8551

Szczegóły
Tytuł 8551
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8551 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA NAWIEDZONEGO ZWIERCIAD�A PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: DOROTA KEA�NIEWSKA) S�owo wst�pne Alfreda Hitchcocka Je�li mieli�cie ju� przyjemno�� pozna� Trzech Detektyw�w, mo�ecie opu�ci� niniejszy wst�p i przej�� od razu do rozdzia�u pierwszego, w kt�rym rozpoczyna si� nasza przygoda. A je�li to Wasze pierwsze z nimi spotkanie, pozw�lcie, �e przedstawi� Wam ca�� tr�jk�. Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews, trzej m�odzi i zdolni detektywi, mieszkaj� w Rocky Beach, ma�ej miejscowo�ci le��cej w pobli�u Hollywoodu w Kalifornii. Jupiter Jones - nieco oty�y i bardzo inteligentny - jest Pierwszym Detektywem i przyw�dc� zespo�u. Jego umys� pracuje z szybko�ci� b�yskawicy, cho� czasem Jupe bywa zbyt pompatyczny. Pete Crenshaw - Drugi Detektyw - jest silny i wysportowany, ale bardzo ostro�ny. Ryzykowne przedsi�wzi�cia Jupitera nie budz� w nim entuzjazmu. Bob Andrews jest spokojnym, systematycznym ch�opcem. Z wielk� staranno�ci� gromadzi dokumentacj�, mog�c� si� przyda� detektywom przy rozwi�zywaniu kolejnych zagadek. Kwatera G��wna m�odych detektyw�w znajduje si� w starej przyczepie kempingowej stoj�cej na terenie sk�adu z�omu nale��cego do wuja i ciotki Jupitera. Nasza tr�jka nie zawsze dzia�a w Rocky Beach. Tym razem ch�opcy b�d� mieli do czynienia ze zjaw� nawiedzaj�c� pewn� star� posiad�o�� w Hollywoodzie. Powszechnie wiadomo, �e w owej posiad�o�ci straszy. Trzej Detektywi podejm� si� wyja�nienia tajemnicy pewnego cz�owieka, kt�ry znikn�� w starym zwierciadle i nigdy nie powr�ci�. A mo�e wr�ci�? Tylko w jeden spos�b mo�ecie si� o tym przekona�. Otw�rzcie pierwszy rozdzia� i sprawd�cie. Alfred Hitchcock Rozdzia� 1 �apa� z�odzieja! - Wujowi Tytusowi trafi�a si� wyj�tkowa okazja - stwierdzi� Jupiter Jones, opieraj�c si� o zderzak pikapa nale��cego do sk�adu z�omu Jones�w. - W jedno kr�tkie popo�udnie zdoby� cztery okna z witra�ami, jeden marmurowy kominek, zabytkow� wann� i siedmioro mahoniowych drzwi. - To popo�udnie wcale nie by�o takie kr�tkie - j�kn�� Pete Crenshaw, przysiadaj�c na kraw�niku. - Zw�aszcza kiedy trzeba by�o �adowa� to wszystko na samoch�d. Sama wanna wa�y�a chyba z ton�! Bob Andrews zachichota�. - Rzeczywi�cie ci�ko by�o, ale widok pana Jonesa zdobywaj�cego te sprz�ty wynagrodzi� nam wysi�ek. Jupe otar� r�k� czo�o. Razem z Bobem, Pete'em i wujem Tytusem wyruszyli z Rocky Beach zaraz po obiedzie. Pewien stary dom na jednym ze wzg�rz nad Hollywoodem mia� by� zburzony i wuj Tytus chcia� uratowa� z niego, co tylko si� da�o. Teraz dochodzi�a czwarta i sierpniowe s�o�ce mocno przypieka�o wzg�rza nad miastem. W dole, ulice zdawa�y si� falowa� w upale. - Jupe - odezwa� si� Pete - co tw�j wuj tam robi tyle czasu? - Niew�tpliwie sprawdza, czy nie przeoczy� jakich� skarb�w - odpar� Jupiter Jones. Pozostali skin�li g�owami ze zrozumieniem. Sk�ad z�omu Jones�w, nale��cy do wuja i ciotki Jupitera, s�yn�� na ca�ym Zachodnim Wybrze�u z r�norodno�ci towaru. Wuj Tytus regularnie przemierza� Los Angeles wzd�u� i wszerz w poszukiwaniu zabytkowych drzwi, nietypowych lamp, bram, p�ot�w, sprz�tu domowego i starych mebli. Czasami kupowa� rzeczy, na kt�re potem trudno by�o znale�� nabywc�. Ciotka Matylda troch� si� o to z�o�ci�a, ale mimo tego zawsze kaza�a Hansowi i Konradowi - dw�m braciom Bawarczykom zatrudnionym do pomocy - robi� na dziedzi�cu miejsce dla kolejnego nabytku m�a. W gruncie rzeczy, nawet najdziwaczniejsze meble znajdowa�y w ko�cu nabywc�. A wuj Tytus triumfowa� w takich chwilach. Jupiter u�miechn�� si� na widok wuja, kt�ry w ko�cu ukaza� si� w drzwiach ogromnego, pseudowiktoria�skiego pa�acu zbudowanego na szczycie Crestview Drive. Pan Jones rozmawia� chwil� z szefem ekipy rozbi�rkowej. Mia�a ona wkr�tce przyst�pi� do burzenia pa�acu, aby zwolni� miejsce pod nowe osiedle mieszkaniowe. Wreszcie podali sobie r�ce i wuj Tytus ruszy� w stron� samochodu. - W porz�dku, ch�opcy - powiedzia�. - Nie ma tam nic wi�cej warto�ciowego. Szkoda, �e si� ju� takich dom�w nie buduje. Musia� si� kiedy� wspaniale prezentowa�. Teraz zosta�y w nim tylko termity i grzyb - westchn��. Przyg�adzi� sumiaste, czarne w�sy i wspi�� si� do kabiny ci�ar�wki. - Jedziemy! - krzykn��. Nie musia� tego dwa razy powtarza�. Ch�opcy w jednej chwili znale�li si� w baga�owej cz�ci pikapa i przycupn�li wci�ni�ci pomi�dzy mahoniowe drzwi i witra�owe okna. Samoch�d zacz�� powoli zje�d�a� ze wzg�rza w kierunku Hollywoodu. Jupe zauwa�y�, �e okolica jest bardzo zadbana. Wzd�u� ulicy sta�y wielkie, stare domy - jedne w stylu letnich angielskich rezydencji, inne niczym francuskie zamki, a jeszcze inne przypomina�y hiszpa�skie posiad�o�ci kolonialne, zdobione sztukateri� i pokryte grub�, czerwon� dach�wk�. - Popatrz! - Bob klepn�� Jupitera po ramieniu i wskaza� palcem ogromne hiszpa�skie domisko po prawej stronie drogi. Na jego dziedzi�cu sta� samoch�d, ale nie jaki� zwyk�y w�z. By� to czarny rolls-royce ze z�oceniami. - Nasz rolls! - wykrzykn�� Jupiter. - Worthington musi by� gdzie� w pobli�u. Jaki� czas temu Jupiter wygra� konkurs organizowany przez wypo�yczalni� samochod�w. W nagrod� pozwolono mu przez trzydzie�ci dni korzysta� z zabytkowego rollsa prowadzonego przez Worthingtona - angielskiego szofera o nienagannych manierach. Wielokrotnie wozi� on Trzech Detektyw�w podczas rozwi�zywania przez nich kolejnych tajemnic, odkrywania zaginionych skarb�w i udaremniania czyich� nikczemnych zamiar�w. Kiedy wykorzystali ju� trzydzie�ci jazd, jeden z klient�w odwdzi�czy� si� za pomoc, za�atwiaj�c im w wypo�yczalni mo�liwo�� dalszego korzystania z rolls-royce'a. Wuj Tytus zwolni� nieco, by podjecha� do l�ni�cego rollsa. W tym samym momencie drzwi wielkiego domu otworzy�y si� z impetem. Wypad� z nich niski, chudy cz�owieczek w ciemnym garniturze i co si� w cienkich nogach pogna� przed siebie. - St�j! Zatrzymaj si�, �ajdaku! Worthington rzuci� si� w po�cig za chudzielcem. Wuj Tytus gwa�townie zahamowa�, a Pete wyskoczy� z samochodu, by odci�� zbiegowi drog� ucieczki. - �apa� z�odzieja! - krzycza� Worthington. Pete dopad� cz�owieczka, pr�buj�c przytrzyma� go wp�. Lecz zbieg, cho� drobny, okaza� si� silny i zwinny. Trafi� Pete'a pi�ci� pod prawe oko. Ch�opiec oszo�omiony b�lem upad� na ziemi�. S�ysza� jednak wyra�nie tupot biegn�cego, a potem trza�niecie drzwi samochodowych. - O, do licha! - zawo�a� Worthington. Pete otworzy� oczy i potrz�sn�� g�ow�, pr�buj�c doj�� do siebie. Worthington pochyli� si� nad nim. - Czy wszystko w porz�dku, panie Pete? - zapyta�. - Chyba tak. Troch� mnie zatka�o. Nadbiegli Bob i Jupe. - Facet nawia� - powiedzia� Bob. - Mia� zaparkowany przy drodze samoch�d. Worthington wyprostowa� si�, prezentuj�c sw�j okaza�y wzrost. Jego owalna twarz, zazwyczaj pogodna, by�a teraz czerwona z gniewu i z wysi�ku. - Jak mog�em dopu�ci�, by mnie ten �otr prze�cign��? - rzek� zas�piony. Po chwili twarz troch� mu si� rozpogodzi�a. - No, ale przynajmniej porz�dnie go nastraszyli�my! Rozdzia� 2 Dom luster - Worthington, czy on uciek�? Wezwa�am ju� policj�. Jupiter zamruga� oczami. Pete, wci�� oszo�omiony, przetar� twarz niepewnym ruchem, a Bob wytrzeszczy� oczy na kobiet�, kt�ra pojawi�a si� w drzwiach posiad�o�ci. - Obawiam si�, �e tak, prosz� pani - odpar� Worthington. Kobieta zacz�a schodzi� w ich kierunku. Jupe nagle u�wiadomi� sobie, �e przygl�da jej si� z otwartymi ustami. Szybko je zamkn��. Nie�atwo wprawi� w os�upienie Jupitera Jonesa, ale ka�dy na jego miejscu zareagowa�by podobnie na widok damy ubranej w suto marszczon�, d�ug� do ziemi brokatow� krynolin�. Kiedy podesz�a bli�ej, Jupiter zobaczy�, �e jasne w�osy upi�te w wysoki kok s� peruk� przysypan� pudrem. - Pani Darnley, chcia�bym pani przedstawi� moich przyjaci�, Trzech Detektyw�w - odezwa� si� Worthington. Kobieta wydawa�a si� nieco zaskoczona. Po chwili u�miechn�a si�. - Ach, tak. To wy jeste�cie tymi trzema m�odymi detektywami. Worthington wiele mi o was m�wi�. - Spojrza�a na Jupe'a. - Jupiter Jones, prawda? - Zgadza si� - odpar� Jupe. Nast�pnie Worthington przedstawi� Boba i Pete'a. - Pan Pete pr�bowa� odci�� drog� temu z�oczy�cy - wyja�ni�. - Ale nie jeste� ranny, prawda? - zapyta�a kobieta. - Nie, nie jestem - odrzek� Pete, powoli podnosz�c si� z ziemi. - Dzi�ki Bogu. S�ysza�am, �e w�amywacze bywaj� niebezpieczni. W tym momencie wuj Tytus wysiad� z pikapa. - Pani Darnley, to jest Tytus Jones - przedstawi� go Worthington. Kobieta u�miechn�a si� promiennie. - Ach, jak�e mi mi�o pana pozna�! Tyle s�ysza�am o pa�skim sk�adzie z�omu. Wybiera�am si� nawet z wizyt�, �eby zobaczy�, czy nie ma pan mo�e jakich� interesuj�cych luster. - Luster? - Tak. Kolekcjonuj� je. Prosz� wej�� i obejrze� moje zbiory. Kobieta odwr�ci�a si� zamaszy�cie i ruszy�a do domu szeleszcz�c sukni�. - Czy ona ubiera si� tak na co dzie�? - zapyta� Pete. - To nadzwyczaj interesuj�ca dama - odpar� Worthington. - Cz�sto j� wo��, poniewa� nie zale�y jej na posiadaniu w�asnego samochodu. Przekonacie si�, �e jej dom jest fascynuj�cy. I rzeczywi�cie dom okaza� si� taki. Ch�opcy i wuj Tytus weszli za Worthingtonem do du�ego, ciemnego holu. Panowa� tu dziwny ch��d. Z lewej strony zobaczyli imponuj�ce schody prowadz�ce na pi�tro. Za nimi w�ski korytarz ci�gn�� si� przez ca�y niemal dom. Po prawej stronie zwr�ci�y ich uwag� ozdobne, dwuskrzyd�owe drzwi. Nie mogli dojrze�, co jest za nimi, poniewa� w pokoju panowa�y ciemno�ci. Go�ci wprowadzono do przestronnego salonu. Na jego �cianach igra�y jakie� cienie. Ca�e wn�trze zdawa�o si� pulsowa� �yciem. Ci�kie kotary nie przepuszcza�y �wiat�a dziennego i ch�opcy dopiero po chwili zorientowali si�, i� cienie, poruszaj�ce si� po �cianach, to ich w�asne odbicia w dziesi�tkach, a by� mo�e setkach, luster. Widzieli odbicia w�asnych odbi�. Mia�o si� wra�enie, i� w pokoju s� nie trzej detektywi, lecz trzydziestu lub trzystu. - Pi�kne, prawda? - W lustrach pojawi�a si� posta� pani Darnley. - Troch� kr�ci mi si� w g�owie - powiedzia� Pete. - Usi�d� wi�c - poradzi�a pani Darnley i sama przysiad�a na sto�eczku obok kominka. - Niemal wszystkie moje zwierciad�a s� bardzo stare i ka�de z nich ma swoj� histori�. Zbieram je przez ca�e �ycie. Zacz�am jako ma�a dziewczynka. Czy pami�tacie bajk� o Alicji, kt�ra przesz�a na drug� stron� lustra i znalaz�a si� w zaczarowanym �wiecie, w kt�rym wszystko odwr�cone by�o do g�ry nogami? Kiedy by�am dzieckiem, wierzy�am, �e i mnie to si� przydarzy, je�li tylko znajd� w�a�ciwe lustro. Do pokoju wszed� ch�opiec wzrostu Pete'a i w jego mniej wi�cej wieku. Mia� marchewkowe w�osy i piegowaty nos. Za nim wsun�a si� dziewczynka tego samego wzrostu, ale o w�osach ciemniejszych. U�miechn�a si� na widok Worthingtona, kt�ry sta� sztywno przy jednym z okien. Nast�pnie przesun�a spojrzenie na wuja Tytusa, a potem na ch�opc�w. - To moje wnucz�ta, Jean i Jeff Parkinson - przedstawi�a ich pani Darnley. - Dzieci, a oto pan Tytus Jones, w�a�ciciel tego s�awnego sk�adu staroci, oraz jego siostrzeniec, Jupiter i ich przyjaciele, Bob i Pete. - Trzej Detektywi! - wykrzykn�� Jeff. - Co za zbieg okoliczno�ci! - zauwa�y�a dziewczynka. - Akurat, kiedy mieli�my w�amanie. Nic, co prawda, nie zagin�o. - Nic nie zagin�o? - zdziwi�a si� pani Darnley. - Tak mi si� wydaje - odpar�a Jean. Us�yszeli coraz bli�szy d�wi�k syreny. - To pewnie policja - stwierdzi�a pani Darnley. - Jean, otw�rz im drzwi. A ty, Worthingtonie, usi�d�, prosz�. Chyba nie jest ci wygodnie tak sta� jak s�up. - Dzi�kuj� pani - odrzek� Worthington i znalaz� sobie jakie� krzes�o. Jean wprowadzi�a dw�ch m�odych policjant�w. Jeden z nich, na widok pani Darnley ca�ej w brokatach, upu�ci� czapk�. Dama uda�a, �e tego nie dostrzega, i opowiedzia�a im pokr�tce, co si� wydarzy�o. - By�am na g�rze. John Chan, kt�ry zarz�dza moim domem, w�a�nie podawa� mi herbat�. Nie s�yszeli�my nic podejrzanego. W�amywacz niew�tpliwie s�dzi�, �e w domu nie ma nikogo. Worthington i moje wnuki wr�cili z zakup�w w Farmers Market i zaskoczyli go. By� w�a�nie w bibliotece i, jak nam si� wydaje, niczego nie ukrad�. By� mo�e nie zd��y�. Nast�pnie Worthington i ch�opcy opisali m�czyzn�, kt�ry wybieg� z domu - niski, bardzo chudy, o ciemnych, kr�conych w�osach, w �rednim wieku, lecz bardzo silny i szybki. Jupiter opisa� samoch�d, kt�rym uciek�. - Takich samochod�w s� tysi�ce - skrzywi� si� policjant. - Mo�e uda�o ci si� zapami�ta� numer rejestracyjny? - Niestety, nie. Ca�y samoch�d by� zab�ocony i tablica te�. Policjant westchn�� i zanotowa� co�. - Wiemy, jak dosta� si� do �rodka - odezwa�a si� Jean Parkinson. - Wy�ama� zamek w drzwiach kuchennych. Policjant pokiwa� g�ow�. - Zawsze to samo, kiepskie zamki w kuchennych drzwiach. - Moje drzwi kuchenne maj�... to znaczy, mia�y bardzo dobry zamek. Dbam o takie rzeczy - zapewni�a pani Darnley. - Jak pan mo�e zauwa�y�, we wszystkich oknach s� �elazne kraty. Do domu mo�na si� dosta� tylko g��wnym wej�ciem lub drzwiami kuchennymi poprzez gara�. Obie pary drzwi maj� podw�jne zamki-skarbce. Ten cz�owiek wywa�y� je �omem. Jeff, zaprowad� pan�w do kuchni i poka�, jak to wygl�da! Policjanci wyszli razem z Jeffem i po chwili wr�cili, nios�c �om porzucony przez w�amywacza. - Zajm� si� nim nasi specjali�ci od daktyloskopii. - Ale ten cz�owiek mia� r�kawiczki - zauwa�y� Pete. - Jeste� pewien? - Jestem. Odczu�em to na w�asnej sk�rze. Policjanci odjechali, obiecuj�c pani Darnley, �e jak tylko trafi� na �lad przest�pcy, natychmiast j� zawiadomi�. Worthington te� si� po�egna�, by odwie�� rolls-royce'a do wypo�yczalni. - Pewnie ju� nie us�yszymy wi�cej o tej sprawie - powiedzia�a pani Darnley. - No c�, w�a�ciwie nic takiego si� nie sta�o. Mo�e chcecie pa�stwo obejrze� dom? Kiedy� nale�a� do magika Drakestara. To on go zbudowa�. - Dom Drakestara? - zainteresowa� si� Jupiter, kt�ry do�� dobrze zna� �rodowisko teatralne. - A wi�c to jest dom Drakestara! Czyta�em o nim. Pani Darnley skin�a g�ow�. - Drakestar umar� tutaj i podobno od tamtej pory w domu straszy. Ja niczego dziwnego jak dot�d nie widzia�am ani nie s�ysza�am. Ale je�li lubicie stare, interesuj�ce przedmioty, chod�cie ze mn�. Otworzy�a dwuskrzyd�owe drzwi w ko�cu salonu. Wuj Tytus, Trzej Detektywi, Jean i Jeff Parkinson przeszli za ni� do jadalni. Tutaj kotary by�y rozsuni�te i popo�udniowe s�o�ce o�wietla�o �ciany pokryte grubym, czerwonym adamaszkiem. Nad kredensem wisia�o zwierciad�o w ramie z poz�acanych wolut. Wygl�da�o na bardzo stare i jego srebrna, pow�oka miejscami poodpryskiwa�a. - To jeden z moich najcenniejszych skarb�w - powiedzia�a pani Darnley. - Pochodzi z Sankt Petersburga, z pa�acu car�w. By� mo�e przegl�da�a si� w nim sama Katarzyna Wielka. W�a�nie to mnie fascynuje w lustrach. Odbija�y tyle ludzkich twarzy... Nie�atwo si� oprze� wra�eniu, i� jaka� cz�stka ka�dej z tych os�b w nich pozosta�a. Za jadalni� znajdowa�o si� pomieszczenie na zastaw� sto�ow�, a za nim kuchnia, gdzie ch�opcy poznali Johna Chana, zarz�dzaj�cego domem pani Darnley. By� szczup�y. Mia� oko�o dwudziestu pi�ciu lat. I cho� nie ulega�o w�tpliwo�ci, i� jego przodkowie pochodzili z Dalekiego Wschodu, m�wi� z silnym bosto�skim akcentem. Zawiadomi� pani� Darnley, �e wezwa� ju� stolarza i �lusarza, i do wieczora drzwi kuchenne b�d� naprawione. - Doskonale - ucieszy�a si�. Wskaza�a r�k� boczne drzwi. - To pok�j Johna. Nie pozwoli� mi powiesi� w nim ani jednego lustra. - Zbyt cz�sto musia�bym na siebie patrze� - wyja�ni� zarz�dca z u�miechem. - Przejd�my dalej, poka�� wam inne moje skarby. - Otworzy�a jeszcze jedne drzwi i znale�li si� w w�skim korytarzu, kt�ry widzieli zaraz po wej�ciu do domu. - W czasach Drakestara ca�a cz�� frontowa tworzy�a wielk� sal� balow�. Postawi�am w niej �cianki dzia�owe i w ten spos�b powsta�y... no c�, mo�na by je chyba nazwa� pokojami wystawowymi. St�oczyli si� wszyscy w naro�nym pomieszczeniu o �cianach koloru palonej gliny. Sta�o w nim w�skie ��ko, sk�rzany kufer, krzes�o i st� zbity z r�cznie ciosanych desek. Nad sto�em wisia�o lustro w klonowej ramie. - To lustro sprowadzono do Kalifornii w czasach gor�czki z�ota - obja�ni�a pani Darnley. - Zam�wi� je w Nowej Anglii pewien Amerykanin, kt�ry chcia� po�lubi� c�rk� hiszpa�skiego dona. Otrzyma�a je od niego w podarunku. - A chocia� wysz�a za niego? - zapyta� Bob. - Tak, i to by� pocz�tek tragedii. Amerykanin okaza� si� hazardzist� i przegra� ca�y ich maj�tek. Ten pok�j jest rekonstrukcj� pokoju, w kt�rym mieszka�a. Pod koniec �ycia nie mia�a ju� niczego... kompletnie niczego. W kolejnym pomieszczeniu znajdowa� si� pokoik panie�ski. Pani Darnley nazywa�a go wiktoria�skim. - Zrekonstruowa�am salonik, w kt�rym Kr�lowa Wiktoria, zanim jeszcze zosta�a kr�low�, zwyk�a siadywa� ze swoj� matk�. Meble odtworzono na moje zam�wienie, ale lustro nad kominkiem jest autentyczne. Nale�a�o do Kr�lowej Wiktorii lub jej matki. Lubi� wyobra�a� sobie przegl�daj�c� si� w nim Wiktori�, tak� m�odziutk� i niewinn�, maj�c� lata s�awy i wielko�ci dopiero przed sob�. Przychodz� tu czasem posiedzie� sobie. Wk�adam wtedy specjaln� sukni�. Nie, oczywi�cie nie udaj� m�odej Wiktorii. Jestem na to za stara. Niekiedy wyobra�am sobie, �e jestem jej matk�. Nast�pnie obejrzeli pok�j Lincolna. Panowa� w nim mrok i nie�ad. - To replika pokoju, w kt�rym mieszka�a Mary Todd Lincoln ju� jako stara, zm�czona i samotna kobieta, d�ugo po �mierci prezydenta Lincolna. W�a�nie do niej nale�a�o to zwierciad�o. Wuj Tytus, stoj�cy obok Jupitera, poruszy� si� niespokojnie. - Smutne miejsce - powiedzia�. - Bardzo smutne - zgodzi�a si� pani Darnley. - Ale przecie� wielu ludzi zyskiwa�o s�aw� w�a�nie z powodu jakiego� smutnego wydarzenia. Zamkn�a drzwi do pokoiku i nagle o�ywi�a si�. - Na g�rze jest pok�j Marii Antoniny. Jest tam ma�e r�czne zwierciad�o nale��ce do kr�lowej i jeszcze kilka drobiazg�w. Suknia, kt�r� mam na sobie, zosta�a uszyta na wz�r sukni z jej portretu. - Rozumiem - wyszepta� Jupiter. - Czy ten pok�j te� jest smutny? - W pewnym sensie tak. To �adny pok�j. Lubi� w nim przebywa�. Staram si� nie my�le� o tym, jak umiera�a... biedna, g�upiutka kr�lowa. Poka�� go wam. Jest dok�adn� kopi� jednego z jej pokoi w Wersalu. Ale najpierw musicie zobaczy� m�j najnowszy nabytek. - To b�dzie prawdziwy horror - mrukn�a Jean Parkinson. - Za�o�� si�, �e wyda wam si� okropny - doda� Jeff. - Rzeczywi�cie jest brzydki, ale to moja prawdziwa duma - odrzek�a dama i szeleszcz�c sukni� poprowadzi�a ich korytarzem a� do g��wnego holu. Wuj Tytus i ch�opcy weszli za ni� przez podw�jne drzwi do ciemnego pokoju, kt�ry zauwa�yli na samym pocz�tku wizyty. Kiedy tylko pani Darnley ods�oni�a kotary, zorientowali si�, �e s� w bibliotece. Trzy �ciany zastawione by�y ksi��kami niemal po sufit. Czwart�, t� od frontu, pokrywa�a ciemna boazeria. Mi�dzy dwoma wysokimi oknami wisia�o ogromne lustro si�gaj�ce od pod�ogi a� do sufitu. - O rany! - krzykn�� Pete. W samym lustrze nie by�o niczego niezwyk�ego. Odbija�o postaci ch�opc�w i wuja Tytusa wyra�nie i bez zniekszta�ce�. Uwag� zwraca�a natomiast jego groteskowa metalowa rama, powyginana w dziwnie odra�aj�ce kszta�ty. Tworzy�y j� jakby spl�tane korzenie drzew, spomi�dzy kt�rych wygl�da�y male�kie twarze. Twarze niepodobne do ludzkich. Niekt�rym z czo�a wyrasta�y rogi, inne mia�y w�skie szparki zamiast oczu. Jeszcze inne wykrzywia� z�o�liwy grymas. Na samym szczycie lustra kr�lowa�a kar�owata, przygarbiona posta� ze spiczastymi uszami. Trzyma�a w obj�ciach w�a. - Co... - zacz�� Bob wskazuj�c ram� - co t-t-to za stworki? - W Hiszpanii nazywa si� je trasgos - odpar�a pani Darnley. - My m�wimy o nich gobliny. To zwierciad�o nale�a�o kiedy� do czarodzieja Chiava, kt�ry �y� w Madrycie przed dwustu niemal laty. Podobno ukazywa�y si� w nim duchy i gobliny przepowiadaj�ce przysz�o��. - Mieszka�y, rzekomo, w korzeniach drzew na odludnych mokrad�ach - wtr�ci� Jeff. - I przyja�ni�y si� z w�ami i robakami. - Ohyda! - skrzywi�a si� Jean Parkinson. - Jestem dumna z posiadania tego zwierciad�a powt�rzy�a pani Darnely. - Ka�de z moich luster ma swoj� histori� i niekt�re widzia�y rzeczy pi�kne oraz wielkie tragedie. Lecz zwierciad�o Chiava, je�li wierzy si� w takie rzeczy, jest podobno prawdziwym zaczarowanym zwierciad�em. Jupiter Jones pomy�la�, �e wygl�da�a teraz tak, jakby rzeczywi�cie wierzy�a, i� zwierciad�o jest zaczarowane. W holu rozleg� si� dzwonek. - To pewnie senor Santora - powiedzia�a Jean, u�miechaj�c si� do Trzech Detektyw�w. - Senor Santora przyjecha� z Hiszpanii. Jest kolekcjonerem, jak babcia, ca�kiem zwariowanym na punkcie luster. Chce odkupi� to zwierciad�o oprawione w ram� z okropnymi stworkami. Przychodzi codziennie o tej samej mniej wi�cej porze. Zn�w rozleg� si� dzwonek. Pani Darnley odwr�ci�a wzrok od lustra i popatrzy�a w kierunku drzwi wej�ciowych. - Codziennie - westchn�a. - Od tygodnia przychodzi tu ka�dego dnia, a dzi�... Zawiesi�a g�os, nie ko�cz�c my�li. - A dzi� - odezwa� si� cicho Jupiter - w tym w�a�nie pokoju zaskoczono w�amywacza. - Nikt nie by�by w stanie ud�wign�� tego lustra - nie zgodzi� si� z nim Jeff. - Rama jest stalowa i wa�y chyba z ton�. A� trzech ludzi wiesza�o je na �cianie. Pani Darnley unios�a z lekka g�ow� i jej twarz przybra�a surowy wyraz. - Panie Jones - zwr�ci�a si� do wuja Tytusa - b�d� wdzi�czna, je�li pan i ch�opcy zostaniecie, �eby zobaczy� senora Santor�. Worthington bardzo ceni Trzech Detektyw�w. Chcia�abym pozna� ich opini� o tym cz�owieku. Dzwonek zn�w zad�wi�cza�. Pani Darnley, nie czekaj�c na odpowied� wuja Tytusa, poleci�a Jean: - Otw�rz senorowi Santorze. Rozdzia� 3 Kl�twa Chiava Jean wprowadzi�a do biblioteki m�czyzn� o mocnej budowie, bardzo ciemnych w�osach i szeroko rozstawionych, czarnych oczach. Mia� na sobie jasny garnitur z bardzo dobrego materia�u o jedwabistym po�ysku. Jego g�adka twarz, nie naznaczona czasem ani trosk�, by�a lekko zaczerwieniona, jakby od gniewu. - Senora Darnley, je�li mo�na... - zacz��. Na widok wuja Tytusa i ch�opc�w przerwa� i zachmurzy� si�, zaciskaj�c przy tym wargi. - Mia�em nadziej�, �e zastan� pani�... �e b�dzie pani... - zn�w przerwa�, jakby szukaj�c odpowiednich angielskich wyraz�w dla wyra�enia my�li. - Mia�em nadziej�, �e zastan� pani� bez go�ci - powiedzia� w ko�cu. - Bardzo prosz�, niech pa�stwo usi�d� - rzek�a pani Darnley, zajmuj�c jedno z miejsc. - W�a�nie opowiada�am przyjacio�om o dumie mojej kolekcji - zwierciadle goblin�w - zwr�ci�a si� ch�odnym tonem do se�ora Santory. - Zwierciad�o wielkiego Chiava - westchn�� Santora, siadaj�c przy stoliku z lamp�. Po�o�y� na nim paczk� owini�t� w bia�y papier. - Cudowne zwierciad�o! - Rzeczywi�cie cudowne - przytakn�a pani Darnley. - Senor Santora, sama musia�am czasem do�o�y� wielkich stara�, aby zdoby� niekt�re z tych luster, lecz pa�ski up�r staje si� doprawdy �mieszny. - Pragnienie posiadania zwierciad�a Chiava wcale nie jest czym� �miesznym. Pani Darnley... senora... prosz� o rozmow� na osobno�ci. - Nie widz� takiej potrzeby. Nie mamy o czym rozmawia�. - Ale� mamy - rzek� podniesionym tonem, pochylaj�c si� do przodu. Nikt z obecnych nie poruszy� si�. - Rozumiem. A wi�c musimy mie� publiczno��. Jak pani sobie �yczy, senora. Z�o�y�em pani bardzo korzystn� ofert�. Dzi� przychodz� z jeszcze korzystniejsz�. Dam pani dziesi�� tysi�cy dolar�w za zwierciad�o Chiava i do�o�� do tego pewien eksponat z mojej w�asnej kolekcji. � Wr�czy� pani Darnley bia�� paczk�. - To ma�e r�czne lusterko znalezione w ruinach Pompei. Pani Darnley wybuchn�a �miechem. - Mam wi�cej pieni�dzy, ni� kiedykolwiek zdo�am wyda�, a przedmioty z Pompei nie s� a� tak rzadkie. A zwierciad�o goblin�w jest tylko jedno. - Tylko jedno - zgodzi� si� Santora. - Jedno na ca�ym �wiecie. I musz� je mie�, se�ora! - Nie. - To niezwykle wa�ne. Nawet sobie pani nie zdaje sprawy, jak wa�ne! - krzykn�� Santora. - Oczywi�cie, �e wa�ne, skoro dotyczy lustra jedynego na �wiecie. Tylko �e dla mnie jest tak samo wa�ne, jak dla pana. Czemu pa�ska kolekcja mia�aby by� lepsza od mojej? - Senora, musz� pani� ostrzec! - podni�s� g�os. Jupiter zauwa�y�, �e zacisn�� pi�ci, a pani Darnley wyprostowa�a si� na krze�le. - Przed czym? - zapyta�a, patrz�c m�czy�nie prosto w twarz. - Senor Santora, czy pan wie, �e jaki� cz�owiek w�ama� si� dzi� do mojego domu. Przy�apano go w tym w�a�nie pokoju. Rumieniec znikn�� z twarzy Santory. Sta�a si� ona wr�cz kredowobia�a. Spojrza� na lustro. - W tym pokoju? Ale�... ale� nie, sk�d mia�bym o tym wiedzie�? - Miejmy nadziej�, �e tak w�a�nie jest. Santora spu�ci� wzrok na pod�og�, a potem na swoje r�ce. - Przy�apano go? Tutaj? - Santora podni�s� g�ow� i na jego twarzy pojawi� si� wymuszony u�miech. - Rzeczywi�cie, czyta�em w waszych gazetach, �e macie z�odziei, kt�rzy okradaj� domy w dzie�, korzystaj�c z tych godzin, kiedy mieszka�cy wychodz�. Mam nadziej�, senora, �e policja potraktuje surowo tego osobnika. - Niestety, uda�o mu si� zbiec - odpar�a pani Darnley. - Ach, tak - zmarszczy� brwi, jakby rozwa�a� jaki� trudny problem. - Senora, nie mog� niczego powiedzie� o tym w�amywaczu, lecz oboje dobrze wiemy, i� cz�owiek tak nik�ej postury nie uni�s�by zwierciad�a Chiava. W tym lustrze czai si� pewne niebezpiecze�stwo. - Czy�by? - Nie by�em z pani� ca�kiem szczery - wyzna� Santora. - Tak naprawd� nie jestem kolekcjonerem. To lusterko z Pompei... kupi�em je wczoraj w Beverly Hilis. - Mam nadziej�, �e nie da� pan za nie fortuny - odpar�a pani Darnley nie bez sympatii. - Je�li to lusterko nie sk�oni pani do rozstania z lustrem Chiava, mo�e zrobi to pani ze wzgl�du na mnie. Widzi pani, nie tylko zwierciad�o Chiava jest unikatem �wiatowym, ja jestem nim tak�e. Pani Darnley by�a wyra�nie rozbawiona. - Nie jest pan a� takim unikatem, se�or Santora. - Mog� pani opowiedzie� histori� tego lustra. - Ale� ja znam jego histori�. - Tak si� tylko pani wydaje - powiedzia� Santora ju� bez gniewu. G�os mia� teraz �agodny, niemal b�agalny. - Chiavo by� wielkim czarnoksi�nikiem. Lustro zaczarowa� przy pomocy wielu zakl��. Mia� dzi�ki niemu dost�p do �wiata stworze� i duch�w mieszkaj�cych pod ziemi�. Od nich dowiadywa� si� o wydarzeniach, kt�re mia�y dopiero nast�pi�. A� pewnego dnia Chiavo znikn��. - Wiem o tym - wtr�ci�a pani Darnley. - I zostawi� zwierciad�o pewnej rodzinie z Madrytu. Ludzie ci nazywali si� Estancia. Santora skin�� g�ow�. - To prawda. Lecz to nie wszystko. Chiavo mia� wrog�w. Ludzi, kt�rzy bali si� go i twierdzili, �e ich skrzywdzi�. Nie chcia� wi�c, by ktokolwiek wiedzia�, i� rodzina Estancia, to jego w�asna rodzina - jego �ona i syn. Ten syn te� mia� syna, a ten z kolei - c�rk�, kt�ra wysz�a za m��. W ten spos�b nazwisko Estancia zagin�o. Lustro pozosta�o jednak w rodzinie, przekazywane z pokolenia na pokolenie. A� kiedy�, ponad czterdzie�ci lat temu, jeszcze przed moim urodzeniem, lustro wielkiego Chiava zosta�o skradzione, gdzie� w Madrycie. Z�odziej zap�aci� za to stokrotnie. M�j ojciec wytropi� go i... - Pa�ski ojciec? - krzykn�a pani Darnley. - Czy chce pan powiedzie�, �e jest pan potomkiem Chiava? M�czyzna skin�� g�ow�. - I to jedynym. M�j ojciec ju� nie �yje. Pozosta�em tylko ja i dlatego musz� odzyska� to lustro. Nale�y do mnie i chc� je przekaza� mojemu synowi. Pani Darnley milcza�a zamy�lona. W ko�cu zapyta�a: - Je�li pa�ski ojciec wytropi� z�odzieja tyle lat temu, dlaczego nie odzyska� lustra? - Poniewa� z�odziej ju� wtedy nie �y�, a lustro zabra�a jaka� inna kanalia. Widzi pani, lustro jest bezpieczne tylko w r�kach naszej rodziny. Tylko my znamy jego sekret i tylko my wiemy, co zrobi�, by lustro przepowiada�o przysz�o��. - Przydatne urz�dzenie - stwierdzi�a pani Darnley. - Rzeczywi�cie. Lecz dla ludzi nie pochodz�cych z rodu Chiava mo�e by� niebezpieczne. Cz�owieka, kt�ry ukrad� je mojemu ojcu, znaleziono w domu martwego. Jedynym obra�eniem by� �lad na czole, jakby po oparzeniu - ale on nie �y�. A lustro znikn�o. M�j ojciec wznowi� poszukiwania. Kiedy� us�ysza�, �e lustro trafi�o do Barcelony. Odnalaz� nowego posiadacza. Niestety, przyby� za p�no. M�czyzna w�a�nie si� powiesi�. W�a�ciciel domu, w kt�rym �w cz�owiek mieszka�, zabra� lustro i sprzeda� komu�, kto z kolei... - Te� si� powiesi�? - doko�czy�a za niego pani Darnley. - Zgin�� w katastrofie kolejowej, zanim m�j ojciec zdo�a� do niego dotrze�. Jego syn odda� lustro przyjacielowi, kt�ry w�a�nie jecha� do Madrytu. Powiedzia� te�, �e tu� przed �mierci� ojciec ujrza� w zwierciadle posta� m�czyzny o d�ugich, siwych w�osach i dziwnych, zielonych oczach. Nie zdziwi�o to mojego ojca. Tak bowiem wygl�da� Chiavo. Cz�onkowie naszego rodu wiedz�, co si� sta�o z Chiavem. Przeszed� na drug� stron� lustra, do podziemnej krainy duch�w. Jest tam do dzi�. Czasem tylko zbli�a si� do lustra i wygl�da na zewn�trz, �eby da� jak�� przestrog�. Pani Darnley podnios�a r�k� do gard�a. - Przeszed�... na drug� stron� lustra? - Jak Alicja - szepn�a cichutko Jean. - Ja... ja nie wierz� w takie rzeczy - powiedzia�a pani Darnley. - To teraz tak pani twierdzi. Dalsz� histori� ju� pani zna. Cz�owiek, kt�ry jecha� do Madrytu, sprzeda� lustro studentowi o imieniu Diego Manolos. Nied�ugo potem Manolos opu�ci� Hiszpani� i wr�ci� tam, gdzie si� urodzi�. Zna pani to miejsce, senora Darnley, ma�� wysp� nale��c� do pa�stewka o nazwie Ruffino. O�eni� si� z pani przyjaci�k�. Czy mog� wiedzie�, co m�wi�a o lustrze? - Nie lubi�a go. Uwa�a�a, �e jest brzydkie, w czym oczywi�cie mia�a racj�. Odda�aby mi je ju� lata temu, lecz jej m�� nie chcia� si� z nim rozsta�. Nie wspomina�a jednak, by kiedykolwiek co� w nim zobaczy�a. Manolos mia� je u siebie przez trzydzie�ci z g�r� lat, lecz moja przyjaci�ka nigdy nie dojrza�a w nim �adnego ducha. Santora pochyli� si� w stron� pani Darnley i g�osem tak cichym, �e Jupe ledwie go s�ysza�, powiedzia�: - Lustro jest przekl�te. Chiavo rzuci� kl�tw� na wszystkich jego w�a�cicieli, je�li nie wywodz� si� z tego rodu. - Ale Diega Manolosa ta kl�twa nie dosi�g�a. Wiod�o mu si� �wietnie. By� doradc� prezydenta pa�stwa Ruffino. - Mo�e dosi�g�a jego �ony - powiedzia� Santora, wpatruj�c si� ciemnymi oczami w pani� Darnley. - Senora Darnley, prosz� mi opowiedzie� o swojej przyjaci�ce. Czy by�a szcz�liwa? Pani Darnley spu�ci�a wzrok i odwr�ci�a g�ow�. - C�... nie. My�l�, �e za �ycia m�a Isabella Manolos nie by�a szcz�liw� kobiet�. Zawsze �le j� traktowa�. Ale teraz on ju� nie �yje i... - I co robi wdowa po nim? Pozbywa si� lustra. Wysy�a je do pani. - Wiedzia�a, �e chcia�am mie� je w kolekcji - pani Darnley otrz�sn�a si�, jakby ze z�ego snu, i wsta�a. - Senor Santora, opowiedzia� mi pan ca�kiem niewiarygodn� histori�. Nikt nie mo�e tak po prostu znikn�� w lustrze. Je�li jest pan rzeczywi�cie potomkiem Chiava, musz� by� na to jakie� dokumenty - �wiadectwa urodzin, �lub�w. Je�li lustro nale�y do pa�skiej rodziny, oddam je. Ale najpierw musi pan to udowodni�. Santora te� wsta� i podni�s� ze sto�u bia�� paczk�. - Odnalezienie tego zwierciad�a zabra�o wiele lat. M�j ojciec pod��y� jego tropem z Madrytu do Barcelony i z powrotem do Madrytu. Ja uda�em si� do Ruffino, ale do wdowy po Manolosie dotar�em za p�no. Teraz jestem tutaj. Zdobycie dokument�w, o kt�re pani prosi, zabierze troch� czasu, ale mam go du�o. Po�l� po nie do Hiszpanii. - Poczekam - odpar�a pani Darnley. - Tylko prosz� uwa�a�, senora. Lustro mo�e by� niebezpieczne. - Santora wyszed� z biblioteki i ch�opcy us�yszeli odg�os otwieranych, a potem zamykanych drzwi wej�ciowych. - Ale historia! - wykrzykn�� Pete. Wydawa� si� nieco przestraszony. - Zr�cznie skonstruowana opowie�� sensacyjna - podsumowa� Jupiter. - Z pewno�ci� to wszystko wymy�li� - doda�a pani Darnley takim tonem, jakby usi�owa�a przekona� sam� siebie. - Nie mo�e by� potomkiem Chiava, a poza tym... poza tym nie mo�na przecie� znikn�� w lustrze. Je�li rzeczywi�cie pochodzi z rodu Chiava, czemu nie powiedzia� tego od razu, kiedy tu przyjecha� ponad tydzie� temu? - Mo�e dopiero dzi� przysz�o mu to do g�owy - rzuci� Jupiter. Rozdzia� 4 Jupiter wyczuwa tajemnic� �egnaj�c si� z pani� Darnley, Jupiter Jones wr�czy� jej wizyt�wk� Trzech Detektyw�w. - Na odwrocie znajdzie pani nasz numer telefonu. W razie potrzeby, ch�tnie s�u�ymy pani pomoc�. Zamy�lona wzi�a wizyt�wk� i z�o�y�a j� na p�. - Nie mo�na przecie� znikn�� w lustrze - powt�rzy�a z naciskiem. - Ja te� tak s�dz� - odpar� Jupiter. - Ale my�l�, �e warto zobaczy�, jakie dokumenty przedstawi senor Santora na poparcie swojej historyjki. Pani Darnley skin�a g�ow�. Wyszli pozostawiaj�c j� wraz z wnukami w holu jej wielkiego, ponurego domu. Kiedy tak sta�a w swym staromodnym stroju, wyda�a im si� bardzo zm�czona i mizerna. W niczym nie przypomina�a energicznej damy oprowadzaj�cej ich z dum� po swoich lustrzanych komnatach i udaj�cej Mari� Antonin�. - Ciarki mnie przechodz� na my�l o tym domu! - krzykn�� Pete, kiedy jechali z powrotem do sk�adu z�omu. Jupiter nie odpowiedzia�. Obejmuj�c r�kami kolana, siedzia� z zamkni�tymi oczami, oparty o �ciank� pikapa. - Co si� sta�o, Jupe? - zapyta� Bob. - Sam nie wiem. Co� mi si� nie zgadza w tym, co powiedzia� Santora. - Nic tu si� nie zgadza! - stwierdzi� Pete. - Nikt mi nie wm�wi, �e mo�na zaczarowa� lustro tak, �eby przej�� na jego drug� stron� i zosta� tam na zawsze! A do tego wraca� od czasu do czasu, �eby postraszy� troch� ludzi! - Nie to mia�em na my�li - odpar� Jupiter. - Wydaje mi si�, �e mo�emy uzna� opowie�� Santory za bajk�, kt�r� zmy�li�, �eby wystraszy� pani� Darnley i wydoby� od niej lustro. - Ja wiem jedno - wtr�ci� Bob. - Co� si� nie zgadza w tej jego opowie�ci o trzydziestoletnich poszukiwaniach zwierciad�a. Cz�owiek, kt�ry jest doradc� prezydenta, raczej nie ukrywa si� gdzie� w podziemiach. Lustro przez ca�y ten czas znajdowa�o si� u Diega Manolosa, a musia� by� on przecie� postaci� publiczn�. - Agencje �wiatowe nie pisz� zbyt wiele o Ruffino - powiedzia� Jupiter. - Co o nim wiecie? Odpowiedzia�o mu milczenie. - Nieznane pa�stewko, o kt�rym nie s�ycha� w �wiecie. Odszukanie lustra akurat w nim mog�o tyle trwa�. Nie, nie to mnie niepokoi. Zastanawia mnie opis w�amywacza podany przez Santor�. Pami�tacie, co powiedzia�: �oboje dobrze wiemy, i� cz�owiek tak nik�ej postury nie uni�s�by zwierciad�a Chiava�. Przecie� nie widzia� w�amywacza ani nikt z nas mu go nie opisywa�. A mimo tego, okre�li� go - i s�usznie - cz�owiekiem nik�ej postury. Bob j�kn��. - Ta twoja pami�� absolutna! Mo�e tak si� tylko wyrazi�. Ka�dy cz�owiek wyda�by si� ma�y przy tym monstrualnym lustrze! S�dzisz, �e mia� co� wsp�lnego z w�amaniem? - Jego zdumienie na wiadomo�� o w�amaniu wyda�o mi si� szczere. Chyba te� troch� si� zdenerwowa�. Od razu za�o�y�, �e z�odziej interesowa� si� zwierciad�em, cho� pani Darnley wcale tego nie powiedzia�a. Zauwa�cie te�, i� dopiero wtedy przyzna� si� do pokrewie�stwa z Chiavem. Jakby zdecydowa�, �e trzeba u�y� wszelkich argument�w, by sk�oni� pani� Darnley do oddania lustra. Nie, nie s�dz�, aby Santora wiedzia� o w�amaniu, zanim tu przyszed�, ale chyba si� domy�la, kim jest w�amywacz. Tak czy owak, jestem pewien, �e jeszcze us�yszymy o tym zwierciadle. - Nie b�d� mia� nic przeciwko temu, je�li ju� o nim nie us�yszymy - powiedzia� Pete. Jupiter Jones u�miechn�� si�. Jego przyjaciele znali ten u�miech a� nadto dobrze. Wyczu� tajemnic� i zapragn�� si� z ni� zmierzy�. - Musimy si� przygotowa� do tej sprawy - oznajmi�. - Sprowadzenie dokument�w z Hiszpanii zajmie Santorze co najmniej tydzie�. Do tego czasu wszystko b�dzie gotowe. - Co b�dzie gotowe? - zapyta� Pete. - Informacje - odpar� Jupiter rado�nie. - Musimy zdoby� wi�cej informacji o pa�stwie Ruffino i o Chiavie. Ze s��w pani Darnley wynika, �e by� on s�awnym czarodziejem. Ja nigdy o nim nie s�ysza�em. Bierzmy si� do zbierania wiadomo�ci, a kiedy nadejdzie w�a�ciwa pora, zaczniemy dzia�a�. Jak si� okaza�o, Jupe dobrze oceni� czas, jaki mieli do dyspozycji. Niemal dok�adnie tydzie� po wizycie Trzech Detektyw�w u pani Darnley, Jeff Parkinson jecha� autobusem do Rocky Beach. Dopiero p�nym popo�udniem rudzielec odnalaz� sk�ad z�omu Jones�w. Jupe pracowa� w swoim warsztacie pod go�ym niebem. Robi� jakie� drobne naprawy w starej maszynie drukarskiej, kt�r� wcze�niej posk�ada� z cz�ci. Na widok Jeffa wyprostowa� si� i wytar� r�ce w kawa�ek �cierki. - Czy senor Santora odezwa� si� do was? - zapyta�. Jeff pokr�ci� przecz�co g�ow� i usiad� na krze�le obrotowym Jupitera. - Ani s�owem - odpar�. Podszed� do nich Pete. Mia� mokre w�osy i r�wnie mokr� koszul�. - Cze��! - krzykn�� widz�c Jeffa. - Zanios�o ci� daleko od domu. - Jak tam surfing? - zapyta� Jupiter Pete'a. - A� za dobrze. - Pete przysun�� sobie drewnian� skrzynk� i siad� na niej. - Fale by�y naprawd� wysokie. Trzy razy mnie zmy�o i stwierdzi�em, �e nie b�d� nadstawia� karku. Jeff roze�mia� si�. - Worthington powiedzia� kiedy�, �e nie lubisz ryzyka. �Pan Pete woli unika� nadmiernego niepokoju�, tak to uj��. Teraz Pete wybuchn�� �miechem. - Niepok�j nie jest w�a�ciwym okre�leniem stanu, w jakim znajduje si� cz�owiek w towarzystwie Jupitera Jonesa. Jupe zawsze wymy�la rzeczy do g��bi przera�aj�ce. - Czasami warto podj�� ryzyko, by rozwi�za� tajemnic� - wtr�ci� Jupe. I rzeczywi�cie. W odleg�ym k�cie sk�adu z�omu sta�a stara, uszkodzona przyczepa kempingowa. Wuj Tytus i ciotka Matylda zupe�nie o niej zapomnieli. Z czasem, zgromadzone wok� niej przedmioty ca�kiem j� zas�oni�y przed oczami ciekawskich. W poobijanej przyczepie znajdowa�a si� Kwatera G��wna Trzech Detektyw�w. Mieli w niej swoje biuro z telefonem, szafki z dokumentacj�, ma�e, lecz w pe�ni wyposa�one laboratorium i ciemni� fotograficzn�. Kiedy Jupiter, Pete i Bob zak�adali firm� detektywistyczn�, niepotrzebne im by�y szafki na dokumentacj�. Teraz mieli ich kilka. Sta�y w przyczepie wype�nione po brzegi notatkami skrupulatnie sporz�dzanymi przez Boba podczas wszystkich dochodze�. Takich archiw�w mogliby im pozazdro�ci� detektywi kilkakrotnie od nich starsi. Wykazywa�y one, �e ryzyko podejmowali detektywi cz�sto, a nawet bardzo cz�sto. Jupe nie nale�a� do os�b, kt�re wahaj� si� przed podj�ciem ryzykownych zada�. - Mam przeczucie - zwr�ci� si� do Jeffa - �e przyszed�e� powiedzie� nam co� wa�nego. - Sam nie wiem. S�yszeli�cie opowie�� Santory o starym czarodzieju, kt�ry przeszed� na drug� stron� lustra do krainy goblin�w? - Tak, fantastyczna historia - odpar� Jupe. - Ale czemu o tym m�wisz? Podobno Santora nie odezwa� si� do was. Przypuszczam te�, i� nie przedstawi� twojej babci �adnych dokument�w potwierdzaj�cych jego rodow�d. - Nie. Je�li je ma, odzyska zwierciad�o. Babcia chce by� w porz�dku, ale nie da si� nabra� na jego niestworzone historie. Zdaje si�, �e w zesz�ym tygodniu poznali�cie u nas Johna. - Johna Chana? Zarz�dzaj�cego domem twojej babki? Czemu o niego pytasz? - To bardzo spokojny cz�owiek - ci�gn�� Jeff. - Pracuje u babci ju� kilka lat i nigdy nie widzia�em go zdenerwowanego. Gotuje i pilnuje swoich obowi�zk�w, a w wolnych chwilach �wiczy gr� na gitarze. Studiowa� na Harvardzie, ale go nie uko�czy�. Jego ojciec chcia�, �eby zosta� adwokatem, on jednak woli gra� na gitarze klasycznej. - No i co? - zapyta� Pete. - No i John, kt�ry nigdy si� nie denerwuje, zacz�� od niedawna s�ysze� jakie� g�osy i... i ja by� mo�e te� zacz��em je s�ysze�. Jupe i Pete czekali w napi�ciu na dalszy ci�g. - Zesz�ej nocy s�ysza�em jakby czyj� �miech. Wsta�em z ��ka i zszed�em na d�. Drzwi wej�ciowe by�y zamkni�te tak, jak wtedy, gdy k�adli�my si� spa�. Zapali�em �wiat�o w salonie, ale tu te� wszystko wygl�da�o normalnie. Mia�em ju� wraca� do ��ka, gdy nagle k�tem oka co� dostrzeg�em, tak jakby kto� wszed� do biblioteki lub co� si� w niej poruszy�o. Zajrza�em tam, zapali�em �wiat�o, lecz w bibliotece nie by�o nikogo. Ale za to, kiedy cofn��em si� do holu, zobaczy�em Johna w szlafroku i z no�em kuchennym w r�ce. Po-po... pomy�la�em, �e co� z nim nie tak. Mia� taki dziwny wyraz twarzy i ten n�... Przestraszy�em si�! - I co dalej? - spyta� niecierpliwie Jupe. - Powiedzia�em co� g�upiego. Chyba �hej�? A on na to �Och, to tylko ty!� Stali�my tak, patrz�c na siebie, i wtedy obaj us�yszeli�my ten d�wi�k, co� jakby �miech. Dochodzi� z biblioteki, gdzie wisi to lustro. John znalaz� si� tam w jednej chwili, lecz zn�w nie by�o w niej nikogo. Nikogo ani niczego. Cztery �ciany, mn�stwo ksi��ek i lustro. Pete potar� brod�. - Chcesz powiedzie�, �e to zwierciad�o rzeczywi�cie jest nawiedzone? - Nie wiem. Ale nie wierz�, �eby w domu straszy�o, jak twierdz� niekt�rzy. Domiszcze jest mo�e troch� ponure, lecz nigdy nikomu z nas nic si� nie sta�o. Ani babci, ani Johnowi, Jean czy mnie. A przyje�d�amy tu z Chicago co lato w odwiedziny do babci. - To interesuj�cy dom - powiedzia� Jupiter. - Przeczyta�em o nim kilka artyku��w. Magik Drakestar postawi� go ju� po odej�ciu ze sceny. Interesowa� go spirytyzm i cz�sto zaprasza� przyjaci� na seanse spirytystyczne. Umar� dwana�cie lat temu. A ludzie, kt�rzy kupili po nim dom, twierdzili, �e jego duch powraca� tu ju� kilkakrotnie. - Podobno w nocy s�yszeli jakie� podejrzane ha�asy - wtr�ci� Jeff - ale babcia mieszka tu ju� dziesi�� lat i jak dot�d niczego podejrzanego nie s�ysza�a. Twierdzi, �e tamtym ludziom musia�o si� tylko wydawa�. Teraz my obaj z Johnem te� s�yszymy dziwne odg�osy. John nie wierzy w duchy, sta� si� jednak nerwowy. Przyzna� si�, �e na wszelki wypadek sypia z no�em pod poduszk� i kaza� mi przysi�c, �e nie pisn� s�owa babci. John nie chce jej denerwowa�. Ale wydaje mi si�, �e ona te� co� s�ysza�a. - M�wi�a ci o tym? - spyta� Pete. - Nie, ale po rozmowie z Johnem, po�o�y�em si� spa� i obudzi� mnie odg�os zamykanych drzwi w pokoju babci. Wyjrza�em na korytarz. Babcia sta�a przy schodach i spogl�da�a w d�. Zapyta�em, czy co� si� sta�o, a ona a� podskoczy�a. Powiedzia�a tylko, �e poczu�a silny przeci�g, i kaza�a mi wraca� do ��ka. A musicie wiedzie�, �e babcia nie nale�y do os�b narzekaj�cych na przeci�gi. My�l�, �e co� us�ysza�a. - Czy si� czego� obawia? - zapyta� Jupiter Jones. - Nie wiem. Nie rozmawia�a z nami o tym. Wiem tylko, �e ja co� s�ysza�em. I my�l�, �e ona te�. Te odg�osy pojawi�y si� pierwszy raz, wi�c to nie m�g� by� duch Drakestara. One musz� mie� co� wsp�lnego z tym zwierciad�em. Wy trzej jeste�cie detektywami. Czy mogliby�cie dowiedzie� si� czego� wi�cej o tym lustrze? Babcia wie tylko tyle, ile powiedzia�a jej przyjaci�ka. - Wdowa po Manolosie - doko�czy� Jupiter. Jeff skin�� potakuj�co g�ow�. - Kiedy babcia by�a ma�a, w szkole z internatem, do kt�rej chodzi�a, pozna�a dziewczynk� pochodz�c� z Ruffino. To ma�y wyspiarski kraj le��cy u wybrze�y Ameryki Po�udniowej. Niekt�re tamtejsze rodziny wysy�aj� swoje dzieci do szk� w Stanach Zjednoczonych. Po sko�czeniu szko�y, ta dziewczynka wr�ci�a do Ruffino, a gdy doros�a, po�lubi�a Manolosa. Babcia utrzymywa�a z ni� kontakt i nawet par� razy j� odwiedzi�a. Babcia nie lubi�a Manolosa. Uwa�a�a, i� by� stukni�ty i podle post�powa� z jej przyjaci�k�. A jednak zrobi� karier� i zosta� doradc� prezydenta. Kiedy miesi�c temu umar�, senora Manolos od razu wys�a�a zwierciad�o do mojej babci. Wiemy, �e Manolos kupi� zwierciad�o w Hiszpanii i �e Chiavo rozmawia� podobno przy jego pomocy z tymi okropnymi ma�ymi goblinami. I tak naprawd� to ju� wszystko, co wiemy. - Nas te� zaciekawi�a ta sprawa - powiedzia� Jupiter. - By� mo�e ju� wkr�tce b�dziemy mogli powiedzie� ci co� wi�cej o Chiavie i o zwierciadle. Sp�dzili�my z Bobem kilka dni, pr�buj�c znale�� jakie� materia�y o tym cz�owieku. W bibliotece w Rocky Beach nie by�o niczego, podobnie w bibliotece uniwersyteckiej i wielkiej bibliotece publicznej w Los Angeles. Dzi� rano Bob pojecha� na pobliski Uniwersytet Ruxton. Wyk�ada tam pewien antropolog, doktor Barrister, kt�rego pasj� jest kolekcjonowanie r�nych historii o zjawiskach nadprzyrodzonych. Ju� raz bardzo nam pom�g� przy rozwi�zaniu tajemnicy �piewaj�cego w�a. By� mo�e s�ysza� o Chiavie. Kiedy Bob wr�ci... - Ju� jestem - rozleg�o si� i w warsztacie nieoczekiwanie pojawi� si� Bob. Opar� rower o �cian�. - I widz�, �e w sam� por�. Cze��, Jeff. - Znalaz�e� co�? - spyta� Jupiter. - Zgad�e�. Uniwersytet Ruxton to wspania�e miejsce. Tak si� sk�ada, �e nasz antropolog napisa� kilka rozpraw o zwierciadle Chiava. Legenda m�wi, �e Chiavo by� prawdziwie pot�nym czarownikiem i �e zwierciad�o jest zaczarowane. M�wi te�, �e Chiavo nigdy nie umar�. Podobno przeszed� na drug� stron� lustra do krainy podziemnych duch�w, w�a�nie tak, jak to opisa� senor Santora. W warsztacie zapad�a cisza. Czterej ch�opcy siedzieli, rozmy�laj�c nad legend� o starym czarowniku, wed�ug kt�rej �y� on teraz w obcym, nieludzkim �wiecie. Nagle pociemnia�o wok�. Pete wzdrygn�� si� i spojrza� w g�r�. - Chyba b�dzie burza - powiedzia�, nie wiedzie� czemu, zni�aj�c g�os do szeptu. �ar�wka wisz�ca nad star� drukark� zamigota�a. - Aha! - mrukn�� Jupiter Jones. Odsun�� krat� opart� o warsztat stolarski i znikn�� w wielkiej, karbowanej rurze znajduj�cej si� za krat�. - Co si� dzieje...? - zdumia� si� Jeff Parkinson. �ar�wka przesta�a migota�. Bob wskazuj�c na ni�, wyja�ni�: - To sygna�, �e w Kwaterze G��wnej dzwoni telefon. Jupe poszed� Tunelem Drugim i odebra� go. - Czy twoja babcia wie, gdzie jeste�? - Moja siostra wie. - Wi�c to pewnie ona dzwoni. Chod�my. Jeff Parkinson ukl�kn�� i na czworakach ruszy� tunelem za Bobem i Pete'em. Ca�y tunel us�any by� kawa�kami starych dywan�w. Ko�czy� si� klap�, przez kt�r� wchodzi�o si� wprost do Kwatery G��wnej Trzech Detektyw�w. Jupiter sta� przy stole i rozmawia� przez telefon. - Kiedy to si� sta�o? - zapyta�. Jeff wszed� do �rodka i rozejrza� si� wok�. Biuro urz�dzone w starej przyczepie kempingowej by�o ciasne, lecz panowa� tu porz�dek. Opr�cz sto�u, krzese� i szafek na dokumenty, spostrzeg� mikroskop i jakie� elektroniczne urz�dzenia sporz�dzone przez Jupitera dla usprawnienia pracy detektyw�w. - My�l�, �e post�pi�a� w�a�ciwie - powiedzia� Jupiter do s�uchawki. - Zrobimy, co w naszej mocy. Zamknijcie drzwi na klucz i czekajcie na nas. Od�o�y� s�uchawk�. - Co si� dzieje? - spyta� Bob. Jupe zwr�ci� si� do Jeffa: - To by�a twoja siostra. Pi�tna�cie minut temu wr�ci�y z wasz� babci� z zakup�w i wesz�y na g�r�. W pewnej chwili us�ysza�y �miech dochodz�cy z biblioteki. Zacz�y powoli schodzi� i kiedy znalaz�y si� w po�owie schod�w, zajrza�y do biblioteki i zobaczy�y w zwierciadle posta� m�czyzny. By� bardzo blady i mia� d�ugie, bia�e w�osy i jasnozielone oczy. - Chiavo! - krzykn�� Jeff. - Pani Darnley chce zbada� t� spraw� i wybra�a do tego Trzech Detektyw�w! Worthington podjedzie po nas za p� godziny! Rozdzia� 5 Kolejne ostrze�enie Worthington zjawi� si� nawet wcze�niej. Zabra� ch�opc�w i pojecha� do domu pani Darnley z maksymaln� szybko�ci�, na jak� pozwala�y przepisy. - Musz� zwr�ci� samoch�d do wypo�yczalni - powiedzia�, gdy znale�li si� na miejscu. - Potem pojad� wprost do domu. Je�li b�d� wam potrzebny, dzwo�cie do mnie. Trzej Detektywi obiecali, �e zrobi� to, i poszli za Jeffem do drzwi wej�ciowych. Jean otworzy�a je, zanim jeszcze zd��yli nacisn�� dzwonek. W holu natkn�li si� na pani� Darnley. Z ponur� min� siedzia�a na sto�eczku i patrzy�a w stron� biblioteki. By�a bardzo blada i nawet si� nie poruszy�a, kiedy Jean zamyka�a na klucz drzwi wej�ciowe. - Nie potrafi� si� zdoby�, �eby tam wej��, ale pilnuj� przez ca�y czas, aby nikt stamt�d nie wyszed� - powiedzia�a. - Czy naprawd� nie spuszcza�a pani oka z tych drzwi od chwili, gdy co� si� ukaza�o w zwierciadle? - zapyta� Jupe. - Ani na moment - odpar�a pani Darnley. Kiedy