8439
Szczegóły |
Tytuł |
8439 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8439 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8439 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8439 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Konopnicka
Ksawery
Nie mog� powiedzie�, �eby by� idiot�, ale zawsze mniej znacznie mia� rozumu,
ni� go ludzie na wsi miewa� zwykli.
Co wi�ksza, rozum ten by� ca�kiem innego gatunku. Mo�e gorszego, mo�e
lepszego, trudno to powiedzie�, to pewna, �e nie mia� z niego wielkiej
pomocy ni pociechy w �yciu.
Umia� na przyk�ad czyta�, i to nie tylko na elementarzu, ale tak�e na
ewangeliczce i �ywotach �wi�tych, rozumia� pisane, ministrantur� z ko�ca w
koniec zna� tak, �e cho� o p�nocku, cho� z zamkni�tymi oczami wiedzia�,
gdzie stoi amen, a gdzie co innego; pie�ni wszystkie od roratowych a� do
wielkanocnych z pami�ci potrafi�, a jak si� do kropid�a, przy�o�y�, to taki
mia� sztrych, jak by si� na organist� rodzi�.
Ale nie umia� ani ora�, ani sia�, ani kosi�, ani grabi�; nie umia� nawet w
gar�� plun�� i wide� si� albo �opaty j��, a gdyby mu tak do m�ocki z cepem
stan�� przysz�o mo�e by i tego nie wiedzia�, co dzier�ak a co bijak.
Szczeg�lniej te� nie mia� �adnej sk�adno�ci do koni a kiedy raz �ydowi
szkap� zaprz�g�, to ch�opaki na ziemi� od �miechu si� pok�ad�y, bo si�
dziesi�� raz naszelnik�w chwyta�, nim je przypi��, a chom�to jak siod�o
osadzi�. Wszelako nie ka�da robota obc� mu by�a.
Drew na�upa�, kartofli naskroba�, pierze drze�, prz��� na k�ku albo i na
wrzecionie umia� tak, jak ma�o kt�ra baba potrafi, a kiedy ze skopkiem pod
krow� siad�, to tak mu to sk�adnie sz�o, �e nawet dworskie d�jki w k�t mog�y
i�� przed nim...
Wszystkiego tego wyuczy� si� w ci�gu trzydziestu paru lat �ywota swego,
przez kt�ry to czas, od kiedy si� na nogi podni�s�, proboszczowi dobytek
pasa�; najpierw g�si - jeszcze za �ycia ksi�dza kanonika Rzepki, �wie� Panie
jego duszy, kt�ry go sierot� przygarn�� - potem �winie, potem krowy, potem
wszystko razem ju� za "jegomo�ci".
Nieraz on co prawda prosi�, �eby go jegomo�� do innej roboty da�, ale cho�
odmowy nie dozna�, zawsze si� to przecie� odk�ada�o a� do czasu, kiedy do
lat dojdzie. Miarkowa� ci o.n, �e lata ju� ma i dawno, ale papieru na to nie
by�o. Siaki taki mia� metryk�, jedni z matki, inni i obojga rodzic�w, a on
nic.
Jegomo�� m�wi�, �e w ksi�gach nic o nim nie stoi, bo si� w Krakowie rodzi�.
Po co on si� w Krakowie rodzi�, nigdy jako� tego pomiarkowa� nie m�g�.
Wszyscy inni rodzili si� w Podd�bicach, to w D�biu, to w Spendoszynie, to w
Krepie, to w Niewieszu, a on, patrzajcie� moi ludzie, nigdzie, tylko w
Krakowie! Jak stan�� nieraz na polu, to i godzin� sta� i w g�ow� si� drapa�,
i medytowa�, i nic wymedytowa� nie m�g�. �niwo sz�o za �niwem, kopanie za
kopaniem, ci, co z nim ra'zem g�si pasali, po�enili si�, mieli dzieci,
gospodarstwa, jeden si� ju� nawet wyrostka dochowa�, a on lat jak nie mia�,
tak nie mia�.
Latem nosi� Ksawery p��cienny cha�at, kt�ry dawniej jegomo�ci w drogach od
kurzu s�ugiwa�, tudzie� p��cienne szarawary, wysoko pozawijane ponad
kostkami n�g bosych, odrapanych i czarnych jak ta �wi�ta ziemia. Nosi� tak�e
i koszul�, ale �e jedn� tylko mia� i sam j� sobie po rowach przepiera�
musia�, rzadko wi�c by�a ch�doga.
W zimie przybywa�a na to stara we�niana chusta, kt�r� si� obwi�zywa�, jako
baby czyni�, na krzy� przez piersi i za siebie popod pachy, tudzie�
niebieski, wyp�owia�y, po proboszczu dodzierany szalik, kt�rym os�ania�
g�ow� i uszy, wi���c go sobie pod brod�. Czapki nie u�ywa� prawie, a je�li
j� kiedy mia�, to w r�ku nosi�, "bo wsz�dzie nade �wiatem je niebo i Pan B�g
przenaj�wi�tszy". W najt�sze mrozy okr�ca� s�om� zsinia�e i poranione nogi
i wdziewa� na to stare koszlawe trzewiki, kt�re mu podarowa�a "pani
gospodyni", skoro ju� na nie przysz�y ostatnie termina.
Nic bardziej rozrzewniaj�cego, jak okoliczno�ci, w�r�d kt�rych otrzymywa�
kolejno te r�ne cz�ci swojej garderoby. Kiedy, na przyk�ad, dosta� cha�at,
sp�aka� si� jak b�br, tyle mu pi�knych rzeczy nagada� jegomo��, jak to �w
cha�at przez tyle a tyle lat sukni� duchown� okrywa�, jako powinien i nadal
zosta� szat� niewinno�ci, jak Pan B�g najwy�szy lilie polne przyodziewa, i�
wygl�daj� wspanialej ni� kr�l Salomon w ca�ej swojej ozdobie...
S�uchaj�c Ksawery od p�aczu utuli� si� nie m�g�, r�ce i nogi jego.mo�ci
uca�owa�, cha�at, prze�egnawszy si�, obl�k� z nabo�e�stwem i rzemieniem si�,
i� do jegomo�cinej tuszy daleko mu by�o, podpasa�, po czym wystruga� sobie
zakrzywion� u g�ry berlic�, z kory j� do bia�o�ci obra� i tak po r�ysku za
dobytkiem jegomo�cinym chodzi�, oczy do nieba podnosz�c, a za dobrodzieja
si� modl�c. Tego tylko �a�owa�, �e jegomo�� "owieczk�w" nie trzyma, boby je
sobie pi�knie po polu pasa�, jako ten "Bonus Pastor", co w zakrystii wisi, a
tak musi nieraz po�y na rzemie� zak�ada� i ugania� si� za �winiami, co w
kartofle burmistrzowskie le��.
Przy otrzymaniu szarawar�w zn�w by�a przemowa. Jegomo�� powiada� o �cie�kach
pa�skich, jako je prostowa� trzeba, o dwunastu pokoleniach wzbudzonych z
l�d�wi Abrahamowych, i o r�nych jeszcze rzeczach, kt�rych Ksawery, co
prawda, nie rozumia� dobrze, ale kt�re go niemniej do g��bi wzrusza�y.
Najpami�tniejszym wszak�e by�o otrzymanie szalika. Jegomo�� wr�ci� wtedy z
odpustu, wes� by�, samowar na st� dawa� kaza�, a zobaczywszy Ksawerego,
zawo�a� go do siebie, po ramieniu poklepa�, herbaty mu szklank� nala� i
pyta:
- I c�, panie Wilewski?
Ksawery usta otworzy� i patrzy: do niego czy nie do niego?
A jegomo�� znowu:
- I c�, panie Wilewski?
I a� si� za boki bierze i �mieje patrz�c na onego nieboraka, co przed nim
zafrasowany stoi.
Ksawery szerzej jeszcze usta otworzy� i wytrzeszczy� oczy.
"Ano - my�li sobie - wolno ksi�dzu jako ksi�dzu."
A� tu jegomo�� nagle �mia� si� przesta�, r�k� jak na kazaniu wyci�gn�� i
rzecze:
- Pami�taj, �e pokora niebiosa przebija. Ty sobie u mnie �winie pa�, a co
szlachcic jeste�, to szlachcic.
To swoj� drog�, a to swoj� drog�. Tylko ja twoj� metryk� z Krakowa dob�d�...
Ksawery na to w p�acz i buch ksi�dzu do n�g jak d�ugi. Jezu mi�osierny!
"Metryk�" b�dzie mia� jako i drudzy...
A ksi�dz7
- Jeszcze ty mnie nie tak b�dziesz dzi�kowa�, tylko czas przyjdzie.
Cz�owiekiem ci� zrobi� albo i zakrystianem, bo z Onufra kulfon, tylko do lat
dojdziesz. A teraz masz!
�ci�gn�� ze szyi niebieski w��czkowy szalik, co go od ch�od�w wieczornych w
drogi bra�, i Ksaweremu go odda�.
A gdy ten. p�acz�c stopy mu ca�owa�: - A wiesz ty, b�a�nie - rzek� - �e
�wi�ty Marcin po�ow� p�aszcza odkroi� i da� ubogiemu? Nie wiesz? To� kiep! A
ja ci powiadam, �e kto ubogim daje, to Bogu po�ycza. I to ci powiadam, �e
wi�ksza rado�� w niebie... Nie, nie to! No, jak tam by�o, tak by�o, na,
masz!
Ksawery nie �mia� szalika wzi��, a� sam jegomo�� zawiesi� go na nim jak
stu�� i rozrzewniwszy si� za g�ow� go obj�� i do piersi przycisn��, i� to z
natury lito�ciw by� na wszelakie chuderlactwo w swojej parafii.
Ksawery szlocha� g�o�no.
- No, no! - rzek� jegomo��. - B�d� cicho, nie p�acz! Wszyscy�my dzieci
jednego Ojca, a ty mi �winie tak pa�, �eby w szkod� nie laz�y.
D�ugo, bardzo d�ugo wspomina� sobie t� rozmow� Ksawery, a najbardziej go
zastanawia�o to, �e go ksi�dz szlachcicem czyni� i z szlachecka jako�
przezwa�, kiedy on jako �ywo �adnego przezwiska nie mia�.
A co i raz to mu si� zdawa�o, �e ju� gdzie� to przezwisko s�ysza�. Bodaj,
czy nie tak wo�aj� na "pani�". Pani jest wdow�, mieszka tu� przy ko�ciele i
pilnie Panu Bogu s�u�y. Ona to obdarowa�a Ksawerego ow� star� chustk�, kt�ra
go od zmarzni�cia chroni. Ksawery pami�ta j�, od kiedy "g�sie" pasa�. Tylko
�e wtedy wy�sza by�a, prostsza i w�osy mia�a nie takie jak dzi� bia�e. Pani
Ksawerego nie lubi; kiedy go spotka na drodze, to si� odwraca i idzie w inn�
stron�. Ale chustk� r�wno mu da�a, niech jej to B�g najwy�szy odp�aci!
Tak przeszed� rok, przeszed� drugi rok i nic. Jegomo�� jakby nie pami�ta�,
co w ganku m�wi�, o Krakowie nie wspomni, na niego te� inaczej nie wo�a,
tylko jak zwykle "gamoniu" albo jak tam wypadnie. A on tymczasem "metryki"
jak nie mia�, tak nie mia�.
A� te� kiedy mrozy �cisn�y tak, �e dech s�upem szed�, pu�ci� si� jegomo�cia
w same Trzy Kr�le i na poczt� w miasteczku do noszenia list�w przysta�, �eby
sobie na ko�uch zarobi�.
Wtedy to pozna�am go jako�...
Dziwne wra�enie robi� ten biegn�cy przez pola w�r�d zamieci cz�owiek, z
g�ow� obwi�zan� sp�owia�ym szmalem, z nogami owini�tymi s�om�, w
przewi�zanym chustk� cha�acie p��ciennym, kt�rego po�y rozwiewa� wiatr
mro�ny, ukazuj�c wy�a��ce z dziur kolana sine. Z boku wisia�a na nim
p��cienna torba, a cienkie, d�ugie ramiona zdawa�y si� go unosi� nad ziemi�,
puszczone w ruch jak skrzyd�a. Pomimo wielkiego po�piechu, z jakim wykonywa�
swoje poselstwa, zatrzymywa� si� przed ka�dym krzy�em, kl�ka� na �niegu lub
na grudzie go�ej, a w�skie, zbiela�e jego wargi porusza�y si� szeptem
modlitw i pacierzy.
Do nas �ci�ga� zwykle na noc, wiedzia�, �e dostanie kolacj� i k�t do spania
w stajni lub w oborze. Gdy przyszed�, czelad�, siedz�c przy misie, wybucha�a
�miechem i drwinkami.
- A c� to "Sawery" tak po cichu zajecha�, �e�my nie s�yszeli? Kiepskiego
foczpana* Sawery ma, co nawet ognia z paku� da� nie umie. �eby my byli
wiedzieli, toby my byli cho� turowej pieczeni narz�dzili, prawda, Mary�ka? A
tak barszcz ino i kartofle, jeszcze z nich kucharka wszystkie skwarki
wyjad�a...
A inni:
- C� tam Sawery ustrzeli� ze swego kija, co tak torba sterczy?
- Cichojta, nie gadajta, bo Sawery pieni�dze niesie, co b�dzie Biernacice
kupa�...
A on tymczasem jak u proga stan�� i "pochwalony" rzek�, tak tylko dysza� od
onego biegu i ciep�e powietrze ustami chwyta�. U�miecha� si� wszelako
kiwaj�c g�ow� i powtarzaj�c:
- Aha! Aha!... Chwa�a Bogu! - i� to by� zwyk�y jego przyst�p do rozmowy.
Potem dopiero zaczyna� dr�e� ca�ym swoim n�dznym cia�em i przysuwa� si� do
komina nie�mia�o, kurcz�c swoje d�ugie, s�om� owini�te nogi, kiedy mu za�
Mary�ka w zgrabia�e i trz�s�ce si� r�ce nasypa�a goj�cych kartofli,
przyciska� je do piersi i d�ugo tak trzyma� dla rozgrzania si�, a �y�ki z
barszczem do g�by donie�� nie m�g�, tak dygota� ca�y.
Gdy m�wi�, zaj�kiwa� si� i u�miecha�, pokazuj�c ��te, rzadko osadzone z�by.
Zaj�kiwanie owo pochodzi�o st�d, �e nie nawyk� by� z lud�mi gada�, tylko ze
;ob�, ot zwyczajnie, w polu, za byd�em. Czego si� za� u�miecha�, wie to
chyba sam Pan Jezus z nieba, bo niedola to by�a ci�ka i �ywot bez
wszelakiej rozkoszy.
Cho� to i ten u�miech jego te� by� osobliwy...
Poka�e, bywa�o, wielkie, ��te z�by, a twarz ca�a jakoby struchla�a, po
czole jakby kto bron� przejecha�, takie bruzdy na nim, a w oczach tak m�tno,
jako w tych do�kach, co po deszczu na drodze stoj�!
W po�owie co� lutego dola jego poprawi�a si� nieco, obsiad� bowiem pust�
izb� na czworaku i pilnowa� ch�opskich dzieci. By�a to jakby ochronka
zimowa, gdzie si� schodzi�o ze dwadzie�cioro mniejszego i wi�kszego
drobiazgu. Jedne dar�y pierze, drugie skuba�y szarpie, a Ksawery opowiada�
im bajki, �piewa� pie�ni, ciekawszym pokazywa� na elementarzu. Byli tacy,
t�rych tej pierwszej zaraz zimy na bas, b�k - jak m�wi� - wypromowa�.
A gdy zapachnia�a wiosna i pierwsze si� trawy pu�ci�y, a uczni�w i uczennic
ubywa� zacz�o, wdziewa� Ksawery sw�j cha�at, podpasywa� si� rzemieniem,
zawija� szarawary, torb� przez plecy przewiesza� i z listami biega�.
Pami�tam jeden taki wiecz�r, kiedy si� wybra� od nas z zimowej sadyby. By�
to Wielki Pi�tek. Wielkanoc przypad�a wczesna, ciep�y wiatr poci�ga� z
po�udnia, czajki bi�y si� nad b�otami za kowalowym �ugiem, od lasu s�ycha�
by�o pohukiwanie b�ka. Wieczorem, kiedy gor�ce przygotowania do �wi�conego
och�od�y nieco, wysz�am na drog� w pole. Cisza by�a wielka, szeroka, zorze
zachodnie gas�y, a na wschodzie podnosi�a si� pe�nia wiosenna, z�ota zrazu i
ogromna, potem coraz srebrzystsza i mniejsza.
Z daleka, z go�ci�ca, dolatywa� turkot bryczek i klekotanie w�zk�w
ch�opskich, tocz�cych si� do miasteczka "na groby". Kiedy turkot dobiega� do
Murowa�ca, wypada�y psy karczmarskie oszczekuj�c je zajadle i zn�w wszystko
cich�o, wiatrak nawet sta� nieruchomy na piaszczystym wzg�rzu. Tylko modre,
wiosenne �uki, lec�ce z wielkim zap�dem w ostatni skraj zachodniej �uny,
przecina�y furcz�c powietrze, w kt�rym tu i �wdzie majaczy�y lekkie, z
�wie�o zoranej ziemi opary, zbijaj�c si� w tuman nad ��k�. Wtedy zobaczy�am
spiesznie, na prze�aj przez pastewnik id�cego cz�owieka, kt�ry pod krzy�em
przydro�nym kl�kn��, ziemi� uca�owa� i podni�s�szy obie r�ce modli� si�
zacz��. Podszed�szy bli�ej, zobaczy�am, �e jest to Ksawery, ju� przybrany w
swoje letnie "ornaty", jak je nazywa�, z torb� przez plecy i z ow�
zakrzywion� berlic� tu� obok le��c�. Bose jego pi�ty stercza�y za nim w
smudze miesi�cznej jasno�ci, podobne do tych stygmatyzowanych st�p, kt�re
widzimy w o�tarzach, rozwiany cha�at szeroko okry� czarn� jeszcze ziemi�, w
ty� przechylona, szczeciniastym ��tawym w�osem pokryta g�owa zdawa�a si�
b�yszcze� z�otym kr�giem, a szeroka, nieruchoma twarz jego by�a �wiat�em
srebrzystym zalana.
N�darz ten, ten �mieszny, idiotycznie u�miechaj�cy si� do ludzi cz�owiek
wygl�da� jak �wi�ty w zachwyceniu.
Zaraz zacz�� �piewa�. G�os mu si� trz�s�, g�owa chwia�a, �zy spada�y jak
iskry po twarzy. By�a to owa pie�� stara, znana: Jezu Chryste, Panie
mi�y,
Baranku bardzo cierpliwy.
�piew ten mia� w sobie co� dziwnie przejmuj�cego. Zdawa�o si�, �e to on
w�a�nie, ten bezrodny i bezdomny sierota, kt�ry prac� �ycia ca�ego nie tylko
do ciep�ej szmaty na grzbiecie, ale nawet "do lat" doj�� nie m�g�, a
przecie� nigdy si� nie skar�y�, �e to on sam jest: barankiem bardzo
cierpliwym...
Nast�pnej zimy Ksawery nie przyszed� obsi��� swojej izby w czworaku. Z
listami nie przychodzi� tak�e. Zaniepokoi�o nas to zrazu, m�wili�my o nim,
a� potem wyszed� wszystkim z my�li i z pami�ci.
Dopiero na samo podwio�nie, grzej�c si� na m�odym s�o�cu przed domem,
zobaczy�am, jak szed� od miasteczka. Gdyby nie to, �e id�c przez pole g�ow�
mia� odkryt�, a czapk� w r�ku, nie by�abym go nigdy pozna�a, tak by�
zewn�trznie zmieniony. Przede wszystkim mia� na sobie ciep�e palto, takie�
spodnie, grube, wysokie buty i niebieski fonta� wychodz�cy spod ko�nierza
czystej, do�� cienkiej koszuli. Struchla�a twarz jego nabra�a zdrowszej
cery, oczy tylko nie straci�y tego wyrazu przera�enia i martwoty, jaki im
by� w�a�ciwy.
Dziwi�am si� w duchu tej zmianie, kiedy Ksawery przyst�piwszy do �awki
przem�wi� "pochwalony" i poca�owa� moj� sukni�, jak to mia� we zwyczaju.
- Aha... Aha... Chwa�a Bogu... - odezwa� si� patrz�c na mnie z tym samym co
dawniej idiotyczno-bolesnym u�miechem, rozszerzaj�cym usta jego od ucha do
ucha.
- A! Ksawery! - rzek�am okazuj�c mu przyjemne zdziwienie.
- Ksawery Wilewski... - podpowiedzia�, kiwaj�c si� �miesznie przede mn�, co
mia�o zapewne uk�on szlachecki oznacza�. - Aha, Wilewski, aha...
I zbli�ywszy si� do mojej twarzy:
- Chwa�a Bogu - szepta�. - Matk� mi Pan Jezus da�...
- Co? Jak?
- Aha... Aha... Ta pani, pani Wilewska, szlachcianka, obywatelka... Ale �e
by�a wtedy wdow�, aha, i dlatego si� w Krakowie rodzi�em... Chwa�a Bogu...
Z�o�y� r�ce i oczy wzni�s� do nieba dzi�kuj�c za swoje urodzenie jakby za
dar najwy�szy.
- I jak�e si� Ksawery dowiedzia�?
- Aha... Zachorowa�a, na �mier� zachorowa�a... wo�aj� mnie do niej. A ju� j�
jegomo�� spowiada�. Tak id� - chwa�a Bogu - a ona: "Synu, Ksawery, daruj!" -
Tak ja patrz�, nie wiem, co robi�... Tak ona zn�w: "Synu, Ksawery, daruj!" -
Tak ja w p�acz.
Tak mnie jegomo�� w kark, a ja jej do n�g. Tak zn�w jegomo�� r�k� jej bierze
i na g�owie mojej k�adzie. A taka letka by�a ta r�ka jak pi�rko, a tak mi
zaci�y�a na g�owie jak o��w... A pani tylko dyszy, a� w piersiach jej gra,
a bledziuchna taka jak ten op�atek, a gromnica, co j� jegomo�� trzyma�,
tylko chwir, chwir na obie strony, �e si� tak ju� dusza do wyj�cia t�uk�a...
Przesta� i westchn�� g��boko, tym westchnieniem, z jakim lud o rzeczach
nadziemskich zwyk� m�wi�.
- Tak jegomo��: "Pani Wilewska! B�g widzi, wieczno�� czeka." ...Tak pani na
to... niby matka...
"Otw�rzcie drzwi, zawo�ajcie ludzi."
A ju� zachrzypia�a.
Tak jegomo�� drzwi roztworzy� i m�wi:
"Dignum et iustum est..." - Co w ministranturze tak samo stoi... Jak drzwi
roztworzy�, tak si� zaraz nar�d zacz�� wali�, nawali�o si� narodu pe�na
stancja...
Tak pani si� na poduszki kaza�a podnie�� i m�wi:
"Przebaczcie mi, chrze�cija�skie dusze, krzywd� tego oto syna mojego,
Ksawerego, kt�rego w bole�ciach zrodzi�am. Co wyznaj� tu przed wami, bo si�
dusza moja s�du Boskiego l�ka. A to wam wyznaj� po spowiedzi �wi�tej, w
godzin� �mierci mojej i b�ogos�awi� tego syna mego i wszystko, co mam, jemu
zostawuj�. A niech mi to przebaczy Pan B�g mi�osierny, �em temu sierocie
poniewiera� si� da�a w ci�kiej n�dzy przez ca�y wiek jego i przez wszystkie
lata jego, amen."
Przesta� Ksawery i przez chwil� pacierz szepta�, po czym tak m�wi�:
- Tak zaraz mi�dzy narodem p�acz buchn��, pokl�kali wszyscy, a jegomo�� do
nich:
"Przyjmuj� to zeznanie pani Wilewskiej, w przytomno�ci umys�u jej uczynione,
a was wszystkich tu obecnych za �wiadk�w przed Bogiem i lud�mi bior�."
I zaraz na matk�, niby na pani� Wilewsk�, oleje �wi�te k�ad�, a nar�d
odmawia� litani� za konaj�cych. Tak po tych olejach �wi�tych matka zasn�a.
Jak zasn�a, laik jegomo�� ludziom kaza� precz wyj��, tylko organi�cin� przy
matce zostawi�, a sam do mnie:
"A co? Nie m�wi�em, �e� szlachcic? Matk� masz, a po ojca, to ju� sam Pan B�g
przenaj�wi�tszy osobno pos�a� musi dobrego pacho�ka, bo ulgn�� gdzie� w
�niegach podobno."
A potem spojrza� na mnie i m�wi:
"I c� tak stoisz jak Piotrowin?"
Bom sta�, jak by�em, bosy, obtargany...
"Id� - m�wi - i wyk�p si� - m�wi - wymyj, wyczesz, �eby� matki w jej
ostatni� godzin� nie straszy�." Tak poszed�em. Jakem wr�ci�, tak ju� i
palito, i spodnie, i krawat w pierwszej stancji le�a�y na ��ku, co mi je
wedle �ciany uszykowali, i buty tam by�y, i kamizelka, i czapka, i
koszula... Takem si� zaraz w to wszystko obl�k�...
- A matka - przerwa�am - umar�a?
- Aha! Aha! Nie umar�a, chwa�a Bogu, nie umar�a! Zaraz jej si� po onych
olejach �wi�tych i po onym spaniu poprawi�o i przy dobrym rozumie z nami
rozmawia�a, rozpowiadaj�c, gdzie, co i jak, co prz�d�c, co zostawi�, jaki
poch�w sprawi�, w jak� sukni� j� oblec... Przywtarza�a jej organi�cina, ale
co ja, to niewiele z tego miarkowa�em, tylkom jej u n�g le�a� w onym palicie
i w butach, i z czapk�, i my�la�em, �e mi serce na dwoje p�knie od
�a�o�ci...
Odwr�ci� g�ow� i pi�ci� wytar� oczy.
- A �a�o�� to by�a taka s�odka, w�a�nie jak by mi kto serce rozkroi� i
miodem smarowa�. Co spojrz� na pani�, to sobie my�l�: matka! A dusza ze mnie
rwie si�, jak ten ptak do gniazda...
Potem przysz�a noc i pani spa�a. Z rana by�a jako� rze�wiejsza, organi�cina
kawy nagotowa�a...
- I dawno si� to sta�o?
- A ju� b�dzie z pi�� dni temu. Takem si� spieszy�, �eby tu przylecie�,
opowiedzie�...
- I c� Ksawery teraz robi?
- A nic. Przy matce, niby przy pani, siedz�, pos�uguj�. D�wiga� j� trzeba,
przenosi�... Ale mi to wszystko mi�o. Jeszczem przez te pi�� dni ani razu
g�odu nie mia�, z zimna nie dr�a�... - doda� z cichym, wewn�trznym �miechem
rozradowania i wspar�szy twarz na d�oni sta� tak kiwaj�c g�ow� z wielkiego
nad dol� swoj� dziwu, zapatrzony w runiej�ce pola z bolesnym swoim
u�miechem.
Mo�e na polach tych upatrywa� �ladu bosych st�p swoich, odmro�onych i
krwawi�cych po �niegu...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przesz�o, lato. Nad ziemi� przeci�ga�y korowody jask�ek i mg�y jesienne,
klucze bocian�w i deszczowe chmury, dzikie g�si i wiatry otrz�saj�ce z li�ci
wszelkie drzewo �ywe.
O Ksawerym od dawna mowy u nas nie by�o. Nie potrzebowa� tego, mia� matk�.
A� kt�rego� ranka w�r�d .mg�y i szarugi listopadowej zobaczy�am go, jak
sadzi� przez pole wielkimi krokami. Ale nie by� to ju� ten Ksawery, kt�ry
posiada� ciep�e pali�o, sukienne spodnie, wysokie buty, czyst� koszul� i
niebieski fonta�. By� to �w dawny, tak dobrze znany mi n�dzarz, w
porozrywanym p��ciennym cha�acie, z obwi�zan� starym szalikiem g�ow�, z
nagimi kolanami, w wytartej, skrzy�owanej na piersiach, a zwi�zanej na
plecach chu�cie, utykaj�cy na poobwijanych s�om� nogach. Rzuci�o si� co� we
mnie na ten widok i jak sta�am u okna, tak pobieg�am do ko�owrota.
Zobaczy� mnie z daleka i zaraz te� u�miecha� si� zacz�� po swojemu,
wp�bole�nie a wp�idiotycznie.
- B�j si� Boga, Ksawery! - zawo�a�am. - Co si� z tob� sta�o?
- Aha... aha... - odkrzykn�� mi wskro� wiatru, kt�ry pochwyciwszy g�os jego,
rozci�gn�� te dwa wyrazy w dziwny jaki� j�k - aha.. z listami chodz�, prosz�
�aski pani...
- Jak to!... A matka? - zapyta�am, gdy�my si� bli�ej zeszli...
- Aha... matka... A jak�e!... Ale �e przy ludziach niepi�knie by�o... Nie
mo�na... Wdow� wtedy by�a... Przez to si� i rodzi� musia�em w Krakowie...
U�miechn�� si� i patrz�c os�upia�ym wzrokiem w czarn�, rozmi�k�� ziemi�,
zacz�� kiwa� g�ow�.
Czu�am si� dziwnie wzburzon�.
- I c�? Zapar�a si� ciebie?
- A nie! Bo�e uchowaj! Zaprze� si� - nie zapar�a... Bo�e uchowaj! Tylko �e
jak ozdrowia�a, niech jej ta B�g mi�osierny da najd�u�sze lata! to jako�
by�o niepi�knie...
Pochyli� si� i usta z boku r�k� zastawi�.
- Roznios�o si� po ca�ym miasteczku... Pani aptekarzowa przychodzi� nie
chcia�a, pani poczmistrzowa te�... Przykro by�o... A i na ulicy ludzie
patrz�... szepc�... wstyd... A wszystko przeze mnie, �e to wdow� wtedy
by�a... - doda� przyciszonym g�osem.
Deszcz usta�, wiatr przeci�ga� ze �wistem po polu - szli�my z wolna ku
domowi.
- Tak m�wi do mnie pani: "Ksawery!" - Tak ja na to: "Co, matko!" - Tak pani:
- "Nie wo�aj na mnie: matko, tylko wo�aj: ciotko. Pi�kniej b�dzie przy
ludziach..." - A i s�uga by�a w domu. Tak ja m�wi�: ""Dobrze." - A ju� si�
zaraz krwi� serce zala�o... A no, nic. M�wi� ja "ciotko" tydzie�, m�wi� dwa,
a co powiem, to jakby we mnie n� utkwi�. A� przysz�a precesja. Jak
przysz�a, tak burmistrzowa nie chcia�a matki za baldachimem w pobok siebie
pu�ci�.
Jak tam by�o, nie mog� wiedzie�, bom chor�giew przed jegomo�cia ni�s�, ale
�e si� podobno g�o�no przem�wi�y. Jak si� te� przem�wi�y, tak matka z
p�aczem do domu. Wchodz� ja do stancji, twarz r�kami zakrywa i odwraca si�
ode mnie do okna. Zara pomiarkowa�em, �e co�ci �le. Jakem si� te� po.
pierwszej stancji zacz�� t�uc, tom si� t�uk� jak b��dny, miejsca ani godziny
znale�� sobie nie mog�c, a takem si�, niby w sercu, sam ze sob� bi�, �e a�
trojakie poty na mnie wysz�y... Ju�em i jad�a nie tkn��, cho� kie�basa
by�a... Oj, ci�ko by�o... W ksi��kach stoi, co w godzin� skonania wielkie
na cz�owieka nastaj� ci�ko�ci, ale si� taka chyba nie najduje...
Zamilk� i przez d�ug� chwil� kiwa� n�dzn� g�ow�, a oczy stroskane utkwi�
daleko gdzie�, w p�dzonej wiatrem chmurze.
Westchn�� potem i rzek�:
- Tak nied�ugo czekaj�cy na nieszp�r dzwoni�.
Ano, nic. Przedzwonili, idzie matka do ko�cio�a. Jak te� posz�a, takem zara
te wszystkie ubiery, com je od matki mia�, ze siebie zewl�k�, a swoje
ornaty, com je we w�ze�ku na strychu chowa�, na si� pok�ad�em, pacierz przed
matczynym ��kiem zm�wi�em, pod�og� w stancji uca�owa�em, kij wzi��em i
pu�ci�em si� precz, w drog�. "Niech tam! - my�l� sobie. - B�dzie pi�kniej
przed lud�mi..." Ze to niby, prosz� �aski pani - doda� szeptem - matka wdow�
wtedy by�a...
KONIEC KSI��KI