8480
Szczegóły |
Tytuł |
8480 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8480 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8480 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8480 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rafa� A. Ziemkiewicz
�YWA GOT�WKA
Ca�y pech z Oszo�omem polega� na tym, �e facet zadzwoni� w najmniej odpowiedniej chwili. Dziesi�� minut wcze�niej czy p�niej mia�bym do�� przytomno�ci umys�u �eby go sp�awi�, albo podrzuci� Prorokowi. A przynajmniej, �eby od razu wyci�gn�� z niego co� konkretnego i wiedzie� zawczasu, czego si� spodziewa�.
Inna sprawa, �e oszo�omy nigdy nie dzwoni� w odpowiedniej chwili. W og�le, gdyby nie oni, "Gazeta narodowa" by�aby dwa razy sympatyczniejszym miejscem do pracy. A tak po�ow� ka�dego dy�uru zabiera�o op�dzanie si� przed korowodami osobnik�w, kt�rzy rzucaj�c doko�a czujne, szybkie spojrzenia informowali zd�awionym szeptem, �e jeden z Kaczy�skich naprawd� nazywa si� Szlingwajn, albo �e Olszewski ma w z�bie nadajnik, przez kt�ry go kontroluj�. Oczywi�cie, wiedzia�em, �e trzy czwarte z tych biednych staruszk�w przesz�o je�li nie przez Sybir, to co najmniej przez Wronki, i �e prze�yli tam rzeczy, od kt�rych ka�dy by sfiksowa�. Za ka�dym razem stara�em si� wzbudzi� w sobie ewangeliczn� �yczliwo�� i cierpliwo��. Ale od czasu do czasu mi si� to nie udawa�o. I ten facet trafi� na taki moment; akurat chwil� po tym, jak odwin��em �niadanie z papierowej serwetki.
�ci�lej m�wi�c, nie chodzi�o o samo �niadanie. �niadanie jak �niadanie - bu�ka z w�dlin� i mas�em, stwardnia�ym na kamie� od le�enia w redakcyjnej lod�wce. Chodzi�o o to, �e tego dnia razem z kanapk� �ona zawin�a obrazek. Ogl�da�em zaskoczony fotografi� modelki w seksownych, czarnych koronkach, wyci�t�, jak uzna�em w pierwszej chwili, z katalogu bieli�niarskiego.
Swoj� drog�, mia�em szcz�cie, �e zabra�em si� do bu�ki od w�a�ciwego ko�ca. Gdybym najpierw zacz�� je��, i dopiero potem trafi� pomi�dzy warstwami papieru na kartonik, m�g�bym si� ud�awi� z wra�enia. Wy�uska�em zdj�cie spomi�dzy papier�w z ostro�no�ci� sapera. Nie znika�o. A bielizna dziewczyny na fotografii, gdy popatrze� uwa�nie, by�a jeszcze bardziej frywolna, ni� wydawa�o si� na pierwszy rzut oka. Fotk� wydrukowano na cienkim, sztywnym kartonie, a wi�c moja �lubna nie wyci�a go z katalogu, tylko z pude�ka. Dziennikarstwo jednak rozwija rozum: wydedukowanie, gdzie obecnie musi si� znajdowa� zawarto�� tego pude�ka, zaj�o mi zaledwie par� sekund. Obraca�em kartonik w r�ku, �lini�c si� bezwstydnie do podsuwanej przez wyobra�ni� wizji ukochanej w koronkowych luksusach i kombinuj�c, pod jakim by tutaj pozorem urwa� si� z redakcyjnego dy�uru - najlepiej ju� i natychmiast.
I w takiej chwili sekretariat po��czy� Oszo�oma. Kto na moim miejscu nie potraktowa�by go r�wnie oschle, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Jak wi�kszo�� oszo�om�w, dysza� ci�ko w s�uchawk�.
- Pan Aleksandrowicz?
- Tak.
- Rafa� Aleksandrowicz?
- Tak, s�ucham - wysili�em si� na uprzejmy ton.
- Przeczyta�em pa�ski artyku�. Ten z okazji uruchomienia zintegrowanego systemu komputerowego.
Gratulacje.
- By� pan bardzo blisko prawdy. My�l�, �e pan jeden mo�e zrozumie� spraw�. Widzi pan, ja wiem, co to za diabe� tak rozrabia na gie�dzie.
To by� w�a�nie ten moment, w kt�rym nale�a�o przej�� do kontrofensywy: wyt�umaczy� facetowi, �e dodzwoni� si� do niew�a�ciwej osoby w niew�a�ciwym czasie, �e cz�owiek zajmuj�cy si� u nas gie�d� wyjecha� na leczenie klimatyczne, sk�d wr�ci dopiero na wiosn� je�li go krokodyle nie zjedz�, i tak dalej. Ale ja milcza�em, maj�c my�li zaj�te czarnymi koronkami.
- Pan to musi napisa� - Oszo�om korzysta� z mojego milczenia. - Tylko panu jednemu powiem, zreszt� nikomu innemu by nie uwierzyli. Halo? Halo?
- Tak, s�ysza�em. Chce pan, �ebym to napisa�. Ale co?
- O nich! - Wpad� w furi�, ni st�d, ni z zow�d, jak to oszo�omy. - �eby ludzie zdawali sobie spraw�, co si� dzieje! Musz� si� dowiedzie�! Ja panu wszystko opowiem, a pan napisze i wydrukuje - sapa�, jakby uko�czy� w�a�nie maraton. - One, prosz� pana, nie dzia�aj� przypadkowo. Te sp�ki, po kolei, kiedy si� przejrzy ich list�... Przejrza� pan? Teraz ju� wida�, o co im chodzi. Ale to nie z �adnego altruizmu, o nie, one my�l� tylko o sobie. Tylko niech pan nie s�dzi, �e zwariowa�em.
- Uhm.
- Nie wierzy mi pan, co? Ale ja pana przekonam. Na dzisiejszej sesji, zobaczy pan, padnie Euromex. Wydaje si�, �e stoi �wietnie, a padnie. A potem to si� dopiero zacznie. Niech pan do mnie przyjdzie, jeszcze dzisiaj.
- S�ucham?
- M�wi�, �eby si� pan po�pieszy�! Adresu panu nie podam, um�wimy si� na mie�cie, ko�o Warsa. Najlepiej niech si� pan po prostu przechadza dooko�a Rotundy. Podejd�, jak tylko si� upewni�, �e nikt za panem nie idzie. Pan sobie nawet nie zdaje sprawy, jakie one potrafi� by� przebieg�e...
- Wie pan, zr�bmy inaczej - trzeba by�o przej�� inicjatyw�. - Niech pan to wszystko napisze i przy�le mi na adres redakcji poczt�.
- Poczt�? - wydawa� si� zdruzgotany moim brakiem zainteresowania.
- Albo prosz� przyj�� samemu, mam nast�pny dy�ur w poniedzia�ek.
- W nast�pny poniedzia�ek, to... przecie�, panie redaktorze, m�wi�: ja w i e m, kto to robi! Przecie� pan musi to napisa�, p�ki czas!
- Bardzo mi przykro. Naprawd� nie mam kiedy si� z panem spotka�.
Milcza� przez chwil�.
- Dobrze. Sam pan zobaczy. Euromex, na dzisiejszej sesji. Jeszcze pan zmieni zdanie.
Od�o�y� s�uchawk�. Ano, jeden wariat scedzony. Niestety, nie przybli�y�o mnie to do zako�czenia dy�uru. I nie zapowiada�o si�, �eby przyszed� kto�, na kogo mo�na by go przewali�.
Westchn��em ci�ko i aby jako� oderwa� umys� od prze�laduj�cej go wizji zabra�em si� do przyniesionej z sekretariatu korespondencji.
"Panie Aleksandrowicz!" - pisa� czytelnik. - "Przesta� si� pan wreszcie czepia� �yd�w. Pan nawet w �yciu nie widzia�e� prawdziwego �yda. U mojej matki w Solcu Kujawskim mieszka�o du�o �yd�w, to byli wszystko ludzie ubodzy i pracowici. Pami�tam takiego szewca Lejba Krojcbauma, bardzo porz�dny cz�owiek, mia� pi�cioro dzieci, wszystkich potem Niemcy..."
Przerzuci�em kilka stron, g�sto zape�nionych wyra�nym pismem, typowym dla starszych ludzi, w poszukiwaniu konkluzji. Znalaz�em j� w przedostatnim akapicie: "Zamiast si� czepia� �yd�w, pan napisz o Cyganach. Ta ho�ota nigdzie nie pracuje, tylko kradnie, a chodz� obwieszeni z�otem. Mojej matce przed wojn� kradli kury..."
- Cze��!
Prorok wparowa� do redakcyjnego pokoju z nieod��czn� walizeczk� pod pach� i zaaferowanym wyrazem twarzy, jak zawsze, gdy by� w trakcie kolejnego demaskatorskiego tekstu o przekr�tach lewicy. Wtedy akurat chodzi�o o powi�zania ze �wiatem polityki tej szajki handlarzy kobiet ze Szczecina. Pami�tacie pewnie; obiecywali naiwnym panienkom lekk�, dobrze p�atn� prac� w zachodnim seks-biznesie, a kiedy taka �ykn�a przyn�t�, zabierali paszport i zmuszali do szorowania gar�w w podrz�dnych spelunach albo do opieki nad staruszkami.
- O, jak dobrze �e ci� widz� - rzuci� Prorok od progu. - Ty to na pewno masz po�yczy� st�w� do poniedzia�ku.
Kiedy� nieopatrznie pochwali�em si�, �e pieni�dze mnie lubi�. Naprawd� mnie lubi�y, przetestowa�em to. Par� razy w �yciu zdarzy�o si�, �e ju�, ju�, wydawa�o si�, dochodzi�em do kreski, i zawsze w takich sytuacjach na moim koncie znajdowa�a si� nagle jaka� kasa - a to mi co� przedrukowali, a to gdzie� wznowili, kr�tko m�wi�c, zawsze w por� spada�o z nieba. Nie trzeba si� jednak by�o chwali�; z miejsca zrobili sobie ze mnie redakcyjn� kas� zapomogowo - po�yczkow�. Ale tym razem mia�o to swoj� dobr� stron�.
- No... - odpar�em w zadumie. - Ja te� w�a�nie mia�em ci� o co� prosi�.
- Rafa�, je�li chodzi o wst�pniak w tym numerze...
- Nie chodzi o wst�pniak w tym numerze.
- A co do tej delegacji, to wcale nie musisz...
- Nie chodzi o delegacj�. Chodzi o to, �e musz� si� urwa� z dy�uru.
Prorok, ju� nastroszony czujnie, zacz�� nerwowo g�adzi� sw� roz�o�yst�, biblijn� brod�.
- No i co? Zwolnij si� u szefowej.
- Nie, ch�opie. Ten numer wi�cej nie przejdzie. Zrobimy inaczej: ja polec� za�atwia� sprawy, a ty jakby co powiesz jej, �e w�a�nie wyskoczy�em do sklepiku na d� po bu�ki.
Zapomnia�em doda�, �e prorok zawdzi�cza� sw� ksyw� nie tylko brodzie, ale te� faktowi, i� by�, jak to si� dzisiaj nazywa, katolickim fundamentalist�. Cz�owiekowi, kt�ry swego czasu zak�ada� ZChN i szybko opu�ci� go z hukiem, uznawszy za nie do�� chrze�cija�ski, nie bardzo wypada�o dla n�dznej st�wy wchodzi� w konflikt z �smym bo�ym paragrafem. Zw�aszcza, �e do pierwszego pi�tku miesi�ca zostawa�y jeszcze dobre dwa tygodnie.
Postanowi�em by� bezlitosny.
- To ile, m�wisz, potrzebujesz? - zapyta�em jak gdyby nigdy nic, grzebi�c demonstracyjnie w portfelu. - St�w�?
- Wiesz co? Powiem, jakby co, �e po prostu nie wiem, gdzie jeste�.
Wcisn��em nieprzeczytane listy od czytelnik�w do torby, porwa�em z wieszaka czapk� i pod drzwiami toalety omal nie zderzy�em si� z szefow�.
- Panie Rafale, a dok�d to o tej godzinie?!
- Aaa... ja tylko na d�, do sklepu... Wie pani: bu�eczki, kefir. Mo�e co� przy okazji kupi�?
Popatrzy�a na moj� czapk� i torb� wzrokiem, kt�ry mia� przestrzec, �e za minut� trzecia sprawdzi, czy jestem u siebie.
- Jak pan ju� zje, to prosz� do mnie. Musimy co� zrobi� z tym pa�skim dzia�em, �eby by� dla normalnych ludzi, a nie dla ekonomist�w. Ten pa�ski artyku�... o co tam w og�le chodzi�o? - pokr�ci�a g�ow� z dezaprobat�.
Wr�ci�em zrezygnowany, zastanawiaj�c si�, czy nie za��da� od Proroka zwrotu pieni�dzy, ale w ko�cu - co on zawini�. Pociesza�em si� bez przekonania, �e przyjemno�� odk�adana na d�u�ej starcza. Zamiast jecha� do domu, musia�em po raz nie wiem kt�ry t�umaczy� szefowej, dlaczego nie da si� pisa� o skomplikowanych procesach ekonomicznych j�zykiem gospody� domowych. Z monotonii wytapiania redakcyjnego dy�uru wyrwa�y mnie dopiero radiowe wiadomo�ci gie�dowe o czternastej dwadzie�cia. Tak, oczywi�cie, ju� si� domy�lacie: w po�owie sesji Euromex nagle zacz�� do�owa� i zarz�d gie�dy zmuszony by� zawiesi� obr�t papierami sp�ki do ko�ca dnia. Po do�wiadczeniach ostatnich tygodni �atwo by�o si� domy�li�, co to dla firmy oznacza.
Ale je�li s�dzicie, �e �ama�em sobie nad tym g�ow� przez ca�� drog� do domu, to jeste�cie w b��dzie. Zastanawia�em si� tylko nad jednym: czy rzuci� si� na ma��onk� z miejsca, od progu, czy najpierw jednak zje�� obiad. Nie pami�tam, na co si� w ko�cu zdecydowa�em, bo i tak zd��y�em tylko zdj�� buty i pow�cha� dolatuj�ce z kuchni zapachy, kiedy do drzwi zadzwoni�o dw�ch policjant�w i uprzejmie zaprosi�o mnie do czekaj�cego pod domem radiowozu.
*
Okre�lenie, �e na gie�dzie rozrabia jaki� diabe�, nie by�o w�asno�ci� Oszo�oma. Sta�o si� obiegowym, dziennikarskim bana�em, z tego samego gatunku co "walka o indeksy" albo "Zakopane, zimowa stolica Polski". Kto go u�y� po raz pierwszy, jeden Pan B�g raczy wiedzie� - po paru kolejnych spektakularnych upadkach i wzrostach robili to wszyscy, tak powszechnie, �e do g�owy by nikomu nie przysz�o szuka� w tych wy�wiechtanych s�owach jakiegokolwiek ziarenka prawdy.
Najbardziej oczywi�cie rozrabia�y brukowce; albo straszy�y, �e jeste�my w przededniu krachu na miar� co najmniej azjatyckiego t�pni�cia w dziewi��dziesi�tym �smym, albo robi�y bohatera dnia z leszcza, kt�remu trafi�o si� trzydziestokrotne przebicie i sam nie wiedzia�, jakim cudem. Wi�kszo�� znaj�cych si� na rzeczy komentator�w traktowa�a sytuacj� w kategoriach intryguj�cej zagadki zawodowej. Od czasu prywatyzacji Banku �l�skiego wiadomo by�o, �e musi jeszcze du�o �ciek�w w Wi�le up�yn��, zanim warszawska gie�da zacznie si� zachowywa� przewidywalnie i b�dzie mo�na na niej spokojnie inwestowa�, kieruj�c si� wska�nikiem cena do zysku i prospektami emisyjnymi. Ale wbrew oczekiwaniom, nasza gie�da zamiast normalnie� g�upia�a coraz bardziej.
Nar�d zreszt� zawsze lubi� hazard i niczego nie potrzebowa� rozumie�; zupe�nie mu wystarcza�o, �e kto� tam ni st�d, ni z zow�d zrobi� fortun�, a kto inny fortun� straci�. Nieprzewidywalno�� sytuacji doprowadza�a tylko do �ez fachowc�w, to znaczy tych, kt�rzy uwa�ali si� za fachowc�w, i po prawdzie mieli wszelkie dane, by za nich uchodzi�. Biedacy naprawd� si� m�czyli.
Widzicie, rzecz w tym, �e we wszystkich tych skokach nie mo�na si� by�o dopatrze� �adnych prawid�owo�ci, naprawd� �adnych. Z pocz�tku, po spektakularnym t�pni�ciu Eurobanku i wzrostach funduszy powierniczych - od tego si� chyba zacz�o - wszyscy s�dzili, �e po prostu zawi�za�a si� jeszcze jedna "sp�dzielnia", tylko znacznie pot�niejsza od poprzednich. Uwaga analityk�w skupi�a si� na wy�ledzeniu tego, kto ostatecznie na szale�stwach kurs�w zyska, jako, ma si� rozumie�, g��wnego podejrzanego; niestety, kolejni kandydaci odpadali, a� nie zosta� �aden. Nic nie trzyma�o si� kupy. "Trybuna" t�umaczy�a spraw� knowaniami Opus Dei, Radio Maryja spiskiem masonerii, "Wyborcza" podkre�la�a, �e cokolwiek m�wi�, gie�da jako ca�o�� ma si� coraz lepiej, co napawa optymizmem; tak naprawd� nikt nic nie wiedzia� i wszyscy rozpaczliwie szukali w ruchach notowa� jakiego� sensu, niczym alchemicy uganiaj�cy si� za receptur� kamienia filozoficznego.
Oczywi�cie, "Gazeta narodowa" te� si� jako� musia�a odnie�� do sytuacji. Dali�my du�� syntez� o postkomunistycznych imperiach, stworzonych w czasach prywatyzacji i �ami�cych teraz zasady r�wno�ci gospodarczej, p�niej niewiele mniejszy tekst o mechanizmach mi�dzynarodowych spekulacji Sorosa. Chodzi�y te�, oczywi�cie, co i raz bie��ce komentarze, przyznaj� szczerze, r�wnie bezradne, jak wsz�dzie indziej. No i by� w ko�cu m�j lu�no zwi�zany z tematem artykulik. Ten w�a�nie, kt�ry tak zadzia�a� na Oszo�oma.
*
W Pa�acu Mostowskich czeka�o na mnie dw�ch pan�w. Jeden ca�kiem jak z "07 zg�o� si�": szpakowaty, w taniej, szarej marynarce z Dom�w Centrum, kt�ra marszczy�a mu si� na karku w charakterystyczn� fa�d�, jakby dodatkowy ko�nierz. Drugi, m�odszy, wygl�da� bardziej na japiszona ni� na gliniarza.
Ten drugi przygl�da� mi si� z nat�on� uwag�.
- Przecie� ja pana znam! - oznajmi� wreszcie triumfalnym tonem.
- Bogu dzi�ki - odetchn��em g��boko. - Ju� si� zaczyna�em obawia�, �e zwin�li�cie nie tego cz�owieka.
Wydawa�o mi si�, �e moja ironia jest ostrzejsza od hinduskiej papryki, ale na nim jako� nie zrobi�a wra�enia. Jest taka bardzo szczeg�lna mina, kt�r� robi� ludzie w metrze albo w knajpie na widok twarzy znanej z telewizji. Cz�owiek za biurkiem przygl�da� mi si� z tak� w�a�nie min�, zgo�a nie przystaj�c� do sytuacji.
- Wiem - uradowa� si�. - Pokazywali pana w czasie wybor�w. A niech mi pan powie, tak przy okazji: ten pana szef, on naprawd� jest wariat, czy tylko tak wygl�da?
- A jak powiem, �e tylko tak wygl�da, to pan uwierzy?
Zastanowi� si�.
- Nie, wie pan, ja do niego nic nie mam, bro� Bo�e. Co do podatk�w, to ma �wi�t� racj�...
- Aha. Tak pan m�wi, a g�osowa� pan pewnie na Kwacha.
Wzruszy� ramionami.
- No, wie pan jak jest...
Szczerze m�wi�c, nie wiedzia�em.
- Nie wiedzia�em - postanowi�em nie kontynuowa� tego w�tku - �e teraz najpierw cz�owieka aresztujecie, a dopiero potem podpuszczacie do rozm�w o polityce. Za moich czas�w by�o odwrotnie.
Mina mojego rozm�wcy �wiadczy�a, �e nareszcie zdo�a�em go dotkn��.
- Myli si� pan redaktor, i to podw�jnie. Po pierwsze, za pa�skich czas�w, je�li zgaduj�, co pan przez to rozumie, jeszcze nas nie by�o. Nie rozmawia pan z byle ubekiem, tylko z wydzia�em przest�pstw gospodarczych, a konkretnie z zast�pc� szefa operacji przeciwko przest�pstwom gie�dowym. A po drugie, nie ma mowy o �adnym aresztowaniu. Jest pan tylko i wy��cznie przes�uchiwanym w sprawie.
- Zaraz... To znaczy, �e mog� st�d wyj��?
- Nie mam prawa pana zatrzymywa�.
Podnios�em si� z krzes�a.
- ... tylko �e wtedy niczego si� pan nie dowie.
Po chwili namys�u usiad�em z powrotem. Szpakowaty, milcz�cy dot�d, chrz�kn�� gniewnie. Ale nie pod moim adresem, tylko na tego drugiego.
- Mo�e jednak zachowajmy w�a�ciwe procedury, panie kolego.
- Ten pan jest z kryminalnej. Konkretnie, komisarz Ba�czyk. A ja jestem Jurek Sianko. �mieszne, co? Ale tak si� nazywam.
- Bardzo �mieszne. Czy ja te� si� musz� przedstawia�?
Szpakowaty chrz�kn�� powt�rnie.
- Konkretnie, chodzi nam o pa�skie kontakty ze Stefanem Wiechetko.
- Z kim?
Podsun�� mi zdj�cie faceta, kt�ry, jak to mawiano w jednym kabarecie, z twarzy by� podobny zupe�nie do nikogo.
- Stefan Wiechetko. Czy przypomina pan sobie wasz� ostatni� rozmow�?
- Chwileczk�, panowie. Po pierwsze, nie znam tego faceta i w �yciu go nie widzia�em. Po drugie, skoro jestem przes�uchiwanym w sprawie, to mo�e pro�ciej b�dzie mi powiedzie�, co to za sprawa i o co chodzi. B�d� m�g�, to ch�tnie pomog�.
Teraz chrz�kn�� Japiszon, wyra�nie nie aprobuj�cy stylu rozmowy szpakowatego.
- W zasadzie ma pan redaktor racj� - przej�� inicjatyw�. - Poza jednym. Zna pan Stefana Wiechetko, co wi�cej, by� pan ostatnim cz�owiekiem, kt�ry z nim rozmawia�. Wynika to jednoznacznie z billingu, jak r�wnie� z jego notatek. Dzwoni� do pana do redakcji dzi�, oko�o jedenastej, po��czenie trwa�o trzy minuty siedemna�cie sekund.
Podnios�em z biurka zdj�cie i przyjrza�em si� mu. A wi�c to by� m�j oszo�om. Do�� m�ody, chudy, i faktycznie wygl�da� na �wira.
- Owszem, teraz sobie przypominam - stre�ci�em pokr�tce, co pami�ta�em z tej rozmowy. Wygl�dali na rozczarowanych. Zw�aszcza Japiszon.
- To wszystko?
- Spytajcie jego.
- Z tym jest w�a�nie problem. Jak ju� kolega powiedzia�, pan by� ostatnim cz�owiekiem, kt�ry mia� tak� mo�liwo��. Kr�tko po tej rozmowie Wiechetko si� powiesi�. Albo mo�e zosta� powieszony. W ka�dym razie, �mier� przez zadzierzgni�cie.
Nie mog� powiedzie�, �eby �wiadomo��, �e si� nauczy�em sp�awia� natr�t�w a� tak skutecznie, by�a przyjemna.
- Prawd� m�wi�c - przyzna� Japiszon - jest pan nasz� ostatni� szans�, �eby zrekonstruowa� okoliczno�ci tej �mierci. Zreszt� pal diabli okoliczno�ci, wybaczy pan, nadkomisarzu. Chodzi... No, sam pan si� domy�la, o co chodzi.
Pewnie, �e si� domy�la�em. Stukni�ty czy nie, wygl�da�o na to, �e Oszo�om rzeczywi�cie odkry� poszukiwany przez wszystkich kamie� filozoficzny. Przecie� sam mi to powiedzia�: �e w i e. Ba, chcia� si� ze mn� t� wiedz� podzieli�!
- Jest jeszcze to - rzek� Szpakowaty, obserwuj�c ze wsp�czuciem m�j wyraz twarzy. Podsun�� mi z�o�on� w �semk� stron� z poprzedniego numeru "Gazety narodowej" z artyku�em o gie�dzie. Nazwisko autora - to znaczy moje - zakre�lone zosta�o w elips� grubym, czerwonym flamastrem. Ten sam flamaster poznaczy� tekst porozrzucanymi nieregularnie podkre�leniami. Jeden akapit musia� wzbudzi� szczeg�lne zainteresowanie Oszo�oma; zamalowa� go niemal ca�kowicie, opatruj�c na marginesie wielkim wykrzyknikiem. Pod tekstem widnia� dopisek: "tak! - koniecznie zadzwoni�".
- Przepraszam, panowie - odezwa�em si� po d�ugiej chwili. - Czy mo�na si� tutaj czego� napi�?
- Kawa czy herbata? - spyta� uprzejmie Japiszon.
*
Przepowiednia co do Euromexu nie by�a pierwszym ani jedynym trafnym proroctwem Oszo�oma.
Wiechetko w�r�d m�odego pokolenia makler�w by� do�� znany, g��wnie jako ekscentryk. Otacza�a go ta szczeg�lna mieszanka �yczliwo�ci i pob�a�ania, jak� zazwyczaj ciesz� si� sympatyczni postrzele�cy. By�a jednak w otaczaj�cej go aurze tak�e nuta tragiczna. Podobno zapowiada� si� na znakomitego finansist�, mia� wielki talent i wi�cej mo�e nawet od niego wart� wrodzon� orientacj� w pl�taninie finansowych powi�za�.
Szybko jednak okaza�o si�, �e faceta prze�laduje niewiarygodny pech. Operacje, kt�re prowadzi�, wali�y si� z g�upich powod�w, albo zupe�nie bez powodu i w ko�cu zacz�to starannie unika� korzystania z jego us�ug. Musia� podzi�kowa� za prac� w banku, zacz�� pi� i gorzknie�; w ko�cu na jakiej� pro�ciutkiej operacji straci� wszystkie oszcz�dno�ci (zdaje si�, �e to w�a�nie nasz gie�dowy diabe�ek zaczyna� swoje rozr�by, na razie jeszcze bagatelizowane) i to go, wedle �wiadectw koleg�w, ostatecznie dobi�o.
Mimo wszystko nie zerwa� ze �rodowiskiem; bywa� regularnie w odwiedzanych przez makler�w knajpach, wypytywa� ich codziennie, �ledzi� uwa�nie tabele notowa� z ca�ego �wiata. S�owo "�ledzi�" nie ca�kiem zreszt� pasuje do opis�w �wiadk�w. On te tabele prze�ywa�, poch�ania� je blady, rozdygotany, m�wi�c bez przerwy do siebie, to znowu krzycz�c od rzeczy; czasem zrywa� si� nagle, dar� gazet�, depta� po niej - i w u�amku sekundy wraca� do normalnego stanu. Nie mia� �adnych oficjalnych �r�de� dochodu, doradza� po cichu czynnym maklerom zgarniaj�c procent od udanych transakcji. Kiedy wcze�niej realizowa� swoje pomys�y osobi�cie, ko�czy�y si� fiaskiem, ale jako doradca najwyra�niej prosperowa�. Mieszka� samotnie w drogim mieszkaniu na Mokotowie. Wszystkie pieni�dze, jakie mia�, trzyma� w got�wce, porozk�adane niewielkimi kupkami po wszystkich mo�liwych p�kach i szufladach. Od czasu swej zawodowej kl�ski nie u�ywa� nigdy kart p�atniczych ani kredytowych, nie mia� nawet konta w banku. Znajomi zwracali uwag� na fakt, �e kiedy trafi�a mu si� grubsza got�wka, dzieli� j� i wk�ada� po trochu do ka�dej kieszeni.
Rozsta� si� z �yciem dos�ownie w chwili, gdy Japiszon wsiada� do samochodu, aby go aresztowa�. Od d�u�szego czasu wydzia� gie�dowy stawa� na uszach, aby wykry� t� hipotetyczn� "sp�dzielni�", kt�ra kr�ci�a notowaniami; jedynym efektem by�y zmiany w jego kierownictwie. Nie pyta�em o szczeg�y, ale s�dz�c po wieku Japiszona musia�y one nast�powa� kilkakrotnie. Tymczasem Oszo�om raz czy drugi pochwali� si� w knajpie trafn� przepowiedni�, co zdarzy si� na najbli�szej sesji. Zacz�y chodzi� s�uchy, �e odkry� tajemnic�, nad kt�r� wszyscy si� g�owili. St�d zainteresowanie jego osob� Japiszona. Sp�nione, jak ju� wiecie.
*
Nie pami�tam, ile wy��opa�em podczas tej rozmowy herbat, staraj�c si� odgadn�� znaczenie ostatnich s��w Oszo�oma. �e pog�oski nie k�ama�y, i naprawd� zrozumia� on sytuacj�, nie ulega�o kwestii. Mia�em wra�enie, �e dotykam rozwi�zania, ale wci�� nic z tego nie wychodzi�o. Wpatrywa�em si� z uwag� w znaki, jakimi pokre�li� on m�j artyku�, a w tym czasie Japiszon wpatrywa� si� z nat�eniem we mnie. Szpakowaty by� mniej przej�ty, prawd� m�wi�c, w og�le. Jego obchodzi�o tylko to, czy Wiechetko powiesi� si� sam w ataku choroby psychicznej, czy te� kto� go chcia� uciszy� - a w tej sprawie niewiele mog�em wyja�ni�.
Kiedy powiem wam jeszcze, co zainteresowa�o Oszo�oma w moim artykule, wszyscy pewnie od razu domy�licie si� rozwi�zania. Pewnie b�dzie was dziwi�, jak mog�o mi to zaj�� tyle czasu. Fakt, teraz sprawa wydaje si� prosta, wr�cz oczywista, ale wtedy... C�, i tak okaza�em si� lotniejszy od policji.
Ale po kolei. Artyku� zainspirowany by� konkretn� spraw� - przej�ciem warszawskiej gie�dy na nowy system komputerowy, ca�kowicie integruj�cy j� z gie�dami �wiatowymi. Robiono z tego medialne wydarzenie, mo�e �eby przy�mi� niezdrowe emocje wok� wariuj�cych kurs�w. Prawd� m�wi�c, chodzi�o mi tylko o wytrzaskanie wiersz�wki. Napisa�em troch� o nami�tno�ciach, jakie budzi�y gie�dy w ubieg�ym stuleciu, o tym, �e zawsze uwa�ano je za miejsce cokolwiek diabelskie, podejrzane, wreszcie o tym, jak krachy gie�dowe w Berlinie i p�niej w Pary�u zapocz�tkowa�y nowo�ytny antysemityzm. Taka tam cha�tura.
Fragment zakre�lony przez Oszo�oma opowiada� natomiast o eksperymencie, jaki niedawno przeprowadzili uczeni w Ameryce. W�a�ciwie by�a to ca�a seria eksperyment�w, z kt�rych pierwszy wi�za� si� z prezydenckim starciem Busha z Clintonem w 1992. Pewien profesor uruchomi� w�wczas wyborcz� gie�d� na kilkuset student�w, graj�cych ka�dy po dolarze. W przeddzie� wybor�w akcje Clintona chodzi�y po 43,7 centa, Busha po 37,9, a Perota po 18,4; komu si� chce, mo�e sprawdzi�, �e tym samym eksperymentalna gie�da wyprorokowa�a wynik dok�adniej od wszystkich sonda�y. T� zastanawiaj�c� zdolno�� gie�dy sprawdzano p�niej r�nymi sposobami, zawsze uzyskuj�c potwierdzenie, przy czym im wi�cej pieni�dzy anga�owano w gr�, tym wyniki by�y dok�adniejsze. Parunastu �wiatowej s�awy matematyk�w �ama�o sobie g�owy nad wyja�nieniem, ale o ile wiem, bez przekonuj�cych rezultat�w. Zw�aszcza nie potrafili wyja�ni�, dlaczego dobry wynik uzyskuje si� tylko anga�uj�c do gry prawdziwe pieni�dze; identycznie prowadzone licytacje na zapa�ki czy �etony nie dawa�y nic.
Wpatrywa�em si� w wyrysowany w tym miejscu przez Oszo�oma czerwony wykrzyknik, tak intensywnie, jakbym chcia� przepali� wzrokiem papier. Japiszon tymczasem sko�czy� opowiada� mi o Wiechetce i wyra�nie oczekiwa�, �e wnios� co� nowego do sprawy. Niestety, musia�em go zawie��. Co� tam m�wi�em, sam nie bardzo pami�tam co, w ka�dym razie nic wa�nego. Raczej mielili�my s�owa, nie chc�c si� przed sob� przyzna�, �e ta rozmowa nie ma sensu.
M�czyli�my si� tak, a� w pewnym momencie Japiszonowi za�wiergoli� w kieszeni telefon. Przeprosi� i, zgodnie z regulaminami, wyszed� odebra� do s�siedniego pomieszczenia. Szpakowaty popatrzy� za nim smutnym wzrokiem.
- Biedny ch�opak - mrukn��, ale bez specjalnego wsp�czucia w g�osie. - Strasznie na pana liczy�. Ale trudno, poleci.
- Przeze mnie?
- No, nie. Przez ten Euromex. Widzi pan, redaktorze - �ciszy� odruchowo g�os - to nie by�a taka pierwsza lepsza firma. Kilku bardzo wysoko postawionych, hm, wie pan... sporo stracili. Prawd� m�wi�c, zmoczyli na tym ca�kiem. Je�li gie�dowy do jutra nie zdo�a im tego wyt�umaczy�, to... - wykona� d�oni� znacz�cy gest na wysoko�ci gard�a. Skin��em ze zrozumieniem g�ow�.
Chwil� p�niej Japiszon pojawi� si� znowu drzwiach, poruszony do �ywego.
- Panowie, szybko - zawo�a�, przywo�uj�c nas ruchem r�ki.
Pobiegli�my za nim do du�ego pomieszczenia, z kilkoma telewizorami, gdzie zebra�o si� ju� kilkana�cie podekscytowanych os�b. W tej chwili wydawa�o si�, �e wszystkie aparaty nastawione s� na t� sam� satelitark�. Ale to oczywi�cie by�o tylko z�udzenie. Po prostu wszystkie �wiatowe telewizje nadawa�y w�a�nie te same breaking news.
Na rosyjskiej gie�dzie wali� si� w gruzy Energoprom, bodaj drugie czy trzecie co do wielko�ci przedsi�biorstwo �wiata. I �eby nikt nie mia� z�udze�: to nie by�o zwyk�e, klasyczne za�amanie gie�dowe. Indeks nawet szed� do g�ry, nabiera�y warto�ci jakie� kompletne fuksy - a najwi�kszy gigant posowieckiej gospodarki, pa�stwo w pa�stwie, pot�niejszy od Kremla, ton��, i to bez widocznej przyczyny. Ca�kiem jak u nas, tylko na wi�ksz� skal�. Ta obserwacja zreszt� dominowa�a w komentarzach, s�owa polish disease powtarza�y si� na przemian z panikarskimi okrzykami, �e ten bezprecedensowy krach otworzy drog� na Kreml nacjonalistom i imperialistom. Jakby kiedykolwiek urz�dowa� tam kto inny.
Spekulowano jeszcze, �e Zach�d uratuje Energoprom jakim� szybkim zastrzykiem pieni�dzy, ale pi�tna�cie minut p�niej przysz�a wiadomo��, �e w Tokio, a zaraz potem w Hong Kongu polecia�y na pysk rosyjskie papiery d�u�ne. Ma�o kto ju� zreszt� zwr�ci� na to uwag�, bo jednocze�nie za�ama�y si� kursy trzech najwi�kszych dalekowschodnich bank�w prywatnych. Od tego momentu mo�na by�o ju� tylko czeka�, a� polish disease przetoczy si� wraz z dniem przez Los Angeles, Nowy Jork, Londyn i Frankfurt, by wr�ci� do nas.
Ale to ju� jutro.
Przygl�dali�my si� w milczeniu ekranom, ze �wiadomo�ci�, �e nad naszym problemem b�dzie sobie teraz �ama� g�ow� ca�y �wiat. Japiszon od�y�. To nieprawda, �e policjant chcia�by, �eby nie by�o przest�pstw. Policjant ma skromniejsze marzenia: tylko tyle, �eby przest�pstwa zdarza�y si� w innym rewirze. Skoro gie�dowa sitwa okaza�a si� do�� pot�na, by rozrabia� na ca�ym �wiecie, to zapewne nie pochodzi�a z Polski. Jurek Sianko m�g� wi�c �mielej spojrze� prze�o�onym w oczy i bardziej przekonuj�cym gestem roz�o�y� przed nimi r�ce.
"A potem, to si� dopiero zacznie" - przypomnia�y mi si� s�owa Oszo�oma.
- Wiecie co, panowie - zaproponowa�em, odrywaj�c si� w ko�cu od prowadzonej dr��cymi g�osami dysputy ekspert�w w studiu CNN. - To ja ju� chyba sobie p�jd�.
- Odwieziemy pana - obieca� wyra�nie odzyskuj�cy humor Japiszon.
*
Ale oczywi�cie nie dojecha�em do domu. Siedzia�em wyci�gni�ty wygodnie na tylnym siedzeniu - tym razem nie by� to ju� byle radiow�z, tylko s�u�bowa limuzyna Japiszona - a w g�owie kot�owa�o mi si� jak w garnku, wszystko na raz: m�j artyku�, pomazany czerwonym flamastrem, dziwactwa Oszo�oma, zebrane przez �ledczych, no i te czarne koronki, o kt�rych przez ostatnich par� godzin zd��y�em prawie zapomnie�. Koronki przypomnia�y o rozwa�aniach, co zrobi� najpierw po wej�ciu do domu, a to z kolei u�wiadomi�o mi, do jakiego stopnia zd��y�em zg�odnie�. Pomy�la�em sobie bodaj co� takiego - , bo nie jest �atwo tak po fakcie zrekonstruowa� bieg my�li, kt�re doprowadzi�y ci� do ol�nienia - �e pieni�dze mog� pracowa� �wiatowych gie�dach bez chwili przerwy, ale ja jestem w ko�cu �yw� istot� i od czasu do czasu musz� co� zje��.
Chwil� p�niej wszystko zacz�o mi si� uk�ada� w g�owie. Z�apa�em wreszcie t� cholernie popl�tan� link� za w�a�ciwy koniec i teraz wystarcza�o j� ju� tylko ci�gn��.
- Zawracaj pan! - wrzasn��em do kierowcy, chocia� prawie doje�d�ali�my do mojego domu. - Mam! Ju� mam!
Szofer pos�usznie wcisn�� gaz do dechy, ale droga do Mostowskich musia�a jednak chwil� potrwa�. Dzi�ki temu zd��y�em wystarczaj�co och�on��, �eby nie wywrzeszcze� swego odkrycia od razu w drzwiach. Niemniej, im d�u�ej nad nim my�la�em, tym bardziej by�em pewien, �e znalaz�em w�a�ciwy trop.
Pozosta�o do sprawdzenia tylko jedno, cho� w�a�ciwie by�a to ju� tylko formalno��. Mo�e po prostu, kierowany pod�wiadom� z�o�liwo�ci� albo potrzeb� napawania si� sukcesem, chcia�em jeszcze przez chwil� potrzyma� Szpakowatego i Japiszona w niepewno�ci? W ka�dym razie uprzedzi�em ich, �e zaraz si� wszystkiego dowiedz�, musz� tylko si� upewni� co do jednej sprawy. Podekscytowany Japiszon czym pr�dzej odda� mi sw�j telefon. Wyszed�em do drugiego pokoju, po drodze nalewaj�c sobie ohydnej herbaty z automatu na korytarzu.
- O, Rafa� - ucieszy� si� Prorok. - Dobrze, �e dzwonisz, bo w�a�nie mam do ciebie spraw�.
- Poczekaj moment, najpierw moja. Mam tu nazwy paru firm, powiedz mi, czy co� o nich wiesz...
Zacz��em mu czyta� po kolei nazwy z listy Oszo�oma. Oczywi�cie, potwierdzi� moje przypuszczenia w ca�ej rozci�g�o�ci. Pierwszy na li�cie Gazmor by� klasyczn� wr�cz sp�k� nomenklaturow�, nawet kiedy� o niej pisali�my, ale wszystko by�o oczywi�cie zgodne z prawem: trzech towarzyszy z KC z�o�y�o si� w osiemdziesi�tym dziewi�tym po pi�� tysi�cy z�otych i dosta�o z ministerstwa monopol na po�rednictwo w dostawach do Polski surowc�w energetycznych z zaprzyja�nionego kraju. Z Bankiem Targowym by�o niemal tak samo - tyle, �e tutaj towarzyszy by�o czterech, w tym jeden pu�kownik SB, ale te� mieli po pi�� tysi�cy i dostali na dzie� dobry po kilka miliard�w d�ugoterminowych lokat od pa�stwowych instytucji finansowych. Potem by� Agropex, si�gaj�cy korzeniami rz�d�w Mazowieckiego, kiedy to paru szef�w rolniczych zwi�zk�w zawodowych uzyska�o pod groz� blokowania dr�g zarz�d nad zachodnimi dotacjami na rozw�j naszego rolnictwa. By�a te� firma, kt�ra mniej wi�cej w tym samym czasie sprowadzi�a za miliony dolar�w sprz�tu elektronicznego, akurat trafiaj�c w 24-godzinn� dziur�, kiedy to rz�d odwo�a� stare stawki celne, a nowych jeszcze nie og�osi� i kto wiedzia�, m�g� wjecha� ca�kiem za friko. By�a wreszcie sp�ka zachwycaj�co ekumeniczna, w kt�rej starzy ubecy rami� w rami� z bohaterami podziemia podzielili si� jakim� pa�stwowym funduszem na chore dzieci czy kultur�... I tak dalej - doborowe towarzystwo. Prorok siedzia� w tych sprawach i wi�cej ni� po�owa nazw nie by�a mu obca, pozosta�e obieca� sprawdzi� na jutro. W�a�ciwie nie musia�.
Niestety, nie uda�o mi si� na tym sko�czy� rozmowy.
- S�uchaj, bo ja w�a�ciwie mia�em do ciebie dzwoni�... - Nieoczekiwanie jego g�os nabra� takiego tonu, jakby Prorok nie bardzo umia� powiedzie� to, co z sobie wiadomych przyczyn powiedzie� musia�.
- Aha. Syp.
- Hm, bo widzisz, jest taka sprawa... Czy ty - zdoby� si� wreszcie na odwag� - nie wzi��e� dzisiaj przypadkiem w redakcji mojego �niadania? Wiesz, kto� wzi�� z lod�wki moje �niadanie, a zostawi� swoje... Halo? Halo, Rafa�? Co� ci si� sta�o?
- Nic, ju� nic - wykrztusi�em, odzyskuj�c oddech po parunastu sekundach rozpaczliwego krztuszenia si�. - Wszystko w porz�dku - zapewni�em, otrzepuj�c zachlapany herbat� gors.
- Taa... Nie wiem, czy s�ysza�e�, co m�wi�em.
- S�ysza�em. Nie, to nie ja. W og�le dzisiaj nie jad�em �niadania, s�owo.
- Aaa... No to nic...
- A co� si� sta�o?
- Nie, nie, zupe�ny drobiazg. Tak si� tylko spyta�em, nic wa�nego. To trzymaj si�.
Od�o�y�em s�uchawk�. Mo�e Oszo�om mia� racj�, uznaj�c, �e czas umiera�.
*
- Ca�e odkrycie Wiechetki - zacz��em wreszcie - sprowadza�o si� w zasadzie do jednej, fundamentalnej sprawy: czym s� pieni�dze? Zastanawiali�cie si� kiedy� nad tym, panowie?
- Gadanie! - zirytowa� si� Szpakowaty. - Pieni�dze to pieni�dze. Zreszt� najcz�ciej w�a�nie ich nie ma.
- M�wi� powa�nie.
Obaj milczeli z zadumanymi minami.
- Banknot, moneta, grudka soli, kr��ek sk�ry, co tam jeszcze, to tylko fizyczny znak. Pieni�dz mo�e istnie� w oderwaniu od niego. Powiedzmy, zak�adamy si�, przegra�em i jestem panu winien st�w�. Ani ja, ani pan jej nie mamy, ale ona ju� zaistnia�a, ju� jest, przynajmniej dop�ki jest pan i jestem ja, albo moi spadkobiercy...
- Redaktorze, to by� naprawd� ci�ki dzie�. Niech pan nas ju� nie zmusza do rozwi�zywania �amig��wek.
- Kr�tko m�wi�c, Wiechetko doszed� do wniosku, �e pieni�dze s� form� �ycia.
- �e jak?
- Pieni�dze s� istotami �ywymi. Jak, dajmy na to, pierwotniaki.
- Ale�, redaktorze... No nie...
- W�a�nie dlatego nikomu o tym nie m�wi�. Wszyscy zareagowaliby tak, jak panowie teraz. Got�w by� podzieli� si� odkryciem dopiero ze mn�. A dlaczego? Bo uzna� to, co pisa�em w artykule, za jeden z dowod�w, �e ma racj�. I kiedy si� nad tym zastanowi�... Na przyk�ad, sk�d pieni�dze si� bior�?
- Jak to sk�d? Z kasy w robocie.
- Z banku - poprawi� Japiszon.
- To tak, jakby powiedzie�, �e jajka bior� si� z fermy. Nie panowie, pieni�dze bior� si� tylko i wy��cznie z innych pieni�dzy. I im jest ich gdzie� wi�cej, tym szybciej si� mno��. Ci�gn� do siebie, wiedzione jakim� nieodpartym instynktem, kupi� si� jedne do drugich, �eby rosn��, rosn��, rosn��... Przecie� to klasyczne zachowanie prymitywnych istot �ywych.
- No dobrze, ale co to ma wsp�lnego...
- Zaraz. Przyjmijmy zatem, �e pieni�dze s� �ywe. A co si� dzieje ze wszystkimi �ywymi organizmami? Rozwijaj� si�, prawda? Podlegaj� ewolucji. Przecie� pieni�dze towarzysz� nam od zarania cywilizacji. My si� w tym czasie nauczyli�my lata� w kosmos i wykorzystywa� energi� j�drow�, a one mia�yby ci�gle pozosta� tymi prostymi, g�upimi kawa�kami metalu?
- No nie. Przecie� si� zmieni�y. Najpierw wesz�y w obieg pieni�dze papierowe, a potem zupe�nie abstrakcyjne. Kredyt bankowy to w ko�cu co�, co fizycznie nie istnieje - Japiszon wyra�nie zaczyna� co� chwyta�. - A potem system finansowy zacz�� ulega� coraz wi�kszej integracji...
- A� ogarn�� ca�y �wiat. Biliony dolar�w ze wszystkich �wiatowych gie�d zosta�y ze sob� po��czone, sta�y si� w�a�ciwie jednym, wielkim organizmem...
Zawiesi�em g�os.
- Pieni�dze zacz�y my�le�? To pan chce powiedzie�? - upewni� si� Szpakowaty.
- Powiedzmy, zyska�y �wiadomo��. Trudno podejrzewa� je o my�lenie w naszym, ludzkim sensie tego s�owa. Zapewne zreszt� ta �wiadomo�� budzi�a si� przez d�u�szy czas, nier�wnomiernie, poczynaj�c od najwi�kszych skupisk. Nikt tego nie zauwa�a�, a one stopniowo mno�y�y si�, przy��cza�y nowe skupiska...
- To znaczy, �e wi��e pan inteligencj� pieni�dzy z ich liczb�? - upewni� si� Japiszon. - To by wyja�nia�o, dlaczego nasze k�opoty zacz�y si� od zintegrowania systemu komputerowego ze �wiatowymi gie�dami.
- By� mo�e zosta�a w ten spos�b przekroczona jaka� masa krytyczna, trzeba by si� nad tym zastanowi�. Wiechetko w ka�dym razie uzna� chyba, �e inteligencj� pieni�dzy zainicjowali niechc�cy Amerykanie, tymi do�wiadczeniami, o kt�rych pisa�em. Zmusili je w ten spos�b do bezpo�redniego zainteresowania si� naszym �wiatem i polityk�. Musia�y doj�� do wniosku, �e skoro potrafi� przewidywa� wydarzenia, to potrafi� te� na nie wp�ywa�.
Szpakowaty pokr�ci� sceptycznie g�ow�.
- To si� nie trzyma kupy. M�wi pan, �e nie mo�na ich podejrzewa� o ludzkie my�lenie, a jednocze�nie ta lista...
- Ta lista si� sprawdzi�a - przypomnia�em. - Przecie� od tego si� zacz�o: Wiechetko rzeczywi�cie rozumia� zasady, kt�rymi one si� kierowa�y.
- Ale ja ich zupe�nie nie rozumiem - popar� Szpakowatego Japiszon, wpatruj�c si� w moj� list�. - No dobrze, uwierz� w �ywe pieni�dze, ale w to, �e zapisa�y si� one do jakiej� dekomunizacyjnej partii...
- Te� mnie to zastanowi�o. I wtedy sobie przypomnia�em, co on powiedzia� przez telefon: to nie z �adnego altruizmu, one my�l� tylko o sobie. Zreszt� sprawa daleko wykracza poza nasz, polski grajdo�ek. Tutaj, z jakiego� powodu, urz�dzi�y sobie najpierw poletko pr�bne. Okaza�o si�, �e dzia�a - wi�c posz�y dalej. Co� czuj�, �e do jutra padnie jeszcze par� takich firm, jak Energoprom.
- To znaczy jakich?
- To znaczy takich, kt�re zmusza�y pieni�dze do ruch�w niezgodnych z ich instynktami. Tutaj, uwa�am, Wiechetko nie do ko�ca zrozumia� istot� rzeczy. To nie ameryka�skie eksperymenty pobudzi�y je do dzia�ania, tylko poczucie zagro�enia. Bo czego mog� chcie� pieni�dze? Tego, co stanowi podstawow� potrzeb� ka�dego �ywego organizmu: rosn��, rozwija� si�, bujnie, nieskr�powanie, we wszystkie strony. �eby si� rozwija�, kapita�y musz� mie� swobod�, przep�ywa� gdzie chc� i kiedy chc�, tam, gdzie akurat pojawia si� mo�liwo�� najwi�kszych zysk�w, to znaczy najwi�kszego wzrostu. A tymczasem na �wiecie zacz�y si� organizowa� pot�ne, mafijne uk�ady finansowe, i zacz�y im ten swobodny ruch uniemo�liwia�. Zamiast tam, gdzie zysk, kierowa�y kapita�y do kolesi�w, do rodzin, do tych, kt�rzy im pasuj� ideologicznie, towarzysko, czy jeszcze z jakiego� innego powodu. Te wszystkie firmy z naszej listy to przecie� ma�y piku�, jest par� funduszy inwestycyjnych, kt�re potrafi� jednym atakiem rozwali� walut� �redniej wielko�ci kraju... One si� na to nie mog�y godzi�, to jasne.
- I postanowi�y ich wyko�czy� - doko�czy� za mnie Japiszon.
- A to znaczy, �e jutro obudzimy si� w zupe�nie innym �wiecie. W �wiecie, kt�rym rz�dz� pieni�dze - Szpakowaty zastanowi� si� chwil� i zdoby� si� na najcelniejsz� uwag�, jak� tego dnia s�ysza�em:
- Co� mi si� zdaje, �e wiele wy�wiechtanych frazes�w nabiera w�a�nie nowego znaczenia.
*
Tym razem Japiszon odwozi� mnie sam. Zreszt� zrobi�o si� ju� do�� p�no, i pewnie musia� zwolni� kierowc�.
- Nie jestem taki g�upi, �eby o tym wszystkim pisn�� cho� s��wko szefom. Mog� mnie najwy�ej zdymisjonowa�, a tak jeszcze wyrobiliby mi zielone papiery. Pan te� o tym nie napisze, redaktorze. Chyba, �e jako science fiction.
Pokiwa�em tylko g�ow�.
- Ale jedno pozostaje nadal zagadk�. �mier� Wiechetki. My�li pan, �e one mog�y...?
- Zastanawiam si�, czy by�y w stanie go jako� do tego zmusi�. W ko�cu od wiek�w wiadomo, �e pieni�dze potrafi� cz�owiekowi zupe�nie odebra� rozum. Mo�e maj� zdolno�� do jakiej� telepatycznej kontroli nad umys�ami, przynajmniej tymi bardziej podatnymi? Mo�e tego si� ba�, i dlatego tak je rozk�ada� na malutkie kupki? - Wzruszy�em ramionami. - A mo�e przesadzam. Facet wiedzia� ju�, co si� za par� godzin stanie, i m�g� uzna�, �e nie warto w takim �wiecie �y�. Musia� mie� z pieni�dzmi jak�� zadr�, niech pan sobie przypomni, jak sko�czy�a si� jego kariera.
- Hm, szczerze m�wi�c, je�li tak by�o, to nawet go rozumiem. A pan si� nie boi?
- Ja? Nie. Nawet wi�cej. Mnie si� to podoba.
Doje�d�ali�my ju� do osiedla, z dala poznawa�em na tle ciemnego nieba zarys swojego bloku. Wreszcie w domu - i pal diabli jedzenie, nie m�wi�c ju� o czarnych koronkach. Obejdzie si� bez nich.
- Naprawd�? - Japiszon wydawa� si� zdziwiony. - To si� panu podoba?
- Pewnie. Przecie� one nas potrzebuj�, nie mog� bez nas istnie�. B�d� dba� o nasz dobrobyt lepiej ni� jakikolwiek ludzki rz�d. A poza tym... Widzi pan, ja jestem dziennikarzem. Wie pan, ile razy w �yciu mnie szlag trafia� na te wszystkie uk�ady, uk�adziki? Wie pan, jak boli ta �wiadomo��, �e nic, zupe�nie nic sukinsynom nie mo�na zrobi�? A one im si� wreszcie dobior� do dupy.
Nie skomentowa� tego. Wysadzi� mnie pod blokiem, po�egnali�my si� w milczeniu u�ciskiem d�oni i ruszy�em do klatki schodowej.
Szczerze m�wi�c, nie powiedzia�em mu ca�ej prawdy. Nie �ebym sk�ama� - i jedno, i drugie by�o wa�ne.
Ale tak naprawd� istnia� jeszcze inny, najwa�niejszy pow�d, dla kt�rego im d�u�ej o tym nowym �wiecie my�la�em, tym bardziej mi si� on podoba�.
Nie wiem, czy ju� wam to m�wi�em, ale mnie pieni�dze zawsze po prostu lubi�y.
czerwiec 1998
Rafa� A. Ziemkiewicz �YWA GOT�WKA
2
Rafa� A. Ziemkiewicz �YWA GOT�WKA