8539

Szczegóły
Tytuł 8539
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8539 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8539 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8539 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TREFNE KӣKA NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�: PIOTR GOLDSTEIN) SIEDMIOR�G 1999 ROZDZIA� 1 OSTRA JAZDA Pewnego ranka, podczas ferii wiosennych w kalifornijskim miasteczku Rocky Beach przed otwart� mask� starego niebieskiego corvaira sta� jego w�a�ciciel Pete Crenshaw i ponuro wpatrywa� si� w silnik. - Cholerny w�z! - warkn�� do Jupitera Jonesa. - Wszystko sprawdzi�em. Dlaczego nie zapala? Jupiter przechodzi� w�a�nie ze sk�adnicy z�omu Jonesa do przyczepy, gdzie mie�ci�a si� Kwatera G��wna agencji Trzej Detektywi. T� agencj� Jupiter za�o�y� dawno temu. Teraz na kanale obok przyczepy sta� w�z Pete�a. Jupiter podszed� do niego i �akomie spojrza� na starego grata. - Jak ju� wszystko naprawisz, mo�esz mi go sprzeda� - zaproponowa�. Pete wytar� ubrudzon� smarem d�o� o wielk� fal�, nadrukowan� na jego koszulce nad napisem �Surf�s Up!� - Stary, taki w�z to gratka dla kolekcjonera! Corvair by� pierwszym ameryka�skim udanym modelem z silnikiem umieszczonym z ty�u. S� nawet ca�e kluby w�a�cicieli. Je�eli uda mi si� go porz�dnie naprawi�, b�d� m�g� sprzeda� go za niez�� sumk�. Ile od�o�y�e�? - Tylko pi��set dolc�w - przyzna� Jupe. - Ale ja musz� mie� w�asne cztery k�ka! Detektyw powinien mie� samoch�d. - Daj spok�j. Wiesz przecie�, �e wszystko, co zarobi�, b�dzie mi potrzebne na wyprawy z Kelly - odpar� Pete. - A poza tym, dwa samochody, m�j i Boba, przecie� nam wystarcz�. - To nie to samo - westchn�� Jupiter. - Zobaczysz, zn�w b�d� jad�, by zapomnie� o zmartwieniu, i jeszcze bardziej utyj�. Wtedy b�dzie ci przykro. Pete u�miechn�� si�. - W tych sza�owych nowych ciuchach powiniene� mie� lepsze samopoczucie! Jupiter nosi� koszul� i spodnie munduru legii cudzoziemskiej. By�y bardzo lu�ne, by ukry� nadwag�, na kt�r� jako� nie pomaga�a dieta twaro�kowo-grejpfrutowa. - Mundur legii cudzoziemskiej to najnowsza moda w�r�d student�w college�u - odpar� Jupe. - A kolor oliwkowy �wietnie pasuje do moich ciemnych w�os�w. Rzeczywi�cie, bufiaste spodnie i za du�a koszula dobrze le�a�y na Jupiterze. Pete, jak wi�kszo�� siedemnastolatk�w z jego szko�y, ubiera� si� w stare d�insy i trykotow� koszulk�. Dziewczyna Pete�a, Kelly Madigan, pr�bowa�a sk�oni� go do noszenia koszulek polo i zapinanych na guziczki but�w �oxford�w�. Tak ubiera� si� Bob Andrews - trzeci z detektyw�w. By�a to chyba jedyna rzecz, kt�rej Kelly nie zdo�a�a uzyska� od Pete�a. - Pos�uchaj, gdy tylko uda mi si� uruchomi� corvaira, znajd� ci dobry w�z za pi�� st�w - obieca� Pete. - M�wi�e� to ju� par� tygodni temu - za�mia� si� Jupe. - Jeste� wiecznie zaj�ty t� twoj� Kelly. - To nieprawda! - zaprotestowa� Pete. - Uzna�em po prostu, �e mam prawo z ni� wyskoczy�, skoro zorganizowa�a ci randk� ze swoj� kole�ank�. - Strata czasu. Nie by�a w moim typie - zrz�dzi� Jupiter. - Czego chcesz, Jupe? Przecie� przez ca�y wiecz�r wyk�ada�e� jej teori� wzgl�dno�ci! Nim Jupiter zd��y� zaprzeczy�, zza bramy dobieg�o g�o�ne tr�bienie. Ch�opcy skoczyli na r�wne nogi. By�a dopiero za dziesi�� dziewi�ta, sk�adnicy z�omu jeszcze nie otwarto. Widocznie jednak komu� bardzo zale�a�o na dostaniu si� do �rodka. Klakson powtarza� si� teraz w rytmie rocka. - Chyba mo�emy ju� otworzy� - stwierdzi� Jupiter i nacisn�� guzik w ma�ej kasetce, kt�r� nosi� przy pasku. W kasetce mie�ci� si� pilot do zdalnego otwierania bramy. Urz�dzenie to skonstruowa� sam Jupiter, kt�ry by� wysokiej klasy majstrem: najpierw zainstalowa� przy bramie elektroniczny zamek, a potem doda� tego pilota. W�a�ciciele sk�adu, wuj Tytus i ciotka Matylda, kt�rzy byli jedyn� rodzin� Jupitera, te� dostali po pilocie. G��wne urz�dzenie steruj�ce znajdowa�o si� w biurze sk�adnicy. Brama powoli otworzy�a si� na o�cie�. Jupe i Pete patrzyli z otwartymi ustami na wspania�y kabriolet, mercedes 450 SL, kt�ry wjecha� ostro na teren sk�adnicy i z piskiem opon zatrzyma� si� tu� przed drzwiami biura. Nie otwieraj�c drzwiczek pi�knego wozu, g�r� wyskoczy� z niego �ylasty m�ody cz�owiek. Przyjezdny mia� na sobie stare d�insy, znoszone kowbojskie buty, filcowy kapelusz, kt�ry dawno utraci� sw�j kszta�t, i wyblak�� bluz� od kostiumu do baseballa. Jego zniszczony plecak ca�y by� w naszywkach i metalowych znaczkach. M�ody m�czyzna podszed� do baga�nika, a potem wydoby� z niego bia�� kopert� i paczk� owini�t� w kolorowy papier, tak jak pakuje si� upominki. Machaj�c paczk� w powietrzu, pozdrowi� ch�opc�w i posuwistym krokiem wszed� do biura. Pete nie m�g� oderwa� oczu od pi�knego sportowego wozu. - Niesamowity, co? - Wspania�a maszyna - zgodzi� si� Jupiter, wzrok jednak mia� utkwiony w brudny �piw�r, wetkni�ty za siedzenie eleganckiego wozu. - Ale mnie bardziej interesuje kierowca. - Nigdy go przedtem nie widzia�em, a ty, Jupe? - Ja te� nie, ale mog� ci co� nieco� o nim powiedzie�: mimo zachodniego stroju pochodzi ze Wschodniego Wybrze�a i w�a�nie przemierzy� ca�e Stany autostopem. Nie ma forsy ani roboty, a poza tym jest moim krewnym! Pete j�kn��. - Dobra, dobra, Sherlocku. A sk�d to wszystko wiesz? Jupiter u�miechn�� si�. - Jego baseballowa bluza to str�j New York Mets. Facet nie jest opalony, a paczka, kt�r� przywi�z�, pochodzi z domu towarowego Bloomingdale�a. Wszystko to �wiadczy o tym, �e przyjecha� ze wschodu, prawdopodobnie z Nowego Jorku. - To jasne - zgodzi� si� Pete. - Buty ma znoszone, te jego znaczki i nalepki pochodz� ze wszystkich stan�w, przez kt�re biegnie autostrada I-80, a mercedes ma rejestracj� kalifornijsk�. To oznacza, �e go�� przyby� do Kalifornii szos� I-80 bez samochodu, a �e nikt przy zdrowych zmys�ach nie szed�by piechot� przez ca�e Stany, musia� przyjecha� stopem. - No tak - stwierdzi� Pete. - To proste. Jupiter przewr�ci� oczami i westchn��. - �achy ma znoszone i brudne, chyba od paru tygodni nie prane. Sypia w �piworze, wi�c nie wynajmowa� pokoju, a zjawi� si� tu o dziewi�tej, gdy wi�kszo�� ludzi rozpoczyna prac�. To oznacza, �e nie ma pieni�dzy ani roboty. Pete zmarszczy� brwi. - No, a to pokrewie�stwo? - T� paczk� i kopert� wi�z� przez ca�e Stany Zjednoczone. C� to mo�e by�? Tylko prezent i list od krewnych! - No wiesz, to jest do�� s�aby argument - stwierdzi� Pete. - A na temat tego braku forsy to chyba ci odbi�o! Go��, kt�ry je�dzi takim wozem, musi by� bogaty, wszystko jedno, gdzie sypia i w co si� ubiera. - Nie wiem, sk�d ma ten samoch�d - odpar� Jupe - ale ten facet to po prostu w��cz�ga albo kto� niewiele lepszy. - Zwariowa�e�, ch�opie! Tak sprzeczali si� stoj�c przy corvairze, gdy nagle Pete szturchn�� Jupe�a �okciem. W drzwiach biura ukaza�a si� Matylda, ciotka Juptiera, i ruszy�a w stron� ch�opc�w. Za ni� spokojnym, troch� niedba�ym krokiem posuwa� si� nowo przyby�y. Zachowywa� si� tak, jakby chcia� da� do zrozumienia, �e w �yciu do niczego nie warto si� spieszy�. Ciotka Matylda, wysoka i mocno zbudowana, by�a troch� zniecierpliwiona powolno�ci� swego go�cia. Z bliska nieznajomy wygl�da� na starszego ni� z daleka. Prawdopodobnie zbli�a� si� do trzydziestki. U�miecha� si� od niechcenia, troch� bokiem, a przekrzywiony nos wygl�da�, jakby nieraz bywa� z�amany. Spod g�stych brwi bystro patrzy�y ciemne oczy. Ten wzrok, wraz z g�st� czupryn� i cienkim, krzywym nosem, nadawa� mu wygl�d jastrz�bia. Id�ca za nim ciotka Matylda trzyma�a w r�ku list. - Jupiter, Pete - zwr�ci�a si� do ch�opc�w g�osem, w kt�rym brzmia�a nuta pow�tpiewania - to kuzyn Tay Cassey z Nowego Jorku. Teraz westchn�� Pete. Jupiter, jak zwykle, mia� racj�. - Babylon, Long Island, nad Wielk� Zatok� Po�udniow� - w��czy� si� ochoczo Tay Cassey. - Od Nowego Jorku godzina drogi. Moja mama, Amy, jest kuzynk� Matyldy. Gdy powiedzia�em, �e wybieram si� do Kalifornii pozna� kraj i u�y� troch� s�o�ca, zdecydowa�a, �e musz� zobaczy� si� z jej kuzynk� Matyld�, w Rocky Beach. Da�a mi nawet do niej list. M�wi�, a r�wnocze�nie rozgl�da� si� po sk�adnicy. Na widok pouk�adanych w stosy materia��w budowlanych i r�nych urz�dze� domowych zab�ys�y mu oczy. Obok ogrodowych mebli i statuetek z br�zu sta�y stare piecyki i lod�wki, a puste obudowy od telewizor�w ko�o metalowych ram od ��ka. By�y tam r�wnie� nieczynne automaty do gier, neony i staro�wiecki gramofon. Nawet wuj Tytus nie by� w stanie tego wszystkiego spami�ta�. Rok temu Jupiter za�o�y� wreszcie komputerow� baz� danych. Wymaga�o to mn�stwa pracy, ale dzi�ki niej Jupe nie musia� za ka�dym razem przeszukiwa� ca�ej sk�adnicy. - Nie widzia�am Amy od dzieci�stwa - ci�gn�a ciotka Matylda. - S�ysza�am nawet, �e wysz�a za m��, ale nie zdawa�am sobie sprawy, �e od tego czasu up�yn�o ju� trzydzie�ci lat! W og�le nie wiedzia�am, �e ma dzieci. - Czworo - uzupe�ni� Tay. - I wszystkie doros�e. Rodze�stwo nadal mieszka w Babylonie, a ja doszed�em do wniosku, �e najwy�szy czas zobaczy� kawa�ek �wiata. - Rozgl�da� si� po sk�adzie pe�nym porzuconych skarb�w, a oczy wci�� mu b�yszcza�y. - Widz�, �e macie tu sporo fajnych rzeczy. - W tym momencie zauwa�y� stoj�cego obok corvaira. - Hej, sk�d masz te �liczno�ci? - zapyta�. - To klasyka! I natychmiast jego g�owa znalaz�a si� pod mask� wozu, tu� obok g�owy Pete�a. Przez d�u�sz� chwil� obaj gadali o samochodach, jak starzy przyjaciele, jeden przez drugiego, przerzucaj�c si� fachowymi terminami. W ko�cu Pete wyprostowa� si� i przeczesa� d�oni� rudaw� czupryn�. - Wszystko przejrza�em, co by�o trzeba, powymienia�em, ale nic nie pomaga, nie chce zapali� - poskar�y� si� Tayowi. - I nie zapali, Pete. Popatrz, do uk�adu elektrycznego wstawi�e� alternator. - Jasne - potwierdzi� Pete. - Bez pomocy alternatora nie da si� uruchomi� silnika ani na�adowa� akumulator�w. Jupiter i ciotka Matylda patrzyli na nich, nie rozumiej�c, o co im chodzi. - W tym modelu nie da si� tego zrobi� za pomoc� alternatora - wyja�ni� Tay. - Corvair to w�z starego typu. Zamiast alternatora ma zwyk�� pr�dnic�. Czy nie by�o tam przedtem d�ugiego czarnego walca? I czy przypadkiem nie wstawi�e� na jego miejsce alternatora? Pete pogrzeba� pod sto�em. - O to chodzi? Tay wzi�� walec, par� narz�dzi Pete�a i pochyli� si� nad silnikiem. Po��czy� par� drut�w, co� tam umocowa� i stwierdzi�: - Ca�a reszta jest chyba w porz�dku. Wsiadaj i wypr�buj go. Pete wszed� do �rodka i przekr�ci� kluczyk. Samoch�d zakaszla� i ruszy�. Charcza� i krztusi� si�, ale szed�! - Hura! - zawo�a� �miej�c si� Pete. - Sk�d tak si� znasz na samochodach? Tay u�miechn�� si�. - Zajmowa�em si� nimi przez ca�e �ycie. I na tym te� opieram moje plany pobytu w tym mie�cie. Zaczepi� si� w jakim� warsztacie na par� godzin dziennie, a reszt� czasu b�d� sp�dza� na pla�y. Nigdzie nie ma tylu samochod�w co w Kalifornii, nie? Potrzebuj� tylko troch� czasu. Popatrzy� na ciotk� Matyld�. - Pomy�la�em sobie, �e mo�e pozwoliliby�cie mi si� tu zatrzyma�, p�ki si� jako� nie urz�dz�. Mog� spa� wsz�dzie i je�� byle co. Wystarczy mi jedna z tych starych przyczep. Kawa�ek miejsca, �eby roz�o�y� �piw�r. Nie chcia�bym sprawia� k�opotu. - Nie - powiedzia�a ciotka Matylda. - To znaczy, oczywi�cie tak! Zamieszkasz w naszym domku, naprzeciwko. - Och, wielkie dzi�ki! To by�oby wspaniale - odpar� Tay. - �wietnie - zawo�a� z entuzjazmem Pete. - B�dziesz m�g� mnie wszystkiego nauczy�. Ty si� naprawd� znasz na samochodach! - Z ca�� pewno�ci� - odezwa� si� nagle g�os za ich plecami. Odwr�cili si� i ujrzeli dw�ch m�czyzn w garniturach i krawatach. Nieznajomi wpatrywali si� w Taya. Nie u�miechali si�. - Zw�aszcza - ci�gn�� wy�szy z nich - na cudzych samochodach. Dlatego w�a�nie jest aresztowany. ROZDZIA� 2 K�AMSTWO NA K�AMSTWIE Wysoki m�czyzna, z�ym wzrokiem wpatruj�cy si� w Taya, nie by� ch�opcom znany. Poznali za to od razu ni�szego z dw�ch przybysz�w: ciemnow�osego detektywa z dzia�u dochodzeniowego Komendy Policji miasta Rocky Beach, Rogera Cole�a. - Co si� sta�o, prosz� pana? - spyta� Jupiter. - To jest Tay Cassey, kuzyn Jupitera - wyja�ni� Pete. - Pochodzi z Nowego Jorku. - Tw�j kuzyn narobi� sobie k�opotu - powiedzia� Cole, niski m�czyzna o przyjemnej twarzy. Niebieskie oczy patrzy�y przyja�nie, a u�miech dodawa� otuchy. Tym razem jednak Cole by� powa�ny i potwierdzi� to, co m�wi� jego wysoki towarzysz, cz�owiek o zimnym spojrzeniu stalowych oczu. - To jest detektyw, sier�ant Maxim z wydzia�u zwalczania afer i gang�w samochodowych. Sier�ant chcia�by zada� wam par� pyta�. Sier�ant Maxim patrzy� zdziwiony najpierw na Cole�a, a potem na ch�opc�w. - Pan zna tych ch�opak�w, Cole? - Tak, sier�ancie. Zna ich r�wnie� komendant. - A wi�c, kto to taki? - rzuci� Maxim. - S� kim� w rodzaju prywatnych detektyw�w - wyja�ni� Cole. - W ostatnich latach sporo nam pomogli. Zaskar�onemu sier�antowi Jupiter wr�czy� jedn� ze �wie�o zaprojektowanych przez siebie wizyt�wek. TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko Jupiter Jones . . . . . . . . . . . . . . . . . . .za�o�yciel Pete Crenshaw . . . . . . . . . . . wsp�pracownik Bob Andrews . . . . . . . . . . . . .wsp�pracownik - Przewa�nie odnajdujemy ludziom r�ne rzeczy i wyja�niamy dziwne zdarzenia, takie jak to, panie sier�ancie. Ale par� razy pomogli�my komendantowi Reynoldsowi w rozwik�aniu powa�niejszych problem�w - doda� po chwili. Nie wyjawi� jednak, �e agencj� Trzej Detektywi za�o�yli jeszcze w podstaw�wce. Ani tego, �e cz�sto policja bywa�a ca�kiem bezradna i dopiero Jupiter, Bob i Pete znajdowa� i rozwi�zanie zagadki. Sier�ant Maxim spojrza� na wizyt�wk�. - Powiada pan, �e komendant pozwala m�odzie�y miesza� si� do spraw policji? - Raczej to oni informuj� nas o sprawach, kt�re przedtem w og�le nie by�y nam znane - odpar� Cole. - Taak... No to od moich spraw niech si� lepiej trzymaj� z daleka! - warkn�� Maxim. - Ju� od teraz poczynaj�c. Odwr�ci� si� do Taya. - Niech mu pan przeczyta jego prawa, Cole. Detektyw wyja�ni� Tayowi, �e ma prawo do odm�wienia zezna� i do korzystania z pomocy prawnika. Ostrzeg� go r�wnie�, �e od tej chwili wszystko, co powie, mo�e by� w s�dzie u�yte przeciwko niemu. - No to czy zechcesz nam teraz opowiedzie�, jak dosz�o do tego, �e znalaz�e� si� za kierownic� skradzionego wozu? - spyta� Maxim. Jupiter szybko wtr�ci�: - Mo�e powiniene� najpierw skonsultowa� si� z adwokatem? Ciotka Matylda sta�a w milczeniu, kompletnie zaskoczona biegiem wydarze�. Teraz popatrzy�a na Jupitera i Pete�a. - Nie my�licie chyba, �e... - Nie potrzebuj� prawnika - odrzek� Tay. - To nieporozumienie. Za�o�� si�, �e brat tego faceta zg�osi� kradzie� samochodu, bo troch� za d�ugo mu go nie oddawa�em. Pewnie my�li, �e wybra�em si� nim gdzie� na przeja�d�k�. - Facet? - powt�rzy� Cole. - Mo�e zaczniemy od pocz�tku, kolego? - zwr�ci� si� sier�ant Maxim do Taya. - Czemu nie - zgodzi� si� Tay. - Nie mam nic do ukrycia. Przedwczoraj jecha�em stopem i w�a�nie mia�em �apa� okazj� w Oxnard. Zatrzyma�em si� na chwil� w klubie, na piwo i troch� dobrej muzyki. Grali tam fajnego rocka, wi�c zosta�em d�u�ej i zacz��em gaw�dzi� z facetem pochodzenia latynoskiego, kt�ry nazywa� si� Tiburon czy co� w tym rodzaju. Nigdy nie mia�em pami�ci do imion. Powiedzia�em mu, �e jestem w drodze do Rocky Beach, gdzie mam kuzyna. No i p�niej, gdy zamykano t� dziur�, facet zapyta� mnie, czy nie wy�wiadczy�bym mu przys�ugi, na kt�rej sam m�g�bym te� skorzysta�. Tay u�miechn�� si�. - Nigdy nie pomijam okazji, by co� zarobi�, wi�c ca�y zamieni�em si� w s�uch. Wychodzi�o na to, �e go�� po�yczy� mercedesa od swego brata i obieca� mu, �e nast�pnego dnia w�z odda. M�wi�, �e spotka� tu fajn� lask�, kt�ra chce jecha� do Santa Barbara. Dziewczyna ma w�asne cztery k�ka, wi�c on potrzebuje kogo�, kto odstawi�by tego mercedesa z powrotem do brata w Rocky Beach. Jest got�w pokry� koszty paliwa i jeszcze zap�aci� mi sto dolc�w. To jak mog�em odm�wi�, nie? Sier�ant Maxim przerwa� mu: - Powiadasz, �e nigdy przedtem nie spotka�e� tego faceta? - Nigdy przedtem nie by�em w Oxnard - potwierdzi� Tay. - Nawet nie s�ysza�em o takiej miejscowo�ci. - To by�o dwa dni temu - zauwa�y� Cole. - Jak to si� sta�o, �e wci�� jeszcze masz ten w�z? Tay zn�w si� u�miechn��. - Widzi pan, by� ju� p�ny wiecz�r, a znowu wczoraj by�o tak cholernie pi�knie, �e troch� sobie pop�ywa�em i zwiedzi�em par� kanion�w. W ko�cu, od czego jest pi�kna pogoda? - A wi�c je�dzili�my sobie po okolicy... - podsumowa� sier�ant Maxim. - Zwiedzali�my... - A dzi�? - spyta� Cole. - Zesz�ej nocy spa�em w wozie, a rano musia�em spotka� si� z ciotk� Matyld� - wyja�ni� Tay. - Mia�em zaraz potem zawie�� ten samoch�d bratu Tiburona. Sko�czy� i u�miechn�� si� do policjant�w. Zapanowa�o k�opotliwe milczenie. Pete i Jupe patrzyli po sobie, ciotka Matylda spogl�da�a w przestrze�. Wreszcie odezwa� si� sier�ant Maxim: - K�amstwo na k�amstwie. To lepszy przek�adaniec ni� whopper od Burger Kinga. Je�eli s�dzisz, �e my w to uwierzymy... - Co� wam zaproponuj� - wtr�ci� szybko detektyw Cole. - Mo�e by po prostu pojecha� i pogada� z tym bratem, co, sier�ancie? - Dobra - zgodzi� si� z ponur� min� Maxim. - Chod�my. - Ale je�li ten w�z jest kradziony, panie sier�ancie, a Tay m�wi prawd� - zwr�ci� uwag� Jupiter - to na widok policji brat Tiburona wszystkiego si� wyprze. - Na pewno nie pozwolimy zatrzymanemu pojecha� tam bez obstawy - odpar� Maxim. - Jed� pierwszy, Cassey - zdecydowa� Cole. - Zachowuj si� tak, jakby� nie wiedzia�, �e ci� obserwujemy. Jupiter i Pete pojad� z tob�. Powiedz, �e to koledzy, kt�rych wzi��e�, �eby podwie�li ci� z powrotem. My b�dziemy was obserwowali z ukrycia. Tay kiwn�� g�ow� i wskoczy� z powrotem do mercedesa. Pete i Jupiter skierowali si� w stron� czarnego forda fiero, kt�rego Pete z�o�y� kiedy� niemal od podstaw. Pete nie mia� czasu i pieni�dzy, �eby wyklepa� wszystkie wgniecenia i odmalowa� rysy, ale silnik by� w �wietnym stanie. Ze sk�adnicy z�omu wyjechali po kolei: najpierw Tay, za nim ch�opcy, a na ko�cu, troch� dalej, jecha�a policja w nie oznakowanym dodge�u aries. Przejechali przez miasto, kieruj�c si� na zach�d w stron� stoczni. Miejscem, kt�rego adres, jak twierdzi� Tay, poda� mu Tiburon, by�a bodega - meksyka�ski sklepik spo�ywczy, znajduj�cy si� w obr�bie barrio, czyli dzielnicy latynoskiej, sk�adaj�cej si� z ma�ych, jaskrawo pomalowanych domk�w i meksyka�skich kafejek z ogr�dkami. By�o tam te� par� kiepskich moteli i nie lepszych knajpek. Wyblak�y, niegdy� czarny napis nad bodeg� m�wi�, �e jej w�a�cicielem jest Jose Torres. Tay zaparkowa� mercedesa przed sklepem. Za nim zatrzyma� si� Pete. Dwaj policjanci zostali gdzie� z ty�u, poza zasi�giem wzroku. Gdy Tay wysiada�, wok� b�yszcz�cego mercedesa zacz�� zbiera� si� t�umek. - Zostan�, �eby popilnowa� samochodu - zdecydowa� Pete. Jupiter wszed� za kuzynem do �rodka. W bodedze paru klient�w ogl�da�o tropikalne owoce i warzywa: mango, papaje, kolorowe fasolki, grona ma�ych pomidor�w, a tak�e wisz�ce w rz�dach papryczki chili: czerwone, zielone i ��te. Zza kontuaru zimnym wzrokiem spogl�da� na nich szczup�y, ciemny m�czyzna. Nie nale�eli do jego zwyk�ych klient�w. Tay pos�a� mu sw�j najpi�kniejszy u�miech i przyja�nie skin�� g�ow�. - Pan Torres? Szukamy cz�owieka, kt�ry jest bratem Tiburona. - No wi�c? - spyta� m�czyzna. Mia� troch� mniej ni� metr siedemdziesi�t pi�� wzrostu i by� chudy, wr�cz ko�cisty. Z silnie wystaj�cym jab�kiem Adama przypomina� koguta z oskuban� szyj�. Oczy mia� prawie tak czarne jak w�osy. Popatrzy� na Jupitera, a potem zn�w na Taya. - Tiburon zap�aci� mi, �ebym przywi�z� z Oxnard mercedesa nale��cego do jego brata - ci�gn�� Tay. - Da� mi ten adres. Torres wzruszy� ramionami. - Czy my znamy jakiego� Tiburona? Albo jego brata? Z zaplecza wysz�o dw�ch mocno zbudowanych Latynos�w. Nie zachowywali si� przyja�nie. Jeden z nich odezwa� si�: - Nikogo takiego nie znamy, Joe. Joe odwr�ci� si� do Taya. - Nie, amigos. Jak widzicie, nie znamy �adnego Tiburona. Tay przesta� si� u�miecha�. - Niemo�liwe! Tiburon da� mi ten adres. Na dworze stoi w�z jego brata! Torres pokr�ci� g�ow� i za�mia� si�. - Cz�owieku, ty jeste� szalony. Kogo w naszym barrio by�oby sta� na taki samoch�d? Odbi�o ci, amigo. Tay nagle rzuci� si� i nad kontuarem chwyci� Torresa za koszul�. - K�amiesz, s�yszysz!? Tiburon kaza� mi tu przyjecha�! - Ej! - Torres pr�bowa� odepchn�� Taya, ale Tay by� silniejszy, ni� mog�o si� wydawa�. Torres nie by� w stanie si� uwolni�. - Nacio! Carlos! Zanim dwaj m�odzi Latynosi zd��yli si� poruszy�, do sklepu wpad� sier�ant Maxim z detektywem Cole�em i odci�gn�li napastnika. Jupiter domy�li� si�, �e ca�� t� rozmow� pods�uchali za pomoc� superczu�ego mikrofonu, takiego, jaki on sam kupi� ostatnio dla swojej agencji. Torres odskoczy� i z�ym wzrokiem popatrzy� na Taya. - Zupe�ny wariat z ciebie, Anglo! - Wariat - potwierdzi� sier�ant Maxim - i z�odziej. Za�� mu kajdanki, Cole. Zabieramy go. Tay sta� oszo�omiony, patrz�c, jak Cole zatrzaskuje kajdanki na jego przegubach. Spojrza� na Jupitera i pokr�ci� g�ow�, jakby chcia� powiedzie�, �e nie ukrad� mercedesa. Policjanci wyprowadzili go i wepchn�li na tylne siedzenie swego samochodu. Od kabiny kierowcy oddziela�a go stalowa siatka. Drzwi nie mia�y klamek. Tay by� w klatce. Taya odwi�z� sier�ant Maxim, a za nimi pojecha� mercedesem Cole. Na chodniku, za plecami Jupitera sta� Torres i krzycza� za odje�d�aj�cymi: - G�upi, zwariowany Anglo! Dw�ch m�odszych m�czyzn, Nacio i Carlos, stoj�cych w drzwiach sklepu, obserwowa�o Jupitera. Ich spojrzenie nie wr�y�o nic dobrego. Ze swego forda fiero Pete zawo�a�: - Chod�my st�d, Jupe! Ale Jupiter stan�� przed Torresem i powiedzia�: - Zastanawiam si�, panie Torres, sk�d Tay w og�le mia� ten adres. Kto� musia� mu go poda�, nie? Torres spojrza� na niego z�ym wzrokiem. - Spadaj st�d, ma�y. - Bo widzi pan - ci�gn�� nie zra�ony Jupiter - on jest tutaj nowy. Przyjecha� z daleka, ze wschodu. Twarz Torresa pociemnia�a ze z�o�ci. - Jak dla mnie, jeste� troch� zbyt pyskaty, wiesz? Hej, Nacio, Carlos, trzeba temu wygadanemu g�wniarzowi da� ma�� lekcj�! Trzej m�czy�ni ruszyli chodnikiem w stron� Jupitera... ROZDZIA� 3 BOB I LISA... I KAREN... I... - M�j ty pyskaty spryciarzu - m�wi� Torres, popychaj�c Jupitera przed sob�. - My�l�... - zacz�� Jupiter. Torres zn�w go popchn��. - Nie my�l, m�j ma�y. Tw�j oz�r napyta ci biedy. Za w�a�cicielem bodegi stali z�owrogo u�miechni�ci Nacio i Carlos. Ale gdy Torres wyci�gn�� r�k�, by jeszcze raz popchn�� Jupe�a, ten nagle wykona� ruch zwany w d�udo migishizentai: stopy w lekkim rozkroku, prawa nieco wysuni�ta... Poci�gn�� Torresa za koszul�, tak �e tamten straci� r�wnowag�. Potem obr�ci� si� i ruchem o goshi przerzuci� w�a�ciciela bodegi przez prawe biodro, ciskaj�c nim o bruk jak workiem m�ki. Torres pad� na twardy beton i zawy� z b�lu. Le�a� na chodniku zupe�nie oszo�omiony. Nacio i Carlos stan�li jak wryci. Jupiter nie czeka�, a� si� ockn�, tylko pop�dzi� do wozu. Pete mia� ju� zapalony silnik i otwarte drzwi. Ledwie Jupe wskoczy�, ruszyli z piskiem opon. - C� za wspania�y rzut! - pochwali� go Pete, gdy wyje�d�ali poza obr�b barrio. - To jest o goshi. Przez ca�y zesz�y tydzie� �wiczyli�my go na treningach d�udo. - D�udo jest dobre, ale karate ma wi�ksze mo�liwo�ci. - Gdy tylko dzi�ki nowej diecie zrzuc� par� kilogram�w, wezm� si� i za karate. Pete nic nie odpowiedzia�. Diety Jupitera by�y tematem nie ko�cz�cych si� �art�w. Rozpoczyna� jedn�, by po kr�tkim czasie przerzuci� si� na inn�, a zmiany nast�powa�y tak szybko, �e przyjaciele nie mogli za nimi nad��y�. Lecz Jupiter nie lubi� kpin ze swej wagi ani z diet, wi�c Pete i Bob zachowywali swoje spostrze�enia dla siebie. - My�lisz, Jupe, �e Joe Torres k�amie? - spyta� Pete zmieniaj�c temat. - Jestem tego pewien. A zatem Tay przypuszczalnie m�wi prawd�. Musimy wydoby� go z paki, �eby nam pom�g� wykry� prawdziwych sprawc�w i oczy�ci� si� z zarzut�w. - Warto by wci�gn�� w to jeszcze Boba - poradzi� Pete. Gdy dotarli do sk�adnicy z�omu, pospieszyli do Kwatery G��wnej, by zatelefonowa� do trzeciego z detektyw�w. Stara przyczepa kempingowa sta�a niegdy� pogrzebana pod stosami innych rupieci, ale gdy Jupe sporz�dza� komputerowy spis inwentarza, ch�opcy ods�onili j� i otworzyli. Zainstalowali w niej elektroniczny zamek, alarm antyw�amaniowy, urz�dzenia przeciwpods�uchowe, dwa komputery i klimatyzacj�. Telefon odebra�a matka Boba. Sam Bob by� jeszcze w pracy, w agencji artystycznej �Rock-Plus�. Ch�opcy zadzwonili wi�c do agencji. W��czy�a si� automatyczna sekretarka. Przez d�u�sz� chwil� s�ycha� by�o tylko g�o�nego rocka, potem g�os Boba; przekrzykuj�c rytmiczne d�wi�ki, poprosi� o zostawienie komunikatu. - Pewnie wyszed� poszuka� jakiego� perkusisty - domy�la� si� Pete. - Bob m�wi, �e wszyscy perkusi�ci to wariaci. - Spr�bujemy p�niej - zdecydowa� Jupe. - A teraz chod�my lepiej pogada� z ciotk� Matyld� o tym, co sta�o si� z Tayem. Ch�opcy przeszli przez teren sk�adnicy i skierowali si� w stron� biura. Gdy wchodzili do ciasnego, zagraconego pomieszczenia, ciotka popatrzy�a na nich z obaw�. - Gdzie Tay? - zapyta�a. - Zabrali go do miasta, do aresztu, ciociu - odpar� Jupiter. Opowiedzieli ciotce o wszystkim, co zdarzy�o si� w bodedze, nie wspominaj�c tylko o wyczynach Jupitera jako d�udoki. - A wi�c naprawd� ukrad� ten samoch�d! - zawo�a�a z gniewem Matylda. - S�dzimy jednak, �e nie - zaprzeczy� Jupiter. - Naszym zdaniem Torres k�amie. Musimy wydoby� Taya z paki, by nam pom�g� to udowodni�. Tylko on jest w stanie rozpozna� Tiburona. Czy mog�aby� zadzwoni� do swojego adwokata, ciociu? Ciotka pokr�ci�a g�ow�. - Jeszcze nie teraz, Jupe. Pomy�l, co my w�a�ciwie wiemy o Tayu? Czy on w og�le jest twoim kuzynem? Zanim cokolwiek zaczn� robi�, musz� najpierw zadzwoni� do Babylonu, do mojej kuzynki Amy, i sprawdzi�, czy jego opowie�� jest prawdziwa. - Pospiesz si�, ciociu. Musimy dzia�a�, p�ki �lad jest �wie�y. Zn�w wr�cili na teren sk�adnicy, kieruj�c si� tym razem w stron� pracowni, kt�r� Jupe urz�dzi� sobie w k�cie, w pobli�u Kwatery G��wnej. Teraz warsztat, przykryty dachem, rozwin�� si� w ca�y sk�ad urz�dze� elektronicznych. Jupiter zainstalowa� w nim telefon pod��czony do aparatu w Kwaterze G��wnej, na dachu umie�ci� anten� satelitarn� i wyposa�y� warsztat we wszystko, co pomocne w pracy detektywa, a co m�g� kupi� albo zrobi� w�asnor�cznie. - Spr�bujmy jeszcze raz zadzwoni� do Boba - zaproponowa�, gdy znale�li si� w �rodku. - Nie warto - odpar� Pete. - Patrz! Na teren sk�adnicy wjecha� stary czerwony volkswagen garbus. Z prawego okna wystawa�a para dziewcz�cych n�g. W �lad za garbusem posuwa� si� b�yszcz�cy, nowy kabriolet: volkswagen rabbit. By�y w nim jeszcze dwie dziewczyny. Jedna z nich siedzia�a na oparciu przedniego fotela i powiewa�a pla�owym r�cznikiem. Gdy w�z stan��, obie wygramoli�y si� i podbieg�y do garbusa. Zza kierownicy starego samochodu wyszed� Bob Andrews i pomacha� r�k� na powitanie. Przez drzwi od strony pasa�era wysypa�y si� trzy dziewczyny w szortach i stanikach od bikini. - Ch�opcy! - zawo�a� Bob. Za nim sznurem maszerowa�y wszystkie panienki. - Urz�dzamy piknik na pla�y. We�cie ze sob� co� dobrego i chod�cie z nami! - Piknik? - Jupiter p�przytomnie gapi� si� na pi�tk� dziewcz�t otaczaj�cych Boba. - Tw�j przyjaciel jest milutki. Bob - odezwa�a si� najni�sza z dziewczyn i przysun�a si� do Jupitera. Cho� nosi�a sanda�y na obcasach, do metra sze��dziesi�ciu brakowa�o jej jeszcze paru centymetr�w. By�a szczup�a i ruchliwa. Mia�a kr�tkie blond w�osy i niebieskie oczy. Oczy, kt�re �mia�y si� do Jupitera. Jupiter, mierz�cy nieca�y metr siedemdziesi�t pi�� wzrostu, uwielbia� niedu�e dziewczyny. Lecz gdy tylko kt�ra� z nich u�miechn�a si� do niego, robi� si� czerwony jak burak. - Ja... Ja... - Mam dzi� lekcj� karate - w��czy� si� Pete. - A poza tym, jak wiesz, Kelly nie znosi du�ych zgromadze� na pla�y. - Przecie� s� ferie wiosenne, Pete! Mo�esz raz darowa� sobie karate. Pami�tasz jeszcze, �e chodzimy do jednej klasy? - Bob roze�mia� si�. - Powiedz Kelly, �e raz w �yciu chcesz zrobi� to, na co ty masz ochot�. Kiedy ju� pob�dzie z nami na pla�y, zobaczysz, jak to polubi! - B�dzie fajnie - zach�ca�a niska dziewczyna, nie przestaj�c u�miecha� si� do Jupe�a. - Z twoimi kolegami i w og�le... Jupiter z czerwonego zrobi� si� blady. - Ja... My... To znaczy... - z trudem prze�kn�� �lin�. - Widzisz, Bob, mamy now� spraw�! Policja uwa�a, �e Tay Cassey, nasz kuzyn, jest z�odziejem samochod�w. Zatrzymali go i zapud�owali. Musimy znale�� prawdziwych z�odziei i uwolni� Taya. - Now� spraw�? - Bobowi za�wieci�y si� oczy. - Z�odzieje samochod�w? - Adwokat ciotki Matyldy wydob�dzie Taya z pud�a - ci�gn�� Jupiter. - Wtedy sprawdzimy wszystko, co Tay m�wi�, ca�� histori�. - Histori�? - jak echo powt�rzy� Bob. - Chyba �e Tay oka�e si� oszustem, Jupe - wtr�ci� Pete. - W ko�cu, on mo�e nawet nie by� twoim kuzynem. - Oszust? - krzykn�� Bob. - Historia? Czy kto� mi wreszcie wyja�ni, o co w tym wszystkim chodzi? - Psiako��! A co z twoim piknikiem na pla�y? - spyta� niewinnym g�osem Pete. Wysoka ruda dziewczyna, kt�ra przyjecha�a garbusem Boba, zawo�a�a zniecierpliwiona: - Bob, jedziemy wreszcie? - Ch�opcy prowadz� nowe �ledztwo - odpowiedzia� Bob. - Urz�dzamy ten piknik czy nie? - odezwa�a si� inna. Niska dziewczyna zwr�ci�a si� do Jupitera: - Nie pojecha�by� z nami? - My... My... Musimy pom�c mojemu kuzynowi - wyj�ka� Jupiter. - Mo�e p�niej mogliby�my... - Jupiter ma racj�, dziewczyny - zgodzi� si� Bob. - Na pla�� pojedziemy jutro, dobrze? Teraz musz� pom�c kolegom. Jeste�my przecie� agencj� detektywistyczn�. - Przyjecha�y�my twoim wozem - j�kn�a Lisa. - Jak teraz wr�cimy do naszej kafejki? - Zmie�cicie si� w wozie Karen - odpar� Bob. - Zobaczymy si� p�niej, dobrze. Lisa? Dziewczyny nie by�y uszcz�liwione tym rozwi�zaniem. Bob odprowadzi� je do rabbita, a gdy odje�d�a�y, pomacha� im r�k� na po�egnanie. Cztery spo�r�d dziewcz�t odpowiedzia�y mu takim samym gestem. Tylko Lisa siedzia�a naburmuszona. Bob szybko podszed� do Pete�a i Jupitera. - No dobra, to teraz opowiedzcie mi wszystko. Mam nadziej�, �e to b�dzie supersprawa. Dziewczyny s� na mnie w�ciek�e, zw�aszcza Lisa. Szczup�y i przystojny, ubrany w spodnie khaki i jaskrawo��t� koszulk� polo. Bob najwidoczniej wraca� ze swej pracy w agencji artystycznej. - Czy jeste� pewien, �e nie musisz wpa�� do roboty? - spyta� Pete. - Po drodze na pla��, ma si� rozumie�. Odk�d Bob przesta� pracowa� w bibliotece, zmieni� niezgrabne okulary na szk�a kontaktowe i znalaz� zatrudnienie w agencji artystycznej Saxona Sendlera, by� ci�gle zaj�ty. Zbyt zaj�ty, by mi�dzy prac� a bujnym �yciem towarzyskim znajdowa� czas na d�u�sze wizyty w sk�adnicy z�omu. Pete martwi� si� tym i cz�sto wyk��ca� si� z przyjacielem. Jupiter musia� wzi�� na siebie rol� rozjemcy, by zesp� m�g� normalnie dzia�a�. - Twoja matka m�wi�a, �e jeste� w robocie - wtr�ci� szybko. - By�em - odpar� Bob. - Ale Sax musia� jecha� na reszt� dnia do Los Angeles. Nie potrzebowa� mnie ju�, wi�c wst�pi�em na chwil� do kafejki i natkn��em si� tam na dziewczyny. No, do�� tego! Powiedzcie mi, co jest grane. Jupiter przekaza� Bobowi komplet informacji, ��cznie z opowie�ci� Taya o tym, jak znalaz� si� za kierownic� mercedesa, mimo �e ca�y kraj przemierzy� autostopem i nie sta� go by�o nawet na najta�szy w�z. - Historia wygl�da do�� kulawo - przyzna� Jupe. - Ale Tay nie m�g� wymy�li� takiego dziwnego imienia. Tiburon znaczy po hiszpa�sku rekin. Kto mo�e nazywa� si� Tiburon? - Mo�e ten facet wiedzia�, �e w�z jest kradziony, i ukry� swoje prawdziwe imi�? - zastanawia� si� Pete. - Hm... Mo�e... - odpar� Bob. - Ale tu, w Rocky Beach, mieszka facet zwany Tiburonem. El Tiburon i Piranie! ROZDZIA� 4 BOB NA WYSOKICH OBROTACH Jupiter i Pete patrzyli pytaj�co na przyjaciela. - Kim, a mo�e czym jest El Tiburon i Piranie? - Nie jest, tylko s�. Jest ich pi�ciu. Pi�ciu Latynos�w graj�cych rytmy la bamba. Graj� mn�stwo salsy, ale tak�e troch� zwyk�ego rocka. El Tiburon gra na gitarze solowej i �piewa. Maj� jeszcze drug� gitar�, bas, perkusj� i keyboard. - Czy to jedna z grup twojego szefa? - spyta� Pete. Bob pokr�ci� g�ow�. - Prowadzi ich Jake Hatch, g��wny konkurent Saxa w tym mie�cie. Sax uwa�a, �e s� okropni. Maj� jednak sporo zaprosze� do ma�ych klub�w, zw�aszcza latynoskich, i na imprezy prywatne. - Czy jest w�r�d nich jaki� starszy facet? - Pete mia� na my�li w�a�ciciela bodegi. Opisa� Bobowi jego wygl�d. - Nie, wszyscy s� do�� m�odzi. Najstarszy jest chyba El Tiburon, a i on ma zaledwie jakie� dwadzie�cia dwa, trzy lata. - I wyst�puj� w okolicach Rocky Beach? - pyta� Jupiter. - Wzd�u� ca�ego wybrze�a, nawet w Los Angeles. Nale�� do najpopularniejszych zespo��w Hatcha. Wszystkie porz�dne zespo�y tego regionu prowadzi Sax. Hatch si� w�cieka, a Sax si� tylko z tego �mieje. Mawia, �e nie rozumie, jakim cudem Hatch jest w stanie wy�y� z takich miernot! Jupiter zacz�� z wahaniem: - Czy to mo�liwe, �eby byli wmieszani... Z biura wypad�a jak bomba ciotka Matylda i po chwili by�a ju� w warsztacie. Szyj� jej zdobi�a nowa kolorowa jedwabna chustka. Jupe domy�li� si�, �e to prezent z Nowego Jorku od Taya. - S�uchajcie, Tay rzeczywi�cie jest tym, za kogo si� podaje, ale jego matka to straszna kobieta! - Ciotka kipia�a gniewem. - Zaraz mi si� wszystko przypomnia�o, gdy tylko zacz�y�my rozmawia�. Nigdy jej nie lubi�am, dlatego wyrzuci�am j� z pami�ci. Nic dziwnego, �e Tay przyjecha� do Kalifornii! - Co m�wi�a Amy, ciociu? - Czego nie m�wi�a! I to tak�e o swoim synu. Biedny ch�opak - ciotka pokr�ci�a g�ow� z dezaprobat�. - Czy wspomina�a o jakich� k�opotach z policj�, o kradzie�ach samochod�w? - naciska� Jupiter. - Amy nazwa�a go b�aznem i krzycza�a, �e jest leniwy, niegodzien zaufania... i jeszcze gorzej. Jupiter westchn��. - Ciociu... Wyprowadzona z r�wnowagi kobieta dysza�a jeszcze przez chwil�, potem pokr�ci�a przecz�co g�ow�. - �adnych kradzie�y samochod�w. Ale opowiada�a, �e Tay mia� problemy z policj�, gdy by� m�odszy. Typowe m�odzie�cze wybryki: chuliga�skie rozr�by, raz co� �ci�gn�� ze sklepu... Przez jaki� czas bra� nawet narkotyki. To wszystko by�o dziesi�� lat temu, a odt�d nie przydarzy�o mu si� nic nowego. Jestem pewna, �e dosta� nauczk� i da� sobie z tym spok�j. Jupiter przytakn��. - Czy twoja kuzynka ma zamiar pom�c w wydostaniu go z paki? - Ona? Sk�d! Powiedzia�a, �e nie ma pieni�dzy do wyrzucenia na takiego nicponia! Gdyby to od niej zale�a�o, Tay by�by zdany tylko na siebie. Ja ju� dzwoni�am do mojego adwokata, ale on twierdzi, �e nie�atwo b�dzie wystara� si� o zwolnienie Taya. - Dlaczego? - spyta� Pete. - Czy jest co�, o czym nie wiemy? - doda� Bob. Ciotka Matylda patrzy�a z powag�. - Policja nie zgadza si� na wypuszczenie go za kaucj�. - Na jakiej podstawie? - krzykn�� Jupiter. - Poniewa� ma kryminaln� przesz�o�� i jest spoza naszego stanu. A co wa�niejsze, mo�e by� koronnym �wiadkiem w sprawie przeciw grupie, kt�ra, jak s�dz�, jest gangiem z�odziei samochod�w, dzia�aj�cym w Rocky Beach. - Kiedy b�dziesz wiedzia�a, czy da si� go wydosta�? - P�niej maj� go przes�ucha�. Ale przedtem m�j adwokat chce rozmawia� z s�dzi� �ledczym. - Pr�buj dalej, dobrze, ciociu? - nalega� Jupiter. - Wypuszczenie Taya to dla nas sprawa wielkiej wagi. Zdenerwowana kobieta zgodzi�a si� i powr�ci�a do biura, by jeszcze raz zatelefonowa� do adwokata. W warsztacie Trzej Detektywi patrzyli po sobie w milczeniu. - Czy mo�emy zacz�� bez niego, Jupe? - spyta� Pete. - B�dziemy musieli. - Jupiter zamy�li� si�. - A wi�c policja s�dzi, �e w Rocky Beach dzia�a grupa z�odziei samochod�w, prawda? To oznacza z pewno�ci�, �e tych kradzie�y by�o du�o wi�cej. - Zwr�ci� si� do Boba: - M�g�by� sprawdzi�, czy El Tiburon i Piranie mieli jakie� wyst�py w Oxnard tego wieczoru, kiedy wed�ug Taya, Tiburon prosi� go o odprowadzenie samochodu? - Jasne. Mog� spyta� Jake�a Hatcha. - Nie. Nie chc�, �eby ktokolwiek dowiedzia� si� o naszym �ledztwie. Bob u�miechn�� si�. - Co� wykombinuj�. - Mo�e by� to zrobi� od razu... - Dobra. Chod�my. Pete j�kn��. - Nie mog� opu�ci� dzisiejszej lekcji karate. To m�j pokaz kata. - C�. w tym takiego wa�nego? - Kata to starodawne �wiczenia. W nich tkwi ca�y duch karate. Jest ich oko�o pi��dziesi�ciu. Trzeba wykona� okre�lon� liczb� ruch�w w �ci�le okre�lonym czasie. Uczymy si� jednego �wiczenia miesi�cznie. Musz� zreszt� i tak odebra� p�niej Kelly z YWCA* [Young Women Christian Association - Chrze�cija�ski Zwi�zek M�odych Kobiet. Obok bli�niaczej organizacji dla m�czyzn YMCA, organizacja ta prowadzi�a m.in. zaj�cia sportowe, g��wnie dla m�odzie�y.] - doda�. - Ma aerobik w tym czasie, kiedy ja trenuj� karate. - S�dz�, �e poradzimy sobie we dw�ch z Bobem - zdecydowa� Jupiter. - Potem si� spotkamy, dobra? Bob u�miechn�� si�. - Opowiemy ci, jak fajnie robi�o si� w konia Jake�a Hatcha. - Nie ma mowy! - zapali� si� nagle Pete. - Opuszcz� to karate, a Kelly odbior� p�niej. Idziemy, ch�opcy! Wszyscy trzej wybuchn�li �miechem. Pete pobieg� do swego poobijanego forda fiero, a Bob ruszy� w stron� starego, lecz b�yszcz�cego volkswagena. Gdy Jupiter zastanawia� si�, z kim si� zabra�, na teren sk�adnicy wjecha� srebrzysty, l�ni�cy jaguar XJ6. Wyskoczy�a z niego szczup�a brunetka w b��kitnym dresie. Pomacha�a komu� siedz�cemu w �rodku. -Wielkie dzi�ki, tato! Do domu odwiezie mnie Pete. Pa! Jaguar wysun�� si� z powrotem i odjecha�. Kelly Madigan podbieg�a do Pete�a i wzi�a go za r�k�. Si�ga�a mu ledwie do ramienia. Popatrzy�a na niego swymi wielkimi zielonymi oczami i u�miechn�a si� do zaskoczonego ch�opaka. - Tato nie m�g� zawie�� mnie na aerobik, wi�c poradzi�am mu, �eby przywi�z� mnie tutaj, a ty mnie ju� dalej podrzucisz. - Stan�a na palcach i poca�owa�a Pete�a w czubek nosa. Zn�w si� u�miechn�a. - Przecie� i tak zawsze spotykamy si� po twoim treningu karate. Pete prze�kn�� �lin�. - Dzi� nie id� na karate, Kel. Ja... - Nie idziesz? Dlaczego, na lito�� bosk�? - Mamy... mamy powa�ne �ledztwo, Kel. Kuzyn Jupitera, Tay, ma k�opoty. Musimy rozwik�a� t� zagadk� i wydoby� go z paki. - �ledztwo... Och, wiem, �e to wa�ne, ale w poniedzia�ki zawsze chodzimy na karate i aerobik. Jak mnie odwieziesz do domu, je�li b�dziesz zajmowa� si� swoim �ledztwem? A tam mama czeka na nas z obiadem, pami�tasz? Jestem pewna, �e Jupe i Bob �wietnie sobie dzi� poradz�. Lepiej chod�my ju�, bo si� sp�nimy. Wzi�a Pete�a za r�k�, pomacha�a Jupe�owi i Bobowi, a potem poci�gn�a zmieszanego ch�opca w stron� jego wozu. Pete bezradnie wzruszy� ramionami i wsiad�. Ford fiero wyjecha� ze sk�adnicy i ruszy� przez miasto w stron� YWCA. - Oto dlaczego nie pozwalam �adnej dziewczynie przywi�za� mnie do siebie na sta�e. O nie, moje panie! Nie ta, to inna - to jedyne wyj�cie, nie, Jupe? - S�dz�, �e w tej dziedzinie zadowoli�oby mnie ka�de wyj�cie. - Ale�, Jupe! Przywo�� dosy� dziewcz�t, �eby starczy�o dla ciebie. Pete zreszt� te�. �adna ci si� nie podoba? Jupiter westchn��. - Powiedzia�bym raczej, �e to ja im si� nie podobam. - Pe�no jest dziewczyn, kt�re ci� lubi�! Widz� to. We�my na przyk�ad t� ma�� Ruthie. Wyra�nie si� jej spodoba�e�. Musisz tylko zrobi� krok. Jupiter zaczerwieni� si�. - Tak, tak, ale jak dowiemy si� o El Tiburonie i Piraniach? - Nie ma problemu. Chod�my! Wsiedli do garbusa i wyjechali ze sk�adnicy. Bob skierowa� w�z w stron� centrum miasta. - Dok�d jedziemy? - spyta� Jupe. - Do biura Jake�a Hatcha. - Ale przecie� nie chcemy, by wiedzia� o naszym �ledztwie. Bob u�miechn�� si�. - Zaufaj mi. Zatrzymali si� przy obskurnym, zniszczonym budynku na skraju centralnej dzielnicy handlowej. Bob zaparkowa� w�z na placu za budynkiem. W rozwalaj�cym si� gmachu nie by�o windy. Przez brudne okno w dachu nad klatk� schodow� przenika�o s�abe �wiat�o. Po obu stronach korytarzy, na kt�rych nie po�o�ono nawet chodnik�w, wida� by�o szereg odrapanych drzwi. Na drugim pi�trze Bob otworzy� ostatnie drzwi po prawej stronie. Detektywi weszli do sekretariatu, z kt�rego przechodzi�o si� do gabinetu Jake�a Hatcha. - Cze��, Grace! - powita� Bob sekretark�. - Czy pan Hatch jest u siebie? M�oda �adna blondynka siedzia�a przy jedynym biurku. Przepisywa�a jak�� list�. Popatrzy�a na nich i u�miechn�a si� na widok Boba. - Wiesz przecie�, �e to jego przerwa obiadowa. Bob usiad� na kraw�dzi biurka i pos�a� jej najpi�kniejszy ze swych u�miech�w. - Jasne. Dlatego przychodz� w�a�nie teraz. M�oda kobieta roze�mia�a si� i pokiwa�a g�ow� nad jego bezczelno�ci�. - Jeste� stanowczo zbyt pewny siebie, Bobie Andrews. Bob u�miechn�� si� jeszcze szerzej. - Czy to zbrodnia, �e wol� m�wi� z tob� ni� ze starym Jakiem, Grace? Przy okazji, przyprowadzi�em z sob� mego przyjaciela Jupitera, �eby m�g� ci� pozna�. Jupe, to jest Grace Salieri, najlepsza sekretarka w bran�y. - Mi�o mi pani� pozna�, panno Salieri - powiedzia� Jupiter. - M�w do mnie Grace. A teraz do�� mydlenia oczu, dobra. Bob? Co tu robisz? - Sax ma klienta, kt�remu jest potrzebny zesp� graj�cy la bamb� - wyja�ni� Bob. - My takiego nie mamy. Facet by� par� dni temu w Oxnard i tam widzia� ich wyst�p. Spodobali mu si�. Nie zapami�ta� nazwy grupy. Pomy�la�em, �e to m�g� by� El Tiburon i Piranie. Czy byli dwa dni temu w Oxnard? I gdzie b�d� grali w ci�gu najbli�szych paru dni? - Jake b�dzie chcia� ca�� prowizj� z wyst�pu Tiburona. - W tym wypadku Saxowi nie zale�y na podziale zysk�w. Chce tylko, �eby go�� by� zadowolony. Grace wsta�a i przesz�a do gabinetu. - Co ona tam robi? - spyta� szeptem Jupiter. - Sprawdza kartki na �cianie u Jake�a. Sax stosuje ten sam system. Jest szybszy ni� komputer. Od razu na pierwszy rzut oka widzisz, gdzie s� wszystkie twoje zespo�y. Grace Salieri wr�ci�a do sekretariatu. - Aha. Tiburon i jego ch�opcy byli wtedy w Oxnard w klubie �The Deuces�. W ci�gu najbli�szych dw�ch dni b�d� grali w �The Shack�. Usiad�a z powrotem za biurkiem. - Wspaniale, Grace. Dzi�ki - powiedzia� Bob. Pochyli� si� i poca�owa� j� w policzek. - Sax pewnie zapyta, czy to w tym klubie jego klient widzia� zesp�, kt�ry mu si� spodoba�. Je�eli tak, stary Jake dostanie niez�y k�sek. Grace roze�mia�a si�. - Zje�d�aj st�d lepiej. Bobie Andrews. Gdy wyszli. Bob mrugn�� na Jupe�a. Zakurzon� klatk� schodow� pobiegli z powrotem do garbusa. - Nawet je�li Grace wszystko powie szefowi, to i tak Jake zobaczy w tym tylko �atwy zarobek. A my ju� wiemy, �e Tiburon rzeczywi�cie by� w Oxnard wtedy, gdy przebywa� tam Tay. - A �The Shack� to pizzeria i kawiarnia, do kt�rej mo�emy wej�� - doda� Jupiter. - Je�eli Taya wypuszcz�, pewnie b�dzie m�g� rozpozna� Tiburona. Je�eli nie, mo�e uda si� pogada� z Tiburonem i czego� si� dowiedzie�. - Kiedy? - Dzi� wieczorem. Spotkamy si� w Kwaterze G��wnej - zdecydowa� Jupiter. - Potem p�jdziemy do tej pizzerii. Pogadamy sobie z Tiburonem i Piraniami. ROZDZIA� 5 OG�USZAJ�CE PIRANIE �The Shack� by�o ma�� popularn� pizzeri� na wschodnich obrze�ach Rocky Beach. Jupiter i Bob przybyli tam o �smej wiecz�r. Pete, jak si� okaza�o, musia� zabra� Kelly na imprez�. Jupiter tylko westchn��. Ma�a i odrapana pizzeria przyci�ga�a uczni�w z pobliskiej szko�y �redniej i pomaturalnej. Wi�kszo�� lokali, z muzyk� gran� na �ywo, sprzedawa�a alkohol, a to oznacza�o, �e m�odzie� do lat dwudziestu jeden nie mia�a tam wst�pu. Przepisu przestrzegano rygorystycznie, do tego stopnia, �e cz�sto nawet nieletnim cz�onkom orkiestry nie pozwalano zej�� z estrady, a do pilnowania ich przydzielano specjalnie jednego z pracownik�w. Ale w �The Shack� sprzedawano tylko napoje bezalkoholowe, wi�c schodzi�y si� tam t�umy nastolatk�w. Tak dzia�o si� zazwyczaj. Ale tego wieczoru by�o inaczej. Gdy Jupiter i Pete weszli do �rodka, ujrzeli tylko dw�ch koleg�w ze szko�y, stoj�cych przy automacie do gry w rogu sali. Jeszcze dw�ch innych jad�o pizz�, wpatruj�c si� r�wnocze�nie w ekran telewizora z wy��czonym d�wi�kiem. Cztery dziewczyny latynoskiego pochodzenia siedzia�y przy stoliku s�siaduj�cym z male�kim skrawkiem parkietu do ta�ca. By�y to zapewne dziewczyny cz�onk�w orkiestry, bo tylko one wpatrywa�y si� w graj�cych na estradzie. Pizzeri� by�a prawie pusta, ale ha�as - og�uszaj�cy. - La bamba... bamba... bamba! Pi�ciu facet�w ta�czy�o w po�udniowym rytmie, przygrywaj�c sobie na elektrycznych gitarach i keyboardzie. Brzmia�o to jak meksyka�ska kapela uliczna. Perkusista wali� w bongo, gongi i potrz�sa� grzechotkami. Kable, wzmacniacze, peda�y i co� z pi��dziesi�t innych element�w wyposa�enia zajmowa�o wi�ksz� cz�� niewielkiej estrady, tak �e prawie nie by�o gdzie si� ruszy�. - La... bam... ba! El Tiburon i Piranie! �omotali, wirowali i wykrzywiali si� jak diabli w stron� prawie pustej sali. Twarze ich b�yszcza�y od potu. Muzycy z nadziej� patrzyli na drzwi, w kt�rych pojawili si� Jupiter z Bobem. Ch�opcy zaj�li miejsce przy stoliku w tylnej cz�ci sali. - Przykro mi to m�wi� - szepn�� Jupiter - ale ten zesp� nie jest za dobry. - Sax powiada, �e krzycz� zamiast �piewa� - zgodzi� si� Bob. - Graj� te� nieszczeg�lnie. - Przypuszczam, �e El Tiburon to ten w bia�ej marynarce? - Zgadza si�. Wysoki facet na pierwszym planie. Gra na gitarze solowej. Jupiter przygl�da� si� wysokiemu szefowi zespo�u, kt�ry �piewa� i podskakiwa� na oplatanej kablami scenie. Szczup�y i przystojny, ubrany by� w egzotyczny bia�y garnitur: ciasno opi�te spodnie i d�ug� marynark�. Jedwabn� koszul� mia� rozpi�t� pod szyj�. By� showmanem w ka�dym calu: du�o stylu, mniej talentu. Cztery ni�sze Piranie, graj�ce na planie drugim, ubrane by�y na czerwono i czarno. - To nie jest typowo latynoska knajpka - zauwa�y� Bob. - Nie wiem, dlaczego Hatch za�atwi� im to miejsce. - Zdaje si�, �e oni te� nie wiedz� - przyzna� Jupiter. Ci�ko pracuj�cy zesp� przerzuci� si� teraz na typowego rock and rolla. Siedz�cy na sali uczniowie przerwali jedzenie i gr� przy automacie i zacz�li s�ucha�. Do lokalu wesz�o troch� wi�cej ludzi, ale nadal trudno by�oby to nazwa� t�umem. Nagle Bob pochyli� si� nad Jupiterem. - Tam jest Jake Hatch. Niski, kr�py jegomo�� w drogim szarym garniturze wszed� w�a�nie do pizzerii. Na okr�g�ym brzuszku wida� by�o dewizk� od zegarka i kamizelk�. Jego blada twarz o grubych rysach mia�a dziwn� karnacj�: zawsze sprawia�a wra�enie nie ogolonej. Hatch spojrza� gniewnie najpierw na podryguj�cych muzyk�w, a potem na sal�, kt�ra wci�� by�a co najmniej w po�owie pusta. - Pozna ci�? - spyta� Jupe. - Na pewno - odpar� Bob. - Nie wie, po co tu przyszli�my, ale Grace musia�a mu powiedzie� o naszej wizycie. Hatch sta� w drzwiach. Raz jeszcze popatrzy� na ha�asuj�ce Piranie i rzuci� okiem na par� os�b wchodz�cych do sali, a tymczasem utw�r zako�czy� si� z trzaskiem. W jednej chwili muzycy rzucili instrumenty i do��czyli do dziewcz�t przy stoliku. Tiburon kr�ci� si� w�r�d niewielkich grup m�odzie�y, rozmawia� i posy�a� u�miechy. Jake Hatch zapali� cygaro. Potem zauwa�y� Boba i jego g�ste brwi unios�y si�. Podszed� do stolika. - A wi�c? - rzuci� pytaj�co i usiad� naprzeciw ch�opca. - Sendler potrzebuje Tiburona i Piranii,