843

Szczegóły
Tytuł 843
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

843 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 843 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

843 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wojciech �ukrowski Kamienne tablice Postacie tu wyst�puj�ce nie maj� nic wsp�lnego z osobami, z jakimi si� zetkn��em w czasie dwuletniego pobytu w Indiach. W szczeg�lno�ci nie maj� �adnego podobie�stwa z �wczesnymi dyplomatami w�gierskimi, kt�rych tam pozna�em. W. �. I. Ponad o�lepiaj�co bia�ymi bry�ami willowej dzielnicy New Delhi niebo ju� zaczyna�o m�tnie�, na horyzoncie opustosza�ym wstawa� ��ty py�, dymi� k��bami zacieraj�c z�bate linie wierzcho�k�w drzew, powietrze zg�stnia�o, upa� nie zel�a�, zmieni�o si� tylko jego �r�d�o, �ar bi� od czerwonawej, spieczonej ziemi i rozpalonych kamieni. P�askie dachy, na kt�rych o zmierzchu koczowa�y ca�e rodzi- ny, nadal by�y opustosza�e, mimo �e s�o�ce zary�o si� ju� g��boko w gaje palmowe. Istvan Terey niech�tnie spogl�da� w szczelnie zamkni�te okno. Za szyb�, poprzez siatk� drucian�, na kt�rej l�ni�y nici paj�cze i t�czowy kurz, widzia� rozleg�y trawnik, zbiela�y od d�ugotrwa�ej suszy, trawy wydeptane, krusz�ce si� pod nogami niespiesznych przechodni�w. W szkle zm�tnia�ym od py�u dostrzega� odbicie w�asnej twarzy, poci�g�ej, �ciemnia�ej w tropikalnym s�o�cu, odci�tej ostr� biel� ko�nierzyka. Ju� drugi rok tkwi� w Indiach, a raczej dwie wiosny, bo one najbardziej dokucza�y, pora upa��w, kiedy praca staje si� udr�k�. Ca�� ambasad� w�giersk� ogarnia�a omdlewaj�ca senno��, drzemali nad papierami, ocierali lepkie d�onie o p��cienne spodnie, rozchyliwszy koszul� nadstawiali l�ni�c� od potu pier� w strumie� ch�odu nap�dzany wentylatorem. Chmurnie spogl�da� na sp�kan� ziemi�, kt�ra zaczyna�a �wieci� czerwieni� i fioletem. O siatki na- pi�te za szyb� wielkie muchy uderza�y na o�lep ze w�ciek�ym bzykni�ciem, pr�bowa�y si� wedrze� si�� do wn�trza domu. Suche stukanie, jakby� ziarnkami grochu ciska�, rozjuszone g�osy owadzie, posa- pywanie maszyny ch�odz�cej powietrze i sykanie �mig wielkiego wentylatora wiruj�cego pod sufitem tworzy�y muzyk� indyjskiego zmierzchu. Powietrze pe�ne martwego �wiat�a zsiada�o si� nad ogrodami. Dymne grzywy si�ga�y w niebo chor� zieleni�; ogromna, pusta przestrze� zwisa�a �agodnie, naginana wieczornym powiewem. Mi�dzy bananowcami o szerokich li�ciach, jak naddarte flagi, sta� czokidar w kr�tkich spodenkach i szczodrze polewa� ocala�� ziele� z czerwonego, gumowego w�a. Struga wody bryzga�a iskrami. Spragnione szpaki nurkowa�y w deszcz kropel rozchyliwszy skrzyd�a z rozkoszy, tarza�y si� w mo- krych trawach. Terey przetar� d�oni� czo�o. Pr�no chcia� wzbudzi� w sobie ptasi� rado��. Pojmowa� uciech� szpak�w, sam przed chwil� wyszed� z wanny. Woda czeka�a, a� powr�ci z biura. Kucharz ju� napusz- cza� j� o �wicie, bo w ci�gu dnia blaszany zbiornik na dachu tak si� rozgrzewa�, �e z kranu wali� ukrop. Jeszcze par� tygodni i b�dzie czym oddycha� - westchn��, t�po zapatrzony w opustosza�e niebo, gdzie tytoniowe py�y zaczyna�y pulsowa� aromatem. Monsuny, trzeba tylko dotrwa� do nag�ej ulewy, a �wiat si� odmieni. Wszyscy czekali, a� na pierw- szych stronach delhijskich gazet pojawi si� mapka z wykresem, dok�d przywia�o ju� wskrzeszaj�c� wilgo�, kt�r�dy przesuwaj� si� upragnione deszcze. Czu� na plecach przyjemny ch��d �wie�ej koszuli, z odraz� my�la� o bia�ym �akiecie, kt�ry ma w�o- �y�. Opad� na fotel, z wyci�gni�tymi nogami wypoczywa�. Wiatrak pod sufitem utyka� w leniwych obro- tach, dmucha� jednak, muskaj�c kr�tko przystrzy�one w�osy. Spada�o napi�cie pr�du, bo i maszyny ch�odzeniowe wmontowane w okna pochrapywa�y nier�wno. Tchnienie ich owiewa�o twarz zapachem oliwy, kauczuku i kurzu. Od p�yt posadzki przetartej nie- dawno mokr� szmat� wstawa�a wo� wysychaj�cego kamienia. Smoking wisz�cy na oparciu krzes�a na- si�k� flitem i kamfor�. Z kuchni dochodzi�y zg�uszone wrzaski, odg�osy k��tni kucharza z rodzin�, czekaj�c� na resztki z obiadu. Szum motor�w, �widruj�ce tryle cykad ukrytych w pn�czach porastaj�cych werand� nie po- zwala�y osun�� si� w drzemk� bodaj na kr�tk� chwil�. S�ysza� niespokojne t�tno swojej krwi. Mia� ochot� zapali� papierosa i nie chcia�o mu si� po niego si�gn��. Ob��dny pomys� z nag�ym �lubem w taki upa� - krzywi� si� z uraz�. Zna� dobrze m�odo�e�c�w Grace Vid�ajaveda i rad�� Ramesha Khaterpali�, oficera gwardii prezy- denta. Nawet przyja�ni� si� z nimi, bywa� na piknikach, je�dzi� na polowania, czasem zatrzymywali go, a� ci�ba go�ci sp�ynie, �eby pogaw�dzi�, jak zaznaczali, "w swoim gronie". Powoli tocz�ce si� roz- mowy, w zmierzchu ledwie rozja�nionym lampami stoj�cymi na pod�odze, d�ugie chwile zgodnego uciszenia ze szklank� w d�oni i papierosem, mierzone �agodnym brz�kiem z�otych obr�czy przesypuj�- cych si� na uniesionej r�ce dziewczyny, upewnia�y, �e zosta� zaliczony do bliskich, zaufanych, mimo �e pracowa� w czerwonej ambasadzie. Zawiadomienie o nag�ym �lubie Grace sprawi�o mu przykro��. Jednak skoro pan m�ody sam sprawdzi� telefonicznie, czy pos�aniec dor�czy� z�otem drukowane za- proszenie, wypada�o si� pokaza�. Istvanowi wydawa�o si�, �e mi�dzy nim a m�od� Hindusk� jest jakie� niedopowiedziane porozu- mienie. Jeszcze dwa tygodnie temu opowiada�a, �e jej stara aja, piastunka, wyruszy�a na pielgrzymk� z �ebracz� miseczk�, by wyb�aga� b�ogos�awie�stwo u niebian dla swojej panienki. M�wi�a monoton- nym, �agodnym g�osem, jakby chcia�a b�ahymi zwierzeniami przys�oni� w�dr�wk� szczup�ej d�oni po jego karku, poufa�e pog�askanie skroni... S�ucha� brzmienia powolnie wypowiadanych s��w, a ch�on�� te p�ochliwe, niby mimowolne dotkni�cia, bezwiedn� pieszczot�; d�o� m�wi�a wi�cej ni� nabrzmia�e wargi, wabi�a, obiecywa�a. Podoba�a mu si� Grace. Matka jej by�a Angielk�, mo�e dlatego dziewczyna nie mia�a w sobie poko- ry indyjskich kobiet, nie czeka�a z opuszczonymi powiekami i pochylon� g�ow�, a� j� m�czyzna raczy dostrzec, zaszczyci skinieniem - sama d��y�a naprzeciw. Drobne, zwi�z�e cia�o, owini�te w zielone sari, kt�re wabi�co przes�ania jej nago��, pobudza wyob- ra�ni�. Du�e, ciemne oczy zdaj� si� pyta� zaczepnie. Czarne w�osy zebrane w lu�ny w�ze� oplata wia- nek z nawleczonych p�czk�w ja�minu; umieraj�c �l� s�odkie tchnienie. Opr�cz z�otych k�ek brz�kaj�- cych na przegubie nie nosi�a �adnych klejnot�w. Nie musi zdobi� szyi i uszu, wie, �e jest pi�kna. W�s- kie, wypiel�gnowane d�onie nigdy nie pokala�y si� prac�. Posa�na panna z najwy�szej kasty, jedynacz- ka. Poznaj�c Istvana nie zada�a ani jednego z obowi�zuj�cych pyta�: czy mu si� podobaj� Indie, jak d�ugo zostanie, kim w�a�ciwie jest tam w Europie... Kim jest? Czyli - co posiada: ziemi�, fabryki, do- my, akcje... Pracownik ambasady, zale�ny od opinii prze�o�onych, kapry�nych ocen innych urz�dni- k�w, nie m�g� si� liczy�. By� jedynie m�odym poet�, przystojnym m�czyzn�, kt�ry tu przyjecha� na kr�tko, ptak przelotny, mile witany przez grono nudz�cych si� pi�kno�ci. Chwyta� sp�oszone, porozumiewawcze spojrzenia, jak�e wolno przemyka�y si� ciemno malowane powieki, podaj�c sobie sygna�y, �e warto go mie� po�r�d kornych adorator�w. Wola� wi�c zachowa� dystans, kt�ry pozwala� na wycofanie si� w por�, unikni�cie upokorze�, s��w, gest�w potwierdzaj�- cych nieprzekraczalne granice. - Uwa�aj, Istvan - ostrzega� sekretarz Ferenz - uwa�aj, �eby za du�o o tobie nie gadali, bo wtedy koniec... P�jdzie raport, odwo�aj�, zapaskudz� ci opini� i b�dziesz latami szlifowa� sto�ek w ministers- twie, zamiast po�eglowa� w szeroki �wiat. - Przecie� bywamy razem, te same przyj�cia, widzisz mnie... - W�a�nie widz�, jak si� do ciebie high life garnie... - Robi� to dla was, nie dla siebie. Pozyskiwanie sympatii jest jednym z obowi�zk�w. Nawet jak od- jad�, nast�pnemu b�dzie �atwiej, moszcz� mu gniazdo. - Ja ci tylko przypominam, �eby� za wcze�nie st�d nie wyfrun��. Istvan u�miechn�� si� drwi�co. - Robi� to co wszyscy, niczym si� od was nie r�ni�. - Udajesz kawalera, a my tu mamy swoje �ony. Jakie s�, to s�, ale przynajmniej mo�emy spokojnie patrze� na indyjskie �licznotki... Niekiedy zaczynali w ambasadzie dociekliwe rozmowy o sk�rze tutejszych kobiet, szorstkawej w dotyku, o w�osach l�ni�cych i twardych jak ko�skie w�osie, o zawi�ych praktykach mi�osnych. Zga- dywa�, �e koledzy chc� wybada�, czy daleko zabrn�� w znajomo�ciach, jakie zdoby� do�wiadczenie. Wtedy wbrew rozs�dkowi milk�, zmienia� temat, odsy�a� ich do Kamasutry w angielskim t�umaczeniu, ilustrowanej fotografiami kamiennych rze�b z Czarnej Pagody. - Uwa�aj, Istvan, uwa�aj na siebie, �eby� si� nie po�lizn�� - grozi� �artobliwie. - Czuj� si� zupe�nie bezpieczny, bo wszyscy mnie podgl�dacie - odpowiada�. Grace Vid�ajaveda uko�czy�a studia w Anglii. - Chcia�a, to j� wys�a�em, jednak to wyrzucone pieni�dze, skoro nie wysz�a za Anglika. Tu s�dzi� ani adwokatem nie zostanie, wi�c na co jej prawo? - zrz�dzi� ojciec. - Sta� mnie na jej zachcianki... Oczywi�cie w granicach zdrowego rozs�dku. Istvan nie m�g� sobie skojarzy� nalanego, �ysawego w�a�ciciela tkalni w Lucknow, z drobn�, wy- sportowan� postaci� c�rki. Siwe w�osy jakby �wiec�c� aureol� wie�czy�y ��taw� twarz, pe�n� dobro- dusznej chytro�ci. Tylko du�e, ciep�e oczy, o kolorze zmi�k�ej na s�o�cu czekolady, mieli podobne. Stary fabrykant krzy�owa� stopy, rozchyla� grube uda widoczne pod nie�wie�� dhoti. Wola� prze- wiewny str�j tradycyjny od we�nianych spodni; by� jednym z filar�w partii kongresowej, kiedy� nawet Gandhi u niego nocowa�, poszukiwany przez policj�. Potrafi� przesz�o��, nieco lekkomy�ln�, dobrze sprzeda�. Robi� interesy, wyciska� dochody, zas�aniaj�c si� szlachetnymi s�owami, �e dla Indii trzeba pracowa� w pocie czo�a, rozbudowywa� przemys�, budzi�y si� w nim zap�dy wodzowskie, umia� po- mna�a� pieni�dze, rozgrzesza� si�, gdy je innym wydziera�. P�ki tkalnie nale�a�y do Anglik�w, zwal- cza� ich ostro, wszystkimi �rodkami. Kiedy zgromadzi� pakiety akcji, przej�� mienie cudzoziemc�w, wcale go nie razi�o, �e post�puje tak samo jak kolonizatorzy. - Jestem Hindusem, jestem synem tego kraju, nie �adnym przybyszem - t�umaczy� Istvanowi - to zasadnicza r�nica. Mo�e nied�ugo przyjdzie i na was kolej - zezwala� melancholijnie. - Dobierzcie si� do w�adzy, tak, wy, komuni�ci, a fabryki ju� b�d� sta�y... Przyjdziecie na gotowe. Jednak wida� by�o, �e m�wi bez przekonania, �e wywo�a wsp�czucie i podziw dla ryzyka, jakie podejmowa�, radykalnych zmian nie bra� powa�nie w rachub�, odpycha� na dziesi�tki lat. Istvan lubi� si� z nim droczy�, barwnie opowiada�, jak na W�grzech dzielono ziemi�, wyw�aszczano fabrykant�w. Stary s�ucha� chciwie, dawa� si� postraszy�, by potem jeszcze milej odczu� w�asn� abso- lutn� w�adz� nad tysi�cami niedo�ywionych, potulnych robotnik�w. I za t� pomno�on� rado�� s�czy� jeszcze jedn� podw�jn� whisky z lodem. Grace z wdzi�kiem nosi�a sari, a jednak wygl�da�a w udrapowanych jedwabiach jak przebrana. Ist- van wola� j� w klubowym stroju amazonki, wi�niowym fraczku, ��tej kamizelce i czarnej przyd�ugiej sp�dnicy. Siedzia�a w siodle po damsku, galopowa�a p�ynnie, mi�kko, troch� brawuruj�c. Od dziecka z�y� si� z koniem, je�dzi� z pastuchami w puszt�. Pod koniec lata tabun dzicza�, ogiery gryz�y si�, stawa�y naprzeciw siebie d�ba, wali�y kopytami. Grzywy mia�y pe�ne bodiak�w i czepliwych kulek �opianu, nawet ich sier�� pachnia�a dymem i wiatrem. - Po pierwsze naucz si� spada� z konia... I zaraz masz wsta�, otrzepa� si� i znowu go dosi���. Musi poj��, �e si� ciebie nie pozb�dzie, cho�by skaka� i wierzga�. Ta nauka ci si� przyda na ca�e �ycie, bo �ycie to z�o�liwa koby�a, lubi ponie��... - m�wi� stary czikos z twarz� jak miedziany sagan i podkr�ca� szpakowatego w�sa. W Indiach hodowano konie podrasowane, nieprzekarmione, uk�adne - s�ucha�y g�osu i nacisku �yd- ki, same bieg�y za bia�� kul�, jakby rozumia�y prawid�a gry w polo, ustawia�y si�, �eby u�atwi� uderze- nie m�otkiem, kiedy kurz wstawa� z tratowanej sp�kanej gliny. Instruktorzy w czerwonych turbanach, w�saci Sikhowie z podwini�tymi brodami, l�ni�cymi, jakby przed chwil� pili czarny lakier, pokrzyki- wali judz�co. Konie rwa�y kr�tkim galopem, rozpiera�y si� nad kul�, bielej�c� w trawach, rozumia�y, �e nale�y zast�pi� drog� przeciwnikowi, uniemo�liwi� uderzenie m�otem. Napi�te nogi, zaryte kopyta i pysk skrzywiony jakby w drwi�cym u�miechu z�o�ci�y Istvana, zatacza� k�usem ciasne ko�o, chc�c si� dobra� do pi�ki. I znowu je�d�cy ruszali kawalkad�, ko�ysani na grzbietach niby na fali, w radosnej wrzawie, z unie- sionymi m�otkami, kt�re biela�y w zachodz�cym s�o�cu. P�niej mrowi�o si� w mi�niach mi�e zm�- czenie. Zsiadali, oddawali konie stajennym, kt�rzy podbiegali bezszelestnie; dobra, stara szko�a. Za- pach ko�skiego potu w hallu klubowym miesza� si� z woni� perfum. Jak�e smakowa� pierwszy �yk ch�odnej whisky szczypi�cy w gardle. Grace oddycha�a g��boko, widzia� jej piersi niepokoj�co blisko, w�osy na skroni zwil�one kroplami potu, rozchylone usta. S�u�ba odbiera�a m�oty, przynosi�a r�czniki namoczone w gor�cej wodzie, paruj�ce... Przetrze� ni- mi twarz i szyj� z czerwonego py�u. Powietrze w mrocznej sali pachnia�o dymem cygar, �y�o cichym brz�kiem szklanek, szelestem okruch�w lodu w srebrnym szejkerze, gard�owym bulgotem przechylo- nej butelki. Grace lubi�a zjawia� si� nie proszona, gdy niedzielnym rankiem wyje�d�ano gromad� na polowanie z lanc� na szakale. W tradycyjnej zabawie lansjer�w kr�lowej wi�cej by�o okazji do popisania si� zr�czno�ci�, sk�adania do pchni�� w galopie, pr�b przygwo�d�enia szybko pomykaj�cego celu ni� roz- lanej krwi i martwo zwisaj�cego trofeum. Szakale z tr�jk�tn� przewrotn� mordk� i d�ug� puszyst� kit� kluczy�y mi�dzy k�pami trzcin, �apki ich pracowa�y szybko, wydawa�o si�, �e ulatuj� nad stratowan� muraw�. Ko� niesiony sportow� ambicj�, czuj�c nacisk ostrogi, dochodzi� drapie�nika i wtedy by�a pora spr�bowa� lancy... Krzyki rozjuszonych my�liwych ponagla�y. D�gn�� grotem, podj�� zwierz� z ziemi, lekki okuty dr��ek tkwi� pod pach�, ko� gna� nie maltratuj�c uciekaj�cego szakala. Cios, pchni�cie, ofiara uskakiwa�a, a je�dziec, kt�rego lanca zary�a si� w ziemi�, wykonywa� wzlot, jak o tyczce, d�wigni�ty z siod�a rysowa� ostrogami niebo i wali� ci�ko plecami o ziemi� jak rzucony pa- jac. Szakal zaszywa� si� w najbli�szej ciernistej k�pie, musieli go krzykami wyp�oszy�. Hinduska s�u�- ba nadbiega�a ciskaj�c kamienie i nagle pod nogi koni dygoc�cych w pianie rud� b�yskawic� w�lizgiwa� si� smuk�y kszta�t i �miga�, myl�c po�cig. Rowy grozi�y upadkiem, masztalerz sprawdza� przed wyruszeniem, czy je�d�cy w�o�yli he�my kor- kowe, zgodnie z przepisami klubowymi. Istvan ma�o karku nie skr�ci�, zwaliwszy si� miedzy wypalone pnie. Mimo �e w kilkunastu polowaniach uczestniczy�, ani razu nie widzia� zak�utego szakala; wymy- ka�y si�, zaszywa�y w g�stwinie, zapada�y w norach. Trzeba wi�c by�o wyp�oszy� nast�pnego i zabawa trwa�a dalej, p�ki brzuchy ko�skie nie sp�yn�y pian�, od kurzu czerwon�, p�ki schrypni�ci je�d�cy nie ucichli i wo�anie tr�bki nie obwie�ci�o kresu gonitwom. Gniewnymi g�osami, przerywanymi brakiem tchu, opowiadano o pi�knych pchni�ciach, o zrywie i rozumie konia, wy�miewano majora Stowne'a, kt�ry straci� lanc�, wbit� w skalist� ziemi�. Grace z uporem towarzyszy�a zawodnikom, wiedzia�a, �e dobrze je�dzi, jednak nie narzuca�a si� nikomu, po prostu - by�a. Czu�a, �e jej obecno�� podnieca m�czyzn, �e ka�dy z nich chce si� troch� popisa� zr�czno�ci�, zyska� jej pochwa��, przyjazne trzepni�cie po ramieniu r�kawicami, pociemnia- �ymi od ko�skiej piany i chwyci� w oczach b�ysk podziwu. Niedzielnego ranka s�o�ce pali�o niezno�nie, koszule zesztywnia�y od potu, g�osy nios�y si� gniew- ne, pe�ne �le skrywanej w�ciek�o�ci. Naprawd� chcieli zad�ga� to p�ochliwe �cierwo, przygwo�dzi� i d�wign�� drgaj�ce cia�o na lancy, przerwa� bezsensown� pogo�, kt�rej ju� mieli dosy�. Jednak nikt nie o�mieli� si� ko�czy� polowania, cz�� je�d�c�w nieznacznie odpad�a od czo�owej grupy, puszczali luzem wodze, konie przechodzi�y w st�pa, jakby cicha dezercja. Jednak Grace z rozpalonymi policzkami galopowa�a na karym koniu tu� przy Istvanie. Przed nimi gna� wyci�gni�ty szakal, w�ski j�zyk zwisa� mu z pyska, kapa�a �lina, s�yszeli chrapliwe poj�kiwanie szczutego zwierz�cia. - Uderzaj! - krzykn�a wysokim g�osem, pe�nym okrucie�stwa. Istvan pchn�� lanc�, musia� zwierz� drasn��, bo nagle prysn�o w bok z piskliwym szczekni�ciem. Sp�oszony ko� Hinduski skr�ci� w miejscu. Grace przelecia�a przez kark, sun�a par� metr�w wleczona za r�k� omotan� wodzami, w trawach zosta� �lad jej rozrzuconych n�g. Zeskoczy� z konia, d�wign�� j� wp� jak snop. Rzemyk p�k� i korkowy kask zapad� w krzewy. Sp�dnica podwin�a si� wysoko, zobaczy� jej �niade, j�drne uda. - Co ci jest, Grace? - potrz�sn�� ni� w ramionach, a� opad�a mu czo�em na policzek. Czu� zapach w�os�w, ciep�o od niej bi�o, lepkie ze zm�czenia wargi lgn�y do szyi. Otworzy�a oczy i spojrza�a przenikliwie, a� przeszed� go dreszcz. D�onie przywar�y do jej plec�w, ni�s� j� na sobie. To nie by�o przypadkowe zetkni�cie, tylko poca�unek. - Przestraszy�e� si�, Istvan - powiedzia�a niskim g�osem. - By�oby ci przykro, jakbym si� zabi�a? Chcia� zamiast odpowiedzi ca�owa� jej wargi, ale je�d�cy ju� nadje�d�ali gromad�, zsiadano z koni. Upadek Grace stwarza� okazj�, by zako�czy� udr�k� gonitwy w �arze po�udnia. Sta�a wsparta o niego, otrzepuj�c sp�dnic�, wyda�o mu si�, �e chce przed�u�y� chwil� zbli�enia. Nadjecha� jej narzeczony na jab�kowitym arabie. Widz�c, �e Grace ju� stoi, nawet nie zsiad� z ko- nia. - Mia�em go, jak zacz�li tr�bi� - krzykn�� podniecony. - Popatrz, zahaczy�em go w kark, jest sier�� na ostrzu. Podsun�� grot lancy niepokoj�co blisko ich twarzy. Czy to by� znacz�cy gest? - przemkn�o Istva- nowi. S�u��cy podprowadzili schwytanego konia. - Czy pani mo�e go dosi���? - spyta� Terey. - M�w mi: Grace. On nie ma nic przeciwko temu. Prawda, m�j rad�o? - Tak, tylko musi zacz�� ode mnie. Mister Terey jest d�entelmenem. Niech jej pan pomo�e dosta� si� na siod�o. Wbi� lanc� w czerwon� ziemi� i wierci� lej. Istvan uni�s� dziewczyn�, posadzi� w siodle, wsun�� stop� w strzemi�, poprawi� zebrane wodze, jakby mu trudno by�o od niej si� odsun��. Wtedy widz�c, �e rad�a ju� zatoczy� koniem i nie czekaj�c ruszy� na prze�aj ��kami, odgarn�a sp�dnic� i pokaza�a st�uczone kolano. - Boli - skar�y�a si� jak dziecko. Poca�owa� szybko niebieskaw� plam�. Bez s�owa ruszy�a k�usem za oddalaj�cym si� rad��. Istvan odwr�ci� si�. Jak pos�g sta� za nim na koniu stary w�saty wachmistrz, ostrze lancy stercza�o nad czerwonym turbanem. Widzia�? - pomy�la� zaniepokojony o Grace. - Czy on z tego co� poj��? Kiedy dogoni� narzeczonych i jecha� st�pa tak blisko Grace, �e strzemiona podzwania�y, t�po tr�ca- j�c o siebie, nie wspominano ju� o wypadku, rozmowa toczy�a si� o zaletach arab�w p�krwi, o paszy, o piel�gnowaniu grzywy... Zeskoczy� z konia, Grace zsun�a si� sama, zanim zd��y� jej pom�c, wachmistrz krzykn�� na luza- k�w; w kr�tkich spodniach i we�nianych po�czochach przypominali postarza�ych skaut�w. Istvan zajrza� w w�sat� twarz wachmistrza, ale b�yszcz�ce oczy spod krzaczastych brwi spogl�da�y wyrozumiale. - Udane polowanie, sab? - powiedzia� znacz�co i wyci�gn�� r�k� po napiwek. W ciemnym wn�trzu kolorowe iskry pada�y z herbowych witra�y, w�drowa�y powietrzem. My�liwi st�oczyli si� przy barze, cho� wabi�a ich samotno�� rozleg�ej sali. G��bokie sk�rzane fotele zaprasza�y do spoczynku, towarzystwo opornie rozprasza�o si� na grupki. Bosonoga s�u�ba biega�a bezszelestnie, podaj�c trunki i cygara. Kto� w��czy� wentylatory i nakrochmalone mu�liny, stercz�ce jak grzebienie na turbanach boy�w, poruszy�y si� w�asnym �yciem, gazety rzucone na stole, wpi�te w trzcinowe ramki, zaszele�ci�y, jakby je odwraca�y niewidzialne r�ce dawno zmar�ych cz�onk�w klubu, kt�rzy jeszcze raz przerzucaj� niedbale kronik� towarzysk�. Istvan osadzi� lanc� na stojaku. - Chod� tu - wo�a� rad�a. - Musimy dope�ni� obrz�du. Siadaj przy Grace. Dziewczyna ton�a mi�dzy sk�rzanymi oparciami zamy�lona, obca, zd��y� tylko spostrzec, �e obie d�onie z�o�y�a na kolanie, kt�re poca�owa�. - Boli j� - powiedzia� rad�a. Spojrza� z uraz� na bia�y �akiet smokingowy, rozwieszony na oparciu. �migi wiatraka goni�y w�as- ne cienie po suficie. Jaszczurka, jak ulepiona z o�r�dki chleba, powolnymi ruchami w�drowa�a po �cianie. Przecie� si� nie zakocha�em - pokr�ci� g�ow�; dra�ni� go ten nag�y �lub. W ko�cu nic si� nie zmieni, nadal oboje b�d� moimi przyjaci�mi - my�la�, a jednak czu� niejasn� uraz�. Jakby si� naprawd� �egna� z dziewczyn�, jakby j� traci�. Po�egnania... Zima pi��dziesi�tego pi�tego roku. Zas�piona twarz Beli Feketiego na budapeszte�s- kim dworcu. - Jaki� ty szcz�liwy! Zawsze marzy�em, �eby zobaczy� Indie... Zrobi� to "per procura" twoimi oczami. Tylko pisz mi o wszystkim! Ciesz� si�, �e ciebie posy�aj� i szkoda mi si� z tob� rozstawa�. - Wr�c�, ani si� obejrzysz. Za trzy lata przyjdziesz mnie wita�. - Co mo�na wiedzie�? - posmutnia� Bela. - Trzy lata w naszych czasach... Sycza�a para krzepn�c w iglasty zamr�z na z��czach rur, szcz�k �elaza, posapywanie lokomotywy pot�gowa�y uczucie ch�odu, przejmowa�y dreszczem. Jednak Bela nie umia� si� d�ugo smuci�. - Jak b�dziesz mia� do�� tych Indii, daj mi zna�, a tak ci� w M$S$Z-ecie obmaluj�, �e natychmiast zostaniesz odwo�any. Istvan sta� w otwartych drzwiach, miedziana klamka zdawa�a si� topnie� w d�oni. Poci�g ju� ruszy� i Bela owiany par� przyspieszy� kroku, wymachiwa� kapeluszem o szerokich skrzyd�ach. Okno, przylu- towane naciekami lodu, nie dawa�o si� otworzy�. Poci�g wyskoczy� w s�o�ce, zeszklone pola bi�y zwierciadlanym blaskiem, a� musia� zmru�y� oczy. Zostawi� przyjaciela w czasie, kt�ry zdawa� si� pachnie� przemian�, radosnym niepokojem, by�o w powietrzu jakie� niecierpliwe napi�cie. Po kawiarniach zas�oni�ci p�acht� partyjnej gazety ludzie szeptali o rych�ych przesuni�ciach w rz�dzie. Wkr�tce listy, jakie zacz�� otrzymywa�, pe�ne z�o�liwego humoru, sceptycznych uwag okrzyk�w nadziei, sta�y si� zapowiedzi�, �e co� si� musi dzia�. Tylko gazety zosta�y bez zmian, szare, ziej�ce nud� kolumny druku. Na pr�no szuka� w nich znak�w, �e co� nadchodzi. I wtedy zacz�� zazdro�ci� Beli, �e zosta� w Budapeszcie, �e odczuwa ten mocny, scalaj�cy pr�d... U�miechn�� si� przypominaj�c sobie jego zjadliwe s�owa: Cz�owiek nie powinien by� jedynie fabry- k� g... i �y� dla zdobywania surowca na t� produkcj�... Krew w �y�ach jest jak sztandar zwini�ty. Mu- simy o tym pami�ta�. Jak tylko wr�c� z wesela, napisz� do Beli - postanawia� - opowiem o Grace, uporz�dkuj� ca�� his- tori� i zaraz mi b�dzie l�ej. Prezent �lubny zawczasu przygotowa�, pod�u�ny pakunek spowity w bia�� bibu�k�, posznurowany, jak �ydka tancerki, z�ot� wst��k�. Nie sta� go by�o na bi�uteri�, nie m�g� imponowa� szczodrym da- rem, wybra� wi�c polewany dzban, kt�ry si� Grace na wystawie w�gierskiej spodoba�. Ko�ysa�a go w r�kach, a pyzata twarz z sumiastymi w�sami, namalowanymi p�dzlem ch�opskiego artysty spogl�da- �a na ni� okr�g�ymi, troch� os�upia�ymi oczami. - Przysi�g�abym, �e z Indii - powiedzia�a. - Od razu wida�, �e garncarz si� bawi�, lepi�c te kszta�ty... Do �rodka, pod czap� pokrywy, wsun�� butelk� �liwowicy; pami�ta� i o panu m�odym, kt�ry lubi� angielskim obyczajem wypi� przed posi�kiem szklaneczk� plum brandy. Us�ysza� zgrzytanie �wiru pod oponami hamuj�cego samochodu i d�ugi, triumfalny skowyt klakso- nu. Za szyb� pojawi�a si� kr�pa sylwetka czokidara, kt�ry skroba� w drucian� siatk�, rozp�aszczy� na niej nos i os�aniaj�c si� z obu stron r�kami, pr�bowa� wypatrzy� Tereya w ciemnawym wn�trzu poko- ju. - Sab, Kriszan podjecha�. - Dobrze. S�ysza�em. Nauczono go ju�, �e powinien przyjmowa� us�ugi z lekkim zniecierpliwieniem, skoro s� ich obo- wi�zkiem, okazaniem nale�nej uleg�o�ci, dowodem przywi�zania. Podzi�kowanie s�owem albo u�mie- chem by�oby oznak� s�abo�ci, upadkiem autorytetu. W tym kraju dzi�kowa� nale�y monet�. W�o�y� smoking, poprawi� ko�ce w�skiej muszki. Kiedy si�ga� po pakunek, w�lizn�� si� sprz�tacz, kt�ry musia� pods�uchiwa� pod drzwiami lub tkwi� z okiem przy dziurce od klucza, i chwyci� w czarne, patykowate r�ce podarek. D�ugie chude palce na bia�ej bibu�ce wygl�da�y jak pazurki p�az�w. Koszula w niebieskie pasy sp�kana na ramionach, dziury je�y�y si� fr�dzlami nakrochmalonych nici. Wiedzia�, �e sprz�tacz znowu obnosi swoj� bied�, kole w oczy wypuszczon� na spodnie roz�a��c� si� szmat�. Jednak zgodnie z indyjskim obyczajem uda�, �e tego nie widzi, nie poni�y si� do spostrze- gania n�dzy, cierpienia, chor�b. Pr�cz zgodzonej zap�aty podarowa� mu trzy koszule. A jednak "swee- per" z uporem donasza� stare �achy. Gdy mu kiedy� zwr�ci� uwag�, �e wstyd przynosi domowi tymi szmatami, s�u��cy spokojnie o�wiadczy�: - Sab powie, kiedy sprowadza go�ci, i ja b�d� ubrany w now� koszul�. Tamte podarowane oszcz�- dzam, chowam od �wi�ta. Sab wyjedzie, a ja nie wiem, czy od nowego pana co� dostan�. Hindusi s�u�bie nie daj�, maj� krewnych, kt�rym si� wszystko przyda... Przeszli przez hall; "sweeper" upewniwszy si�, �e utrzyma jedn� r�k� pakunek, ostro�nie otworzy� pierwsze drzwi. Przez drugie, obite siatk�, buchn�o tchnienie upa�u. Wyszli na werand� obros�� "z�o- tym deszczem". G�sty, cienisty ko�uch listowia zaszele�ci� jak poruszony podmuchem wiatru. Jasz- czurki wspina�y si� po plecionce wiotkich ga��zek, skaka�y w li�cie jak w wod�. Skrzypn�� nagle trzcinowy fotel, podni�s� si� z niego drobny, szczup�y m�czyzna, ciemna cera od- bija�a od bieli otwartego ko�nierza, oczy mia� zaczerwienione i b�yszcz�ce, jakby przed chwil� p�aka�. - Dlaczego pan tu siedzi, panie Ram Kanval? - Czokidar widzia� mnie kiedy� z panem i zaliczy� do kr�gu pa�skich znajomych. Pozwoli� mi wej��, ale przestrzega�, �e pan zaraz wyje�d�a, wi�c wola�em tu czeka�. - W czym mog� panu pom�c? - Nie zapowiedzia�em wizyty telefonem, bardzo przepraszam. Przynios�em panu m�j obraz, to chwileczk� zajmie - schyli� si�, zza fotela dobywaj�c blejtram owini�ty w arkusz papieru, gwa�townie szarpa� sznurki. - Pan lubi malarstwo, pan si� na tym od razu pozna. Prosz� si��� na minut� - podsu- wa� pleciony fotel. Zach�ca� tak �arliwie, z tak� nadziej�, �e Terey uleg�. Przycupn�� na brzegu fotela, zaznaczaj�c sa- m� postaw�, �e si� spieszy. Malarz wyszed� na schody w ��te �wiat�o zachodu, obraca� p��tnem, l�kaj�c si�, �e werniks b�ysz- czy. - Teraz dobrze - uspokoi� go Terey. Z ciemnego wn�trza werandy, mi�dzy nieruchomymi festonami rudo zakurzonych li�ci i zwitkami przyschni�tych kwiat�w, przyjrza� si� obrazowi. Na czerwonym tle postacie o patykowatych nogach, owini�te w szaroniebieskie p�achty, d�wiga�y na g�owach ogromne kosze barwy osiego gniazda. Za- ledwie m�g� rozpozna� zniekszta�cony brzemieniem kszta�t cz�owieczy; obraz by� mocny, dobrze skomponowany. Z g�ry ujmowa�a go w�ska, dziewcz�ca r�ka malarza, uci�ta jasnym r�kawem z cze- suczy. Dalej drga�o niebo o kolorze ��ci i czerwony turban wartownika nachyla� si� ku g�owie sprz�- tacza, po babsku okr�conej chust�. Z zainteresowaniem ogl�dali odwrotn� stron� obrazu, bure napi�te p��tno z paroma plamami oleju. Milczenie przed�u�a�o si� niepokoj�co. Terey smakowa� t� chwil�, o kt�rej pomy�la� - warto o tym Beli napisa�, on zrozumie. Wreszcie malarz za�ama� si� i spyta�: - Podoba si� panu? - Tak, ale nie kupi� - odpowiedzia� twardo. - Chcia�bym za niego sto - zawaha� si�, �eby zbyt wyg�rowan� cen� nie zniech�ci� nabywcy - sto trzydzie�ci rupii. Panu odda�bym za sto... - Nie, cho� mi si� naprawd� podoba. - Niech go pan zatrzyma - powiedzia� cicho - nie chc� ju� z nim wraca� do domu... Niech go pan u siebie powiesi. - Drogi mistrzu, mnie nie wolno przyjmowa� tak drogich podark�w. - Ka�dy pomy�li, �e go pan kupi�. U pana bywa tylu Europejczyk�w, szepnie pan za mn� s�owo. Pan przecie� wie, �e to dobry obraz. Ale ludziom trzeba o tym powiedzie�, po prostu wm�wi�, oni znaj� par� nazwisk i patrz� na cen�. Mo�e pan j� podwoi�. Tylko nie wobec Hindus�w, pomy�l�, �e uda�o mi si� pana okpi�. - Nie, panie Ram Kanval - powiedzia� z przesadn� stanowczo�ci�, bo kompozycja podoba�a mu si� coraz bardziej. - Kiedy wychodzi�em z domu, ca�a rodzina zebra�a si� na barsati, wujowie ze mnie si� �mieli, �ona pop�akiwa�a. Oni mnie uwa�aj� za szale�ca, i to kosztownego, bo nie tylko trzeba mnie �ywi� i przy- zwoicie odziewa�, ale dawa� na ramy, p��tno i farby... Zostawi� u pana ten obraz. Niech sobie wisi, mo�e si� pan do niego przyzwyczai i zechce zatrzyma�. Niech mi pan nie odbiera nadziei. Pan nawet nie wie, jak ja si� nauczy�em k�ama�. Opowiem w domu ca�� histori� o szcz�ciu, jakie mnie spotka�o. Byle tylko przestali wylicza�, ile daj�, wypomina�, �e jestem darmozjadem. Istvanowi zrobi�o si� przykro, �e zmusi� go do takiego wyznania, spogl�da� zak�opotany na r�kaw kremowej marynarki i ciemn� d�o� potrz�saj�c� obrazem. Twarz Hindusa przys�ania�y festony �cieka- j�cych ga��zek. - Ja bym panu co� zaproponowa� - zacz�� ostro�nie. - Jad� teraz na wesele do rad�y Ramesha Kha- terapii, niech pan �adnie obraz zapakuje i jedzie ze mn�, spr�bujemy nam�wi� pana m�odego, �e- by kupi� jako prezent. - Nie kupi, on si� nie zna, to dla niego nie ma warto�ci - rozwa�a� zgaszony - ale �eby i w tym do- strzec szans�, pojad� z panem. I tak �yj� z�udzeniami. - B�d� panu pomaga�, musimy obraz dobrze sprzeda� - powiedzia� sztucznie dziarskim tonem. - Tam zbiera si� ca�a �mietanka, ludzie zamo�ni, sama obecno�� w tym gronie ju� podnosi pana w opinii delhijskiej, zaczyna si� pan liczy�... Chod�my, najwy�szy czas! - Na pogrzeb nie wolno si� sp�nia�, zmarli nie mog� czeka� w takim upale, ale na �lub zawsze zd��ymy... Czy to wed�ug angielskiego rytua�u, czy tradycyjny indyjski? Z rejestracj� w urz�dzie i braminami, �lepcami, co wr� z rozsypanych kamyk�w? - Nie wiem - odpowiedzia� szczerze Terey. - U nas obrz�dy trwaj� trzy dni i trzy noce. - I m�odo�e�cy ca�y czas s� obecni? Biedny pan m�ody. - Oni odchodz� na �o�e, odgrodzeni kotar� z czerwonego mu�linu, ale nie wolno im si� zbli�y� cie- le�nie. W ka�dej chwili mo�e ich rodzina wywo�a�. Ich cia�a maj� si� oswoi� ze sob�, pozna�, zaprag- n��, nie ma mowy o gwa�cie, jaki si� dokonuje u was, w Europie. M�wiono mi... Malarz opowiada� �arliwie, jakby chcia� zapomnie� o poniesionej przed chwil� kl�sce. Wsiedli do auta. Kriszan zatrzasn�� drzwiczki i spyta�, czy mo�e rusza�. Mi�dzy nimi, jak przegro- da, spoza kt�rej wystawa�y tylko ich g�owy, tkwi� nieszcz�sny obraz, owini�ty naderwanym papierem. - �le panu opowiadano, w barbarzy�skiej Europie to, co u was zaczynacie dozowa� po �lubie, jest d�ugo przed nim... Sam �lub coraz bardziej staje si� prawnym potwierdzeniem istniej�cego ju� stanu. Dawniej, p� wieku temu, przywi�zywano wag� do dziewictwa, wy�ej ceniono towar z plomb� - drwi� brutalnie - dzisiaj nie, uwa�a si� to za k�opotliwy relikt, jaki stwarza sama natura... - U nas dziewictwo jest wa�ne. Kobieta powinna prosto z r�k matki przej�� w r�ce m�a, rodzina panny m�odej r�czy za ni�. Dziewczynie nie wolno styka� si� z m�czyznami spoza rodziny ani zosta- wa� sam na sam... - A wi�c, wed�ug pana, reputacja panny Vid�ajaveda jest w�tpliwa? - Och, ona mo�e sobie na wszystko pozwoli�, ojciec jest bogaty. Zreszt� jej nie obowi�zuj� nasze surowe obyczaje, jest bardziej Angielk� ni� Hindusk�, ona jest, je�li nie ponad zakazami, to poza kontrol�... Jechali ulicami dzielnic willowych, asfaltow� jezdni�, po kt�rej bez�adnie, jak gar�cie bia�ych, na- stroszonych ciem, snuli si� rowerzy�ci. Peda�owali opieszale, po kilku, obejmuj�c si� za ramiona. Rozmawiali g�o�no i wybuchali �miechem. Na trawnikach zast�puj�cych chodniki rozsiad�y si� ca�e rodziny. Zapada� szybki zmierzch, niebo pozielenia�o. W okna auta chucha� od�r otwartych �ciek�w, czosn- kowego potu i mdl�ce, s�odkawe wonie olejk�w, kt�rymi namaszczano w�osy. Istvan teraz dopiero poj��, �e czupryna kierowcy pachnie r�ami, a ja�minem niesie od malarza. Oni maj� w sobie wdzi�k zepsutych kobiet - pomy�la�, i odruchowo dotkn�� d�oni, spoczywaj�cej na brze- gu blejtramu. By�a ch�odna i wilgotna. Ram Kanval zwr�ci� ku niemu czarne, zamglone �renice i u�- miechn�� si� porozumiewawczo, jak do wsp�lnika. - Musimy ten obraz dobrze sprzeda� - powiedzia� z nag�ym zapa�em. Kriszan prowadzi� maszyn� z zuchwa�� swobod�, rozmowa chwilami zamiera�a, bo Terey musia� �ledzi�, jak auto wciska si� w t�um, jednym susem mija inne wozy. On musi kogo� zawadzi� - my�la� z odrobin� z�o�liwo�ci - to nie jazda, tylko akrobacja. Malarz nie zdawa� sobie sprawy z niebezpie- cze�stwa, zadowolony, �e siedzi na mi�kkich poduszkach, podci�gn�wszy kolana, pl�t� o potrawach weselnych. Wreszcie przemkn�li tak blisko du�ego dodge'a, a� skrzy�owa� si� blask reflektor�w i us�yszeli ostry skowyt hamulc�w. - Spokojnie, Kriszan - nie wytrzyma� - m�g� ci� stukn��! Kierowca odwr�ci� uszcz�liwion� twarz, b�ysn�� kocimi, drobnymi z�bami, wyra�nie bawi�a go rozwaga Tereya, bra� j� za l�k. - On musia� zwolni�, sab, on czu�, �e ja nie b�d� hamowa�. On mnie zna, wie, �e nie ust�pi�. - A� wreszcie trafisz na obcego i rozbije ci maszyn�. - Je�d�� osiem lat i nie mia�em wypadku - triumfowa�. - Ojciec zam�wi� mi horoskop, jak tylko si� urodzi�em. Gwiazdy mi sprzyjaj�. Astrolog powiedzia� matce, a ona pami�ta ka�de s�owo, dlatego wiem, �e zgubi� mnie mo�e jedno: s�odycze. Tote� ich unikam. Najwy�ej syrop trzcinowy z wod�. - Patrz przed siebie, uwa�aj! - krzykn�� Terey, gdy bia�e, szerokie portki rowerzyst�w zab�ys�y w �wiat�ach i ju� ich wymiot�o, skr�cali gwa�townie w ciemno��. - Wjecha� na kraw�nik - �mia� si� Kriszan. - Oni w �wiat�ach g�upiej� jak kr�liki. O, zwalili si� na kup�. Mkn�� zostawiaj�c za sob� brz�k dzwonk�w rowerowych i gniewne okrzyki. Czerwieni� b�yska�o �wiat�o auta jad�cego przed nimi. Po obu stronach alei, w g��bokiej ciemno�ci sta�y limuzyny, lizni�cie reflektor�w budzi�o ich kolory, i znowu si� przyczaja�y wygaszone lub mru�y- �y �lepia postojowych �wiate�. Policjant regulowa� ruch, wida� by�o jego opalone kolana, kr�tkie spodenki i bia�e niciane r�ka- wiczki. Oczy b�yszcza�y mu w pe�nym �wietle jak u wo�u, w�adczym gestem zmusi� Kriszana do zga- szenia lamp, zezwoli� w strudze aut skr�ci� na podjazd. Fronton pa�acu pali� si� biel�, mn�stwo kolorowych �ar�wek uczepiono na krzewach, rozwieszono w ga��ziach drzew, powstawa�y r�nobarwne bukiety rozkwitaj�ce w ciemno�ci, tworz�c nastr�j ta- jemniczy, troch� z ba�ni, a troch� przypominaj�cy dekoracj� z podrz�dnego teatrzyku. S�u�ba w operetkowych czerwonych mundurach, obszytych z�otym galonem w sute p�tle, rzuci�a si� otwiera� drzwiczki. - Nie czekaj na mnie, Kriszan. - B�d� na ko�cu alei, po lewej stronie - odpowiedzia� niby nie s�ysz�c rozkazu. Nie mie�ci�o mu si� w g�owie, poni�a�oby jego w�asn� godno��, gdyby radca wraca� pieszo lub kto� ze znajomych przy okazji go odwi�z�. Zreszt� chcia� uczestniczy� w uroczysto�ci, pogapi� si� na klejnoty kobiet, s�dzi� te�, �e dla kierowc�w przygotowano jaki� pocz�stunek. Malarz wysiad� pierwszy, onie�mielony, bo nad nim, jak wodzowie ogarniaj�cy pole przysz�ej bit- wy, stali obaj witaj�cy. Stary Vid�ajaveda, ojciec Grace, i rad�a Khaterpalia w galowym czerwonym dolmanie, przepasany bia�� szarf�. Wydawa�o si�, �e i ich spojrzenia, i szpaleru s�u�by skupi�y si� na mizernym papierze, kt�ry doby�o w ca�ej lichocie niskie �wiat�o reflektora, ukrytego w lakierowanych li�ciach ostrokrzewu. Szybko zdar� opakowanie i chcia� zmi�ty arkusz wrzuci� na siedzenie, ale ju� au- to sp�yn�o pod naporem limuzyn dygoc�cych z niecierpliwo�ci. Zak�opotany z�o�y� papier na czworo, potem jeszcze raz, wepchn�� rulon w kiesze� spodni, schyli� si� po sznurki i mota� je pospiesznie, na wp� ukryty za wst�puj�cym Istvanem, kt�ry piastowa� w r�ku pakuneczek owi�zany wst�g�, niby niemowl� w powijakach. - Mi�o, �e pan o nas pami�ta� - wita� stary fabrykant. Jego bia�e, m�ode z�by razi�y w ciemnej i nala- nej twarzy jak zbyt dobre protezy. - Gratuluj� - powiedzia� p�g�osem Istvan. - Przywioz�em pa�stwu m�odym prezenty. Ale rad�a od razu przerwa�: - Daj go Grace, ona si� ucieszy, zajmuje si� teraz go��mi. Porozmawiamy, jak tylko sko�cz� z tym... Rad�a ze znudzeniem w oczach wyci�ga� pulchn� d�o� ku nast�pnemu go�ciowi. Odbiera� podarek i niedbale oddawa� za siebie s�u��cemu, kt�ry z zaciekawieniem szarpa� bibu�k� pod nadzorem dal- szych cz�onk�w rodziny. - M�j przyjaciel, znakomity malarz Ram Kanval. - Bardzo mi przyjemnie - Vid�ajaveda nawet nie raczy� odwr�ci� g�owy. S�u��cy wydar� Ramowi obraz, spojrza� odwr�ciwszy bokiem, pokr�ci� g�ow� ze zdumienia i poda� siwemu staruchowi. - Pi�kny - mrukn�� stary bez przekonania i postawi� na fotelu, ale nap�ywaj�ce podarki szybko wy- par�y go stamt�d. Obraz tkwi� wsparty o �cian�, �arzy� si� pomidorowym t�em, na kt�rym mrowi�y si� cienie n�g przechodz�cych go�ci. - Zdaje si�, �e�my go przynie�li nie w por� - j�kn�� malarz, upychaj�c zwitki sznurka do kieszeni. - Jeszcze nic straconego - pociesza� go Terey. Walka o sprzeda� obrazu wyda�a mu si� nagle bez- nadziejna, a malarz razi� ka�dym nieporadnym gestem, wlok�c za sob� atmosfer� troski, biedy i smut- ku. Kto zbiera stare sznurki i podnosi guziki - wspomnia� ludowe porzekad�o - nigdy nie b�dzie boga- ty, bo nie umie traci�. - Chod�my, trzeba poszuka� panny m�odej. Chc� si� ju� tego pozby� - uni�s� zawini�ty dzban. - Je�li pan chce si� napi�, ja potrzymam - ofiarowa� si� malarz,�cigaj�c oczami tac� wysoko ponad g�owami. Butelka whisky koloru starego z�ota, srebrny koszyk z bry�kami lodu, syfon i szklanki po- brz�kiwa�y leciutko, jak �ciszona muzyka, ale za s�u��cym t�um si� zamyka�. Wyszli do parku. Na trawniku go�cie stali g�st�, niemrawo poruszaj�c� si� ci�b�, sylwetki kobiet i bia�e smokingi m�czyzn dobywa� gejzer zmiennych �wiate�, pienisty wodotrysk, otwieraj�cy jakby strusie pi�ra. Nie- bieskawy, zielony, fioletowy i pomara�czowy; chwilami s�u��cy, zmieniaj�c szk�a w latarni, zagapi� si� i w bia�ym obna�aj�cym �wietle b�yska�y pawie kolory sari, drobne iskrzenie bransolet i pier�cieni, dia- dem�w i naszyjnik�w. T�gie cia�a pachnia�y mdl�co mieszanin� perfum i wschodnich przypraw ko- rzennych. Ponad gwar rozm�w wzbija� si� nosowy g�os �piewaka, kt�remu wt�rowa�o trio z�o�one z fletu, trzystrunnej gitary i b�benka; gwar rozm�w arty�cie nie przeszkadza�, siedz�c w kucki z r�ka- mi opuszczonymi mi�dzy kolana, w bufiastych bia�ych spodniach, zawodzi� z przymkni�tymi oczami, a zawieszenie melodii wspiera� cielesny odg�os poklepywanego b�bna. Doktor Kapur w bia�ym turbanie, przeciskaj�c si� zr�cznie, wymienia� uk�ony, sk�ada� d�onie przed piersi� w hinduskim pozdrowieniu. Z�apa� Tereya za r�kaw. - Szuka pan panny m�odej? - pyta� poufnie. - Przecie� mamy j� przed sob�! Odgrodzona czerwon� lin� kr��y�a wok� sto��w, na kt�rych wystawiono podarki; z otwartych etui b�yska�y z�ote �a�cuchy i kosztowne brosze, klejnoty rodzinne i podarki rad�y, tym hojniejsze, �e zos- tawa�y nadal jego w�asno�ci�. Za sto�em, z r�kami skrzy�owanymi na piersi, czuwali dwaj ro�li, broda- ci stra�nicy. Grace p�yn�a w bia�ej sukni z koronek, jak zanurzona w pianie; g��boki dekolt prawie ods�ania� piersi, zdawa�o si�, �e rami�czka si� zsun� i stanie obna�ona do pasa, niezawstydzona, wyzywaj�ca urod�. Gdy Terey podszed�, prosz�c, by mu wybaczy�a tak skromny upominek, pokazywa�a w�a�nie �a�cuch z medalionem, zdobiony per�ami, wywo�uj�c okrzyki zachwytu skupionych przyjaci�ek. - Co dosta�a�? Zobacz zaraz - prosi�y ptasimi g�osami, napieraj�c na czerwon� lin� ogrodzenia. Mi�y mu by� dzieci�cy po�piech, z jakim zdziera�a wst��ki i dobywa�a w�satego ch�opa, wspartego pod boki. Spogl�da� na roz�o�one klejnoty z t�pym zadowoleniem. - Pami�ta�e�, �e mi si� podoba�? Co to za bo�ek? Jakie szcz�cie mi zapewni? - Wo�nica. Dosta�em go od przyjaciela, �eby mnie ca�o dowi�z� z powrotem do kraju, �eby mi na- sz� puszt� przypomina�... - Och, to dobrze - rozradowana czym� tylko dla niej jasnym, postawi�a dzban na �rodku sto�u po- nad klejnotami i nagle wyda�o si�, �e ta ��toczarna figurka jest wa�niejsza od ca�ej wystawy jubilers- kiej. - Istvan usprawiedliwia�a si� - musz� jeszcze tkwi� jaki� czas w tym zoo, a tak bardzo chcia�am si� czego� napi�. Pos�a�am Margit po drinka, ale ona przepad�a. S�u��cy kr��y tylko na skraju tej ci�by. B�d� tak dobry, przynie� mi podw�jn� whisky. Teraz dojrza�, �e jest chmurna, a powieki ma pociemnia�e z niewyspania. - Nie jest mi �atwo - szepn�a poufnie, k�ad�c mu r�k� na d�oni. M�wi�a troch� tak, jakby gromadka przyjaci�ek ju� si� nie liczy�a, jakby zostali sami, zsiad�szy z konia na opustosza�ych pastwiskach. Chcia� j� pocieszy�, powiedzie� par� dobrych, prostych s��w, czu� jednak tylko gorycz: jestem tu obcy, wyjad�, dlatego mo�e by� ze mn� szczera,ja si� nie licz�, tak samo by si� �ali�a, g�adz�c odruchowo ko�ski kark. - No nareszcie jeste� - krzykn�a rado�nie. Szczup�a, rudow�osa dziewczyna w sukni zielonkawej, prostej jak tunika, spi�tej na jednym ramie- niu du�� klamr� z turkus�w, sz�a ku nim, trzymaj�c w r�kach wysokie szklanki. Grace bez wahania odebra�a jej obie i obdzieli�a Istvana. Patrz�c na wilgotne, od�te wargi panny m�odej, pij�cej �apczywie, przechyli� szklank�. Szczypi�cy w gardle smak whisky i banieczek gazu rze�wi� przyjemnie. �yczy� jej w my�lach szcz�cia, jednak innego ni� to, kt�re dzisiejszego wieczora zaczyna�o si� we- selnym obrz�dem, jako� i siebie w tym szcz�ciu zawiera�, r�wnie niewinnie jak koty, w�druj�c za smug� s�o�ca, pragn� drzema� letnim popo�udniem na parapecie. By�a w nim leniwa czu�o�� i dla niej, i dla siebie. Gwar rozm�w szumia� przyja�nie, t�um go�ci sta� si� nagle niewa�nym t�em upragnionego spotka- nia. - Grace - m�wi� p�g�osem - pomy�l czasem o mnie. - Nie - wzdrygn�a si� - za nic. Spostrzeg�szy, �e si� �achn��, pog�aska�a mu d�o�. - Chyba nie chcesz, �ebym cierpia�a? Ten �lub jest jak okute wrota, niech si� ju� raz zatrzasn�... M�wi�a spiesznie, troch� do w�asnych my�li. Nagle �cisn�a za ko�ce palc�w, wbi�a paznokcie. - Ale jutro ty te� b�dziesz. I pojutrze... Gdybym ci mog�a rozkaza�: wyjed� st�d albo umrzyj... Nie mog�. Nielekko mi dzisiaj, Istvan, cho� si� do wszystkich u�miecham. Ch�tnie bym si� upi�a, ale to nie Londyn, nie wypada. Ruda dziewczyna, kt�ra sta�a przy nich, troch� os�aniaj�c przed ciekawymi spojrzeniami, odwr�ci�a g�ow�, pojmuj�c, �e dzieje si� mi�dzy tym dwojgiem co� szczeg�lnego; spokojnym ruchem odebra�a puste szklanki, uznaj�c jak gdyby swoj� s�u�ebn� rol�. Tereyowi zrobi�o si� przykro. - Przepraszam, bezmy�lnie wypi�em whisky, pani na pewno nios�a dla siebie... - Drobiazg, Grace to despotka, dobrze, �e pan i ja jeste�my go��mi. Nam si� uda�o, biedny rad�a. - No, tego jednego o nim nie mo�na powiedzie�, nie pozwol� drwi� z mojego prawie m�a. M�wi- cie ze sob� tak, jakby�cie byli starymi znajomymi; radca Terey, W�gier, b�d� ostro�na, czerwony - ostrzega�a, wpadaj�c w ton �artobliwy. - Panna Ward, Australijka, uwa�aj, bo lubi si� po�wi�ca�, po to przyjecha�a do Indii. U nas dosy� n�dzy i cierpienia, wi�c jest w swoim �ywiole, chce pomaga�, uszcz�liwia�, od razu czuje si� lepsza. Mo�e nawet zostanie �wi�t�. M�w jej po imieniu - Margit. No, korzystaj, Istvan, ca�uj j�. Ma obie r�ce zaj�te, wol�, �eby� to zrobi� teraz ni� za moimi plecami... - Wychodzisz za m�� i jeste� zazdrosna? - roze�mia�a si� panna Ward. - Ty ju� wybra�a�, daj i mnie szans�... No, niech si� pan nie p�oszy, je�li tak mnie zachwala, poca�uj, prosz� - podstawi�a r�owy po- liczek z zabawnym do�eczkiem. Wargi Istvana dotkn�y napi�tej sk�ry, nie u�ywa�a perfum, wystarcza- �a jej �wie�o��. - Zdaje si�, pani doktor, �e jest ju� pierwszy prywatny pacjent w Indiach. Wpad�a� mu w oko - �mia�a si� Grace. - Chcesz, to poznam ci�, Istvan, z naj�adniejszymi dziewcz�tami New Delhi, a jest w czym przebiera� - wodzi�a r�k�, po kt�rej w�drowa�y kolorowe �wiat�a i nagle jej bia�a suknia okry- �a si� fioletem, a potem sp�yn�a szkar�atem. - Lakszmi, D�illa. Chod�cie tu! - wo�a�a na dziewcz�ta spowite w mieni�cy si� jedwab. Podchodzi�y nios�c wysoko pi�kne g�owy w he�mach kruczych w�os�w, ogromne oczy patrzy�y z iskr� humoru, by�y �wiadome w�asnej urody, przewagi, jak� daje bogactwo. - Czuj� si� przy nich jak suchy patyk, brzydka i bez wdzi�ku - powiedzia�a Margit. - Prawda, jakie s� pi�kne? - O tak, zw�aszcza w tym opakowaniu - zadrwi�. Ale ona ju� nie s�ucha�a, korzystaj�c, �e przesun�� si� s�u��cy z tac� pe�n� pustego szk�a, w�lizn�a si� w t�um, niby chc�c si� pozby� szklanek po whisky. Kilka dziewcz�t zna�, nosi�y nazwiska, kt�re si� licz� w Indiach: Savitri Dalmia, prawie monopol na kopr� i oleje kokosowe w po�udniowej Azji, Nelly Sharma z Electrik Corporation czy wiotka, o cu- downie d�ugiej szyi, Dorota Shankhar Bhabha, kt�rej ojciec mia� gigantyczne kretowisko, zasnute siar- czanym dymem, od kt�rego w�osy robotnic rudzia�y, a trawa i drzewa sch�y - kopalni� w�gla prowa- dzon�, jak w Anglii bywa�o dwa wieki temu. Do ich rodzic�w nale�� latyfundia, chyba niewiele mniej- sze ni� �wiartka W�gier, a wp�ywy si�gaj� szerzej. Terey spogl�da� w oczy dziewcz�t pe�ne krowiej �agodno�ci, podmalowane niebiesko powieki dobywa�y ca�� ich g��bi�. Ka�da z nich inaczej mia�a spi�- trzone w�osy, uj�te klamrami z rubin�w i szmaragd�w. Dorota nosi�a bicze pere� na przegubach obu r�k, igra�a nimi i s�ysz�c �artobliwe zachwyty Istvana, �mia�a si� b�yskaj�c r�wnymi z�bami. Gaw�dzili weso�o, uroda dziewcz�t ci�gn�a m�czyzn jak magnes. Rozbawion� gromadk� czaj�cym si� krokiem okr��a� fotograf i raz po raz b�yska� lamp�, robi�c pami�tkowe zdj�cia. Machaj�c r�kami musieli go odp�dza� jak natr�ta. Doktor Kapur, w turbanie nieskazitelnie u�o�onym w drobne pliski, chwyci� dziecinn�, mi�kk� jak listek d�o� Doroty Shankhar i zagl�daj�c z nieprzyjemn� natarczywo�ci� w oczy zaczyna� wr�y�. - Kwadraty i prostok�ty, zamykaj� si� linie - szepta� - sto�y zastawione przez los. - Nie sztuka powiedzie�, jak si� wie, kim jest jej papa - protestowa�a Grace. - Jej powiedz - podty- ka�a d�o� rudow�osej Margit. - Daj spok�j, ja nie wierz� - opiera�a si� dziewczyna. Po jej d�oni chwyconej mocnymi r�kami chi- rurga, przechylonej w �wiat�o, �cieka� zmienny blask bij�cy z fontanny, kt�ra parska�a iskrami. - Niedawno pani przylecia�a i nied�ugo odleci, s�ysz� ch�r b�ogos�awie�stw... - Niech pan wr�y, doktorze, o jej sercu. - Tak - krzykn�y dziewcz�ta. - Chcemy us�ysze� o mi�o�ci. Mo�e j� tu wydamy za m��? Doktor przy�o�y� d�o� dziewczyny do czo�a, wydyma� kosmate policzki, zamkn�� w skupieniu oczy. Ta poufa�o�� wyda�a si� Istvanowi niestosowna. Tani aktor! Obrz�k�e, l�ni�ce, jak pomazane t�usz- czem, wargi doktora rozchyla�y si� z cmokaniem, co� mamla�, zanim powiedzia�: - Niedobrze, bardzo niedobrze, droga kole�anko, mi�o�ci nie mo�na kupi�... Dziewcz�ta wybuchn�y �miechem. - Dosy� ju� - Margit wyszarpn�a d�o� i ukry�a za sob�, jakby si� ba�a co� wi�cej us�ysze�. Oczy mia�a sp�oszone i zaci�ni�te usta. Istvan cichaczem wysun�� si� z gromady dziewcz�t, poczu� nag�y przesyt, by�y zbyt pi�kne. Ch�d ich by� jak muzyka. Jedwab ciasno spowija� ich biodra, obna�one talie mia�y ciep�y odcie� br�zu. D�u- gie, szczup�e r�ce gi�y si� z wdzi�kiem, sypi�c iskrami klejnot�w. Trzeba je by�o podziwia�, jednak nie budzi�y po��dania. Przeszed� par� krok�w, by wymkn�� si� z t�umu go�ci, skr�ci� w alejk�. Tu �wiat�a mruga�y rza- dziej. Na �ysych konarach siedzia�o kilka pawi, zwieszone ogony ocieka�y zmiennym blaskiem, zanie- pokojone ptaki wydawa�y okrzyk przykry, jakby� pchn�� zardzewia�� furt�. Wszed� na mostek, sztucz- ny strumie� o tej porze roku ledwie si� �limaczy�, bi� z rowu od�r bagienny. W matowym zwierciadle, mi�dzy ko�uchami porost�w, chwia�y si� odbite �wiate�ka, woda by�a pe�na ruchu i �ycia, owady �liz- gaj�c si� po powierzchni rozwleka�y chybotliwe b�yski. Gwar rozm�w, ponad kt�ry wznosi�o si� s�yszalne chwilami zawodzenie �piewaka, mlaskanie b�b- na i ptasie trele fletu nios�y smutek. Wyda�o mu si� nagle, �e jest na G�rze Gellerta i patrzy z tarasu ku mostom na Dunaju wytyczonym �wiate�kami, przemierza okiem ulice Budy i Pesztu, pomykaj�ce auta, neony wystaw, a suchy powiew przeci�ga po stoku, nios�c wapienn� wo� nagrzanych traw i pio�unu. Za nim w hotelu brz�czy daleka muzyka, g�ra doko�a dzwoni w upaln� noc tysi�cami �wierszczy. Tam, po mo�cie idzie spr�ystym krokiem dziewczyna, migaj� opalone r�ce na prostej sukni, ma kru- cze w�osy, puszczone lu�no na ramiona. Wida� j� z g�ry wyra�nie, gdy wchodzi w bia�e kr�gi lamp. Ma dla niej ogromn� czu�o��, pragn��by uj�� pod r�k�, porwa� do kawiarenki otwartej i po p�nocy. Ale jest w nim poczucie bezsilno�ci, jak czasem we �nie. Nie roz�o�y ramion jak skrzyd�a i nie sp�ynie jastrz�bim lotem w d�. Zanim zbiegnie serpentynami �cie�ki, ona ju� b�dzie daleko, i kroki innych przechodni�w zadudni� na mo�cie, ju� jej nie znajdzie... Grace. Czy�bym za ni� t�skni�? Uprowadza� do Budapesztu? U�miechn�� si� na my�l, �e zrywa ob- rz�d za�lubin, o�wiadcza, �e si� dziewczyna nie zgadza. Tylko, co on mo�e powiedzie�, jakie ma do- wody? Poca�unek, par� niejasnych s��w... Patrzono by na niego jak na szale�ca albo gorzej - g�upca. M�wiliby: ale� ten W�gier ma s�ab� g�ow�, odholujcie go dyskretnie, i przyjaciele powiedliby go na werand�, wetkn�li w r�k� pot�n� szklank� soku z grejpfruta. Kto pojmie, �e tu w przepychu, przy muzyce i festynowych �wiat�ach dokonuje si� gwa�t? Jest pewny, �e i Grace nie by�aby mu wdzi�czna, zapar�aby si� wszystkiego... Oni s� u siebie - my�la� cierpko o Hindusach - i prawo zwyczajowe ich wesprze. Dokona si� wola obu rodzin i m�odzi b�d� jej pos�uszni. Dzi� jeszcze dziewczyna targa wi�- zami, ale jutro pogodzi si�, a za rok przywyknie. Poczu� ciep�� d�o� wsuwaj�c� si� pod rami� wsparte na por�czy. Odwr�ci� si� gwa�townie. - Uciek�e�? Chcia�am, �eby� si� bawi�. Przywo�a�am dziewcz�ta, mog�e� wybiera�. Reszta od ciebie zale�y, a ty umiesz zawraca� g�ow�... - Czemu dokuczasz, Grace? - Musz� ci si� podoba�. Tylko nie m�w, �e mnie by� wola�. Wychodz� za m��. One s� swobodne. Pi�kne jak kwiaty i r�wnie bezwolne. Zajmiesz si� mo�e Dorot�? Albo Savitri Dalmia? Podobna tro- ch� do mnie - m�wi�a p�g�osem, oddychaj�c niespokojnie, podniecona. - Chcia�abym, �eby� mia� je wszystkie, ka�d�... Patrzy� na ni� zdumiony. - Bo wtedy nie by�oby tej jednej, kt�rej ju� teraz nienawidz� - tchn�a mu w twarz. Oddech jej pachnia� rozgryzionymi ziarnkami any�ku i a