyst�powa�e� jako obro�ca. Prawo opiera si� by� mo�e na precedensach, ale idzie r�wnie� naprz�d, a ty b�dziesz cz�owiekiem, kt�ry wprawia je w ruch. John u�miechn�� si� z przymusem. - Tego chyba najbardziej obawiaj� si� moi krytycy. - Jasne - potwierdzi� Dean. - Ale nie zapominaj, co powiedzia� kiedy� na ten temat przewodnicz�cy S�du Najwy�szego, Charles Evans Hughes: �Konstytucja nie jest niczym wi�cej ni� tym, za co uwa�aj� j� s�dziowie�. A ty jeste� teraz jednym z tych s�dzi�w. - Mam by� - poprawi� go John. - Znowu dzielisz w�os na czworo - orzek�a Eva, �ciskaj�c jeszcze mocniej jego d�o�. - John Travolta... - odezwa�a si� Sissy. - Nie mog� si� go... nie doczeka�! Mijali w�a�nie granic� hrabstwa Norfolk, kiedy zupe�nie bez ostrze�enia helikopter zadygota� i przechyli� si� na prawo. Eva otworzy�a usta, a Sissy krzykn�a cicho. - Frank! - zawo�a� John. - Co si�, u diab�a? dzieje? - Ma�e zak��cenie w pracy silnika. Nic z czym nie m�g�bym sobie poradzi� - odkrzykn�� Frank. Przez moment mog�o si� wydawa�, �e ma racj�. Helikopter lecia� dalej do przodu z du�� szybko�ci�, a jednak turbiny wy�y i dudni�y w spos�b, w jaki nie wy�y i nie dudni�y przedtem. - Nie wydaje ci si�, �e powinni�my wyl�dowa�?! - zawo�a� John. Ale zanim Frank zd��y� odpowiedzie�, rozleg� si� og�uszaj�cy zgrzyt tr�cych o siebie metalowych cz�ci i helikopter zatoczy� szerok� nie kontrolowan� spiral�, opadaj�c siedemdziesi�t albo sto metr�w w d�. John mia� wra�enie, jakby jego �o��dek zosta� gdzie� wy�ej. Z�apa� si� za por�cz fotela i zacisn�� d�o� na r�ce Evy. Tu� przed sob� widzia� twarz Sissy ze �ci�gni�tymi ze strachu mi�niami i poczu� jak usta wype�nia mu letnia kawa i smakuj�ca jak trucizna ���. Wydawa�o mu si�, �e s�yszy krzyk Evy, ale helikopter dygota� i wy� tak g�o�no, �e nie spos�b by�o powiedzie� na pewno. Kiedy my�la� ju�, �e rozbij� si� o ziemi�, Frankowi uda�o si� jako� wyr�wna� ogon i zmieni� nachylenie �opat wirnika, dzi�ki czemu odzyskali w ostatniej chwili stateczno��. Mimo to ca�y kad�ub niemi�osiernie dygota�, co chwila odzywa� si� g��boki metaliczny zgrzyt, a za oknami pojawi� si� g�sty br�zowy dym. - Jezu, Jezu, Jezu! - zawodzi� Dean, ze �ci�gni�tymi do ty�u jak u ropuchy ustami. - Rozbijemy si�! - piszcza�a Sissy. - Tato, my zginiemy! - Frank! S�yszysz mnie, Frank! - wrzeszcza� bezradny i przera�ony John, wpatruj�c si� w he�m pilota. - Na lito�� bosk�, l�duj! Eva �ciska�a mocno jego d�o�, a jej �lubna obr�czka wbi�a mu si� w nerw; ale by� prawie szcz�liwy, odczuwaj�c b�l, bo dzi�ki temu wiedzia�, �e jeszcze �yje; i poniewa� �yje, wci�� ma szans� wyj�� z tego ca�o. Powstrzymuj�c z trudem md�o�ci i podskakuj�c w fotelu pr�bowa� zerkn�� przez zalewaj�ce szyb� strugi g�stego br�zowego oleju, �eby zorientowa� si�, gdzie si� znajduj�. Wydawa�o mu si�, �e poznaje Jamaica Pond, a potem Franklin Park. U�wiadomi� sobie, �e zataczaj� szeroki powolny kr�g, kieruj�c si� na wsch�d w stron� morza - albo raczej w stron� Quincy Bay. Zobaczy� budynki, wst�gi b�yszcz�cej wody, drzewa, a potem br�zowy pas Southeast Expressway. Helikopter opada� i unosi� si� niczym ��dka podczas wysokiego przyboju. Ryk i zgrzytanie silnika by�y tak g�o�ne, �e John w�tpi�, czy kiedykolwiek jeszcze - je�li w og�le prze�yje - b�dzie normalnie s�ysza�. Eva przywar�a do niego; przywar�a do jego marynarki, do jego ramienia. Sissy �ciska�a rami� Deana, wpatruj�c si� z przera�eniem w ciemn� plam�, kt�ra rozszerza�a si� w kroczu jego Inianych spodni. John pr�bowa� krzykn�� co� do Franka, ale Frank walczy� o �ycie w swoim w�asnym prywatnym og�uszaj�cym piekle i nie mia� czasu na nic innego. Lecieli teraz tak nisko, �e John widzia� ludzi na ulicach i pla�ach. Os�aniali d�o�mi oczy i wodzili wzrokiem za d�awi�cym si� i krztusz�cym, przelatuj�cym nad ich g�owami helikopterem. Niekt�rzy uciekali na bok, najwyra�niej boj�c si�, �e spadnie wprost na nich. Szybowali poni�ej szczyt�w dach�w i linii wysokiego napi�cia, ale jakim� cudem uda�o im si� zyska� par� metr�w wysoko�ci i min�� piaszczyst� wst�g� Wollaston Beach, tak �e znale�li si� teraz nad roziskrzonymi wodami Quincy Bay. Przez pochlapan� olejem szyb� John widzia� po�yskuj�ce biel� �agle i przez moment uwierzy�, �e jako� z tego wyjd�: Frank zdo�a wyl�dowa� �agodnie na morzu i wszystko sko�czy si� dobrze. Wyci�gn�� r�k� i �cisn�� mocno d�o� Sissy. - Wyjdziemy z tego - powiedzia�. - Na pewno wyjdziemy. Wyl�dujemy na �rodku zatoki. Trzymaj si�, nic nam nie b�dzie. Dean wpatrywa� si� w niego przera�ony, otwieraj�c i zamykaj�c usta. John odwr�ci� si� do �ony, ale Eva przycisn�a praw� d�o� do warg i wygl�da�a, jakby si� modli�a. John r�wnie� zacz�� si� modli�: Bo�e, ocal moj� rodzin� od �mierci. Bo�e, tylko ten jeden raz, pozw�l nam wszystkim prze�y�. Turbiny wyda�y ostatnie potworne grrrrrr! - niczym walcz�cy na arenie byk, z kt�rego wypruwaj� flaki - a potem helikopter opad� po prostu w d�. Uderzy� w wod� przy szybko�ci ponad stu pi��dziesi�ciu w�z��w i John poczu�, jak co� wbija mu si� w plecy. Eva krzykn�a wysokim, niesamowitym g�osem i przez u�amek sekundy my�la�, �e to odg�os rozdzieranego metalu - �e p�k� na p� ca�y kad�ub. A potem helikopter podskoczy� w g�r� i uderzy� w co� o wiele twardszego od morza. Okno po stronie Johna st�uk�o si� i w twarz uderzy� go strumie� s�onej morskiej wody. Jezus! Czy nigdy nie przestan� podskakiwa� i opada� w d�, toczy� si� i znowu odbija� w g�r�? John zobaczy� morze, s�oneczne niebo, podryguj�c� rozmazan� r�ow� plam�, kt�ra by�a twarz� Sissy, i drug�, kt�ra by�a r�k� Deana. - O Bo�e! O Bo�e! Wszyscy zginiemy! Wszyscy zginiemy! Wszyscy zginiemy! - nie przestawa�a krzycze� Eva. Helikopter nagle znieruchomia�, przekrzywiony o sze��dziesi�t pi�� stopni, niczym baseballista, kt�ry zatrzyma� si� w p� obrotu na trzeciej bazie i pochyla si�, i chwieje, wci�� pe�en impetu, wci�� pe�en rozmachu. A potem wyprostowa� si� z g�uchym �oskotem, osiadaj�c na piasku i w tej samej chwili pod�oga wybrzuszy�a si� i bezlito�nie �cisn�a ich stopy pod siedzeniami, gdzie wsadzili je, szukaj�c iluzorycznego bezpiecze�stwa. John poczu�, jak jego pi�ty wbijaj� si� w aluminiowy stela�, w kt�rym znajdowa�a si� kamizelka ratunkowa. A potem z trzaskiem podobnym do wystrza�u z pistoletu p�k�y r�wnocze�nie kostki ca�ej czw�rki i wszyscy wrzasn�li z b�lu, wlepiaj�c w siebie przera�ony wzrok. Przez chwil� s�ycha� by�o tylko szum przyp�ywu, �a�osne zawodzenie wiatru i nieregularne cykanie stygn�cego metalu. Ca�a kabina �mierdzia�a rop�, ale dym wydawa� si� przerzedza� i nie s�ycha� by�o trzasku ognia. Eva wci�� trzyma�a Johna za r�k�. - Bo�e, o Bo�e, John, o Bo�e... - szepta�a. Mia�a poszarza�� twarz i pokaleczone czo�o. Dean trz�s� si� ca�y i j�cz�c z b�lu masowa� bez przerwy kolana. Sissy wpatrywa�a si� szklanym wzrokiem prosto przed siebie i John domy�li� si�, �e jest w szoku. Jego samego stopy pali�y �ywym ogniem. Nigdy w �yciu nie dozna� takiego b�lu, nawet kiedy w ubieg�ym roku spad� podczas gry w polo ze swego kuca i zwichn�� sobie bark. Ka�dy nerw w jego kostkach pulsowa� i rwa� i gdyby kto� zapyta� go w tej chwili, czy chce, �eby amputowano mu stopy, zap�aci�by, aby to zrobiono. - O Bo�e, John - za�ka�a Eva. - Mam chyba z�amane obie kostki. - Mamy chyba wszyscy z�amane kostki - odpar�. - Miej oko na Sissy. Jest w szoku. - Gdzie jeste�my? - zapyta� dziwnie st�umionym g�osem Dean, przygl�daj�c si� zamglonym wzrokiem morzu. - Wydawa�o mi si�, �e lecieli�my nad zatok�. - Lecieli�my - przyzna� John. - Ale musieli�my si� rozbi� na Nantasket Beach. To co� w rodzaju mierzei, kt�ra wrzyna si� w morze. - Uda im si� do nas dotrze�, prawda...? Mam na my�li ekipy ratownicze. - Jasne - odpar� John, dr��c z b�lu. - Nie martw si�, wyjdziemy z tego. Zaraz tu b�d�. - Co si� sta�o z Frankiem? - zapyta� go Dean. - My�lisz, �e uda�o mu si� zawiadomi� ich przez radio? John przechyli� si� par� centymetr�w w fotelu. Tyle m�g� si� wychyli�, zanim b�l w kostkach sta� si� wprost nie do zniesienia. Zobaczy� he�m i fragment odzianego w niebiesk� koszul� ramienia. - Frank! - zawo�a� z desperacj�. - Nic ci si� nie sta�o, Frank? Na lito�� bosk�, mamy uwi�zione pod siedzeniami nogi! Pilot nie odpowiada�. - Mo�e straci� przytomno�� - zasugerowa� Dean. - Mo�e - zgodzi� si� John. Po nienaturalnej pozycji, w jakiej znajdowa�a si� g�owa Franka, wnosi�, �e m�g� on straci� co� wi�cej ni� przytomno��. Wygl�da�o na to, �e mia� z�amany kark. Ale John nie chcia� straszy� Evy, a i sam cierpia� zbyt olbrzymi b�l, �eby chcie� spekulowa� na ten temat. Je�li o niego chodzi�o, najwa�niejsz� spraw� by�o podniesienie foteli, tak �eby os�ab� ucisk na ich z�amane kostki i �eby zdo�ali wyczo�ga� si� na zewn�trz. Wyczo�ga� si�, a nie wyj��. O chodzeniu nie mog�o by� nawet mowy. Czu�, jak po�amane ko�ci ocieraj� si� o sk�r� niczym kawa�ki szk�a w st�uczonym s�oiku z marmolad�. - S�yszysz mnie, John? - zapyta�a z niezwyk�� u niej nut� rezygnacji w g�osie Eva. - Nie mog� tego znie��. Tak strasznie mnie boli. - Wszystko b�dzie dobrze, kochanie - zapewni� j�. - Ekipy ratownicze zaraz tu b�d�. Nie my�lisz chyba, �e pozwol� d�ugo tkwi� swemu �wie�o mianowanemu s�dziemu na Nantasket Beach? - Skrzywi� si�, czuj�c w ustach metaliczny, kwa�ny smak. Uda�o mu si� odwr�ci� od Evy i wyplu� krew na fotel. Od uderzenia w plecy musia�o mu p�kn�� kilka �eber, by� mo�e nawet mia� przebite p�uca. - Chyba �e si� pr�dzej spalimy - powiedzia� Dean. Smr�d ropy by� coraz silniejszy i John widzia� unosz�ce si� z wiatrem k��by dymu. - Nie zni�s�bym, gdyby�my mieli sp�on�� �ywcem. - Wszystko b�dzie dobrze - zapewni� John. - Nic z�ego si� nam nie stanie. - Widzia�em raz faceta, kt�ry spali� si� w volkswagenie na autostradzie Rockville Pike. Nigdy nie chcia�bym wi�cej ogl�da� czego� takiego. Ch�opak by� ca�y czarny, jak befsztyk. Dean m�wi� raz cienkim, raz grubym g�osem i John domy�li� si�, �e on tak�e znajduje si� w szoku. Sissy postawi�a oczy w s�up i z trudem �apa�a powietrze. - Na lito�� bosk�, jak d�ugo to jeszcze potrwa! - zawo�a�, nie zwracaj�c si� do nikogo w szczeg�lno�ci. Niemal w tej samej chwili w pustym oknie ukaza� si� cie� m�czyzny. - Hej! - wykrzykn�� John. - Hej! Jeste�my tu w �rodku! Cie� ponownie min�� okno. Chocia� o�lepia�y go odbite od morza promienie s�o�ca, John zdo�a� dostrzec, �e m�czyzna ma na sobie d�ugi czarny p�aszcz. Chwa�a Bogu; to musia� by� stra�ak z ekipy ratowniczej. - Hej! - zawo�a� chrapliwym g�osem. - Hej, jeste�my tutaj wszyscy! Jeste�my uwi�zieni! Na mi�o�� bosk�, czy mo�e nas pan st�d wydosta�? Przez d�u�szy czas nie by�o �adnej odpowiedzi. John s�ysza� w oddali syreny, sze�� albo siedem zawodz�cych zgodnym ch�rem syren. B�l w kostkach sta� si� tak dotkliwy, �e czu� pulsuj�c� a� do ud krew, a oczy zasnu�a mu szkar�atna mgie�ka. Nie tra� teraz przytomno�ci - rozkaza� sam sobie. - Potrzebuje ci� twoja rodzina, potrzebuje ci� Dean, potrzebuje ci� tw�j kraj. Us�ysza�, jak kto� odci�ga fragment okiennej ramy. A potem w st�uczonym oknie pojawi� si� chudy, ciemny m�czyzna. By� ostrzy�ony na je�a i mia� intensywnie czarne przeciws�oneczne okulary. John nie m�g� si� oprze� niezwyk�emu i dziwacznemu wra�eniu, �e go poznaje - ale bra�o si� ono prawdopodobnie z olbrzymiego poczucia ulgi, �e prze�yli kraks� helikoptera i kto� ich w ko�cu st�d wyci�gnie. M�czyzna wybi� ostatnie kawa�ki pleksiglasu obcasem swego wysokiego, czarnego, sznurowanego buta. Okno by�o zbyt w�skie, �eby przez nie przej��, wsadzi� wiec ostro�nie g�ow� do �rodka i poci�gaj�c od czasu do czasu nosem, jakby w�szy�, rozejrza� si� po kabinie. - Mamy unieruchomione kostki - poinformowa� go John. - Wygi�a si� pod�oga. Kto� musi podnie�� te fotele... podwa�y� je �omem albo czym� w tym rodzaju. Czy mo�e si� pan po�pieszy�? Moja c�rka jest w fatalnym stanie. M�czyzna wytar� nos wierzchem odzianej w czarn� r�kawiczk� d�oni. - Pan s�dzia O�Brien? - zapyta� cichym, lekko zduszonym g�osem, w kt�rym s�ycha� by�o wyra�ny akcent z pomocnego wybrze�a. - Tak, nazywam si� O�Brien. To jest moja rodzina. Szybciej, prosz�. Niech pan nas st�d wydostanie tak szybko, jak pan mo�e. M�czyzna rozgl�da� si� jeszcze przez chwil�, przypatruj�c si� sufitowi i pod�odze. - Potrzebne b�d� no�yce do ciecia metalu - o�wiadczy� w ko�cu z powag�, niczym malarz, kt�ry nie mo�e si� zdecydowa�, jakiego rodzaju farby u�y� do elewacji. - Co pan sobie tylko �yczy - odpar� John. - Aby nie trwa�o to zbyt d�ugo. - Poczu� krew sp�ywaj�c� mu po podbr�dku i kapi�c� na ko�nierzyk koszuli. Odkaszln�� i zaraz tego po�a�owa�, bo zabola�o go w piersi, a w ustach pojawi�o si� jeszcze wi�cej krwi. M�czyzna ostro�nie wycofa� g�ow� z okna i znikn�� z powrotem w s�onecznym blasku. Eva poci�gn�a Johna za r�kaw. - Co si� dzieje? - zapyta�a. - Co on robi? Nie mo�e nas st�d wydosta�? - Musi wyci�� dziur� w kad�ubie. - O Bo�e, John, jak mnie bol� nogi! Nie mog� tego wytrzyma�. Gdzie s� piel�gniarze? Dean w og�le si� nie odzywa�. Mia� szkliste oczy, poszarza�e policzki i �apa� kr�tkimi, p�ytkimi haustami powietrze. Czekali wszyscy w udr�ce, kt�ra wydawa�a si� trwa� ca�� wieczno��. Dok�d poszed� ten m�czyzna? Co teraz robi? Dlaczego nie stara si� ich uwolni�? I gdzie s� pozostali stra�acy i piel�gniarze, gdzie s� kropl�wki, maski tlenowe i �rodki znieczulaj�ce? John zamkn�� oczy i pomy�la�, �e za chwil� chyba umrze. I jednocze�nie zda� sobie nagle spraw�, �e gdzie� na samym skraju �wiadomo�ci czeka na niego �pan Hillary�. Czeka przyczajony, niczym gnie�d��cy si� bez ruchu w �rodku wyschni�tego orzecha szary �uk, got�w umkn�� przy najmniejszym poruszeniu. A wi�c jeste� tutaj, ty sukinsynu - rozmy�la�. - By�e� na pocz�tku, a teraz zjawiasz si� na samym ko�cu. Mam tylko nadziej�, �e kiedy umr�, ty umrzesz razem ze mn�. Za co� takiego niemal�e warto odda� �ycie. Powoli traci� przytomno��, tak jakby stacza� si� po szarym, �liskim zboczu w szare, �liskie wody cichego kana�u. Mo�e tak b�dzie lepiej - po prostu zasn��. Je�li za�nie, przestan� bole� go kostki. Stanie przed S�dem Najwy�szym, �eby z�o�y� przysi�g� i wszystkie wydarzenia tego poranka oka�� si� tylko z�ym snem. Nagle poranne powietrze rozdar� dono�ny zgrzytliwy warkot, g�o�niejszy od uruchomianego motocykla, i zaraz potem w oknie helikoptera ukaza� si� ten sam m�czyzna, trzymaj�c w r�kach wielkie b�yszcz�ce stalowe no�yce, przypominaj�ce w groteskowy spos�b dzi�b olbrzymiej papugi. - Co to jest? - zapyta� John. - Co to jest, do diab�a? Hydrauliczny dzi�b papugi otworzy� si� z sykiem, ods�aniaj�c powoli dwa rz�dy karbowanych stalowych z�b�w. M�czyzna spojrza� na Johna i u�miechn�� si�, ale nic nie powiedzia�. A potem z niew�tpliwym znawstwem umie�ci� szcz�ki w dolnym rogu okna, przekr�ci� uchwyt i no�yce przeci�y ram� z odg�osem, jaki wydaje zgniatana puszka coca-coli. M�czyzna rozlu�ni� szcz�ki, wsun�� je dalej i ponownie przekr�ci� uchwyt. Pracowa� szybko i w czasie kr�tszym od minuty wyci�� ca�y bok kad�uba. Kabin� wype�ni�y podmuchy bryzy i jaskrawe s�oneczne �wiat�o. Nieznajomy wspi�� si� do �rodka, d�wigaj�c w lewej r�ce no�yce. - Mia� pan szcz�cie, �e pan tutaj wyl�dowa�, panie O�Brien - powiedzia�. - Jeste�my na samym czubku Sagamore Head, przy Nantasket Beach. Gdyby pan si� rozbi� pi�tna�cie metr�w dalej, do tej pory ju� by pan uton��. John zadr�a�, zazgrzyta� z�bami i kiwn�� g�ow�. - Czy to d�ugo potrwa? Pierwsz� niech pan uwolni moj� c�rk�, a potem �on�. - Najpierw musimy si� zorientowa�, co jest grane - odpar� m�czyzna i pos�a� mu z ukosa kr�tki, niewyra�ny u�mieszek. - Prosz�, niech si� pan po�pieszy - poprosi� go John. Dean zacz�� cicho zawodzi�, a potem si� rozkaszla�. - Przyjrzyjmy si� najpierw pilotowi - powiedzia� m�czyzna. Pochyli� g�ow� i ci�gn�c za sob� gruby kabel przeszed� do kokpitu. Zajrza� Frankowi w twarz i poklepa� go po policzkach. - Wci�� �yje - oznajmi�. - Ale nie poci�gnie d�ugo i musi teraz straszliwie cierpie�. Ajaj, powinien pan zobaczy� jego nogi, panie O�Brien. Roztrzaskane na miazg�. - Przez kilka chwil przygl�da� si� Frankowi w zamy�leniu. John zupe�nie nie potrafi� si� domy�li�, co si� kryje w oczach os�oni�tych czarnymi szk�ami okular�w. - Nie znosz� patrze�, jak kto� cierpi - o�wiadczy� w ko�cu nieznajomy. - A pan, panie O�Brien? Pan te� nie znosi patrze�, jak kto� cierpi? Johnowi lata�y przed oczyma szare i szkar�atne plamy. Skwapliwie kiwn�� g�ow�. Zrobi�by wszystko, �eby z tym sko�czy�. Wszystko, �eby wydosta� st�d Ev� i Sissy. - Znakomicie - powiedzia� m�czyzna. Podni�s� hydrauliczne no�yce i umie�ci� ostro�nie ich szcz�ki po obu stronach czerwono-bia�ego he�mu Franka. - Uwierzy pan, jakie szcz�cie? - zdumia� si�. - Pasuj� prawie idealnie. Maksymalny rozst�p mi�dzy tymi szcz�kami wynosi dwie�cie sze��dziesi�t siedem milimetr�w, a ten he�m nie ma wi�cej ni� dwie�cie sze��dziesi�t trzy. John nie spuszcza� z niego wzroku. Trudno mu si� by�o skoncentrowa�. - Co pan robi? - zapyta� z wype�nionymi krwi� ustami. - S�ysza� pan kiedy� o skracaniu komu� cierpie�? - odpowiedzia� pytaniem m�czyzna. - Niech pan nie udaje, jest pan przecie� prawnikiem; i to jednym z najlepszych. Powinien pan wiedzie� wszystko o �asce. Na przyk�ad to, �e ��aska nie jest czym�, co mo�na wymusi�; ona spada z nieba niczym delikatne krople deszczu�. - Co pan, u diab�a, robi? - wrzasn�� na niego John. S�ysza� teraz niezliczone g�osy syren, dobiegaj�ce z o wiele bli�szej odleg�o�ci, co odnowi�o w nim nadziej�, �e mimo wszystko wyjd� z tego �ywi. Po prostu nie m�g� zrozumie� tego dziwacznie wyra�aj�cego si� ekscentryka w czarnych okularach, z jego olbrzymimi, przypominaj�cymi papuzi dzi�b no�ycami, to wszystko. M�czyzna podni�s� w g�r� no�yce, jakby czyta� w jego my�lach. - To wielozadaniowy ci�ki model Holmatro 2009 U, u�ywany do wszelkiego rodzaju akcji ratunkowych - wyja�ni� tonem, jakim m�g�by t�umaczy� ma�emu ch�opczykowi zasad� dzia�ania lokomotywy. - Mo�e przeci�� dwudziestopi�ciomilimetrowe okr�g�e stalowe pr�ty, grube metalowe p�yty i blach�. Jest produkcji holenderskiej, ale u�ywaj� go stra�acy na ca�ym �wiecie, bo nie ma po prostu lepszego sprz�tu. �Szcz�ki �ycia�, tak nazywaj� je ludzie z ekip ratowniczych. Ale najbardziej pewnie interesuje pana, jaka jest ich si�a zgniatania... no, niech pan zgadnie. - Na lito�� bosk�, prosz� nas st�d wyci�gn�� - j�kn�� John. Zauwa�y�, �e powieki Sissy lekko trzepocz� i modli� si�, aby nie odzyska�a przytomno�ci i nie zacz�a odczuwa� b�lu. - Trzydzie�ci ton - u�miechn�� si� tamten triumfalnie. - Trzydzie�ci pieprzonych ton. - Co takiego? - zapyta� za�amuj�cym si� g�osem John. - Musz� tylko przekr�ci� ten uchwyt i ten biedny cierpi�cy katusze pilot zobaczy, jak to jest, kiedy cz�owiekowi naje�d�a na �eb trzydziestotonowa ci�ar�wka. - Na mi�o�� bosk�, niech pan przestanie! - za�ka� John. Nie zosta�o w nim ani troch� woli walki, czu� si� zupe�nie bezsilny. M�czyzna uni�s� g�ow� i przez chwil� przys�uchiwa� si� szumowi morza i zbli�aj�cym si� syrenom. - Ma pan racj� - przyzna�. - Straszny ze mnie grzebu�a, prawda? Kiedy to powiedzia�, przekr�ci� bez cienia emocji uchwyt i John zobaczy�, jak twardnieje pod��czony do no�yc kabel. Grube metalowe szcz�ki zwar�y si� natychmiast na he�mie pilota i rozleg� si� wysoki kruchy trzask. Zawarto�� g�owy Franka ochlapa�a tablic� rozdzielcz� niczym rzucone do zlewu �liskie wn�trzno�ci wypatroszonej ryby. Trwa�o to zaledwie u�amek sekundy, ale przez ten u�amek sekundy John zd��y� dostrzec fruwaj�ce w powietrzu strz�py b�yszcz�cej tkanki m�zgowej, kawa�ki zakrwawionych mi�ni i okruchy �uchwy - wszystko oplecione sieci� w��knistych b�on. M�czyzna sta� przez chwil� bez ruchu, a potem rozlu�ni� uchwyt no�yc i zdj�� je z he�mu, kt�ry mia� teraz kszta�t dziwnie za�amanego owalu, przypominaj�cego dwa przyci�ni�te do siebie talerze. - No widzisz, ch�opie. Nie b�dziesz ju� musia� pe�za� z g�ow� przy ziemi - powiedzia�, klepi�c Franka po ramieniu. Wyda� z siebie wysokie astmatyczne sapni�cie, kt�re nawet p�ywy z b�lu John m�g� zinterpretowa� jako �miech, a potem wgramoli� si� z powrotem do kabiny. Spojrza� na Deana i Sissy, na Ev� i w ko�cu na Johna. - Niech pan pos�ucha - wyszepta� O�Brien. - Mo�e pan mie� wszystko, co pan chce. Mo�e pan mie� tyle pieni�dzy, ile pan wymieni. Miliony dolar�w. Jestem bogaty, mam mn�stwo papier�w warto�ciowych. Nie powiem nikomu, jak pan wygl�da i co si� tu sta�o. - Nie chwyta pan sedna sprawy, panie O�Brien - stwierdzi� nieznajomy poci�gaj�c nosem. - No wi�c dobrze, na czym polega cholerne sedno sprawy? - Nie wie pan, na czym polega cholerne sedno sprawy? Dlaczego nie spr�buje si� pan nad tym chwil� zastanowi�? Jest pan w ko�cu inteligentnym cz�owiekiem. - Postuka� si� palcem w czo�o. - Ma pan wszystko, czego trzeba, �eby wspi�� si� na sam� g�r�. A w czasie kiedy pan si� b�dzie zastanawia�... b�dziemy kontynuowa�. Wsun�� si� mi�dzy nich i pochyli� nad Deanem. John pr�bowa� poci�gn�� go dr��c� r�k� za czarny p�aszcz, ale m�czyzna odwr�ci� si� nagle bez ostrze�enia i uderzy� go wierzchem otwartej d�oni w policzek. O�Brien pozosta� tam, gdzie by�, prawie o�lep�y z b�lu. Nieznajomy odwr�ci� si� z powrotem do Deana. - No, przyjacielu - powiedzia�. - Uwolnimy teraz twoje nogi. Wszystko b�dzie dobrze. Dean wpatrywa� si� w niego zdumionym wzrokiem. Poniewa� siedzia� ty�em do kokpitu, nie widzia�, co rzekomy ratownik zrobi� z g�ow� Franka. M�czyzna otworzy� podobne do papuziego dziobu szcz�ki no�yc, umie�ci� je po obu stronach prawego uda Deana i opar� na wysoko�ci jego kamizelki. U�miechn�� si� szeroko do Deana, kt�ry odwzajemni� u�miech. M�j Bo�e - pomy�la� John. - On mu zaraz odetnie praw� nog�. Dean wyci�gn�� r�k� i poklepa� swego zbawc� po ramieniu. - Strasznie bol� mnie kostki - wyszepta�. - Jeszcze tylko przez chwil�, obiecuj� to panu - zapewni� go tamten i przekr�ci� uchwyt no�yc. Si�a trzydziestu hydraulicznych ton zmia�d�y�a z cichym trzaskiem prawe udo Deana. M�czyzna rozwar� szcz�ki i podni�s� w g�r� no�yce. Dean by� w stanie takiego szoku, �e w pierwszej chwili w og�le nie zrozumia�, co si� sta�o. Jego be�owe p��cienne spodnie zala�a krew, ale przecie� wci�� siedzia� na fotelu, a prawa noga wci�� by�a na swoim miejscu, tu� przed nim. Nie spuszczaj�c wzroku z osobnika w czarnym p�aszczu otworzy� szeroko usta. - Co...? Co...? - wyj�ka�. Ale m�czyzna po prostu si� u�miechn�� i za�o�y� szcz�ki na jego lewe udo. Przekr�ci� uchwyt i przeci�� sk�r�, mi�nie i ko�ci z nie wi�ksz� trudno�ci�, ni� gdyby to by� krakers z serem. Dean krzykn��. - Dlaczego krzyczysz? - zapyta� tamten, klepi�c go po twarzy. - Mo�esz przecie� teraz ju� sobie i��. Zeskakuj z fotela i zmykaj. M�wi�c to popchn�� go otwart� d�oni� i Dean stoczy� si� z siedzenia, migaj�c w powietrzu dwoma krwawymi kikutami, niczym �ongluj�cy �wie�o ukrojonymi kawa�kami mi�sa prestidigitator. Wsz�dzie la�a si� krew; g�ste strumienie tryska�y na wszystkie strony z otwartych t�tnic, a Dean wi� si�, szamota� i krzycza� na pod�odze kabiny - Dean, nie b�d�cy teraz niczym wi�cej ni� wymachuj�cym ramionami, pozbawionym n�g kad�ubkiem, kt�rego nogi spoczywa�y ustawione r�wno obok siebie na zakrwawionym siedzeniu. M�czyzna odepchn�� go na bok swoj� odzian� w wysokie buty stop�. G�owa Deana wsun�a si� cz�ciowo pod fotel i le�a� tam tu� obok w�asnych but�w, trz�s�c si�, wij�c i umieraj�c wprost na oczach Johna. Przera�aj�cy ratownik odwr�ci� si� powoli do jego �ony. Eva milcza�a teraz, ale John trzyma� j� za r�k� i czu�, jak ca�a dr�y - dos�ownie ca�a, od st�p do g��w. - Nie zabijaj mnie - poprosi�a. M�czyzna potrz�sn�� g�ow�. - Je�eli chcesz, mog� si� pomodli� za twoj� dusz�. Ale to jedyne ust�pstwo, na jakie jestem przygotowany. John �ka� teraz ca�kiem otwarcie. Nie m�g� si� powstrzyma�. - Nie dotykaj jej, prosz�! - b�aga� za�amuj�cym si� g�osem. - Kocham j�, nie dotykaj jej. - Musz� zobaczy�, z czego s� zbudowane takie damy, nie rozumiesz? - powiedzia� m�czyzna. Otworzy� maksymalnie szeroko no�yce, a potem wsun�� dolne ostrze g��boko mi�dzy nogi Evy, poruszaj�c nim nieprzyzwoicie w lewo i prawo, �eby upewni� si�, �e wesz�o tak daleko, jak to mo�liwe. Na wewn�trznych i zewn�trznych kraw�dziach szcz�ki zaopatrzone by�y w z�by, kt�re rozdar�y jej sp�dnic� i rajstopy i poszarpa�y sk�rzane obicie fotela. Ko�c�wk� g�rnego ostrza m�czyzna opar� o blado��ty �akiet Evy, tu� pod jej klatk� piersiow�. Eva �cisn�a d�o� Johna w spazmie przera�enia. By�a tak przestraszona, �e nie mog�a nawet krzycze�. O�Brien nie spuszcza� oczu z m�czyzny. - Kimkolwiek pan jest, ostrzegam: je�li tylko dotknie pan mojej �ony... - powiedzia� najbardziej stanowczym i gro�nym tonem, na jaki potrafi� si� zdoby�. I na tyle tylko by�o go sta�. Wiedzia�, �e cokolwiek powie, tamten i tak zrobi swoje. Wszelkie gro�by nie mia�y sensu. Wszelkie pro�by o lito�� przysporzy�yby im tylko wi�cej upokorze� w tym, co i tak ju� by�o totalnym koszmarem. M�czyzna u�miechn�� si� do Johna z udawanym �alem, a potem przekr�ci� uchwyt i ostrze znikn�o w brzuchu Evy, mia�d��c jej miednic� i otwieraj�c �o��dek niczym szkar�atny podr�ny sakwoja�. �liskie wn�trzno�ci wypad�y Evie na kolana; wpatrzy�a si� w nie ze skrajnym przera�eniem, zdumiona, �e tak w�a�nie wygl�da wn�trze jej cia�a. John nie mia� si�y si� odezwa�, nie mia� si�y, aby na ni� spojrze�. Czu�, jak powoli kurczy mu si� m�zg. Ale wci�� �ciska� d�o� Evy, a ona �ciska�a jego. Odbiera� ka�de jej dr�enie i ka�de szarpni�cie, kiedy ich prze�ladowca z niesamowit� szybko�ci� obs�ugiwa� swoje no�yce. S�ysza�, jak m�czyzna oddycha chrapliwie przez usta, unosz�c ostrze wy�ej i przecinaj�c Evie mostek. Kiedy otworzy� jej klatk� piersiow�, John us�ysza� westchnienie �ony i nie m�g� si� powstrzyma�, �eby nie spojrze�. Jej p�uca, okrwawione i rozszerzone ostatnim rozpaczliwym oddechem, ko�ysa�y si� w mrocznej przestrzeni niczym zawieszone na drzwiach szafy wype�nione ciep�� wod� termofory. A potem m�czyzna wbi� papuzi dzi�b swoich no�yc w ciemny i krwawy tunel tchawicy, po czym przeci�� szyj� i roz�upa� �uchw�. Na koniec umie�ci� dolne ostrze pod podniebieniem, a g�rne na czubku g�owy, w miejscu, gdzie znajdowa� si� przedzia�ek, i jednym starannie obliczonym ci�ciem przeci�� na p� czaszk�. R�ka Evy le�a�a bezw�adna i John musia� j� w ko�cu pu�ci�. Nie by� w stanie na ni� spojrze�, naprawd� nie by� w stanie, ale s�ysza� kleisty odg�os, z jakim odsun�y si� od siebie po��wki czaszki, i nie m�g� nie wdycha� przypominaj�cego proch strzelniczy, musuj�cego zapachu ludzkich wn�trzno�ci. M�czyzna stan�� tu� przed nim. - Sp�jrz na mnie! - rozkaza�. John podni�s� g�ow�, mrugaj�c powiekami, niczym oczekuj�cy ch�osty pies. - Po prostu sko�cz z tym - wyszepta�. - Wci�� nie chwyta pan sedna sprawy, prawda? - zapyta� m�czyzna. - Facet, kt�rego tutaj widzimy, dzi� rano uwa�a� si� za niez�ego spryciarza, prawdziwego cz�owieka sukcesu. Ale jak sprytny potrafi by� kto�, komu uci�to obie nogi? Ta dama jeszcze dzi� rano my�la�a