8555
Szczegóły |
Tytuł |
8555 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8555 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8555 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8555 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA PURPUROWEGO PIRATA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�: JAN JACKOWICZ)
S�owo od Alfreda Hitchcocka
Witam Was, mi�o�nicy kryminalnych tajemnic i zagadek. Zn�w mam przyjemno�� zach�ci� Was do prze�ledzenia tajemniczej afery, wyja�nionej przez Trzech Detektyw�w.
Ale najpierw chcia�bym przedstawi� Wam m�odych superwywiadowc�w. Jednym z nich jest Pierwszy Detektyw Jupiter Jones, kr�py ch�opak uwielbiaj�cy dobre jedzenie i dobre zagadki. Obdarzony doskona�� pami�ci� i wspania�� zdolno�ci� dedukcyjnego my�lenia, nie raz ju� wydobywa� ca�� tr�jk� ze �lepych zau�k�w i niebezpiecznych pu�apek. Rami� w rami� z Jupiterem dzia�a wysoki i atletycznie zbudowany Drugi Detektyw, czyli Pete Crenshaw, kt�ry czasami reaguje nerwowo na zagro�enia, ale potem �mia�o stawia im czo�o. Trzecim, ale bynajmniej nie ostatnim cz�onkiem zgranej grupy jest Bob Andrews, zajmuj�cy si� dokumentacj� i analizami, godny zaufania, spokojny m�odzieniec, dzielnie wspieraj�cy swych przyjaci� - detektyw�w.
Tym razem m�odzi obro�cy prawa prowadz� dochodzenie, kt�re rozgrywa si� na terenie dawnej kryj�wki Purpurowego Pirata, a tak�e na pok�adzie �Czarnego S�pa�, zbudowanego na wz�r pirackiego okr�tu. Pewne dziwne wydarzenia ka�� im przypuszcza�, �e nad brzegiem zatoki, kt�ra niegdy� by�a rajem kalifornijskich pirat�w i korsarzy, dzia�a kto�, kto stara ale o�ywi� tradycje wyczyn�w i sprawek dawnych morskich rzezimieszk�w.
Tajemnicze i ryzykowne przygody bezustannie wystawiaj� na pr�b� inteligencj� ch�opc�w i zmuszaj� ich do wydobywania si� z tarapat�w i zasadzek. Spr�bujcie im dor�wna� i sprawd�cie, czy byliby�cie zdolni, pr�dzej ni� oni sami, rozwi�za� TAJEMNIC� PURPUROWEGO PIRATA!
Alfred Hitchcock
Rozdzia� 1
Korsarze! Piraci! Rozb�jnicy!
W pokoju rozleg� si� ostry dzwonek budzika. Pete Crenshaw otworzy� jedno oko i j�kn�� �a�o�nie. Zaczyna� si� dopiero drugi tydzie� letnich wakacji, a on ju� nie m�g� od�a�owa� tego, �e zgodzi� si� na prac� przy porz�dkowaniu podw�rza najbli�szych s�siad�w, kt�rzy wybrali si� w podr�. Jednak finanse m�odzie�owej agencji detektywistycznej, do kt�rej nale�a�, znalaz�y si� w op�akanym stanie po ko�cz�cej rok szkolny wyprawie do Disneylandu i paczka zgranych przyjaci� potrzebowa�a na gwa�t �wie�ych funduszy na wakacyjne przedsi�wzi�cia. Pozostali dwaj detektywi tak�e zaprz�gli si� do roboty: Bob Andrews pomaga� w miejscowej bibliotece, a Jupiter Jones bez wi�kszego zapa�u zgodzi� si� przepracowa� dodatkowe godziny w sk�adzie z�omu Jones�w, na terenie kt�rego mieszka� razem z wujem Tytusem i ciotk� Matyld�.
Widz�c, �e post�kiwanie nie zdaje si� na nic, Pete zwl�k� si� w ko�cu z ��ka, machinalnie naci�gn�� koszulk� i wskoczy� w spodnie. Zszed�szy do kuchni stwierdzi�, �e ojciec siedzi ju� przy �niadaniu.
- Ranny ptaszek z ciebie, Pete - powita� go senior rodu Crenshaw�w szczerz�c z�by w szerokim u�miechu.
- Musz� odwali� t� idiotyczn� robot� u s�siad�w - mrukn�� zaspanym jeszcze g�osem Pete, a potem wyj�� z lod�wki przygotowany dla niego sok pomara�czowy.
- Zarabiasz na wakacje, co? Niewykluczone, �e s� �atwiejsze sposoby na podreperowanie kasy. Rzu� na to okiem. Kto� w�o�y� to wczoraj wieczorem do skrzynki na listy.
Kiedy Pete zaj�� miejsce przy stole, pan Crenshaw podsun�� w jego stron� �wistek ��tawego papieru. Poci�gn�wszy �yk ze szklanki, Pete podni�s� kartk� do oczu. Przypomina�a reklamow� ulotk�, jakich wiele miejscowi przedsi�biorcy dostarczaj� codziennie do dom�w i prywatnych mieszka�. Pete czyta� j� z coraz wi�kszym podekscytowaniem. Jej tre�� by�a nast�puj�ca:
KORSARZE! PIRACI!
Mi�o�nicy przyg�d! Historycy! Mole ksi��kowe!
Potomkowie morskich zb�jc�w!
Towarzystwo na Rzecz Oddania Sprawiedliwo�ci Korsarzom, Piratom, Rozb�jnikom Morskim i Przydro�nym Zb�jcom zap�aci 25 dolar�w za godzin� ka�demu, kto dostarczy szczeg�owych informacji o miejscowych piratach, rozb�jnikach, gangsterach i innych barwnych postaciach z przest�pczego �wiatka dawnej Kalifornii.
Zg�asza� si� na ulic� De La Vina 1995
codziennie od 18 do 22 czerwca
w godzinach od 9�� do 17��.
RABUSIE! ZB�JCY!
- O rany! - wykrzykn��, przebieg�szy wzrokiem ulotk�. - Tato, mo�emy zbi� na tym maj�tek! Mam na my�li to, �e wiemy o ca�ym mn�stwie dawnych niebieskich ptaszk�w, jacy dzia�ali w tej okolicy. A szczeg�lnie du�o wie o nich Jupiter. Musz� jak najpr�dzej pokaza� t� ulotk� Jupe�owi i Bobowi. Dzi� mamy osiemnastego i jest ju� prawie �sma!
- No, no - powiedzia� pan Crenshaw - obiecuj�ca sprawa! Ale zanim zostaniesz milionerem, doko�cz �niadanie.
- Ale� tato! Musz� podla� trawnik, a potem jeszcze...
- Tak, tak, ale co� mi si� zdaje, �e wy wszyscy, a szczeg�lnie Jupiter, sprawniej my�licie przy pe�nym �o��dku. Zjedz co� koniecznie.
Pete westchn�� ci�ko.
- No, to mo�e troch� owsianki!
Sprz�tn�wszy w jednej chwili talerz owsianki, Pete wci�gn�� nosem smakowity zapach grzanek z bekonem, kt�re postawi� przed nim ojciec.
- No, najwy�ej jedna - powiedzia�.
Ojciec u�miechn�� si� bez s�owa. Pete spa�aszowa� stoj�c� przed nim porcj�, na�o�y� sobie nast�pn�, kt�ra znik�a r�wnie szybko jak poprzednia, w potem porwa� ��t� ulotk� i pop�dzi� na dw�r. W chwil� potem by� ju� na terenie s�siedniej posesji. Podla� trawnik i pospiesznie zgrabi� le��ce tu i �wdzie li�cie i suche ga��zki. Potem wskoczy� na rower i pogna� peda�uj�c z ca�ej si�y. Dok�adnie o dziewi�tej by� ju� ko�o d�ugiego, kolorowego parkanu, okalaj�cego sk�adnic� z�omu Jones�w. Na przyozdobionym przez jakich� miejscowych artyst�w p�ocie wymalowany by� ton�cy w zielonych wodach oceanu okr�t, kt�remu przygl�da�a si� zgrabnie wypacykowana rybka. Pete nacisn�� jej oko i szeroka, drewniana sztacheta odchyli�a si� na bok. Zielona Furtka, jak ochrzcili j� ch�opcy, sta�a otworem.
Pete prze�lizn�� si� przez ni� i znalaz� si� w warsztacie Jupitera, urz�dzonym pod go�ym niebem tu� ko�o zamaskowanej Kwatery G��wnej, kt�r� ch�opcy zainstalowali w starej mieszkalnej przyczepie. Tu mie�ci�o si� operacyjne centrum agencji Trzech Detektyw�w. Pete pe�ni� w niej funkcj� Drugiego Detektywa. Zostawiwszy sw�j rower obok dw�ch innych, stoj�cych ju� w warsztacie, Pete w�lizn�� si� na czworakach do wylotu d�ugiej, poobijanej rury, zbyt w�skiej, aby m�g� do niej wpe�zn�� kto� doros�y. Rura, nosz�ca miano Tunelu Drugiego, prowadzi�a pod ogromn� ha�d� wszelkiego �elastwa, kt�ra otacza�a przyczep� ze wszystkich stron. Sama przyczepa by�a tak dobrze ukryta, �e nikt ju� nawet nie pami�ta�, �e co� takiego znajduje si� na z�omowisku. Dotar�szy do ko�ca mrocznej czelu�ci, Pete uni�s� klap� zamontowan� w pod�odze przyczepy i w chwil� potem znalaz� si� w jej ciasnym wn�trzu, umeblowanym i wyekwipowanym dla potrzeb prowadzonych przez ch�opc�w dochodze�.
- Ch�opaki! Popatrzcie na to! - wykrzykn��, pomachuj�c ��t� kartk�. W tej samej chwili znieruchomia� z wytrzeszczonymi oczami. Ko�o biurka sta� lekko puco�owaty, najbardziej z ca�ej paczki rozgarni�ty Pierwszy Detektyw, Jupiter Jones. A nad kt�r�� z szufladek kartoteki pochyla� si� niski, jasnow�osy specjalista od dokumentacji i analiz, Bob Andrews. Obaj mieli w r�kach takie same ulotki!
Na widok kolegi Bob westchn�� z min� cz�owieka ci�ko do�wiadczonego przez los.
- Pi�� minut temu wpad�em tu z t� sam� wielk� nowin�!
- Kt�ra ju� wcze�niej do mnie dotar�a - powiedzia� Jupiter. - Zdaje si�, ch�opaki, �e wszystkim nam przyszed� do g�owy taki sam pomys� na zrobienie du�ej forsy!
Pete wspi�� si� na r�kach i stan�� na pod�odze, a potem rzuci� si� na a� nazbyt hojnie wy�cie�any fotel, uratowany przez ch�opc�w ze z�omowiska.
- Przypuszczam, �e wszyscy mamy ju� po dziurki w nosie tej har�wki - o�wiadczy� ze stanowcz� min�.
- Praca nikomu jeszcze nie przynios�a ujmy - zgani� Drugiego Detektywa Jupiter, siadaj�c przy biurku. - Ale musz� przyzna�, �e nie ma na �wiecie nic bardziej okrutnego i nieludzkiego od sp�dzania jednego dnia po drugim na z�omowisku. Mo�e to Towarzystwo na Rzecz Oddania Sprawiedliwo�ci Korsarzom, Piratom i Rozb�jnikom wybawi nas z tej opresji.
- Mo�e da si� z tego wyci�gn�� cho� par� dolcow ekstra - powiedzia� Bob.
- Ale o kim im opowiemy? - zapyta� Pete.
- No wiesz, jest przecie� ten francuski kapitan de Bouchard - powiedzia� Jupe. - Najs�awniejszy pirat w dziejach Kalifornii.
- Jest bandyta El Diablo, o kt�rym dowiedzieli�my si� przy okazji rozwi�zywania zagadki j�cz�cej jaskini - powiedzia� Pete.
- No i �o�nierze, kt�rzy zamordowali Don Sebastiana Alvaro, �eby zdoby� miecz Cortesa w tajemnicy bezg�owego konia - wtr�ci� Bob.
- Och, i jeszcze ten nast�pca Boucharda, Purpurowy Pirat William Evans - doda� Jupiter, a potem rzuci� okiem na stary, przerobiony przez ch�opc�w zegar szafkowy. - Ale te historyjki znane s� nie tylko nam, proponuj� wi�c, �eby�my si� pospieszyli.
Bez chwili zw�oki trzej przyjaciele rzucili si� do w�azu, a potem pope�zli tunelem Drugim w kierunku warsztatu. Kiedy wychyn�li na powierzchni�, ich uszu dosz�o g�o�ne wo�anie:
- Jupiter! Gdzie si� podzia�e�? Jupiteeer!
- Jupe, to ciocia Matylda? - szepn�� Bob.
G�os ciotki Jupe�a, niewidocznej za ha�d� otaczaj�cego warsztat z�omu, przybli�a� si� coraz bardziej.
- Za�o�� si�, �e znowu znalaz�a nam jak�� robot�! - wyrwa�o si� Pete�owi.
Jupiter zblad�.
- Dajemy nog�! Pr�dko!
Ch�opcy z�apali rowery, przecisn�li si� przez Pierwsz� Bram� i pop�dzili w kierunku �r�dmie�cia Rocky Beach. Kiedy doje�d�ali ju� do podanego w adresie numeru ulicy De La Vina, Bob u�wiadomi� sobie, �e zna to miejsce.
- To taki stary dziedziniec otoczony tynkowanym murem, jeszcze z hiszpa�skich czas�w. Na drugim ko�cu jest par� sklep�w, w wi�kszo�ci pustych.
Jupiter naciska� na peda�y, ci�ko dysz�c.
- Prawdopodobnie dlatego w�a�nie to towarzystwo wybra�o tu lokum dla siebie. Mo�na by�o tanio wynaj�� jakie� pomieszczenia, kt�re b�d� si� doskonale nadawa� na spokojne rozmowy ze wszystkimi, kt�rzy si� zg�osz�.
Ch�opcy min�li ostatni� przecznic� przed numerem 1995 i zobaczyli rosn�cy z minuty na minut� t�umek, cisn�cy si� przed zamkni�t� drewnian� bram� w wysokim murze. Podjechali bli�ej i Jupiter przyjrza� si� zgromadzeniu.
- Tylko paru doros�ych, ca�a reszta to nastolatki i dzieciaki - zauwa�y� z pewn� siebie min�. - Poniewa� mamy dzi� dzie� roboczy, doro�li przyjd� tu w p�niejszych godzinach. To sprzyjaj�ca okoliczno��, ch�opaki.
Uwi�zawszy rowery do �elaznych pr�t�w ogrodzenia s�siedniej posesji, ch�opcy zobaczyli, �e otwiera si� wysoka drewniana furtka. Ukaza� si� w niej elegancki, niskiego wzrostu m�czyzna o siwych w�osach i ogromnych, g�stych w�sach. Mia� na sobie tweedow� marynark�, bryczesy i wysokie, sk�rzane buty do konnej jazdy. Szyj� mia� przewi�zan� jedwabnym szalikiem, a w r�ku dzier�y� je�dziecki bat. Wygl�da� jak jaki� kawalerzysta z dawnych czas�w. Stan�� twarz� w stron� t�umu i uniesieniem biczyka nakaza� cisz�.
- Nazywam si� major Karnes! Pragn� powita� was wszystkich w Towarzystwie na Rzecz Oddania Sprawiedliwo�ci Korsarzom, Piratom, Rozb�jnikom i Zb�jcom. Odb�dziemy rozmowy z ka�dym z was, ale dzi� przyby�o was zbyt wielu, tote� b�dziemy musieli ograniczy� si� teraz do tych, kt�rzy mieszkaj� najdalej! Teraz wys�uchamy tylko os�b, kt�re przyjecha�y spoza granic miasta Rocky Beach. Pozostali mog� wr�ci� do domu. Prosz� przyj�� do nas innego dnia.
Z t�umu da�y si� s�ysze� okrzyki niezadowolenia. Co ro�lejsi ch�opcy zacz�li si� przepycha� i poszturchiwa� nawzajem. Cofaj�c si� przed nimi, major Karnes pchn�� plecami drewnian� furtk�, kt�ra si� za nim zamkn�a! Opar�szy si� o ni�, pr�bowa� co� powiedzie�, ale ch�opcy zag�uszyli go swymi krzykami:
- Ej, o co tu chodzi?
- Chce pan powiedzie�, �e zrobili�my ca�� t� drog� tutaj na darmo?
- Co za bezczelny facet!
Major Karnes machn�� batem w stron� awanturuj�cych si� ch�opc�w.
- Nie zbli�a� si� do mnie, wy... smarkate �obuzy!
Twarze t�ocz�cych si� nastolatk�w wykrzywi�y si� w�ciek�o�ci�. Jeden z nich wyszarpn�� z d�oni m�czyzny kr�tki biczyk i odrzuci� go na bok. Paru innych ruszy�o gro�nie w jego stron�. Major Karnes poblad�.
- Na pomoc! Hubert, do mnie!
Rozw�cieczony t�um naciska� coraz bardziej!
Rozdzia� 2
Nabici w butelk�!
- Na pomoc! - wrzeszcza� major Karnes, widz�c zamykaj�cy si� wok� niego kr�g rozw�cieczonych twarzy. - Hubert, po�piesz si�! Ratunku!
Pete b�yskawicznie odwr�ci� si� do Jupitera.
- Ej, s�uchaj, to si� zaczyna wymyka� spod kontroli. Trzeba co� zrobi�, �eby ten major m�g� wej�� do �rodka. - Nie czekaj�c na odpowied� kolegi, wysoki, muskularny Drugi Detektyw wskoczy� na dach stoj�cego tu� obok samochodu i wyci�gn�� r�k� wzd�u� ulicy.
- Policja! - krzykn��. - Jad� gliny!
St�oczeni przy bramie ch�opcy odwr�cili g�owy w jego stron�. Bob i Jupiter prze�lizn�li si� pr�dko mi�dzy nimi i stan�li ko�o majora.
- Ch�opaki!- dar� si� Pete. - Wiejmy st�d!
Pragn�c da� dobry przyk�ad, Pete zeskoczy� z auta i pop�dzi� w kierunku wylotu ulicy. Paru nastolatk�w bez namys�u pogna�o za nim, inni nie dali si� jednak nabra� tak �atwo. Za ich plecami Bob poci�gn�� ci�kie skrzyd�o drewnianej bramy. Uda�o mu si� uchyli� je tak, �e otworzy�a si� w�ska szczelina.
- T�dy, prosz� pana - powiedzia� Jupiter i popchn�� majora do �rodka. W par� sekund potem spomi�dzy rozbiegaj�cych si� na wszystkie strony wyrostk�w wy�oni� si� Pete i w�lizn�� si� na dziedziniec tu� za majorem Karnesem, Jupiterem i Bobem. Ci�ko dysz�c major opar� si� n wewn�trzn� stron� muru, podczas gdy ch�opcy wsp�lnym wysi�kiem doci�gali masywne skrzyd�o bramy, aby szczelnie j� zamkn��.
- Do diab�a, Hubercie! - wrzasn�� major. - Co za chuliganeria! Policja powinna ich wszystkich pozamyka�!
Dziedziniec wy�o�ony by� pami�taj�cymi dawne czasy, wielkimi kamiennymi p�ytami. Ze szpar mi�dzy nimi wyrasta�y wiecznie zielone drzewa, g��wnie korzenniki i d�akarandy. Wok� ca�ego dziedzi�ca ci�gn�� si� wyroki mur, prawie niewidoczny za jaskrawo ukwieconymi krzewami. Po przeciwleg�ej stronie znajdowa�o si� kilka przylepionych do niego lokali sklepowych. Wszystkie wygl�da�y tak, jakby by�y puste. Na wprost nich sta�a samotnie niewielka ci�ar�wka.
Major wyj�� z kieszeni marynarki czerwon� chusteczk� i otar� ni� czo�o.
- Dzi�kuj� wam za pomoc, ch�opcy, ale prawd� m�wi�c wola�bym na w�asne oczy zobaczy�, jak policja rozprawia si� z t� ha�astr�!
Pete roze�mia� si�
- Wcale nie by�o policji, prosz� pana. Musia�em co� wymy�li�, �eby ich postraszy� i odci�gn�� ich uwag� od pana.
- No i da� nam czas na otwarcie bramy - doda� Bob.
Major otworzy� usta ze zdziwienia.
- Ho, ho, wykazali�cie niez�y refleks. W takim razie porozmawiamy najpierw z wami, bez wzgl�du na to, gdzie mieszkacie! Hubert, ty idioto! Wy�a��e wreszcie!
- O rany, dzi�kujemy panu! - wykrzykn�� Pete do sp�ki z Bobem.
- Nie ma za co. To si� wam po prostu nale�y.
Jupiter zmarszczy� brwi.
- Obawiam si�, �e ci, co si� tam t�ocz� za bram�, pomy�l�, �e pan nas faworyzuje.
- Nie zastraszy mnie byle czeredka uczniak�w - uci�� kr�tko major. - Hubert, kretynie! Gdzie si� podzia�e�?
W drzwiach jednego z pustych sklep�w ukaza� si� wreszcie ogromny, pot�nie zbudowany osobnik i niezdarnie potruchta� w kierunku filigranowego majora. Przypominaj�cy s�onia odzianego w szary, zbyt ciasny szoferski uniform kolos mia� okr�g��, puco�owat� twarz, kt�ra nic nie m�wi�a o wieku jego w�a�ciciela. Na czubku g�stej, rudej czupryny stercza�a �mieszna, malutka szoferska czapeczka. W jego oczach czai� si� strach.
- Bbbardzo przepraszam, panie majorze.
- Idiota! O ma�o mnie tam nie zamordowali! Gdzie� si� tym razem zadekowa�?
- Ppposzed�em na zaplecze, �eby przygotowa� magnetofon. Carl ci�gle na mnie wrzeszcza�, no i nie us�ysza�em...
- Mniejsza o to, co� tam robi�! - przerwa� mu w�ciekle major. - Id� teraz na ulic� i powiedz im, �e otworzymy bram� za dziesi�� minut. Ustaw ich w porz�dnej kolejce i uprzed�, �e nie przyjm� nikogo zamieszka�ego w granicach miasta. Nie ma sensu, �eby ci ludzie czekali!
Hubert pos�usznie podrepta� do bramy. Kiedy j� uchyli�, z t�umu ozwa�y si� znowu wycia i krzyki. Zgromadzeni rzucili si� do wej�cia, jednak na widok olbrzymiego osi�ka stan�li jak wryci. Z szerokim u�miechem major przygl�da� si�, jak Hubert ustawia ich w r�wnym rz�dzie.
- To zdumiewaj�ce, jak Hubert samym tylko ukazaniem si� likwiduje wszelkie k�opoty.
- Zdaje si�, �e on poradzi�by sobie nawet ze mn� - powiedzia� Bob.
- Z tob�? On by zatrzyma� atakuj�cy czo�gi - stwierdzi� Pete.
- Tak, tak, z pewno�ci� - o�wiadczy� z lekcewa��cym odcieniem w g�osie major - o ile nie zapl�ta�by si� we w�asne nogi! No dobrze, ch�opcy, chod�cie za mn�.
Ch�opcy ruszyli za majorem, kt�ry poprowadzi� ich przez g��wne, puste pomieszczenie �rodkowego sklepu do ma�ego pokoiku na zapleczu. Jego okna wychodzi�y na zaro�ni�te, tylne podw�rze, ograniczone wysokim murem. By�y zamkni�te, pod jednym z nich mrucza�o tylko urz�dzenie klimatyzacyjne. Opr�cz biurka, telefonu i kilku sk�adanych krzese�, w pokoju nie by�o �adnych sprz�t�w. Jaki� kr�py, czarnow�osy m�czyzna poch�oni�ty by� manipulowaniem przy stoj�cym na biurku magnetofonie. Mia� na sobie zwyk�e, robocze ubranie.
- Zanim Carl uruchomi magnetofon, opowiem wam o Towarzystwie dla Oddania Sprawiedliwo�ci Piratom, Korsarzom, Rozb�jnikom Morskim i Przydro�nym Zb�jcom - powiedzia� major przysiadaj�c na kraw�dzi biurka z magnetofonem, a potem zacz�� zabawia� si� stukaniem w blat swoim biczykiem. - Towarzystwo zosta�o za�o�one przez mojego, bardzo bogatego, stryjecznego dziadka, w nast�pstwie jego studi�w nad prawdziwymi kolejami �ycia naszego przodka, kapitana Hannibala Karnesa, bardziej znanego pod przydomkiem �Barrakuda�, korsarza, kt�ry w czasach kolonialnych �eglowa� mi�dzy wyspami Morza Karaibskiego.
- O kurcz� - mrukn�� Bob. - Nigdy nie s�ysza�em o kapitanie Karnesie �Barrakudzie�.
- Ja te� nie - doda� w zamy�leniu Jupiter. - Jedynym s�awnym piratem z tamtego regionu, jaki jest mi znany, by� Jean Lafitte.
- No w�a�nie, widzicie? - wykrzykn�� major. - Karnes �Barrakuda� zdoby� w czasie wojny kolonialnej tak� sam� s�aw�, jak Jean Lafitte w wojnie z 1812 roku. I by� tak samo wielkim patriot�, ale historia zapomnia�a o nim! A przy tym ani Karnes, ani Lafitte nie zajmowali si� piractwem. Obaj byli korsarzami, �upi�cymi okr�ty nale��ce do wrogich pa�stw. Karnes napada� na angielskie statki, po czym dostarcza� zdobyczny �adunek bardzo potrzebuj�cym takiej pomocy koloniom, zbuntowany przeciwko brytyjskiej koronie. Lafitte by� natomiast przemytnikiem grabi�cym wy��cznie hiszpa�skie okr�ty i pomaga� genera�owi Jaeksonowi pobi� Anglik�w w wojnie z 1812 roku. Trudno poj��, dlaczego pami�ta si� o jednych ludziach, a zapomina o innych, ale m�j stryjeczny dziadek postanowi� co� z tym wreszcie zrobi�. Dzi�ki swoim milionom za�o�y� towarzystwo, kt�re ma si� zajmowa� publikowaniem artyku��w i ksi��ek historycznych dowodz�cych, �e wielu ca�kiem zapomnianych pirat�w, rozb�jnik�w i innych �otr�w spod ciemnej gwiazdy by�o w rzeczywisto�ci nies�usznie pot�pianymi bohaterami i patriotami, takimi jak Lafitte i Robin Hood!
- Wi�c pan... - zacz�� niepewnie Jupiter.
- Niejedno z tych odkry� wprawi�oby ci� w zdumienie, m�ody cz�owieku! - o�wiadczy� major. - Przez wiele �at m�j stryjeczny dziadek przemierza� ca�y �wiat w poszukiwaniu szczeg�owych informacji o tego rodzaju dawnych zb�jach. A po jego �mierci ja postanowi�em kontynuowa� to szlachetne przedsi�wzi�cie. Mam nadziej�, �e Kalifornia oka�e si� prawdziw� kopalni� pami�tek po bohaterskich rozb�jnikach. A wi�c, je�eli m�j przyjaciel Carl jest gotowy... - doda�, spogl�daj�c pytaj�co w stron� swego towarzysza - ... mo�emy zaczyna�. Kt�ry z was p�jdzie na pierwszy ogie�?
- Ja! - wykrzykn�� Pete. - B�dzie to historia rozb�jnika El Diablo!
Jupiter, kt�ry otworzy� ju� usta, aby rozpocz�� swoj� opowie��, przysiad� na krze�le obok Boba i z zas�pion� min� zacz�� przys�uchiwa� si� Pete�owi, kt�ry pop�yn�� z opowie�ci� o meksyka�skim zb�ju, atakuj�cym ameryka�skich okupant�w po wojnie z Meksykiem. Ledwo jednak Pete zd��y� przedstawi� sylwetk� El Diabla i przeszed� do jego wyczyn�w, major przerwa� mu.
- �wietnie! Ten El Diablo wydaje si� idealnym kandydatem do przedstawienia w kt�rej� z publikacji towarzystwa. Kto nast�pny?
Tym razem Jupiter nie da� si� zaskoczy�.
- Mam dw�ch kandydat�w, panie majorze! Francuskiego korsarza Hipolita de Boucharda i jego kompana Williama Evansa, kt�ry zas�yn�� p�niej jako Purpurowy Pirat! De Bouchard by� francuskim kapitanem na argenty�skim �o�dzie i dzia�a� od roku 1818, kiedy to Argentyna wypowiedzia�a wojn� Hiszpanii. Maj�c do dyspozycji trzydziestoo�miodzia�ow� fregat� �Argentina�, dwudziestosze�ciodzia�owy okr�t �Santa Rosa� i dwustu osiemdziesi�ciu pi�ciu ludzi z dziesi�ciu kraj�w, wyruszy� z zadaniem atakowania hiszpa�skich statk�w i kolonii. By� silniejszy od osadnik�w w G�rnej Kalifornii, spali� wi�c Monterey, pokona� hiszpa�skiego gubernatora Pabla Sol� i zacz�� przymierza� si� do ataku na Los Angeles, kiedy...
- Doskonale! Bardzo dobrze! - wykrzykn�� major Karnes, po czym zwr�ci� si� do Boba. - A ty, ch�opcze, co nam opowiesz?
Zgaszony tak niespodziewanie Jupiter zamruga� z niedowierzaniem. Kiedy Bob zabra� si� do opowiadania o �o�nierzach genera�a Fremonta, kt�rzy pr�bowali wykra�� Don Sebastianowi Alvaro miecz Cortesa, wymieni� z Pete�em znacz�ce spojrzenia.
- Wspaniale! Jeszcze jedna doskona�a historyjka! - przerwa� Bobowi major. - �wietnie si� spisali�cie, ch�opcy. Carl ma to wszystko na ta�mie, tak wi�c kiedy zako�czymy przes�uchania, skontaktujemy si� z wami.
- Skontaktujecie si� z nami? - powt�rzy� jak echo Pete, pozbawiony nagle swej zwyk�ej �mia�o�ci.
- A...ale - zaj�kn�� si� Jupiter - w pana ulotce nie by�o ani s�owa o...
Twarz majora rozja�ni�a si� promiennym u�miechem.
- Kiedy zdecydujemy, kt�re z waszych opowie�ci nadaj� si� do wykorzystania, wezwiemy was znowu, tym razem na pe�ne nagranie po dwadzie�cia pi�� dolar�w za godzin�! Niez�y grosik dla takich ch�opc�w jak wy, no nie? Kiedy b�dziecie wychodzi�, powiedzcie po drodze Hubertowi, �eby przys�a� nast�pnego kandydata.
Oszo�omieni takim obrotem sprawy ch�opcy pomaszerowali ku bramie. Przekazali Hubertowi polecenie Karnesa i powoli przecisn�li si� przez oczekuj�cy na swoj� kolejk� t�umek, a potem stan�li zamy�leni ko�o rower�w. Tym, kt�ry jako pierwszy wypowiedzia� g�o�no my�l dr�cz�c� ich wszystkich by� Pete.
- Ch�opaki, zostali�my nabici w butelk�!
- Ale ta ulotka informowa�a, �e zap�at� otrzyma ka�dy, kto przedstawi jak�� opowie��! - obruszy� si� Bob.
- Tak, z pewno�ci� tak by�o - zgodzi� si� Jupiter.
- Powinni�my donie�� policji o tym oszustwie! - wykrzykn�� Bob.
- Za�o�� si�, �e zostali�my potraktowani w ten spos�b dlatego, �e nie jeste�my jeszcze doro�li - stwierdzi� ponuro Pete.
- Masz racj� - przytakn�� mu Bob. - On na pewno ma zamiar nagrywa� wy��cznie doros�ych!
- Je�eli rzeczywi�cie ma taki zamiar, to z�o�ymy na niego doniesienie o�wiadczy� Jupiter, zaciskaj�c gniewnie usta. - Ale najpierw przyjrzyjmy si� troch� majorowi Karnesowi i jego kompanom. Idziemy!
Rozdzia� 3
Bob si� myli
Pozostawiwszy rowery przymocowane do pr�t�w ogrodzenia, Trzej Detektywi rzucili si� p�dem w boczny zau�ek, aby dosta� si� na ty�y otaczaj�cego dziedziniec muru. Bob i Pete w jednej chwili wdrapali si� po chropowatej, otynkowanej �cianie, po czym wyci�gn�li r�ce, aby pom�c zasapanemu, ale nadrabiaj�cemu min� Jupiterowi. Znajdowali si� teraz za stoj�cymi w r�wnym rz�dzie pomieszczeniami sklepowymi. Szybko znale�li dobrze zamaskowan� kryj�wk� mi�dzy ocieniaj�cym tylne, zaro�ni�te podw�rko starym, wykrzywionym d�bem i roz�o�yst� d�akarand�, sk�d wida� by�o wn�trze zajmowanego przez majora pokoiku. Zobaczyli, �e major Karnes i Carl przes�uchuj� ju� kolejnego ch�opca. Zamkni�te okna i mrucz�ce wci�� urz�dzenie klimatyzacyjne uniemo�liwia�y pods�uchanie tocz�cej si� wewn�trz rozmowy, ale mimo to trzej przyjaciele nie mieli �adnych k�opot�w z ustaleniem, co tam si� dzieje.
- Widzicie? - sykn�� Pete.
Trzej Detektywi zobaczyli, �e znajduj�cy si� w �rodku ch�opak zrobi� nagle zdziwion� min�, zacz�� protestowa�, wreszcie, ponaglany przez majora Karnesa, z oci�ganiem skierowa� si� ku drzwiom. By�o to dok�adne powt�rzenie tego, co przed chwil� przydarzy�o si� im samym.
- A wi�c to dotyczy nie tylko nas - stwierdzi� Bob.
Nagle Jupiter a� podskoczy�.
- Ch�opaki! Przyjrzyjcie si� temu Carlowi!
- O co chodzi, szefie? - spyta� Pete zerkaj�c ukradkiem w kierunku okna.
- Poczekajcie, a� si� sko�czy nast�pne przes�uchanie - powiedzia� Jupiter.
Do pokoiku wszed� kolejny ch�opak i po kr�tkim monologu zosta� wyproszony przez Karnesa. Carl natychmiast nacisn�� przycisk magnetofonu. Odczeka� chwil�, po czym nacisn�� inny przycisk, poprawi� ustawienie mikrofonu i kiedy nast�pny kandydat zacz�� z o�ywieniem swoj� opowie��, w��czy� znowu nagrywanie.
- On po prostu cofa ta�m�, szefie, a potem nagrywa na ni� znowu - powiedzia� powoli Pete. - Nie rozumiem tylko...
- To jasne - stwierdzi� Bob. - On ci�gle u�ywa tej samej kasety! Przewija ta�m� z powrotem i nagrywa w kotko na tej samej stronie!
- Przy okazji automatycznie kasuj�c poprzednie nagranie! - uzupe�ni� Jupiter.
- Kasuj�c to, co by�o nagrane? - zapyta� Pete, wytrzeszczaj�c ze zdziwienia oczy. - Chcesz powiedzie�, �e na ta�mie nie ma ju� �ladu po tym, co im opowiedzieli�my? Wymazali wszystko?
- Nie ma �ladu nie tylko po naszych opowie�ciach, ale i po wszystkich pozosta�ych!
- W takim razie na jakiej podstawie major Karnes ma zamiar wybra� tych, kt�rych wezwie na p�atne przes�uchanie? - zdziwi� si� Pete.
- Na pewno nie na podstawie nagrania - powiedzia� Bob. - Czyli tego, co im opowiedzieli�my.
- Po co wi�c organizuje to wszystko?
- To jest w�a�nie pytanie! - odpar� Jupiter.- Co do mnie, to...
Urwa� nagle, jakby czym� zaniepokojony.
- Ch�opaki, tam jest jaki� doros�y! Zobaczymy, czy potraktuj� go inaczej!
Pan Karnes powita� przyby�ego takim samym zdawkowym u�mieszkiem, po czym kiwn��, g�ow� Carlowi, aby w��czy� magnetofon. M�czyzna nie dojecha� jednak ze swym opowiadaniem dalej ni� jego m�odzi poprzednicy. Major zatrzyma� go klepni�ciem po ramieniu, a potem grzecznie, ale stanowczo wyprosi� za drzwi. Na twarzy m�czyzny odmalowa�o si� zaskoczenie, zupe�nie takie samo, jak w przypadku ch�opc�w.
- �aden z nich nie ma oczywi�cie poj�cia, �e Kames ich nabiera - zauwa�y� Jupiter. - Wszyscy my�l�, �e zostan� wezwani na p�atne nagranie.
- A wi�c to zwyk�e oszustwo - powiedzia� Bob. - Ale po co to wszystko, Jupe?
Jupiter potrz�sn�� g�ow�.
- Nie mam zielonego poj�cia. Zupe�nie nie rozumiem, po co on zadaje sobie tyle trudu z drukowaniem ulotek, �ci�ganiem tu wszystkich tych naiwniak�w, nagrywaniem ich relacji i kasowaniem ta�my. Nic si� tu nie trzyma kupy!
Nienawyk�y do tego, aby nie m�c czego� zrozumie�. Jupiter zacz�� skuba� dwoma palcami doln� warg� - nieomylny znak, �e jego analityczny umys� zaczyna pracowa� na pe�nych obrotach; Nagle Trzej Detektywi spostrzegli, �e w pokoiku na zapleczu pojawi�y si� dwie nowe osoby. Wszed� tam wysoki i szczup�y, brodaty m�czyzna w niebieskim mundurze kapitana marynarki, prowadz�c za r�k� ma�ego ch�opczyka, o par� lat m�odszego od nich samych. Twarz majora Karnesa o�ywi�a si� nagle. U�cisn�wszy d�o� kapitana, major wskaza� przyby�ym krzes�a, a potem da� znak Carlowi, aby w��czy� magnetofon. Kiedy kapitan zacz�� m�wi� do mikrofonu, sam tak�e usiad�. Ma�y ch�opczyk od czasu do czasu wtr�ca� jakie� st�wko. Bob pochyli� g�ow�, aby przyjrze� si� lepiej ch�opcu i jego opiekunowi.
- Znam ich! Ten ma�y to Jeremy Joy, chodzi do naszej szko�y. Zdaje mi si�, �e przyszed� ze swoim ojcem.
- A kim jest jego stary? Kapitanem jakiego� okr�tu? - zaciekawi� si� Pete.
- Dowodzi ma�ym stateczkiem, kt�ry p�ywa po Zatoce Pirat�w - wyja�ni� Bob. - To taka turystyczna atrakcja. Wiesz, robi rejsy po terenie, na kt�rym znajdowa�a si� siedziba Purpurowego Pirata.
- Przypominam sobie - powiedzia� Pete. - Co� w rodzaju ma�ego Disneylandu. P�ynie si� statkiem i ogl�da pirat�w w akcji.
Jupiter kiwn�� g�ow�.
- Ja te� o tym s�ysza�em, nie by�em tam jednak ani razu. Zdaje mi si�, �e organizuj� to dopiero od paru lat. Nie zdoby�o to specjalnej popularno�ci.
- Tak, rzeczywi�cie nie wygl�da na to, �eby odnie�li wielki sukces - przyzna� Bob. - Ale kapitan Joy uwa�any jest za prawdziwego znawc� �ycia Purpurowego Pirata i jego wyczyn�w. Pami�tam, �e zrobi� raz wyk�ad na ten temat w naszej klasie.
- Ej, widzicie? - sykn�� nagle Pete. - Major gdzie� wychodzi!
Pan Karnes podni�s� si� z krzes�a i nie przerywaj�c nagrania, opu�ci� pok�j. W par� chwil p�niej uszu ch�opc�w dosz�y odg�osy w�ciek�ego wycia, dochodz�ce z ulicy po drugiej stronie budynku. Kryj�c si� za krzakami, Pete przemkn�� wzd�u� muru na g��wny dziedziniec, �eby zobaczy�, co tam si� dzieje. Po kilku minutach wr�ci� mocno podniecony.
- Karnes i Hubert odsy�aj� wszystkich pozosta�ych do domu! Major zawiesi� na g��wnej bramie og�oszenie, na kt�rym wypisa� wielkimi literami: PRZES�UCHANIA ZAKO�CZONE! To jego kolejny kant!
Oczom ch�opc�w ukaza� si� znowu major Karnes, kt�ry wr�ci� do pokoiku na zapleczu w towarzystwie niezdarnie pod��aj�cego za nim Huberta. Karnes da� mu znak, �eby by� cicho, po czym usiad� i zacz�� znowu przys�uchiwa� si� opowie�ci kapitana Joya.
- No tak! - powiedzia� z przek�sem Pete. - Zdaje si�, �e kapitana Joya maj� zamiar wys�ucha� do ko�ca.
- Widzisz, Jupe! - wykrzykn�� Bob. - O to w�a�nie chodzi. Kapitan Joy jest ekspertem od Purpurowego Pirata. A temu towarzystwu zale�y wy��cznie na historii Purpurowego Pirata, i dlatego Karnes nie potrzebuje nikogo ju� przes�uchiwa�.
- Nie, to nie to - sprzeciwi� si� Jupiter. - Pami�tasz, ja te� pr�bowa�em m�wi� o Purpurowym Piracie.
- Mo�e nie dos�ysza� tego, co m�wi�e� - mrukn�� Pete.
- Albo zlekcewa�y� twoj� historyjk� - doda� Bob - poniewa� wiedzia� ju� z g�ry, �e o Purpurowym Piracie dowie si� wi�cej od kapitana Joya.
- W takim razie dlaczego nie poszed� po prostu do kapitana Joya i nie zaproponowa� mu zakupienia jego opowie�ci za odpowiednie honorarium? - dopytywa� si� Jupiter.
- No wiesz - zacz�� z zak�opotaniem Bob - ja tylko...
- �eby zaoszcz�dzi� fors�, szefie - stwierdzi� autorytatywnie Pete.
- M�j tata utrzymuje, �e niekt�rzy organizuj� konkursy po to, �eby zdoby� co� taniej, ni� gdyby pr�bowali to tak zwyczajnie kupi�. Wszyscy ludzie lubi� wygrywa� pieni�dze albo zdobywa� je w jaki� �atwy spos�b. Za�o�� si�, �e Bob ma racj�. Ten major wpad� na pomys� zorganizowania przes�ucha� po to tylko, �eby zdoby� opowie�� kapitana Joya.
- By� mo�e to rzeczywi�cie jest odpowied� - powiedzia� powoli Jupiter.
W jego g�osie czai�o si� jednak pow�tpiewanie. Poszczeg�lne fragmenty tej uk�adanki nie ca�kiem do siebie pasowa�y. Postanowi� jednak powstrzyma� si� na razie od dalszych komentarzy i pozwoli� ch�opcom obejrze� do ko�ca kapitana Joya i Jeremy�ego, przemawiaj�cych z zapa�em do mikrofonu rejestruj�cego ich opowiastki. Oko�o wp� do dwunastej kapitan Joy spojrza� na zegarek i podni�s� si� z krzes�a. Major Karnes wyj�� z kieszeni zwitek banknot�w i wr�czy� je kapitanowi, kt�ry zdawa� si� pocz�tkowo wzbrania� przed ich przyj�ciem, w ko�cu jednak wzi�� je z widocznym oci�ganiem. Na po�egnanie Karnes energicznie potrz�sn�� d�oni� ros�ego kapitana Joya i pog�aska� Jerem�ego po w�osach, a potem rozpromieniony odprowadzi� ich do wyj�cia. Trzej Detektywi b�yskawicznie przemkn�li wzd�u� muru pod os�on� krzak�w na g��wny dziedziniec od frontu.
Zobaczyli przez otwart� bram�, �e kapitan Joy i Jeremy podchodz� do zaparkowanego po drugiej stronie ulicy starego, poobijanego pikapa. Na pomalowanej jaskrawoczerwon� farb� skrzyni samochodu wida� by�o wypisany z�otymi literami napis: SIEDLISKO PURPUROWEGO PIRATA, pod kt�rym przyci�ga�o wzrok zach�caj�ce has�o: �Cho� na jeden dzie� zamie� si� w prawdziwego PIRATA�
Kapitan odwr�ci� si� jeszcze na chwil� w stron� wej�cia na dziedziniec, w kt�rym sta� Karnes ze swymi kompanami.
- A wi�c do zobaczenia wieczorem, oko�o dziewi�tej! - krzykn��, a potem usiad� za kierownic� i wraz z synkiem odjecha� swym krwistoczerwonym autem.
- Dzi� wieczorem? - spyta� szeptem Pete.
- Karnes chce pewno do ko�ca pozna� histori� Purpurowego Pirata - pr�bowa� domy�li� si� g�o�no Bob.
- Ale... - zacz�� niepewnie Jupe.
W tym momencie Carl zapu�ci� motor stoj�cej na dziedzi�cu furgonetki i wyjecha� ni� na ulic�. Zamkn�wszy po jego odje�dzie bram�, major Karnes i Hubert wr�cili na zaplecze wynaj�tego przez siebie sklepu.
Zgi�ci wp� ch�opcy pomkn�li z powrotem do kryj�wki na tylnym podw�rzu. Zobaczyli, �e Karnes i Hubert dok�adnie ogl�daj� jaki� dokument czy obrazek.
- Wygl�da to na wykres czy �wiat�odrukow� odbitk� - stwierdzi� Bob.
Ale zanim jeszcze ch�opcy zd��yli przyjrze� si� bli�ej zagadkowej kartce, od strony g��wnego dziedzi�ca da�y si� s�ysze� odg�osy podje�d�aj�cego samochodu. W pokoiku na zapleczu pojawi� si� jaki� nieznajomy, niski i gruby, ca�kiem �ysy facecik, bezustannie zabawiaj�cy si� wielkimi, czarnymi w�sami. Z o�ywieniem podbieg� do majora Karnesa i zacz�� pokazywa� co� na trzymanym przez niego dokumencie. W chwil� potem major i przybysz wybuchn�li �miechem. Nawet na okr�g�ej twarzy Huberta pojawi�y si� radosne b�yski.
Nie mog�c nic us�ysze� przez zamkni�te okna, ch�opcy z zawiedzionymi minami przygl�dali si�, jak major Karnes podchodzi do magnetofonu i przewija ta�m�.
- Jupe! - odezwa� si� Pete. - Czy to nie jest kasetka, kt�r� nagra� kapitan Joy ze swym synkiem?
Bob i Jupiter jednocze�nie wytrzeszczyli oczy na Drugiego Detektywa. W chwil� potem wr�cili do �ledzenia poczyna� majora, kt�ry dalej pochyla� si� nad magnetofonem.
- Oczywi�cie, �e ta sama! - wykrzykn�� Bob. - Pami�tam, jak ten Carl zostawi� j� w magnetofonie! A po wyj�ciu kapitana Joya w pokoju nie by�o nikogo, a� do powrotu majora i Huberta, kt�rzy do tej pory nie zbli�ali si� do magnetofonu! - Podniecony Bob zamruga� oczami do koleg�w. - Ch�opaki! Major kasuje teraz tak�e nagranie kapitana Joya!
- Co oznacza - stwierdzi� Jupiter - �e historia Purpurowego Pirata nie jest im do niczego potrzebna.
- Ale pozwolili przecie� m�wi� kapitanowi przez ponad p� godziny - powiedzia� Pete.
- I kazali wszystkim pozosta�ym i�� do domu - zawt�rowa� mu Bob.
- W takim razie to, na czym im naprawd� zale�y - powiedzia� Jupiter - musi mie� co� wsp�lnego z kapitanem Joyem i Jeremym.
- Ale co to takiego? - zapyta� niecierpliwie Bob.
- Tego w�a�nie musimy si� dowiedzie� - stwierdzi� z pos�pn� min� Jupiter. - Ale teraz m�j �o��dek zaczyna mi przypomina�, �e zbli�a si� godzina obiadu. Jed�my na z�omowisko, �eby co� przek�si�. Po po�udniu wr�cimy tu i przyjrzymy si� bli�ej majorowi Karnesowi i jego kumplom, postaramy si� te� pogada� z kapitanem Joyem.
Wyg�osiwszy ten monolog, Jupiter u�miechn�� si� do swych przyjaci�.
- Zdaje mi si�, �e firma Trzech Detektyw�w ma do rozwi�zania now� zagadk�!
Rozdzia� 4
Siedlisko Purpurowego Pirata
W sk�adzie z�omu czeka�a Trzech Detektyw�w niespodzianka. Ku ich przera�eniu wuj Tytus upar� si�, aby Jupiter towarzyszy� mu w maj�cej trwa� a� do nast�pnego dnia wyprawie do San Luis Obispo. Po drodze mieli skupowa� stare �elastwo. Bob dowiedzia� si�, �e z powodu choroby innego pracownika b�dzie musia� nieoczekiwanie sp�dzi� wi�cej godzin w bibliotece. A Pete, po codziennej har�wce na posesji s�siad�w, otrzyma� polecenie, by wreszcie wysprz�ta� w�asny gara�. Tak wi�c zniech�ceni ch�opcy spotkali si� dopiero po up�ywie ca�ych dw�ch dni, tu� po jedenastej rano w swej kwaterze, zamaskowanej w starej mieszkalnej przyczepie. Dopiero teraz mogli podj�� dochodzenie w sprawie dziwnych poczyna� majora Karnesa.
- By�em pod tym pustym sklepem wczoraj wieczorem - poinformowa� koleg�w Jupiter. - Kapitan Joy i Jeremy zjawili si� tam znowu i nagrywali swoje opowiastki.
Ch�opcy uzgodnili pr�dko, �e Pete i Jupiter pojad� rowerami nad Zatok� Pirat�w, a Bob wr�ci do kryj�wki na ulicy De La Vina, aby obserwowa� majora Karnesa i jego ludzi. Bob mia� przy tym zabra� ze sob� najnowszy, pomys�owy wynalazek Pierwszego Detektywa.
- Jest to niewidzialne urz�dzenie �ledcze - wyja�ni� lider dzielnej tr�jki. - Dzi�ki niemy mo�na tropi� przeciwnika nawet wtedy, gdy jest on poza zasi�giem naszego wzroku!
Pete z nieufn� min� przyjrza� si� ma�emu przyrz�dowi. By� to blaszany pojemnik wielko�ci kieszonkowego radia, wype�niony g�stym p�ynem. Wystaj�ca z dna rurka zw�a�a si� w cienk� ko�c�wk�, przypominaj�c� zakraplacz do oczu. W rurk� wmontowany by� ma�y zaworek, a do jednej ze �cianek pojemnika wynalazca przytwierdzi� magnes.
- Jak to dzia�a, szefie? - zapyta� Bob.
- Zostawia za sob� �lad widoczny tylko dla nas. Dzi�ki magnesowi mo�na to przymocowa� do ka�dego metalowego pojazdu. P�yn z pojemnika pozostaje niewidoczny do chwili, gdy o�wietli si� go promieniami ultrafioletowymi. W tej ko�c�wce znajduje si� specjalny zaworek, kt�ry w regularnych odst�pach czasu uwalnia pojedyncze krople. Dzi�ki temu powstaje trop, po kt�rym mo�na posuwa� si� z �atwo�ci�, je�li tylko ma si� latark� z filtrem umo�liwiaj�cym rzucanie promieni nadfioletowych.
- A czy my - zapyta� z nadziej� w g�osie Bob - mamy tak� latark�?
- Jasne, �e tak - odpar� z u�miechem Jupiter, wr�czaj�c Bobowi ma�� latark� z dziwnie wygl�daj�c� �ar�wk�.
- Ej, ch�opaki, co to takiego to ultrafioletowe promieniowanie? - zapyta� Pete drapi�c si� z za�enowaniem w g�ow�. - Musia�em chyba opu�ci� zaj�cia na ten temat.
- To jest �wiat�o, kt�re ma kr�tsze fale ni� �wiat�o widzialne - wyja�ni� Bob. - Czasami nazywa si� je czarnym �wiat�em, poniewa� wywo�uje iryzacj� niekt�rych materia��w w ciemno�ci. Kiedy rzuci si� te promienie na specjaln� substancj� w ciemnym pokoju, to ta substancja zaczyna �wieci�, chocia� sama wi�zka tych promieni pozostaje niewidoczna.
- Teraz ju� sobie przypomnia�em. A ten drugi rodzaj niewidzialnych promieni, to s�, zdaje si�, promienie podczerwone? Zgadza si�? - powiedzia� Pete. - S�uchaj, Jupe, czy ten tw�j przyrz�d dzia�a tak�e w dziennym �wietle?
- Tak, tyle �e �lady nie s� tak widoczne, co ma prawdopodobnie swoje dobre strony. Je�eli Bob przymocuje zbiorniczek do samochodu majora, b�dzie m�g� go �ledzi� na rowerze. P�yn b�dzie kapa� w regularnych odst�pach przez mniej wi�cej dwie godziny.
- No to na co czekamy? - spyta� Bob.
Bob rzuci� pojemnik do ma�ego plecaka, po czym ca�a tr�jka pope�z�a Tunelem Drugim i wskoczy�a na rowery. Bob ruszy� w stron� �r�dmie�cia, podczas gdy Pete i Jupiter skierowali si� na p�noc, ku wybrze�u. Nawet ostra jazda nie odwiod�a Jupitera od zastanawiania si� nad dziwnym zachowaniem Karnesa.
- Wed�ug mnie to nie jest przypadek, �e major prosi� wtedy wy��cznie ludzi mieszkaj�cych poza miastem, �eby opowiedzieli swoje historyjki.
- My�lisz, �e by�a to dodatkowa pu�apka na kapitana Joya?
- To wydaje si� najbardziej prawdopodobne.
Zatok� Pirat�w nazwano p�ytkie wg��bienie oceanicznego wybrze�a, mieszcz�ce si� o par� kilometr�w na p�noc od Rocky Beach. W g�rnej cz�ci zatoczki znajdowa�a si� ma�a osada, z�o�ona z kilku dom�w i sklepik�w. Na brzegu wypoczywa�y wyci�gni�te z wody rybackie �odzie, w pobli�u wida� te� by�o ko�ysz�ce si� na wodzie hydroplany. G��wne turystyczne atrakcje koncentrowa�y si� w po�udniowej cz�ci zatoki. Peda�uj�c wzd�u� jej brzegu, ch�opcy natkn�li si� na prowizoryczn� tablic�, oznajmiaj�c�: SIEDLISKO PURPUROWEGO PIRATA! Podniecaj�ca przygoda dla ca�ej rodziny!
Owa atrakcja dla z�aknionych przyg�d mieszczuch�w po�o�ona by�a tu� za przetw�rni� morskich mi�czak�w, na wysuni�tym w g��b zatoki ma�ym p�wyspie, zamkni�tym od strony l�du rozpadaj�cym si�, drewnianym parkanem. Na zewn�trz znajdowa�y si� dwa samochodowe parkingi. Po drugiej stronie drogi ch�opcy zobaczyli g�sty zagajnik, za kt�rym wida� by�o jakie� ogrodzenie.
By�o jeszcze wcze�nie, tote� na parkingu czeka�o tylko par� samochod�w. Kilka najwyra�niej ma��e�skich par popija�o wod� sodow� przed stoj�c� ko�o wej�cia budk� biletera, podczas gdy ich niesforne pociechy biega�y w pobli�u, popychaj�c si� i krzycz�c. Drewniana tabliczka nad budk� informowa�a, �e statek �Black Vulture�, czyli �Czarny S�p� odp�ywa codziennie o dwunastej w po�udnie, a potem co godzina a� do czwartej po po�udniu. Wewn�trz siedzia� kr�py m�czyzna z ogorza�� twarz�. Jego wiek trudno by�o okre�li�, poniewa� czo�o i policzki, wskutek ci�g�ego wystawiania na s�o�ce i wiatr, pokrywa�y zmarszczki, jakie mo�na spotka� tylko u mocno postarza�ych os�b. Mia� na sobie marynarsk� koszul� w paski i czarn� przepask� na jednym oku. Potrz�saj�c przewi�zan� wok� g�owy czerwon� chustk�, zachwala� emocje czekaj�ce na uczestnik�w rejsu.
- Niech mnie diabli porw�, je�eli ka�dy z was, szczury l�dowe, nie poczuje si� prawdziwym piratem po dniu sp�dzonym w melinie Purpurowego Pirata! Je�li nie jeste�cie tch�rzami, po�eglujcie przez Zatok� Pirat�w na gro�nym brygu �Czarny S�p� pod bander� z trupi� czaszk�! We�cie udzia� w morskiej bitwie pomi�dzy wyspami! Pow�chajcie prochu i prze�yjcie napad pirat�w! Jeszcze mam par� wolnych miejsc! �Czarny S�p� odbije za dwadzie�cia minut! Korzystajcie z okazji, bo inaczej zostaniecie na lodzie!
Stoj�cy przed budk� zacz�li spogl�da� po sobie, tak jakby chcieli dowiedzie� si�, kto te� m�g� wykupi� prawie wszystkie bilety, a potem ustawili si� w nier�wn� kolejk�. Pete i Jupiter do��czyli do nich. Znalaz�szy si� przed okienkiem. Jupiter zwr�ci� si� do krzepkiego biletera cichym, ale stanowczym g�osem:
- Szanowny panie, musimy natychmiast porozmawia� z kapitanem Joyem. Sprawa pitna.
Bileter popatrzy� na Jupitera swym jedynym nadaj�cym si� do u�ytku okiem.
- W czasie pokazu kapitan nie rozmawia z nikim!
- Ale przecie� - zaprotestowa� Jupiter - rejs jeszcze si� nie...
- Kapitan jest na pok�adzie! Anna, chod� tu!
Wykrzykn�wszy to, zawadiacki �eglarz znikn�� w g��bi budki, a jego miejsce zaj�a �wawym susem kilkunastoletnia dziewczyna. Mia�a �niad� twarz i zaplecione w warkocz czarne, proste w�osy.
- S�ucham? Ile bilet�w? - zwr�ci�a si� do ch�opc�w z wyra�nym, hiszpa�skim akcentem.
- Musimy natychmiast zobaczy� si� z kapitanem Joyem - powiedzia� Jupiter.
- Nie rozumiem. Dwa bilety, tak? - spyta�a niepewnie dziewczyna.
- Jupe, nie dojdziesz z ni� do �adu - odezwa� si� Pete. - Co robimy?
- Proponuj� kupi� bilety i przejecha� si� tym statkiem. Mo�e uda si� nam pogada� z kapitanem Joyem na pok�adzie, i ca�a ta zagadka troch� si� rozja�ni.
Z biletami w kieszeniach Jupe i Pete min�li szerok� bram� z �elaznych pr�t�w i siatek i pomaszerowali przestronn� alejk�, ci�gn�c� si� mi�dzy dwoma niskimi i d�ugimi, drewnianymi budynkami. Alejka prowadzi�a do przystani, gdzie przycumowany by� ze spuszczonym trapem, gotowy do przyj�cia pasa�er�w �Czarny S�p�. Statek okaza� si� pe�nowymiarow� kopi� dwumasztowego brygu z rejowym o�aglowaniem. Na wznosz�cym si� wysoko nad pomalowanym na czarno kad�ubem grotmaszcie powiewa�a piracka flaga z trupi� czaszk� i skrzy�owanymi piszczelami. Oba niskie budynki musia�y by� w przesz�o�ci stajniami albo wozowniami. Ten po lewej stronie podzielony by� na trzy segmenty. W jednym z nich sprzedawano napoje ch�odz�ce, w, �rodkowym pami�tki, w ostatnim mo�na by�o wypi� kaw� i zje�� hot-doga. Pozbawiony frontowej �ciany budynek po prawej stronie pe�ni� rol� muzeum, wystawiaj�cego morskie i pirackie eksponaty. Nad oboma, a tak�e nad bram�, trzepota�y na wietrze czarne pirackie flagi.
W g��bi po prawej stronie, za budynkiem muzealnym, zieleni�y si� rosn�ce w kilku rz�dach d�by. Spoza nich otwiera� si� widok na hangary i przysta� wio�larsk�, nad kt�r� g�rowa�a kamienna baszta. Niedaleko od brzegu rozpoczyna� si� �a�cuch wysepek, zbyt ma�ych, aby mog�y by� zamieszkane. Nad ostatni� z nich ch�opcy zobaczyli wzbijaj�cy si� w�a�nie w niebo ma�y hydroplan, nale��cy do po�o�onej po drugiej stronie zatoki bazy lotniczego serwisu turystycznego.
- Jak na pirack� melin�, nie wygl�da to specjalnie imponuj�co - zauwa�y� Jupiter.
- Bob m�wi�, �e przedsi�biorstwo kapitana Joya nie robi tu wielkiej furory - odpar� Pete. - Mo�e to te� ma jaki� zwi�zek z t� akcj� Karnesa.
- Ca�kiem mo�liwe - zgodzi� si� Jupiter.
Niespiesznie ruszyli spacerow� alej�, zerkaj�c po drodze na wystawione w muzeum przedmioty. Znajdowa�y si� tam niezbyt interesuj�ce okazy starych szpad i jakie� zardzewia�e rewolwery, z grubsza modelowane, ��tawe woskowe statuetki s�ynnych pirat�w i kapitan�w okr�t�w, sfatygowane stroje i mundury. Wszystko przypomina�o bardziej dekoracj� na �wi�to Zmar�ych ni� muzealne eksponaty z prawdziwego zdarzenia. Kiedy byli ju� blisko pomostu z przycumowanym do� �Czarnym S�pem�, zauwa�yli jak�� drobn� sylwetk� w wypuszczonej lu�no koszuli i workowatych, pirackich hajdawerach.
- Ej, patrz - krzykn�� Pete. - To Jeremy Joy!
Ch�opak zdawa� si� nie zauwa�a� Pete�a i Jupitera. Nie ogl�daj�c si� za siebie, pomkn�� po trapie na pok�ad �Czarnego S�pa�, przycumowanego burt� do pomostu. Po rufowym pok�adzie statku przechadza� si� kapitan Joy we w�asnej osobie. Wysoki i smuk�y w�a�ciciel siedziby Purpurowego Pirata ubrany by� w d�ugi, czarny p�aszcz i wysokie buty z cholewami. Za szeroki, sk�rzany pas zatkn�� sobie d�ugi, zakrzywiony kind�a�. Na g�owie, podobnie jak i jego synek, nosi� tr�jk�tny kapelusz z czerwonym pi�rkiem, a z lewego r�kawa stercza�o mu, zamiast d�oni, co� w rodzaju �elaznego haka. Tubalnym g�osem pokrzykiwa� z g�ry na wchodz�cych po trapie turyst�w.
- Jo-ho-ho, i butelka rumu! Na pok�ad, kamraci, i lepiej za�atwcie si� z tym �wawo! Przyp�yw jest w sam raz, a niedaleko st�d p�ynie ob�adowany galeon. Podniesiemy kotwic� i po�eglujemy, �eby przej�� ten t�usty k�sek!
Jupe i Pete pos�usznie wdrapali si� na pok�ad wraz z innymi uczestnikami rejsu. Z umieszczonych wysoko w olinowaniu g�o�nik�w buchn�y nagle �eglarskie �piewy i �cinaj�ce krew w �y�ach wrzaski, a pok�ad o�y� wykonanymi z tektury sylwetkami pirat�w z przepaskami na oczach i no�ami trzymanymi w z�bach. Na fokmaszcie pojawi� si� jeden jedyny rejowy �agiel i �Czarny S�p� zacz�� si� powoli oddala� od przystani. Nie ulega�o wadliwo�ci, �e jego si�� nap�dow� stanowi ukryty pod pok�adem motor.
- O rany - powiedzia� Pete. - Te kasetowe nagrania i motor nie pomagaj� specjalnie w tworzeniu autentycznego nastroju.
Ma�a grupka stoj�cych na pok�adzie turyst�w pochmurnym raczej wzrokiem spogl�da�a na obwis�y, ledwo trzepocz�cy w g�rze �agiel i na tekturowych pirat�w. Z g�o�nik�w da�o si� nagl� s�ysze� w�ciek�e wycie wiatru i odg�osy �ami�cych si� fal. Po�r�d tej mieszaniny d�wi�k�w udaj�cych prawdziw� morsk� burz�, dzikich pirackich wrzask�w i odtwarzanych z kasety �piew�w, �Czarny S�p� wolniutko wyp�yn�� na Zatok� Pirat�w, pykaj�c schowanym w swych wn�trzno�ciach dieslem.
- Zastanawiam si�, po jakie licho ten Karnes i jego banda interesuj� si� takim beznadziejnym przedsi�wzi�ciem jak te rejsy? - zapyta� Pete.
- Nie mam poj�cia - odpar� Jupe. - Trzymaj oczy szeroko otwarte!
Rozdzia� 5
Bob dokonuje odkrycia
Znalaz�szy si� pod bram� otoczonego murem dziedzi�ca na ulicy De La Vina, Bob stwierdzi�, �e jest ona zamkni�ta na g�ucho. Tak jak poprzednio obszed� wi�c mur dooko�a i wdrapa� si� po nim, aby znale�� si� na tylnym podw�rku. Ostro�nie prze�lizn�� si� mi�dzy bujnie rosn�cymi tu krzakami i chwastami i wyjrza� w kierunku okna, kt�re obserwowa� z kolegami dwa dni wcze�niej. W pokoiku na zapleczu nieczynnego sklepu nie by�o nikogo, tote� Bob usadowi� si� w g�stwinie i zacz�� czeka�.
Po kwadransie us�ysza� odg�osy otwierania ci�kiej, drewnianej bramy. Na dziedziniec wjecha� jaki� pojazd. Wkr�tce w pokoiku zjawi� si� major Karnes z papierow� torb� w r�ku. Wydawa�o si�, �e jest sam. Usiad� przy biurku, wyci�gn�� z torby pojemnik z kaw� i napi� si� jej. Nast�pnie wyj�� z kieszeni marynarki z�o�ony na czworo arkusik i roz�o�y� go na stole.
Pochyli� si� nad nim z ma�� linijk� w r�ku i zacz�� co� mierzy�. Wydawa� si� zadowolony z wynik�w. Zapisa� co� w ma�ym notesie, a po