8448
Szczegóły |
Tytuł |
8448 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8448 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Grady
Bia�y p�omie�
T�umaczyli Ewa Krasnod�bska i Jan Zakrzewski
Podzi�kowania
Oto list os�b, kt�rym autor chcia�by wyrazi� swoj� wdzi�czno��: Rita Aero,
Rich Bechtel, Nathan Blumberg, Taylor Branch, Lou C., Ulysses Doss, Danny
Glover,
Bonnie Goldstein, Harry Cosset, Melinda Hilton, John Halloway, David Levinson,
Lou
Mizell, Ruth Ravenel, Michael Viner, Les Whitten, Bill Wood i wielu innych.
Dla Jane Grady
OSTATNIE EPIGRAMATY ODNALEZIONE W ZAPISACH INTERNETOWYCH
FARONA SEARSA
Oto jest doktryna Karmy. Zapami�taj!
Gdy zniknie ostatni grzechu okruch, Gdy �ycie zga�nie niczym bia�y p�omie�,
Tylko wtedy
zemrze i �mier�.
sir Edwin Arnold, 1884, ��wiat�o Azji: �ycie i nauki Gautamy�
Ogarnie ci� karma instant
John Lennon
Wszystko p�onie
Budda
1
Policja poda�a nie�cis�e dane na temat liczebno�ci t�umu zebranego na jednej z
ulic
dzielnicy North Side w Chicago, 15 stycznia w po�udnie, w rocznic� urodzin
Martina Luthera
Kinga. Wed�ug informacji przekazanych prasie, zebra�o si� tam dwie�cie os�b,
podczas gdy
bli�sza prawdy by�aby liczba dwukrotnie wy�sza. T�um par� na ganek domu, na
kt�rym sta�
m�czyzna w ciep�ym p�aszczu, �ciskaj�cy w d�oni mikrofon.
- Dlaczego tak wielu mnie nienawidzi?
Spot�gowany przez wzmacniacz g�os przetoczy� si� nad rozdygotanym t�umem.
Tworzyli go m�czy�ni w eleganckich paltach od Braci Brooks, w starych
wojskowych
kurtkach i robotniczych kombinezonach. Twarze by�y czarne, tak�e koloru kawy z
mlekiem
oraz znaczone genami z Belfastu, Krakowa, Mediolanu i Aten. Obok nastolatka w
kurtce
ulicznego gangu sta�a kobieta w kaszmirowym swetrze.
M�czyzna na ganku zamilk� na chwil� i d�oni� w sk�rzanej r�kawiczce przeci�gn��
po kr�tko przystrzy�onych, czarnych w�osach.
- Biali! Czy biali mnie nienawidz� dlatego, �e widz� czarnego... jeszcze jednego
czarnego... kt�ry ma pieni�dze, w�adz� i wie czego chce?
W t�umie rozleg�y si� �miechy.
- Widz� czarnego, kt�ry powtarza uparcie jakie� frazesy o �ogromie cierpie�.
Mo�e
dlatego biali mnie nienawidz�?
Wyczeka� chwil� i grzmia� dalej:
- A czarni? Mo�e nienawidz� mnie, poniewa� przez m�j sukces sta�em si� �bia�y� i
�zdradzi�em� moich braci? Mo�e moi bracia zacz�li mnie nienawidzi� dlatego, �e
nikomu nie
pozwalam szufladkowa� mnie wy��cznie na podstawie koloru sk�ry?
Na ganku za m�wc� sta�o kilkunastu ludzi: m�czyzn i kobiet, bia�ych i czarnych,
Azjat�w i Latynos�w.
- Czy �ydzi nienawidz� mnie dlatego, �e wezwa�em ich, by zrezygnowali z
plemiennych zakaz�w asymilacji i pos�uchali g�osu tolerancji? Czy muzu�manie
nienawidz�
mnie, gdy� im przypominam, �e ��cz� ich z �ydami wsp�lne korzenie i w zwi�zku z
tym
powinni by� im bra�mi, a nie wrogami?
Od si�y wzmocnionego g�osu w oknach budynku zadr�a�y szyby.
- Czy politycy nienawidz� mnie, poniewa� nie chc� uto�samia� si� z �adn� parti�
i
odrzucam nic nie znacz�ce etykiety libera�a lub konserwatysty? Czy elity,
pocz�wszy od
intelektualnych cmentarzysk uniwersyteckich, a sko�czywszy na kongresowych
salach obrad,
gdzie kupuje si� i wynajmuje g�osy, nienawidz� mnie za to, �e nie chc� si� wraz
z nimi bi� o
sto�ki?
Na skraju t�umu pojedyncza sylwetka oderwa�a si� od masy ludzkiej. Pod p�kat�
puchow� kurtk� nie mo�na by�o rozpozna� p�ci. Dwaj policjanci w bia�ych kaskach
z
przy�bicami nie zwr�cili na posta� najmniejszej uwagi. Jeden z nich popija� kaw�
z
paruj�cego plastikowego kubka.
- Czy policjanci mnie nienawidz�, poniewa� kiedy� trzymali mnie za kratkami, a
teraz
jestem dla nich nietykalny?
Poni�ej stopni, pod samym gankiem stali rami� w rami� m�czy�ni o twardych
spojrzeniach. Mieli rozd�te p�aszcze. Jeden z nich zauwa�y� zbli�aj�c� si�
samotn� posta�.
Ochroniarz odsun�� si�, by pozwoli� jej wej�� po schodach,
- To wszystko bzdura - ci�gn�� m�wca. - Nienawi�ci� nie darz� mnie tylko
rasi�ci,
religijni fanatycy, politycy czy policjanci. Nienawidz� mnie te� zwykli ludzie.
Tacy jak wy.
Tacy jak ja. A wiecie, co jest �r�d�em ich nienawi�ci? Strach!
Osoba, kt�ra przed chwil� niepostrze�enie wesz�a na ganek, r�wnie
niepostrze�enie
znikn�a za drzwiami domu, cz�ciowo zas�oni�tymi przez m�wc�.
- Strach rodz�cy si� w ich sercach..
W budynku nie by�o nikogo, kto zauwa�y�by samotn� posta�, id�c� po�piesznie na
pierwsze pi�tro
- Strach, ze mog� si� myli�!
Samotna posta� stan�a przy oknie pustego w tej chwili pokoju z centralk�
telefoniczn� i faksem, Przez chwil� wpatrywa�a si� w t�um i przemawiaj�cego.
- Strach i obawa, �e to ja mog� mie� racj�.
Spod puchatego okrycia posta� wyj�a notebooka, od��czy�a aparat telefoniczny od
najbli�szego oknu gniazdka i w��czy�a na to miejsce komputer.
Wystukanie na klawiaturze wiadomo�ci trwa�o mniej ni� dwie minuty.
- I je�li wydaje si� wam, �e teraz si� boj�...
Po skomponowaniu tekstu posta�, skryta za przyciemnianymi jednostronnie szybami
okien, wystuka�a komend�.
-...to poczekajcie, a� otworzymy w Waszyngtonie nasz� central�. Wtedy dopiero
zobaczycie, jak wygl�da prawdziwy strach.
Ekran komputera rozja�nia� si� przy ka�dym impulsie docieraj�cym do odleg�ego
aparatu. Telefon dzwoni�. Raz, drugi.
- Grube ryby w stolicy zadaj� pytanie: �Skoro m�wisz, �e nie jeste� politykiem,
to po
co przenosisz si� do Waszyngtonu?�. A ja im odpowiadam: �Bo to jest kolejny etap
podr�y�.
Na ekranie komputera pojawi�y si� s�owa: PO��CZENIE UZYSKANE.
- Wi�c oni dalej pytaj�. �Kim jeste�, skoro m�wisz, �e nie jeste� politykiem?�
Elektroniczna wiadomo�� pomkn�a z przeno�nego komputera w Chicago, podczas
gdy m�wca wypowiada� s�owa:
- A ja im odpowiadam: Jestem �ywym cz�owiekiem!�.
Mi�dzy sosnami obrastaj�cymi w�sk� szos� w Idaho poj�kiwa� wiatr. Na poboczach
p�atami zalega� �nieg. Par�na�cie kilometr�w dalej zaspy �nie�ne zablokowa�y
prze��cz. Przy
publicznej toalecie, zamkni�tej przez administracj� dr�g stanowych natychmiast
po Dniu
Dzi�kczynienia, sta�a oszklona budka telefoniczna. Obok budki na wolnych
obrotach
pracowa� silnik czerwonej Toyoty.
M�czyzna stoj�cy obok samochodu trz�s� si� z zimna. Ubrany by� w d�insy i
kurtk� z
dermy. Mia� str�kowate blond w�osy, splecione z ty�u w ogonek. Nazywa� si� Chris
Harvie.
- Takie zabawy na zadupiu to nie dla mnie! - krzykn�� do m�czyzny w budce.
M�czyzna sta� nieruchomo. Mia� na sobie czerwon� ocieplan� kurtk�, narciarskie
spodnie i arktyczne buty. Ciep�e czarne r�kawice chroni�y mu d�onie. Ca�o�ci
dope�nia�a
twarz g�adziutka, niby skorupka jajka, i ciemne, kr�tko przystrzy�one w�osy.
Trzyma�
notebooka po��czonego z aparatem telefonicznym.
- Uda�o ci si�? - spyta� Chris, zawzi�cie chuchaj�c w przemarzni�te d�onie.
M�czyzna w budce telefonicznej wpatrywa� si� przez chwil� w tekst, pojawiaj�cy
si�
na malutkim ciek�okrystalicznym ekranie. Bez wprowadzania go do pami�ci
komputera,
od��czy� aparatur� od telefonu i z t� chwil� zagin�� wszelki �lad przekazania
wiadomo�ci. -
Co mia�o mi si� uda�? - zapyta� z u�miechem.
- Przesta� si� wyg�upia�. I nie denerwuj mnie! - Chris podszed� do budki. -
Odmra�am tu sobie ty�ek... Gdyby nie ja...
- Wiem. Nie by�oby mnie tu. - M�czyzna w budce schowa� notebooka do kieszeni
czerwonej kurtki.
- W�a�ciwie po jak� choler� musieli�my pcha� si� nie wiadomo ile kilometr�w w to
pustkowie? Tylko po to, �eby skorzysta� z telefonu? Jakby� nie m�g� zrobi� tego
z
pierwszego lepszego telefonu motelowego albo...
- Perfekcja nigdy nie jest �atwa. Perfekcja to... sztuka.
- Pieprz� perfekcj�. Wiesz, jak mi zimno?
- Niewystarczaj�co - odpar� m�czyzna.
- Czy�by? - warkn�� Chris. - A niby dlaczego?
M�czyzna wyszed� z budki, b�yskawicznie obr�ci� si� i na u�amek sekundy z�o�y�
d�onie, niczym do modlitwy. Gdy rozwar� je, s�o�ce rozb�ys�o na stali no�a
ukrytego w
przymocowanej do nadgarstka pochwie. �nieg poczernienia-:, spryskany fontann�
krwi z
poder�ni�tego gard�a.
Chris zachwia� si� i pad� na pod�og� budki, martwiej�cymi palcami szukaj�c
ratunku
na szklanej taili.
- Teraz b�dzie ci wystarczaj�co zimno. - Morderca wytar� ostrze no�a o d�insy
trupa.
Ukrycie cia�a mi�dzy drzewami zad�o mu dwadzie�cia minut. Prognoza
meteorologiczna zapowiada�a burz� �nie�n� jeszcze przez p�noc�. Do tego czasu z
pewno�ci� nikt si� tu nie pojawi. A na wiosn� to, co ludzie znajd� po stopnieniu
�niegu,
wywo�a z pewno�ci� spory szok... Planowanie stan�w emocjonalnych os�b trzecich z
kilkumiesi�cznym wyprzedzeniem, to tak�e sztuka. Sztuka takiego rzucania
kamieniami dc
wody, by kr�gi rozchodzi�y si� daleko...
Morderca zabra� portfel Chrisa, klucz od motelowego pokoju i pistolet. �niegiem
zmy�
krew z twarzy, wrzuci� na tylne siedzenie Toyoty spryskan� krwi� kurtk�, wsiad�
co wozu i
odjecha�.
Po szesnastu kilometrach czerwona Toyota dotar�a do skrzy�owania dw�ch autostrad
stanowych. Na poboczu sta�a furgonetka z parunastocentymetrow� czap� �niegu na
dachu.
Cywilizacj� reprezentowa�y stacja benzynowa i motel z jedenastoma domkami w
op�akanym
stanie.
Dwa samochody sta�y obok siebie przed domkiem numer 9. Morderca zaparkowa�
w�z przed numerem 4, do kt�rego mia� klucz zabrany zabitemu.
Tamtych dw�ch samochod�w nie by�o tu rano, przypomnia� sobie. Spojrza� na
zegarek i stwierd�:!, �e przed chwil� rozpocz�a si� przerwa na lunch. Dwa
samochody,
stanowa rejestracja, godzina lunchu. Czyj� m��, czyja� �ona. Me stanowili
zagro�enia. Ich
sekret czyni� ich �lepymi na otoczenie.
M�czyzna, kt�ry siedzia� w domku numer 4 przed telewizorem, by� pot�nej
budowy. Na jego wytatuowanych ramionach ta�czy�y kolorowe cienie z ekranu.
Hawajska
koszula z trudem opina�a muskularny tors. Zerwa� si�, s�ysz�c szmer przy
drzwiach i chwyci�
za le��cy na stole rewolwer Magnum kalibru 0,357 cala.
- Kochanie, wr�ci�em - powiedzia� morderca, zamykaj�c za sob� drzwi.
- Gdzie� ty, cholera, by�? - warkn�� wytatuowany m�czyzna.
- Nie lubi� skr�t�w - odpar� przybysz.
Pok�j pachnia� rozgrzan� przez grzejniki boazeri� i whisky. Para nart biegowych
i
plecak sta�y oparte o deski �ciany. Morderca podszed� do nart i d�oni� w
r�kawiczce
przeci�gn�� po �lizgach. K�tem oka obserwowa� wytatuowanego m�czyzn�, kt�ry
od�o�y�
Magnum z powrotem na st�.
- Gdzie jest Chris?
- Czeka na ciebie - odpar� morderca i z pistoletu Chrisa strzeli� mu w pier�.
Dwudziestka dw�jka - Chris chcia� uchodzi� za fachowca z Detroit.
Trafiony ma�okalibrowym pociskiem tatuowany m�czyzna zachwia� si� tylko i
post�pi� par� krok�w do ty�u w swych buciskach motocyklisty. Wypr�one do ty�u
pot�ne
ramiona rozerwa�y napi�t� koszul�. M�czyzna spojrza� w zdumieniu na malutk�
dziurk�,
czerwon� jak...
Morderca strzeli� po raz drugi, tym razem w sam �rodek czo�a. M�czyzna pad� jak
k�oda. Morderca dla pewno�ci wpakowa� mu jeszcze jeden pocisk w skro�, potem
zabra�
zabitemu portfel, wzi�� narty oraz plecak i opu�ci� domek, zamykaj�c za sob�
drzwi na klucz.
Na stacji benzynowej dope�ni� zbiornik paliwa Toyoty i dodatkowo dwa
dwudziestolitrowe plastikowe kanistry. Przez ca�y czas p� twarzy mia�
zas�oni�te goglami
narciarskimi, ale w�a�ciciel stacji i tak widzia� tylko ziele� dolarowych
banknot�w.
Po pi�ciu kilometrach Toyota zjecha�a z autostrady na mocno za�nie�on� drog�
szutrow�. Morderca pi�ciokrotnie musia� �opat� usuwa� �nieg spod k�, nim dotar�
na grzbiet
wzniesienia, z kt�rego otwiera� si� widok na szar� l�ni�c� zamarzni�t� tafl�
jeziora. Morderca
docisn�� peda� gazu do oporu. Samoch�d pop�dzi� z g�ry w chmurze �nie�nego py�u,
wpad�
na tafl� jeziora i si�� rozp�du ujecha� jeszcze kilkana�cie metr�w. L�d
zatrzeszcza�, ale
utrzyma� ci�ar.
Morderca wy��czy� silnik, zabra� narty i plecak, i wyni�s� je na brzeg. Przez
lornetk�
zlustrowa� ca�y horyzont doko�a. Dostrzeg� zast�py potencjalnych
bo�onarodzeniowych
choinek w �nie�nych czapach, ale ani jednego narciarza. Tylko jastrz�b kr��y�
wysoko nad
le�nym bezmiarem.
Wr�ci� do Toyoty. Obla� j� benzyn� z obu kanistr�w, pozostawiaj�c tyle
zawarto�ci w
jednym, by przy wycofywaniu si� m�c utworzy� benzynowy �lont� do brzegu.
Ogie� pomkn�� przez zamarzni�te jezioro, dotar� do Toyoty i poch�on�� j� chmur�
ognia, przetykan� czarnymi smugami dymu. Ku niebu pop�yn�a g�sta smuga kopciu.
Tak, to
by�o ryzyko... Je�li kto� dostrze�e dym?
Eksplodowa� zbiornik paliwa Toyoty. Samoch�d podskoczy� i ci�ko opad� na l�d.
Zasycza�a para, mieszaj�c si� z dymem. Pod pal�cym si� wrakiem zaskrzecza� l�d,
p�k�,
trysn�a woda, l�d si� rozst�pi� i p�on�cy w�z osun�� si� w g��bin�.
Kilka baniek powietrza, kilka zmarszczek i po chwili powierzchnia wody
zmartwia�a
w lodowatym ch�odzie.
Nim morderca przypi�� narty i za�o�y� plecak, na wodzie sformowa�a si� ju�
lodowa
b�ona. Ustawi� narty w kierunku, gdzie czyj� m�� i czyja� �ona wiedli �ycie
pe�ne sekret�w.
Jeszcze przed zachodem s�o�ca mia� zamiar do��czy� do narciarskiej wycieczki, z
kt�r�
przyjecha� tu autobusem. Za udzia� w imprezie zap�aci� got�wk�; udawa� cz�owieka
nie�mia�ego i poda� fa�szywe nazwisko. Nikt go nie zna�. Poprawi� si� w my�lach:
nikt go nie
zna� - na razie.
2
Osiem dni p�niej, we wtorek rano, trzech m�czyzn zaj�o miejsca przy stoliku w
waszyngto�skiej restauracji. Przez wielk� szyb� wida� by�o kompleks budynk�w
znany pod
nazw� Watergate.
- Nie nabierzecie mnie - powiedzia� Willy Smith do siedz�cych naprzeciwko niego
dw�ch pozosta�ych. - Istnieje wasza prawda i jest prawdziwa prawda.
- Co to jest �prawdziwa prawda�? - spyta� m�czyzna o ciemnych w�osach
przetykanych srebrem, o ciemnych oczach i z paroma bliznami na prawym policzku.
Legitymacja, kt�r� mia� w kieszeni marynarki, stwierdza�a, �e jest zatrudniony w
FBI, ma
rang� agenta specjalnego i nazywa si� Dalton Cole.
Z wewn�trznej kieszeni d�insowej kurtki Willy Smith wyj�� paczk� papieros�w i
zapalniczk�.
- Ty j� znasz. Wiem przecie�, czym si� zajmujesz - odpar�.
- Powiem ci, co to jest prawdziwa prawda - odezwa� si� Nick Sherman, detektyw
wydzia�u zab�jstw policji Dystryktu Columbia, szatyn z niebieskimi oczami.
Pochyli� si�
konfidencjonalnie: - Tu nie wolno pali�.
Willy Smith pu�ci� k��b dymu w kierunku obu rozm�wc�w.
- No to mnie aresztujcie - mrukn��.
- A co, twoim zdaniem, robimy? - spyta� Nick Sherman.
- Wiem, co m�wicie, �e robicie - upiera� si� Willy, kt�ry w sk�rzanej pochewce
przy pasie nosi� sk�adany n� o wymiarach dozwolonych przez prawo. - M�wicie to
samo, co
m�wili ci mundurowi, kt�rzy mnie zwin�li przed dwoma laty.
Sherman mia� nadziej�, �e jego kieszonkowy magnetofon dobrze rejestruje ca��
rozmow�. - My�lisz o tych policjantach, kt�rzy pierwsi ci powiedzieli, �e jeste�
podejrzany o
dokonanie serii powa�nych przest�pstw?
- W�a�nie - potwierdzi� Willy. - Wyrecytowali ca�� t� wasz� litani�.
- My te� poinformowali�my ci� o twoich prawach, wynikaj�cych z konstytucji.
Pami�tasz nasze pierwsze spotkanie? U ciebie w domu? - przypomnia� mu Sherman.
- Moi dwaj nowi przyjaciele z wydzia�u nierozwi�zanych spraw! - zakpi� Willy. -
Wszystko powiedzieli�cie. Nawet to, �e jeszcze jestem niewinny. Ka�dy jest
niewinny, p�ki
mu si� nie udowodni, �e jest inaczej. Ale �e jestem podejrzany o kradzie�
samochodu...
- Kradzie� samochodu, kidnaperstwo, gwa�t i morderstwo - wyliczy� Cole.
- Co� wam powiem... - Willy wspar� si� �okciami o blat sto�u i pochyli� ku obu
policjantom. - Kobiety nie da si� zgwa�ci�, je�li sama tego me chce. Tylko suki
podnosz�
krzyk, kiedy chc� za�atwi� prawdziwego m�czyzn�.
- Ciebie ju� par� razy za�atwiono, Willy. To uwiarygodnia nasze podejrzenia. - W
g�osie Cole�a pojawi�a si� ostra nuta. - Ju� mia�e� dwie odsiadki za napad z
broni� w r�ku.
- To by�o wtedy, a teraz jest teraz.
- A przed dwoma laty kto� dopad� Jenny Davis na szpitalnym parkingu - ci�gn��
Cole. - Wpakowa� j� do baga�nika jej w�asnego samochodu. Mia� jej w�z, karty
kredytowe i
got�wk�. Zrobi� z ni�, co chcia�, plastrem zaklei� oczy. Prawdopodobnie nie
potrafi�aby go
rozpozna�. By�a dobr� piel�gniark�, mia�a m�a i syna. Jak przypuszczasz,
dlaczego j� zabi�?
- Suki zawsze znajd� spos�b, �eby zdenerwowa� cz�owieka. Od czasu pobytu w
mamrze, nie zrobi�em nic z�ego. - Willy zdusi� niedopa�ka w popielniczce. - No i
przed
sze�cioma tygodniami wy si� zjawiacie, i przepuszczacie mnie przez magiel.
Widzimy si�
prawie codziennie. Niech b�dzie, nawet lubi� towarzystwo. Zapraszacie mnie na
kaw�, na
hamburgera. Niech b�dzie. Mam czas.
- Mi�o, �e masz wyrok w �yciorysie - mrukn�� Cole.
- Nikt nie chce zatrudni� zwolnionego warunkowo z wi�zienia. Jestem ofiar�
czas�w postzimnowojennych.
- Wi�c co robisz? Z czego �yjesz?
- Daj spok�j, cz�owieku! Do�� tych g�upot. Wiem, czego naprawd� chcecie.
- A czeg� to, Willy?
- My�licie, �e jak si� przypniecie do beznadziejnej sprawy, to przez ten czas
nie
wy�l� was na ulic� - tam strzelaj� i tam mo�na oberwa�. Ale wasi szefowie nie
dadz� si� tak
�atwo nabra�, chyba �e im wm�wicie, �e macie podejrzanego. No i upatrzyli�cie
sobie mnie. -
Willy zapali� kolejnego papierosa. - I dzi�ki mnie mo�ecie sobie spokojnie
d�u�ej po�y�.
- Sam to wszystko wymy�li�e�, Willy? - spyta� Nick.
Willy wzruszy� ramionami.
- Powiniene� pracowa� jako astrofizyk, Willy - powiedzia� Cole. - Na marginesie,
czy ju� kiedy� pracowa�e� w myjni samochodowej?
- Zabieracie si� do pisania mojej biografii? - Willy siedzia� zwr�cony twarz� do
wej�cia. G�upi gliniarze, pomy�la�. Pozwolili mu zaj�� krzes�o, z kt�rego m�g�
obserwowa�,
kto wchodzi do restauracji.
Detektyw Sherman siedzia� na skraju boksu od strony jedynego przej�cia do drzwi.
W
okiennej szybie dostrzeg� odbicie kelnerki, kt�ra z dzbankiem kawy na tacy
zmierza�a w ich
kierunku. Sherman przez ca�y czas trzyma� jedn� r�k� pod sto�em, gdzie nie
widzia� jej Willy.
Teraz wyrazistym gestem d�oni nakaza� kelnerce, aby zawr�ci�a.
- O co chodzi, Willy? - zapyta�. - Je�li rzeczywi�cie m�wisz nam prawd�, co stoi
na
przeszkodzie, by� odpowiedzia� na niewinne pytanie, czy pracowa�e� w myjni?
Willy wypu�ci� k��b dymu w kierunku agenta FBI.
- No wi�c jak, panie Smith? Pracowa� pan kiedy� w myjni? - nalega� Cole.
- Pieprz si�. Nigdy nie pracowa�em w myjni.
- No to mamy powa�ny problem - stwierdzi� Nick.
Willy dostrzeg� lodowaty b�ysk w oczach policjanta. - Jaki znowu problem?
- W�a�nie zosta�e� podejrzanym numer jeden. Teraz mo�esz nam powiedzie�, �e
gadamy g�upoty albo zachowa� milczenie. Mo�esz sobie wzi�� adwokata albo go
dosta� z
urz�du. Zostawiamy ci�, Willy. Id� zaj�� si� swoimi sprawami. A mo�e...? -
Pytanie zawis�o
w powietrzu. Pozwolili Willy�emu pomartwi� si� z minut�.
- W�a�nie, a mo�e, skoro nigdzie, jak widz�, si� nie �pieszysz - powiedzia� Nick
-
mo�e chcesz mie� k�opot z g�owy i p�jdziesz z nami na posterunek, spiszemy
protok� i tak
dalej?
Willy dobrze wiedzia�, �e przeprowadzenie oficjalnego przes�uchania oznacza
wznowienie dochodzenia.
- M�wimy o morderstwie, kradzie�y samochodu, napadzie z broni� w r�ku i
gwa�cie - doda� Cole.
- Przed dwoma laty policja Dystryktu znalaz�a samoch�d tam, gdzie go zostawi�e�
-
podj�� w�tek detektyw Sherman. - W baga�niku by�o cia�o Jenny Davis. By�a naga,
ze
�ladami pobicia. Nie znale�li�my twojej spermy...
- Musia�e� u�ywa� prezerwatywy - wtr�ci� Dalton. - I by�e� w dobrze zapi�tych
szortach, �eby nie zgubi� ani jednego w�oska.
- Wi�c nie mogli�my znale�� twego DNA. Nie uda�o nam si� doj�� do ciebie przez
karty kredytowe Jenny, bo je sprzeda�e� komu� na ulicy. O banknotach nie warto
nawet
m�wi�.
Dymek z papierosa Willy�ego si�gn�� wysokiego sufitu eleganckiej, typowo
rodzinnej
restauracji.
- I nie trafili�my na �adnych �wiadk�w - ci�gn�� Nick. - Ale cos mamy.
- Twoje odciski palc�w. Na kufrze jej samochodu - dopowiedzia� Cole.
Agent FBI bacznie przygl�da� si� Willy�emu. Nick Sherman dostrzeg� w szybie
odbicie kelnerki id�cej ku nim z rachunkiem. Po raz wt�ry da� jej znak d�oni�,
by si� nie
zbli�a�a. Kelnerka gniewnie zawr�ci�a do kasy.
- Moje odciski na kufrze niczego nie dowodz� - mrukn�� Willy.
- Wiesz co, Willy? Dok�adnie to samo powiedzia� prokurator. Powiada, �e sprytny
adwokat podniesie w s�dzie kwesti� uzasadnionych w�tpliwo�ci w kwestii obecno�ci
twoich
odcisk�w na klapie baga�nika. No i kiedy ekipa �ledcza utkwi�a w miejscu, nie
mog�c nic
innego znale��, sprawa pow�drowa�a do wydzia�u przest�pstw nierozwi�zanych.
- A ten wydzia� to w�a�nie my - doda� Cole.
- No i wtedy paln��e� g�upstwo, Willy - powiedzia� Nick.
- Podczas naszych wielokrotnych spotka� wyeliminowa�e� wszelkie wyja�nienia,
kt�re m�g�by wykorzysta� tw�j prawnik, t�umacz�ce w jaki spos�b twoje odciski
palc�w
znalaz�y si� na klapie baga�nika - wyja�ni� agent FBI.
- O�wiadczy�e� nam, �e nie znasz Jenny Davis, nie widzia�e� jej samochodu, nigdy
nie handlowa�e� samochodami, nigdy nie za�atwi�e� sprawunk�w w tym samym, co
Jenny
Davis supermarkecie - powiedzia� Nick. - Nigdy nie by�e� w dzielnicy, w kt�rej
mieszka�a,
ani w szpitalu, gdzie pracowa�a. O�wiadczy�e�, �e do jej domu i do szpitala nie
zbli�y�e� si�
nigdy nawet na kilometr. To s� twoje w�asne s�owa.
- Powiedzia�e� nam te�, �e nigdy nie pracowa�e� jako mechanik samochodowy -
uzupe�ni� Cole. - Ani na stacji benzynowej, ani w myjni samochodowej.
- Tak wi�c, panie podejrzany numer jeden - przej�� pa�eczk� Nick - powiedzia�e�
nam prawie wszystko z wyj�tkiem jednego: w jaki spos�b twoje odciski palc�w
znalaz�y si�
na klapie baga�nika samochodu ofiary.
- Wpakowa�e� si�, Willy. Jeste�...
Cole�owi przerwa�a kelnerka. Pojawi�a si� znik�d i ostro o�wiadczy�a:
- S�uchajcie, panowie, siedzicie tu ju� od...
Willy pstrykn�� zapalonym papierosem w twarz policjanta. Sherman poderwa� si� z
krzes�a. Willy pchn�� na niego kelnerk�. Oboje upadli na pod�og�. Willy chwyci�
za blat sto�u
i zamierzy� si� nim w Cole�a.
- Nie rusza� si�! - wrzasn�� Nick.
Le��c na detektywie kelnerka zastyg�a.
Agent FBI pchn�� Willy�ego, kt�ry wpad� na s�siedni stolik. Na pod�og� spad�a z
�oskotem zastawa. Willy chwyci� krzes�o i cisn�� nim w okno.
Tysi�ce kawa�k�w szk�a posypa�y si� na chodnik, krzes�o polecia�o w grupk�
turyst�w, gapi�cych si� na kompleks budynk�w Watergate. Kobieta z ochrony, kt�ra
na
chwil� opu�ci�a swoje stanowisko przy bramie do kompleksu, aby kupi� sobie
papierosy,
wraca�a w�a�nie, gdy eksplodowa�a szyba. Zobaczy�a m�czyzn� wyskakuj�cego przez
powsta�y otw�r.
- Co si� dzieje? - spyta�a. - Nic panu nie jest?
Pot�ne uderzenie pi�ci� z�ama�o jej nos. Poczu�a, �e czyja� d�o� wyci�ga jej z
kabury rewolwer.38 Specja�.
Cole wyskoczy� przez okno na u�amek sekundy przedtem, nim wielki kawa� szk�a
oderwa� si� od g�ry futryny i spad� na ziemi� niczym n� gilotyny. Ujrza�
wyci�gni�t� ku
sobie r�k� Willy�ego z czym� czarnym w d�oni.
- On ma bro�! - krzykn�� i w chwili, gdy pad� strza�, da� nura mi�dzy dwa
samochody.
Tury�ci wrzeszczeli, rozbiegaj�c si� we wszystkie strony, jak sp�oszone myszy.
Cole wychyli� g�ow� spomi�dzy samochod�w, w d�oniach trzymaj�c
dziewi�ciomilimetrow� Berett�.
- Na ziemi�! Na ziemi�, FBI! - wrzasn�� w kierunku biegn�cych ludzi.
Przez otw�r w szybie wyskoczy� Nick Sherman z broni� w r�ku.
Dziewczynka, oko�o siedmiu lat, wpad�a w panik� i z p�aczem zacz�a ucieka�. Zza
zaparkowanego turystycznego autobusu wyskoczy� Willy. Lufa jego rewolweru
szuka�a
agenta FBI i policjanta. Cole i Nick zdali sobie spraw�, �e na linii strza�u
znajduj� si�
niewinni ludzie. Detektyw rzuci� si� za dziewczynk�, Cole strza�em roztrzaska�
drugie
restauracyjne okno. Detonacja i brz�k padaj�cych na ziemi� od�amk�w szk�a
zdezorientowa�y
na chwil� Willy�ego. Nickowi uda�o si� zaci�gn�� dziewczynk� mi�dzy dwa
zaparkowane
samochody.
Willy odda� dwa strza�y w kierunku samochodu, za kt�rym skry� si� Cole, a potem
umkn�� za autobus. Tury�ci le�eli pokotem na zimnym chodniku. Dziewczynka
p�aka�a.
- Nick! - zawo�a� cicho Cole.
- Jestem tu! - us�ysza� g�os zza s�siedniego samochodu. - Odezwa�o si� kolano.
Cholernie boli.
Przed dwunastu laty pijany kierowca wpad� na w�z policyjny, w kt�rym jecha�
Sherman. Dozna� wtedy urazu kr�gos�upa i nogi.
Cole us�ysza�, jak Nick podaje przez radio Kod 13 - policjant w k�opotach. Z
daleka
rozleg�o si� wycie syreny. Cole zacz�� si� czo�ga� chodnikiem w kierunku
autobusu, za
kt�rym skry� si� Willy. Spokojnie, powolutku, nie �pieszy� si� - powtarza� sobie
w duchu.
Kiedy dotar� do przednich k� autobusu, zerwa� si� z broni� wymierzon� w woln�
przestrze�
mi�dzy autobusem i samochodem, gdzie Willy...
Gdzie ju� nie by�o �ladu Willy�ego.
Rozleg� si� strza� i kula z rewolweru Willy�ego wywierci�a dziur� w karoserii
autobusu. Cole zobaczy� Willy�ego, jak ucieka w stron� stacji benzynowej na
skraju parkowej
alei i chowa si� za metalowym pojemnikiem na odpadki.
Seria trzech pocisk�w z Beretty Cole�a wyborowa�a r�wn� lini� dziur w zielonej
blasze pud�a. To wystraszy�o Willy�ego. Poderwa� si� i pomkn�� ku parkowej alei.
W rewolwerze Willy�ego pozosta�y jeszcze dwa naboje.
Willy skoczy� na zamarzni�ty klomb i obr�ci� si�. Za nim przemyka�y samochody w
Bogu ducha winnymi kierowcami i pasa�erami. Uni�s� bro�...
Cole wpakowa� trzy kule w ziemi� u st�p Willy�ego. W g�r� prysn�� piasek. Pocisk
z
rewolweru Willy�ego przelecia� Cole�owi ko�o ucha.
Pozosta� mu jeszcze jeden, pomy�la� Cole.
Willy pomkn�� Rock Creek Parkway, z kt�rej mieszka�cy Waszyngtonu uczynili tor
wy�cigowy, z g�ry skazanych na przegran� w codziennych zawodach z czasem. Zawy�y
klaksony, zapiszcza�y opony, za�wieci�y si� �wiat�a stopu. Ale �aden z kierowc�w
nie
pos�ucha� w�ciek�ych znak�w Willy�ego, by si� zatrzyma�.
- Rzu� bro�! - zawo�a� Cole biegn�cy za Willym. - Poddaj si�!
Uciekinier strzeli� do agenta FBI w chwili, gdy mi�dzy nim a �cigaj�cym go
agentem
przeje�d�a� samoch�d dostawczy z piekarni. Pocisk przebi� blach� karoserii i
ugrz�z� w
palecie miodowego chleba.
Nie ma ju� naboi, pomy�la� Cole i jeszcze szybciej pomkn�� za Willym.
Po przeciwnej ni� Watergate stronie ulicy znajduje si� przysta� Thompsona. Willy
min�� parking przy nabrze�u i pobieg� w�sk� k�adk� dla pieszych. Naprzeciwko
niego sz�a
para turyst�w. Willy uderzy� m�czyzn� r�koje�ci� rewolweru, pochwyci� jego �on�
i zacz��
j� ci�gn�� w stron� rzeki. Obj�� j� za szyj� jedn� r�k�, podczas gdy drug� wyj��
n� z
pochewki przy pasie. Obejrza� si� za �cigaj�cym go policjantem. Za jego plecami
wartko
p�yn�� brudnoszary Potomak. Zerkn�� na zamkni�ty na kilka k��dek budynek
przystani.
K�tem oka dostrzeg� jaki� ruch na �cie�ce. Po chwili Cole znikn�� za stosem
drewna
wyrzuconego przez rzek�. Willy szarpn�� kobiet� i zas�oni� si� ni�.
- Wiem, �e tam jeste�! - krzycza� w stron� sterty. - Spr�bujesz mi co� zrobi�,
to
za�atwi� suk�. Mo�e zgin�, ale zd��� wsadzi� jej n� w oko. Wy�a�, �ebym ci�
m�g�
zobaczy�! Wsta�!
Min�o dwadzie�cia sekund, nim zza stosu drewna wyszed� Dalton Cole z Berett� w
opuszczonej ku ziemi d�oni.
- Poddaj si� - powiedzia�.
Willy zacz�� ci�gn�� kobiet� w stron� drewnianego molo. - Pieprz� ci�! Mam
zak�adniczk�! - odkrzykn��.
- I w�a�nie na tym polega tw�j problem. - Cole zbli�y� si� o par� krok�w.
- Jaki znowu problem?
- Nie masz �adnego planu, prawda, Willy? �ycie doko�a ciebie kipi, og�usza ci�.
Nie masz �adnego planu i nie masz �adnej szansy. Nawet najmniejszej...
- Mam...
- Nie masz, Willy. Poddaj si�. P�jdziesz do wi�zienia, ale b�dziesz �y�. Je�li
si� nie
poddasz, zginiesz.
Kiedy agent by� ju� najwy�ej dwana�cie krok�w od niego, Willy wyczu� pod stopami
deski k�adki. - Zabij� j�, je�li nie zostawisz mnie w spokoju!
Kobieta w szoku patrzy�a przed siebie. Ostrze no�a naci�o sk�r� pod okiem.
Pokaza�a
si� kropla krwi.
- Jazda! B�d� mia� �atwiejsze zadanie - o�wiadczy� Cole i uni�s� Berett�.
Willy widzia� ciemne oko agenta spogl�daj�ce na niego przez szczerbin� i muszk�,
widzia� luf� i czarny otw�r prowadz�cy do wieczno�ci. Cole zacz�� lekko �ci�ga�
spust.
- Zwariowa�e�, cz�owieku! - rykn��.
- Zwariowa�em - odpar� Cole i nacisn�� spust. Kurek opad� na iglic�, a ta
uderzy�a
w... w pust� komor� nabojow�.
- Cholera! - zakl�� Cole. Na jego twarzy pojawi� si� wyraz zdumienia.
Willy popchn�� kobiet� w Cole�a i pomkn�� w kierunku uwi�zanej przy molo �odzi.
Cole odepchn�� od siebie kobiet� i b�yskawicznie prze�adowa� Berett�,
wprowadzaj�c
nab�j do lufy. Wcze�niej, ukryty za stosem drewna, celowo wyj�� nab�j z komory
nabojowej.
- Willy! - zawo�a� do uciekiniera, znajduj�cego si� ju� na ko�cu mola.
Willy zobaczy� wycelowan� w siebie bro�, o kt�rej wiedzia�, �e jest nie nabita.
Z
u�miechem na ustach rzuci� si� z no�em na stukni�tego agenta FBI.
I wtedy pad�y trzy strza�y. Willy wpad� plecami do rzeki.
Na przystani Thompsona roi�o si� od przedstawicieli najrozmaitszych organ�w
porz�dku publicznego - z policji parkowej, z miejscowego oddzia�u FBI, z
wydzia�u zab�jstw
policji Dystryktu Columbia, z wydzia�u przest�pstw nierozwi�zanych.
Funkcjonariusze w
mundurach, funkcjonariusze po cywilnemu, funkcjonariusze na skuterach, w wozach
patrolowych i w nie oznakowanych samochodach, nawet dwaj policjanci na koniach.
Agent specjalny Dalton Cole sta� oparty o s�u�bow� limuzyn� FBI.
Po drugiej stronie przystaniowego parkingu, na tylnym siedzeniu samochodu
patrolowego policji, siedzia� detektyw Nick Sherman, przyciskaj�c do kolana
woreczek z
lodem, pozostawiony mu przez obs�ug� karetki pogotowia, kt�ra odwozi�a
kontuzjowanych
turyst�w do szpitala.
FBI i policja �wiadomie trzyma�y Cole�a i Shermana osobno, aby dowiedzie� si�
prawdy o przebiegu wypadk�w, bez dania obu funkcjonariuszom szansy na
uzgodnienie
oficjalnej wersji.
Dwaj pracownicy kostnicy przetoczyli w kierunku czekaj�cej furgonetki w�zek z
wype�nionym d�ugim plastikowym workiem.
Zabi�em cz�owieka, pomy�la� agent Cole. Dok�adnie tak, jak to sobie
zaplanowa�em.
- Chce pan powiedzie�, �e zamierza� pan zabi� podejrzanego? - spyta� go agent
FBI,
kt�remu powierzono spraw� i kt�ry w�a�nie przed chwil� wys�ucha� tego wyznania.
- Nie - odpar� zapytany. - Jeszcze przed wst�pieniem do FBI rozwa�y�em wszystkie
problemy moralne i doszed�em do wniosku, �e je�li b�d� musia� zabi� z�ego
faceta, bez
wahania to zrobi�.
Prowadz�cy dochodzenie agent rozejrza� si� doko�a i mrukn��: - Radz� ci, kolego,
z
nikim nie dziel si� swoj� filozofi�.
Na przysta� wjecha�a limuzyna naje�ona antenami. Wysiad�o z niej czterech
m�czyzn: kierowca - tak�e agent specjalny FBI, agent specjalny kieruj�cy
waszyngto�sk�
ekspozytur� FBI, okre�lany skr�tem DAS - Dowodz�cy Agent Specjalny, zast�pca
dyrektora
biura dochodzeniowego FBI, okre�lany w j�zyku biurokratycznym literkami ZDBD,
oraz
specjalny asystent zast�pcy prokuratora generalnego Stan�w Zjednoczonych. Ten
ostatni
dostojnik znany by� powszechnie jako AZPG. Wszyscy czterej ruszyli w stron�
Cole�a. W
drodze DAS skin�� na ekip� mi�dzyagencyjn�, by do nich do��czy�a.
- Agent specjalny Dalton Cole? - spyta� ZDBD.
- Tak jest, sir!
ZBDB by� jednym z dwudziestu ludzi, kt�rzy decydowali o polityce FBI,
najpot�niejszej instytucji policyjnej Stan�w Zjednoczonych. Teraz zwr�ci� si�
do swojego
podw�adnego: - Czysty strza� czy nie?
- Nie rozumiem, sir - odpar� agent prowadz�cy dochodzenie.
- Chc� wiedzie�, czy agent Cole jest czysty, je�li idzie o samo strzelanie.
Post�powa� zgodnie z regulaminem?
- Nie sko�czyli�my jeszcze dochodzenia, sir...
- Chc� wiedzie� teraz! Jest czysty czy nie?
Szef ekipy dochodzeniowej obliza� j�zykiem suche wargi. - Jest czysty, sir.
ZDBD zwr�ci� si� do inspektor�w policji miejskiej: - Jakie� zastrze�enia?
- Po pierwsze to sprawa policji federalnej - odpar� sier�ant z wydzia�u
zab�jstw. - A
po drugie nasz cz�owiek ani razu nie strzeli�. Je�li za�atwi pan to z policj�
parkow�, nie widz�
problemu.
ZBDB wyda� polecenie miejscowemu DAS FBI, nominalnemu prze�o�onemu Cole�a:
- Ty to za�atw z policj� parkow�. I dopilnuj, aby do jutra rana dochodzenie
dotycz�ce agenta
Cole�a by�o zako�czone, a on sam uznany za uprawnionego do dalszego pe�nienia
obowi�zk�w. W razie jakich� problem�w dzwo� bezpo�rednio do mnie. Nie chc�
�adnych
telefon�w. Jakie� pytania?
- �adnych, sir.
- Agencie Cole, idziemy. - powiedzia� ZBDB.
- Dok�d? - spyta� Cole, robi�c pierwszy krok.
3
Departament Sprawiedliwo�ci mie�ci si� w po�owie drogi mi�dzy Kapitolem, a
Bia�ym Domem - niepozorny budynek licowany szarym kamieniem, nad kt�rym g�ruje
wznosz�cy si� po drugiej stronie ulicy gmach z ciep�ej barwy piaskowca nosz�cy
imi� J.
Edgara Hoovera - centrala FBI.
Czwarte pi�tro budynku Departamentu Sprawiedliwo�ci jest Olimpem bog�w,
budz�cych powszechny l�k, a jednocze�nie wyszydzanych przez 95 tysi�cy
pracownik�w - w
tym 24 tysi�ce zatrudnionych w FBI. Na czwartym pi�trze znajduje si� g��wny
gabinet
prokuratora generalnego - najwy�szej rangi funkcjonariusza federalnego wymiaru
sprawiedliwo�ci. Z gabinetu prokuratora generalnego prowadzi ciemny, wy�o�ony
boazeri�
korytarz do sali konferencyjnej, w kt�rej poprzednicy prokuratora generalnego
spogl�daj� z
portret�w na politurowany st�, otoczony krzes�ami o twardych oparciach.
Na jednym ko�cu sto�u siedzia� Dalton Cole. W czasie jazdy do tego budynku nikt
si�
do niego nie odezwa�. Cole zadawa� sobie tylko jedno pytanie: co tak strasznego
mog�em
spieprzy�?
Naprzeciwko Cole�a siedzia� ZPG - zast�pca prokuratora generalnego.
- Musi by� pan absolutnie pewien, �e rzeczywi�cie jest pan zdolny do pe�nienia
s�u�by
- ostrzeg� Cole�a.
Zdolny do s�u�by?
- Co si� sta�o, to si� nie odstanie.
Nagle zda� sobie spraw�, �e tu nie chodzi o �aden b��d, jaki m�g� pope�ni�. I
bez
wzgl�du na to, co tutaj si� rozgrywa... Nie wolno mu zlekcewa�y� okazji. Mo�e to
jest to, na
co od dawna czeka�?
- Mam czyste sumienie, sir - doda�. - Trafiaj� mi si� koszmary, ale zawsze jako�
si�
budz�. Jestem got�w do s�u�by.
Po lewej r�ce ZPG, drugiego rang� funkcjonariusza Departamentu Sprawiedliwo�ci,
siedzia� ZDBD. AZPG siedzia� po prawej r�ce swego prze�o�onego.
Jest tu tylko jeden wy�szy funkcjonariusz FBI, pomy�la� Cole. I to w otoczeniu
samej
g�ry Departamentu Sprawiedliwo�ci. Czyli w tym przypadku FBI nie ma wiele do
gadania.
Odezwa� si� ZPG: - Agencie Cole, to spotkanie jest tajne. Rozumie pan?
- Tak jest, sir.
- S�ysza� pan o Faronie Searsie?
- Oczywi�cie - odpar� Cole.
Do rozmowy wtr�ci� si� AZPG, kt�ry by� doradc� komisji senackiej, zanim jeszcze
jego partia wygra�a ostatnie wybory prezydenckie:
- Ross Perot, Jesse Jackson, Colin Powell, Farrakhan. Mieli�my z nimi wiele
k�opotu. Ale teraz mamy w jednej osobie Malcolma X, Martina Luthera Kinga i
Billa Gatesa,
miliardera, kt�ry urz�dza sobie mesjanistyczn� krucjat�.
- Nie mia�em poj�cia, �e Faron Sears jest czyimkolwiek na�ladowc� - wyrwa�o si�
Cole�owi, nim zdo�a� ugry�� si� w j�zyk.
- Wed�ug sonda�y przeprowadzonych przez Bia�y Dom - ci�gn�� AZPG - Sears
kupi� sobie dwie�cie trzydzie�ci tysi�cy poplecznik�w... I do czego zmierza?
Widzieli�cie ten
program, kt�ry sobie zafundowa� w jednej z czo�owych stacji telewizyjnych? P�
godziny! I
potem pu�ci� to jeszcze raz w swojej sieci kablowej. Podk�ada sw�j g�os na
ka�dym z uj��
dzieciak�w, starc�w, wysypisk �mieci, szczur�w, walki z gangami, z�otych �an�w
zbo�a, scen
wojennych, nied�wiedzi w lesie, tancerzy baletowych... Czego tam nie by�o! Elvis
Presley i
Muddy Waters, psiakrew, cholera! Klan Kennedych, Martin Luther King, Malcolm X i
John
Lennon. Do tego narodowy cmentarz w Arlington i na okras� Walt Whitman. Poety mu
si�
zachcia�o! To nie wszystko: jeszcze nieczynna linia produkcyjna w Detroit i
jaki� bia�y
odstawiaj�cy w parku wu-szu. Przesiedzia�em do samego ko�ca. A on gada�, �e o to
w�a�nie
chodzi, a ja nie mam poj�cia, o co.
- Ale obejrza� pan - mrukn�� Cole.
- Wi�c co to b�dzie w listopadzie? - parskn�� AZPG.
- My nie zajmujemy si� wyborami - wtr�ci� ZPG, kt�ry, podobnie jak jego
asystent,
otrzyma� nominacj� z r�k zwyci�skiego prezydenta. Potar� grzbietem d�oni czo�o
i, nie
spuszczaj�c wzroku z Cole�a, ci�gn�� dalej: - Dwaj chicagowscy agenci lokalnego
oddzia�u
Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej, otrzymali informacj�, �e
ochroniarze
Farona Searsa poszukuj� broni maszynowej. Agenci ci... bez oficjalnej zgody
prze�o�onych...
za�o�yli pods�uch w ca�ym systemie ��czno�ci Searsa...
- Nielegalnie - wtr�ci� Cole.
- Nazwijmy to nadgorliwo�ci�.
- Nazwijmy to g�upot� - poprawi� Cole. - Nic z tego, co t� drog� uzyskali, nie
mo�e
by� wykorzystane. Czysta strata czasu, a w wypadku przy�apania...
- Ch�opcy za wszelk� cen� usi�owali wykona� swoje zadanie stosuj�c metody... -
powiedzia� prze�o�ony Cole�a. - Wiedzieli, �e ich szefowie nie zgodz� si� na
inwigilacj�
polityka tylko dlatego, �e by� jaki� donos.
- Wobec tego doszli do wniosku, �e mo�e z pods�uchu zdob�d� co�, co pozwoli im
zebra� informacje do przyj�cia przez s�d - wysnu� wniosek Cole. - Albo, �e z
pods�uchu
dowiedz� si�, gdzie warto pogrzeba�.
- Dopiero teraz, siedz�c w tym fotelu, zaczynam zazdro�ci� J. Edgarowi Hooverowi
-
zauwa�y� filozoficznie AZPG. - Mia� atrybuty w�adzy, kt�re mu pozwala�y robi�
zawsze to,
co trzeba by�o zrobi�.
ZPG podsun�� Cole�owi stron� maszynopisu. - Nielegalny pods�uch da� nam to: e-
mail
z kwatery g��wnej Farona Searsa w Chicago do budki telefonicznej na jakim�
odludziu w
stanie Idaho.
M.
F jest um�wiony na spotkanie w Bia�ym Domu, ale bez wzgl�du na wszystko
przenosimy biuro F do Dystryktu. Niech sobie ma sw�j ostatni dzie� �wi�tego
Walentego.
Zamordowanie Farona musi by� z bliska. Nast�pna misja b�dzie wyznaczona po
za�atwieniu
F. Wyczy�ci� teren, nie zostawia� �adnych �lad�w. Do roboty.
P.
- Cholera - zakl�� Cole.
- W dniu wys�ania tej wiadomo�ci, o spotkaniu w Bia�ym Domu wiedziano tylko w
Bia�ym Domu i w kwaterze g��wnej Farona Searsa - poinformowa� ZPG.
- A wi�c wiadomo�� jest autentyczna - doda� AZPG.
- Ale czy prawdziwa? - spyta� Cole. - Sprawia wra�enie amatorskiej roboty
adresowanej do kandydata do czubk�w.
- Musimy za�o�y�, �e jest prawdziwa - zabra� g�os ZBDB z FBI. - Podejrzany A
wys�a� list poczt� elektroniczn�, podejrzany B go otrzyma�.
- M i P. Mo�e pan podstawi� jakie� nazwiska? - spyta� Cole.
- Nie siedzieliby�my tutaj, gdyby�my mogli na to odpowiedzie� - us�ysza�.
- Jeste�my w potrzasku - stwierdzi� Numer Dwa w Departamencie Sprawiedliwo�ci. -
Agencja rz�dowa pods�uchiwa�a nielegalnie biura prominentnego polityka, kt�ry
jest w
dodatku Murzynem. I wydarzenie to nast�puje po tragediach na Ruby Ridge, po
dramacie w
Waco, po naszym w�amaniu do domu c�rki Malcolma X w zwi�zku z planowanym
zamachem na tego muzu�manina Farrakhana. Je�li ten nielegalny pods�uch wyjdzie
na jaw,
agenda rz�dowa dostanie cholernie w dup�, a Faron Sears zostanie wyniesiony do
rangi
bohaterskiego m�czennika i stanie si� jeszcze pot�niejszy.
- A je�li Faron Sears zostanie zamordowany - powiedzia� dostojnik z FBI - to
wybuchn� rozruchy jeszcze wi�ksze, ni� po wyroku w sprawie o pobicie Rodneya
Kinga, by�
mo�e podobne do tych, C�r� mieli�my po zamordowaniu Luthera Kinga w 1968 roku.
Trupy
na ulicach, szkody na miliardy dolar�w i ha�da reperkusji politycznych.
- A j�k wyjdzie na jaw, �e FBI wiedzia�o o gro�bie zamachu... Bo�e drogi! - ZPG
westchn��. - Jakie mamy wyj�cie?
- Tylko jedno - zauwa�y� Cole.
- Wiem o czym pan my�li - mrukn�� ZPG. - Zatrzyma� morderc�, nim dopadnie
ofiary. Wtedy uda si� spraw� trzyma� pod pokrywk�.
- Nie m�wi�c o tym, �e pozwoli to zapobiec powa�nemu przest�pstwu i - doda�
Cole.
- W dwadzie�cia cztery godziny po przej�ciu tego e-mailu agenci Biura do spraw
Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej okazali nieco sp�niony objaw zdrowego rozs�dku
i
zawiadomili sekretarza Departamentu Skarbu.
Biuro do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej podlega Departamentowi Skarbu, a
nie Sprawiedliwo�ci.
- Sekretarz skarbu wys�a� ich natychmiast do prokuratora generalnego - uzupe�ni�
ZPG. - A nast�pnie obaj cz�onkowie gabinetu poszli z tym do prezydenta.
- Nie od��bym by� na ich miejscu - mrukn�� Cole.
- W Bia�ym Domu Faron Sears mia� spotka� si� tylko z szefem personelu. -
poinformowa� ZPG. - Nikt nie chcia� nadawa� wizycie Searsa nadmiernego statusu,
wpuszczaj�c go do Gabinetu Owalnego. Wi�c kiedy Sears si� pojawi�, o szesnastej,
dopadli�my go z prokuratorem generalnym. PG powiedzia�, �e materia�y zebrane
przez s�u�y
specjalne daj� podstawy do przypuszcze�, �e w jego otoczeniu jest zdrajca, kt�ry
w
porozumieniu z kim� z zewn�trz planuje na niego zamach...
- O pods�uchu ani s�owa? - spyta� Cole.
- Zwariowa� pan? - AZPG a� prychn��.
- Po to, �eby ostrzec kogo�, nie trzeba ujawnia� mu �r�de� informacji mi metod
ich
uzyskiwania - usi�owa� z�agodzi� incydent ZPG.
Cole co� mrukn��.
- Searsa to wcale nie obesz�o - ci�gn�� ZPG. - A w ka�dym razie nie sprawia�
wra�enia
cz�owieka, kt�ry wie, �e po pi�tach depcze mu morderca.
- Prawdopodobnie spodziewa� si� tego - odezwa� si� AZPG. - Przy jego
pochodzeniu, przy podejrzanych ochroniarzach, kt�rymi si� otacza, bior�c pod
uwag� rzeczy,
kt�re robi i m�wi, musia� si� tego wcze�niej czy p�niej spodziewa�. Ka�dy
mafijny boss jest
na to przygotowany...
- Jedna rzecz go natomiast zainteresowa�a - m�wi� dalej ZPG. - To, �e w
najbli�szym gronie ma zdrajc�. I tylko dlatego nie zako�czy� z nami rozmowy.
Zaproponowali�my, �eby oficjalnie zg�osi� swoj� kandydatur� w wyborach
prezydenckich...
- To by nam pozwoli�o na otwarte dzia�anie i zneutralizowa�o pras� - wtr�ci�
AZPG.
- I pozwoli�oby prezydentowi rozci�gn�� nad Searsem parasol ochronny Tajnej
S�u�by. - ZPG nie da� odebra� sobie g�osu. - Mogliby�my otwarcie prowadzi�
dochodzenie.
- Sears si� nie zgodzi� - powiedzia� Cole.
- Dla cel�w politycznych ryzykuje �yciem - stwierdzi� AZPG.
- Wszyscy to robi� - mrukn�� Cole.
- Tym razem ryzykuje i twoim �yciem, Cole - powiedzia� ZPG. - Tylko na ciebie
si� zgodzi� - doda�.
- Pewnie uwa�a, �e mo�na ci ufa� - powiedzia� AZPG. - Przecie� to ty wyci�gn��e�
go
z wi�zienia. Uwolni�e� od oskar�enia o terroryzm.
Zapad�o g�uche milczenie. Dopiero po minucie odezwa� si� ZPG: - Tylko tak�
alternatyw� zaakceptowa�.
- Od kiedy to potencjalne ofiary przest�pstw dyktuj� FBI warunki? - spyta� Cole.
- Departament Sprawiedliwo�ci akceptuje kompromisowe rozwi�zania - wyzna�
przedstawiciel tego�. - Ten kompromis by� dla nas mo�liwy do przyj�cia.
- Faron nie zgodzi� si� na �adne rutynowe dochodzenie - powiedzia� bezpo�redni
prze�o�ony Cole�a. - Oznajmi�, �e przeciwstawi si� wszelkimi sposobami, je�li
zaczniemy
przepytywa� jego ludzi. A musieliby�my to robi�. I przegraliby�my, a przy okazji
powsta�by
smr�d wok� FBI. Zrobiono by z nas gangster�w. Faron odrzuci� r�wnie� propozycj�
przydzielenia mu ochrony... Kto wie, mo�e te pr�by zakupu broni dowodz�, �e
sprawia sobie
lepsz� ochron�, ni� my mogliby�my mu zapewni�. Zawarli�my z nim nast�puj�ce
porozumienie: agent specjalny Dalton Cole mo�e wst�pi� do jego organizacji.
Incognito.
B�dzie ochrania� i w�szy�. Tylko agent Cole, nikt wi�cej. I zgodzi� si�, �e
sprawa pozostanie
mi�dzy nami, w tajemnicy przed jego lud�mi i przed pras�.
- Nie - powiedzia� Cole.
- S�ucham? - spyta� ZPG.
- Nie - powt�rzy� Cole. - FBI nie jest agencj� ochroniarsk�. I �aden agent nigdy
nie
pracuje sam. Zawsze jest kto�, kto os�ania jego ty�ek... - Cole zamilk�. Zn�w
zapad�a cisza.
Wskaz�wka sekundnika dwukrotnie obieg�a tarcz�, nim ponownie zabra� g�os: -
Je�li si� na to
zgodz�, musz� mie� jednego cz�owieka wewn�trz organizacji i jednego na zewn�trz.
- On na to nie p�jdzie - powiedzia� ZPG.
- Nie jest idiot�. Dobrze wie, �e potrzebuj� wsparcia. I w wystarczaj�cym
stopniu
mi ufa.
- Wystarczaj�cym, by si� na to zgodzi�? - spyta� ZPG.
- Zobaczymy - odpar� Cole.
- Mam nadziej�, �e wiesz co robisz - powiedzia� ZDBD do Cole�a. - Z tej
przechwyconej poczty elektronicznej wynika, �e zosta�o ci dwadzie�cia jeden dni.
Cole si� wyprostowa�. - Jestem funkcjonariuszem federalnym, obarczonym
s�u�bowym obowi�zkiem prowadzenia dochodze� w sprawach konkretnych przest�pstw.
Jedynym przest�pstwem, jakiego mog� si� w tej sprawie dopatrzy�, jest
pogwa�cenie prawa
Farona Searsa do tego, by go nikt nie pods�uchiwa�.
- Prowadzimy wiele spraw, przymykaj�c oczy na mniejsze grzechy, gdy chodzi
nam o powa�niejsze - stwierdzi� sentencjonalnie ZPG. - Prawo Farona Searsa do
prywatno�ci
wydaje mi si� b�ahostk� w por�wnaniu z jego prawem do pozostawania przy �yciu.
- Znajdziemy par� federalnych haczyk�w - zapewni� dostojnik FBI. - Zrobimy ci�
inspektorem.
- Dostaniesz, czego chcesz, Cole, kiedy tylko b�dziesz tego chcia�. Najwy�szy
priorytet - zach�ci� ZPG. - By�e� nie pozwoli� zamordowa� sukinsyna.
- Jedyny warunek to dyskrecja - wtr�ci� AZPG. - �adnych przeciek�w. Bro� nas
Bo�e przez przeciekiem.
- No wi�c? Akceptujesz? - dopytywa� ZPG.
- Inspektor Cole. Brzmi nie�le.
- Czego ci potrzeba na pocz�tek?
- Policjanta z wydzia�u zab�jstw, kt�ry pracuje ze mn� w wydziale spraw
nierozwi�zanych. Nazywa si� Nick Sherman. B�dzie na zewn�trz.
- On nie jest z Biura - zacz�� protestowa� ZDBD. - Nie jest nawet
funkcjonariuszem
federalnym, nie jest...
- Jest funkcjonariuszem policji Dystryktu Columbia, gdzie, zgodnie z
przechwyconym
e-mailem, morderca mo�e uderzy�. Sherman zna mentalno�� morderc�w, Sherman zna
mnie i
moje metody. Co wi�cej, strzela lepiej ode mnie.
Obecni przy stole wy�si funkcjonariusze federalni spojrzeli po sobie i wzruszyli
ramionami.
Cole poczu� si� pewniejszy, ale r�wnie� �wiadomy, �e w przypadku niepowodzenia,
stanie si� koz�em ofiarnym.
- Co� jeszcze? - spyta� ZBDB.
- Wiele - odpar� Cole.
4
W godzin� p�niej ci�arna Murzynka wchodzi�a na teren waszyngto�skiego
kompleksu mieszkaniowego zwanego Du Bois Housing. Spoza podniszczonej granatowej
kurtki wystawa� wyd�ty brzuch, a na twarzy malowa� si� wyraz niepohamowanej
z�o�ci, jej
stroju dope�nia�y lu�ne czarne spodnie.
Kompleks Du Bois to do�� zapuszczony teren ogrodzony przerdzewia�� siatk�, w
obr�bie kt�rej stoi dwana�cie popielatych blok�w mieszkalnych, po p� setki
mieszka� ka�dy.
Bloki ustawione s� koncentrycznie, niczym szprychy ko�a, kt�re bior� pocz�tek od
wewn�trznej obwodowej ulicy. Nawet przy takim zimnie handlarze narkotyk�w
czatuj� na
klient�w, bardziej wyczuleni na konkurent�w, ni� przeje�d�aj�cych sporadycznie
policjant�w. Z otwartych okien mieszka� i zza opuszczonych szyb samochodowych
bucha
muzyka, ��cz�c si� w jeden wielki jazgot.
Ci�arna kobieta kipia�a z�o�ci�. Jej wyd�ty brzuch i ciskaj�ce b�yskawice oczy
wycelowane by�y w zasmarowany tw�rczo�ci� nastolatk�w budynek, nie r�ni�cy si�
od
innych. Przy wej�ciu sta�a grupka m�czyzn, pilnie obserwuj�cych okolic�.
Kobieta
zatrzyma�a si� na chodniku, podpar�a si� pod boki zaci�ni�tymi w pi�ci d�o�mi i
wrzasn�a: -
Jerome! Jerome Jones, podejd� tu, draniu, i przyjrzyj si�, co� zrobi�!
Jej dono�ny g�os dotar� przez lodowate powietrze do obwodnicy.
- Do ciebie m�wi�, Jerome! Nazywasz siebie m�czyzn�? Prawdziwy m�czyzna ju�
by podszed�, �eby zobaczy�, co narobi�!
M�czy�ni przy wej�ciu wydali z siebie kilka obscenicznych okrzyk�w i zmys�owo
poruszali biodrami.
- Przyd�wigaj no tu swoj� dup�, Jerome! Jazda! Nie odejd�, p�ki z tob� nie
pogadam!
Jeden z m�czyzn pilnuj�cych wej�cia do budynku podszed� do niej leniwym
krokiem.
- Czego si� drzesz, suko? - spyta�.
- Nie jestem suk� i nie dr� si� na ciebie. Sp�ywaj!
- Co� takiego - odpar� m�czyzna, kt�ry zatrzyma� si� na tyle blisko, �e m�g�
si�
przyjrze� jej wyj�tkowo �adnej twarzy. Zni�y� g�os do szeptu: - Jeste� taka
fajna, �e mo�esz
podrze� si� i na mnie, �ebym ci� przy okazji odwiedzi�.
- Nie jestem g�upia i g�upiego nie szukam. Id� i powiedz temu Jerome, �eby tu
przywl�k� swoj� czarn� dup�!
- Lepiej umykaj st�d, kobieto, zanim co� ci si� przytrafi!
- Ju� mi si� przytrafi�o, i dobrze wiesz, czyja to sprawka. Jednej rzeczy nie
wiesz,
kochasiu. Jaki Jerome b�dzie w�ciek�y, je�li mnie st�d przegonisz.
- Dam sobie rad�. Sprawiasz za du�o k�opotu jak na panienk�.
- Jestem tego warta. No jazda, id� po swojego kolesia i powiedz mu, �eby tu
przyszed� i odebra�, co mu si� nale�y.
- Zosta� tu - powiedzia� m�czyzna. Wr�ci� do grupki m�czyzn i wszed� do domu.
Przez pe�ne siedem minut kobieta paradowa�a po chodniku, a jej wyzwiska odbija�y
si�
g�o�nym echem o mury budynk�w. Wreszcie drzwi si� otworzy�y.
Wyszed� z nich Jerome Jones, aby panowa� nad swym �wiatem. Mia� sto
dziewi��dziesi�t centymetr�w wzrostu i z�amany nos. Na go�e cia�o w�o�y� be�owy
kaszmirowy p�aszcz. Mia� jeszcze niebieskie spodnie od dresu i gimnastyczne
pantofle. R�ce
wepchn�� g��boko w kieszenie p�aszcza. - Co� ty za jedna, suko? - rykn��
g��bokim
chrapliwym g�osem na ci�arn� kobiet�.
- Nie nazywaj mnie suk�!
- B�d� ci� nazywa�, jak b�d� chcia�.
- Nie tak mnie nazywa�e�, jak opr�ni�e� butelk�.
- O czym ona, do cholery, gada? - zada� pytanie w przestrze�.
Z r�kami w kieszeniach kobieta rozchyli�a po�y d�ugiej kurtki pokazuj�c sw�j
stan
wszystkim m�czyznom. Ju� mniej ostrym g�osem zawo�a�a: - Podejd� bli�ej, musimy
pogada�.
Min�o kilkana�cie uderze� serca. Jerome zrobi� krok. Trzech ludzi z jego
obstawy
chcia�o uczyni� to samo, ale on wyj�� praw� r�k� z kieszeni i gestem d�oni kaza�
im pozosta�
na miejscu. Poklepa� kiesze� i ponownie skry� w niej d�o�. Ruszy