8448

Szczegóły
Tytuł 8448
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8448 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Grady Bia�y p�omie� T�umaczyli Ewa Krasnod�bska i Jan Zakrzewski Podzi�kowania Oto list os�b, kt�rym autor chcia�by wyrazi� swoj� wdzi�czno��: Rita Aero, Rich Bechtel, Nathan Blumberg, Taylor Branch, Lou C., Ulysses Doss, Danny Glover, Bonnie Goldstein, Harry Cosset, Melinda Hilton, John Halloway, David Levinson, Lou Mizell, Ruth Ravenel, Michael Viner, Les Whitten, Bill Wood i wielu innych. Dla Jane Grady OSTATNIE EPIGRAMATY ODNALEZIONE W ZAPISACH INTERNETOWYCH FARONA SEARSA Oto jest doktryna Karmy. Zapami�taj! Gdy zniknie ostatni grzechu okruch, Gdy �ycie zga�nie niczym bia�y p�omie�, Tylko wtedy zemrze i �mier�. sir Edwin Arnold, 1884, ��wiat�o Azji: �ycie i nauki Gautamy� Ogarnie ci� karma instant John Lennon Wszystko p�onie Budda 1 Policja poda�a nie�cis�e dane na temat liczebno�ci t�umu zebranego na jednej z ulic dzielnicy North Side w Chicago, 15 stycznia w po�udnie, w rocznic� urodzin Martina Luthera Kinga. Wed�ug informacji przekazanych prasie, zebra�o si� tam dwie�cie os�b, podczas gdy bli�sza prawdy by�aby liczba dwukrotnie wy�sza. T�um par� na ganek domu, na kt�rym sta� m�czyzna w ciep�ym p�aszczu, �ciskaj�cy w d�oni mikrofon. - Dlaczego tak wielu mnie nienawidzi? Spot�gowany przez wzmacniacz g�os przetoczy� si� nad rozdygotanym t�umem. Tworzyli go m�czy�ni w eleganckich paltach od Braci Brooks, w starych wojskowych kurtkach i robotniczych kombinezonach. Twarze by�y czarne, tak�e koloru kawy z mlekiem oraz znaczone genami z Belfastu, Krakowa, Mediolanu i Aten. Obok nastolatka w kurtce ulicznego gangu sta�a kobieta w kaszmirowym swetrze. M�czyzna na ganku zamilk� na chwil� i d�oni� w sk�rzanej r�kawiczce przeci�gn�� po kr�tko przystrzy�onych, czarnych w�osach. - Biali! Czy biali mnie nienawidz� dlatego, �e widz� czarnego... jeszcze jednego czarnego... kt�ry ma pieni�dze, w�adz� i wie czego chce? W t�umie rozleg�y si� �miechy. - Widz� czarnego, kt�ry powtarza uparcie jakie� frazesy o �ogromie cierpie�. Mo�e dlatego biali mnie nienawidz�? Wyczeka� chwil� i grzmia� dalej: - A czarni? Mo�e nienawidz� mnie, poniewa� przez m�j sukces sta�em si� �bia�y� i �zdradzi�em� moich braci? Mo�e moi bracia zacz�li mnie nienawidzi� dlatego, �e nikomu nie pozwalam szufladkowa� mnie wy��cznie na podstawie koloru sk�ry? Na ganku za m�wc� sta�o kilkunastu ludzi: m�czyzn i kobiet, bia�ych i czarnych, Azjat�w i Latynos�w. - Czy �ydzi nienawidz� mnie dlatego, �e wezwa�em ich, by zrezygnowali z plemiennych zakaz�w asymilacji i pos�uchali g�osu tolerancji? Czy muzu�manie nienawidz� mnie, gdy� im przypominam, �e ��cz� ich z �ydami wsp�lne korzenie i w zwi�zku z tym powinni by� im bra�mi, a nie wrogami? Od si�y wzmocnionego g�osu w oknach budynku zadr�a�y szyby. - Czy politycy nienawidz� mnie, poniewa� nie chc� uto�samia� si� z �adn� parti� i odrzucam nic nie znacz�ce etykiety libera�a lub konserwatysty? Czy elity, pocz�wszy od intelektualnych cmentarzysk uniwersyteckich, a sko�czywszy na kongresowych salach obrad, gdzie kupuje si� i wynajmuje g�osy, nienawidz� mnie za to, �e nie chc� si� wraz z nimi bi� o sto�ki? Na skraju t�umu pojedyncza sylwetka oderwa�a si� od masy ludzkiej. Pod p�kat� puchow� kurtk� nie mo�na by�o rozpozna� p�ci. Dwaj policjanci w bia�ych kaskach z przy�bicami nie zwr�cili na posta� najmniejszej uwagi. Jeden z nich popija� kaw� z paruj�cego plastikowego kubka. - Czy policjanci mnie nienawidz�, poniewa� kiedy� trzymali mnie za kratkami, a teraz jestem dla nich nietykalny? Poni�ej stopni, pod samym gankiem stali rami� w rami� m�czy�ni o twardych spojrzeniach. Mieli rozd�te p�aszcze. Jeden z nich zauwa�y� zbli�aj�c� si� samotn� posta�. Ochroniarz odsun�� si�, by pozwoli� jej wej�� po schodach, - To wszystko bzdura - ci�gn�� m�wca. - Nienawi�ci� nie darz� mnie tylko rasi�ci, religijni fanatycy, politycy czy policjanci. Nienawidz� mnie te� zwykli ludzie. Tacy jak wy. Tacy jak ja. A wiecie, co jest �r�d�em ich nienawi�ci? Strach! Osoba, kt�ra przed chwil� niepostrze�enie wesz�a na ganek, r�wnie niepostrze�enie znikn�a za drzwiami domu, cz�ciowo zas�oni�tymi przez m�wc�. - Strach rodz�cy si� w ich sercach.. W budynku nie by�o nikogo, kto zauwa�y�by samotn� posta�, id�c� po�piesznie na pierwsze pi�tro - Strach, ze mog� si� myli�! Samotna posta� stan�a przy oknie pustego w tej chwili pokoju z centralk� telefoniczn� i faksem, Przez chwil� wpatrywa�a si� w t�um i przemawiaj�cego. - Strach i obawa, �e to ja mog� mie� racj�. Spod puchatego okrycia posta� wyj�a notebooka, od��czy�a aparat telefoniczny od najbli�szego oknu gniazdka i w��czy�a na to miejsce komputer. Wystukanie na klawiaturze wiadomo�ci trwa�o mniej ni� dwie minuty. - I je�li wydaje si� wam, �e teraz si� boj�... Po skomponowaniu tekstu posta�, skryta za przyciemnianymi jednostronnie szybami okien, wystuka�a komend�. -...to poczekajcie, a� otworzymy w Waszyngtonie nasz� central�. Wtedy dopiero zobaczycie, jak wygl�da prawdziwy strach. Ekran komputera rozja�nia� si� przy ka�dym impulsie docieraj�cym do odleg�ego aparatu. Telefon dzwoni�. Raz, drugi. - Grube ryby w stolicy zadaj� pytanie: �Skoro m�wisz, �e nie jeste� politykiem, to po co przenosisz si� do Waszyngtonu?�. A ja im odpowiadam: �Bo to jest kolejny etap podr�y�. Na ekranie komputera pojawi�y si� s�owa: PO��CZENIE UZYSKANE. - Wi�c oni dalej pytaj�. �Kim jeste�, skoro m�wisz, �e nie jeste� politykiem?� Elektroniczna wiadomo�� pomkn�a z przeno�nego komputera w Chicago, podczas gdy m�wca wypowiada� s�owa: - A ja im odpowiadam: Jestem �ywym cz�owiekiem!�. Mi�dzy sosnami obrastaj�cymi w�sk� szos� w Idaho poj�kiwa� wiatr. Na poboczach p�atami zalega� �nieg. Par�na�cie kilometr�w dalej zaspy �nie�ne zablokowa�y prze��cz. Przy publicznej toalecie, zamkni�tej przez administracj� dr�g stanowych natychmiast po Dniu Dzi�kczynienia, sta�a oszklona budka telefoniczna. Obok budki na wolnych obrotach pracowa� silnik czerwonej Toyoty. M�czyzna stoj�cy obok samochodu trz�s� si� z zimna. Ubrany by� w d�insy i kurtk� z dermy. Mia� str�kowate blond w�osy, splecione z ty�u w ogonek. Nazywa� si� Chris Harvie. - Takie zabawy na zadupiu to nie dla mnie! - krzykn�� do m�czyzny w budce. M�czyzna sta� nieruchomo. Mia� na sobie czerwon� ocieplan� kurtk�, narciarskie spodnie i arktyczne buty. Ciep�e czarne r�kawice chroni�y mu d�onie. Ca�o�ci dope�nia�a twarz g�adziutka, niby skorupka jajka, i ciemne, kr�tko przystrzy�one w�osy. Trzyma� notebooka po��czonego z aparatem telefonicznym. - Uda�o ci si�? - spyta� Chris, zawzi�cie chuchaj�c w przemarzni�te d�onie. M�czyzna w budce telefonicznej wpatrywa� si� przez chwil� w tekst, pojawiaj�cy si� na malutkim ciek�okrystalicznym ekranie. Bez wprowadzania go do pami�ci komputera, od��czy� aparatur� od telefonu i z t� chwil� zagin�� wszelki �lad przekazania wiadomo�ci. - Co mia�o mi si� uda�? - zapyta� z u�miechem. - Przesta� si� wyg�upia�. I nie denerwuj mnie! - Chris podszed� do budki. - Odmra�am tu sobie ty�ek... Gdyby nie ja... - Wiem. Nie by�oby mnie tu. - M�czyzna w budce schowa� notebooka do kieszeni czerwonej kurtki. - W�a�ciwie po jak� choler� musieli�my pcha� si� nie wiadomo ile kilometr�w w to pustkowie? Tylko po to, �eby skorzysta� z telefonu? Jakby� nie m�g� zrobi� tego z pierwszego lepszego telefonu motelowego albo... - Perfekcja nigdy nie jest �atwa. Perfekcja to... sztuka. - Pieprz� perfekcj�. Wiesz, jak mi zimno? - Niewystarczaj�co - odpar� m�czyzna. - Czy�by? - warkn�� Chris. - A niby dlaczego? M�czyzna wyszed� z budki, b�yskawicznie obr�ci� si� i na u�amek sekundy z�o�y� d�onie, niczym do modlitwy. Gdy rozwar� je, s�o�ce rozb�ys�o na stali no�a ukrytego w przymocowanej do nadgarstka pochwie. �nieg poczernienia-:, spryskany fontann� krwi z poder�ni�tego gard�a. Chris zachwia� si� i pad� na pod�og� budki, martwiej�cymi palcami szukaj�c ratunku na szklanej taili. - Teraz b�dzie ci wystarczaj�co zimno. - Morderca wytar� ostrze no�a o d�insy trupa. Ukrycie cia�a mi�dzy drzewami zad�o mu dwadzie�cia minut. Prognoza meteorologiczna zapowiada�a burz� �nie�n� jeszcze przez p�noc�. Do tego czasu z pewno�ci� nikt si� tu nie pojawi. A na wiosn� to, co ludzie znajd� po stopnieniu �niegu, wywo�a z pewno�ci� spory szok... Planowanie stan�w emocjonalnych os�b trzecich z kilkumiesi�cznym wyprzedzeniem, to tak�e sztuka. Sztuka takiego rzucania kamieniami dc wody, by kr�gi rozchodzi�y si� daleko... Morderca zabra� portfel Chrisa, klucz od motelowego pokoju i pistolet. �niegiem zmy� krew z twarzy, wrzuci� na tylne siedzenie Toyoty spryskan� krwi� kurtk�, wsiad� co wozu i odjecha�. Po szesnastu kilometrach czerwona Toyota dotar�a do skrzy�owania dw�ch autostrad stanowych. Na poboczu sta�a furgonetka z parunastocentymetrow� czap� �niegu na dachu. Cywilizacj� reprezentowa�y stacja benzynowa i motel z jedenastoma domkami w op�akanym stanie. Dwa samochody sta�y obok siebie przed domkiem numer 9. Morderca zaparkowa� w�z przed numerem 4, do kt�rego mia� klucz zabrany zabitemu. Tamtych dw�ch samochod�w nie by�o tu rano, przypomnia� sobie. Spojrza� na zegarek i stwierd�:!, �e przed chwil� rozpocz�a si� przerwa na lunch. Dwa samochody, stanowa rejestracja, godzina lunchu. Czyj� m��, czyja� �ona. Me stanowili zagro�enia. Ich sekret czyni� ich �lepymi na otoczenie. M�czyzna, kt�ry siedzia� w domku numer 4 przed telewizorem, by� pot�nej budowy. Na jego wytatuowanych ramionach ta�czy�y kolorowe cienie z ekranu. Hawajska koszula z trudem opina�a muskularny tors. Zerwa� si�, s�ysz�c szmer przy drzwiach i chwyci� za le��cy na stole rewolwer Magnum kalibru 0,357 cala. - Kochanie, wr�ci�em - powiedzia� morderca, zamykaj�c za sob� drzwi. - Gdzie� ty, cholera, by�? - warkn�� wytatuowany m�czyzna. - Nie lubi� skr�t�w - odpar� przybysz. Pok�j pachnia� rozgrzan� przez grzejniki boazeri� i whisky. Para nart biegowych i plecak sta�y oparte o deski �ciany. Morderca podszed� do nart i d�oni� w r�kawiczce przeci�gn�� po �lizgach. K�tem oka obserwowa� wytatuowanego m�czyzn�, kt�ry od�o�y� Magnum z powrotem na st�. - Gdzie jest Chris? - Czeka na ciebie - odpar� morderca i z pistoletu Chrisa strzeli� mu w pier�. Dwudziestka dw�jka - Chris chcia� uchodzi� za fachowca z Detroit. Trafiony ma�okalibrowym pociskiem tatuowany m�czyzna zachwia� si� tylko i post�pi� par� krok�w do ty�u w swych buciskach motocyklisty. Wypr�one do ty�u pot�ne ramiona rozerwa�y napi�t� koszul�. M�czyzna spojrza� w zdumieniu na malutk� dziurk�, czerwon� jak... Morderca strzeli� po raz drugi, tym razem w sam �rodek czo�a. M�czyzna pad� jak k�oda. Morderca dla pewno�ci wpakowa� mu jeszcze jeden pocisk w skro�, potem zabra� zabitemu portfel, wzi�� narty oraz plecak i opu�ci� domek, zamykaj�c za sob� drzwi na klucz. Na stacji benzynowej dope�ni� zbiornik paliwa Toyoty i dodatkowo dwa dwudziestolitrowe plastikowe kanistry. Przez ca�y czas p� twarzy mia� zas�oni�te goglami narciarskimi, ale w�a�ciciel stacji i tak widzia� tylko ziele� dolarowych banknot�w. Po pi�ciu kilometrach Toyota zjecha�a z autostrady na mocno za�nie�on� drog� szutrow�. Morderca pi�ciokrotnie musia� �opat� usuwa� �nieg spod k�, nim dotar� na grzbiet wzniesienia, z kt�rego otwiera� si� widok na szar� l�ni�c� zamarzni�t� tafl� jeziora. Morderca docisn�� peda� gazu do oporu. Samoch�d pop�dzi� z g�ry w chmurze �nie�nego py�u, wpad� na tafl� jeziora i si�� rozp�du ujecha� jeszcze kilkana�cie metr�w. L�d zatrzeszcza�, ale utrzyma� ci�ar. Morderca wy��czy� silnik, zabra� narty i plecak, i wyni�s� je na brzeg. Przez lornetk� zlustrowa� ca�y horyzont doko�a. Dostrzeg� zast�py potencjalnych bo�onarodzeniowych choinek w �nie�nych czapach, ale ani jednego narciarza. Tylko jastrz�b kr��y� wysoko nad le�nym bezmiarem. Wr�ci� do Toyoty. Obla� j� benzyn� z obu kanistr�w, pozostawiaj�c tyle zawarto�ci w jednym, by przy wycofywaniu si� m�c utworzy� benzynowy �lont� do brzegu. Ogie� pomkn�� przez zamarzni�te jezioro, dotar� do Toyoty i poch�on�� j� chmur� ognia, przetykan� czarnymi smugami dymu. Ku niebu pop�yn�a g�sta smuga kopciu. Tak, to by�o ryzyko... Je�li kto� dostrze�e dym? Eksplodowa� zbiornik paliwa Toyoty. Samoch�d podskoczy� i ci�ko opad� na l�d. Zasycza�a para, mieszaj�c si� z dymem. Pod pal�cym si� wrakiem zaskrzecza� l�d, p�k�, trysn�a woda, l�d si� rozst�pi� i p�on�cy w�z osun�� si� w g��bin�. Kilka baniek powietrza, kilka zmarszczek i po chwili powierzchnia wody zmartwia�a w lodowatym ch�odzie. Nim morderca przypi�� narty i za�o�y� plecak, na wodzie sformowa�a si� ju� lodowa b�ona. Ustawi� narty w kierunku, gdzie czyj� m�� i czyja� �ona wiedli �ycie pe�ne sekret�w. Jeszcze przed zachodem s�o�ca mia� zamiar do��czy� do narciarskiej wycieczki, z kt�r� przyjecha� tu autobusem. Za udzia� w imprezie zap�aci� got�wk�; udawa� cz�owieka nie�mia�ego i poda� fa�szywe nazwisko. Nikt go nie zna�. Poprawi� si� w my�lach: nikt go nie zna� - na razie. 2 Osiem dni p�niej, we wtorek rano, trzech m�czyzn zaj�o miejsca przy stoliku w waszyngto�skiej restauracji. Przez wielk� szyb� wida� by�o kompleks budynk�w znany pod nazw� Watergate. - Nie nabierzecie mnie - powiedzia� Willy Smith do siedz�cych naprzeciwko niego dw�ch pozosta�ych. - Istnieje wasza prawda i jest prawdziwa prawda. - Co to jest �prawdziwa prawda�? - spyta� m�czyzna o ciemnych w�osach przetykanych srebrem, o ciemnych oczach i z paroma bliznami na prawym policzku. Legitymacja, kt�r� mia� w kieszeni marynarki, stwierdza�a, �e jest zatrudniony w FBI, ma rang� agenta specjalnego i nazywa si� Dalton Cole. Z wewn�trznej kieszeni d�insowej kurtki Willy Smith wyj�� paczk� papieros�w i zapalniczk�. - Ty j� znasz. Wiem przecie�, czym si� zajmujesz - odpar�. - Powiem ci, co to jest prawdziwa prawda - odezwa� si� Nick Sherman, detektyw wydzia�u zab�jstw policji Dystryktu Columbia, szatyn z niebieskimi oczami. Pochyli� si� konfidencjonalnie: - Tu nie wolno pali�. Willy Smith pu�ci� k��b dymu w kierunku obu rozm�wc�w. - No to mnie aresztujcie - mrukn��. - A co, twoim zdaniem, robimy? - spyta� Nick Sherman. - Wiem, co m�wicie, �e robicie - upiera� si� Willy, kt�ry w sk�rzanej pochewce przy pasie nosi� sk�adany n� o wymiarach dozwolonych przez prawo. - M�wicie to samo, co m�wili ci mundurowi, kt�rzy mnie zwin�li przed dwoma laty. Sherman mia� nadziej�, �e jego kieszonkowy magnetofon dobrze rejestruje ca�� rozmow�. - My�lisz o tych policjantach, kt�rzy pierwsi ci powiedzieli, �e jeste� podejrzany o dokonanie serii powa�nych przest�pstw? - W�a�nie - potwierdzi� Willy. - Wyrecytowali ca�� t� wasz� litani�. - My te� poinformowali�my ci� o twoich prawach, wynikaj�cych z konstytucji. Pami�tasz nasze pierwsze spotkanie? U ciebie w domu? - przypomnia� mu Sherman. - Moi dwaj nowi przyjaciele z wydzia�u nierozwi�zanych spraw! - zakpi� Willy. - Wszystko powiedzieli�cie. Nawet to, �e jeszcze jestem niewinny. Ka�dy jest niewinny, p�ki mu si� nie udowodni, �e jest inaczej. Ale �e jestem podejrzany o kradzie� samochodu... - Kradzie� samochodu, kidnaperstwo, gwa�t i morderstwo - wyliczy� Cole. - Co� wam powiem... - Willy wspar� si� �okciami o blat sto�u i pochyli� ku obu policjantom. - Kobiety nie da si� zgwa�ci�, je�li sama tego me chce. Tylko suki podnosz� krzyk, kiedy chc� za�atwi� prawdziwego m�czyzn�. - Ciebie ju� par� razy za�atwiono, Willy. To uwiarygodnia nasze podejrzenia. - W g�osie Cole�a pojawi�a si� ostra nuta. - Ju� mia�e� dwie odsiadki za napad z broni� w r�ku. - To by�o wtedy, a teraz jest teraz. - A przed dwoma laty kto� dopad� Jenny Davis na szpitalnym parkingu - ci�gn�� Cole. - Wpakowa� j� do baga�nika jej w�asnego samochodu. Mia� jej w�z, karty kredytowe i got�wk�. Zrobi� z ni�, co chcia�, plastrem zaklei� oczy. Prawdopodobnie nie potrafi�aby go rozpozna�. By�a dobr� piel�gniark�, mia�a m�a i syna. Jak przypuszczasz, dlaczego j� zabi�? - Suki zawsze znajd� spos�b, �eby zdenerwowa� cz�owieka. Od czasu pobytu w mamrze, nie zrobi�em nic z�ego. - Willy zdusi� niedopa�ka w popielniczce. - No i przed sze�cioma tygodniami wy si� zjawiacie, i przepuszczacie mnie przez magiel. Widzimy si� prawie codziennie. Niech b�dzie, nawet lubi� towarzystwo. Zapraszacie mnie na kaw�, na hamburgera. Niech b�dzie. Mam czas. - Mi�o, �e masz wyrok w �yciorysie - mrukn�� Cole. - Nikt nie chce zatrudni� zwolnionego warunkowo z wi�zienia. Jestem ofiar� czas�w postzimnowojennych. - Wi�c co robisz? Z czego �yjesz? - Daj spok�j, cz�owieku! Do�� tych g�upot. Wiem, czego naprawd� chcecie. - A czeg� to, Willy? - My�licie, �e jak si� przypniecie do beznadziejnej sprawy, to przez ten czas nie wy�l� was na ulic� - tam strzelaj� i tam mo�na oberwa�. Ale wasi szefowie nie dadz� si� tak �atwo nabra�, chyba �e im wm�wicie, �e macie podejrzanego. No i upatrzyli�cie sobie mnie. - Willy zapali� kolejnego papierosa. - I dzi�ki mnie mo�ecie sobie spokojnie d�u�ej po�y�. - Sam to wszystko wymy�li�e�, Willy? - spyta� Nick. Willy wzruszy� ramionami. - Powiniene� pracowa� jako astrofizyk, Willy - powiedzia� Cole. - Na marginesie, czy ju� kiedy� pracowa�e� w myjni samochodowej? - Zabieracie si� do pisania mojej biografii? - Willy siedzia� zwr�cony twarz� do wej�cia. G�upi gliniarze, pomy�la�. Pozwolili mu zaj�� krzes�o, z kt�rego m�g� obserwowa�, kto wchodzi do restauracji. Detektyw Sherman siedzia� na skraju boksu od strony jedynego przej�cia do drzwi. W okiennej szybie dostrzeg� odbicie kelnerki, kt�ra z dzbankiem kawy na tacy zmierza�a w ich kierunku. Sherman przez ca�y czas trzyma� jedn� r�k� pod sto�em, gdzie nie widzia� jej Willy. Teraz wyrazistym gestem d�oni nakaza� kelnerce, aby zawr�ci�a. - O co chodzi, Willy? - zapyta�. - Je�li rzeczywi�cie m�wisz nam prawd�, co stoi na przeszkodzie, by� odpowiedzia� na niewinne pytanie, czy pracowa�e� w myjni? Willy wypu�ci� k��b dymu w kierunku agenta FBI. - No wi�c jak, panie Smith? Pracowa� pan kiedy� w myjni? - nalega� Cole. - Pieprz si�. Nigdy nie pracowa�em w myjni. - No to mamy powa�ny problem - stwierdzi� Nick. Willy dostrzeg� lodowaty b�ysk w oczach policjanta. - Jaki znowu problem? - W�a�nie zosta�e� podejrzanym numer jeden. Teraz mo�esz nam powiedzie�, �e gadamy g�upoty albo zachowa� milczenie. Mo�esz sobie wzi�� adwokata albo go dosta� z urz�du. Zostawiamy ci�, Willy. Id� zaj�� si� swoimi sprawami. A mo�e...? - Pytanie zawis�o w powietrzu. Pozwolili Willy�emu pomartwi� si� z minut�. - W�a�nie, a mo�e, skoro nigdzie, jak widz�, si� nie �pieszysz - powiedzia� Nick - mo�e chcesz mie� k�opot z g�owy i p�jdziesz z nami na posterunek, spiszemy protok� i tak dalej? Willy dobrze wiedzia�, �e przeprowadzenie oficjalnego przes�uchania oznacza wznowienie dochodzenia. - M�wimy o morderstwie, kradzie�y samochodu, napadzie z broni� w r�ku i gwa�cie - doda� Cole. - Przed dwoma laty policja Dystryktu znalaz�a samoch�d tam, gdzie go zostawi�e� - podj�� w�tek detektyw Sherman. - W baga�niku by�o cia�o Jenny Davis. By�a naga, ze �ladami pobicia. Nie znale�li�my twojej spermy... - Musia�e� u�ywa� prezerwatywy - wtr�ci� Dalton. - I by�e� w dobrze zapi�tych szortach, �eby nie zgubi� ani jednego w�oska. - Wi�c nie mogli�my znale�� twego DNA. Nie uda�o nam si� doj�� do ciebie przez karty kredytowe Jenny, bo je sprzeda�e� komu� na ulicy. O banknotach nie warto nawet m�wi�. Dymek z papierosa Willy�ego si�gn�� wysokiego sufitu eleganckiej, typowo rodzinnej restauracji. - I nie trafili�my na �adnych �wiadk�w - ci�gn�� Nick. - Ale cos mamy. - Twoje odciski palc�w. Na kufrze jej samochodu - dopowiedzia� Cole. Agent FBI bacznie przygl�da� si� Willy�emu. Nick Sherman dostrzeg� w szybie odbicie kelnerki id�cej ku nim z rachunkiem. Po raz wt�ry da� jej znak d�oni�, by si� nie zbli�a�a. Kelnerka gniewnie zawr�ci�a do kasy. - Moje odciski na kufrze niczego nie dowodz� - mrukn�� Willy. - Wiesz co, Willy? Dok�adnie to samo powiedzia� prokurator. Powiada, �e sprytny adwokat podniesie w s�dzie kwesti� uzasadnionych w�tpliwo�ci w kwestii obecno�ci twoich odcisk�w na klapie baga�nika. No i kiedy ekipa �ledcza utkwi�a w miejscu, nie mog�c nic innego znale��, sprawa pow�drowa�a do wydzia�u przest�pstw nierozwi�zanych. - A ten wydzia� to w�a�nie my - doda� Cole. - No i wtedy paln��e� g�upstwo, Willy - powiedzia� Nick. - Podczas naszych wielokrotnych spotka� wyeliminowa�e� wszelkie wyja�nienia, kt�re m�g�by wykorzysta� tw�j prawnik, t�umacz�ce w jaki spos�b twoje odciski palc�w znalaz�y si� na klapie baga�nika - wyja�ni� agent FBI. - O�wiadczy�e� nam, �e nie znasz Jenny Davis, nie widzia�e� jej samochodu, nigdy nie handlowa�e� samochodami, nigdy nie za�atwi�e� sprawunk�w w tym samym, co Jenny Davis supermarkecie - powiedzia� Nick. - Nigdy nie by�e� w dzielnicy, w kt�rej mieszka�a, ani w szpitalu, gdzie pracowa�a. O�wiadczy�e�, �e do jej domu i do szpitala nie zbli�y�e� si� nigdy nawet na kilometr. To s� twoje w�asne s�owa. - Powiedzia�e� nam te�, �e nigdy nie pracowa�e� jako mechanik samochodowy - uzupe�ni� Cole. - Ani na stacji benzynowej, ani w myjni samochodowej. - Tak wi�c, panie podejrzany numer jeden - przej�� pa�eczk� Nick - powiedzia�e� nam prawie wszystko z wyj�tkiem jednego: w jaki spos�b twoje odciski palc�w znalaz�y si� na klapie baga�nika samochodu ofiary. - Wpakowa�e� si�, Willy. Jeste�... Cole�owi przerwa�a kelnerka. Pojawi�a si� znik�d i ostro o�wiadczy�a: - S�uchajcie, panowie, siedzicie tu ju� od... Willy pstrykn�� zapalonym papierosem w twarz policjanta. Sherman poderwa� si� z krzes�a. Willy pchn�� na niego kelnerk�. Oboje upadli na pod�og�. Willy chwyci� za blat sto�u i zamierzy� si� nim w Cole�a. - Nie rusza� si�! - wrzasn�� Nick. Le��c na detektywie kelnerka zastyg�a. Agent FBI pchn�� Willy�ego, kt�ry wpad� na s�siedni stolik. Na pod�og� spad�a z �oskotem zastawa. Willy chwyci� krzes�o i cisn�� nim w okno. Tysi�ce kawa�k�w szk�a posypa�y si� na chodnik, krzes�o polecia�o w grupk� turyst�w, gapi�cych si� na kompleks budynk�w Watergate. Kobieta z ochrony, kt�ra na chwil� opu�ci�a swoje stanowisko przy bramie do kompleksu, aby kupi� sobie papierosy, wraca�a w�a�nie, gdy eksplodowa�a szyba. Zobaczy�a m�czyzn� wyskakuj�cego przez powsta�y otw�r. - Co si� dzieje? - spyta�a. - Nic panu nie jest? Pot�ne uderzenie pi�ci� z�ama�o jej nos. Poczu�a, �e czyja� d�o� wyci�ga jej z kabury rewolwer.38 Specja�. Cole wyskoczy� przez okno na u�amek sekundy przedtem, nim wielki kawa� szk�a oderwa� si� od g�ry futryny i spad� na ziemi� niczym n� gilotyny. Ujrza� wyci�gni�t� ku sobie r�k� Willy�ego z czym� czarnym w d�oni. - On ma bro�! - krzykn�� i w chwili, gdy pad� strza�, da� nura mi�dzy dwa samochody. Tury�ci wrzeszczeli, rozbiegaj�c si� we wszystkie strony, jak sp�oszone myszy. Cole wychyli� g�ow� spomi�dzy samochod�w, w d�oniach trzymaj�c dziewi�ciomilimetrow� Berett�. - Na ziemi�! Na ziemi�, FBI! - wrzasn�� w kierunku biegn�cych ludzi. Przez otw�r w szybie wyskoczy� Nick Sherman z broni� w r�ku. Dziewczynka, oko�o siedmiu lat, wpad�a w panik� i z p�aczem zacz�a ucieka�. Zza zaparkowanego turystycznego autobusu wyskoczy� Willy. Lufa jego rewolweru szuka�a agenta FBI i policjanta. Cole i Nick zdali sobie spraw�, �e na linii strza�u znajduj� si� niewinni ludzie. Detektyw rzuci� si� za dziewczynk�, Cole strza�em roztrzaska� drugie restauracyjne okno. Detonacja i brz�k padaj�cych na ziemi� od�amk�w szk�a zdezorientowa�y na chwil� Willy�ego. Nickowi uda�o si� zaci�gn�� dziewczynk� mi�dzy dwa zaparkowane samochody. Willy odda� dwa strza�y w kierunku samochodu, za kt�rym skry� si� Cole, a potem umkn�� za autobus. Tury�ci le�eli pokotem na zimnym chodniku. Dziewczynka p�aka�a. - Nick! - zawo�a� cicho Cole. - Jestem tu! - us�ysza� g�os zza s�siedniego samochodu. - Odezwa�o si� kolano. Cholernie boli. Przed dwunastu laty pijany kierowca wpad� na w�z policyjny, w kt�rym jecha� Sherman. Dozna� wtedy urazu kr�gos�upa i nogi. Cole us�ysza�, jak Nick podaje przez radio Kod 13 - policjant w k�opotach. Z daleka rozleg�o si� wycie syreny. Cole zacz�� si� czo�ga� chodnikiem w kierunku autobusu, za kt�rym skry� si� Willy. Spokojnie, powolutku, nie �pieszy� si� - powtarza� sobie w duchu. Kiedy dotar� do przednich k� autobusu, zerwa� si� z broni� wymierzon� w woln� przestrze� mi�dzy autobusem i samochodem, gdzie Willy... Gdzie ju� nie by�o �ladu Willy�ego. Rozleg� si� strza� i kula z rewolweru Willy�ego wywierci�a dziur� w karoserii autobusu. Cole zobaczy� Willy�ego, jak ucieka w stron� stacji benzynowej na skraju parkowej alei i chowa si� za metalowym pojemnikiem na odpadki. Seria trzech pocisk�w z Beretty Cole�a wyborowa�a r�wn� lini� dziur w zielonej blasze pud�a. To wystraszy�o Willy�ego. Poderwa� si� i pomkn�� ku parkowej alei. W rewolwerze Willy�ego pozosta�y jeszcze dwa naboje. Willy skoczy� na zamarzni�ty klomb i obr�ci� si�. Za nim przemyka�y samochody w Bogu ducha winnymi kierowcami i pasa�erami. Uni�s� bro�... Cole wpakowa� trzy kule w ziemi� u st�p Willy�ego. W g�r� prysn�� piasek. Pocisk z rewolweru Willy�ego przelecia� Cole�owi ko�o ucha. Pozosta� mu jeszcze jeden, pomy�la� Cole. Willy pomkn�� Rock Creek Parkway, z kt�rej mieszka�cy Waszyngtonu uczynili tor wy�cigowy, z g�ry skazanych na przegran� w codziennych zawodach z czasem. Zawy�y klaksony, zapiszcza�y opony, za�wieci�y si� �wiat�a stopu. Ale �aden z kierowc�w nie pos�ucha� w�ciek�ych znak�w Willy�ego, by si� zatrzyma�. - Rzu� bro�! - zawo�a� Cole biegn�cy za Willym. - Poddaj si�! Uciekinier strzeli� do agenta FBI w chwili, gdy mi�dzy nim a �cigaj�cym go agentem przeje�d�a� samoch�d dostawczy z piekarni. Pocisk przebi� blach� karoserii i ugrz�z� w palecie miodowego chleba. Nie ma ju� naboi, pomy�la� Cole i jeszcze szybciej pomkn�� za Willym. Po przeciwnej ni� Watergate stronie ulicy znajduje si� przysta� Thompsona. Willy min�� parking przy nabrze�u i pobieg� w�sk� k�adk� dla pieszych. Naprzeciwko niego sz�a para turyst�w. Willy uderzy� m�czyzn� r�koje�ci� rewolweru, pochwyci� jego �on� i zacz�� j� ci�gn�� w stron� rzeki. Obj�� j� za szyj� jedn� r�k�, podczas gdy drug� wyj�� n� z pochewki przy pasie. Obejrza� si� za �cigaj�cym go policjantem. Za jego plecami wartko p�yn�� brudnoszary Potomak. Zerkn�� na zamkni�ty na kilka k��dek budynek przystani. K�tem oka dostrzeg� jaki� ruch na �cie�ce. Po chwili Cole znikn�� za stosem drewna wyrzuconego przez rzek�. Willy szarpn�� kobiet� i zas�oni� si� ni�. - Wiem, �e tam jeste�! - krzycza� w stron� sterty. - Spr�bujesz mi co� zrobi�, to za�atwi� suk�. Mo�e zgin�, ale zd��� wsadzi� jej n� w oko. Wy�a�, �ebym ci� m�g� zobaczy�! Wsta�! Min�o dwadzie�cia sekund, nim zza stosu drewna wyszed� Dalton Cole z Berett� w opuszczonej ku ziemi d�oni. - Poddaj si� - powiedzia�. Willy zacz�� ci�gn�� kobiet� w stron� drewnianego molo. - Pieprz� ci�! Mam zak�adniczk�! - odkrzykn��. - I w�a�nie na tym polega tw�j problem. - Cole zbli�y� si� o par� krok�w. - Jaki znowu problem? - Nie masz �adnego planu, prawda, Willy? �ycie doko�a ciebie kipi, og�usza ci�. Nie masz �adnego planu i nie masz �adnej szansy. Nawet najmniejszej... - Mam... - Nie masz, Willy. Poddaj si�. P�jdziesz do wi�zienia, ale b�dziesz �y�. Je�li si� nie poddasz, zginiesz. Kiedy agent by� ju� najwy�ej dwana�cie krok�w od niego, Willy wyczu� pod stopami deski k�adki. - Zabij� j�, je�li nie zostawisz mnie w spokoju! Kobieta w szoku patrzy�a przed siebie. Ostrze no�a naci�o sk�r� pod okiem. Pokaza�a si� kropla krwi. - Jazda! B�d� mia� �atwiejsze zadanie - o�wiadczy� Cole i uni�s� Berett�. Willy widzia� ciemne oko agenta spogl�daj�ce na niego przez szczerbin� i muszk�, widzia� luf� i czarny otw�r prowadz�cy do wieczno�ci. Cole zacz�� lekko �ci�ga� spust. - Zwariowa�e�, cz�owieku! - rykn��. - Zwariowa�em - odpar� Cole i nacisn�� spust. Kurek opad� na iglic�, a ta uderzy�a w... w pust� komor� nabojow�. - Cholera! - zakl�� Cole. Na jego twarzy pojawi� si� wyraz zdumienia. Willy popchn�� kobiet� w Cole�a i pomkn�� w kierunku uwi�zanej przy molo �odzi. Cole odepchn�� od siebie kobiet� i b�yskawicznie prze�adowa� Berett�, wprowadzaj�c nab�j do lufy. Wcze�niej, ukryty za stosem drewna, celowo wyj�� nab�j z komory nabojowej. - Willy! - zawo�a� do uciekiniera, znajduj�cego si� ju� na ko�cu mola. Willy zobaczy� wycelowan� w siebie bro�, o kt�rej wiedzia�, �e jest nie nabita. Z u�miechem na ustach rzuci� si� z no�em na stukni�tego agenta FBI. I wtedy pad�y trzy strza�y. Willy wpad� plecami do rzeki. Na przystani Thompsona roi�o si� od przedstawicieli najrozmaitszych organ�w porz�dku publicznego - z policji parkowej, z miejscowego oddzia�u FBI, z wydzia�u zab�jstw policji Dystryktu Columbia, z wydzia�u przest�pstw nierozwi�zanych. Funkcjonariusze w mundurach, funkcjonariusze po cywilnemu, funkcjonariusze na skuterach, w wozach patrolowych i w nie oznakowanych samochodach, nawet dwaj policjanci na koniach. Agent specjalny Dalton Cole sta� oparty o s�u�bow� limuzyn� FBI. Po drugiej stronie przystaniowego parkingu, na tylnym siedzeniu samochodu patrolowego policji, siedzia� detektyw Nick Sherman, przyciskaj�c do kolana woreczek z lodem, pozostawiony mu przez obs�ug� karetki pogotowia, kt�ra odwozi�a kontuzjowanych turyst�w do szpitala. FBI i policja �wiadomie trzyma�y Cole�a i Shermana osobno, aby dowiedzie� si� prawdy o przebiegu wypadk�w, bez dania obu funkcjonariuszom szansy na uzgodnienie oficjalnej wersji. Dwaj pracownicy kostnicy przetoczyli w kierunku czekaj�cej furgonetki w�zek z wype�nionym d�ugim plastikowym workiem. Zabi�em cz�owieka, pomy�la� agent Cole. Dok�adnie tak, jak to sobie zaplanowa�em. - Chce pan powiedzie�, �e zamierza� pan zabi� podejrzanego? - spyta� go agent FBI, kt�remu powierzono spraw� i kt�ry w�a�nie przed chwil� wys�ucha� tego wyznania. - Nie - odpar� zapytany. - Jeszcze przed wst�pieniem do FBI rozwa�y�em wszystkie problemy moralne i doszed�em do wniosku, �e je�li b�d� musia� zabi� z�ego faceta, bez wahania to zrobi�. Prowadz�cy dochodzenie agent rozejrza� si� doko�a i mrukn��: - Radz� ci, kolego, z nikim nie dziel si� swoj� filozofi�. Na przysta� wjecha�a limuzyna naje�ona antenami. Wysiad�o z niej czterech m�czyzn: kierowca - tak�e agent specjalny FBI, agent specjalny kieruj�cy waszyngto�sk� ekspozytur� FBI, okre�lany skr�tem DAS - Dowodz�cy Agent Specjalny, zast�pca dyrektora biura dochodzeniowego FBI, okre�lany w j�zyku biurokratycznym literkami ZDBD, oraz specjalny asystent zast�pcy prokuratora generalnego Stan�w Zjednoczonych. Ten ostatni dostojnik znany by� powszechnie jako AZPG. Wszyscy czterej ruszyli w stron� Cole�a. W drodze DAS skin�� na ekip� mi�dzyagencyjn�, by do nich do��czy�a. - Agent specjalny Dalton Cole? - spyta� ZDBD. - Tak jest, sir! ZBDB by� jednym z dwudziestu ludzi, kt�rzy decydowali o polityce FBI, najpot�niejszej instytucji policyjnej Stan�w Zjednoczonych. Teraz zwr�ci� si� do swojego podw�adnego: - Czysty strza� czy nie? - Nie rozumiem, sir - odpar� agent prowadz�cy dochodzenie. - Chc� wiedzie�, czy agent Cole jest czysty, je�li idzie o samo strzelanie. Post�powa� zgodnie z regulaminem? - Nie sko�czyli�my jeszcze dochodzenia, sir... - Chc� wiedzie� teraz! Jest czysty czy nie? Szef ekipy dochodzeniowej obliza� j�zykiem suche wargi. - Jest czysty, sir. ZDBD zwr�ci� si� do inspektor�w policji miejskiej: - Jakie� zastrze�enia? - Po pierwsze to sprawa policji federalnej - odpar� sier�ant z wydzia�u zab�jstw. - A po drugie nasz cz�owiek ani razu nie strzeli�. Je�li za�atwi pan to z policj� parkow�, nie widz� problemu. ZBDB wyda� polecenie miejscowemu DAS FBI, nominalnemu prze�o�onemu Cole�a: - Ty to za�atw z policj� parkow�. I dopilnuj, aby do jutra rana dochodzenie dotycz�ce agenta Cole�a by�o zako�czone, a on sam uznany za uprawnionego do dalszego pe�nienia obowi�zk�w. W razie jakich� problem�w dzwo� bezpo�rednio do mnie. Nie chc� �adnych telefon�w. Jakie� pytania? - �adnych, sir. - Agencie Cole, idziemy. - powiedzia� ZBDB. - Dok�d? - spyta� Cole, robi�c pierwszy krok. 3 Departament Sprawiedliwo�ci mie�ci si� w po�owie drogi mi�dzy Kapitolem, a Bia�ym Domem - niepozorny budynek licowany szarym kamieniem, nad kt�rym g�ruje wznosz�cy si� po drugiej stronie ulicy gmach z ciep�ej barwy piaskowca nosz�cy imi� J. Edgara Hoovera - centrala FBI. Czwarte pi�tro budynku Departamentu Sprawiedliwo�ci jest Olimpem bog�w, budz�cych powszechny l�k, a jednocze�nie wyszydzanych przez 95 tysi�cy pracownik�w - w tym 24 tysi�ce zatrudnionych w FBI. Na czwartym pi�trze znajduje si� g��wny gabinet prokuratora generalnego - najwy�szej rangi funkcjonariusza federalnego wymiaru sprawiedliwo�ci. Z gabinetu prokuratora generalnego prowadzi ciemny, wy�o�ony boazeri� korytarz do sali konferencyjnej, w kt�rej poprzednicy prokuratora generalnego spogl�daj� z portret�w na politurowany st�, otoczony krzes�ami o twardych oparciach. Na jednym ko�cu sto�u siedzia� Dalton Cole. W czasie jazdy do tego budynku nikt si� do niego nie odezwa�. Cole zadawa� sobie tylko jedno pytanie: co tak strasznego mog�em spieprzy�? Naprzeciwko Cole�a siedzia� ZPG - zast�pca prokuratora generalnego. - Musi by� pan absolutnie pewien, �e rzeczywi�cie jest pan zdolny do pe�nienia s�u�by - ostrzeg� Cole�a. Zdolny do s�u�by? - Co si� sta�o, to si� nie odstanie. Nagle zda� sobie spraw�, �e tu nie chodzi o �aden b��d, jaki m�g� pope�ni�. I bez wzgl�du na to, co tutaj si� rozgrywa... Nie wolno mu zlekcewa�y� okazji. Mo�e to jest to, na co od dawna czeka�? - Mam czyste sumienie, sir - doda�. - Trafiaj� mi si� koszmary, ale zawsze jako� si� budz�. Jestem got�w do s�u�by. Po lewej r�ce ZPG, drugiego rang� funkcjonariusza Departamentu Sprawiedliwo�ci, siedzia� ZDBD. AZPG siedzia� po prawej r�ce swego prze�o�onego. Jest tu tylko jeden wy�szy funkcjonariusz FBI, pomy�la� Cole. I to w otoczeniu samej g�ry Departamentu Sprawiedliwo�ci. Czyli w tym przypadku FBI nie ma wiele do gadania. Odezwa� si� ZPG: - Agencie Cole, to spotkanie jest tajne. Rozumie pan? - Tak jest, sir. - S�ysza� pan o Faronie Searsie? - Oczywi�cie - odpar� Cole. Do rozmowy wtr�ci� si� AZPG, kt�ry by� doradc� komisji senackiej, zanim jeszcze jego partia wygra�a ostatnie wybory prezydenckie: - Ross Perot, Jesse Jackson, Colin Powell, Farrakhan. Mieli�my z nimi wiele k�opotu. Ale teraz mamy w jednej osobie Malcolma X, Martina Luthera Kinga i Billa Gatesa, miliardera, kt�ry urz�dza sobie mesjanistyczn� krucjat�. - Nie mia�em poj�cia, �e Faron Sears jest czyimkolwiek na�ladowc� - wyrwa�o si� Cole�owi, nim zdo�a� ugry�� si� w j�zyk. - Wed�ug sonda�y przeprowadzonych przez Bia�y Dom - ci�gn�� AZPG - Sears kupi� sobie dwie�cie trzydzie�ci tysi�cy poplecznik�w... I do czego zmierza? Widzieli�cie ten program, kt�ry sobie zafundowa� w jednej z czo�owych stacji telewizyjnych? P� godziny! I potem pu�ci� to jeszcze raz w swojej sieci kablowej. Podk�ada sw�j g�os na ka�dym z uj�� dzieciak�w, starc�w, wysypisk �mieci, szczur�w, walki z gangami, z�otych �an�w zbo�a, scen wojennych, nied�wiedzi w lesie, tancerzy baletowych... Czego tam nie by�o! Elvis Presley i Muddy Waters, psiakrew, cholera! Klan Kennedych, Martin Luther King, Malcolm X i John Lennon. Do tego narodowy cmentarz w Arlington i na okras� Walt Whitman. Poety mu si� zachcia�o! To nie wszystko: jeszcze nieczynna linia produkcyjna w Detroit i jaki� bia�y odstawiaj�cy w parku wu-szu. Przesiedzia�em do samego ko�ca. A on gada�, �e o to w�a�nie chodzi, a ja nie mam poj�cia, o co. - Ale obejrza� pan - mrukn�� Cole. - Wi�c co to b�dzie w listopadzie? - parskn�� AZPG. - My nie zajmujemy si� wyborami - wtr�ci� ZPG, kt�ry, podobnie jak jego asystent, otrzyma� nominacj� z r�k zwyci�skiego prezydenta. Potar� grzbietem d�oni czo�o i, nie spuszczaj�c wzroku z Cole�a, ci�gn�� dalej: - Dwaj chicagowscy agenci lokalnego oddzia�u Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej, otrzymali informacj�, �e ochroniarze Farona Searsa poszukuj� broni maszynowej. Agenci ci... bez oficjalnej zgody prze�o�onych... za�o�yli pods�uch w ca�ym systemie ��czno�ci Searsa... - Nielegalnie - wtr�ci� Cole. - Nazwijmy to nadgorliwo�ci�. - Nazwijmy to g�upot� - poprawi� Cole. - Nic z tego, co t� drog� uzyskali, nie mo�e by� wykorzystane. Czysta strata czasu, a w wypadku przy�apania... - Ch�opcy za wszelk� cen� usi�owali wykona� swoje zadanie stosuj�c metody... - powiedzia� prze�o�ony Cole�a. - Wiedzieli, �e ich szefowie nie zgodz� si� na inwigilacj� polityka tylko dlatego, �e by� jaki� donos. - Wobec tego doszli do wniosku, �e mo�e z pods�uchu zdob�d� co�, co pozwoli im zebra� informacje do przyj�cia przez s�d - wysnu� wniosek Cole. - Albo, �e z pods�uchu dowiedz� si�, gdzie warto pogrzeba�. - Dopiero teraz, siedz�c w tym fotelu, zaczynam zazdro�ci� J. Edgarowi Hooverowi - zauwa�y� filozoficznie AZPG. - Mia� atrybuty w�adzy, kt�re mu pozwala�y robi� zawsze to, co trzeba by�o zrobi�. ZPG podsun�� Cole�owi stron� maszynopisu. - Nielegalny pods�uch da� nam to: e- mail z kwatery g��wnej Farona Searsa w Chicago do budki telefonicznej na jakim� odludziu w stanie Idaho. M. F jest um�wiony na spotkanie w Bia�ym Domu, ale bez wzgl�du na wszystko przenosimy biuro F do Dystryktu. Niech sobie ma sw�j ostatni dzie� �wi�tego Walentego. Zamordowanie Farona musi by� z bliska. Nast�pna misja b�dzie wyznaczona po za�atwieniu F. Wyczy�ci� teren, nie zostawia� �adnych �lad�w. Do roboty. P. - Cholera - zakl�� Cole. - W dniu wys�ania tej wiadomo�ci, o spotkaniu w Bia�ym Domu wiedziano tylko w Bia�ym Domu i w kwaterze g��wnej Farona Searsa - poinformowa� ZPG. - A wi�c wiadomo�� jest autentyczna - doda� AZPG. - Ale czy prawdziwa? - spyta� Cole. - Sprawia wra�enie amatorskiej roboty adresowanej do kandydata do czubk�w. - Musimy za�o�y�, �e jest prawdziwa - zabra� g�os ZBDB z FBI. - Podejrzany A wys�a� list poczt� elektroniczn�, podejrzany B go otrzyma�. - M i P. Mo�e pan podstawi� jakie� nazwiska? - spyta� Cole. - Nie siedzieliby�my tutaj, gdyby�my mogli na to odpowiedzie� - us�ysza�. - Jeste�my w potrzasku - stwierdzi� Numer Dwa w Departamencie Sprawiedliwo�ci. - Agencja rz�dowa pods�uchiwa�a nielegalnie biura prominentnego polityka, kt�ry jest w dodatku Murzynem. I wydarzenie to nast�puje po tragediach na Ruby Ridge, po dramacie w Waco, po naszym w�amaniu do domu c�rki Malcolma X w zwi�zku z planowanym zamachem na tego muzu�manina Farrakhana. Je�li ten nielegalny pods�uch wyjdzie na jaw, agenda rz�dowa dostanie cholernie w dup�, a Faron Sears zostanie wyniesiony do rangi bohaterskiego m�czennika i stanie si� jeszcze pot�niejszy. - A je�li Faron Sears zostanie zamordowany - powiedzia� dostojnik z FBI - to wybuchn� rozruchy jeszcze wi�ksze, ni� po wyroku w sprawie o pobicie Rodneya Kinga, by� mo�e podobne do tych, C�r� mieli�my po zamordowaniu Luthera Kinga w 1968 roku. Trupy na ulicach, szkody na miliardy dolar�w i ha�da reperkusji politycznych. - A j�k wyjdzie na jaw, �e FBI wiedzia�o o gro�bie zamachu... Bo�e drogi! - ZPG westchn��. - Jakie mamy wyj�cie? - Tylko jedno - zauwa�y� Cole. - Wiem o czym pan my�li - mrukn�� ZPG. - Zatrzyma� morderc�, nim dopadnie ofiary. Wtedy uda si� spraw� trzyma� pod pokrywk�. - Nie m�wi�c o tym, �e pozwoli to zapobiec powa�nemu przest�pstwu i - doda� Cole. - W dwadzie�cia cztery godziny po przej�ciu tego e-mailu agenci Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej okazali nieco sp�niony objaw zdrowego rozs�dku i zawiadomili sekretarza Departamentu Skarbu. Biuro do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej podlega Departamentowi Skarbu, a nie Sprawiedliwo�ci. - Sekretarz skarbu wys�a� ich natychmiast do prokuratora generalnego - uzupe�ni� ZPG. - A nast�pnie obaj cz�onkowie gabinetu poszli z tym do prezydenta. - Nie od��bym by� na ich miejscu - mrukn�� Cole. - W Bia�ym Domu Faron Sears mia� spotka� si� tylko z szefem personelu. - poinformowa� ZPG. - Nikt nie chcia� nadawa� wizycie Searsa nadmiernego statusu, wpuszczaj�c go do Gabinetu Owalnego. Wi�c kiedy Sears si� pojawi�, o szesnastej, dopadli�my go z prokuratorem generalnym. PG powiedzia�, �e materia�y zebrane przez s�u�y specjalne daj� podstawy do przypuszcze�, �e w jego otoczeniu jest zdrajca, kt�ry w porozumieniu z kim� z zewn�trz planuje na niego zamach... - O pods�uchu ani s�owa? - spyta� Cole. - Zwariowa� pan? - AZPG a� prychn��. - Po to, �eby ostrzec kogo�, nie trzeba ujawnia� mu �r�de� informacji mi metod ich uzyskiwania - usi�owa� z�agodzi� incydent ZPG. Cole co� mrukn��. - Searsa to wcale nie obesz�o - ci�gn�� ZPG. - A w ka�dym razie nie sprawia� wra�enia cz�owieka, kt�ry wie, �e po pi�tach depcze mu morderca. - Prawdopodobnie spodziewa� si� tego - odezwa� si� AZPG. - Przy jego pochodzeniu, przy podejrzanych ochroniarzach, kt�rymi si� otacza, bior�c pod uwag� rzeczy, kt�re robi i m�wi, musia� si� tego wcze�niej czy p�niej spodziewa�. Ka�dy mafijny boss jest na to przygotowany... - Jedna rzecz go natomiast zainteresowa�a - m�wi� dalej ZPG. - To, �e w najbli�szym gronie ma zdrajc�. I tylko dlatego nie zako�czy� z nami rozmowy. Zaproponowali�my, �eby oficjalnie zg�osi� swoj� kandydatur� w wyborach prezydenckich... - To by nam pozwoli�o na otwarte dzia�anie i zneutralizowa�o pras� - wtr�ci� AZPG. - I pozwoli�oby prezydentowi rozci�gn�� nad Searsem parasol ochronny Tajnej S�u�by. - ZPG nie da� odebra� sobie g�osu. - Mogliby�my otwarcie prowadzi� dochodzenie. - Sears si� nie zgodzi� - powiedzia� Cole. - Dla cel�w politycznych ryzykuje �yciem - stwierdzi� AZPG. - Wszyscy to robi� - mrukn�� Cole. - Tym razem ryzykuje i twoim �yciem, Cole - powiedzia� ZPG. - Tylko na ciebie si� zgodzi� - doda�. - Pewnie uwa�a, �e mo�na ci ufa� - powiedzia� AZPG. - Przecie� to ty wyci�gn��e� go z wi�zienia. Uwolni�e� od oskar�enia o terroryzm. Zapad�o g�uche milczenie. Dopiero po minucie odezwa� si� ZPG: - Tylko tak� alternatyw� zaakceptowa�. - Od kiedy to potencjalne ofiary przest�pstw dyktuj� FBI warunki? - spyta� Cole. - Departament Sprawiedliwo�ci akceptuje kompromisowe rozwi�zania - wyzna� przedstawiciel tego�. - Ten kompromis by� dla nas mo�liwy do przyj�cia. - Faron nie zgodzi� si� na �adne rutynowe dochodzenie - powiedzia� bezpo�redni prze�o�ony Cole�a. - Oznajmi�, �e przeciwstawi si� wszelkimi sposobami, je�li zaczniemy przepytywa� jego ludzi. A musieliby�my to robi�. I przegraliby�my, a przy okazji powsta�by smr�d wok� FBI. Zrobiono by z nas gangster�w. Faron odrzuci� r�wnie� propozycj� przydzielenia mu ochrony... Kto wie, mo�e te pr�by zakupu broni dowodz�, �e sprawia sobie lepsz� ochron�, ni� my mogliby�my mu zapewni�. Zawarli�my z nim nast�puj�ce porozumienie: agent specjalny Dalton Cole mo�e wst�pi� do jego organizacji. Incognito. B�dzie ochrania� i w�szy�. Tylko agent Cole, nikt wi�cej. I zgodzi� si�, �e sprawa pozostanie mi�dzy nami, w tajemnicy przed jego lud�mi i przed pras�. - Nie - powiedzia� Cole. - S�ucham? - spyta� ZPG. - Nie - powt�rzy� Cole. - FBI nie jest agencj� ochroniarsk�. I �aden agent nigdy nie pracuje sam. Zawsze jest kto�, kto os�ania jego ty�ek... - Cole zamilk�. Zn�w zapad�a cisza. Wskaz�wka sekundnika dwukrotnie obieg�a tarcz�, nim ponownie zabra� g�os: - Je�li si� na to zgodz�, musz� mie� jednego cz�owieka wewn�trz organizacji i jednego na zewn�trz. - On na to nie p�jdzie - powiedzia� ZPG. - Nie jest idiot�. Dobrze wie, �e potrzebuj� wsparcia. I w wystarczaj�cym stopniu mi ufa. - Wystarczaj�cym, by si� na to zgodzi�? - spyta� ZPG. - Zobaczymy - odpar� Cole. - Mam nadziej�, �e wiesz co robisz - powiedzia� ZDBD do Cole�a. - Z tej przechwyconej poczty elektronicznej wynika, �e zosta�o ci dwadzie�cia jeden dni. Cole si� wyprostowa�. - Jestem funkcjonariuszem federalnym, obarczonym s�u�bowym obowi�zkiem prowadzenia dochodze� w sprawach konkretnych przest�pstw. Jedynym przest�pstwem, jakiego mog� si� w tej sprawie dopatrzy�, jest pogwa�cenie prawa Farona Searsa do tego, by go nikt nie pods�uchiwa�. - Prowadzimy wiele spraw, przymykaj�c oczy na mniejsze grzechy, gdy chodzi nam o powa�niejsze - stwierdzi� sentencjonalnie ZPG. - Prawo Farona Searsa do prywatno�ci wydaje mi si� b�ahostk� w por�wnaniu z jego prawem do pozostawania przy �yciu. - Znajdziemy par� federalnych haczyk�w - zapewni� dostojnik FBI. - Zrobimy ci� inspektorem. - Dostaniesz, czego chcesz, Cole, kiedy tylko b�dziesz tego chcia�. Najwy�szy priorytet - zach�ci� ZPG. - By�e� nie pozwoli� zamordowa� sukinsyna. - Jedyny warunek to dyskrecja - wtr�ci� AZPG. - �adnych przeciek�w. Bro� nas Bo�e przez przeciekiem. - No wi�c? Akceptujesz? - dopytywa� ZPG. - Inspektor Cole. Brzmi nie�le. - Czego ci potrzeba na pocz�tek? - Policjanta z wydzia�u zab�jstw, kt�ry pracuje ze mn� w wydziale spraw nierozwi�zanych. Nazywa si� Nick Sherman. B�dzie na zewn�trz. - On nie jest z Biura - zacz�� protestowa� ZDBD. - Nie jest nawet funkcjonariuszem federalnym, nie jest... - Jest funkcjonariuszem policji Dystryktu Columbia, gdzie, zgodnie z przechwyconym e-mailem, morderca mo�e uderzy�. Sherman zna mentalno�� morderc�w, Sherman zna mnie i moje metody. Co wi�cej, strzela lepiej ode mnie. Obecni przy stole wy�si funkcjonariusze federalni spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. Cole poczu� si� pewniejszy, ale r�wnie� �wiadomy, �e w przypadku niepowodzenia, stanie si� koz�em ofiarnym. - Co� jeszcze? - spyta� ZBDB. - Wiele - odpar� Cole. 4 W godzin� p�niej ci�arna Murzynka wchodzi�a na teren waszyngto�skiego kompleksu mieszkaniowego zwanego Du Bois Housing. Spoza podniszczonej granatowej kurtki wystawa� wyd�ty brzuch, a na twarzy malowa� si� wyraz niepohamowanej z�o�ci, jej stroju dope�nia�y lu�ne czarne spodnie. Kompleks Du Bois to do�� zapuszczony teren ogrodzony przerdzewia�� siatk�, w obr�bie kt�rej stoi dwana�cie popielatych blok�w mieszkalnych, po p� setki mieszka� ka�dy. Bloki ustawione s� koncentrycznie, niczym szprychy ko�a, kt�re bior� pocz�tek od wewn�trznej obwodowej ulicy. Nawet przy takim zimnie handlarze narkotyk�w czatuj� na klient�w, bardziej wyczuleni na konkurent�w, ni� przeje�d�aj�cych sporadycznie policjant�w. Z otwartych okien mieszka� i zza opuszczonych szyb samochodowych bucha muzyka, ��cz�c si� w jeden wielki jazgot. Ci�arna kobieta kipia�a z�o�ci�. Jej wyd�ty brzuch i ciskaj�ce b�yskawice oczy wycelowane by�y w zasmarowany tw�rczo�ci� nastolatk�w budynek, nie r�ni�cy si� od innych. Przy wej�ciu sta�a grupka m�czyzn, pilnie obserwuj�cych okolic�. Kobieta zatrzyma�a si� na chodniku, podpar�a si� pod boki zaci�ni�tymi w pi�ci d�o�mi i wrzasn�a: - Jerome! Jerome Jones, podejd� tu, draniu, i przyjrzyj si�, co� zrobi�! Jej dono�ny g�os dotar� przez lodowate powietrze do obwodnicy. - Do ciebie m�wi�, Jerome! Nazywasz siebie m�czyzn�? Prawdziwy m�czyzna ju� by podszed�, �eby zobaczy�, co narobi�! M�czy�ni przy wej�ciu wydali z siebie kilka obscenicznych okrzyk�w i zmys�owo poruszali biodrami. - Przyd�wigaj no tu swoj� dup�, Jerome! Jazda! Nie odejd�, p�ki z tob� nie pogadam! Jeden z m�czyzn pilnuj�cych wej�cia do budynku podszed� do niej leniwym krokiem. - Czego si� drzesz, suko? - spyta�. - Nie jestem suk� i nie dr� si� na ciebie. Sp�ywaj! - Co� takiego - odpar� m�czyzna, kt�ry zatrzyma� si� na tyle blisko, �e m�g� si� przyjrze� jej wyj�tkowo �adnej twarzy. Zni�y� g�os do szeptu: - Jeste� taka fajna, �e mo�esz podrze� si� i na mnie, �ebym ci� przy okazji odwiedzi�. - Nie jestem g�upia i g�upiego nie szukam. Id� i powiedz temu Jerome, �eby tu przywl�k� swoj� czarn� dup�! - Lepiej umykaj st�d, kobieto, zanim co� ci si� przytrafi! - Ju� mi si� przytrafi�o, i dobrze wiesz, czyja to sprawka. Jednej rzeczy nie wiesz, kochasiu. Jaki Jerome b�dzie w�ciek�y, je�li mnie st�d przegonisz. - Dam sobie rad�. Sprawiasz za du�o k�opotu jak na panienk�. - Jestem tego warta. No jazda, id� po swojego kolesia i powiedz mu, �eby tu przyszed� i odebra�, co mu si� nale�y. - Zosta� tu - powiedzia� m�czyzna. Wr�ci� do grupki m�czyzn i wszed� do domu. Przez pe�ne siedem minut kobieta paradowa�a po chodniku, a jej wyzwiska odbija�y si� g�o�nym echem o mury budynk�w. Wreszcie drzwi si� otworzy�y. Wyszed� z nich Jerome Jones, aby panowa� nad swym �wiatem. Mia� sto dziewi��dziesi�t centymetr�w wzrostu i z�amany nos. Na go�e cia�o w�o�y� be�owy kaszmirowy p�aszcz. Mia� jeszcze niebieskie spodnie od dresu i gimnastyczne pantofle. R�ce wepchn�� g��boko w kieszenie p�aszcza. - Co� ty za jedna, suko? - rykn�� g��bokim chrapliwym g�osem na ci�arn� kobiet�. - Nie nazywaj mnie suk�! - B�d� ci� nazywa�, jak b�d� chcia�. - Nie tak mnie nazywa�e�, jak opr�ni�e� butelk�. - O czym ona, do cholery, gada? - zada� pytanie w przestrze�. Z r�kami w kieszeniach kobieta rozchyli�a po�y d�ugiej kurtki pokazuj�c sw�j stan wszystkim m�czyznom. Ju� mniej ostrym g�osem zawo�a�a: - Podejd� bli�ej, musimy pogada�. Min�o kilkana�cie uderze� serca. Jerome zrobi� krok. Trzech ludzi z jego obstawy chcia�o uczyni� to samo, ale on wyj�� praw� r�k� z kieszeni i gestem d�oni kaza� im pozosta� na miejscu. Poklepa� kiesze� i ponownie skry� w niej d�o�. Ruszy