8410
Szczegóły |
Tytuł |
8410 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8410 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8410 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8410 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Chmielewska
L�dowanie w Garwolinie
1995
Wst�p
kt�rego z pewno�ci� nikt nie przeczyta na pocz�tku, ale mo�e chocia� na ko�cu.
Jest to m�j drugi utw�r historyczny. Pierwszym by�o Dzikie bia�ko, pisane
niejako post
factum. To samo dotyczy L�dowania w Garwolinie, opiewaj�cego czasy z wczesnych
lat
sze��dziesi�tych, i nie mog� go aktualizowa�, bo straci�oby charakter. Obecnie
wszystko
wygl�da�oby zupe�nie inaczej.
Gotowy maszynopis znalaz�am we w�asnych starych papierach. Co prawda,
prezentowa�
sob� scenariusz, a nie powie��, przer�bka za� w t� stron�, scenariusza na
ksi��k�, a nie
odwrotnie, prezentuje sob� trudno�ci straszliwe, co wida� nawet u Mac-Leana, ale
zrobi�am, ile
mog�am. Dzie�o science fiction tkwi�o we mnie przez ca�e lata, d�u�ej nawet ni�
ma�e z dnem, i
postanowi�am da� uj�cie sp�cznia�ej nami�tno�ci bodaj namiastk�.
Przy okazji chcia�am delikatnie przypomnie�, jakie to by�y czasy, bo co najmniej
po�owa
spo�ecze�stwa zd��y�a ju� zapomnie� i okrzykami �komuno, wr��!� daje wyraz
t�sknocie do
przesz�o�ci. Generalny idiotyzm umkn�� z ludzkiej pami�ci, a pozosta�o tylko
czarowne
wspomnienie zasady �czy si� stoi, czy si� le�y...�
Trup�w nie ma! Nie krymina�! M�wi� od razu, �eby nikogo nie rozczarowa�. W og�le
nie
wiem, co to jest, mo�e groteska. �rednio realistyczna...
Obiecuj� uroczy�cie, �e prawdziwy krymina� spr�buj� napisa� jako nast�pny.
Autorka
Krzysio Wojciechowski, sekretarz redakcji tygodnika Sz�sty Wiecz�r, oderwa�
wzrok od
roz�o�onego przed nim na biurku czasopisma naukowego i utkwi� zadumane
spojrzenie w
siedz�cym naprzeciwko niego koledze, satyryku.
- Mars to by�a moja ostatnia nadzieja - powiedzia� melancholijnie. - Je�eli tam
nie ma
ludzi, to ju� nigdzie nie ma.
- Jak to? - rzek� na to z niejakim zaskoczeniem Januszek P�o�ski, fotoreporter,
wysoki,
szczup�y i bardzo przystojny, odwracaj�c si� od okna, przez kt�re w milczeniu
obserwowa� ruch
uliczny. - Mam wra�enie, �e na ziemi ludzie s�...
- Ma�o ci ludzi? - zdziwi� si� r�wnocze�nie satyryk z wyra�nym niesmakiem.
- Nie ma w naszym uk�adzie s�onecznym - wtr�ci� si� pouczaj�co doradca do spraw
technicznych. - W innych mog� by�.
Doradca do spraw technicznych, Tadzio Kotlin, uko�czy� przed laty politechnik�,
dawno
ju� jednak zrezygnowa� z wykonywania wyuczonego zawodu, zn�cony urokami
dziennikarstwa.
Tw�rczej pracy pisarskiej oddawa� si� wprawdzie samodzielnie z rzadka i
niech�tnie, jego
wykszta�cenie jednak�e predestynowa�o go do piastowania w redakcji do��
osobliwego
stanowiska. S�u�y� �wiat�� rad� we wszystkich dziedzinach i korygowa� b��dy i
niedopatrzenia
koleg�w, grawituj�cych ku wykszta�ceniu raczej humanistycznemu. W lokalu
redakcji przebywa�
w godzinach bardzo r�nych, ponad inne pomieszczenia przedk�adaj�c pok�j
sekretarza, wok�
kt�rego pi�trzy�y si�, gromadzi�y i wik�a�y wszelkie mo�liwe redakcyjne
problemy. Siedzia� teraz
na krze�le pod �cian�, z nogami wyci�gni�tymi na �rodek pokoju i po raz czwarty
odczytywa�
korespondencj� skrytykowanego niedawno zak�adu produkcyjnego, usi�uj�c zrozumie�
bodaj
cz�� zawartych w niej wyja�nie�. Z prawdziw� przyjemno�ci� oderwa� si� od tego
zaj�cia.
- Inne uk�ady s�oneczne nie s� jeszcze dok�adnie zbadane - oznajmi� stanowczo.
Sekretarz redakcji skrzywi� si� z pow�tpiewaniem, odsun�� czasopismo naukowe i
si�gn��
po szklank� z herbat�. Przyjrza� si� jej nieufnie, wrzuci� do �rodka kostk�
cukru i plasterek
cytryny i zacz�� j� miesza�.
- Podobno ludzi nigdzie nie ma - rzek�, zniech�cony. - Wszystkie badania
wykazuj�, �e z
tym �ywym bia�kiem w kosmosie nie jest dobrze...
- Mylisz fikcj� z rzeczywisto�ci� - przerwa� satyryk. Odsun�� krzes�o, wsta� i z
le��cej na
biurku akt�wki wyci�gn�� torebk� z drugim �niadaniem. Z torebki wyj�� jajko.
- O tym, �e w kosmosie nie ma bia�ka, pisa� Lem w opowie�ciach o kadecie Pirxie
-
ci�gn�� dalej. - Naukowo to jeszcze nie zosta�o stwierdzone. Gdzie moja herbata?
- Tutaj - powiedzia� fotoreporter i odsun�� si� od parapetu, ukazuj�c do po�owy
opr�nion� szklank� z herbat�.
- �winia - powiedzia� satyryk z rezygnacj�. Zabra� szklank� z parapetu, postawi�
na
biurku, obejrza� jajko i przelotnie zastanowi� si�, jak bliska jest chwila, w
kt�rej na widok jajek
na twardo zacznie dostawa� konwulsji. Jego �ona, kobieta o stanowczym
charakterze, stosowa�a
diet� odchudzaj�c�, �ywi�c m�a tym samym co i siebie. Drugie �niadanie zosta�o
dla niego
przygotowane przez ni�. Spojrza� w okno, ale uporczywa, wiosenna m�awka
zniech�ca�a do
wyj�cia, zdecydowa� si� zatem jeszcze tym razem to zje��. Niemrawo popuka�
jajkiem w
niewielki stosik teczek na biurku. Nie da�o to �adnego rezultatu.
Sekretarz redakcji nadal miesza� herbat�, patrz�c w dal niewidz�cym spojrzeniem.
- Par� innych os�b te� pisze to samo - mrukn�� pos�pnie.
Satyryk popuka� jajkiem w teczki mocniej, wci�� bez skutku. Rozejrza� si� w
poszukiwaniu twardszego przedmiotu, uczyni� krok, potkn�� si� o wyci�gni�te nogi
doradcy do
spraw technicznych i z rozmachem wyr�n�� jajkiem w maszyn� do pisania na biurku
sekretarza.
Surowa zawarto�� jajka r�wnomiernie sp�yn�a na klawiatur� i czcionki.
- O, cholera... - powiedzia�, zaskoczony.
- Zwariowa�e�, czy co? - zirytowa� si� sekretarz redakcji, gwa�townie odsuwaj�c
krzes�o
od biurka. - Nie mo�esz tego rozbija� o swoj� maszyn�?
- My�la�em, �e jest na twardo - powiedzia� bezradnie satyryk. - On mi nog�
podstawi�.
We� te kopyta ze �rodka, co?
- Chcia�e� przecie� �ywego bia�ka - zauwa�y� spod okna fotoreporter.
- Ale nie tu, tylko w kosmosie! - sprostowa� z gniewem sekretarz redakcji. -
Poza tym ono
nie jest �ywe, tylko surowe! Wytrzyj to, do cholery! Ja si� brzydz�!
- Zachowuje si� jak �ywe... Co ty my�lisz, �e ja si� nie brzydz�? To przez
Tadeusza, niech
on wytrze!
- Ja te� si� brzydz�! - zaprotestowa� doradca do spraw technicznych. - Po diab�a
w og�le
przynosisz surowe jajka?!
- To nie ja, to moja �ona... Rusz si�, daj co�!
- Papierem toaletowym...
W�r�d wyra�nych objaw�w wstr�tu wszyscy trzej przyst�pili do wycierania maszyny.
Czynno�� by�a do�� skomplikowana. Fotoreporter przygl�da� si� temu z
zainteresowaniem.
- Wracaj�c do �ywego bia�ka... - powiedzia�
doradca do spraw technicznych. - Cholera, rozmaza�o mi si� na r�kawie... To w
innych
uk�adach s�onecznych nie wiadomo dok�adnie, co si� dzieje, i istnieje mo�liwo��,
�e gdzie� tam
pl�cze si� taka sama planeta jak nasza. I na niej podobne istoty...
- Te� t�uk� surowe jajka o maszyny do pisania? - spyta� zgry�liwie sekretarz
redakcji.
- Na pewno - odpar� stanowczo satyryk. - Niech ci� pocieszy, �e, by� mo�e,
gdzie� w
kosmosie siedzi taki sam facet jak ty i rozmazuje sobie takie gluty po
klawiaturze...
- Mo�liwe, �e te istoty st�uk�y sobie na maszynie nawet dwa jajka - podsun��
uczynni�
fotoreporter.
- Kop�! - warkn�� sekretarz. - Dwie kopy!
- Sto k�p - zgodzi� si� doradca do spraw technicznych, �cieraj�c bia�ko z
mankietu
papierem toaletowym i chustk� do nosa. - W og�le by�oby dziwne, gdyby tak nie
by�o...
- Gdyby nie t�ukli tych jajek...?
- Nie, gdyby nie by�o takiej samej planety. W ko�cu nie mo�emy by� przecie�
p�pkiem
wszech�wiata!
- A pewnie - przy�wiadczy� satyryk. - To ju� by�oby zbyt g�upie...
Wyj�� z torebki drugie jajko, przyjrza� mu si� i niepewnie rozejrza� si�
dooko�a.
Fotoreporter po�piesznie przysun�� ku sobie aparat fotograficzny.
- Lepiej id� to t�uc od razu nad sedesem - poradzi� gniewnie i ostrzegawczo
sekretarz
redakcji.
- Co go napad�o z tymi jajkami? - zdenerwowa� si� doradca do spraw technicznych.
-
Hodowl� drobiu masz, czy jak?
- M�wi�em wam, �e to moja �ona - odpar� zniecierpliwiony satyryk i ostro�nie
popuka�
jajkiem w �cian�. - To jest na twardo.
- Ty, Krzysiek, a w�a�ciwie po co ci to �ycie w kosmosie? - zaciekawi� si�
fotoreporter.
Sekretarz redakcji westchn�� i przesta� obserwowa� w napi�ciu poczynania
satyryka,
kt�ry wreszcie usiad� po drugiej stronie biurka i przyst�pi� do spo�ywania
posi�ku. Przysun��
swoje krzes�o i westchn�� drugi raz.
- By�oby co� ciekawego - wyja�ni�, o�ywiaj�c si� sm�tnie. - Mogliby robi�
wi�ksze
post�py... Szybciej rozwija� cywilizacj�, nie wyka�cza� si� wzajemnie w takim
stopniu jak my...
Mia�by cz�owiek nadziej�, �e przylec� do nas z wizyt� i w og�le co� b�dzie...
- Nie jestem pewien, czy by mi si� to podoba�o - mrukn�� fotoreporter z
pow�tpiewaniem.
- W�a�nie ostatnio mia�em go�ci.
- Mnie by si� podoba�o - zamamrota� niewyra�nie satyryk. - Go�ci moja �ona nie
mog�aby
karmi� wy��cznie jajkami na twardo.
- Je�li nawet s�, to cholernie daleko od nas - powiedzia� z gorycz� sekretarz
redakcji i na
nowo popad� w pos�pn� zadum�.
Od najwcze�niejszych lat, od chwili niemal kiedy nauczy� si� czyta�, perspektywa
podr�y kosmicznych ja�nia�a przed nim jak zorza. Zale�nie od zmieniaj�cego si�
wieku, stanu
ducha i nabywanego stopniowo wykszta�cenia wyobra�a� sobie ju� to siebie,
l�duj�cego
kosmicznym pojazdem na nieznanej planecie, ju� to istoty z nieznanej planety,
l�duj�ce mu przed
nosem na Ziemi. Algebry i geometrii uczy� si� w szkole wy��cznie w tym celu,
�eby osi�gn��
porozumienie z owymi stworzeniami, kt�rych poziom inteligencji waha� si� w jego
pogl�dach od
absolutnego prymitywu do niedosi�nych szczyt�w, ale Pitagorasa w ka�dym wypadku
musieli
pojmowa�. Z wiekiem zaniecha� my�li o osobistym uczestnictwie w ryzykownych
woja�ach i
poprzesta� na nadziejach, i� wymarzone istoty zdecyduj� si� wreszcie przeby�
dziel�c� je od
niego przestrze�.
Wszystkie zdobycze wiedzy i kolejno nast�puj�ce po sobie odkrycia naukowe
systematycznie i bezlito�nie jego nadziej� niszczy�y, t�amsi�y i wdeptywa�y w
b�oto. Z
rozgoryczeniem doszed� do wniosku, �e w�a�ciwie nie ma ju� na co liczy�, zdusi�
w sobie
uczucie radosnego oczekiwania i pozosta� ju� tylko przy masochistycznym
zainteresowaniu
tematem, kt�ry przez ca�e �ycie przynosi� mu wy��cznie rozczarowania.
Teraz ju� nawet niejasne wzmianki o lataj�cych spodkach i talerzach traktowa�
sceptycznie. Osobi�cie zastawy sto�owej w przestworzach nie widzia� i nie
spotka� ani jednej
osoby, kt�ra ogl�da�aby j� na w�asne oczy. Tajemnicze rysunki Maj�w i Aztek�w,
matematyczne
sekrety Stonehenge i piramid, supozycje na temat wy�szej cywilizacji, kt�ra
istnia�a, opu�ci�a
glob ziemski i polecia�a gdzie indziej, a nawet Tr�jk�t Bermudzki, nape�nia�y go
wy��cznie
zgry�liwym niedowierzaniem. Nie �yczy� sobie ju� wi�cej rozczarowa�.
Zakorzenione w
najtajniejszych kom�rkach organizmu pragnienie nie opuszcza�o go jednak bez
reszty i odzywa�o
si� niekiedy cichym sm�tkiem. Co� z tego kosmosu... Cokolwiek... Do�y� chwili,
kiedy objawi
si� jako� nie istniej�ce i zrealizuje niemo�liwe...
Przeckn�� si� teraz z ponurej zadumy i us�ysza�, �e doradca do spraw
technicznych
kontynuuje jego my�l, przy czym d�wi�czy w tym jakby �lad bolesnej t�sknoty.
- Wy macie poj�cie? Ca�kowita zmiana oblicza gospodarczego i politycznego!
Opanowane problemy produkcji! Ustabilizowany ustr�j...!
- Kt�ry? - spyta� cichutko, ale z szalonym zainteresowaniem fotoreporter.
- W�a�ciwy - odpar� z naciskiem doradca do spraw technicznych. - Olbrzymi post�p
techniczny! Skok...!
- A jakie straty! - przerwa� mu satyryk z natchnionym zachwytem.
- Jakie straty...?
- Jak to jakie, to wszystko, co by szlag trafi� na skutek paniki...
- Jakiej znowu paniki?! - wtr�ci� si� sekretarz redakcji z g��bok� nagan�. -
Teraz ju�
mowy nie ma o panice! Ludzie byliby zainteresowani, nic wi�cej!
Satyryk nie chcia� si� wyzby� tak od razu czarownej wizji zrujnowanego �wiata.
Nastawiony ju� psychicznie na destrukcj�, w czym du�y udzia� mia� rodzaj
spo�ywanego
�niadania, oczyma duszy ujrza� w pierwszej kolejno�ci zdemolowane kurniki,
zdzicza�e kury,
monstrualn� jajecznic� ze wszystkich jajek kuli ziemskiej, kt�rych ju� by si�
nie uda�o ugotowa�
na twardo, ani nawet na mi�kko, nast�pnie spodoba� mu si� wizerunek obr�conego w
perzyn�
Pa�acu Kultury i zasypanego pot�n� kup� gruzu placu Defilad, zaraz potem
wyobrazi� sobie, jak
p�ka i rozlatuje si� na kawa�ki bia�a budowla na rondzie Nowego �wiatu i
wybiegaj� z niej
�miertelnie sp�oszone jednostki w nie najlepszym stanie, mo�liwie ci�ko
poszkodowane, kulawe
i bezsilne... Do tego ostatniego widoku nie zamierza� si� przyznawa�, ale w
oczach zap�on�� mu
blask.
- Jacy ludzie? - spyta� niecierpliwie. - Ja nie mam na my�li �wiata naukowego,
tylko
przeci�tnych facet�w byle gdzie. Zwyczajny nar�d!
- Tych, co lecieli z k�onicami pobi� motocyklist� w he�mie? - upewni� si�
fotoreporter.
Mimo powagi tematu, wszyscy zachichotali, przypomniawszy sobie niedawn� wzmiank�
w prasie, wzbogacon� opowie�ciami koleg�w dziennikarzy. Zarz�dzenie o u�ywaniu
he�m�w
motocyklowych wesz�o w �ycie, he�my pojawi�y si� nawet gdzieniegdzie w sprzeda�y
i jeden
nadgorliwiec, przyodziany zgodnie z przepisami, zatrzyma� si� na szosie w
jakiej� wsi. Ludno��
wiejska zareagowa�a energicznie i w tempie godnym podziwu. Ze strasznym
krzykiem:
�Marsjanin...!!!� pop�dzi�a ku niemu ze wszystkim, co kto mia� pod r�k�, przy
czym
najwi�kszym powodzeniem cieszy�y si� k�onice, orczyki i ko�ki z p�otu, w celu
usuni�cia z
pi�knego oblicza Ziemi obcego stworu, paskudz�cego egzystencj� szcz�liwego
narodu.
Motocyklista zdo�a� uciec. Przez jaki� czas zarz�dzenie pa�stwowe by�o w tej
okolicy
niewykonalne, ustawiono bowiem na szosie or�ne posterunki, kt�re mia�y
zapobiega� najazdowi
istot z pozaziemskich przestrzeni.
- O ile wiem, to przeci�tny cz�owiek rzadko nosi przy sobie k�onic� - zauwa�y�
nieco
zgry�liwie sekretarz redakcji. - Masz na my�li, �e nie g�ucha wie� i nie
metropolia? Co�
po�redniego?
- No w�a�nie. I tam panika i pop�och, co...? Sekretarz redakcji pokr�ci� g�ow� i
zeskroba�
z klawisza ��� nieco zaschni�tego ju� bia�ka
- Przeciwnie, zaciekawienie. Tak uwa�am Wyobra�cie to sobie. L�duje takie co� ni
przypi��, ni wypi��, wysiadaj� tacy troch� podobni do ludzi, a troch� nie...
- Podobno jeszcze nie by�o wypadku, �eby kto wysiada� - przerwa� w zadumie
fotoreporter.
- A znasz wypadki, �eby wyl�dowa�o? - zainteresowa� si� gwa�townie satyryk.
Fotoreporter skrzywi� si� wyra�nie, �eby nie narazi� si� na pos�dzenie o
g�upkowat�
�atwowierno��.
- Podobno u jakiego� faceta siedzia�o w ogr�dku i zostawi�o taki kr�g
zniszczonej trawy.
Rzecz jasna w nocy i rzecz jasna ledwo majaczy�o.
- U nas?
- Nie, w Stanach. U nas nie ma ogr�dk�w odpowiednich rozmiar�w. Z�apa� aparat i
trzasn��, widzia�em nawet to zdj�cie. Taka mgie�ka przy ksi�ycu, w�a�nie
dok�adnie ni przypi��,
ni wypi��, nadymi� si� mog�o i wygl�da�oby tak samo.
- Ja mam na my�li konkretn� rzecz - powiedzia� z naciskiem sekretarz redakcji. -
I nie
przy ksi�ycu, tylko w pe�nym s�o�cu, w bia�y dzie�. �adne mgie�ki i dymy.
Nadlatuje obcy
przedmiot, talerz nie talerz, ganc pomada, l�duje, wida� go wyra�nie, �lepa
komenda zobaczy,
wysiadaj� z niego tacy troch� podobni do ludzi...
- Dlaczego zak�adasz, �e jednak troch� podobni do ludzi? - przerwa� doradca do
spraw
technicznych z narastaj�cym zainteresowaniem.
- Je�eli zak�adamy istnienie w innym uk�adzie s�onecznym podobnej planety jak
nasza, to
musimy za�o�y� podobne warunki egzystencji - zwr�ci� mu uwag� satyryk. - Czyli
powinien si�
tam wykszta�ci� stw�r cz�ekopodobny. W �adn� my�l�c� plazm� nie wierz�, my�le�
ta plazma
mo�e sobie do upojenia i niby co z tym zrobi? Co jej z tego my�lenia przyjdzie?
- Wytworzy w sobie kom�rki. Podzieli si� na kawa�ki. Wypry�nie takimi plackami i
te
placki co� tam wykombinuj�. Nie wiem co jeszcze, nie jestem plazm�.
- I sztuk� my�lenia masz opanowan� w mniejszym zakresie?
- Z plazm� konkurowa� nie zamierzam. I w og�le takie g�ste mazid�o musi mie�
inne
potrzeby, nie wiem, jak si� ze sob� i z tymi plackami porozumiewa, mo�e wydaje z
siebie
d�wi�ki. Takie �plum!� Albo �mlask!�
Wizja mlaskaj�cych bezkszta�tnych kawa�k�w, kt�re by w dodatku m�wi�y �plum�,
nie
spodoba�a si� nikomu, nawet na twarzy doradcy do spraw technicznych, autora
pomys�u, pojawi�
si� wyraz lekkiego obrzydzenia. Nie, plazma to nie by� przedmiot marze�.
- Cz�owiek zacz�� chodzi� na nogach, �eby mie� wolne r�ce - przypomnia�
fotoreporter. -
One zapewne do czego� by�y potrzebne. Musia�aby ta plazma wykszta�ci� jakie�
chwytaki, mo�e
macki...
- W takim razie ju� dawno temu wyl�dowali i wysiedli - zauwa�y� satyryk. -
Pl�cz� si� po
rozmaitych oceanach, g��wnie po�udniowych. L�ymy ich mianem o�miornic. Rezultaty
ich pracy
my�lowej s� raczej niezauwa�alne.
- Bo widocznie ta plazma jest po prostu g�upia...
Sekretarz redakcji nie chcia� plazmy. Trwa� przy swoim i ogarn�o go
zniecierpliwienie.
- Dacie mi wreszcie powiedzie� czy nie? Odczepcie si� od plazmy, niech j� szlag
trafi!
Czyni� jakie� za�o�enie i do s�owa doj�� nie mog�!
- No dobrze, gadaj - przyzwoli� satyryk. - We mnie ta plazma te� budzi niesmak.
Sekretarz redakcji popatrzy� na koleg�w i nabra� tchu, jakby mia� poci�gn��
d�ugi trel w
arii operowej.
- Nadlatuje takie co�, l�duje, wysiadaj� podobni do ludzi i co...?
Na tym jego przem�wienie si� sko�czy�o. Urwa� z wielkim znakiem zapytania,
wypisanym na obliczu, i wzrokiem utkwionym we wsp�pracownikach, ze szczeg�lnym
uwzgl�dnieniem satyryka. Wsp�pracownicy patrzyli na niego wzajemnie, zaskoczeni
skromno�ci� wypowiedzi, oczekiwali bowiem d�ugiego gl�dzenia. Zarazem
zaintrygowa� ich
nagle tak skr�towo podsuni�ty obraz, kt�remu �yciowa nami�tno�� sekretarza
redakcji da�a jak��
tajemnicz� si��. We wszystkich duszach eksplodowa�a pot�na i nieopanowana ch��
ujrzenia
czego� takiego, nadlatuje ca�kiem obce, wysiadaj� podobni do ludzi i co...?
Nikt nie umia� sobie tego porz�dnie wyobrazi�.
Sekretarz redakcji odczeka� d�ug� chwil�, nie zmieniaj�c w zasadzie wyrazu
twarzy i
tylko jakby zaciskaj�c szcz�ki.
- I CO...?! - powt�rzy� nieust�pliwie.
- A cholera wie, co... - mrukn�� niepewnie satyryk, zobligowany do zabrania
g�osu moc�
wlepionego we� spojrzenia.
- Takie rzeczy powinien wiedzie� O�rodek Badania Opinii Publicznej - oznajmi�
stanowczo fotoreporter.
- Mo�e i powinien, ale niech ja kaktusami porosn�, je�li wie - rzek� nieco
gniewnie
doradca do spraw technicznych. - Poza wszystkim, oni badaj� na g�b�. Co by pan
zrobi�, gdyby
co� tam. Taki jeden z drugim g�wno wie, co by zrobi�, a nawet je�li przypadkiem
wie, prawdy z
siebie za skarby �wiata nie wydusi.
Sekretarz redakcji jeszcze przez ca�e trzydzie�ci sekund przygl�da� si� kolegom,
po czym
si�gn�� po s�uchawk� telefonu...
W ci�gu zaledwie paru minut nastr�j w tym jednym redakcyjnym pomieszczeniu uleg�
radykalnej zmianie. Dotychczasowa niemrawo�� bra�a si� st�d, �e do wyj�cia
kolejnego numeru
pisma pozostawa�o jeszcze pe�ne cztery dni, a felieton awaryjny le�a� pod r�k�.
Opiewa� uroki
zaopatrzenia spo�ecze�stwa w artyku�y przemys�owe niedoskona�ej jako�ci, nie
przestawa� by�
aktualny i mo�na go by�o upchn�� zawsze i wsz�dzie. Satyryk zamierza� do�o�y�
par�
drobnostek, ale na razie nic mu nie przychodzi�o do g�owy, fotoreporter za�
czeka� na propozycje.
Na dobr� spraw� nie by�o �adnego rozs�dnego powodu, dla kt�rego ktokolwiek z
nich
mia�by dzi� przyj�� do pracy, mo�e ewentualnie m�g� wpa�� na chwil� sekretarz
redakcji w celu
sprawdzenia telefon�w i korespondencji. Dyscyplina pracy by�a jednak�e
nieub�agana i
kategorycznie ��da�a podpisu na li�cie obecno�ci. Dalszy ci�g jej nie obchodzi�,
nie temu s�u�y�a,
�eby praca mia�a sens, po z�o�eniu podpisu ka�dy m�g� sobie p�j��, dok�d
zechcia�, ale akurat
pada� deszcz i wszyscy postanowili przeczeka� go pod dachem instytucji.
Czasopismo Sz�sty Wiecz�r zajmowa�o si� w zasadzie przedostatnim dniem tygodnia.
Sz�sty wiecz�r to by� wiecz�r sobotni, pozostawiony spo�ecze�stwu na �ycie
rozrywkowe.
Sz�sty Wiecz�r relacjonowa� wydarzenia z soboty poprzedniej i podawa� propozycje
na t�
najbli�sz�, omawiaj�c je szczeg�owo, mimochodem napomyka� tak�e o niedzieli i
wspomina�
przypad�o�ci pozosta�ych dni. �elaznym tematem by�a pe�na martwota ulicy Kruczej
i
b�yskotliwe wysi�ki cinkciarzy w barach hotelowych. Niew�tpliwie atrakcj� dla
czytelnik�w
stanowi�yby niekt�re ekscesy potomstwa elity rz�dz�cej, ale t� kwesti�
poruszy�by wy��cznie
jaki� p�g��wek, wzgl�dnie samob�jca. Reszta wymaga�a wielkich stara� pomi�dzy
czwartkiem a
pi�tkiem i dawa�a �wi�ty spok�j od soboty do �rody. Gdyby kto� chcia� pracowa�,
nie napotyka�
przeszk�d, nikt jednak�e nie p�on�� przesadnym zapa�em.
I teraz oto w niemrawej i t�pej atmosferze beznadziejno�ci pojawi�y si� jakby
jakie� iskry.
Lu�na i mglista my�l j�a nabiera� wyra�niejszych kszta�t�w. �adnej roboty
w�a�ciwie nie by�o i
realizacja nieziszczalnego pragnienia op�ta�a znienacka wszystkie umys�y. Co� by
si� sta�o. Co�
by si� mog�o dzia�. Nast�pi�aby wysoce nietypowa niezwyk�o�� i przesta�oby by�
tak �miertelnie
nudno...
- Magister Zdzis�aw R�czek - powiedzia� sekretarz redakcji, od�o�ywszy s�uchawk�
z
rumie�cem na twarzy. - Odnosz� wra�enie, jakie tam wra�enie, wyra�nie widz�, �e
oni te�
chcieliby to wiedzie�. Facet si� zapali� do tematu. Reakcja spo�ecze�stwa na
obcy element.
Naszego spo�ecze�stwa...
- Dlaczego w�a�nie naszego? - przerwa� podejrzliwie satyryk.
- Krety�skie pytanie. Amerykanie, na przyk�ad, mogliby ca�kiem inaczej. Albo
Murzyni
w Kongo. I tak mi si� widzi, wiecie, �e przy ich wsp�udziale da�oby si� co�
zorganizowa�...
- Rozpisa� ankiet�...? - spyta� z wahaniem doradca do spraw technicznych.
- Chyba �e na przebitce - zaprotestowa� satyryk. - Zast�pi papier toaletowy. Sam
to przed
chwil� powiedzia�e�, w ankiecie wi�kszo�� ze�ga, ka�dy napisze, jak by chcia�
zareagowa�, a nie
jak rzeczywi�cie zareaguje, nikt si� nie przyzna, �e zwyczajnie ucieknie. Te
rzeczy trzeba
sprawdza� do�wiadczalnie!
- Po pierwsze nikt nie ucieknie... - zacz�� sekretarz.
- A po drugie co? - przerwa� fotoreporter. - Nam�wisz ich...
- Kogo?
- Tych z kosmosu. Nam�wisz ich, �eby wyl�dowali na Ok�ciu i pods�uchasz, co
ludzie
m�wi�?
- Dlaczego na Ok�ciu? Miejsce zupe�nie niestosowne!
- Mnie si� wydaje, �e je�li co� l�duje, to raczej na Ok�ciu, ni� gdzie
indziej...
- Jeszcze na Bemowie... - podsun�� doradca do spraw technicznych.
Sekretarz redakcji ju� p�on�� ogniem.
- Tote� w�a�nie dlatego dla nas niestosowne! Oni powinni wybra� jakie� spokojne,
niedu�e miasteczko... No, wysilcie wyobra�ni�! Pojazd kosmiczny l�duje w Gr�jcu,
w M�awie, w
Skierniewicach...
- W Garwolinie...
- Du�o tych pojazd�w kosmicznych - przerwa� nieco zgry�liwie fotoreporter. -
Wszystkie
naraz l�duj�? Cholerny ruch w powietrzu...
- Idiota - skarci� go z niesmakiem sekretarz redakcji.
- On ma racj�, ten jaki� magister - wtr�ci� si� satyryk. - Za��my, kt�ry� z
tych talerzy
siada w ogr�dku, co facet robi? �apie aparat fotograficzny. Oni s�
przyzwyczajeni do tego
lataj�cego serwisu, a nasi co?
- Zdaje si�, �e niekt�rzy te� �api� aparaty... - rzek� z wahaniem doradca do
spraw
technicznych.
- Nie wszyscy maj�. I okazje przytrafiaj� si� rzadziej...
- No wi�c w�a�nie, nasi co? - podj�� niecierpliwie sekretarz redakcji. - Co si�
b�dzie
dzia�o, co z tego wyniknie, to jest ta druga strona medalu i ja j� chc�
obejrze�...
- A pierwsza, to kt�ra? - przerwa� zn�w fotoreporter.
- Pierwsza, to ci z kosmosu. Jak oni na nas...
- Zw�aszcza plazma...
- Odpalantujecie si� wreszcie od tej plazmy czy nie?! Zak�adam cz�ekopodobnych.
Mog�
sobie wyobrazi�, �e zachowuj� si� podobnie, jak my u nich...
- Byli�my u nich? - zainteresowa� si� gwa�townie fotoreporter.
- Tak, nie pami�tasz? - przypomnia� �yczliwie satyryk. - W zesz�y pi�tek. Mia�e�
przerw�
w �yciorysie?
- Dwie przerwy...
- Jasnej cholery z wami dostan�! - wrzasn�� sekretarz redakcji. - Dw�ch s��w z
wami
powa�nie zamieni� nie mo�na! Milcze�, psiakrew...!!! Jak my u nich, nawi�zanie
kontakt�w na
przyjacielskiej bazie, go�cie, niech was szlag trafi, kurza wasza melodia,
elegancko pr�bujemy
uzyska� porozumienie, oni z nami te�...
- A je�li jest to spo�ecze�stwo agresywne...?
- Poca�uj mnie w spo�ecze�stwo agresywne! Imperiali�ci mo�e jeszcze do tego, co?
Murzyn�w m�cz�...!!!
- Co do Murzyn�w, g�owy bym nie da� - zacz�� ostro�nie fotoreporter. - Ale, jako
planeta,
r�wnik chyba powinni mie�...
Sekretarz redakcji prawie dosta� sza�u, atmosfera w redakcyjnym pokoju za�
zdecydowanie nabra�a rumie�c�w.
- Debile jeste�cie wszyscy!!! Lec� do nas i nawi�zuj�, i do diab�a z
Murzynami!!! Wida�,
�e to obce i z przestrzeni kosmicznej!!! Do niczego niepodobne!!! Partii nie
podlega!!! I co nasi,
pytam si�, co na to nasze spo�ecze�stwo?!!! Oni mog� si� dziwi�, niech ich
piorun strzeli, mog�
si� zachwyca�.
- Osobi�cie w�tpi�... - nie wytrzyma� satyryk.
- To se w�tp!!! I powie� si�!!! Mog� by� nienormalni!!! Ja chc� widzie� chocia�
t� jedn�
po�ow�, nasz� stron� l�dowania!!!
Si�a pragnie� sekretarza redakcji by�a tak pot�na, �e przebi�a sceptycyzm
pozosta�ych
os�b. Nagle wszyscy poczuli, �e te� chc� to widzie�. Wizja reakcji spo�ecze�stwa
na l�dowanie
istot z innej, nader odleg�ej planety przem�wi�a wielkim g�osem.
Fotoreporter odwr�ci� si� ty�em do pokoju, a przodem do okna. Zamiast
zadeszczonej
ulicy ujrza� oczyma duszy straszliwy t�um ludzi, pchaj�cych si� do pojazdu
kosmicznego w celu
opuszczenia granic kraju na korzy�� czegokolwiek innego. Wydatn� pomoc� s�u�y�
mu widok
autobusu, kt�ry usi�owa� zamkn�� drzwi w po�owie ostatniego pasa�era. Z lekkim
zak�opotaniem
zastanowi� si�, jak mo�na by przedrze� si� przez ten t�um dla osi�gni�cia
wej�cia...
Satyryk widzia� przed sob� rozszala�� panik�. Z du�� przyjemno�ci� ogl�da�
opustosza�e i
zdewastowane komisariaty MO, r�wnie puste siedziby organizacji partyjnej i jej
cz�onk�w,
ledwo dysz�cych w ucieczce przez orne pola, element marginesu spo�ecznego blady
z trwogi,
ministr�w wrazi z zast�pcami kryj�cych si� w�r�d nie opr�nionych �mietnik�w
miejskich i
niekt�rych koleg�w dziennikarzy, szcz�kaj�cych z�bami po rozmaitych zakamarkach.
Widok
nape�ni� go dzik� ch�ci� ujrzenia go w naturze.
Doradca do spraw technicznych niczego nie widzia� i niczego sobie nie wyobra�a�.
Poczu�
tylko wyra�nie, �e dla obejrzenia omawianej reakcji spo�ecze�stwa bez �alu odda
dwie pensje...
W sekretarzu redakcji szala�y wielkie doznania. Opanowa� si� zewn�trznie.
- Reakcj� spo�ecze�stwa mo�na zbada� tylko do�wiadczalnie - przypomnia� z moc�.
- Oni
musz� wyl�dowa�...
W ci�gu kilku sekund wszyscy odzyskali nieco r�wnowagi.
- No to co w ko�cu? - spyta� niecierpliwie doradca do spraw technicznych,
kt�remu
dodatkoH wo pisn�o w duszy nabyte niegdy� wykszta�cenie] - Za�atwiamy to?
Opanowanie sekretarza redakcji mia�o swoje braki.
- Jasne! - krzykn�� ogni�cie. - Nie ma inaczej...! Wyci�gn�� z szuflady du�y
notes i zacz��
w nim grzeba�.
- Ci z O�rodka p�jd� nam na r�k� - m�wi� dalej gor�czkowo. - G�ow� daj�! Mo�e
nawet
wezm� to na siebie, bo maj� mo�liwo�ci. Organizujemy l�dowanie...
- W ma�ym miasteczku, co? - ucieszy� si� doradca do spraw technicznych. -
Technicznie
da si� to zrobi�, ju� widz� mniej wi�cej... Jak on si� nazywa, ten facet od
bada�
kosmonautycznych?
- W�a�nie go szukam. Par� informacji b�dzie nam potrzebne.
- Kota macie? - zainteresowa� si� fotoreporter, porzucaj�c widoki z okna. - Co
wy
w�a�ciwie chcecie zrobi�?
- Jak to co, g�upkowate pytanie! Zorganizujemy prawdziwe l�dowanie pojazdu z
innej
planety, wizyt� istot z kosmosu, i zbadamy dog��bnie reakcj� spo�ecze�stwa!
Kiedy� wreszcie
trzeba to za�atwi�!
- A pewnie! - przy�wiadczy� zachwycony pomys�em satyryk. - Ci z kosmosu zwlekaj�
z
tym jak idioci, a� nieprzyjemnie...
Fotoreporter patrzy� na przyjaci� podejrzliwie i z niedowierzaniem. By� pewien,
�e si�
wyg�upiaj�, ale przekonanie to rych�o w nim zblad�o i jego wyraz twarzy uleg�
gwa�townej
przemianie.
- A wiecie, �e to jest my�l... Nieg�upia, wcale nieg�upia... Rany boskie, jakie
zdj�cia
b�dzie mo�na zrobi�...!
- A widzisz...!
O�ywienie czterech cz�onk�w zespo�u redakcyjnego przesz�o w absolutny entuzjazm.
W
ka�dej duszy, gdzie� na samym dnie, tkwi�o jakie� malutkie, zasuszone ziarenko
dziennikarstwa,
kt�re na ja�owej glebie ocenzurowanej rzeczywisto�ci nie mia�o najmniejszych
szans
wykie�kowa� i rozkwitn��. To ziarenko teraz, wszystkie cztery ziarenka drgn�y
silnie, ujrzawszy
dla siebie nik�� mo�liwo�� rozwoju. Celem �ycia prawdziwego dziennikarza powinna
by� prosta
droga o trzech etapach: primo interesowa� si�, secundo dowiedzie�, tertio poda�
do wiadomo�ci
publicznej. Tymczasem egzystencja zar�wno tej, jak i wszystkich innych redakcji
przygnieciona
by�a regu�ami panuj�cych wszechw�adnie ogranicze� do tego stopnia, �e ca��
profesj� ogarnia�o
zniech�cenie. A oto nagle pojawi�o si� CO�...
- Pierwsza sprawa! - zarz�dzi� p�omiennie sekretarz redakcji. - Nasze has�o
brzmi:
wszystko po kumotersku!
- Bez podanka? - zdziwi� si� rado�nie satyryk. - Bez konspekciku? Bez odg�rnej
korekty?
Nie staramy si� o �adne zezwolenia?
- Puknij si�. Kto na to p�jdzie? Nie m�wi�c o natychmiastowym rozg�osie!
- Przecie� nie napiszemy...
- Rozejdzie si� na g�b�.
- A nie wezm� nas za kuper...?
- A je�li nawet...! Dla takiej polki warto!
- Jak komu...
- Przesta� bru�dzi�! Boja�liwy si� nagle znalaz�! Mo�esz nie bra� udzia�u, jak
nie chcesz!
- Paranoik! Akurat, jeszcze czego! Jedyna okazja w �yciu i mam nie bra�
udzia�u...!
Rozanielony wyraz twarzy satyryka wyra�nie �wiadczy� o prawdziwo�ci ostatnich
s��w.
Grymasi� w�a�ciwie tylko z przyzwyczajenia, ponadto dzia�alno�� bez aprobaty
odg�rnej
wydawa�a mu si� zbyt pi�kna, �eby mog�a by� prawdziwa. W g��bi jestestwa poczu�
bez ma�a
upojenie.
Tw�rcze rozwa�ania, bez �adnych ju� hamulc�w, ruszy�y ostro i z miejsca nabra�y
rozp�du. Przerwa�o je na chwil� przybycie bardzo zmokni�tego grafika, kt�rego
nale�a�o
wprowadzi� w temat. Jego talenty wydawa�y si� niezb�dne.
- Jasiu, kombinuj! - za��da� p�on�cy �ywym ogniem sekretarz redakcji. - Uwa�asz,
kochany, ma�o, �e l�dujemy, to jeszcze musimy zrobi� to, czego do tej pory nie
by�o, mianowicie
wysi���! Zaprojektujesz ubranka! Rozumiesz, musi by� co� podobnego do cz�owieka,
ale tak,
�eby od razu by�o wida�, �e to nie cz�owiek. �adnych w�tpliwo�ci, rozumiesz,
�eby nikomu nie
wpad�o do �ba dok�adnie sprawdza�! Wzoruj si�, na czym chcesz, byle ci dobrze
wysz�o!
- Dobra - zgodzi� si� grafik, usi�uj�c powiesi� gdzie� mokry p�aszcz. - Ja mog�,
ale po
choler� to wszystko?
- Jak to po choler�, a co ty sobie wyobra�asz, �e si� doczekamy na tych
prawdziwych? W
duchy wierzysz?! Nawet je�li co� takiego si� kiedy� przytrafi, to my ju� tego
nie do�yjemy, a w
ten spos�b zobaczymy przynajmniej, jak to b�dzie wygl�da�o!
- Ale i tak b�dziemy przecie� wiedzieli, �e to pi� na wod�...
- No i co z tego? Nikt inny nie b�dzie wiedzia� i ca�a ludno�� zareaguje tak
samo jak na
prawdziwe! Nie wymagaj za wiele! Chryja dooko�a b�dzie autentyczna, a o to nam
w�a�nie
chodzi!
- Rozumiesz, anio�ku - wyja�ni� �askawie satyryk. - Robimy spektakl dla siebie,
wi�c
widownia musi uwierzy� w akcj� na scenie.
- Ma to wygl�da� jak trzeba, a reszta nale�y do spo�ecze�stwa - doda�
zach�caj�co
doradca do spraw technicznych.
Grafikowi te informacje wyda�y si� nieco m�tne, ale pomy�la� chwil� i da� si�
przekona�.
Kiwn�� g�ow�, najpierw zwyczajnie, a potem nawet z wyra�nym zapa�em.
- Sk�d we�miemy pojazd? - spyta� rzeczowo. - I w og�le co to b�dzie? Ja musz�
ubranka
dopasowa� do �rodka lokomocji.
Proste pytanie zak�opota�o wszystkich. W pierwszych rozwa�aniach ten punkt
programu
przeskoczyli, ju� wysiedli, ale nie wiadomo by�o jeszcze z czego.
- Pojazd, m�wisz... No widzisz, w�a�nie o tym my�limy...
- Zaczynamy my�le� - poprawi� satyryk.
- To musi by� dostosowane do wyobra�e� spo�ecze�stwa - powiedzia� stanowczo
fotoreporter. - Krzysiek ma racj�, trzeba wykluczy� w�tpliwo�ci. W ko�cu mamy
przecie� jakie�
wzory, literatura ugruntowa�a w ludzkich umys�ach r�ne obrazy pojazd�w z
kosmosu. Musimy
si� do tego przystosowa�. Kto i co tam o tym pisa�, nie pami�tacie?
- Mamy Lema - przypomnia� sobie doradca techniczny. - Mamy Wellsa. Bradbury
pisa�...
Nie pami�tam dok�adnie, co oni tam naszklili o wygl�dzie zewn�trznym... I ten
pisa�, zdaje si�
najwi�cej, ten... No, jak�e on si� nazywa�? Na samo �H�... No!
- Horacy - podpowiedzia� �yczliwie satyryk.
- Co...? Zwariowa�e�, Horacy o pojazdach kosmicznych?!
- Chcia�e� na samo �H�...
- O rany boskie, ten, jak�e mu tam, no, ten, kt�ry pierwszy zacz��, wystrzelili
si� na
ksi�yc w kuli armatniej...
- Verne - podpowiedzia� sekretarz redakcji. - Rzeczywi�cie, na samo ,,H� i przez
��
kreskowane.
- Zg�upia�e�, czy co? - zdenerwowa� si� fotoreporter. - W armatnim pocisku
chcesz
l�dowa�?!
- Ja tylko m�wi�em, �e pisa�...
- I ten cz�owiek ma wykszta�cenie techniczne - og�osi� z politowaniem satyryk,
kiwaj�c
g�ow�.
Doradca techniczny zirytowa� si� ogromnie.
- Zamknijcie si�, do cholery, bo nie dacie my�li zebra�! Ja snuj� propozycje...
To musi
by� co�, co si� swobodnie porusza w poziomie i w pionie, l�dowa� na ma�ym
odcinku, startowa�
bez rozbiegu i w og�le to musi by� pojazd powietrzny...
- Co ty powiesz? - zdziwi� si� jadowicie fotoreporter. - A ja ju� my�la�em, �e
si� nada
��d� podwodna.
- Powoli si� porusza� w poziomie i w pionie i mo�e jeszcze wisie� w miejscu, co?
-
zadrwi� satyryk. - Ciekawe, sk�d co� takiego we�miesz?
- Nie wiem, trzeba si� zastanowi�. Mo�e by co� przystosowa�...? Czyja wiem,
balon...?
Samolot...? Mo�e co� na zasadzie odrzutu...?
W g�osie doradcy do spraw technicznych pojawi�a si� niepewno��. Sekretarz
redakcji
zmarszczy� czo�o, my�l�c bardzo intensywnie.
- Szybowiec? Awionetka? Spadochron...? - mamrota� pod nosem.
Grafik przygl�da� si� im z wyrazem nieopisanego zdumienia. Przyby� p�niej i
panuj�ca
w pomieszczeniu atmosfera nie zd��y�a go jeszcze doszcz�tnie og�upi�. Prawie nie
wierzy�
w�asnym uszom.
- Czy wszyscy macie jakie� za�mienie umys�owe? - spyta�, �miertelnie zaskoczony
i
niemal ze zgroz�. - Na m�zg wam pad�o? Przecie� istnieje takie co�. Zwyczajny
�mig�owiec!
Helikopter!
Przez ca�e dziesi�� sekund wszyscy patrzyli na niego w g��bokim milczeniu. Potem
satyryk zachichota� szata�sko, a sekretarz redakcji rozpromieni� si� s�onecznym
blaskiem.
- Jasiu, jeste� genialny! - wykrzykn�� z rozczuleniem.
Odkrywcze spostrze�enie grafika doda�o ognia rozwa�aniom. Prasa posiada�a
wprawdzie
w�asny helikopter, rozmiary jego jednak�e okaza�y si� nieodpowiednie, co na
moment
zak�opota�o wszystkich. Zdecydowano si� wypo�yczy� wi�kszy od wojska. W trakcie
dyskusji
nad niezb�dn� zmian� jego wygl�du zewn�trznego wy�oni�y si� nowe problemy.
- Jeste� pewien, �e straci sterowno��? - spyta� z niezadowoleniem fotoreporter.
- Nie tylko sterowno�� - odpar� doradca do spraw technicznych. - Je�eli d�wi�k
ma by�
wyt�umiony, to ja w og�le nie dam g�owy, czy on b�dzie lata�. W ka�dym razie nie
mo�na od
niego wymaga� za wiele.
- Czyli tak, jak m�wili�my - przerwa� stanowczo sekretarz redakcji. - Minimalny
odcinek
do przelecenia w linii prostej, tyle, �eby si� wzni�s� i opad�. Musi startowa� z
jakiego� ukrytego
miejsca.
Po d�ugiej i nader burzliwej naradzie wybrano wreszcie teren eksperymentu.
Dworzec
PKS w Garwolinie, wraz z rynkiem, odpowiada� najbardziej Wyg�rowanym wymaganiom,
wielko�� i charakter Ciasta uznano za idealnie odpowiednie, wok� za� rozci�ga�y
si� lasy,
stanowi�ce znakomit� kryj�wk�. Fotoreporter zna� je do�� dobrze i podj�� si�
zaraz nazajutrz
spenetrowa� teren, wynajduj�c stosown� polank�.
- Tylko, s�uchajcie, absolutna tajemnica - powiedzia� ostrzegawczo i z wielkim
naciskiem
sekretarz redakcji. - Nikt nie ma prawa o tym wiedzie�, bo nam ca�� imprez�
diabli wezm�.
Wytypujemy te par� os�b i koniec, �adni przyjaciele, �adne �ony, nic z tych
rzeczy! Przede
wszystkim nie mo�e si� dowiedzie� prasa!
- Zdawa�o mi si�, �e prasa to my - zauwa�y� satyryk z niejakim zaskoczeniem.
- No wi�c my nie mo�emy wiedzie�! �adnego kumoterstwa...!
- Czekaj no, czekaj - przerwa� z trosk� fotoreporter. - Ale chyba potem co�
trzeba b�dzie
zrobi�...?
- No trzeba b�dzie, jasne. Doprowadzi� maszyn� do normalnego wygl�du...
- Nie, nie to mia�em na my�li. Wy macie poj�cie, jaka draka wybuchnie? Prasa,
telewizja,
wszystkie agencje... France-Presse... First landing from cosmos in Garwolin!
Mi�dzynarodowa
sensacja stulecia!
- Mi�dzynarodowy skandal stulecia - poprawi� trze�wo satyryk. - S�usznie, nie
mo�emy
do tego dopu�ci�.
Zamiarom sekretarza redakcji nic ju� nie by�o w stanie przeciwdzia�a�.
Realizowa�
namiastk� �yciowego marzenia.
- Poda si� dementi - odpar� bez wahania. - Zwalimy to na badanie opinii
publicznej. Zaraz
nazajutrz od rana wszystkie �rodki informacji og�osz� prawd� i b�dziemy mieli z
g�owy. Bierzmy
si� za robot�, jazda! Jasiu, tw�rz stroje...!
Atmosfera z wysi�kiem t�umionego podniecenia zapanowa�a w dw�ch instytucjach. W
O�rodku Badania Opinii Publicznej do tajemnicy zosta�y dopuszczone trzy osoby:
zast�pca
dyrektora, zast�pca g��wnego ksi�gowego oraz jeden socjolog z pracowni Bada�
Szybkich i
Nietypowych. Zast�pca dyrektora musia� zosta� powiadomiony o imprezie z racji
zajmowanego
stanowiska, dzi�ki niemu za� uda�o si� unikn�� bezpo�rednich kontakt�w z
dyrektorem. Pe�en
niepokoju i jak najgorszych przeczu�, z dwojga z�ego wola� ju� uczestniczy� w
eksperymencie i
trzyma� r�k� na pulsie, ni� odm�wi� udzia�u, puszczaj�c rzecz na �ywio�.
G��bokie przekonanie,
i� prasa, jako taka, jest instytucj� z jednej strony nieobliczaln�, z drugiej
za� wszechpot�n�,
kaza�o mu podporz�dkowa� si� natr�tnym naleganiom i wyrazi� zgod� na dziwaczne
propozycje.
Zast�pca g��wnego ksi�gowego by� z natury cz�owiekiem milcz�cym, podejrzliwym,
nieufnie
nastawionym do �wiata i z zasady unika� udzielania komukolwiek jakichkolwiek
informacji, tak
�e z jego strony dekonspiracja nie grozi�a. Kwestie finansowe za� musia� kto�
za�atwi�.
Wyb�r socjologa nie nastr�cza� trudno�ci. Od razu by�o wiadomo, �e musi to by�
ten sam
osobnik, kt�ry ju� przez telefon mia� doskona�y wp�yw na sekretarza redakcji,
wydatnie
podbudowuj�c jego szale�stwo. Powiadomiony o planowanej imprezie, wpad� w
eufori�.
Zuchwa�y pomys� zachwyci� go bez granic i ju� w pierwszej bezpo�redniej rozmowie
wyzna�
sekretarzowi redakcji, i� zamierzone wydarzenie od lat stanowi�o szczyt jego
�yciowych marze�.
Sekretarz redakcji z miejsca wyczu� w nim bratni� dusz�.
Bez chwili wahania wprowadzi� go we wszystko. Konferencj� toczyli w kawiarni na
ulicy
Kredytowej, gdzie nie pracowa� i nie mieszka� nikt z ich znajomych, od pocz�tku
i zgodnie
postanowiwszy wzajemne kontakty zachowa� w tajemnicy. Sekretarz redakcji zatem
m�wi�
szeptem. Szeptem wyja�ni� spraw� wyboru miejsca, szeptem rozwa�y� kwesti�
cz�ekopodobnych
astronaut�w i szeptem wyjawi� ci�kie zmartwienie. Problemy natury techniczno-
komunikacyjnej napotykaj� na swej drodze liczne k�ody, ten helikopter...
- Ot� rozumie pan - szepta�, nie wiadomo dlaczego powoduj�c tym szeptem
zwi�kszony
ruch powietrza i wdmuchuj�c socjologowi do kawy popi� z popielniczki. - Nasz
jest za ma�y,
g�ra trzy osoby, a w zasadzie na dwie. Wychodzi, �e najlepiej po�yczy� od
wojska, ale nie mamy
prywatnego doj�cia. A oficjalnie...
- Co pan m�wi...! - wybuchn�� straszliwym szeptem dziko przej�ty socjolog i ca��
reszt�
popio�u wdmuchn�� do kawy sekretarzowi redakcji. - M�j rodzony brat jest
pu�kownikiem
lotnictwa...!
- O cudzie...!!! - wykrzykn�� zachwyconym szeptem sekretarz redakcji i z
dreszczem
szcz�cia jednym �ykiem wypi� ca�� kaw� z popio�em.
Na personelu kawiarni uczynili wra�enie naradzaj�cych si� waluciarzy wysokiego
szczebla...
Sekretarka pracowni Bada� Szybkich i Nietypowych wesz�a niespodziewanie do
pokoju,
w kt�rym uhonorowany wyborem socjolog, pan Zdzisio, cz�owiek, jej zdaniem, do��
spokojny i
zr�wnowa�ony psychicznie, samotnie spo�ywa� drugie �niadanie. Spojrza�a na niego
i zatrzyma�a
si� jak wryta.
Pan Zdzisio w lewej r�ce trzyma� kanapk� z topionym serkiem, w prawej za�
spodeczek
spod szklanki. P�ynnym ruchem unosi� go ku g�rze, zaczynaj�c od skraju biurka,
lekko nachyla�,
po czym pionowo opuszcza� na �rodek.
- Hoooop... - mrucza� przy tym z wyra�nym entuzjazmem, wr�cz w upojeniu. - I
siuuuuup... Hooooop... I siuuuuup...
Nie tyle s�owa, raczej monotonne, ile ich ton, pe�en niebotycznego zachwytu,
r�bn�y
sekretark� niczym obuchem. Chcia�a co� powiedzie�, ale najpierw zabrak�o jej
g�osu, a potem
nagle wyda�o jej nietaktem zdradza� swoj� obecno�� w tak intymnej sytuacji.
Wycofa�a si� z
pokoju na palcach, cichutko zamkn�a za sob� drzwi, na jej twarzy za� malowa�a
si� zamy�lona
troska.
Fotoreportera, kt�ry krokami mierzy� polanki le�ne w okolicach Garwolina, na
szcz�cie
nie widzia� nikt. Pomiar�w dokonywa� pod parasolem, deszcz bowiem pada� przez
trzy dni z
rz�du, a zniecierpliwione grono przysz�ych kosmonaut�w nie chcia�o czeka�.
Przed rozpocz�ciem le�nych marsz�w, w ci�gu zaledwie jednej doby, uda�o mu si�
obudzi� liczne podejrzenia. Obejrzawszy z uwag� prasowy helikopter, j�� si�
natr�tnie dopytywa�
o gabaryty helikopter�w wojskowych, co wszystkim nagabywanym nasun�o
natychmiastowe
skojarzenia z dzia�alno�ci� szpiegowsk�. Podejrzenia nie mia�y daleko id�cych
konsekwencji
tylko dzi�ki temu, �e tak jawn� dzia�alno�� szpiegowsk� uznano za przera�liwie
g�upi�, a zatem
niezbyt skuteczn�, na wszelki wypadek jednak�e nikt nie udzieli� mu prawdziwej
odpowiedzi.
Oderwany prac� w plenerze od macierzystej redakcji, o bracie socjologa jeszcze
nie wiedzia�,
poczu� si� wi�c zmuszony rozmiary pojazdu oceni� na oko.
Spo�r�d wszystkich przemierzonych pod parasolem polanek wybra� wreszcie tylko
jedn�,
kt�ra wyda�a mu si� dostatecznie obszerna. Niepewny w�asnych ocen, postanowi� j�
jeszcze
skonsultowa� z pilotem.
Grafik potraktowa� spraw� powa�nie. Spenetrowa� ca�y serwis fotograficzny
dotycz�cy
astronautyki, obejrza� kilkana�cie zagranicznych �urnali w damskim zak�adzie
krawieckim,
budz�c tym �ywe zainteresowanie �e�skiego personelu, na wszelki wypadek
odwiedzi� jeszcze
Muzeum Wojska Polskiego, po czym j�� czyni� pr�by. Porobi� liczne szkice, wybra�
kilka
najlepszych, u�o�y� je na stole i przywo�a� �on�.
- Jak uwa�asz, co to jest? - spyta�, wskazuj�c dzie�a.
- Spr�yny z naszego starego tapczana, kt�re kto� okropnie popl�ta� - odpar�a
�ona bez
wahania.
- A to?
- Dynia, poprzek�uwana drutami. Takimi do we�ny.
- No dobrze, a to?
�ona spojrza�a na niego z niepokojem.
- Jasie�ku - powiedzia�a tkliwie - do tej pory by�e� prawie normalnym
cz�owiekiem. Co ci
si� sta�o?
- Nic - zapewni� grafik stanowczo i niecierpliwie. - Z czym ci si� to kojarzy?
- Z pluskw�, kochanie. Z wyro�ni�t�, dobrze wykarmion� pluskw�. Powiedz, co ci
jest?
Czy robisz ilustracje do dzie�a o koszmarach sennych?
W tonie �ony brzmia�a g��boka troska. Grafik pomacha� r�k�, jakby odp�dzaj�c od
siebie
te uczuciowe opary.
- Nic z tego nie wydaje ci si� podobne do cz�owieka? - upewni� si� niespokojnie.
- Na lito�� bosk�...!!! - zawo�a�a �ona zd�awionym g�osem.
M�� wyda� jej si� bardzo zadowolony z tej reakcji. Z naciskiem poprosi�, �eby
nikomu nie
m�wi�a, nad czym teraz siedzi, bo konkurencja tylko czyha, a ma to by� nowo��,
wystawa
awangardowa, co� w rodzaju konkursu. �ona i tak nie wydusi�aby z siebie ani
s�owa o pracach
m�a, kt�re, jej zdaniem, wygl�da�y zgo�a kompromituj�ce, postara�a si� usun��
ich obraz z
pami�ci i pomy�la�a tylko, �e z zaplanowanym dzieckiem nale�a�oby mo�e troch�
poczeka�...
Sekretarz redakcji, przy wsp�udziale doradcy do spraw technicznych i wydatnej
pomocy
socjologa, za�atwi� wypo�yczenie helikoptera od jednostki lotniczej. Z jego
wyja�nie�
decyduj�cy o sprawie brat pana Zdzisia, pu�kownik, zrozumia�, i� na skutek
tajemniczych
komplikacji finansowo-personalnych prasa zaj�a si� kr�ceniem film�w o tematyce
przyrodniczej
i sze�cioosobowy helikopter niezb�dny jest w celu przewo�enia dziennikarzy w
g��b lasu i w
og�le w plener w nag�ych wypadkach. Jakie nag�e wypadki mog� zaistnie� w
przyrodzie, nie
umia� sobie wyobrazi�. Po uzyskaniu informacji, �e grzyby rosn� bardzo szybko,
poniecha�
wnikania w szczeg�y.
Satyryk zaj�� si� studiowaniem literatury. Wychodz�c ze s�usznego za�o�enia, i�
og�
spo�ecze�stwa czyta raczej dzie�a popularne ni� naukowe, pogr��y� si� bez reszty
w powie�ciach
science fiction. Znosi� je do domu ca�ymi tuzinami, co mia�o nieoczekiwane,
radosne dla� skutki.
Tak �ona, jak dzieci posz�y za jego przyk�adem, �ycie rodzinne uleg�o ca�kowitej
dezorganizacji i
zaabsorbowana lektur� po�owica mocno zaniedba�a przyrz�dzanie �niada�,
sk�adaj�cych si� z
jajek na twardo.
Szczeg�lnym trafem uwaga sekretarza redakcji o Marsjanach pad�a w wyj�tkowo
sprzyjaj�cej chwili. Wszystkie w��czone w temat osoby prze�ywa�y akurat okres
zastoju
umys�owego, znudzenia i zniech�cenia monotoni� egzystencji. Ka�dy oddzielnie, we
w�asnym
zakresie, dochodzi� w�a�nie do wniosku, �e �wiat jest zupe�nie beznadziejny, nic
si� nie dzieje,
wszystko powtarza si� w k�ko takie samo, a jedyne rozrywki, jakich mo�na
oczekiwa�, to
zepsucie si� lod�wki, kuchenki gazowej i samochodu, przypad�o�ci zdrowotne ca�ej
rodziny,
wzgl�dnie nieprzewidziane wydatki nie wiadomo na co. Nikomu te wydarzenia nie
wydawa�y si�
szczeg�lnie atrakcyjne, a ju� z pewno�ci� nie upragnione, i ka�dy w cicho�ci
ducha marzy� o
czymkolwiek odmiennym. Letnie urlopy rysowa�y si� rozpaczliwie daleko, po
wiosennych za�
pozosta�a resztka wigoru, nie znajdowa� dla siebie uj�cia.
My�l o l�dowaniu istot z innej planety eksplodowa�a niczym fajerwerk i rozkwit�a
w
�yznym gruncie.
Grafikowi przydzielono w redakcji pok�j z oknem i wyj�tkowo porz�dnym zamkiem.
Dost�pu do pomieszczenia nie mia�y nawet sprz�taczki. Konferencji w gabinecie
sekretarza
redakcji usi�owano unika� z uwagi na nadmiar wizytuj�cych go os�b postronnych,
skutek
bowiem bywa� niepokoj�cy. Ka�dy z interesant�w natyka� si� po wej�ciu na
niewielk� grupk�,
trwaj�c� w kamiennym milczeniu i patrz�c� na niego wrogim spojrzeniem. Atmosfera
niech�ci
do przybysz�w by�a tak silna, �e co wra�liwsze osoby miesza�y si�, zapomina�y,
po co przysz�y, i
czym pr�dzej opuszcza�y niego�cinny pok�j, okupowany przez dziwnie jako�
antypatyczne i
nie�yczliwie nastawione jednostki. Mn�stwo spraw pozostawa�o nie za�atwionych.
Nagabywana w tej kwestii sekretarka naczelnego wzrusza�a ramionami, kr�ci�a
g�ow� i
odmawia�a odpowiedzi, bezskutecznie staraj�c si� ukry� przepe�niaj�c� j� uraz�.
Pierwszy raz
zdarzy�o si�, �e robiono co� w tajemnicy przed ni�, ponadto uraza mia�a jeszcze
i drug�
przyczyn�.
Aktualnym �yciowym celem sekretarki by�o po�lubienie fotoreportera. Jako kobieta
ca�kowicie doros�a zdawa�a sobie spraw�, i� fakt zawarcia zwi�zku ma��e�skiego o
niczym
w�a�ciwie nie �wiadczy i wcale nie za�atwia ca�ej reszty �ycia, w tym roku
jednak�e ko�czy�a
trzydzie�ci lat. Postanowi�a, z chwil� przekroczenia tego progu, zmieni� stan
cywilny i w
ankietach personalnych m�c pisa� raczej �rozwiedziona� ni� �panna�. W�asne
nazwisko
przesta�o si� jej podoba�, zdecydowa�a si� je zmieni�, w dodatku wesz�a w�a�nie
w posiadanie
dwupokojowego mieszkania sp�dzielczego i oba te elementy razem sprawi�y, �e
�lub z
fotoreporterem sta� si� wydarzeniem w jej �yciu niezb�dnym.
Fotoreportera wybra�a sobie z kilku istotnych przyczyn. Po pierwsze podobny by�
troch�
do Gregory Pecka, a sekretarka ogl�da�a niedawno �Rzymskie wakacje� i to, co
drgn�o w jej
sercu, mocno przypomina�o wielk� mi�o��. Prawie Gregory Peck w naturze stanowi�
szczyt
osi�gni�� i w pe�ni zadowala� uczucia, podoba� jej si� zatem jako taki. Po
drugie by�
rozwiedziony i jedyny chwilowo wolny. Po trzecie prowadzi� tryb �ycia czarowny
dla wi�kszo�ci
�on, szczeg�lnie pracuj�cych. Nie lubi� domowych obiad�w, nie zwraca� uwagi na
to, czym si�
�ywi, nie mia� przesadnych wymaga� i nie zawraca� g�owy. Po czwarte posiada�
by�� nia�k�,
obecnie sprz�taczk�, kt�ra przez ca�e �ycie sz�a za nim krok w krok, utrzymuj�c
w nieskalanym
porz�dku wszystkie noszone przez niego koszule. Zapewne tak�e i gacie, ale tego
sekretarka
jeszcze osobi�cie nie stwierdzi�a. Ju� sama sprz�taczka stanowi�a dostateczny
argument,
przemawiaj�cy za po�lubieniem obs�ugiwanego przez ni� osobnika.
Dotychczasowe dyplomatyczne zabiegi da�y ju� pewne rezultaty, teraz za�
tajemnicza,
absorbuj�ca zesp� sprawa obr�ci�a wszystko wniwecz. Fotoreporter ca�kowicie
przesta� zwraca�
uwag� na sekretark� i stanowczo odmawia� po�wi�cenia jej bodaj chwili czasu.
Bardzo tym wszystkim zdenerwowana, nie zrezygnowa�a jednak�e ze swoich zamiar�w.
Nie bacz�c, jakie supozycje mog�aby spowodowa� jej nadgorliwo��, wi�cej ni�
kiedykolwiek
przebywa�a w miejscu pracy. W spokojnych dniach pomi�dzy numerami pisma naczelny
szed� do
domu, ona za� pozostawa�a, nie maj�c kompletnie nic do roboty, otoczony
tajemnic� zesp�
pozostawa� bowiem r�wnie�.
Nie pcha�a si� do nich nachalnie. W