8504
Szczegóły |
Tytuł |
8504 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8504 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8504 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8504 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Powie�ci ROBERTA LUDLUMA
w Wydawnictwie Amber
DOKUMENT MATLOCKA
DROGA DO OMAHA
DZIEDZICTWO SCARLATTICH
ILUZJA SKORPIONA
KL�TWA PROMETEUSZA
KRUCJATA BOURNE'A
MANUSKRYPT CHANCELLORA
MOZAIKA PARSIFALA
OPCJA PARYSKA
PAKT HOLCROFTA
PLAN IKAR
PROGRAM HADES
PROTOKӣ SIGMY
PRZESY�KA Z SALONIK
PRZYMIERZE KASANDRY
SPADKOBIERCY MATARESE'A
SPISEK AKWITANII
STRA�NICY APOKALIPSY
TESTAMENT MATARESE'A
TO�SAMO�� BOURNE'A
TRANSAKCJA RHINEMANNA
TREVAYNE
ULTIMATUM BOURNE'A
WEEKEND Z OSTERMANEM
ZDRADA TRISTANA
ZEW HALIDONU
ZLECENIE JANSONA
ROBERT LUDLUM
ZDRADA TRISTANA
Przek�ad JAN KRASKO
AMBER
Tytu� orygina�u THE TRISTAN BETRAYAL
Redaktorzy serii
MA�GORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja techniczna ANDRZEJ W1TKOWSKI
Korekta
RENATA KUK
EL�BIETA STEGLI�SKA
Ilustracja na ok�adce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER
Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stron� Internetu
http://www.amber.sm.pl
http://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright � 2003 by Myn Pyn LLC. All rights reserved.
For the Polish edition Copyright � 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-1542-0
Moskwa, sierpie� 1991
Elegancka czarna limuzyna zaopatrzona w kuloodporne, laminowane poliw�glanem szyby, w samonape�niaj�ce si� opony i w ceramiczn� karoseri�, podw�jnie wzmocnion� ceramiczno-stalowymi p�ytami pancernymi, wjecha�a do Lasu Bisewskiego na po�udniowo-zachodnim kra�cu miasta. Rzuca�a si� tu w oczy, bo las by� prastary, dziewiczy, poprzetykany k�pami brz�z i osik, g�sto poro�ni�ty sosnami, wi�zami i klonami; kojarzy� si� z epok� kamienia �upanego, kiedy to sp�aszczonymi przez lodowiec r�wninami w�drowali my�liwi, kt�rzy w�r�d roj�cych si� tu drapie�nik�w z prymitywnym oszczepem w r�ku polowali na gigantyczne mamuty. Opancerzony lincoln Continental by� symbolem zupe�nie innej cywilizacji, cywilizacji naznaczonej innego rodzaju przemoc�, epoki snajper�w i terroryst�w uzbrojonych w pistolety maszynowe i granaty od�amkowe.
Moskwa by�a obl�ona. By�a stolic� supermocarstwa na kraw�dzi upadku. Klika twardog�owych komunist�w sposobi�a si� do zawr�cenia kraju z drogi reform. Do miasta �ci�gni�to tysi�ce �o�nierzy gotowych strzela� do niewinnych cywil�w. Kutuzowskim Prospektem i szos� Mi�sk� ci�gn�y kolumny czo�g�w i transporter�w opancerzonych. Czo�gi otoczy�y ratusz, stacj� telewizyjn�, gmach parlamentu, stan�y przed redakcjami gazet. Radio nadawa�o wy��cznie dekrety puczyst�w, kt�rzy nazwali si� Pa�stwowym Komitetem Stanu Wyj�tkowego. Po latach kroczenia w stron� demokracji Zwi�zkowi Radzieckiemu grozi� powr�t do mrocznej epoki pa�stwa totalitarnego.
5
W limuzynie siedzia� starszy siwow�osy m�czyzna o arystokratycznych rysach twarzy. By� to ambasador Stephen Metcalfe, symbol ameryka�skiego establishmentu, doradca Franklina D. Roosevelta i pi�ciu ameryka�skich prezydent�w, kt�rzy zasiadali w Gabinecie Owalnym po nim, milioner, kt�ry po�wi�ci� �ycie s�u�bie dla rz�du. Ambasador - by� to tytu� czysto honorowy, gdy� Metcalfe przeszed� ju� na emerytur� - zosta� pilnie wezwany do Moskwy przez starego przyjaciela, cz�owieka z naj�ci�lejszego kr�gu radzieckiej w�adzy pa�stwowej. Nie widzieli si� od kilkudziesi�ciu lat: ich znajomo�� by�a g��bok� tajemnic�, pilnie skrywan� zar�wno w Moskwie, jak i w Waszyngtonie. To �e Kurwenal - taki mia� pseudonim - nalega� na spotkanie na odludziu, by�o do�� niepokoj�ce, lecz z drugiej strony �yli w niespokojnych czasach.
G��boko zamy�lony i wyra�nie zdenerwowany ambasador wysiad� z samochodu, dostrzeg�szy swego przyjaciela, trzygwiazdkowego genera�a; genera� mia� protez� i szed� ku niemu, mocno kulej�c. Ambasador zlustrowa� okolic� wprawnym okiem i krew �ci�a mu si� w �y�ach.
Mi�dzy drzewami dostrzeg�jaki� ruch. Cz�owiek. Jeden, drugi i... trzeci! Obserwowano ich! Zostali namierzeni! Otoczeni!
Grozi�a im katastrofa!
, Ambasador chcia� krzykn��, ostrzec przyjaciela, lecz w tej samej chwili dostrzeg� refleks �wiat�a odbitego od lunetki karabinu snajperskiego. Zasadzka! Wpadli w zasadzk�!
Przera�ony zawr�ci� i nie zwa�aj�c na b�l dotkni�tych artretyzmem n�g, pobieg� do limuzyny. Nie mia� ochroniarzy; zawsze podr�owa� bez nich. Mia� tylko kierowc�, nieuzbrojonego �o�nierza piechoty morskiej z ambasady.
Raptem tamci ruszyli. Wybiegli ze wszystkich stron naraz, uzbrojeni po z�by �o�nierze w czarnych mundurach polowych i czarnych beretach na g�owie. Gdy otoczyli go i zatrzymali, zacz�� si� szarpa�, lecz nie by� ju� m�ody, o czym nieustannie musia� sobie przypomina�. Chryste, to porwanie? Bior� mnie jako zak�adnika? Ochryp�ym g�osem krzykn�� do kierowcy.
�o�nierze zaprowadzili go do opancerzonego rosyjskiego zi�a. Wystraszony wsiad� i stwierdzi�, �e czekaju� tam jego przyjaciel, trzygwiazdkowy genera�.
- Co to, do diab�a, znaczy? - warkn��, powoli dochodz�c do siebie.
- Bardzo ci� przepraszam - odrzek� Rosjanin. - �yjemy w niepew
nych, niebezpiecznych czasach i nie chcia�em, �eby co� ci si� sta�o, na
wet tu, w tych lasach. To moi ludzie, antyterrory�ci. S�u�� pod moim
dow�dztwem. Jeste� zbyt wa�ny, �eby nara�a� ci� na niebezpiecze�stwo.
6
Metcalfe u�cisn�� mu r�k�. Genera� mia� osiemdziesi�t lat i siwe w�osy, lecz profil mu si� nie zmieni� i wci�� by� orli, drapie�ny jak dawniej. Da� znak kierowcy i ruszyli.
- Dzi�kuj�, �e przyjecha�e�. Wiem, �e moje pilne wezwanie zabrzmia
�o tajemniczo.
- Domy�li�em si�, �e chodzi o pucz - odrzek� Metcalfe.
- Sytuacja rozwija si� szybciej, ni� oczekiwali�my - powiedzia� cicho
genera�. - Dostali b�ogos�awie�stwo Diri�ora, Dyrygenta. Przejmuj� w�a
dz� i chyba nie zdo�amy ich powstrzyma�.
- Moi przyjaciele z Bia�ego Domu obserwuj� was z wielkim niepoko
jem. Ale maj�zwi�zane r�ce: Rada Bezpiecze�stwa Narodowego uwa�a,
�e interwencja doprowadzi�aby do konfliktu nuklearnego.
- I s�usznie. Ci ludzie chc� obali� Gorbaczowa. Nie cofn� si� przed
niczym. Widzia�e� te czo�gi? Wystarczy tylko, �eby kazali otworzy� ogie�,
zaatakowa� cywil�w. To b�dzie rze�. Zgin� tysi�ce ludzi. Ale rozkaz nie
zostanie wydany, dop�ki nie zatwierdzi go Diri�or. Wszystko zale�y od
niego. Jest ich podpor�, filarem. Jest najwa�niejszy.
- Nale�y do puczyst�w?
- Nie. To szara eminencja Kremla, cz�owiek, kt�ry poci�ga za sznurki
w absolutnej tajemnicy. Nie zobaczysz go na �adnej konferencji praso
wej; dzia�a ukradkiem. Ale tak, sympatyzuje z nimi. Bez niego nie maj�
szans. Lecz je�li ich poprze, przejm� w�adz� i w Rosji ponownie zapanu
je stalinowska dyktatura. �wiat stanie na kraw�dzi wojny nuklearnej.
- Ale w�a�ciwie po co mnie wezwa�e�? - spyta� Metcalfe. - I dlaczego
akurat mnie?
Genera� odwr�ci� g�ow� i w jego oczach ambasador dostrzeg� strach.
- Bo tylko tobie ufam. Bo tylko ty masz szans� przekona� Diri�ora.
- Niby dlaczego mia�by mnie pos�ucha�?
- Chyba wiesz dlaczego - odrzek� cicho genera�. - Potrafisz zmieni�
bieg historii. Obaj wiemy, �e ju� to kiedy� zrobi�e�.
7
Rozdzia� 1
Pary�, listopad 1940
Miasto �wiat�a ton�o w ciemno�ciach. Odk�d p� roku wcze�niej hitlerowcy najechali i podbili Francj�, ta najpi�kniejsza metropolia �wiata wyludni�a si� i wymar�a. Opustosza�y sekwa�skie bulwary. �uk Triumfalny i Place de PEtoile - te wspania�e, powszechnie znane, jarz�ce si� �wiat�ami miejsca- by�y teraz ciemne, pos�pne i opuszczone. Na wierzcho�ku wie�y Eiffla, gdzie jeszcze niedawno �opota�a tr�jkolorowa francuska flaga, powiewa�a flaga ze swastyk�.
Pary� pogr��y� si� w ciszy. Na ulicach nie by�o ani samochod�w, ani taks�wek. Wi�kszo�� lepszych hoteli zaj�li hitlerowcy. Nie by�o ju� hulanek, nie by�o libacji, umilk� �miech wieczornych spacerowicz�w. Znikn�y nawet ptaki, ofiary dymu i opar�w p�on�cej benzyny z pierwszych dni hitlerowskiej agresji.
Wi�kszo�� ludzi nie wychodzi�a wieczorem z domu. Bali si� okupanta, godziny policyjnej, bali si� narzuconych przez Niemc�w rozporz�dze�, �o�nierzy Wehrmachtu w zielonych mundurach, patroluj�cych ulice z pistoletami i d�ugimi bagnetami na karabinach. W tym dumnym niegdy� mie�cie zapanowa�y rozpacz, g��d i strach.
Nawet arystokratyczna aleja Focha, ta najszersza, najwspanialsza ulica Pary�a, pe�na eleganckich bia�ych dom�w i pa�acyk�w, wygl�da�a pos�pnie i przygn�biaj�co. W nocy hula� na niej tylko wiatr.
Wygl�da�a pos�pnie, lecz nie ca�a.
W jednym ze stoj�cych przy niej hoteli jarzy�y si� �wiat�a. Z wn�trza dochodzi�a przyt�umiona muzyka orkiestry swingowej. Dobiega�o
11
pobrz�kiwanie porcelanowych talerzy i kryszta�owych kieliszk�w, podekscytowane g�osy i beztroski �miech. By�a to wyspa uprzywilejowanego luksusu, tym bardziej rzucaj�ca si� w oczy, �e le�a�a na czarnym oceanie biedy i poni�enia.
Hotel de Chatelet by� okaza�� rezydencj� hrabiego Maurice'a Leona Philippe'a du Chatelet i jego �ony, legendarnej, niezwykle wytwornej Marie-Helene. Hrabia du Chatelet, bogaty przemys�owiec, by� ministrem w marionetkowym rz�dzie Vichy. Ale przede wszystkim s�yn�� z hucznych przyj��, kt�re pomaga�y tout Paris przetrwa� mroczne dni okupacji.
Zaproszenie na przyj�cie w Hotel de Chatelet by�o przedmiotem zazdro�ci ca�ej paryskiej socjety, czym�, czego pragn�o si� i na co czeka�o dniami i tygodniami. Zw�aszcza teraz, gdy brakowa�o �ywno�ci, gdy �ywno�� t� racjonowano, gdy zdobycie prawdziwej kawy, mas�a czy sera graniczy�o z cudem, gdy tylko zamo�ni i dobrze ustosunkowani mogli kupi� mi�so i warzywa. Zaproszenie na koktajl do pa�stwa Chatelet oznacza�o po prostu jedzenie, by�o okazj�, �eby si� do syta napcha�. Tu, w tym pi�knym domu, nic nie wskazywa�o na to, �e Pary� jest miastem n�dzy i ub�stwa.
Przyj�cie trwa�o ju� od d�u�szego czasu i w�a�nie si� rozkr�ca�o, gdy kamerdyner wprowadzi� do sali bardzo sp�nionego go�cia.
Go�� �w by� m�czyzn�- niezwykle przystojnym m�czyzn�. Dobija� trzydziestki, mia� d�ugie czarne w�osy, du�e br�zowe, figlarne oczy i orli nos. Wysoki, barczysty i atletycznie zbudowany, odda� p�aszcz maitre d"hotel, skin�� mu g�ow�, u�miechn�� si� i powiedzia�:
- Bonsoir, merci beaucoup.
Znano go jako Daniela Eigena. Od dw�ch lat pomieszkiwa� w Pary�u, nale�a� do kr�gu miejscowej elity towarzyskiej i bywa� na najwi�kszych przyj�ciach. Poniewa� wszyscy wiedzieli, �e jest bogatym Argenty�czykiem i w dodatku kawalerem, by� bardzo dobr� parti�.
- Och, Daniel, kochanie moje - wymrucza�a Marie-Helene du Chate
let, gdy wszed� do zat�oczonej sali balowej. Orkiestra gra�a najnowszy
przeb�j, How High the Moon. Madame du Chatelet dostrzeg�a go ze �rodka
sali i ruszy�a do drzwi z wylewno�ci�, kt�r� zazwyczaj obdarza�a jedynie
multimilioner�w oraz ludzi niezwykle wp�ywowych, takich jak cho�by
ksi��� i ksi�na Windsor czy niemiecki gubernator Pary�a. Wytworna
i wci�� bardzo atrakcyjna, mia�a pi��dziesi�t kilka lat i pi�kne piersi. Tego
wieczoru wyst�pi�a w czarnej, mocno wydekoltowanej sukni od Balen-
ciagi i by�a wyra�nie zachwycona widokiem m�odego go�cia.
Gdy Daniel uca�owa� j� w oba policzki, przyci�gn�a go bli�ej i konspiracyjnym szeptem powiedzia�a:
12
- Tak si� ciesz�, �e mog�e� wpa��. Ba�am si� ju�, �e nie przyjdziesz.
- Mia�bym nie przyj�� na przyj�cie w Hotel de Chatelet? My�li pani, �e
odebra�o mi rozum? - Wyj�� zza plec�w ma�e pude�ko owini�te b�ysz
cz�cym papierem. - To dla pani, Madame. Ostatni flakonik w Pary�u.
Marie-Helene du Chatelet rozpromieni�a si� jak s�o�ce. Wzi�a pude�eczko, niecierpliwie rozerwa�a papier i jej oczom ukaza�a si� kwadratowa buteleczka perfum Guerlaina. G�o�no wci�gn�a powietrze.
- Vol de Nuit! Przecie�... przecie� tego nie mo�na nigdzie kupi�!
- W�a�nie - odrzek� z u�miechem Eigen. -Nie mo�na.
- Danielu! Jeste� taki s�odki, taki troskliwy. Sk�d wiedzia�e�, �e to moje
ulubione?
Eigen skromnie wzruszy� ramionami.
- Mam sw�j wywiad, Madame.
Pani du Chatelet zmarszczy�a brwi i �artobliwie pogrozi�a mu palcem.
- I zdoby�e� dla nas dom perignona. Doprawdy, jeste� zbyt hojny. Ciesz� si�, �e przyszed�e�, kochanie. M�odzi, przystojni m�czy�ni s� dzisiaj jak na lekarstwo. Wybacz, je�li kilka z obecnych tu pa� zemdleje na tw�j widok. Oczywi�cie mam na my�li te, kt�rych jeszcze nie podbi�e�. - Ponownie zni�y�a g�os. � Jest tu Yvonne Printemps. Przysz�a z Pierre'em Fransayem, ale co� mi m�wi, �e znowu poluje, wi�c lepiej uwa�aj. -Yvonne Printemps by�a s�ynn� gwiazd� francuskich musicali. - Jest i Coco Chanel ze swoim nowym kochankiem, tym Niemcem, z kt�rym mieszka w Ritzu. Znowu gl�dzi o �ydach. Doprawdy, to zaczyna by� nudne.
Eigen wzi�� kieliszek szampana ze srebrnej tacy, kt�r� us�u�nie podsun�� mu kelner, i rozejrza� si� po olbrzymiej sali: pi�kny, stary parkiet, bia�o-z�ota boazeria, wspania�e gobeliny, zapieraj�cy dech w piersi sufit malowany r�k� tego samego artysty, kt�ry zdobi� p�niej sufity w Wersalu.
Lecz bardziej ni� wystr�j wn�trza interesowali go obecni w sali go�cie. Rozpozna� w t�umie kilka znajomych twarzy. Jak zwykle by�o w�r�d nich sporo znakomito�ci: Edith Piaf, kt�ra bra�a za wyst�p dwadzie�cia tysi�cy frank�w, Maurice Chevalier oraz s�ynne gwiazdy francuskiego ekranu, kt�re pracowa�y obecnie w niemieckiej wytw�rni Continental, graj�c w filmach zatwierdzonych przez Goebbelsa. By�a tam r�wnie� grupka wszelkiej ma�ci pisarzy, malarzy i muzyk�w, kt�rzy nigdy nie przepuszczali okazji, �eby napi� si� i porz�dnie naje��. Jak zawsze przyszli te� francuscy i niemieccy bankierzy oraz przemys�owcy wsp�pracuj�cy z marionetkowym rz�dem Vichy.
No i oczywi�cie niemieccy oficerowie, tak widoczni w kr�gach towarzyskich okupowanego Pary�a. Wszyscy byli w mundurach; wielu nosi�o
13
pretensjonalne monokle i ma�y w�sik a la Fiihrer. Wojskowy gubernator miasta, genera� Otto von Stiilpnagel. Niemiecki ambasador we Francji, Otto Abetz, i m�oda Francuzka, jego �ona. Kommandant von Gross-Paris, stary genera� Ernst von Schaumburg, kt�rego ze wzgl�du na kr�tko ostrzy�one w�osy i pruskie maniery nazywano Br�zow� Ska��.
Eigen dobrze ich wszystkich zna�. Widywa� ich regularnie w salonach takich jak ten, ale co wa�niejsze, oddawa� im liczne przys�ugi. Niemieccy panowie Francji nie tylko tolerowali czarny rynek - oni tego rynku potrzebowali jak ka�dy, jak wszyscy. Bo gdyby nie czarny rynek, sk�d wzi�liby �agodny krem do demakija�u albo puder dla swoich �on czy kochanek? Sk�d wytrzasn�liby butelk� armagnaca? Nawet nowi w�adcy Francji cierpieli z powodu wojennych niedostatk�w.
Dlatego handlarze tacy jak Daniel Eigen zawsze byli w cenie.
Kto� delikatnie szarpn�� go za r�kaw. Eigen natychmiast rozpozna� l�ni�ce od brylant�w palce swojej by�ej kochanki, Agnes Vieillard. Chocia� przej�� go nag�y l�k, odwr�ci� si� i rozpromieni�. Nie widzia� jej od wielu miesi�cy.
By�a �adn�, drobn� kobiet� o jaskraworudych w�osach i mia�a m�a, Didiera, wa�nego przedsi�biorc�, handlarza amunicj� i w�a�ciciela koni wy�cigowych. Daniel pozna� t� urocz�, cho� rozbuchan� seksualnie istotk� na wy�cigach w Longchamps, gdzie mia�a prywatn� lo��. Jej m�� bawi� wtedy w Vichy i doradza� francuskim marionetkom. Przedstawi�a si� bogatemu, przystojnemu Argenty�czykowi jako �wojenna wdowa". Ich romans, nami�tny, cho� kr�tki, trwa� do chwili powrotu m�a do Pary�a.
- Agnes, ma cheriel Gdzie� ty si� podziewa�a?
- Ja? Chyba raczej ty. Nie widzia�am ci� od tamtego wieczoru u Maksi
ma. - Zako�ysa�a lekko biodrami w takt jazzowej wersji Imaginalion.
- Wiecz�r u Maksima - odrzek� Daniel. - Jak�e m�g�bym zapomnie�?
- doda�, cho� ledwo go pami�ta�. - By�em potwornie zaj�ty. Bardzo ci�
przepraszam.
- Zaj�ty? Danielu, przecie� ty nigdzie nie pracujesz - odpar�a z nagan�
w g�osie.
- M�j ojciec zawsze powtarza�, �e powinienem znale�� sobie po�y
teczne zaj�cie. Ale Francja jest teraz pod okupacj�, wi�c ju� chyba nie
musz�.
Agnes Vieillard pokr�ci�a g�ow� i gniewnie nachmurzy�a czo�o, �eby ukry� mimowolny u�miech. Nachyli�a si� ku niemu i powiedzia�a:
- Didier znowu wyjecha� do Vichy. A tutaj jest za du�o Boches. Mo�e
st�d uciekniemy? I pojedziemy do Jockey Clubu. U Maksima bywaj�
teraz same szkopy. - M�wi�a szeptem: porozwieszane w metrze rozpo-
14
rz�dzenia g�osi�y, �e ka�dy, kto nazwie Niemc�w Boches, zostanie rozstrzelany. Hitlerowcy nie lubili by� obiektem drwin.
- Szkopy mi nie przeszkadzaj�. - Daniel szybko zmieni� temat. - S�
�wietnymi klientami.
- Ci �o�nierze... Jak ich nazywaj�? Haricots verts? S� tacy okropni, tacy �le wychowani. To prawdziwe zwierz�ta! Podchodz� do kobiet na ulicy i bezczelnie je obmacuj�!
- Nale�y im si� odrobina wsp�czucia, moja droga - odrzek� Eigen. -
Ci biedacy podbili �wiat, a �adna Francuzka nie chce zawiesi� na nich
oka. To takie niesprawiedliwe...
- Ale co zrobi�, �eby si� od nas odczepili?
- Po prostu powiedz im, �e jeste� �yd�wk�, mon chou. Natychmiast
dadz� ci spok�j. Albo gap si� na ich wielkie stopy: to zawsze wprawia
w zak�opotanie.
Agnes nie wytrzyma�a i u�miechn�a si�.
- Ale jak oni maszeruj� po Champs-Elysees. Ten ich krok!
- My�lisz, �e �atwo tak chodzi�? Spr�buj kiedy�: od razu wyl�dujesz na
pupie. - Rozejrza� si� ukradkiem, szukaj�c sposobu ucieczki.
- Nie dalej jak wczoraj widzia�am G�ringa. Wysiada� z samochodu
przy rue de la Paix, i wiesz co? Mia� t� swoj� g�upi� bu�aw�. Daj� g�ow�,
�e on z ni� �pi! Wszed� do Cartiera i dowiedzia�am si� potem, �e kupi�
�onie naszyjnik za osiem milion�w frank�w. - Poci�gn�a go za r�kaw
bia�ej, wykrochmalonej koszuli. - Ubiera j� po francusku, zauwa�y�e�?
Nie kupuje jej ciuch�w niemieckich, tylko nasze. Tak narzekaj�, tak po
gardzaj� t� dekadencj�, ale tutaj j� uwielbiaj�.
- Herr Meier musi mie� wszystko co najlepsze.
- Herr Meier? Jak to? G�ring nie jest �ydem.
-Nie s�ysza�a�, co powiedzia�? Je�li cho� jedna bomba spadnie na Berlin, mo�ecie zwraca� si� do mnie per Herr Meier. Agnes parskn�a �miechem.
- Ciiiszej, Danielu - szepn�a teatralnym szeptem.
Eigen obj�� j� lekko w talii.
-Jest tu pewien d�entelmen, z kt�rym musz� porozmawia�, wi�c je�li mi wybaczysz...
- Akurat. Pewnie wpad�a ci w oko kolejna damulka. - Agnes z u�mie
chem wyd�a wargi.
-Nie, nie. - Eigen zachichota�. - Tym razem naprawd� chodzi o interesy.
-No c�, przynajmniej m�g�by� za�atwi� mi troch� prawdziwej kawy. Nie znosz� tego erzacu. Cykoria! Palone �o��dzie! Za�atwisz, kochanie?
15
- Ale� oczywi�cie - odrzek� Daniel - gdy tylko b�d� m�g�. Za dwa dni
mam mie� nowy transport.
Ale gdy odwr�ci� si�, �eby odej��, us�ysza� surowy, m�ski g�os:
- Herr Eigen!
Tu� za nim sta�a grupka niemieckich oficer�w, nad kt�r� g�rowa� wysoki, dostojny Standartenfuhrer, pu�kownik SS o zaczesanych do ty�u w�osach, z szylkretowym monoklem w oku i z wiern� imitacj� w�sika a la Fiihrer. Standartenfuhrer Jurgen Wegman za�atwi� Eigenowi wielce u�yteczn� licencj� service public, dzi�ki kt�rej Daniel, jako jeden z nielicznych w Pary�u, m�g� korzysta� z prywatnego samochodu. Transport by� tu prawdziw� zmor�. Poniewa� prawo do prowadzenia wozu mieli jedynie lekarze, stra�acy i - nie wiedzie� czemu - znani aktorzy oraz aktorki, metro by�o straszliwie zat�oczone, a na dodatek po�ow� stacji zamkni�to. Nie by�o benzyny, nie by�o taks�wek.
- Herr Eigen, te cygara s� za suche.
- Bardzo mi przykro, Herr Standartenfuhrer. Czy trzyma� je pan w hu-
midorze, jak panu m�wi�em?
-Nie mam humidora.
- W takim razie za�atwi� go panu.
Jeden z jego koleg�w, okr�g�olicy SS Gruppenfiihrer, genera� brygady Johannes Koller, roze�mia� si� cicho i szyderczo. Pokazywa� kolegom francuskie poczt�wki w kolorze sepii. Szybko schowa� je do wewn�trznej kieszeni, lecz Eigen zd��y� zauwa�y�, co przedstawia�y: by�y to staromodne zdj�cia pos�gowych kobiet, kt�re maj�c na sobie jedynie po�czochy, tudzie� pas do po�czoch, przybiera�y najbardziej wyuzdane pozy.
- By�y suche ju� wtedy, gdy je dosta�em. Pewnie nie s� nawet z Kuby.
- S�, Herr Kommandant, s�. M�ode kuba�skie dziewice zwija�y je na
swoich udach. Ale prosz� spr�bowa� tych. Gratis, z wyrazami szacunku.
- Daniel wyj�� z kieszeni aksamitny woreczek z kilkoma owini�tymi w ce
lofan cygarami. - Romeo y Julietas. Podobno to ulubione cygara Chur-
chilla. - Pu�ci� do niego oko.
Podszed� do nich kelner ze srebrn� tac� pe�n� ma�ych kanapek.
- Pdte defoie gras, panowie?
Koller p�ynnym ruchem wzi�� od razu dwie. Eigen jedn�.
- Ja dzi�kuj� - powiedzia� �wi�toszkowato Wegman. - Ju� nie jadam
mi�sa.
- Trudno je teraz zdoby�, h�? - rzuci� Eigen.
- Nie o to chodzi - odpar� Wegman. - W pewnym wieku cz�owiek musi
sta� si� stworzeniem ro�lino�ernym.
- Tak, wasz Fiihrer jest wegetarianinem, prawda? - spyta� Eigen.
16
- W�a�nie - potwierdzi� z dum� hitlerowiec.
- Chocia� czasami poch�ania ca�e kraje - doda� ze stoickim spokojem
Daniel.
Wegman �ypn�� na niego spode �ba.
- Podobno nie ma dla pana rzeczy niemo�liwych, Herr Eigen. W Pary
�u brakuje papieru. Mo�e pan co� na to poradzi?
- Tak, wiem. Wasi urz�dnicy musz� odchodzi� od zmys��w, bo co b�d�
teraz przek�adali?
- Wszystko jest teraz w pod�ym gatunku - wtr�ci� Gruppenfiihrer Kol-
ler. - Musia�em dzisiaj przejrze� ca�y arkusz znaczk�w, zanim znalaz�em
taki, kt�ry przyklei� si� do koperty.
- Wci�� u�ywacie tych z podobizn� Hitlera?
- Tak, oczywi�cie - odpar� niecierpliwie Koller.
- To mo�e li�ecie nie t� stron�, heirf! - Daniel pu�ci� �o niego oko.
Za�enowany Gruppenfuhrer zaczerwieni� si� i niezr�cznie odchrz�k
n��, lecz zanim zd��y� odpowiedzie�, Eigen szybko doda�:
- Ma pan ca�kowit� racj�. Jako�� produkt�w francuskich nie umywa
si� do jako�ci produkt�w niemieckich.
- Teraz m�wi pan jak prawdziwy Niemiec - pochwali� go Wegman. -
Chocia� pa�ska matka by�a Hiszpank�.
- Danielu. - Kobiecy kontralt. Eigen odwr�ci� si� z ulg�, korzystaj�c
z okazji, �eby uciec od napuszonych hitlerowc�w.
Sta�a przed nim wielka, t�ga kobieta w wieku pi��dziesi�ciu kilku lat. Mia�a na sobie jarmarczn� sukienk� w kwiaty i wygl�da�a jak cyrkowa s�onica. Madame Fontenoy. Nienaturalnie czarne, mocno tapirowane, przeci�te bia�ym pasemkiem w�osy i olbrzymie, rozci�gaj�ce uszy kolczyki zrobione z louisd'or, antycznych monet z dwudziestokaratowego z�ota - koszmar. By�a �on� francuskiego dyplomaty, s�ynn� parysk� dam�.
- Przepraszam, panowie - powiedzia�a - ale musz� wam go ukra��.
Obejmowa�a w talii szczuplutk� dziewczyn� w wieku oko�o dwudzie
stu lat, kruczow�os� pi�kno�� o b�yszcz�cych szarozielonych oczach.
- Danielu, chc� ci przedstawi� Genevieve du Chatelet, c�rk� naszej
uroczej gospodyni. Zdumia�o mnie, �e jeszcze jej nie znasz. Musi by�
jedyn� pary�ank�, kt�ra si� przed tob� uchowa�a. Genevieve, to jest Da
niel Eigen.
Dziewczyna - mia�a na sobie czarn� wieczorow� sukni� bez rami�czek - poda�a mu delikatn� d�o� o d�ugich palcach i ostrzegawczo b�ysn�a oczyma. Poza Danielem nikt tego nie widzia�.
Eigen uj�� jej r�k� i pochyli� g�ow�.
17
- Bardzo mi mi�o - powiedzia�, delikatnie drapi�c palcem wn�trze jej
d�oni na znak, �e rozumie w czym rzecz.
- Pan Eigen jest z Buenos Aires - wyja�ni�a matrona - ale ma mieszka
nie na lewym brzegu.
- Pan od dawna w Pary�u? - spyta�a oboj�tnie Genevieve du Chatelet,
nawet nie mrugn�wszy okiem.
- Tak, od do�� dawna - odrzek� Daniel.
- Pan Eigen mieszka tu na tyle d�ugo, �eby by� rozeznanym - doda�a
z uniesionymi brwiami Madame Fontenoy.
- Rozumiem - wymrucza�a z pow�tpiewaniem Genevieve du Chatelet.
I naraz jakby dostrzeg�a kogo� po drugiej stronie sali. - Och, jest tu ma
grande-tante, Benotte. Zechce mi pani wybaczy�, Madame.
Pos�a�a Danielowi znacz�ce spojrzenie i ruszy�a w stron� s�siedniego pokoju. Daniel niemal niedostrzegalnie skin�� g�ow�: wiedzia�, o co chodzi.
Po dw�ch niesko�czenie d�ugich minutach pustej gadaniny z pani� Fontenoy przeprosi� j� i odszed�. Dwie minuty: min�o wystarczaj�co du�o czasu. Przepycha� si� przez g�sty t�um, z u�miechem pozdrawiaj�c tych, kt�rzy witali go po imieniu, i bez s�owa daj�c im do zrozumienia, �e zajmuj� go niecierpi�ce zw�oki sprawy osobiste.
Kilkana�cie krok�w dalej, w g��bi wspania�ego korytarza, by�a r�wnie wspania�a biblioteka. Jej �ciany i osadzone w �cianach p�ki polakierowano na ciemnoczerwono; wype�nia�y je rz�dy starych, oprawionych w sk�r�, ani razu nieprzeczytanych ksi�g. W bibliotece nie by�o nikogo, a z ha�a�liwej sali balowej dochodzi� tu jedynie przyt�umiony pomruk. W g��bi pomieszczenia, na wy�o�onej gobelinowymi poduszkami kanapie siedzia�a Genevieve, osza�amiaj�ca w czarnej sukni i kusz�ca blad� nago�ci� kr�g�ych ramion.
- Dzi�ki Bogu - wyszepta�a niecierpliwie. Wsta�a, podbieg�a do drzwi
i zarzuci�a mu r�ce na szyj�. Ca�owa� j� d�ugo i nami�tnie. Wreszcie od
sun�a si� i doda�a: - Tak mi ul�y�o, �e przyszed�e�. Ba�am si� ju�, �e co�
ci� zatrzyma.
- Jak mo�esz? - zaprotestowa�. - Mia�bym przepu�ci� tak� okazj�?
Nonsens.
-Nie, tylko jeste� taki... taki dyskretny, taki ostro�ny. Nie chcesz, �eby dowiedzieli si� o nas moi rodzice, i w og�le... Ale najwa�niejsze, �e jeste�. Dzi�ki Bogu. Ci ludzie s� tacy nudni, �e omal tam nie umar�am. Nic, tylko jedzenie, jedzenie i jedzenie, o niczym innym nie m�wi�.
Eigen delikatnie g�aska� jej kremowe ramiona, sun�c czubkami palc�w w stron� piersi. Pachnia�a shalimarem, perfumami, kt�re jej podarowa�.
18
- Bo�e, tak bardzo si� za tob� st�skni�em - wyszepta�.
- Min�� prawie tydzie�. By�e� grzeczny? Nie, zaczekaj. Lepiej nie od
powiadaj. Ju� ja ci� znam.
- Czytasz we mnie jak w otwartej ksi�dze - odrzek� cicho Eigen.
- Hm, nie jestem tego taka pewna. - Genevieve �ci�gn�a usta. - Ta
ksi�ga ma zbyt wiele stron.
- W takim razie mo�e kilka usuniesz?
Genevieve uda�a zaszokowan�, lecz obydwoje wiedzieli, �e to tylko gra.
- Nie tutaj. Kto� mo�e wej��.
- Tak, masz racj�. Chod�my gdzie�, gdzie nikt nam nie przeszkodzi.
- Do saloniku na pierwszym pi�trze. Tam nikt nie zagl�da.
- Nikt z wyj�tkiem twojej matki. - Daniel pokr�ci� g�ow�. I nagle do
zna� ol�nienia. - Gabinet! Gabinet twego ojca. Zamkniemy si� na klucz
i...
- Ale tatu� zabije nas, je�li nas tam zobaczy!
Eigen ze smutkiem pokiwa� g�ow�.
- Tak, i znowu masz racj�, ma cherie. Powinni�my chyba wr�ci� do
go�ci.
Genevieve wpad�a w pop�och.
-Nie, nie, nie! Wiem, gdzie trzyma klucz. Chod�my. Szybko!
Drzwi, w�skie schody dla s�u�by, pierwsze pi�tro, d�ugi, ciemny korytarz: przystan�li przed ma�� nisz�, w kt�rej sta�o marmurowe popiersie marsza�ka Petaina. Danielowi serce wali�o jak m�otem. Za chwil� mia� zrobi� co� niebezpiecznego, a niebezpiecze�stwo zawsze go podnieca�o. Lubi� �ycie na kraw�dzi.
Genevieve si�gn�a za popiersie, zr�cznie wyj�a zza niego klucz i otworzy�a drzwi do gabinetu ojca.
Oczywi�cie nie wiedzia�a, �e Eigen ju� tu bywa�. �e by� tu kilka razy podczas ich potajemnych schadzek w Hotel de Chatelet, w �rodku nocy, gdy ju� spa�a, gdy jej rodzice podr�owali i gdy s�u�ba mia�a wolne.
Zapach fajkowego tytoniu i sk�ry: prywatny gabinet hrabiego Leona Philippe'a du Chatelet by� pomieszczeniem bardzo m�skim. Zdobi�a go kolekcja starych lasek, kilka obitych ciemnobr�zow� sk�r� foteli w stylu Ludwika XV i masywne, bogato rze�bione biurko ze stertami r�wno pouk�adanych dokument�w. Na kominku sta�o br�zowe popiersie jednego z cz�onk�w rodziny.
Podczas gdy Genevieve zamyka�a na klucz podw�jne drzwi. Eigen obszed� biurko, lustruj�c wzrokiem dokumenty i wybieraj�c w�r�d nich te najbardziej interesuj�ce, osobiste i finansowe. Niemal natychmiast
19
dostrzeg� kilka telegram�w z Vichy dotycz�cych �ci�le tajnych spraw wojskowych. Lecz zanim zd��y� cokolwiek zrobi�, podbieg�a do niego Genevieve.
- Tam - szepn�a. - Na kanap�.
Ale Daniel nie mia� zamiaru odchodzi� od biurka. �agodnie przypar� j� do kraw�dzi blatu, sun�c d�o�mi po jej ciele, po ramionach, plecach, po w�skiej talii, wok� ma�ych, j�drnych po�ladk�w, gdzie jego r�ce zago�ci�y nieco d�u�ej, by delikatnieje pougniata�. Jednocze�nie ca�owa� j� za uchem, w szyj�, w piersi...
- O Bo�e -j�kn�a. - Danielu... - Mia�a zamkni�te oczy.
Wsun�� czubki palc�w w przes�oni�ty jedwabiem rowek mi�dzy jej po�ladkami, delikatnie dra�ni�c najbardziej intymne rejony cia�a, co poch�on�o j� do tego stopnia, �e nie zauwa�y�a, i� jego prawa r�ka przesta�a robi� to, co dotychczas robi�a, by ukradkiem pow�drowa� w stron� blatu i spocz�� na pliku tajnych dokument�w.
Nie oczekiwa�, �e trafi mu si� taka okazja. Dlatego musia� improwizowa�.
Bezszelestnie wsun�� papiery w rozci�cie z boku marynarki. Gdy znikn�y pod jedwabn� podszewk� smokingu, lew� r�k� rozpi�� zamek b�yskawiczny sukni, ods�aniaj�c kszta�tne piersi i br�zowe sutki, kt�re zacz�� dra�ni� szybkimi, wprawnymi ruchami j�zyka.
Musia� si� nachyli� i sztywny papier pod podszewk� cichutko zatrzeszcza�.
Daniel zamar�. Przekrzywi� g�ow�.
- Co? - westchn�a z rozszerzonymi oczami Genevieve.
- S�ysza�a�?
- Ale co?
- Kroki. Blisko. - Eigen mia� bardzo dobry s�uch, w dodatku teraz, gdy
grozi�a mu wpadka - wpadka nie tylko romantyczna - by� niezwykle spi�ty
i czujny.
- Nie! - Genevieve odsun�a si� szybko, podci�gaj�c sukni�, �eby za
s�oni� piersi. - Zapnij mnie! Musimy ucieka�! Je�li kto� odkryje, �e tu
jeste�my...
- Ciii... - Kroki. W dodatku dw�ch os�b. Korytarz wy�o�ono marmu
row� posadzk� i po ich brzmieniu Daniel domy�li� si�, �e to m�czy�ni.
Echo by�o coraz g�o�niejsze: tamci szli w t� stron�, w stron� gabinetu.
Genevieve podkrad�a si� do drzwi i w tej samej chwili us�ysza� ich g�osy. Rozmawiali po francusku, ale jeden z nich m�wi� z niemieckim akcentem. Genera� von Stiilpnagel, gubernator Pary�a? Tak, to mo�liwe. Natomiast g�os tego drugiego, niski i dudni�cy, bez w�tpienia nale�a� do hrabiego de Chatelet.
20
Genevieve wyci�gn�a r�k�. Bo�e, jaka g�upia. Chcia�a przekr�ci� klucz i powita� ich w progu? Daniel dotkn�� jej ramienia, bez s�owa pokr�ci� g�ow� i wyj�� klucz z zamka.
- Chod� - szepn��, wskazuj�c drzwi na drugim ko�cu gabinetu. Ostat
nim razem wszed� w�a�nie tamt�dy. Mia� nadziej�, �e Genevieve pomy
�li, i� zauwa�y� je dopiero teraz, chocia� by�a tak spanikowana, �e pew
nie nic do niej nie dociera�o.
Kiwn�a g�ow� i pobieg�a w tamt� stron�. Daniel pstrykn�� wy��cznikiem i gabinet pogr��y� si� w ciemno�ci. Lecz on zna� na pami�� rozk�ad ca�ego pomieszczenia, wiedzia�, gdzie mo�e napotka� ewentualne przeszkody i bez trudu je omin��.
Genevieve stan�a przed drzwiami i g�o�no wci�gn�a powietrze. Drzwi by�y zamkni�te. Ale on ju� trzyma� w r�ku klucz. Gdyby go nie wyj��, gdyby zmarnowa� jeszcze kilka sekund, tamci by ich nakryli. Szybko w�o�y� go do zamka i przekr�ci�. Gdy rzadko u�ywane drzwi otworzy�y si� z cichym skrzypni�ciem, wepchn�� Genevieve do w�skiego, ciemnego korytarza i szybko je zamkn��. Zawaha� si� z kluczem w r�ku. Nie. Zamek by� zardzewia�y i zgrzytliwy i tamci natychmiast by ten zgrzyt us�yszeli.
Ju�. Nie przerywaj�c rozmowy, m�czy�ni weszli do gabinetu.
Genevieve chwyci�a go za r�k� i jej ostre paznokcie wbi�y mu si� w cia�o jak szpony. Je�li nawet us�ysza�a szelest papier�w pod podszewk� smokingu, chyba nie zwr�ci�a na to uwagi.
- Co teraz? - szepn�a.
- Zejdziesz do kuchni i wr�cisz na przyj�cie.
-Ale s�u��cy...
- Nie b�d� wiedzie�, sk�d przysz�a� i co tu robi�a�, a gdyby nawet, na
pewno nie pisn� nikomu ani s�owa.
- Ale je�li p�jdziesz za mn�, nawet kilka minut p�niej...
-Nie, oczywi�cie, �e nie mog�. Wszystkiego si� domy�l� i wpadniesz.
- To gdzie p�jdziesz? - Genevieve wci�� m�wi�a szeptem, na szcz�cie
niezbyt g�o�nym.
- Nie martw si�, na pewno ci� znajd�. Je�li matka spyta ci�, gdzie je
stem, oczywi�cie nic nie wiesz. - Musia� jej to powiedzie�, gdy� ma�a
Genevieve nie nale�a�a do naj bystrzej szych os�bek, jakie zna�.
-Ale gdzie...
Przytkn�� jej palec do ust.
- Id�, ma cherie.
Ju� mia�a odej��, lecz po�o�y� jej r�k� na ramieniu i gdy odwr�ci�a g�ow�, szybko poca�owa� j� w usta. Potem poprawi� dekolt jej sukni i pobieg�
21
schodami na g�r�. Mia� gumowe podeszwy - w tych czasach o gum� by�o trudniej ni� o sk�r� - wi�c porusza� si� prawie bezszelestnie.
Bieg� i gor�czkowo my�la�. Dok�d teraz? Wiedzia�, �e j� tu spotka, lecz nie przypuszcza�, �e nadarzy mu si� a� taka okazja, okazja, kt�rej po prostu nie m�g� przepu�ci�. Ale teraz mia� pod podszewk� gruby plik dokument�w i uzna�, �e powr�t do zat�oczonej sali, gdzie ka�dy m�g� na niego wpa��, us�ysze�, jak szeleszcz�, i odkry�, co ukrywa, nie jest zbyt dobrym pomys�em.
Musia� co� wymy�li�. M�g� zej�� do szatni. Tak, po p�aszcz, a gdyby tam kogo� spotka�, powiedzia�by, �e szuka zapalniczki. Wzi�� p�aszcz, prze�o�y� do� dokumenty i... Nie, za du�e ryzyko. Na pewno jest tam jaki� szatniarz.
Jednak�e ryzyko to by�o niczym w por�wnaniu z niebezpiecze�stwem, jakie grozi�oby mu, gdyby kt�ry� z go�ci Madame Chatelet odkry�, �e wraz z jej c�rk� potajemnie odwiedzi� gabinet jej m�a. Schody prowadzi�y bezpo�rednio do kuchni i gdyby wszed� tam kilka minut po Genevieve, zobaczyliby go kucharze, kelnerzy i kamerdynerzy, kt�rzy szybko dodaliby dwa do dw�ch. Nie, wbrew temu, co powiedzia� Genevieve, s�u��cy nie nale�eli do ludzi najdyskretniejszych. Ma�a Genevieve te� musia�a o tym wiedzie�: s�u�ba �yje plotk�, to naturalne i oczywiste.
Plotki, pog�oski: on mia� je gdzie�. Bo co go obchodzi�o, �e Marie-Helene du Chatelet odkryje, i� jej c�rka ma romans? Nie, martwi� si� tym, co b�dzie dalej, martwi� si� konsekwencjami tego odkrycia. Zdawa� sobie spraw�, �e nadejdzie chwila, gdy hrabia stwierdzi, i� z gabinetu zgin�y tajne dokumenty, dokumenty wa�ne dla bezpiecze�stwa kraju. �e natychmiast zacznie wypytywa� �on� i s�u��cych, �e posypi� si� oskar�enia. �eby broni� koleg�w, kt�ry� z kucharzy powie mu, �e widzia�, jak schodami prowadz�cymi do jego prywatnego gabinetu schodzi� m�ody m�czyzna.
A w�wczas - nawet je�li hrabia nie b�dzie mia� ca�kowitej pewno�ci, �e to w�a�nie on wykrad� te papiery - podejrzenia padn� na niego, na Eigena. I jego przykrywk� - t� najcenniejsz�, najskuteczniejsz� bro� -natychmiast trafi szlag. A do czego, jak do czego, ale do tego za nic nie m�g� dopu�ci�.
Tak, istnia�y inne sposoby ucieczki. M�g�by na przyk�ad wej�� na drugie albo trzecie pi�tro, ciemnymi o tej porze korytarzami dotrze� do innych schod�w i zej�� nimi na podw�rze za domem, gdzie kiedy� parkowa�y konne powozy i gdzie teraz by� ogr�d. Ogr�d otacza� wysoki drewniany p�ot, na kt�ry m�g�by si� bez trudu wspi��, ale gdyby to zrobi�, na pewno dostrze�ono by go z okien sali balowej. Wyfraczony m�-
22
czyzna p�dz�cy przez podw�rze i wskakuj�cy na p�ot: to do�� niezwyk�y widok.
Nie, bezpiecznie m�g� wydosta� si� st�d tylko w jeden, jedyny spos�b.
Minut� p�niej by� ju� na ostatnim pi�trze domu, gdzie mieszka�a s�u�ba. Sufit by� tu niski i mocno pochylony, a pod�oga bynajmniej nie marmurowa czy kamienna, tylko sosnowa, stara i skrzypi�ca. Pusto: wszyscy s�u��cy harowali na dole, w sali balowej. Jak zwykle odrobi� prac� domow� i dok�adnie sprawdzi� teren - nie, �eby oczekiwa� jakich� k�opot�w, wprost przeciwnie, ale uwa�a�, �e zawsze trzeba zadba� o wyj�cie awaryjne. Stosowa� t� taktyk� wielokrotnie i wielokrotnie uratowa�a mu �ycie.
Wiedzia�, �e mo�e uciec dachem, a poniewa� dom sta� w d�ugim rz�dzie innych dom�w, wiedzia� te�, �e mo�liwo�ci jest wiele.
Dach Hotel de Chatelet by� typowym dachem mansardowym, takim z licznymi �ukowatymi oknami. Wszystkie wychodzi�y na ulic� i s�u��cy mieli z nich �adny widok. By�o ma�o prawdopodobne, �eby kt�ry� z kamerdyner�w czy kelner�w zamkn�� drzwi na klucz, mimo to odczu� wielk� ulg�, gdy nacisn�wszy klamk� pierwszych po prawej stronie, stwierdzi�, �e s� otwarte.
Pok�j by� male�ki i - nie licz�c pojedynczego ��ka oraz komody -prawie nieumeblowany. O�wietla�o go jedynie blade �wiat�o ksi�yca, wpadaj�ce przez zakurzone szyby. Podbieg� do �ciany, pochyli� si�, wcisn�� do niszy, chwyci� za uchwyt i poci�gn��. Okien najwyra�niej d�ugo nie otwierano - d�ugo, je�li w og�le. Szarpn�� jeszcze raz i z du�ym wysi�kiem otworzy� najpierw jedn�, potem drug� po�ow�. Do pokoju wpad�o zimne, nocne powietrze.
Wyjrzawszy na zewn�trz, potwierdzi� jedynie to, co zauwa�y� przed kilkoma dniami, ogl�daj�c dom z zewn�trz. Okno wychodzi�o bezpo�rednio na stromy, kryty pap� dach, kt�ry trzy, trzy i p� metra dalej ko�czy� si� gzymsem. Wiedzia�, �e gzyms - wysoka, bogato zdobiona kamienna balustrada - ukryje go przed wzrokiem przechodz�cych ulic� ludzi, oczywi�cie tylko pod warunkiem, �e b�dzie posuwa� si� wzd�u� rynny. Dachy s�siednich dom�w, budynk�w w najprzer�niejszych odmianach stylu Drugiego Cesarstwa, nie mia�y gzymsu. C�, musia� bra� to, co by�o.
Od upa��w, od dziesi�tk�w lat nas�onecznienia, papa pomarszczy�a si�, a teraz by�a na domiar z�ego przypr�szona �niegiem i pokryta lodem. Zdradziecki teren.
Wiedzia�, �e musi wyj�� nogami naprz�d i �e nie b�dzie to �atwe, gdy� smoking kr�powa� mu ruchy. Poza tym zaopatrzone w gumowe podeszwy buty, znakomite do cichego chodzenia po domu, zupe�nie nie nadawa�y si� do wspinaczki. Czeka�o go trudne zadanie.
23
Chwyciwszy si� framugi, przerzuci� nogi przez parapet. Gdy tylko dotkn�� dachu, zacz�� zsuwa� si� po lodzie i wci�� przytrzymuj�c si� framugi, zawis�, na wp� wychylony z okna. Zawis� i zacz�� pociera� podeszwami but�w o pap�, a� fragment powierzchni dachu sta� si� na tyle szorstki, �e m�g� na nim stan��.
Ale nie, na wszelki wypadek postanowi� zachowa� ostro�no�� i wci�� przytrzymywa� si� framugi. Po lewej stronie, kilkadziesi�t centymetr�w dalej, by� wysoki ceglany komin. Eigen opar� si� na lewej stopie, pu�ci� praw� r�k�, wzi�� zamach i nie zwalniaj�c uchwytu r�ki lewej, zaczepi� palcami o wystaj�ce ceg�y.
By�y zimne i chropowate. Ale to dobrze. Stary tynk zd��y� ju� zwietrze�, tak �e bez trudu zag��bi� palce w szczelin� i mocno je zacisn��. Usztywniwszy mi�nie cia�a i jeszcze raz sprawdziwszy uchwyt, pu�ci� si� okna i b�yskawicznie chwyci� si� komina drug� r�k�.
Ostro�nie przestawiaj�c nogi na oblodzonym dachu - przesuwa� je na zmian�, raz jedn�, raz drug�- pociera� podeszwami but�w dop�ty, dop�ki nie stan�� pewniej. Znajdowa� si� teraz na tyle blisko komina, �e m�g� go obj��. Mi�nie g�rnej po�owy cia�a mia� dobrze wyrobione i �eby podej��, a raczej podci�gn�� si� wy�ej, maksymalnie napr�y� ramiona i szybko przebieraj�c nogami, ju� po chwili znalaz� kolejne, w miar� pewne oparcie dla st�p.
Z dachu na dach: w minionym stuleciu cz�sto przemieszczali si� tak z�odzieje. On sam te� wielokrotnie korzysta� z tego sposobu i wiedzia�, �e nie jest bynajmniej �atwy. Jednak�e w�tpi�, �eby w�r�d z�odziei znalaz� si� cho� jeden na tyle ograniczony umys�owo - z wy��czeniem tych obarczonych wyj�tkowo silnymi sk�onno�ciami samob�jczymi - �eby korzysta� z niego w czasie paryskiej zimy, gdy jest �lisko i gdy niemal wsz�dzie zalega �nieg.
Powtarza� ten manewr jeszcze kilkakrotnie, wreszcie dotar� do niskiego murku oddzielaj�cego dach od dachu s�siedniego domu. Dotar� tam i z ulg� stwierdzi�, �e ten, na kt�ry mia� zaraz wej��, nie jest pokryty pap�, tylko terakot�. Terakota te� by�a �liska, ale wystarczy�o potrze� j� butem i dawa�a w miar� pewne oparcie dla n�g. Szybko stwierdzi�, �e idzie mu si� do�� �atwo. Szczyt dachu by� p�aski, nie spiczasty, i przypomina� sze��dziesi�ciocentymetrowej szeroko�ci kraw�nik. Gdy sprawdzi� go podeszw� buta, okaza�o si�, �e jest szorstki i chropowaty. Stan�� na nim, zachwia� si� lekko niczym linoskoczek i z trudem zachowuj�c r�wnowag�, ostro�nie ruszy� przed siebie.
Daleko w dole by�a aleja Focha, ciemna i opustosza�a - miasto oszcz�dza�o elektryczno�� i wy��cza�o niemal wszystkie latarnie. Zdawa� sobie
24
spraw�, �e je�li on widzi chodnik, ka�dy, kto tym chodnikiem przejdzie, zobaczy jego, poniewa� dach nie mia� gzymsu.
Zreszt� co tam chodnik. Zobaczy�by go ka�dy, kto wyjrza�by przypadkiem przez okno na kt�rym� z wy�szych pi�ter dom�w naprzeciwko. Wsz�dzie m�wi�o si� o szpiegach i sabota�ystach, dlatego ludzie byli przewra�liwieni i czujniejsi ni� zwykle. Ka�dy, kto dostrzeg�by kogo� na dachu, zw�aszcza w nocy, bez wahania zadzwoni�by do La Maison, do Prefecture de Police. Przysz�o mu �y� w czasach anonim�w i denuncjacji, w czasach, gdy jednym z najwi�kszych zagro�e� by� donos do niemieckiej komendantury miasta. Nara�a� si� na powa�ne ryzyko.
Przyspieszy� kroku. Szed� najszybciej jak m�g�, wreszcie dotar� do kolejnego murku. Dach s�siedniego domu by� mansardowy, taki sam jak dach Hotel de Chatelet, lecz mniej stromy. Mia� r�wnie� p�aski szczyt, cho� o po�ow� w�szy ni� ten, kt�ry zostawi� za sob�.
Szed� nim powoli i ostro�nie, noga za nog�. Spojrza� w d� i ogarn�� go strach. Potrz�sn�� g�ow�, pomy�la�, jak wa�n� ma misj� i po chwili strach min��.
Trzydzie�ci sekund p�niej sta� ju� przed kolejnym murkiem. Murkiem, a raczej grubym murem, z kt�rego stercza�y uj�cia komin�w i szyb�w wentylacyjnych. Z kilku komin�w unosi� si� dym, co oznacza�o, �e mieszka�cy kt�rego� z mieszka� nale�eli do garstki uprzywilejowanych pary�an maj�cych w�giel. Sprawdzi� wytrzyma�o�� jednego z blaszanych szyb�w, przytrzyma� si� go, podci�gn�� wy�ej i wtedy zauwa�y� co� ciekawego.
Mur wystawa� poza kraw�d� dachu i jakby zwisa� nad podw�rzem. Mniej wi�cej trzy metry za okapem ze �ciany domu stercza� rz�d �elaznych klamer, kt�re znika�y hen daleko w ciemno�ci na dole. Kominiarze. Tak, zapewne korzystali z nich kominiarze.
Przez chwil� nie wiedzia�, co robi�. Klamry by�y za daleko, nie m�g� ich dosi�gn��. Nie m�g� te� wej�� na mur, gdy� mur by� po prostu za w�ski. Nie, nie mia� wyboru: przek�adaj�c r�ce, chwytaj�c si� kolejnych komin�w i dyndaj�c w powietrzu jak ma�pa na lianie, przesuwa� si� wzd�u� muru kawa�ek po kawa�ku. Szyby wentylacyjne by�y okr�g�e i w�skie na tyle, �e m�g� bezpiecznie je obj��.
W�drowa� tak przez kilka minut i wreszcie dotar� do �elaznych klamer. Przytrzyma� si� pierwszej, spu�ci� nogi, znalaz� oparcie i zacz�� schodzi�, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Wreszcie stan�� na ziemi.
Opustosza�e podw�rze. Wychodz�ce na nie okna by�y ciemne. Z komin�w unosi� si� dym, wi�c na pewno kto� tu mieszka�, ale o tej porze lokatorzy zapewne ju� spali. Ruszy� powoli przed siebie. Bruk, wysoki drewniany p�ot, w p�ocie zamkni�ta furtka. W por�wnaniu z oblodzonym dachem,
25
z tymi przekl�tymi kominami i szybami, p�ot nie stanowi� �adnej przeszkody. Wspi�� si� na�, zeskoczy� i znalaz� si� w zau�ku za alej� Focha.
Dobrze zna� t� cz�� miasta. Szed� niespiesznie, walcz�c z pokus�, �eby pop�dzi� chodnikiem na z�amanie karku, wreszcie doszed� do skrzy�owania z boczn� uliczk�. Poklepa� si� po piersi: dokumenty wci�� tkwi�y pod podszewk�.
Uliczka by�a upiornie pusta i ciemna.
Min�� mroczne okno wystawowe ksi�garni nale��cej kiedy� do �yda i przej�tej przez Niemc�w. Jej szyld przes�oni�to wielk� bia��tablic�z gotyckim napisem FRONTBUCHHANDLUNG mi�dzy swastykami. Kiedy� by� to elegancki zagraniczny sklep - teraz te� by� zagraniczny, lecz sprzedawa� wy��cznie niemieckie ksi��ki.
�lady bytno�ci Niemc�w widzia�o si� wsz�dzie, ale, co dziwne, hitlerowcy nie zniszczyli �adnej ze s�ynnych budowli, �adnego z tak ukochanych przez pary�an zabytk�w. Nie pr�bowali wymaza� miasta z mapy, nie. Zamiast wymazywa�, po prostu je zaanektowali, �eby ten klejnot Europy sta� si� ich klejnotem. Jednak�e - co nader osobliwe - zrobili to niedbale, byle jak. Ot, cho�by ta wielka bia�a tablica, kt�r� przes�oni�to rze�biony szyld �ydowskiej ksi�garni: mo�na j� by�o szybko zdj��. Jakby nie chcieli oszpeci� klejnotu najmniejsz� skaz�. Gdy powiesili na wie�y Eiffla swoj� flag�, prawie natychmiast zerwa� j� wiatr i musieli powiesi� now�. Nawet Hitler wpad� tu tylko na kilka godzin, jak speszony turysta. Nawet nie przenocowa�. Pary� ich nie chcia� i dobrze o tym wiedzieli.
Dlatego wsz�dzie rozwieszali og�oszenia, rozporz�dzenia i plakaty propagandowe. Przyklejali je tak wysoko, �e nie by�o ich prawie wida�, ale mieli ku temu swoje powody: gdyby wisia�y ni�ej, na wysoko�ci wzroku, zosta�yby natychmiast zerwane lub pomazane. �mier� szkopom! Bo�e b�ogos�aw Angli�! - oto jakie widywa�o si� na nich napisy.
Id�c, zobaczy� plakat: u�miechni�ty Winston Churchill z nieod��cznym cygarem, obok Churchilla kobieta z wychudzonym, p�acz�cym dzieckiem w ramionach. I napis: WIDZISZ, CZYM JEST BLOKADA DLA TWEGO DZIECKA? Oczywi�cie chodzi�o im o blokad� angielsk�, ale wszyscy wiedzieli, �e to bzdura. Plakat wisia� bardzo wysoko, mimo to kto� namaza� na nim: A gdzie s� nasze ziemniaki? Ludzie byli w�ciekli: wszystkie ziemniaki zebrane przez francuskich rolnik�w trafia�y do Niemiec. Ot, i ca�a prawda.
Kolejny plakat, tym razem tylko napis. ETES-VOUS E\ REGLE? Czy twoje dokumenty s� w porz�dku? Albo: czy ty jeste� w porz�dku? Dokument) - carte d'identite - zawsze trzeba by�o mie� przy sobie na wypadek spotkania z francuskim gendarme czy innym functionnaire: ci szubrawcy byli gorsi od Niemc�w.
26
Eigen nie rozstawa� si� z dokumentami ani na chwil�. Mia� ich zreszt� sporo, na r�ne nazwiska i narodowo�ci. Dzi�ki temu m�g� �atwo zmienia� to�samo��, do czego cz�sto bywa� zmuszony.
W ko�cu doszed� tam, gdzie chcia�: do starego, rozsypuj�cego si� domu w anonimowym kwartale miasta. Z �elaznego wspornika zwisa� p�kni�ty szyld: LE CAVEAU. Piwnica. Bar poni�ej poziomu ulicy, do kt�rego schodzi�o si� kr�tkimi, zmursza�ymi ceglanymi schodami. Ma�e, samotne okno by�o zaciemnione, lecz zza zas�on s�czy�o si� �wiat�o.
Eigen spojrza� na zegarek. Min�a p�noc i rozpocz�a si� wprowadzona przez Ces Messieurs godzina policyjna.
Mimo to bar by� otwarty. Francuska �andarmeria i hitlerowcy udawali, �e tego nie widz�, wi�c dzia�a� niemal do rana. W�a�ciciel dawa� �ap�wki, wiedzia�, komu trzeba posmarowa�, komu postawi� kielicha.
Daniel zszed� na d� i poci�gn�� trzy razy za uchwyt staromodnego dzwonka. Dzwonek zadzwoni� na tyle g�o�no, �e s�ycha� go by�o mimo dochodz�cej z wn�trza muzyki i kakofonii g�os�w.
Kilka sekund p�niej w judaszu po�rodku czarnych, masywnych drzwi b�ysn�o �wiate�ko. B�ysn�o i zgas�o. Kto� sprawdzi�, kto przyszed� i drzwi si� otworzy�y.
Bar rzeczywi�cie wygl�da� jak piwnica: nier�wna, pop�kana kamienna pod�oga, lepka od rozlanych napitk�w, niski sufit, krzywe �ciany, k��by papierosowego dymu, ostra wo� potu i taniego tytoniu, zapach kiepskiego wina. W k�cie skrzecza�o radio. Przy porysowanej drewnianej ladzie siedzia�o sze�ciu czy siedmiu hardych robotnik�w i kobieta, pewnie prostytutka. Wszyscy popatrzyli na niego z lekkim zaciekawieniem i nieukrywan� wrogo�ci�.
- Kop� lat - powita� go Pasquale, barman, kt�ry go wpu�ci�, chudy staru
szek o twarzy r�wnie zniszczonej jak lada. - Dawno ci� nie widzia�em, ale
zawsze jeste� tu mile widzianym go�ciem. - U�miechn�� si�, ods�aniaj�c
rz�d nier�wnych, zbr�zowia�ych od nikotyny z�b�w i dwie z�ote koronki.
Nachyli� si� ku niemu i szepn��: - Ci�gle nie ma tych gitane'�w?
- Jutro, najdalej pojutrze b�d� mia� transport.
- �wietnie. Dalej po sto frank�w? Chyba nie...
- Nie, kosztuj� wi�cej - odrzek� Daniel, zni�aj�c g�os. - Dla innych. Ty
masz u mnie specjaln� zni�k�.
Pasquale podejrzliwie zmru�y� oczy. -Ile?
- Sto procent.
Barman roze�mia� si� serdecznie i zakaszla� chrapliwym kaszlem na�ogoWego palacza. Musia� pali� straszne merde, ale jakie, B�g raczy wiedzie�.
27
- Twoje warunki s� ca�kiem, ca�kiem - rzuci�, wracaj�c za lad�. - Zro
bi� ci koktajl?
Daniel pokr�ci� g�ow�.
- Le scotch whisky? Koniak? Chcesz zatelefonowa�? - Ruchem r�ki
wskaza� budk� na drugim ko�cu baru. Szyba w drzwiach budki by�a
rozbita - rozbi� j� sam Pasquale, kt�ry chcia� w ten spos�b przypomnie�
go�ciom, �eby trzymali j�zyk za z�bami. Nawet tu, w lokalu, gdzie nie
bywali obcy, nie mia�o si� ca�kowitej pewno�ci, czy kto� nie pods�u
chuje.
- Nie, dzi�ki. Ale ch�tnie skorzystam z toalety.
Staruszek znacz�co uni�s� brwi i lekko skin�� g�ow�. By� grubosk�rny i zrz�dliwy, ale umia� zachowa� dyskrecj�. Wiedzia�, kto tak naprawd� p�aci tu czynsz i nienawidzi� Niemc�w jak wszyscy Francuzi. Jego dw�ch ukochanych siostrze�c�w zgin�o w bitwie w Ardenach. Ale nigdy, przenigdy nie chcia� rozmawia� o polityce. Robi� swoje, podawa� drinki, i tyle.
Id�c wzd�u� lady, Daniel us�ysza�, jak kto� pogardliwie prycha: Espece de sans-carte! Facet bez wizyt�wki: standardowa obelga pod adresem czarnorynkowych handlarzy. Najwyra�niej s�ysza�, o czym rozmawiali z Pasquale'em. C�, trudno. Eigen nie m�g� nic na to poradzi�.
Na ko�cu kiszkowatego pomieszczenia, gdzie panowa�y niemal egipskie ciemno�ci, by�y drzwi prowadz�ce na zniszczone drewniane schody. Schody skrzypia�y, st�ka�y i ton�y w odorze moczu docieraj�cego zza drzwi cuchn�cej toalety, cho� te - dzi�ki przytomno�ci umys�u kt�rego� z go�ci - by�y zamkni�te.
Jednak�e zamiast skorzysta� z toalety, Eigen otworzy� pakamer� na szczotki. Wszed� tam, przest�puj�c nad wiadrami, mopami i butelkami ze �rodkami czyszcz�cymi. Do �ciany by�a przytwierdzona szczotka o kr�tkim trzonku. Daniel chwyci� za� - trzonek tkwi� w �cianie do�� g��boko - pchn�� go do do�u i obr�ci� w stron� przeciwn� do ruchu wskaz�wek zegara. Nast�pnie pchn�� �cian� i �ciana - a w�a�ciwie drzwi - si� otworzy�a.
Daniel wszed� do ciemnego pomieszczenia o powierzchni nieca�ego metra kwadratowego, do zakurzonej, cuchn�cej ple�ni� klitki; s�ycha� tu by�o kroki go�ci na g�rze. Tu� przed nim znajdowa�y si� stalowe drzwi, kt�re niedawno pomalowano na czarno.
By� te� dzwonek, o wiele nowocze�niejszy ni� ten przy drzwiach do baru. Daniel nacisn�� go dwa razy, a potem jeszcze raz.
- OuV. - spyta� burkliwy g�os.
- Marcel - odrzek� Eigen.
28
- Czego chcesz?
- Mam towar, kt�ry mo�e ci� zainteresowa�.
- Tak? Na przyk�ad jaki?
- Na przyk�ad mas�o.
- Mas�o? Sk�d je masz?
- Z Porte des Lilas.
- Po ile?
- Po pi��dziesi�t dwa franki za kilo.
- To dwadzie�cia frank�w wi�cej ni� normalnie.
- Tak, ale r�nica polega na tym, �e ja to mas�o mog� za�atwi�.
-Aha.
Co� klikn�o, rozleg�o si� ciche, pneumatyczne westchnienie i drzwi si� otworzy�y.
W progu sta� m�ody, rumiany, schludnie ubrany m�czyzna w okr�g�ych okularach w czarnej oprawce. W�osy te� mia� czarne, pe�ne lok�w i wysoko zaczesane. Wygl�da� jak Juliusz Cezar.
- No prosz� - rzuci� z krzywym u�miechem. - Stephen Metcalfe we
w�asnej osobie. - By� Brytyjczykiem i m�wi� z wyra�nym akcentem
z Yorkshire. - Odstawiony jak na bal u kr�lowe