8556

Szczegóły
Tytuł 8556
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8556 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8556 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8556 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA RAFY REKINA PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA) Alfred Hitchcock ostrzega l�kliwych Czy zdarza si� Wam, �eby �o��dek podchodzi� a� do gard�a? Czy rozszala�e morze, mordercze rekiny, osuwanie si� ziemi i koszmarne zjawy wynurzaj�ce si� z oceanu napawaj� Was l�kiem? Je�li tak, nie odwracajcie nast�pnej strony. Czytelnikom, kt�rzy nie mog� sprosta� zapieraj�cym dech przygodom, polecam znalezienie spokojniejszej lektury. Je�li natomiast jeste�cie amatorami mocnych wra�e�, ostatnia wyprawa moich przyjaci�, Trzech Detektyw�w, przejdzie wszystkie Wasze oczekiwania. M�odzi detektywi nigdy dot�d nie znale�li si� w�r�d zdarze� tak szalonych, zagadkowych i �miertelnie niebezpiecznych. Ka�dy z nich musi wykorzysta� teraz swe umiej�tno�ci do ostatnich granic. Zdolno�� dedukcji Jupitera Jonesa, t�gawego przyw�dcy Trzech Detektyw�w, zostanie srodze wystawiona na pr�b�, przy rozwi�zywaniu zagadki, kt�ra z kolei poprowadzi do dalszych tajemnic. Smuk�y i zwinny Pete Crenshaw b�dzie musia� upora� si� ze �miertelnym niebezpiecze�stwem. A bystry Bob Andrews, spokojny i skrupulatny kronikarz zespo�u, przyjdzie z odsiecz� w sytuacji na poz�r beznadziejnej. Z chwil� gdy ojciec Boba zabierze ch�opc�w na wycieczk� do platformy wiertniczej na oceanie, wpadn� oni w wir niezwyk�ych przyg�d na l�dzie i na morzu. Tak wi�c tych, kt�rzy s� odwa�ni, zapraszam na wsp�lne z Jupe�em, Pete�em i Bobem przygody przy rozwi�zywaniu tajemnicy Rafy Rekina! Alfred Hitchcock ROZDZIA� 1 Rafa Rekina numer jeden - Rafa Rekina numer jeden? O rany, tato, dlaczego tak j� nazwali? - zapyta� Bob Andrews. Sta� z ojcem na dziobie statku pasa�erskiego. Wraz z nimi byli tak�e dwaj najlepsi przyjaciele Boba, Pete Crenshaw i Jupiter Jones. Pete patrzy� na bezkresny, b��kitny ocean i majacz�ce przed nimi g�rzyste wyspy. - Rafa Rekina numer jeden, to na pewno nie brzmi przyja�nie! - powiedzia� nerwowo. Pan Andrews si� roze�mia�. - Wi�kszo�� platform wiertniczych ma swoje nazwy, ch�opcy. Nowa platforma znajduje si� o oko�o p� mili od s�ynnej rafy, zwanej �Raf� Rekina�, i jest pierwsz� platform� wiertnicz�, a wi�c nazwano j� �Rafa Rekina numer jeden�. Z figlarnym b�yskiem w oku pan Andrews m�wi� dalej: - W dawnych czasach o t� raf� rozbija�o si� wiele statk�w, ale to si� ju� nie zdarza. Nazwa rafy wzi�a si� oczywi�cie st�d, �e pe�no tu rekin�w. A� si� od nich roi doko�a. Pete j�kn��. - Wiedzia�em, �e to nie jest mi�a nazwa. Czwarty spo�r�d zgromadzonych na dziobie statku - t�gi Jupiter Jones, sta� zapatrzony w wynios�e wyspy. Os�ania�y od po�udnia rozleg�e pasmo b��kitnych w�d, znanych jako Kana� Santa Barbara, kt�rym w�a�nie p�yn�li. Trzy najwi�ksze wyspy - Santa Cruz, Santa Rosa i San Miguel - ��czy�y si� jakby w jeden l�d, od kt�rego stosunkowo szeroki kana� oddziela� mniejsz� wysp� Anacapa po wschodniej stronie. Ku tej cie�ninie zmierza� szybko statek. - Zaraz tam dotrzemy! - zawo�a� Jupiter, gdy zataczali �uk wok� cypla Santa Cruz. By� najbardziej z ch�opc�w podekscytowany, kiedy pan Andrews zaproponowa� wypraw� tego czerwcowego popo�udnia. Snuli si� w�a�nie leniwie po ogrodzie Boba w swym rodzinnym mie�cie Rocky Beach, gdy wtem z domu wyszed� pan Andrews. - Ch�opcy! - zawo�a�. - Czy mieliby�cie ochot� pojecha� ze mn� na interesuj�c� wycieczk�? - Jak� wycieczk�, prosz� pana? - zapyta� Pete. - Na oceanie, w pobli�u Santa Barbara, zbudowano now� platform� wiertnicz� i dzia�acze ruchu ochrony �rodowiska usi�uj� powstrzyma� rozpocz�cie wydobycia ropy naftowej. Moja gazeta poleci�a mi, �ebym napisa� o tym reporta�. - Rany, tato, przecie� tam jest ju� pe�no platform - powiedzia� Bob. - Dlaczego ta jest tak wyj�tkowa? - Ja wiem, dlaczego - wtr�ci� si� Jupiter z o�ywieniem. - M�wiono o tym w telewizji zesz�ego wieczoru. To jest pierwsza platforma umieszczona poza kana�em. Otwiera ca�e nowe pole naftowe w bezpo�rednim s�siedztwie wysp i ludzie walcz�cy o ochron� �rodowiska s� tym oburzeni! Te wyspy wci�� maj� niemal dziewiczy charakter, pe�no tam ptak�w, zwierz�t, ro�lin i �yj�tek morskich. Przeciek ropy mo�e to wszystko zniszczy�. Pan Andrews skin�� g�ow�. - Protestuj�cy usi�owali zapobiec budowie platformy, blokuj�c �odziami dost�p do miejsca, gdzie miano j� wznosi�. - A teraz - podj�� Jupiter - setki �odzi kr��� wok� platformy i staraj� si� nie dopu�ci� do rozpocz�cia prac wiertniczych! Prosz� pana, kiedy tam pojedziemy? - Je�li wasi rodzice si� zgodz�, to zaraz. Pete i Jupiter natychmiast ruszyli rowerami do swoich dom�w, �eby uzyska� zezwolenie na wypraw� i si� spakowa�. Wr�cili migiem i wraz z Bobem i jego tat� wyruszyli w prawie dwustukilometrow� podr� na p�noc. Kilka godzin p�niej, po z�o�eniu baga�y w motelu, wyp�ywali statkiem z zatoki Santa Barbara. W szerokim kanale, na odcinku mi�dzy miastem Santa Barbara a wyspami, sta�o wiele platform wiertniczych. Stercz�c wysoko nad wod�, z ustawionymi po jednej stronie wie�ami wiertniczymi, wygl�da�y jak flotylla lotniskowc�w. Pete przygl�da� si� im uwa�nie. - Czy to nie tu zacz�y si� te wielkie k�opoty z przeciekiem przy wydobyciu ropy z dna oceanu? - zapyta�. - Tak - powiedzia� Jupiter i zacz�� wydobywa� fakty ze swej nadzwyczajnej pami�ci. - Z powodu trz�sie� ziemi i wywo�anego nimi zagro�enia dla pla� i �ycia morskiego miasto Santa Barbara stara�o si� zakaza� wiercenia w tym rejonie, ale rz�d wyrazi� na nie zgod�. Potem, w styczniu 1969, nast�pi� wytrysk ropy, kt�ry nie dawa� si� opanowa�. Nim zamkni�to otw�r wiertniczy, co najmniej 235 000 galon�w ropy wyla�o si� do oceanu! Zanieczyszczenie by�o niewiarygodne i zabi�o wiele dzikiego ptactwa i zwierz�t. Pete otworzy� szeroko oczy. - Wi�c dlaczego te wszystkie platformy wci�� s� tutaj? Czy nie powinno si� ich rozebra�? - Wielu ludzi tak uwa�a - odpowiedzia� mu pan Andrews. - Ale to nie jest taka �atwa decyzja, Pete. Nasze zapotrzebowanie na rop� naftow� jest du�e i rz�d dba o jak najwi�ksze jej wydobycie. Trzeba jednak my�le� o ochronie naszego �rodowiska, kt�re by� mo�e jest wa�niejsze od ropy. Statek ko�ysany falami i niesiony pr�dem kana�u okr��y� wreszcie wysoki cypel Santa Cruz i wyp�yn�� na otwarty ocean. - O, to tam! - Jupiter wyci�gn�� r�k� w kierunku zachodnim. - �Rafa Rekina numer jeden�! - wykrzykn�� Bob. Nowa platforma wiertnicza, wznosz�ca si� nad poziom wody na wielkich stalowych podporach, przypomina�a przygotowuj�cego si� do marszu stalowego potwora. W miar� jak podp�ywali bli�ej, poszczeg�lne cz�ci stawa�y si� bardziej widoczne. Sk�ada�a si� z kilku pomost�w, umieszczonych na r�nych poziomach, niekt�re z tych pomost�w by�y cz�ciowo obudowane, a wszystkie wsparte na niebywale grubych s�upach. Na najwy�szym pomo�cie wystrzela�y w niebo wysoki d�wig i jeszcze wy�sza wie�a wiertnicza. Ca�a konstrukcja mia�a gigantyczne rozmiary. Jupiter obliczy�, �e d�ugo�� bok�w mo�e mie� oko�o trzydziestu metr�w, a szczyt wie�y wznosi si� na oko�o czterdzie�ci pi�� metr�w nad poziom oceanu. Wok� tego po�yskuj�cego w promieniach popo�udniowego s�o�ca kolosa kr��y�a flotylla male�kich w por�wnaniu z jego rozmiarami �odzi. - O rany! - Pete�owi oddech zapar�o. - Musi ich tu by� ze sto! W prote�cie bra�y udzia� r�nego rodzaju �odzie. By�y tu prywatne stateczki, smuk�e �agl�wki i mniejsze motor�wki, eleganckie ma�e jachty, stare, zardzewia�e kutry rybackie, l�ni�ce i szybkie �odzie do dalekomorskich po�ow�w, mocne holowniki u�ywane tak�e przez sp�ki naftowe, a nawet jeden wielki jacht. Wszystkie otacza�y szerokim ko�em platform�, niczym Indianie atakuj�cy fort graniczny. Na masztach powiewa�y bandery z wypisanymi has�ami protestu. Gdy statek podp�yn�� bli�ej, ch�opcy us�yszeli monotonne, cho� coraz g�o�niejsze recytowanie hase� przez megafony i tuby: �Precz z naft�!�... �Do�� zanieczyszcze�!�... �Ratujcie ptaki, ratujcie morze, ratujcie nas!�... �Precz st�d!�... �Hej, hej, czy nam powiecie, ile ropy dzi� rozlejecie?�... Czarna ��d� rybacka wy�ama�a si� z kr�gu i podp�yn�a do platformy. Na mostku kapita�skim, kt�ry by� w�a�ciwie p�askim dachem kabiny, sta�o dw�ch m�czyzn. Jeden by� przy kole sterowym, drugi wychyla� si� przez barier� otaczaj�c� dach. Obaj wywrzaskiwali obelgi pod adresem robotnik�w na platformie. Ci odkrzykiwali ze z�o�ci�: - Sp�ywajcie st�d! Dlaczego nie zajmiecie si� �owieniem ryb?! Chcecie, �eby powr�ci�a era konia?! Jak my�licie, jakie paliwo nap�dza wasze �odzie? Przekl�ci radyka�owie! Niesfornemu kutrowi rybackiemu zagrodzi� drog�, p�yn�cy samotnie w kr�gu �odzi, d�ugi holownik. Zwinny i mocny nosi� nazw� �Wiatr morski�, wymalowan� na rufie i budce sterowniczej. Nad nisk� kabin� powiewa�a bandera z napisem: KOMITET OCHRONY WYSP. Pan Andrews poprosi� kapitana statku, �eby podp�yn�� do holownika. - Halo, chc� rozmawia� z kim� z komitetu! - zawo�a�. - M�wi Bill Andrews z prasy! Wysoki m�czyzna na �Wietrze morskim� odwr�ci� si� w kierunku tego wezwania. Mia� szczup�� twarz i nosi� okulary. Ubrany by� w gruby sweter z golfem, a jego d�ugie, br�zowe w�osy powiewa�y na wietrze. Wyj�� z ust czarn� fajk� i zawo�a� przez tub�: - Witajcie! Przycumujcie do nas! Za�oga obu statk�w przerzuci�a mi�dzy nimi i zamocowa�a liny; wkr�tce oba statki unosi�y si� na falach burta w burt�. Wysoki m�czyzna podszed� do bariery i skin�� g�ow� panu Andrewsowi i ch�opcom. - Ciesz� si�, �e zechcia� pan tu przyby�. Teraz pan widzi, jakim skandalem jest postawienie tutaj platformy. Nara�ona jest przecie� na sztormy, otoczona niebezpiecznymi rafami, kt�re mog� prze�ama� tankowiec na p�, a osadzono j� niemal na wyspach! - Tak, zbior� i przedstawi� wszystkie fakty, panie Crowe - odpowiedzia� pan Andrews i nagle u�miechn�� si� szeroko do ch�opc�w. - Mam dla was niespodziank� w nagrod� za dotrzymywanie mi towarzystwa. Poznajcie pana Johna Crowe�a, znanego pisarza! - Johne Crowe, autor powie�ci sensacyjnych! - wykrzykn�� Bob. - O rany! - zawt�rowa� mu Pete. - Czyta�em wszystkie pana ksi��ki! - Wszyscy je czytali�my! - doda� Jupiter. - Czy zbiera pan tu materia� do nast�pnej powie�ci? - Nie. Jestem przewodnicz�cym komitetu przeciwnik�w budowy tej platformy. Ochrona �rodowiska jest obowi�zkiem ka�dego z nas, nawet je�li trzeba od�o�y� na jaki� czas w�asn� prac�. Pan Crowe patrzy� na wyrastaj�c� z morza stalow� platform�. Wtem na jego twarzy pojawi� si� u�miech. - Nawiasem m�wi�c, nie jestem tu jedyn� znan� osob�. Zapowiadaj�c, �e bierze ze sob� syna Boba i jego przyjaci� Pete�a Crenshawa i Jupitera Jonesa, pan Andrews powinien raczej powiedzie�, �e przywozi Trzech Detektyw�w! - To pan o nas s�ysza�?! - wykrzykn�li trzej ch�opcy r�wnocze�nie. - Czyta�em o wielu waszych sprawach i zawsze chcia�em was prosi� o specjaln� przys�ug�. Czy m�g�bym dosta� do mojej kolekcji pami�tek jedn� z waszych kart firmowych? Bob i Pete promienieli z dumy, gdy Jupiter poda� z powag� panu Crowe�owi kart� wizytow� detektyw�w. TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews Do pana Crowe�a spiesznie podszed� brodaty m�czyzna w starej czapce oficera marynarki i grubej kurtce koloru zielonego groszku. Jego wysmagana wiatrem twarz by�a pos�pna, a w oczach p�on�� gniew. Powiedzia� co� do pana Crowe�a, a ten skin�� smutno g�ow�. - To kapitan Jason. Jest w�a�cicielem �Wiatru morskiego�. Niestety musimy od�o�y� nasz� rozmow� na p�niej... - pan Crowe urwa� nagle. Wpatrywa� si� w trzyman� w r�ku wizyt�wk�. Potem podni�s� wzrok na detektyw�w. - Chyba przybyli�cie tu w sam� por�, ch�opcy - powiedzia� z wolna. - My�l�, �e mam dla was zagadk� do rozwi�zania! ROZDZIA� 2 Zagadkowa strata - Jak to? Pan pisze zagadkowe historie i nie mo�e pan sam rozwi�za� zagadki? - zdziwi� si� Pete. - Widocznie jest r�nica mi�dzy autorem ksi��ek detektywistycznych a prawdziwym detektywem, Pete - powiedzia� cierpko pan Crowe. - Musz� przyzna�, �e problem zabi� mi pot�nego klina. Ale Trzej Detektywi s� prawdziwymi detektywami, prawda? Jupiter skin�� g�ow�. - Pomo�emy z przyjemno�ci� - powiedzia� z leciutkim zadufaniem w g�osie. - Je�li zechce nam pan dok�adnie powiedzie�... Kapitan Jason spogl�da� nerwowo na zegarek. - Nie mamy wiele czasu, panie Crowe - wtr�ci�. - W porz�dku, kapitanie. Jak ju� zacz��em m�wi�, ch�opcy, musimy natychmiast wraca� do portu. Mamy tu istotnie tajemnicz� zagadk�, ale niestety trzeba od�o�y� om�wienie jej do przysz�ego spotkania. - Mo�e ch�opcy zabior� si� z panem z powrotem? - zaproponowa� pan Andrews. - B�d� nagrywa� wywiady z uczestnikami protestu w innych �odziach i doprawdy nie s� mi przy tym potrzebni. - Doskonale! - ucieszy� si� Crowe. - Wyja�ni� im wszystko w drodze powrotnej. - Na pewno nie b�dziesz mia� nic przeciw temu, tato? - pyta� Bob. Pan Andrews potrz�sn�� g�ow�. - Tajemnicza sprawa pana Crowe�a mo�e si� sta� cz�ci� reporta�u o prote�cie. Pr�bujcie wi�c wszyscy trzej sforsowa� t� barier�. Spotkamy si� p�niej w domu pana Crowe�a i zdacie mi pe�n� relacj�. Z pomoc� kapitan�w obu statk�w ch�opcy przeszli na pok�ad �Wiatru morskiego�. Statki odbi�y od siebie i pan Andrews wr�ci� do kr�gu protestuj�cych, gdzie m�g� przeprowadza� swe wywiady na gor�co. Z mostku kapita�skiego na �Wietrze morskim� pan Crowe porozumia� si� ze swym asystentem na innej �odzi. Poleci� mu przej�cie dowodzenia akcj� protestu i �Wiatr morski� ruszy� w ponad godzinny rejs do portu. Mocny i szybki oddala� si� pr�dko od pozosta�ych �odzi i g�ruj�cej nad nimi platformy, zmierzaj�c ku przesmykowi mi�dzy wyspami Santa Cruz i Anacapa. - Tam wraca inna ��d� - wskaza� Bob. P�yn�a o par� mil przed nimi z wci�� powiewaj�c� bander� protestu. By� to czarny kuter, kt�ry wy�ama� si� przedtem z kr�gu blokuj�cego platform�. Osi�gn�� ju� cie�nin� mi�dzy wyspami i skr�ca� w Kana� Santa Barbara. Pan Crowe patrzy� za nim, zas�aniaj�c oczy r�k�. - Ci bracia Connorsowie! To nurkowie, po�awiacze skorupiak�w z Oxnard. Zg�osili si� dobrowolnie do udzia�u w prote�cie, ale nie jestem pewien, czy powinienem by� ich dopu�ci�. Nie dostosowuj� si� do zorganizowanej akcji. Powinni�my razem przyp�ywa� pod platform� i razem od niej odp�ywa�. W ten spos�b wywieramy silniejszy nacisk. - Wi�c dlaczego my odp�ywamy wcze�niej? - zapyta� Pete. - Bo musimy - odpar� pos�pnie pan Crowe. - Nie mamy do�� paliwa, �eby zosta� d�u�ej. To w�a�nie, ch�opcy, jest tajemnicz� zagadk�! - Co, prosz� pana? - zapyta� Bob przecieraj�c zasz�e sol� morsk� okulary. - Dlaczego po raz czwarty w tym tygodniu �Wiatr morski� nie mo�e pozosta� na oceanie dwana�cie godzin, przez kt�re staramy si� utrzyma� akcj� protestacyjn�. Jupiter zmarszczy� czo�o. - Czy nie mo�ecie dostosowa� czasu trwania protestu do zapotrzebowania paliwa waszej �odzi? - Zrobili�my to, Jupiterze. �Wiatr morski� jest szybk�, mocn� �odzi� i dlatego wynaj�li�my go, by umie�ci� na nim punkt dowodzenia protestem. Zu�ywa du�o paliwa, ale kapitan Jason obliczy�, �e przy pe�nych bakach mo�e pozosta� na wodzie dwana�cie godzin. Dlatego ustalili�my dwana�cie godzin od wyp�yni�cia do powrotu. Ale trzykrotnie w tym tygodniu zabrak�o nam paliwa po dziesi�ciu lub jedenastu godzinach i dzi� dzieje si� to samo! - Czy jeste�cie pewni, �e wyruszyli�cie z pe�nymi bakami? - zapyta� Pete. - Absolutnie. Sprawdzali�my nawet tyczk� pomiarow�. - Tak wi�c, tajemnic� jest, co si� sta�o z t� ilo�ci� paliwa, kt�rej zabrak�o - powiedzia� Jupiter z namys�em. - W�a�nie. �Wiatr morski� przep�yn�� ju� mi�dzy Santa Cruz i Anacap� i sun�� szybko po spokojniejszych wodach szerokiego Kana�u Santa Barbara. ��d� przed nimi mia�a wci�� ponad mil� przewagi. - Czy za ka�dym razem dzieje si� tak samo? - zapyta� Jupiter po d�u�szej chwili. - To znaczy, czy zawsze brakuje tej samej ilo�ci paliwa? - I tak, i nie, i to te� jest tajemnicze - odpowiedzia� pan Crowe. - Za ka�dym razem, gdy byli�my zmuszeni do powrotu, wska�nik paliwa wykazywa� ten sam poziom. Ale za pierwszym razem zdo�ali�my zawin�� do Santa Barbara z kilkunastoma litrami w zapasie, jak przewidywa� kapitan Jason. Nast�pne dwa razy baki by�y puste na mil� od brzegu i musieli�my przez radio wzywa� holownik! Teraz wzi�li�my na wszelki wypadek zapasowe kanistry. - Czy sprawdzili�cie przyp�ywy? - zapyta� Bob. - Tak, kapitan Jason sprawdzi� to od razu. Nie by�o nic niezwyk�ego, nic, czego by nie wkalkulowa� w swoje obliczenia. - A wiatry i pr�dy morskie? - pyta� Pete. - Normalne, jak na t� por� roku. W strefie meksyka�skiej, poni�ej Baja California rozp�ta� si� du�y sztorm, ale jego efekty jeszcze nas nie dosi�g�y. - Mo�e to jakie� uszkodzenie silnika? - podsun�� Bob. - Albo wska�nika paliwa? - doda� Pete. Pan Crowe potrz�sn�� g�ow�. - O tym zaraz na pocz�tku pomy�leli�my. Ale zar�wno silnik, jak i wska�nik dzia�aj� bez zarzutu. Nie ma te� przecieku ani w bakach, ani w przewodach paliwa. �ruba okr�towa i wa� s� w porz�dku. - Wobec tego zostaje tylko jedna mo�liwo�� - powiedzia� Bob. - Kto� kradnie paliwo! - Pewnie! - zawt�rowa� mu Pete. - To musi by� to! - Przez trzy ostatnie noce kapitan Jason i m�j ogrodnik pilnowali �odzi - powiedzia� pan Crowe. - Nikt si� do niej nie zbli�y�! W ka�dym razie nikogo nie widzieli. Jupiter milcza� dot�d z wyrazem g��bokiego zamy�lenia na swej pulchnej twarzy. Patrzy� na kana�, zdaj�c si� nie zauwa�a� szybko�ci, z jak� p�yn�li, i oddalaj�cych si� wysp. - Prosz� pana, czy �Wiatr morski� jest jedyn� �odzi�, kt�rej si� to zdarza? - zapyta� z wolna. - Tak, Jupiterze, i czyni to ca�� spraw� jeszcze bardziej tajemnicz�. Przyznaj�, �e czuj� si� zupe�nie zbity z tropu, ale o jednej rzeczy jestem przekonany: to nie mo�e by� przypadek! Pete prze�kn�� �lin�. - Chce pan powiedzie�, �e kto� dokonuje sabota�u na statku �Wiatr Morski�? - Na przyk�ad sp�ka naftowa, kt�ra wybudowa�a �Raf� Rekina numer jeden� - doda� Bob. - Kto� to robi - odpar� pan Crowe. - Ale w �aden spos�b nie pojmuj�, ani jak si� to odbywa, ani nawet dlaczego. Tymczasem �Wiatr Morski� zbli�y� si� raptownie do l�du. Wida� ju� by�o Santa Barbara. Dzieli�a go od niej nie wi�cej ni� mila, gdy do ch�opc�w podszed� kapitan Jason. - Znowu mamy prawie puste baki - zakomunikowa� gniewnie. - To si� zdarza ju� po raz trzeci. - Ale za pierwszym razem by�o inaczej - zauwa�y� Jupiter, marszcz�c czo�o. - S�dzisz, Jupiterze, �e to ma jakie� znaczenie? - zapyta� pan Crowe. - Mo�e mie�, prosz� pana. W zagadkowych sprawach ka�da r�nica jest wa�na. Kapitan Jason poszed� dola� do bak�w zapasowe paliwo, a ch�opcy i pan Crowe przez reszt� drogi �amali sobie g�owy nad zagadk� gwa�townego, stale si� powtarzaj�cego jego ubytku. Zatoka Santa Barbara wcina�a si� w l�d od p�nocnej i zachodniej strony. Od po�udnia ogranicza� j� kamienny falochron, a na wschodzie wybiega�o w morze d�ugie molo nale��ce do sp�ki naftowej. Mi�dzy falochronem a molem znajdowa�o si� wej�cie do zatoki, ustawicznie zamulane przez ruchom� �awic� piasku. �Wiatr Morski� zwolni� maksymalnie, �eby przej�� przez w�ski kana�, wy��obiony pog��biark� w �awicy. Po lewej piasek wy�ania� si� nad wod�, tworz�c d�ug�, w�sk� pla�� ci�gn�c� si� a� do ko�ca falochronu. Wystawiona na najwy�sze fale kana�u pla�a roi�a si� od amator�w surfingu w czarnych, nieprzemakalnych kostiumach. Na swych d�ugich deskach wyp�ywali z pr�dem i wracali na fali. Po wej�ciu do zatoki �Wiatr Morski� skierowa� si� do przystani. Jej zabudowania rozci�ga�y si� wzd�u� betonowego nadbrze�a, po zachodniej stronie zatoki. - Mam samoch�d na parkingu przystani - m�wi� pan Crowe, gdy p�yn�li wzd�u� drewnianych dok�w. - Najpierw musz� jednak p�j�� na molo sp�ki naftowej, gdzie pikietuj� moi ludzie. Kapitan Jason zosta�, �eby zabezpieczy� �Wiatr morski� na noc, a pozostali wysiedli i poszli spiesznie ku szerokiej promenadzie na p�nocnym brzegu zatoki. Zamyka�a drug� pla�� - pla�� zatoki ci�gn�c� si� od przystani po molo. Teraz, o wczesnej godzinie wieczornej, promenada by�a zat�oczona wracaj�cymi z pla�y, �eglarzami, turystami, uprawiaj�cymi surfing i nurkowanie w nieprzemakalnych strojach. Nagle detektywi zauwa�yli, �e ca�y niemal t�um zmierza spiesznie w stron� mola sp�ki naftowej. Dobiega� stamt�d gromki ch�r licznych g�os�w, skanduj�cych zgodnie: - Nie-nie-nie-nie-u-da-wam-si�! Nie-nie-nie-nie-uda-wam-si�! Pan Crowe zdawa� si� zaniepokojony. Zacz�� biec. - Szybko, ch�opcy! Co� tu jest nie w porz�dku! ROZDZIA� 3 Gniewna konfrontacja Pan Crowe spiesznie prowadzi� ch�opc�w nadbrze�nym bulwarem do przecinaj�cej go g��wnej ulicy Santa Barbary, State Street. Ta z kolei wiod�a wprost na molo sp�ki naftowej. Przed wej�ciem na molo sta�y rz�dem trzy ci�ar�wki, za�adowane kopiasto rurami wiertniczymi. Obok zgromadzili si� robotnicy i kierowcy ci�ar�wek, patrz�c przed siebie. W samym wej�ciu blokowa� drog� zbity t�um protestuj�cych, z plakatami i transparentami. - To nie jest w porz�dku! - wykrzykn�� pan Crowe. - Uzgodni�em z kierownikiem, �e nie dojdzie do dalszych rob�t, dop�ki rz�d nie wyda orzeczenia w sprawie rozpocz�cia wydobywania ropy. - Prosz� popatrze�! - wskaza� Jupiter. - My�l�, �e tam jest przyczyna zaj�cia. Mi�dzy ci�ar�wkami a pikietuj�cymi sta�a d�uga czarna limuzyna. O mask� silnika opiera� si�, zwr�cony twarz� do protestuj�cych, m�czyzna w garniturze i ��tym kasku ochronnym. - Ostrzegam was po raz ostatni! - m�wi� gniewnie. - Zejd�cie z drogi! Odpowiadam za produkcj� ropy naftowej i nie obchodzi mnie kilka g�upich ryb. - Crowe powiedzia�, �e zawarli�my porozumienie! - krzykn�� kto�. - M�wi�, �e mamy rozejm! M�czyzna w kasku za�mia� si� szyderczo. - Nie zawieram uk�ad�w z radyka�ami! A teraz chc�, �eby�cie... Z t�umu pikietuj�cych przepchn�� si� do przodu s�katy m�czyzna w brudnym kombinezonie, gumowych cholewach, bluzie od nieprzemakalnego stroju nurka i czarnej we�nianej czapce. Mia� szerok�, czerwon� twarz. - A my nie zawieramy uk�ad�w z oszustami! - warkn��. Za nim przepchn�� si� drugi mocno zbudowany m�czyzna, ubrany identycznie, z wyj�tkiem koloru czapki, kt�ra by�a czerwona. Stan�� przodem do pikietuj�cych i m�wi�, machaj�c zawzi�cie r�kami: - Ci faceci nie dotrzymuj� �adnych rozejm�w! Nie b�dzie �adnych rur na tym molu! �adnych rur, ani �adnego wiercenia! Nie, nie, zje�d�ajcie st�d! Protestuj�cy z��czyli ramiona i podj�li ch�rem: - Nie-nie-nie-zje�-d�aj-cie! Biznesmen w ��tym kasku spurpurowia�. - Przeciwnie: wje�d�amy! - krzykn��. - Od was zale�y, czy si� to odb�dzie spokojnie, czy na si��! M�czyzna w czarnej czapce wezwa� protestuj�cych: - Siadajcie! Pierwszy rz�d siada! Przedsi�biorca w kasku skin�� na swych kierowc�w i robotnik�w, �eby skupili si� za nim. Pan Crowe i ch�opcy znale�li si� ju� przy ci�ar�wkach. Z pierwszej z nich zeskoczy� niski, szczup�y m�czyzna w wiatr�wce i drelichowych spodniach. Przy��czy� si� do pana Crowe�a i ch�opc�w biegn�cych ku siedz�cym demonstrantom. - To ci dwaj w butach z cholewami sprowokowali demonstrant�w do zablokowania wjazdu, panie Crowe - m�wi�. - My�la�em, �e obowi�zuje umowa. - Kim s� ci dwaj? - wysapa� Jupiter. - To bracia Connorsowie - odpowiedzia� pan Crowe. - Po�awiacze skorupiak�w, kt�rzy maj� t� czarn� ��d� ryback� z mostkiem kapita�skim. Ten w czarnej czapce to Jed, w czerwonej - Tim. A to jest pan Pau� MacGruder, kierownik oddzia�u sp�ki naftowej tutaj, w Santa Barbara - przedstawi� drepcz�cego przy nich szczup�ego m�czyzn� i zwr�ci� si� do niego: - Nasza umowa, prosz� pana, nie obejmowa�a �adunku rur! - Wiem i bardzo za to przepraszam. Zamierzamy je z�o�y� tylko na molu. By�em zreszt� temu przeciwny, ale pan Hanley nalega�. - Kto to jest pan Hanley? - burkn�� pan Crowe. Zbli�yli si� ju� do gro�nej grupy pracownik�w sp�ki naftowej. Ich przyw�dca w ��tym kasku odwr�ci� si� do nadchodz�cych. - Panie Hanley - powiedzia� MacGruder - to jest John Crowe, przewodnicz�cy komitetu protestacyjnego. Pan Hanley jest... - Jestem dyrektorem sp�ki naftowej - przerwa� mu ostro tamten. - Skoro nie potrafi pan utrzyma� w karbach swoich ludzi, to ja to zrobi�! - To jest miejsce publiczne, panie Hanley, i pa�ska wojownicza postawa nie u�atwia sytuacji - odpowiedzia� pan Crowe stanowczym tonem. - Nie pozwol�, �eby banda �obuz�w mn� pomiata�a! - wybuchn�� Hanley. - Jeste�cie tu intruzami. Sabota� na platformie to pewnie wasza robota! - Sabota�? - powt�rzy� pan Crowe. - My nie zbli�ali�my si� do... - Kto� niszczy urz�dzenia na �Rafie Rekina numer jeden�! Kto, opr�cz pa�skich �odzi, tamt�dy przep�ywa? - Panie Hanley - wtr�ci� si� MacGruder - nie potrzebujemy jeszcze tych rur. Mo�e powinni�my je po prostu odes�a�. - Z�o�� rury na naszym molu! - wrzasn�� Hanley. - Chce pan, �eby Yamura wr�ci� do Japonii i opowiada�, �e w tym kraju nie da si� prowadzi� interes�w? Wskaza� g�ow� �ysego, ma�ego cz�owieka w szarym, jedwabnym garniturze, kt�ry sta� spokojnie obok szofera limuzyny. Na oko bior�c mia� oko�o sze��dziesi�ciu lat. Skin�� uprzejmie g�ow� w odpowiedzi na ich spojrzenia i dalej obserwowa� zaj�cie zza okular�w w metalowej oprawie. Pan Crowe wyra�nie si� rozgniewa�: - Je�li ju� mowa o sabota�u, to musz� oznajmi�, �e kto� majstruje przy mojej �odzi! Ju� cztery razy zabrak�o nam paliwa na powr�t do zatoki. Od tej chwili m�j cz�owiek, Torao, b�dzie pilnowa� �odzi przez ca�y czas, kiedy mnie na niej nie ma! - Dla mnie nawet FBI mo�e pilnowa� pa�skiej �odzi - powiedzia� Hanley cierpko. - Niech pan zabiera st�d swoich demonstrant�w, bo w przeciwnym razie moi ludzie ich usun�! Po tych s�owach robotnicy sp�ki zacz�li wykrzykiwa� wyzwiska pod adresem protestuj�cych. Tim Connors podni�s� dr�g le��cy na skraju mola. - Do broni! - wrzasn��. - Pobijemy ich! Robotnicy ruszyli do przodu. Siedz�cy dot�d demonstranci, zerwali si� na nogi, Jed Connors pierwszy przypu�ci� szar��. Jego brat ruszy� tu� za nim. Dwaj ro�li robotnicy skoczyli im na spotkanie. Nagle z trzech stron zawy�y syreny, najpierw w oddali, potem zacz�y si� zbli�a�. Pan Hanley zakl��. - Kto, do diab�a, wezwa� policj�?! - Ja - odpowiedzia� MacGruder. - Dziesi�� minut temu. - Dla kogo pan w�a�ciwie pracuje, MacGruder? - napad� na niego Hanley. - Nie �ycz� sobie mi�czak�w w mojej firmie. Czy nie chce pan, �eby ten protest si� sko�czy�? - Chc�, ale nie powinien sko�czy� si� w ten spos�b - odpowiedzia� MacGruder. Nim dyrektor sp�ki zd��y� na te s�owa zareagowa�, na ulicy wybuch�a dzika bijatyka. Bracia Connorsowie wzi�li si� za bary z dwoma ros�ymi robotnikami, pozostali zwarli si� ze sob�. Potem zaroi�o si� od policjant�w, kt�rzy torowali sobie drog� w t�umie i rozdzielali walcz�cych. W pi�tna�cie minut by�o po wszystkim. Do pana Crowe�a podszed� stary policjant ze z�otym sznurem na czapce. - Jak do tego dosz�o, John? - Dyrektor sp�ki naftowej usi�owa� wpakowa� trzy �adunki rur na molu, Max! Tam jest jego limu... Crowe odwr�ci� si�, by wskaza� limuzyn�, ale okaza�o si�, �e znik�a, a wraz z ni� pan Hanley, jego szofer i pan Yamura. - Robotnicy m�wi�, �e dwaj zapale�cy spo�r�d pikietuj�cych wszcz�li b�jk�. Lepiej, �eby� mi ich wskaza� - powiedzia� policjant. - O rany, panie Crowe, nigdzie ich nie widz�! - zawo�a� Pete. - Oni r�wnie� przepadli! - wykrzykn�� Bob. - Podobnie zreszt� jak MacGruder - doda� Jupiter. Pan Crowe pokiwa� g�ow�. - Max - zwr�ci� si� do policjanta - ci ch�opcy to Trzej Detektywi z Rocky Beach. Ch�opcy, to jest kapitan Max Berg z naszego oddzia�u policji. - Trzej Detektywi - kapitan Berg si� u�miechn��. - S�ysza�em o was od komendanta Reynoldsa. Bardzo was ceni. Ch�opcy promienieli z dumy. - To Hanley sprowokowa� moich ludzi - m�wi� pan Crowe. - Ale nie powinni byli straci� opanowania. Musz� na zebraniu komitetu wyst�pi� o wykluczenie pop�dliwych. - W porz�dku, John - powiedzia� kapitan Berg. - Tym razem nie b�dzie aresztowa�. Ode�l� ci�ar�wki z powrotem, wy�lij twoich pikietuj�cych do domu, a ja ustawi� tu policjant�w na posterunku. Mo�ecie dla och�oni�cia przerwa� protest na dzie�. Crowe podzi�kowa� kapitanowi i wzi�� ch�opc�w z powrotem na parking przy przystani, gdzie wsiedli do starego, odrapanego buicka. - Prosz� pana - odezwa� si� Jupiter, kiedy ju� ruszyli - to tak wszystko wygl�da�o, jakby ci bracia Connorsowie z rozmys�em podjudzali pa�skich pikietuj�cych. Jakby chcieli, �eby wkroczy�a policja i by� mo�e zakaza�a protestu. - Oni wcze�niej wr�cili spod platformy na l�d - doda� Bob. - W tym te� mo�e kry� si� przyczyna, dla kt�rej pa�ska ��d� traci paliwo - ci�gn�� Jupiter. - Chc� pana zdyskredytowa�. Powoduj�c ustawicznie to, �e ��d� komitetu musia�a opu�ci� stanowisko wcze�niej, ni� powinna, chcieli zniech�ci� innych protestuj�cych. - S�dzisz, �e bracia Connorsowie mog� pracowa� dla sp�ki naftowej? - zapyta� pan Crowe. - �e staraj� si�, �eby�my wygl�dali na awanturnik�w? Jupiter skin�� g�ow�. - To stary chwyt, prosz� pana. - Nie wydaje mi si�, Jupe - powiedzia� Pete. - Ten Hanley nie sprawia wra�enia cz�owieka, kt�ry potrzebuje pomocnik�w do wywo�ywania awantury. Ale by� mo�e rzeczywi�cie podbiera paliwo, �eby zdyskredytowa� pana Crowe�a. - By� mo�e - przyzna� Jupiter. Pan Crowe skr�ci� na podjazd du�ego domu. Znajdowali si� we wschodniej cz�ci miasta, w dzielnicy du�ych, drewnianych dom�w, przewa�nie odnowionych, z zadbanymi trawnikami i ogrodami kwiatowymi. Ale dom pana Crowe�a do nich nie nale�a�. By� zrujnowany i odrapany, otacza�y go wysokie stare drzewa i krzewy r�ane i nie posiada� w og�le trawnik�w. Ale Jupiter by� tak pogr��ony w rozmy�laniach, �e nie zwraca� uwagi na dom. - Natomiast pan MacGruder jakby stara� si� zapobiec wszelkim niesnaskom - rozwa�a�. - Zale�y mu na utrzymaniu spokoju. - Mnie r�wnie�, Jupiterze - powiedzia� pan Crowe. - Przemoc do niczego nie prowadzi. - Tak - przyzna� Jupiter - ale ja si� zastanawiam, czy pan MacGruder mo�e mie� jaki� specjalny pow�d, �eby utrzyma� obecny stan rzeczy. - Z pewno�ci� ryzykowa�, przeciwstawiaj�c si� panu Hanleyowi - zauwa�y� Bob. Dochodzili do frontowych drzwi, gdy zza domu dobieg� ich g�o�ny trzask. - Co, u...? - zacz�� pan Crowe. Kto� bieg� ha�a�liwie przez ogr�d za domem. - Biegiem! - krzykn�� Pete, p�dz�c pierwszy. Wszyscy ruszyli za nim. Za domem znajdowa� si� ma�y sad cytrynowy. zajmowa� ca�� przestrze� mi�dzy domem a p�otem. Cz�owiek w czarnym stroju nurka ucieka� mi�dzy drzewami. Wspi�� si� na p�ot i przepad�. ROZDZIA� 4 W�cibski intruz - Patrzcie! - zawo�a� Bob. - Okno od strony ogrodu! By�o otwarte. Wprost pod nim le�a� przewr�cony pojemnik na �mieci. - Ten cz�owiek uda� si� do domu! Musimy go schwyta�! - wykrzykn�� Jupiter. Pan Crowe przytakn��. - Za tylnym p�otem jest alejka. Tamt�dy najprawdopodobniej ucieka. Bob i Pete, wracajcie na ulic� i odetnijcie mu drog� po obu ko�cach alei! My z Jupiterem ruszymy za nim przez p�ot. Bob i Pete znikn�li za domem. Pan Crowe pobieg� przez sad, za nim Jupiter. Pisarz zr�cznie przesadzi� p�ot. Jupiter wdrapa� si� mozolnie na parkan i zwali� si� na ziemi� po drugiej stronie. Ale pozbiera� si� szybko, z wypiekami na twarzy, i stan�� w alejce przy panu Crowe. Rozgl�dali si� w lewo i w prawo. - Uciek�! - pan Crowe by� wyra�nie roze�lony. Na obu ko�cach alejki pojawili si� Bob i Pete. Obaj rozk�adali r�ce i kr�cili g�owami. Nigdzie nie widzieli intruza! - Musia� si� wydosta� na nast�pn� ulic� przez s�siedni ogr�d - stwierdzi� pan Crowe. Da� d�oni� znak Bobowi i Pete�owi, �eby pobiegli do nast�pnej przecznicy. Sam przeci�� alejk� i przez najbli�szy ogr�d wydosta� si� na r�wnoleg�� ulic�. Jupiter towarzyszy� mu, dysz�c ci�ko. Na ulicy nie by�o nikogo opr�cz Pete�a i Boba. - Zguu... bili�my go - wysapa� Jupiter. Pan Crowe skin�� ponuro g�ow�. Bob i Pete przydreptali do nich z wolna. Pete by� pe�en w�tpliwo�ci. - �aden samoch�d nie wyjecha� ani z tej ulicy, ani z alejki. Jak wi�c ten cz�owiek m�g� si� st�d wydosta�? - Musia� nas zmyli� i zawr�ci�, gdy pobiegli�my za nim - stwierdzi� Jupiter - albo gdzie� si� ukry�. Teraz ju� go nie znajdziemy. Zdeprymowani powlekli si� do ogrodu pana Crowe�a. - By� w stroju nurka - powiedzia� Bob. - A bracia Connorsowie mieli na sobie bluzy od takich stroj�w! - W Santa Barbara kr�ci si� pe�no ludzi w takich ubiorach. Nawet ja mam taki - odpar� pan Crowe. Szli przez sad, gdy Pete zatrzyma� si� nagle. - Tam si� kto� chowa - szepn��. Wskaza� naro�nik domu, gdzie kto� nisko pochyla� si� za krzakami kamelii. Pan Crowe si� roze�mia�. - To Torao, m�j nowy ogrodnik. Nie wiedzia�em, �e ju� przyszed�. Mo�e on widzia� intruza? Podeszli spiesznie do ogrodnika, kt�ry starannie nawozi� kamelie. By� to m�ody, najwy�ej dwudziestoletni Japo�czyk, niski i szczup�y. Nosi� trykotow� koszulk�, szorty i sanda�y. - Jak si� masz, Torao - powita� go pan Crowe. Ogrodnik podni�s� g�ow� wystraszony. By� tak poch�oni�ty swym zaj�ciem, �e nie us�ysza� ich krok�w. U�miechn�� si� szeroko, kiwn�� g�ow�, ale si� nie odezwa�. - Czy od dawna tu jeste�, Torao? - zapyta� pan Crowe. - Dopiero przyj��. - Czy widzia�e� kogo� ko�o domu? Kogo� w stroju nurka? - Nie widzie� - potrz�sn�� g�ow� Torao. - Nie s�ysza�e�, jak gonili�my go? - zapyta� Jupiter. Torao zamruga� oczami. - W�a�nie przyj��. Nie s�ysze�. Mia� mi�y g�os, ale wyczuwa�o si� w nim zdenerwowanie, jakby nie by� zbyt pewny siebie w obcym kraju. U�miecha� si�, cho� wydawa� si� zak�opotany. - W porz�dku, Torao - powiedzia� pan Crowe. - I jeszcze chcia�em ci� prosi�, �eby� dzisiaj w nocy popilnowa� �Wiatru morskiego�. - Popilnowa�? - Torao zmarszczy� czo�o, wreszcie zrozumia�. - Ach, tak. Mo�e. - To dobrze. - Pan Crowe odwr�ci� si� do ch�opc�w. - Chod�my si� przekona�, o ile si� to oka�e mo�liwe, czego chcia� m�j �go��. Ju� odchodzili, kiedy Torao odezwa� si� nagle. - Widzie� dw�ch ludzi. Sta� na rogu. - Jak wygl�dali? - zapyta� szybko Jupiter. Drobny ogrodnik spojrza� na pana Crowe�a z nieszcz�liw� min�. Pisarz przyszed� mu z odsiecz�. - Jego angielski nie jest wystarczaj�co bogaty, Jupiterze. Obawiam si�, �e wi�cej nie potrafi nam powiedzie�. Weszli do domu, a pan Crowe zaprowadzi� ich do pokoju, w kt�rym intruz zostawi� otwarte okno. By� to gabinet pisarza, ma�y pok�j z biurkiem, na kt�rym pi�trzy�y si� ksi��ki, notatki, le�a� gotowy manuskrypt i rz�dy kolorowych pi�r oraz stara maszyna do pisania. Opr�cz biurka w pokoju znajdowa�y si� jeszcze dwa krzes�a, stary odtwarzacz stereo i trzy obdrapane szafki na akta. W rogu sta�o du�e radio nadawczo-odbiorcze, s�u��ce do komunikowania si� ze statkiem. G�rna szuflada jednej z szaf by�a wysuni�ta, a na wierzchu szafki le�a� otwarty notes i du�a mapa. - Czego on szuka� w mojej ksi��ce komitetowej? - powiedzia� pan Crowe, patrz�c na notes. Pete wzi�� z szafki map�. - O, to jest mapa morska raf i wykres g��boko�ci w�d wok� wysp. - Tak� map� mo�na dosta� wsz�dzie - zauwa�y� ze zdziwieniem pan Crowe. Jupiter przyjrza� si� mapie. - Ale nie mo�na dosta� mapy z naniesion� now� platform� i tras� pa�skich rejs�w. A co jest w tym notesie? - Tylko codzienny program naszego protestu. Co planujemy robi� pod platform� i na molu, o kt�rej godzinie wyp�ywamy i wracamy, kt�re �odzie b�d� bra�y udzia� w akcji na morzu, a kto b�dzie demonstrowa� na l�dzie i tym podobne. - Czy to si� ju� zdarzy�o? To znaczy, czy kto� przedtem tu wchodzi� i zagl�da� do notatnika? - zapyta� Jupe. Pan Crowe si� zamy�li�. - Mo�liwe, �e tak, Jupiterze. Nigdy wprawdzie nie widzia�em tu nikogo, ale czasami mia�em wra�enie, �e kto� rusza� notes. Nie przyk�ada�em do tego wagi, ale teraz... Przerwa�o mu pukanie do drzwi. Do gabinetu zajrza� Torao. - Cz�owiek przyj�� - zaanonsowa�. Do pokoju wszed� pan Andrews. - No i co? Tajemnica wyja�niona? - Niestety, zdo�ali�my jedynie znale�� kilka nowych tajemnic - odpowiedzia� pan Crowe. - Mam nadziej�, �e panu powiod�o si� lepiej. - Tak, zrobi�em kilka interesuj�cych wywiad�w z pa�skimi lud�mi. Nagra�em naprawd� dobry materia�. Teraz b�d� rozmawia� z przedstawicielami sp�ki naftowej. Idziecie ze mn�, ch�opcy? - Czemu nie, tato - Bob westchn��. - Niewiele mo�emy tu zdzia�a�. - Mo�e po drodze wst�pimy na obiad - zaproponowa� Pete. Pan Andrews roze�mia� si�. - To si� da zrobi�. P�jdzie pan z nami na obiad, Crowe? - Wol� nie wychodzi� z domu. Co� si� tu �wi�ci, chcia�bym tylko wiedzie�, co i dlaczego. Jupiter wci�� trzyma� notes i przygl�da� si� mapie raf i wysp. - Panie Crowe, czy ma pan ksi��k� pok�adow� �Wiatru morskiego�? - zapyta�. - Jest u kapitana Jasona, kt�ry prawdopodobnie wci�� przebywa na statku. - Wobec tego, dzi�kuj� panu, panie Andrews, za zaproszenie na wywiad ze sp�k� naftow�, ale wol� wr�ci� do naszego motelu. Je�li nie ma pan nic przeciw temu, wst�pi�bym po drodze na �Wiatr morski�. - Jupe, wpad�e� na jaki� pomys�! - wykrzykn�li r�wnocze�nie Bob i Pete. - By� mo�e - powiedzia� tylko ku irytacji Boba i Pete�a. - Z obiadu te� zrezygnujesz? - zapyta� pan Andrews. - No, my�l�, �e zmieszcz� w moim programie jaki� ma�y obiadek - odpowiedzia� Jupiter spiesznie. Wszyscy si� roze�miali. ROZDZIA� 5 Niespodziewani go�cie By�o ju� ciemno, kiedy pan Andrews, Bob i Pete wr�cili do motelu przy Stale Street. Jupitera, kt�rego zostawili tu po obiedzie, zastali za biurkiem. Przed nim le�a�a roz�o�ona ksi��ka pok�adowa �Wiatru morskiego� oraz notes pana Crowe�a i mapa morska. Pete opad� na fotel. - Cz�owieku, nigdy nie przypuszcza�em, �e wywiad to taka ci�ka praca! - M�wi� wszystko, tylko nie to, co chcesz us�ysze�. Naprawd� trudno wydoby� z nich rzeczy istotne - zgodzi� si� z nim Bob. Pan Andrews si� za�mia�. - To nale�y do mojej pracy, ch�opcy. Czasami mo�na zebra� najlepszy materia�, daj�c ludziom m�wi�, co chc�. Wyjawiaj� wtedy, kim naprawd� s� i co naprawd� my�l�. - Tak wi�c pan Hanley nie przejmuje si� ptakami i rybami i nienawidzi obro�c�w �rodowiska - powiedzia� Pete. - Nie obchodzi go, co si� stanie z reszt� �wiata, byle jego sp�ka sprzedawa�a du�o benzyny - doda� Bob. - Obaj z panem Yamur� maj� odmienny od naszego pogl�d na to, co jest dla �wiata dobre - powiedzia� pan Andrews. - I maj� pewn� racj� m�wi�c, ilu ludzi straci prac�, je�li zaniechamy wydobycia ropy naftowej. W obecnej chwili �wiat rzeczywi�cie potrzebuje jej du�o. - Kim w�a�ciwie jest Yamura? - zapyta� Jupiter zza swojego biurka. - Jest przemys�owcem z Japonii, przyby�ym jako konsultant sp�ki naftowej. Zdaje si�, �e jego rodzina posiada od wielu lat przedsi�biorstwo naftowo-chemiczne w Japonii. - Mo�e nauczy czego� pana Hanleya - wtr�ci� Bob. - Japo�czycy dbaj� o �rodowisko nie lepiej od Hanleya - pan Andrews spojrza� na zegarek. - Mam jeszcze spotkanie z kierownikiem miejscowego oddzia�u sp�ki, MacGruderem. W jego biurze powiedzieli mi, �e mo�e przebywa na molu. Je�li chcecie, mo�ecie p�j�� ze mn� a wst�pimy po drodze na lody, dobrze? - To brzmi zach�caj�co - ucieszy� si� Pete. Jupiter wsta�. - Niestety obiecywali�my panu Crowe�owi wr�ci� jeszcze dzi� wiecz�r. - Tak? - zdziwi� si� Bob. - Rany, Jupe, ja sobie nie... - zacz�� Pete, ale otrzyma� kopniaka od Boba. - Ach, tak, pami�tam. Powiedzieli�my mu, �e wr�cimy p�niej, �eby... �eby... - Uzgodni� plany na jutro - doko�czy� Jupiter. - Wobec tego sam p�jd� poszuka� MacGrudera - powiedzia� pan Andrews. - Je�li go nie znajd�, wpadn� jeszcze do lokalnej gazety �Sun-press�, obejrze� ich fotosy. Nie wr�c� p�no i wy, ch�opcy, te� wr��cie szybko. Jutro czeka nas d�ugi dzie�. Gdy tylko pan Andrews wyszed�, Pete zacz�� rozciera� nog� w kostce, narzekaj�c: - Nie musia�e� mnie tak mocno kopa�. Nie pami�tam, �eby kto� co� m�wi� o powrocie do pana Crowe�a... - Pete! - przerwa� mu Bob. - Przecie� Jupe rozwi�za� zagadk�! Prawda, Jupe? - My�l�, �e tak - odpar� Jupiter z przechwa�k� wyczuwaln� w g�osie. - W ka�dym razie wi�ksz� jej cz��. Rozwi�zanie zawarte jest tutaj, w ksi��ce pok�adowej �Wiatru morskiego�. Dodaj�c to, co ju� wiemy, my�l�, �e mog� dok�adnie powiedzie� panu Crowe�owi, co dzieje si� z jego paliwem! - M�w! - wykrzykn�li obaj. Jupiter si� u�miechn��. - Powiem, jak b�dziemy na miejscu. Bob i Pete zrz�dzili troch�, ale pomogli Jupiterowi zabra� wszystko z biurka i razem z nim opu�cili motel. Wiecz�r by� spokojny. Doszli State Street do oddalonej tylko o par� przecznic Garden Street. Drzwi otworzy� im sam pan Crowe i wprowadzi� ponownie do swego zaba�aganionego gabinetu. Z kr�tkofal�wki w rogu dobieg� komunikat ochrony wybrze�a, donosz�cy, �e huragan przesuwa si� na p�noc. - Nie spodziewa�em si� was, ch�opcy... - zacz�� pan Crowe. - Jupe rozwi�za� tajemnic�! - wpad� mu w s�owo Pete. - No, wi�ksz� jej cz�� - sprostowa� Jupiter. - Wspaniale, Jupiterze! - wykrzykn�� pan Crowe. - M�w. - Tak, prosz� pana. A wi�c wzi��em ksi��k� pok�adow� �Wiatru morskiego� i por�wna�em... Urwa�, gdy� rozleg�o si� nagle pukanie do drzwi frontowych. By�o natarczywe, nagl�ce. Pan Crowe poszed� otworzy� drzwi i wr�ci� z Paulem MacGruderem. - Czego chcia� tutaj Yamura? - zapyta� MacGruder szorstko, wpatruj�c si� w pisarza. - Japo�ski biznesmen, kt�rego widzieli�my na molu? - odpar� pan Crowe ze zdziwieniem. - Nie by�o go tutaj. - Jak to nie by�o? - Paul MacGruder by� r�wnie zdziwiony. - Widzia�em go. Wszed� do pa�skiego ogrodu niemal p� godziny temu, a w�a�nie teraz wyszed� i odjecha�! - Nigdy go nawet nie pozna�em osobi�cie! - powiedzia� pan Crowe ostro. - Ale ja go widzia�em! Dwaj panowie patrzyli na siebie, a Jupiterowi nagle rozb�ys�y oczy. - By� mo�e tylko obserwowa� dom - wtr�ci�. - Szpiegowa� pana Crowe�a! - Z polecenia sp�ki naftowej! - wykrzykn�� Bob. - Albo z innej przyczyny - powiedzia� Jupiter. - By� mo�e nie przebywa tu tylko jako konsultant sp�ki. Zapad�a cisza. Po chwili Paul MacGruder skin�� g�ow�. - Jest tutaj od tygodnia i nie wybra� si� nawet, �eby obejrze� platform�, dopiero dzi� by� na molu. Us�ysza�em dzi� wiecz�r, jak rozmawia� przez telefon o panu Crowe i prote�cie, wi�c kiedy wyszed� z biura w po�piechu, poszed�em za nim. Pojecha� prosto tutaj. - Czego on m�g� chcie� ode mnie? - zastanawia� si� pan Crowe. MacGruder wzruszy� ramionami. - Wygl�da na to, �e zachodz� tu jakie� nielegalne operacje - m�wi� z powag�. - Na przyk�ad dzi� na molu. Nie chc� okaza� si� nietaktowny, ale odnios�em wra�enie, �e pewni pa�scy demonstranci starali si� pom�c Hanleyowi. Z rozmys�em wszcz�li b�jk�, zmuszaj�c policj� do wkroczenia i ewentualnie zakazania ca�ej akcji protestacyjnej. - To �mieszne! - powiedzia� pan Crowe. - Mo�e i �mieszne, ale dziej� si� dziwne rzeczy. Na molu nieomal wybuchaj� rozruchy, kto� dokonuje akt�w sabota�u na platformie i na pa�skiej �odzi, zupe�nie jakby starano si� was skompromitowa�. - Och, pan si� wypowiada w taki spos�b, jakby pan chcia�, �eby protestuj�cy wygrali - odezwa� si� Jupiter z niewinn� min�. - Przecie� pan pracuje dla sp�ki naftowej. MacGruder spojrza� na Jupitera i twarz mu pociemnia�a. - Moj� prac� jest wydobywanie ropy naftowej, m�ody cz�owieku - powiedzia�. - Ale obowi�zkiem ka�dego z nas jest my�lenie o �rodowisku. Obowi�zek ten ci��y nawet na producentach ropy naftowej. Z tymi s�owami opu�ci� pok�j. Niebawem us�yszeli warkot odje�d�aj�cego samochodu. W gabinecie tylko g�os spikera zak��ca� cisz�. Donosi�, �e huragan Baja przesuwa si� na p�noc w stron� l�du i oczekuje si�, �e straci na sile nad p�wyspom Baja. - Po co by Yamura mia� mnie szpiegowa�? - zapyta� pan Crowe. - Je�li to rzeczywi�cie robi - powiedzia� Bob. - To s� tylko przypuszczenia MacGrudera. - Tak - zgodzi� si� Jupiter - ale je�li to robi, dlaczego to mia�oby martwi� pana MacGrudera? On si� zachowuje tak, jakby mu zale�a�o, �eby protest trwa� dalej. - Co nas to obchodzi! - wykrzykn�� Pete. - Jupe, co z nasz� tajemnic�? Dlaczego �Wiatr morski� ma straty w paliwie? Jupe u�miechn�� si� i po dramatycznej przerwie powiedzia�: - Poniewa� przewozi do platformy co� bardzo ci�kiego! ROZDZIA� 6 Jupiter znajduje rozwi�zanie - To niemo�liwe, Jupiterze! - powiedzia� pan Crowe. - Nie tylko mo�liwe, prosz� pana, ale to musi by� prawdziwa przyczyna tych ubytk�w paliwa - upiera� si� Jupiter. - Jak by to by�o mo�liwe, �eby�my co� przewozili i nie wiedzieli o tym? - Tego jeszcze nie wiem - przyzna� Jupiter. - Wiem jednak, �e przewozicie i �e jest to co� ci�kiego. Stanowi to jedyne mo�liwe wyja�nienie tajemnicy utraty paliwa. - Jeste� tego pewien, Jupe? - zapyta� Bob z pow�tpiewaniem. - Najzupe�niej pewien - odpowiedzia� Jupiter z moc�. - Pan Crowe i kapitan Jason sprawdzili silnik, baki i wska�nik paliwa i nie znale�li �adnego uszkodzenia. Sprawdzili poziom paliwa tyczk� pomiarow�. Wyruszaj�c do platformy, �Wiatr morski� mia� za ka�dym razem pe�ne baki. Nikt nie m�g� ukra�� paliwa na morzu i nie widziano, �eby kto� wchodzi� na ��d� w czasie postoju w przystani. Tak wi�c... - Zaraz, zaraz, Jupe - przerwa� mu Bob - skoro nikt nie wchodzi� na �Wiatr morski�, to jak m�g� na niego co� za�adowa�? - Tego jeszcze nie wiem, ale jako� si� to odbywa�o. Przyw�dca Trzech Detektyw�w spogl�da� na pozosta�ych wyczekuj�co. Bob i Pete wiercili si� niespokojnie na krzes�ach. Pan Crowe patrzy� na Jupe�a chwil�, wreszcie skin�� g�ow�. - Zgoda, Jupiterze. M�w dalej, s�uchamy. Co naprowadzi�o ci� na to rozwi�zanie? - Ksi��ka pok�adowa �Wiatru morskiego�, prosz� pana. Po pierwsze, skoro ilo�� paliwa zawsze, opr�cz tych czterech wypadk�w, okazywa�a si� wystarczaj�ca, obliczenie potrzeb paliwowych na dop�yni�cie do platformy, pozostanie tam ca�y dzie� i powr�t musia�o by� poprawne. Po drugie, zdaje si� oczywiste, �e nie dosz�o do utraty paliwa skutkiem przecieku, kradzie�y lub z�ego funkcjonowania silnika. Po trzecie, skoro nie by�o strat paliwa, �Wiatr morski� przez te cztery dni po prostu zu�ywa� go wi�cej. - Tak, to jest logiczne - przyzna� pan Crowe. - Ale... - Ale dlaczego �Wiatr morski� zu�ywa� paliwa raz mniej, raz wi�cej? - podj�� Jupiter. - To jest podstawowe pytanie. Ot� pierwsz� mo�liw� tego przyczyn� by�aby, oczywi�cie, jaka� zmiana w funkcjonowaniu silnika. Ale to ju� wyeliminowali�my. Drug� by�aby zmiana jako�ci samego paliwa. By� mo�e przez te cztery dni tankowano paliwo inne, ni�szej jako�ci, co obni�y�o jego wydajno��. - To ciekawa my�l, Jupe! - wtr�ci� Pete. - Dlatego w�a�nie poszed�em po ksi��k� pok�adow� i zapyta�em kapitana Jasona, czy przez te cztery dni pobiera� paliwo z r�nych �r�de�. - Nie. My r�wnie� my�leli�my o tym, Jupiterze - powiedzia� pan Crowe. - Ale kapitan Jason kupuje zawsze paliwo na stacji benzynowej w przystani. - Tak, i mnie to potwierdzi�, a nie wydaje si� prawdopodobne, �eby jako�� benzyny z tej samej stacji zmienia�a si� tak drastycznie z dnia na dzie�. Trzeci� mo�liwo�ci� by�o, �e �Wiatr morski� z jakich� powod�w wyp�ywa� dalej w tych czterech dniach, �e wyd�u�a� swoj� tras�. Ale pan nie wspomnia� o �adnym zbaczaniu czy p�yni�ciu okr�n� drog�, a ksi��ka pok�adowa potwierdza, �e nie mia�o to miejsca. W�tpi�, by zar�wno pan, jak i kapitan Jason mogli zapomnie� o czterech okr�nych rejsach! - Nie by�o �adnych takich rejs�w - przyzna� pan Crowe. - A wi�c nie tracili�cie paliwa, jego jako�� si� nie zmieni�a, silnik pracowa� normalnie