8544
Szczegóły |
Tytuł |
8544 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8544 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8544 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8544 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA J�CZ�CEJ JASKINI
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA)
Wprowadzenie Alfreda Hitchcocka
Z prawdziw� przyjemno�ci� witam Was u progu nowej przygody naszych Trzech Detektyw�w. Je�li dot�d nie zawarli�cie z nimi znajomo�ci, pozw�lcie, �e Wam ich przedstawi� teraz. A wi�c s� to: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews. Mieszkaj� w Rocky Beach, ma�ym mie�cie w pobli�u s�awnego Hollywoodu.
Jaki� czas temu ch�opcy za�o�yli zesp� detektywistyczny i rozwi�zuj� przer�ne tajemnicze zagadki, kt�re pojawiaj� si� na ich drodze. M�zgiem zespo�u jest Jupiter Jones - logiczny umys�, wielkie opanowanie i up�r w rozwi�zywaniu najbardziej zawik�anych przypadk�w. Drugim Detektywem jest Pete Crenshaw, zwinny i silny, bywa nieoceniony w niebezpiecznych sytuacjach. Trzecim cz�onkiem zespo�u jest Bob Andrews, najbardziej spo�r�d nich rozmi�owany w nauce; wynajduje on potrzebne informacje w ksi��kach i dokumentach oraz prowadzi akta zespo�u. Siedzib� Trzech Detektyw�w jest stara przyczepa kempingowa, ukryta na terenie sk�adu z�omu. Sk�ad ten nale�y do wujostwa Jupitera, Matyldy i Tytusa Jones�w.
�Badamy wszystko� - to dewiza ch�opc�w, w my�l kt�rej udadz� si� tym razem na ranczo w g�rach Kalifornii. Tam b�d� bada� wydaj�c� j�ki jaskini� i zajmowa� si� legendarnym bandyt�, kt�ry nie zgadza si� pozosta� jedynie nie �yj�c� od dawna postaci� z ludowych opowie�ci. Czytaj�c o ich niezwyk�ych, a cz�sto niebezpiecznych przygodach, bardziej nerwowym z Was trudno b�dzie usiedzie� na miejscu lub, co najmniej, powstrzyma� si� od obgryzania paznokci. Ostrzegam!
A teraz, do�� wst�pu! Za chwil� wkroczymy w serce zdarze�.
�wiat�a! Kamera! Akcja!
Alfred Hitchcock
ROZDZIA� 1
J�cz�ca Dolina
- Aaaaauuuuu-uuuu-uu!
Niesamowity j�k toczy� si� przez dolin� w zapadaj�cym zmierzchu.
- To w�a�nie jest to - szepn�� Pete Crenshaw. - Znowu si� zacz�o.
Pete, Jupiter Jones i Bob Andrews przycupn�li na wysokim grzbiecie jednego ze wzg�rz w odleg�ym zak�tku Rancza Krzywe Y, po�o�onego o par�set metr�w od wybrze�a Pacyfiku.
J�k rozleg� si� znowu, przeci�g�y, zawodz�cy.
Dreszcz przebieg� Pete'owi po plecach.
- Nie dziwi� si�, �e pracownicy chc� odej�� z rancza - powiedzia� do swych towarzyszy.
- Mo�e to dochodzi z latarni morskiej, kt�r� widzieli�my po drodze - zasugerowa� Bob. - To mo�e by� pog�os syreny przeciwmg�owej.
Jupiter potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, Bob, nie s�dz�. To nie jest d�wi�k syreny, a poza tym nie ma dzi� mg�y.
- Wi�c co... - zacz�� Bob, ale Jupitera nie by�o ju� przy nim.
Korpulentny Pierwszy Detektyw bieg� truchtem wzd�u� wzg�rza. Pete i Bob podnie�li si� i ruszyli za nim.
Zachodz�ce s�o�ce kry�o si� ju� za wzg�rzami i dolin� oblewa�a mglista purpurowa po�wiata.
Jupiter przeszed� oko�o pi��dziesi�ciu metr�w i zatrzyma� si�. J�kliwe zawodzenie rozbrzmia�o ponownie. S�ucha� uwa�nie, otoczywszy d�o�mi uszy.
- Co robimy, Jupe? - zapyta� Pete niespokojnie.
Jupiter nie odpowiedzia�. Zawr�ci� na pi�cie i przeszed� jakie� sto metr�w w przeciwnym kierunku.
- Czy b�dziemy tak tylko chodzi� tam i z powrotem po tym grzbiecie, Jupe? - zapyta� Bob. Obaj z Pete'em byli ju� zniecierpliwieni zachowaniem kolegi.
Jupiter wys�ucha� w skupieniu ponownego �Aaaauuuuu-uuu-u�, po czym odpar� spokojnie:
- Nie, Bob, w�a�nie zako�czyli�my eksperyment.
- Jaki eksperyment?! - wybuchn�� Pete. - Nie robili�my nic poza �a�eniem to w lewo, to w prawo.
- S�uchali�my j�ku w trzech r�nych punktach - t�umaczy� Jupiter. - W my�lach wytycza�em lini� mi�dzy punktami, w kt�rych sta�em, a miejscem, z kt�rego zdawa� si� dochodzi� d�wi�k. Dok�adnie tam, gdzie krzy�uj� si� trzy linie jest jego �r�d�o.
- Masz racj�! - zrozumia� nagle Bob. - To si� nazywa triangulacja. In�ynierowie pos�uguj� si� ni� przy pomiarach terenu.
- W�a�nie. Oczywi�cie zrobi�em to w spos�b raczej prymitywny, ale powinno starczy� dla naszych potrzeb.
- Jakich potrzeb? - zapyta� Pete. - To znaczy, co w�a�ciwie zmierzyli�my?
- Ustalili�my, sk�d dochodzi d�wi�k. Dochodzi z tej jaskini w skale, czyli Jaskini El Diablo - o�wiadczy� Jupiter.
- Genialne! - wykrzykn�� Pete ironicznie. - Przecie� wiedzieli�my to ju� od pa�stwa Dalton�w.
Jupiter potrz�sn�� g�ow�.
- Dobry detektyw sprawdza informacje uzyskane od innych ludzi. Pan Hitchcock m�wi� nam wiele razy, �e nie mo�na polega� na �wiadkach. Jupiter m�wi� o re�yserze filmowym Alfredzie Hitchcocku. Kiedy� m�odzi detektywi pr�bowali znale�� dla niego nawiedzony dom, kt�rego poszukiwa� do filmu. Odt�d ��czy�a go z ch�opcami serdeczna przyja��.
- My�l�, �e masz racj� - powiedzia� Pete. - Pan Hitchcock przekona� nas, �e �wiadkowie w gruncie rzeczy ma�o widz�.
- Albo s�ysz� - doda� Jupiter. - Ale teraz nie mam w�tpliwo�ci, �e j�k dochodzi z Jaskini El Diablo. Wszystko, co pozostaje nam do zrobienia, to odkry�, co j�czy i...
Nie sko�czy�, gdy� j�k odezwa� si� znowu, niesamowity i przyprawiaj�cy o dreszcz, w mroku zacienionej doliny.
- Aaaa-uuuu-uu!
Tym razem dreszcz przeszed� nawet Jupitera. Pete prze�kn�� g�o�no �lin�.
- Ale, Jupe, pan Dalton z szeryfem przeszukali ju� trzy razy jaskini� i nic nie znale�li.
- Mo�e to jakie� zwierz� - zastanawia� si� Bob.
- Nigdy nie s�ysza�em zwierz�cia, kt�re by wydawa�o taki d�wi�k - powiedzia� Jupiter. - Poza tym szeryf i pan Dalton znale�liby jakie� �lady zwyk�ego zwierz�cia. S� do�wiadczonymi my�liwymi.
- Zwyk�ego zwierz�cia? - powt�rzy� niespokojnie Pete.
- Mo�e to by� jakie� zwierz� nie znane w tych stronach, albo... - oczy Pierwszego Detektywa rozb�ys�y - jest to El Diablo we w�asnej osobie!
- Och nie! - wykrzykn�� Pete. - Nie wierzymy przecie� w duchy.
- Kto m�wi o duchach? - roze�mia� si� Jupiter.
- Ale El Diablo nie �yje od stu lat - zaprotestowa� Bob. - Je�li nie chodzi ci o ducha, Jupe, to co masz na my�li?
Jupiter nie zd��y� odpowiedzie�, gdy� nagle eksplozja wstrz�sn�a dolin�, a niebo roz�wietli�y czerwone b�yski.
- Co to mo�e by�, Jupe? - g�os Boba dr�a� ze zdenerwowania.
- Nie mam poj�cia.
B�yski usta�y, a odg�os eksplozji zamiera� powoli. Ch�opcy patrzyli na siebie zaintrygowani.
Nagle Bob strzeli� palcami.
- Wiem! To marynarka wojenna! Pami�tasz, Jupe, kiedy jechali�my tu ci�ar�wk�, widzieli�my manewry okr�t�w. Za�o�� si�, �e �wicz� strzelanie do celu wok� Channel Islands.
Pete roze�mia� si� z ulg�.
- No pewnie! Odbywaj� te �wiczenia dwa razy do roku. Czyta�em o tym w gazecie. Ostrzeliwuj� nie zamieszkane wyspy tu w pobli�u.
- Pisano o tym we wczorajszej gazecie - przytakn�� Jupiter. - Nocne ostrzeliwanie. Chod�cie, wracamy na ranczo, chc� dowiedzie� si� czego� wi�cej o tej dolinie.
Nie musia� tego powtarza� dwa razy. Zrobi�o si� ju� zupe�nie ciemno i ch�opcy ochoczo pobiegli do pozostawionych przy drodze rower�w. Wtem z przeciwleg�ego ko�ca doliny dobieg� g�o�ny, dudni�cy odg�os, po kt�rym nast�pi� przeci�g�y j�k.
ROZDZIA� 2
Staruch
J�k zamar� w J�cz�cej Dolinie.
- To nie by� j�k z jaskini! - zawo�a� Pete.
- Nie! - przyzna� Jupiter. - To by� krzyk cz�owieka!
- I to cz�owieka znajduj�cego si� w opa�ach! - doda� Bob. - Chod�cie!
Krzyk dobiega� spod g�ry wznosz�cej si� mi�dzy dolin�, a oceanem - Diabelskiej G�ry, zawdzi�czaj�cej sw� nazw� postrz�pionemu na kszta�t rog�w szczytowi.
Ch�opcy p�dzili przez dolin�. W poprzek stoku Diabelskiej G�ry le�a�o usypisko g�az�w i kamieni, kt�re najwidoczniej �wie�o si� stoczy�y. Py� wci�� unosi� si� w powietrzu.
- Pomocy! - g�os wo�aj�cego by� s�aby i dr��cy.
Pete ukl�k� przy le��cym na ziemi siwow�osym m�czy�nie. Jego nogi, skr�cone pod dziwnym k�tem, by�y przywalone kamieniami, a twarz wykrzywiona b�lem.
- Prosz� le�e� spokojnie - powiedzia� Pete. - Zaraz pana st�d wydob�dziemy.
Wsta� i zwr�ci� si� do Jupitera:
- My�l�, �e ma z�amane nogi. Chod�my lepiej szybko po pomoc.
- Id�cie, ch�opcy, na Ranczo Krzywe Y - odezwa� si� le��cy przez zaci�ni�te z b�lu z�by. - Ja tam pracuj�. Powiedzcie panu Daltonowi, �eby przys�a� tu ludzi.
Ch�opcy popatrzyli po sobie. Kolejny wypadek przydarzy� si� kt�remu� z pracownik�w pana Daltona! Nie ma ko�ca k�opotom w J�cz�cej Dolinie!
Pete sp�dza� wakacje u pa�stwa Dalton�w, nowych w�a�cicieli Rancza Krzywe Y.
Jess Dalton by� doskona�ym je�d�cem i d�ugie lata utrzymywa� si� dzi�ki swoim umiej�tno�ciom. Uczestniczy� w licznych rodeach, a tak�e pracowa� w filmie, wyst�puj�c w wielu westernach. W studio filmowym pozna� pana Crenshawa, ojca Pete'a. Kiedy przyszed� czas na zaprzestanie wyczyn�w je�dzieckich, Jess za wszystkie swe oszcz�dno�ci kupi� podupad�e ranczo. Zacz�� w�a�nie odremontowywa� zrujnowane zabudowania, gdy pojawi�y si� problemy.
J�cz�ca Dolina zawdzi�cza�a t� dziwn� nazw� starej india�skiej legendzie oraz pewnym tragicznym wydarzeniom, jakie zasz�y w niej jeszcze w czasach panowania hiszpa�skiego. Podobno kiedy�, przed laty, wydawa�a z siebie dziwne zawodz�ce j�ki. Potem jednak zamilk�a, a teraz po pi��dziesi�ciu latach zacz�a j�cze� na nowo. Jakby nie do�� by�o tego, by odstraszy� od rancza pracownik�w, zacz�y si� zdarza� wypadki.
Pierwsze zaj�cie mia�o miejsce pewnego wieczoru, kiedy dwaj pracownicy jechali konno przez dolin�. W cichym zmierzchu rozbrzmia� nagle �w zawodz�cy j�k i sp�oszone konie zrzuci�y je�d�c�w. Jeden z nich z�ama� r�k�, drugi zosta� mocno poturbowany. Opowiadali, �e w dolinie straszy i lepiej si� trzyma� od niej z daleka. Kr�tko po tym, stado koni wpad�o w panik� w �rodku nocy, bez widocznej przyczyny. Nast�pnie jeden z pracownik�w przysi�ga�, �e id�c wieczorem przez dolin�, zobaczy� olbrzymi kszta�t wynurzaj�cy si� z Jaskini El Diablo. Zaraz potem dwu pracownik�w znik�o bez wyja�nienia i mimo �e szeryf stwierdzi� stanowczo, �e odnalaz� ich w pobliskiej Santa Carla, ma�o kto da� temu wiar�.
Przeszukanie jaskini nie przynios�o �adnych wyja�nie�. Szeryf zaniecha� dochodzenia - nie m�g� wszak �ciga� duch�w i walczy� z legendami.
Wtedy to Pete przyby� na ranczo i zasta� pa�stwa Dalton�w bardzo przygn�bionych. Pracy by�o du�o, a r�k do pracy wci�� ubywa�o. Byli przekonani, �e istnieje jaka� prosta przyczyna wszystkich zaj��, lecz jak dot�d nie mogli jej znale��.
Zorientowawszy si� w sytuacji, Pete nie zwleka�. Czym pr�dzej zawiadomi� Jupitera i Boba. By�a to, jak s�dzi�, sprawa do rozwi�zania dla Trzech Detektyw�w. Rodziny obu ch�opc�w ch�tnie zgodzi�y si� na ich wyjazd na ranczo, a pa�stwo Daltonowie radzi byli ich go�ci�.
Krzywe Y po�o�one by�o niespe�na dwadzie�cia kilometr�w od nowoczesnego o�rodka wypoczynkowego Santa Carla i nieca�e dwie�cie kilometr�w na p�noc od Rocky Beach. Teren rancza rozci�ga� si� a� po wybrze�e oceanu, a okolice obfitowa�y we wzg�rza i g�ry, g��bokie doliny i kaniony. Wzd�u� wybrze�a Pacyfiku roi�o si� od ma�ych, odizolowanych zatoczek. By�o to wymarzone miejsce na wakacje. Mo�na by�o robi� ciekawe wycieczki, p�ywa�, �owi� ryby, je�dzi� konno.
Ch�opcy jednak ani nie je�dzili konno, ani nie p�ywali, ani nie �owili ryb. Poch�oni�ci byli ca�kowicie rozwik�ywaniem tajemnicy J�cz�cej Doliny. Przeprowadzali w�a�nie wst�pne rozpoznanie, gdy kolejny nieszcz�liwy wypadek sprowadzi� ich do podn�a Diabelskiej G�ry.
- Nic, tylko nieszcz�cie przynosi ta dolina - mamrota� ranny. - Nigdy nie powinienem tu przychodzi�. Ten j�k, wszystko przez ten j�k...
- Nie, nie s�dz� - powiedzia� Jupiter powa�nie. - My�l�, �e to wstrz�s po wystrza�ach obluzowa� kamienie i spowodowa� lawin�. Zbocze tej g�ry jest wyschni�te i bardzo strome.
- To ten j�k! - upiera� si� m�czyzna.
- Chod�my lepiej po pomoc - powiedzia� Pete - sami nie damy rady zdj�� z niego tej sterty kamieni.
W tym momencie dobieg�o ich r�enie koni i dostrzegli trzech m�czyzn jad�cych ku nim przez dolin�. Jeden z nich prowadzi� konia luzem. Na przedzie jecha� sam pan Dalton.
- Co si� sta�o? - zapyta� zsiadaj�c z konia.
By� to wysoki, suchy m�czyzna, w jaskrawoczerwonej koszuli, wyblak�ych d�insach i kowbojskich butach z wyt�aczanej sk�ry, na podwy�szonym obcasie. G��boka troska malowa�a si� na jego szczup�ej, opalonej twarzy.
Ch�opcy wyja�nili, jak znale�li rannego.
- Jak si� czujesz, Cardigo? - zapyta� pan Dalton przykl�kaj�c przy le��cym.
- Nogi mi po�ama�o - wyst�ka� Cardigo. - Wynosz� si� st�d, mam do�� tej przekl�tej doliny.
- My�l�, �e wystrza�y spowodowa�y obsuni�cie si� kamieni - odezwa� si� Jupiter.
- Oczywi�cie - przytakn�� pan Dalton. - Wytrzymaj jeszcze chwil�, Cardigo. Uwolnimy ci� migiem spod tych kamieni.
Zaj�o im to istotnie kilka minut, po czym dwaj pomocnicy pana Daltona ruszyli po ci�ar�wk�. Gdy podjecha�a na miejsce wypadku, unie�li ostro�nie Cardiga i u�o�yli na platformie. Ci�ar�wka odjecha�a do szpitala w Santa Carla, a ch�opcy powr�cili do swych rower�w.
Panowa�y ju� zupe�ne ciemno�ci, gdy Jupiter, Bob i Pete ustawiali rowery za ogrodzeniem otaczaj�cym zabudowania rancza. By�o tam pi�� budynk�w: obszerna chata dla pracownik�w, du�a i mniejsza stajnia, pawilon w kt�rym mie�ci�a si� kuchnia, i g��wny dom - stary, pi�trowy budynek, o drewnianej konstrukcji wype�nionej ceg��, otoczony szerokim gankiem. Ca�y dom by� poro�ni�ty pn�czami o jasnoczerwonych i szkar�atnych kwiatach. Ogrodzenie dla koni otacza�o budynki rancza.
Na ma�ym placu w pobli�u kuchni zgromadzi�a si� grupa m�czyzn. Rozmawiali �ciszonymi g�osami, zapewne o wypadku. Ich twarze pe�ne by�y strachu i z�o�ci.
Ch�opcy zamierzali w�a�nie wej�� do domu, gdy dobiegi ich czyj� ochryp�y g�os.
- Gdzie�cie to byli, ch�opcy?
Z ciemno�ci wy�oni�a si� niewielka, sztywna sylwetka i po chwili rozpoznali ostr�, wysmagan� wiatrem twarz Luka Hardina, rz�dcy pana Daltona.
- To ranczo jest bardzo du�e, mo�na si� �atwo zgubi� - powiedzia�.
- Przywykli�my do otwartych przestrzeni i g�r, prosz� pana - odpar� Jupiter. - Nie ma potrzeby martwi� si� o nas.
Rz�dca podszed� do nich.
- S�ysza�em, co was tu sprowadza. Ciekawi was J�cz�ca Dolina, h�? To nie jest dobre miejsce dla dzieci. Trzymajcie si� od niego z daleka, s�yszycie?!
Nim zd��yli zaprotestowa�, otworzy�y si� drzwi i z domu wybieg�a ma�a, energiczna kobieta, o siwych w�osach i mocno opalonej twarzy.
- Nonsens, Luke! - zawo�a�a gniewnie. - Ch�opcy nie s� dzie�mi i zdaj� si� mie� wi�cej rozs�dku od ciebie.
- J�cz�ca Dolina to nie jest dobre miejsce - powt�rzy� Hardin uparcie.
- Doros�y m�czyzna, a boi si� jaskini! - wykrzykn�a pani Dalton.
- Ja si� nie boj� - powiedzia� wolno Hardin. - Nie boj� si� te� spojrze� prawdzie w oczy. Mieszkam w tej okolicy przez ca�e �ycie. Jeszcze jako ch�opiec nas�ucha�em si� historii o J�cz�cej Dolinie. Nigdy w nie nie wierzy�em, ale teraz nie jestem ju� taki pewny...
- Bzdury! G�upie zabobony, dobrze o tym wiesz!
S�owa by�y odwa�ne, ale w g�osie pani Dalton wyczuwa�o si� niepok�j.
- Jak pan my�li, co to za j�k, kto go wydaje? - Jupiter zwr�ci� si� do Hardina.
Rz�dca spojrza� na niego powa�nie.
- Nie wiem, ch�opcze. Nikt nie wie. Szukali�my i nie znale�li�my niczego. W ka�dym razie niczego, co da si� zobaczy� - oczy Luka rozb�ys�y w ciemno�ciach - Indianie zawsze m�wili, �e nikt nie mo�e zobaczy� Starucha.
ROZDZIA� 3
Ucieczka El Diablo
- Luke! - krzykn�a pani Dalton.
- Nie m�wi�, �e wierz� w te historie - powiedzia� rz�dca. - Cz�owiek musi widzie� rzeczy takimi, jakie s�. Ta jaskinia zacz�a znowu j�cze� i jak dot�d nikomu nie uda�o si� wyja�ni� dlaczego. Je�li to nie jest Staruch, to co to, wed�ug pani, jest?
Z tymi s�owami Luke Hardin zszed� z ganku i skierowa� si� do chaty. Pani Dalton spogl�da�a za nim ze smutkiem.
- My�l�, �e to zmieni�o nas wszystkich - powiedzia�a. - Luke jest jednym z najodwa�niejszych ludzi, jakich znam, i nigdy nie s�ysza�am, �eby m�wi� w ten spos�b.
- Zastanawiam si�, dlaczego zdecydowa� si� powiedzie� nam o Staruchu - odezwa� si� Jupiter w zamy�leniu.
Pani Dalton milcza�a przez chwil�, po czym u�miechn�a si�.
- My�l�, �e Luke jest po prostu zm�czony. Wszyscy martwimy si� i pracujemy zbyt ci�ko. A teraz, ch�opcy, co powiecie na ciastka i mleko?
- Z przyjemno�ci� co� zjemy, prosz� pani - odpowiedzia� Pete za nich wszystkich.
Wkr�tce ch�opcy zajadali ciastka w przestronnej jadalni starego domu. Kolorowe, india�skie kilimy pokrywa�y pod�og�, umeblowanie sk�ada�o si� z prostych, wiejskich, r�cznie robionych sprz�t�w, a jedn� �cian� pokoju niemal ca�kowicie zajmowa� wielki kamienny kominek. Na �cianach wisia�y wypchane g�owy nied�wiedzi i jeleni.
- Co to jest Staruch, prosz� pani? - spyta� Jupiter si�gaj�c po nast�pne ciastko.
- To stara india�ska legenda. Dawno temu, kiedy pierwsi Hiszpanie przybyli do tego kraju, Indianie m�wili, �e w stawie, g��boko w jaskini w Diabelskiej G�rze, �yje czarny i l�ni�cy potw�r, kt�rego zwali Staruchem.
Pete zmru�y� oczy.
- Ale skoro nikt nie mo�e widzie� Starucha, sk�d wiedzieli, �e jest czarny i l�ni�cy?
Pani Dalton roze�mia�a si�.
- No w�a�nie! Widzisz, ca�a historia jest oczywi�cie bez sensu. Przypuszczam, �e kto� co� kiedy� zobaczy�, powiedzia� innym, ci co� dodali od siebie i tak powsta�a legenda.
- Jak na to reagowali Hiszpanie? - spyta� Bob.
- To by�o dawno temu i oni sami byli bardzo zabobonni - odpar�a pani Dalton. - Co prawda utrzymywali, �e nie wierz� w istnienie potwora w jaskini, ale w miar� mo�liwo�ci starali si� unika� doliny. Tylko najodwa�niejsi, jak El Diablo, weszli w g��b jaskini.
- Czy mo�e nam pani opowiedzie� co� o El Diablo? - poprosi� Jupiter.
W tym momencie do pokoju wszed� pan Dalton w towarzystwie niskiego, szczup�ego m�czyzny w okularach o grubych szk�ach. Ch�opcy spotkali go ju� wcze�niej. By� to profesor Walsh, go�� pa�stwa Dalton�w.
- A, to wy, ch�opcy! S�ysza�em, �e byli�cie w naszej pe�nej tajemnic J�cz�cej Dolinie? - spyta�.
- Nonsens! - wybuchn�� pan Dalton. - Nie dzieje si� tam nic tajemniczego. Zwyk�e wypadki, jakie mog� si� zdarzy� na ka�dym ranczo.
- Ma pan oczywi�cie racj� - przytakn�� profesor Walsh. - Obawiam si� jednak, �e pa�scy pracownicy s� innego zdania. Pro�ci ludzie uwierz� raczej w si�y nadprzyrodzone, ni� przyznaj� si� do w�asnej nieostro�no�ci.
- Gdyby�my tylko mogli dowiedzie� si�, co powoduje ten j�k, i pokaza� to im - powiedzia� pan Dalton. - Po dzisiejszym wypadku strac� jeszcze wi�cej ludzi. Nie daj� sobie nic wyt�umaczy�. A przecie� Jupiter zorientowa� si� od razu, �e obsuni�cie kamieni spowodowa�y strza�y w czasie manewr�w marynarki wojennej.
- Prosz� pana - odezwa� si� Jupiter oficjalnym tonem - pragn�liby�my panu pom�c. Mamy pewne do�wiadczenie w tego rodzaju sprawach. By� mo�e pan Crenshaw wspomnia� panu o tym?
- Do�wiadczenie? - powt�rzy� pan Dalton ze zdziwieniem. Jupiter wyj�� z kieszeni dwie karty i poda� panu Daltonowi. Pierwsza, wi�ksza, wygl�da�a nast�puj�co:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Pan Dalton zmarszczy� czo�o.
- Detektywi? No nie wiem, ch�opcy. Obawiam si�, �e szeryfowi nie b�dzie si� zbyt podoba�a wasza interwencja.
Profesor Walsh spojrza� na kart�.
- Dlaczego tu s� znaki zapytania, ch�opcy? Czy�by�cie w�tpili w wasze umiej�tno�ci?
Profesor roze�mia� si� z w�asnego dowcipu.
Bob i Pete u�miechn�li si�, zostawiaj�c kwesti� do wyja�nienia Jupiterowi. Doro�li zawsze pytali o znaczenie znak�w zapytania i Jupe tylko na to czeka�.
- Nie, prosz� pana - odpar� - znaki zapytania to symbol. Oznaczaj� pytania bez odpowiedzi, niewyja�nione tajemnice, r�nego rodzaju zagadki, kt�re my staramy si� rozwik�a�. Jak dot�d nie natrafili�my na taki tajemniczy przypadek, kt�rego nie uda�oby si� nam wyja�ni�.
Ostatnie zdanie Jupiter wypowiedzia� z dum�. Pan Dalton tymczasem studiowa� ju� drug�, mniejsz�, zielon� kart�. Ka�dy z ch�opc�w mia� tak� sam� i ka�da g�osi�a, co nast�puje:
Za�wiadcza si�, �e posiadacz tej karty jest ochotniczym, m�odszym pomocnikiem, wsp�pracuj�cym z policj� w Rocky Beach. B�dziemy wdzi�czni za wszelk� udzielon� mu pomoc.
Samuel Reynolds
Komendant policji
Profesor Walsh przeczyta� r�wnie� zielon� kart�.
- Ho-ho, to mo�e zaimponowa�. Istotnie macie dobre listy uwierzytelniaj�ce.
- Wykazali�cie dzisiaj, ch�opcy, wi�cej zdrowego rozs�dku ni� po�owa doros�ych tutaj - powiedzia� pan Dalton. - By� mo�e tego nam tu trzeba: trzej ch�opcy ze �wie�ym spojrzeniem na spraw�. Jestem pewien, �e ca�a ta zagadka ma proste wyja�nienie. Je�li przyrzekniecie mi, �e zachowacie ostro�no��, powiem - zgoda, badajcie spraw�!
- B�dziemy ostro�ni! - wykrzykn�li ch�opcy ch�rem.
Pani Dalton u�miechn�a si�.
- Jestem pewna, �e przeoczyli�my co� ca�kiem prostego, co wszystko wyja�ni.
- Mo�e to wiatr hula po tych wszystkich starych tunelach i st�d te ha�asy - prychn�� pan Dalton lekcewa��co.
Jupiter doko�czy� ostatnie ciastko.
- Pan przeszukiwa� t� jaskini� wraz z szeryfem?
- Od pocz�tku do ko�ca. Wiele przej�� podziemnych jest zablokowanych przez rumowiska z ostatniego trz�sienia ziemi, ale przeszukali�my wszystkie dost�pne.
- Czy znalaz� pan co�, co mog�o wygl�da� jakby ostatnio uleg�o jakiej� zmianie? - wypytywa� Jupiter.
- Zmianie? - pan Dalton zmarszczy� czo�o. - Niczego takiego nie zauwa�yli�my. Do czego zmierzasz, synu?
- Wie pan - wyja�nia� Jupiter - s�ysza�em, �e te j�ki zacz�y si� dopiero miesi�c temu. Przedtem nie s�yszano ich przez pi��dziesi�t lat. Je�li wiatr wywo�uje ten d�wi�k, logicznie rzecz bior�c, co� musia�o si� zmieni� w jaskini, by d�wi�k m�g� powstawa� ponownie. Nie s�dz�, by to wiatr zmieni� sw� natur�.
- No prosz�, to czysta logika! - wykrzykn�� profesor. - Mo�e istotnie ch�opcy wyci�gn� pana z k�opot�w?
Jupiter zignorowa� wtr�cenie Walsha.
- Dowiedzia�em si� tak�e - ci�gn�� - �e j�ki daj� si� s�ysze� jedynie wieczorami, co oznacza�oby, �e nie tylko wiatr jest za nie odpowiedzialny. Zwr�ci� pan mo�e uwag�, czy to zdarza si� ka�dego wietrznego wieczoru?
- Nie, nie s�dz� - pan Dalton zaczyna� by� szczerze zainteresowany. - Rozumiem, o co ci chodzi. Gdyby to by� tylko wiatr, s�yszeliby�my j�ki ka�dego wietrznego wieczoru. Musi to wi�c by� kombinacja wiatru i pewnych specjalnych warunk�w otoczenia.
Profesor Walsh u�miechn�� si�.
- Lub El Diablo powr�ci�, by noc� p�dzi� na koniu przez dolin�.
- Prosz� nie m�wi� takich rzeczy, panie profesorze - powiedzia� Pete nerwowo. - Ju� Jupe nap�dzi� nam strachu podobn� uwag�.
Profesor spojrza� bystro na Jupitera.
- Doprawdy? Nie twierdzisz chyba, �e wierzysz w duchy?
- Nikt nie wie nic pewnego o duchach, prosz� pana - wtr�ci� Bob powa�nie. - My osobi�cie jednak nie natkn�li�my si� nigdy na prawdziwego ducha.
- No c� - powiedzia� profesor - Hiszpanie zawsze twierdzili, �e El Diablo powr�ci w razie potrzeby. Przeprowadzi�em wiele bada� w tej sprawie i doprawdy nie m�g�bym stwierdzi�, �e jest to zupe�nie niemo�liwe.
- Bada�? - zapyta� Bob.
- Profesor Walsh jest historykiem - wyja�ni�a pani Dalton. - Przyby� na rok do Santa Carla dla dokonania specjalnych studi�w nad histori� Kalifornii. M�j m�� mia� nadziej�, �e mo�e profesor m�g�by wyja�ni� naszym pracownikom spraw� J�cz�cej Doliny.
- Jak dot�d nie uda�o mi si� - powiedzia� profesor. - Ale mo�e wy, ch�opcy, jeste�cie zainteresowani pe�n� histori� El Diablo? Wiem o nim niemal wszystko, gdy� my�l� o napisaniu ksi��ki o tej barwnej postaci.
- Wspaniale! - wykrzykn�� Bob.
- Tak, chcia�bym us�ysze� wi�cej o El Diablo - popar� go Jupiter.
Profesor Walsh rozsiad� si� wygodnie w swym fotelu i zacz�� opowie�� o s�awetnym rozb�jniku i jego ostatnich przygodach.
- Dawno, dawno temu ziemia, stanowi�ca obecnie Ranczo Krzywe Y, by�a cz�ci� posiad�o�ci rodziny Delgado. By� to najwi�kszy maj�tek ziemski, jaki kr�l Hiszpanii nada� swym osadnikom. Hiszpanie nie przybywali do Kalifornii tak licznie, jak Anglicy do wschodniej cz�ci Ameryki, tak wi�c ranczo Delgad�w pozosta�o bardzo rozleg�� prywatn� posiad�o�ci� przez wiele generacji.
P�niej osadnicy ze wschodu zacz�li nap�ywa� do Kalifornii i ziemie Delgad�w zosta�y rozdane, sprzedane lub zagarni�te. Po Wojnie Meksyka�skiej Kalifornia sta�a si� cz�ci� Stan�w Zjednoczonych i coraz wi�cej Amerykan�w zacz�o si� tu osiedla�, zw�aszcza w czasach wielkiej gor�czki z�ota w 1849 r. Do roku 1880 olbrzymi maj�tek Delgad�w przesta� niemal istnie�, z wyj�tkom niewielkiego kawa�ka ziemi wielko�ci dzisiejszego Rancza Krzywe Y, w��czaj�c w to J�cz�c� Dolin�.
Ostatni z Delgad�w, Gaspar Ortega Jesus de Delgado y Cabrillo, by� zapalczywym i dzielnym m�odym cz�owiekiem, kt�rego niech�� do ameryka�skich osiedle�c�w stopniowo przerodzi�a si� w g��bok� nienawi��. Widzia� w nich rabusi�w, kt�rzy rozkradli jego rodzinn� ziemi�. Gaspar mia� bardzo ma�o pieni�dzy i �adnej w�adzy, ale marzy�o mu si� wzi�cie odwetu za upadek rodziny i odzyskanie dawnej posiad�o�ci. Postanowi� zosta� wojownikiem, walcz�cym w obronie wszystkich starych hiszpa�sko-meksyka�skich rodzin od dawien dawna zamieszkuj�cych Kaliforni�. Krad� pieni�dze z op�at podatkowych, odstrasza� poborc�w, naje�d�a� oficer�w ameryka�skich i okrada� ich, kr�tko m�wi�c pomaga� hiszpanoj�zycznym Kalifornijczykom i terroryzowa� Amerykan�w. Sta� si� cz�owiekiem wyj�tym spod prawa, ukrywaj�cym si� w g�rach. Dla ludno�ci hiszpa�skiej by� bohaterem, nowym Robin Hoodem, dla Amerykan�w - zwyk�ym bandyt�. Przez dwa lata nie uda�o si� go schwyta�.
Amerykanie nazywali Gaspara Delgado El Diablo - Diabe�. Nie tylko ze wzgl�du na jego wyczyny, ale g��wnie od nazwy g�ry mieszcz�cej jaskini�, w kt�rej mia� sw� g��wn� siedzib�.
W roku 1888 El Diablo zosta� w ko�cu uj�ty przez szeryfa okr�gu Santa Carla.
Na g�o�nym procesie, kt�ry zdaniem hiszpa�skoj�zycznej cz�ci ludno�ci by� sfabrykowany, zosta� skazany na �mier� przez powieszenie. Dwa dni przed egzekucj� przyjaciele dopomogli mu w brawurowej ucieczce w bia�y dzie�. El Diablo wspi�� si� na dach wi�zienia, przeskoczy� na dach odleg�ego o par� metr�w budynku, a stamt�d wprost na grzbiet czekaj�cego na� jego czarnego konia.
Ranny w czasie ucieczki i �cigany przez oddzia� szeryfa, dotar� jednak do swej kryj�wki w jaskini w J�cz�cej Dolinie. Ludzie szeryfa obstawili wszystkie znane wyj�cia z jaskini, ale nie weszli do �rodka. Uwa�ali, �e g��d i cierpienia wskutek odniesionych ran zmusz� El Diablo do opuszczenia jaskini.
Tak wi�c stali na posterunku przez kilka dni i nocy, ale El Diablo nie pokazywa� si�. Przez ca�y czas czuwania s�yszeli dziwny zawodz�cy d�wi�k dochodz�cy z g��bi jaskini. Oczywi�cie s�dzili, �e jest to, spot�gowany echem, j�k rannego bandyty. W ko�cu szeryf nakaza� swoim ludziom spenetrowanie jaskini. Przeszukali ka�dy tunel w skale, ka�d� grot� i nie znale�li absolutnie nic. Po czterech dniach tych poszukiwa� zabrali si� do przetrz�sania okolicy. Nie znaleziono jednak najmniejszego �ladu po El Diablo. Ani jego, ani jego cia�a, ani ubra�, ani broni, ani konia, ani pieni�dzy - nic.
Nigdy wi�cej nie widziano El Diablo. Niekt�rzy m�wili, �e jego ukochana, Dolores de Castillo, wesz�a do jaskini sekretnym wej�ciem, pomog�a mu uciec i razem zbiegli do Po�udniowej Ameryki, by zacz�� nowe �ycie. Inni twierdzili, �e jego przyjaciele, u�ywaj�c czar�w, uprowadzili go ze strze�onej jaskini i ukrywali to na jednym ranczu, to na drugim.
Wi�kszo�� jednak uwa�a�a, �e El Diablo nigdy nie opu�ci� jaskini, ukry� si� w niej tak dobrze, �e Amerykanie nie zdo�ali go znale��, i wci�� tam przebywa! Przez wiele lat, ilekro� w okolicy dokonano jakiego� niewyja�nionego gwa�tu lub rabunku, m�wiono, �e sprawc� jest El Diablo, p�dz�cy przez noc na swym wielkim, czarnym koniu. S�yszano r�wnie� owe j�ki, dochodz�ce gdzie� z g��bi jaskini, kt�r� nazwano Jaskini� El Diablo.
Potem - ko�czy� sw� opowie�� profesor Walsh - j�ki nagle usta�y. Hiszpa�ska ludno�� m�wi�a, �e El Diablo jest ju� znu�ony i zaniecha� swych nocnych najazd�w, ale �yje nadal w jaskini i czeka chwili, kiedy b�dzie naprawd� potrzebny.
- Doprawdy? - zdziwi� si� Pete. - Ludzie my�l�, �e on wci�� �yje tam, w jaskini?
- Czy to mo�liwe? - zapyta� Bob.
- No c�, ch�opcy, jest du�o nie�cis�o�ci w zwi�zku z postaci� El Diablo - powiedzia� profesor. - Przeprowadzi�em wiele bada�. Na przyk�ad wszystkie rysunki pokazuj� go nosz�cego pistolet na prawym biodrze, a jestem pewien, �e by� lewor�ki!
Jupiter skin�� g�ow� w zamy�leniu.
- Cz�sto historie o legendarnych postaciach s� nie bardzo zgodne z prawd�.
- W�a�nie - przytakn�� profesor. - Wersja oficjalna g�osi�a, �e jego rany nie by�y �miertelne. Tak wi�c, wzi�wszy pod uwag�, �e mia� tylko osiemna�cie lat w roku 1888, jest absolutnie mo�liwe, �e El Diablo wci�� �yje!
ROZDZIA� 4
Dochodzenie rozpoczyna si�
- To �mieszne, profesorze! - wykrzykn�� pan Dalton. - Mia�by teraz oko�o stu lat. Trudno sobie wyobrazi�, by taki starzec gania� po polach!
- Nie da�by pan wiary, jak �wawi mog� by� starzy ludzie - powiedzia� spokojnie profesor. - S� doniesienia o ludziach w po�udniowej Rosji, na Kaukazie, kt�rzy maj�c sto lat i wi�cej s� pe�nosprawni. Poza tym nasz staruszek nie robi nic poza wydawaniem j�k�w.
- To prawda - przytakn�� Jupiter.
- Jest tak�e zupe�nie mo�liwe, �e El Diablo mia� potomstwo - kontynuowa� profesor. - By� mo�e jego wnuk usi�uje wskrzesi� legend� przodka, nap�dzaj�c strachu ameryka�skim farmerom.
- To jest mo�liwe - powiedzia� Dalton mniej sceptycznie. - Nasi poprzednicy nie u�ytkowali J�cz�cej Doliny, ja za� chcia�bym wybudowa� tam zagrod� dla byd�a. By� mo�e jaki� potomek El Diablo nie �yczy sobie, by kto� wkracza� na teren obj�ty legend�.
- Jess, to mo�e by� wyja�nienie zagadki! - wykrzykn�a pani Dalton. - Pami�tasz? Nasi starsi meksyka�scy pracownicy sprzeciwiali si� zagospodarowaniu J�cz�cej Doliny, jeszcze nim zacz�y si� te j�ki.
- Oni te� pierwsi nas opu�cili - podj�� pan Dalton. - Jutro p�jd� porozmawia� z szeryfem. Mo�e wie co� o potomkach El Diablo.
- Mo�e chcieliby�cie pa�stwo zobaczy� podobizn� El Diablo? - zapyta� profesor Walsh.
Wyj�� ma�y obrazek z portfela i poda� zgromadzonym. By�a to fotografia portretu i ukazywa�a m�odego cz�owieka, niemal ch�opca, o p�on�cych ciemnych oczach i dumnej twarzy. Nosi� wysokie czarne sombrero z szerokim rondem, kr�tki czarny �akiet, czarn� koszul� z wysokim ko�nierzykiem, czarne spodnie, obcis�e g�r� z rozszerzaj�cymi si� nogawkami, i czarne l�ni�ce buty o spiczasto zako�czonych noskach.
- Czy zawsze ubiera� si� na czarno? - zapyta� Bob.
- Zawsze - odpar� profesor. - Mawia�, �e jest w �a�obie po swych rodakach i swym kraju.
- By� tylko zwyk�ym bandyt�, jutro pogadam z szeryfem, �eby sprawdzi�, czy jaki� g�upiec nie stara si� kontynuowa� jego wyczyn�w - powiedzia� pan Dalton. - Ranczo nie mo�e obs�u�y� si� samo i jakkolwiek interesuj�cy jest El Diablo, musz� wraca� do roboty. A wy, ch�opcy, jeste�cie pewnie zm�czeni po waszej w�dr�wce. Czeka nas jutro ci�ka praca. Ojciec Pete'a m�wi�, �e chcecie dowiedzie� si� wszystkiego o prowadzeniu rancza. No, najlepszy spos�b zdobywania wiedzy to praca.
- Doprawdy, nie jeste�my zm�czeni - zaprotestowa� Jupiter. - Prawda, ch�opaki?
- Zupe�nie nie - powiedzia� Bob.
- Ale� nie - zawt�rowa� Pete.
- Jest jeszcze wcze�nie i wiecz�r taki pi�kny - doda� Jupiter. - Chcieliby�my pozna� dok�adnie okolic�. Pla�a, na przyk�ad, jest szczeg�lnie interesuj�ca wieczorem. Morze wyrzuca wtedy na brzeg godne uwagi okazy przybrze�nej fauny i flory.
Pa�stwo Daltonowie zdawali si� by� pod wra�eniem elokwencji Jupitera. Mia� zwyczaj u�ywania wyszukanych s��w, by doro�li uwa�ali go za starszego, ni� by� w istocie. Bob i Pete zdawali sobie spraw�, �e Jupiter planuje co� wi�cej ni� zwyk�y spacer po pla�y. Ze wszystkich si� starali si� nie wygl�da� sennie.
- Sama nie wiem... - zacz�a z pow�tpiewaniem pani Dalton.
- Ale dlaczego nie - przerwa� jej m��. - Jest jeszcze wcze�nie i rozumiem, �e pierwsza noc na ranczu jest zbyt ekscytuj�ca, by j� zmarnowa� na spanie. Spacer dobrze im zrobi, Marto. Lepiej, �eby obejrzeli sobie pla�� dzisiejszego wieczoru, gdy� jutro rano mam dla nich sporo zaj��.
- Zgoda wi�c - u�miechn�a si� pani Dalton. - Zmykajcie, ch�opcy, ale nie wracajcie p�niej ni� o dziesi�tej. Wstajemy tu wcze�nie rano.
Ch�opcy nie zwlekali. Odnie�li swoje talerze i szklanki po mleku do kuchni i opu�cili dom kuchennym wyj�ciem.
Jupiter natychmiast zabra� si� do rzeczy, wydaj�c polecenia:
- Pete id� do szopy i przynie� du�y zw�j liny, kt�ry tam widzia�em. Ty, Bob, id� do naszego pokoju i przynie� kawa�ki kredy i latarki elektryczne. Ja przygotuj� rowery.
- Jedziemy do jaskini? - zapyta� Bob.
- Tak jest. Tylko tam mo�emy znale�� wyja�nienie tajemnicy J�cz�cej Doliny.
- Do jaskini? Teraz? - Pete mia� do�� niewyra�n� min�. - Nie lepiej przy dziennym �wietle?
- Co za r�nica, w jaskini jest zawsze ciemno - odpar� Jupiter. - Zreszt� j�ki dochodz� tylko wieczorami, i to nie zawsze. S�yszeli�my je dzisiaj i je�li nie p�jdziemy teraz, by� mo�e b�dziemy musieli czeka� kilka dni, a� si� powt�rz�.
Pete i Bob musieli uzna� s�uszno�� tego rozumowania i poszli wykona� dane im polecenia. Wkr�tce wszyscy trzej spotkali si� przy furtce. Pete przymocowa� zw�j liny do baga�nika swego roweru i ruszyli w�sk� �cie�k� ku dolinie. Wiecz�r by� ciep�y, ksi�yc wzeszed� ju� i oblewa� srebrzystym �wiat�em drog� przed nimi.
Ranczo Krzywe Y rozci�ga�o si� wzd�u� Pacyfiku, ale sam ocean ukryty by� za pasmem skalistych g�r. W �wietle ksi�yca wydawa�y si� wysokie i majestatyczne, a przydro�ne d�by jawi�y si� jako bia�awe duchy. S�ycha� by�o niespokojny ruch byd�a w polu i parskanie koni.
Nagle powietrze przeszy� przeci�g�y j�k.
- Aaauuuuuuu-uuuu-uuu-uu!
Mimo �e nie pierwszy raz s�yszeli to niesamowite zawodzenie, Bob i Pete a� podskoczyli na swych rowerach.
- Dobrze - szepn�� Jupiter. - Nie przesta�a j�cze�.
Odstawili cicho rowery i wspi�li si� na ska�y otaczaj�ce dolin�. Zeszli w d� i szli przez zalan� ksi�ycowym �wiat�em dolin� ku czarnemu otworowi Jaskini El Diablo. Bob wzdrygn�� si�.
- O Bo�e, Jupe, wci�� mi si� wydaje, �e co� si� tam rusza.
- A mnie, �e s�ysz� g�osy - doda� Pete.
- To tylko wasza wyobra�nia - powiedzia� Jupiter. - Po tym, co�my si� nas�uchali i w tej niesamowitej scenerii, ka�dy cie� i szmer budzi groz�. No, gotowi? Bob, sprawd� jeszcze raz latarki.
Pete przewiesi� lin� przez rami�, ka�dy z nich wzi�� do r�ki latark� i sw�j kawa�ek kredy.
- Jaskinie mog� by� niebezpieczne, gdy nie podejmie si� pewnych �rodk�w ostro�no�ci - m�wi� Jupiter. - Najwi�ksze zagro�enie to mo�liwo�� obsuni�cia si� w rozpadlin� skaln� albo zgubienie si�. Mamy lin� na wypadek, gdyby kt�ry� z nas spad�, a znacz�c nasz szlak kred�, nie zab��dzimy. Poza tym musimy si� stale trzyma� razem.
- Czy mamy znaczy� drog� znakami zapytania?
- Tak jest. I dodamy strza�ki dla oznaczenia kierunku w jakim idziemy - odpowiedzia� Jupiter.
Znaki zapytania by�y jednym z ich najlepszych pomys��w. Zostawiali je w widocznym miejscu ilekro� szli jakim� tropem. U�atwia�o to nie tylko powr�t, ale tak�e dawa�o zna� pozosta�ym, kt�r�dy szed� jeden z Detektyw�w. Ka�dy z nich mia� sw�j kolor kredy: Jupiter - bia�y, Pete - niebieski, a Bob - zielony. Wiedzieli wi�c r�wnie�, kt�ry� nich zostawi� znak.
- Dobra, gotowi? - zapyta� Pete.
- My�l�, �e tak - odpowiedzia� Jupiter z zadowoleniem.
Wzi�li g��boki oddech i skierowali si� do otworu jaskini. I wtedy zn�w da� si� s�ysze� przeci�g�y j�k:
- Aaauuuuuuuuuu-uuuu-uuu-uu!
Id�cy przodem Jupiter za�wieci� ju� sw� latark�. Poczuli na twarzach silny podmuch zimnego powietrza. Wtem rozleg� si� dudni�cy ha�as. Zatrzymali si�.
- Co to?! - krzykn�� Bob.
D�wi�k nasila� si� i wskutek echa wywo�anego nieckowatym kszta�tem doliny zdawa� si� dochodzi� ze wszystkich stron.
- Tam! Patrzcie! - wrzasn�� Pete wskazuj�c w g�r�.
Olbrzymi g�az toczy� si� w d� po stromym zboczu Diabelskiej G�ry w�r�d strumienia mniejszych kamieni.
- Skaczcie! - krzycza� Pete.
Bob przekozio�kowa� w bok, uskakuj�c z drogi p�dz�cego g�azu. Lecz Jupiter sta� jak wro�ni�ty w ziemi�, wpatruj�c si� w olbrzymi kamie�, spadaj�cy wprost na niego.
ROZDZIA� 5
Jaskinia El Diablo
Pete zwali� si� ca�ym cia�em na Jupitera, tym sposobem odrzucaj�c go w bok. Niemal r�wnocze�nie g�az r�bn�� w ziemi� z mia�d��c� si�� dok�adnie w miejscu, gdzie przed sekund� sta� Pierwszy Detektyw.
Bob zerwa� si� na nogi.
- Nic si� wam nie sta�o? - dopytywa� si� z niepokojem.
Pete podni�s� si�.
- Mnie nic, jak z tob�, Jupe?
Jupiter wsta� powoli i zacz�� machinalnie otrzepywa� ubranie. Patrzy� na nich nie widz�cymi oczami w g��bokiej zadumie.
- Nie by�em w stanie si� ruszy�. Bardzo interesuj�ca reakcja - zamy�li� si�. - Tak si� zachowuj� ma�e zwierz�ta sparali�owane wzrokiem w�a. Daj� si� z �atwo�ci� schwyta�, chocia� mia�y do�� czasu, by uciec.
Bob i Pete z niedowierzaniem patrzyli na przyjaciela, kt�ry ch�odno analizowa� swe zachowanie, ledwie unikn�wszy tragicznego wypadku. Patrzy� teraz z uwag� na o�wietlone ksi�ycem zbocze Diabelskiej G�ry.
- Wygl�da na to, �e tam w g�rze jest wiele obluzowanych g�az�w - stwierdzi�. - Zbocze jest bardzo suche. Wydaje mi si�, �e obsuwanie si� kamieni musi tu by� na porz�dku dziennym, teraz po tych �wiczeniach marynarki wojennej.
Wszyscy trzej podeszli do wielkiego kamienia. By� zaryty g��boko w ziemi�, na metr od wej�cia do Jaskini El Diablo.
- Patrzcie, w tym miejscu jest porysowany - wskaza� Bob. - O rany! Czy my�lisz, Jupe, �e kto� pchn�� go na nas? - Rzeczywi�cie s� zadrapania - Jupiter dok�adnie ogl�da� g�az. - Nic w tym zreszt� dziwnego.
- Pewnie od uderze� o ska�y po drodze - podsun�� szybko Pete.
- Tak - powiedzia� Bob. - Nie widzieli�my przecie� nikogo na g�rze.
Jupiter skin�� g�ow�.
- Istotnie, ale ten kto� m�g� nie chcie�, by go widziano. - Brr, mo�e lepiej wraca�? - powiedzia� Pete.
- Nie ma mowy - odpar� Jupiter. - Musimy tylko podwoi� ostro�no��. W ko�cu g�azy nie mog� spada� na nas wewn�trz jaskini.
Za�wiecili latarki, Bob narysowa� na skale przy otworze strza�k� i znak zapytania i weszli do �rodka.
Znale�li si� w d�ugim, mrocznym korytarzu, kt�ry prowadzi� w g��b Diabelskiej G�ry. Jego kamienne �ciany by�y g�adkie, a sklepienie do�� wysokie, by najwy�szy z nich, Pete, m�g� i�� wyprostowany. Po mniej wi�cej dwunastu metrach korytarz rozszerza� si� w olbrzymi� grot�. Latarki ch�opc�w rzuca�y wok� snopy �wiat�a. Znajdowali si� jakby w wielkiej sali o wysokim stropie. Przeciwleg�y jej koniec by� tak odleg�y, �e zaledwie mogli go widzie�.
- To wygl�da jak dworzec kolejowy du�ego miasta! - wykrzykn�� Bob. - Nigdy nie widzia�em tak ogromnej groty. - Jego g�os brzmia� g�ucho i odleg�e.
- Halo! - zawo�a� Pete.
- Halo... halo... halooo - powt�rzy�o echo.
Ch�opcy roze�miali si�.
- Halo... haloooo! - wykrzykiwa� Bob.
Podczas gdy Pete i Bob zabawiali si� echem, Jupiter bada� dok�adnie �cian� groty.
- Chod�cie tu! - zawo�a� ich nagle.
W �cianie by� ma�y, czarny otw�r - pocz�tek tunelu, kt�ry zdawa� si� prowadzi� na zewn�trz. Ch�opcy przebiegli �wiat�ami latarek po wszystkich �cianach groty i zobaczyli wiele podobnych otwor�w. Doliczyli si� dziesi�ciu tuneli, biegn�cych od du�ej groty w g��b g�ry.
- Masz ci problem - powiedzia� Pete. - Kt�rym tu i��?
Wszystkie pasa�e wygl�da�y jednakowo - by�y wysoko�ci wzrostu Pete'a i ponad metrowej szeroko�ci.
- Zdaje si�, �e Jaskinia El Diablo jest wielkim kompleksem korytarzy i grot, ci�gn�cych si� wewn�trz ca�ej g�ry - powiedzia� Jupiter.
- Pewnie dlatego ludzie szeryfa nie znale�li El Diablo - zauwa�y� Bob. - W�r�d tylu przej�� �atwo mu by�o si� ukry�.
- Tak, to mog�oby by� wyt�umaczenie - przytakn�� Jupiter.
- Jak w og�le powstaje taka jaskinia? - zapyta� Pete, rozgl�daj�c si� wok�.
- G��wnie wskutek erozji - wyja�ni� Bob. - Czyta�em o tym w bibliotece. G�ra tego rodzaju uformowana jest ze ska� o r�nej twardo�ci. Woda wsi�ka w te bardziej mi�kkie i powoli je kruszy. Taki proces trwa czasami miliony lat. Dawno temu znaczna cz�� tego terenu by�a pod wod�.
- Bob ma racj� - przytakn�� Jupiter - ale ja nie jestem pewien, czy te wszystkie tunele powsta�y w naturalny spos�b. Niekt�re z nich wygl�daj� na wykute przez cz�owieka. By� mo�e przez band� El Diablo.
- Albo poszukiwaczy, Jupe - powiedzia� Bob. - Czyta�em, �e szukano z�ota w tej okolicy.
Pete o�wietla� latark� jeden pasa� po drugim.
- Do kt�rego wchodzimy? - zapyta�.
- Przeszukanie tych wszystkich korytarzy mo�e nam zaj�� miesi�c - odezwa� si� Bob. - Za�o�� si�, �e dalej te� si� rozga��ziaj�.
- Prawdopodobnie - przytakn�� Jupiter. - Na szcz�cie jest prosty spos�b wyeliminowania wi�kszo�ci z nich. Chcemy si� dowiedzie�, sk�d bierze si� to zawodzenie. Musimy po prostu przy wej�ciu do ka�dego pasa�u s�ucha� tak d�ugo, a� znajdziemy ten, z kt�rego dobiega j�k.
- Racja! - wykrzykn�� Pete entuzjastycznie. - B�dziemy szli za j�kiem.
- Ale Jupe - zatroska� si� Bob - ten j�k chyba usta�. Od kiedy weszli�my do �rodka, nie s�ysza�em go wi�cej.
Ch�opcy stali nieruchomo nas�uchuj�c pilnie. Bob mia� racj�. Jaskinia milcza�a jak gr�b.
- Co to mo�e znaczy�? Jak my�lisz, Jupe? - pyta� Pete niespokojnie.
Jupiter kr�ci� g�ow� skonsternowany.
- Nie wiem. Mo�e to chwilowe. Mo�e, cokolwiek to jest, zacznie sw�j j�k na nowo.
Czekali jednak na pr�no. Min�o dziesi�� minut i w jaskini nie rozleg� si� najs�abszy nawet d�wi�k.
- Jupe, pami�tam, �e ostatni raz s�ysza�em j�k przed upadkiem tego g�azu - odezwa� si� wreszcie Bob. - Tylko, prawd� m�wi�c, nie bardzo potem s�ucha�em.
- Byli�my zbyt podekscytowani, �eby s�ucha� - przyzna� Jupiter.
- Nie mo�emy wiedzie� na pewno, kiedy usta�.
- Do licha, i co teraz?! - zakl�� Pete.
- Mo�e znowu si� zacznie - powiedzia� Jupiter z nadziej�. - Pan Dalton m�wi� przecie�, �e jaskinia j�czy nieregularnie. My�l�, �e czekaj�c powinni�my przeszukiwa� jeden korytarz po drugim.
Bob i Pete zgodzili si� ch�tnie. Wszystko by�o lepsze od bezczynnego stania w pe�nej widmowych cieni grocie. Bob narysowa� znak zapytania i strza�k� przy pierwszym otworze i weszli w g��b pasa�u.
Poruszali si� ostro�nie, o�wietlaj�c latarkami drog� przed sob�, a� po nieca�ych dziesi�ciu metrach korytarz si� sko�czy�. Przej�cie blokowa�a sterta obsuni�tych kamieni.
- Pan Dalton m�wi�, �e wiele korytarzy jest kompletnie zablokowanych wskutek trz�sienia ziemi - przypomnia� sobie Bob.
- My�lisz, �e mo�e si� to powt�rzy�? Mo�e to niebezpieczne, wchodzi� w te tunele? - zaniepokoi� si� Pete.
- Nie, sklepienia s� bardzo mocne - zapewni� go Jupiter. - Te kamienie spad�y wskutek pot�nego wstrz�su i te� tylko w najs�abszych miejscach. To jest bardzo bezpieczna jaskinia.
Zawr�cili i ponowili pr�b� w nast�pnych czterech tunelach, pieczo�owicie znacz�c sw� drog�. Wszystkie cztery by�y jednak podobnie zablokowane.
- Tracimy czas - zniecierpliwi� si� w ko�cu Jupiter. - Rozdzielimy si� i ka�dy b�dzie przeszukiwa� inny korytarz. Nie mo�na si� w nich zgubi�.
- Ka�dy z nas p�jdzie swoim tunelem a� do ko�ca - zgodzi� si� Bob. - Chyba �e si� oka�e, i� nie jest zablokowany po kilkunastu metrach albo rozga��zia si�.
- Tak jest - powiedzia� Jupiter. - Je�li kt�ry� z nas znajdzie niezablokowany pasa�, wr�ci tu i poczeka na innych.
Zag��bili si�, ka�dy w innym tunelu. Jupiter odkry�, �e jego korytarz powsta� w naturalny spos�b tylko na kr�tkim odcinku. Potem dostrzeg� w �wietle latarki drewniane s�upy i belki spi�te z nimi klamrami i podtrzymuj�ce �ciany i strop, jak w kopalnianym szybie. Przeszed� jeszcze par� metr�w, studiuj�c bacznie �ciany i pod�o�e.
Nagle wyros�a przed nim �ciana z kamieni i gliny, kt�ra zamyka�a szczelnie szyb. Kiedy przykl�k�, by zbada� j� dok�adnie zauwa�y� ma�y, czarny kamie�, kt�ry go zaintrygowa�. By� zupe�nie inny ni� te, kt�re widzia� wok�. Podni�s� go i schowa� do kieszeni.
W tym momencie w tunelu rozleg� si� krzyk:
- Jupe! Bob! Szybko!
Tymczasem Bob trafi� swym korytarzem wprost do nowej groty, podobnej do pierwszej. Rozgl�da� si� po niej ciekawie. By�o w jej �cianach r�wnie� pe�no otwor�w do nast�pnych pasa�y. W�a�nie zdecydowa� zawr�ci� i podzieli� si� swym odkryciem z pozosta�ymi, gdy dobieg� go krzyk Pete'a. Rzuci� si� p�dem do wej�cia do tunelu, kt�rym przeszed�.
Jupiter bieg� spiesznie ku otworowi pasa�u Pete'a, gdy co� zwali�o si� na niego z impetem. Roz�o�y� si� jak d�ugi na kamiennej pod�odze, a jakie� szalone stworzenie wczepi�o si� w niego pazurami.
- Pomocy! - wrzasn�� mu w ucho g�os Boba.
- Bob, to ja - krzykn��.
Wczepiaj�ce si� w niego r�ce zwolni�y uchwyt i obaj ch�opcy o�wietlili si� nawzajem latarkami.
- Rany Boskie, my�la�em, �e co� mnie zaatakowa�o - powiedzia� Bob.
- Odnios�em akurat to samo wra�enie - odpar� Jupiter. - Wpadli�my w panik� s�ysz�c wo�anie Pete'a...
- Pete! - zawo�a� Bob.
- Biegnijmy!
Wpadli obaj do tunelu, kt�rym poszed� Pete. Zdawa� si� d�u�szy od innych. Biegli spory kawa�ek, nim dostrzegli �wiat�o latarki Pete'a.
- Tu jestem! - wo�a�.
Sta� po�rodku du�ej groty z poblad�� twarz�. Snop �wiat�a jego latarki by� skierowany na �cian� po lewej stronie.
- Tam... by�o... co� - wyj�ka�. - Widzia�em. Ca�e czarne i b�yszcz�ce.
Bob i Jupiter zwr�cili swe latarki na to samo miejsce. Nie by�o tam nic, poza kamienn� �cian�.
- Mo�e to tylko nerwy, Pete - powiedzia� Bob. - Mo�e powinni�my si� jednak trzyma� razem.
Jupiter podszed� do wskazanego przez Pete'a miejsca i przykucn��.
- To nie by�y tylko nerwy Bob - powiedzia�. - Zobacz.
Bob i Pete zbli�yli si� do Jupe'a. Na kamiennej pod�odze wida� by�o dwa du�e, ciemne, jajowate �lady. �lady st�p. B�yszcza�y w �wietle latarki.
- Co... - Bob zawaha� si� - co to jest, Jupe?
- Co� mokrego - odpowiedzia� Jupiter - prawdopodobnie woda.
- Hm - Pete prze�kn�� nerwowo �lin�. - M�wi�em wam, �e co� widzia�em. Kiedy wyszed�em z tunelu us�ysza�em szmer. Skierowa�em tam latark� i zobaczy�em... t�... t� rzecz! Tu, pod �cian�. To by�o du�e. By�em tak zaskoczony, �e upu�ci�em latark�, a kiedy j� podnios�em, tego ju� nie by�o.
Jupiter ogl�da� w �wietle latarki pod�og� wok� �lad�w. By�a zupe�nie sucha, podobnie �ciany i sklepienie.
- Nic poza tym nie jest mokre - powiedzia�. - Pete ma racj�. Co� sta�o w tym miejscu. Co�, co zostawi�o mokre �lady.
- Takie du�e? Musz� mie� z osiemdziesi�t centymetr�w d�ugo�ci! - dziwi� si� Bob.
- Co najmniej - stwierdzi� Jupiter powa�nie. - I by�o to du�e, czarne i b�yszcz�ce. Jaki� rodzaj...
- Potwora! - doko�czy� Pete.
- Staruch! - wykrzykn�� Bob.
Ch�opcy spojrzeli po sobie zal�knieni. Nie wierzyli w potwory, ale co mog�o zostawi� tak olbrzymie �lady?
Nagle o�lepi�o ich ostre �wiat�o. Przera�eni przylgn�li do �ciany. Zza �wiat�a dobieg� ich ochryp�y g�os:
- Co tu si� dzieje?
Wolno zbli�a�a si� do nich jaka� posta� - zgi�ta sylwetka starego cz�owieka z bia��, zmierzwion� brod� i z olbrzymi� strzelb� w r�ce.
ROZDZIA� 6
Niebezpieczna wyprawa
Stary cz�owiek machn�� r�k� w kierunku ciemnych tuneli.
- Te korytarze id� hen daleko do �rodka - powiedzia� wysokim, �ami�cym si� g�osem. - Wy, m�odziaki, mo�ecie si� bardzo �atwo w nich zgubi�.
W jego czerwono obrze�onych oczach zapali�y si� niedobre b�yski.
- Trzeba by� tu wielce ostro�nym - zaskrzecza�. - Trzeba zna� ten kraj, tak, panie. Siedemdziesi�t lat tu �yj� i nigdy nie straci�em mego skalpu, o nie, panie. My�le� na zapas, to ca�a historia. Zna� kraj i walczy� z wrogami.
- Skalp? - zdumia� si� Pet