8532

Szczegóły
Tytuł 8532
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

8532 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 8532 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8532 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

8532 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

WIKTOR GOMULICKI CHA�AT A� do samej Jab�onny sz�o wszystko jak najlepiej. S�o�ce jasno przy�wieca�o; konie bieg�y �wawym truchtem; podr�ni, �ciskaj�c si� na ma�ej przestrzeni, nawzajem ciep�a sobie udzielali. Czasem tylko kto� wstrz�sn�� si�, szczelniej futrem otuli� i przez z�by mrukn��: � Ale� psie... Diabelskie... Siarczyste mrozisko! Wszyscy (z wyj�tkiem mnie) palili; wi�kszo�� poci�ga�a do�� cz�sto z oplatanych i nieoplatanych, p�askich i p�katych butelek. �Humory� by�y wy�mienite. Opowiadano anegdotki, wybuchano �miechem. Rej wodzi� m�odzieniec z �kozi�� br�dk�, z w�sami, kt�rych ko�ce, dzi�ki pomadzie w�gierskiej, posiada�y pi�kny kszta�t �mysich ogonk�w�. M�odzieniec by� ubrany niezwykle. Mia� na sobie ogromny ko�uch barani, na nogach buty z cholewami lakierowanymi, na g�owie lekki, filcowy kapelusz barwy zielonej. Jego stanowisko spo�eczne nie by�o dla nikogo tajemnic�. Jeszcze w Warszawie, zaledwie zd��y� w�rubowa� si� pomi�dzy czerwonofioletowego dzier�awc� i pomara�czowoszkar�atn� gospodyni� proboszcza, natychmiast przedstawi� si� wsp�podr�nym jako �farmaceuta�. Nie wiem czemu, przy ko�cu ka�dego ze swych opowiada� zwraca� si� on zawsze do mnie i mru��c filuternie oko zapytywa�: � Nieprawda, kolego? Przytakiwa�em g�ow� w milczeniu, troch� dumny, a troch� zmieszany brataniem si� ze mn� tak odznaczaj�cej si� osobisto�ci. Mia�em lat pi�tna�cie, a wi�c by�em w wieku, gdy cz�owiek sam nie wie: z kim towarzystwo trzyma�, do jakiej zaliczy� si� �kategorii�? Mia�em lat pi�tna�cie i tytu� sz�stoklasisty. To r�wnie� tytu� i stanowisko nieokre�lone. Nauczyciele m�wi� ci �panie� � a �adne dziewcz�ta, na kt�re o�mielasz si� zerkn�� na ulicy, mianuj� ci� g�o�no �sztubakiem�, �scyzorykiem�, i z wyra�nym lekcewa�eniem �miej� ci si� prosto w oczy. Dopiero od kwarta�u uczy�em si� w Warszawie i te �wi�ta by�y pierwsze, na kt�re spomi�dzy obcych �pieszy�em do swoich. Spieszy�em najszybciej jak mog�em i w�a�nie dla tego po�piechu, kt�ry mnie o gor�czk� przyprawia�, uprzedzi�em o ca�� dob� termin wyjazdu przez rodzic�w wskazany. My�l, �e za kilkana�cie godzin sw�j dom i swoje miasto zobacz�, przyprawi�a mi� o gor�czk� � grza�a mnie po prostu � i to by�a w�a�ciwie moja jedyna ochrona przed zimnem, kt�remu nader s�ab� zapor� stawia�y: lekki, �wiatrem podszyty� szynel, szalik w��czkowy i gumowe na zwyk�ych �kamaszkach� kalosze. Gdybym mia� cierpliwo�� czeka� do dnia nast�pnego, przys�ano by mi z domu futro, koc na nogi i berlacze. Pr�cz tego pojecha�bym zamkni�t� kar�t� pocztow�, w towarzystwie najdobra�szych �pasa�er�w� i �pasa�erek�, przy ra�nych d�wi�kach tr�bki, budz�cej echa le�ne. Niestety! Odk�ada� na dwadzie�cia cztery godzin rozkosz, przez ca�y kwarta� marzon�, przechodzi�o moje si�y. Rzecz to znana, �e w epoce, gdy cz�owiek ma przed sob� �ycie ca�e, bywa najniecierpliwszy i najtrudniejsz� dla� rzecz� � czeka�. Ta niecierpliwo�� sprawi�a, �e zamiast we �rod� na Przedmie�ciu Krakowskim, przed ,,Star� Poczt��, znalaz�em si� we wtorek na ulicy Wa�owej vel Wo�owej, w�r�d obszernego dziedzi�ca zajazdu �Pod Jeleniem�. Tam znajdowa�a si� g��wna stacja omnibus�w, bryk krytych i otwartych, kt�re przedsi�biorcy �ydowscy wysy�ali na wszystkie trakty, wsp�zawodnicz�c zwyci�sko z poczt� i kolejami �elaznymi. Tam jedno z miejsc naczelnych zajmowa� Josek, utrzymuj�cy sta�� komunikacj� osobowo-towarow� pomi�dzy Warszaw� a miastem P., do kt�rego mnie w�a�nie droga wypada�a. Z tym wi�c Joskiem jecha�em � na wielkiej, odkrytej, trz�s�cej, brz�cz�cej, lud�mi oraz towarami wy�adowanej i prze�adowanej bryce. Nie posz�o to z �atwo�ci�; nie oby�o si� bez ofiary. Aby traktowa� z Joskiem, na jego bryk� si��� i w spos�b tak prostacki do domu jecha�, musia�em zada� gwa�t wielu swym, je�li nie przekonaniom, to � upodobaniom. A te upodobania by�y w owym czasie nadzwyczaj wykwintne. Przechodzi�em okres �estetyzmu�, by�em rozmi�owany w pi�knych kszta�tach, w zewn�trzno�ci wytwornej, we wra�eniach przyjemnie oddzia�ywaj�cych na dusz�. Ten stan nie jest osobliwo�ci� u ch�opc�w i dziewcz�t w epoce dojrzewania � u mnie tylko wyst�pi� nieco wcze�niej ni� u r�wiennik�w. By�em w owym czasie wybredny w jedzeniu, w odzie�y, w stosunkach z lud�mi. Poszukiwa�em ciastek o nadzwyczajnym smaku; u�ywa�em myd�a i pomady z niezwyk�ymi zapachami; nak�ada�em czapk� przed zwierciad�em; nosi�em r�kawiczki. Kilku zaledwie z licznego grona koleg�w dopu�ci�em do poufa�o�ci. Byli to uczniowie celuj�cy albo nauk�, albo tytu�em rodzinnym, albo wytworno�ci�. Doszed�szy do przekonania, �e z�e stopnie s� rzecz� nieestetyczn�, zrobi�em si� uczniem pilnym i d��y�em wytrwale do zdobycia nagrody. Upaja�a mnie poezja, ale tylko pi�knie rymowana. Dzwoni�y mi w uszach dumki i szumki Bohdana Zaleskiego; powtarza�em sam przed sob�, cz�sto na ulicy, w�r�d turkotu k� i wrzawy rozm�w, strofy w rodzaju nast�pnej: Z�ote s�onko do gospody Zasz�o do snu z�o�y� skro�; Mg�y wilgotne wstaj� z wody, Z ��k rozkosznych wstaje wo�. W wie�cu gwiazd, W p�aszczu chmur, Cicha noc Schodzi z g�r... Pi�kny obraz, �adna rycina o dreszcz mi� przyprawia�y. Codziennie, wracaj�c ze szko�y, zatrzymywa�em si� przed wystaw� obra�nika, przygl�daj�c si� z rozkosz� tym samym wiecznie sztychom i chromolitografiom. Brzydota pod wszelk� postaci� by�a mi nienawistna, sprawia�a cierpienie prawie fizyczne. Nie by�em w stanie uczy� si� z ksi��ki brudnej, �le oprawionej, niedbale drukowanej. Stare, szpetne twarze dzia�a�y na mnie odpychaj�co. Rozmawiaj�c z brzydk� s�u��c�, stara�em si� nie patrze� na ni�. Gdym obdarza� �ebraka, czyni�em to zawsze z przymkni�tymi oczyma, rzucaj�c pieni�dz z pewnej odleg�o�ci, aby nie dotkn�� wypadkiem brudnej d�oni, palc�w czarnych, pokurczonych. Wstr�tny by� mi zw�aszcza gmin �ydowski. Poniewa� do szko�y wypada�o i�� przez Grzyb�w, wstawa�em wcze�niej i nadk�ada�em du�y kawa� drogi, aby tylko unikn�� ocierania si� o czer� cha�atow�... Jak�� m�k� dla takiego estety stanowi� musia� stosunek z Joskiem, kt�ry by� brzydki i brudny i od kt�rego z daleka zalatywa�y: cebula i pot ko�ski! Mimo wszystko trzymilow� przestrze� od Warszawy do Jab�onny przebyli�my do�� szcz�liwie. Mr�z by�, bo by�, k�sa�, bo k�sa� � ale od nat�oczonej masy cia� i futer p�yn�y ciep�e pr�dy, kt�re ostro�� zimna �agodzi�y. Przy tym, co najwa�niejsze, mieli�my wiatr za sob�. Najgorzej by�o z pakunkami, kt�rymi Josek wy�adowa� prz�d, ty�, boki i sp�d swego roz�o�ystego pojazdu. Tu� za moimi plecami trz�s�a si� w s�omie wielka g�owa cukru, niby sto�kowy pocisk armatni, kt�rego cie�szy koniec wprost we mnie by� wymierzony. Co pewien czas ten pocisk uderza� mi� pod �opatk�, to s�abiej, to silniej, jakby chcia� powoli prze�widrowa� na wylot. Zrozumia�em w�wczas, co czuje owad, gdy go ma�oletni mi�o�nik przyrody t�p� szpilk� przewierca. Odpoczynek w Jab�onnie pogodzi� mi� cz�ciowo z losem. Przez godzin� przesz�o siedzia�em w ciep�ej izbie zajazdu, nie czuj�c za sob� g�owy cukru, nie widz�c przed sob� rozczochranej g�owy Joska i jego wielkiej, zat�uszczonej, obszarpanej czapy. T� izb� bardzo lubi�em. Wydawa�a mi si� zawsze uroczy�cie pi�kna, niby sala w starym zamku, niby kaplica. O ka�dej porze roku i dnia panowa� w niej p�mrok. To w�a�nie sprawia�o �w nastr�j uroczysty. Nie s�ysza�o si� tam nigdy krzyk�w pijackich ani wybuch�w g�o�nego, mazurskiego �miechu. Podr�ni zachowywali si� milcz�co, przyzwoicie, pow�ci�gliwie, jak w poczekalniach kolejowych pierwszej i drugiej klasy. Na ,,bufecie�, mrocznym, powa�nym jak stalle kanonickie, sta�y wielkie ptaki wypchane. Za bufetem siedzia�a pi�kna, blada, dostojnie smutna kobieta. Wydawa�a s�u�bie rozkazy, poruszaj�c jedynie ustami: g�osu jej nigdy nie zdarzy�o mi si� s�ysze�. Otacza�y j� naczynia dziwnych kszta�t�w, ze srebra, br�zu, kryszta�u; p�ki suchych traw i kwiat�w tkwi�y obok niej w ciemnych wazonach, hipnotyzuj�c swym sennym, sztywnym bezruchem. Dzwonek poruszany r�k� tej kobiety wydawa� d�wi�ki nadzwyczajne: brzmia� j�kliwie, tajemniczo, nabo�nie, jak p�nocne dzwonienie, w pustelni kamedu��w... Tak przynajmniej przedstawia�o si� to wszystko w�wczas moim zmys�om i mojej wyobra�ni. Nastr�j podnios�y wzmaga�y dwie okoliczno�ci, bardzo odmiennego rodzaju. Najpierw � ca�� Jab�onn� wype�nia�a dla mnie �wiatowo-rycerska posta� ksi�cia J�zefa Poniatowskiego. Z okna izby zajezdnej przygl�da�em si� bramie �elaznej wiod�cej do jego niegdy� parku. Przy podje�dzie le�a�y tam dwie olbrzymie kule kamienne; przez krat� by�o wida� zw�aj�c� si� perspektywicznie alej� nagich, skostnia�ych od mrozu drzew parkowych. Zdawa�o mi si� nieraz, �e z mg�y, przes�aniaj�cej g��bi� parku, wysuwa si� bez szmeru bia�y �ab�d� sani ksi���cych, a na nim m�odzieniec w burce, z ma�ymi na rumianej twarzy �bakenbardami�, z oczyma ciskaj�cymi b�yskawice... Drug� podniecaj�c� mnie okoliczno�ci� by� fakt czy te� pog�oska, �e ,,austeri� w Jab�onnie trzymaj� dwie siostry � baletnice. Dla pi�tnastoletniego estety baletnica, ballerina, by�a czym� prawie nadziemskim. Zaprowadzono mnie raz do teatru na balet ,,czarodziejski� i wyrobi�em sobie w�wczas przekonanie, �e baletnica jest czym� po�rednim pomi�dzy Mickiewiczowsk� Switeziank� a Wergiliuszow� Nimf�... Ciemne, wysokie drzwi lekko skrzypn�y; ukaza� si� Josek, granatowy od zimna, w d�ugiej, obszarpanej opo�czy, z wielkim biczem w r�ce. Pokornie stan�� przy progu, bicz z r�ki do r�ki prze�o�y�, zakaszla�... � �ymnooo... � wyrzek� przeci�gle, dr��co, zwracaj�c mow� razem do wszystkich i do nikogo. Nikt nie spojrza� na� nawet. Zaszura� ci�kimi buciskami, biczyskiem w pod�og� zastuka� � jakby dla zwr�cenia na siebie uwagi. � �ymnooo... Wielgie �ymnooo � powt�rzy� nieco g�o�niej, ale zawsze z pow�ci�gliw� pokor�. By�em domy�lniejszy, czy te� tylko naiwniejszy od swych g�uchych i milcz�cych towarzysz�w: zrozumia�em, �e przezi�b�y wo�nica przymawia si� o pocz�stunek. Ch�tnie kaza�bym mu poda� herbaty gor�cej z arakiem, kawa� chleba z pieczenia... C�, kiedy by� tak odpychaj�co brzydki, brudny, prostacki! Odwr�ci�em si� po�piesznie do okna, aby na� nie patrze�. Wyt�onym, niecierpliwym wzrokiem upatrywa�em ksi���cego �ab�dzia. Do Joska przyst�pi� s�u��cy � za rami� silnie go uj��. � Tu �ydom nie wolno! � oznajmi� g�osem dobitnym. � Nu, to sobie p�jd� � rzek� wo�nica z rezygnacj�. � I prosz� pa�stwa na brykie � doda�, obracaj�c si� do podr�nych. � Czas jechacz! Zaraz za Jab�onn� szosa za�amuje si� pod k�tem prawie prostym. W skutku tego wiatr, wiej�cy nam dot�d w plecy, zacz�� teraz naciera� z boku. Nie by� to wiatr silny; w lecie nazwaliby�my go �zefirkiem� i z rozkosz� pewnie nadstawialiby�my mu rozgrzane twarze, ale przy mrozie kilkunastostopniowym ka�de mu�ni�cie tego zefirka r�wna�o si� dotkni�ciu rozpalonym �elazem. Towarzysze pochowali si� z g�owami w swe wielkie futra; m�j ko�nierz od szynela nawet ca�ych uszu nie m�g� zas�oni�. A na bryce nie by�o ju� tak ciep�o i przytulnie jak wpierw. Cz�� podr�nych wysiad�a w Jab�onnie i na siedzeniu potworzy�y si� luki. Mniej ju� dowcipkowano i mniej �miano si�. Gospodyni proboszcza dokucza�a fluksja. Co pewien czas objawia�a ona swe cierpienie j�kiem przyt�umionym, kt�ry spod mn�stwa szali, szalik�w, chustek, chusteczek dobywa� si� jak spod ziemi. Farmaceuta doradza� mi�osiernie u�ycie jakich� kropli, gospodyni jednak, maj�c uszy zatkane wat�, nie s�ysza�a, co do niej m�wi. G�ow� tylko chwia�a w prawo i w lewo, oczy podnosz�c do nieba. Upewniony, �e go osoba interesowana nie zrozumie, m�odzieniec z kozi� br�dk� i mysimi w�sami odwa�y� si� na rad� nast�puj�c�: � Najusilniej za� zalecam pani dobrodziejce nape�ni� dziurawy z�bek wod� zimn�, nast�pnie si��� na rozpalonej blasze u komina i nie wstawa�, a� si� woda w z�bku zagotuje. Pr�b� t� powtarza� wypada do trzech razy, po czym i fluksj�, i z�bek diabli wezm�... Zerkn�� na mnie. � Nieprawda, kolego?... I da� nurka w swe olbrzymie barany. Zrobi�o si� troch� weselej. Ten i �w zaopatrzy� si� w Jab�onnie w �wie�y zapas ,,pocieszycielki�, wi�c zn�w da�o si� s�ysze� mi�e dla ucha gulgotanie p�yn�w, przelewanych do gard�a przez w�skie szyjki butelek. �ykn�� chudy, milczkowaty mieszczanin i butelk� chustk� czerwon� otar�szy poda� dzier�awcy; dzier�awca przepi� do farmaceuty i otw�r szyjki osuszy� r�kawem od futra; farmaceuta poci�gn�� raz i drugi, chuchn��, j�zykiem mlasn��, zagwizda�... � Kolej na koleg� � zwr�ci� si� do mnie zach�caj�co. � Nie zaszkodzi: s�owo aptekarskie!... Da�bym si� pewnie skusi�, ale mi� zalecia� szynkowniany od�r any��wki. � Dzi�kuj� � rzek�em. � Prostych w�dek nie u�ywam. Aptekarz podni�s� brwi wysoko, kozi� br�dk� kilkakrotnie poruszy� i w milczeniu odda� butelk� mieszczaninowi. � Rany boskie! �wi�ta Weroniko!... � za�piewa�a w tej chwili gospodyni proboszcza, kt�rej nagle i s�uch, i mowa powr�ci�y. � Jak�e mo�na delikatn� ch�opczynin� tak� � Panie odpu�� � �mierdziuch� cz�stowa�. Mam ja tu co�ci rarytniejszego. M�j dobrodziej panienki tym traktuje, jak na plebani� przyjd�. Wydosta�a z torby podr�nej niedu�� butelk� �Goldwasseru� i ma��, r�ni�t� czark�. Nala�a g�stego, s�odkiego trunku, w kt�rym po�yskiwa�y drobne p�atki z�ota malarskiego. � Niech pan student pije na zdrowie... Barwa, zapach, a najbardziej podobno po�ysk iskrz�cych si� w s�o�cu drobinek z�ota podzia�a�y na moj� wyobra�ni�. Si�gn��em bez namys�u po czark� � wypi�em. Zrobi�o mi si� cieplej � bardzom za� ju� tego potrzebowa�. � A co to pan student tak lekko? � spyta�a w�a�cicielka ,,Goldwasseru�, obrzucaj�c wymownym spojrzeniem m�j szynel, bardzo pi�knie skrajany, ale maj�cy wiatr za podszewk�. � Przezi�bi� si� mo�na, Bo�e uchowaj!... � Eeee! � rzek�em z udanym lekcewa�eniem. � Nic mi nie b�dzie. Przyzwyczajony jestem. Zreszt� � sk�ama�em dla ocalenia pozor�w � mam pod spodem ko�uszek. Wyd��em policzki i dmuchn��em przed siebie, jak to czyni� ludzie, kt�rym bardzo gor�co. Pokiwa�a g�ow�, oczy zmru�y�a i zapad�a w poprzednie, cichymi j�kami przerywane, odr�twienie. Mr�z stawa� si� coraz wi�kszy, jechali�my za� coraz wolniej. �ydowskie, s�om� �ywione koni�ta wyczerpa�y ju� sw�j zapas energii i fantazji i nie bieg�y teraz, lecz sz�y st�pa, potykaj�c si�, po�lizguj�c. Dzie�, jak zawsze w grudniu, szybko szarza� i gasn��. S�o�ce rozczerwieni�o si�, roziskrzy�o; d�ugie, uko�ne smugi purpurowego �wiat�a �lizga�y si� po ra��co bia�ej, szklistej powierzchni pustych, bezbrze�nych p�l... W powietrzu wirowa�y, na kszta�t py�u diamentowego, male�kie �nie�ne gwiazdeczki, kt�re pod s�o�ce mieni�y si� z�otem i szkar�atem. Bawi�o mi� to wirowanie, bawi�a gra kolor�w, goni�em wzrokiem iskierki, wybiega�em spojrzeniem a� tam, gdzie linia horyzontu, �un� zachodni� zar�owiona, zlewa�a si� z niebem, na kt�re pada� mleczny odblask �niegu. Pozwala�o mi to zapomina� o dojmuj�cym zimnie, o szpilkowych uk�uciach mrozu, o tym, �e jeszcze po�owa drogi nie przebyta, a konie zwalniaj� wci�� biegu... Tymczasem alkohol robi� swoje... Mieszczanin, milcz�cy dot�d jak ryba, rozgada� si� nagle i pl�t� trzy po trzy o swej �onie, o �fajerkasie�, o ,,�ydach odszczepie�cach�, o ,,kwaterunkowym�, o prosi�ciu, kt�re zagryz� pies komisarski. Zako�czy� g�o�nym �piewaniem pie�ni adwentowej. Dzier�awca skuli� si�, uszy opu�ci�. Do jego w�a�ciwo�ci nale�a�o widocznie to, co Francuzi le vin triste nazywaj�. W urywanych, melancholii pe�nych zdaniach uskar�a� si� na �psie czasy�, na ,,pod�e ceny�, na ,,straszny ucisk obywatelstwa�, na ,,pijawki �ydowskie�. Farmaceuta sta� si� jeszcze gadatliwszy. � Ja na miejscu pana dobrodzieja � dowodzi� rolnikowi � hodowa�bym tylko barany. Z baran�w najwi�kszy profit. Profesor Hans Peter Piperment z Dyseldorfu dowi�d�, �e baran, byle mia� kawa�ek soli do lizania i du�o wody do picia, niczego wi�cej nie potrzebuje. A teraz policz pan dobrodziej korzy�ci. Strzyg� barana � i mam we�n�, z we�ny kort, z kortu ubranie dla siebie i dla dzieci. �ci�gam z niego sk�r�, razem z we�n� � i mam pyszno�ci futerko, takie, jak to oto, kt�re mi krewniak przys�a� na drog�. Doj� go... � Barana? � zadziwi� si� szlachcic, wytrzeszczaj�c okr�g�e oczy. � Barana czy jego �on� to w gruncie rzeczy wszystko jedno. Doj� go zatem i mam mleko, a z mleka serki wy�mienite. Zarzynam wreszcie poczciwe stworzenie � a w�wczas op�ywam we wszystko. O baranich kotletach, o combrze baranim m�wi� panu dobrodziejowi nie potrzebuj�. Nasz s�awny ksi�dz Skarga pi�knie o tym si� wyrazi�: �Niczym jest wszystko w por�wnaniu z wieczno�ci� i niczym wieczno�� w por�wnaniu z pieczeni� barani� z czosnkiem!� Pr�cz mi�sa mam t�uszcz. Nios� t�uszcz do apteki, sprzedaj� go i zarabiam grrrrube pieni�dze. Pozostaj� mi jeszcze nogi, rogi i ko�ci. K�piel z n�g baranich jest zalecana niemowl�tom; mo�na te� z n�g przyrz�dza� wyborn� galaret�. Rogi kupuje ode mnie fabryka guzik�w. Z ko�ci wygotowywam klej, tak potrzebny w gospodarstwie. My�lisz pan dobrodziej, �e na tym koniec?... A sk�rka? A kiszeczki? Na sk�rce �Towarzystwo� drukuje mi li�ciki zastawne; z kiszeczek wyrabiaj� dla mnie struny, kt�re naci�gam na skrzypce i wygrywam sobie mazurki, sztajerki, obertaski, pocieszaj�c si� we wszystkich biedach i frasunkach... W tej chwili bryka zatrzyma�a si� przed du�ym, murowanym budynkiem. Dojechali�my do Zegrza, kt�ry nazywano tak�e, nie wiem dlaczego, Zagrobami. Ostatnia nazwa brzmia�a zawsze w mych uszach �a�obnie. Lubi�em to miejsce, lecz nie lubi�em zajazdu w nim. Miejsce by�o pi�kne, dla blisko�ci rzeki � ukochanej �b��kitnej� Narwi mojej; zajazd wydawa� si� brzydkim, bo czu� go by�o zawsze wilgoci�, st�chlizn�, pustk�. Wszed�em do �rodka po to tylko, aby wypi�, nie siadaj�c, kilka szklanek os�odzonego ukropu z zapachem siana, po czym zaraz wybieg�em przed zajazd. S�o�ce dogasa�o. Zblad�a ju� jego czerwie�; os�ab�a jaskrawo��. Zm�tnia�o, na kszta�t oka zaci�gni�tego katarakt�, i pogr��y�o si� w mg�ach kolorowych. Ju� mo�na by�o patrze� na nie bez zmru�enia powiek; ju� sta�o si� olbrzymem powalonym, dogorywaj�cym, nie strasznym nikomu. Mg�y na zachodzie by�y podobne szalom z gazy jedwabnej, z kt�rymi igraj� ta�cz�ce bajadery. Mia�y te szale barw� jutrzenkow� i barw� wody morskiej, i barw� bzu �wie�o rozkwit�ego. Zdawa�y si� falowa�, na kszta�t lekko rozko�ysanego morza, i zdawa�y si�, przy pl�sach niewidzialnych tanecznic, zbli�a� do siebie, ��czy� si�, splata� ze sob�. I z wolna wszystkie barwy tych wst�g smu�ystych, dr��cych, powiewnych zacz�y stapia� si� w jedn�: w r�owawy fiolet. Z pocz�tku ten fiolet by� tylko ch�odny; potem z nadzwyczajn� szybko�ci� ciemnia� i stygn��, przechodz�c w tony stalowe, zimne, mogilne, wreszcie sta� si� tak mro�ny, �e a� b�l sprawia� oku i duszy... Przymkn��em oczy w przera�eniu. Wyda�o mi si�, �e ju� tam, w g�rze, wszystko, wszystko zamar�o. Gdym je po chwili otworzy� � jaka� zmiana! Cmentarna przed minut� pustka przestrzeni iskrzy�a si� miliardami �wiate�, a ka�de �wiat�o by�o �wiatem, a ka�dy �wiat wo�a� przez otch�anie eteru: ,,�yj�!...� P�dziecinny, ale tym czulszy i bli�szy Boga duch m�j podni�s� si� do wysoko�ci, na jakiej nigdy dot�d nie przebywa�. Do�wiadczy�em uczucia, jakbym skrzyde� dostawa� i ziemi� traci� pod stopami... � Panyciul Josek napi�by si� �napsa! � zacharkotano mi nagle nad uszami. Wstrz�sn��em si� jak lunatyk, gdy bos� stop� na prze�cierad�o mokre nast�pi, i � uciek�em do zajazdu. A tam ju� farmaceuta mrugaj�c powiekami, trz�s�c kozi� br�dk�, rozsuwaj�c i zesuwaj�c mysie ogonki w�s�w, krzycza� do dzier�awcy, co rozczerwieniony jak piwonia kiwa� si� sennie nad nie dopit� szklank� herbaty z arakiem: � A mnie co, panie dobrodzieju, po strzelbie! Strzelba, panie dobrodzieju, to przes�d, czas�w barbarzy�skich zabytek! Dzi� � patrz pan dobrodziej, gdzie chowamy ca�y arsena�. Rozpi�� kurtk�, wsun�� dwa d�ugie, chude palce do kieszonki od kamizelki i wyci�gn�� ma�e, owalne pude�eczko. � Pilulae... Triginta duo... � przeczyta�, stukaj�c palcem w wierzch pude�ka, � Trzydzie�ci dwie pigu�ek � to znaczy: trzydzie�ci dwa trup�w. Trup�w wilczych, lisich, nied�wiedzich, lamparcich � do wyboru, panie dobrodzieju! Jedna pigu�ka na osob�. Popi� wod� ocukrzon� i diet� zachowa�. Tamten nic ju� nie s�ysza� � zaj�ty ca�kowicie wybijaniem pok�on�w przed stygn�c� herbat�. Pok�ony by�y coraz g��bsze, coraz uni�e�sze � a� wreszcie przy jednym z nich czo�o pana brata uderzy�o o brzeg sto�u a on sam zbudzi� si� i na ca�y g�os zawo�a�: � Czy to ju� S y r o c k ? Wymawia� �Syrock� tak samo, jak �syr� � co, za moich lat ch�opi�cych, w tamtej okolicy nie tylko nie nale�a�o do osobliwo�ci, ale by�o jakby obowi�zuj�ce. � Prosz� pa�stwa na brykie � czas jechacz! � obwie�ci� Josek, staj�c w otwartych drzwiach z biczem wielkim w �apie, fioletowy od zimna, dygocz�cy jak w febrze. O zmi�kczenie kamiennych serc �pasa�er�w� ju� si� tym razem nie kusi�... Na bryce znale�li�my si� we czterech. Uby�a posiadaczka �Goldwasseru�, na kt�r� w Zegrzu czeka�y konie proboszcza. Za to Josek pozyska� dw�ch brodatych, nadzwyczaj rozmownych towarzysz�w. Tr�jka na ko�le rozgrzewa�a si� gwa�town� gestykulacj� oraz paleniem w wielkich porcelanowych fajkach zielska, zwanego tytoniem �Trzech kr�l�w� (czemu raczej nie �Siedmiu z�odziej�w�?). Noc by�a zupe�na, gdy�my z miejsca ruszyli. Nadzwyczajna cisza wype�nia�a ca�� przestrze�, kt�ra zdawa�a si� nie mie� granic. W tej ciszy nadzwyczajnej ka�de uderzenie kopyta w zmarzni�t� ziemi� r�wna�o si� grzmotowi; ka�de skrzypni�cie �niegu pod ko�ami by�o prawie krzykiem. Z g�ry wytrzeszczone oczy gwiazd patrzy�y na zal�k��, oniemia�� ziemi� z wyrazem niewys�owionej grozy i zimnej a okrutnej ciekawo�ci. Takimi oczyma przygl�da� si� Neron m�czonym w cyrku ofiarom. Zaraz za Zegrzem trzeba by�o przeby� rzek�. Dzi� stoi tam most �elazny, wsparty na wysokich filarach; w�wczas drewniane prz�s�a mostu le�a�y prawie na powierzchni wody. Gdy woda obni�a�a si�, most wraz z ni� zapada�, jakby w przepa��. Ta przepa�� wydawa�a si� tym g��bsz�, �e brzeg by� bardzo wysoki. Noc� na dnie przepa�ci widzia�o si� dr��ce �wiat�o olejnej, wiatrem chwianej latarni, a przy niej, w brudno��tym kr�gu �wiat�a, czarne, �ywo poruszaj�ce si� cienie. Dalej by�a otch�a�, poc�tkowana u�o�onymi w zygzak, matowymi �wiate�kami. Latem dochodzi� z do�u j�kliwy plusk niewidocznej fali, z kt�rym ��czy�o si� niekiedy �a�osne zawodzenie oryl�w, nocuj�cych przy mo�cie na tratwach. Wjazd na most r�wna� si� w�wczas skokowi w przepa��. Gdy ju� dope�niono wszystkich formalno�ci i gdy z do�u nadbieg�o has�o, �e �szlaban� podniesiony, konie ruszy�y z kopyta, a nabieraj�c na stromej pochy�o�ci wielkiego rozp�du, wpada�y na most jak wicher. Latarnia, ludzie przy niej, domek poborcy, s�upy szlabanowe miga�y jak cienie � potem wszystko nagle nik�o, uspokaja�o si� i nic ju� nie by�o s�ycha� pr�cz miarowego, powolnego dudnienia kopyt na drewnianym pomo�cie oraz plusku wody, piosenki orylskiej i rechotania �ab... Szalenie lubi�em te zjazdy � cho� ��czy�y si� ze strachem okropnym i cho� przed ka�dym z nich �egna�em si�, jakbym szed� na �mier� pewn�... I teraz odby�o si� wszystko zwyk�ym trybem � z t� jedynie r�nic�, �e muzyk� letniej nocy zast�pi� przera�liwy, dzwoni�cy, szcz�kaj�cy i zgrzytaj�cy klekot bryki �ydowskiej. Wstrz��nienie przy przeprawie oddzia�a�o na wszystkich dobroczynnie. Dzier�awca cz�ciowo wytrze�wia�, mieszczanin zaprzesta� p�aczliwych monolog�w, mnie zrobi�o si� cieplej, a farmaceucie powr�ci�a werwa, kt�r� mr�z zaczyna� ostudza�. Przez czas pewien by�o na bryce tak prawie weso�o jak przy wyje�dzie z Warszawy. Mnie tylko udr�cza� cuchn�cy dym �drajkenigu�, kt�ry z trzech fajek i trzech g�b bucha� jak z sze�ciu krater�w. M�j wstr�t do Joska, w r�wnym stopniu estetyczny, jak nerwowy, wzr�s� tak bardzo, �e sta� si� prawie nienawi�ci�. Mia�em nieledwie �al do Boga, �e zepsu� harmoni� �wiata, stwarzaj�c tak brzydkie i tak zab�jcz� atmosfer� otoczone istoty. Zrobi�em silne postanowienie unikania w �yciu wszelkiego rodzaju Josk�w. Umy�li�em te� nie wyrusza� nigdy w drog� bez butelki z wod� kolo�sk� w kieszeni. Jechali�my umiarkowanym truchtem w�r�d niezmiernych, bia�awych, s�abo odbijaj�cych �wiat�o gwiazd przestrzeni. �nieg skrzypia� przera�liwie, bryka dzwoni�a, jakby samym szk�em nape�niona. Mieszczanin, zaprzestawszy lament�w, milcza� jak ryba. Dzier�awca rzuca� co chwila zdania kr�tkie, energiczne, ale �e by� zakopany z g�ow� i czapk� w olbrzymich szopach, nie mo�na by�o zrozumie�, co m�wi. Nad wszystkim panowa� ostry, przenikliwy g�os farmaceuty. Ten nerwowy, balsamem peruwia�skim woniej�cy m�odzieniec czyni� wra�enie cz�owieka, kt�ry z d�ugiego zamkni�cia wyrwa� si� nagle na swobod�. Wiadomo, �e na takich �wie�e powietrze dzia�a jak wino. C� dopiero, gdy pr�cz powietrza podnieca� ich zaczn� inne rozweselaj�ce czynniki... Farmaceuta, podryguj�cy nieustannie na siedzeniu, to �piewa� p�g�osem, to ustami tr�b� i b�ben na�ladowa�, to wreszcie do Joska zwracaj�c si�, wykrzykiwa� zach�caj�co: � Fur, fur, Mojsie!... Fur, fur!... Na ko�le gwa�towny szwargot na chwil� nie ustawa�. � Cicho, �ydy, niech sam rabin krzyczy! � upomina� rozgadan� tr�jk�, kt�ra na niego uwagi nie zwraca�a. Aby t� uwag� zbudzi�, przesiad� si� bli�ej koz�a i Joska za pejs poci�gn��. � Mojsie! Mojsie! � weso�o zawo�a� � a czy ty s�ucha�esz o taki wypadek, �e na �owickie jarmark �yd koniowi uczekn��? Ten ko� mia� feleru ma�ego, �e by� troch� � ukradziowanego! � Mnie nic do tego... � doko�czy� mimowolnym rymem wo�nica i j�� na nowo szwargota�. � Ho, ho, to� ty, widz�, wcale nie ciekawy! Ale jak ja ci za�piewam jeden delikatny kawa�ek, to zaraz uszy postawisz jak zaj�c. Odchrz�kn��, papierosa na �nieg cisn��, wykrzywi� si� zabawnie i za�piewa�: Radujcie si�, zidziowie, Dobrze szlicha� w Wlesiowie. Ju� szkolnik�w �piewaj�, Mesyjasza witaj�... Ej, wej! Taj, daj, dum! Aj, waj! Bim, bom, bum! �ydzi szturgn�li si� �okciami i troch� przycichli. � Aha! To wam zakr�ciu�o ko�o serca. Pos�uchajcie� dalej: Trzysta zidziech i dwie�cie Zgromadzi� si� bul w mie�cie. Wszystkich krzykn��; � Ach! Ach! Ach! I wystrzeli�: � Pach! Pach! Pach! Ej, wej! Taj, daj, dum! Ach, waj! Bim, bom, bum! Z wielkim pompem wje�dziowa�, Sam go rabin witowa�. Bardzo smacznych potrawie Postawi� mu na �awie: Rzodkiew czarne z lupinem, Co go w�dzi� w kuminem, Pare �liwek i �ledzia, Cztery flaki z nied�wiedzia... Witaj, Lejbu� parsiwy! Nasz mi�o�nik prawdziwy! Niech z wieciora do rana �yje dziecko kochana... Ej, wej, taj, daj, dum! Ach, waj, bim, bom, bum!... Dowlekli�my si� w ten spos�b do Serocka. Dopiero przy wysiadaniu poczu�em, �e mam jedn� nog� skostnia�� od mrozu. D�ugom rozciera� j� musia�, zanim wr�ci�a mi w niej w�adza. W Serocku czeka� na ,,go�ci� znany dobrze kilku pokoleniom podr�nych w�a�ciciel zajazdu z ,,numerami�, m�� niez�omnych przekona�, kt�ry latem i zim�, w pi�tek i �wi�tek, o po�udniu i o p�nocy na zapytanie: ,,Co jest do jedzenia?� � odpowiada� twardo: � Jest piecze� z kapust�. M�wiono, �e ogromny zapas tej pieczeni z kapust� naby� wraz z zajazdem od swego poprzednika i przez lat kilkana�cie cz�ciowo go wyprzedawa�. By� to zarazem eks-obywatel i eks-krawiec, cz�ek sztywny, mrukliwy, z wielk�, �ys� g�ow� nieruchomo na karku osadzon�. Pod nosem mia� dwie k�pki rudawo-siwych, szczecinowatych w�os�w, kt�re nieustannie szczoteczk� przeczesywa�. Poniewa� dope�nia� tego za ,,bufetem�, dok�d brudna dziewka przez drzwi uchylone wsuwa�a talerze z gor�cymi ,,porcjami�, zawsze piecze�, pr�cz kapusty, przysmaczana bywa�a jakim� rudawosinym dodatkiem. Farmaceuta by� widocznie spraw tych �wiadomy, gdy� zamawiaj�c jedzenie ze szczeg�lnym naciskiem rozkaza�: � W�osy oddzielnie!... Podw�jny tytu� eks-krawca i eks-obywatela wydawa� si� niejednemu zagadk�. �adnej jednak zagadki w tym nie by�o. Krawiec na rzemio�le swym, w Warszawie prowadzonym, dorobi� si� du�ych pieni�dzy, a maj�c przez d�ugie lata do czynienia z wszelkiego rodzaju ,,stanami� wyobrazi� sobie, �e przy odpowiednim maj�tku i stan obywatelski b�dzie do� pasowa�. Znale�li si� tacy, co go utwierdzili w tym przekonaniu i w�a�cicielem d�br zrobili. Wyszed� z nich rych�o ,,o kijku�, a za okruchy fortuny, cudem ocalone, zrobi� si� w�a�cicielem zajazdu z numerami oraz niewyczerpanych zapas�w pieczeni z kapust�. Jako pami�tka po �obywatelstwie� pozosta�a mu jedynie ch�� (daremna, niestety) zadzierania w�s�w do g�ry. Warsztatowych nawyknie� zachowa� wi�cej, a objawia�y si� one g��wnie w sposobie obchodzenia si� z ,, go��mi�. Gdy zbli�a� si� do kogo z zapytaniem: ,,Czym mog� s�u�y�?... Jest gotowa piecze� z kapust�...� Czyni� to tak, jakby mia� bra� miar� na surdut lub kamizelk�. Podawa� jedzenie ruchem szybkim, energicznym, jakby wbija� ig�� w twardy materia�; przy zabieraniu za� pr�nego talerza gwa�townie cofa� rami�, jakby z ,,go�cia� ni� d�ug� wyci�ga�. Zna�em ten zajazd lepiej ni� wn�trze swej teki uczniowskiej. Dzi� jeszcze m�g�bym powiedzie�, jakie ro�liny doniczkowe zieleni�y si� w niewielkich okienkach jego izby go�cinnej, d�ugiej, w�skiej, niskiej, do kt�rej wchodzi�o si� ,,bokiem�, z bramy brukowanej, po kilku, r�wnie� brukowanych stopniach. W samym ko�cu sta� niewielki, ��ty ,,bufet�; na nim, pod szklanymi pokrywami, sch�y i ple�nia�y odwieczne przek�ski. Za plecami eks-krawca, podczesuj�cego rude w�sy, wida� by�o szafeczk� oszklon� z butelkami, kt�re on nieustannie to wyjmowa�, to wstawia� na powr�t. Obok by� ,,pok�j damski�, znacznie mniejszy, z okr�g�ym sto�em na jednej nodze i meblami wy�cie�anymi � razem poczekalnia przejezdnych niewiast i bawialnia gospodarstwa. Odpoczywa�y tam kobiety podr�uj�ce w towarzystwie doros�ych i dorastaj�cych panienek oraz zupe�nie ma�ych dzieci. Przez uchylone drzwi widzia�o si� zawsze piramidy pakunk�w, s�ysza�o g�o�ne, cienkie �miechy i p�acz niemowl�t. W pokoju damskim czyni�a pos�ug� �ona eks-krawca; nie zanoszono tam nigdy nic wi�cej, pr�cz herbaty, kawy bia�ej i bu�eczek z mas�em. Do�� lubi�em i ten zajazd, i jego w�a�ciciela. Gdyby mi� jednak spytano: co mi si� tam najbardziej podoba�o? Odrzek�bym bez namys�u, �e... Rycina wisz�ca wprost �rodkowego okna, obok drzwi, zawsze zamkni�tych i nie wiadomo dok�d prowadz�cych. Ta rycina by�a kolorowym, poczernia�ym przez czas sztychem angielskim, wykonanym pod�ug rysunku Or�owskiego. Przedstawia�a cesarza Paw�a odwiedzaj�cego Ko�ciuszk� w wi�zieniu. Za ka�d� bytno�ci� w zaje�dzie d�ugie chwile przed starym sztychem wystawa�em. Tym razem jednak nieszcz�sny bohater i nieszcz�sny monarcha na pr�no dawali mi znaki porozumienia... Nie spieszy�em z przywitaniem. Niestety! Zbyt jasno o�wietla�a ich lampa wisz�ca � ja za� rozmy�lnie w cie� si� chowa�em. Po c� eks-obywatel, dobrze znaj�cy mnie i moj� rodzin�, mia� wiedzie�, �e t� podr� odbywam z brodatym i pejsatym Joskiem! Zaj�wszy miejsce przy stoliku, najbardziej od ogniska �wiat�a oddalonym, za��da�em herbaty i pieczeni � �bo g��d by� jeszcze sro�szy od �a�o�ci�. Ale cho� ko�nierz podnios�em i g�os zmieni�em, poznano mi�. � C� to, bez mamy?... � us�ysza�em inkwizycyjne zapytanie gospodarza, stawiaj�cego przede mn� sw� najdoskonalsz�, bo jedyn�, potraw�. � Phi! � odpar�em, piersi wypr�aj�c. � Czy to ja dziecko, �ebym bez matki ruszy� si� nie m�g�? Wygl�da�em za� na podziw dziecinnie. � Mrozik mamy petersburski � ci�gn�� tamten, szczoteczki dobywaj�c. Przy tych s�owach prze�widrowa� mi� na wylot do�wiadczonym wzrokiem eks-krawca � tym wzrokiem ostrowidzowym, kt�ry w jednej chwili dostrzega i oszacowywa nie tylko kr�j, materia� i robot� ubrania zwierzchniego, ale i jego podszycie oraz wszystko, co znajduje si� pod nim � do kamizelki, koszuli i we�nianego kaftanika w��cznie. � Czy nie za lekko? � spyta�, sumuj�c dope�nione spostrze�enia i wniosek z nich wyci�gaj�c. Namy�la� si� przez chwil�, jakby chcia� jeszcze co� doda�, lecz tylko w�sy szczoteczk� podrapa� i odszed� w milczeniu do innego stolika. W Serocku uby�o dw�ch towarzysz�w. Pierwszym, zupe�nie mi oboj�tnym, by� milcz�cy mieszczanin. Ledwie bryka wtoczy�a si� na wyboisty bruk miasteczka, znikn�� mi z oczu, w mrok wsi�kn�� � przepad�. Wkr�tce po nim opu�ci� nas mia� niezr�wnany farmaceuta, kt�ry jednak tymczasem zawija� piecze� z kapust�, a� mu si� uszy trz�s�y. W�a�nie sk�rk� chleba wyciera� resztki sosu z talerza, gdy za oknami ozwa�a si� tr�bka pocztowa. Po�kn�� sk�rk�, uszu nadstawi�, u�miechn�� si� tryumfuj�co. �To na mnie! � wyrzek�, posy�aj�c znacz�ce spojrzenie obecnym. � ,,Ekstra!...� Czy mo�e by� co rozkoszniejszego? Nie ma pi�ciu minut, jak pchn��em �ydka na poczt�, ju� pocztylion zajecha�. To si� nazywa punk-tual-no��! Dwie s� tylko na �wiecie instytucje tak punktualne: poczta i � apteka. Odszuka� mnie wzrokiem w ciemnym k�cie i spyta�: � Nieprawda, kolego? � Pan �askawy do?... � zagadn�� gospodarz, odbieraj�c od farmaceuty zap�at� i szybkim ruchem wyci�gaj�c ze� nitk� niewidzialn�. � Do Trznadlego Ogonka. � Do Ogonka?... Nie znam. � Nic nie szkodzi. St�d trzy wiorsty i kawa�ek. Przelec� w dziesi�� minut. Nie ma jak ekstra! � Pan �askawy �artuje. A kolej? M�odzieniec rozpar� si� i spojrza� na eks-krawca z wysoka. � Kolei nie uznaj� � o�wiadczy� tonem stanowczym. � Kolej, m�j panie, to p�rodek, a ja gardz� p�rodkami. Pod�ug mnie, trzy s� tylko mo�liwe �rodki podr�owania: ekstra, hukolot i pstrykoelastyk. � Pan �askawy powiedzia�? � Hu-ko-lot i pstry-ko-e-la-styk � wyskandowa� farmaceuta wydostaj�c z kieszeni �wie�y papieros. Gospodarz wysun�� si� zza bufetu. � Nie s�ysza�em dot�d o tych wynalazkach � rzek�, podaj�c m�odzie�cowi p�on�c� zapa�k�, a przy tej sposobno�ci wbijaj�c we� sw� ostr�, dla zwyk�ych oczu niedostrzegaln� ig��. � Wcale mnie to nie dziwi. O czym w Honolulu ju� zapomniano, to dla Serocka nowo�� nies�ychana. Tymczasem Australczycy nie podr�uj� dzi� inaczej jak tylko w hukolotach! � I c� to takiego, panie naj�askawszy? � Armata, panie najszanowniejszy. Otw�r tej armaty jest tak du�y, aby pomie�ci� m�g� kul� tej wielko�ci, co zwyk�y omnibus pocztowy. Kula ma wn�trze pr�ne, mi�kko wys�ane. W chwili odej�cia poci�gu pakuj� pasa�era do kuli, kul� do armaty i � paf!... Pasa�er kicha na jednej stacji, a na drugiej m�wi� mu ju�: na zdrowie! Eks-krawiec zatrzyma� w powietrzu niesion� do w�s�w szczoteczk� i usta otworzy� � ale nic nie powiedzia�. � Co si� za� tycze pstrykoelastyka � ko�czy� tamten � wynalazek ten nie zdoby� sobie jeszcze uznania, na jakie zas�uguje. Szkoda! Jest bowiem nadzwyczaj prosty i praktyczny. Wyobra� sobie pan dobrodziej grub�, ale to bardzo grub�, lin� z gumy elastyki, zwanej inaczej �gumulastyk��. Jeden koniec tej liny jest przytwierdzony na stacji A, drugi za pomoc� odpowiednich przyrz�d�w wyci�gni�ty a� do stacji B. Na tej ostatniej przyczepia si� do niego wagon z pasa�erami, po czym, na znak dany przez zawiadowc�, konduktor lin� puszcza i � pstryk!... Za oknem pocztylion zatr�bi� powt�rnie, przerywaj�c m�odzie�cowi wyk�ad. Wsta�, odzia� si� we wspania�e barany, zielony kapelusz przed zwierciade�kiem zawadiacko nasadzi�. Nast�pnie zabra� si� do �egnania towarzysz�w podr�y. Drzemi�cy dzier�awca zosta� przeze� zbudzony i w oba policzki �siarczy�cie� uca�owany. Przy�ni�o mu si� pewnie, �e na jarmarku w Pu�tusku odnawia przyja�� z dawno nie widzianym s�siadem. Potem farmaceuta do mnie przyst�pi�. � �egnam koleg�! � wyrzek�, silnie wstrz�saj�c moj� r�k�. � �egnam i �ycz� dobrego apetytu na kluski z makiem. Przymru�onymi oczyma spojrza� na moj� zwierzchni�, wiatrem podszyt� odzie�. � Kolega, widz�, hartujesz si�. To bardzo chwalebne, ale � radz� nie przesadza�. Czasem z takiej sztuki mo�na dosta� feleru w p�ucach albo w �o��deczku. O n�kach i krzy�yku nie wspominam, bo na to dla kolegi czas jeszcze. Zamilkn�� nagle, r�ki mojej nie puszczaj�c. Zamy�li� si� przy tym tak samo jak przed chwil� w�a�ciciel zajazdu. W tym zamy�leniu dziwnym wzrokiem to po szynelu moim wodzi�, to obraca� go na dzier�awc�, kt�ry mia� ze mn� dalej jecha�, to wreszcie zdawa� si� oczami pr�bowa� grubo�ci futer, kt�rych kilka przy dzier�awcy le�a�o. W tej chwili wyda� mi si� innym ni� zwykle � powa�nym. Nagle br�dka kozia zadrga�a, mysie ogonki rozsun�y si�... � Na wypadek, gdyby kolega zanadto przezi�b� � rzek� g�osem zwyczajnym, w kt�rym odzywa�o si� zawsze jakby powstrzymywane parskanie � prosz� przyj�� do mnie na rozgrzewk�. Ale nie pr�dzej ni� po Trzech Kr�lach. Wcze�niej do domu nie wr�c�. Adres m�j: Warszawa, r�g Podwala i placu Zamkowego, apteka. Dam koledze kropli w�asnego wynalazku, kt�re nazwa�em �Kroplami wiecznie m�odej nie�miertelno�ci�. Dzia�aj� cudownie. Przed rokiem napi�a si� ich przez omy�k� dziewi��dziesi�cioletnia matrona � i wiesz kolega co? W tydzie� p�niej wysz�a za m�� za swego prawnuka, a dzi� ma �liczn� c�reczk�, kt�rej jest zarazem matk� i pra-pra-babk�. Do widzenia! Potrz�sn�� r�k� moj� tak silnie, jakby mi j� z ramienia chcia� wyrwa�, i wyszed�, z wielkim ha�asem drzwi za sob� zamykaj�c. Po chwili us�yszeli�my dziarskiego krakowiaka wygrywanego na tr�bce i stopniowo cichn�cego w oddaleniu. Josek nie zjawia� si�; postanowi� widocznie urz�dzi� tu d�u�szy post�j. Po wielkim zimnie ciep�o izby go�cinnej oddzia�a�o na mnie w spos�b zwyk�y: os�abi�o i rozmarzy�o. Zdj��em szynel, wyci�gn��em si� na dw�ch sto�kach � zasn��em. Towarzysz m�j zrobi� to ju� od dawna � z t� r�nic�, �e nie dwa, lecz cztery sto�ki za �o�e mu s�u�y�y. Spa�em d�ugo; sny mia�em przyjemne. Zbudzi�o mi� silne ko�atanie w okiennic�, kt�remu towarzyszy� chrapliwy, niewyra�ny be�kot. Rozr�ni�em z trudno�ci� s�owa: �siadacz...�, �jechacz...�. Dreszcz mi� przebieg�; przetar�em oczy, wzdrygn��em si�. Izba wygl�da�a ponuro. Lamp� wisz�c� u powa�y dawno ju� zgaszono; tli�a si� tylko na bufecie ma�a nocna lampka, wydzielaj�ca wi�cej kopciu ni� �wiat�a. Potworne, ruchome cienie drga�y na �cianach i pod�odze. By�o zimno; powietrze przesyca�a wilgo�, zbutwia�o��. W izbie nie by�o nikogo pr�cz mnie i dzier�awcy. Gruby szlachcic spa� w najlepsze, wydaj�c nosem i ustami niskie, g��bokie tony tr�by. Przez chwil� zdawa�o mi si�, �e to sen. Zamkn��em oczy i u�o�y�em si� na powr�t, aby spa� dalej. Ale w tej�e chwili drzwi skrzypn�y, do izby wtoczy� si� rzeczywisty Josek, wzywaj�c g�osem chrapliwym �na brykie�. Zrobi�o mi si� niewymownie smutno. Wi�c zn�w wychodzi� mam na mr�z i noc, kostnie� od zimna, znosi� niewygod�, cierpie� towarzystwo wstr�tnego cha�aciarza, cuchn�cego cebul� i tytoniem ordynarnym? Gdyby� to chocia� by�o niedaleko � ale do P. jeszcze trzy mile, trzy okropne mile, najd�u�sze ze wszystkich, jakie mi kiedykolwiek w �yciu przebywa� wypad�o! Roz�ali�em si� nad samym sob� � o ma�om nie rozp�aka� si� jak dziecko. By�a, chwila, gdym chcia� da� za wygran� wszystkiemu i do Joska, do dzier�awcy, do w�a�ciciela zajazdu, do �wiata ca�ego powiedzie� stanowczo: � R�bcie ze mn�, co chcecie; zabierzcie wszystko, co mam przy sobie: popsuty zegarek srebrny, portmonetk� z dziesi�cioma z�otymi, walizk� z brudn� bielizn�, ale � spa� mi dajcie i nie bud�cie mnie a� na S�d Ostateczny! Ten protest nerw�w znu�onych i instynktu zachowawczego objawi� si� na zewn�trz tylko d�ugim, j�kliwym ziewni�ciem. W kilka minut p�niej siedzia�em ju� na bryce Joskowej, obok dzier�awcy, w po�owie zaledwie rozbudzonego. Na ko�le pr�cz wo�nicy nie by�o nikogo. Mr�z wzmaga� si�. Pozna�em to zaraz po wyj�ciu z zajazdu po wielkiej trudno�ci oddychania. Atmosfera wyda�a mi si� nalana p�ynem szklistym, kt�ry z wielkim jedynie wysi�kiem mo�na by�o wci�ga� w p�uca. By�a godzina trzecia lub czwarta po p�nocy. Gwiazdy straci�y poprzedni� jaskrawo��, ciemny granat nieba rozja�ni� si�, jakby sp�owia� � zbli�a�a si� chwila wschodu ksi�yca. Na bryce, tak dot�d gwarnej, panowa�a teraz cicho�� zupe�na. Pr�cz skrzypienia k�, przerywa�y j� dwa tylko g�osy: sapanie dzier�awcy, zakopanego w p�aszczu szopowym, i parskanie koni, kt�rym szron nozdrza zapycha�. Josek ani fajki nie pali�, ani majufes�w nie nuci�, ani do koni nie przemawia�. Skulony w milczeniu na swym twardym, sieczk� wypchanym worku, wydawa� si� bry�� martw�, bezkszta�tn�, tchn�c� wyrazem bezgranicznej apatii. Po raz pierwszy od chwili wyjazdu dozna�em uczucia strachu; po raz pierwszy tkn�a mi� my�l, �e ta wyprawa sko�czy� si� mo�e � nieszcz�ciem. Dot�d w walce z mrozem mia�em r�nego rodzaju posi�ki � teraz sta�em naprzeciw niego sam jeden, najzupe�niej bezbronny. On to natychmiast oceni�. Zaledwie ruszyli�my z miejsca, chwyci� mi� jak w kleszcze, �cisn�� mocno i da� pozna�, �e � nie pu�ci. Cho� jecha�o nas trzech, czu�em si� zupe�nie samotny. Je�li Josek by� bry�� wyra�aj�c� apati�, to szlachcica mo�na by�o przyr�wna� do zakl�tego w bry�� samolubstwa. Od tych dw�ch bry� sz�o na mnie zimno duchowe, gorsze jeszcze od fizycznego. Na szerokim siedzeniu, mog�cym pomie�ci� cztery osoby, ja i towarzysz m�j zajmowali�my miejsca kra�cowe. Pomi�dzy nami le�a�a sterta futer. By�a tam nied�wiedziowa algierka dzier�awcy � str�j �wi�teczny, ,,od miasta�, kt�ry zaraz po przejechaniu rogatek zosta� zast�piony wytartymi szopami � nowy, kr�tki ko�uszek, u�ywany przy gospodarstwie, i stara sk�ra barania, do okrycia n�g s�u��ca. Jedno z tych futer mog�o mnie by�o zbawi� � tyle jednak mia�em z nich po�ytku, co Tantal z legendowych jab�ek. Mimo to ci�gn�y mnie magnetycznie. Wpatrywa�em si� w nie .z uporem rozpaczliwym, a b�l i �a�o�� rozdra�ni�a my�l: �Jak rozkosznie by�oby zanurzy� si� w ciep�ym puchu tych nied�wiedzi i � roztaja�!...� Ale nawet widok ich mia� mi by� wkr�tce odebrany. Szlachcic na wyjezdnym z Serocka zapowiedzia�, by wysadzono go w karczmie przed �ubienic�, gdzie czeka� na� mia�y jego w�asne �kunie�. By� mo�e, i� gdybym przem�wi� do tego grubego cz�owieka g�osem p�aczliwym, wyzna� mu, jak bardzo zmarz�em, i o wsp�czucie go prosi�, pozwoli�by mi okry� si� przynajmniej sw� wyszarzan� baranic�. Ale m�j estetyzm, nawet pod gro�b� �mierci, zrobi� tego nie pozwala�. Kostnia�em wi�c z wynios�� pogard� wszelkiej, zar�wno fizycznej, jak moralnej brzydoty. Je�li to by�o bohaterstwo, to zwraca�y na nie uwag� chyba tylko gwiazdy, przypatruj�ce mu si� z wysoka gasn�cymi oczami. Jaki wszak�e by� ich s�d o dumnym, sny fantastyczne roj�cym dziecku? Przyklaskiwa�y mu, czy te� ze� szydzi�y? Mo�e tylko litowa�y si� nad nim � lekcewa��co? Zajmowa�y mnie te pytania i stara�em si� znale�� na nie odpowied�. Pragn��em w og�le wej�� w bliski stosunek z gwiazdami, a o ziemi zapomnie�. W tej chwili ziemia bardzo mi dokucza�a. Mr�z k�u� mi� tysi�cami igie�, zaczynaj�c od palc�w u n�g, potem obejmuj�c ca�e stopy i w g�r� si� posuwaj�c. Pod dzia�aniem tego k�ucia stopy, a nast�pnie i nogi do kolan traci�y stopniowo czucie i stawa�y si� podobne szczud�om drewnianym. Aby je broni� od zupe�nego zdr�twienia, uderza�em stopami w dno bryki, s�om� wys�ane. S�oma kruszy�a si� i rozst�powa�a; spod s�omy wychyla�y si� twarde, zimne deski oraz �le przymocowane i podskakuj�ce pakunki. Jednocze�nie mr�z naciera� na mnie od g�ry i uderza� w twarz, niedostatecznie os�onion�. B�l sprawiany przeze� uszom, nosowi, brodzie, policzkom ju� nie dawa� si� przyr�wnywa� do k�ucia drobnymi ostrzami. Do�wiadcza�em po prostu wra�enia, jakby w moje cia�o zatapia�y si�, raz po razu, ostre z�by. Trwoga moja wzrasta�a i zaczyna�a przybiera� rozmiary tragiczne. Niedawno w�a�nie czyta�em opowiadanie Andersena o ,,Dziewczynce z zapa�kami�. Stan�a mi ona teraz przed oczami jak �ywa. Widzia�em j� skulon� za w�g�em kamienicy, sin� od mrozu, n�dzn� i � u�miechni�t�. Srebrne gwiazdki �niegu iskrzy�y si� na jej jasnych, rozplecionych w�osach; oczy wielkie, b�yszcz�ce, patrzy�y z nat�eniem w niebo; twarz ca�� opromienia� wyraz wielkiej, nadziemskiej szcz�liwo�ci. Przy niej, na �niegu, dopala�o si� pude�ko zapa�ek, a dym wznosi� si� wysoko i zwija� w k��by fantastyczne. Z k��b�w wynurzy�y si� g��wki anio�k�w oraz mi�o�nie wyci�gnione ramiona przyzywaj�cej j� do siebie babki. ,,I ja zmarzn� � pomy�la�em z gorycz� � ale �mier� moja nie utworzy tak poetycznego obrazka...� Ta uwaga do �alu doda�a gniew. Roi�em zawsze o �mierci pi�knej, kt�r� mo�na by opiewa� d�wi�cznymi wierszami. Gniew jest bod�cem dodaj�cym energii. Zawzi�wszy si� na wroga, postanowi�em nie da� mu si�. J��em �wawo porusza� nogami, r�kami, g�ow�, ca�ym tu�owiem. Rzuca�em si� na bryce jak op�tany. Rozgrza�o mi� to cokolwiek, ale zm�czy�o. Uczu�em os�abienie, a wraz z nim senno��. Gwiazdy, w kt�re wpatrywa�em si� nieustannie, r�wnie� mru�y�y oczy, zsypiaj�c i mnie n�c�c do spoczynku. Zdawa�o mi si�, �e wszystko doko�a do snu si� uk�ada... Opiera�em si� z wysi�kiem temu poci�gowi, wiedz�c, jak jest zdradziecki. Strzeg�em si� zw�aszcza zamyka� oczu. Aby my�l utrzyma� w nat�eniu, skandowa�em g�o�no wiersze z Eneidy. Wybija�em �redni�wk� tak dobitnie, �e m�j dobry nauczyciel Gomolewski da�by mi za ni� pi�tk� i jeszcze w nagrod� obrzuci� sponad okular�w swym bystrym, �yczliwym i jakby ciep�ym spojrzeniem. Jednak w m�zgu zaczyna�o mi si� z wolna m�ci�. Rzeczywisto�� i urojenie zespala�y si� chwilami tak silnie, �e ju� ich rozr�nia� nie mog�em. My�li moje zatacza�y kr�gi, to zn�w bieg�y po liniach spiralnych � stawa�y si� barwami, �wiat�ami, d�wi�kami... Otrze�wi�o mnie silne wstrz��nienie. Bryka stan�a; wyci�gano spode mnie futro dzier�awcy, o kt�re wspar�em si� bezwiednie. Ciemna bry�a, zas�aniaj�ca mi po lewej r�ce kawa� widnokr�gu, znikn�a z siedzenia. Us�ysza�em silne, ale jakby zmatowane hukni�cie: � Wa-lek!... Ku-nie!... Ozwa�o si� szczekanie psa, potem twarda, ch�opska mowa. G�osy te nagle �cich�y, jakby pod ziemi� zapad�y. Bryka zn�w zacz�a dzwoni�, skrzypie�, zgrzyta�. Jechali�my dalej. Wschodzi� ksi�yc. Srebrna po�wiata ukazywa�a si� na niebie i ziemi. Wyt�y�em wzrok i my�l, aby wszystko widzie� i ze wszystkiego zdawa� sobie spraw� dok�adn�. Josek jeszcze bardziej skuli� si� i by� tak nieruchomy jak w�r, na kt�rym siedzia�. Star� szmat� owi�za� g�ow�, a ten dziwny str�j czernia� na niebie liniami ostro �ami�cymi si� jak kaptur mnicha. Wydawa� mi si� teraz postaci� prawie fantastyczn�, obc� i straszn�. Co pewien czas dobiega�o mi� ciche, dr��ce, przeci�g�e j�czenie. Czy to bryka ten g�os �a�osny wydawa�a? � czy nadbiega� on z las�w, sp�ywa� z powietrza lub te� dobywa� si� z piersi Joskowej? Nie by�em w stanie rozwi�za� tego pytania. Oto �ubienica. D�ugie, prostolinijne, murowane budynki stoj� na zwyk�ych miejscach. Nie ludzie w nich mieszkaj�, lecz barany. Ciep�o im by� musi pod dachem, w�r�d grubych mur�w, przy wrotach szczelnie zamkni�tych... Oto kapliczka na wysokim wzg�rzu, tu� nad drog�. W �wietle wschodz�cego ksi�yca wydaje si� ra��co bia��. Prosta i smuk�a, przedstawia podobie�stwo do plac�wki obozowej � a tak�e do widma o niepewnych, rozp�ywaj�cych si� zarysach. W tej kapliczce spoza szybki zakurzonej wyziera �niada twarz ,,Cz�stochowskiej�. Przypomina mi to, �e niedawno, za jej przyczynieniem si�, powsta�em ze �miertelnej niemocy. Gdyby� i teraz mi�osiern� dla mnie by� chcia�a!... Za kapliczk� wzg�rze obni�a si� i droga bie�y spadzisto. Niewielka to pochy�o�� i zwykle bardzo szybko zje�d�a si� z niej na zupe�nie r�wn� p�aszczyzn�. Teraz jednak tej pochy�o�ci i temu zje�d�aniu ko�ca nie ma. Bryka, w�r�d przera�liwego ch�ru szklanych i metalicznych d�wi�k�w, stacza si� w d�, coraz ni�ej i ni�ej, a dna dosi�gn�� nie mo�e... Licz� w my�li sekundy, z sekund uk�adam minuty, z minut kwadranse. W rachunku myl� si� nieustannie. Usi�uj� omy�k� naprawi�, wracam do pocz�tku � i brn� w gorszy jeszcze zam�t. Nudzi mi� to wreszcie; rzucam rachunki, daj� za wygran� wysi�kom my�li. Wol� marzy�... Marzenia moje by�yby rozkoszne, gdyby nie b�l dotkliwy, odzywaj�cy si� w ca�ym ciele. Na ruchy energiczne nie mam ju� si�y; kurcz� si� tylko i kul�, tak samo prawie jak Josek. Spa� mi si� chce okropnie. My�l�, �e by�oby rzecz� rozkoszn�: zsun�� si� z. siedzenia na dno bryki, zagrzeba� si� w s�omie, oczy zamkn��, zapomnie� o wszystkim. Czuj�, �e sen uspokoi�by b�le przez mr�z sprawiane. Pozwoli�by tak�e spokojnie i przyjemnie, pomarzy�. Ale wiem, �e z tego snu ju�bym si� wi�cej nie zbudzi�. Nie zsuwam si� na dno, pomi�dzy s�om�, bo to by�oby nieestetyczne; nie chc� te� zamyka� oczu na zawsze, bo jeszcze mam na ziemi wiele do ogl�dania. Pr�cz matki czeka mi� w domu brat ukochany, brat nie ze krwi tylko, lecz i z ducha; czekaj� egzaminy z wymarzon� nagrod�, czeka tyle ksi��e

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!