852
Szczegóły |
Tytuł |
852 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
852 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 852 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
852 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ryszard kapu�ci�ski
heban
W Afryce mieszka�em kilka lat. Pierwszy raz pojecha�em tam w 1957 roku. Potem, przez nast�pnych czterdzie�ci lat, ilekro� nadarza�a si� okazja - wraca�em. Du�o podr�owa�em. Unika�em oficjalnych szlak�w, pa�ac�w, wa�nych figur i wielkiej polityki. Natomiast lubi�em je�dzi� przygodnymi ci�ar�wkami, w�drowa� z koczownikami po pustyni, by� go�ciem ch�op�w z tropikalnej sawanny. Ich �ycie jest mozo�em, jest udr�k�, kt�r� znosz� jednak ze zdumiewaj�c� wytrwa�o�ci� i pogod�. Nie jest to wi�c ksi��ka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamt�d, o spotkaniach z nimi, czasie wsp�lnie sp�dzonym. Ten kontynent jest zbyt du�y, aby go opisa�. To istny ocean, osobna planeta, r�norodny, przebogaty kosmos. Tylko w wielkim uproszczeniu, dla wygody, m�wimy - Afryka. W rzeczywisto�ci, poza nazw� geograficzn�, Afryka nie istnieje. R.K. Pocz�tek, zderzenie, Ghana '58 Przede wszystkim rzuca si� w oczy �wiat�o. Wsz�dzie - �wiat�o. Wsz�dzie - jasno. Wsz�dzie - s�o�ce. Jeszcze wczoraj, ociekaj�cy deszczem, jesienny Londyn. Ociekaj�cy deszczem samolot. Zimny wiatr i ciemno��. A tu, od rana ca�e lotnisko w s�o�cu, my wszyscy - w s�o�cu. Dawniej, kiedy ludzie w�drowali przez �wiat pieszo, jechali na wierzchowcach albo p�yn�li statkami, podr� przyzwyczaja�a ich do zmiany. Obrazy ziemi przesuwa�y si� przed ich oczami wolno, scena �wiata obraca�a si� ledwie-ledwie. Podr� trwa�a tygodniami, miesi�cami. Cz�owiek mia� czas, �eby z�y� si� z innym otoczeniem, z nowym krajobrazem. Klimat te� zmienia� si� etapami, stopniowo. Nim podr�nik dotar� z ch�odnej Europy do rozpalonego r�wnika, mia� ju� za sob� przyjemne ciep�o Las Palmas, upa�y El-Mahary i piek�o Zielonego Przyl�dka. Dzisiaj nic nie zosta�o z tych gradacji! Samolot gwa�townie wyrywa nas ze �niegu i mrozu i jeszcze tego samego dnia rzuca w rozpalon� otch�a� tropiku. Nagle, ledwie przetarli�my oczy, jeste�my wewn�trz wilgotnego piek�a. Od razu zaczynamy si� poci�. Je�eli przylecieli�my z Europy zim� - zrzucamy palta, zdejmujemy swetry. To pierwszy gest inicjacji nas, ludzi P�nocy, po przybyciu do Afryki. Ludzie P�nocy. Czy pomy�leli�my, �e ludzie P�nocy stanowi� na naszej planecie wyra�n� mniejszo��? Kanadyjczycy i Polacy, Litwini i Skandynawowie, cz�� Amerykan�w i Niemc�w, Rosjanie i Szkoci, Lapo�czycy i Eskimosi, Ewenkowie i Jakuci - lista nie jest tak bardzo d�uga. Nie wiem, czy obejmuje ona w sumie wi�cej ni� pi��set milion�w ludzi: mniej ni� dziesi�� procent mieszka�c�w globu. Natomiast ogromna wi�kszo�� �yje w cieple, ca�e �ycie grzeje si� w s�o�cu. Zreszt� cz�owiek narodzi� si� w s�o�cu, jego najstarsze �lady znaleziono w ciep�ych krajach. Jaki klimat panowa� w biblijnym raju? Panowa�o wieczne ciep�o, wr�cz upa�, tak �e Ewa i Adam mogli chodzi� nago i nawet w cieniu drzewa nie czuli, �eby by�o im ch�odno. Ju� na schodkach samolotu spotyka nas inna nowo��: zapach tropiku. Nowo��? Ale� to przecie� wo�, kt�ra wype�nia�a sklepik pana Kanzmana "Towary kolonialne i inne" przy ulicy Pereca w Pi�sku. Migda�y, go�dziki, daktyle, kakao. Wanilia, li�cie laurowe; pomara�cze i banany na sztuki, kardamon i szafran na wag�. A Drohobycz? Wn�trza sklep�w cynamonowych Schulza? Przecie� ich "s�abo o�wietlone, ciemne i uroczyste wn�trza pachnia�y g��bokim zapachem farb, laku, kadzid�a, aromatem dalekich kraj�w i rzadkich materia��w"! Jednak zapach tropiku jest troch� inny. Szybko odczujemy jego ci�ar, jego lepk� materialno��. Ten zapach zaraz u�wiadomi nam, �e jeste�my w tym punkcie ziemi, w kt�rym wybuja�a i niestrudzona biologia nieustannie pracuje, rodzi, krzewi si� i kwitnie, a jednocze�nie choruje, rozk�ada si�, pr�chnieje i gnije. Jest to zapach rozgrzanego cia�a i susz�cych si� ryb, psuj�cego si� mi�sa i pieczonej kassawy, �wie�ych kwiat�w i kisn�cych wodorost�w, s�owem wszystkiego, co jednocze�nie przyjemne i dra�ni�ce, co przyci�ga i odpycha, wabi lub budzi odraz�. Zapach ten b�dzie dobiega� do nas z pobliskich gaj�w palmowych, wydobywa� si� z rozpalonej ziemi, unosi� nad st�ch�ymi rynsztokami miasta. Nie opu�ci nas, jest cz�ci� tropiku. I wreszcie odkrycie najwa�niejsze - ludzie. Tutejsi, miejscowi. Jak�e pasuj� do tego krajobrazu, �wiat�a, zapachu. Jak tworz� jedno��. Jak cz�owiek i krajobraz s� nierozerwaln�, uzupe�niaj�c� si�, harmonijn� wsp�lnot�, to�samo�ci�. Jak ka�da rasa jest osadzona w swoim pejza�u, w swoim klimacie! My kszta�tujemy nasz krajobraz, a on formuje rysy naszych twarzy. Bia�y cz�owiek jest w�r�d tych palm, lian, w tym buszu i d�ungli jakim� dziwacznym i nieprzystaj�cym wtr�tem. Blady, s�aby, spocona koszula, sklejone w�osy, ci�gle m�czy go pragnienie, uczucie bezsi�y, chandra. Ci�gle boi si�, boi si� moskit�w, ameby, skorpion�w, w�y - wszystko, co si� porusza, nape�nia go l�kiem, przera�eniem, panik�. Miejscowi - przeciwnie: ze swoj� si��, wdzi�kiem i wytrzyma�o�ci� poruszaj� si� naturalnie, swobodnie, w tempie ustalonym przez klimat i tradycj�, w tempie nieco spowolnia�ym, niespiesznym, bo przecie� w �yciu i tak nie da si� wszystkiego osi�gn��, bo c� by pozosta�o dla innych? Jestem tu od tygodnia. Pr�buj� pozna� Akr�. To jakby rozmno�one, powielone miasteczko, kt�re wype�z�o z buszu, z d�ungli i zatrzyma�o si� nad brzegiem Zatoki Gwinejskiej. Akra jest p�aska, parterowa, licha, ale s� te� domy, kt�re maj� jedno i wi�cej pi�ter. �adnej wymy�lnej architektury, �adnego zbytku ni pompy. Tynki zwyczajne, �ciany w kolorach pastelowych, jasno��tych, jasnozielonych. Na tych �cianach pe�no zaciek�w. �wie�e, po porze deszczowej tworz� niesko�czone konstelacje i kola�e plam, mozaik, fantastycznych map, es�w-flores�w. Ciasno zabudowane �r�dmie�cie. Ruch, t�oczno, gwarno, �ycie toczy si� na ulicy. Ulica to jezdnia oddzielona od pobocza otwartym �ciekiem-rynsztokiem. Nie ma chodnik�w. Na jezdni samochody wmieszane w t�um ludzi. Wszystko to posuwa si� razem - przechodnie, auta, rowery, w�zki tragarzy, jakie� krowy i kozy. Na poboczu, za �ciekiem, wzd�u� ca�ej ulicy - �ycie domowe i gospodarcze. Kobiety ubijaj� maniok, piek� na w�glach bulwy taro, gotuj� jakie� potrawy, handluj� gum� do �ucia, herbatnikami i aspiryn�, pior� i susz� bielizn�. Na widoku, jakby obowi�zywa� nakaz, �eby o �smej rano wszyscy opuszczali domy i przebywali na ulicy. W rzeczywisto�ci przyczyna jest inna: mieszkania s� ma�e, ciasne, ubogie. Duszno, nie ma wentylacji, powietrze jest ci�kie, zapachy md�e, nie ma czym oddycha�. Poza tym, sp�dzaj�c dzie� na ulicy, mo�na bra� udzia� w �yciu towarzyskim. Kobiety ca�y czas rozmawiaj� ze sob�, krzycz�, gestykuluj�, a potem �miej� si�. Stoj�c tak nad garnczkiem czy miednic� maj� �wietny punkt obserwacyjny. Mog� widzie� s�siad�w, przechodni�w, ulic�, przys�uchiwa� si� k��tniom i plotkom, �ledzi� wypadki. Ca�y dzie� cz�owiek jest w�r�d ludzi, jest w ruchu i na �wie�ym powietrzu. Po tych ulicach je�dzi czerwony ford z g�o�nikiem na dachu. Ochryp�y, dono�ny g�os zach�ca do przyj�cia na wiec. Atrakcj� wiecu b�dzie Kwame Nkrumah - Osagyefo, premier, przyw�dca Ghany, przyw�dca Afryki, wszystkich uciskanych lud�w. Fotografie Nkrumaha s� wsz�dzie - w gazetach (codziennie), na plakatach, na chor�giewkach, na perkalowych, do kostek si�gaj�cych sp�dnicach. Energiczna twarz m�czyzny w �rednim wieku, u�miechni�ta albo powa�na, w takim uj�ciu, kt�re powinno sugerowa�, �e przyw�dca patrzy w przysz�o��. - Nkrumah to zbawiciel! - m�wi mi z zachwytem w g�osie m�ody nauczyciel Joe Yambo. - S�ysza�e�, jak przemawia? Jak prorok! Ot� tak, s�ysza�em. Przyjecha� na wiec, kt�ry odbywa� si� na tutejszym stadionie. Z nim ministrowie - m�odzi, ruchliwi, sprawiali wra�enie ludzi rozbawionych, takich, kt�rzy si� ciesz�. Impreza zacz�a si� od tego, �e kap�ani z butelkami d�inu w r�ce polewali tym alkoholem podium - to by�a ofiara dla duch�w, nawi�zanie z nimi kontaktu, pro�ba o ich �yczliwo��, ich dobro�. Na takim wiecu s�, oczywi�cie, doro�li, ale jest tak�e mn�stwo dzieci - od niemowl�t noszonych przez matki na plecach, poprzez takie co ledwie raczkuj�, a� po maluchy i szkoln� dzieciarni�. M�odszymi opiekuj� si� starsze, tymi starszymi - jeszcze starsze. Ta hierarchia wieku jest bardzo przestrzegana, a pos�usze�stwo - absolutne. Czterolatek ma pe�n� w�adz� nad dwulatkiem, sze�ciolatek nad czterolatkiem. Przy czym dzieci zajmuj� si� dzie�mi, starsze s� odpowiedzialne za m�odsze, tak�e doro�li mog� po�wi�ci� si� swoim sprawom, na przyk�ad s�ucha� uwa�nie Nkrumaha. Osagyefo przemawia� kr�tko. Powiedzia�, �e najwa�niejsze to zdoby� niepodleg�o�� - reszta przyjdzie niejako sama, wszelkie dobro wyniknie w�a�nie z tej niepodleg�o�ci. Postawny, o zdecydowanych ruchach, mia� kszta�tne, wyraziste rysy twarzy i du�e, �ywe oczy, kt�re przesuwa�y si� po morzu czarnych g��w z tak� skupion� uwag�, jakby chcia� je wszystkie dok�adnie policzy�. Po wiecu, ci z podium zmieszali si� z t�umem, zrobi� si� ruch, t�oczno, nie by�o w�a�ciwie wida� �adnej ochrony, obstawy, policji. Joe dopcha� si� do m�odego cz�owieka (m�wi�c mi po drodze, �e to minister) i spyta� go, czy m�g�bym przyj�� do niego jutro. Tamten, w og�lnie panuj�cym gwarze nie bardzo s�ysz�c o co dok�adnie chodzi, powiedzia�, troch� na odczepnego - dobrze! dobrze! Nazajutrz odnalaz�em stoj�cy w�r�d kr�lewskich palm nowy budynek Ministerstwa O�wiaty i Informacji. By� to pi�tek. W sobot�, w swoim hoteliku, opisa�em �w dzie� poprzedni: Droga wolna, ani policjanta, ani sekretarki, ani drzwi. Odchylam wzorzyst� zas�onk� i wchodz�. Gabinet ministra w ciep�ym p�mroku. On sam stoi przy biurku i porz�dkuje papiery. Te zmi�� i do kosza. Te wyg�adzi� i do teczki. Szczup�a, drobna posta�, koszulka gimnastyczna, kr�tkie spodenki, sanda�y, kwiecista kente przez lewe rami�, nerwowe ruchy. To Kofi Baako, minister o�wiaty i informacji. Jest najm�odszym ministrem w Ghanie i w ca�ej Wsp�lnocie Brytyjskiej. Ma trzydzie�ci dwa lata i swoj� tek� piastuje od trzech lat. Jego gabinet znajduje si� na drugim pi�trze gmachu ministerstwa. Tu hierarchii stanowisk odpowiada drabina pi�ter. Im wy�sza osobisto��, tym wy�sze pi�tro. Bo na g�rze jest przewiew, a w dole powietrze kamienne, nieruchome. Wi�c na parterze dusz� si� drobni urz�dnicy, nad nimi dyrektorzy departament�w maj� ju� leciutki cug, a u samej g�ry ch�odzi ministr�w w�a�nie ten wymarzony powiew. Do ministra mo�e przyj�� kto chce. I kiedy chce. Je�li kto ma spraw�, przyje�d�a do Akry, dopyta si�, gdzie tu minister np. od rolnictwa, idzie, odchyla zas�onk�, siada przed urz�dow� osob� i wy�uszcza, co go trapi. Nie zastanie osoby w urz�dzie, to znajdzie j� w domu. Nawet i lepiej, bo tam dostanie obiad i co� do napicia. Ludzie czuli dystans wobec bia�ej administracji. Ale teraz s� swoi, mo�na si� nie kr�powa�. M�j rz�d, to musi mi pom�c. �eby m�g�, musi wiedzie� w czym. �eby wiedzia�, musz� przyj�� i wyja�ni�. Najlepiej samemu, osobi�cie i wprost. Nie ma ko�ca tym interesantom. - Dzie� dobry! - powiedzia� Kofi Baako. - Sk�d to? - A z Warszawy. - Wiesz, ma�o brakowa�o, �ebym tam by�. Bo ja zje�dzi�em ca�� Europ�: Francj�, Belgi�, Angli�, Jugos�awi�. W Czechos�owacji czeka�em na wyjazd do Polski, ale Kwame przys�a� telegram, �e mam wr�ci� na zjazd partii, naszej rz�dz�cej Convention People's Party. Siedzieli�my przy stole, w jego gabinecie bez drzwi i okien. Zamiast tego by�y okiennice z rozsuni�tymi szparami, przez kt�re ci�gn�� s�aby powiew. Niewielki pok�j zawala�y papiery, akta, broszury. W k�cie sta�a szafa pancerna, na �cianach wisia�o par� portret�w Nkrumaha, na p�ce sta� g�o�nik u nas zwany ko�cho�nikiem. Przez ten g�o�nik �omota�y tam-tamy, a� w ko�cu Baako go wy��czy�. Chcia�em, �eby mi opowiedzia� o sobie, o swoim �yciu. Baako ma ogromny mir w�r�d m�odych. Lubi� go za to, �e jest dobrym sportowcem. Gra w no�n�, w krykieta, jest mistrzem Ghany w ping-pongu. - Zaraz - przerwa� - tylko zam�wi� Kumasi, bo jad� tam jutro na mecz. Zadzwoni� na poczt�, �eby mu dali po��czenie. Nie dali, kazali czeka�. - Wczoraj by�em na dw�ch filmach - m�wi do mnie ze s�uchawk� przy uchu - chcia�em zobaczy�, co graj�. Puszczaj� takie filmy, na kt�re szkolniacy nie powinni chodzi�. Musz� wyda� zarz�dzenie, aby m�odzie�y zabroni� ogl�dania takich rzeczy. A dzisiaj od rana wizytowa�em w mie�cie stoiska z ksi��kami. Rz�d ustala niskie ceny na szkolne podr�czniki. A m�wi�, �e sprzedawcy te ceny podnosz�. Poszed�em sprawdzi�. Tak, sprzedaj� dro�ej ni� powinni. Znowu zadzwoni� na poczt�. - S�uchajcie, czym wy si� tam zajmujecie? Ile mam czeka�? Mo�e nie wiecie, kto dzwoni? Kobiecy g�os w s�uchawce odpowiedzia�: - Nie. - A ty kto jeste�? - zapyta� Baako. - Dy�urna telefonistka. - No to ja jestem ministrem o�wiaty i informacji, Kofi Baako. - Dzie� dobry, Kofi! Zaraz dostaniesz po��czenie. Ju� rozmawia� z Kumasi. Patrzy�em na jego ksi��ki le��ce w ma�ej szafce: Hemingway, Lincoln, Koestler, Orwell. Popularna historia muzyki, S�ownik ameryka�ski - wydanie kieszonkowe, krymina�y. - Czytanie to moja pasja. W Anglii kupi�em sobie Encyclopaedia Britannica i teraz czytam po kawa�ku. Nie mog� je�� nie czytaj�c, ksi��ka musi le�e� przede mn� otwarta. Po chwili: - Jeszcze wi�ksze hobby to fotografia. Zdj�cia robi� zawsze i wsz�dzie. Mam ponad dziesi�� aparat�w fotograficznych. Kiedy id� do sklepu i widz� nowy aparat, zaraz musz� kupi�. Dzieciom sprawi�em projektor i wieczorem wy�wietlam im filmy. Ma czworo dzieci, od dziewi�ciu do trzech lat. Wszystkie chodz� do szko�y, to najm�odsze te�. Nie jest to nic osobliwego, je�eli trzyletni berbe� zostaje uczniakiem. Zw�aszcza kiedy �obuzuje, matka oddaje go do szko�y, �eby mie� spok�j. Sam Kofi Baako poszed� do szko�y maj�c trzy lata. Ojciec jego by� nauczycielem i wola� mie� ch�opca na oku. Kiedy sko�czy� szko��, wys�ano go do gimnazjum w Cape Coast. Zosta� nauczycielem, potem urz�dnikiem. W ko�cu 1947 roku Nkrumah wraca po studiach w Ameryce i w Anglii do Ghany. Baako s�ucha, o czym m�wi ten cz�owiek. M�wi o niepodleg�o�ci. Wtedy Baako pisze artyku� "Moja nienawi�� do imperializmu". Zostaje wyrzucony z pracy. Ma wilczy bilet, nigdzie go nie chc� zatrudni�, obija si� po mie�cie. Nast�puje spotkanie z Nkrumahem. Kwame powierza mu stanowisko naczelnego "Cape Coast Daily Mail". Kofi ma dwadzie�cia lat. Pisze artyku� "Wo�amy o wolno��" i idzie do wi�zienia. Poza nim aresztuj� Nkrumaha i kilku aktywist�w. Siedz� trzyna�cie miesi�cy, w ko�cu zostaj� uwolnieni. Dzisiaj grupa ta stanowi rz�d Ghany. Teraz m�wi o sprawach og�lnych: - Tylko trzydzie�ci procent ludzi w Ghanie umie czyta� i pisa�. Chcemy przez pi�tna�cie lat zlikwidowa� analfabetyzm. S� trudno�ci: brak nauczycieli, ksi��ek, szk�. Szko�y s� dwojakiego rodzaju: misyjne i pa�stwowe. Ale wszystkie podlegaj� rz�dowi i jest jedna polityka o�wiatowa. Poza tym: za granic� kszta�ci si� pi�� tysi�cy student�w. Z nimi jest tak, �e cz�sto wracaj� i ju� nie maj� z ludem wsp�lnego j�zyka. Patrz na opozycj�. Przyw�dcy opozycji to wychowankowie Oxfordu i Cambridge. - Czego chce opozycja? - A bo ja wiem? Uwa�amy, �e opozycja jest potrzebna. Przyw�dca opozycji w parlamencie otrzymuje pensj� od rz�du. Pozwolili�my zjednoczy� si� tym wszystkim opozycyjnym partyjkom, grupom i grupkom w jedn� parti�, �eby byli silniejsi. Stoimy na stanowisku, �e ka�dy, kto chce, ma prawo w Ghanie stworzy� parti� polityczn�, z tym, aby nie opiera�a si� o kryterium rasy, religii, czy plemienia. Ka�da partia mo�e u nas u�ywa� wszystkich �rodk�w konstytucyjnych, aby zdoby� w�adz� polityczn�. Ale, rozumiesz, przy tym wszystkim nie wiadomo, czego opozycja chce. Zwo�uj� wiec i krzycz�: my mamy Oxford, a taki Kofi Baako nie sko�czy� nawet gimnazjum. On jest dzi� ministrem, a ja niczym. Ale jak zostan� ministrem, to Baako b�dzie dla mnie za g�upi, �ebym go zrobi� bodaj go�cem. Ludzie tego gadania nie s�uchaj�, bo takich Kofi Baak�w jest tutaj wi�cej ni� wszystkich opozycjonist�w razem wzi�tych. Powiedzia�em, �e b�d� si� zbiera� bo czas na obiad. Spyta�, co robi� wieczorem. Mia�em jecha� do Togo. - Co tam - machn�� r�k� - przyjd� na zabaw�. Dzisiaj Radio robi zabaw�. Nie mia�em zaproszenia. Poszuka� kawa�ka kartki i napisa�: "Przyj�� Ryszarda Kapu�ci�skiego, dziennikarza z Polski, na Wasz� zabaw� - Kofi Baako, Minister O�wiaty i Informacji". - Masz, ja tam te� b�d�, zrobimy troch� zdj��. Warta u bram gmachu Radia odda�a mi wieczorem spr�yste honory i zasiad�em przy specjalnym stoliku. Zabawa by�a w pe�nym biegu, kiedy zajecha� pod parkiet do ta�ca (by�o to w ogrodzie) szary peugeot, z kt�rego wysiad� Kofi Baako. By� ubrany tak samo jak w ministerstwie, tylko pod pach� trzyma� czerwony dres, bo tej nocy jecha� do Kumasi, m�g� zmarzn��. Znali go tu �wietnie. Baako jest ministrem szk�, wy�szych uczelni, prasy, radia, wydawnictw, muze�w, wszystkiego, co jest nauk�, kultur�, sztuk� i propagand� w tym kraju. Rych�o znale�li�my si� w t�umie. Usiad�, �eby wypi� coca-col�. Zaraz poderwa� si�. - Chod�, poka�� ci moje aparaty. Otworzy� baga�nik samochodu i wyci�gn�� walizk�. Po�o�y� j� na ziemi, ukl�kn�� i otworzy�. Zacz�li�my wyjmowa� aparaty i rozk�ada� je na trawie. By�o ich pi�tna�cie. Wtedy podesz�o dw�ch ch�opak�w, troch� podpitych. - Kofi - zacz�� jeden z pretensj� - kupili�my bilet, a tu nie pozwalaj� nam zosta�, bo nie mamy marynarek. To po co sprzedali nam bilet? Baako wsta�, �eby odpowiedzie�. - S�uchajcie, ja jestem za wielkim cz�owiekiem do takich spraw. Tu jest mn�stwo ma�ych facet�w, niech oni za�atwiaj� te ma�e sprawy. Ja mam na g�owie zagadnienia pa�stwowe. Ta dw�jka odp�yn�a chybotliwie, a my�my poszli robi� zdj�cia. Wystarczy�o, �e pokaza� si� obwieszony aparatami, ju� wo�ano go od stolik�w prosz�c o zdj�cie. - Kofi, zr�b nam. - Nam! - I nam te�! Kr��y�, wybieraj�c miejsca, gdzie by�y co �adniejsze dziewcz�ta, ustawia� je, kaza� si� �mia� i strzela� fleszem. Zna� je po imieniu: Abena, Ekwa, Esi. One wita�y si� podaj�c mu r�k�, nie wstaj�c, wzruszaj�c ramionami, co jest tu wyrazem zalotnej kokieterii. Baako szed� dalej, zrobili�my wtedy du�o zdj��. Spojrza� na zegarek. - Musz� jecha�. Chcia� zd��y� na mecz. - Przyjd� jutro, to wywo�amy zdj�cia. Peugeot b�ysn�� �wiat�ami i znikn�� w mroku, a zabawa wirowa�a czy raczej - ko�ysa�a i k��bi�a si� do �witu. Droga do Kumasi Co przypomina dworzec autobusowy w Akrze? Najbardziej przypomina tabor wielkiego cyrku, kt�ry zatrzyma� si� na kr�tki post�j. Jest kolorowo i rozbrzmiewa muzyka. Autobusy s� podobne raczej do woz�w cyrkowych ni� do luksusowych chausson�w, kt�re sun� po autostradach Europy i Ameryki. Te w Akrze to jakby ci�ar�wki o drewnianych nadwoziach, kt�re maj� dach oparty na s�upkach. Dzi�ki temu, �e nie ma �cian, w czasie jazdy ch�odzi nas zbawienny przewiew. Przewiew jest w tym klimacie warto�ci� wielce poszukiwan�. Je�eli chcemy wynaj�� mieszkanie, pierwsze pytanie do w�a�ciciela b�dzie: "Ale czy jest tu przewiew?". Na to otworzy on szeroko okna i zaraz obejmuje nas �yczliwie pr�d ruchomego powietrza: oddychamy g��biej, czujemy ulg� - zaczynamy zn�w �y�. Na Saharze pa�ace w�adc�w maj� najbardziej wymy�lne konstrukcje - pe�ne otwor�w, szczelin, zakos�w i korytarzy, tak pomy�lanych, ustawionych i zbudowanych, �eby dawa�y mo�liwie najlepszy przewiew. W po�udniowy upa� u wylotu takiego orze�wiaj�cego ci�gu le�y na macie w�adca i z rozkosz� oddycha nieco ch�odniejszym w tym miejscu powietrzem. Przewiew jest rzecz� wymiern� finansowo: najdro�sze domy budowane s� tam, gdzie jest najlepszy przewiew. Powietrze, kiedy stoi nieruchomo, nie ma warto�ci, ale wystarczy, �e si� ruszy - od razu nabiera ceny. Autobusy s� jaskrawo, wzorzy�cie, r�nobarwnie pomalowane. Na szoferkach i burtach krokodyle szczerz� ostre z�by, pr꿹 si� w�e gotowe do ataku, na drzewach hasaj� stada pawian�w, sawann� p�dz� �cigane przez lwa antylopy. Wsz�dzie zatrz�sienie ptak�w... a tak�e �a�cuchy, bukiety kwiat�w. Kicz, ale jak�e pe�en fantazji i �ycia. Najwa�niejsze s� jednak napisy. Biegn� ozdobione girlandami kwiat�w, du�e, z daleka widoczne, poniewa� maj� by� zach�t� albo przestrog�. Dotycz� Boga, ludzi, powinno�ci i zakaz�w. Duchowy �wiat Afrykanina (�wiadomy jestem, �e u�ywaj�c tego okre�lenia, bardzo upraszczam) jest bogaty i z�o�ony, a jego �ycie wewn�trzne przenika g��boka religijno��. Wierzy on, �e istniej� jednocze�nie trzy r�ne, cho� powi�zane ze sob� �wiaty. Pierwszy to ten, kt�ry go otacza, a wi�c namacalna i widoczna rzeczywisto��, na kt�r� sk�adaj� si� �ywi ludzie, zwierz�ta i ro�liny, a tak�e przedmioty martwe - kamienie, woda, powietrze. Drugi - �wiat przodk�w - tych, kt�rzy zmarli przed nami, ale zmarli jak gdyby nie ca�kowicie, nie do ko�ca, nie ostatecznie. Owszem, w sensie metafizycznym istniej� nadal, a nawet potrafi� bra� udzia� w naszym �yciu realnym, wp�ywa� na nie, kszta�towa� je. Dlatego utrzymanie dobrych stosunk�w z przodkami jest warunkiem pomy�lnego �ycia, a czasem nawet �ycia w og�le. Wreszcie, �wiat trzeci to przebogate kr�lestwo duch�w; duch�w, kt�re istniej� niezale�nie, ale zarazem �yj�ca ka�dym bycie, w ka�dej istno�ci, w ka�dej rzeczy, we wszystkim i wsz�dzie. Na czele tych trzech �wiat�w stoi Istota Najwy�sza, Byt Najwy�szy, B�g. Dlatego wiele napis�w na autobusach przenika pryncypialna transcendencja: "B�g jest wsz�dzie", "B�g wie, co robi", "B�g jest tajemnic�". S� te� napisy bardziej przyziemne, ludzkie: "U�miechaj si�", "Powiedz mi, �e jestem pi�kna", "Kto si� czubi, ten si� lubi" itd. Wystarczy pojawi� si� na placu, na kt�rym t�ocz� si� dziesi�tki autobus�w, a ju� otoczy nas gromada przekrzykuj�cych si� dzieci z pytaniem - dok�d chcemy jecha�: do Kumasi, do Takoradi czy do Tamale? - Do Kumasi. Te, kt�re �owi� pasa�er�w jad�cych do Kumasi, podaj� nam r�k� i podskakuj�c z rado�ci, prowadz� do odpowiedniego autobusu. Ciesz� si�, poniewa� za to, �e znalaz�y pasa�era, dostan� od kierowcy banana albo pomara�cz�. Wchodzimy do autobusu i zajmujemy miejsce. W tym momencie mo�e doj�� do starcia dw�ch kultur, do zderzenia i konfliktu. Stanie si� tak w�wczas, je�eli pasa�er to przybysz, kt�ry nie zna Afryki. Cz�owiek taki zacznie rozgl�da� si�, wierci� i pyta� "Kiedy odjedzie autobus?". "Jak to - kiedy? - odpowie zdumiony kierowca. - Kiedy zbierze si� tyle ludzi, aby ca�y zape�nili". Europejczyk i Afrykanin maj� zupe�nie r�ne poj�cia czasu, inaczej go postrzegaj�, inaczej si� do niego odnosz�. W przekonaniu europejskim czas istnieje poza cz�owiekiem, istnieje obiektywnie, niejako na zewn�trz nas, i ma w�a�ciwo�ci mierzalne i linearne. Wed�ug Newtona czas jest absolutny: "Absolutny, prawdziwy, matematyczny czas p�ynie sam przez si� i dzi�ki swej naturze, jednostajnie, a nie zale�nie od jakiegokolwiek przedmiotu zewn�trznego". Europejczyk czuje si� s�ug� czasu, jest od niego zale�ny, jest jego poddanym. �eby istnie� i funkcjonowa�, musi przestrzega� jego �elaznych, nienaruszalnych praw, jego sztywnych zasad i regu�. Musi przestrzega� termin�w, dat, dni i godzin. Porusza si� w trybach czasu, nie mo�e poza nimi istnie�. One narzucaj� mu swoje rygory, wymagania i normy. Mi�dzy cz�owiekiem i czasem istnieje nierozstrzygalny konflikt, kt�ry zawsze ko�czy si� kl�sk� cz�owieka - czas cz�owieka unicestwia. Inaczej pojmuj� czas miejscowi, Afryka�czycy. Dla nich czas jest kategori� du�o bardziej lu�n�, otwart�, elastyczn�, subiektywn�. To cz�owiek ma wp�yw na kszta�towanie czasu, na jego przebieg i rytm (oczywi�cie, cz�owiek dzia�aj�cy za zgod� przodk�w i bog�w). Czas jest nawet czym�, co cz�owiek mo�e tworzy�, bo np. istnienie czasu wyra�a si� poprzez wydarzenia, a to, czy wydarzenie ma miejsce czy nie, zale�y przecie� od cz�owieka. Je�eli dwie armie nie stocz� bitwy, to bitwa ta nie b�dzie mia�a miejsca (tzn. czas nie przejawi swojej obecno�ci, nie zaistnieje). Czas pojawia si� w wyniku naszego dzia�ania, a znika, kiedy go zaniechamy albo w og�le nie podejmiemy. Jest to materia, kt�ra pod naszym wp�ywem mo�e zawsze o�y�, ale popadnie w stan hibernacji i nawet niebytu, je�eli nie udzielimy jej naszej energii. Czas jest istno�ci� biern�, pasywn� i przede wszystkim - zale�n� od cz�owieka. Ca�kowita odwrotno�� my�lenia europejskiego. W prze�o�eniu na sytuacje praktyczne oznacza to, �e je�eli pojedziemy na wie�, gdzie mia�o po po�udniu odby� si� zebranie, a na miejscu zebrania nie ma nikogo, bezsensowne jest pytanie: "Kiedy b�dzie zebranie?". Bo odpowied� jest z g�ry wiadoma: "Wtedy, kiedy zbior� si� ludzie". Tote� Afrykanin, kt�ry wsiada do autobusu, nie pyta, kiedy autobus odjedzie, tylko wchodzi, siada na wolnym miejscu i od razu zapada w stan, w jakim sp�dza znaczn� cz�� swojego �ycia - w stan martwego wyczekiwania. - Ci ludzie maj� fantastyczn� zdolno�� czekania! - powiedzia� mi mieszkaj�cy tu od lat Anglik. - Zdolno��, wytrwa�o��, jaki� inny zmys�! Gdzie� w �wiecie kr��y, p�ynie tajemnicza energia, kt�ra, je�eli zbli�y si� i nas wype�ni, da nam si��, aby uruchomi� czas - co� zacznie si� dzia�. Dop�ki jednak to nie nast�pi, trzeba czeka� - wszelkie inne zachowanie jest z�ud� i donkiszoteri�. Na czym polega owo martwe czekanie? Ludzie wchodz� w ten stan �wiadomi tego, co nast�pi: staraj� si� wi�c umie�ci� najwygodniej, w miejscu mo�liwie najlepszym. Czasem k�ad� si�, czasem siedz� wprost na ziemi, na kamieniu albo w kucki. Przestaj� m�wi�. Gromada martwo czekaj�cych jest niema. Nie wydaje g�osu, milczy. Nast�puje rozlu�nienie mi�ni. Sylwetka wiotczeje, osuwa si�, kurczy. Szyja nieruchomieje, g�owa nie porusza si�. Cz�owiek nie rozgl�da si�, niczego nie wypatruje, nie jest ciekaw. Czasem ma przymkni�te oczy, ale nie zawsze. Raczej oczy s� otwarte, ale wzrok nieobecny, bez iskry �ycia. Poniewa� godzinami obserwowa�em ca�e t�umy b�d�ce w stanie martwego oczekiwania, mog� stwierdzi�, �e zapadaj� w jaki� g��boki fizjologiczny sen: nie jedz�, nie pij�, nie oddaj� moczu. Nie reaguj� na bezlito�nie pra��ce s�o�ce, na natr�tne, �ar�oczne muchy obsiadaj�ce ich powieki, ich usta. Co si� w tym czasie dzieje w ich g�owach? Nie wiem, nie mam poj�cia. Nie my�l�? �ni�? Wspominaj�? Uk�adaj� plany? Medytuj�? Przebywaj� w za�wiatach? Trudno powiedzie�. Wreszcie, po dw�ch godzinach czekania, pe�ny autobus rusza z dworca. Na wyboistej drodze, potrz�sani, pasa�erowie budz� si� do �ycia. A to kto� si�ga po biszkopta, a to obiera banana. Ludzie rozgl�daj� si�, wycieraj� spocone twarze, dok�adnie sk�adaj� mokre chustki. Szofer ca�y czas co� m�wi, jedn� r�k� trzyma kierownic�, drug� gestykuluje. Wszyscy raz po raz zanosz� si� �miechem, on najg�o�niej, inni ciszej; mo�e tylko z grzeczno�ci, bo tak wypada? Jedziemy. Ci ze mn� w autobusie to dopiero drugie, a cz�sto i pierwsze pokolenie szcz�liwc�w, kt�rzy w Afryce jad�. Przez tysi�ce lat Afryka chodzi�a pieszo. Ludzie nie znali tu poj�cia ko�a ani nie umieli go sobie przyswoi�. Chodzili, w�drowali, a to, co trzeba by�o nosi�, nosili na plecach, na ramionach, a zwykle - na g�owach. Sk�d si� wzi�y statki na jeziorach w g��bi kontynentu? St�d, �e by�y rozbierane w portach oceanicznych na cz�ci, cz�ci przenoszono na g�owach i sk�adano na brzegach jeziora. W cz�ciach, w g��b Afryki przenoszono miasta, fabryki, urz�dzenia kopal�, elektrowni, szpitali. Ca�a cywilizacja techniczna XIX wieku zosta�a przeniesiona do wn�trza Afryki na g�owach jej mieszka�c�w. Mieszka�cy p�nocnej Afryki, czy nawet Sahary, mieli wi�cej szcz�cia: mogli u�ywa� zwierz�cia jucznego - wielb��da. Ale wielb��d czy ko� nie mog�y zadomowi� si� w Afryce na po�udnie od Sahary - gin�y dziesi�tkowane przez much� tse-tse, a tak�e z powodu innych �miertelnych chor�b wilgotnego tropiku. Problem Afryki to sprzeczno�� mi�dzy cz�owiekiem a �rodowiskiem, mi�dzy ogromem przestrzeni afryka�skiej (ponad trzydzie�ci milion�w kilometr�w kwadratowych!) a bezbronnym, bosonogim, ubogim cz�owiekiem - jej mieszka�cem. W kt�r� stron� obr�ci� si� - wsz�dzie daleko, wsz�dzie pustkowie, bezludzie, bezkres. Trzeba by�o i�� setki, tysi�ce kilometr�w, �eby spotka� innych ludzi (nie mo�na powiedzie� - innego cz�owieka, poniewa� pojedynczy cz�owiek nie m�g�by w tamtych warunkach prze�y�). �adna informacja, wiedza, zdobycze techniki, dobra, towary, do�wiadczenia innych - nie przenika�y, nie znajdowa�y drogi. Nie istnia�a wymiana jako forma uczestniczenia w kulturze �wiatowej. Je�eli pojawia�a si�, to wy��cznie jako przypadek, wydarzenie, �wi�to. A bez wymiany nie ma post�pu. Najcz�ciej ma�o liczebne grupy, klany, ludy �y�y w izolacji, zagubione, rozrzucone na bezkresnych, wrogich obszarach, �miertelnie zagro�one malari�, susz�, upa�ami, g�odem. Z drugiej strony - bytowanie i poruszanie si� w ma�ych grupach pozwala�o im ucieka� z miejsc zagro�enia, np. z rejon�w suszy lub epidemii, i w ten spos�b przetrwa�. Ludy te stosowa�y t� sam� taktyk�, jak� dawniej obiera�a lekka kawaleria na polach bitewnych. Jej zasady to ruchliwo��, unikanie frontalnej konfrontacji, omijanie i przechytrzanie z�a. To sprawia�o, �e tradycyjnie Afrykanin by� cz�owiekiem w drodze. Nawet je�eli wi�d� �ywot osiad�y, mieszka� na wsi - te� by� w drodze, bo ca�a wie�, od czasu do czasu, r�wnie� w�drowa�a: a to sko�czy�a si� woda, a to ziemia przesta�a rodzi�, innym razem - wybuch�a epidemia, wi�c - w drog�, w poszukiwaniu ocalenia, w nadziei na lepsze. Dopiero �ycie w miastach wnios�o w t� egzystencj� wi�cej stabilizacji. Ludno�� Afryki to by�a gigantyczna, spl�tana, krzy�uj�ca si� i pokrywaj�ca ca�y kontynent sie� w ci�g�ym ruchu, w nieustannym falowaniu, zbiegaj�ca si� w jednym miejscu i rozprzestrzeniaj�ca w innym, bogata tkanina, barwny arras. Ta przymusowa ruchliwo�� ludno�ci sprawi�a, �e w g��bi Afryki nie ma starych miast, tak starych, jak bywaj� w Europie czy na Bliskim Wschodzie, kt�re by istnia�y do dzisiaj. Podobnie - znowu w przeciwie�stwie do Europy i Azji - bardzo du�o spo�eczno�ci (niekt�rzy twierdz�, �e wszystkie) zajmuje dzi� tereny, na kt�rych kiedy� nie mieszka�y. Wszyscy s� przybyszami z innych stron, wszyscy imigrantami. Ich wsp�lnym �wiatem jest Afryka, ale w jej obr�bie w�drowali i przemieszczali si� przez wieki (w r�nych miejscach kontynentu ten proces trwa do dzisiaj). St�d uderzaj�ca cecha tej cywilizacji - jej tymczasowo��, prowizorka, brak ci�g�o�ci materialnej. Chata dopiero wczoraj sklecona, a dzisiaj ju� jej nie ma. Pole uprawiane jeszcze trzy miesi�ce temu - dzi� ju� le�y od�ogiem. Ci�g�o��, kt�ra jest tu �ywa i spaja poszczeg�lne spo�eczno�ci - to ci�g�o�� tradycji rodowych i obrz�dk�w, g��boki kult przodk�w. St�d, bardziej ni� wsp�lnota materialna czy terytorialna, Afryka�czyka ��czy z najbli�szymi wsp�lnota duchowa. Autobus coraz g��biej wje�d�a w g�sty, wysoki las tropikalny. Biologia w strefach umiarkowanych wykazuje dyscyplin� i porz�dek: tu mamy lasek sosnowy, tam rosn� d�by, gdzie indziej - brzozy. Nawet w lasach mieszanych panuje przejrzysto�� i stateczno��. Natomiast w tropiku biologia �yje w stanie szale�stwa, w ekstazie najdzikszego p�odzenia i mno�enia. Uderza nas tu bu�czuczna i rozpychaj�ca si� obfito��, ta nieustaj�ca erupcja bujnej, dysz�cej masy zieleni, z kt�rej ka�da cz�stka - drzewo, krzew, liana, pn�cze - rozrastaj�c si�, napieraj�c na siebie, stymuluj�c i podbechtuj�c, tak si� ju� poszczepia�a, zaw�li�a i zwar�a, �e tylko ostra stal i to z nak�adem pracy kator�niczej, mo�e przecina� w niej przej�cia, �cie�ki, tunele. Poniewa� nie by�o pojazd�w ko�owych, w przesz�o�ci na tym ogromnym kontynencie nie by�o r�wnie� dr�g. Kiedy na pocz�tku XX wieku sprowadzono pierwsze samochody, nie bardzo mia�y gdzie je�dzi�. Szosa bita lub asfaltowa jest w Afryce rzecz� now�, liczy kilkadziesi�t lat. I ci�gle na wielu obszarach jest rzadko�ci�. Zamiast dr�g jezdnych, by�y �cie�ki. Dla ludzi, dla byd�a, zwykle wsp�lne. Ta �cie�kowi forma komunikacji t�umaczy, dlaczego ludzie maj� tu zwyczaj chodzi� g�siego; nawet je�eli id� dzi� szerok� szos�, to te� g�siego. Dlatego id�ca gromada milczy - g�siego trudno prowadzi� dyskusj�. Trzeba by� wielkim specjalist� od geografii tych �cie�ek. Kto jej nie zna - zab��dzi; a je�eli b�dzie b��dzi� d�ugo bez wody i jedzenia - zginie. Rzecz w tym, �e r�ne klany, plemiona i wioski mog� mie� swoje krzy�uj�ce si� �cie�ki i kto o tym nie wie, mo�e chodzi� po tych �cie�kach - my�l�c, �e one go dobrze prowadz� - a one go zaprowadz� na manowce i w �mier�. Najbardziej tajemnicze i niebezpieczne s� �cie�ki w d�ungli. Cz�owiek ci�gle zahacza o jakie� kolce i ga��zie, nim dojdzie do celu, jest ca�y podrapany i opuchni�ty. Warto mie� kij, bo je�eli na �cie�ce b�dzie le�a� w�� (co si� zdarza cz�sto), trzeba go wyp�oszy�, w�a�nie najlepiej kijem. Innym problemem s� talizmany. Ludzie tropikalnego lasu, �yj�c w niedost�pnej g�uszy, s� z natury nieufni i przes�dni. Dlatego na �cie�kach rozwieszaj� przer�ne talizmany, aby p�oszy�y wszelkie z�e duchy. Kiedy natrafi si� na wisz�c� w poprzek �cie�ki sk�r� jaszczurki, g��wk� ptaka, p�czek trawy lub z�b krokodyla - nie wiadomo, co robi�: ryzykowa� i i�� dalej czy raczej zawr�ci�, bo za tym znakiem ostrzegawczym mo�e kry� si� co� naprawd� z�ego. Co jaki� czas nasz autobus zatrzymuje si� na poboczu. Bo kto� chce wysi���. Je�eli wysiada m�oda kobieta z dzieckiem albo z dwojgiem dzieci (rzadki to widok - m�oda kobieta bez dziecka), w�wczas scena, kt�r� zobaczymy, b�dzie pe�na zr�czno�ci i gracji. Najpierw kobieta perkalow� chust� przytroczy sobie dziecko do plec�w (ono ca�y czas �pi, nie reaguje). Nast�pnie kucnie i postawi swoj� nieod��czn� misk� albo miednic� pe�n� wszelkiego jedzenia i innych towar�w - na g�owie. Teraz wyprostuje si� i zrobi taki ruch cia�em jak linoskoczek, kiedy stawia pierwszy krok na linie nad przepa�ci�: balansuj�c, chwyta r�wnowag�. W lew� r�k� bierze plecion� mat� do spania, a praw� prowadzi za r�czk� drugie dziecko. I tak - id�c od razu bardzo r�wnym, jednostajnym krokiem - wchodz� na �cie�k� le�n� wiod�c� w �wiat, kt�rego nie znam i mo�e nigdy nie zrozumiem. M�j s�siad w autobusie. M�ody cz�owiek. Buchalter w jakiej� firmie w Kumasi, kt�rej nazwy nie dos�ysza�em. - Ghana jest niepodleg�a! - m�wi przej�ty, zachwycony. - Jutro ca�a Afryka b�dzie niepodleg�a! - zapewnia. - Jeste�my wolni! I podaje mi r�k� w ge�cie, kt�ry ma oznacza�: teraz Czarny mo�e Bia�emu poda� r�k� bez �adnych kompleks�w. - Widzia�e� Nkrumaha? - pyta zaciekawiony. - Tak? To jeste� szcz�liwym cz�owiekiem! Wiesz, co zrobimy z wrogami Afryki? �mieje si� ha-ha, ale dok�adnie nie m�wi, co zrobimy. - Teraz najwa�niejsza jest o�wiata. O�wiata, wykszta�cenie, zdobywanie wiedzy. Tacy jeste�my nierozwini�ci, tacy nierozwini�ci! My�l�, �e ca�y �wiat przyjdzie nam z pomoc�. Musimy by� z rozwini�tymi krajami r�wni! Nie tylko wolni - ale i r�wni! Na razie oddychamy wolno�ci�. I to jest raj. To jest wspaniale! Ten jego entuzjazm jest tu powszechny. Entuzjazm i duma, �e Ghana stoi na czele ruchu, daje przyk�ad, przewodzi ca�ej Afryce. M�j drugi s�siad, siedz�cy po lewej stronie (autobus ma trzy miejsca w rz�dzie), jest inny: zamkni�ty w sobie, ma�om�wny, wy��czony. Od razu zwraca uwag�, poniewa� ludzie tutaj s� z regu�y otwarci, ch�tni do rozmowy, skorzy do opowiada� i wyg�aszania wszelkich opinii. Dot�d powiedzia� mi tylko tyle, �e nie pracuje i �e ma z prac� trudno�ci. Jakie - nie m�wi. W ko�cu jednak - kiedy wielki las kurczy si� ju� i maleje, co oznacza, �e powoli doje�d�amy do Kumasi - decyduje si� co� mi wyzna�. Ot� - ma k�opoty. Jest chory. Nie jest zawsze, bez przerwy chory, ale czasami, okresami - jest. By� ju� u r�nych rodzimych specjalist�w, ale �aden mu nie pom�g�. Sprawa polega na tym, �e w g�owie, pod czaszk�, ma zwierz�ta. Nie to, �e widzi te zwierz�ta, �e o nich rozmy�la lub si� ich boi - nie. Nic podobnego. Chodzi o to, �e te zwierz�ta s� w jego g�owie, one tam �yj�, biegaj�, pas� si�, poluj� albo po prostu �pi�. Je�eli s� to zwierz�ta �agodne, jak antylopy, zebry czy �yrafy, znosi je dobrze, s� nawet przyjemne. Ale czasem przychodzi g�odny lew. Jest g�odny, jest w�ciek�y - wi�c ryczy. I wtedy ryk tego lwa rozsadza mu czaszk�. Struktura klanu Do Kumasi przyjecha�em bez �adnego celu. Na og� uwa�a si�, �e mie� okre�lony cel to dobra rzecz, bo wtedy cz�owiek czego� chce i do czego� zd��a; z drugiej jednak strony taka sytuacja nak�ada na niego ko�skie okulary: widzi tylko sw�j cel i nic wi�cej. Tymczasem to wi�cej - szerzej - g��biej, mo�e by� znacznie ciekawsze i wa�niejsze. Przecie� wej�cie w inny �wiat to wej�cie w jak�� tajemnic�, a ona mo�e kry� w sobie tyle labirynt�w i zakamark�w, tyle zagadek i niewiadomych! Kumasi le�y w�r�d zieleni i kwiat�w, na �agodnych wzg�rzach. Jest jak wielki ogr�d botaniczny, w kt�rym pozwolono osiedli� si� ludziom. Wszystko wydaje si� tu �yczliwe cz�owiekowi - klimat, ro�linno��, inni ludzie. Poranki s� ol�niewaj�co pi�kne, cho� trwaj� tylko kilka minut. Jest noc i z tej nocy nagle wyp�ywa s�o�ce. Wyp�ywa? Ten czasownik sugeruje przecie� pewn� powolno��, pewien proces. Ono zostaje wyrzucone przez kogo� w g�r� jak pi�ka! Od razu widzimy ognist� kul� tak blisko nas, �e odczuwa si� pewien l�k. W dodatku kula sunie w nasz� stron�, coraz bardziej. Zbli�a si�. Widok s�o�ca dzia�a jak strza� startera: od razu miasto rusza z miejsca! Jak gdyby przez ca�� noc wszyscy czaili si� w swoich blokach startowych i teraz, na sygna�, na ten s�oneczny strza� ruszyli i pognali do przodu. �adnych stadi�w po�rednich, �adnych przygotowa�. Od razu ulice pe�ne ludzi, sklepy otwarte, dymi� ogniska i kuchnie. Kumasi jest jednak ruchliwe w inny spos�b ni� Akra. Ruch w Kumasi jest miejscowy, regionalny, jakby zamkni�ty w sobie. Miasto jest stolic� kr�lestwa Ashanti (stanowi�cego cz�� Ghany) i czujnie strze�e swojej inno�ci, swojej barwnej i �ywej tradycji. Tu mo�na spotka� przechadzaj�cych si� ulic� wodz�w rodowych albo zobaczy� obrz�dek wywodz�cy si� z pradawnych czas�w. Tu r�wnie� �yje, wybuja�y w tej kulturze, �wiat magii, czar�w i zakl��. Droga z Akry do Kumasi to nie tylko pi��set kilometr�w od wybrze�a Atlantyku w g��b Afryki, to tak�e podr� do tych obszar�w kontynentu, na kt�rych mniej jest �lad�w i znamion kolonializmu ni� w pasie przybrze�nym. Albowiem rozleg�o�� Afryki, niedostatek sp�awnych rzek i brak jezdnych dr�g, a tak�e ci�ki, zab�jczy klimat, by�y co prawda przeszkod� w jej rozwoju, ale zarazem stanowi�y naturaln� obron� przed inwazj�; sprawi�y, �e koloniali�ci nie mogli przenikn�� zbyt g��boko. Trzymali si� brzeg�w morskich, swoich statk�w i uzbrojonych fortyfikacji, swoich zapas�w �ywno�ci i chininy. Je�eli w XIX wieku kto� - jak Stanley - odwa�y� si� przew�drowa� kontynent ze wschodu na zach�d, to wyczyn taki by� na �wiecie tematem prasy i literatury przez wiele lat. Dzi�ki tym przeszkodom komunikacyjnym wiele kultur i zwyczaj�w afryka�skich mog�o przetrwa� do naszych czas�w w nie zmienionej postaci. Formalnie, ale tylko formalnie, kolonializm panuje w Afryce od czasu konferencji w Berlinie (1883-85�), na kt�rej kilka pa�stw Europy (g��wnie Anglia i Francja, a tak�e Belgia, Niemcy i Portugalia) podzieli�o mi�dzy siebie ca�y kontynent - a� do czasu wyzwolenia si� Afryki w drugiej po�owie XX wieku. Faktycznie jednak penetracja kolonialna zacz�a si� znacznie wcze�niej, bo ju� w XV wieku, i rozkwita�a przez nast�pnych pi��set lat. Najbardziej haniebn� i brutaln� faz� tego podboju by� trwaj�cy ponad trzysta lat handel niewolnikami afryka�skimi. Trzysta lat ob�aw, �apanek, po�cig�w i zasadzek, organizowanych, cz�sto z pomoc� afryka�skich i arabskich wsp�lnik�w, przez bia�ych ludzi. Miliony m�odych Afrykan�w zosta�o wywiezionych - w koszmarnych warunkach, upychani w lukach statk�w - za Atlantyk, aby tam w pocie czo�a budowa� bogactwo i pot�g� Nowego �wiata. Afryka - prze�ladowana i bezbronna - zosta�a wyludniona, zniszczona, zrujnowana. Opustosza�y ca�e po�acie kontynentu, ja�owy busz zar�s� kwitn�ce i s�oneczne krainy. Ale najbardziej bolesne i trwa�e �lady pozostawi�a ta epoka w pami�ci i �wiadomo�ci Afrykan�w: wieki pogardy, upokorzenia i cierpie� wytworzy�y w nich kompleks ni�szo�ci i gdzie� w g��bi serca osadzone poczucie krzywdy. W momencie kiedy wybucha II wojna �wiatowa, kolonializm prze�ywa apogeum. Jednak�e przebieg tej wojny, jej symboliczna wymowa w rzeczywisto�ci zapocz�tkowa�y kl�sk� i koniec tego systemu. Jak i dlaczego tak si� sta�o? Wiele wyja�ni kr�tka wyprawa do mrocznej krainy my�lenia w kategoriach rasy. Ot� centralnym tematem, esencj�, rdzeniem stosunk�w mi�dzy Europejczykami i Afrykanami, g��wn� form�, jak� te stosunki przybieraj� w epoce kolonialnej, jest r�nica ras, koloru sk�ry. Wszystko, ka�da relacja, zale�no��, konflikt przek�ada si� na j�zyk poj��: Bia�y - Czarny; przy czym, oczywi�cie, Bia�y jest lepszy, wy�szy, silniejszy ni� Czarny. Bia�y to - sir, master, sahib, bwana kubwa, niekwestionowany pan i w�adca, zes�any przez Boga, aby rz�dzi� Czarnymi. Wpajano Afrykaninowi, �e Bia�y jest nietykalny, niezwyci�ony, �e Biali stanowi� jednolit�, zwart� si��. To by�a ideologia podpieraj�ca system kolonialnej dominacji, ideologia, kt�ra gruntowa�a przekonanie, �e wszelkie jego kwestionowanie czy kontestacja nie maj� �adnego sensu. I nagle Afrykanie, kt�rych werbowano do armii brytyjskiej i francuskiej, widz�, �e w tej wojnie, w kt�rej uczestnicz� w Europie, Bia�y bije Bia�ego, �e strzelaj� do siebie, �e jedni drugim burz� miasta. Jest to rewelacja, zaskoczenie, szok. �o�nierze afryka�scy w armii francuskiej widz�, �e ich w�adczyni kolonialna - Francja - jest pokonana i podbita. �o�nierze afryka�scy w armii brytyjskiej widz�, jak stolica imperium - Londyn - jest bombardowana, widz� Bia�ych ogarni�tych panik�, Bia�ych, kt�rzy uciekaj�, o co� prosz�, p�acz�. Widz� Bia�ych obdartych, g�odnych, wo�aj�cych o chleb. A w miar�, jak posuwaj� si� na wsch�d Europy i razem z bia�ymi Anglikami bij� bia�ych Niemc�w, napotykaj� to tu, to tam kolumny odzianych w pasiaki bia�ych ludzi, ludzi-szkielety, ludzi-strz�py. Wstrz�s, jakiego doznawa� Afrykanin, kiedy obrazy wojny Bia�ych przesuwa�y si� przed jego oczyma, by� tym silniejszy, �e mieszka�com Afryki (poza ma�ymi wyj�tkami, a w wypadku np. Konga belgijskiego - bez wyj�tku) nie wolno by�o do Europy, czy w og�le poza ich kontynent, je�dzi�. O �yciu Bia�ych mogli s�dzi� tylko na podstawie luksusowych warunk�w, jakie mieli Biali w koloniach. Jeszcze i to: mieszkaniec Afryki, w po�owie XX wieku, nie ma �adnych �r�de� informacji poza tym, co powie mu s�siad albo szef wioski czy kolonialny administrator. Wie on wi�c o �wiecie tyle, co sam zobaczy w najbli�szej okolicy albo co us�yszy od innych w czasie wieczornej pogwarki przy ognisku. Tych wszystkich kombatant�w II wojny, kt�rzy wr�cili potem z Europy do Afryki, spotkamy wkr�tce w szeregach r�nych ruch�w i partii walcz�cych o niepodleg�o�� swoich kraj�w. Liczba tych organizacji ro�nie teraz szybko, powstaj� jak grzyby po deszczu. Maj� r�ne orientacje, stawiaj� sobie odmienne cele. Ci z kolonii francuskich wysuwaj� na razie ograniczone postulaty. Nie m�wi� jeszcze o wolno�ci. Chc� tylko, aby wszystkich mieszka�c�w kolonii uczyni� obywatelami Francji. Pary� odrzuca ten postulat. Owszem, obywatelem Francji zostanie ten, kto zostanie wykszta�cony w kulturze francuskiej, wzniesie si� do jej poziomu - tzw. �volu�. Ale tacy oka�� si� wyj�tkami. Ci z kolonii brytyjskich s� bardziej radykalni. Inspiracj�, impulsem i programem s� dla nich �mia�e wizje przysz�o�ci kre�lone przez potomk�w niewolnik�w, intelektualist�w afro-ameryka�skich w drugiej po�owie XIX i pierwszej - XX wieku. Sformu�owali oni doktryn�, kt�r� nazwali panafrykanizmem. Jej g��wni tw�rcy to: dzia�acz Alexander Crummwell, pisarz W.E.B. Du Bois i dziennikarz Marcus Garvey (ten ostatni z Jamajki). R�nili si�, ale w dw�ch punktach byli zgodni: 1�) �e wszyscy Czarni na �wiecie - w Ameryce Po�udniowej i w Afryce - tworz� jedn� ras�, jedn� kultur� i �e powinni by� dumni ze swojego koloru sk�ry; 2�) �e ca�a Afryka powinna by� niepodleg�a i zjednoczona. Ich has�o brzmia�o "Afryka dla Afrykan�w!". W trzecim, r�wnie wa�nym punkcie programu, W.E.B. Du Bois g�osi� pogl�d, �e Czarni powinni pozosta� w tych krajach, w kt�rych mieszkaj�, natomiast Garvey - �e wszyscy Czarni, gdziekolwiek s�, powinni powr�ci� do Afryki. Jaki� czas sprzedawa� on nawet fotografi� Hajle Sellasje, utrzymuj�c, �e jest to wiza powrotna. Umar� w 1940 roku nigdy nie zobaczywszy Afryki. Entuzjast� panafrykanizmu sta� si� m�ody dzia�acz i teoretyk z Ghany - Kwame Nkrumah. W 1947 roku, po sko�czeniu studi�w w Ameryce, wr�ci� do kraju. Za�o�y� parti�, do kt�rej przyci�gn�� kombatant�w II wojny, a tak�e m�odzie�, i na jednym z wiec�w rzuci� w Akrze bojowe has�o: "Niepodleg�o�� teraz!". Wtedy, w tamtej kolonialnej Afryce zabrzmia�o to jak wybuch bomby. Ale w dziesi�� lat p�niej Ghana sta�a si� pierwszym na po�udnie od Sahary niepodleg�ym krajem Afryki, a Akra - od razu prowizorycznym, nieformalnym centrum wszelkich ruch�w, pomys��w i dzia�a� dla ca�ego kontynentu. Panowa�a tu gor�czka wyzwole�cza i mo�na by�o spotka� ludzi z ca�ej Afryki. Przyje�d�a�o te� mn�stwo dziennikarzy ze �wiata. Sprowadza�a ich ciekawo��, niepewno��i nawet l�k stolic europejskich - czy aby Afryka nie wybuchnie, czy nie poleje si� tu krew Bia�ych, a nawet czy nie powstan� armie, kt�re, wyposa�one w bro�, jak� podrzuc� im Sowieci, nie spr�buj� - w odruchu zemsty i nienawi�ci - ruszy� na Europ�? Rano kupi�em miejscow� gazet� "Ashanti Pioneer" i poszed�em szuka� redakcji. Do�wiadczenie uczy, �e w takiej redakcji mo�na przez godzin� dowiedzie� si� wi�cej, ni� chodz�c przez tydzie� do r�nych instytucji i notabli. Tak by�o i tym razem. W ma�ym obskurnym pomieszczeniu, w kt�rym wo� przejrza�ego mango ��czy�a si� w przedziwny spos�b z zapachem farby drukarskiej, powita� mnie wylewnie - jakby czekaj�c na t� wizyt� nie wiedzie� od kiedy - pogodny, korpulentny cz�owiek ("Ja te� jestem reporterem" - powiedzia� na wst�pie) - Kwesi Amu. Przebieg i atmosfera powitania maj� istotne znaczenie dla dalszych los�w znajomo�ci, dlatego przyk�adaj� tu wielk� wag� do sposobu, w jaki si� witaj�. Najwa�niejsze to od samego pocz�tku, od pierwszej sekundy okaza� wielk�, �ywio�ow� rado�� i serdeczno��. Wi�c najpierw wyci�gamy r�k�. Ale nie tak formalnie, pow�ci�gliwie, wiotko, lecz przeciwnie - bior�c du�y, energiczny zamach tak, jakby�my chcieli witanemu nie tyle poda� spokojnie r�k�, co mu j� urwa�. Je�eli jednak zachowuje on r�k� w ca�o�ci i na miejscu, to dlatego, �e znaj�c ca�y obrz�dek i regu�y powitania, on r�wnie� ze swojej strony nabiera du�ego i energicznego zamachu i kieruje swoj� rozp�dzon� r�k� w stron� naszej rozp�dzonej r�ki. Obie te, na�adowane ogromn� energi� ko�czyny spotykaj� si� teraz w p� drogi i wpadaj�c na siebie ze straszliwym impetem redukuj�, a nawet znosz� do zera, przeciwnie dzia�aj�ce si�y. Jednocze�nie, kiedy nasze wprawione w ruch r�ce p�dz� sobie naprzeciw, wydobywamy z siebie pierwsz�, dono�n�, przeci�g�� kaskad� �miechu. Ma ona oznacza�, �e cieszymy si� ze spotkania i �e jeste�my do spotkanej osoby dobrze usposobieni. Teraz nast�puje d�uga lista okoliczno�ciowych pyta� i odpowiedzi w rodzaju: "Jak si� masz? Czy jeste� zdr�w? Jak si� czuje twoja rodzina? Czy wszyscy zdrowi? A dziadek? A babcia? A ciocia? A wujek?" - itd., itd., bo rodziny s� tu liczne i rozga��zione. Zwyczaj ka�e, �eby ka�d� z pomy�lnych odpowiedzi kwitowa� kolejn� kaskad� dono�nego i �ywio�owego �miechu, kt�ra powinna wywo�a� podobn�, a nawet jeszcze bardziej homeryck� kaskad� u pytaj�cego. Cz�sto widzimy dw�ch (albo wi�cej) ludzi stoj�cych na ulicy i zanosz�cych si� �miechem. Nie oznacza to, �e opowiadaj� sobie dowcipy. Oni si� po prostu witaj�. Natomiast je�eli �miechy zamilkn� - to albo zako�czy� si� akt powitania i mo�na przej�� do meritum rozmowy, albo, zwyczajnie, spotykaj�cy si� ucichli, �eby zm�czonym trzewiom da� przez chwil� odpocz��. Kiedy ju� odbyli�my z Kwesi ca�y huczny i weso�y rytua� powitania, zacz�li�my rozmow� o kr�lestwie Ashanti. Ashanti opierali si� Anglikom do ko�ca XIX wieku i tak na dobr� spraw� nigdy im si� do ko�ca nie poddali. A i teraz, w warunkach niepodleg�o�ci, trzymaj� si� oni na dystans od Nkrumaha i popieraj�cych go ludzi z wybrze�a, kt�rych kultury nie ceni� sobie najwy�ej. S� bardzo przywi�zani do swojej przebogatej historii, swoich tradycji, wierze� i praw. W ca�ej Afryce ka�da wi�ksza spo�eczno�� ma w�asn�, odr�bn� kultur�, oryginalny system wierze� i obyczaj�w, sw�j j�zyk i tabu, a wszystko to niezmiernie skomplikowane, arcyzawi�e i tajemnicze. Dlatego wielcy antropolodzy nigdy nie m�wili "kultura afryka�ska" czy "religia afryka�ska", wiedz�c, �e nic takiego nie istnieje, �e istot� Afryki jest jej niesko�czona r�norodno��. Widzieli kultur� ka�dego ludu jako �wiat odr�bny, jedyny, niepowtarzalny. W ten te� spos�b pisali: E.E. Evans-Pritchard wyda� monografi� o Nuerach, M. Gluckman - o Zulu, G.T. Basden - o Ibo itd. Tymczasem umys� europejski sk�onny do racjonalnej redukcji, do szufladkowania i uproszcze�, ch�tnie wpycha wszystko co afryka�skie do jednego worka i zadowala si� �atwymi stereotypami. - Wierzymy - powiedzia� mi Kwesi - �e cz�owiek sk�ada si� z dw�ch element�w. Z krwi, kt�r� dziedziczy po matce, i z ducha, kt�rego dawc� jest ojciec. Silniejszym z tych element�w jest pierwiastek krwi, dlatego dziecko nale�y do matki i jej klanu - nie do ojca. Je�eli klan �ony ka�e jej zostawi� m�a i wraca� do rodzinnej wioski, zabiera ona ze sob� wszystkie dzieci (bo �ona co prawda mieszka w wiosce i w domu m�a, ale jest tam tylko niejako w go�cinie). Ta szansa powrotu do swojego klanu sprawia, �e je�eli m�� j� porzuci, kobieta ma gdzie si� podzia�. Mo�e te� sama si� wynie��, je�eli b�dzie on dla niej despot�. Ale s� to sytuacje skrajne, bo zwykle rodzina jest siln� i �ywotn� kom�rk�, w kt�rej wszyscy maj� zwyczajowo wyznaczone role i ka�dy zna swoje powinno�ci. Rodzina jest zawsze liczna - to kilkadziesi�t os�b. M��, �ona (�ony), dzieci, kuzyni. Je�eli jest to mo�liwe, rodzina zbiera si� cz�sto i wsp�lnie sp�dza czas. Wsp�lne sp�dzanie czasu jest jedn� z najwi�kszych warto�ci, kt�r� wszyscy staraj� si� szanowa�. Wa�ne jest, by mieszka� razem albo blisko siebie: jest du�o prac, kt�re mo�na wykona� tylko zbiorowo - inaczej nie ma szansy na prze�ycie. Dziecko wychowuje si� w rodzinie, ale w miar�, jak dorasta, widzi, �e granice jego �wiata spo�ecznego si�gaj� dalej, �e obok �yj� inne, widzi, �e, �e obok �yj� inne rodziny i �e wiele tych rodzin razem stanowi klan. Klan tworz� ci wszyscy, kt�r