8410

Szczegóły
Tytuł 8410
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8410 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8410 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8410 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Chmielewska L�dowanie w Garwolinie 1995 Wst�p kt�rego z pewno�ci� nikt nie przeczyta na pocz�tku, ale mo�e chocia� na ko�cu. Jest to m�j drugi utw�r historyczny. Pierwszym by�o Dzikie bia�ko, pisane niejako post factum. To samo dotyczy L�dowania w Garwolinie, opiewaj�cego czasy z wczesnych lat sze��dziesi�tych, i nie mog� go aktualizowa�, bo straci�oby charakter. Obecnie wszystko wygl�da�oby zupe�nie inaczej. Gotowy maszynopis znalaz�am we w�asnych starych papierach. Co prawda, prezentowa� sob� scenariusz, a nie powie��, przer�bka za� w t� stron�, scenariusza na ksi��k�, a nie odwrotnie, prezentuje sob� trudno�ci straszliwe, co wida� nawet u Mac-Leana, ale zrobi�am, ile mog�am. Dzie�o science fiction tkwi�o we mnie przez ca�e lata, d�u�ej nawet ni� ma�e z dnem, i postanowi�am da� uj�cie sp�cznia�ej nami�tno�ci bodaj namiastk�. Przy okazji chcia�am delikatnie przypomnie�, jakie to by�y czasy, bo co najmniej po�owa spo�ecze�stwa zd��y�a ju� zapomnie� i okrzykami �komuno, wr��!� daje wyraz t�sknocie do przesz�o�ci. Generalny idiotyzm umkn�� z ludzkiej pami�ci, a pozosta�o tylko czarowne wspomnienie zasady �czy si� stoi, czy si� le�y...� Trup�w nie ma! Nie krymina�! M�wi� od razu, �eby nikogo nie rozczarowa�. W og�le nie wiem, co to jest, mo�e groteska. �rednio realistyczna... Obiecuj� uroczy�cie, �e prawdziwy krymina� spr�buj� napisa� jako nast�pny. Autorka Krzysio Wojciechowski, sekretarz redakcji tygodnika Sz�sty Wiecz�r, oderwa� wzrok od roz�o�onego przed nim na biurku czasopisma naukowego i utkwi� zadumane spojrzenie w siedz�cym naprzeciwko niego koledze, satyryku. - Mars to by�a moja ostatnia nadzieja - powiedzia� melancholijnie. - Je�eli tam nie ma ludzi, to ju� nigdzie nie ma. - Jak to? - rzek� na to z niejakim zaskoczeniem Januszek P�o�ski, fotoreporter, wysoki, szczup�y i bardzo przystojny, odwracaj�c si� od okna, przez kt�re w milczeniu obserwowa� ruch uliczny. - Mam wra�enie, �e na ziemi ludzie s�... - Ma�o ci ludzi? - zdziwi� si� r�wnocze�nie satyryk z wyra�nym niesmakiem. - Nie ma w naszym uk�adzie s�onecznym - wtr�ci� si� pouczaj�co doradca do spraw technicznych. - W innych mog� by�. Doradca do spraw technicznych, Tadzio Kotlin, uko�czy� przed laty politechnik�, dawno ju� jednak zrezygnowa� z wykonywania wyuczonego zawodu, zn�cony urokami dziennikarstwa. Tw�rczej pracy pisarskiej oddawa� si� wprawdzie samodzielnie z rzadka i niech�tnie, jego wykszta�cenie jednak�e predestynowa�o go do piastowania w redakcji do�� osobliwego stanowiska. S�u�y� �wiat�� rad� we wszystkich dziedzinach i korygowa� b��dy i niedopatrzenia koleg�w, grawituj�cych ku wykszta�ceniu raczej humanistycznemu. W lokalu redakcji przebywa� w godzinach bardzo r�nych, ponad inne pomieszczenia przedk�adaj�c pok�j sekretarza, wok� kt�rego pi�trzy�y si�, gromadzi�y i wik�a�y wszelkie mo�liwe redakcyjne problemy. Siedzia� teraz na krze�le pod �cian�, z nogami wyci�gni�tymi na �rodek pokoju i po raz czwarty odczytywa� korespondencj� skrytykowanego niedawno zak�adu produkcyjnego, usi�uj�c zrozumie� bodaj cz�� zawartych w niej wyja�nie�. Z prawdziw� przyjemno�ci� oderwa� si� od tego zaj�cia. - Inne uk�ady s�oneczne nie s� jeszcze dok�adnie zbadane - oznajmi� stanowczo. Sekretarz redakcji skrzywi� si� z pow�tpiewaniem, odsun�� czasopismo naukowe i si�gn�� po szklank� z herbat�. Przyjrza� si� jej nieufnie, wrzuci� do �rodka kostk� cukru i plasterek cytryny i zacz�� j� miesza�. - Podobno ludzi nigdzie nie ma - rzek�, zniech�cony. - Wszystkie badania wykazuj�, �e z tym �ywym bia�kiem w kosmosie nie jest dobrze... - Mylisz fikcj� z rzeczywisto�ci� - przerwa� satyryk. Odsun�� krzes�o, wsta� i z le��cej na biurku akt�wki wyci�gn�� torebk� z drugim �niadaniem. Z torebki wyj�� jajko. - O tym, �e w kosmosie nie ma bia�ka, pisa� Lem w opowie�ciach o kadecie Pirxie - ci�gn�� dalej. - Naukowo to jeszcze nie zosta�o stwierdzone. Gdzie moja herbata? - Tutaj - powiedzia� fotoreporter i odsun�� si� od parapetu, ukazuj�c do po�owy opr�nion� szklank� z herbat�. - �winia - powiedzia� satyryk z rezygnacj�. Zabra� szklank� z parapetu, postawi� na biurku, obejrza� jajko i przelotnie zastanowi� si�, jak bliska jest chwila, w kt�rej na widok jajek na twardo zacznie dostawa� konwulsji. Jego �ona, kobieta o stanowczym charakterze, stosowa�a diet� odchudzaj�c�, �ywi�c m�a tym samym co i siebie. Drugie �niadanie zosta�o dla niego przygotowane przez ni�. Spojrza� w okno, ale uporczywa, wiosenna m�awka zniech�ca�a do wyj�cia, zdecydowa� si� zatem jeszcze tym razem to zje��. Niemrawo popuka� jajkiem w niewielki stosik teczek na biurku. Nie da�o to �adnego rezultatu. Sekretarz redakcji nadal miesza� herbat�, patrz�c w dal niewidz�cym spojrzeniem. - Par� innych os�b te� pisze to samo - mrukn�� pos�pnie. Satyryk popuka� jajkiem w teczki mocniej, wci�� bez skutku. Rozejrza� si� w poszukiwaniu twardszego przedmiotu, uczyni� krok, potkn�� si� o wyci�gni�te nogi doradcy do spraw technicznych i z rozmachem wyr�n�� jajkiem w maszyn� do pisania na biurku sekretarza. Surowa zawarto�� jajka r�wnomiernie sp�yn�a na klawiatur� i czcionki. - O, cholera... - powiedzia�, zaskoczony. - Zwariowa�e�, czy co? - zirytowa� si� sekretarz redakcji, gwa�townie odsuwaj�c krzes�o od biurka. - Nie mo�esz tego rozbija� o swoj� maszyn�? - My�la�em, �e jest na twardo - powiedzia� bezradnie satyryk. - On mi nog� podstawi�. We� te kopyta ze �rodka, co? - Chcia�e� przecie� �ywego bia�ka - zauwa�y� spod okna fotoreporter. - Ale nie tu, tylko w kosmosie! - sprostowa� z gniewem sekretarz redakcji. - Poza tym ono nie jest �ywe, tylko surowe! Wytrzyj to, do cholery! Ja si� brzydz�! - Zachowuje si� jak �ywe... Co ty my�lisz, �e ja si� nie brzydz�? To przez Tadeusza, niech on wytrze! - Ja te� si� brzydz�! - zaprotestowa� doradca do spraw technicznych. - Po diab�a w og�le przynosisz surowe jajka?! - To nie ja, to moja �ona... Rusz si�, daj co�! - Papierem toaletowym... W�r�d wyra�nych objaw�w wstr�tu wszyscy trzej przyst�pili do wycierania maszyny. Czynno�� by�a do�� skomplikowana. Fotoreporter przygl�da� si� temu z zainteresowaniem. - Wracaj�c do �ywego bia�ka... - powiedzia� doradca do spraw technicznych. - Cholera, rozmaza�o mi si� na r�kawie... To w innych uk�adach s�onecznych nie wiadomo dok�adnie, co si� dzieje, i istnieje mo�liwo��, �e gdzie� tam pl�cze si� taka sama planeta jak nasza. I na niej podobne istoty... - Te� t�uk� surowe jajka o maszyny do pisania? - spyta� zgry�liwie sekretarz redakcji. - Na pewno - odpar� stanowczo satyryk. - Niech ci� pocieszy, �e, by� mo�e, gdzie� w kosmosie siedzi taki sam facet jak ty i rozmazuje sobie takie gluty po klawiaturze... - Mo�liwe, �e te istoty st�uk�y sobie na maszynie nawet dwa jajka - podsun�� uczynni� fotoreporter. - Kop�! - warkn�� sekretarz. - Dwie kopy! - Sto k�p - zgodzi� si� doradca do spraw technicznych, �cieraj�c bia�ko z mankietu papierem toaletowym i chustk� do nosa. - W og�le by�oby dziwne, gdyby tak nie by�o... - Gdyby nie t�ukli tych jajek...? - Nie, gdyby nie by�o takiej samej planety. W ko�cu nie mo�emy by� przecie� p�pkiem wszech�wiata! - A pewnie - przy�wiadczy� satyryk. - To ju� by�oby zbyt g�upie... Wyj�� z torebki drugie jajko, przyjrza� mu si� i niepewnie rozejrza� si� dooko�a. Fotoreporter po�piesznie przysun�� ku sobie aparat fotograficzny. - Lepiej id� to t�uc od razu nad sedesem - poradzi� gniewnie i ostrzegawczo sekretarz redakcji. - Co go napad�o z tymi jajkami? - zdenerwowa� si� doradca do spraw technicznych. - Hodowl� drobiu masz, czy jak? - M�wi�em wam, �e to moja �ona - odpar� zniecierpliwiony satyryk i ostro�nie popuka� jajkiem w �cian�. - To jest na twardo. - Ty, Krzysiek, a w�a�ciwie po co ci to �ycie w kosmosie? - zaciekawi� si� fotoreporter. Sekretarz redakcji westchn�� i przesta� obserwowa� w napi�ciu poczynania satyryka, kt�ry wreszcie usiad� po drugiej stronie biurka i przyst�pi� do spo�ywania posi�ku. Przysun�� swoje krzes�o i westchn�� drugi raz. - By�oby co� ciekawego - wyja�ni�, o�ywiaj�c si� sm�tnie. - Mogliby robi� wi�ksze post�py... Szybciej rozwija� cywilizacj�, nie wyka�cza� si� wzajemnie w takim stopniu jak my... Mia�by cz�owiek nadziej�, �e przylec� do nas z wizyt� i w og�le co� b�dzie... - Nie jestem pewien, czy by mi si� to podoba�o - mrukn�� fotoreporter z pow�tpiewaniem. - W�a�nie ostatnio mia�em go�ci. - Mnie by si� podoba�o - zamamrota� niewyra�nie satyryk. - Go�ci moja �ona nie mog�aby karmi� wy��cznie jajkami na twardo. - Je�li nawet s�, to cholernie daleko od nas - powiedzia� z gorycz� sekretarz redakcji i na nowo popad� w pos�pn� zadum�. Od najwcze�niejszych lat, od chwili niemal kiedy nauczy� si� czyta�, perspektywa podr�y kosmicznych ja�nia�a przed nim jak zorza. Zale�nie od zmieniaj�cego si� wieku, stanu ducha i nabywanego stopniowo wykszta�cenia wyobra�a� sobie ju� to siebie, l�duj�cego kosmicznym pojazdem na nieznanej planecie, ju� to istoty z nieznanej planety, l�duj�ce mu przed nosem na Ziemi. Algebry i geometrii uczy� si� w szkole wy��cznie w tym celu, �eby osi�gn�� porozumienie z owymi stworzeniami, kt�rych poziom inteligencji waha� si� w jego pogl�dach od absolutnego prymitywu do niedosi�nych szczyt�w, ale Pitagorasa w ka�dym wypadku musieli pojmowa�. Z wiekiem zaniecha� my�li o osobistym uczestnictwie w ryzykownych woja�ach i poprzesta� na nadziejach, i� wymarzone istoty zdecyduj� si� wreszcie przeby� dziel�c� je od niego przestrze�. Wszystkie zdobycze wiedzy i kolejno nast�puj�ce po sobie odkrycia naukowe systematycznie i bezlito�nie jego nadziej� niszczy�y, t�amsi�y i wdeptywa�y w b�oto. Z rozgoryczeniem doszed� do wniosku, �e w�a�ciwie nie ma ju� na co liczy�, zdusi� w sobie uczucie radosnego oczekiwania i pozosta� ju� tylko przy masochistycznym zainteresowaniu tematem, kt�ry przez ca�e �ycie przynosi� mu wy��cznie rozczarowania. Teraz ju� nawet niejasne wzmianki o lataj�cych spodkach i talerzach traktowa� sceptycznie. Osobi�cie zastawy sto�owej w przestworzach nie widzia� i nie spotka� ani jednej osoby, kt�ra ogl�da�aby j� na w�asne oczy. Tajemnicze rysunki Maj�w i Aztek�w, matematyczne sekrety Stonehenge i piramid, supozycje na temat wy�szej cywilizacji, kt�ra istnia�a, opu�ci�a glob ziemski i polecia�a gdzie indziej, a nawet Tr�jk�t Bermudzki, nape�nia�y go wy��cznie zgry�liwym niedowierzaniem. Nie �yczy� sobie ju� wi�cej rozczarowa�. Zakorzenione w najtajniejszych kom�rkach organizmu pragnienie nie opuszcza�o go jednak bez reszty i odzywa�o si� niekiedy cichym sm�tkiem. Co� z tego kosmosu... Cokolwiek... Do�y� chwili, kiedy objawi si� jako� nie istniej�ce i zrealizuje niemo�liwe... Przeckn�� si� teraz z ponurej zadumy i us�ysza�, �e doradca do spraw technicznych kontynuuje jego my�l, przy czym d�wi�czy w tym jakby �lad bolesnej t�sknoty. - Wy macie poj�cie? Ca�kowita zmiana oblicza gospodarczego i politycznego! Opanowane problemy produkcji! Ustabilizowany ustr�j...! - Kt�ry? - spyta� cichutko, ale z szalonym zainteresowaniem fotoreporter. - W�a�ciwy - odpar� z naciskiem doradca do spraw technicznych. - Olbrzymi post�p techniczny! Skok...! - A jakie straty! - przerwa� mu satyryk z natchnionym zachwytem. - Jakie straty...? - Jak to jakie, to wszystko, co by szlag trafi� na skutek paniki... - Jakiej znowu paniki?! - wtr�ci� si� sekretarz redakcji z g��bok� nagan�. - Teraz ju� mowy nie ma o panice! Ludzie byliby zainteresowani, nic wi�cej! Satyryk nie chcia� si� wyzby� tak od razu czarownej wizji zrujnowanego �wiata. Nastawiony ju� psychicznie na destrukcj�, w czym du�y udzia� mia� rodzaj spo�ywanego �niadania, oczyma duszy ujrza� w pierwszej kolejno�ci zdemolowane kurniki, zdzicza�e kury, monstrualn� jajecznic� ze wszystkich jajek kuli ziemskiej, kt�rych ju� by si� nie uda�o ugotowa� na twardo, ani nawet na mi�kko, nast�pnie spodoba� mu si� wizerunek obr�conego w perzyn� Pa�acu Kultury i zasypanego pot�n� kup� gruzu placu Defilad, zaraz potem wyobrazi� sobie, jak p�ka i rozlatuje si� na kawa�ki bia�a budowla na rondzie Nowego �wiatu i wybiegaj� z niej �miertelnie sp�oszone jednostki w nie najlepszym stanie, mo�liwie ci�ko poszkodowane, kulawe i bezsilne... Do tego ostatniego widoku nie zamierza� si� przyznawa�, ale w oczach zap�on�� mu blask. - Jacy ludzie? - spyta� niecierpliwie. - Ja nie mam na my�li �wiata naukowego, tylko przeci�tnych facet�w byle gdzie. Zwyczajny nar�d! - Tych, co lecieli z k�onicami pobi� motocyklist� w he�mie? - upewni� si� fotoreporter. Mimo powagi tematu, wszyscy zachichotali, przypomniawszy sobie niedawn� wzmiank� w prasie, wzbogacon� opowie�ciami koleg�w dziennikarzy. Zarz�dzenie o u�ywaniu he�m�w motocyklowych wesz�o w �ycie, he�my pojawi�y si� nawet gdzieniegdzie w sprzeda�y i jeden nadgorliwiec, przyodziany zgodnie z przepisami, zatrzyma� si� na szosie w jakiej� wsi. Ludno�� wiejska zareagowa�a energicznie i w tempie godnym podziwu. Ze strasznym krzykiem: �Marsjanin...!!!� pop�dzi�a ku niemu ze wszystkim, co kto mia� pod r�k�, przy czym najwi�kszym powodzeniem cieszy�y si� k�onice, orczyki i ko�ki z p�otu, w celu usuni�cia z pi�knego oblicza Ziemi obcego stworu, paskudz�cego egzystencj� szcz�liwego narodu. Motocyklista zdo�a� uciec. Przez jaki� czas zarz�dzenie pa�stwowe by�o w tej okolicy niewykonalne, ustawiono bowiem na szosie or�ne posterunki, kt�re mia�y zapobiega� najazdowi istot z pozaziemskich przestrzeni. - O ile wiem, to przeci�tny cz�owiek rzadko nosi przy sobie k�onic� - zauwa�y� nieco zgry�liwie sekretarz redakcji. - Masz na my�li, �e nie g�ucha wie� i nie metropolia? Co� po�redniego? - No w�a�nie. I tam panika i pop�och, co...? Sekretarz redakcji pokr�ci� g�ow� i zeskroba� z klawisza ��� nieco zaschni�tego ju� bia�ka - Przeciwnie, zaciekawienie. Tak uwa�am Wyobra�cie to sobie. L�duje takie co� ni przypi��, ni wypi��, wysiadaj� tacy troch� podobni do ludzi, a troch� nie... - Podobno jeszcze nie by�o wypadku, �eby kto wysiada� - przerwa� w zadumie fotoreporter. - A znasz wypadki, �eby wyl�dowa�o? - zainteresowa� si� gwa�townie satyryk. Fotoreporter skrzywi� si� wyra�nie, �eby nie narazi� si� na pos�dzenie o g�upkowat� �atwowierno��. - Podobno u jakiego� faceta siedzia�o w ogr�dku i zostawi�o taki kr�g zniszczonej trawy. Rzecz jasna w nocy i rzecz jasna ledwo majaczy�o. - U nas? - Nie, w Stanach. U nas nie ma ogr�dk�w odpowiednich rozmiar�w. Z�apa� aparat i trzasn��, widzia�em nawet to zdj�cie. Taka mgie�ka przy ksi�ycu, w�a�nie dok�adnie ni przypi��, ni wypi��, nadymi� si� mog�o i wygl�da�oby tak samo. - Ja mam na my�li konkretn� rzecz - powiedzia� z naciskiem sekretarz redakcji. - I nie przy ksi�ycu, tylko w pe�nym s�o�cu, w bia�y dzie�. �adne mgie�ki i dymy. Nadlatuje obcy przedmiot, talerz nie talerz, ganc pomada, l�duje, wida� go wyra�nie, �lepa komenda zobaczy, wysiadaj� z niego tacy troch� podobni do ludzi... - Dlaczego zak�adasz, �e jednak troch� podobni do ludzi? - przerwa� doradca do spraw technicznych z narastaj�cym zainteresowaniem. - Je�eli zak�adamy istnienie w innym uk�adzie s�onecznym podobnej planety jak nasza, to musimy za�o�y� podobne warunki egzystencji - zwr�ci� mu uwag� satyryk. - Czyli powinien si� tam wykszta�ci� stw�r cz�ekopodobny. W �adn� my�l�c� plazm� nie wierz�, my�le� ta plazma mo�e sobie do upojenia i niby co z tym zrobi? Co jej z tego my�lenia przyjdzie? - Wytworzy w sobie kom�rki. Podzieli si� na kawa�ki. Wypry�nie takimi plackami i te placki co� tam wykombinuj�. Nie wiem co jeszcze, nie jestem plazm�. - I sztuk� my�lenia masz opanowan� w mniejszym zakresie? - Z plazm� konkurowa� nie zamierzam. I w og�le takie g�ste mazid�o musi mie� inne potrzeby, nie wiem, jak si� ze sob� i z tymi plackami porozumiewa, mo�e wydaje z siebie d�wi�ki. Takie �plum!� Albo �mlask!� Wizja mlaskaj�cych bezkszta�tnych kawa�k�w, kt�re by w dodatku m�wi�y �plum�, nie spodoba�a si� nikomu, nawet na twarzy doradcy do spraw technicznych, autora pomys�u, pojawi� si� wyraz lekkiego obrzydzenia. Nie, plazma to nie by� przedmiot marze�. - Cz�owiek zacz�� chodzi� na nogach, �eby mie� wolne r�ce - przypomnia� fotoreporter. - One zapewne do czego� by�y potrzebne. Musia�aby ta plazma wykszta�ci� jakie� chwytaki, mo�e macki... - W takim razie ju� dawno temu wyl�dowali i wysiedli - zauwa�y� satyryk. - Pl�cz� si� po rozmaitych oceanach, g��wnie po�udniowych. L�ymy ich mianem o�miornic. Rezultaty ich pracy my�lowej s� raczej niezauwa�alne. - Bo widocznie ta plazma jest po prostu g�upia... Sekretarz redakcji nie chcia� plazmy. Trwa� przy swoim i ogarn�o go zniecierpliwienie. - Dacie mi wreszcie powiedzie� czy nie? Odczepcie si� od plazmy, niech j� szlag trafi! Czyni� jakie� za�o�enie i do s�owa doj�� nie mog�! - No dobrze, gadaj - przyzwoli� satyryk. - We mnie ta plazma te� budzi niesmak. Sekretarz redakcji popatrzy� na koleg�w i nabra� tchu, jakby mia� poci�gn�� d�ugi trel w arii operowej. - Nadlatuje takie co�, l�duje, wysiadaj� podobni do ludzi i co...? Na tym jego przem�wienie si� sko�czy�o. Urwa� z wielkim znakiem zapytania, wypisanym na obliczu, i wzrokiem utkwionym we wsp�pracownikach, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem satyryka. Wsp�pracownicy patrzyli na niego wzajemnie, zaskoczeni skromno�ci� wypowiedzi, oczekiwali bowiem d�ugiego gl�dzenia. Zarazem zaintrygowa� ich nagle tak skr�towo podsuni�ty obraz, kt�remu �yciowa nami�tno�� sekretarza redakcji da�a jak�� tajemnicz� si��. We wszystkich duszach eksplodowa�a pot�na i nieopanowana ch�� ujrzenia czego� takiego, nadlatuje ca�kiem obce, wysiadaj� podobni do ludzi i co...? Nikt nie umia� sobie tego porz�dnie wyobrazi�. Sekretarz redakcji odczeka� d�ug� chwil�, nie zmieniaj�c w zasadzie wyrazu twarzy i tylko jakby zaciskaj�c szcz�ki. - I CO...?! - powt�rzy� nieust�pliwie. - A cholera wie, co... - mrukn�� niepewnie satyryk, zobligowany do zabrania g�osu moc� wlepionego we� spojrzenia. - Takie rzeczy powinien wiedzie� O�rodek Badania Opinii Publicznej - oznajmi� stanowczo fotoreporter. - Mo�e i powinien, ale niech ja kaktusami porosn�, je�li wie - rzek� nieco gniewnie doradca do spraw technicznych. - Poza wszystkim, oni badaj� na g�b�. Co by pan zrobi�, gdyby co� tam. Taki jeden z drugim g�wno wie, co by zrobi�, a nawet je�li przypadkiem wie, prawdy z siebie za skarby �wiata nie wydusi. Sekretarz redakcji jeszcze przez ca�e trzydzie�ci sekund przygl�da� si� kolegom, po czym si�gn�� po s�uchawk� telefonu... W ci�gu zaledwie paru minut nastr�j w tym jednym redakcyjnym pomieszczeniu uleg� radykalnej zmianie. Dotychczasowa niemrawo�� bra�a si� st�d, �e do wyj�cia kolejnego numeru pisma pozostawa�o jeszcze pe�ne cztery dni, a felieton awaryjny le�a� pod r�k�. Opiewa� uroki zaopatrzenia spo�ecze�stwa w artyku�y przemys�owe niedoskona�ej jako�ci, nie przestawa� by� aktualny i mo�na go by�o upchn�� zawsze i wsz�dzie. Satyryk zamierza� do�o�y� par� drobnostek, ale na razie nic mu nie przychodzi�o do g�owy, fotoreporter za� czeka� na propozycje. Na dobr� spraw� nie by�o �adnego rozs�dnego powodu, dla kt�rego ktokolwiek z nich mia�by dzi� przyj�� do pracy, mo�e ewentualnie m�g� wpa�� na chwil� sekretarz redakcji w celu sprawdzenia telefon�w i korespondencji. Dyscyplina pracy by�a jednak�e nieub�agana i kategorycznie ��da�a podpisu na li�cie obecno�ci. Dalszy ci�g jej nie obchodzi�, nie temu s�u�y�a, �eby praca mia�a sens, po z�o�eniu podpisu ka�dy m�g� sobie p�j��, dok�d zechcia�, ale akurat pada� deszcz i wszyscy postanowili przeczeka� go pod dachem instytucji. Czasopismo Sz�sty Wiecz�r zajmowa�o si� w zasadzie przedostatnim dniem tygodnia. Sz�sty wiecz�r to by� wiecz�r sobotni, pozostawiony spo�ecze�stwu na �ycie rozrywkowe. Sz�sty Wiecz�r relacjonowa� wydarzenia z soboty poprzedniej i podawa� propozycje na t� najbli�sz�, omawiaj�c je szczeg�owo, mimochodem napomyka� tak�e o niedzieli i wspomina� przypad�o�ci pozosta�ych dni. �elaznym tematem by�a pe�na martwota ulicy Kruczej i b�yskotliwe wysi�ki cinkciarzy w barach hotelowych. Niew�tpliwie atrakcj� dla czytelnik�w stanowi�yby niekt�re ekscesy potomstwa elity rz�dz�cej, ale t� kwesti� poruszy�by wy��cznie jaki� p�g��wek, wzgl�dnie samob�jca. Reszta wymaga�a wielkich stara� pomi�dzy czwartkiem a pi�tkiem i dawa�a �wi�ty spok�j od soboty do �rody. Gdyby kto� chcia� pracowa�, nie napotyka� przeszk�d, nikt jednak�e nie p�on�� przesadnym zapa�em. I teraz oto w niemrawej i t�pej atmosferze beznadziejno�ci pojawi�y si� jakby jakie� iskry. Lu�na i mglista my�l j�a nabiera� wyra�niejszych kszta�t�w. �adnej roboty w�a�ciwie nie by�o i realizacja nieziszczalnego pragnienia op�ta�a znienacka wszystkie umys�y. Co� by si� sta�o. Co� by si� mog�o dzia�. Nast�pi�aby wysoce nietypowa niezwyk�o�� i przesta�oby by� tak �miertelnie nudno... - Magister Zdzis�aw R�czek - powiedzia� sekretarz redakcji, od�o�ywszy s�uchawk� z rumie�cem na twarzy. - Odnosz� wra�enie, jakie tam wra�enie, wyra�nie widz�, �e oni te� chcieliby to wiedzie�. Facet si� zapali� do tematu. Reakcja spo�ecze�stwa na obcy element. Naszego spo�ecze�stwa... - Dlaczego w�a�nie naszego? - przerwa� podejrzliwie satyryk. - Krety�skie pytanie. Amerykanie, na przyk�ad, mogliby ca�kiem inaczej. Albo Murzyni w Kongo. I tak mi si� widzi, wiecie, �e przy ich wsp�udziale da�oby si� co� zorganizowa�... - Rozpisa� ankiet�...? - spyta� z wahaniem doradca do spraw technicznych. - Chyba �e na przebitce - zaprotestowa� satyryk. - Zast�pi papier toaletowy. Sam to przed chwil� powiedzia�e�, w ankiecie wi�kszo�� ze�ga, ka�dy napisze, jak by chcia� zareagowa�, a nie jak rzeczywi�cie zareaguje, nikt si� nie przyzna, �e zwyczajnie ucieknie. Te rzeczy trzeba sprawdza� do�wiadczalnie! - Po pierwsze nikt nie ucieknie... - zacz�� sekretarz. - A po drugie co? - przerwa� fotoreporter. - Nam�wisz ich... - Kogo? - Tych z kosmosu. Nam�wisz ich, �eby wyl�dowali na Ok�ciu i pods�uchasz, co ludzie m�wi�? - Dlaczego na Ok�ciu? Miejsce zupe�nie niestosowne! - Mnie si� wydaje, �e je�li co� l�duje, to raczej na Ok�ciu, ni� gdzie indziej... - Jeszcze na Bemowie... - podsun�� doradca do spraw technicznych. Sekretarz redakcji ju� p�on�� ogniem. - Tote� w�a�nie dlatego dla nas niestosowne! Oni powinni wybra� jakie� spokojne, niedu�e miasteczko... No, wysilcie wyobra�ni�! Pojazd kosmiczny l�duje w Gr�jcu, w M�awie, w Skierniewicach... - W Garwolinie... - Du�o tych pojazd�w kosmicznych - przerwa� nieco zgry�liwie fotoreporter. - Wszystkie naraz l�duj�? Cholerny ruch w powietrzu... - Idiota - skarci� go z niesmakiem sekretarz redakcji. - On ma racj�, ten jaki� magister - wtr�ci� si� satyryk. - Za��my, kt�ry� z tych talerzy siada w ogr�dku, co facet robi? �apie aparat fotograficzny. Oni s� przyzwyczajeni do tego lataj�cego serwisu, a nasi co? - Zdaje si�, �e niekt�rzy te� �api� aparaty... - rzek� z wahaniem doradca do spraw technicznych. - Nie wszyscy maj�. I okazje przytrafiaj� si� rzadziej... - No wi�c w�a�nie, nasi co? - podj�� niecierpliwie sekretarz redakcji. - Co si� b�dzie dzia�o, co z tego wyniknie, to jest ta druga strona medalu i ja j� chc� obejrze�... - A pierwsza, to kt�ra? - przerwa� zn�w fotoreporter. - Pierwsza, to ci z kosmosu. Jak oni na nas... - Zw�aszcza plazma... - Odpalantujecie si� wreszcie od tej plazmy czy nie?! Zak�adam cz�ekopodobnych. Mog� sobie wyobrazi�, �e zachowuj� si� podobnie, jak my u nich... - Byli�my u nich? - zainteresowa� si� gwa�townie fotoreporter. - Tak, nie pami�tasz? - przypomnia� �yczliwie satyryk. - W zesz�y pi�tek. Mia�e� przerw� w �yciorysie? - Dwie przerwy... - Jasnej cholery z wami dostan�! - wrzasn�� sekretarz redakcji. - Dw�ch s��w z wami powa�nie zamieni� nie mo�na! Milcze�, psiakrew...!!! Jak my u nich, nawi�zanie kontakt�w na przyjacielskiej bazie, go�cie, niech was szlag trafi, kurza wasza melodia, elegancko pr�bujemy uzyska� porozumienie, oni z nami te�... - A je�li jest to spo�ecze�stwo agresywne...? - Poca�uj mnie w spo�ecze�stwo agresywne! Imperiali�ci mo�e jeszcze do tego, co? Murzyn�w m�cz�...!!! - Co do Murzyn�w, g�owy bym nie da� - zacz�� ostro�nie fotoreporter. - Ale, jako planeta, r�wnik chyba powinni mie�... Sekretarz redakcji prawie dosta� sza�u, atmosfera w redakcyjnym pokoju za� zdecydowanie nabra�a rumie�c�w. - Debile jeste�cie wszyscy!!! Lec� do nas i nawi�zuj�, i do diab�a z Murzynami!!! Wida�, �e to obce i z przestrzeni kosmicznej!!! Do niczego niepodobne!!! Partii nie podlega!!! I co nasi, pytam si�, co na to nasze spo�ecze�stwo?!!! Oni mog� si� dziwi�, niech ich piorun strzeli, mog� si� zachwyca�. - Osobi�cie w�tpi�... - nie wytrzyma� satyryk. - To se w�tp!!! I powie� si�!!! Mog� by� nienormalni!!! Ja chc� widzie� chocia� t� jedn� po�ow�, nasz� stron� l�dowania!!! Si�a pragnie� sekretarza redakcji by�a tak pot�na, �e przebi�a sceptycyzm pozosta�ych os�b. Nagle wszyscy poczuli, �e te� chc� to widzie�. Wizja reakcji spo�ecze�stwa na l�dowanie istot z innej, nader odleg�ej planety przem�wi�a wielkim g�osem. Fotoreporter odwr�ci� si� ty�em do pokoju, a przodem do okna. Zamiast zadeszczonej ulicy ujrza� oczyma duszy straszliwy t�um ludzi, pchaj�cych si� do pojazdu kosmicznego w celu opuszczenia granic kraju na korzy�� czegokolwiek innego. Wydatn� pomoc� s�u�y� mu widok autobusu, kt�ry usi�owa� zamkn�� drzwi w po�owie ostatniego pasa�era. Z lekkim zak�opotaniem zastanowi� si�, jak mo�na by przedrze� si� przez ten t�um dla osi�gni�cia wej�cia... Satyryk widzia� przed sob� rozszala�� panik�. Z du�� przyjemno�ci� ogl�da� opustosza�e i zdewastowane komisariaty MO, r�wnie puste siedziby organizacji partyjnej i jej cz�onk�w, ledwo dysz�cych w ucieczce przez orne pola, element marginesu spo�ecznego blady z trwogi, ministr�w wrazi z zast�pcami kryj�cych si� w�r�d nie opr�nionych �mietnik�w miejskich i niekt�rych koleg�w dziennikarzy, szcz�kaj�cych z�bami po rozmaitych zakamarkach. Widok nape�ni� go dzik� ch�ci� ujrzenia go w naturze. Doradca do spraw technicznych niczego nie widzia� i niczego sobie nie wyobra�a�. Poczu� tylko wyra�nie, �e dla obejrzenia omawianej reakcji spo�ecze�stwa bez �alu odda dwie pensje... W sekretarzu redakcji szala�y wielkie doznania. Opanowa� si� zewn�trznie. - Reakcj� spo�ecze�stwa mo�na zbada� tylko do�wiadczalnie - przypomnia� z moc�. - Oni musz� wyl�dowa�... W ci�gu kilku sekund wszyscy odzyskali nieco r�wnowagi. - No to co w ko�cu? - spyta� niecierpliwie doradca do spraw technicznych, kt�remu dodatkoH wo pisn�o w duszy nabyte niegdy� wykszta�cenie] - Za�atwiamy to? Opanowanie sekretarza redakcji mia�o swoje braki. - Jasne! - krzykn�� ogni�cie. - Nie ma inaczej...! Wyci�gn�� z szuflady du�y notes i zacz�� w nim grzeba�. - Ci z O�rodka p�jd� nam na r�k� - m�wi� dalej gor�czkowo. - G�ow� daj�! Mo�e nawet wezm� to na siebie, bo maj� mo�liwo�ci. Organizujemy l�dowanie... - W ma�ym miasteczku, co? - ucieszy� si� doradca do spraw technicznych. - Technicznie da si� to zrobi�, ju� widz� mniej wi�cej... Jak on si� nazywa, ten facet od bada� kosmonautycznych? - W�a�nie go szukam. Par� informacji b�dzie nam potrzebne. - Kota macie? - zainteresowa� si� fotoreporter, porzucaj�c widoki z okna. - Co wy w�a�ciwie chcecie zrobi�? - Jak to co, g�upkowate pytanie! Zorganizujemy prawdziwe l�dowanie pojazdu z innej planety, wizyt� istot z kosmosu, i zbadamy dog��bnie reakcj� spo�ecze�stwa! Kiedy� wreszcie trzeba to za�atwi�! - A pewnie! - przy�wiadczy� zachwycony pomys�em satyryk. - Ci z kosmosu zwlekaj� z tym jak idioci, a� nieprzyjemnie... Fotoreporter patrzy� na przyjaci� podejrzliwie i z niedowierzaniem. By� pewien, �e si� wyg�upiaj�, ale przekonanie to rych�o w nim zblad�o i jego wyraz twarzy uleg� gwa�townej przemianie. - A wiecie, �e to jest my�l... Nieg�upia, wcale nieg�upia... Rany boskie, jakie zdj�cia b�dzie mo�na zrobi�...! - A widzisz...! O�ywienie czterech cz�onk�w zespo�u redakcyjnego przesz�o w absolutny entuzjazm. W ka�dej duszy, gdzie� na samym dnie, tkwi�o jakie� malutkie, zasuszone ziarenko dziennikarstwa, kt�re na ja�owej glebie ocenzurowanej rzeczywisto�ci nie mia�o najmniejszych szans wykie�kowa� i rozkwitn��. To ziarenko teraz, wszystkie cztery ziarenka drgn�y silnie, ujrzawszy dla siebie nik�� mo�liwo�� rozwoju. Celem �ycia prawdziwego dziennikarza powinna by� prosta droga o trzech etapach: primo interesowa� si�, secundo dowiedzie�, tertio poda� do wiadomo�ci publicznej. Tymczasem egzystencja zar�wno tej, jak i wszystkich innych redakcji przygnieciona by�a regu�ami panuj�cych wszechw�adnie ogranicze� do tego stopnia, �e ca�� profesj� ogarnia�o zniech�cenie. A oto nagle pojawi�o si� CO�... - Pierwsza sprawa! - zarz�dzi� p�omiennie sekretarz redakcji. - Nasze has�o brzmi: wszystko po kumotersku! - Bez podanka? - zdziwi� si� rado�nie satyryk. - Bez konspekciku? Bez odg�rnej korekty? Nie staramy si� o �adne zezwolenia? - Puknij si�. Kto na to p�jdzie? Nie m�wi�c o natychmiastowym rozg�osie! - Przecie� nie napiszemy... - Rozejdzie si� na g�b�. - A nie wezm� nas za kuper...? - A je�li nawet...! Dla takiej polki warto! - Jak komu... - Przesta� bru�dzi�! Boja�liwy si� nagle znalaz�! Mo�esz nie bra� udzia�u, jak nie chcesz! - Paranoik! Akurat, jeszcze czego! Jedyna okazja w �yciu i mam nie bra� udzia�u...! Rozanielony wyraz twarzy satyryka wyra�nie �wiadczy� o prawdziwo�ci ostatnich s��w. Grymasi� w�a�ciwie tylko z przyzwyczajenia, ponadto dzia�alno�� bez aprobaty odg�rnej wydawa�a mu si� zbyt pi�kna, �eby mog�a by� prawdziwa. W g��bi jestestwa poczu� bez ma�a upojenie. Tw�rcze rozwa�ania, bez �adnych ju� hamulc�w, ruszy�y ostro i z miejsca nabra�y rozp�du. Przerwa�o je na chwil� przybycie bardzo zmokni�tego grafika, kt�rego nale�a�o wprowadzi� w temat. Jego talenty wydawa�y si� niezb�dne. - Jasiu, kombinuj! - za��da� p�on�cy �ywym ogniem sekretarz redakcji. - Uwa�asz, kochany, ma�o, �e l�dujemy, to jeszcze musimy zrobi� to, czego do tej pory nie by�o, mianowicie wysi���! Zaprojektujesz ubranka! Rozumiesz, musi by� co� podobnego do cz�owieka, ale tak, �eby od razu by�o wida�, �e to nie cz�owiek. �adnych w�tpliwo�ci, rozumiesz, �eby nikomu nie wpad�o do �ba dok�adnie sprawdza�! Wzoruj si�, na czym chcesz, byle ci dobrze wysz�o! - Dobra - zgodzi� si� grafik, usi�uj�c powiesi� gdzie� mokry p�aszcz. - Ja mog�, ale po choler� to wszystko? - Jak to po choler�, a co ty sobie wyobra�asz, �e si� doczekamy na tych prawdziwych? W duchy wierzysz?! Nawet je�li co� takiego si� kiedy� przytrafi, to my ju� tego nie do�yjemy, a w ten spos�b zobaczymy przynajmniej, jak to b�dzie wygl�da�o! - Ale i tak b�dziemy przecie� wiedzieli, �e to pi� na wod�... - No i co z tego? Nikt inny nie b�dzie wiedzia� i ca�a ludno�� zareaguje tak samo jak na prawdziwe! Nie wymagaj za wiele! Chryja dooko�a b�dzie autentyczna, a o to nam w�a�nie chodzi! - Rozumiesz, anio�ku - wyja�ni� �askawie satyryk. - Robimy spektakl dla siebie, wi�c widownia musi uwierzy� w akcj� na scenie. - Ma to wygl�da� jak trzeba, a reszta nale�y do spo�ecze�stwa - doda� zach�caj�co doradca do spraw technicznych. Grafikowi te informacje wyda�y si� nieco m�tne, ale pomy�la� chwil� i da� si� przekona�. Kiwn�� g�ow�, najpierw zwyczajnie, a potem nawet z wyra�nym zapa�em. - Sk�d we�miemy pojazd? - spyta� rzeczowo. - I w og�le co to b�dzie? Ja musz� ubranka dopasowa� do �rodka lokomocji. Proste pytanie zak�opota�o wszystkich. W pierwszych rozwa�aniach ten punkt programu przeskoczyli, ju� wysiedli, ale nie wiadomo by�o jeszcze z czego. - Pojazd, m�wisz... No widzisz, w�a�nie o tym my�limy... - Zaczynamy my�le� - poprawi� satyryk. - To musi by� dostosowane do wyobra�e� spo�ecze�stwa - powiedzia� stanowczo fotoreporter. - Krzysiek ma racj�, trzeba wykluczy� w�tpliwo�ci. W ko�cu mamy przecie� jakie� wzory, literatura ugruntowa�a w ludzkich umys�ach r�ne obrazy pojazd�w z kosmosu. Musimy si� do tego przystosowa�. Kto i co tam o tym pisa�, nie pami�tacie? - Mamy Lema - przypomnia� sobie doradca techniczny. - Mamy Wellsa. Bradbury pisa�... Nie pami�tam dok�adnie, co oni tam naszklili o wygl�dzie zewn�trznym... I ten pisa�, zdaje si� najwi�cej, ten... No, jak�e on si� nazywa�? Na samo �H�... No! - Horacy - podpowiedzia� �yczliwie satyryk. - Co...? Zwariowa�e�, Horacy o pojazdach kosmicznych?! - Chcia�e� na samo �H�... - O rany boskie, ten, jak�e mu tam, no, ten, kt�ry pierwszy zacz��, wystrzelili si� na ksi�yc w kuli armatniej... - Verne - podpowiedzia� sekretarz redakcji. - Rzeczywi�cie, na samo ,,H� i przez �� kreskowane. - Zg�upia�e�, czy co? - zdenerwowa� si� fotoreporter. - W armatnim pocisku chcesz l�dowa�?! - Ja tylko m�wi�em, �e pisa�... - I ten cz�owiek ma wykszta�cenie techniczne - og�osi� z politowaniem satyryk, kiwaj�c g�ow�. Doradca techniczny zirytowa� si� ogromnie. - Zamknijcie si�, do cholery, bo nie dacie my�li zebra�! Ja snuj� propozycje... To musi by� co�, co si� swobodnie porusza w poziomie i w pionie, l�dowa� na ma�ym odcinku, startowa� bez rozbiegu i w og�le to musi by� pojazd powietrzny... - Co ty powiesz? - zdziwi� si� jadowicie fotoreporter. - A ja ju� my�la�em, �e si� nada ��d� podwodna. - Powoli si� porusza� w poziomie i w pionie i mo�e jeszcze wisie� w miejscu, co? - zadrwi� satyryk. - Ciekawe, sk�d co� takiego we�miesz? - Nie wiem, trzeba si� zastanowi�. Mo�e by co� przystosowa�...? Czyja wiem, balon...? Samolot...? Mo�e co� na zasadzie odrzutu...? W g�osie doradcy do spraw technicznych pojawi�a si� niepewno��. Sekretarz redakcji zmarszczy� czo�o, my�l�c bardzo intensywnie. - Szybowiec? Awionetka? Spadochron...? - mamrota� pod nosem. Grafik przygl�da� si� im z wyrazem nieopisanego zdumienia. Przyby� p�niej i panuj�ca w pomieszczeniu atmosfera nie zd��y�a go jeszcze doszcz�tnie og�upi�. Prawie nie wierzy� w�asnym uszom. - Czy wszyscy macie jakie� za�mienie umys�owe? - spyta�, �miertelnie zaskoczony i niemal ze zgroz�. - Na m�zg wam pad�o? Przecie� istnieje takie co�. Zwyczajny �mig�owiec! Helikopter! Przez ca�e dziesi�� sekund wszyscy patrzyli na niego w g��bokim milczeniu. Potem satyryk zachichota� szata�sko, a sekretarz redakcji rozpromieni� si� s�onecznym blaskiem. - Jasiu, jeste� genialny! - wykrzykn�� z rozczuleniem. Odkrywcze spostrze�enie grafika doda�o ognia rozwa�aniom. Prasa posiada�a wprawdzie w�asny helikopter, rozmiary jego jednak�e okaza�y si� nieodpowiednie, co na moment zak�opota�o wszystkich. Zdecydowano si� wypo�yczy� wi�kszy od wojska. W trakcie dyskusji nad niezb�dn� zmian� jego wygl�du zewn�trznego wy�oni�y si� nowe problemy. - Jeste� pewien, �e straci sterowno��? - spyta� z niezadowoleniem fotoreporter. - Nie tylko sterowno�� - odpar� doradca do spraw technicznych. - Je�eli d�wi�k ma by� wyt�umiony, to ja w og�le nie dam g�owy, czy on b�dzie lata�. W ka�dym razie nie mo�na od niego wymaga� za wiele. - Czyli tak, jak m�wili�my - przerwa� stanowczo sekretarz redakcji. - Minimalny odcinek do przelecenia w linii prostej, tyle, �eby si� wzni�s� i opad�. Musi startowa� z jakiego� ukrytego miejsca. Po d�ugiej i nader burzliwej naradzie wybrano wreszcie teren eksperymentu. Dworzec PKS w Garwolinie, wraz z rynkiem, odpowiada� najbardziej Wyg�rowanym wymaganiom, wielko�� i charakter Ciasta uznano za idealnie odpowiednie, wok� za� rozci�ga�y si� lasy, stanowi�ce znakomit� kryj�wk�. Fotoreporter zna� je do�� dobrze i podj�� si� zaraz nazajutrz spenetrowa� teren, wynajduj�c stosown� polank�. - Tylko, s�uchajcie, absolutna tajemnica - powiedzia� ostrzegawczo i z wielkim naciskiem sekretarz redakcji. - Nikt nie ma prawa o tym wiedzie�, bo nam ca�� imprez� diabli wezm�. Wytypujemy te par� os�b i koniec, �adni przyjaciele, �adne �ony, nic z tych rzeczy! Przede wszystkim nie mo�e si� dowiedzie� prasa! - Zdawa�o mi si�, �e prasa to my - zauwa�y� satyryk z niejakim zaskoczeniem. - No wi�c my nie mo�emy wiedzie�! �adnego kumoterstwa...! - Czekaj no, czekaj - przerwa� z trosk� fotoreporter. - Ale chyba potem co� trzeba b�dzie zrobi�...? - No trzeba b�dzie, jasne. Doprowadzi� maszyn� do normalnego wygl�du... - Nie, nie to mia�em na my�li. Wy macie poj�cie, jaka draka wybuchnie? Prasa, telewizja, wszystkie agencje... France-Presse... First landing from cosmos in Garwolin! Mi�dzynarodowa sensacja stulecia! - Mi�dzynarodowy skandal stulecia - poprawi� trze�wo satyryk. - S�usznie, nie mo�emy do tego dopu�ci�. Zamiarom sekretarza redakcji nic ju� nie by�o w stanie przeciwdzia�a�. Realizowa� namiastk� �yciowego marzenia. - Poda si� dementi - odpar� bez wahania. - Zwalimy to na badanie opinii publicznej. Zaraz nazajutrz od rana wszystkie �rodki informacji og�osz� prawd� i b�dziemy mieli z g�owy. Bierzmy si� za robot�, jazda! Jasiu, tw�rz stroje...! Atmosfera z wysi�kiem t�umionego podniecenia zapanowa�a w dw�ch instytucjach. W O�rodku Badania Opinii Publicznej do tajemnicy zosta�y dopuszczone trzy osoby: zast�pca dyrektora, zast�pca g��wnego ksi�gowego oraz jeden socjolog z pracowni Bada� Szybkich i Nietypowych. Zast�pca dyrektora musia� zosta� powiadomiony o imprezie z racji zajmowanego stanowiska, dzi�ki niemu za� uda�o si� unikn�� bezpo�rednich kontakt�w z dyrektorem. Pe�en niepokoju i jak najgorszych przeczu�, z dwojga z�ego wola� ju� uczestniczy� w eksperymencie i trzyma� r�k� na pulsie, ni� odm�wi� udzia�u, puszczaj�c rzecz na �ywio�. G��bokie przekonanie, i� prasa, jako taka, jest instytucj� z jednej strony nieobliczaln�, z drugiej za� wszechpot�n�, kaza�o mu podporz�dkowa� si� natr�tnym naleganiom i wyrazi� zgod� na dziwaczne propozycje. Zast�pca g��wnego ksi�gowego by� z natury cz�owiekiem milcz�cym, podejrzliwym, nieufnie nastawionym do �wiata i z zasady unika� udzielania komukolwiek jakichkolwiek informacji, tak �e z jego strony dekonspiracja nie grozi�a. Kwestie finansowe za� musia� kto� za�atwi�. Wyb�r socjologa nie nastr�cza� trudno�ci. Od razu by�o wiadomo, �e musi to by� ten sam osobnik, kt�ry ju� przez telefon mia� doskona�y wp�yw na sekretarza redakcji, wydatnie podbudowuj�c jego szale�stwo. Powiadomiony o planowanej imprezie, wpad� w eufori�. Zuchwa�y pomys� zachwyci� go bez granic i ju� w pierwszej bezpo�redniej rozmowie wyzna� sekretarzowi redakcji, i� zamierzone wydarzenie od lat stanowi�o szczyt jego �yciowych marze�. Sekretarz redakcji z miejsca wyczu� w nim bratni� dusz�. Bez chwili wahania wprowadzi� go we wszystko. Konferencj� toczyli w kawiarni na ulicy Kredytowej, gdzie nie pracowa� i nie mieszka� nikt z ich znajomych, od pocz�tku i zgodnie postanowiwszy wzajemne kontakty zachowa� w tajemnicy. Sekretarz redakcji zatem m�wi� szeptem. Szeptem wyja�ni� spraw� wyboru miejsca, szeptem rozwa�y� kwesti� cz�ekopodobnych astronaut�w i szeptem wyjawi� ci�kie zmartwienie. Problemy natury techniczno- komunikacyjnej napotykaj� na swej drodze liczne k�ody, ten helikopter... - Ot� rozumie pan - szepta�, nie wiadomo dlaczego powoduj�c tym szeptem zwi�kszony ruch powietrza i wdmuchuj�c socjologowi do kawy popi� z popielniczki. - Nasz jest za ma�y, g�ra trzy osoby, a w zasadzie na dwie. Wychodzi, �e najlepiej po�yczy� od wojska, ale nie mamy prywatnego doj�cia. A oficjalnie... - Co pan m�wi...! - wybuchn�� straszliwym szeptem dziko przej�ty socjolog i ca�� reszt� popio�u wdmuchn�� do kawy sekretarzowi redakcji. - M�j rodzony brat jest pu�kownikiem lotnictwa...! - O cudzie...!!! - wykrzykn�� zachwyconym szeptem sekretarz redakcji i z dreszczem szcz�cia jednym �ykiem wypi� ca�� kaw� z popio�em. Na personelu kawiarni uczynili wra�enie naradzaj�cych si� waluciarzy wysokiego szczebla... Sekretarka pracowni Bada� Szybkich i Nietypowych wesz�a niespodziewanie do pokoju, w kt�rym uhonorowany wyborem socjolog, pan Zdzisio, cz�owiek, jej zdaniem, do�� spokojny i zr�wnowa�ony psychicznie, samotnie spo�ywa� drugie �niadanie. Spojrza�a na niego i zatrzyma�a si� jak wryta. Pan Zdzisio w lewej r�ce trzyma� kanapk� z topionym serkiem, w prawej za� spodeczek spod szklanki. P�ynnym ruchem unosi� go ku g�rze, zaczynaj�c od skraju biurka, lekko nachyla�, po czym pionowo opuszcza� na �rodek. - Hoooop... - mrucza� przy tym z wyra�nym entuzjazmem, wr�cz w upojeniu. - I siuuuuup... Hooooop... I siuuuuup... Nie tyle s�owa, raczej monotonne, ile ich ton, pe�en niebotycznego zachwytu, r�bn�y sekretark� niczym obuchem. Chcia�a co� powiedzie�, ale najpierw zabrak�o jej g�osu, a potem nagle wyda�o jej nietaktem zdradza� swoj� obecno�� w tak intymnej sytuacji. Wycofa�a si� z pokoju na palcach, cichutko zamkn�a za sob� drzwi, na jej twarzy za� malowa�a si� zamy�lona troska. Fotoreportera, kt�ry krokami mierzy� polanki le�ne w okolicach Garwolina, na szcz�cie nie widzia� nikt. Pomiar�w dokonywa� pod parasolem, deszcz bowiem pada� przez trzy dni z rz�du, a zniecierpliwione grono przysz�ych kosmonaut�w nie chcia�o czeka�. Przed rozpocz�ciem le�nych marsz�w, w ci�gu zaledwie jednej doby, uda�o mu si� obudzi� liczne podejrzenia. Obejrzawszy z uwag� prasowy helikopter, j�� si� natr�tnie dopytywa� o gabaryty helikopter�w wojskowych, co wszystkim nagabywanym nasun�o natychmiastowe skojarzenia z dzia�alno�ci� szpiegowsk�. Podejrzenia nie mia�y daleko id�cych konsekwencji tylko dzi�ki temu, �e tak jawn� dzia�alno�� szpiegowsk� uznano za przera�liwie g�upi�, a zatem niezbyt skuteczn�, na wszelki wypadek jednak�e nikt nie udzieli� mu prawdziwej odpowiedzi. Oderwany prac� w plenerze od macierzystej redakcji, o bracie socjologa jeszcze nie wiedzia�, poczu� si� wi�c zmuszony rozmiary pojazdu oceni� na oko. Spo�r�d wszystkich przemierzonych pod parasolem polanek wybra� wreszcie tylko jedn�, kt�ra wyda�a mu si� dostatecznie obszerna. Niepewny w�asnych ocen, postanowi� j� jeszcze skonsultowa� z pilotem. Grafik potraktowa� spraw� powa�nie. Spenetrowa� ca�y serwis fotograficzny dotycz�cy astronautyki, obejrza� kilkana�cie zagranicznych �urnali w damskim zak�adzie krawieckim, budz�c tym �ywe zainteresowanie �e�skiego personelu, na wszelki wypadek odwiedzi� jeszcze Muzeum Wojska Polskiego, po czym j�� czyni� pr�by. Porobi� liczne szkice, wybra� kilka najlepszych, u�o�y� je na stole i przywo�a� �on�. - Jak uwa�asz, co to jest? - spyta�, wskazuj�c dzie�a. - Spr�yny z naszego starego tapczana, kt�re kto� okropnie popl�ta� - odpar�a �ona bez wahania. - A to? - Dynia, poprzek�uwana drutami. Takimi do we�ny. - No dobrze, a to? �ona spojrza�a na niego z niepokojem. - Jasie�ku - powiedzia�a tkliwie - do tej pory by�e� prawie normalnym cz�owiekiem. Co ci si� sta�o? - Nic - zapewni� grafik stanowczo i niecierpliwie. - Z czym ci si� to kojarzy? - Z pluskw�, kochanie. Z wyro�ni�t�, dobrze wykarmion� pluskw�. Powiedz, co ci jest? Czy robisz ilustracje do dzie�a o koszmarach sennych? W tonie �ony brzmia�a g��boka troska. Grafik pomacha� r�k�, jakby odp�dzaj�c od siebie te uczuciowe opary. - Nic z tego nie wydaje ci si� podobne do cz�owieka? - upewni� si� niespokojnie. - Na lito�� bosk�...!!! - zawo�a�a �ona zd�awionym g�osem. M�� wyda� jej si� bardzo zadowolony z tej reakcji. Z naciskiem poprosi�, �eby nikomu nie m�wi�a, nad czym teraz siedzi, bo konkurencja tylko czyha, a ma to by� nowo��, wystawa awangardowa, co� w rodzaju konkursu. �ona i tak nie wydusi�aby z siebie ani s�owa o pracach m�a, kt�re, jej zdaniem, wygl�da�y zgo�a kompromituj�ce, postara�a si� usun�� ich obraz z pami�ci i pomy�la�a tylko, �e z zaplanowanym dzieckiem nale�a�oby mo�e troch� poczeka�... Sekretarz redakcji, przy wsp�udziale doradcy do spraw technicznych i wydatnej pomocy socjologa, za�atwi� wypo�yczenie helikoptera od jednostki lotniczej. Z jego wyja�nie� decyduj�cy o sprawie brat pana Zdzisia, pu�kownik, zrozumia�, i� na skutek tajemniczych komplikacji finansowo-personalnych prasa zaj�a si� kr�ceniem film�w o tematyce przyrodniczej i sze�cioosobowy helikopter niezb�dny jest w celu przewo�enia dziennikarzy w g��b lasu i w og�le w plener w nag�ych wypadkach. Jakie nag�e wypadki mog� zaistnie� w przyrodzie, nie umia� sobie wyobrazi�. Po uzyskaniu informacji, �e grzyby rosn� bardzo szybko, poniecha� wnikania w szczeg�y. Satyryk zaj�� si� studiowaniem literatury. Wychodz�c ze s�usznego za�o�enia, i� og� spo�ecze�stwa czyta raczej dzie�a popularne ni� naukowe, pogr��y� si� bez reszty w powie�ciach science fiction. Znosi� je do domu ca�ymi tuzinami, co mia�o nieoczekiwane, radosne dla� skutki. Tak �ona, jak dzieci posz�y za jego przyk�adem, �ycie rodzinne uleg�o ca�kowitej dezorganizacji i zaabsorbowana lektur� po�owica mocno zaniedba�a przyrz�dzanie �niada�, sk�adaj�cych si� z jajek na twardo. Szczeg�lnym trafem uwaga sekretarza redakcji o Marsjanach pad�a w wyj�tkowo sprzyjaj�cej chwili. Wszystkie w��czone w temat osoby prze�ywa�y akurat okres zastoju umys�owego, znudzenia i zniech�cenia monotoni� egzystencji. Ka�dy oddzielnie, we w�asnym zakresie, dochodzi� w�a�nie do wniosku, �e �wiat jest zupe�nie beznadziejny, nic si� nie dzieje, wszystko powtarza si� w k�ko takie samo, a jedyne rozrywki, jakich mo�na oczekiwa�, to zepsucie si� lod�wki, kuchenki gazowej i samochodu, przypad�o�ci zdrowotne ca�ej rodziny, wzgl�dnie nieprzewidziane wydatki nie wiadomo na co. Nikomu te wydarzenia nie wydawa�y si� szczeg�lnie atrakcyjne, a ju� z pewno�ci� nie upragnione, i ka�dy w cicho�ci ducha marzy� o czymkolwiek odmiennym. Letnie urlopy rysowa�y si� rozpaczliwie daleko, po wiosennych za� pozosta�a resztka wigoru, nie znajdowa� dla siebie uj�cia. My�l o l�dowaniu istot z innej planety eksplodowa�a niczym fajerwerk i rozkwit�a w �yznym gruncie. Grafikowi przydzielono w redakcji pok�j z oknem i wyj�tkowo porz�dnym zamkiem. Dost�pu do pomieszczenia nie mia�y nawet sprz�taczki. Konferencji w gabinecie sekretarza redakcji usi�owano unika� z uwagi na nadmiar wizytuj�cych go os�b postronnych, skutek bowiem bywa� niepokoj�cy. Ka�dy z interesant�w natyka� si� po wej�ciu na niewielk� grupk�, trwaj�c� w kamiennym milczeniu i patrz�c� na niego wrogim spojrzeniem. Atmosfera niech�ci do przybysz�w by�a tak silna, �e co wra�liwsze osoby miesza�y si�, zapomina�y, po co przysz�y, i czym pr�dzej opuszcza�y niego�cinny pok�j, okupowany przez dziwnie jako� antypatyczne i nie�yczliwie nastawione jednostki. Mn�stwo spraw pozostawa�o nie za�atwionych. Nagabywana w tej kwestii sekretarka naczelnego wzrusza�a ramionami, kr�ci�a g�ow� i odmawia�a odpowiedzi, bezskutecznie staraj�c si� ukry� przepe�niaj�c� j� uraz�. Pierwszy raz zdarzy�o si�, �e robiono co� w tajemnicy przed ni�, ponadto uraza mia�a jeszcze i drug� przyczyn�. Aktualnym �yciowym celem sekretarki by�o po�lubienie fotoreportera. Jako kobieta ca�kowicie doros�a zdawa�a sobie spraw�, i� fakt zawarcia zwi�zku ma��e�skiego o niczym w�a�ciwie nie �wiadczy i wcale nie za�atwia ca�ej reszty �ycia, w tym roku jednak�e ko�czy�a trzydzie�ci lat. Postanowi�a, z chwil� przekroczenia tego progu, zmieni� stan cywilny i w ankietach personalnych m�c pisa� raczej �rozwiedziona� ni� �panna�. W�asne nazwisko przesta�o si� jej podoba�, zdecydowa�a si� je zmieni�, w dodatku wesz�a w�a�nie w posiadanie dwupokojowego mieszkania sp�dzielczego i oba te elementy razem sprawi�y, �e �lub z fotoreporterem sta� si� wydarzeniem w jej �yciu niezb�dnym. Fotoreportera wybra�a sobie z kilku istotnych przyczyn. Po pierwsze podobny by� troch� do Gregory Pecka, a sekretarka ogl�da�a niedawno �Rzymskie wakacje� i to, co drgn�o w jej sercu, mocno przypomina�o wielk� mi�o��. Prawie Gregory Peck w naturze stanowi� szczyt osi�gni�� i w pe�ni zadowala� uczucia, podoba� jej si� zatem jako taki. Po drugie by� rozwiedziony i jedyny chwilowo wolny. Po trzecie prowadzi� tryb �ycia czarowny dla wi�kszo�ci �on, szczeg�lnie pracuj�cych. Nie lubi� domowych obiad�w, nie zwraca� uwagi na to, czym si� �ywi, nie mia� przesadnych wymaga� i nie zawraca� g�owy. Po czwarte posiada� by�� nia�k�, obecnie sprz�taczk�, kt�ra przez ca�e �ycie sz�a za nim krok w krok, utrzymuj�c w nieskalanym porz�dku wszystkie noszone przez niego koszule. Zapewne tak�e i gacie, ale tego sekretarka jeszcze osobi�cie nie stwierdzi�a. Ju� sama sprz�taczka stanowi�a dostateczny argument, przemawiaj�cy za po�lubieniem obs�ugiwanego przez ni� osobnika. Dotychczasowe dyplomatyczne zabiegi da�y ju� pewne rezultaty, teraz za� tajemnicza, absorbuj�ca zesp� sprawa obr�ci�a wszystko wniwecz. Fotoreporter ca�kowicie przesta� zwraca� uwag� na sekretark� i stanowczo odmawia� po�wi�cenia jej bodaj chwili czasu. Bardzo tym wszystkim zdenerwowana, nie zrezygnowa�a jednak�e ze swoich zamiar�w. Nie bacz�c, jakie supozycje mog�aby spowodowa� jej nadgorliwo��, wi�cej ni� kiedykolwiek przebywa�a w miejscu pracy. W spokojnych dniach pomi�dzy numerami pisma naczelny szed� do domu, ona za� pozostawa�a, nie maj�c kompletnie nic do roboty, otoczony tajemnic� zesp� pozostawa� bowiem r�wnie�. Nie pcha�a si� do nich nachalnie. W