848
Szczegóły |
Tytuł |
848 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
848 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof Jedli�ski
"Jak rozmawia�z tymi co stracili nadziej�
Psychologia
podr�czna
cz�� druga
Wydawnictwo "Intra"
Warszawa 1993
Jak rozmawia� z tymi co stracili nadziej�.
P.W.Z.N.
"Print 6"
Lublin 1995
Przedruku dokonano
z pozycji: "Jak rozmawia�
z tymi co stracili na-
dziej�" wydanej przez
Wydawnictwo "Intra"
Warszawa 1993
* * *
M�wi si�, �e lubimy narzeka�.
Nawet na zdawkowe pytania: jak leci? odpowiadamy r�wnie zdawkowym: jak
krew z nosa albo stara bieda. Rzadko jeste�my zadowoleni: z m�a, �ony,
pracy, dzieci,z rodzic�w, te�ci�w, zi�ci�w, z pogody, rz�du, szefa, pod-
w�adnych. Wydaje si� czasem, �e mamy do czynienia z jak�� dziwn�, sta��
jak smog w centrum miasta, mod�.
A jednak - to zastanawiaj�ce - gdy kto� powie: S�uchaj, jest okropnie,
beznadziejnie, d�u�ej tego nie wytrzymam - wok� niego nagle robi si�
pusto. Odchodzimy, uciekamy od tego, kto jest naprawd� w z�ym stanie du-
cha, komu naprawd� jest �le. Bezradnie opuszczamy r�ce, wi�cej - boimy
si�. Bo ponarzeka� sobie mo�na. Ale naprawd� co� z tym zrobi�?
Dlaczego unikamy ludzi, kt�rzy �le si� maj�, kt�rzy trac� nadziej� i
poczucie sensu?
Do�� �atwo t�umaczy si� to jednym s�owem: znieczulica
Ja jednak s�dz�, �e najwa�niejsz� przyczyn� naszego odsuwania si� od
cz�owieka w niedoli, w rozpaczy jest nasza nieumiej�tno��. Po prostu nie
wiemy co robi� - jak mu pom�c. A przede wszystkim - jak z nim rozmawia�.
Wiemy dobrze, �e zdawkowe, konwencjonalne formu�ki typu: nie przejmuj
si�, przesta� o tym my�le�, we� si� w gar�� s� zupe�nie nieskuteczne,
wi�cej - cz�sto wr�cz rani� naszego i tak ju� zdesperowanego rozm�wc�.
Ale te� cz�owiek w niedoli budzi w nas l�k - czy� my sami tak naprawd�
czujemy twardy grunt pod nogami, czy nasze w�asne poczucie sensu jest na
tyle mocne, by dla innych by� oparciem?
A przecie� chcieliby�my pom�c, wiemy sami, jak cenne jest wsparcie dru-
giego cz�owieka, jego dobre s�owo. Ale jak pom�c? Jak nie dozna� dojmu-
j�cego poczucia pora�ki, wyrzut�w sumienia, �e nie zrobili�my nic, cho�
tak wiele od nas oczekiwano?
Szczeg�lnie dramatycznych barw nabieraj� nasze uczucia, gdy rozm�wca
zdaje si� my�le� o �mierci, o samob�jstwie. Albo - gdy dotknie go nieu-
leczalna, wiod�ca ku �mierci choroba.
W tych najtrudniejszych przypadkach cz�sto odwo�ujemy si� do pomocy
specjalist�w - psycholog�w, psychiatr�w - i cz�sto s�usznie czynimy.
Czy jednak nie nazbyt cz�sto nasz bli�ni odp�ywa w r�ce specjalisty nie
z poczuciem, �e�my go troskliwie przekazali, ale z bolesnym prze�wiad-
czeniem, �e�my si� go pozbyli, �e - m�wi�c twardo - sp�awili�my go. A
zreszt� czy nawet �wietny, a przecie� jednak obcy specjalista jest w
stanie pom�c w pe�ni?
Czy nawet wtedy, gdy nasz bliski czy znajomy jest ju� pod odpowiedni�
opiek�, nie ma dla nas jakiego� przyjacielskiego zadania do wype�nienia?
Czy najlepszy nawet psycholog albo psychiatra potrafi usun�� t� cz��
poczucia bezsensu, kt�ra wi��e si� z do�wiadczeniem samotno�ci i izola-
cji?
W wielu tak zwanych rozwini�tych krajach, gdy kto� umiera, zatrudnia
si� tanatologa - specjalist� od kontaktu z umieraj�cymi. Czy nas czeka
to samo? Czy sami nie jeste�my w stanie zapewni� blisko�ci i ciep�a na-
szym odchodz�cym bliskim?
Nie wypowiadam wojny tanatologom, psychologom i psychiatrom -sam jestem
psychiatr�. Chc� tylko, aby specjali�ci mieli swoje dobrze okre�lone i
niezb�dne miejsce i by nie zast�powali zwyk�ych �yczliwych ludzi tam,
gdzie nie musz� i nie powinni ich zast�powa�.
Zawsze b�d� istnie� sytuacje tak trudne, �e odwo�anie si� do pomocy
specjalisty b�dzie konieczne. A jednak zwyk�a otwarto�� i �yczliwo��
zwyk�ego cz�owieka jest nie do zast�pienia i z kompetencjami specjalisty
wcale si� nie k��ci. Jak jednak uruchomi� w sobie t� �yczliwo�� i otwar-
to�� wobec drugiego? Jak nie ba� si� - jego, jego rozpaczy, poczucia, �e
nie umiemy pom�c?
Zamiast szybko odsy�a� naszego bliskiego do specjalisty sami mo�emy si�
do niego uda� i po opisaniu sytuacji poprosi� o rady i wskaz�wki. Mo�emy
sami skorzysta� z konsultacji psychologa, psychiatry, po to, by pom�c.
Chcia�bym, �eby i ta ksi��ka by�a form� konsultacji dla ludzi, kt�rzy
mogliby pom�c swoim zdesperowanym, �miertelnie zm�czonym k�opotami blis-
kim i znajomym, a czuj� si� niekompetentni czy bezradni wobec takiego
zadania.
Cz�� pierwsza
Jak zdoby� odwag�?
Ca�a ksi��ka chce by� odpowiedzi� na to pytanie. Wi�cej - chce by�
obietnic� wspania�ej przygody wewn�trznej zwi�zanej z pomaganiem cz�o-
wiekowi w k�opotach. Co jednak zrobi�, je�li obawa parali�uje nas od sa-
mego pocz�tku? Je�li wr�cz powstrzymuje przed podej�ciem do cz�owieka
zdesperowanego?
Dobrze rozumiem ten "przedwst�pny" l�k - wi��e si� on z pytaniem: A co
b�dzie, gdy nie uda mi si� pom�c mojemu znajomemu? Mo�e, nie daj Bo�e,
jeszcze mu zaszkodz�?
Ufam, �e pewn� pomoc� i zach�t� dla Czytelnika b�d� nast�puj�ce stwier-
dzenia:
- Wcale nie musisz by� zbawicielem twojego rozm�wcy, a jedynie �yczliwym
i otwartym powiernikiem jego k�opot�w.
- Je�li pomo�esz mu odrobin�, ale za to konkretnie i realnie, b�dzie to
ju� rzecz bardzo wa�na.
- Tw�j znajomy jest wolnym cz�owiekiem - mo�e nie przyj�� pomocy, ma
r�wnie� prawo wybra� z niej to, co rzeczywi�cie jest mu potrzebne.
- S� r�wnie� inni ludzie, do kt�rych mo�e si� zwr�ci� o pomoc - nie jest
oczywiste, �e akurat ty jeste� najbardziej odpowiedni, cho� sprawdzi� to
mo�na tylko pr�buj�c.
- �yczliwe zwr�cenie si� ku drugiemu cz�owiekowi mo�e nie pom�c mu w
spos�b wystarczaj�cy, ale nigdy nie mo�e mu zaszkodzi�.
Warto sobie tych kilka zda� u�wiadamia� w chwilach obawy i zw�tpienia.
Spok�j pochodz�cy z prawid�owej oceny cel�w i mo�liwo�ci, to najlepsza
podstawa prawdziwej odwagi.
Jak dostrzec cz�owieka w k�opotach?
Cz�sto sprawa jest prosta - zw�aszcza wtedy, kiedy kto� nie jest nam
obcy, a my budzimy w nim zaufanie. Najcz�ciej sam m�wi nam o swoich
k�opotach, sam je wskazuje i opisuje. Tych spraw i k�opot�w mo�e by�
niesko�czona r�norodno�� - w ka�dej dziedzinie �ycia mo�emy do�wiadcza�
kl�sk, niepowodze�, strat, ka�da zatem mo�e by� �r�d�em poczucia beznad-
ziejno�ci i desperacji. Nasz rozm�wca m�wi obszernie, wyk�adaj�c ca��
spraw� w d�u�szej rozmowie.
Bywa jednak i tak, �e ma jakie� opory i ogranicza si� do napomykania o
swoim z�ym stanie, jakby si� ods�ania� i zaraz wycofywa�.
W tym przypadku musimy najpierw sprawdzi�, czy rzeczywi�cie chcia�by z
nami o sobie rozmawia�.
Pierwsz� pr�b� mo�e by� zwyk�a ludzka reakcja. Je�li oka�emy naszemu
rozm�wcy zrozumienie m�wi�c najprostsze: Rozumiem jak to jest, albo Mog�
sobie wyobrazi�, co to dla ciebie znaczy - otrzymamy w odpowiedzi albo
zach�t� do dalszej rozmowy, albo zdanie typu: Tak, ale ja sam musz� so-
bie z tym poradzi�. Czy te�: Musi up�yn�� czas, aby to ode mnie odesz�o.
Musimy by� pe�ni respektu, poszanowania dla ludzkiej wolno�ci wyboru.
Nawet, gdyby�my mieli pewno��, �e nasz rozm�wca dzia�a na swoj� nieko-
rzy��, odrzucaj�c nasz� ch�� pomocy - nie wolno wywiera� na niego jakie-
gokolwiek nacisku. Mo�emy co najwy�ej zasygnalizowa� gotowo�� do rozmo-
wy, gdyby sobie tego za�yczy� w przysz�o�ci. Zreszt� zdarza si� nierzad-
ko, �e komu� wystarcza samo kr�tkie napomkni�cie o swoich k�opotach i
spotkanie si� z �yczliw� reakcj� -ju� to jest wystarczaj�c� pomoc�.
Dalsz� pr�b� (zw�aszcza, je�li "napomykanie" powtarza si�), b�dzie za-
pytanie wprost: Czy mo�esz o tym ze mn� porozmawia�? Oczywi�cie i w tym
przypadku powinni�my w pe�ni uszanowa� decyzj� naszego znajomego.
Zdarza si� te�, �e nasz znajomy w og�le nie m�wi o swoich k�opotach, my
jednak jeste�my ich istnienia �wiadomi - na przyk�ad wiemy, �e zmar� mu
ostatnio kto� bliski, �e ma trudn� sytuacj� domow�, �e si� rozwodzi, �e
zapad� na ci�k�, nieuleczaln� chorob�. I tutaj konieczne jest sprawdze-
nie, czy druga strona potrzebuje naszej rozmowy, pomocy. Powinni�my jed-
nak zacz�� kontakt od stwierdzenia, �e wiemy o k�opotach naszego znajo-
mego. Nast�pnie - jak w poprzednim przypadku - dajmy wyraz naszemu zro-
zumieniu i wsp�odczuwaniu (ale nie wsp�czuciu! - to budzi podejrzenia
o lito��, kt�rej nikt nie potrzebuje). Powiedzmy na przyk�ad: Wiem, �e
jest ci ci�ko - my�l�, �e rozumiem, co mo�esz odczuwa�, albo: S�ysza-
�em, �e nie najlepiej jest z twoim zdrowiem - mo�e m�g�bym w czym� ci
pom�c?
Chcia�bym zwr�ci� uwag�, na szczeg�ln� delikatno�� z jak� winni�my
zwraca� si� do naszego znajomego. Pami�tajmy, i� to, �e nie m�wi nam o
swych k�opotach, mo�e oznacza�, �e pragnie je zachowa� w tajemnicy, st�d
te� nasz� wiedz� o nich powinni�my na pocz�tku celowo wyra�a� w spos�b
og�lnikowy - aby da� drugiej stronie mo�liwo�� �atwego wycofania si�.
St�d powiedzenie: wiem, �e jest ci ci�ko, b�dzie lepsze, ni� wiem, �e
zmar� ci ojciec. Podobnie: s�ysza�em, �e nie najlepiej jest z twoim
zdrowiem oka�e si� bardziej na miejscu od zdania s�ysza�em, �e powa�nie
chorujesz.
Bywa te� i tak, �e o z�ym stanie ducha naszego znajomego wnioskujemy
tylko na podstawie jego wygl�du, zachowania i sposobu m�wienia, cho�
niekt�rzy bardzo skrz�tnie ukrywaj� przed otoczeniem swoje niedobre sa-
mopoczucie.
Co jednak prezentuje zwykle na zewn�trz cz�owiek, kt�ry traci poczucie
sensu i nadziej�?
Przygn�biony wyraz twarzy to pierwszy znak. U dzieci zw�aszcza wida�
przygn�bienie szczeg�lnie wyrazi�cie - usta s� zawsze "w podk�wk�". Nie-
rzadko wyst�puje sk�onno�� do p�aczu - czasem widzimy jedynie jego �lady
na twarzy.
Ruchy osoby w k�opotach s� cz�sto niespokojne. Kto� taki cz�sto nie
jest w stanie wykona� precyzyjnych czynno�ci, mo�e te� mie�: sk�onno��
do machinalnego t�uczenia przedmiot�w.
Czasem ruchy s� jednak zwolnione, jakby niemrawe. Mo�na obserwowa�
sk�onno�� do pogr��ania si� w milczeniu, do "odp�ywania w nieobecno��.
Ubi�r staje si� nieraz mniej staranny, bardziej monotonny (zw�aszcza u
kobiet), czasem wr�cz zaniedbany. Cz�sto dominuj� szaro�ci lub czernie,
zw�aszcza u kogo�, kto dot�d ubiera� si� kolorowo.
W rozmowie z tak� osob� ujawnia si� b�d� jej zwi�kszona wra�liwo��, po-
datno�� na zranienie, b�d� te� pewien rodzaj roztargnienia zwi�zanego z
"odp�ywaniem" w stron� trudnych lub smutnych my�li.
Ton g�osu jest b�d� zaostrzony, rwany, �ami�cy si�, b�d� te� �ciszony,
bezbarwny.
W wypowiedziach - nawet dotycz�cych spraw nie zwi�zanych bezpo�rednio z
jego k�opotami - cz�owiek zdesperowany wyra�a pesymizm, wiele w�tpliwo�-
ci, cz�sto poczucia winy i nisk� ocen� samego siebie. Nierzadko po-
brzmiewaj� pretensje do losu, otoczenia, innych ludzi. Zdarza si� cz�sto
nadmierna koncentracja na dolegliwo�ciach fizycznych, r�nego rodzaju
b�lach, zw�aszcza g�owy.
Aby ustali�, czy nasz znajomy chce rozmawia� o swoich k�opotach, musimy
da� mu najpierw do zrozumienia, �e domy�lamy si� jego z�ego stanu ducha,
nast�pnie sprawdzi�, czy si� nie mylimy, a dopiero na ko�cu zapyta�, czy
chcia�by o tym pom�wi�.
Mo�emy na przyk�ad zacz�� tak: Przesta�a� si� ostatnio malowa�, cho-
dzisz szaro ubrana. Masz mo�e jakie� trudno�ci? Albo: Jeste� ostatnio
tak roztargniony, �e cz�sto nie s�yszysz co do ciebie m�wi�. Czy mo�e
masz jakie� k�opoty?
I w tym przypadku winni�my zachowa� wielk� delikatno��. Mo�e by� tak,
i� wygl�d, zachowanie naszego znajomego bez w�tpienia wskazuj� na ist-
nienie powa�nych k�opot�w, jednak on sam zaprzecza temu stwierdzaj�c, �e
wszystko jest w porz�dku. Nie pozostaje nam w�wczas nic innego jak bez
�adnego komentarza zaakceptowa� jego odpowied� i wycofa� si�.
Pami�tajmy, �e poszanowanie wolno�ci drugiego cz�owieka - a� do jego
prawa, by pozosta� samotnym ze swoimi k�opotami -jest jedn� z najwa�nie-
jszych rzeczy, jak� mo�emy mu przekaza�. To poszanowanie niejednokrotnie
jest ju� samo w sobie wielk� pomoc� dla drugiego.
Oczywi�cie, bywaj� te� sytuacje wyj�tkowe, w kt�rych nie mo�emy pozos-
tawi� naszego znajomego samemu sobie - te jednak om�wi� w dalszej kolej-
no�ci.
Komu pomaga�?
Pytanie wydaje si� �le postawione. Bo czy� nie powinni�my pomaga� wszy-
stkim, kt�rzy nasz� ch�� pomocy akceptuj�, przyjmuj�? A jednak nie.
Nieprzypadkowo u�ywam najcz�ciej okre�lenia "znajomy". Sugeruje to, �e
chodzi o kogo�, kogo do�� dobrze znamy - mo�e to by� na przyk�ad kolega
z pracy lub uczestnik kr�gu towarzyskiego, w kt�rym si� obracamy - nie
by�by to jednak kto� bardzo nam bliski.
W przypadku osoby raczej ma�o nam znanej, niezbyt dobra orientacja w
jej sprawach mo�e utrudni� kontakt. Do tego stopnia, �e skuteczna pomoc
b�dzie niemo�liwa.
Z kolei, gdy mamy do czynienia z kim� bardzo bliskim (m��, �ona, rodzi-
ce, dzieci, osoby silnie zwi�zane z nami uczuciowo), nie wystarczy nam
dystansu, aby ze spokojn� �yczliwo�ci� rozwa�y� jego k�opoty.
Je�li kto� zbyt nieznajomy lub zbyt bliski zwr�ci si� do nas o pomoc,
powinni�my go oczywi�cie wys�ucha�, powstrzymuj�c si� od uwag i komenta-
rzy, a potem wyja�ni�, �e brak nam albo dostatecznej znajomo�ci albo do-
statecznego dystansu, aby mu dalej pomaga�. Sami lub te� wsp�lnie z na-
szym rozm�wc� powinni�my "wytypowa�" kogo�, kto by�by do dalszych rozm�w
bardziej od nas odpowiedni.
Czy pom�c to znaczy pocieszy�?
Przyj�o si� uwa�a�, �e pom�c komu�, kto swoj� sytuacj� widzi jako tru-
dn� czy nawet beznadziejn�, to znaczy pocieszy� go.
Na pewno w tym stwierdzeniu jest cz�� prawdy. Na przyk�ad matce na
og� udaje si� pocieszy� rozpaczaj�ce ma�e dziecko. Niekiedy te� duchow-
nemu udaje si� pocieszy� zrozpaczon� po �mierci bliskiego rodzin�, o ile
rodzina ta g��boko uznaje i kultywuje perspektyw� wieczno�ci, do kt�rej
duchowny si� odwo�uje.
Jednak na co dzie�, o ile mamy do czynienia z prawdziwie trudnymi sytu-
acjami, pocieszenie na og� ko�czy si� pora�k�. Odchodzimy z dr�cz�cym
poczuciem bezradno�ci, a nasz znajomy by� mo�e dodatkowo pogr��y si� w
przekonaniu: nikt nie jest w stanie mi pom�c. Dlaczego tak si� dzieje.
Ot�, aby rozpacz, czy poczucie beznadziejno�ci przemin�o, musi albo
zmieni� si� sytuacja b�d�ca jej przyczyn�, albo pojawi� si� przynajmniej
takie zrozumienie sytuacji, kt�re umo�liwi podj�cie pr�b jej zmiany.
Pocieszaj�c, idziemy na og� na skr�ty - udajemy, �e mamy rozwi�zanie,
kt�rego na razie ani my, ani nasz rozm�wca nie posiadamy.
Czy znaczy to, �e pocieszanie nale�y wyrzuci� z katalogu naszych zacho-
wa� wobec drugiego cz�owieka, �e jest ono zb�dne? My�l�, �e s�d taki by-
�by zbyt pochopny. Jednak w pocz�tkowym okresie pomagania nasz znajomy
potrzebuje czego� innego ni� pocieszenie, z drugiej za� strony, skutecz-
ne pocieszenie wymaga bardzo dok�adnego poznania sytuacji rozm�wcy, a to
mo�e przyj�� tylko z czasem.
Czy z pomoc� nale�y spieszy�?
By� mo�e pochopne rozpoczynanie pr�b pomocy od pocieszania bierze si� z
pewnego odruchowego b��du. Na czym ten b��d polega?
Ot� nasz znajomy m�wi nam o swoich powa�nych k�opotach, o poczuciu
beznadziejno�ci. Zatem pomoc jest bardzo potrzebna. B��d polega na tym,
�e stwierdzenie "bardzo potrzebna" mylimy ze stwierdzeniem "potrzebna
pilnie, szybko". M�wimy nawet potocznie "spieszy� z pomoc�". A zatem za-
czynamy si� spieszy� i w po�piechu tym, nie zastanawiaj�c si� zbytnio
chwytamy si� tego, co mamy pod r�k�, na ko�cu j�zyka. Tym czym� jest
w�a�nie pocieszanie.
Nie ma w�tpliwo�ci, �e gdy chodzi o sfer� psychiki czy ducha, z pomoc�
nale�y raczej przychodzi� ni� spieszy�. Nale�y sobie da� czas na namys�,
na spokojn� refleksj�.
S� oczywi�cie wyj�tki - o nich p�niej - ale podstawowa zasada m�wi, �e
pomagaj�cy dzia�a� powinien spokojnie i z namys�em na ka�dym kroku. Nade
wszystko strzec si� nale�y nerwowego po�piechu i zwi�zanego z nim napi�-
cia. Stan taki nie tylko mo�e prowadzi� do powa�nych b��d�w, ale r�wnie�
�le wp�ywa na - ju� i tak napi�tego i zaniepokojonego - rozm�wc�.
Wynika z tego, �e zanim, zabierzemy si� do pomagania, musimy cz�sto sa-
mi siebie uspokoi�, powiedzie� sobie, �e mamy czas, �e wa�niejsze jest
dobre rozeznanie sytuacji ni� pochopne dzia�anie.
Nieraz musimy r�wnie� broni� si� wewn�trznie przed udzielaj�cym si� nam
niepokojem drugiej strony - nasz rozm�wca cz�sto sam niecierpliwi si�
swoim stanem chcia�by si� go jak najszybciej, za wszelk� cen� pozby�.
Spr�bujmy z naszej w�asnej cierpliwo�ci uczyni� dla niego tarcz�
ochronn�, broni�c� go przed po�piechem i pochopnymi reakcjami. Je�li ta-
k� funkcj� przydamy naszej cierpliwo�ci, sami spostrze�emy, jak ta cier-
pliwo�� stopniowo w nas samych narasta.
Przede wszystkim wys�ucha�
Wiemy ju� zatem, �e dzia�a� nale�y spokojnie i z rozmys�em oraz, �e nie
nale�y zaczyna� od pocieszania. Co zatem czyni� nale�y?
Aby odpowiedzie� na to pytanie stwierdzimy dwie rzeczy proste i oczywis-
te:
- nasz rozm�wca ma przede wszystkim potrzeb� wypowiedzenia si�, "wyrzu-
cenia" z siebie b�lu i zrelacjonowania swoich k�opot�w
- my sami, aby sytuacj� dobrze rozpozna�, wczu� si� i zebra� dane do
podj�cia dalszych krok�w, potrzebujemy wys�ucha� naszego znajomego i
ws�ucha� si� w niego.
A zatem nale�y przede wszystkim dok�adnie wys�ucha� naszego zdesperowa-
nego znajomego. Jest to bez w�tpienia podstawowa zasada i jednocze�nie
warunek jakiejkolwiek pomocy.
Wys�uchuj�c, okazujemy z jednej strony zainteresowanie i �yczliwo��, z
drugiej pomagamy uporz�dkowa� my�li, uczucia i wra�enia rozm�wcy. Tak
wi�c jednocze�nie poprawiamy jego obecne samopoczucie i pomagamy mu le-
piej rozezna� si� w trudnej sytuacji, w jakiej si� znalaz�.
W�a�nie to spokojne rozeznanie sytuacji jest podstawowym celem naszej
pomocy. Je�li nasz rozm�wca takie rozeznanie uzyska, w wi�kszo�ci wypad-
k�w potrafi ju� sam da� sobie dalej rad�.
Kiedy i jak d�ugo s�ucha�?
Zasady, kt�rymi b�dziemy si� tu kierowa� s� nast�puj�ce:
- Przede wszystkim to nasz rozm�wca decydowa� powinien o d�ugo�ci rozmo-
wy. Przestrzegaj�c tej zasady dajemy mu do zrozumienia, �e jeste�my do
jego dyspozycji oraz pozwalamy mu odczu�, �e w jakim� stopniu on sam pa-
nuje nad swoj� sytuacj�.
- My jednak te� powinni�my mie� pewien wp�yw na to kiedy i jak d�ugo b�-
dziemy rozmow� prowadzi�. Zwykle mamy przecie� r�wnie� inne wa�ne spra-
wy, a nasz rozm�wca nie jest na og� jedyn� osob�, za kt�r� jeste�my od-
powiedzialni.
- Nie powinni�my przekracza� mo�liwo�ci ani naszych, ani rozm�wcy, gdy
chodzi o w�a�ciwy moment i d�ugo�� rozmowy. Nasze zniecierpliwienie
przed�u�aj�c� si� lub prowadzon� w niew�a�ciwym momencie rozmow� nie
wp�ynie dobrze na naszego znajomego. Podobnie nadmierne zm�czenie spowo-
duje, �e dialog stanie si� ja�owy.
A zatem powinni�my zarezerwowa� sobie odpowiednio du�o czasu w odpowie-
dnim momencie. Jak du�o czasu? Jest to oczywi�cie rzecz bardzo wzgl�dna,
cho� wst�pna rozmowa rzadko trwa kr�cej ni� godzin�, natomiast po dw�ch
godzinach cz�sto u obu stron zaczyna narasta� zm�czenie, kt�re utrudnia
w�a�ciwy kontakt. Moment powinien by� tak dobrany, by nie absorbowa�y
nas w�wczas inne sprawy, ludzie czy telefony.
A co zrobi�, je�li nasz znajomy "dopada" nas, gdy si� spieszymy lub te�
na spotkaniu towarzyskim, kiedy zupe�nie nie ma warunk�w do prowadzenia
spokojnej i powa�nej rozmowy?
Jest to niew�tpliwie trudna sytuacja. Mamy przed sob� cz�owieka bardzo
potrzebuj�cego pomocy, a z drugiej strony tak zniecierpliwionego swoim
stanem, �e mo�e pochopnie okazj� takiej pomocy zmarnowa� lub znacznie
sp�yci�. Powinni�my w takich warunkach zrobi� trzy rzeczy:
- W spos�b wyra�ny i �yczliwy da� drugiej stronie do zrozumienia, �e
s�yszymy jej wo�anie o pomoc. Mo�e to by� na przyk�ad zdanie typu: Wi-
dz�, �e chcesz ze mn� porozmawia� o r�nych wa�nych sprawach. Ja te�
chc� z tob� porozmawia�.
- Powiedzie� w spos�b jasny, prosty i oczywi�cie zgodny z prawd� dlacze-
go nie b�dziemy rozmawia� akurat w tym momencie. Na przyk�ad: W tym mie-
jscu nie ma odpowiedniej atmosfery do rozmowy, lub: Bardzo si� teraz
spiesz� i nie mieliby�my wystarczaj�co du�o czasu do spokojnego porozma-
wiania, czy te�: Gdybym w tej chwili przesta� zajmowa� si� rodzin�, by z
tob� rozmawia�, niepokoi�oby to mnie tak bardzo, �e nie m�g�bym spokoj-
nie ci� s�ucha�.
- Ustali� od razu dok�adny termin przysz�ej rozmowy. Je�li nie dysponu-
jemy akurat wszystkimi danymi co do swego czasu (na przyk�ad nie mamy
przy sobie kalendarza lub musimy "dogra�" termin z kim� z rodziny), po-
dajmy dwa terminy, powiedzmy dlaczego nie mo�emy od razu um�wi� si� do-
k�adnie oraz ustalmy precyzyjnie spos�b ostatecznego um�wienia si�.
Je�li zachowamy si� zgodnie z tymi wskaz�wkami, uzyskamy podw�jny
efekt: uratujemy rozmow� przed zmarnowaniem lub sp�yceniem oraz damy na-
szemu znajomemu pierwszy sygna�, �e traktujemy go powa�nie i rzetelnie.
Gdzie s�ucha�?
Najwa�niejsza rzecz wydaje si� oczywista, ale tym niemniej wyra�nie o
niej powiedzmy.
Ot� rozmowa powinna przede wszystkim odbywa� si� w takich warunkach,
aby by�a rzeczywi�cie i absolutnie rozmow� dw�ch os�b.
Zdarza si� czasem, �e nasz zdesperowany znajomy pr�buje na poczekaniu
zorganizowa� rodzaj zbiorowej wymiany pogl�d�w czy dyskusji na sw�j te-
mat. W �adnym wypadku nie dajmy si� w nic takiego wci�gn��. B�dzie to
parodia pomagania, budz�ca poczucie zawodu u wszystkich uczestnik�w, a
pog��biaj�ca poczucie beznadziejno�ci u najbardziej zainteresowanego.
Podczas rozmowy nasz znajomy powinien by� pewien �e my i tylko my go
s�uchamy. Na pierwsz� rozmow� najlepszy wydaje si� tak zwany grunt neu-
tralny. Na naszym terytorium (na przyk�ad w naszym mieszkaniu, czy u nas
w pracy) rozm�wca mo�e czu� si� zbyt skr�powany. Z kolei na jego teryto-
rium my sami mo�emy poczu� si� zbyt "wch�oni�ci" przez jego z�y nastr�j.
Og�lnie, przy wyborze miejsca - po uwzgl�dnieniu powy�szych uwag - kie-
rujmy si� raczej preferencjami rozm�wcy. Je�li lubi spacerowa� po parku,
niech to b�dzie spacer, je�li woli siedzie� na �aweczce, niech b�dzie
�aweczka. Oczywi�cie, je�li jaka� propozycja wyj�tkowo nam nie odpowia-
da, spr�bujmy wynegocjowa� kompromis (na przyk�ad spacer - tak, ale nie
po niebezpiecznym lasku).
Osobi�cie poleca�bym kawiarni� jako miejsce pierwszej rozmowy, cho� za-
pewnienie warunk�w koniecznej dyskrecji wymaga tu czasem starannego wy-
boru stolika. W kawiarni za to do�� �atwo mo�na ustali� odpowiedni� od-
leg�o�� i ustawienie wobec rozm�wcy - a s� to wa�ne aspekty sytuacji.
Zbyt bliskie usytuowanie mo�e naszego znajomego kr�powa�, zbyt dalekie
- stwarza� poczucie nadmiernego dystansu. Wydaje si�, �e typowa odleg-
�o�� dw�ch s�siednich kawiarnianych krzese� jest akurat odpowiednia - co
wi�cej, jeste�my z ni� na og� obyci. Z kolei ustawienie do siebie nieco
bokiem stwarza rozm�wcy mo�liwo�� spojrzenia na nas, je�li chce, ale r�-
wnie� odwr�cenia si� czy te� ukrycia �ez, kt�rych mo�e si� - zw�aszcza w
pierwszej rozmowie - kr�powa�.
Jak s�ucha�
Aby na to pytanie w�a�ciwie odpowiedzie� trzeba u�wiadomi� sobie trzy
g��wne cele s�uchania:
- Nasz rozm�wca powinien zdobywa� poczucie, i� ma wp�yw na przebieg roz-
mowy. Z tego cz�stkowego poczucia wp�ywu, rozwinie si� nast�pnie poczu-
cie wp�ywu na sytuacj� w jakiej si� znajduje, a nast�pnie
- miejmy nadziej� - na ca�e jego �ycie.
- Powinni�my naszego znajomego jak najlepiej rozumie�.
- Nasz rozm�wca winien zyska� przekonanie, �e go dok�adnie s�uchamy i
rozumiemy.
Z tych trzech cel�w wynikaj� logicznie podstawowe regu�y dobrego s�u-
chania. Naliczy�em ich dziewi��. Oto one:
B�d� skoncentrowany.
Daj pozna� rozm�wcy, �e w czasie, kt�ry mu po�wi�casz jego sprawa jest
najwa�niejsza. Niech ci� nie rozpraszaj� ludzie ani telefony. Oczywi�-
cie, mo�esz na przyk�ad wyj�� do kuchni, aby zrobi� herbat� czy zam�wi�
co� u kelnera - te dzia�ania s�u�� przecie� waszej rozmowie. Jednak
wszystkie sprawy, kt�re z ni� nie maj� zwi�zku od�� na potem.
Oddaj g�os rozm�wcy.
Podczas godzinnej rozmowy on powinien m�wi� co najmniej 50 minut, ty
najwy�ej 10.
Je�li czego� nie rozumiesz - m�w o tym.
Pytaj o to, co dla ciebie niejasne, nawet je�li wydaje ci si� drugorz�-
dne. Najpierw oczywi�cie poczekaj a� tw�j znajomy zako�czy zdanie czy
w�tek, a� zrobi pauz�. Teraz powiedz na przyk�ad tak: Jest dla mnie nie-
jasne... lub: Niedok�adnie zrozumia�em... - i wypowiedz swoje pytanie
lub w�tpliwo��.
Gdy rozm�wca wyja�ni kwesti�, potwierd�: Teraz rozumiem, �e... czy te�:
Jest teraz dla mnie ja�niejsze... - i swoimi s�owami powiedz jak rozu-
miesz dan� spraw�. Je�li oka�e si�, �e nadal nie do�� dobrze rozumiesz
swojego znajomego pro� go o wyja�nienie, dot�d, a� da ci zna�, �e rozu-
miesz go dok�adnie.
M�w o tym, jak rozumiesz to, co s�yszysz.
Nawet je�li zdaje ci si�, �e wszystko rozumiesz, sprawd� to od czasu do
czasu, powtarzaj�c kwesti� rozm�wcy swoimi s�owami. Na przyk�ad: O ile
ci� dobrze rozumiem, chcesz powiedzie�, �e... czy te�: To, co powiedzia-
�e� ja tak rozumiem:... Unikaj jednak komentowania wypowiedzi drugiej
strony. I - jak w przypadku niezrozumienia - sprawdzaj tak d�ugo, a�
uzyskasz potwierdzenie, �e rozumiesz dok�adnie.
Je�li wczuwasz si� w uczucia rozm�wcy - powiedz o tym.
Wyra�enie uczuciowej solidarno�ci bardzo pog��bia rozmow� i zwi�ksza
wzajemne zaufanie. Chodzi o zdania takie jak: Wyobra�am sobie, co musia-
�e� wtedy odczuwa�, Rozumiem jakie to trudne do zniesienia dla ciebie,
Wiem, co to znaczy by� w takiej sytuacji itp.
Jednak uwaga! - komunikaty takie musz� by� bezwzgl�dnie uczciwe, nigdy
na kredyt. Nie m�w, �e co� sobie wyobra�asz, rozumiesz lub wiesz, je�li
tak nie jest rzeczywi�cie. Nie wypowiadaj r�wnie� zdania wsp�czuj� ci -
to budzi podejrzenie o lito��.
Je�li bliskie ci s� uczuciowe reakcje rozm�wcy - daj temu wyraz.
Nierzadko zaobserwujemy r�ne zewn�trzne przejawy stanu uczuciowego na-
szego rozm�wcy - mo�e si� rozp�aka�, mog� dr�e� mu r�ce, cia�o mo�e ro-
bi� wra�enie sztywnego i napi�tego, g�os mo�e si� �ama�. Je�li te prze-
jawy s� dla nas zrozumia�e i bliskie, dobrze jest da� temu wyraz, m�wi�c
na przyk�ad: Widz�, �e jest ci z tym bardzo trudno lub Bardzo ci� to
niepokoi, czy tak?
Ostro�na, a nawet pytaj�ca forma jest tu nieprzypadkowa - nasza reakcja
ma by� reakcj� �yczliwej solidarno�ci, nasz rozm�wca w �adnym wypadku
nie powinien odnie�� wra�enia, �e jest przedmiotem obserwacji. Dlatego
te�, je�li nie rozumiemy dobrze jego reakcji lub s� nam one obce, lepiej
zachowajmy taktowne milczenie, zw�aszcza unikajmy dopytywania typu: Co
ci si� sta�o? Dlaczego p�aczesz? Sk�d ten tw�j niepok�j?
Nasz znajomy powinien wzmacnia� w sobie poczucie, �e ma prawo do ka�dej
reakcji uczuciowej, �e ka�d� uznamy za normaln� i uprawnion�.
Nie os�dzaj.
Nie os�dza� to znaczy zar�wno nie pot�pia� jak i nie usprawiedliwia�.
Dotyczy to zar�wno samego rozm�wcy jak i innych os�b wyst�puj�cych w
jego opowie�ci. On sam mo�e ci� do takich ocen prowokowa�, chc�c p�-
wiadomie wypr�bowa� postaw� serdecznej bezstronno�ci, jak� powiniene�
przez ca�y czas zachowywa�. Pami�taj, �e uczucia rozm�wcy wobec siebie
samego i bliskich s� zmienne i pe�ne sprzeczno�ci. Pot�piaj�c lub uspra-
wiedliwiaj�c �atwo mo�esz go zrani� lub urazi�. Lepiej na przyk�ad po-
wiedzie�: Tak, rozumiem, �e jeste� na niego w�ciek�a - solidaryzuj�c si�
z uczuciami, ni�: Masz racj�, to sko�czony dra� - os�dzaj�c.
Zobaczysz potem, jak os�dy twojego znajomego b�d� zmienia� si� - czasem
nawet diametralnie - pod wp�ywem falowania jego uczu�. Staraj si� by�
stabilnym falochronem, odczuwaj�cym wprawdzie nap�r uczuciowych fal i
reaguj�cym na nie, ale przecie� nie ulegaj�cym im. Tej twojej stabilno�-
ci rozm�wca najbardziej potrzebuje.
Nie doradzaj i nie pouczaj.
Prawie na pewno rozm�wca b�dzie ci� do dawania rad prowokowa�. Zdania
typu: I co ja mam z tym wszystkim zrobi�?, Powiedz mi, jak mam si� w tym
wszystkim odnale��?, Co mam ze sob� pocz��? itp. s� dobrymi przyk�adami.
Zw�aszcza w pierwszym okresie kontaktu, rady prawie zawsze s� nietraf-
ne, a zatem pog��biaj� jeszcze stan beznadziejno�ci. Je�li rozm�wca zde-
cydowanie domaga si� odpowiedzi, powiedz wprost, �e nie jeste� obecnie w
stanie udzieli� mu rad, mo�esz natomiast nadal go s�ucha� i stara� si�
zrozumie�.
W tych wyj�tkowych wypadkach, gdy masz ju� sytuacj� dobrze rozpoznan�,
zapytaj najpierw: Czy chodzi ci o to, co ja zrobi�bym na twoim miejscu?
i dopiero po uzyskaniu wyra�nego potwierdzenia, powiedz: Na twoim miejs-
cu zrobi�bym tak a tak:...
Szczeg�ln� form� doradzania jest pouczanie. Pouczanie mo�e by� najpros-
tsze, typu: We� si� w gar��, mo�e by� te� bardzo duchowe, na przyk�ad:
Zdaj si� na Bo�e mi�osierdzie.
Niestety pouczenia, nawet w najlepszej wierze wypowiadane, s� najcz�-
ciej nieskuteczne. Nasz znajomy nie ma w chwili niedoli ani jasno�ci
umys�u, ani si�y woli, aby z poucze� skorzysta�, a jego wiara jest cz�s-
to nadszarpni�ta buntem przeciwko Opatrzno�ci. Pouczenie �atwo potraktu-
je jako negatywn� ocen� swojej osoby, co wzmocni tylko jego poczucie
bezradno�ci.
Dbaj o twoj� w�asn� stabilno��.
Nie pozwalaj, by poczucie beznadziejno�ci rozm�wcy udzieli�o si� tobie.
Gdyby tak si� sta�o, nie m�g�by� mu pom�c. Je�li czujesz, �e ku temu
zmierza, przerwij rozmow� - oznacza to, �e musisz odpocz��. Po uzyskaniu
odpowiedniego dystansu i odzyskaniu si� b�dziesz m�g� dalej skutecznie
s�ucha�.
Jak przerwa� rozmow�?
W zasadzie d�ugo�� rozmowy powinna zale�e� od naszego rozm�wcy, jednak
mo�e si� zdarzy� tak, jak napisa�em wy�ej, �e od pewnego momentu zbyt
nam si� udziela jego nastr�j. Mo�emy te� po prostu by� ju� zm�czeni i
przestawa� dobrze s�ucha�. Mo�e by� te� i tak, �e po prostu mamy inne
wa�ne zaj�cia i czas, kt�ry zarezerwowali�my dla naszego znajomego do-
biega ko�ca. Co wtedy powiedzie�?
Mo�e najpierw - czego nie m�wi�. Ot� absolutnie nie wolno nam k�ama�,
kr�ci�, czy te� szuka� pretekstu. Szczero�� i otwarto�� to jedne z naj-
silniejszych czynnik�w naszego pomagania.
Z jednej strony mamy by� szczerzy, z drugiej jednak�e - bardzo delikat-
ni. Dlatego nie polecam, by� m�wi� na przyk�ad: Jestem zbyt zm�czony lub
Tw�j nastr�j nazbyt mi si� udzieli�. Prawie na pewno nasz rozm�wca skie-
ruje takie wypowiedzi przeciwko sobie i uzna, �e wszystkich tylko m�czy
albo pogr��a swoimi k�opotami.
Mo�na przekaza� t� sam� tre�� w taki spos�b, �e zostanie przez drug�
stron� du�o �atwiej zaakceptowana. Powiedz na przyk�ad tak: S�uchaj, po-
wiedzia�e� mi bardzo du�o wa�nych rzeczy o sobie. Musz� nad tym pomy�-
le�. Chc� ci� dalej s�ucha�, ale dzisiaj przekracza�oby to ju� moje mo�-
liwo�ci przyswojenia tego. Um�wmy si� na...
I tu uwaga - staraj si� raczej nie umawia� na dzie� nast�pny. Musisz
mie� przecie� czas na odpoczynek i spokojn� refleksj�. A mo�e te� na po-
radzenie si� jeszcze kogo�. Stale pami�tajmy o tym, by nie ulega� nie-
cierpliwo�ci i po�piechowi, by rozwa�nie rozpoznawa� sytuacj�.
Jak sobie to wszystko pouk�ada�?
Jeste�my po rozmowie z naszym zdesperowanym znajomym. Przed nami nast�-
pna. Powinni�my teraz znale�� d�u�sz� spokojn� chwil�, by uporz�dkowa�
sobie wszystko to, co us�yszeli�my i prze�yli�my, by sobie to pouk�ada�.
Postarajmy si� najpierw poby� samotnie z samym sob�. Je�li mamy zwyczaj
medytowa� lub praktykujemy modlitw� kontemplacyjn�, to taki w�a�nie bez-
refleksyjny odpoczynek ducha b�dzie na pocz�tek najbardziej wskazany.
Je�li nie, spr�bujmy inaczej odsun�� na jaki� czas od siebie sprawy na-
szego znajomego. Na przyk�ad wybierzmy si� na spacer, do kina czy na wy-
staw�.
Nast�pnie spr�bujmy - ju� przy u�yciu �wiadomo�ci - pozbiera� to, czego
dowiedzieli�my si� i czego do�wiadczyli�my.
Je�li potrzeba, zanotujmy wa�niejsze rzeczy w punktach, nie staraj�c
si� koniecznie tworzy� jakiej� sp�jnej ca�o�ci, czy odgadywa� "mechaniz-
mu" k�opot�w naszego rozm�wcy. Na tym etapie chodzi wy��cznie o pewne
uporz�dkowanie, pouk�adanie, tak aby lepiej nam by�o prowadzi� nast�pn�
rozmow�.
Chodzi r�wnie� o zdanie sobie sprawy z tego, co budzi nasz l�k, niepo-
k�j, mo�e gniew. A r�wnie� o u�wiadomienie sobie spraw niejasnych dla
nas, tych, o kt�re jeszcze chcieliby�my si� dopyta�.
Starajmy si� wczuwa� w rozm�wc�, wchodzi� niejako w jego sk�r� i spraw-
dza�, czy rozumiemy, czy jego motywy i uczucia s� dla nas przejrzyste,
czy b�d�c w jego sytuacji czuliby�my si� podobnie, czy mo�e inaczej.
Na og� oka�e si�, �e cz�ciowo jeste�my w stanie si� wczu� zrozumie�,
a cz�ciowo nie. Te w�a�nie rejony, w kt�rych nie jeste�my w stanie
wej�� w sk�r� naszego znajomego mog� by� przedmiotem szczeg�lnej uwagi
podczas nast�pnej rozmowy. Nie oznacza to bynajmniej, by�my mieli plano-
wa� jej przebieg. Tak jak poprzednio, inicjatywa powinna stale nale�e�
do naszego rozm�wcy. Powinni�my jedynie przygotowa� si�, uwra�liwi� na
pewne aspekty jego sytuacji. R�wnie� po to, by nie przenosi� na niego
naszych subiektywnych uczu� czy wra�e�.
Mo�e tak si� zdarzy�, �e w sytuacji naszego znajomego co� jest dla nas
tak niejasne, budzi taki sprzeciw czy niepok�j, �e przyjdzie nam do g�o-
wy, by podzieli� si� tym z kim� trzecim, czyli by skorzysta� z konsulta-
cji.
Musi to by� oczywi�cie kto�, do czyjej dyskrecji, bezstronno�ci i m�-
dro�ci mamy du�e zaufanie. Prawie na pewno znajdziemy kogo� takiego
w�r�d swoich znajomych. Nie szukajmy koniecznie zawodowego specjalisty
od ludzkich k�opot�w - psychologa czy psychiatry. Najpierw lepiej zwr�-
ci� si� po prostu do m�drego cz�owieka, kt�ry zrozumie nas po ludzku i z
kt�rym dogadamy si� ludzkim j�zykiem.
Jak si� konsultowa�?
Jak ju� wspomnia�em wy�ej, konsultant powinien by� m�dry, bezstronny i
dyskretny.
Nie musi koniecznie zna� naszego rozm�wcy. Czasem tak jest nawet le-
piej, w�a�nie ze wzgl�du na bezstronno�� i dyskrecj�, tym bardziej, �e
konsultant powinien oprze� si� przede wszystkim na takim opisie, jaki mu
przedstawiamy. Jest najlepiej, je�li wcze�niej przygotujemy sobie pyta-
nia do niego.
Nie musimy konsultantowi m�wi� dok�adnie o kogo chodzi. Z pewno�ci�
zrozumie tak� - podyktowan� dyskrecj� i szacunkiem do rozm�wcy - posta-
w�. Personalia naszego znajomego nie s� mu do niczego potrzebne. Mo�emy
wi�c konsultacj� zacz�� na przyk�ad tak: Moja kole�anka, nazwijmy j�
"Ala"... itd.
Pami�tajmy o jednym - to my, poprzez fakt rozmowy z naszym zdesperowa-
nym znajomym wzi�li�my na siebie g��wn� odpowiedzialno�� za kontakt z
nim. Nie przerzucajmy jej zatem bez potrzeby na konsultanta. Zadawajmy
mu pytania, stawiajmy problemy, ale nie podkre�lajmy nadmiernie naszej
niewiedzy, niekompetencji itp. - nie wnosi to niczego do istoty sprawy.
Nie poddawajmy si� te� - cho� mo�e si� ona pojawi� - sk�onno�ci do tego,
by konsultant osobi�cie zaj�� si� naszym znajomym.
Nie namawiajmy go do bezpo�redniego z nim kontaktu - to nas wybra� zdes-
perowany znajomy, nie jego.
Konsultant b�dzie najbardziej skuteczny, gdy pozostanie w roli �yczli-
wego doradcy z boku, kt�ry w�a�nie dlatego mo�e by� po�yteczny, �e nie
jest wci�gni�ty ani wci�gany bezpo�rednio w sytuacj�.
To, co mo�emy otrzyma� najcenniejszego od konsultanta to spojrzenie z
dystansu i odpowied�, na pytania: A jak ty to widzisz?, Jak to czujesz?,
Co my�lisz o tym, co powiedzia�? Czy te� - tak jak ja - s�dzisz, �e...?
R�wnie wa�na jest mo�liwo�� "odgadania", a przez to odreagowania w�as-
nego l�ku, niepokoju czy z�o�ci jakie mog� w nas budzi� niekt�re aspekty
kontaktu ze zdesperowanym znajomym. Bowiem w �adnym wypadku nie powinni-
�my tych naszych negatywnych uczu� przenosi� na rozm�wc�, a mog�oby si�
tak sta� zupe�nie mimowolnie, gdyby�my ich sobie nie u�wiadomili i nie
zmniejszyli ich si�y, opowiadaj�c o nich komu� �yczliwemu, stoj�cemu z
boku ca�ej sprawy.
Oczywi�cie, nie musimy korzysta� z konsultacji, mo�emy te� samodzielnie
prowadzi� dalej rozmowy z naszym zdesperowanym znajomym. Radz� jednak�e,
aby t� mo�liwo�� pomocy zawsze wzi�� pod rozwag� i nie waha� si� popro-
si� o konsultacj�, gdy natrafimy na jakie� trudno�ci.
Osobn� spraw� jest konsultacja u specjalisty, najcz�ciej psychologa
lub psychiatry. Poza szczeg�lnymi przypadkami, kt�re opisz� dalej, kon-
sultacj� tak� nale�a�oby poprzedzi� "zwyk��" konsultacj� u zaufanego
znajomego. W konfrontacji z kim� patrz�cym z boku mo�e si� bowiem oka-
za�, �e nasze poczucie bezradno�ci lub niepok�j nie s� uzasadnione i �e
poradzimy sobie bez pomocy specjalisty.
Powstaje pytanie: czy m�wi� naszemu rozm�wcy, �e konsultowali�my si� z
kim� w jego sprawie? Jestem zwolennikiem rozwa�nej szczero�ci. Uwa�am,
�e nie ma potrzeby samemu o tym m�wi�. Mog�oby to wywo�a� w naszym roz-
chwianym emocjonalnie znajomym poczucie niepewno�ci co do naszej dyskre-
cji albo zagro�enia - bo opiera si� na kim�, kto sam szuka pomocy. Nasze
racjonalne wyja�nienia mog�yby okaza� si� nieprzekonywuj�ce.
Natomiast gdyby nasz rozm�wca wprost zapyta�, czy z kim� rozmawiali�my
na jego temat, nie wolno nam ukrywa� faktu konsultacji.
Nie powinni�my oczywi�cie ograniczy� si� do przytakni�cia, ale powie-
dzie� o celu konsultacji. Powiedzmy na przyk�ad: Aby sobie to wszystko
lepiej pouk�ada�, aby lepiej wczu� si� w twoj� sytuacj�, musia�em poroz-
mawia� z kim� stoj�cym z boku, nie znaj�cym ciebie, ani twoich spraw.
Oczywi�cie zachowa�em pe�n� dyskrecj� co do twojej osoby.
Takie wyja�nienie mo�e spowodowa�, �e nasz znajomy poczuje si� uspoko-
jony i zadowolony, �e tak powa�nie traktujemy jego samego i jego k�opo-
ty.
Co dalej?
Regu�y dobrego s�uchania, kt�re dot�d om�wi�em maj� w zasadzie charak-
ter uniwersalny odpowiedni nie tylko dla pierwszej, wst�pnej rozmowy z
naszym zdesperowanym znajomym. (�atwo te� zauwa�ymy �e r�wnie� w zwy-
k�ych, codziennych kontaktach z innymi lud�mi maj� one zastosowanie.
W wi�kszo�ci przypadk�w scenariusz spotka� ze zrozpaczonym rozm�wc� na-
pisze si� dalej sam, spontanicznie. Sama sytuacja powie nam jak i o czym
rozmawia� za drugim czy trzecim razem. Czytelnik b�dzie, m�g� spokojnie
zamkn�� t� ksi��k� - zasady i regu�y, o kt�rych przeczyta�, wejd� nieja-
ko do jego krwiobiegu, stan� si� cz�ci� jego sposobu bycia. Zostan�
uwewn�trznione i w pewnym sensie znikn� ze �wiadomo�ci, nie trzeba ju�
b�dzie stale o nich pami�ta�.
W miar� wsp�lnej podr�y z naszym znajomym zobaczymy, jak znajduj�c
oparcie w pe�nym zaufania kontakcie zaczyna on powoli zdobywa� orienta-
cj� w swoich sprawach i k�opotach, a nast�pnie podejmuje je i rozwi�zu-
je. My sami, w miar� uzyskiwania pog��bionej wiedzy o naszym znajomym
spr�bujemy ostro�nie co� mu doradzi�.
Po pewnym czasie albo nasz kontakt w spos�b naturalny przekszta�ci si�
w przyja�� (je�li dot�d przyja�ni� nie by�), albo te� - w miar� jak stan
ducha znajomego b�dzie si� poprawia� - rozlu�ni si�, pozostaj�c pe�n�
�yczliwo�ci, cho� niezbyt blisk� relacj�.
Musimy pami�ta� zawsze o tym, by respektowa� wolno�� naszego rozm�wcy.
To on nas potrzebowa� i on ma prawo z naszej pomocy oraz z kontaktu z
nami w ka�dej chwili zrezygnowa�. Gdyby�my pr�bowali wi�za� go z nami,
ryzykowaliby�my ograniczanie jego wewn�trznej wolno�ci i wszelkie wyni-
kaj�ce z tego szkody.
Znaj�c podstawowe i uniwersalne regu�y kontaktowania si� z cz�owiekiem
zdesperowanym, nale�y przyjrze� si� jednak kilku sytuacjom szczeg�lnym,
kt�re wyodr�bni�em b�d� to dlatego, �e wymagaj� szczeg�lnej uwagi i czu-
jno�ci, b�d� te� odpowiedniego przygotowania si�. Kt�ra� z tych sytuacji
zawsze mo�e zdarzy� si� w trakcie spotka� z naszym znajomym.
Dlatego apeluj�, aby nie zabiera� si� do pomagania przed przeczytaniem
ca�ej ksi��ki.
Cz�� druga
Kilka sytuacji szczeg�lnych
Prawdopodobnie znajomy przedstawi nam sprawy i k�opoty, w kt�rych nie
b�dzie nic niezwyk�ego - ot, zwyk�e k�opoty zwyk�ego cz�owieka. Mo�e na
przyk�ad opowiedzie� o k�opotliwej sytuacji zawodowej, o trudno�ciach z
dzie�mi lub ze wsp�ma��onkiem, o �mierci bliskiej osoby lub te� o w�tp-
liwo�ciach natury religijnej czy filozoficznej. Podstawowe regu�y opisa-
ne w poprzednich rozdzia�ach w zupe�no�ci nam w�wczas wystarcz�.
W tym rozdziale zajmiemy si� natomiast sytuacjami specjalnymi, wymaga-
j�cymi pewnych dodatkowych dzia�a� i umiej�tno�ci.
Zaczniemy od trzech sytuacji, kt�re nale�y okre�li� jako chorobowe. W
ka�dej z nich konieczne b�dzie skontaktowanie si� ze specjalist� po pie-
rwszej rozmowie.
Zesp� urojeniowy
Kontaktuj�c si� ze znajomym szukaj�cym naszej pomocy, orientujemy si�
niekiedy, �e nasz rozm�wca zniekszta�ca, przeinacza lub wr�cz tworzy pe-
wne fakty.
Mo�e na przyk�ad z niepokojem m�wi� o prze�ladowcach, kt�rzy pod��aj�
za nim krok w krok, o tajemniczych "onych", kt�rzy chc� go zabi�, o tym,
�e spiker w telewizji robi do niego aluzje lub, �e jaka� tajemnicza si�a
kieruje jego my�lami i wol�.
Zdania takie mog� przybiera� zupe�nie absurdalne formy, nasz rozm�wca
mo�e by� na przyk�ad przekonany o nadajniku wbudowanym w jego g�ow� lub
te� o tym, �e kto� pozbawi� go m�zgu itp. Mo�e obawia� si� otrucia i z
tego powodu starannie dobiera� potrawy, mo�e te� wierzy�, �e jest kim�
niezwyk�ym - na przyk�ad synem Boga lub nawet Bogiem - i dlatego z�e mo-
ce sprzysi�g�y si� przeciw niemu. Mo�e by� te� odwrotnie: nasz znajomy
mo�e by� przekonany, �e jest uosobieniem z�a - szatanem lub jego s�ug�.
Takie jaskrawo odbiegaj�ce od rzeczywisto�ci s�dy nazywa si� w j�zyku
psychiatrii urojeniami.
Nasz rozm�wca jest �wi�cie przekonany o ich prawdziwo�ci i nie jest po-
datny na pr�by ich podwa�enia.
Urojenia, cho� na og� bywaj� wyra�nie absurdalne i sprzeczne ze zdro-
wym rozs�dkiem, czasem jednak s� trudne do rozpoznania i wydaj� si� pra-
wdopodobne. Je�li na przyk�ad znajomy m�wi, �e z�o�liwi s�siedzi uprzy-
krzaj� mu �ycie celowo ha�asuj�c, wysypuj�c �mieci przed drzwiami itp. -
nie �pieszmy si� z zakwalifikowaniem tego jako uroje�. Mo�e tak po pros-
tu by�. Je�li nie, to zwykle po kilku rozmowach pojawi� si� wyra�niejsze
oznaki sprzeczno�ci z prawd�.
Gdy w wypowiedziach naszego znajomego pojawiaj� si� wci�� urojenia, mo-
�emy przypuszcza�, �e cierpi on na zaburzenia zwane zespo�em urojenio-
wym. Jest to powa�na choroba psychiczna.
Opr�cz uroje� mog� te� wyst�powa� w tym zaburzeniu inne objawy. Nasz
rozm�wca mo�e s�ysze� g�osy nieobecnych os�b, czasem nawet spe�nia� wy-
dawane przez te g�osy polecenia. Mo�e prze�ywa� mniej lub bardziej nasi-
lony - czasem a� do paniki - l�k. Mo�e by� przygn�biony, za�amany.
Czasem mo�e nawet m�wi� o zamiarze pozbawienia si� �ycia.
W przypadku zespo�u urojeniowego konieczna jest pomoc specjalisty, a
wi�c szybkie skontaktowanie naszego znajomego z psychiatr�.
Oczywi�cie, powinni�my go najpierw �yczliwie, zgodnie z tym, co uprzed-
nio napisa�em, wys�ucha�. Nie pr�bujmy przy tym polemizowa� z jego oder-
wanymi od rzeczywisto�ci doznaniami. Nic to nie da, a mo�emy jedynie tym
sposobem wzbudzi� w nim nieufno�� i podejrzliwo��.
Przyjmujmy jego relacje spokojnie, naturalnie, starajmy si� je dobrze
zarejestrowa� w pami�ci - mo�e to okaza� si� potrzebne w dalszej rozmo-
wie z rodzin� chorego lub psychiatr�. Ale te� i nie potwierdzajmy jego
uroje� - wbrew pozorom nie poprawi to kontaktu z nim.
Mo�emy natomiast zawsze uzna� sam fakt istnienia tych dozna� i zrozu-
mie� uczucia z nimi zwi�zane, m�wi�c na przyk�ad: Owszem, widz�, wyra�-
nie s�ysz� co odczuwasz, czy te� Rozumiem, �e musi by� niezwykle przykre
to, co prze�ywasz itp. Innymi s�owy, mo�emy �mia�o solidaryzowa� si� z
uczuciami i prze�yciami rozm�wcy, nie potwierdzaj�c jednocze�nie jego
wypaczonego widzenia �wiata.
Nie m�wmy te� naszemu znajomemu pochopnie, �e powinien si� leczy� - w
wi�kszo�ci przypadk�w nie ma on �wiadomo�ci choroby i odrzuci nasze su-
gestie, zwi�kszaj�c przy okazji swoj� nieufno��. Mo�emy jednak potwier-
dza�, �e ma k�opoty (sam si� przecie� do nas zwr�ci�!) i �e potrzebna mu
jest jaka� pomoc.
Jakie dalsze kroki powinni�my podj��.
Najpierw upewnijmy si�, czy jest kto� z rodziny naszego znajomego lub
te� inny sta�y opiekun, kt�ry m�g�by i powinien si� o niego zatroszczy�.
Pierwsze kroki skierujmy do tej�e osoby, dziel�c si� z ni� naszymi spos-
trze�eniami. Zr�bmy to nawet wtedy, gdy nasz rozm�wca wypowiada krytycz-
ne czy niech�tne uwagi wobec tego kogo� - ze wzgl�du na powag� sytuacji
musimy te jego oceny uzna� za mniej istotne od celu, jakim jest skiero-
wanie naszego znajomego do specjalisty.
Poza zupe�nie wyj�tkowymi sytuacjami to w�a�nie rodzina powinna si� za-
j�� dalszym pokierowaniem spraw�. Nierzadko zreszt� oka�e si�, �e znajo-
my ju� jest pod opiek� psychiatry. W�wczas nasz obraz sytuacji mo�e do-
starczy� lekarzowi dodatkowych danych do dalszego leczenia.
Bywa te� oczywi�cie tak, �e rodzina,(zw�aszcza gdy choroba pojawia si�
po raz pierwszy) jest zdezorientowana, pe�na niepokoju i nie wie co da-
lej robi�. W�wczas konieczne b�dzie wsparcie z naszej strony, a mo�e i
wsp�lna wizyta u psychiatry. Og�lnie bior�c w ka�dej sytuacji zorientuj-
my si�, czy nie byliby�my pomocni - rodzina chorego znajduje si� z regu-
�y w r�wnie trudnej sytuacji jak on sam.
Je�li nie ma nikogo z rodziny, ani innej osoby bliskiej, kt�ra mog�aby
dalej pokierowa� sytuacj�, musimy spraw� wzi�� w swoje r�ce. Szczerze
doradzam spotkanie si� najpierw z konsultantem. Wsp�lnie z nim om�wimy
spraw� naszego znajomego, a nast�pnie wybierzemy si� razem do psychia-
try, by ustali� spos�b doprowadzenia do wizyty. Pami�tajmy, �e ka�da re-
jonowa poradnia zdrowia psychicznego ma obowi�zek aktywnego zaj�cia si�
cz�owiekiem chorym psychicznie.
Trzeba tu powiedzie�, �e niestety czasem sprawa nie jest ca�kiem prosta
- bywa, �e dost�pu do lekarza broni jak cerber rejestratorka. Zdarza si�
te�, �e sam lekarz, maj�cy na og� wielu sta�ych pacjent�w wykazuje ma�o
zrozumienia dla sytuacji odbiegaj�cych od codziennej rutyny. Nie zra�aj-
my si� tym. Pami�tajmy, �e prawo jest po naszej stronie (i po stronie
naszego znajomego). W razie trudno�ci, pro�my o rozmow� z kierownikiem
poradni - to z pewno�ci� poskutkuje.
Niew�tpliwie trudn� spraw� jest dalszy kontakt z naszym znajomym. Nie-
rzadko b�dzie mia� do nas pretensj�, �e "wydali�my" go rodzinie czy psy-
chiatrze. Musimy by� na to przygotowani.
Wys�uchajmy cierpliwie jego pretensji i nie polemizujmy z nimi. Staraj-
my si� przy tym nie rezygnowa� z drobnych oznak przyja�ni i �yczliwo�ci.
Je�li to konieczne - powiedzmy jedynie, �e dzia�ali�my powodowani trosk�
o jego zdrowie czy nawet �ycie.
O ile nasz znajomy ujawnia wyra�n� wrogo�� - nie upierajmy si� przy od-
wiedzaniu go, do czasu wyprowadzenia z kryzysu przez lekarza. W wi�kszo-
�ci przypadk�w chorzy na zesp� urojeniowy po odpowiedniej kuracji leko-
wej wracaj� do normalnego �ycia, a objawy wycofuj� si� (cho� zawsze mo�-
liwe s� nawroty).
Nasz znajomy po przej�ciu leczenia prawie na pewno nie b�dzie mia� ju�
do nas pretensji z powodu naszych dzia�a�, a cz�sto zdarzy� si� mo�e i
tak, �e b�dzie nam wdzi�czny. Do omawiania tych trudnych spraw wracajmy
jednak tylko na jego wyra�ne �yczenie - wspomnienia stan�w chorobowych
mog� w nim budzi� wstyd lub l�k - ma prawo nie chcie� ich przywo�ywa�.
G��boka depresja
Zdarzy� si� mo�e �e nasz rozm�wca jest szczeg�lnie "wzi�ty" przez przy-
gn�bienie i poczucie beznadziejno�ci. Z regu�y nie jest w�wczas w stanie
okre�li� dziedziny, kt�rej ta beznadziejno�� dotyczy. Sprawia wra�enie,
�e beznadziejne jest dos�ownie wszystko co si� go tyczy, czego si� do-
tknie. Poczucie niskiej warto�ci przechodzi w samoponi�anie si�, samoos-
kar�enia mog� przyjmowa� nawet absurdalny charakter.
Na przyk�ad by�y szeregowy cz�onek PZPR mo�e z siebie robi� g��wnego
winowajc� epoki stalinizmu, pomimo, �e by� w�wczas m�odym ch�opcem.
Cz�owiek taki ani na chwil� nie wydobywa si� z przygn�bienia, w �adnym
momencie nie obserwujemy na jego twarzy o�ywienia czy u�miechu. Wszelk�
pr�b� "rozruszania" go odbiera bole�nie, jako dow�d swojej bierno�ci czy
lenistwa, jeszcze bardziej pogr��aj�c si� w swym stanie.
Kontaktuj�c si� z kim� takim cz�sto mamy wra�enie, jakby jaka� szyba
oddziela�a nas od rozm�wcy. Wiele z naszych s��w do niego nie dociera.
Nie jest zdolny do pracy czy nauki, co jest ju� wyra�nie zauwa�alne dla
otoczenia. Gdy nie musi pracowa� czy te� uczestniczy� w innych obowi�z-
kowych zaj�ciach, najcz�ciej pok�ada si� lub siedzi nieruchomo - mo�e
tak trwa� godzinami, przetrawiaj�c stale, po raz kolejny, swoje my�li
pe�ne beznadziejno�ci i desperacji.
Czasem bywa odwrotnie - staje si� niespokojny, porusza si� nerwowo, nie
jest w stanie usiedzie�, g�o�no lamentuje, szlocha.
Nawet, je�li o tym nie m�wi, prawie zawsze my�li o �mierci i samob�jst-
wie.
Jest to stan bardzo niebezpieczny, ryzyko dla �ycia naszego znajomego
jest wysokie. Mo�emy z du�ym prawdopodobie�stwem powiedzie�, �e mamy do
czynienia z g��bok� depresj�. Jest to powa�na choroba psychiczna. I w
tym przypadku naszym podstawowym celem b�dzie jak najszybsze skontakto-
wanie znajomego z psychiatr�.
Jest te� jasne, �e niezale�nie od dalszych dzia�a�, powinni�my naszego
rozm�wc� z �yczliw� uwag� wys�ucha�, wed�ug podanych wcze�niej zasad.
Warto podkre�li�, �e - zw�aszcza w przypadku g��bokiej depresji - nie
nale�y chorego pociesza�. Nie uwierzy, �e m�g�by poczu� si� lepiej, a
tylko skieruje przeciw sobie kolejny zarzut: Jestem tak okropny, �e na-
wet nie przyjmuj� pociesze� lub Nic nie jest w stanie mi pom�c.
M�wmy jeszcze mniej, ni� rozmawiaj�c z cz�owiekiem bez objaw�w g��bo-