851
Szczegóły |
Tytuł |
851 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
851 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 851 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
851 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander Kami�ski
Zo�ka i Parasol
Wydawnictwo "Iskry"
Warszawa 1979
Opowie�� o niekt�rych
ludziach i niekt�rych
akcjach dw�ch
batalion�w harcerskich
PWZN
"Print 6"
Lublin 1995
Adaptacja na podstawie
ksi��ki wydanej przez
Wydawnictwo "Iskry"
Warszawa 1979
�Cz�� pierwsza:
W dywersji
I. Batalion "Zo�ka"
Zo�ka to imi� wojenne Tadeusza Zawadzkiego. By� w czasach okupacji
niemieckiej przyw�dc� zespo�u harcerskiego, kt�ry zas�yn�� w Warszawie z
akcji ma�ego sabota�u i dywersji. Narodziny tego zespo�u si�gaj� pocz�tk�w
okupacji.
P�n� jesieni� 1939 roku harcerze 23 Dru�yny Warszawskiej zwi�zali si�
najpierw z Polsk� Ludow� Akcj� Niepodleg�o�ciow�, potem byli ��cznikami w
kom�rce konspiracyjnej zajmuj�cej si� kontaktowaniem wi�ni�w politycznych
ze �wiatem zewn�trznym za pomoc� gryps�w. Od 1941 roku wykonywali akcje
ma�ego sabota�u w ramach organizacji "Wawer". Od listopada 1942 roku
ukszta�towali si� - jako Grupy Szturmowe - w oddzia� dywersji. Przez ca�y
czas dow�dc� tej m�odzie�y by� Tadeusz Zawadzki. Ze wzgl�du na rysy twarzy
i delikatno�� koledzy nazywali go Zo�k�. Z biegiem czasu dowodzenie Zo�ki
przekroczy�o ramy macierzystej dru�yny - w Grupach Szturmowych znalaz�a si�
tak�e starsza m�odzie� innych dru�yn harcerskich Warszawy oraz niewielka
liczebnie organizacja "Przysz�o��", zwana kr�tko "Pet" (od greckiej nazwy
pierwszej litery). Pet wywodzi� si� z dawnego polskiego zwi�zku m�odzie�y
szk� �rednich, zajmuj�cego si� samokszta�ceniem. W okresie okupacji
warszawska organizacja Petu z��czy�a si� z harcerstwem. Oto jaki by�
rodow�d warszawskich Grup Szturmowych.
Wiosn� 1943 aresztowano najserdeczniejszego przyjaciela Zo�ki - Rudego.
Zo�ka postanowi� wraz ze swymi towarzyszami ocali� przyjaciela - by�o to
s�ynne odbicie pod Arsena�em wi�ni�w odwo�onych z gestapowskiego �ledztwa
do wi�zienia na Pawiak. Rudego odbito, lecz kr�tkotrwa�a by�a rado��:
potwornie skatowany zmar� w kilka dni po oswobodzeniu, a r�wnocze�nie
odszed� w za�wiaty ci�ko ranny w akcji pod Arsena�em drugi przyjaciel
Zo�ki - Alek.
Co czu� Zo�ka po stracie Rudego i Alka - zbyteczne m�wi�. Walczy� jednak
dalej z wrogiem na czele swoich Grup Szturmowych. A� oto w sierpniu 1943
roku prze�amuj�c impas potyczki pod Sieczychami, da� wprawdzie swemu
oddzia�owi zwyci�stwo, ale sam otrzyma� kul� w pier�. �mierteln�.
Tr�jka przyjaci� - Zo�ka, Rudy i Alek - dost�pi�a rzadkiego przywileju:
�y�a jeszcze przez pewien czas tak�e po �mierci, cho� w swoistej postaci.
M�wi� b�dzie o tym nasza opowie��.
Piaszczyst� mazowieck� drog� wlecze si� zaprz�gni�ty w jednego konia
ch�opski w�z. Na nim - stygn�ce cia�o dow�dcy wyprawy na Sieczychy, Zo�ki.
Dooko�a wozu id� w milczeniu jego towarzysze. Mrok sierpniowej nocy
rzednie, na wschodzie niebo nabiera ton�w jasnoniebieskawych. Id�
przygarbieni, poszarzali, z r�kami na deskach wozu, na k�onicach, na
uprz�y kania. Gdy teren si� wznosi, nat�aj� mi�nie, aby dopom�c koniowi.
Mijaj� pola i laski �wierkowe. Andrzej Morro ostro�nie unosi g�ow�
poleg�ego, moszcz�c ze s�omy wg��bione podwy�szenie. Gdy blado�� �witu
pozwoli wyra�nie dostrzec szczeg�y, D�ugi zdejmie kurtk� i przykryje ni�
pier� Zo�ki.
Wiadomo�� o tym, �e Zo�ka poleg�, w ci�gu kilkudziesi�ciu godzin obieg�a
w Warszawie.wszystkich jego przyjaci� i bliskich. Przejmuj�cy b�l i ostry
niepok�j szarpa� serca. Zdawa�o si�, �e jaka� katastrofa zawis�a nad
bratersk� gromad� m�odych ludzi. Przecie� zgin�� kto�, do kogo si� tak
bardzo garn�li, kto urzeczywistnia� to wszystko, do czego t�sknili, czego
pragn�li, co by�o ich marzeniem.
Komendant Warszawskiej Chor�gwi Szarych Szereg�w powiadomi� oddzia�y o
�mierci Zo�ki specjalnym rozkazem:
Zo�ka, komendant Grup Szturmowych Wis�y, nie �yje. Zgin�� �mierci�
zwyk�ego �o�nierza, cho� �o�nierzem by� niezwyk�ym. ��czy� w sobie wysoki
talent organizacyjny i rzadko spotykany realizm pracy z nieprzeci�tnym
poziomem ideowym. Na tych cechach swego charakteru budowa� i tworzy� nowy
styl pracy wojskowej i harcerskiej.
Wobec tak bolesnego ciosu wszelkie s�owa, wszelkie zewn�trzne oznaki
uczczenia Zo�ki s� niczym. Istotna tre�� wewn�trzna naszej o nim pami�ci
polega� musi na niezmordowanym i nieustannym wysi�ku, aby do zwyci�skiego
ko�ca doprowadzi� to dzie�o, kt�re on - nasz druh, przyjaciel i dow�dca -
wsp�lnie z nami zacz�� i prowadzi�.
Przez Boga na wieczn� wart� powo�any, nie b�dzie dzie�a tego z nami
ko�czy�. Duch jego czujny za �ycia - teraz stra� wieczyst� nad nami pe�ni�
b�dzie.
Zarz�dzam, aby od dnia dzisiejszego pocz�wszy przez dwa tygodnie
wszystkie odprawy w Ulu Wis�a rozpoczyna�y si� jednominutow� cisz� dla
uczczenia jego pami�ci... Cz! B. Prawdzic hm.
Przez dwa tygodnie na kilkuset zbi�rkach warszawskich Szarych Szereg�w
najpierw - jak nakaza� rozkaz - minutowa cisza. A potem - ju� bez rozkazu
modlitwa i kr�tkie uwagi o tym, kt�ry poleg�.
�mier� Zo�ki zamkn�a pierwszy okres dziej�w szaroszeregowych Grup
Szturmowych. Zaczyna� si� nowy okres. Omawianie i przygotowywanie
reorganizacji rozpocz�to jeszcze za �ycia Zo�ki. U jej podstawy le�a�y
tendencje wojska do jednolicenia organizacyjnego oraz rozrost Grup
Szturmowych. Liczy�y one obecnie oko�o trzystu ludzi. Dowodzenie takim
zespo�em w warunkach konspiracji stawa�o si� uci��liwe.
Odej�cie Zo�ki przy�pieszy�o bieg rzeczy. Wszystkie warszawskie oddzia�y
Grup Szturmowych, dotychczas podzielone na zast�py, dru�yny i hufce,
zosta�y skupione w trzech kompaniach. Dwie z tych kompanii utworzy�y
batalion. Trzecia zosta�a wydzielona do zada� specjalnych - do walki z
gestapo. Kompanie sk�ada�y si� z pluton�w, plutony - z dru�yn. Dow�dc�
batalionu zosta� harcmistrz-porucznik Jerzy. Dow�dc� kompanii wydzielonej
kapitan P�ug, wsp�pracuj�cy z Grupami Szturmowymi od pocz�tku dywersji,
jeden z wybitniejszych oficer�w Kedywu. Pozosta�e stanowiska oficerskie i
podoficerskie obsadzono wy��cznie przez najbardziej zdolnych dow�dc�w Grup,
dotychczasowych hufcowych i dru�ynowych Szarych Szereg�w.
Pocz�tkowo nie doceniano pot�gi tkwi�cej w tradycyjnych, przez stulecia
kszta�towanych formach. To nie tylko nowe nazwy przysz�y na miejsce nazw
dawnych, to m�odzie� Grup Szturmowych zosta�a obj�ta - jak�e pocz�tkowo
delikatnie i nieznacznie - przez jedn� z najstarszych i najbardziej
zwartych instytucji, przez wojsko.
W tym okresie dow�dcy Grup Szturmowych uczynili na p� �wiadomie krok
maj�cy wzm�c oddzia�ywanie na przysz�e, nowe �ycie Grup wszystkiego tego,
co by�o w dotychczasowym ich dorobku dobre i warto�ciowe. Nowo utworzony
batalion zosta� jakby zespolony z osob� Zo�ki, sta� si� batalionem "Zo�ka".
Inicjatywa wysz�a od dw�ch Andrzej�w: D�ugiego i Morro. Nie proponowali,
aby batalion sta� si� batalionem imienia porucznika Zawadzkiego-Zo�ki. Nie,
mia� to by� batalion "Zo�ka"! Stan� si� Zo�k� ustokrotnionym.
Prawie ca�y "Sad" Rudego znalaz� si� w jednej z organizowanych kompanii,
kt�ra z miejsca przybra�a nazw� "Rudy". O Alka natomiast o ma�o nie wybuch�
zatarg. Ch�opcy, kt�rzy z Alkiem wsp�yli i walczyli, znale�li si� w
jednym z pluton�w kompanii "Rudy". Gdy us�yszeli, �e zanosi si� na nazwanie
innej kompanu imieniem ich przyjaciela i dow�dcy, zaprotestowali
zapalczywie. Alek musi pozosta� z nimi, z ich plutonem! Nie by�o rady -
jeden z pluton�w kompanii "Rudy" musia� zosta� plutonem "Alek".
R�wnie� przyjaciele Felka - kt�rego kole�e�ska troska o podkomendnych
oraz bohaterska �mier� w akcji pod Czarnocinem stawa�y si� symbolem -
najpierw zespolili z jego imieniem I kompani�, ale po reorganizacji
"zabrali go" ze sob� do jednego z pluton�w "Rudego"! I odt�d zamiast
kompanii "Felek" by� pluton "Felek". Duchy poleg�ych towarzyszy�y, jak z
tego wida�, swym �yj�cym przyjacio�om, a nie organizacyjnym formom.
W�a�ciwym bohaterem naszej opowie�ci jest wielki zesp� m�odzie�y Grup
Szturmowych. Ale poniewa� dla toku opowiadania po��dane jest wysuni�cie
paru postaci, wok� kt�rych skupi si� narracja, niech�e nimi b�d� Andrzej
Morro i Jeremi. Primi inter pares - jak mawiali Rzymianie.
Andrzej Morro zacz�� zwraca� na siebie uwag� w okresie ma�ego sabota�u, a
w okresie dywersji mia� ju� mocn� pozycj�. Zo�ka ceni� go bardzo i typowa�
na jednego ze swych nast�pc�w.
By� o kilka lat m�odszy od tw�rc�w Grup Szturmowych. Tamtych wojna
zaskoczy�a po pe�nych maturach, jego - po "ma�ej maturze". By� wysokim,
postawnym ch�opcem o jasnych blond w�osach, niebieskich oczach i pod�u�nej,
regularnej twarzy. Gdy Niemcy zaj�li Warszaw� i ludzie z konieczno�ci
zetkn�li si� z hitlerowsko-rasistowskimi teoriami, koledzy zacz�li
pokpiwa�, i� Andrzej jest typowym nordykiem. Szesnastoletni w�wczas Andrzej
by� w rozpaczy. Pr�bowa� udowadnia�, �e nordykiem nie jest, gdy� t�cz�wki
ma niezupe�nie niebieskie, a na twarzy troch� pieg�w, kt�rych nie
uwzgl�dniaj� �adne rasistowskie charakterystyki czystych German�w. Nie
pomog�o - koledzy, wyczuwaj�c, i� trafili na "s�aby punkt" Andrzeja,
uporczywie g�osili jego nordycko��. Nieszcz�liwy ch�opiec d�wiga� przez
wiele pierwszych miesi�cy okupacji tajemn� udr�k� swej nordycko�ci, a� po
pewnym czasie przestali si� tym interesowa� koledzy i zapomnia� o tym sam
Andrzej.
Zapomnia� tym �atwiej, i� teraz zacz�y dociera� do� nowe g�osy o jego
wygl�dzie - g�osy dziewcz�t. �e jest przystojny. Tylko wargi ma zbyt
ch�opi�ce, prawie dziecinne. Andrzej wi�c zacz�� zastanawia� si�, czy nie
ma jakiego sposobu na nadanie wargom bardziej m�skiego wyrazu, ale wnet
machn�� i na to r�k�.
M�ody cz�owiek z ka�dym miesi�cem okupacji coraz mniej interesowa� si�
swym wygl�dem zewn�trznym, a coraz bardziej pogr��a� w �wiat wewn�trzny,
�wiat my�li. Fakty codziennej hitlerowskiej przemocy wywo�ywa�y mocne,
gwa�towne pragnienie sprawiedliwo�ci i prawdy. Nie wiadomo kiedy i jak,
niemal z miesi�ca na miesi�c, uroczy ch�opiec przekszta�ca� si� coraz
wyra�niej w gorliwego wyznawc� tych idei. Na stosunkach kole�e�skich ta
Andrzejowa przemiana zawa�y o tyle, i� dla przyjaci� Andrzej Morro stanie
si� niejako cz�owiekiem o dw�ch duszach: mi�y kompan, wierny towarzysz - w
pewnych chwilach zmienia si� nagle w bezkompromisowego, twardego g�osiciela
prawdy. Andrzej - uroczy kolega, przyci�ga i zespala, Andrzej - uporczywy
realizator czystej linii post�powania tak�e wprawdzie poci�ga niekt�rych,
lecz zra�a innych. Zwano go niekiedy Andrzejem Filozofem.
Andrzej jest wyrobiony sportowo. Na przedwojennych mi�dzyszkolnych
zawodach zdoby� pierwsze miejsce w skoku o tyczce. By� dobrym strzelcem.
Dobrze i ch�tnie grywa� w koszyk�wk�, siatk�wk� i pi�k� no�n�. Dobra
kondycja fizyczna stanie si� w wojskowych perypetiach Andrzeja bardzo cenn�
opraw� dla jego warto�ci wewn�trznych. Po��czenie tych dw�ch cech da� mo�e
w okresach walki zbrojnej szczeg�lnie korzystne wyniki. W wypadku Andrzeja
tak w�a�nie si� zapowiada�o, gdy� charakter i umys� m�odego cz�owieka nie
by�y na ni�szym poziomie ni� jego spr�ysto�� mi�niowa. Zar�wno ma��,
przedwojenn� matur�, jak i matur� "wielk�", robion� na konspiracyjnych
kompletach, zda� na "bardzo dobrze". Ponadto wyr�nia� si� w uczniowskim
�yciu spo�ecznym, gdzie przez trzy lata by� przewodnicz�cym samorz�du.
Ojciec Andrzeja by� indywidualno�ci� wybitn�. Wywiera� niezwyk�y urok na
ca�� rodzin�. Potrafi� zaprzyja�ni� si� z obydwoma synami (Andrzej mia� o
dwa lata m�odszego brata, kt�ry teraz z nim razem nale�a� do Grup
Szturmowych). Owocem tej przyja�ni sta� si� fakt mo�e drobny, lecz
charakterystyczny: gdy trzeba by�o wybra� pseudonim konspiracyjny, Andrzej
poda�: "Morro". By� to pseudonim jego ojca z konspiracyjnych czas�w
poprzedniej generacji, utworzony z przestawienia dw�ch pierwszych sylab
nazwiska Ro-mo-cki. Andrzej po tragicznej �mierci ojca w 1940 roku pragn��
sta� si� jego kontynuacj�, by� jak on dzia�aczem spo�ecznym - �o�nierzem. A
matka? Z matk� mo�na by�o prowadzi� nie ko�cz�ce si� "zasadnicze" rozmowy i
dyskusje, by�a wi�c "r�wn�" mam�.
W Szarych Szeregach Andrzej czu� si� �wietnie, by� przecie� harcerzem od
lat ch�opi�cych. S�u�b� pe�ni� w hufcu Rudego, zwanym "Sad". Niewinna ta
nazwa stanowi�a kryptonim wyraz�w sabota� i dywersja. Zaprzyja�ni� si� z
Rudym i z Zo�k�. �mier� ich wstrz�sn�a nim. Gdy pierwsze i najsilniejsze
wra�enie przemin�o, powtarza� uporczywie: "musimy Zo�k� i Rudego zast�pi�,
musz� trwa� w naszej pracy".
Mia� teraz dwadzie�cia lat i ustalony charakter. Posiada� szerokie, lecz
rozproszone zainteresowania spo�eczne, polityczne, kulturalne. Pragn��, za
zach�t� ojca, studiowa� w Szkole Nauk Politycznych, wielbi� spr�ysto�� w
my�leniu i dzia�aniu. Uczy� si� j�zyk�w. Wiele my�la� i dyskutowa�.
Gdy dojdzie do wydarze� opisanych w nast�pnym rozdziale, Andrzej Morro
b�dzie "�wie�o upieczonym" dow�dc� swego macierzystego plutonu "Sad", w
"�wie�o upieczonej" kompanii "Rudy". Trzy miesi�ce p�niej, w grudniu 1943
roku, zostanie dow�dc� tej kompanii.
A Jeremi? O Jeremim b�dzie w�a�ciwiej powiedzie� w innym miejscu.
Ii. Pod Wilanowem
W lecie 1943 roku kilka zast�p�w szaroszeregowych z Mokotowa urz�dzi�o
�wiczenia w Lasach Kabackich, kt�re stanowi� wielki kompleks le�ny. Jeden z
tych zast�p�w zab��dzi�; po wielogodzinnym kluczeniu znalaz� si� wczesnym
rankiem w jakiej� wsi, jak si� potem okaza�o - w K�pie Latoszkowej pod
Wilanowem, kt�ra by�a wsi� w znacznej cz�ci obsadzon� przez kolonist�w
niemieckich. Wprawdzie gospodarz, kt�rego pytali o drog�, by� Polakiem,
lecz okaza� si� Polakiem zdrajc�. Gdy m�odzi wypoczywali w jego obej�ciu,
zawiadomi� swych s�siad�w Niemc�w.
Uzbrojeni koloni�ci zorganizowali ob�aw�. Ucieczka nie powiod�a si�.
�cigani przez coraz liczniejszych Niemc�w i paru pomagaj�cych im s�siad�w
Polak�w, wyczerpani uprzednim ca�onocnym b��dzeniem, nie uszli pogoni.
Tylko troje znalaz�o ukrycie w zagrodach ludzi z polskim sumieniem,
czterech natomiast ch�opc�w zgin�o okrutn� �mierci� z r�k zn�caj�cych si�
nad nimi kolonist�w.
Przebra�a si� miara. Nie wolno by�o pu�ci� p�azem nieludzko�ci kolonist�w
i ich przeciwpolskiego zuchwalstwa w bezpo�rednim pobli�u stolicy. Nie
wolno by�o tolerowa� haniebnego zachowania si� paru polskich ch�op�w,
g��wnych sprawc�w zdrady i schwytania. W Kierownictwie Walki Podziemnej
zapad� na wie� wyrok. Wyrok gro�ny: zniszczy� zdradzieck� wie�! Ca�� wie�.
Trzeba by�o wstrz�sn�� wyobra�ni� Niemc�w i kandydat�w na zdrajc�w kraju.
Kedyw wykonywa� wyrok. Wydano rozkaz zmobilizowania kilku pluton�w z
r�nych jednostek dywersji, a tak�e siedemdziesi�ciu ludzi z Grup
Szturmowych.
Gdy na odprawie dow�dc�w kompanii i pluton�w batalionu "Zo�ka" odczytano
rozkaz, zapanowa�a d�uga chwila ciszy.
- Wi�c co to ma by�? Mamy podpali� wie�?
- Nie podpali�, a spali�.
Zn�w milczenie. Potem nowe pytanie:
- A ch�opi?
- Jacy tam ch�opi! Niemcy i gorsi od nich - zdrajcy. Rozkaz m�wi
wyra�nie: zniszczy�, wystrzela�.
Andrzej Morro zblad�, oddycha g��boko:
- Jerzy, przecie� to niemo�liwe! Jak�e my to mo�emy robi�?
Jerzy, dow�dca batalionu, trze w zak�opotaniu brod�. Trzyma w r�ku
bibu�k� rozkazu, patrzy w ni� uporczywie.
Milczenie przerywa Ko�czan. Jest powa�niejszy ni� zwykle, cho� usi�uje
ironizowa�.
- Tylko nie wym�drza� si�, druhowie. Zostali�my wojskiem, a to, co Jerzy
odczyta�, jest rozkazem wojskowym. Ponadto - drobne przypomnienie: ci
ch�opi to zdradziecka swo�ocz, kt�ra pomordowa�a naszych ch�opc�w.
Pomordowa�a z w�asnej, nieprzymuszonej woli. Musi by� kara.
Gdy Ko�czan ko�czy m�wi�, czuje, i� szcz�ki zwiera mu skurcz. Wyjmuje
r�ce z kieszeni spodni i rozpina guziki kurtki.
- Spokojnie, bracie, spokojnie - wtr�ca si� D�ugi. - Kara� na pewno
trzeba. Tylko, bracie, zdob�d� si� na wyobra�ni�: mamy wi�c strzela� do
bezbronnych? Do kobiet mo�e te�? I ma to wykonywa� pluton "Alek"? W�a�nie
Alek?
D�ugi jest po �mierci Zo�ki uznawany za stra�nika tradycji Buk�w - tego
"klanu" Grup Szturmowych - wi�c to, �e stan�� teraz przy Andrzeju Morro,
robi wra�enie. A D�ugi, odczekawszy troch�, ko�czy:
- Nie powinni�my mie� ambicji dor�wnywania Niemcom w hitlerowskich
metodach walki.
Taka jednak konkluzja zn�w poderwa�a Ko�czana. Ten robotniczy syn -
kr�py, energiczny - �atwo wpada w rozdra�nienie. Gor�co, nami�tnie
protestuje przeciw podobnym zestawieniom. Temperatura dyskusji wzrasta.
Nikomu do g�owy nie przysz�o, �e to przecie� odprawa wojskowa, nawet Jerzy
zapomnia� o tym. M�wili jeden przez drugiego, niemal wszyscy r�wnocze�nie.
Powa�nie lub ironicznie, gwa�townie lub z udanym ch�odem. Wszystko
skoncentrowa�o si� wok� zagadnienia odpowiedzialno�ci zbiorowej: Czy
dopuszczalna? Czy celowa? Gdy wreszcie po paru godzinach przynaglani g�odem
sko�czyli dyskutowanie i rozpocz�li pojedynczo lub po dw�ch opuszcza�
lokal, rzecz wydawa�a si� uzgodniona. Jerzy wr�czy� ��czniczce kartk� do
swego dow�dcy z pro�b� o natychmiastowe spotkanie: mia� podj�� pr�b�
zmienienia przez Kedyw rozkazu tak, aby na zniszczenie zosta�a skazana nie
wie�, lecz tylko te punkty, w kt�rych dokona�a si� zdrada. Ze wzgl�du na
niepewne losy interwencji Jerzy zobowi�za� uczestnik�w odprawy, aby o jej
przebiegu nie dowiedzia� si� nikt z podkomendnych.
Pesymizm Jerzego okaza� si� s�uszny. Zmiana rozkazu napotka�a trudno�ci.
Wyja�niono, �e wyrok na zdradzieck� wie� zapad� nie w wojsku, lecz w
Kierownictwie Walki Podziemnej, a na interweniowanie tam by�o za p�no.
Dyspozycje do akcji i przygotowania by�y ju� zbyt zaawansowane. Ponadto w
Kedywie, w zwi�zku z niedawnymi okrucie�stwami hitlerowskimi we wsiach
lubelskich, gdzie masowo odbierano dzieci rodzicom, aby je niemczy�, oraz
wysiedlano ca�e wsie, panowa�o przekonanie o konieczno�ci okrutnego odwetu
na kolonistach niemieckich. Tyle tylko Jerzy wyjedna�, �e jego oddzia�y
zosta�y przeznaczone wy��cznie do wykonania bojowej cz�ci roboty,
odci��aj�cej akcj� odwetow� atakami na posterunek �andarmerii i na
skoszarowan� w pa�acu wilanowskim grup� lotnik�w niemieckich. Zniszczenie
wsi mia�y przeprowadzi� inne grupy Kedywu.
Koncentracja oddzia�u "Zo�ka", skierowanego do akcji pod dow�dztwem
Giewonta, zosta�a wyznaczona 26 wrze�nia na cmentarzu wilanowskim, tu�
przed ko�cem godziny policyjnej (w tym czasie by�a to godzina dwudziesta).
Zje�d�ano si� tramwajami, przybywano pieszo. Bro� - steny, visy, granaty,
plastyk - wieziono w teczkach lub niesiono pod p�aszczami. Gdy Ko�czan z
kilkoma swoimi wsiad� do tramwaju niezbyt wype�nionego w tych ostatnich
minutach dozwolonego ruchu, konduktor przez d�ugi czas krytycznym, z lekka
pokpiwaj�cym spojrzeniem przygl�da� si� m�odym ludziom. Paru by�o w d�ugich
butach, a wi�kszo�� trzyma�a pod pachami jakie� niewyra�ne teczki. Ko�czan
wyci�gn�� pieni�dze, aby zap�aci� za bilety. W�wczas konduktor nie
wytrzyma�:
- Panowie, zap�acicie po robocie! Zreszt� - wojsko nie p�aci!
Ko�czan, ma�y, czarny, zaro�ni�ty - w pierwszej chwili oniemia� z
zaskoczenia i nie wiedzia�, czy ma si� oburzy�, czy "uda� g�upiego". Ale
wagon by� niemal pusty, a konduktor mru�y� oczy tak dobrodusznie. Ko�czan
r�wnie� zmru�y� w u�miechu oko. U�miechn�a si� i reszta ch�opc�w.
Na cmentarzu, obstawionym przez czujki, by�o ju� rojno. Przyby� te�
doktor Brom z paroma sanitariuszkami. Brom dopiero przed miesi�cem zwi�za�
si� z Grupami Szturmowymi, by�a to jego druga akcja. Po raz pierwszy
wyst�pi� w Sieczychach, a jego pierwszym rannym by� Zo�ka. Doktor Brom by�
instruktorem harcerskim z Piotrkowa, �wie�o przed wojn� uko�czonym
lekarzem, kt�rego "na �lepo" przydzielono do Grup Szturmowych. Mo�na sobie
wyobrazi� zdziwienie Broma, gdy w Sieczychach, melduj�c si� u dow�dcy
oddzia�u, zobaczy� na jego piersi krzy� harcerski. Obok sta�o jeszcze kilku
dywersant�w - r�wnie� z krzy�ami.
- Co to za oddzia�, sk�d te oznaki? - pyta� zdziwiony Zo�ki, gdy szed� z
nim na biwak.
- Widz�, �e pan doktor po raz pierwszy zobaczy� harcerzy - za�artowa�
Zo�ka.
- Prosz� nie gada� g�upstw - �achn�� si� Brom. - Jestem instruktorem
harcerskim.
- Paaan? - zdziwi� si� teraz z kolei Zo�ka. A� przystan�� z przej�cia. -
Co za farsa! Przecie� my jeste�my oddzia�em harcerskim w dywersji!
�ywy, o bojowym temperamencie lekarz przypad� ch�opcom do serca.
Zaprzyja�nili si� z nim szybko.
Przyby�o te� na akcj� kilka sanitariuszek. Znali je z kontakt�w w
mie�cie, ale w polu wyst�pi�y one po raz pierwszy dopiero w Sieczychach i
teraz - w Wilanowie. Dotychczas ch�opcy ratowali si� sami. Na t� nowo��
patrzyli z aprobat�: towarzystwo dziewcz�t wyszkolonych w ratownictwie jest
i po�yteczne, i przyjemne.
Dochodzi�a godzina dwudziesta druga. Zerwa� si� silny wiatr. Ga��zie
drzew zacz�y szele�ci� w�r�d ramion krzy�y.
Dow�dca akcji - Giewont - raz po raz spogl�da� na zegarek. By� to
przedwojenny instruktor harcerski, o kilka lat starszy od Andrzeja Morro i
jego koleg�w. Ten niski, kr�py, ma�om�wny, flegmatyczny m�czyzna jeszcze
niedawno by� zwany w Grupach Szturmowych Ma�ym. Ale spontanicznie zrodzony
w�r�d otoczenia pseudonim nie zyska� aprobaty Ma�ego. Tote� ch�opcy,
rozbawieni niezadowolonymi minami instruktora, zacz�li go �artobliwie zwa�
Giewontem. I tak ju� zosta�o.
Dwudziesta druga! Giewont b�ysn�� latark� elektryczn�.
- Zaczynamy!
Ostro�nie i w zupe�nej ciszy oddzia� opuszcza cmentarz czterema grupami.
Jedna grupa ma zaatakowa� lotnik�w rozlokowanych w skrzydle pa�acu
wilanowskiego. Druga b�dzie likwidowa� tzw. "streif�", posterunek niemiecki
na szosie do Powsina. Trzecia natrze na plac�wk� policji niemieckiej i
granatowej. Czwarta ubezpieczy dzia�anie od strony Sadyby. Brom z
sanitariuszkami zostaje na razie na cmentarzu.
Walka rozpocz�a si� pod z�ym znakiem: nie zacz�to wszystkich dzia�a�
r�wnocze�nie. Mo�e Giewont co� �le obliczy� albo jeden z patroli Kedywu za
wcze�nie spowodowa� eksplozj� materia�u wybuchowego za�o�onego przy s�upie
telefonicznym (przerwanie po��cze� z Warszaw�). Wybuch nast�pi�, gdy
oddzia�ki "Zo�ki" nie wszystkie jeszcze by�y na stanowiskach.
Pierwsza rozpocz�a walk� grupa "streify". Niestety, wybuch zaostrzy�
czujno�� �andarm�w. Na nasz ogie� odpowiedzieli natychmiast ogniem. Dw�ch
naszych - Witolda i Farysa - raniono. Na szcz�cie Andrzej Morro, dowodz�cy
tu natarciem oddzia�u z�o�onego z ch�opc�w "Sadu" i grupy Kopcia z kompanii
wydzielonej, wpad� na pomys� o�wietlenia Niemc�w od ty�u rozlan� i
podpalon� benzyn�. Efekt by� piorunuj�cy: pogr��eni w ciemno�ci bojowcy
ujrzeli nagle �andarm�w w blaskach ognia. Walka zosta�a zako�czona w ci�gu
minuty - wi�kszo�� Niemc�w poleg�a.
Na innym odcinku, z lotnikami - a raczej z �o�nierzami artylerii
przeciwlotniczej - wytworzy�a si� dziwaczna sytuacja. Grupa pierwszej
kompanii "Felek" wpad�a do skrzyd�a pa�acu zaj�tego przez �o�nierzy i
zasta�a pokoje... puste! Niemcy wyszli na patrol do parku. Zjawili si� na
dziedzi�cu w kilka minut potem wybawiaj�c ch�opc�w z g�upiego zak�opotania.
Gdy sylwetki patrolu lotniczego ukaza�y si� na tle ja�niejszego nieba, pada
niem�dre pytanie:
- Kto tam?
- Die Wache! - odpowiada nie mniej g�upio Niemiec. Ale ju� w nast�pnej
sekundzie orientuje si� w sytuacji i b�yskawicznym ruchem podnosi
"rozpylacz". Florian by� szybszy - ostry trzask broni maszynowej i wybuchy
granat�w burz� cisz� dziedzi�ca. Kilku Niemc�w pada. U nas zabity Smuk�y,
ci�ko ranny Gruby i lekko ranna ��czniczka. Zewsz�d s�ycha� tupot n�g
biegn�cych Niemc�w. Ch�opcy wycofuj� si� w g�szcz parku. Pozostawiaj� w�r�d
wrog�w - bodaj�e po raz pierwszy w dziejach Grup Szturmowych - ci�ko
rannego towarzysza oraz cia�o poleg�ego.
R�wnocze�nie z pierwszymi strza�ami ko�o pa�acu wybuchaj� granaty pod
odleg�ym o kilkaset metr�w budynkiem (plac�wka policji niemieckiej i
granatowej). Ci te� nie byli zaskoczeni. Ledwo wybuch�y nasze filipinki i
ledwo odezwa�y si� strza�y naszych sten�w, gdy spoza ciemnych okien
posterunku sypn�y si� pociski.
Policja granatowa, zajmuj�ca jedn� cz�� budynku, dala si� �atwo rozbroi�
i bez strat. Policjanci niemieccy walczyli natomiast zaciekle. W�r�d
"Alk�w" powsta�o zamieszanie. Cofaj� si� nieco. Niemcy ukryci w
ciemno�ciach maj� dogodne po�o�enie, a przekl�ty ksi�yc o�wietla teren
akcji.
- Kazik; z butelkami naprz�d! - wola Ko�czan, dowodz�cy tu grup� "Alk�w".
Kazik wybiega pochylony. W ogniu karabin�w niemieckich, wykorzystuj�c cie�
oficyny, dopada okna. Rzuca do wn�trza samozapalaj�c� butelk� z benzyn�.
Bez skutku. Druga butelka te� si� nie zapala.
- Granatem do �rodka! - rozkazuje Ko�czan Lauda�skiemu. - Pr�dzej!
Lauda�ski, przywar�szy do ziemi, wyci�gn�� filipink�. Podrywa si�,
biegnie i ciska w okno. Nim zd��y� obr�ci� si� i pa�� na ziemi�, ujrza�
b�ysk, us�ysza� huk. Mocny podmuch pchn�� go tak, �e wywr�ci� si� uderzaj�c
twarz� o ziemi�. Momentalnie podni�s� si� i w podskokach biegnie do
ogr�dka. Czuje, jakby w spodniach mia� r�j z�o�liwych os, i zdenerwowany
chwyta si� za po�ladki - wymacuje szereg bolesnych miejsc. "Przekl�ta
filipina".
W �wietle ognia p�on�cej w policyjnej izbie benzyny wyskakuje z korytarza
jaki� �andarm. Ko�czan natychmiast zrywa si� i strzelaj�c w biegu do
�andarma, wpada do sieni. Skacze przez wal�cego si� na ziemi� Niemca.
Kr�tkie serie i szybkie pojedyncze strza�y w sieni. Za kr�p� postaci�
szale�ca Ko�czana, nieodrodnego nast�pcy Alka, podrywaj� si�: szofer Sem,
Kuba, Anoda, Ksi���. Biegn� do budynku. Nawet Lauda�ski biegnie do walki.
Tu� przy drzwiacb dostaje postrza� w szyj�. Czuj�c p�yn�c� krew, skr�ca w
bram� s�siedniego domu. - Tak, tak, tak - mamrocze wystraszony,
sprawdzaj�c, czy ma g�os. Ma!Zaczyna rusza� g�ow� - w porz�dku, nic. nie
boli. Si�ga wi�c po opatrunek osobisty, kt�ry przed akcj� przypi�� agrafk�
do marynarki - nie ma go. Odwraca si� wypatruj�c pomocy i widzi, �e Kazik -
m�ody tokarz z Brunwerke - le�y we krwi. Czo�ga si� do niego, chwyta za
nog� i wci�ga do s�siedniej bramy. Nie �yje, rany okropne. Ko�o kieszeni
Kazika - opatrunek osobisty, przyczepiony r�wnie� przed akcj�. Lauda�ski
bierze niepotrzebny ju� tamtemu opatrunek i zajmuje si� swoj� szyj�.
Jakim cudem Ko�czan wyszed� ca�o z chaosu strza��w wewn�trz budynku,
spo�r�d padaj�cych trupem Niemc�w i ran otrzymywanych przez naszych -
trudno poj��. Wyszed� jednak ca�o. Niestety, pad�o w tej walce dw�ch
naszych i kilku zosta�o rannych, mi�dzy innymi Ksi���.
Oddzia�y �ci�ga�y podniecone, przem�czone po wykonaniu swoich zada�. Gdy
Andrzej Morro jako ostatni z odskakuj�cych wsiad� do samochodu, w kt�rym
ju� znajdowali si�: Brom, ranni, zabici, dwie sanitariuszki i os�ona -
wielka �una czerwieni�a niebo. P�on�� posterunek. P�on�a Latoszkowa K�pa,
w kt�rej cich�y ju� dalekie, ostatnie strza�y.
- Zadanie wykonali�my - powiedzia� Morro do lekarza - ale mamy a� pi�ciu
zabitych i bardzo ci�ko rannych.
Gwa�towne szarpni�cie przechyli�o w�z na bok. Jaki� ostry zgrzyt szarpn��
ca�� karoseri�.
- Sakramencka cholera! - zakl�� jeden z m�odych ludzi, wal�c z�bami w
szoferk�, a �okciem w czyj�� g�ow�. W�z jad�cy z nie zapalonymi �wiat�ami
najecha� na s�up "streify", wbetonowany na �rodku szosy. Rezultaty nie
kaza�y na siebie d�ugo czeka�. Po minucie przykry sw�d zacz�� wydobywa� si�
spod maski samochodu, potem - kilkana�cie prychni�� i w�z stan��.
Ch�odnica silnika by�a bez wody. Medytowali bezradni nad unieruchomionym
wozem. Nagle z dala, od strony Piaseczna - blask reflektor�w. Blask r�s�
zatrwa�aj�co szybko. Nie ulega�o w�tpliwo�ci - zbli�a si� kilka du�ych
samochod�w.
- �adna historia!
Mowy nie by�o, aby zd��y� wynie�� rannych i odskoczy�. Zdrowi i lekko
ranni weszli do rowu przydro�nego i przygotowali bro�.
Andrzej Morro odbezpieczy� stena i czeka�. Wtem zbli�aj�ce si� szybko
obce auta zaczynaj�... dzwoni�! Po chwili os�upienia - radosna my�l: stra�
ogniowa!
Andrzej Morro jest ju� na szosie. Wymachuj�c pistoletem krzyczy co� do
aut. Pierwsze auto mija go. Drugie - gdy wyskoczy� na �rodek jezdni i sta�
tak bez ruchu z pistoletem skierowanym w czer� nocy powy�ej reflektor�w -
stan�o. Po chwili stan�o i pierwsze.
Z jednego i drugiego wozu wysypuj� si� stra�acy, podchodz� do Andrzeja.
Ten stoi nieruchomo w pe�nych blaskach reflektor�w, ze stenem w d�oni,
wysoki, postawny i gro�ny.
- Panowie, na tym terenie odbywa si� akcja Armii Krajowej. Popsu� si� nam
w�z. Zmuszeni jeste�my zarekwirowa� wasz.
Chwila ciszy i...
- Niech �yje Polska! - krzyczy piskliwym, nienaturalnym w radosnym
podnieceniu g�osem kt�ry� ze stra�ak�w.
- Niech �yje Polska! - podchwytuj� dziesi�tki g�os�w. Co za ludzie!
Podnieceni nie wiedz�, jak wyrazi� swe uczucia bojowcom. Kt�ry� zdejmuje
sw�j he�m stra�acki i wk�ada na g�ow� Andrzeja Morro.
Samoch�d stra�y ogniowej, kt�ra nie dojecha�a nigdy do p�on�cej wsi,
bierze ci�ar�wk� na hol. Stra�acy pozostaj�. Ubezpieczeni i ranni z
cia�ami zabitych pod��aj� do zak�adu si�str urszulanek w Chylicach, gdzie
by� um�wiony punkt opatrunkowy.
Doktor Brom opatruje najpierw l�ej rannych, kt�rzy musz� jak najszybciej
odjecha�. Gdy lekarz ogl�da szyj� Lauda�skiego, m�wi do�:
- Szcz�ciarz! Kilka milimetr�w g��biej i mieliby�cie przerwan� t�tnic�!
Czy s� jeszcze jakie rany?
Lauda�ski rumieni si� spogl�daj�c z ukosa na sanitariuszk� i m�wi
mo�liwie najciszej:
- Zdaje si�, �e moja w�asna filipina trzepn�a mnie troch� w po�ladki.
Lekarz u�miecha si�, rozumie ch�opca; gdy sko�czy� z szyj�, zwraca si� do
sanitariuszki:
- Panno Marto, dalsze zranienia tego druha opatrz� sam.
Sko�czone. Andrzej Morro zostawia lekarza i jedn� z sanitariuszek z dwoma
ci�ko rannymi i z cia�ami dw�ch zabitych koleg�w, a sam z lekko rannymi i
z ochron� odje�d�a.
Nie odjecha�by Andrzej tak szybko, gdyby wiedzia�, jakie k�opoty zwal�
si� na lekarza. Nieszcz�sny Brom i nieszcz�sna sanitariuszka, przem�czeni
wyczerpuj�c�, wielogodzinn� prac� opatrywania, czuwania i wiezienia
rannych, musz� przenosi� obu rannych i sami grzeba� cia�a dw�ch zabitych -
Kazika i J�zka.
Jak�e ci�kie s� cia�a poleg�ych, gdy we dw�jk� trzeba je nie�� w dalek�
cz�� ogrodu, jak�e zbola�e s� mi�nie i ko�ci, gdy kopie si� przez par�
godzin mogi��... A potem, ledwo umywszy r�ce, trzeba �pieszy� do tego,
kt�ry ranny w brzuch zdaje si� ju� kona�. Zastrzyk. Umycie i wygodne,
ostro�ne u�o�enie. Zn�w zastrzyk.
Jest ju� pe�ny ranek. Najwy�szy czas na odjazd. Lekarz po�piesznie zmywa
plamy krwi z marynarki, pakuje walizeczk� lekarsk�. Idzie szybko do kolejki
w�skotorowej. Sanitariuszka pozostaje z rannymi.
Gdy kolejka staje na stacji w Wilanowie, jest prawie pusta. Na peronie
pe�no �andarmerii i jaki� nienaturalny ruch. Kilku �andarm�w wchodzi do
wagonu i powoli zbli�a si� do Broma. Po raz pierwszy w �yciu doktor Brom
odczuwa gwa�town� potrzeb� zapalenia papierosa. Niestety, nie pali, nie ma
wi�c papieros�w.
Niemcy przeszli.
W tym samym czasie w Domu Starc�w w G�rze Kalwarii obudzi� si� po
m�cz�cej nocy jeden z lekko rannych - Lauda�ski. Musia� ca�� noc le�e� na
brzuchu, z g�ow� odwr�con� tylko w jedn� stron� - mia� wi�c fatalne sny.
�ni� mu si� profesor Czy�ykowski z komplet�w: "panie Lauda�ski, jak tam z
trygonometri�?", to zn�w dr�czy� go niepok�j o w�asn� dru�yn�: jak tam
b�dzie bez niego ze szkoleniem dywersyjnym? A potem nawiedza�a go
zatroskana twarz matki i Kazik z tymi okropnymi ranami g�owy. Co za noc!
Wieczorem zeszli si� u Andrzeja Morro - Jerzy, Giewont, Ko�czan, Maciek,
Czarny Ja� i jeszcze paru. Przyszli ot tak, pogada�.
- No i co robi� z tymi typami, kt�rzy zostawili rannego na terenie
pa�acu?
- Nie ma co, szpetna historia: batalion "Zo�ka" i dw�ch koleg�w
zostawionych Niemcom. Alek, Rudy i Zo�ka skr�caj� si� chyba w grobach.
Milcz�.
- W og�le ca�a afera z t� K�p� Latoszkow� nie b�dzie chyba nale�a�a do
najpi�kniejszych kart "Zo�ki" - m�wi z namys�em i powoli m�odszy brat
Andrzeja Morro - Ja� Romocki, zwany Bonawentur�. Ma zmarszczone brwi i z
trudem wydusza z siebie s�owa.
- O co ci chodzi? - pyta porywczo Ko�czan. - �e pi�ciu naszych zgin�o?
By�oby zbyt dobrze, gdyby na wojnie tylko wr�g gin��. Zreszt� co najmniej
siedmiu szkop�w gryzie piach z naszej r�ki.
- Nie tylko, nie tylko o tych poleg�ych - mruczy chudzielec Bonawentura.
Denerwuje si�, gniecie palce. - Wci�� mam przed oczyma daleki ogie�, dymy
pal�cej si� wsi i wci�� s�ysz� strza�y nie nasze, nie te z parku, gdzie
lotnicy, lecz tamte, ko�o wsi...
- Czy� ty zwariowa�, Bonawentura? - unosi si� zn�w Ko�czan, w�ciek�y, �e
dyskusja z niedawnej odprawy mo�e zn�w si� rozpocz�� w nowym gronie. - Miej
rozum, przecie� to Niemcy i gorsi od Niemc�w - zdrajcy polscy. Wymordowali
naszych ch�opc�w. Pastwili si� nad nimi. By�o przecie� �ledztwo, wiemy
dobrze, co si� tam dzia�o. Mo�e by� i �andarm�w broni�?
Bonawentura wci�� nerwowo gniecie palce. Jest jednym z najm�odszych w tym
gronie. Czuje si� skr�powany swymi odczuciami. Nie jest pewien, czy nie
b�dzie mu to poczytywane za brak m�sko�ci.
Wybawia go z k�opotliwej sytuacji dow�dca batalionu - Jerzy. Informuje,
�e ma dok�adne wiadomo�ci o akcji i �e "przewra�liwione sumienia"
niepotrzebnie wyolbrzymiaj� niekt�re fakty. Nie spalono ca�ej wsi, tylko
jej cz��. Nie "wymordowano w pie�" ludno�ci, lecz wykonuj�c wyrok
rozstrzelano trzech m�czyzn - Polak�w, z kt�rych dw�ch by�o g��wnymi
sprawcami nieszcz�cia, oraz zg�adzono dziewi�ciu volksdeutsch�w. To
wszystko.
Andrzej Morro spuszcza oczy, Maciek natomiast zaczyna z zaci�to�ci�
wykrzykiwa�, �e Kedyw niepotrzebnie zmi�k�; m�wi to z zaci�ni�tymi
pi�ciami. Zawsze u�miechni�ty i zawsze z zadart� g�ow�, Maciek tym razem
nie pogwizduje, nie u�miecha si�, tylko podniesionym g�osem co� udowadnia.
Andrzej D�ugi wsta�, podszed� do okna i w�o�ywszy r�ce g��boko w kieszenie,
patrzy na po��k�� ziele� wysokiej topoli.
- Pi�ciu naszych zn�w pad�o - mruczy Czarny Ja�, pochyliwszy g�ow� o
granatowoczarnej czuprynie.
- Mo�e w tym jest cz�� naszej winy - m�wi po d�u�szej ciszy zas�piony
Giewont. - Mo�e pope�nili�my jaki� b��d w opracowywaniu akcji?
Andrzej Morro wsta�.
- Czy nie za wiele j�k�w? Czy nie wystarczy kr�tkie stwierdzenie, �e
wystartowali�my jako "Zo�ka" nie najlepiej? U�yto nas do akcji
nieodpowiedniej. skoro u tylu spo�r�d nas wywo�a�a niepok�j sumie�. To raz.
A po drugie - akcja ujawni�a, �e wojskowo jeste�my mniej warci, ni� sobie
wyobra�ali�my. Trzeba b�dzie wzi�� siebie i plutony w gar��, je�eli mamy
nie zagubi� tradycji Zo�ki, Rudego i Alka.
.Jerzy wpatruje si� uwa�nie w m�odzie�cz� twarz Andrzeja, w jego szerokie
czo�o wyra�aj�ce skupienie i w zdecydowanie zarysowany podbr�dek. "To ja
powinienem powiedzie� co� takiego" - my�li Jerzy. To samo my�li Giewont.
Wyrazy twarzy Ko�czana i Ma�ka zdradzaj� jednak uporczywy sprzeciw.
W kilka dni potem kierownictwo Szarych Szereg�w wys�a�o list do dow�dztwa
Armii Krajowej. W li�cie tym stwierdzono, �e niez�omnym pragnieniem Grup
Szturmowych jest przodowanie w �o�nierskiej ofiarno�ci bojowej. Jednak�e
istniej� w�tpliwo�ci, czy stosunkowo liczne w ostatnich czasach straty
oddzia��w nie wymagaj� rewizji sposob�w dysponowania nimi i czy wszystkie
przeprowadzone ostatnio akcje by�y w�a�ciwie ocenione pod k�tem potrzeb
wojny.
Wys�anie tego listu kosztowa�o niema�o tych, kt�rzy go zainicjowali.
Prawo czynnik�w spo�ecznych do wgl�du w dzia�alno�� wojska zdawa�o si� tak
niepewne.
Iii. Kompania wydzielona, czyli przysz�y "Parasol"
Z Grup Szturmowych uformowano trzy kompanie. Dwie z nich utworzy�y
batalion "Zo�ka". Trzecia zosta�a wydzielona z tego batalionu do zada�
specjalnych. W czasie kiedy ludzie "Zo�ki" przygotowywali akcj� wilanowsk�,
kompania wydzielona mia�a do wykonania swe pierwsze wa�ne zadanie:
likwidacj� Burckla.
Rozmaito�� i cz�stotliwo�� zada�, jakie spada�y na Dywersj�, wymaga�y
specjalizacji. Pomi�dzy atakowaniem transport�w kolejowych lub posterunk�w
wojskowych a likwidacj� szkodliwych hitlerowc�w by�a tak wielka r�nica, �e
nale�a�o w ka�dej z tych odmiennych form walki dysponowa� innymi lud�mi.
Chodzi�o o wdro�enie w odr�bne rodzaje umiej�tno�ci; trzeba by�o
organizowa� r�ne typy rozpoznania i zabezpieczenia, wypracowa�
wyspecjalizowane rodzaje ��czno�ci. Oto dlaczego w "Zo�ce" kompanie "Rudy"
i "Felek" tworzy�y jedn� grup� dywersyjn� nastawion� na zamachy kolejowe i
akcje podobne, kompania za� wydzielona (kt�ra z czasem otrzyma�a kryptonim
"Parasol") tworzy�a grup� dywersyjn� drug�, przeznaczon� specjalnie do
walki z gestapo. Oczywi�cie te dwa rodzaje specjalizacji nie wyczerpywa�y
�wczesnych form walki zbrojnej. Wystarczy przypomnie� bojow� prac�
oddzia��w partyzanckich rozrzuconych po lasach.
Walka z gestapo sta�a si� w po�owie 1943 r. piek�c� konieczno�ci�. Nade
wszystko w Warszawie. Aparat wroga zosta� tu tak bardzo rozbudowany, i�
czas by� najwy�szy przyst�pi� do psucia tej maszyny. A ponadto Warszawa
by�a najbardziej podminowan� stolic� w okupowanej Europie. Hitlerowska
policja polityczna, gestapo, skoncentrowa�a tu oddzia�y i ludzi
najbezwzgl�dniejszych, najtwardszych. Tote� nigdzie chyba okrucie�stwo
gestapowskie nie hula�o tak, jak w Warszawie i nigdzie konieczno��
reflektuj�cej okupanta pomsty nie by�a tak pilna, jak w Warszawie.
Walka z gestapo zosta�a zlecona trzeciej kompanii Grup Szturmowych,
oddanej pod dow�dztwo oficera Kedywu do zlece� specjalnych, P�uga. I
w�a�ciwie m�wi�c kompania trzecia sta�a si� dzie�em jego r�k. Zast�pc� swym
mianowa� P�ug Jerzego Zborowskiego-Jeremiego. Nominacja by�a naturaln�
konsekwencj� tego faktu, �e gdy jeszcze za �ycia Zo�ki dobierano z Grup
Szturmowych dru�yny do przysz�ej kompanii wydzielonej, Zo�ka na ich szefa
wyznaczy� Jeremiego, dow�dc� najliczniejszej grupy tego zespo�u.
Ju� przy pierwszym, wst�pnym omawianiu zada� kompanii P�ug o�wiadczy�:
- Ustali�em w Kedywie, �e kompania nasza b�dzie u�ywana wy��cznie do
akcji na gestapo i SS. Nie zostaniemy nigdy u�yci do wykonywania wyrok�w na
rodzimej kanalii.
- Jeste�my panu za to ogromnie wdzi�czni - powiedzia� Jeremi. A po chwili
doda� z u�miechem: - Kat jest wprawdzie te� instytucj� dzi� potrzebn�, ale
my ju� wolimy niszczy� prawdziwego wroga.
Ograniczenie dzia�a� kompanii i w og�le oddzia��w szaroszeregowych tylko
do akcji przeciwko si�om zbrojnym i policyjnym niemieckim zawdzi�czano
"Dyrektorowi" Kedywu - Nilowi, kt�ry wczuwa� si� doskonale w potrzeby
wychowawczo-wojskowe tej m�odzie�y. Nie chodzi�o o zaoszcz�dzenie m�odzie�y
szaroszeregowej "brudnej roboty", jak to b��dnie napisa� po wojnie kto� nie
obeznany z faktami. My�l przewodnia tej decyzji by�a inna: wysun�� oddzia�y
Grup Szturmowych do walki r�wnego z r�wnym, do walki z prawdziwie gro�nym
wrogiem.
Jeremi w ramach Petu - samokszta�ceniowej organizacji m�odzie�y szk�
�rednich - wszed� przed paroma laty, podobnie jak Andrzej Morro, do Szarych
Szereg�w. Obydwaj ju� w Pecie przyja�nili si� ze sob�. Gdy organizacja
rozros�a si� i zasz�a konieczno�� podzielenia jej na dwie grupy - �oliborz
i Mokot�w - Jeremi zosta� "starszym" �oliborza, Andrzej za� - Mokotowa.
Ka�dy z nich rozwin�� sw� grup� do czterech sekcji i ka�dy usi�owa�
postawi� referaty w sekcjach i dyskusje na dobrym poziomie. Jeremi ws�awi�
si� cyklem obejmuj�cym rozwa�ania o charakterze narodowym Polak�w i pr�b�
samookre�lenia - pod tym k�tem widzenia - wad i b��d�w pope�nianych przez
ch�opc�w i dziewcz�ta. Andrzej natomiast zas�yn�� z cyklu wyk�ad�w o
sytuacji gospodarczo-spo�ecznej Polski, do kt�rych sporz�dzona zosta�a przy
pomocy kierownika Petu - Rafa�a - imponuj�ca bibliografia. Napi�cie
wsp�zawodnictwa mi�dzy "�oliborzem" Jeremiego i "Mokotowem" Andrzeja Morro
powsta�o jesieni� 1941 r., gdy Pet rozpocz�� w ramach organizacji "Wawer"
cotygodniowe akcje ma�ego sabota�u i gdy wkr�tce potem zespoli� si� z
Szarymi Szeregami i w ich ramach przyst�pi� do akcji dywersyjnych.
Andrzeja Morro cechowa�a pewna reprezentacyjno��, barwno�� i
b�yskotliwo�� - jego posta� przyci�ga�a bardziej wzrok i przez pewien czas
przesuwa� si� on przez �ycie szaroszeregowe o krok przed Jeremim. A� nagle
- by�o to w okresie reorganizowania Grup Szturmowych - pewien zabawny
wypadek odwr�ci� szanse obydwu m�odych ludzi.
Kt�rego� wieczoru Jeremi p�dzi� do swego domu na �oliborzu. Zbli�a�a si�
godzina policyjna. Gdy skr�ca� za r�g ulicy - natkn�� si� nosem w nos na
patrol niemiecki, przeprowadzaj�cy "modne" w�wczas ma�e, wieczorowe ob�awy.
Warkliwe: Hande hoch! i oto Jeremi stoi w bramie twarz� do �ciany, z
podniesionymi do g�ry r�koma, a za nim �andarm z karabinem. Po chwili dwaj
inni �andarmi oddalaj� si� o kilkadziesi�t krok�w, aby zagarn�� nast�pnych
przechodni�w. W�wczas Jeremi, tak jak sta� z podniesionymi r�koma, skr�ca
si� nagle i wali Niemca w �eb z takim rozmachem, �e Niemiec, jego karabin i
he�m rozlatuj� si� na trzy strony po chodniku ulicy. Wrzask, gwizdki,
strza�y - ale zbawczy labirynt zadrzewionych uliczek willowych wch�ania
umykaj�c� posta�. Patrol klnie szpetnie i zawraca w kierunku ludniejszej
cz�ci �oliborza, frasobliwie spogl�daj�c na masuj�cego sobie skro�
"kamerada".
Przygoda �oliborska przynios�a Jeremiemu na pewien czas s�aw� w "Zo�ce" i
kompanii wydzielonej. Chodzi� - jak sam o sobie mawia� - "w promieniach
s�awy". Praw� d�o� manifestacyjnie owija� w kraciasty; bawe�niany szalik i
z g�ry spogl�da� na Andrzeja. A gdy w rozkazie Kedywu przypiecz�towuj�cym
reorganizacj� Grup Szturmowych podano nominacj� Jeremiego na zast�pc�
dow�dcy kompanii wydzielonej, przy r�wnoczesnym mianowaniu Andrzeja Morro
dow�dc� plutonu w innej kompanii, po plutonach gruchn�a plotka, i�
najlepszy spos�b na awans to walni�cie �andarma w ucho!
Jeremi by� m�odym, dwudziestoletnim cz�owiekiem. P�ug natomiast -
prze�o�ony Jeremiego - by� m�czyzn� w pe�ni si� (liczy� chyba oko�o 35
lat). W wojsku s�u�y� od pocz�tku wojny i przeszed� bardzo staranne
przeszkolenie dywersyjne pod kierunkiem specjalist�w angielskich.
Jeremi nie zna� �wiata poza Polsk�, P�ug kilka lat sp�dzi� w krajach
anglosaskich. Jeremi zna� Warszaw�, w kt�rej wyr�s� i wychowa� si�, jak
w�asn� kiesze�, P�ug za� zosta� zrzucony na spadochronie przed rokiem i
dopiero w tym czasie po raz pierwszy zamieszka� w Warszawie. Jeremi by�
uczuciowy, w czasie rozmowy podnieca� si�, gestykulowa� �ywo. W my�lach i
dzia�aniach by� rzutki, energiczny, bystry. P�ug przej�� angielsk�.flegm� i
tak zdumiewaj�ce opanowanie w s�owach i ruchach, �e ch�opcy - znaj�c go od
wielu miesi�cy - wci�� patrzyli na� z podziwem.
Tylko w chwilach krytycznych, gdy wa�y�y si� losy �ycia, obydwaj ci
ludzie, zadaj�c pod�wiadomie gwa�t swoim naturom, stawali si� zaprzeczeniem
jakby samych siebie: Jeremi nabiera� w�wczas czujnej rozwagi i ostro�no�ci,
P�ug za� stawa� si� uosobieniem bystro�ci i ostrej, natychmiastowej
decyzji.
Gdy szli razem ulic� - Jeremi niski, nie dbaj�cy o ubi�r, w nie
oczyszczonych butach, od dawna nie strzy�ony, zapalczywie dyskutuj�cy w
b�yskach swych okular�w, a obok niego spokojny, ma�om�wny, prosty jak
�wieca, starannie ubrany m�czyzna z lask� w r�ku, w spodniach zawsze
dok�adnie wyprasowanych, z w�a�ciwie dobranym krawatem - zdawa�o si�, �e
id� obok siebie dwa zupe�ne przeciwie�stwa.
A mo�e dwa typy ludzkie wzajemnie si� uzupe�niaj�ce?
Raczej to drugie! M�ody podziwia� starszego, starszy ceni� m�odego.
Wiedzieli, �e jeden bez drugiego jest czym� niezupe�nym, �e razem, we
dw�jk�, stanowi� instrument niemal doskona�y. Oczywi�cie w pracy
organizacyjnej i jako autorytet wojskowy wytrawny P�ug g�rowa� znacznie nad
Jeremim, ale w ruchliwo�ci, sprawno�ci fizycznej i bystrej orientacji
Jeremi by� bezkonkurencyjny; a przy tym by� naturalnym przyw�dc�
koleg�w-petowc�w.
Rozkazem Kedywu - kierownictwa Dywersji - skoncentrowani wy��cznie na
walce z gestapo, szybko i sprawnie montowali aparat do tych delikatnych
zada�. Mieli ju� zreszt� z poprzedniego okresu troch� do�wiadczenia. Teraz
w��czy� si� do tych prac doskona�y partner - porucznik Rayski, mianowany
oficerem wywiadu dywersyjnego kompanii wydzielonej. Rayski sw� karier� u
P�uga zacz�� od nie�atwego "rozpracowania" Franza Burckla. Akcja ta
stanowi�a pierwsze powa�ne zadanie kompanii wydzielonej.
Odpowiedzialno�� zadania polega�a nie tyle na tym, �e chodzi�o o s�ynnego
na ca�� Warszaw� zast�pc� komendanta Pawiaka, dowodz�cego jedn� z dw�ch
zmian za�ogi tego olbrzymiego wi�zienia, SS-oberscharfuhrera Burckla,
znanego z sadystycznego zn�cania si� nad wi�niami politycznymi. Du�a
odpowiedzialno�� akcji wi�za�a si� z miejscem, na kt�rym mia�a si�
rozegra�. Trzeba by�o rzecz wykona� w rejonie ulicy Litewskiej, tylko
bowiem na tym terenie rozpoznano sta�e ruchy Burckla. Rejon Litewskiej by�
miejscem wyj�tkowo nieprzyjemnym, miejscem bezpo�redniego s�siedztwa z
central� gestapo na Szucha. Kr�ci�o si� tu mn�stwo Niemc�w umundurowanych i
po cywilnemu. W pobli�u by�o kilka posterunk�w policji niemieckiej i
wojska.
Dochodzi godzina dziewi�ta pi��dziesi�t pi�� rano. Jeremi, kt�ry
osobi�cie dowodzi akcj�, stoi na przystanku tramwajowym przy rogu
Marsza�kowskiej i Oleandr�w. Patrzy w stron� ulicy Oleandr�w, gdzie mieszka
Burckl. St�d nale�y si� go spodziewa�. W pobli�u Jeremiego - m�ody cz�owiek
z wywiadu. Kilkana�cie krok�w dalej opar� si� o mur domu jaki�
melancholijny skrzypek, trzymaj�c pod pach� zamkni�ty futera� skrzypiec. W
s�siedniej bramie i na przeciwleg�ym przystanku u wylotu Litewskiej - dw�ch
m�odych, nie zwracaj�cych wzajem na siebie uwagi, ludzi.
W pewnej chwili wywiadowca �ar wskazuje Jeremiemu g�ow� i wzrokiem: Ten
tam, gruby, kr�py, po cywilnemu, z kobiet� i z psem.
Serce zaczyna wali� w piersi Jeremiego, lecz naraz - zamiera. Do
przeciwleg�ego przystanku u wylotu Litewskiej; przy kt�rym stoi Bronek Lot,
zbli�a si� trzech �andarm�w. R�wnocze�nie od placu Zbawiciela nadje�d�a na
dw�ch motocyklach lotny patrol schupo, a z placu Unii Lubelskiej wy�ania
si� tramwaj, kt�rego przednia platforma jest ca�a zielona od mundur�w
policji niemieckiej. Co za diabelna koncentracja przeszk�d! I w tym
momencie Burckl wchodzi w Marsza�kowsk�...
Wir rozpaczliwych my�li! Szarpi�ca bezwola wahania... Oddech zamar� i
oczy zdaj� si� wychodzi� z orbit... Jeremi widzi zbli�aj�c� si� nalan�,
obrz�k�� twarz, ponure spojrzenie, kapelusz nasuni�ty na czo�o, pot�ne
pi�ci. Ale w tym�e u�amku sekundy widzi wszystkich swoich na w�a�ciwych
miejscach. Zapada decyzja: robi�!
Jeremi opuszcza przystanek i idzie przez jezdni� przed Niemcem. Jest to
um�wiony znak na rozpocz�cie akcji. Teraz ju� nic nie mo�e powstrzyma�
biegu wypadk�w.
Bronek Lot, kt�ry wsp�lnie z Jeremim ma wykona� wyrok Kierownictwa Walki
Podziemnej, przechodzi na drug� stron� Litewskiej, jakby na spotkanie
Jeremiego. Wymija trzech czekaj�cych na tramwaj �andarm�w. Odbezpiecza pod
p�aszczem pistolet. Burckl coraz bli�ej.
Seria kr�tkich, suchych strza��w!
Ulica zamiera w zaskoczeniu. Burckl s�ania si� i pada. Przechodnie w
pop�ochu biegn� do bram. Nadje�d�aj�cy tramwaj ostro, zgrzytliwie hamuje.
�andarmi i patrol motocyklowy si�gaj� po bro�.
Jeremi ze stenem w d�oni podbiega do Bronka:
- Ubezpieczam, rewiduj!
Bronek schyla si� nad Burcklem w poszukiwaniu dokument�w. Jeremi,
uprzedzaj�c �andarm�w, naciska spust. Strumie� pocisk�w leci w kierunku
przystanku. Jeden �andarm pada. Reszta biegnie za w�z tramwajowy. Z wozu
wysypuj� si� zieloni, dobywaj�c w po�piechu bro�. Patrol motocyklowy
rozpoczyna ogie� od strony alei Pi�sudskiego: sze�ciu schupowc�w wali
chaotycznie, lecz g�sto, z sze�ciu luf.
Nagle - zupe�ne zaskoczenie Niemc�w: melancholijny skrzypek pod murem, na
kt�rego nikt nie zwraca uwagi, otwiera futera�, dobywa pistolet maszynowy i
ze zdumiewaj�cym spokojem, celnie, uwa�nie bije w motocyklist�w. Tamci
chroni� si� szybko za motory. Niestety, teraz zaczynaj� nerwowy ogie�
zieloni, kt�rzy schronili si� za tramwaj.
- Ju�? - pyta Jeremi. Dostrzega w r�ku Bronka papiery, nie czekaj�c wi�c
odpowiedzi, strzela jeszcze kilkakrotnie do SS-man�w nadbiegaj�cych ulic�
Litewsk�.
Gdzie� z bramy os�aniaj�c bieg Jeremiego i Bronka strza�y K�dziora
trzymaj� w miejscu skrytych za tramwajem Niemc�w. Paru broczy krwi�. Na
jezdni przy Litewskiej le�y we krwi dw�ch �andarm�w. K�dzior jest �wietnie
ustawiony, strzela uwa�nie.
Pot�ny wybuch - i g�sty kurz z dymem. To skrzypek Dietrich rzuci�
filipink�, wydobyt� z tego� niezwyk�ego futera�u skrzypcowego, w zbit�
gromad� zielonych za tramwajem. Pop�och, j�ki.
M�odzi ludzie biegn� w kierunku alei Pi�sudskiego, gdzie czeka samoch�d.
Motor jest ju� w��czony. Kierowca Konrad podrywa maszyn�, gdy ostatni
bojowiec wskoczy� w drzwiczki wozu. Widz� jeszcze, jak z Litewskiej wybiega
jaki� gestapowiec, repetuj�cy po�piesznie bro� i pada ugodzony przez
Jeremiego w brzuch. Muzyk, przykl�kn�wszy w aucie, wodzi luf� pistoletu
wsz�dzie tam, gdzie dostrzega niebezpiecze�stwo.
Samoch�d zatacza kr�tki zakos. W pe�nym biegu skr�ca w alej�
Pi�sudskiego, niemal ocieraj�c si� o patrol motocyklowy. Niemcy s� jednak
zbyt podenerwowani. Ich kule nie s� c