8464

Szczegóły
Tytuł 8464
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8464 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8464 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8464 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Patrick 0'Brian Dow�dca �Sophie� T�umaczy� Bernard St�pie� Zysk i S-ka Wydawnictwo Tytu� orygina�u Master and Commander MARIAE LEMBI NOSTRI DUCI ET MAGISTRAE DO DEDICO OD AUTORA Pisz�c o Royal Navy, Kr�lewskiej Marynarce Wojennej z osiemnastego i pocz�tku dziewi�tnastego wieku, nie mo�na unikn�� pewnych niedoskona�o�ci. Trudno jest w pe�ni dochowa� wierno�ci tematowi, gdy� nieprawdopodobna wr�cz rzeczywisto�� bardzo cz�sto wykracza�a znacznie poza ramy wyobra�ni. Nawet najbardziej bujna imaginacja nie mo�e chyba stworzy� sceny, w kt�rej admira� Nelson, skacz�c przez okno rufowej galeryjki ze swego pogruchotanego �Captaina", uzbrojonego w siedemdziesi�t cztery dzia�a, przedostaje si� na osiemdziesi�ciodzia�owego �San Nicolasa" i po�piesznie przechodzi na olbrzymiego �San Josefa" o stu dwudziestu dzia�ach. P�niej, jak admira� sam to opisuje: �na pok�adzie hiszpa�skiego okr�tu pierwszej klasy, w �w mo�e do�� ekstrawagancki spos�b, przyj��em szpady od pokonanych Hiszpan�w i przekaza�em je Williamowi Fearneyowi, cz�onkowi za�ogi mej paradnej �odzi. Ten za� ze stoickim spokojem wzi�� je wszystkie pod pach�". Stronice zapisane przez Beatsona, Jamesa, kartki �Naval Chronicle", archiwalne dokumenty Admiralicji w Public Record Office, biografie u Marshalla i O'Byrne'a pe�ne s� opis�w dzia�a� mo�e mniej spektakularnych (Nelson by� przecie� tylko jeden), ale nie mniej brawurowych. Bardzo niewielu ludzi potrafi�oby wymy�li� podobne wydarzenia, a jeszcze mniej umia�oby opowiedzie� je przekonywaj�co. Dlatego w�a�nie, aby opisa� potyczki morskie w tej ksi��ce, si�gn��em wprost do �r�de�. Z bogactwa wspaniale rozegranych, szczeg�owo opisanych walk i bitew wybra�em te, kt�re najbardziej podziwiam. Przedstawiaj�c owe zdarzenia, korzysta�em z dziennik�w okr�towych, list�w urz�dowych, �wczesnych relacji i wspomnie� bezpo�rednich uczestnik�w, tak by niczego nie przeinaczy�. Z drugiej jednak strony nie trzyma�em si� niewolniczo �cis�ej chronologii. Dlatego prawdziwy znawca historii marynarki wojennej zauwa�y na przyk�ad, i� akcja Sir Jamesa Saumareza w Cie�ninie Gibraltarskiej zosta�a przeze mnie przesuni�ta w czasie i odbywa si� dopiero po zako�czeniu zbioru winogron. Kto� taki zorientuje si� te�, �e jedn� z walk brygu �Sophie" w rzeczywisto�ci stoczy� zupe�nie inny, lecz tak samo uzbrojony okr�t. To prawda, pozwoli�em sobie na du�� swobod�. Pisz�c, korzysta�em z dokument�w, list�w i poemat�w - kr�tko m�wi�c, z czego tylko si� da�o. Staraj�c si� zachowa� wierno�� og�lnej prawdzie historycznej, pozmienia�em jednak nazwiska, miejsca wydarze� i pewne drobne fakty, tak by dopasowa� je do wymog�w mojej opowie�ci. Istotne dla mnie jest to, �e godni podziwu ludzie tamtych czas�w: Cochrane'owie, Byronowie, Falconerowie, Seymourowie, Boscawenowie i liczni mniej s�ynni �eglarze, z kt�rych cech i prze�y� w pewien spos�b ulepi�em postaci moich bohater�w, zostan� uszanowani dzi�ki opisom ich w�asnych czyn�w, a nie fikcyjnych wydarze�. Moim zdaniem taka autentyczno�� to prawdziwy klejnot, echo naprawd� wypowiedzianych s��w ma niewymiern� wprost warto��. Chc� te� w tym miejscu podzi�kowa� za pomoc oraz cenne wskaz�wki otrzymane od cierpliwych, doskonale znaj�cych temat pracownik�w Public Record Office i National Maritime Museum w Greenwich. Sk�adam r�wnie� podzi�kowania dow�dcy HMS ,,Victory" - nikt chyba nie m�g�by by� bardziej uprzejmy i pomocny w mojej pracy. Patrick O'Brian ROZDZIA� PIERWSZY Wysokie, otoczone filarami wn�trze o�miok�tnej sali koncertowej w pa�acu gubernatora w Port Mahon wype�- nia�y pierwsze triumfalne takty kwartetu C-dur Locatellego. St�oczeni pod �cian� muzycy, W�osi, byli jakby przyparci do muru ciasnymi rz�dami ma�ych, poz�acanych krzese�. Grali z pe�nym pasji przekonaniem. Powoli wspinali si� ku przedostatniemu crescendo, ku przejmuj�cej pauzie i ku g��bokiemu, wyzwalaj�cemu akordowi fina�owemu. Przynajmniej cz�� publiczno�ci, siedz�cej na owych poz�acanych krzese�kach, �ledzi�a muzyczn� wspinaczk� z r�wnie jak muzycy intensywnym zaanga�owaniem. Do tej grupy nale�a�o bez w�tpienia dwu s�u- chaczy, kt�rym wypad�o zajmowa� miejsca tu� obok siebie, po lewej stronie w trzecim rz�dzie. M�czyzna, kt�ry siedzia� bardziej na lewo, m�g� by� pomi�dzy dwudziestym a trzydziestym rokiem �ycia. Jego pot�na posta� prawie zupe�nie zakrywa�a krzes�o, tylko gdzieniegdzie prze�wieca� niewielki skrawek poz�acanego drewna. Cz�owiek �w mia� na sobie sw�j najlepszy str�j - b��kitn� kurtk� z bia�ymi wy�ogami, b��kitn� kamizelk�, spodnie i po�czochy porucznika Royal Navy, ze srebrnym medalem Nilu w klapie. �nie�nobia�y mankiet zapinanego na z�ote guziki r�kawa porusza� si� w takt melodii. Jasnob��kitne oczy, osadzone w blador�owej, teraz jednak mocno opalonej twarzy, wpatrzone by�y nieomal nieruchomo w smyczek pierwszych skrzypiec. Zabrzmia�a wysoka nuta, potem kr�tka pauza, wreszcie zako�czenie i pi�� �eglarza uderzy�a mocno w kolano. Powoli odchyli� si� do ty�u w swoim krze�le, kt�re zakry� zupe�nie, westchn�� z zadowoleniem i z u�miechem zwr�ci� si� w stron� s�siada. S�owa: �Moim zdaniem bardzo zgrabnie zagrane, sir" ugrz�z�y mu jednak w gardle. Spotka� ch�odne, raczej wrogie spojrzenie tamtego i us�ysza� z�owrogi szept: - Je�li ju� koniecznie musi pan wybija� rytm, sir, prosz� czyni� to w takt muzyki, a nie o p� uderzenia do przodu. Wyraz twarzy Jacka Aubreya natychmiast zmieni� si� od przyjacielskiego, szczerego zadowolenia w co�, co z powodzeniem okre�li� by mo�na jako pe�n� zak�opotania wrogo��. Nie m�g� zaprzeczy�, �e rzeczywi�cie porusza� r�k� w takt muzyki. Chocia� czyni� to na pewno z perfekcyjn� dok�adno�ci�, samo w sobie zachowanie takie nie by�o godne pochwa�y. Zarumieni� si� lekko i przez chwil� przygl�da� si� uwa�nie swemu s�siadowi. Zd��y� jeszcze powiedzie�: - Wierz�... - i pierwsze nuty wolnej cz�ci przerwa�y mu w p� s�owa. Prze�uwaj�ca nuty wiolonczela odegra�a solo dwie frazy i rozpocz�a dialog z alt�wk�. Tylko cz�� umys�u Jacka zwraca�a na to uwag�, reszta zaj�ta by�a m�czyzn� siedz�cym obok. Ukradkowe spojrzenie pozwoli�o mu stwierdzi�, �e by� to ma�y, ponury cz�owieczek w podniszczonym czarnym p�aszczu. Cywil. Trudno by�o okre�li� jego wiek - nie tylko dlatego, i� twarz nieznajomego niczego nie zdradza�a. Na g�owie cz�owiek �w mia� peruk�, mocno poszarza��, najwyra�niej zrobion� z cienkiego drutu i od dawna nie przypudrowan�. M�g� mie� r�wnie dobrze dwadzie�cia, jak i sze��dziesi�t lat. �W rzeczywisto�ci jest chyba w moim wieku" - pomy�la� Jack. - ��e te� ten �ajdak tak wygl�da". Potem ca�� uwag� Jacka zn�w poch�on�a muzyka. Odnalaz� g��wny temat utworu i �ledzi� go cierpliwie w jego zmianach oraz urzekaj�cych ozdobnikach, a� do satysfakcjonuj�cej, logicznej konkluzji. Nie my�la� o swym s�siedzie do ko�ca cz�ci, starannie unikaj�c te� jakichkolwiek spojrze� w kierunku nieznajomego. Menuet sprawi�, �e g�owa Jacka zako�ysa�a si� w �lad za natr�tnym rytmem. Porucznik nie by� jednak tego �wiadomy. Dopiero gdy poczu�, �e jego r�ka podryguje niespokojnie, gotowa unie�� si� w powietrze, wsun�� szybko d�o� pod kolano. Taniec by� �ywy, przyjemny, nic wi�cej. Tu� po nim zacz�to grad zaskakuj�co trudny, prawie dra�ni�cy ko�cowy fragment, w kt�rym kompozytor by� jakby o krok od wypowiedzenia czego� o niezwykle istotnym znaczeniu. Dono�ne d�wi�ki ucich�y nagle, ust�puj�c miejsca pojedynczemu szeptowi skrzypiec. Jednostajny szum przyciszonych rozm�w, kt�ry nigdy nie ucich� zupe�nie w tylnej cz�ci sali, zacz�� coraz wyra�niej narasta�. Wydawa�o si�, �e za moment ca�kowicie zag�uszy muzyk�. Jaki� �o�nierz wybuchn�� st�umionym kaszlem i Jack ze z�o�ci� rozejrza� si� dooko�a. Wtedy reszta kwartetu do��czy�a do skrzypiec i instrumenty wsp�lnie dotar�y do punktu, w kt�rym mog�o zabrzmie� co� wiekopomnego: teraz wa�ny by� po- wr�t do g��wnego muzycznego nurtu; dlatego gdy wiolonczela przy��czy�a si� swoim nieuchronnym i niezb�dnym pom, pom-pom-pom, pom, Jack opu�ci� brod� na piersi i unisono z wiolonczel� zanuci�: pom, pom- pom-pom, pom. Nagle czyj� �okie� wbi� mu si� mi�dzy �ebra i kto� zasycza� mu prosto do ucha. Dopiero teraz zorientowa� si�, �e uniesion� wysoko d�oni� porusza w takt muzyki. Opu�ci� r�k�, zacisn�� z�by i patrzy� nie- ruchomo na swe stopy a� do chwili, w kt�rej zabrzmia�y ostatnie d�wi�ki utworu. Wys�ucha� dostojnego zako�czenia i doszed� do wniosku, �e daleko przekracza�o ono prosty raczej wst�p, kt�rego tre�� uda�o mu si� przewidzie�. Niestety, nie m�g� czerpa� z tego �adnej przyjemno�ci. Podczas braw i og�lnego zamieszania s�siad Jacka przygl�da� mu si� uwa�nie, raczej z ca�kowit� dezaprobat� ni� niech�ci�. Nie odzywali si�, siedzieli sztywno ze �wiadomo�ci� swej obecno�ci, podczas gdy pani Harte, �ona komendanta, gra�a na harfie d�ugi i trudny technicznie utw�r. Jack Aubrey spojrza� w noc przez wysokie, wytworne okno. Na po�udniowym wschodzie pojawi� si� Saturn - l�ni�ca kula na niebie nad Minork�. Takie szturchni�cie �okciem, kuksaniec, tak mocne i zamierzone, by�o prawie uderzeniem. Ani temperament Jacka, ani regu�y honorowe nie pozwala�y mu cierpliwie znosi� jakiejkolwiek zniewagi. A jaka� zniewaga mog�a by� gorsza od uderzenia? Poniewa� na razie Jack nie m�g� si� zdoby� na �adne dzia�anie, jego gniew przerodzi� si� w szczeg�ln� melancholi�. Pomy�la� zn�w o tym, �e ci�gle pozostaje bez okr�tu, o wszystkich sk�adanych mu, a potem �amanych obietnicach i o planach, kt�re leg�y w gruzach, gdy� budowane by�y tylko na marzeniach. Przypomnia� sobie, �e jest d�u�ny a� dwie�cie dwadzie�cia funt�w swemu agentowi handluj�cemu pryzami, czyli statkami i �adunkami skonfiskowanymi na wojnie. Jack mia� wkr�tce zap�aci� pi�tnastoprocentowe odsetki od tej sumy, tymczasem jego oficerska pensja wynosi�a tylko pi�� funt�w i dwana�cie szyling�w miesi�cznie. My�la� te� o ludziach, kt�rych zna�, m�odszych od siebie, lecz maj�cych wi�cej szcz�cia lub pieni�dzy, teraz ju� dowodz�cych brygami lub kutrami, a nawet awansowanych na dow�dc�w du�ych okr�t�w. Wszyscy oni zdobywali hiszpa�skie statki: trabakale na Adriatyku, tartany w Zatoce Lw�w, xebeki i settee wzd�u� ca�ego hiszpa�skiego wybrze�a. S�awa, awanse i pieni�dze z �up�w... Burza oklask�w u�wiadomi�a Jackowi, �e wyst�p ju� si� zako�czy�. Mechanicznie klaska� w d�onie, wykrzywiaj�c usta w wyrazie bezgranicznego zachwytu i uwielbienia. Molly Harte uk�oni�a si� z u�miechem, uchwyci�a jego spojrzenie i u�miechn�a si� ponownie. Porucznik zaklaska� g�o�niej. Ona jednak dostrzeg�a, �e Jack b�d� to nie by� a� tak bardzo zachwycony, b�d� te� s�ucha� niezbyt uwa�nie, i jej zadowolenie wyra�nie os�ab�o. Pomimo to nadal z promiennym u�miechem przyjmowa�a komplementy od publiczno�ci. Tego wieczora pani Harte wygl�da�a wspaniale w jasnob��kitnej at�asowej sukni z podw�jnym sznurem pere� - pere� z �Santa Brigidy". Jack Aubrey i jego s�siad w wy�wiechtanym czarnym p�aszczu prawie jednocze�nie powstali z miejsc i przez chwil� przygl�dali si� sobie uwa�nie. Na twarzy porucznika, zamiast ostatnich nieprzyjemnych �lad�w wymuszonego zachwytu, zn�w pojawi� si� wyraz ch�odnej, oboj�tnej niech�ci. - Nazywam si� Jack Aubrey, sir - powiedzia� cicho. - Mieszkam w gospodzie �Pod Koron�". - Ja nazywam si� Maturin. Ka�dego poranka mo�na mnie spotka� w kawiarni �U Joselito". Czy m�g�by mnie pan przepu�ci�? Przez moment Jack mia� prawdziw� ochot� chwyci� poz�acane krzes�o i roztrzaska� je na g�owie tego cz�owieczka o trupiobladej twarzy. Odsun�� si� jednak grzecznie na bok, daj�c przekonywaj�cy dow�d dobrego wychowania. Nie mia� zreszt� innego wyboru - w przeciwnym razie zosta�by najzwyczajniej popchni�ty. Po kr�tkiej chwili ruszy�, przeciskaj�c si� przez t�um postaci w czerwonych i b��kitnych mundurach, z rzadka tylko poprzetykany czarnymi sylwetkami cywil�w. - Wspania�e! Doskonale zagrane! Kapitalne! - zawo�a� ponad trzema rz�dami g��w, gdy uda�o mu si� wreszcie dotrze� w pobli�e pani Harte. Pomacha� r�k� i wyszed� z sali. W holu wymieni� uprzejmo�ci z dwoma znajomymi oficerami marynarki. - Wygl�dasz, jakby� by� czym� bardzo przybity, Jack... - powiedzia� jeden z nich, ten, z kt�rym kiedy� wsp�lnie jadali w mesie m�odszych oficer�w na �Agamemnonie". Drugim by� wysoki podchor��y, kiedy� najm�odszy z wachty Jacka na �Thundererze", sztywny z racji tak uroczystej okazji i z powodu zbyt mocno nakrochmalonej koszuli, ozdobionej koronkowymi falbanami. Porucznikowi przysz�o jeszcze pozdrowi� sekretarza komendanta. Sekretarz odwzajemni� uk�on z u�miechem, uni�s� brwi i spojrza� na Jacka bardzo znacz�co. �Ciekawe, co teraz knuje ta wstr�tna kreatura?" - rozmy�la� Jack, id�c w stron� portu. Przypomnia�a mu si� pod�o�� i dwulicowo�� tego wp�ywowego cz�owieka oraz upokorzenie, jakiego dozna� za jego spraw�. Pewien ma�y francuski statek piracki zosta� ju� niemal obiecany Jackowi. Pi�kny, �wie�o zdobyty, z nowym miedzianym poszyciem i okuciami. Z Gibraltaru przyp�yn�� wtedy dziwnym trafem brat sekretarza i o obj�ciu tego dow�dztwa Jack Aubrey m�g� tylko pomarzy�. - Poca�ujcie mnie w ty�ek! - rzek� g�o�no, przypomniawszy sobie bezsiln� uleg�o��, z jak� przyj�� w�wczas t� wiadomo��, po��czon� z obietnicami bli�ej nie okre�lonych korzy�ci w dalszej przysz�o�ci i z kolejnymi zapewnieniami o dobrej woli sekretarza. Miejsce tych nieprzyjemnych wspomnie� zaj�y teraz inne, znacznie �wie�sze. Jack przypomnia� sobie swoje zachowanie na dzisiejszym koncercie. Pozwoli� przej�� obok siebie owemu ma�emu cz�owieczkowi bez jakiejkolwiek riposty. Nie potrafi� znale�� odpowiednio mia�d��cej uwagi, kt�ra jednocze�nie nie by�aby zbyt grubia�ska. W rezultacie tych sm�tnych rozmy�la� poczu� g��bokie obrzydzenie do samego siebie, do cz�owieczka w czarnym p�aszczu i do s�u�by w kr�lewskiej marynarce. Zbrzyd�a mu te� aksamitna mi�kko�� kwietniowej nocy, ch�r s�owik�w w koronach drzew pomara�czowych i migocz�ce gwiazdy wisz�ce tak nisko, �e zdawa�y si� dotyka� szczyt�w najwy�szych palm. Jack wynajmowa� pok�j w gospodzie �Pod Koron�". Ober�a ta pod pewnymi wzgl�dami przypomina�a sw� s�awn� imienniczk� w Portsmouth. Nad wej�ciem wisia� taki sam olbrzymi z�oto- szkar�atny szyld, pozosta�o�� po poprzednich brytyjskich okupacjach; budynek zosta� wzniesiony oko�o 1750 roku w najczystszym angielskim stylu. Pomin�wszy dach�wki, nie mo�na by�o dopatrzy� si� w tej budowli jakichkolwiek zwi�zk�w z architektur� �r�dziemnomorsk�. Na tym jednak wszelkie podobie�stwa do Portsmouth si� ko�czy�y. W�a�ciciel pochodzi� z Gibraltaru, obs�ug� stanowili Hiszpanie lub raczej hispanoj�zyczni mieszka�cy Minorki. W �rodku pachnia�o oliw� z oliwek, sardynkami i winem. Nikt nawet nie my�la� o eklerach, ciastkach czy cho�by porz�dnej leguminie. Z drugiej strony w �adnym angielskim zaje�dzie nie by�o pokoj�wki tak podobnej do dojrza�ej brzoskwini jak pi�kna Mercedes. To ona w�a�nie wbieg�a na s�abo o�wietlony podest schod�w i zawo- �a�a w stron� wchodz�cego na g�r� Jacka: - List, teniente*, ja zaraz go panu przynie��! Chwil� p�niej sta�a obok niego, szczerze uradowana i wyra�nie z siebie zadowolona. Aubrey zbyt dobrze jednak wiedzia�, �e �aden adresowany do niego list nie mo�e zawiera� nic specjalnie przyjemnego. Dlatego odwzajemni� rado�� dziewczyny jedynie przelotnym spojrzeniem na jej biodra i wymuszonym u�miechem. * Teniente (w�.) - porucznik. (Wszystkie przypisy pochodz� od t�umacza). - I pan kapitan Allen przyj�� dla pana - doda�a. - Allen? Allen? Czeg� on, do diab�a, m�g� ode mnie chcie�? Kapitan Allen by� spokojnym, starszym m�czyzn�. Jack wiedzia� o nim tylko tyle, �e by� ameryka�skim lojalist� s�yn�cym z niezmienno�ci swego post�powania: zawsze zmienia� hals, niespodziewanie wyk�adaj�c ster na zawietrzn�, i nosi� d�ug� kamizelk�. - Och, pewnie chodzi o ten pogrzeb... - domy�li� si� porucznik. - Sk�adka. - Pan smutny, teniente? - zapyta�a Mercedes, odchodz�c w g��b korytarza. - Jaki pan biedny... Jack wzi�� �wiec� ze stolika i ruszy� w stron� swojego pokoju. Nie zawraca� sobie g�owy listem - zainteresowa� si� nim dopiero po zdj�ciu munduru i ko�nierzyka. Najpierw podejrzliwie obejrza� przesy�k� ze wszystkich stron. Nieznana r�ka napisa�a w adresie: Pan Kapitan Aubrey, Royal Navy. - Jaki� cholerny g�upiec. - Jack zmarszczy� brwi i odwr�ci� list na drug� stron�. Czarna lakowa piecz�� by�a roz- mazana i pomimo obracania jej pod r�nymi k�tami do �wiat�a nie mo�na by�o rozpozna� herbu. - Nie wiem, czyj to mo�e by� znak - powiedzia� do siebie. - W ka�dym razie to na pewno nie stary Hunks. On nigdy nie piecz�tuje tak swoich list�w. - Hunks by� jego agentem, wierzycielem, krwiopijc�. Zdobywszy si� wreszcie na odwag�, Aubrey z�ama� piecz�� i przeczyta� list: Od Ja�nie Szanownego Lorda Keitha, Kawalera Orderu �a�ni, admira�a i g��wnodowodz�cego okr�tami oraz jednostkami p�ywaj�cymi Jego Kr�lewskiej Mo�ci, odbywaj�cymi s�u�b� b�d� w przysz�o�ci przeznaczonymi do s�u�by na Morzu �r�dziemnym, itd., itd., itd. Bior�c pod uwag� to, i� kapitan Samuel Allen zosta� przeniesiony ze slupa Jego Kr�lewskiej Mo�ci �Sophie" na fregat� �Pallas" w zwi�zku ze �mierci� kapitana Jamesa Bradby'ego, postanawia si�, co nast�puje: Niniejszym zostaje pan odkomenderowany na pok�ad �Sophie" w celu obj�cia obowi�zk�w dow�dcy tego� okr�tu. Od oficer�w i za�ogi wspomnianego slupa oczekuje si� pe�nego pos�usze�stwa i odpowiedniego szacunku wobec pana jako ich prze�o�onego. Pan za� post�powa� ma zgodnie Z og�lnymi drukowanymi Instrukcjami oraz wszelkimi rozkazami i wskaz�wkami, jakie od czasu do czasu b�dzie pan otrzymywa� od wy�szych od siebie rang� oficer�w w s�u�bie Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Kto odm�wi wykonania owych polece�, czy to pan, czy kt�rykolwiek z cz�onk�w za�ogi, zostanie poci�gni�ty do odpowiedzialno�ci i surowo ukarany. Prosz� traktowa� powy�sze jako rozkaz dla pana. Wydano na pok�adzie okr�tu flagowego �Foudroyant" na morzu, I kwietnia 1800 roku. Dla szlachetnie urodzonego Johna Aubreya, niniejszym mianowanego dow�dc� slupa Jego Kr�lewskiej Mo�ci �Sophie" pod komend� admira�a Thosa Walkera Oczy obj�y tre�� w jednej chwili, lecz umys� nie chcia� czyta� ani wierzy�. Policzki porucznika poczerwienia�y. Z zaskakuj�co powa�n� i surow� twarz� przeliterowa� ca�o�� linijka po linijce. Czyta� coraz szybciej i szybciej, a� wreszcie serce Jacka po brzegi wype�ni�a wszechogarniaj�ca fala rado�ci. Jego twarz poczerwienia�a jeszcze bardziej, usta bezwiednie si� rozchyli�y. Roze�mia� si� g�o�no, uderzy� d�oni� w kartk�, posk�ada� list starannie, potem go roz�o�y� i ponownie przeczyta� z najwy�sz� uwag�. Przez mro��c� krew w �y�ach sekund� wydawa�o mu si�, �e ca�a ta otwieraj�ca si� przed nim na nowo rzeczywisto�� zawali si� z hukiem, gdy� dopiero teraz dostrzeg� ow� nieszcz�sn� dat�. Spojrza� na papier pod �wiat�o i z ulg� rozpozna� znak wodny Admiralicji, t� kotwic� nadziei; godn� najwy�szego respektu i wiary, realn� jak ska�a Gibraltaru. Nie umia� zachowa� spokoju. Chodz�c szybko tam i z powrotem po pokoju, w�o�y� mundur, potem go zdj�� i chichocz�c, wymamrota� kilka nie powi�zanych ze sob� zda�. - A ja si� tak martwi�em... Cha, cha... Taki przyjemny ma�y bryg, znam go przecie� dobrze... Cha, cha... Uwa�a�bym si� za najszcz�liwszego cz�owieka na ziemi nawet jako dow�dca najpodlejszej �ajby, nawet jako kapitan �Vulture", tego p�ywaj�cego �mietnika... Jako kapitan jakiegokolwiek okr�tu... Wspania�e kaligraficzne pismo. I jaki dobry papier... To chyba jedyny w ca�ej flocie bryg z pok�adem rufowym: na pewno przyjemna kapita�ska kabina... Doskona�a pogoda. Jest tak ciep�o... Cha, cha... �eby tylko uda�o mi si� zdoby� ludzi. To b�dzie najwi�kszy problem... Jack by� wprost niewyobra�alnie spragniony i g�odny. Rzuci� si� w stron� dzwonka i nie czekaj�c, a� koniec sznura przestanie si� porusza�, wystawi� g�ow� na korytarz i zawo�a� pokoj�wk�. - Mercy! Mercedes! Och, nareszcie jeste�, moja droga! Co mo�esz mi przynie�� do jedzenia? Do jedzenia. Je��. Man-giare? Mo�e pollo! Pieczone, zimne. I butelk� wina. Rozumiesz? Wino... Nie! Dwie butelki! I jeszcze co�, Mercy. Czy mo�esz potem przyj�� i zrobi� co� dla mnie? Chcia�bym... de-sirer... �eby� przyszy�a mi guzik. Szy�. Cosare... - Dobrze, teniente - odpowiedzia�a Mercedes. Jej oczy poruszy�y si� �ywo, a �nie�nobia�e z�by zal�ni�y w blasku �wiecy. - Ju� nie teniente! - zawo�a� Jack, obejmuj�c w �elaznym u�cisku szczup�� kibi� dziewczyny. - Kapitanie! Capitano. Cha, cha, cha! Obudzi� si� rano z g��bokiego snu. Od razu by� w pe�ni �wiadomy. Zanim zd��y� otworzy� oczy, ju� ca�y umys� wype�niony mia� my�lami o otrzymanym awansie. �Nie jest to oczywi�cie okr�t pierwszej klasy" - zauwa�y� Aubrey w duchu. - �Kt� jednak chcia�by bezsen- sownego dow�dztwa na olbrzymim okr�cie liniowym, bez najmniejszej szansy na samodzieln� akcj�? Gdzie ta �Sophie" teraz stoi? Za nabrze�em amunicyjnym, przy kei obok �Rattlera". Musz� zaraz zej�� na d� i obejrze� m�j okr�t. Nie warto traci� ani minuty. Nie, nie. Nie nale�y tego robi�. Lepiej si� zapowiedzie�, tak �eby byli uczciwie uprzedzeni. Nie... Pierwsze, co powinienem zrobi�, to p�j�� i podzi�kowa�, gdzie trzeba. Powinienem te� spotka� si� z Allenem. Poczciwy stary Allen... Musz� �yczy� mu wszystkiego dobrego". Pomimo tych plan�w Jack poszed� najpierw do sklepu mundurowego po drugiej stronie ulicy. Uda�o mu si� tam powi�kszy� sw�j nieco bardziej teraz elastyczny kredyt do r�wnowarto�ci ci�kiego, masywnego epoletu, oznaki �wie�o uzyskanej rangi. Sklepikarz umocowa� natychmiast nowy nabytek na lewym ramieniu swego klienta. Z wyra�nym zadowoleniem przygl�da� si� ostatecznemu rezultatowi, patrz�c w pod�u�ne lustro zza plec�w przegl�daj�cego si� Jacka. Zamykaj�c za sob� drzwi sklepu, Aubrey dostrzeg� po przeciwnej stronie ulicy, obok kawiarni, znajom� sylwetk� cz�owieczka w czarnym p�aszczu. Przypomniawszy sobie wydarzenia poprzedniego wieczora, przeszed� szybko przez ulic�. - Panie... Panie Maturin! Wi�c jednak si� spotkali�my. Winien jestem panu przeprosiny. Obawiam si�, �e wczoraj na koncercie troch� ponios�y mnie emocje. Mam szczer� nadziej�, �e zechce mi pan wybaczy�. My, marynarze, tak rzadko mamy kontakt z prawdziw� muzyk�... Nie wiemy, jak si� zachowa� w eleganckim towarzystwie. Jeszcze raz serdecznie pana przepraszam. - Ale�, m�j drogi panie... - odpar� ubrany na czarno m�czyzna. Na jego trupiobladej twarzy pojawi� si� niezdrowy rumieniec. - Moim zdaniem mia� pan wszelkie prawo do najwy�szych uniesie�. Nigdy w �yciu nie s�ysza�em lepiej graj�cego kwartetu. Takie zgranie, taka g��bia wyrazu. Czy pozwoli pan zaprosi� si� na fili�ank� gor�cej czekolady lub kawy? Sprawi�by mi pan najwi�ksz� przyjemno��... - To bardzo mi�o z pa�skiej strony - powiedzia� Jack. - Zgadzam si� z przyjemno�ci�. Szczerze m�wi�c, jestem dzi� od rana tak podekscytowany, �e zapomnia�em zupe�nie o �niadaniu. W�a�nie zosta�em awansowany - doda�, wybuchaj�c troch� wymuszonym �miechem. - Och! Doprawdy? Gratuluj� panu z ca�ego serca. Prosz� do �rodka! Widz�c wchodz�cego do kawiarni Maturina, kelner pomacha� wskazuj�cym palcem, w owym �r�dziemnomorskim ge�cie negacji, na�laduj�c jakby ruchy wahad�a odwr�conego do g�ry nogami. Maturin wzruszy� na to ramionami. - Znowu nic. Poczta idzie dzisiaj naprawd� bardzo powoli... - odezwa� si� do Jacka i zwracaj�c si� do kelnera w jego ojczystym j�zyku, po katalo�sku, powiedzia�: - Przynie� nam gor�c� czekolad�, Jep. I troch� dobrze ubitej �mietany. - M�wi pan po hiszpa�sku? - Jack usiad�, odsuwaj�c na boki po�y swego p�aszcza, by ods�oni� szpad�. Uczyni� to tak szerokim ruchem, i� przez chwil� ca�e pomieszczenie zdawa�o si� by� wype�nione b��kitem. - To musi by� co� wspania�ego. Zna� hiszpa�ski! Wiele razy pr�bowa�em si� uczy�. Tak samo z w�oskim i francuskim. Nic mi nigdy z tego nie wychodzi�o. W zasadzie wszyscy oni mnie rozumieli, ale ja jako� nie potrafi�em ich zrozumie�. Ci ludzie m�wi� zawsze tak szybko... Jestem tym kompletnie za�amany. Obawiam si�, �e ca�y problem tkwi tutaj - rzek�, uderzaj�c si� palcami w czo�o. - Podobnie wygl�da�a sprawa z �acin�, gdy by�em ma�y. Jak ja wtedy obrywa�em od starego Pagana. - To wspomnienie tak szczerze go rozbawi�o, �e nawet kelner nios�cy czekolad� roze�mia� si� g�o�no i powiedzia�: - Pi�kny mamy dzisiaj dzie�, panie kapitanie. Naprawd�, bardzo pi�kny. - Rzeczywi�cie pi�kny dzi� dzie� - zgodzi� si� Jack. z �yczliwo�ci� spojrzawszy w szczurz� twarz kelnera. - Bel- lo soleil. To prawda. Nie zdziwi� si�, je�li zacznie wkr�tce wia� tramontana - doda�, schylaj�c si� i patrz�c w g�r� przez okno, po czym odwr�ci� si� w stron� Maturina. - Ju� dzi� rano zauwa�y�em, �e niebo na p�nocnym wschodzie jest lekko zielonkawe. Pomy�la�em sobie wtedy, i� nie b�d� zaskoczony, je�li tramontana zawieje, jak tylko ucichnie morska bryza. - To dziwne, �e nie ma pan zdolno�ci do nauki j�zyk�w obcych - zauwa�y� jego rozm�wca, kt�ry nie mia� w tej chwili nic ciekawego do powiedzenia o pogodzie. - Wydaje mi si�, �e kto� o dobrym s�uchu muzycznym nie powinien mie� wi�kszych trudno�ci z nauk� obcej mowy. Zawsze my�la�em, i� obie te umiej�tno�ci id� ze sob� w parze. - Z filozoficznego punktu widzenia ma pan zapewne racj� - przyzna� Jack. - Ze mn� jest jednak tak, jak jest. Mo�e dlatego, �e m�j s�uch muzyczny nie jest wcale doskona�y. Tak czy inaczej, bardzo kocham muzyk�. B�g jedyny wie, jak czasem ci�ko jest mi znale�� w�a�ciw� nut�. - Pan gra, sir? - Troszeczk�. Od czasu do czasu dr�cz� moje skrzypce. - Tak samo jak ja! Zupe�nie tak samo! Gdy tylko mam chwilk� wolnego czasu, pr�buj� pogrywa� sobie na wiolonczeli. - To prawdziwie szlachetny instrument - zauwa�y� Jack i obaj panowie rozpocz�li dyskusj� o Boccherinim, smy- czkach i kalafonii. Rozprawiali tak z wielk� przyjemno�ci� a� do chwili, w kt�rej brzydki zegar �cienny, o podobnym do liry wahadle, zacz�� wybija� godzin�. Aubrey opr�ni� fili�ank� i odsun�� krzes�o. - My�l�, �e pan mi wybaczy. Mam jeszcze dzisiaj w planie kilka oficjalnych wizyt i rozmow� z mym poprzednikiem. Chyba jednak si� pan nie obrazi, je�li pozwol� sobie zaprosi� pana dzisiaj na obiad? - Przyjmuj� pa�skie zaproszenie z najwi�ksz� przyjemno�ci�. - Maturin sk�oni� si� nisko. Stan�li przy drzwiach. - Mo�e um�wiliby�my si� o trzeciej po po�udniu �Pod Koron�"? - zaproponowa� Jack. - W marynarce rzadko udaje nam si� jada� wcze�niej. Ja o tej porze jestem ju� zawsze strasznie g�odny i z�y. My�l� jednak, �e mi pan to wybaczy. Zmoczymy p�dzel, a potem mo�e pomuzykujemy sobie troch�, je�eli to oczywi�cie panu nie przeszkadza. - Czy pan widzi?! Dudek! - zawo�a� niespodziewanie towarzysz Jacka. - Co to takiego? - Ptak. Ten z podobnym do wachlarza pi�ropuszem i pr��kowanymi skrzyd�ami. Dudek. Upupa epops. Tam! Tam na dachu. Tam! Tam! - Gdzie? Gdzie? W jakim namiarze? - Ju� odlecia�. Od kiedy tu przyby�em, mia�em nadziej� zobaczy� dudka. I prosz�! W samym �rodku miasta! Port Mahon musi by� szcz�liwym miejscem, skoro ma takich mieszka�c�w. Przepraszam pana. Chyba si� przes�ysza�em. Czy�by m�wi� pan co� o moczeniu p�dzli? - Och, tak! To takie gwarowe wyra�enie, kt�rego u�ywamy w Royal Navy. P�dzel to w�a�nie to... - wyja�ni� Jack, dotykaj�c d�oni� swego imponuj�cego epoletu. - Kiedy zak�adamy go pierwszy raz, moczymy go, czyli wypijamy butelk� wina. Czasem dwie butelki. - Doprawdy? - Maturin w charakterystyczny dla cywil�w spos�b ze zdziwieniem pochyli� g�ow�. - To ozdoba, oznaka stopnia wojskowego, jak mi si� zdaje. Rzeczywi�cie, wygl�da wspaniale. Czy nie zapomnia� pan jednak o drugim ramieniu, sir? - No c�... - Jack roze�mia� si�. - Musz� przyzna�, �e chcia�bym mie� ju� prawo do noszenia dw�ch takich epo- let�w. Tymczasem �ycz� panu dobrego dnia i dzi�kuj� za wy�mienit� czekolad�. Ciesz� si� bardzo, �e zobaczy� pan tego swojego bubka! W pierwszej kolejno�ci wypada�o Jackowi z�o�y� wizyt� starszemu kapitanowi, dow�dcy marynarki wojennej w Port Mahon. Komendant Harte mieszka� w okaza�ej rezydencji nale��cej do niejakiego Martineza, hiszpa�skiego kupca. Pokoje urz�dowe znajdowa�y si� po drugiej stronie dziedzi�ca. Przechodz�c przez podw�rze, Jack us�ysza� d�wi�ki harfy. Muzyka ucich�a na chwil� i rozleg� si� g�uchy odg�os opuszczanych �aluzji - s�o�ce ju� nie�le przygrzewa�o. Ma�e jaszczurki, gekony, zacz�y po�piesznie zajmowa� swe miejsca na jaskrawo o�wietlonych promieniami s�onecznymi �cianach. Kapitan Harte by� niskim m�czyzn�, w pewien spos�b podobnym do lorda St Vincenta. Trzeba zreszt� przyzna�, �e ze swej strony robi� on wszystko, by jak najbardziej podkre�li� to podobie�stwo przez grubia�sk� nieuprzejmo�� wobec podkomendnych i przynale�no�� do partii liberalnej. Trudno powiedzie�, czy Harte nie lubi� Jacka z powodu a� nadto wyra�nej pomi�dzy nimi r�nicy wzrostu czy te� podejrzewa� go o romans ze sw� �on�. Tak czy inaczej obaj panowie ju� od dawna za sob� nie przepadali. - Gdzie pan si� do diab�a podziewa�, panie Aubrey? - zawo�a� komendant na widok Jacka. - Spodziewa�em si� pana u siebie wczoraj wieczorem! Allen te� czeka� wczoraj na pana! Z prawdziwym zdumieniem dowiedzia�em si�, �e w og�le si� pan z nim nie widzia�. Oczywi�cie �ycz� panu jak najlepiej - m�wi� z ponur� twarz� - lecz moim zdaniem w bardzo dziwny spos�b obejmuje pan pierwsze samodzielne dow�dztwo. Allen jest teraz ju� dobre sze��dziesi�t mil st�d, a razem z nim wszyscy prawdziwi marynarze i oficerowie z �Sophie". Co za� si� tyczy ksi�g, pokwitowa� i rachunk�w, musieli�my je wszystkie jako� uporz�dkowa�. To naprawd� nies�ychane. Co� podobnego! - Fregata �Pallas" wysz�a w morze, sir?! - zawo�a� Jack zaskoczony. - Odp�yn�a o p�nocy. - Kapitan Harte wypowiedzia� te s�owa z nie ukrywanym zadowoleniem. - Nie mo�e pan oczekiwa�, �e obowi�zki s�u�bowe zaczekaj�, a� za�atwi pan jakie� swoje prywatne sprawy czy przyjemno�ci, panie Aubrey. Zosta�em ponadto zobowi�zany do skierowania do s�u�by w porcie cz�ci pozostawionych przez kapitana Allena ludzi. - Dowiedzia�em si� o wszystkim dopiero wczoraj w nocy, a dok�adnie mi�dzy godzin� pierwsz� i drug�. - Doprawdy? Zadziwia mnie pan. Jestem zdumiony. List z ca�� pewno�ci� zosta� wys�any o w�a�ciwej porze. Na pewno zawinili tu ludzie z pa�skiej gospody. Nie mo�na w �aden spos�b polega� na tych obcokrajowcach. Zapewne jest pan uradowany awansem. Musz� przyzna�, �e naprawd� nie wiem, jak chce pan wyj�� w morze, nie maj�c na pok�adzie ludzi zdolnych wyprowadzi� okr�t z portu. Allen zabra� swojego porucznika, felczera i wszystkich najlepszych podchor��ych. Ja za� nie mog� da� panu nawet jednego cz�owieka nadaj�cego si� do czegokolwiek. - No c�... - smutnym g�osem odpar� Jack. - Musz� zatem, jak mi si� wydaje, pr�bowa� radzi� sobie jako� z tym, co mam. Sytuacja by�a oczywista. Ka�dy normalny oficer, maj�cy mo�liwo�� zej�cia z ma�ego, starego i powolnego brygu na pi�kn� fregat�, tak� jak �Pallas", uczyni�by to bez wahania. Od zamierzch�ych czas�w obowi�zywa�a te� niepisana zasada, w my�l kt�rej kapitan zmieniaj�cy okr�t m�g� zabra� ze sob� sternika i za�og� swojej �odzi, a tak�e kilku innych �eglarzy. Je�li nikt z prze�o�onych dok�adnie si� tym nie zainteresowa�, mog�y tu zosta� przekroczone zwyczajowo ustalone granice. - Mog� przydzieli� panu kapelana. - Komendant szydzi� z sadystycznym wr�cz zadowoleniem. - Czy on mo�e umie stawia� i refowa� �agle albo sterowa�? - Jack stara� si� za wszelk� cen� zachowa� spok�j. - Je�li nie, to prosz� mi wybaczy�. Rezygnuj�. - W takim razie �egnam pana, panie Aubrey. Dzi� po po�udniu prze�l� panu pa�skie rozkazy. - Do widzenia, sir. Mam nadziej�, �e pani Harte jest u siebie. Musz� jej z�o�y� wyrazy uszanowania i pogratulowa� wyst�pu na wczorajszym koncercie. Sprawi�a nam wszystkim prawdziw� przyjemno��. - Czy�by wi�c by� pan w pa�acu gubernatora? - zdziwi� si� kapitan Harte. Pod�a przewrotno�� tego pytania polega�a na tym, �e komendant doskonale zna� odpowied�. - Gdyby nie wa��sa� si� pan po nocy, m�g�by pan wej�� na pok�ad swojego s�upa w spos�b, jaki przystoi prawdziwemu oficerowi. Trudno poj��, jak to mo�liwe, by m�ody cz�owiek wola� towarzystwo w�oskich grajk�w i eunuch�w od obj�cia swego pierwszego samodzielnego dow�dztwa...! S�o�ce wyda�o si� Jackowi nieco mniej wspania�e, gdy przechodzi� przez dziedziniec, by z�o�y� wizyt� pani Harte. Wci�� jednak grza�o przyjemnie; gdy wbiega� na schody, z zadowoleniem poczu� dodatkowy ci�ar na lewym ramieniu. W salonie �ony komendanta spotka� nieznajomego porucznika i jakiego� nad�tego podchor��ego, kt�rych widzia� ju� na wczorajszym koncercie. Sk�adanie porannych wizyt pani Harte nale�a�o w Port Mahon do najlepszego tonu. Gospodyni siedzia�a przy harfie, w bardzo dekoracyjnej pozie, i rozmawia�a o czym� z porucznikiem. Zobaczywszy Jacka, wsta�a gwa�townie i poda�a na powitanie obie d�onie, wo�aj�c: - Kapitanie Aubrey! Tak si� ciesz�, �e pana widz�! Najserdeczniejsze gratulacje. Musimy umoczy� p�dzel. Panie Parker, b�agam, niech pan zadzwoni na pokoj�wk�. - �ycz� panu wszystkiego najlepszego, sir - rzek� porucznik, ucieszony samym widokiem tego, o czym od dawna marzy�. Podchor��y zawaha� si�, nie wiedz�c, czy wypada powiedzie� cokolwiek w tak znakomitym towarzystwie. Dopiero po chwili, gdy pani Harte zacz�a przedstawia� sobie go�ci, zdo�a� wydusi� z siebie dr��cym g�osem: �Wszystkiego najlepszego, sir" i sp�on�� rumie�cem. - To pan Stapleton, trzeci na �Guerrierze" - powiedzia�a �ona komendanta, wskazuj�c d�oni�. - A to pan Burnett z �Isis". Carmen, przynie� nam butelk� Madery... Molly Harte by�a atrakcyjn� kobiet�; mo�e nie pi�kn� lub wyzywaj�co �adn�, lecz szczeg�lny spos�b, w jaki nosi�a g�ow�, nie pozwala� odm�wi� jej urody. Pogardza�a swoim nieudacznym m�em, kt�ry we wszystkim jej ulega�. Szuka�a ukojenia i ucieczki przed nim w muzyce. Sama muzyka nie zawsze chyba jednak wystarcza�a, gdy� teraz pani domu nala�a sobie spory kieliszek i opr�ni�a go z zadziwiaj�c� sprawno�ci�. W chwil� p�niej pan Stapleton po�egna� si� i wyszed�. Przez jaki� czas wszyscy obecni wymieniali uwagi na temat pogody: cudowna, nawet w po�udnie nie jest za gor�co - morska bryza �agodzi upa� - ten p�nocny wiatr jest troch� m�cz�cy, zdrowy za to - tutejsze s�o�ce jest o wiele przyjemniejsze ni� kwietniowe deszcze w Anglii - ciep�o jest w og�lno�ci na pewno bardziej przyjemne ni� zimno... - Panie Burnett, czy m�g�by pan wy�wiadczy� mi uprzejmo��? - poprosi�a gospodyni po oko�o pi�ciu minutach rozmowy. - Zostawi�am w pa�acu gubernatora torebk�... - Pi�knie wczoraj gra�a�, Molly - powiedzia� Jack, gdy ju� zamkn�y si� drzwi. - Jack, tak si� ciesz�, �e masz nareszcie w�asny okr�t. - I ja te� si� ciesz�. Nie my�la�em, �e kiedykolwiek w �yciu b�d� taki szcz�liwy. Wczoraj czu�em si� przygn�biony i przybity, a �Pod Koron�" czeka� na mnie ten list. Czy� to nie wspania�e? - Przez chwil� oboje czytali �w dokument w pe�nym powagi milczeniu. - �Zostanie poci�gni�ty do odpowiedzialno�ci i surowo ukarany..." - powt�rzy�a pani Harte. - Jack, b�agam ci�, nie pr�buj zdobywa� pryz�w, atakuj�c statki kraj�w neutralnych. Ten bark z Ragusy, przys�any przez biednego Willoughby'ego, nie zosta� uznany za zdobycz wojenn� i w�a�ciciele b�d� teraz skar�y� nieszcz�nika. - Nie ma obawy, droga Molly - odpar� Jack. - Zapewniam ci�, �e przez d�u�szy czas nie b�d� mia� okazji zdo- bycia �adnych pryz�w. Ten list dotar� do mnie z op�nieniem, z bardzo podejrzanym op�nieniem, i Allen wyp�yn�� z moimi najlepszymi lud�mi. Polecono mu wyruszy� w zaskakuj�cym po�piechu, zanim uda�o mi si� z nim zobaczy�. Ponadto komendant przeznaczy� cz�� z tych, kt�rzy pozostali, do s�u�by w porcie. Wygl�da na to, �e nie mo�emy obecnie wyj�� w morze. O�mielam si� przypuszcza�, i� zd��ymy si� zestarze�, zanim zdob�dziemy cokolwiek. - Och, to niemo�liwe! - krzykn�a pani Harte wzburzona, jej twarz poczerwienia�a. W tej samej chwili do salonu wesz�a Lady Warren, a tu� za ni� jej brat, kapitan piechoty morskiej. - Annie, moja najdro�sza! - zawo�a�a Molly Harte. - Chod� tutaj zaraz i pom� mi zapobiec pewnej potwornej niesprawiedliwo�ci. Oto kapitan Aubrey. Czy pa�stwo mo�e si� znacie? - S�uga uni�ony szanownej pani. - Jack sk�oni� si� szczeg�lnie nisko. Sta� przed �on� admira�a. - To najbardziej szlachetny i rycerski oficer. Prawdziwy torys, syn genera�a Aubreya. Prosz� sobie wyobrazi�, �e w�a�nie jego w obrzydliwy spos�b... Na dworze ociepli�o si� znacznie. Gdy Jack wyszed� wreszcie na zewn�trz, poczu� dotyk rozgrzanego powietrza na twarzy. Pomimo temperatury nie by�o duszno czy parno. Wyczuwa�o si� dooko�a �wie�o��, kt�ra zdawa�a si� unosi� ze sob� wszystkie nieprzyjemno�ci. Skr�ciwszy kilka razy, dotar� wreszcie do wysadzanej drzewami ulicy, prowadz�cej z Ciudadela do placu, a raczej tarasu, wisz�cego na skale wysoko ponad nabrze�ami portu. Przeszed� na ocienion� stron�, tam gdzie angielskie domy z zasuwanymi oknami, male�kimi okienkami ponad drzwiami oraz brukowanymi podjazdami sta�y w zadziwiaj�cej zgodzie i poufa�o�ci z opuszczonymi hiszpa�skimi rezydencjami, o wej�ciach zwie�czonych kamiennymi herbami. Drug� stron� drogi przesz�a grupa marynarzy. Niekt�rzy ubrani byli w szerokie pasiaste spodnie, inni w spodnie z g�adkiego �aglowego p��tna. Cz�� z nich mia�a na sobie eleganckie czerwone kamizelki, drudzy zwyk�e b��kitne kurtki. Stroju dope�nia�y brezentowe czapki, noszone pomimo gor�ca, szerokie s�omkowe kapelusze lub pstre chustki zawi�zane na g�owach. Wszyscy bez wyj�tku mieli w�osy zaplecione z ty�u w d�ugi warkoczyk i w jaki� nie wyja�niony spos�b wiadomo by�o od razu, i� s� cz�onkami za�ogi kt�rego� z okr�t�w wojennych. Ci akurat nale�eli do �Bellerophona" i Jack patrzy� na nich wyg�odnia�ym wzrokiem, gdy przechodzili obok, �miej�c si� i wykrzykuj�c co� do siebie po angielsku i hiszpa�sku. Zbli�a� si� do placu. Poprzez g�stwin� m�odziutkich zielonych li�ci widzia� ju� bombramsle i bramsle okr�tu �Genereux", l�ni�ce biel�, susz�ce si� w s�o�cu na rejach daleko po drugiej stronie portu. Ruchliwa ulica, ziele� drzew, �agle i b��kitne niebo nad g�ow� - wszystko to wystarcza�o, by zabi�o mocniej serce ka�dego m�czyzny. Trzy czwarte duszy Jacka podda�o si� owemu szczeg�lnemu uniesieniu, ulatuj�c gdzie� wysoko. Spora cz�� jego umys�u nie potrafi�a jednak oderwa� si� od ziemi, zaj�ta niespokojnymi my�lami o brakuj�cych cz�onkach za�ogi. Ju� stawiaj�c pierwsze kroki w Royal Navy, Aubrey a� nadto dobrze pozna� koszmarne problemy z zaci�giem ludzi do s�u�by w marynarce. Pierwsza powa�niejsza rana, jak� odni�s�, by�a skutkiem uderzenia �elazkiem przez pewn� kobiet� z Deal, kt�ra uwa�a�a, i� jej m�� nie powinien by� zmuszany do zaokr�towania. Jack nie przypuszcza� jednak nigdy, �e tak bole�nie zetknie si� z tym problemem ju� teraz, na pocz�tku dow�dczej kariery. Nie spodziewa� si�, i� mo�e to tak w�a�nie wygl�da�. Zw�aszcza tutaj, na Morzu �r�dziemnym. Wszed� na plac wysadzany dostojnymi drzewami. W d�, do portu, prowadzi�y szerokie podw�jne schody, od stulecia znane brytyjskim marynarzom jako Pigtail Steps. Wielu z nich po�ama�o sobie na tych stopniach r�ce i nogi b�d� porozbija�o g�owy. Aubrey podszed� do niewysokiego muru u szczytu schod�w i spojrza� na olbrzymi zamkni�ty obszar wody rozci�gaj�cy si� od najdalszego zak�tka portu po lewej stronie a� na kilka mil w prawo, daleko za wysp� szpitaln�, do bronionego przez twierdz� wyj�cia na otwarte morze. W lewej cz�ci sta�y statki handlowe. Dziesi�tki, a w�a�ciwie setki: feluki, tartany, xebeki, pinasy, polakry, houario i barcalongi. Wszystkie rodzaje osprz�tu i o�aglowania spotykane na Morzu �r�dziemnym, a tak�e wiele innych, nawet z dalekich m�rz p�nocy: kety w�glowe, dorszowce i �ledziowce. Naprzeciwko Jacka i po jego prawej stronie sta�y okr�ty wojenne: dwa liniowe, ka�dy z siedemdziesi�cioma czterema dzia�ami na pok�adzie, i pi�kna fregata �Niobe" o dwudziestu o�miu dzia�ach. Jej marynarze malowali cynobrowy pas pod podobn� do szachownicy lini� furt dzia�owych i dalej w g�r� nad delikatn� paw꿹, na�laduj�c pewien hiszpa�ski okr�t, kt�ry tak bardzo spodoba� si� ich kapitanowi. Z ty�u kotwiczy�y b�d� cumowa�y transportowce i inne jednostki; po ca�ej powierzchni basenu portowego, w kierunku od okr�t�w do nabrze�a i schod�w, kursowa�y tam i z powrotem niezliczone �odzie. Longboty, barkasy, paradne ��dki z liniowc�w, szalupy, kutry, jolki i gigi, a nawet powolny b�czek z kecza �Tartarus", ponad miar� obci��ony zwalistym cielskiem ochmistrza tego okr�tu, tak i� burty wystawa�y z wody zaledwie na trzy cale. Dalej na prawo wspania�e nabrze�e skr�ca�o w stron� stoczni, pirsu amunicyjnego i prowiantowego, a� do wyspy kwarantannowej, kryj�c wiele jeszcze innych okr�t�w. Jack wyci�ga� szyj�, stoj�c z nog� opart� na obmurowaniu, w nadziei, i� dostrze�e cho�by najmniejszy fragment powodu swej rado�ci i dumy. Nie uda�o mu si� jednak niczego wypatrzy�. Niech�tnie obr�ci� si� w lewo, tam bowiem znajdowa�o si� biuro pana Williamsa. Williams by� w Port Mahon przedstawicielem agenta z Gibraltaru, firmy Johnstone i Graham zajmuj�cej si� sprzeda�� pryz�w. To biuro by�o portem, do kt�rego w nast�pnej kolejno�ci nale�a�o zawin��. Po pierwsze, troch� �miesznie by�o nosi� z�oto na ramieniu, nie maj�c grosza w kieszeni. Po drugie, kapitan Aubrey potrzebowa� teraz pieni�dzy, gdy� musia� poczyni� ca�� seri� powa�nych i nieuniknionych wydatk�w: zwyczajowe prezenty, drobne �ap�wki i temu podobne. Zwyk�y kredyt niewiele m�g� tutaj pom�c. Jack wszed� do �rodka z tak� pewno�ci� siebie, jakby to on osobi�cie wygra� przed chwil� bitw� o uj�cie Nilu. Mo�e w�a�nie dzi�ki temu zosta� bardzo dobrze przyj�ty. - Przypuszczam, i� widzia� si� pan ju� z panem Baldickiem? - zagadn�� agent po za�atwieniu oficjalnych spraw. - My�li pan o poruczniku z �Sophie"? - Tak. - On wyp�yn�� przecie� z kapitanem Allenem. W tej chwili jest na pok�adzie �Pallas". - Tu si� pan myli, je�li wolno mi tak powiedzie�. Pan Baldick le�y w szpitalu. - To niemo�liwe! - zawo�a� Aubrey. Jego rozm�wca u�miechn�� si�, poruszy� ramionami i roz�o�y� d�onie w przepraszaj�cym ge�cie. M�wi� przecie� prawd�, a Jack mia� wszelkie prawo, by by� zaskoczonym. Poprosiwszy na wszelki wypadek o wybaczenie, agent m�wi� dalej: - Porucznik Baldick zszed� na l�d wczoraj p�nym wieczorem. Zosta� przyj�ty do szpitala z niewysok� gor�czk�. Do tego ma�ego szpitala ko�o kapucyn�w, nie na wyspie. Prawd� m�wi�c... - Agent �ciszy� g�os, przys�oniwszy d�oni� usta na znak, i� zwierza wielk� tajemnic�. - On i felczer z �Sophie" bardzo si� nie lubi� i perspektywa choroby w morzu nie bardzo si� Baldickowi podoba�a. Na pewno zamustruje na sw�j okr�t w Gibraltarze, jak tylko poczuje si� lepiej. A teraz, kapitanie... - Agent u�miechn�� si� nienaturalnie, jego oczy uciek�y niepewnie na bok. - Pozwol� sobie na �mia�o�� i poprosz� pana o przys�ug�, je�li mo�na. Pani Williams ma m�odego kuzyna, kt�ry od dziecka pragnie wyp�yn�� w morze. Marzy, by zosta� kiedy� ochmistrzem. To bystry ch�opak, kt�ry na dodatek bardzo wyra�nie i �adnie pisze. Od Bo�ego Narodzenia pracuje u mnie w biurze, st�d wiem, �e ca�kiem dobrze potrafi liczy�. Dlatego w�a�nie, sir, je�li nie ma pan nikogo innego na my�li, o�mielam si� go zaproponowa� jako pa�skiego klerka... - U�miech na twarzy agenta na przemian pojawia� si� i znika�. Williamsowi rzadko zdarza�o si� o cokolwiek prosi�, zw�aszcza oficer�w marynarki. Zwykle to jego proszono i mo�liwo�� odmowy wydawa�a mu si� szczeg�lnie upokarzaj�ca. - Dlaczeg� by nie - odpar� Jack po kr�tkim namy�le. - Nie mam chyba nikogo innego na to stanowisko. Rozu- miem, �e odpowiada pan za tego ch�opca? No c�... Je�li znajdzie pan dla mnie jeszcze jakiego� starszego marynarza, zgoda! Bior� pa�skiego ch�opaka. - Czy m�wi pan powa�nie, sir? - Oczywi�cie... Tak mi si� zdaje. - Za�atwione! - zawo�a� agent, wyci�gaj�c r�k�. - Nie b�dzie pan �a�owa�, sir. Ma pan na to moje s�owo. - Jestem tego zupe�nie pewny, panie Williams. Czy m�g�bym go teraz zobaczy�? David Richards by� przeci�tnym m�odzie�cem, o twarzy pozbawionej koloru i wyrazu, je�li nie liczy� kilku r�owych krost. By�o jednak co� chwytaj�cego za serce w jego hamowanym zapale, podnieceniu, gorliwo�ci i obawie, by nie sprawi� zawodu. Jack spojrza� na ch�opca �yczliwie i powiedzia�: - Pan Williams opowiada� mi, �e pisze pan czytelnie i �adnie. Czy nie zechcia�by pan napisa� dla mnie kr�tkiego listu? Prosz� go zaadresowa� do pierwszego oficera nawigacyjnego okr�tu �Sophie". Jak ten oficer si� nazywa, panie Williams? - Marshall, sir. William Marshall. Doskona�y nawigator, z tego, co s�ysza�em. - Tym lepiej. - Jack przypomnia� sobie w�asne zmagania z tablicami nawigacyjnymi i zaskakuj�ce wyniki, jakie czasami otrzymywa�. - Prosz� wi�c pisa�: Do pana Williama Marshalla, pierwszego oficera nawigacyjnego slupa Jego Kr�lewskiej Mo�ci �Sophie". Kapitan Aubrey przesy�a panu Marshallowi wyrazy uszanowania i zawiadamia, i� przyb�dzie na pok�ad oko�o godziny pierwszej po po�udniu. Tak, to b�dzie dla nich uczciwe ostrze�enie. Bardzo starannie napisane... Czy dopilnuje pan teraz, by ta kartka trafi�a do r�k adresata? - Zanios� ten list osobi�cie, sir, natychmiast. - Twarz m�wi�cego te s�owa m�odego cz�owieka niezdrowo poczerwienia�a z zadowolenia. �Bo�e!" - m�wi� Jack w my�lach, id�c w stron� szpitala i patrz�c na puste i ja�owe po�acie l�du po obu stronach ruchliwego portu. - �Bo�e! Jak przyjemnie jest od czasu do czasu poczu� si� kim� wa�nym". - Pan Baldick? - zapyta�. - Nazywam si� Aubrey. Gdyby nie zbieg okoliczno�ci, byliby�my zapewne cz�onkami za�ogi tego samego okr�tu. Dlatego pozwoli�em sobie przyj��, by zapyta� o pa�skie zdrowie. Mam nadziej�, �e czuje si� pan coraz lepiej? - To bardzo �adnie z pa�skiej strony, sir - odrzek� porucznik, pi��dziesi�cioletni m�czyzna z twarz� pokryt� srebrzystoszarym zarostem. W�osy mia� jednak kruczoczarne. - Bardziej ni� uprzejme. Dzi�kuj�. Dzi�kuj�, kapitanie. Jestem ju� znacznie zdrowszy. Jestem szcz�liwy, �e uda�o mi si� wyrwa� z �ap tych cholernych rze�nik�w, lekarzy. Czy mo�e pan sobie to wyobrazi�, kapitanie? Od trzydziestu siedmiu lat s�u�� w marynarce, z tego dwadzie�cia dziewi�� lat jako oficer z patentem, a oni chc� mnie leczy� wod� i jak�� pod�� diet�. Powiedzieli mi, �e tabletki i krople Warda to nic dobrego, ale podczas ostatniej wojny w Indiach Zachodnich to one uratowa�y mi �ycie. ��ta febra zabra�a wtedy dwie trzecie jednej z wacht w ci�gu dziesi�ciu dni. Nie mia�em nigdy �adnego szkorbutu, ischiasu, reumatyzmu czy cholernego rozwolnienia, a oni m�wi�, �e moje tabletki s� nic niewarte. Te przem�drza�e m�okosy, lekarze prosto po szkole, jeszcze z palcami powalanymi atramentem, mog� sobie m�wi�, co chc�. Ja tam nadal wierz� w krople i tabletki Warda. - I w grog - powiedzia� Jack do siebie, gdy� zapach w pokoju przywodzi� na my�l magazyn alkoholu na okr�cie pierwszej klasy. - Podobno �Sophie" straci�a felczera? - zagadn�� g�o�no. - A razem z nim innych co bardziej warto�ciowych cz�onk�w za�ogi? - Niewielka strata, zapewniam pana. Trzeba jednak przyzna�, �e za�oga bardzo si� nim przejmowa�a. �lepo wierzyli w jego znachorskie sztuczki i oszukane lekarstwa. Banda g�upk�w. Strasznie to prze�yli. Nie wiem, jak uda si� panu znale�� tu, na �r�dziemnym, kogo� na jego miejsce. To bardzo rzadkie ptaszki. W ka�dym razie to niewielka strata, niezale�nie od tego, co my�l� ludzie. Wystarczy skrzynka z lekarstwami i cie�la do przeprowadzania amputacji. Czy mog� panu zaproponowa� szklaneczk�, sir? - Jack pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Co si� za� tyczy reszty - ci�gn�� porucznik dalej - nie by�o a� takich wielkich strat. �Pallas" mia�a prawie pe�ny stan osobowy. Kapitan Allen wzi�� ze sob� tylko swego siostrze�ca oraz syna jednego z przyjaci�. Zabra� te� innych Amerykan�w, nie m�wi�c ju� o sterniku �odzi i kapita�skim stewardzie. I jeszcze klerka! - Ilu Amerykan�w? - Och, nie wi�cej ni� p� tuzina. Wszyscy ludzie z jego ojczystych stron, z okolic za Halifaxem. - W takim razie naprawd� mi ul�y�o. Powiedziano mi, �e bryg zosta� ogo�ocony z ludzi. - Kt� panu to powiedzia�? - Kapitan Harte. Baldick przygryz� wargi i poci�gn�� nosem. Zawaha� si�, nie chc�c powiedzie� zbyt wiele, i poci�gn�� spory �yk ze swego kubka. W ko�cu odezwa� si� ostro�nie: - Przez te trzydzie�ci lat zd��y�em bardzo dobrze go pozna�. Lubi dokucza� innym ludziom. �artuje sobie z nich, oczywi�cie... Gdy obaj rozmy�lali nad z�o�liwym poczuciem humoru komendanta, porucznik opr�ni� kubek. - Nie jest tak �le - powiedzia�, odstawiaj�c puste naczynie. - Zostawili�my na �Sophie" ca�kiem porz�dn� obsad�. Dwudziestu lub wi�cej pierwszorz�dnych marynarzy, ponad po�owa ludzi to z krwi i ko�ci za�oga okr�tu wojennego. To znacznie lepiej ni� w wi�kszej cz�ci dzisiejszej floty. W�r�d pozosta�ych