8440

Szczegóły
Tytuł 8440
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8440 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8440 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8440 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Konopnicka Mary�ka Ci�ka by�a tego roku zima. Od trzech dni d�� wicher z p�nocy, jak ch�op si� z lud�mi mocuj�c, jak wilk wyj�c, a �nie�yc� tak mi�t�, �e oczu na �wiat pokaza� nie by�o mo�na. Nim parobek ze stajni do kuchni przypad�, ju� wygl�da� jak ba�wan �nie�ny; nim dziewka wody ze studni nabra�a, ju� wicher dziesi�� razy okr�ci� ko�o niej sp�dnic�, szamoc�c ni� na wszystkie strony i furcz�c jak chor�giewk�. Kto nosa wytkn��, cofa� si� co rychlej, bo dech w piersiach rwa�o, a w oczy jakby szk�em sz�o; psy nawet leg�y w kuchni pod �aw� wtuliwszy pod si� ogony. W kuchni u pu�apu wisia�y g�ste, bia�e pary, id�ce z ogromnych, �elaznych sagan�w, w kt�rych si� gotowa�y kartofle, a od czasu do czasu bucha� z ogniska k��b dymu z iskrami, bo z komina okrutnie nazad miot�o. U progu topnia�a w�ska smuga nawianego przez szpary �niegu, rozdeptywana w b�otniste �lady na ubitej z gliny pod�odze, a tu� zaraz stara Kubina, we dwa kruki zgi�ta, sieka�a w cebrze buraki dla �wi�, podnosz�c i opuszczaj�c siekacz osadzony na wypolerowanym od jej dr��cych, starych, pomarszczonych d�oni dr��ku. Pod jednym oknem, prz�d�y dziewki, kt�rych dzi� do innej pozadomowej roboty nie spos�b by�o zaj��, pod drugim sta� d�ugi w�ski st�, na kt�rym na podsypce z otr�b w trzy rz�dy u�o�one by�y surowe jeszcze i rozrastaj�ce si� dopiero bochny razowego chleba. Pomi�dzy bochnami tymi zaraz z brzegu le�a�y dwa widocznie wi�ksze, wetkni�ciem palca w ciasto naznaczone, a przy nich pomniejsza, czubato obtoczona kukie�ka. Takie dwa wi�ksze bochny i taka. czubata kukie�ka wyst�powa�y na stole przy ka�dym pieczeniu chleba co� ju� ze trzy lata, a nikomu do g�owy nie przysz�o sarka� na nier�wn� miar�. Ka�dy bowiem dobrze wiedzia�, �e bochny owe robi Mary�ka kucharka nie dla siebie, ale dla Antka fornala, a kukie�k� dla swego ma�ego "Antosia", kt�ry mia� takie� same jak Antek fornal niebieskie oczy i tak�� sam� lnian� jak on czupryn�, a wzi�� si� na �wiecie ot tak, z do- brawoli, b�dzie temu co�ci dwa lata. Tylko dzi�, kiedy Mary�ka oblepiony ciastem palec w bochny wtyka�a, tr�ci�a Ulina Marcyn� �okciem i obie si� cicho, wzruszywszy ramionami, roze�mia�y. Tymczasem co i raz to wpada� do kuchni kt�ry z r�n�cych sieczk� parobk�w, dla ogrzania si� i chwycenia z paruj�cego sagana kilku gor�cych, twardawych jeszcze kartofli, kt�re przez chwil� z r�ki w r�k�, dmuchaj�c, przerzuca�, potem za pazuch� chowa�, a nacisn�wszy czap� na uszy zmyka� przed wrzaskiem kucharki. Raz nawet bardzo szeroko otworzy�y si� drzwi, a do kuchni wlecia�o trzech ch�opak�w od byd�a, trzaskaj�c w zgrabia�e r�ce i krzycz�c "Hu!... a hu!... a hu!...", po czym stan�li u komina tupi�c ha�a�liwie i bij�c nog� o nog�, a poci�gaj�c czerwonymi jak gile nosami. Za ka�dym otwarciem drzwi wpada� przera�liwy gwizd wichru razem z k��bem drobniutkich igie�ek �nie�nych, prz�d�ce dziewki wo�a�y wtedy: "Zamyka� tam! zamyka�!", a psy warcza�y i skomli�y przez sen. Jedna tylko Mary�ka dziwnie by�a oboj�tna na te wypadki kuchennego �ycia. Ch�opakom, kt�rzy ca�y komin zast�pili i nosy w sam �ar powtykali, nic nie rzek�a, na parobk�w chwytaj�cych kartofle z sagan�w nie krzykn�a, tylko si� po kuchni kr�ci�a, dziesi�� razy jedno w r�k� bior�c i k�ad�c, jakby sama nie wiedzia�a, co robi. Si�gn�a do �y�nika, wzi�a kopy�� i w ogniu ni� grzeba� zacz�a, a� ch�opaki g�by na ni� porozdziawia�y jako wrony; si�gn�a po s�l i s�l rozsypa�a na ziemi�; ogie� ugasa� zacz��, drew nie do�o�y�a, a tak si� jej nogi pl�ta�y, �e nim od sto�u do komina dosz�a, to si� trzy razy potkn�a o ma�ego "Jantosia", kt�ry za ni� na bosaka drepta�, sp�dnicy si� jej czepiaj�c, ot tak, jak co dnia chadza�, w jednej koszulinie ze starego pacze�nego podo�ka matki zrobionej i w chu�cinie zawi�zanej przez plecy i piersi, na opak, pod paszki. I jego wszak�e Mary�ka spostrzega� si� nie zdawa�a, odsuwaj�c tylko niekiedy od siebie szybkim, niecierpliwym, w zupe�nym milczeniu dokonywanym ruchem, tak jak si� odsuwa stoj�cy na drodze sto�ek. Tymczasem piec si� upali�, �ar nie wygarni�ty pokry� si� delikatnym, siwym popio�kism, a Mary�ka trzeci ju� raz do k�ta po kociub� sz�a i trzeci raz jak b��dna bgz kociuby do komina wraca�a. Co drzwi skrzypn�; to ni� co� szarpie, odwraca g�ow� i patrzy... - Ten chlsbaszek - odezwa�a si� wreszcie Ba�ka jakoby sama do siebie - to si� na nic rozrusza... A na to Marcyna: - A boga�! przez �opat� poleci... - Mary�ka! - g�o�niej zawo�a�a Franka. - Co ty? blekotu si� objad�a? A dy� ci przecie piec na nic wystygnie, a z chleba placki b�d�! Ale Mary�ka nie odezwa�a si� ani w t�, ani w t� stron�, jakby to nie do niej. Jak stan�a na po�rodku izby, tak sta�a upatruj�c czego� po k�tach, ale po oczach jej zna� by�o, �e sama nie wie, za czym si� ogl�da; drepcz�cy za ni� Janto� dar� si� ju� od chwili: "mama je��! mama je��!": nie zwa�a�a na to, a najpewniej nie s�ysza�a go wcale. Zmrok szybko zapada�, rytmiczny zgrzyt sieczkarni przycicha� z wolna, studzienny �uraw zaskrzypia� raz i drugi, fornale wod� brali. Wtem Witek, najm�odszy z trzech stoj�cych u �aru pastuch�w, odezwa� si� cienkim g�osem: - A kartofli na kolacj� to dzi� b�dzie do cna ma�o, bo si� aby w saganach gotuj�, a w ziele�niaku nic! Za takie odezwanie si�, wszelkim poj�ciom o kuchennej karno�ci przeciwne, by�by ka�dego innego dnia warz�chwi� przez �eb dosta�; a dzi� Mary�ka popatrzy�a tylko na ch�opaka i jakby przypomniawszy co� sobie, koszyk z kartoflami wysun�a z k�ta, �ela�niak ustawi�a przy nim, sto�ek i skrobaczk� chwyci�a, kiedy naraz wskro� s�abn�cego wycia wichury da�o si� s�ysze� dalekie, st�umione b�bnienie. Wyprostowa�a si� nagle jak struna, sto�ek a skrobaczk� pu�ci�a i z wyci�gni�t� ku oknu szyj� stan�a jak skamienia�a. Jaskrawa, na wierzchu g�owy zwi�zana chusteczka zesun�a si� z jej ciemnych w�os�w, �niada, szczup�a twarz, po rembrandtowsku o�wietlona z jednej strony pe�nym blaskiem ogniska, a z drugiej w zmierzchu ton�ca, wyra�a�a jakie� bezbrze�ne zdumienie, a piwne, z�otawe, g��boko zapad�e oczy z os�upieniem patrzy�y w k��bi�c� si� poza oknem �nie�yc�. Co prawda, to ju� ludzie od kopania kartofli, ba, od grabienia siana gadali, ze Antek o dziewuch� Sekur�w uderzy� my�li. Ale nie wierzy�a temu, nie mog�a uwierzy�. Zdawa�o jej si�, �e w ostatniej chwili co� .si� przeciwnego stanie i �e on, jej Antek... Dech jej w piersiach zapar�o, otworzy�a kilka razy usta, �eby zachwyci� powietrza, w oczach jej co�ci migota�o, a nogi si� pod ni� trz�s�y. A kiedy tak sta�a w ubogiej swojej, kr�tkiej sp�dniczynie i w siwej, lnianej koszuli, z r�kami bezw�adnie opadni�tymi wzd�u� cia�a, mimo zmroku mo�na by�o pozna�, �e si� bliskiego macierzy�stwa spodziewa. Furczenie wrzecion przycich�o tymczasem, prz�dz�ce dziewki, kt�re te� dos�ysza�y b�bnienie, tr�ci�y si� �okciami, pokas�uj�c i zagaduj�c g�o�no. - Marcyna! - odezwa�a si� Ba�ka szturchn�wszy obok siedz�c�. - Co si� pchasz? Nie mo�esz bokiem si��, kiedy widzisz, �e ciasno? Rozpar�a si� jak do rozplecin na dzie�y!... - A co? - odci�a si� weso�o Marcyna - a boby to nie mieli co rozplata�? Nie mam to warkoczka jak si� patrzy? - Ino si� nie chwal! �eby i na ciebie co nie przysz�o!... - Co ta ma przyj��! Ja si� tu nijakiego zapr�szenia ocz�w nie boj�! Okazji sobie nijakiej nie daj�! - Ju�ci, �e racja. Kto nie szuka, nie znajdzie. - Zachichota�y i ucich�y. Wrzeciona zn�w furcze� zacz�y. Wtem mi�dzy jednym po�wistem wichru a drugim da�o si� s�ysze� bli�sze ju� i donio�lejsze b�bnienie. Wicher porywa� g�osy skrzypicy, ale b�ben, wyra�nie s�ycha� by�o, jak si� od Murowa�ca przybli�a. Dziewki powtyka�y nosy w k�dziele i jakoby nic nie s�ysz�c prz�d�y zapalczywie. Wtem pies le��cy pod �aw� kr�tko warkn��, a potem zawy� g�ucho, przenikliwie. Mary�ka zacz�a si� trz��� jak w zimnicy. B�bnienie, to st�umione nag�ym zap�dem wichury, to jasne i dono�ne, zbli�a�o si� ci�gle. Nagle drzwi si� otwar�y, a do kuchni razem z J�drkiem fornalem wpad�y piskliwe tony skrzypicy i grube basowanie Ma�kowe. - Hu!... - wrzasn�� J�drek od progu, buchaj�c jak komin par�. - Hu!... zimno! R�n�� czapk� o �aw� i w boki si� uj��. - Dalej dziewuchy! szykowa� nogi. Antek z w�dk� do Sekury wali. Hu!... ha!... Mary�ka - zwr�ci� si� do kucharki - dawaj duchem kolacj�, bo mi si� �pieszy!... Ale Mary�ka nagle si� obur�cz chwyci�a za g�ow� i z g�o�nym p�aczem, jak sta�a, tak wypad�a za drzwi... Wtedy Ulina podnios�a si� i westchn�wszy rzek�a: - Oj, oj! �le g�upiemu na �wiecie, kiej rozumu nie ma! - po czym na komin drew przy�o�y�a i chwyciwszy sagan przez grub� �cierk�, posz�a do mi�nika odcedzi� kartofle. Zza w�g�a tymczasem, s�ycha� by�o wskro� wichru ci�kie, bolesne zawodzenie Mary�ki, a nieco dalej zbli�aj�c� si� do wsi kapel�. Ma�y Janto�, kt�rego matka wybiegaj�c pchn�a, jak siad� raptem na �rodku izby, tak i siedzia� becz�c. Nie min�o jednak trzy pacierze, kiedy Mary�ka na powr�t do kuchni ca�a w ogniu wpad�a. Z�by mia�a �ci�te, mokre w�osy lepi�y si� jej do skroni, r�ce dygota�y jak w febrze, piersi wznosi�y si� i opada�y ci�ko. Nie p�aka�a jednak, ale wpad�szy jak burza, drzwiami za sob� hukn�a tak, a� wszystkie �y�ki w �y�niku i szyby w oknach szcz�k�y, a chwyciwszy sagan z r�k UIinie, soli do kartofli wsypa�a, wstrz�s�a nimi z wielkiej mocy i z ca�ej si�y pa�k� je t�uc zacz�a. T�uk�a i t�uk�a, na ma�� je ut�uk�a, a jeszcze nie przestawa�a; kiedy za� obr�ci�a si� do �wiat�a, zdawa�o si�, �e jej iskry z oczu sz�y, jako wi�c tej z�ej wilczycy ruszonej w gnie�dzie. Sko�czywszy z jednym saganem chwyci�a drugi i do mi�nika, opar�szy go o �ono, nios�a. Nagle postawi�a go w po�rodku drogi na ziemi, skoczy�a do sto�u i z owych zaznaczonych bochn�w po kawale ciasta urwawszy, �winiom ciasto ono w pomyje z najwi�ksz� pasj� rzuci�a. Po czym odcedziwszy �w drugi sagan, z wielkim go p�dem nazad do komiina ponios�a. Na drodze jej siedzia� becz�cy dzieciak. - Umykaj! - wrzas�a id�c wprost na niego. Ale dzieciak nie my�la� si� rusza�. Wtedy go nog� jak psiaka kopn�a tak, �e a� w k�t pod st� zalecia� i rozbiwszy g�owin� o d�bowy krzy�ulec drze� si� wniebog�osy pocz��. - Cichoj! cichoj! Janto�! - odezwa� si� wtedy J�drek, kt�ry przez ca�y ten czas z�o�liwymi oczyma za Mary�k� wodzi�. - Cichoj, cichoj, przynios� ci z Antkowych zm�win kukie�k�. Zapali�a si� jeszcze wi�kszym �arem na twarzy Mary�ka, a chwyciwszy w ramiona ch�opaka, zatrz�s�a nim w powietrzu, krzycz�c sycz�cym g�osem: - B�dziesz ty cicho, b�ku zatracony!... B�dziesz ty cicho?... Ale ch�opak wrzasn�� mocniej jeszcze. Wtedy Mary�ka, jak go trzyma�a, tak drzwi nim pchn�a i wyleciawszy przed kuchni� w sam �rodek wielkiej kupy �niegu, kt�r� pod kasztan od progu po nocnej zadymce odmiot�y ch�opaki, rzuci�a. Brudne koszul�tko a� mu g�ow� okry�o, do g�ry si� w tym impecie podni�s�szy, a ch�opak golutkim cia�em po pachy w �nieg zapad� i jak si� w p�aczu ni�s�, tak a� zesinia� ca�y. Mary�ka p�dem do kuchni wr�ci�a, drzwiami trzas�a i potr�ciwszy trzy razy sto�ek, plecami do dziewuch siad�a i z wielkim po�piechem kartofle skroba� zacz�a, ciskaj�c je w �e�e�niak z tak� z�o�ci�, jakby go porozbija� chcia�a. - Masz ty sumienie tak dzieciaka poniewiera�?... - odezwa�a si� pochmurnie Ulina. - A c� on ci, chudzi�tko, winien, �e �yje? Prosi� ci si� na �wiat, czy co? Mary�ka ani s�owa nie rzek�a, tylko silnie nosem poci�ga� zacz�a, naraz z pa�aj�cych jej oczu posypa�y si� g�ste, drobne �zy jak deszcz rz�sisty. Po twarzy jej lecia�y jak iskierki z�ote, jedna drug� potr�caj�c, jedna drug� goni�c, na pier� jej przywi�d��, na siw� koszul�, s�ono�ci� swoj� usta jej przejmuj�c. �ez tych Mary�ka nie ociera�a wszak�e, tylko od czasu do czasu mru��c oczy przed ich nawa�no�ci� i prze�ykuj�c gorycz ich s�on�, skrobane kartofle coraz szybciej do �ela�niaka rzuca�a. Chrypliwy, zanosz�cy si� p�acz dziecka s�abym tylko przeze drzwi zamkni�te dochodzi� odg�osem. Wysoka, jasnow�osa Ulina par� razy poruszy�a si� niespokojnie. - A biegaj no, Witek - odezwa�a si� wreszcie - i przynie� dzieciaka, bo do cna skargnie. Witek nie �pieszy� si�. Sta� bowiem do drzwi zwr�cony, spode �ba na Mary�k� patrz�c, a miarkuj�c, co bezpieczniej, i�� czy zosta�. - A rusz�e si�! - nagli�a Ulina. - Co mu ta b�dzie! - z filozoficznym spokojem przem�wi� J�drek. - Takie fornalskie dziecko to jest fajn gatunek! Takiego gatunku ani mr�z nie zgryzie, ani ogie� nie spali, ani woda nie zaleje. To jest kochany gatunek! Prawda, Mary�ka? Zachichota�y dziewczyny, a Mary�ce �zy si� jak sitem pu�ci�y na nowo. Tymczasem wesz�o trzech jeszcze parobk�w. - Mary�ka! - zawo�a� od progu zaraz Jeronim. - A co ty? A to� tw�j ch�opak po uszy w �niegu siedzi i ju� do cna zachrypia�! A biegaj�e duchem po niego! Zerwa�a si� nagle, sto�ek z rozmachem nog� pchn�a i sypi�c �zami, we drzwi jak wiatr uderzy�a. Za czym chwyciwszy ch�opaka do kuchni go wnios�a i z r�wnym impetem jak wpierw w kup� �niegu, na mocno rozgrzanej blasze posadzi�a. Zasycza�o wko�o ch�opaka koszul�tko, gor�c� par� odesz�o, a dzieciak przera�liwie wrzasn��. Wtedy podnios�a si� jasnow�osa Ulina, fartuch sw�j pod dzieciaka pod�o�y�a, na bok go podsun�a nieco, a si�gn�wszy na p�k� pod garnek, sk�rk� chleba od�ama�a i w r�k� ch�opakowi wsadzi�a. Po czym podesz�a do sto�u, owe uszkodzone bochny zar�wna�a, �ar z upalonego pieca wygarn�a i do sadzania chleba si� zabra�a. Czyni�a za� to wszystko z powolnymi, troch� ci�kimi ruchami, nie przem�wiwszy ani s�owa, tylko par� razy na weso�ego J�drka wejrzawszy, kt�ry, gwi�d��c przez z�by, oczyma za ni� wodzi� i w takt oddalaj�cemu si� ju� teraz b�bnowi przytupywa� po ubitej z gliny pod�odze. Uspokoi� si� dzieciak i chciwie chleb gry�� pocz��, ale �e go nag�e ciep�o gor�cym duchem obesz�o i bardzo zmorzy�o, wi�c jak siedzia� z ona sk�rk� w pi�stce, tak si� raz i drugi zakiwa�, po czym, zwiesiwszy konopiast� g��wk� na stercz�c� spod chustki brzuszyn�, zasn��. W kuchni tymczasem zmrok zapad�, a Jeronim si�gn�� do �aru drewienkiem i lampk� rozpali�. Mary�ki jakby nie by�o. Ulina z Ba�k� chleb wsadzi�y i czelu�� za�o�y�y desk�; ma�a, piegowata Franka st� wysun�a, miski ustawi�a, �uru w nie ponalewa�a, ponak�ada�a kartofli, parobcy sami sobie �y�ki wzi�li i zasiedli do kolacji. Zacz�to je�� i gaw�dzi�. - Ale to tam - m�wi� Stach - siarczyste zmowy b�d�, bo Antek a� dwa garnce w�dki z Murowa�ca wzi�� i kwart� baraku. - Nieprawda - odezwa� si� J�ziek - bo w�dki by�o garniec, trzy kwarty i pi�� p�kwaterk�w, jako �e na wi�cej szk�a my nie mieli, i kwarta baraku. Sam z nim chodzi�am. - Nie kijem go, ino pa�k�... - rzek� Jeronim, po czym chwil� jedli w milczeniu, ch�opi z wolna i z powag�, dziewki jakby ukradkiem, a ch�opaki jeden przez drugiego g�by sobie parzyli. - Powiadali u Stasiak�w - zagada�a Franka - co Sekurzyna dwie g�sie na czernin� zabi�a. - Fiu... u-u-u! - gwizdn�� J�drek - to ci gala! �eby ci tak cho� �ap� dali albo grdyk�, toby� mia�a co do ostatk�w obgryzowa�... - A boga�! - roz�mia�a si� Franka. - Ano - przerwa� z powag� Jeronim - trzy morgi gruntu na dziewuch� idzie, to ta i zmowy godne musz� by�. - Powiada�a Kukulina - odezwa�a si� Ba�ka - co Sekury dwie krowy za dziewuch� daj�. - Albo to nie bogacze? - rzek� Stach. - O Jezu, Jezu mi�osierny! - siekn�a z k�ta stara Kubina, kt�ra z ma�ej miseczki na os�bku jad�a, jako �e si� ni� parobcy brzydzili, bo by�a bol�cych oczu. Siekni�cie to, wydobyte z zapad�ej, wysch�ej piersi starej Kubiny, oznacza� mia�o uwielbienie dla bogactw Sekur�w, kt�rzy takie maj�tki za c�rk� dawali. - I i i i!... - pisn�� cienkim g�osem ma�y Witek - takie to ta i krowy! Przecie je co dzie� na pastewniku widz�, to wiem. Jedn� bym workiem zabi�, a druga ze wszystkim jeszcze ja��wka. - Zawsze, rachowa�, dwoje byd�a - t�umaczy� Stach. - Ale! - popar�a go Marcyna. - Lato� - ja��wka, a na bezrok krowa - doda� sentencjonalnie Jeronim. Umilkli. Wskro� j�kliwego zawodzenia i zrywaj�cych si� po�wist�w wichru s�ycha� by�o dono�ny huk b�bna, kt�ry taneczn� coraz wyra�niejsz� nut� na troje drobi�, z wielkiej mocy przybijaj�c pierwsze uderzenie, a dwa drugie mimo, jakoby od niechcenia puszczaj�c; ju� z samego tego b�bnienia zna� by�o, �e zmowy b�d� nie byle jakie. Parobcy zacz�li kr�ci� g�owami. - Musia� Luka t�go �ap� wysmarowa� - zagada� jeden - kiedy tak sk�r� na b�bnie z dobrawoli psuje. - Abo to nie! - przy�wiadczy� inny. - Antek dzi� od pana pi�� rubli wzi��... - Na takie zmowy to ta i pi�� rubli niewielka obrada... Tera w�dka, tera harak, tera muzyka... Tymczasem Mary�ka, jakoby rozm�w tych nie s�ysz�c, nisko schylona nad �ele�niakiem kartofle naskrobane p�uka�a, bujnymi a drobnymi �zami m�c�c wod�. A� nagle, jak gdyby przypomniawszy co� sobie, �ele�niak na ziemi zostawi�a, a sama, jak sta�a, tak si� p�dem do stajen pu�ci�a. J�drek wsta�, wyjrza� za ni� i rzek�: - Oho, leci Mary�ka prosto do Antkowej stajni. Pewnikiem po sukman�. Ma ch�op szcz�cie, �e j� obl�k� na siebie, a lejbik ino na ko�ku zostawi�. Roze�mieli si� parobcy, dziewki dyplomatycznie milcza�y; ano, nie wiadomo, co jeszcze kogo spotka� kiedy� mo�e... Mary�ka istotnie polecia�a do stajni po Antkow� sukman�; w kwadrans wszak�e potem bez sukmany wr�ci�a nios�c w r�ku par� �wie�o podzelowanych, z wyczernionymi cholewami but�w, kt�re na skrzynk� swoj� z wielk� z�o�ci� cisn�wszy, siad�a przy nich i mocno p�aka� zacz�a. Wicher tymczasem �wiszcza� i j�cza�, jakby zawodz�c nad jej dol�, nad czarn�, nad sieroc�, a b�ben hucza� a hucza�, zag�uszaj�c nawet chwilami zawiej�. Jedz�cym zrobi�o si� czego� markotno: parobcy przycichli, dziewki zacz�y wzdycha�, s�ycha� tylko by�o brz�k �y�ek i chlipanie �uru. Wtem �pi�cy na kotlinie dzieciak mocniej sob� kiwn��, na bok si� obali� i uderzywszy g�ow� o porzucone na blasze drewka, z cicha, ochryp�ym od niedawnego krzyku g�osem piszcze� zacz��. Porwa�a si� Mary�ka ze skrzynki, ch�opaka w ramiona chwyci�a, po czym ca�uj�c i oblewaj�c �zami na ��ko go swoje ponios�a, r�g pierzyny odwin�a, dzieciaka pod ni� wsadzi�a i za�amawszy r�ce stan�a nad nim ko�ysz�c g�ow� �a�o�nie. Nagle rozplot�y si� jej r�ce, odwr�ci�a g�ow� i nads�uchiwa�a przez chwil� hucz�cego tu� przed chat� Sekur�w b�bna. - Mary�ka! - przem�wi� do niej Jeronim - a nie p�jdziesz to je��? Do cna ci kartofle og��biej�... - Co jej ta ju�, chudziaszkowi, po kartoflach - zagadn�a j�kliwie stara Kubina ze swojego k�ta. - Jej ta kartofle, chudziaszkowi, nie w g�owie... - Oj, Bo�e... Bo�e... - westchn�a wysoka Ulina wstaj�c z �awy i rzucaj�c �y�k� swoj� do mi�nika. Inne dziewki te� wzdycha� zacz�y. Mary�ka nie odpowiedzia�a, ale jak gdyby nag�� uderzona my�l�, chwyci�a spod ��ka worek i motyk�, obwi�za�a si� chustk� i zn�w z kuchni p�dem wybieg�a. Wiatr tylko �wisn�� za ni� uderzywszy drzwiami o od�wierek i zaraz nakry�a j� �nie�yca, w�r�d kt�rej wygl�da�a jak drobny punkt czarny, coraz bardziej zag��biaj�cy si� w szalon� zadymk�. - A wyjrzyj no, Witek - przem�wi� Jeronim - gdzie Mary�ka polecia�a? Obwiesi si� jeszcze dziewka i b�dzie... Witek prysn�� ze sto�ka jak iskra. Za Witkiem podni�s� si� J�drek, przeci�gn��, rzemienia na ko�uchu ma�o wiele rozpu�ci�, do skrzynki Mary�cynowej podszed� i wzi�wszy w r�k� owe Antkowe przyniesione ze stajni buty, pilnie je ogl�da�. - Ano - odezwa� si� po chwili - buty jak buty, wcale jeszcze niczego. Zel�wka nowa - tu stukn�� palcem o podeszw� - pi�� z�otych za ni� Antek da�, przyszwy ca�e, brat bratu, warte dziesi�� z�otych albo i wi�cej. - Poka� ino! - odezwa� si� drugi i zn�w buty ogl�da� zacz��. Kolejk� to posz�o. Ogl�dali parobcy, ogl�da�y dziewki i wszyscy zgodzili si� na to, �e Mary�ka mo�e za one buty dosta� cho�by i ca�e dwa ruble. Prawa jej do zabrania Antkowi i do sprzedania ich nikt nie zaprzecza� i nikt o nim nie w�tpi�. Musi przecie krzywdy swojej chocia� na tym patrze�. J�drek nawet swoje buciska s�om� wypchane zdj�� i owe Antkowe wzu�, pr�buj�c, czy dobre. Wtem wpad� Witek, drzwiami hukn�� i k��b pary z g�by pu�ciwszy zawy� jak wilczak w kniei. - Huuu!... A huuu!... A tu� za nim �nie�ycy s�up i przera�liwy �wist w�ciek�ej wichury. - No i co? - zagadn�� Jeronim. - A to polecia�a za stodo�� - recytowa� cienkim g�osem Witek - pro�ciu�ko do Antkowych kartofli! i rozwala kopczyk. - Psssia!... - sykn�� trzasn�wszy w palce J�drek, kt�ry ju� buty by� zzu� i na skrzynk� je na powr�t zani�s�. - A to ci komedia! - roze�mia�a si� Marcyna. Zawt�rowa�a jej chichotem Ba�ka. Rzecz zaczyna�a by� powa�n�, parobcy spochmurnieli. W twarzach ich wida� by�o g��boki namys�: czy rozwaleniu Antkowego kopczyka zapobiec, czy te� da� pok�j. G�owami kr�cili, jeden na drugiego pogl�da�, a �y�ki coraz wolniej zanurza�y si� w misce. - No, no! - dawa�o si� s�ysze� od czasu do czasu - no, no! Wreszcie podni�s� si� Jeronim, �y�k� na st� cisn�� i machn�wszy r�k� rzek�: - A niech ta! A gdy ku niemu podnios�y si� g�owy parobk�w, tak m�wi� dalej: - Zawsze� to ta �atwiej ch�opu na trzech morgach i o dwojgu bydl�t, cho�by mu te� i kartofli do sadzonki kupi� przysz�o, ni� takiej to mizerocie z dzieciakiem u sp�dnicy i z drugim za pasem. Co prawda, to nie grzech. Zawsze� to sierocka krzywda. Bierze Antek bogaczk�, niech�e si� i ta chudoba czymnieb�d� zasili. Chwil� po tej przemowie trwa�o milczenie. Parobcy pootwierawszy g�by wa�yli sobie w my�li Jeronimowe s�owa, jak tam kt�rego by�o rozumienie, dziewki zn�w wzdycha� zacz�y. Jeden tylko J�drek, kt�ry zawsze w opozycji stawa�, przymru�y� filuternie siwe oczy i rzek�: - Jeronim rajcuje, bo sam za G�rczyn�, nie za dziewuchami patrzy, a G�rczyn�, wiadome rzeczy, cho�by i co, to kartofli nie we�mie, jeszcze pr�dzej so�tysowych dosypie... Sp�on�� na twarzy czarniawy Jeronim, ale �e ch�op by� nade wszystko roztropny, wi�c splun�� tylko szeroko, a nacisn�wszy czapk� na uszy, z wolna z kuchni wyszed�. Za nim wysun�li si� inni. Tymczasem Mary�ka, do kopczyka Antkowego dopad�szy, zacz�a z niego �nieg motyk� odgrzebywa�, dobieraj�c si� mozolnie do zamarzni�tej ziemi. Ci�ka to by�a praca. Zadymka w same oczy miot�a, mr�z cia�o przejmowa� i dr�twi�, wichura ledwo usta� na nogach dawa�a. W powietrzu le�a�a ta ciemno�� bia�awa, do g�stej mg�y podobna, kt�rej mniej jeszcze dojrze� pozwala ni�eli noc czarna. Jak szerokie i dalekie pole, od Piotrowa, od Kobylnik, od Biernacic, porywa�y si� z ziemi �nie�yste tumany i z wizgiem p�dzi�y przed siebie. Trudno by�o oddycha�, trudno oczy w tej zamieci otworzy�. Za stodo�� nawet, gdzie kopczyk sta�, miot�o tak prawie, jak i na gola�ni. Co jeden tuman przelecia�, to ju� drugi, wyj�c, s�up sypkiego �niegu kr�ci�; nie mo�na by�o zgo�a pomiarkowa�, z kt�rej strony wi�kszy impet idzie, tak szeroko polem rwa�o, to umiataj�c je po g�rkach do czysta, to sypi�c �nie�n� �awic�, a od boru taki trzask szed� i taki �omot straszny, jakby si� tam wszystko het precz wali�o. Za�zawione oczy dziewczyny obesz�y u rz�s�w szronem, para przy nozdrzach jej marz�a, py� �nie�ny, wichrem niesiony, d�awi� j� i dusi�. Nie zwa�a�a na to, ale zarzuciwszy worek na g�ow�, z wielk� si�� rozbija� zacz�a zamarz�a ziemi�. Nogi jej dygota�y, zgrabia�e r�ce ledwo mog�y utrzyma� motyk�, kt�rej g�uchym uderzeniom odpowiada� z drugiego ko�ca wsi hucz�cy na zmowach Antka z Sekurzank� b�ben. Ten b�ben dwoi� jej si�y. P�ki go s�ycha� by�o, poty w ziemi� bi�a z wielkiej mocy, gdy umilkn��, podnosi�a g�ow� nas�uchuj�c. Dysza�a wtedy ci�ko, na czole jej wyst�powa�y g��bokie, pod�u�ne bruzdy, w�skie wargi zaciska�y si� bolesnym kurczem, a szczup�a, �niada twarz przybiera�a wyraz twardy i srogi. Czu�a te� wtedy Mary�ka, �e j� mr�z ogra�a i za piersi chwyta, a �nie�yca po go�ych nogach jakby drobnym �wirem siecze, z okrutnym nios�c si� zap�dem. Odwali�a nareszcie pierwsz� bry�� zamarzni�tej ziemi i poczu�a jednocze�nie, �e jej krew spod paznokci trys�a. W tej samej wszak�e chwili b�ben zahucza� ra�no, a dziewczyna raz tylko j�kn�wszy, z now� si�� motyk� w kopiec uderza� zacz�a. Trzeba by�o otw�r rozprzestrzeni� tak, aby w nim stan�� i obr�ci� si� by�o mo�na. Sz�o to jak z kamienia. Nogi tak jej z zimna srogiego zdr�twia�y, �e musia�a przysi��� na nich, aby odesz�y cokolwiek. Chwilami zdawa�o jej si�, �e kopie wielk� mogi�� na siebie, na Antka, na Jantosia i ha ono niewini�tko nie urodzone jeszcze... Huk b�bna wydawa� si� jej wtedy jako bicie dalekich dzwon�w, a zap�d i j�ki wichury jako organ w ko�ciele graj�cy. I nagle chwyta�a j� niewstrzymana �a�o��, a z oczu sypa�y si� �zy bujne i drobne, przemagaj�c gor�co�ci� swoj� owo straszne zimno, kt�re je dopiero w�wczas �cina�o lodem, kiedy si� ju� z jej pa�aj�cej twarzy stoczy�y. Wpr�dce jednak wybucha�a w niej okrutna zawzi�to��, a pos�pny ogie� �zy owe w oczach jej wysusza�. Po godzinie takiej pracy, od kt�rej pot siedmioraki wyst�pi� i obmarza� na plecach jej i na czole, a motyka w r�kach si� zagrza�a, wynios�a Mary�ka z Antkowego kopczyka pierwszy worek kartofli i we dwoje pod ci�arem jego zgi�ta posz�a je wysypa� do ma�ej kom�rki przy czeladnej kuchni, gdzie stara Kubina sypia�a i gdzie sta�y magle. Wysypawszy w k�cik, otar�a zastyg�y pot z czo�a i szcz�kaj�c z�bami pobieg�a po drugi worek. Nie mog�a na raz wzi�� wi�cej, jak p� korca, i to z wielkim trudem; p�korcze owo nagarnia�a w worek r�koma, w kt�rych coraz dotkliwszy b�l czu�a. Kiedy ju� worek by� pe�ny, przyci�ga�a go na brzeg jamy, siada�a w �niegu poni�ej i w ten spos�b zadawa�a sobie brzemi� owo na plecy; zanim si� jednak podnios�a pod tym ci�arem i stan�a na chwiej�cych si� nogach, czu�a, jak jej w krzy�ach co� trzeszczy i jak wszystkie ko�ci w niej chrupoc�. Czasem j�kn�a kr�tko, czasem usta tylko do j�ku otwar�a, a nie wyda�a g�osu. Wicher za ni� j�cza�, wicher za ni� po ziemi si� tarza� i bi� sob� o trzeszcz�ce w�g�y stodo�y... Zmordowany b�bnieniem Luka kilka ju� razy odpoczywa�, taneczna ochota wzbiera�a si� i opada�a w chacie u Sekur�w, a Mary�ka z rosn�c� zawzi�to�ci� kartofle z Antkowego kopczyka nosi�a. W kopczyku by�o mo�e dziesi��, mo�e dwana�cie korcy - dobra skrzynia. Wiedzia�a o tym, bo sama je Antkowi sypa� w do�ek pomaga�a. Zatrwo�y�o te� to j� wielce, �e przy dziesi�tym co� worku krew jej si� nosem rzuci�a, a w oczach stan�y mroczki. To� to by�a ledwo po�owa roboty. Jak sz�a z workiem, tak pod g�rk� przysiad�a i �niegiem krew tamowa�a, po czym podychawszy ma�o wiele zebra�a si� i d�wign�a. Ale ju� jej by�o niesporo. Nogi w kolanach same si� gi�y, r�ce w ramionach mdla�y, z krzy�a ku l�d�wiom b�l okrutny szed�, jakby j� kto na p� przetr�ci�. Z nast�pnym workiem ju� dwa razy przysiada� i odpoczywa� musia�a. �ci�te jej z�by coraz cz�ciej przepuszcza�y kr�tkie, urwane siekni�cie. Zimny pot przylepia� jej na skroniach w�osy, w uszach szumia�o jak pod m�y�skim ko�em. Zwietrzy� j� pies od Stasiak�w i z wielkim ujadaniem za stodo�� przylecia�. Pies by� z�y i Mary�ka zwykle go si� ba�a. Teraz jednak, nic na ujadanie ono nie dbaj�c, robi�a swoje, a pies tako� nie wytrwa� d�ugo i kilka razy okr�ciwszy si� na onej strasznej .zawiei, ogon pod si� wzi�� i stuliwszy uszy, skoml�c ku cha�upie Stasiaka odbieg�. Worek, kt�ry teraz Mary�ka nagarn�a, wyda� jej si� nade wszystko ci�ki. Postawi�a go tedy na powr�t i usypa�a nieco kartofli, z p� �wiartki mo�e, po czym j�kn�wszy d�wign�a i posz�a. W p� drogi wszak�e taka j� obesz�a niemoc, �e go postawi� musia�a i za czupryn� chwyciwszy, po �niegu do kom�rki przyci�gn�a. Wr�ciwszy do kopczyka nasypa�a ju� tylko �wiartk� mo�e, ale i od tego zamroczy�o j� tak, �e si� ledwo, motyk� podpieraj�c, do kom�rki dowlok�a. W tej chwili w�a�nie Stach, fornal, ze zm�w Antkowych wcze�niej do koni wracaj�cy, na ca�e gard�o, podw�rzem id�c, �piewa�: A we-� mnie Wo-jtek za �on�, Da ci matu-sia pierzono, Pierzono puchowe, Sto z�otych gotowe, Malowan� skrzy-ni� I �liczn� dziewczy-n�! Stan�a w progu Mary�ka pod ci�arem swoim o d�wierek oparta, i chwil� s�ucha�a jakby nieprzytomna. Za czym cisn�wszy worek i motyk� na spor� ju� kupk� usypanych przy maglach kartofli, rzuci�a si� na ni� z za�amanymi r�kami i wielkim g�osem rykn�a: - Antek!... m�j Antek!... m�j Antek!... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W kilka miesi�cy co� potem - Mary�ka ju� dawno nie s�u�y�a we dworze - dowiedzia�am si�, �e le�y ona chora na tyfus u matki swojej, starej J�drzejki, kt�ra na komornym w cha�upie Stasiak�w siedzia�a. Kiedym do izby wesz�a, us�ysza�am p�acz dziecka i stukot biegun�w kolebki. Kolebka, z paru deszczu�ek n�dznie sklecona, ustawiona by�a tu� przy ��ku, na kt�rym le�a�a Mary�ka. Na brze�ku kolebki siedzia� "Janto�" w r�wnie brudnej, jak dawniej, tylko nieco kr�tszej koszulinie i odbijaj�c si� bos� pi�t� od ceglanej pod�ogi ko�ysa� dziecko piszcz�c monotonnym g�osem: - Aaa-a!... Aaa-a!... W ca�ej izbie zna� by�o wielk� bied�. Mary�ka odwr�ci�a g�ow� od �ciany. Twarz mia�a zapad��, oczy gor�czk� b�yszcz�ce, ciemne rumie�ce na wychud�ych policzkach. Patrzy�a wzrokiem zm�conym, ale by�a przytomn�. - I c� ty, Marysia? Chorujesz? - zapyta�am zbli�aj�c si� do ��ka. Pr�bowa�a unie�� si� i przem�wi�, ale nie mog�a; g�owa jej opad�a, usta poruszy�y si� bez g�osu, po rozpalonej twarzy nag�a blado�� przesz�a i dwie �zy grube potoczy�y si� spod spuszczonych rz�s. - A to� - odezwa�a si� stara J�drzejka - do cna wsk�rania dziewczysko nie ma. Ona to niby i nie taka chora, ino �e nijakiej w niej mocy. A sk�d ma by� moc! Albo to zje co godnego, albo i wypije? Kapk� ta tego mleka, co go od Stasieczki uprosz�, i tyla! Abo to cz�owiek ma co czym przy takiej chorobie pocz��? Mia�a poduszk�, przeda�a, worek ino tera pod g�ow� podtyka; we�ny sobie na we�niak narz�dzi�a, te� my j� prz�d�c musieli, �eby cho� na ten chlebaszek grosz by�, bo� to cz�owiek gruntu nie ma, swego ziarnka nie u�wiadczy... Mielimy dwie kury, ponios�am do karczmy, bo raili, co dobrze w�dk� t�ust� pi�... Cz�owiek by spod ziemi ten grosz wykopa�, �eby ino m�g�... Podpar�a wysch�� r�k� brod� i zacz�a wzdycha�; spod spuszczonych rz�s�w Mary�ki zn�w dwie wielkie, jasne �zy wybieg�y i stoczy�y si� na jej pier� zapad��. Stoj�c tu� przy chorej i s�uchaj�c wzdychania J�drzejki podnios�am oczy na �cian�. Na �cianie, tu� nad ��kiem, pomi�dzy �wi�tymi obrazami, tylko poni�ej nieco, wisia�y na gwo�dziu nowo podzelowane, z wyczernionymi cholewami, troch� tylko kurzem przysute, nie sprzedane Antkowe buty. KONIEC KSI��KI